To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Rudera na klifie

Kessler - 24 Grudzień 2016, 00:24

Daniel właśnie poczuł się, jakby był wielkim profesorem uniwersytetu, który jakże to jest oczytany w tematach, na które się spokojnie wypowiada, a każdy błąd u rozmówcy wypomina z wielką cierpliwością i oczekiwaniem na to, co ma takiego do powiedzenia. Brakowało mu jeszcze kilku zmarszczek na twarzy, wielkich okularów i bardziej wyprostowanej postawy, może mniej nagannego stroju, a także bardziej powolnych, wyrazistych gestów, które wszystkie w sumie mogłyby sprzyjać jego aparycji wykładowcy. Jednakże tak zdecydowanie nie było. Jedynym powodem, dla którego sięgał do książek, to gwałtowna pogoń za wiedzą raz już utraconą, a że przy okazji dostał się dzięki temu do czegoś więcej, niż do byle encyklopedii o przewodzie pokarmowym, czy jak pewne ptaki składają kwadratowe jajka, to należy to potraktować jako zdecydowanie skutek uboczny na plus.
Toteż gdy ujrzał to wyraziste zmieszanie na twarzy Charlesa Kapelusznika, którego czasami zaczynał nazywać w myślach per "blondi", pomimo że Kapelusznik miał włosy czarne, troszeczkę się zmieszał. Przeto nie chciał być uznany za nie wiadomo kogo. Umiał czytać, tej umiejętności nie stracił, co mogłoby mu wskazywać, że był w przeszłości uczony i pochodził co najmniej z sfer średnich. Z pewnością nie należał zaś do niższych warstw, którym jedynym nakazem było przetrwać na ulicy, uprawiać ziemię albo zapijać wszystko w dniu otrzymania zapłaty. Tak, czytanie to jedna z niewielu zdolności Kesslera, dzięki czemu mógł być przydatny.
- Oh Karolu, Karolu. Gdybym nie przyjmował do wiadomości mniej niż połowy ponad połowy tego, co ujrzały moje oczy, może mógłbyś mnie traktować jako zaiste godnego naśladowania erudytę i lingwistę, jednakże moje maniery i wiedza nie różnią się znacznie od twojej; a myślę, że w hierarchii zdobywców wiedzy stoję nadal niżej od ciebie. - wypowiedział się w sposób niezwykle barwny i sztuczny, jakby próbując udawać jakiegoś mądrego profesura ze znamienitego uniwersytetu, aby wyśmiać całą sytuację i odrzucić wszelkie podziwy.
Miał w sobie coś takiego, że zawsze próbował ukrywać się wśród postronnych istot. Ukrywać swoje jestestwo pod maską - albo maską istoty mniej ogarniętej, albo istoty bardziej ogarniętej, aby lepiej podpasować się pod rozmówcę. Wiedział jednak, że przy Charlesie nie musiał tego robić, ponieważ był jedną z niewielu, o ile nie jedyną, osobą bliską Kesslera na tym padole po utracie pamięci. No i zapewniał mu dach nad głową za stosunkowo niewielką cenę. Interesy interesami, ale dzięki temu Daniel ma ciepło i dach nad głową. Więc nie musiał wcześniej wymienionej maski nosić, a zarazem dzięki temu - miał prawo wyśmiewać wszystkie te nieścisłości, różnice i kompleksy swoje i Charlesowe.
Daniel wlepił wzrok w swojego kamrata siadającego obok niego, ten zamyślił się głęboko, jakby nagle go coś trafiło. Wysłuchał gospodarza i podrapał się po brodzie, opierając się plecami o oparcie kanapy.
- Dobre pytanie. Tworząc Oriona traktowałem go jako bardziej staruszka-lokaja, taki był mój zamiar, wierny pomocnik. Ale chyba przejął też trochę twoich cech. - uśmiechnął się serdecznie do rozmówcy, mając nadzieję, że nie zostanie przez niego urażony. Kwestia nieprzemyślanych słów rzuconych w eter, które okazują się rozpoczynać kłótnie, skandale dyplomatyczne czy doprowadzają do zrywania związków przez kochanków, długo siedziała w umyśle Kesslera. Czasami nad tym myślał. Miał tendencję do rzucania słów, których potem żałował. Chociaż nie zawsze czuł żal.
Zainteresował go temat, czy Marionetki dorastają. Mają przecież swoją psychikę. I w ogóle. Postanowił nie myśleć o tym nadto, ale od razu przejść do mówienia na głos tego, co przyszło mu na myśl.
- Otóż Marionetka jako taka ma zasób doświadczeń, nabiera nowych, zdobywa znajomych, poznaje poglądy i ludzi, dojrzewa psychicznie cały czas... więc tak, w pewien sposób dojrzewa.
- zastanawiał się głośno i pokiwał głową do przodu tak bardzo, jakby był pacynką i był poruszany przez nieznaną, trzecią siłę.
Orion oczywiście przyniósł herbatę, wziął sobie taborecik, założył nogę na nogę i w ten oto sposób spoczął wpatrując się w żywych.
Myśli Daniela poszły w zupełnie innym kierunku - nie w takim, w którym się spodziewał. Zaczął myśleć o balu. O arcyksięciu. O tej zdegenerowanej masie "rządzącej", mającej się, o zgrozo, za oświecone elity.
- Waszym, to jest twoim i Anarchistów celem, w sumie jest... obalenie Arcyksięcia i arystokracji, tak? - zaczął powoli, troszeczkę podwadzając tajemnicę organizacji. - Działacie po cichu, przez wszelaką zasłonę. A co z działaniami ściśle zbrojnymi? - zapytał już wprost, próbując wyciągnąć od Anarchisty, czy traktują to jako zabawę, czy rzeczywiście mają na celu obalenie "pana tych ziem".
Teraz usiadł i zaczął wyglądać zupełnie poważnie, jak rasowy polityk. Tym razem nie przypominał tego sprzed paru minut smutnego człowieczka, zajętego myślami, biciem się z sobą samym, z dziełem, które stworzył. O nie, teraz był Danielem Kesslerem, człowiekiem, który poszukuje prawdy i tej prawdy od ludzi oczekuje. Z prawdą idzie w parze szczerość, toteż o te rzeczy pragnął zapytać Charlesa. Wbrew pozorom i kreowania się na istotę zupełnie bezstronną, której nie obchodzi to, co się dzieję, był jednak człowiekiem, który wolał wiedzieć, na czym stoi.
Bo jedno trzeba było też wiedzieć o Danielu Kesslerze. Z pewnością była to osoba często obiektywnie patrząca na świat i zarazem starająca się trzymać z daleka od wszelakich konfliktów, gdzie ludzie zabijają się za coś, w co nawet nie wierzą, albo i wierzą, ale są narzędziami w rękach tych, którzy czerpią realne profity z beznadziejnej ofiary osób niższych w hierarchii. Ale z pewnością trzeba przyznać, że wiedza, kto rozdaje karty, kto ma jakie chęci i jak patrzy na inne organizacje, przyda się zdecydowanie takiemu człowiekowi, który pragnie zachować dystans od wszystkiego. Za pokój, oczywiście.

Charles - 8 Styczeń 2017, 13:37

- Czy ja kiedyś powiedziałem ci "ziom?" Pytam się poważnie - może powiedziałem i zapomniałem? - powiedział z zamyśleniem. Bycie tak szaleńczo roztrzepanym czasami było mu prawdziwym ciężarem, kiedy musiał sobie przypominać, co to jest to wielkie, swiecące na górze, albo czy na pewno wypił dzisiaj herbatkę ((i kończąc w łazience z 15 niedomytymi kubkami w zlewozmywaku))
Na pytanie Kessa nie odpowiedział od razu, przez chwilę trawił je w swoim umyśle, chcąc odpowiednio ułożyć odpowiedź na kwestię, która zawsze go trochę męczyła. Na jego twarzy odbiło się zmęczenie, zamrugał parę razy, wpatrując się w przestrzeń, w końcu się odezwał:
- Czasami chciałbym, czasami myślę, że to jedyna opcja, puścić to wszystko, tych obrzydliwych szlachciurów na marmurowych tronach ze stalą i dymem. Ale potem przypominam sobie, że przecież każda wojna to ofiary, co nie? Nie przeżyłem wojny Lustrzanej, spędziłem ją w domu, poza zasięgiem działań zbrojnych, ale chyba wiem, co na niej się działo. Wariaci z MORII cały czas czyhają u bram Krainy, a teraz podobno jeszcze piraci latają po Otchłani. Lustro ma na razie zbyt wiele kłopotów, aby dołożyć do tego wojnę domową. - Charles nie bał się tych słów - czasem rzeczy należało nazwać po imieniu. Oczywiście, nie miał prawa udawać nie wiadomo jak zniszczonego przez życie, jak ci dziadkowie, opowiadający o traumach wojennych. Po prostu raz na jakiś czas każdy musi być rozsądny. Pewnie, tyle działań zbrojnych na raz z pewnością osłabiało uwagę Arcydupka, ale po usunięciu go z listy żywych zaraz oba te zagrożenia zleciałyby im na głowę. A to oznaczałoby koniec Krainy, jaką wszyscy znali...
- Chyba jestem nie dość szalony. Zbytnio myślę o konsekwencjach! Hańba dla kapelusza! - dodał nagle z ponurym rozbawieniem, po czym puknął się w okienko na cylindrze. Światło wewnątrz zamrugało, a po chwili przesłoniły je zasłonki, ruszone niewidzialną ręką. Charlesa zaś ponownie zabolał jeden z siniaków - herbatka nie była w stanie załatwić wszystkiego, w końcu nie była magiczna.
- A jak ty myślisz, Kess? Czy w imię ideałów powinno się poświęcić wszystko co znamy, na zatracenie? - zapytał, patrząc "wielorybkowi" prosto w oczy (nie tylko Marionetkarz mógł sobie pozwolić na ksywy. A czemu wielorybek? Cóż, kiedy Daniel zdradził mu, że urodził się pod gwiazdozbiorem delfina, Charles nieumyślnie zawołał "że chyba wieloryba, skoro tak wielki urósł", nie precyzując nawet, czy chodziło mu wzdłuż czy w szerz. Przepraszał się potem z tego trzy dni i trzy noce). Poważne pytanie, wymagające zapewne poważnej odpowiedzi. Charles nie pomyślał jednak, że jest już mocno zmęczony i że może on nie usłyszeć odpowiedzi swojego lokatora, będąc zajęty Morfeuszem wymachującym mu przed nosem nakazem rewizji...

Kessler - 19 Styczeń 2017, 22:57

- Nie przypominam sobie, byś mówił mi ziom. To brzmi jak jakiś język młodzieżowego plebsu, albo Olek raczy wiedzieć co to może znaczyć. Możliwe, że musiałem czytać jakąś książkę traktującą o tych wszystkich... ludziach! - powiedział, ponieważ zauważył, że spory nacisk postawił na to jego rozmówca, jak gdyby bał się braku swojej pamięci, czy potraktował to określenie jako zgubne i niemiłe. Zadziwiła go ta postawa, bo zawsze myślał o gospodarzu, jako człowieku raczej pozbawionym wszelakich wyrzutów sumienia czy wewnętrznych trosk i zahamowań. Tu jednak ujrzał odmienne jego oblicze.
Wsłuchał się następnie w słowa Charlesa o tej całej sytuacji politycznej, poczuł, że w końcu dorwał się do żyły złota, której od tak dawna potrzebował. Troszkę polityki, sytuacji, jak on to widzi. I w końcu dostał pełną informację o tym, co się dzieje - co go serdecznie usatysfakcjonowało. No bo przecież nie każdy dałby radę pokusić się na parę słów szczerości, zarówno o swoim ruchu, jak i jego działaniach i celach. Daniel był mu wdzięczny za te słowa prawdy, ponieważ potrzebował ich po prostu po to, aby ogarnąć sytuację. No i ogarnął. Jako tako. Wstał i rozejrzał się po pokoju. Poszedł od ściany do ściany i w sumie miał wielką ochotę skomentować co nie co sytuację tego anarchisty, wypytać być może o więcej szczegółów dotyczących organizacji i jej członków, ale pytając o te rzeczy czułby się wprost jak jakiś szpieg, który ma na celu zniszczenie organizacji od środka - a przecież takiego zamiaru nie miał. Zdał sobie sprawę z tego, że słowa Charlesa są mądre, chociaż nieprzeznaczone dla użytku publicznego. Bowiem oto wielki anarchista, jeden z ich szefów, jak Daniel pozwolił sobie ich nazywać, stwierdził, że nie należy póki co usuwać Arcyksięcia, ponieważ grożą Krainie Luster znacznie większe niebezpieczeństwa. Naprawdę rozsądne i pragmatyczne - najpierw wyeliminować zagrożenie zewnętrzne, na koniec skupić się na wewnętrznym. Pewnie taki tekst wzbudziłby we wszystkich młodych anarchistach wielki ból, oskarżenia o zdradę, próbę odłączenia się i założenia osobnej organizacji kontynuującej walkę zbrojną z "okupantem", jakim był Arcyksiążę. Zabawne!
Konsekwencje, konsekwencje... znał skądś te mądre słowa. O tak, ostrzegali go przed nimi. Kojarzył je głównie negatywnie; słowo to, wyjątkowo długie i nieznośne, zawsze używane, kiedy ktoś chce zrobić coś wielkiego, lecz powstrzymują go ostatnie więzy i blokady, którymi są zwykle najbliżsi. Uważaj... uważaj na konsekwencje, nie możesz tego zrobić! A potem zwykle mają rację. Daniel jakby rozmawiając sam ze sobą wzruszył ramionami, tak jakby kłócił się z nieistniejącym kimś i pokazywał mu swoją ignorancję i niedowierzanie argumentom. Po chwili ocknął się na zapytanie go odnośnie poświęcenia dla walki.
- To niełatwe pytanie. Jeśli nie pozostało ci już, z czym mógłbyś żyć, to myślę, że możesz wciągnąć cały świat w to piekło, które jako jedyne jeszcze stoi między tobą, a końcem. - przytaknął sobie, jakby powiedział coś bardzo mądrego tudzież filozoficznego; ale chyba jedyne, co w tej wypowiedzi tkwiło, to wysoka niezrozumiałość powiedzianych słów. Dla Kesslera ostatnio często to, co niezrozumiałe, brzmi szczególnie mądrze. Sam nie wiedział, jak odpowiedzieć na to pytanie; nigdy nie był na czele jakiejś grupy, od którego to decyzji zależało, czy pójdzie ona na zatracenie, czy wstrzyma swoją wojnę z różnych powodów. Gdy jednak zaczął o tym rozmyślać, stwierdził, że jest to dla niego zbyt kłopotliwe, dlatego porzucił tę myśl daleko, daleko, żeby się nad nią już nie głowić. Widząc, jak Charles odlatuje, postanowił, że chyba nie będzie przeszkadzał gospodarzowi w zasłużonym odpoczynku, szczególnie, że ten dzień trwał i tak już zbyt długo. Więc pożegnał go wylewnie, skoczył rozebrany pod prysznic, potem w piżamie udał się do wolnego pokoju, w którym to postanowił zasnąć.
Gdy panowie już spali, Orion zaczął krzątać się po mieszkaniu, dając znać, że żyje. Badał przedmioty w domu, analizował rozmieszczenie pomieszczeń; w końcu - podchodził do mebli i próbował się z nimi skontaktować, co jednak mu nie wychodziło. Trudno powiedzieć, co jeszcze robił, ponieważ panowie spali - ale swój pierwszy dzień i noc na świecie spędził zdecydowanie aktywnie.

Charles - 28 Styczeń 2017, 16:11

Charles nie musiał posiadać spiczastych uszu elfa, aby zastrzyc nimi z zaciekawieniem, rzucając Danielowi niespokojne spojrzenie. To jedno słowo złapało całą atencję kapelusznika, wyrywając go ze smutnej apatii i lepkich macek senności na parę chwil:
- Książkę? Książkę powiadasz? Ojejejej, książka piękna rzecz! Nie wiesz, gdzie mogłaby być? Masz ją ty? Jest ona w księgozbiorze..? Och, tylko mi nie mów, że spłonęła razem z twoją chatynką! Olbrzymia, gigantomanistyczna strata byłaby to! Jak ja bym sobie poczyyytał, ojaa... - zabebłał pod nosem, podtrzymując twarz policzkami i spoglądając na współrozmówcę z zamyśleniem. Starał się dowiadywać ile mógł, ale tak naprawdę jego wiedza byłą całkowicie subiektywna, nie poparta żadnymi autorytetarnymi dowodami. A jego własny umysł, maniakalnie roztelepany, mógł błędnie interpretować fakty. Jak w teorii obserwatora - jak na coś patrzymy, to efekt może być całkowicie odmienny tylko biorąc pod uwagę fakt, że ciężar wzroku kogoś popchnie. Czy coś. Charles mógłby oczywiście obserwować z zamkniętymi oczami, ale wtedy gromadzenie informacji byłoby mało owocne. Ciekawe, o czym mogłaby być owa książka... O ludzkich wynalazkach może? O domach ze szkła, o metalach lżejszych od powietrza? Bo z tego robili owe samo-loty, prawda? Inaczej nie miałoby to sensu!
- Ja kiedyś nie miałem niczego z czym mógłbym przeżyć życie, ale ostatnio to się trochę zmieniło... - powiedział to, trochę nieśmiało, ponieważ właśnie były zbyt pewne. Nie chciał, aby Kess nad-interpretował te słowa w jakimś szalonym kierunku - po prostu był jego prawdziwym druhem, współlokatorem, tworzyli nieźle działający duet. Jego niknący głos mógł być również objawem narastającej senności. Pomachał jeszcze tylko Kessowi łapką na dobranoc...

***
Rankiem obudził go delikatny ból siniaków. Herbatka zdrowotna okazała się być zdrowotna wystarczająco, aby poranek nie spadł na niego jak ostrze katowskiego topora. W sumie był to poranek nawet miły. Tak, z kocykiem i wszystkim. Charles lubił takie poranki. Słońce i to wszystko i ten tego. Usiadł, po czym przecierając oczy, rozejrzał się po pokoju. Nie od razu zauważył Oriona, ale kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że automacik siedzi sobie na szafie, majtając w najlepsze drewnianymi nóżkami, lekko zdębiał
- Hej ziomuś! Ta szafa jest wyczesana! Widać stąd pół chałupy!
Kapelusznik tylko pokiwał głową z delikatnym uśmiechem. Dzień zaczynał się całkiem fajowo. Powolutku wstał i zajrzał do pokoju dziecinnego, w którym od niedawna sypiał Marionetkarz - tamten chrapał sobie w najlepsze. Charlie miał wielką pokusę aby wrócić jeszcze na kanapę i odleżeć na niej jeszcze godzinkę, ale tak godzina owa zostałaby zmarnowana w całości. A na to się zgodzić nie potrafił. Ruszył więc do kuchni, w ubraniach z wczoraj, po czym zaczął przygotowywać śniadanie. W końcu zapach jajecznicy na boczku rozniósł się w całym domu. Orion, nie mogąc pomóc mu przy palenisku, zajął się przygotowywaniem sztućców. Kiedy wszystko było już gotowe, a herbatka z cytryną (gdyż kawy nie pijało się w domu Verbascum prawie wcale) parzyła się w kubkach, kapelusznik zajął miejsce za stołem i lekko niedogolony, zaczął jeść swoją porcję. Na stole wraz z nim przesiadywał Zaślepek, konsumując kawałek sera pleśniowego który raczej nie był stworzony do spleśnienia.

Kessler - 5 Luty 2017, 12:42

Daniel Kessler ostatnimi czasy bardzo słabo wstawał. Stwierdzenie to jest bardzo ogólne i bez doprecyzowania tego, co autor miał na myśli, trudno zrozumieć, o co naprawdę chodzi. Mianowicie przyjęło się, że ludzie, budząc się, powoli wracają ze świata snu do świata żywych, tak jakby schodzili po schodkach, czy lekko zstępowali z chmurek na niebie tak często towarzyszących sklepieniu. Lekkie kroki, powolne odzyskiwanie strzępów świadomości, by w końcu powolutku, jak do ukochanych dzieci czy uroczej kochanki zrobić parę kroków, odzyskiwać to, co ichniejsze, ale wszystko to miało wyprawiać się po-wo-li! Sny odchodziły w niepamięć, gnieżdżąc się gdzieś całkowicie z tyłu umysłu; niewiele z nich się pamiętało, albo prawie wcale.
Inaczej było w przypadku Marionetkarza. Ten budził się tak, jakby z góry spadł właśnie na ziemię meteoryt. Świadomość wracała momentalnie, jak wpadnięcie do wody, czy łupnięcie kilofem w kamień. Nie było tam przyjemności, kochanego powrotu na łono żywych w sposób słodziutki i chmurkowy, o nie; to było jak, za przeproszeniem, walnięcie czymś twardym o ścianę. Przez to sny nie zdążyły się nawet normalnie, po ludzku schować, a mózg o nich zapomnieć. Wszystko było jak nagłe wybudzenie, a sny, które jeszcze tańcowały przed zamkniętymi oczami, nie zdążyły się porządnie ukryć, w wyniku czego nadal były obecne w pamięci Daniela. I dzięki temu, można powiedzieć, zapamiętywał ostatnio wiele snów.
Miał tym razem kolejny sen. Było ciemno, lekka mgiełka, zimno. Z daleka, w wielu miejscach znajdowały się świecące się jasnym światłem punkciki. Wyglądało to jak gdyby znajdował się w jakimś odludziu, gdzie jeszcze niedawno działo się jakieś dynamiczne życie. Jak było mówione - pusto; Kessler, setki punkcików migających światłem i jakieś drzewa. Daniela tak zaciekawił jeden z punkcików, że postanowił do niego pójść. Jak to w snach bywa, czasoprzestrzeń istotnie jest zakrzywiona, czy też nawet nie istnieje; spacer tam zatem był wyjątkowo szybki. Kessler w końcu zobaczył z bliska, czym jest świecący punkcik. To nic innego, jak płonąca chata. A przed tą chatą znajdowała się rodzina. W niezbyt dobrym stanie. Prawdopodobny ojciec i matka rodziny powieszeni na drzewie, na jakichś linach, czwórka dzieci - a szkoda gadać. Można tylko rzec, że były tam naostrzone pale. Daniel spojrzał w lewo. W prawo. Za siebie. Tysiące, setki tysięcy czerwonych punkcików jarzyło się w oddali. Czyżby były to po prostu domostwa, które spłonęły, gdzie każda rodzina została wyrżnięta? Myśl ta przeraziła i przestraszyła Marionetkarza, który poczuł się obserwowany. W oddali rzucona została uwaga "Dzieło Ludzi". Nie wiedzieć czemu, coś pchnęło go do ruszenia do kolejnego punktu. Poszedł do kolejnego płonącego punktu - ta sama historia. Nawet rodzina... wyglądająca identycznie. Ktoś, jakby z daleka, rzucił : "Dzieło władcy". Daniel poczuł, że jest świadkiem jakiejś kopii, kolejnej takiej samej sceny. Wszystko było identycznie, umiejscowienie tylko inne. Poszedł dalej. Inny punkt, tak samo wyglądający dom, taka sama rodzina. Serce zaczęło Kesslerowi bić coraz szybciej. Stres przybrał postać nerwicy i strachu. Jego całe ciało zaczęło drżeć, przerażone wizją i powtarzającymi się historiami. Spojrzał na kolejną zamordowaną rodzinę. "Dzieło wyzwolicieli", ktoś rzucił. Marionetkarz przestał już normalnie oddychać. To było jak łypanie powietrza człowieka, który się dusi. Skurcze obiegły jego koniczyny, poczuł, jak traci oddech. Wtem za płonącym domem usłyszał jakiś dźwięk. Jakby śpiew małej dziewczynki, która wzywa go do siebie. Ten przerażony, wiedział, że nie ma wyboru. Zaczął czuć paniczny strach. Obszedł dom i to, co spojrzał, przeraziło go zupełnie. Stracił już zdolność jakiegokolwiek logicznego myślenia (o ile we śnie to możliwe). Zobaczył ogromny stos ciał, wokół których latały muchy. Jak wielka, bezkształtna masa złożona z ludzkich korpusów pozbawionych życia, gdzie te podłe stworzenia, muchy małe i wielkie, składały sobie jaja i zrobiły wielki kokon, ukoronowanie swego istnienia. Do stosu prowadziła dróżka. Po obu stronach, od Kesslera aż do stosu, stały kobiety. Z wypalonymi twarzami. Które jednak spoglądały tą bezkształtną masą na tym, co było twarzą, w stronę Daniela. Kazały iść do przodu. Marionetkarz zrobił kilka kroków. Przed samym stosem stała ubabrana w błocie dziewczynka. Jej długie włosy, gdzie brud był grubszy od nich samych, były długie i czarne. Dziewczyna z raczej niemrawym wyrazem twarzy zasugerowała Marionetkarzowi, że coś dla niego ma. Wyjęła zza pleców czarną, piękną różę. Powiedziała Danielowi, że powinien ją wziąć. I że wszystko będzie dobrze. Gdy ten wziął ją do ręki, za sobą poczuł, wyczuł i usłyszał coś... przerażającego. Koszmar. Podejrzewał, jak wygląda, wyobrażał sobie włochate odnóża, okropną groteskę rzeczywistości, demonów i zabawy istot sadystycznych, wykorzystujących martwe korpusy. Nie chciał spoglądać. Ale gdy usłyszał dziki, nieporównywalny do niczego ryk, jakby bestia rzucała się do ataku, serce uderzyło bardzo mocno.
Tak mocno, że Daniel się obudził. Cały był spocony. Rozglądał się. Wielkie uff. Był w pokoju dziecinnym Charlesa. Wszystko było w porządku. To tylko głupi sen. Oczywiście, kolejne twarde lądowanie. Niefajnie przez takie sprawy Danielowi spędzało się poranek. Wstał, ubrał się. Postanowił, że szybkim krokiem uda się do łazienki, obmyje się - i tak gotowy poszedł do pokoju, w którym znajdował się Charles. Daniel miał raczej nietęgą minę, poza przywitaniem nie mówił wiele. Postanowił przysiąść się do gospodarza, spoglądał w stół i jak gdyby nigdy nic opowiedział cały sen, od początku, do końca, robiąc pauzy na to, aby przypomnieć sobie pewne fragmenty. Chciał przekazać opowieść, dopóki pamiętał o niej. Za parę godzin zostałyby z niej ledwie strzępki. Przy okazji Daniel spytał, co Charles o tym sądzi.

Orion zaś postanowił wcześniej wyjść na dwór, aby trochę zająć się ogrodem Kapelusznika. Wziął ze sobą wielkie nożyce, założył zabawną czapę, która nijak mogła się jakoś dopasować kształtem do jego głowy i tego, co wokół niej się znajdowało.

Charles - 24 Luty 2017, 19:48

Kapelusznik postawił przed nim i przed sobą talerzyki ze smażonym jajkiem i zasiadł na przeciw marionetkarza, po czym zaczął zajadać z apetytem.
- Ojej! O czym musisz myśleć przed snem, skoro takie rzeczy ci się śnią! Teraz to ja się boje, że ta poczwara wyjdzie ci z głowy i jako Zjawa będzie na nas polować! - powiedział ni to żartem, ni serio, dojadając resztkę jajecznicy. Chciałby jeszcze pogadać, ale nie miał zbyt wiele czasu. Zerwał się na równe nogi, zabierając torbę podróżną.
- Słuchaj, ja zaraz lecę. Miało być coś tam z Anarchs po południu, a miejsce spotkań jest bardzo daleko! Ja sam nie wiem konkretnie gdzie to jest, wyrzuciłem kartkę z adresem, bo tam ściśle tajne itp a zapomniałem się jej wpierw nauczyć - wyobrażasz sobie? Czekają mnie niezłe poszukiwania! Jak wyjdziesz, to masz tu klucze. Może jeszcze w tym miesiącu wreszcie dorobię dla ciebie drugą parę! - dodał, wychodząc zamaszystym krokiem przez drzwi, na spotkanie nowego dnia.


Po chwili wrócił się. Zabrał portfel i bilet na pociąg. Powiedział "do widzenia". Wyszedł po raz kolejny.
z/w

Kessler - 25 Luty 2017, 14:21

Marionetkarz spojrzał na jakże pyszne śniadanie przygotowane przez swojego gospodarza; miał jednak świadomość, jaki jest dziś dzień i w związku z tym nie należało przesadnie się najadać. Tak więc posmakował niecałą porcję, a jedynie jej część, tak, by brzuch nie sprawiał uwag przez kolejne kilka godzin, a zarazem żeby nie utrudniał dłuższej podróży pieszo. Przysłuchiwał się Charlesowi z uwagą, łapiąc każde jego słowo, zdając sobie zarazem sprawę, że jego ton i sposób wymawiania przejawiał pośpiech. Widział jego ruchy i to, co zbierał, widział, jak nieskładnie układa zdania, komunikuje się z nim; widocznie miał jakąś ważną sprawę i nie za bardzo widziało mu się dzielić nią ze swoim gościem. To wszelako zrozumiałe, ponieważ sprawy prywatne tej organizacji, którą Daniel trochę poznał, miały takimi zostać - niedostępnymi dla osób z zewnątrz. Wątpił w to, ze Charles nie ufał mu, czy też postrzegał go jako informatora czy szpiega wrogiej strony. Bardziej chyba chodziło o to, by nie wciągnąć neutralnych jednostek w ten wielki konflikt. Wielki, ponieważ obejmował najważniejsze znane osoby w Krainie Luster, ale zarazem paradoksalnie wyciszony, gdyż nic konkretnego się nie działo. Ot, chyba wszystkim pasuje taki stan rzeczy. Moria u bram, Księżulek nadal zbierał owoce swego władztwa, pił najlepsze wino, jadł przednie posiłki, a Anarchiści uważali, że coś robili, mogli czuć się cool, naruszając posady rządów Bladego Arystokraty.
Kessler wzruszył ramionami i ułożył się na kanapie. Zanim to jednak zrobił, pożegnał śpieszącego się Verbascuma, sięgnął do kieszeni swojego płaszcza i wziął z niej pewną książeczkę. Leżąc, wyciągnął się, napinając nogi tak, jak tylko mógł, a gdy już wydał z siebie głęboki wydech, sięgnął do książeczki i otworzył ją. Dziś był taki a taki dzień. Dla osób z zewnątrz wydawał się normalnym, KOLEJNYM dniem życia. I pewnie taki był. Ale nie dla Daniela. Czas znowu wrócić do Miasta Lalek. Jest parę spraw do załatwienia...
Maleństwo, jak na Kesslera wołali niektórzy ludzie (zawsze zastanawiał się, czy było to przyjacielskie i pozytywne, czy raczej wyśmiewające cechy jego wyglądu określenie), stanęło na równe nogi i postanowiło przygotować się do podróży. Otrzepało płaszcz, zajęło się czyszczeniem butów. Gdy już wszystko wyglądało w miarę jak należy, wystarczyło jeszcze wziąć coś do picia, gdyby pragnienie dało się we znaki, oraz jakąś drobną przekąskę, bo resztę, jeśli chodzi o prowiant, zdobędzie się w mieście. A, no i jeszcze ważna rzecz - zabrać trochę pieniędzy. Nie wiadomo, co z tego wszystkiego dalej wyniknie, ale dlaczego by nie zabezpieczyć się na jakieś nieprzewidziane komplikacje, czy przedłużenie się wizyty w Mieście Lalek?
Daniel ubrał się, sprawdził jeszcze wszystko dwa razy, wziął klucze pozostawione mu przez gospodarza i wychodząc przymknął drzwi, a następnie włożył klucz do dziurki, mając na celu zamknięcie i zabezpieczenie domu.
- Ciekawe, czy ktoś tu w ogóle poza nim przychodzi. I czy nie zastanie zamkniętych drzwi, gdy okaże się, że zejdzie mi dłużej niż jemu. E tam. Pewnie ma sposoby. - mruczał to trochę na głos, trochę w myślach Marionetkarz. Gdy zamek był zamknięty i wszystko zdawało się takim jakim być powinno, Daniel odwrócił się plecami do drzwi i powoli ruszył w stronę swego celu. Nie wiedział, jak jest na dworzu, ale wolał spocić się i "okopać" cieplej, niż pozwolić, by wiatr, lekki deszczyk i nie za ciepła temperatura doprowadziły do jego przeziębienia. Frykanie nosem jest po prostu tak wspaniale dyplomatyczne...

z/t

Kessler - 16 Październik 2017, 21:05

Ostatnim razem, gdy tu był, przemieszczał się pieszo. Wszędzie, gdzie tylko mógł, poruszał się na nogach, idąc dotąd, aż poczuje zmęczenie, czy nogi odmówią posłuszeństwa. Przez to musiał mieć naprawdę mocne i dobre buty, aby razem z nim wytrwały znój chodzenia na dalekie odległości.
Często chodził na spacery wokół domu i zwiedzał okolice, aby poznać bliskie zakamarki, sąsiadów, czy różne dziwne przyrodnicze cuda. Albo po prostu, aby pomyśleć.
Teraz wraca do domu jadąc na koniu, którego zyskał za dobre sprawowanie, ogólnie rzecz ujmując. Dla gospodarza domu, u którego zmierza dalej spać, prawdziwa przyczyna byłaby nie do pomyślenia. I z pewnością za długo spać by tu nie mógł. Daniel miał nadzieję rzucić jakimś fałszywym powodem. Ot, jak zawsze - pracował jako najemnik i udało mu się kupić konia.
Koń poruszał się wolno. Daniel zastanawiał się, czy napotka gospodarza w domu, czy nie. Wolał ogarnąć siebie i swoją sytuację zanim spotka Charlesa czy kogokolwiek innego. Jako że to miejsce było raczej odizolowane i stanowiło swego rodzaju samotnię, jedyne czego się obawiał, to właśnie teraz spotkać Charlesa.
Minął charakterystyczne punkty i już widział dom w całej jego okazałości. Zostawił konia przed wejściem, pchnął drzwi. Były zamknięte, więc dom był pusty. Na szczęście. Poszukał w kieszeni podrobiony drugi klucz, którym się ostatnio posługiwał, by wejść do środka. Włożył kluczyk i otworzył drzwi.
Wszedł i zamknął drzwi za sobą.
Poczuł się jak w domu. Naprawdę. To było bardzo przyjemne uczucie zobaczyć ten sam rozkład korytarzy i pokojów, poczuć charakterystyczny zapach domu, zamknąć za sobą drzwi i być sobie w tym własnym odizolowanym od reszty świecie. Było wspaniale.
Na powitanie zaraz przybiegł Orion, jego charakterystyczna marionetka z astrolabium zamiast głowy. Ucieszył się, gdy ujrzał swoje pierwsze pełnoprawne dzieło. Poprosił, aby przygotował mu kąpiel i pomógł z tym wszystkim, co ze sobą przytaszczył. I zrobił coś z koniem.
Rozpakował się, rozstawił rzeczy, wszystko powkładał do swoich szafek. Kilka orionów, które mu zostały, schował pod łóżko. Zdjął ciężkie, przepocone ubrania i położył je na kupkę. Przy okazji też wykąpał się, założył coś lekkiego, świeżego, swobodnego. Swobodna koszula i spodnie, trochę jak do spania.
Było mu przyjemnie, że w końcu mógł być w domu, w odświeżonym stanie. Zastanawiał się, gdzie może być Charles. Orion za wiele mu nie powiedział, albo nie chciał powiedzieć, albo roztrzepanie jego i Charlesa w sumie dało to, że nie mogli się znaleźć i każdy polazł pewnie w każdą stronę. Nic to.
Kessler zasiadł do stołu, wziął skądś kartkę i ołówek i zaczął pisać co nie co z tego, co zapamiętał z jaskini, w której był z pewnym jegomościem. Zaczął kreślić, pisać, wymyślać i zastanawiać się, co powie gospodarzowi, gdy wróci.
- Przynajmniej zęby mam całe... - powiedział, złapał się wolną ręką za szczękę, pomasował, wspomniał na głos, jaki tamten człowiek miał silny cios, a następnie znowu utkwił wzrokiem w kartkę papieru, po której coś kreślił. Słyszał z zewnątrz, jak Orion próbuje skomunikować się z koniem i nakłonić go do tego, aby go lekko odprowadził. Marionetkarz pomyślał, że koń nigdy pewnie nie widział takiej marionetki, a taka marionetka nigdy nie widziała takiego zwierzęcia. No cóż, starcie światów, dobre ci sobie. Ja to przeżyłem, więc niech moja marionetka to przeżywa.

Gopnik - 16 Październik 2017, 22:27

Obok warsztatu Kesslera zaczęła pojawiać się dym. Zaraz po nim zmaterializowała się człekokształtna istota.
- Aaaa...! - zakrzyknęła postać męskim głosem, gdyż po teleportacji straciła równowagę i zaczęła upadać. Przy okazji owa osoba, próbując się złapać zrzuciła narzędzia i jakieś papiery które wisiały na ścianie. Niestety, mężczyzna dalej leciał w kierunku podłogi, więc starał się sięgnąć stojącego obok stołu, jednak wymachując strącił trzy świeczniki, w tym dwa jeszcze zapalone. Płomień na jednym z nich na szczęście zgasł, jednakże drugi stojak na świece miał grubszy knot, ponadto zamiast spaść na podłogę, lekko opadł na jakieś papiery, powodując, że te powoli zaczynały zajmować się ogniem. Trzeci świecznik, upadając, złamał się w pół.
Gopnik napotkał wreszcie jakieś oparcie - jednak nie na długo. Opadł co prawda na krzesło, ale tak niefortunnie, że to się przechyliło i przewróciło razem z Kapelutem na ziemię, równocześnie pękając na oparciu.
- Job... Tvoyu Mat'! Shlukha! - zaklnął z bólu. Spojrzał na stół, gdzie już powoli na rulonie kartki tańczyły płomyki.
- Oy pizdet'! Ogień! - znów zakrzyknął, tak głośno, że każdy domownik - o ile ktoś w tej posiadłości w ogóle był, bo sądząc po kurzu, wyglądała na opuszczoną, ale zarazem płomyki świadczyły o czyjejś obecności - usłyszał Ruska. Ten, tak szybko jak tylko mógł, zdjął marynarkę i, odsuwając wcześniej inne świece, zadusił pożar, nim ten zaczął stanowić poważne niebezpieczeństwo. Cóż, adrenalina w takich sytuacjach działa.
Usiadł, tym razem spokojnie, na drugim krześle i rozejrzał się, próbując ocenić skalę sytuacji. Złamany drewniany świecznik, pęknięte oparcie krzesła, spalone półtora rulonu papieru, z zaznaczeniem, że zajęły się trzy sztuki i w zasadzie każdą chyba trzeba skrócić, albo wyrzucić, a na dodatek porozrzucane papiery i narzędzia. Cóż... Właściciel nie będzie zadowolony. Poza tym pomieszczenie prawie jak u Ruska - zakurzone, dość ciemne, mimo okna, które dawało dość sporo światła, i nieco zagracone. Teraz nieco bardziej.
Gdyby nie to, że Michaił był zmęczony, obolały i niezdolny do skupienia oraz teleportacji, czmychnął by czym prędzej. W tej sytuacji jednak postanowił zdobyć się na odwagę cywilną, czyli przyznać się do winy. Ból jednak paraliżował jego chęci do wstania i przeszukania parceli.
- Halo... Jest tu kto? - znów krzyknął donośnie, tym razem jednak nieco mniej głośno i o wiele mniej dosadnie. - Panie Gospodarzu... Bo ja trafiłem tu przypadkiem i zrobiłem taki mały wypadek. Ale to niechcący, odkupię! - zagrzmiał ponownie, z większą pewnością siebie i oczekiwał na jakiś odzew. Miał nadzieję, że z właścicielem można się jakoś dogadać.

Kessler - 17 Październik 2017, 19:18

Gdy kreślił, usłyszał pewien dźwięk, który skądś znał, ale w sumie nie wiedział dokładnie, skąd. Dźwiękowi temu towarzyszyły jednak również inne okoliczności, takie jak ogólnie pojęty chaos i burdel, jaki powstał w którymś z pokojów. Odgłos pochodził z warsztatu Kesslera, co od razu postawiło go na nogi i sprawiło, że poczuł mieszankę irytacji, zdenerwowania i stresu. Ostrzeliwują ich? Ktoś się tu przeteleportował? Ktoś może chciał okraść dom, podczas gdy nagle niezapowiedzianie nadszedł jeden z mieszkańców? A może Charles znowu coś eksperymentował... ale nawet nie wrócił do domu!
Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać.
Usłyszał też głośny i doniosły krzyk mężczyzny, który sprawił go w jeszcze większe osłupienie. Nie wiedział, co robić. Stan ten jednakże trwał bardzo krótko. Marionetkarz od razu podniósł się z miejsca, wychodząc z głównego pokoju sięgnął swój pałasz i idąc natychmiast wyciągnął go z pochwy.
Dziwny dźwięk z krzykiem nie był jedynymi, które Daniel usłyszał. Były też i takie hałasy, jakby jakiś dziki kot biegał po szafach i meblach i wszystko roztrącał. Znowu wpadło mu coś do głowy, że może to jakieś magiczne stworzenie czy insze coś, co samo nie wie, gdzie jest i co tu robi.
Stanął w wejściu do swojego ukochanego warsztatu, w którym spędzał sporo czasu. Warto wspomnieć, że nie spędzał go specjalnie efektywnie.
Otworzył szybkim ruchem drzwi i wyciągając przed siebie pałasz wkroczył do pokoju.
Oczom jego ukazał się wyglądający bardzo dziwnie jak na klimaty Krainy Luster jegomość, który posiadał charakterystyczny dla swojej rasy kapelusz. Poza tym gdzieś w pobliżu walała się jego brudna od gaszenia ognia marynara. Poza samą postacią, która siedziała na krześle w pewnym stresie, zobaczył swój warsztat. A raczej to, co było jego warsztatem, a teraz w sumie było pomieszczeniem z losowo rozlokowanymi po całym pokoju gratami.
- Charles? - najpierw zdziwił się, czy może to, co ujrzał, to właśnie gospodarz domu, ale po chwili przyjrzał się dokładniej intruzowi i ujrzał, że jednak różni się od tamtego Kapeluta. Tak, to z pewnością był ktoś inny. I ten ktoś właśnie zrujnował jego warsztat i napadł na jego dom. Złość na twarzy Daniela była bardzo łatwa do zauważenia i fakt ten z pewnością nie umknął Gopnikowi. Poza tym gdyby nie zmęczenie długą podróżą, z której dopiero wrócił i mógł niedawno się wyluzować, jego ciało rzuciłoby się bez opamiętania na napastnika albo w pełnej gotowości przygotowywało się do zadania jakiegoś ciosu.
Ciało było jednak zmęczone, dupa bolała niesamowicie po długiej jeździe na koniu, kręgosłup też wcale nie lepiej. I ta stopa... eh! Lekki ból ale jednak! Paskudne drobne niedogodności składały się na ogólny humor i chęć Marionetkarza do działania. Dlatego z nagłych bardzo inwazyjnych ruchów zrezygnował.
- Kim ty, kurwa, jesteś? - zmierzył go raz jeszcze wzrokiem. Daniel intencji za dobrych nie miał, ot wraca z jednej przygody i natrafia na drugą. Zdarza się. Przecież każdemu może się trafić prawdopodobnie Kapelusznik, który ot tak, bez zapowiedzi wpada do pokoju i dewastuje go. Czyżby też posiadał zdolność teleportowania się? A jeśli tak, to skąd przychodził?
Skupił się na nim. Nawet nie próbował oceniać, co się w pokoju zepsuło, ani co przyjdzie mu niedługo sprzątać i układać ponowie na ściany, pomimo że tak bardzo mu się tego robić nie chciało. Nawet nie próbował.
Uspokoił go pojednawczy ton i przeprosiny ze strony "gościa", który też chyba był nie mniej zakłopotany od niego samego. Obniżył więc pałasz i oczekiwał wyczekująco na wytłumaczenie się Kapelusznika. Nawet nie myślał, jak wytłumaczy obecność tego tutaj gospodarzowi, gdy tylko skądś wróci.
Widok wysokiego bydlaka z mieczem w ręku i w piżamach mógł wzbudzać nieukrywany podziw, czy też radość, w zależności od sytuacji tego, który widzi.
Wolną rękę Daniel oparł na swoim biodrze i nawet nic nie mówiąc dał do zrozumienia, że czeka na jakieś konkrety, co tu się stało i dlaczego do tego wszystkiego doszło.
Twarz miał ponurą i wyrażającą wyczekiwanie.
Za oknem panowie mogli dostrzec wolno jadącego konia, a za nim Marionetkę z astrolabium zamiast głowy, która z rękoma wysoko wzniesionymi za nim biegnie i próbuje go opanować.
Poza tymi dźwiękami w izbie było teraz tak cicho, że słychać było głośno oddychającego Marionetkarza. Bardziej ze stresu, irytacji i gniewu niż ze zmęczenia.

Gopnik - 18 Październik 2017, 22:24

W powietrzu unosił się kurz i zapach dymu po tlącym się jeszcze papierze. Ciszę zakłócały kroki któregoś z domowników i jęki obolałego Gopnika. Ruskowi serce waliło jak młot, jednak nie miał zbyt wielu sił, by w razie co uciekać, zresztą mógłby się wpakować w jeszcze większe bagno.
Po chwili w futrynie pojawił się postawny, wysoki mężczyzna z pałaszem w dłoniach. Co więcej, broń miał wycelowaną prosto w Kapeluta. Wyglądał na wojskowego, psia mać. Oby nie był jakimś agentem MORII, wyglądał na człowieka. Michaił nie połączył jednak wątków i nawet przez myśl mu nie przeszło, że to po prostu może być Marionetkarz, bądź Lunatyk, a bałagan został stworzony w jego osobistej pracowni.
Tymczasem facet się odezwał. Czarls? Czyli albo Gopnik kogoś przypominał, albo wojskowy spodziewał się, że tutaj może żyć ktoś jeszcze. Albo po prostu spodziewał się gościa.
Kapelut podniósł ręce do góry, tak jak na filmach wojennych, gdy soldaty napadali jakieś wsie i szukali partyzantki. Jego mina wyrażała przerażenie, a zarazem starała się mówić "Jestem niewinny, ja tak przypadkiem, nie bij". Przy okazji upuścił trzymaną w dłoniach marynarkę, a na jego koszuli zaczynała się pojawiać czerwona plama pochodząca z rany na barku.
- Dorogoy ser. YA ne Charl'z. Ya Gopnik. Ja się tu teleportowałem... Blyat... Ale nie chciałem, po prostu napadnięto mój dom, ktoś jeszcze wciąż tam był, usłyszałem trzask, zadziałała adrenalina i puff... YA zdes'... - powiedział drżącym głosem, mieszając w nerwach rosyjski i angielski, nie zważając na to, że owy pan może nie rozumieć naturalnego dla Michaiła języka.
Opuścił ręce, gdy najwyraźniej mieszkaniec uznał, że niespodziewany gość nie stanowi zagrożenia. Postanowił jednak zacząć gadkę, próbując dalej załagodzić wciąż napiętą atmosferę, a zarazem widząc, że mężczyzna chyba oczekuje wyjaśnień.
- Otóż, panie kochany. Zostałem napadnięty. Tak jak mówiłem, dopadli mnie w swoim własnym domu. Obrabowali, a na dodatek zdemolowali. Ale ja wiem za co. Niestety, mam problem. Alkoholowy, chociaż wolę to nazywać przyjaźnią do butelki. - zaczął mówić, jak to po swojemu, półprawdę - No i moi towarzysze od butelki cenią moje umiejętności chemiczno-organiczne, powiedzmy. Miałem im dać trochę swojego napitku, niestety nie chcieli zapłacić. Odgrażali się, że jeszcze mnie odwiedzą, oskubią. No i dopełnili groźby, raz napuścili psa w biały dzień, całe szczęście dobry Arystokrata z Gwardii mnie uratował, bo by mnie zagryzł, a teraz obrabowali dom. - kłamał, korzystając z faktu, że jest ranny i w razie co będzie mógł pokazać "dowody". Zauważył też, że kremowa koszula jest mokra i powoli robi się szkarłatna. Krwawienie na szczęście nie było zbyt obfite. Zresztą, naginanie prawdy to była jego codzienność, robił to wzorowo.
- Po tym psie jakoś mnie doktorek poskładał, ale chyba rana się otworzyła. Nieważne. Tak, czy owak, nie mam wrogich zamiarów, a to był wypadek. Możemy się dogadać. Tylko potrzebuję wody. Może być w dzbanku, butelce, kubku, szklance. Pokażę Panu pewną sztuczkę, z pewnością będzie Pan zadowolony. I jeszcze raz przepraszam za to najście, jednak sam się tego nie spodziewałem. - dodał, licząc, że Woj skusi się na pokaz umiejętności Ruska. Nadal był jednak w strachu i oczekiwał reakcji mieszkańca przybytku.

Kessler - 20 Październik 2017, 22:06

Marynarka nieznajomego wymknęła mu się z rąk i spadła. Ciekawe, czy to ze strachu, niemocy, zmęczenia czy pojawiającej się na jego koszuli rany. Cholera, cała sytuacja coś mu przypominała. Teleportacja w dziwne miejsce, rany, kompletna nieznajomość sytuacji. Gość pewnie nawet nie wiedział, gdzie się teleportuje i nie wie, gdzie teraz jest. Konfuzja i jeszcze to, że nieszczęsnym miejscem, do którego trafił, był sam warsztat, prywatna kaplica Marionetkarza. Coś pięknego!
Nieznajomy mówił bardzo dużo i w dziwnej mieszance znanego i kompletnie nieznanego języka. Chyba był bardzo wygadaną istotą, skoro tyle lubił mówić. A sytuacja tylko to mnoży i mnoży. Ciekawe też, czy ciągle mówi w tym dziwacznym obcym języku ze wstawkami znanego ale z dziwnym akcentem czy potrafi wrócić na zrozumiałe tory i normalnie płynnie opowiadać o co chodzi. Trzeba będzie go wypytać, ale z czasem, aż się uspokoi.
Marionetkarz raz jeszcze pochwalił swoje zmęczenie, które przyszło z pomocą w najbardziej odpowiednim momencie. Gdyby nie to już dawno rzuciłby się na intruza, który zepsuł mu warsztat.
Teraz ochłonął i zdecydował, że obcy inaczej jakoś odpracuje zniszczenia. Ale do tego przejdą później.
Jak to mówią - należy się wystrzegać pierwszych odruchów.
Po tym, gdy dziwoludek skończył mówić, Daniel wyciągnął się lekko, kazał oczywiście opuścić ręce, o ile tamten sam nie zrobił tego wcześniej.
Więc nie miał do czynienia z dzikim teleportującym się ludkiem, który po prostu nadużył swojej umiejętności czy wykorzystał ją w złym celu, co miłośnikiem trunków, alkoholikiem, pijakiem. Ciekawe co dobrego z tego wyjdzie.
Ujrzawszy jego ranę, która zaczęła dawać o sobie znać pomyślał, że znowu ma do czynienia z rannym. Jeszcze niedawno wiózł przez niemałą drogę Gawaina Keera, tajemniczego rudzielca. Miał nadzieję, że u tego tutaj nie jest to poważne, gdyż nie widział siebie po raz drugi w roli lustrzanej karetki. Szczególnie że Kapelusznika nie znał, a poza tym jeszcze na domiar wszystkiego był on odpowiedzialny za popsucie jego warsztatu.
- Napadnięty? Problem alkoholowy? Towarzysze od butelki? Kłótnia nad trunkiem? I przybyłeś tutaj, ot tak? - zaczął zadawać pytania. Prawdę mówiąc nie interesowały go szczegóły, bo i tak nie sprawdzi ich prawdziwości, mógł jedynie nadal utrzymywać rozmówcę w jakimś powiedzmy stanie przesłuchania, stanie tego, co się tłumaczy i tego, który oczekuje wyjaśnień.
Zbliżył się trochę, ale niezbyt blisko. Przypatrzył się raz jeszcze ranie.
- Poważna teraz? Sprawdź. Najlepiej zdejmij z siebie tę zakrwawioną koszulę, jeśli będzie trzeba cię bandażować - zapytał i zarazem wydał polecenie, wskazując w tę stronę ruchem głowy. Wolał, aby ten gość się nie wykrwawił zanim dojdzie do sprostowania sprawy.
W sumie zaciekawił go kwestią jego magicznych umiejętności. W końcu poza teleportacją - bo jak inaczej się tu dostał - musiał potrafić coś jeszcze. Wolał jednak nie dać się skusić na jarmarczną sztuczkę jak dziecko, gdzie ów tajemniczy gość da mu pstryczka w nos i ucieknie, śmiejąc się w niebogłosy. Więc póki co trzeba trzymać go na odległość stali. Gdy gość zdejmie koszulę i będzie dało radę zlokalizować ranę i ocenić jej rozmiar,Daniel poprosi go, aby opuścili ten pokój. Nakazałby, aby pozostawił te niepotrzebne rzeczy - w końcu bardziej to miejsce się nie zepsuje.
Dla bezpieczeństwa swojego, warsztatu i nieproszonego gościa po sprawdzeniu przez niego rany poprosił go, aby poszedł za nim do łazienki, gdyż tam - gdy widział ostatnio - Charles trzymał jakieś medykamenty, bandaże i inne materiały pierwszej pomocy. No i będzie dostęp do wody... co jednak nie sprawiało, że Daniel czuł się jakoś bardziej pewnie. Jeśli tamten tak bardzo chce wody, to prawdopodobnie opiera na niej swoją zdolność. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to jakiś Akwamanta (czy jak się zwie mistrzostwo związane z wykorzystaniem wody).
W tym wszystkim miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie tak, jak chce jego wola i obędzie się bez problemów.
Gdy przechodzili po mieszkaniu w kierunku łazienki, Marionetkarz cały czas patrzył na Kapelusznika, żeby niczego nie odwalił. Kto wie, czy pod wpływem stresu nie rzuci się nagle od tyłu z jakimś ukrytym w spodniach nożem. To byłoby doprawdy przykre, szczególnie, jeśli gospodarz zastałby splądrowany i zniszczony dom oraz zasztyletowanego lokatora leżącego we własnej krwi na środku domu.
Miał nadzieję dotrzeć do łazienki i tam podzielić się środkami medycznymi, które pomogłyby zatamować ranę alkoholika.
- Wiesz, to o mnie mówili, że jestem gadatliwy. Konkretnie - mówił to pewien Rudy. Mniejsza o niego, teraz ty robisz za tego, co ciągle mówi. - rzucił od tak. W sumie odpowiadało mu to. Więcej się dowie. Albo pozna bardziej sztukę kłamania.
- Jak się nazywasz? Kim jesteś? Co naprawdę tu robisz? - zapytał raz jeszcze, naciskając tonem głosu. Jeśli powtórzy poprzednią wersję, Marionetkarz będzie nawet skłonny mu uwierzyć. Przy okazji, gdy już posadził gościa na jakimś taborecie w łazience, sięgnął po kubek, nalał do niego wody i postawił obok Kapelusznika, by ten mógł sobie siorpnąć.
Może po prostu chciało mu się pić?
Czy tak czy tak - mała dawka wody nie zaszkodzi. A najwyżej pomoże coś odkryć.
- No, śmiało. Pij.

Gopnik - 20 Październik 2017, 23:30

- No mówię, napadli mnie, łajzy jedne. Daj im raz na kredyt to już zawsze chcą. Widzi Pan, mój bimberek najlepszy w okolicy. A ja chciałem być kiedyś dobry, blin. Tak mi to się teraz odpłaciło, o! - rzekł, teraz już nie nerwowo, lecz z silnym żalem. Scenę odegrał perfekcyjnie. Aż sam był z siebie dumny.
Posłuchał się mężczyzny i zdjął posłusznie koszulę. Pokazał również ugryzienie, z którego powoli, acz miarowo sączyła się krew. Najpewniej po prostu puścił szew i przez to otworzył ranę. Nie wyglądało to jednak zbyt groźnie - choć szczerze powiedziawszy Gopnik miał może wiele talentów, ale do medycyny było mu daleko.
- Zatamować by się przydało, ale tak to chyba nic mi nie będzie. Ja twardy chelovek. Ja z Rassiji. - Stwierdził, zgodnie ze swoim osądem, udając po chwili wymuszony uśmiech. Poczuł się trochę swobodniej. Najwyraźniej ten drugi zrozumiał, że pojawienie się tu Kapelusznika to nic innego, jak czysty przypadek.
Zrozumiał prośbę, by zmienili pomieszczenie. To było logiczne - zwykle to w łazienkach były apteczki, a nie w warsztacie. Chociaż z drugiej strony zostawienie opatrunków niedaleko miejsca pracy, w szczególności takiej, gdzie można się skaleczyć, jest słuszne. Wtedy nie trzeba długo szukać, tylko od razu sięga się po plasterek, albo bandaż.
Szedł spokojnie, czuł się jednak nieco nerwowo, gdyż ciągle czuł na sobie wzrok żołnierza. Czuł się jak włamywacz, a to wszystko było przecież kompletnie przypadkowe. Po prostu nie pomyślał, gdzie się teleportować, a mimo to bardzo silnie chciał zniknąć z domu. I zniknął. Szkoda, że wpierdolił się w czyjeś miejsce pracy. A gospodarz chyba nie lubił mieć aż tak niespodziewanych gości.
- Ha, też znam takiego jednego rudego. Niby cichy, a po pijaku to i ja z nim pogadam. Ehh, ten mój znajomy, dziwny z niego facet, blady jak ściana, skryty w sobie i te jego oczy. Całe czarne zamiast białego a w środku ciemnopomarańczowe. Nu, ale tak poza tym to chyba dobry z niego człek. Tylko bardzo tajemniczy. Honorowy też. No i uwielbia śliwowicę, mniam! - trochę się rozgadał na temat kompana od butelki, niechcący być może mówiąc za dużo. Tym bardziej, że wydał znajomego z wyglądu, a kompletnie nie znał rozmówcy. Poza tym był w opisie bardzo chaotyczny. Z drugiej strony miał nadzieję, że ten opis może zagai rozmowę i pozwoli na rozluźnienie atmosfery. Dobra gadka zawsze łagodziła napięcie, ciekawiła i intrygowała.
- A to nie mówiłem? - rzekł zdezorientowany, ale po chwili zrozumiał, że użył niezrozumiałego języka. - Ya Gopnik, czyli nazywam się Gopnik. Jestem Kapelusznikiem i lubię wódkę. Naprawdę to przypadkowo wpadłem w twoje miejsce pracy, bo mnie napadli i nawet nie pomyślałem, gdzie się teleportuję. Ot, instynkt. Pech chciał, że nie wylądowałem w lesie, albo nawet na piachu, tylko u Ciebie w domu. No, ale skoro już znasz moje imię, to czy mógłbym poznać i twoje? - zdecydował się na odważną zagrywkę, choć czuł się jak na przesłuchaniu. Reszta pokrywała się z półprawdą wykreowaną przez Ruska. - Skoro już tu z tobą rozmawiam, to chcę gadać z kimś, kogo mogę nazwać, a nie jakimś facetem, wiesz. Bardziej osobiste podejście jest wtedy.
Kubek wody. No cóż, to czas pokazać najlepszą magię. Michaił zastanowił się przez chwilę, po czym skupił się, przypominając sobie smak jednego z najlepszych win, jakie pił. Heidsieck 1907, polany przez doktora van Vyvern. No, jeżeli to nie przekupi tego Pana, to Gopnik przynajmniej sam się spije.
Woda w kubku zaczęła musować, po czym nabrała jasnozłotego koloru. Kapelusznik wypił spory łyk, po czym podał facetowi, mówiąc:
- Zastanawia mnie, czy pił Pan kiedyś takie pyszności. Mówiłem, smykałkę do napitków to ja mam, szkoda, że ostatnio mnie to tak zgubiło. - przemycił znów nawiązanie do swojej fałszywej historii. Miał nadzieję, że żołnierz skosztuje tego cuda. Cóż, soldaty lubili wypić, więc może ten nie był inny. Trzymał przez chwilę kubek w powietrzu, chcąc podać go towarzyszowi, jednak jeżeli ten odmówił, Rusek po prostu wypił zawartość do dna, nie przejmując się tym, że znowu go trzepnie, a krew będzie gorzej krzepnąć.

Kessler - 22 Październik 2017, 14:05

Puścił mimo uszu typowe gadanie handlarza zachwalającego swój towar. Bo jeśli był kupcem sprzedającym alkohole, to był zapewne nikim innym, jak wędrownym bimbrownikiem. Ciekawe towarzystwo, nie ma co. Poczuł wewnętrzną chęć pozbycia się gościa z domu jak najszybciej, mając go za kogoś gorszego. Wiedział jednak, że lepiej się nim zająć niż ot tak teraz go puszczać. Szczególnie, że musi odpłacić za szkody, do których doprowadził.
- Z Rassyji? - zapytał. Pierwszy raz słyszał o tej krainie. Być może była ona daleko za znanymi mu regionami Krainy Luster. Widocznie pochodzący stamtąd ludzie mają tak daleko do cywilizowanych miejsc jak to, że ich mowa i akcent zaczęły robić się odmienne od sposobu powszechnie znanego. Może tam po prostu tak mówią, albo tam gdzieś jest miejsce, gdzie zlatują się dwa języki i z takim mieszańcem ostro walącym wódę Marionetkarz ma teraz do czynienia.
Pozostanie mu tylko naprawić gościa, popytać go czym jest ta Rassyja i zażądać naprawienia szkód. A potem puścić i krzyżyk na drogę. Bo chyba tak to się skończy, prawda?
Miał nadzieję załatwić problem zanim wróci gospodarz. Doprawdy Charles nie byłby zadowolony, widząc brudnego, krwawiącego handlarza wódą. No chyba, że przeważyłby fakt, że chyba tak jak on jest Kapelusznikiem. Bo trochę tak wygląda.
- Twardych ludzi nigdy za wiele. Czułbym się niekomfortowo gdybym musiał radzić sobie z jakąś marudą. - odrzekł i puścił oczko.
Co to za rana... przyjrzyjmy się jej. Nie wygląda jak jakaś rana kłuta. Raczej jak ugryzienie? Ale nie wygląda na znaczne. Jakieś małe to to. Nawet jeśli się już w części zagoiło. Daniel przekonywał się jednak dalej, że w jednym pomieszczeniu przebywa z handlarzem wódką, a nie gwałcicielem jakichś drobnych istot. To byłoby koszmarne.
- Rudy, cichy, blady, dziwne oczy? To zabawne, mam wrażenie, jakbyś opisywał znaną mi osobę. - zaśmiał się, mając oczywiście na myśli Gawaina Keera, którego całkiem niedawno wiózł w to i we wte aby ocalić jego życie. Kraina Luster była jednak ogromnym miejscem i takie zbiegi okoliczności musiały być raczej rzadkością. I w tym wypadku nie sądził inaczej.
- Mów dalej... - powiedział do niego. Nie chciał mu przeszkadzać w tworzeniu soczystych monologów. W końcu było to całkiem zabawne. No i może uda mu się zlokalizować z którego mniej więcej miejsca pochodzi. Jednakże starania te schodziły na marne, a Marionetkarz zupełnie nie kojarzył jego sposobu mowy i akcentu.
Do łazienki wszedł Orion, Marionetka z astrolabium zamiast głowy, ubrana niczym prawdziwy służący i pomagier domu. Jak z ludzkiego XIX-wczesnego XX wieku. Powiedział, że konia udało się uspokoić i zaprowadzić w miejsce, z którego uciec nie powinien; Marionetka spojrzała na gościa i zaciekawiła się nim. Daniel nakazał jej opatrzeć gościa i naprawić to, co się tam zepsuło. Kessler na medycynie się nie znał, ale wiedział, że Orion się zna. Przynajmniej na takim poziomie, by zatamować ponownie otwartą ranę.
- Oh! Jesteś Kapelusznikiem! Ja, jak widzisz, jestem Marionetkarzem. A to moja marionetka, Orion. Za wiele nie gada, ale jest uprzejmy i miły. A jeśli chodzi o mnie... tak, rozumiem, że chciałbyś poznać moją tożsamość. Doskonale się nawet składa! Nazywam się Daniel Kessler i jestem twoim wierzycielem. A ty jesteś mi dłużny naprawienie mojego warsztatu albo inne odpłacenie za poczynione szkody. Formę ustalimy później, gdy już wydobrzejesz. - pewnych formułek nauczył się na balu arystokratów, gdzie podsłuchiwał kilka rozmów, w których udział prowadzili prawnicy lepsi i gorsi. Pomyślał, że niektóre słowa brzmią tak fajnie, że super byłoby, gdyby użyć ich w rozmowie z kimś innym.
Utkwił wzrokiem w kubek wody, który jeszcze niedawno podał Kapelusznikowi. Ten zaczął coś z nią robić. Była to jakaś dziwna magia. Substancja zaczęła dziwnie migotać, trudno powiedzieć, co dokładnie się z nią stało, to się działo za szybko. Marionetkarz przekrzywił głowę.
Wziął od niego kubek, powąchał. Zapach normalnie jak coś na kształt dobrego wina. Nie chciał jednak pić, szczególnie, że był zmęczony. Podziękował głośno i oddał Gopnikowi kubek, który wypił go w całości. Daniela to zirytowało i miał coraz mniej cierpliwości dla niego. Spije się i będzie z nim jeszcze większy problem. Zarzyga jeszcze pokój a potem zniknie tak szybko, jak się pojawił i nie dość, że będzie trzeba sprzątać, to jeszcze naprawić kilka rzeczy z warsztatu. Cudnie.
Miał jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Orion skończył opatrywać Gopnika i poszedł do warsztatu wyceniać szkody i odkładać wszystko na swoje miejsce.
Dobrze jest mieć kogoś, kto zajmie się za ciebie przyziemnymi sprawami.
W łazience zaś Marionetkarz ruchem głowy wskazał, by Gopnik ponownie założył na siebie koszulę.
- No usług pralnych to panu nie będę serwowal, chyba że pan sam zechce sobie w łazience ją wyczyścić. - powiedział trochę dumnie, trochę sztucznie. Sztuczny ton średnio mu wychodził.
- O długach później, teraz może zechce pan opowiedzieć coś o tej... Rassyji. I skąd pan umie zmieniać wodę w alkohol. Szczerze się przyznam - poddaje się, zupełnie nie kojarzę pana akcentu i sposobu wymowy. Dodatkowo twoja umiejętność... widzę ją po raz pierwszy. Co prawda wolałbym, abyśmy załatwili wszystkie sprawy zanim wróci mój szanowny gospodarz, ale jeszcze trochę rozmówek chyba nikomu nie zaszkodzi, prawda? - usiadł znużony na drugim taborecie, który zawczasu postawił niedaleko Kapelusznika Alkoholika.
- Ci Rudzi to specyficzne osoby... - powiedział jeszcze po cichu do siebie, gdy raz jeszcze spojrzał na ranę na ciele Gopnika.

Gopnik - 23 Październik 2017, 23:37

Michaił, nadal wciąż niepewny, bacznie obserwował zachowanie i mimikę gospodarza. Z sygnałów, które Rusek próbował wyłapać, można było wywnioskować stosunek rozmówcy do siebie i przemyśleć na szybko, jak się zachować. A on starał się, jak mógł, by dobrze ocenić sytuację.
Najwyraźniej nieco denerwował faceta, ale starał się nie przejmować tym nazbyt mocno. Pewność siebie to podstawa, czyż nie? Tylko jak ją zachować, gdy oponent zdaje się szacować, jak najlepiej pozbyć się problemu, jakim był nieproszony gość, a zarazem wyjść na swoje?
- Tak, Rassija. Pewnie nie był Pan w Świecie Ludzi, bądź odwiedził Pan tamtą stronę tylko chwilowo. Otóż, Rassija to miejsce, gdzie ludzie piją bardzo dużo, a za wódeczkę można załatwić dosłownie wszystko. Ahhh... Jak mi się tam dobrze żyło. A MORIA tam nie jest zbyt aktywna, więc nie byłem zbytnio zagrożony. Chociaż niebezpieczeństwo było. No, ale znów się zbyt dużo rozgaduje, hah. - zaśmiał się nieco nerwowo. A co, jeśli ten tutaj był jednym z tamtych. Tego nie mógł wiedzieć. Z drugiej strony, nie mieszkałby sobie ot tak po prostu, w Krainie Luster, chyba, że byłby szpiegiem. Cóż, Kapelut przynajmniej liczył, że właśnie tak było, bo i tak był w czarnej dupie.
- Niech się Pan nie boi, życie mnie nauczyło wielu rzeczy. W szczególności jednego. Jeżeli ma się dobre serce, trzeba też mieć twardą dupę. A moja rzyć chyba już się uodporniła. Ha ha! - zaśmiał się głośno na koniec, odpowiadając na żartobliwy przytyk mężczyzny. Poczuł się zarazem nieco swobodniej. Może jeszcze ten koleś zmieni do niego podejście i przestanie patrzeć na Ruska złym okiem.
Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że i on, i gospodarz rzeczywiście mówią o tym samym Rudzielcu, przez co z ust wyrwało mu się głośne Gałejn? zadane pytającym tonem. Po chwili jednak dodał:
- Zaprawdę, świat byłby mały, gdyby to był ten sam dziwnooki, ha ha, ale pewnie to tylko zbieżność podobnych osób. - ponaglony do opowieści zaczął jednak się przechwalać, pozornie nawiązując do spotkania pana Keera:
- Cóż, ja owego jegomościa spotkałem w barze. A tam wiadomo, coś dla ciała, coś dla ducha. Trochę popiliśmy, no, może trochę więcej. Nie wiem, czy kojarzy Pan taki klub - Skrzydła Nocy - bardzo ciekawy zresztą. Obsługa składa się głównie z uroczych Opętańczyń, tudzież innych skrzydlatych ślicznotek. Podłogi pozornie nie ma, ale dostaje się taką opaskę, dzięki której można przejść i nie spaść. No i panienki są chętne. Jeszcze jak! - mówił z nieukrywaną fascynacją połączoną z dużą dozą energii, która niemal przelewała się ku towarzyszowi rozmów - Tamtej nocy na przykład pomyliłem pokoje. Zamotałem się, nie pamiętam, czy źle skręciłem, czy minąłem drzwi, w każdym razie zamiast pójść spać do swojego pokoju hotelowego wpadłem do siedziby pięknej kobiety, która, co lepsze, leżała sobie nago na łóżku. Ba, nawet się nie peszyła. - Gopnik pominął fakt, że dosłownie tam "wpadł" - Wypiliśmy jeszcze trochę a potem... Ona tak mnie przekabaciła, by zrobić to po jej myśli. A we mnie jakby we mnie wszedł diabeł. Chciałem ją ukarać, a zamiast tego spełniałem jej tymi karami fantazje. Potem mnie posądzali o pobicie, ale na szczęście owa koleżanka uświadomiła, że sama tego pragnęła. Odważna dziołcha, mówię Panu. No, ale za dużo chyba powiedziałem, wszak nie znamy się tak długo. - udał zawstydzenie na koniec, jednocześnie śmiejąc się pod nosem - jakby z zażenowania nad swoją głupotą.
W międzyczasie do łazienki weszło coś - to chyba dobre określenie. Co prawda ciało miał w miarę normalnie - w sensie 4 kończyny i tułów, tylko głowa była dziwaczna. Jakieś dziwne rzeczy, coś jak globus, tylko że z kółkami zamiast mapy, z jakimiś kulkami, Kapelut widział takie coś pierwszy raz na oczy. Najpewniej był tutaj czymś na kształt służącego, wnioskując po stroju. A co najdziwniejsze, mimo braku ust, to potrafiło mówić. Gopnik uznał, że ma tutaj do czynienia z bardzo dziwną marionetką. Jak się po chwili okazało, miał rację.
Słuchał, jak mieszkaniec domu, Daniel Kessler się przedstawia siebie i Oriona, gdy ten ostatni zajmował się ranami Ruska. Michaił będzie musiał zapamiętać te imiona. Daniel Kessler i Orion. Orion i Daniel Kessler. Jakoś to będzie.
- Gopnik Skadowki, miło poznać. - przedstawił się jeszcze raz dla zasady i wyciągnął dłoń, by się przywitać. - Pańska marionetka ma bardzo ciekawą... Głowę. Czy mógłbym spytać, czym jest owy przyrząd? Nie jestem zbyt obyty z naukowymi przyrządami, chyba, że chodzi o narzędzia do destylacji, tudzież fermentacji alkoholowej. - jako, że rozmówca używał oficjalnego słownictwa, Bajarz również zmienił formę wypowiedzi. - Miejmy nadzieję, że dług nie będzie wysoki. Z tego, co zauważyłem, poza wysprzątaniem nie trzeba zbyt wiele robić. Nadpaliły się jakieś papiery, złamały krzesło i świecznik oraz poupadały jakieś przedmioty, ale poza tym chyba nic się więcej nie stało. Jeszcze raz Pana przepraszam. - powiedział, wyliczając, a na koniec skłonił się ze skruchą.
Zasmucił się, gdy mężczyna odmówił spróbowania wina. Cóż, było przepyszne. Gdyby nie to, że Gopnik potrafił takie zrobić, kiedy tylko chciał, szkoda byłoby tak szybko pić. Gdy jednak po odstawieniu kubka spojrzał w twarz Daniela, widział tam nutę irytacji. Najwyraźniej ten nie chciał mieć pijaka w domu. A już na pewno nie chlejusa, którego ledwie zna.
Rana nie została zszyta, ale założony opatrunek wystarczył w zupełności. Otworzona rana nie była zbyt duża, a zresztą i tak już się goiła. Nie powinno być tak źle. Najwyżej jeszcze odwiedzi klinikę, to nic takiego.
Zgodnie z poleceniem założył koszulę. Potem uśmiechnął się pod nosem, słysząc ton Kesslera. Panie, udawać to trzeba umieć! - zakrzyknął w myślach. Nie powiedział jednak nic, a jedynie skinął głową na znak, że rozumie.
- Powiem Panu tyle. Piękny kraj - a tak, kraj. Wie pan czym to jest? Był Pan kiedyś w Świecie Ludzi? Otóż, kraj to taki duży teren, rządzony przez danego króla, wybieranego zwykle co parę lat i zwanego prezydentem. Tak w skrócie to wygląda. Budynki są tam pełne przepychu a ludzie, mimo że bardzo awanturniczy, odznaczają się honorem i oddaniem, o ile Pan zyska ich przyjaźń. Zwykle, gdyż zdażają się też rzezimieszki, które są zabić dla marnego zysku, albo ci, którzy wyprani z godności, leżą tylko i wstrzykują narkotyki. - opowiadał wyraźnie zadowolony z tego, że wreszcie może pomachać językiem. Opusciły go też prawie całkowicie nerwy. - A mój akcent? Jest typowy dla rosyjskich krain w Świecie Ludzi. Bardzo długo tam żyłem i nauczyłem się niemal perfekcyjnie języka, aż tak mocno, że zmienił się mój akcent i często wplatam nieznane tutaj słówka, czego często nawet nie zauważam. A moja umiejętność - tak jak mówiłem, w Rassiji wódka jest czasem cenniejsza od pieniędzy, więc bardzo mi pomogła. Odkryłem ją jednak jeszcze zanim opuściłem Krainę Luster. - opowiadał, zgodnie z życzeniem faceta, jednak sprawiało mu to radość.
- Ta, bardzo specyficzni... - zgodził się z Kesslerem.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group