Charles - 6 Wrzesień 2017, 09:31 Niestety, Jo'emu nie udało znaleźć tutaj śladu użytkowania - większość skrzyń, stojących pod ścianami była pusta, tylko jedna z nich wypełniona była mocno nieokreśloną zgnilizną, która kiedyś mogła być prowiantem. Jedynymi rezydentami tego miejsca pozostały pająki.
Ta pustka nie mogła się podobać nikomu. Nikt nie lubi, gdy napięcie rośnie i rośnie beze jakiegokolwiek wyładowania. Kapitan nadal jednak zachowywał zimną krew.
- Na rozbicie obozowiska mamy cały dzień. Powinniśmy starać się zapamiętać drogę i iść przed siebie. - powiedział McAlistair.
Mistrz Gry poczuł się ździebko bezsilny. Oczywistym jest, że to nie Jo jest tutaj przywódcą, ale mógłby wyrazić jakieś preferencje co do dalszej drogi. Skoro jednak woli to zrzucić na barki NPCów... cóż, jego sprawa.
Skierowali się w środkowy tunel. Tutaj też przez dłużą chwilę nie działo się nic. Niebiesko-zielonkawe światło bijące z grzybów osłabło, przez co podróż sprawiała wrażenie płynięcia batyskafem po głębinie rowu mariańskiego - ciemno, zimno, i coraz głębiej, i głębiej. Jo mógłby wyczuć dziwny zapach... jakby mułu. Bardzo delikatny. Tuż za zakrętem doszłaby do tego metaliczna woń krwi, jednak było za późno na ostrzeżenie:
Pod szerokim, grubym stalagnatem leżało martwe ciało. Ciało człowieka, lub lustrzanina wyglądającego jak człowiek, pozbawione nóg i bioder, z rozszarpanym brzuchem. Był to normalny trup a nie wypełnione kryształkami dziwadło, a konserwujący chłód tych sal nie dawał ocenić, od jak dawna tu leży. Odziany był w strzępy szat, które zdążyły kompletnie przesiąknąć krwią. Był to brodaty mężczyzna w sile wieku, mógł mieć z 50, może 60 lat. Niespecjalnie wyglądał na górnika, szczególnie iż kopalnia miała być opuszczona. Prędzej na czarodzieja, albo lustrzanego naukowca. I być może zabrzmi to sztampowo, ale naprawdę unurzanym w krwi palcem zdołał wysmarować wielkimi literami za sobą ostrzeżenie. Choć może nie było to ostrzeżenie, co ogólne słowo:
"PRZEBUDZI"
z czego I dość nagle urywało się w dół. Kto wie, może zamierzał napisać coś więcej?
- Co to ma być do kurwiej nędzy? Odcinek Scooby Doo? - zapytał Titus, wpatrując się wielkimi oczami w ciało przed sobą - Ktoś o nas wie? Zrobił to specjalnie?
- Wiemy już tylko, że nie jesteśmy tutaj sami. Broń w pogotowiu. - odparł kapitan, rozglądając się to w lewo, to w prawo. Znowu wybór drogi.Anonymous - 6 Wrzesień 2017, 17:25 Steeler był żołnierzem. Przyzwyczajenie do ślepego posłuchu było w nim zakorzenione niczym w niewolniku uczonym od dziecięcych lat, że żyje po to by służyć. Najwyższą stopniem osobą w okolicy był McAlistair i to właśnie do niego należało podejmowanie wszelkich decyzji, które w ich pozycji i tak były wyborem losowym. Ufał swemu dowódcy w stu procentach, przynajmniej tak długo jak znajdowali się na terenie wroga. Jak się okazało, nie po raz pierwszy przewodnictwo jego starego przyjaciela doprowadziło ich w miejsce, w którym Śpioch chciałby się znaleźć. Co prawda o wiele lepiej by było gdyby znaleźli się przy starcu nieco wcześniej. Wtedy, gdy jeszcze żył. Mogliby uratować go i przesłuchać. A przede wsztystkim mogliby wiekuiście uspokoić bestię, która go rozszarpała.
— Witamy w Krainie Luster. — Powiedział cicho bardziej do martwego niż do swych towarzyszy, przyglądając się uważnie krwawemu napisowi. Przeciął jedną literę siekierą, sprawdzając czy krew zdążyła całkowicie przeschnąć, czy jedynie zamieniła się w skrzep. Była to właściwie jedyna wskazówka, która mogła podpowiedzieć mu jak dawno biedaczyna wyzionął ducha. W jaskini procesy gnilne trwały nieco dłużej niż na ciepłej powierzchni. Martwy jednak raczej nie mógł tutaj leżeć dłużej niż tydzień. Mężczyzna odrzucił hipotezę, jakoby ciało było przygotowane specjalnie dla nich. Kiedy się kogoś obserwuje, głupotą jest go o tym informować. Nie byli centrum wszechświata, by trzeba było przygotowywać czerwony dywan na ich powitanie. Nieznajomy pojawił się po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. A tak poza tym...
— Gdyby zginął przed chwilą, słyszelibyśmy wrzask. Nie wyrwało mu przeca płuc.
Krzyk był dość oczywistą i niezbyt kontrolowaną reakcją na nagłą i bolesną utratę bebechów. Kapitan jednak postąpił bardzo słusznie napominając ich o orężu. Wielu kadetów zapominało o tym, że nie znajdowali się na strzelnicy, a lufą celować powinni we wszystko co się rusza i nie jest nimi samymi. Kierując karabin w ziemię marnują cenne ułamki sekundy, które mogliby poświęcić na celowanie lub naciskanie spustu. W walkach na ciasnej przestrzeni tak znikoma ilość czasu robiła gigantyczną różnicę. Podczas specjalnych akcji też nigdy błędem nie było stwierdzanie takich oczywistości jak to, że nie byli tu sami. Człowiek pełen nerwów i niepokoju był w staine przeoczyć na prawdę ważne i rzucające się w zmysły rzeczy. Bez większego zastanowienia ruszył w lewo, celując przed siebie pistoletem i trzymając siekierę poziomo. Tak, by mógł nią wesprzeć swą celność. Był gotów zareagować na jakiekolwiek niepożądane i niespodziewane zachowanie otoczenia.Charles - 8 Wrzesień 2017, 22:35 Krew skrzepła w bardzo nieznacznym stopniu - uśmiercony został raptem dwie, może trzy godziny temu. Był to... co najmniej zły znak.
- Mnie zastanawia, co tu w ogóle robił. Wygląda bardziej jak bibliotekarz niż miłośnik łażenia po jaskiniach. - powiedziała półszeptem Ana. - Nie ma przy sobie sprzętu... albo go porzucił.
- Broń w pogotowiu i uważać na siebie. Idziemy... w lewo. - zadecydował McAlistair po krótkiej wahania. Tutaj i tak było wszystko jedno, a plamy krwi nie wskazywały żadnego kierunku, w którą mógłby odejść napastnik.
Kolejne minuty wchodzenia w mrok, kolejne kroki, których echo odbijało się od martwych, kamiennych korytarzy, mających na oko trzy metry średnicy. Podążali dalej, nie wiedząc co ich czeka, a niebieskich błysków nie dało się zauważyć w okolicy. Najwidoczniej kopania musiała ciągnąć się bardzo głęboko... ciekawe, ile przyjdzie im jeszcze iść, aby znaleźć cokolwiek zdatnego do wykopania.
Gdyż nagle... Jo jako pierwszy usłyszał za sobą ciężkie, chrapliwe dyszenie, zniekształcone przez echo. Mogło być jeszcze daleko. A mogło być bardzo, ale to bardzo blisko.Anonymous - 9 Wrzesień 2017, 10:28 Co tutaj robił nieznajomy? Dwie, do tzech godzin temu umierał. Choć pytanie, które zastanawiało kobietę było jak najbardziej słuszne, to w tej chwili nie było sensu stawiać zdobycia na nie odpowiedzi jako priorytet. Śpioch był stuprocentowo pewien, że ona sama do nich przyjdzie w swoim czasie. Nie wątpił w to, że przybył tu z rzeczami. Pochodnią, latarką, czymkolwiek co sprawiłoby, że nie trafił w ten stalagnat łbem podczas ślepej uczieczki. Na głowie nie miał przecież śladów uderzania o skały. Mogli co najwyżej iść dalej i czekać aż wektor zmiany położenia w czasie podsunie im kolejną wskazówkę. Być może nawet taką, która odpowie im na kilka pytań, miast zadawać kolejne.
Nie omylił się. Na sam dźwiek nieswojego oddechu, podniósł dłoń z siekierą w górę i przesunął siekierę nieco bliżej pionu. Był to dość jasny znak, którego uczą w wojskowej szkole. Mówił "zamknąć mordy". Używali go uczniowie stojący w drzwiach na czatach by sygnalizować nadejście nauczyciela na lekcję oraz żołnierze by sygnalizować nadejście niebezpieczeństwa. W tym drugim wypadku oznaczało też to natychmiastowe zatrzymanie się oddziału. Zwykle bezpośrednio po tym dawano następny sygnał. By zejść do parteru. W jaskini jednak byłoby to bezsensem. Teraz, w ciszy dał wszystkim pięć sekund, by byli w stanie nasłuchać echa. Budowa jaskiń nie pozwoliła im jednak na zlokalizowanie źródła hałasu. Zrobił krok w tył, zbliżając się do oddziału i pokazał im, by wznowili marsz. Tym razem jednak szedł wolniej, uważając na to, by wydać jak najmniej dźwięków. Co prawda dzikie zwierzęta zwykle używają też innych zmysłów niż słuchu by szukać ofiar, jednak przezorny zawsze ubezpieczał tyły. Miał nadzieję, że dokładnie połowa tego oddziału była przezorna. Korytarz miał dwa kierunki, więc rozdzielenie stron do pilnowania było prostym rachunkiem matematycznym. Miał nadzieję, że pierwsze co zrobią jego towarzysze broni przy spotkaniu ich przeciwnika będzie zaświecenie mu prosto w oczy latarką, a następnie dopiero otwarcie serii z karabinu. Albo ognia ciągłego.Charles - 9 Wrzesień 2017, 11:41 Ciężkiemu dyszeniu zawtórowało dziwne szuranie, jakby coś pchało po żwirze ciężką skrzynię. Dźwięk wydawał się narastać, jednak nadal nie dało się stwierdzić dokładnie, gdzie znajduje się jego źródło.
Aż w końcu Joe wraz z McAlistairem mogli zobaczyć je w pełnej okazałości:
W odległości dwunastu metrów od drużyny widać było paszczę. Była to paszcza nader imponujących rozmiarów, wypełniała swoją objętością cały korytarz. Setki długich, cienkich kłów tłoczyło się w brudnych od krwi dziąsłach rozciągniętych od ściany do ściany. Nie widać było u niej nawet oczu, dopiero po chwili dało zauważyć się dwie maleńkie kulki po bokach owej mordy, całkowicie czarne jak dusza mordercy, osadzone w żółto-brązowej, parchatej skórze. Z rozwartej paszczęki spływała gęsta, lepka ślina.
Stworzenie wpatrywało się prosto na nich, chwilę albo dwie, póki nie zaczęło na nich szarżować z szybkością, która wydawała się być niemożliwa - istota nie posiadała żadnych widocznych odnóży i zdawała się być raczej ociężała. McAlistair nie tracił czasu, otwierając serię prosto w paszczę ohydy, jednak ta, przyjmując kolejne rany, nie wytraciła ani trochę ze swego pędu. Jest już praktycznie przy nich, a jej długi, ropuszy jęzor wystrzeliwuje prosto w kierunku Jo'ego. Niech sobie z tym poradzi.
A jeśli wydaje mu się, że to wszystko, co dzisiaj go spotka, to nie wie jeszcze nic...Kessler - 9 Wrzesień 2017, 14:53 Czas na nowego zawodnika.
Zawodnika, który będzie tam szedł z poczuciem wysłania na stracenie wymieszanym ze sporą dawką adrenaliny.
Wypluł wykałaczkę z buzi.
Paręnaście minut wcześniej wyjął ją z kieszeni, by włożyć do ust, dla rozluźnienia.
Kilkadziesiąt minut temu zaś szedł z powrotem do domu, w którym mieszkał. Idąc, natknął się na półjawny posterunek SCR. Został poproszony o pozostanie trochę dłużej, ponieważ należało wykonać pewną robotę, a Kessler miał dług do spłacenia. Miał robić za narzędzie i to przeciwko jakiemuś złodziejowi z kopalni. "Cóż mogło pójść nie tak?" - mógł sobie pomyśleć. Z kopalniami i tak dawno należało zrobić porządek.
Wszedł głębiej, do bardziej prywatnych pomieszczeń. Ujrzał kapitana tej placówki, od którego otrzymał wezwanie. Nie znał nikogo z obsady posterunku, chociaż to chyba jest akurat najmniej ważne. Kapitan również nic mu nie mówił. Jego twarz była poważna, rękami podpierał brodę. Siedział za biurkiem niczym typowy szef sił specjalnych z ludzkich bajek czy filmów. Miał ponurą twarz i kartkę papieru z krótkimi paroma zdaniami. Marionetkarz wykonał kilka kroków w stronę siedzącego. Wymienili się spojrzeniami. Kessler otrzymał kilka słów wyjaśnienia, co i jak. Co się święci, co może nastąpić, z kim być może przyjdzie mu się mierzyć i jakiej sytuacji przyjdzie mu podołać. Spojrzał na kartkę i ręka zaczęła mu drżeć. Koń, jeden z najlepszych i najbardziej rączych, miał czekać w stajni. Resztę miał zebrać w zbrojowni. Kapitan wręczył mu również mapę interesującej go lokacji. Sięgnął do kieszeni, pogrzebał. Znalazł. Szukał wykałaczki, by włożyć sobie ją do ust, dla rozluźnienia.
Zbrojownia była pełna dziwacznych broni o najróżniejszych kształtach. Wiedział, gdzie idzie, ale do końca nie miał pojęcia, co zabrać. Nie był typem doświadczonego żołnierza, który szedł gdzieś w jednym konkretnym celu, nie polował też nigdy na zwierzynę, szczególnie uzbrojoną. Weźmie to, co znał, z czym miał cokolwiek do czynienia. "Cóż może pójść nie tak?" - pomyślał raz jeszcze, gdy przeglądał szafki i pojemniki.
Postanowił, że założy zwykłe spodnie i krótką koszulkę, dla największej mobilności. Przygotował także coś, co ludzie nazwaliby kamizelką kuloodporną. Nie była ona oczywiście ludzką, dlatego nie przypominała taką z pozoru. Odkąd miała miejsce wojna Krainy Luster z Ludźmi, Organizacja zebrała doświadczenie walk przeciwko nim i ot, takie drobne cudeńko, parakamizelka. Serię z bliska przepuści, ale jakiś zagubiony pojedynczy pocisk? Powinno dać radę. Powiedzmy. Przygotował także swój kirasjerski pałasz. Następnie - oriony. Było to coś na kształt shurikenów, jakie znają ludzie. On jednak nazywał je pieszczotliwie orionami, ponieważ raz, że różniły się trochę kształtem, dwa - miał cały czas w pamięci Oriona, swoją pierwszą zaawansowaną marionetkę. Przygotował odpowiednie sprzączki, podpięcia i całą resztę, tak, aby mógł sobie podczepić owe oriony bez potrzeby ciągłego ich przytrzymywania. Dalej - trucizny i jeden specyfik w razie czego. Włożył cztery niewielkie probówki z zawartością. Jedna paraliżująca, druga mieszająca zmysły, trzecia śmiertelna, czwarta powodująca wzrost adrenaliny na pewien czas. Ot, w razie czego. Dwa noże bojowe, gdyby miało dojść do walki bardzo bezpośredniej, a tunele kopalni nie pozwalałyby na pełne uderzenia pałaszem. Cóż jeszcze... te zabawne eksperymentalne substancje łatwopalne i takie, które gwałtownie reagują, tworząc wybuchy. Do specjalnych kulek i do kieszeni. To chyba wszystko. Na całego siebie zarzucił okrycie wierzchnie, a potem - gdyby miało padać, ciężki, skórzany płaszcz. "Co mogłoby pójść nie tak?" - pomyślał znowu.
Pomyślał jeszcze o swoich bliskich. Poprosił o kartkę papieru i pióro. Usiadł gdzieś na boczku i napisał dwa listy, które potem wręczył kapitanowi, aby wręczył je wymienionym przez niego osobom, gdyby sam nie mógł ich przekazać.
Poszedł do konia, który czekał przy stajni. Był dosyć wielki, ale nie dziwota, skoro Kessler sam nie był niski czy bardzo szczupły. Potrzeba było szybkiego konia, który dowiezie go na miejsce.
Wypluł wykałaczkę z buzi.
Wszedł na konia i pognał go, aby gnał ile sił i dowiózł go na miejsce. W czasie podróży przechodziły mu przez głowę różne myśli. Od najszczęśliwszych to najbardziej przygnębiających. Zdecydował się więc za dużo nie myśleć. Po prostu podziwiał widoki i cieszył się tymi chwilami.
Koń rzeczywiście wykonał dobrą robotę, ponieważ po czasie Kesslera satysfakcjonującym doprowadził go do interesującego go miejsca. Mapa była dokładniejsza niż myślał.
Opuszczona kopalnia, zdecydowanie zbyt długo, ponieważ teraz ktoś postanowił ją naruszyć. No cóż!
Zszedł z konia i, zanim cokolwiek miałoby się zacząć, podszedł do jakiejś kupy ziemi, czegokolwiek, na czym można było narysować jakiś znak. Wziął nóż bojowy i wyrył na nim małej wielkości "x", a nad nim jeszcze mniejsze literki - "c" i "k". Następnie na zewnętrznej stronie dłoni wydziargał sobie malutkie "x", a następnie spędził minutę na patrzeniu to na malutką krwawiącą rankę, to na wydziergane na kupie ziemi/kamieniu/czegokolwiek innego "x".
Odwrócił się i wyjął z kieszeni mapę, by jeszcze raz spojrzeć, czy jest w odpowiednim miejscu. Nie było mowy o pomyłce. Zwinął ją i schował do kieszeni, a następnie postanowił rozejrzeć się wejściu do kopalni. Przygotował sobie zawczasu coś na kształt pochodni, jednak jeszcze jej nie podpalał. Nie był tam nigdy, więc nie wiedział, jak z oświetleniem. Miał nadzieję, że nie napotka swojego wroga, przynajmniej nie od razu. Nasłuchiwał.
"Czas na nowego zawodnika." - pomyślał.
Zawodnika, który będzie tam szedł z poczuciem wysłania na stracenie wymieszanym ze sporą dawką adrenaliny.
Ale w rozmowie z zarządcą placówki, w której był, od słowa do słowa dopowiedziano, że musi poczekać na kogoś jeszcze.Gawain Keer - 9 Wrzesień 2017, 19:33 Spędził trochę czasu w Różanej Wieży. Przepakował się, przebrał i został wysłany tutaj na te pustkowia. Zajął się lisem, który wiedząc, że ma plecy, warczał na wszystko i na wszystkich, co pozwoliło Gawainowi wybrać imię dla podopiecznego, który nie chciał się od niego za żadne skarby odczepić. Mimo wszystko dobrze się dogadywali. Zakrył grawer na kuszy, zakrył maską twarz. Ogniste włosy zniknęły pod czerwonym kapturem.
Na posterunku pierwszy pojawił się ciekawski lis, lecz nie oddalał się zbytnio od Keera, którego jawnie wykorzystywał jako swojego ochroniarza. Od razu zaczął wszystko obwąchiwać i podgryzać sprawdzając co to i czy nadaje się do jedzenia. Gdy inni próbowali go odgonić, warczał na nich wściekle i stroszył rude futro. Przynajmniej dopóki nie złapała go dłoń w rękawicy i nie odciągnęła na bok. - Furor! Dość! - Keer huknął na bestię. On też potrafił się złościć. Furbo łypnął na niego tylko i uspokoił się trochę. Jego zwyczajowa ciekawość nie ustąpiła, ale przynajmniej przestał szerzyć wokół siebie zamęt i chaos.
Po rutynowej kontroli wszedł do środka, lis czekał na zewnątrz. Niech mały trochę odsapnie. Czas dowiedzieć się, czego się od niego wymaga. Wszedł do sztabu głównego placówki. Poważny kapitan siedział za biurkiem i chyba został już poinformowany o tym, że Gawain przyszedł. Dał mu instrukcje i rozkazy oraz mapę bez zbędnych uprzejmości i podobnych ceregieli. I dobrze, bo dziwnooki nienawidził się uspołeczniać w momencie, gdy szedł kogoś zabić.
Keer przyjechał już z podstawowym wyposażeniem, ale czekała na nich, bo ponoć nie szedł sam, grupa ludzi, więc musiał się dodatkowo doekwipować. Spotkanie z bronią palną nigdy nie było niczym miłym, więc wybrał lustrzany odpowiednik kamizelki kuloodpornej. Schowana pod mundurem nie rzucała się tak w oczy. Na to miał jeszcze golf. Nie chciał wymarznąć w skórzanej kurtce, gdy zejdzie pod powierzchnię. Torbę poprzepinał tak, by nie wchodziła mu w paradę podczas starć i manewrów, zatem na plecach. A co do niej włożył lub przyczepił? Głównie coś, co pozwalałoby mu widzieć w ciemności. Zdecydował się na lampę Davy'ego. Nie miała być jedynie źródłem światła, ale pozwalała również na wykrycie metanu bez jego podpalania oraz duszącego dwutlenku węgla. Wszystko zależało od wysokości na jakiej trzymało się lampę. Może wzrok miał koci, ale bez źródła światła nic nie pomoże. Do tego dodał zapałki, gazę i bandaże oraz 5 metrów liny z hakiem i węgiel do bazgrania po mapie.
Miał już kuszę i swój sztylet przytroczony do uda, ale dołożył jeszcze jedno ostrze, które poszło do kieszeni w bucie. Groty miał najohydniejszego typu, bo myśliwskie, trójbrzeszczotowe, które wbijały się głęboko rozrywając wszystko po drodze. Bełtów miał dwadzieścia. Sześć w kołczanie przyczepionym do kuszy, resztę w drugim, przytroczonym do pasa. Porozglądał się jeszcze po pojemnikach. Było tu trochę specyfików, ale większość albo nie była użyteczna, albo byłaby źródłem większych problemów w trakcie takiego zlecenia. Mieli ich zabić, więc na cholerę będzie taszczył substancje, które będę tylko ważyć? Wybrał trucizny. Jedna wywołująca potworny ból, druga wzmagająca krwawienie, a trzecia śmiertelna, bo paraliżująca, co prowadzi do zatrzymania akcji oddechowej. Zaopatrzył się również w dwie dawki środka adrenalinowego.
I jeszcze coś. Środki wybuchowe. Kopalnia była opuszczona, a więc nierestaurowana i zapewne wyeksploatowana. Ród Roitelette nie wypuszczał z rąk niczego, co miało jeszcze jakąś wartość, więc mogli uczynić z niej grobowiec. Wsporniki powinny puścić, ale i tak wszystko zależało od surowych, kamiennych ścian i ich kondycji. Dwie wiązki dynamitu. Lonty póki co zostawiał w świętym spokoju, zawsze można je przyciąć do pożądanej długości w razie potrzeby. Pierwszy raz miał ze sobą taki ładunek.
Miał już iść do stajni, gdy pomyślał o Yako i o tym, że nikt nie poinformuje demona, jeśli coś mu się stanie. Napisał list, zapieczętował go i wręczył kapitanowi. Ręka mu jednak nie drżała, choć serce powoli przyspieszało.
Przywołał do siebie Furora i z duszą na ramieniu wdrapał się na koński grzbiet. Czas przed zleceniami wypełniał przygotowaniami, a te właśnie się zakończyły. Podróż i oczekiwanie zawsze były najgorsze. Przynajmniej widoki były piękne. Gawain uwielbiał obiekty rozczepiające i odbijające światło, a cóż innego, jak nie kryształ, robił to najlepiej? Sycił oczy, póki mógł. Myślał też o swoim wspólniku. Keer zwykł pracować sam i miał nadzieję, że nie trafił mu się zupełny żółtodziób. Lis nadążał za koniem. Miał długie szłapy, w końcu był wielkości wilka. Koń znał drogę, bo omijał dziury i niebezpieczne zbocza i bez problemu dotarł na miejsce, gdzie czekał już jego towarzysz. Keer uśmiechnął się pod maską. Toż to przecież nikt inny, jak pan Kessler właśnie. Marzyciel wielkolud. Jego widok podniósł Cienia na duchu.
Dręczyciel zeskoczył z konia. - Furor, nie! - rzucił ostro do lisa, by ten nie pobiegł na Daniela. Przywiązał konia do jednego z mniej foremnych kryształów, by ten nigdzie się nie pałętał. Wiedząc, że jego maska zmienia brzmienie jego głosu, uniósł ją na moment podchodząc do mężczyzny. Skinął mu głową i znów zakrył twarz. Spojrzał w kierunku wejścia, po czym znów przeniósł wzrok na Kesslera - Zanim wejdziemy... - zaczął chłodno - mam chore moce, co oznacza, że jeśli będzie ostro, musisz wiedzieć, co się dzieje. Jeśli oberwę, oni też obrywają. A gdyby doszło do najgorszego... nie zostawiaj mnie tam. Mogę wyglądać jak trup, być zimny jak trup, ale nie umarłem. Zapadam w zupełny letarg i nic mnie nie wybudzi, więc nawet nie próbuj. Po prostu oddaj mnie najbliższemu lekarzowi i tyle. Dobra? - walnął z grubej rury. - I widzę dobrze po ciemku. Wystarczy choćby nikły płomień. - kontynuował sprawdzając kuszę już po raz setny tego dnia. Wszystko było z nią jak w najlepszym porządku, ale był to jego nerwowy tik, zawór bezpieczeństwa. Nie miał zamiaru pytać, czy Kessler już zabijał, czy widział trupa. Był w SCRze tak jak on, więc o czymś to świadczyło. Jedyne co martwiło Gawaina to ich cel. Jego zwierzyną od lat byli głównie ludzie, ale niekoniecznie byli uzbrojeni. Często był to pojedynczy, zapędzony w kozi róg cel, który atakował z zaskoczenia. - I mogę wyciszać ciche dźwięki. W środku akustyka się zmieni, ale może uda nam się trochę na tym zyskać - mówił dalej patrząc jak Furor nieśmiało podchodzi do Kessa i obwąchuje go dokładnie. - Mam nadzieję, że się tam zgubią i zasną. Pewnie ustalą warty, ale ściągnięcie jednego czy dwóch to nie to samo, co całego oddziału - marzył na jawie, po czym głośno westchnął. - I załóż lepiej maskę - powiedział niższym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Nie miał ochoty tam iść, ale wiedział, że gdy postawi w kierunku kopalni pierwszy ciężki krok, kolejny przyjdzie z większą łatwością. Adrenalina buzowała, a światło dnia zaczynało go razić. Chciał już lecieć z tym koksem i zakończyć to czym prędzej. Wrócić w objęcia Yako. Pierwszy raz w życiu miał prawdziwą motywację. Miał powód by przeżyć. Inny niż zwyczajowy strach przed końcem. Medalion spoczywał mu na piersi i choć Gawain nie należał do wierzących i przesądnych, to miał szczerą nadzieję, że faktycznie przyniesie mu szczęście i pozwoli bezpiecznie wrócić do domu.Anonymous - 9 Wrzesień 2017, 22:35 Drużyna nie była w kopalni. Nie znajdowała się też w paszczy. W tej właśnie chwili cała drużyna znajdowała się dokładnie w głębokiej, czarnej dupie. Dowódca nie musiał czekać aż Ironman dołączy do strzelaniny, jednak bardzo szybko okazało się, że nawet ogień ciągły w tym wypadku okazał się być nieskuteczny. W wypadku braku pożądanego efektu podczas użycia soldinej, ołowianej perswazji, Jo Steeler postanowił użyć drugiego języka z trzech mu znanych. Zamiast grzecznie szturchać i prosić o to, by bestia zostawiła ich w spokoju postanowił przemówić do niej wprost.
Najpierw poczuł jak czas zwalnia, a język wysuwa się z jamy bestii. Poczuł jak każdy mięsień jego ciała napina się, gotów do ruchu. Dawno nie czuł się tak dobrze. Moment, w którym ciało pozbawiało go trzeźwości był niepowtarzalny, pomimo wszelkich prób z użyciem różnorakich proszków i strzykawek. Nic nie mogło zastąpić tej adrenaliny. Wszystko teraz przyspieszyło tak, by dostosować się do rytmu jego serca. Rzucił się w prawo by uniknąć jęzora. Jednocześnie upuścił pistolet. Dłoń, która przed chwilą dzierżyła oręż teraz była u spodni i trzymała granat zapalający, zwany również solidnym, swojskim "wypierdalać". Rzucił się sprintem w ucieczce przed bestią, by dać sobie chwilę czasu. Wykorzystał ją po to, by założyć zawleczkę za siekierę i szarpnąć mocno. Rzucił odbezpieczone "wypierdalać" za siebie nie przerywając biegu. Wiedział, że jeśli termit nie uchroni ich przed śmiercią, sam Stwórca tego nie uczyni.
Pod wpływem zastrzyku adrenaliny Śpioch wpadł w szał bojowy.Kessler - 13 Wrzesień 2017, 02:53 Dopadł go naprawdę paskudny nastrój. Nigdy tak bardzo wprost nie podano mu na tacy celu misji, od którego w zwyczajnych warunkach trzymałby się jak najdalej. Robota to robota. A czasami robota polega na zakończeniu żywota, który bardzo przeszkadzał pewnym istotom. Była to jednak pierwsza misja takiego rodzaju. Spoglądał to na rankę, to na wyryty w kamieniu/piasku znak. Uśmiechnął się paskudnie i zdecydował, że w trakcie samej misji sentymenty odłoży całkowicie na bok. Tylko w pewnej jednej sytuacji mogłyby się przydać. Na wszelki wypadek.
Chodził od kryształu do kryształu, od kamienia do kamienia, oczekując. Rzeczywiście czas leciał normalnie, dla niego jednak każde 10 sekund trwało niczym kilka minut. Lewa, prawa, lewa, prawa. Aż w końcu usłyszał odgłos wydawany przez kopyta konia.
Spojrzał w tamtym kierunku, próbował wytężyć wzrok. Sylwetka i postura wydawała mu się znajoma, jednakże nic mu to nie mówiło. Widział tylko ważny element tej postaci - maskę. Więc to na tego osobnika przyszło mu czekać.
Nie miał zbyt wiele doświadczenia. Nie był całkowitym żółtodziobem, ale wiedział, że poważniejszy test na stres czy skomplikowana sytuacja mogłaby go przerosnąć. Dlatego pewnie zadecydowano o przydzieleniu kogoś jeszcze. Daniel do końca zastanawiał się, czy chodziło o poziom trudności misji, czy niekoniecznie wielkie zaufanie, jakim obdarzano Marionetkarza.
Lis? Doprawdy, ostatnio stworzenia te gnębiły jego myśli i zdecydowanie miał ich dosyć. A teraz pojawia się tu. Ciekawe, czy jest jakimś magicznym zaklętym stworzeniem, jak pewien Kapelusznik z Herbacianych Łąk, czy tylko maskotką.
Jeździec skinął głową, to samo powtórzył Marzyciel. Po gestach, ruchach, a także usłyszeniu prawdziwego głosu tego pierwszego był pewien, że tę osobę już spotkał i uciął z nią sobie nawet przydługą filozoficzną pogawędkę. Słowa to słowa, a praktyka i robota to drugie. Wtedy był to wielki arystokratyczny bal, teraz - opuszczone miejsce, na którym znajdowało się tak mało osób. Przeciwieństwo balu powinno być dla niego rajem, ale w obliczu zadania, jakie mu powierzono, do raju było temu miejscu daleko.
Nigdy nie wyobrażał sobie, jaki przebieg mogłaby mieć akcja. Jego towarzysz zdecydował się wyjaśnić mu kilka kwestii, na co on tylko przytakiwał. Wiedział z pewnością, że nie warto z nim zadzierać. Dostał jasne instrukcje i śmiało by nimi podążył, nawet w kryzysowej sytuacji.
- Jestem profesjonalistą... - powiedział sam do siebie, cichutko, prawie niesłyszalnie, aby podnieść się na duchu.
Wtem dostał uwagę od swojego towarzysza na temat tego, że nie nosi maski. Miał zakaszlnąć z tych wszystkich nerwów, więc odruchowo zbliżył do twarzy dłoń. Zapomniał tak bardzo oczywistego faktu, jak posiadanie maski na twarzy w trakcie wykonywania misji! Jeszcze zanim ktokolwiek poza jego partnerem zdołałby go zauważyć, pośpiesznie wyciągnął zza pazuchy przygotowaną pieczołowicie i zawczasu maskę i nałożył ją sobie na twarz. Można by tylko pomyśleć, jak wielki ochrzan od przełożonych dostałby, gdyby zauważono u niego ten oczywisty brak dyscypliny i rzetelności. Oczywiście miał nadzieję, że ten drugi się przełożonym nie wygada.
Dobrze, że pod maską nie widać było nerwów, drobnych tików i potu, które chwilę po rozmowie zagościły na twarzy Marionetkarza.
- W razie czego - spojrzał to na swoją dłoń z ranką, to na znak wyryty w ziemi - zabiorę nas z centrum akcji, gdyby sytuacja była tragiczna. - powiedział, próbując maskować swój poddenerwowany głos powolnym wypowiadaniem słów.
- Zdaję się na ciebie. Każdy jest w końcu czyimś narzędziem; ważne, aby to narzędzie było przydatne. - powiedział i na swój sposób oddał się pod dowództwo Keera.
Sprawdził cały swój ekwipunek jeszcze raz, aby w razie zagrożenia nie reagować chaotycznie bez ładu i składu. Wszystko było na swoim miejscu, gotowe do użycia. Pozostaje odgadnięcie przeciwnika, rozeznanie w sytuacji i zwykły czynnik ludzki.
- Więc, jak mi się wydaje, możemy zaczynać, prawda? - zapytał. Mimowolnie próbował nawiązać jakąś relację ze swoim towarzyszem, ale wiedział, że są tu w jednym celu. Dla brudnej roboty, a nie na szydełkowanie i rozmawianie o swoich przeżyciach. Tamten też nie wydawał się jakoś specjalnie chętny. Są profesjonalistami, dobrymi narzędziami. I tak ma pozostać.
Ostatnie depresje, jakie go nachodziły, zostały przygaszone przez coraz głośniejszy w jego głowie instynkt przetrwania. Czuł się zagrożony i żadne rozwiązanie nie wydawało się łatwe. Należało postawić krok wgłąb kopalni i zrobić, co jest do zrobienia. Myślał o zastępczym domu, w którym mieszkał, a który coraz bardziej mu się podobał. Myślał o osobach, które poznał. O Charlesie, który był dla niego jak brat. O postaciach z przeszłości, które wydawały mu się, że istnieją, ale nie potrafił nadać im konkretnych kształtów. Wszystko, co było kiedyś, było niczym sen, który teraz nie ma żadnego znaczenia.
Skupienie. Szybkie ruchy. Spokój. W jego własnym, wyimaginowanym świecie stał tylko on i wróg. Wróg, którego trzeba pokonać wszelkimi środkami. Przy całkowicie wyciszonym wnętrzu.Charles - 13 Wrzesień 2017, 15:35 Uskok udał się, choć Jo trochę odbił się od ściany - korytarz nie był wcale taki szeroki. Trafem było, że granat trafił akurat we wracający do paszczęki język. Może nie trafiło mu się jak ślepej kurze ziarno, jęzor był gruby i szeroki, ale można bezpiecznie powiedzieć, że kariera koszykarza stoi przed nim otworem.
Nastąpiła eksplozja, która zatrzęsła korytarzem. W takiej sytuacji mógłbym powiedzieć, że oto eksplodował gaz ziemny i zabił ich wszystkich, jednak w Krainie jakoś się ich nie spotykało. Może po prostu z dinozaurów, czy innych, bardziej magicznych odpowiedników nie pozostał ani gram metanu. Tak czy siak bestia rozprysła się na tysiąc dwieście parujących kawałków - przelatujący kawałek szczęki wbił się w ziemię, w okolicy lewego buta. Rozglądając się wokół, mógł zobaczyć pozostałych członków drużyny, którzy wyszli zza skałek za trupem, cali brudni, ubabrani wnętrznościami i zdenerwowani. Titus ze wstrętem ściągał z twarzy fragment jelita, żałując, że w wyposażeniu nie uwzględnił zwykłej chusteczki.
Jeśli liczył, że odnajdzie swój pistolet, czekało go rozczarowanie - kolejny, upstrzony kłami kawałek szczęki wbił się w kaburę, całkiem głęboko. Owszem, może spróbować go wyciągnąć, ale zajmie mu to trochę czasu (około trzech tur próbowania).
- Jak myślicie, znajdziemy tu więcej takich przystojniaków? - zapytała Ana, lekko opuszczając karabin. Na razie się na to nie zapowiadało. Gdy minęło echo, pozostała im znów głucha cisza. Przynajmniej wiedzieli, czego mogą się tutaj spodziewać na sam początek. Ile granatów tam im zostało?
***
Obaj panowie przed bramą do kopani usłyszeli delikatne pufnięcie, echo dalekiej eksplozji; cokolwiek te śmieszne, bezwłose małpy tam robią, bawią się dobrze.Anonymous - 13 Wrzesień 2017, 19:56 Ferwor opadał. Wraz z nim znikał dziki uśmiech oraz iskry w oczach berserkera. Zatrzymał się i odwrócił podziwiając jak żarzące się na biało kawałki przedzierają się zarówno przez cielsko bestii, jak i kamienną podłogę. Światło zostawiało poblask w jego oczach, jednak postanowił poświęcić piętnaście minut przyzwyczajania się do mroku dla tej pięknej chwili. Wciągnął w swe płuca powietrze, w którym aromat siarczanów był intensywniejszy niż w winach marki Amarena. Czuł się dumny. W końcu właśnie uratował życie wszystkim swym towarzyszom i to w przepieknym stylu! Delektował się tą chwilą przez pięć sekund. Wtedy dotarło do niego, że huk granatu nie tylko odbił się echem po okolicy, ale mógł mieć bardzo brzemienne skutki. Nie mieli teraz zbyt wiele czasu na sentymenty. Ich obecność tutaj nie mogła podlegać już niczyjej wątpliwości. Pogodził się z tym, że wiele już nie postrzela ze swojego starego, choć też nowego nabytku. Spojrzał po towarzyszach.
— Wydaje mi się, że jestem tylko jeden, Złotko. Musimy się streszczać, bo zaraz nawet chaingun nas nie wyratuje.
Ruszył do przodu, nie czekajać na to, aż jego towarzysze się ogarną. Nie mieli na to czasu.
Szał ustąpił, pozostały jeszcze 2 tury cooldownu(wyłączając ten post).Gawain Keer - 16 Wrzesień 2017, 18:43 Jego towarzysz założył maskę. Piwne oczy zniknęły w cieniu. Obaj kryli swoje twarze ściągnięte pod wpływem narastającego napięcia. Mały, pozornie nic nieznaczący rekwizyt zmieniał ich w zabójców. Gdy Keer znikał pod lakierowaną i ozdobną zasłoną, pojawiał się ktoś inny. Bezimienny, o ruchach nieco nerwowych, ale pewnych. Przestawał się kryć, bo już nie musiał dłużej. Kessler też już nie musiał. Pytanie tylko, co jemu dawała maska. Czy wraz z nią porzucał samego siebie, czy może zostawał ze sobą sam na sam? Cień miał cichą nadzieję, że to pierwsze. Jakoś nie palił się do zbierania go do kupy po wszystkim. Bo to, że niespełniony Marzyciel się denerwuje, było widać jak na dłoni. A z rudzielca psycholog, jak z koziej dupy trąba. Sam uważał, że fachowa pomoc będzie mu kiedyś potrzebna.
Właśnie. Dłoń. Keera aż korciło, by zapytać o ranę. Kryształowe Pustkowie to chyba jedno z najgorszych miejsc na wakacyjny wypad, a ten się pociął. Nic tylko czekać aż jakaś bestyja wywęszy nikłą woń posoki, a więc potencjalnego posiłku. Miał ochotę opierdolić za to wielkoluda, ale widocznie jego moc wymagała dodatkowych zabiegów...hmm... kosmetycznych. - W takim razie postaram się trzymać blisko - kiwnął głową na znak, że rozumie.
Kessler narzędziem. Zupełnie tak samo on. Z tym, że on nie porzuci go, gdy będzie ranny lub w totalnej rozsypce. Potrzebował choć jednej zaufanej osoby w SCRze. Kogoś, kto wyciągnie do niego pomocną dłoń, gdy będzie trzeba. Będą spłacać i zaciągać wzajemne długi właśnie w ten sposób. - Nikt mi cię nie przydzielił. Dostałem takie same rozkazy, co ty. Ale skoro ci to pasuje... - wzruszył ramionami, choć trochę było mu to nie w smak. Może jednak nie miał takiego doświadczenia albo stres zaczynał robić sieczkę z jego organizmu. A jeśli chodziło o ludzi? Keer spędził po tamtej stronie dwadzieścia lat. Broni palnej nie używał, ale wiedział, że ktokolwiek ją trzymał, choćby nie wiedział jak nieudolnie, nadal stanowi śmiertelne zagrożenie.
Rudzielec rzucił okiem na ekwipunek Daniela, gdy ten go sprawdzał. Miał parę zastrzeżeń. - Tylko daleko z tą pochodnią ode mnie. Mam dwie laski dynamitu ze sobą i wolę, żebyś nas nie wysadził. Ja dorwałem lampę Davy'ego. Na metan i dwutlenek węgla. I mam nadzieję, że jesteś pewien tej trucizny - wskazał na trzeci pojemniczek. - Cholera wie, co to za świństwo. Mogą zacząć strzelać na oślep - dodał ruszając w stronę kopalni. Nosiło go już i chciał tam wleźć. Przywołał Furora gestem. Czworonóg podbiegł do niego, ale trzymał się na dystans. Ostry zapach niebezpiecznych substancji wyraźnie go drażnił. - Ta. Lecimy z tym koksem - mruknął, ale ton miał nieprzyjemny i ostry. W robocie właśnie taki był. Nabuzowany i wkurwiony. Ale to lepsze niż strach i panika. Te przychodziły później wraz tą dziką satysfakcją zamieniając się w oszołomienie. Gdy jest już po wszystkim, kurz opada i nie masz pojęcia jakim cudem przeżyłeś. W pamięci odgrywasz każdą pojebaną akcję i czujesz, że naprawdę jesteś tu i teraz i możesz uznać się za cholernego farciarza. Chciałby móc to już poczuć.
Gawain zatrzymał się nagle usłyszawszy cichy dźwięk. Z wnętrza kopalni nie uleciał jednak nawet najdrobniejszy pyłek. - Heh. Może wysadzą się sami! - uśmiechnął się pod maską. - Ale są daleko. Ziemia nawet nie zadrżała. - stwierdził już poważniej. - Idziesz?Kessler - 17 Wrzesień 2017, 02:35 Przecież nie będzie bierną piczką! Może mowa mu się lekko zacięła i poczuł lekki chłód, jaki zwykle towarzyszy mu przy maksymalnym skupieniu, ale z pewnością nie będzie po tej misji wspominał się jako ten, który siedział z tyłu i czekał, aż ktoś inny wykona robotę. Uwagi i inne takie rzeczy nie powinny go wytrącać z równowagi. Skup się na robocie, panie Kessler i wszystko będzie dobrze. Po prostu zrób tak, aby przeciwnik nie był sprytniejszy od ciebie. A jak będzie, to użyj brutalnej siły kierowanej przez umysł. Może być szczątkowy. Ale żeby był. Podszedł do Keera, który czekał tuż przy wejściu do kopalni. Nic nie mówił, póki co. Spojrzał tylko na niego, dając do zrozumienia, że jest w pełni gotowy. Przez chwilę poczuł, że jego pochodnia w obliczu lampy towarzysza jest kompletnie bezużyteczna i naraża dodatkowo drużynę na niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, gdyby się zastanowić, pochodnia będzie mimo wszystko dobrym źródłem światła, a gdyby potraktować lampę jako detektor... powiedzmy, że ta kombinacja mogłaby się udać. Wziął pochodnię do ręki i rozpalił ją, zachowując zdrowy dystans wobec towarzysza. Wybuch tuż na początku byłby marnym rozpoczęciem trwającej przygody.
Nie pozwolił sobie na skomentowanie ekwipunku kamrata. Po prostu nie czuł się na tyle silny w tej relacji, aby móc czepiać się ekwipunku Keera. Nie wiedział nawet, czy jest do czego. Po prostu - w mniemaniu Marionetkarza - czepianie się Daniela o jego ekwipunek należało zripostować, ewentualnie zachować to na później i skomentować w bardziej sprzyjających warunkach. Ale nie teraz. Teraz trzeba to przełknąć i działać dalej.
"Mogą zacząć strzelać na oślep" - taaa. Tamci ludzie wydają się być dużo bardziej technologicznie zaawansowani od nas, chociaż ich sprzęt wydaje się psuć na dłuższą metę w naszym świecie. Tak jakby tam nie było magii, albo by szybko ona gasła, a tutaj to samo działoby się z technologią. Dziwne rzeczy. Jednakże wybuch, który usłyszeli, dobitnie świadczył, że sprzęt jeszcze im całkiem nieźle działa, o ile używali jakiegoś "nowoczesnego" ładunku wybuchowego. W sumie tak powinno być, przecież ich dowództwo nie posłałoby kommando do Krainy Luster, dając im za wyposażenie prymitywny sprzęt, z którego zrezygnowano już wiele lat temu. Jeśli ich sprzęt działa, to jest niebezpieczny. A to z pewnością jest elitarny oddział.
Również wzruszył ramionami. Sytuacja stresowała go i sam myślał, czy rozładować ją poprzez żarty, pomruki, odruchy, jak na przykład ciągłe sprawdzanie sprzętu, czy po prostu zamknięcie się i utrzymywanie pełnego skupienia przez cały czas.
- Już idę. Pójdę pierwszy. Twoja lampa... huh, działa jako taki detektor, prawda? - zapytał towarzysza. Z pochodnią w ręku postanowił wejść do środka jaskini. Sam niewiele wiedział o górnikach i górnictwie. Nie miał z nimi zbyt wiele wspólnego. Nie pamiętał swojej rodziny, ale przebłyski występujące czasami w jego myślach nic nie mówiły o jakichkolwiek związkach familii z pracami górniczymi. Nie wiedział, więc wolał spytać.
- Ta kopalnia jest naprawdę stara. I bardzo podniszczona. Powinniśmy znaleźć jakiś bardzo wrażliwy punkt, najlepiej centralny, który podtrzymywałby większość tej kopalni. Nie twierdzę, że musi to być samo magiczne centrum całej kopalni, bo takie rzeczy zdarzają się chyba tylko w opowieściach, ale jakiekolwiek miejsce z uszkodzonymi podpornikami powinno dać radę. Szczególnie, że przy stanie tej kopalni każdy wybuch może spowodować reakcję łańcuchową. - powiedział, zwracając się do Gawaina.
Gdy weszli do środka, Kessler poczuł stopniową, acz konkretną zmianę temperatury. Było tu zdecydowanie dużo chłodniej niż na zewnątrz. Dobrze, że zabrał coś cięższego, niż zwykłe, lekkie ubrania. Przydadzą się wobec tych podmuchów.
- Masz jakieś związki z górnictwem? Robiłeś w kopalniach, czytałeś coś o nich? - zapytał ciekawy partnera, czy może posiada wiedzę większą nad to, co wiedział Marionetkarz.
Stąpał ostrożnie, wypatrując śladów, co pewnie niewiele mu da, oraz rozglądał się wokół siebie, szukając jakiegoś nieźle wyglądającego miejsca na zasadzkę czy wrażliwego punktu dla całej kopalni.
Wyobrażał sobie już wcześniej tę kopalnię, gdy tu jechał. Nie spodziewał się, że stan stropów będzie aż tak tragiczny. Zastanawiał się, jak wielki i długi mógł być ten podziemny zespół kopalniany. I ciągle miał nadzieję, że jest on na tyle długi, by nie spotkać się przez najbliższe kilkaset metrów z tymi, po których przyszedł wraz z Gawainem.
Jego towarzysz wydawał się podładowany energią. Jako że poza obserwacją okolicy i wytężaniem wzroku Daniel nie miał lepszych zajęć, spoglądał od czasu do czasu na tego drugiego. Rozmyślał na jego temat.
- Marzy ci się rozczłonkowanie najeźdźców jakąś bronią białą? - zapytał po raz kolejny. Lepsze to niż ciągłe maszerowanie w milczeniu. Teraz chociaż jest jeszcze trochę czasu na pytania, skoro nie zbliżyli się nadto do tamtej grupy. Potem, gdy będą bliżej, lepiej będzie zamknąć jadaczkę.
Myślał o krwi. I o tym, że dawno nie chędożył.Charles - 19 Wrzesień 2017, 13:07 Team MORIA
Z lekkim opóźnieniem z sufitu posypały się drobne kamyczki. A kto wie? Może było to efektem całkiem innych działań? Był to deszcz delikatnych ukłuć, przed którymi warto byłoby się jakoś osłonić. Jednak postanowili iść przed siebie dalej. Po paru krokach przeszli do większej jaskini, z której rozgałęziało się aż pięć korytarzy - dwa na "parterze" i trzy znajdujące się odrobinę wyżej i wyraźnie prowadzące w górę. Podpory w tym miejscu były stare i zmurszałe, jednak istniały, ponownie też pojawiły się tory od wagoników, wystające z gruntu jak ruiny jakieś dawnej, wyspiarskiej cywilizacji z morskich odmętów - szczególnie iż były przeżarte przez rdzę na wylot, nadając im skalistą fakturę. Śpioch jednak pomylił się w swoich przypuszczeniach; gdzieś, dużo dalej niż wcześniej, odbiło się echem głośniejsze szuranie i dyszenie pojedynczej istoty. Zdawała się oddalać. Któryś z korytarzy prowadził wprost na spotkanie z nią... tylko który
Team Czarna Róża
Panowie wchodząc dostali do dyspozycji dwie drogi: klasycznie, w lewo i w prawo. W głąb lewego prowadziła linia kolejowa, zaczynająca się po środku dopiero na skraju tego tunelu, zaś prawy zapraszał sporą dziurą na progu i sypiącymi się ścianami, yadda yadda yadda, skopiowane zdanie, nie zmieniło się nic a nic. Nie mam pojęcia czy powinienem przejść dalej, czy też dać wam wolną ścieżkę w wyborze. A niech mnie tam - sami wybierzcie drogę, ewentualnie poszukajcie oznak, w którą stronę mogli udać się wojacy ze świata Ludzi. Nie przeszkadzajcie sobie - Kessair nie przeszkodził, widząc ślady butów odbite w osiadłym na podłodze pyle, prowadzące wyraźnie w lewo, w stronę torów. Teraz tylko pytanie, czy decydować się na spotkanie z nimi...Gawain Keer - 19 Wrzesień 2017, 21:43 Jego celem nie była dyskredytacja towarzysza, a ich wspólne przeżycie. Bo czy Śmierć o coś pyta? Czy Śmierć się zastanawia, pochyla się nad trupem i szuka przyczyny? Nie. Jest ślepa, głucha na wszelkie biadolenie i błagania, a na domiar złego, ostateczna. A skąd Cień wiedział, że Kessler mógł poczuć się urażony? Bo milczał jak grób, a z tego co zdążył zauważyć Keer, był on raczej towarzyskim typem, skorym do dzielenia się swoimi poglądami i ideami z innymi bez mrugnięcia okiem. W zasadzie momentami po prostu pierniczył o tym, co mu ślina na język przyniosła, ale cóż. Taki już był. Wytrzyma.
Jego uwagi coś dały, bo wielkolud trzymał się z dala od jego plecaka zawierającego rozkoszną dawkę nitrogliceryny. Sam fakt, że miał coś takiego na plecach sprawiał, że rudzielec czuł się niekomfortowo i stąpał równie delikatnie co Furor po jego lewicy.
Kopalnią to można było to nazwać chyba ze sto lat temu, ale nie teraz. Nic więcej jak zimne i ciemne gruzowisko. - Na metan i dwutlenek węgla. Kanarków nie mieli na magazynie - odparł. Nie miał zamiaru jej odpalać w tym momencie. Zbyt wysoko by gazy gromadziły się w nieckach lub ciasnych korytarzach. A światło mieli. Lepiej oszczędzać paliwo w lampie na później, bo nie spodziewał się niczego zastać tam na dole. Przynajmniej niczego przydatnego. Roitelettowie mieli inne kopalnie, wymagające ludzi oraz sprzętu. Jeśli coś zostało to będą to stare, przegniłe dechy i zardzewiałe pręty.
Zaśmiał się chrapliwie pod maską. - A wyglądam? - rozłożył ręce w pytającym geście jednocześnie prezentując się towarzyszowi. - Nie. Dużo czytam. A w Świecie Ludzi taka wiedza... jest raczej podstawowa. - odpowiedział przypominając sobie długi pobyt w po tamtej stronie lustra. - Posterunek miał to na zbyciu, to wziąłem. - dodał jeszcze omiatając wzrokiem korytarze. - No... wolałbym tutaj niczego nie dotykać. Cholera wie, ile temu trzeba do zawalenia. Wystarczy, że debile na dole coś tam wysadzają. Ale tak jak mówisz. Dołóżmy cegiełkę - powiedział sztucznie przyjaznym i miłym tonem wskazując kciukiem na swój plecak. - Tylko nie bierz mnie za eksperta. To bardziej znajomość ogólnych warunków panujących w takich miejscach. - ciągnął temat zabijając czas i ciszę, choć starał się nie hałasować. Zastanawiał się, co by powiedział Kessler, gdyby wiedział, że czytał parę powieści osadzonych w czasach rewolucji przemysłowej oraz oglądał jednym okiem jakiś program w telewizji. Facet ubrał se żółty kask, zjechał windą i gadał jak to kiedyś było, a jak teraz jest wspaniale, bo mają elektryczność, detektory i jakieś inne cuda. Tamta kopalnia w ogóle nie przypominała skansenu, do którego właśnie włazili.
Słysząc pytanie spojrzał na Daniela spod byka. Serio to powiedział? I to w jakich słowach! Czy mu się marzy. Ha! Może na balu Keer potrafił ładnie i składnie przemawiać, ale to były zwykłe uprzejmości. Zasady zachowania się w towarzystwie. Głupie dyrdymały dla osób nie mających ważniejszych problemów niż łechtanie własnego gargantuicznego ego. Gawain głęboko westchnął i poprawił maskę. - Wtedy nosiłbym pałasz. Jak ty. - powiedział sugestywnie. Ten kto pyta o takie rzeczy, często sam w ten sposób myśli. Dobrze wiedzieć. Oby tylko Daniel nie zrobił niczego głupiego. - Kiedyś marzyłem. Nie dawało mi to żyć. Teraz już tak nie mam...- nie aż tak bardzo.
Przeszli kawałeczek i dotarli do rozwidlenia. Gdzie poszli? Keer zaczął się rozglądać i posuwał się małymi kroczkami, ale nos Furbo go wyręczył, bo ogoniasty przybłęda właśnie pochylał nad czymś łeb. Czyjeś buty odbiły się w pyle i kurzu, a Gawain usiłował dojść do tego z jak liczną grupą przyjdzie im walczyć.
- Myślę, że póki co powinniśmy iść za nimi. Pewnie jeszcze będzie trochę rozwidleń. - wyprostował się i spojrzał na towarzysza, a potem na drugi korytarz. - Bo to... - wskazał palcem na dziurę - nie wygląda. Mam hak i linę, ale... - podszedł do dziury, lecz trzymał się w bezpiecznej odległości. - No kurwa nie wiem, czy takie dziadostwo mnie utrzyma, nawet jeśli gdzieś się wczepię. A co dopiero ciebie. - dokończył i szukał jakiegoś dobrego punktu. Z drugiej strony wydawało mu się to tragicznie złym pomysłem. Ta wyrwa powstała z jakiegoś powodu, a dalej mogło być gorzej niż tu. Zawaliska, zalane korytarze, kolejne dziury lub niewidoczne pod podłożem niecki. Niepotrzebne ryzyko. Odsunął się od ziejącego ciemnego dołu.