Anonymous - 10 Czerwiec 2012, 16:42 Słysząc poniekąd pochwałę swego imienia, Shiro jedynie kiwnął lekko głową na znak, że przyjął do wiadomości. Nie był jakimś wielkim fanem nadawania imion dzieciom ze względu na chęć wzmocnienia cech, jakie później mają się w nich rozwinąć, więc średnio akceptował to, że nazywał się jak nazywał. Czy tak trudno było dać mu jakieś normalne imię? Jego rodziców najwyraźniej to przerosło. Głupie japońskie tradycje.
- Z Twojego świata? - spytał jeszcze bardziej głupkowato jasnowłosy i wyraźnie się zawahał, co wyjątkowo zdradziły usta, które ułożyły się w odpowiedź, ale nim wydobył się z nich jakikolwiek dźwięk zostały zamknięte. Problemów z określeniem rasy rozmówcy, jak mu się zdawało, nie miał, więc niby odpowiedź powinna być prosta, ale czy na pewno? Żył wśród ludzi, ale nie był jednym z nich. Był wyrzutkiem, inną istotą, dziwadłem. Błękitne oczęta chłopaka przymknęły się na moment, lecz po kilku sekundach ponownie rzuciły spojrzenie na Gabrysia.
- W sumie trudno powiedzieć… - nieco wymijająco odpowiedział, dość nieśmiało się uśmiechając. Można by to wziąć w sumie za to, że nie wiedział jakiej rasy przedstawicielem jest nowo poznany jegomość. No cóż. Mina Shiro po kilku sekundach ukazała delikatne zaciekawienie. Też był poza domem i też sam! Oczy mu rozbłysły, co oczywiście ukryły ciemne okulary.
- Wiesz… to zupełnie tak jak ze mną. Zostałem sam i nie wiem co robić, gdzie iść. Jak sobie dam radę? - tutaj westchnął, jakby przygniatał go niewidzialny ciężar życia - O tak, zgadzam się. Rzadko kiedy spotyka się miłego człowieka.
Też nadał swojej wypowiedzi odrobinę osobistego, emocjonalnego wydźwięku, ale nie zdradził twarzą jak bardzo jest mu przykro, że jest teraz tak jak jest. Gdyby mógł wpłynąć jakoś na swoje życie cofając czas to z pewnością by skorzystał z okazji. Najpewniej by się zabił by móc wreszcie odpocząć i nie przechodzić tego wszystkiego ponownie. Teraz wcale nie czuł się silniejszy, a wprost przeciwnie. Wszystko co przeżył odznaczyło się na jego duszy i kuło teraz boleśnie. Sięgnął ręką do twarzy i zdjął okulary, składając je powoli oraz wbijając w nie uparcie wzrok.Anonymous - 23 Czerwiec 2012, 20:19 (Wybaczcie, że wam się wcinam, ale chce wydostać się z wcześniejszego tematu ^.^)
Nieznajomy nie zrobił żadnego kroku, nie odezwał się nawet ni słowem. Z nudów zaczęłam nucić sobie pod nosem jakąś melodię. Cheshi zrobił sobie mały obchód po okolicy, a kiedy wrócił wstałam i spojrzałam na chłopaka pogardliwym wzrokiem. Ignorowanie Freyji Northlight to niekoniecznie dobry pomysł. W międzyczasie zdążyło pojawić się jeszcze dwie osoby. Wzięłam więc Cheshire na ręce i z teatralnym prychnięciem opuściłam to miejsce. Nie miałam ochoty pozbywać się tych dwóch, którzy przyszli później. Z ignorantem natomiast zawsze można rozprawić się przy następnym "przypadkowym" spotkaniu. Okrywając się iluzyjną niewidzialnością Freyja Northlight opuściła tereny stawu i skierowała się w bliżej nieokreślonym kierunku.
z/tPoranek - 5 Sierpień 2012, 20:50 W końcu uwolniła się z tego "więzienia". Mowa o domu jej panicza. Jednoznacznie traktowała ten piękny pałac jak więzienie, ponieważ była traktowana na jego terenie niczym rzecz, toteż zabawka. Gdyby spojrzeć z innej perspektywy na tą sytuację, dziewczyna mogłaby opisać jej "nowy" dom jako skrzynię na zabawki. Ona by była tą laleczką, która ciągle w niej siedzi i jest nieużywana z wielu powodów. A to znudziła się nią dziewczynka, bo włosy przestały być wystarczająco piękne, lub tej szmacianej zabaweczce odleciała noga. Jednak w tym kufrze bawił się nią niejaki chłopczyk o długich blond włosach, z prostej przyczyny - była jego prywatną maskotką. Od tamtego czasu, gdy stała się jego osobistym przedmiotem, jej wolność stała się ograniczona. Rzadko mogła wychodzić poza teren pałacu rodu de Roitelette, bo w każdej chwili jej pan mógł sobie zażyczyć rozrywki lub po prostu mógł mieć jakąś zachciankę, więc musiała być na jego każde zawołanie. Gdy już pozwalał jej się oddalić, lub miała to swoje upragnione wolne zazwyczaj musiała się zajmować swoją własną posiadłością, którą dostała w spadku po zmarłym ojcu. Co prawda miała do pomocy ciotkę Emmę, lecz po jej karygodnym jak dla Poranka zachowaniu, dziewczyna znienawidziła ją i zerwała jakikolwiek kontakt. Sprawy finansowe, służbowe i tym podobne były na jej głowie, a nie miała nawet dwudziestu lat. Na szczęście jej ukochana służba z rodzinnego domu, okazała się na tyle życzliwa oraz wierna, że pod nieobecność porcelanowej opiekują się jej pałacem, jak własnym domem. Jednak podczas swojego wolnego chciała jakoś zająć się własną posiadłością, więc rzadko miała byle jaki czas dla siebie. Tym razem, podczas tego błogiego czasu bez swojego pana i bez jakiejkolwiek pracy, postanowiła przejść się do swojego ulubionego miejsca w Szkarłatnej Otchłani - Ogrodu Strachu. Powód, dla którego tak bardzo pokochała to miejsce był banalny, jej ojciec kochał tu przychodzić. Pamięta jak była mała i wraz z nią zbierał niegdyś papierowe róże, lub przechadzał się właśnie koło ów stawu, nad który wybrała się jego córka. Pokazał jej nawet sposób na urwanie fioletowego, choć papierowego kwiatka, który obficie rośnie naokoło stawu. Co prawd jest to trudny sposób, ale wart tych wszystkich krzywd i całego bólu. Spacerowała sobie spokojnie, czytając jakąś książkę. Po chwili usiadła nad brzegiem, gdzie miała zwyczaj odpoczywać z tatą. Odłożyła książkę gdzieś w bok, po czym zamknęła sobie oczy oraz zaczęła rozkoszować się tymi chwilami relaksu.Anonymous - 6 Sierpień 2012, 09:21 Brązowowłosą znowu przywiało do Szkarłatnej Otchłani. Do świata, który od dwóch pozostałych był zupełnie inny. Jeśli ktoś myślał, że po zobaczeniu Krainy Luster nic go nie zaskoczy... niech lepiej zajrzy tutaj. Niebo wiecznie w odcieniach szkarłatu to już wystarczający argument, który rozwiewał wszelkie wyżej wymienione chociażby wątpliwości. Sama Miranda, cóż. Ona, gdyby miała wybierać, wolałaby chyba udać się z zadaniem do tego bardziej cukierkowego wymiaru. Dowództwo dało jej jednak "misję" wyłapania jakichś ciekawych informacji właśnie z Otchłani. W sumie to tutaj spotkała swojego nowego towarzysza, Limpeta, który postanowił w tym czasie zwiedzać zamek Mirandy, który zrobił na nim ogromne wrażenie. A ona myślała, że tego stracha na wróble nie da się zaskoczyć. Ot niespodzianka.
Tak czy inaczej, Brytyjka zawędrowała w końcu do Ogrodu Strachu. Szczerze mówiąc, było to ostatnie miejsce, z którego można się było dowiedzieć czegoś ciekawego, ale ona wręcz musiała tu zajrzeć. Wszystko w nim było tak szczególne, że nie sposób zatrzymywać się co chwilę i wlepiać gałki oczne w jedną rzecz, aby po pięciu sekundach zachwycić się czymś innym. Bezimienna parła jednak naprzód, spokojnym, acz zdecydowanym i pewnym siebie krokiem, rozglądając się tylko dookoła, czy coś nie chce na nią skoczyć z morderczymi zamiarami. Na szczęście była chyba osobą, która nie wyglądała na bezbronną, mimo zgubienia zarówno swego pistoletu, jak i noża. W sumie, to całkiem ciekawe, chodzić w tak niebezpieczne miejsca bez jakiejkolwiek broni. Człowiekowi zdaje się, że nie ściągnie na siebie najmniejszej uwagi bez kabury przyczepionej do paska. Może nawet tak było naprawdę, któż to wie.
Wreszcie dotarła do Szkarłatnego Stawu. Jej oczy zrobiły się troszkę większe z zdziwienia, które przy okazji nakazało dziewczynie rozchylić nieco usta w zdumieniu. Kolor wody był tak niecodzienny, tak hipnotyzujący, tak wspaniały. Miranda mimowolnie skierowała swe kroki na brzeg, nie zwracając uwagi na siedzącą nieopodal pannę, mimo że powinna. Tak jak wspomniałam, Strach ruszył przed siebie, jednakże jej krok nie był już tak pewny siebie, przypominał bardziej sposób chodzenia dziecka zagubionego w ogromnym labiryncie. Kiedy dwudziestolatka znalazła się już u celu, przyklękła na trawie i zaczęła powoli wyciągać dłoń w stronę tafli, aby zanurzyć ją tam całą. Złudnie złote rybki już zaczęły się zbierać nieopodal miejsca, w które kierowały się smukłe, nieco blade palce. Wydawać by się mogło, że chciały ją przywitać, ale... czy piranie zachowują się w ogóle w taki sposób? No właśnie. One chciały pożreć wyciąganą w ich stronę dłoń, ale Miranda Richards, zwykle ostrożna na każdym kroku, uległa w swych zachwytach nieodpartej magii Szkarłatnego Stawu, zachowując tylko niewielką świadomość swych czynów.
Czy ktoś ją uratuje?Poranek - 8 Sierpień 2012, 20:32 Czuła się niesamowicie. Mogłaby przesiedzieć tak cały dzień, a jedyną rzeczą, której jej brakowało to słodka herbata. Cisza oraz błogi spokój panujący nad stawem, był ukojeniem dla jej uszu. Praktycznie ciągle będąc w swoim jak i w pałacu jej panicza, wszyscy coś mówili. W każdej posiadłości służba była w ciągłym biegu, a tu trzeba było spełnić jakąś zachciankę jej pana, a tam musieli podlać kwiatki w całym pałacu lub przygotować się na przybycie jakiegoś bardzo ważnego gościa. Teraz nie słyszała żadnych krzyków, chichotów czy też prostych rozmów. Tylko od czasu do czasu, do jej uszu dobiegł cichutki szum szkarłatnego stawu. Zamknęła na chwilę swoje oczy oraz z dość dużą niepewnością położyła się na zielonej trawie. Nie minęła sekunda i już wróciła do dawnej pozy, albowiem bała się, że pobrudzi swoją jedwabną koszulę, a dodatkowo było jej trochę niewygodnie. Ukradkiem oka spojrzała na swoją książkę. Opisywała ona świat ludzi, jak ich samych. ów lektura, dla przeciętnego człowieka byłaby oczywiście nużąca, nudna, ale dla Poranka była bardzo ciekawa, interesująca, jakby skrywała wiele sekretów i tak też było. Ich świat zaczął ją intrygować. Potajemnie zaczęła czytać książki, szukać różnych informacji, o samych ludziach oraz o Ziemi. Dlaczego robiła to incognito? Ponieważ wyrobiła już sobie reputacje, wielkiej panny, która nie znosi ludzi oraz należącego do nich świata. Przez kilka lat wmawiała to sobie, a teraz? Nagle ta wielka nienawiść zaczęła zmieniać się w ciekawość, chęć poznawania tego świata i jego mieszkańców, jednak skrywała to przed wszystkimi. Cicho westchnęła, po czym zaczęła bawić się swoimi niebieskimi włosami.
Objęła swoimi dość chudymi rękami nogi oraz spojrzała na staw. Nadal był dla niej wspaniały, po tylu latach dla niej nie stracił swojej magii. Wpatrywała się w niego jak zaczarowana, czuła jakby znowu była dzieckiem. Otrząsnęła się w momencie, gdy usłyszała kroki jakiejś osoby. Odwróciła się, aby sprawdzić kogo tu przywiało, z wielką nadzieją, iż nie był to nikt z służby. Szczęście jej dopisało, nikt ze służby, tylko urodziwa dziewczyna, niemalże w jej wieku. Odwróciła głowę i schowała ją na małą chwilę w rękach. W końcu podniosła swój wzrok, którym zaczęła powoli szukać brązowowłosej panny. Długo jej się przyglądała. Była inna niż te panienki, z którymi dotychczas Poranek miała okazję się spotykać. Niewiasta spodobała się porcelanowej od razu. Wstała i otrzepała swoje spodenki. Powolnym krokiem ruszyła do dziewczyny w idealnym momencie. Ona.. ona wkłada tam rękę!, pomyślała. Momentalnie przypomniało jej się, gdy to ona sama, jako dziecko chciała zanurzyć w tym stawie chociaż kawałek dłoni. Gdy tylko dwa palce miała w wodzie, usłyszała krzyki ojca, żeby natychmiast je wyciągnęła. W tym samym czasie, poczuła okropny ból i na szczęście jej dwóm palcom się nic nie stało, miały tylko dwa duże zadrapania. Oczywiście po tym wszystkim tata ją okropnie zbeształ, dzięki czemu już nigdy nie pchała rąk tam gdzie nie trzeba. Szybszym krokiem zbliżyła się do dziewczyny i chwyciła ją za rękę, która kierowała się ku szkarłatnej wodzie. Odwróciła ją, tak żeby mogła spojrzeć w twarz Porankowi. Zdając sobie sprawę, że nadal trzyma jej rękę szybko ją puściła i chcąc nie chcąc na jej policzkach wyszyły niemalże niezauważalne rumieńce.
- Nie radziłabym, te rybki nie są takie przyjazne. - Uśmiechnęła się łagodnie do brązowowłosej. Popatrzyła na swoje palce, które niegdyś zanurzyła w tej wodzie. Miały na sobie dwie małe blizny. Czuła lekką krępację, po raz pierwszy nie wiedziała co powiedzieć przy tak pięknej dziewczynie.Anonymous - 9 Sierpień 2012, 11:58 Szkarłat stawu był wspaniały. Taki tajemniczy, przyciągający, magiczny. A ów kolor, połączony ze złudnym złotem, dawał wręcz powalające wrażenie. Mirandzie zabarwienie wody kojarzyło się najbardziej z krwią wielu ofiar, które własnoręcznie zabiła. Ciała wypuszczały z siebie ciecz niemalże identycznego koloru. A ona go uwielbiała. Mimo, że jakąś tam znowu sadystką nie była. Po prostu, ta jedna jedyna barwa miała na nią ogromny wpływ. To taka wskazówka na przyszłość. Chcesz czymś zauroczyć Mirkę - pokaż jej, na ten przykład szkarłatną biżuterię. Ot, taką broszkę na przykład. Co prawda jedną już ma, ale jeśli ta druga okazałaby się ładniejsza, efekt byłby ten sam. W każdym bądź razie, teraz, klęcząc bezwładnie na trawie i już niemalże zanurzywszy swe smukłe palce w zdradzieckiej wodzie, coś, a raczej ktoś, pociągnęło ją za to ramię z takim impetem, że aż obróciła się w stronę owej osoby. Brązowowłosa momentalnie zamrugała oczyma i kiedy wreszcie przestała, Poranek mogła wyraźnie dostrzec zmianę w brązowych tęczówkach, które z wyraźnie zamglonych, nieobecnych, zmieniły się w typowo żywe i ogromnie zdziwione. Głowa okraszona długimi, brązowymi włosami zaczęła się nerwowo rozglądać. Świadomość Emki sięgała wyłącznie do pierwszego spojrzenia na Szkarłatny Staw. Potem jakby przysnęła. Nic nie pamiętała. Dobrze, że była jeszcze na brzegu. Wybudzenie pod wodą na pewno nie byłoby tak przyjemne. Chociażby dlatego, że nie czułaby tej delikatnej dłoni na swoim ramieniu. Ale cii... Ona się do tego nigdy nie przyzna. Zwłaszcza dlatego, że to porcelanowa panna zarumieniła się i natychmiastowo zerwała kontakt fizyczny. Brytyjka jeszcze się wybudzała z tego niby-snu, przy czym nie była w stanie samodzielnie zabrać swojej ręki. Wszak nie chciała na zbyt dużo pozwalać tej niebieskowłosej pannie, która równie dobrze mogła być istotą magiczną. Ha, w sumie to na pewno taką była. Niby Miranda niedawno miała przyjemność spotkać się z dziewczyną, której przyszło na myśl pofarbować czuprynę na różowo. Dlaczego więc nie na niebiesko? Problem był jednak inny. Panna Richards jeszcze nigdy nie spotkała żadnego, zwykłego człowieka w Szkarłatnej Otchłani. A nawet gdyby spotkała, to pewnie zachwycałby się wszystkim naokoło. A ta tutaj była całkiem bierna, jeśli chodzi o otoczenie. Szczerze mówiąc, brązowowłosej wydawało się, że jej własna osoba przyciąga większą uwagę Poranka, niż cokolwiek innego.
- Yhm... Co się... stało? - spytała cicho, spokojnym, nieco zaspanym głosem. Co prawda słyszała wzmiankę o rybkach, ale wolała jej jakoś nie zgłębiać. Z drugiej strony dało jej to jakieś pojęcie o wydarzeniach, w których ona psychicznie nie brała udziału. Pewnie chciała coś kombinować z tą szkarłatną wodą. Ech, to trochę kłopotliwe.Poranek - 10 Sierpień 2012, 19:29 Poranek miała podobny fetysz do danego koloru jak Miranda, tylko że jej najbardziej podobał się czysty błękit, taki jak niebo, a zaś niebo jej się kojarzyło z wolnością, której jak najbardziej pragnęła. Może dlatego tak bardzo polubiła ten kolor? No chyba, że sam fakt iż ona była w większych częściach niebieska, jakoś ją zmusił do pokochania tej barwy. Jednak to dzięki niemu zawdzięcza, te liczne wielbicielki oraz wielu adoratorów, oraz dzięki swojemu nieprzeciętnemu urokowi. Wśród licznych zamożnych rodzin, z skąd wywodziło się wiele znanych, jak i mniej rozpoznawalnych arystokratów, arystokratek, hrabiów i tak dalej. Nawet jeśli miała moc rozkochiwania w sobie osób, nie używała jej nigdy. Nie była jej zbytnio potrzebna, a że ów magia nie była używana przez Poranka, dziewczyna niemalże wcale nie potrafiła jej używać - nie wiedziała jak. Ale teraz, przy obecności Mirandy poczuła, że powinna wykorzystać na niej tą moc. Jednak coś w podświadomości jej mówiło, żeby tego nie robiła, że ten czyn nie będzie fair wobec brązowowłosej. Jaki był powód, że Mały Książę chciał rzucić na nią ten czar był prosty, zarumienił się. To było niezwykłe, ponieważ niebieskowłosa tylko kilka razy ukazała na swoich policzkach rumieńce. Wtedy to ona jak najbardziej próbowała zaangażować się w to, aby ów osoba dzieliła z nią ciepłe uczucie, zawsze, ale to zawsze nadaremno były jej starania. Miranda wydawała się bardzo piękna Porankowi, bardziej od jej najśliczniejszych kochanek, a ta myśl ciut niepokoiła dziewczynę. Prze dłuższą chwilę była do niej odwrócona plecami, tylko po to aby szkarłatny rumieniec, choć nie tak bardzo jak sam staw, zniknął z jej twarzy. Gdy w końcu uznała, że już go niema odwróciła się na jednej nodze i przyjrzała uważnie pannie Richards. na pierwszy rzut oka nie wyglądała na nadprzyrodzoną osobę. Nie miała rogów, jej oczy, tak samo włosy nie posiadały jakiegoś dziwnego odcieniu, co w tych krainach było codziennością. Choć od czasu, do czasu Poranek spotykała w miarę normalnych przedstawicieli magicznych ras. Dziewczyna nie mogła ot tak ocenić do jakiej grupy społecznej należy, czy jest dachowcem, marionetką lub nawet człowiekiem. Fakt, panienka de Warens poświęcała o wiele więcej uwagi Mirandzie, gdyby postawiła ją przy stawie, zdecydowanie powiedziałaby że brązowowłosa jest bardziej interesująca od tego stawu, którego widziała wiele razy. Głos dziewczyny bardzo ją zdziwił. W jednym momencie pomyślała, że jest duża możliwość iż jest ona człowiekiem. Bo w końcu taki czerwony staw, nie był czymś niezwykłym dla magicznej istoty. Jednak ten pomysł szybko się ulotnił z jej głowy. Cofnęła się kilka kroków od Mirandy. Nie patrząc pod nogi, stanęła glanami na książce, nawet tego nie poczuła. Szybko zerknęła na jej towarzyszkę i się łagodnie uśmiechnęła.
- Właśnie mogłaś stracić swoją rączkę. - Jej głos był niezwykle przyjazny. Zdecydowanie chciała nawiązać z brunetką jak najbardziej pozytywne relacje.Anonymous - 13 Sierpień 2012, 13:29 Mirandzie błękit na pewno będzie się teraz kojarzyć tylko i wyłącznie z włosami swojej wybawczyni. Jakoś niespecjalnie miała styczność z ową barwą, dlatego łatwo zmienić pierwszą myśl, jaka dziewczynie przyjdzie do głowy kiedy ktoś rzuci hasło "błękit". Tak jak bardzo łatwo można zmienić jej wspomnienia związane z MORIĄ. Wszak ona widziała tą organizację od lepszej strony, przecież jeden z naukowców przygarnął ją i otoczył opieką, mając na nią oko dwadzieścia cztery godziny na dobę. A gdyby ktoś powiedział jej, że to wszystko tylko kłamstwo, manipulacja, aby zorganizować sobie więcej siły roboczej? Gdyby ktoś naprawdę dobrze ubrał w słowa demaskowanie prawdziwego oblicza tego stowarzyszenia, brązowowłosa pewnie z miejsca by mu uwierzyła. Przecież znała metody naukowców, wiedziała o więzieniu niewinnych ludzi, sama też mordowała w imię swojej niby-rodziny. Gdyby tylko ktoś dał jej choć troszkę władzy, na pewno to wszystko mogłaby zmienić. Ale tak nie jest. A szkoda.
Mirkę zdziwiło to, że Poranek przez dłuższy czas stała obrócona do niej plecami. Nie dostrzegła owego nikłego rumieńca, którego tak się teraz wstydziła Niebieska. Nie miała pojęcia o co chodzi. Przecież ona sama nigdy nie zaznała miłości. Nigdy się nie zakochała, nigdy nawet nie zarumieniła się przy kimkolwiek. Ot, taki sobie kamyk rzucony gdzieś na głęboką wodę, co by mógł dryfować wśród różnych morskich stworzeń. No tak, ona nie miała łatwego startu, to prawda. Poza tym, jej życie już dawno się skończyło. Teraz po prostu istniała. Jako Strach. Nie miała zielonego pojęcia, z jakiego powodu ktoś postanowił przywrócić ją do świata żywych. To było zwyczajnie bez sensu. Ale niech już będzie. Może w jakiś sposób pannie Richards uda się zmienić ten świat. Kto wie.
Kolejne poczynania dziewczyny też były troszkę niecodzienne. To, jak się przyglądała Emce, jak cofnęła się nagle o kilka kroków. Nawet nie zauważyła, że przystanęła na swej książce. Twarz Brytyjki przybrała nieco zdziwiony wyraz, który stał się bardziej wyraźny, kiedy padła odpowiedź na zadane przed paroma chwilami pytanie.
- Naprawdę? Achm... W takim razie... dziękuję. - mruknęła, jakby od niechcenia. Po prawdzie nie lubiła być nikomu wdzięczną za cokolwiek, ale wiedziała, że w niektórych przypadkach się nie obędzie bez takiego krótkiego, ważnego słowa.
Nienawidziła być komukolwiek wdzięczną, naprawdę.
- Stoisz na swojej książce. - rzuciła nagle, dyskretnie wskazując palcem wskazującym prawej ręki na biedny zlepek kartek okraszony całkiem ładną okładką.
Czy to przez Mirandę Poranek była taka nieuważna?Anonymous - 23 Sierpień 2012, 20:20 Los nazywany jest często przewrotnym i z mego punktu widzenia była to prawidłowa nazwa. Nigdy nie wiadomo co nas może spotkać. Nie wiadomo kogo poznamy, dlaczego i w jakiś okolicznościach. W końcu, jakie są szansę, że przewidzisz przyszłe zdarzenie? Teoretycznie nigdy nie wpadłabym na to, że skończę pewnego dnia pijąc herbatkę z mordercą świń u boku... Ale co jak co, miał strasznie ciekawe informacje do powiedzenia. Widzicie? Życie jest nieprzewidywalne, a przewidywalne jest to, że będzie się ono komplikować z każdym dniem. Taka prawda jest i będzie.
Spacerowałam po Ogrodzie Strachu, tak zupełnie bez celu. A może nie, miałam cel, ale nie był on konkretny. Łatwo można było go odgadnąć, widząc w mych rękach szkicownik i ołówek. Kredki miałam schowane w torbie, ze względu na niechęć do łażenia z pudłami. Bo, co jak co, ale ten zapas był wielki. Pewnie dlatego, że tylko takim sposobem mogłabym ukazać świat zewnętrzny w najbardziej szczegółowy sposób. Innego sposobu nie widziałam i miałam przeczucia, że nie zobaczę. Chociaż nigdy nie powinno się mówić nigdy... Ta, śmieszna konstrukcja zdania równała się moją próbę nie strzelenia się w łeb. W końcu, i tak to sensu nie miało.
Łażąc tak bez celu, pojawiłam się nad Szkarłatnym Stawem. O tej porze dnia wyglądało bardzo ładnie, zwłaszcza z tłem. Nie było tam bardzo wiele ludzi, ale nie było ich też mało. Od tak, idealna liczba dla takiego rysownika jak ja. Bo, w gruncie rzeczy, nie szukałam miejsca, a istoty. Istoty takiej, którą zapragnęłabym z całego serca narysować. Z całego serca... Znowu złe stwierdzenie. Jednakże, wróćmy do tego momentu.
Ułożyłam się na trawie w pozycji tureckiej i wyciągnęłam na swe kolana szkicownik. Poderwany, lekko podpalony, jednakże nadal się trzymał w całości. Pewnie do dnia, w którym kogoś nie walnę tą rzeczą w łeb. A znając mnie, to była całkiem możliwa teoria...Anonymous - 23 Sierpień 2012, 20:55 Gdy się siedzi na walizkach po pewnym czasie życie staje się jakby bardziej szare. Nie z powodu kątu pod jakim się siedzi i że niby świat widziany jest z perspektywy żebrzącego czy coś. O nie nic z tych rzeczy. Była to wina faktu, że zaczyna Cię boleć kręgosłup, o! Taka dolegliwość nie jest bynajmniej czymś co nasz bohater chciałby przeżywać, dlatego też walizy wylądowały na płasko, tyle, że kilka metrów od chłopaka, z którym do tej pory rozmawiał. Jakoś tak… stracił nim zainteresowanie. Zresztą Książę nie musi się nikomu tłumaczyć. Przytachawszy walizki bliżej jeziora, Shiro ułożył się na nich zaiste po królewsku i odetchnął głęboko, ciesząc się ulgą jaką odczuły jego kręgi. Ciemne okulary dość dobrze chroniły go przed ewentualnymi pytaniami w stylu ‘Co się tak gapisz?’ i dzięki temu jasnowłosy mógł w spokoju lenić się i wypoczywać obserwując jednocześnie otoczenie. Na co mu to jednak, skoro nie miał gdzie się podziać, był sam jak palec i był dość zmęczony całodziennym noszeniem ze sobą swych tobołów. Niestety jak się nie ma co się lubi to się śpi w kartonie. Niestety chyba taka noc czekała dzisiaj S. No, ale cóż. Chociaż będzie przebywał na łonie natury - czyli poniekąd tam gdzie uwielbiał. Blondyn uśmiechnął się gorzko sam do siebie i odetchnąwszy głęboko wyciągnął ręce do tyłu by wsunąć je pod głowę w celu jej podparcia. Nadal było mu średnio wygodnie, ale to i tak było lepsze niż przemoczony karton leżący gdzieś w krzakach. To z całą pewnością będzie najgorsza noc jego dotychczasowego życia. Może lepiej byłoby wrócić do Świata Ludzi? Tyle, że teraz jest już chyba trochę zbyt późno. Jak nic nie wpuszczą go do domostwa, a i on miał średnio ochotę tam teraz przebywać. Karton i już!
W pewnym momencie, jego leniuchowanie zostało brutalnie przerwane. Mianowicie na jego książęcą buźkę padł cień! Tak, dobrze widzicie. Cień zaprawdę go zbulwersował i doprowadził do tego, że jego jasne usteczka wygięły się w grymasie niezadowolenia. Całe szczęście ta chwila nie trwała długo. Cieniotwórca bowiem przysiadł na trawie nieopodal niebieskookiego i zajął się czymś co niekoniecznie zaciekawiło Shiro. Tym razem jednak zaczynała go dopadać swego rodzaju nuda. Nie ruszył się jednak z miejsca, a przechylił głowę tak by zwisała luźno i mógł obserwować An, która w tym momencie ‘siedziała na suficie’. Co zadziwiające korona ani drgnęła.Anonymous - 23 Sierpień 2012, 21:11 Przewróciłam kolejną stronę w szkicowniku, żeby napotkać nieskazitelnie białą stronkę. Nie zaskoczyło mnie to zbytnio, gdyż to było łatwe do przewidzenia. Lekko przekrzywiłam głowę w bok, wpatrując się w czerwone jezioro i przewiercając je wzrokiem. Byłam na tym tak skupiona, że wydawałam się nie zauważać reszty świata. Wenę miałam, jednakże nie miałam celu, który by został przeniesiony do rysunkowego świata... Oczywiście, tylko przez pewien czas.
Ołówek potoczył się po trawie, a ja rozprostowałam nogi i podniosłam swe oczęta w kierunku nieba. Niewinne obłoki przesuwały się po niebie, tworząc dziwaczne kształty. Po chwili jednak odwróciłam wzrok, nie odnajdując w tej rzeczy nic ciekawego. Jako, że przeniosłam wzrok, to znalazłam od razu inny punkt zainteresowania. Dziwacznego chłopaka, o jakieś złotawej koronie. Kojarzyłam taką z ludzkich przedstawień o królewnie Śnieżce. Nie rozumiałam nigdy tego opowiadania, chociaż nie musiałam.
Skrótowo opowiadał o jakiejś niewinnej dzierlatce, którą macocha chciała zabić. Wysłała ją do lasu z jakimś... Drwalem? No, wysłała, ale ten był za miękki na to dzieło. Puścił ją wolno, ona znalazła jakąś chatkę z dziwacznymi spiczastymi krasnalami i żyła tam. Potem przylazła ta matka, dała jej zatrute jabłko i kulturalnie powinna zdechnąć. Niestety, tak się nie stało. Przyjechał książę na koniu, pocałował ją i był happy end. Jak dla mnie to brak logiki, jednakże co się zrobi... Ludzie klaskali zachwyceni, a ja siedziałam naburmuszona i nieco zirytowana zakończeniem. A tak bardzo chciałam ładne zabójstwo. I go nie dostałam.
A co ma on wspólnego z tym opowiadaniem? Właśnie ta korona, która była strasznie drobna. Ciekawa czy z prawdziwego złota czy sztucznego... Bo jeśli nie, to jest sporo warta. Najśmieszniejsze jest wtedy to, że tak po prostu okazywał ją światu zewnętrznemu. I pewnie myślał, że nikt mu jej nie ukradnie! Po prostu gratuluje posiada zdolności dedukcji...
Podniosłam mozolnie brwi, wpatrując się w niego ze spokojem. Miał nawet ładne rysy twarzy, które jednak posiadały swoje niedoskonałości. Moim zdaniem bez wad wyglądu nikt by nie dostrzegł ich zalet. Coś za coś... Zamknęłam swój szkicownik, nie odwracając od niego wzroku. Co jak co, ale miałam przeczucia, że się na mnie gapił. Może nie teraz, ale wcześniej... Nie powiem skąd to wiedziałam - kobieca intuicja, jak to mawiała ma babka.
- Coś się stało? - spytałam dyplomatycznie, przewiercając go spojrzeniem swych ciemnoniebieskich tęczówek. - I się zaraz wywalisz... - zauważyłam z nikłym rozbawieniem, patrząc na jego pozycje siedząco-leżąco.Anonymous - 23 Sierpień 2012, 21:45 Błękitne ślepia chłopaka, teraz skryte za ciemnymi okularami, podążyły spojrzeniem za toczącym się po trawie ołówkiem. S. nie miał bladego pojęcia dlaczego akurat ten przedmiot przykuł jego uwagę. Przez kilkadziesiąt sekund zastanawiał się, wygrzebując z zakamarków pamięci różne niepotrzebne informacje, aż wreszcie miał to. Rysował kiedyś - nagle mu się przypomniało. Nigdy mu to nie szło jakoś specjalnie. Ot, patyczaka namalować potrafił, ale jakoś nigdy specjalnie nie starał się nauczyć lepiej posługiwać ołówkiem i też szczerze powiedziawszy nie nadawał się raczej do tego. Zdecydowanie bardziej wolał rozwijać swoją celność. Toteż w jego pokoju wisiała duża, podziurawiona, jakby rzucał w nią co najmniej tasakami, korkowa tablica, która często stanowiła swoisty cel. Nie była jednak zbyt wymagającym przeciwnikiem, toteż później zaczęły się perypetie z wściekle rudym kocurem sąsiadów. Oj, tak to wredne ogoniaste paskudztwo idealnie nadawało się na ruchomą tarczę. Gwiazdka w ogon, gwiazdka w pyszczek, potem obie łapy i voilà. Niewdzięczny futrzak uziemiony przez kilka tygodni. To były z pewnością najdłuższe tygodnie w życiu chłopaka. Wbrew temu co z początku sądził, bestia ta była czymś co towarzyszyło mu codziennie i z całą pewnością umilało pobyt w rodzinnym domostwie. Już nigdy nie znalazł czegoś lub kogoś kto pomógłby mu w ten sposób rozwijać zainteresowania.
- Dzięki rudy! - przemknęło Shiro przez głowę i aż lekko się uśmiechnął, wspominając rudego. Zaraz jednak wrócił na ziemię i oderwał spojrzenie od ołówka, koncentrując się bardziej na osobie, która wypuściła go z rąk. Niemalże natychmiast zauważył, w co dziewoja się wpatruje i napłynęły do niego jednocześnie dwa odczucia. Po pierwsze - duma, a jakże. Książęce, nieprawdaż? Drugi zaś był swego rodzaju niepokój. Nie było to raczej podziwiające spojrzenie, a coś w rodzaju analitycznego obserwowania. Wyglądała trochę jakby kalkulowała za ile poszedłby ‘ten szmelc’ na złomie. Oj, nie takie spojrzenie na sytuację się blondynowi nie spodobało. Nie dał jednak po sobie poznać jakie oburzenie w nim An wywołała i po prostu zmienił minę na swej pięknej, porcelanowej buźce na uroczo neutralną.
- Nie wywalę się - odburknął, nieco poirytowany jej uwagą i skrzywił ponownie usta w grymasie niezadowolenia. Jak ona mogła pomyśleć, że jego pozycja jest niestabilna? Ach, te kobiety. Tak, to zdanie idealnie wyjaśniało wszelkie wątpliwości Szklanki.
- Nie, nic się nie stało. - odparł po chwili w ramach królewskiej odpowiedzi na jej plebejskie pytanie. W końcu nie wypadało zostawić tego bez słowa.Anonymous - 23 Sierpień 2012, 22:06 Na mym obliczu wstąpił niebezpieczny uśmieszek, który nigdy nie oznaczał czegoś dobrego. Istoty z instynktem przetrwania pewnie dawno by uciekły, patrząc jeszcze na moje oczęta. Na pozór spokojne i neutralne, ale we wnętrzu były pełne żądzy krwi. Mało kto do dostrzegał, ale widział zagrożenie. Nie rozumiał skąd, ale czuł je. Cóż, a przynajmniej ja miałam nadzieje, że nie. Co jak co, ale od razu nastawianie ludzi do siebie w sposób niepozytywny... To by było niekulturalne, jak mawiała ma babka.
Jednakże w przypadku tego chłopaka postanowiłam zrezygnować z tej zasady, a wykonać prosty, acz niemiły plan. Wykorzystam w nim prawa fizyki, które pozornie w tym świecie nie działy. Ale to tylko pozornie. Oczywiście, tylko Ci co chcieli, mogli dostrzec takie proste rzeczy. Proste jak diabli, acz bardzo przydatne w wielu planach.
Zbliżałam się do chłopaka, jednakże nie wstałam. To było zupełnie niepotrzebne, gdyż ten metr przeszłam na kolanach. Moja twarz znajdowała się na poziomie jego, jednakże była odwrócona. Dla niego również, jednakże pominę ten fakt. Moje usta na pozór zbliżyły się do jego, ale to była zasłona dymna. W tej samej chwili włączyłam w ruch mą nogę, która uderzyła w walizkę. Ta, zgodnie z zasadami fizyki, poleciała w bok. A blondyn bez walizki nie miał oparcia, więc poleciał w dół. Jego twarz miała bliskie spotkanie z podłożem, obdarowując go niechcianymi pocałunkami. Zamiast tego mój wzrok skierował się na turlającą się po ziemi koronę, która w tej chwili była dla mnie drobna. Drobniejsza niż na jego głowie.
Odsunęłam się z powrotem na swe miejsce, z uczuciem małego zwycięstwa. No, dopóki nie dowiem się, że chłopak ma dar kontroli nad ogniem albo czytanie w myślach. Wtedy to się może bardzo źle skończyć, a ja nie chciałam używać swej mocy. To by było niepotrzebne marnowanie, taka była prawda.
- Cóż, nie wygrasz z zasadami fizyki. - skwitowałam to krótko, przekręcając głowę w bok i uśmiechając się złośliwie.
Teraz jedynie mogłam oczekiwać na kontratak albo nie. Były tylko te dwie propozycje, a na trzecią nie potrafiłam wpaść. Nie to, że nie miałam wyobraźni. Tylko po prostu prosta dedukcja nie pokazała mi innej możliwości. Jednakże byłam gotowa na nowości.Anonymous - 23 Sierpień 2012, 22:40 Shiro tymczasem nie spostrzegł niczego dziwnego w oczach towarzyszki niedoli, gdyż w ogóle na nie nie spojrzał. No może, zerknął jedynie przelotnie, ale tak to raczej zmierzył spojrzeniem całą jej sylwetkę. Nie wydawała mu się ani trochę atrakcyjna. Nieco go to przerażało, ale jednocześnie wcale nie było czymś dziwnym. W końcu każdej osobie może podobać się coś zupełnie innego. Poza tym tak na dobrą sprawę nie byłoby to niczym zaskakującym gdyby homoseksualista nie był zainteresowany przeciwną płcią. Po przemknięciu tej myśli przez głowę, chłopak o mało się nie zaczerwienił. Nie, zdecydowanie nie powinien rozprawiać nad takimi rzeczami. Wyciągnął dłoń w stronę swej twarzy i pchnął palcami, zasuwające się okulary. Wtedy też dziewczyna zaczęła się zbliżać i wcale, a wcale mu się to nie podobało. Pomijając fakt, że instynkt kazał mu ruszyć tyłek i przygotować się do ataku to ta bardziej leniwa strona zbyt skutecznie go od tego odciągała. Summa summarum jasnowłosy nie poruszył się nawet na milimetr, aczkolwiek widząc jak jej wargi się zbliżają miał ochotę zrobić jej krzywdę. Nie należał do osób, którym takie zagrywki się podobały bądź, co gorsza, wzbudzały jakiekolwiek zainteresowanie. Trwał więc w bezruchu kiedy to Anita wpadła na najgłupszy pomysł, na jaki mogła się zdobyć w obecnej sytuacji. Przewróciła go! W jednej chwili leżał sobie wygodnie, dając odpocząć zmęczonemu kręgosłupowi, a w drugiej leciał na, całe szczęście, miękką trawę. Upadł, ale całe szczęście nie uderzył się mocno w twarz, a nawet jeśli by do tego doszło to zapewne żadna rysa nawet nie pojawiłaby się na jego szklanej buźce, która teraz, według głównego zainteresowanego, przestawiała obraz nędzy i rozpaczy. Błękitnooki dźwignął się na kolanach, siadając na piętach i otarł jednym ruchem twarz, która lekko przybrudziła się ziemią. Niemalże natychmiast zanieczyszczenia zniknęły, a korona, po którą po sekundzie desperacko się rzucił została ponownie umieszczona na głowie. Tego było zbyt wiele. Jak taka prosta dziewka mogła się odważyć na dotknięcie książęcej własności? Już pół biedy, że spowodowała tym samym małą katastrofę. Jego rzeczy to rzecz święta! Plebs trzeba do parteru sprowadzić!
Shiro postawił koło siebie walizki i wstał. Stał dość pewnie na nogach, a jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Był wściekły na dziewczynę, a jak już niektórzy się przekonali nie powinno mu się zabraniać wyładowywania na jakichś inteligentnych inaczej stworzeniach. Zbliżył się do An szybkim krokiem i chwycił ją mocno palcami za włosy i pociągnął do góry. Nie wyglądał na silnego, aczkolwiek miał dość krzepy by z powodzeniem wyrwać jej przy okazji kilka włosów podczas lekkiego uniesienia w powietrze. Następnie długo się nie zastanawiając puścił ją i nim jeszcze zdążyłaby opaść na nogi uderzył ją z rozpędu w twarz. Ot, strzelił jej solidnego podbródkowego, po czym wycofał się na parę kroków, rozmasowując dłoń. Co jak co, ale siła uderzenia była całkiem spora jak na takiego niepozornego Szklanego Człowieka.Anonymous - 23 Sierpień 2012, 23:26 Uderzenie było takie przewidywalne... Jednakże nie zdążyłam się obronić, chodź w gruncie nie chciałam. Nie spodziewałam się mocnego ciosu, a nawet byłam ciut rozbawiona. A czym? A co by było, gdybym okazała się o wiele silniejsza niż naprawdę? To by wtedy było bardzo niemiłe dla niego. Zbytnia pewność siebie potrafi sprawić, że człowiek potoczy się na dno. Powolnie i nieuchronnie i jego to czekała, jednakże to były jedynie me hipotezy.
Podbródek zapiekł mnie, a w pierwszej chwili strasznie to bolało. Jednakże to uczucie zbladło wraz z sekundami. Mozolnie ból się zmniejszał, jednakże następowało to po dłuższym okresie czekania. W tym czasie odwróciłam swój wzrok w kierunku chłopaka, spokojnie. Oczywiście, na pozór. Z miłą chęcią włożyłabym mu głowę do jeziora i patrzyła, jak piranię go pożerowały... Jednakże to byłoby słabe rozwiązanie.
Z miłym rozbawieniem zauważyłam, jak niski był chłopaczek. Mogłabym z łatwością coś mu zrobić, gdybym chciała. Jednakże zrobiłam coś innego. Zaśmiałam się. Tak, ta cała sytuacja była śmieszne.
- To się nazywa porywisty krasnal ogrodowy... - stwierdziłam, ze śmiechem wymieszanym z nikłą złością. - Wolisz głowę w jeziorze czy coś innego? Jestem skłonna na propozycję, byleby były dobre. - zaznaczyłam, a w mych oczach pojawiła się jawna kpina.
Bo jakby co, nie zawahałam się wykonać tej czynności. Może na to nie wyglądam, ale jakąś siłę posiadam. Może nie na tyle by kogoś pokonać w otwartej walce, ale posiadałam umysł. A on niekiedy pozwalał mi wygrać, pokonując silniejsze osoby. Wystarczy trochę sprytu, parę piorunów i nóż w sercu. Jednakże zabijanie nie było bardzo dobre. Co jak co, ale niszczyło się wtedy jakieś istnienie, które powinno jeszcze trochę przeżyć.
Wróciłam na ziemię, wciąż wpatrując się w chłopaczka. Gdyby nie to spojrzenie, to wyszedłby mi ładny rysunek. Jednakże może coś w tej minie sprawiało, że widać było aurę arogancji? Pewnie dlatego tak łatwo uległam temu kaprysowi, by pozbawić go tego uśmieszku. Jak widać moje impulsy są niekiedy szybsze od umysłu, ale to była inna historia...