Dark - 15 Styczeń 2011, 23:03 Gdy Tsukichi obrócił się w jej stronę ona mogła przyjrzeć mu się lepiej przy okazji uśmiechając się uroczo pod nosem, co może i na szczęście zasłaniała maska. Rozbawiła ją jego reakcja, ale też zadowoliła, widocznie był dobrze wyćwiczony, do takiego stopnia, że nie wiedział do końca co czyni i był to odruch pana z księżycem w imieniu. Strój był ten, który mu podarowała, jednak maska nie. Nie zdziwiło jej to zbytnio, była ona taka zwykła, a ta którą miał wyróżniała się z tłumu. Jej maska była wenecka i nie była jedyną taką osobą, której się owy styl przypodobał. Może specjalnie nie chciała się wyróżniać? Możliwe. Jego maska zaś była inna, z zupełnie innego materiału, bodajże metalowa... i miała te cośki takie... a no tak, to są rogi. Pasowało jej to, choć pomyślała o tym, że jeżeli będą na niego zwracać uwagę to na nią też, dlatego miała nadzieję, że uda umknąć uwadze ludzi. Nie bawiło jej ani trochę, że musi być w tak ogromnej grupie ludzi i zdecydowanie wolałaby się ulotnić.
Powróćmy jednak do właściwej sytuacji, czyli do rozmowy Tsukiego z Darkiś.
Pierwszą, dość dziwną rzeczą było to, że chłopak nie widział jej wcześniej w masce, co było zadziwiające, zważywszy na to, że nosiła owe ustrojstwo prawie cały czas na swej bladej twarzyczce. Nikt z Róży nie wiedział jak ona na prawdę wygląda, prócz niego. No cóż, bywa. Może właśnie dlatego wybrała go na swego towarzysza na balu, bo stwierdziła, że skoro już wie, jak na prawdę wygląda to nie musi się o nic martwić. To taka jakby ulga.
Drugą ważną rzeczą było to, że ona od razu widziała, że uśmiech jest sztuczny. Dlatego zaraz po tym jak on potwierdził, że jest tym, za kogo go wzięła, choć ona już od dawna o tym wiedziała, podeszła do niego bliżej, zbliżyła twarzyczkę do jego ucha, ale nie obróciła ust w jego stronę, tylko jakby mówiła w powietrze za jego ramieniem. Z jej ust wydobyło się ciche zdanie, czy też dwa:
- Nie uśmiechaj się, jeżeli nie chcesz. Nie trzeba robić ciągle tego, co oczekują po tobie inni.
Pod maską pojawił się wredny uśmieszek, znowu odeszła, dokładnie na tą samą odległość co wcześniej, jakby stała tam cały czas.
Od razu zauważyła to, że zerka na Pana Królika, wcisnęła go trochę bardziej do torebki, jakby silniej przyciskając ją do ciała. Oj tak, to był odruch, niczym u dziecka, zabawka jest tylko jej i nikomu nie da.
Weź mnie tak tu nie wpychaj, bo mi duszno i gorąco zbytnio będzie, siostruś.
Ojć, biedny Tencio na tym ucierpiał, a ona nie chciała przecież... A może i chciała? Ale jeśli tak, to jakiś czas temu, kiedy jej braciszek czepiał się o kolejną już rzecz i bawił się w sumienie narodu, a narodem w tym przypadku była Darkiś.
Co teraz ma powiedzieć Tsukiemu? A no tak, przecież on nie wie jak ona się nazywa.
- Madeline jestem. Mów mi Madi, albo po prosty Madeline, chyba że se wymyślisz inny skrót. Tak wolę być nazywana tutaj.
Tutaj dobitnie podkreśliła. Normalny przechodzień nie zwróci na to uwagi, jednak on zapewne tak. Miała nadzieje, że zrozumie, że to dla bezpieczeństwa. Rozejrzała się w koło i wsłuchała w muzykę.
- Ach, cóż za wybitny dzień. Miło by było potańczyć, ale jakże ja nie lubię takich tłumów...
Zwykłe narzekanie? A może dawanie znaku, że by sobie potańczyła? Albo i takiego, że z chęcią by wylazła na ogród, albo zupełnie stąd ulotniła? W końcu to co miała uzyskać od brata uzyskała, więc nic już ważnego do roboty nie miała... Ale czy, według mniemania Dark, wypada tak przyjść i wyjść? Tego nie wie nikt, nawet ja, znana wam wszystkim(no dobra, bez przesady) Zuzu.Tyk - 16 Styczeń 2011, 01:24 Oczy Rosarium ku niebu się uniosły. Jak na człowieka, który o rzeczach wielkich zwykły myślećm, w geście tym trudno szukać dziwactwa. Oglądał jak czerń rozrywana jest przez iskry złote, srebrne, zielone i karmazynowe. Barw było jeszcze więcej. Dłoń oparłą się na rękojeści szabli i tak trwał, gdy wokół tańczył lud wesoły. Czuł muzykę, słuchał jej uważnie. Była ważniejsza od kroków i szumów rozmów setek ust. Ruszył przed siebięwraz z nocy początkiem. Mijał tańczących idąc na środek sali. Wtedy stało się coś dziwnego. Ufał Amry, więc nie sprawdzał jaką ta chce grać muzykę. Nie spodziewał się jednak czegoś takiego. Zatrzymał się i spojrzał w miejsce gdzie umiejscowiona została kocia orkiestra. Zadziwiło go kilka słów, nie zastanawiał się nad całością. Przyznać trzeba, że kotek zasłużył na gratulacje, wywołał uśmiech na twarzy Rosarium z wielu metrów. Uniósł swe dłonie i kilkukrotnie w nie klasnął.
- Brawo koteczku, udało ci się mnie rozbawić, z niecierpliwością czekam na kontynuację.
Wypowiedział to bardzo cicho, mogło zostać wziętę jako inkantacja jakowegoś wielkiego czaru, choć kto tam wierzy w magię. Zrobił pauzę, przez którą stał w bezruchu jak uprzednio.
- Czas zaczynać moi drodzy goście, to wy dziś będziecie aktorami. - Ponownie w ciszy wyszeptał. Zrobił kilka kroków do przodu i stał już w samym centrum sali balowej. Czekał jednak. Kilku ludzi pozdrowił. Gdy muzyka grać przestała klasnął w dłonie. Na ziemi pojawił się krąg płomieni. Najpierw wokół niego, później rozszerzający się. Był widoczny, lecz nie palił. Chciał miejsca dla wybranych. Na twarzy jego już wyraźnie gościł uśmiech. Zaczął mówić.
- W ludzkim świecie historia się wydarzyła, którą chce wam rozjaśnić. Wyciągnąc ją z mroku zapomnienia. Miało to miejsce roku piętnastym piętnastego wieku. Właśnie tam wśród kanałów na niewielkim placyku przed jednym z mniej znanym kościołów miasta zebrała się trójka ludzi. Ich miejsce, niemal nigdzie kontrastowało z tym co się tu wydarzyło. - Podszedł do jednego z krawędzi kręgu, któzy przybrał już ostateczny kształt i pociągnął za rękę jednego z gości. - Oto sam Doża Wenecki, który chce zdradzić miasto dla arystokratki z wrogiego państwa. A oto i ona Mówiąć to porwał ustaloną już wcześniej osobę z tłumu. - Spisek został wykryty, tuż przed tym jak miał zostać ostatecznie zawarty. Oto człowiek stanu niskiego. Plebejusz. Wielki patriota, który gotów oddać życie za Wenecję. Usłyszał cały spisek, teraz z całych sił zechce przeszkodzić, lecz czym jest jego słowo? - Trzecia i ostatnia osoba została porwana, lecz jeśli ktoś chce może się zgłaszać. Agasharr wyszedł z kręgu. Ciekawiło go jak to wyjdzie, w końcu może nie trafić na dobrych aktorów. Maski jednak dają im anonimowość, dlaczego więc nie mieliby dać z siebie wszystko. Umiejętnością wielką jest umiejętnośc odgrywania każdej roli bez przygotowania. Białowłosy rozejrzał się za osobami, które były pracownikami tego domu. Mało skutecznie zabawiały gości, lecz nie oceniał ich jeszcze. W końcu sala balowa i ogrody. Nie jest tego wstanie sam objąć wzrokiem. Amry już jakiś czas temu stracił z oczu. Wiedział, że nie gra już, a zeszła zatańczyć. Aurei i Archamel nie widział nawet przez chwilę, choć głównie dlatego, że tutaj każdy jest ubrany barwnie, a te nie miały żadnych specjalnych miejsc. Będzie trzeba dokładniej się rozejrzeć, lecz to już po przedstawieniu. Na razie będzie widzem, później wkroczy ze swoją rolą.
Wybaczcie za jakoś postu, lecz troszkę choruje...Anonymous - 16 Styczeń 2011, 08:59 Taniec dobiegł końca i Luffy pocałował Yuki w policzek. No cóż może troszkę przesadził z podziękowaniem ale jakoś samo mu się wyrwało. Poczuł lekki głód i spojrzał trochę zawstydzony na Yuki, ponieważ musi ją opuścić na chwilę z powodu głodu.
-Wybacz na chwile. Idę po coś do jedzenia.
Zaczął kierować się w stronę bufetu po drodze jednak rozglądając się dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś towarzysza rozmowy, nawet na krótką chwilę. Jego spojrzenie natrafiło na dziewczynę w kremowej sukni i uśmiechnął się do niej. Wreszcie dotarł do bufetu i zaczął się powoli zastanawiać co by tu zjeść. Najpierw jednak wziął lampkę wina i zaczął je powoli upijać a dopiero później, porwał ze stołu małą babeczkę którą zjadł.
//Cassandra goń mnie xD//Anonymous - 16 Styczeń 2011, 11:23 To nic, że dopiero w połowie tańca została utworzona idealna rama. Nieważne był też kroki, bo muzyka sama prowadziła parę, a jeśli nie ona, to Amry oddała to prawo w ręce nowego towarzysza, pozwalając by robił co tylko zechce. Sama z niezwykłą łatwością podporządkowywała się wszystkiemu co zrobił, nawet największym cudactwom. Jedynie czasami jej kroki odsuwały go od niego, jednak ogniste spojrzenie nie uciekało, pewnie tkwiło w jego seledynowych tęczówkach niczym...zahipnotyzowane?
Koci Wirtuoz czy też nie, nie mogła narzekać na partnera, wszak każdy wiedział, że Dachowcy mają szczególne zamiłowanie do muzyki. Wszyscy bez wyjątku, zaczynając od przytulanek, a kończąc na Nocnych tworach grających dla zarobku. Czarnowłosa była po prostu jeszcze jedną kotką z rasy, która za bardzo wszystko przeżywała. Dosłownie wszystko.
Ale nie o tym teraz mowa. Popisowy obrót był fontanną śmiechu, tak beztroskiego i radosnego jakiego zapewne nigdy nie usłyszał nawet Tyk przy kupnie nowych instrumentów. Chociaż... pewnie za klawesyn byłaby w stanie powtórzyć ten promienny wyczyn. No nic. Jak na razie klawesynu ani widu ani słychu, więc będzie musiała z nim zaczekać do kolejnej Gwiazdki, albo przynajmniej do innej podobnej okazji. Muzyka się urwała niemal gwałtownie, wybijając dziewczynę z rytmu. Zachwiała się niepewnie i zamrugała kilkakrotnie, rozglądając dookoła. No tak, Agasharr zaczynał część rozrywkową w którą nie powinna się mieszać. W dodatku sposób w jaki rozpoczął wydawał się nazbyt oczywisty, bo ogień... Tak, ogień sprawił, że schowała się za ramieniem Bartiego, obserwując wszystko z niemałym lękiem. Przecież nie mógł teraz spalić gości, prawda? No ale jednak płomienie istniały, a płomienie równają się ze strachem.
- Dziękuję za taniec. Był...był cudowny. - Wcale nie zapomniała o ukłonie, po prostu zbyt kurczowo trzymała się kociego ramienia żeby teraz dygnąć tak elegancko jak na początku. Wysiliła się jednak na blady uśmiech.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 12:43 Bartimaeus nie był sobą. Ta urokliwa osóbka miała na niego dziwny wpływ. Po raz pierwszy nie miał ochoty nikogo oszukiwać, dręczyć, ani doprowadzać do płaczu. Nawet zapomniało o tym by nadal podsłuchiwać rozmowy w nadziei usłyszenia jakieś istotnej informacji. Jednak to wszystko było drobnostką w porównaniu z tym, że nie chciał poznawać jej prawdziwej tożsamości. Wtedy cała magia by prysła, a tajemnicza nieznajoma stałaby się jedynie kotką jakich mnóstwo. A tak mógł sobie wymyślać różne niestworzone historie i ubarwiać jej postać jak tylko chciał. Dlatego też mimo tak dogodnej sytuacji nie szperał w jej wspomnieniach.
Chciał wykorzystać tę chwilę jak najlepiej, dlatego ciągle wpatrywał się w jej płomienne ślepia. Nie odrywał od nich oczu.
Jej śmiech był taki beztroski i radosny. Oddałby wszystko by kiedyś znów go usłyszeć.
Do świata rzeczywistego przywrócił go dopiero koniec muzyki. Wraz z milczeniem instrumentów na środku zali pojawił się ognisty krąg. Dachowiec wpierw pomyślał o dziewczynie, z którą wcześniej zamienił kilka słów. Czyżby była to jej sprawka? Dość dziwny sposób na wywołanie zamieszanie. Gdy jednak płomienie poszerzyły obszar jaki obejmowały, nakazując nieco się cofnąć. Ujrzał kogoś wewnątrz okręgu.
Był to nie kto inny jak Agasharr. Najwyraźniej szykował coś dla gości.
Wychodzi na to, że gdyby zwlekał chwile dłużej przegapiłby swoją okazję na taniec z Amry. Jedyna rzecz, która mu się udała tego wieczoru.
Katem oka zauważył, że kotka stoi tuż obok i trzyma się jego ramienia. Możliwe, że bała się ognia.
- Nie, to ja powinienem dziękować - odparł cicho uśmiechając się do niej delikatnie. Ujął jej dłoń i musnął ustami. A potem, jakby zawstydzony swoim czynem szybko odwrócił głowę i wsłuchał się w słowa gospodarza.
Ciekawe czy osoby były wybrane przypadkowo, czy też wcześniej z nimi to ustalił? Jeśli to pierwsze to poprzeczkę mieli ustawioną bardzo wysoko. Jak sobie z tym poradzą? Ano zobaczymy...Anonymous - 16 Styczeń 2011, 13:05 No tak, wszystko może inspirować. Zaczynając od dżumy, a na cholerze kończąc. Zaśmiał się pod nosem. ze względu na wysokość mężczyzny nie można ulec wrażeniu, że na pewno jest cyrkowcem. No bo przepraszam, kto byłby tak wysoki. Jedna zagadka z głowy, kto wie. Najpewniej Blaise jeszcze długo rozgryzałby tożsamość ptasiego gościa, gdyby nie sam gospodarz ze swoim wystąpieniem. Żywe przedstawienie? Ciekawe, naprawdę ciekawe i na pewno absorbujące. Blondyn ani trochę nie spodziewał się, że on zostanie wybrany na aktora. Niby z jakiej paki. Po pierwsze się spóźnił, co już oznaczało, że powinien być gorzej traktowany. I w dodatku dostał rolę Doży Weneckiego. Cudownie. Zaczynając od początku doża - wódz, najwyższy urzędnik w Republice Weneckiej, wybierany dożywotnio przez kolegium elektorów, które z kolei było wybierane przez 480-osobową Wielką Radę przedstawicieli bogatych rodów - z samego założenia powinien być człowiekiem statecznym. Jednak skoro planował zdradzić swój kraj na pewno był również sprytny. Po krótkim namyśle przebranie Blaise'a całkowicie pasowało do tej roli. Zwłaszcza maska, prosta, biała i co najważniejsze z lekko ironicznym uśmieszkiem. W końcu postać ''księcia'' powinna być bezbarwna, wystarczy że okoliczności zabarwiły jego charakter na czarno.
Kiedy gospodarz zaciągał go do kręgu, blondyn rzucił tylko ptasiemu przyjacielowi spojrzenie mówiące - ''Przepraszam, ale teraz chyba nie porozmawiamy.'', lub coś jeszcze bardziej zawikłanego. Skoro nie mógł grać mimiką, to potrzebował ruchów ciał i natężenia głosu, co najważniejsze uczucia powinien wyrażać przez oczy. W kroczył do kręgu i już nie był białym królikiem, a chytrym Dożą Weneckim, który obecnie stał przed pięknym kościołem. Teraz dopiero czas na zabawę. Czekał na ową resztę i niech rozpocznie się gra!Tyk - 16 Styczeń 2011, 13:33 Uwaga moi mili goście. Bal zakończy się koronacją, niemal królewską. Zostanie wybrana jedna spośród wszystkich balujących, byłych czy też obecnych. Nie liczy się czy ktoś przyszedł spóźnione. Wybierajcie tego, który najświetniejszy na balu. Głosować można na każdego, nawet na siebie, a głosy na pw zostaną mi przesłane. Głosujemy na jendą panią i jednego pana ot @.@Anonymous - 16 Styczeń 2011, 14:23 Vash uśmiechnął się lekko do siebie. Przedstawienie ? To może być ... zajmujące. Niespodziewanie został nagle wciągnięty do kręgu. No cóż, jak widać w końcu weźmie udział w czymś ciekawym. Vash miał zagrać plebejusza, dodatkowo patriotę, który poświęciłby życie za ojczyznę. Czyż to nie wymarzona rola dla niego ? Grał człowieka niskiego stanu, dla którego najważniejsza była ojczyzna i walka za nią. Czy na tym nie polegała misja Vash'a ? Ratowania jego ojczyzny - świata ludzkiego ? Cóż, dzięki temu łatwiej będzie mu się wczuć w postać. Kątem oka spojrzał na Blaise'a, który grał Doże. Jak powinni to zacząć ? Vash przeszedł na obrzeże kręgu, odwrócony przodem w stronę zebranych, a plecami do reszty grających. W końcu miał usłyszeć o tym spisku przypadkiem, a przynajmniej tak wyglądałoby wiarygodniej. Podsłuchiwanie. Cóż, co prawda miał podstawowe informacje o postaci, to nadal miał duże pole do popisu, jeśli chodzi o kreowanie postaci. Mógł zrobić z niego kogoś, kogo reszta zgromadzonych mogłaby polubić, albo bezwzględnego osobnika, któremu nie zależy tylko na przyszłości jego kraju bez względu na koszty.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 15:13 Zerkneła katem oka na białowłosego, który po zostawieniu swojej partnerki udał się do bufetu i zaczął zajadać się ciasteczkami. Cassandra powolnym krokiem skierowała się w jego kierunku i stanąwszy obok mężczyzny uśmiechnęła się do niego, chociaż w sumie to i tak było zbyteczne, chociażby dlatego, że dziewczyna miała na twarzy maskę zakrywające całe jej oblicze.
- Według mnie te czekoladowymi wiórkami są najlepsze, a ty jak sadzisz? - spytała nieznajomego i nadal się w niego wpatrując chwyciła wcześniej wspomniana babeczkę, po czym wgryzła się w nią ze smakiem. Rzeczywiście przepyszna, ciekawe kto je robił...
No i dogoniłam... xDAnonymous - 16 Styczeń 2011, 15:26 Nie miał on zamiaru zwracać na siebie niczyjej uwagi. Nawet by takiemu komuś jak Tsukichi na myśl nie przyszło by ubrać inną maskę, tylko by wyróżnić się z tłumu, który z każą chwilą nabierał na wielkości. Ukrywał pod nią swoją twarz, bo tak chciał. Nie ubrałby innej, a miał taki wybór. Kierowały nim pewne motywy z przeszłości. I tylko dzięki nim mógł się w dzisiejszej sytuacji w jakiś sposób kierować do przodu. Patrząc jednak na powoli rozwijającą się akcję na balu, szanse że większość zainteresuje się tą dwójką były dość znikome. I on, i ona, nie musieli się więc zbytnio zamartwiać. Tsukichiemu też nie pasowała obecność wśród dużej grupy innych osób. Musiał ukrywać się przed innymi, i równocześnie przed samym sobą. Tą jego częścią, która pozwalałaby mu wrócić, kiedy to by zboczył z drogi. Teraz musi kroczyć tą jedną, w dodatku otoczoną przez ściany, aby nie mógł z niej zejść. Czy jest coś na tyle potężnego, by pozwolić mu się przez nie przebić? Czy ma w to... w siebie...*wierzyć*? Wiarę utracił już dawno temu. Czuł się zagubiony, w swoich myślach i poczynaniach.
Było łatwo zauważyć, zarówno po stroju, jak i po zachowaniu, że Dark trzyma się zazwyczaj daleko od innych. Zobaczyłby by pewnie za wenecką maską nieufny wzrok. Pewnie nie pojawiłaby się na balu gdyby nie było możliwości przyjścia z zasłoniętą twarzą. Więc musiała tu mieć jakiś cel. Wybrała jego, jako towarzysza, chociaż wcale Lunatyka nie znała. To nie mogło być to, członkini Róży miała tu jakąś sprawę, zapewne z kimś. Z dogłębnej analizy wyrwał go odruch Dark, polegający na nagłym zbliżeniu się. Tsu nie czuł nic, inni mogliby wybrać pomiędzy ciekawością, a strachem. Jej słowa przez chwilę rozbrzmiewały w jego umyśle. Westchnął, nie wiedząc co odpowiedzieć. Przez kilka sekund, które zdawały się trwać dłużej niż powinny, stał w bezruchu. W końcu spuszczając wzrok w dół, jakby nie chcąc zostać przez nikogo usłyszany, rzekł, cicho, bardziej sam do siebie:
- Mam powód by się uśmiechać. Jednak... nie mogę. Jeden szczery uśmiech, to moje marzenie... zamknięte za stalowymi wrotami. - z każdym kolejnym słowem brzmiał coraz ciszej. Kiedy postanowił znów podnieść głowę, Dark wróciła już na poprzednie miejsce.
Nie uszło jego uwadze zmuszanie królika do głębszego ukrycia się. Zmrużył oczy, starając się nie patrzeć w jego stronę, chociaż ona i tak już wie, że jest zainteresowany rozwikłaniem nowej zagadki. Każdy kolejny ruch dziewczyny potrafił dać mu dodatkowe informacje. Widać było, że chciała zachować go tylko dla siebie, zupełnie jak on kiedyś, jako malec, ze swoim pluszakiem. Tylko że wiek się nie zgadzał. Należało tę sprawę na razie odstawić na bok, wspomniał już sobie że przyjdzie czas, prawda?
Kolejne słowa, kolejna rzecz do zapamiętania. TUTAJ, Madeline. Rzecz jasna zrozumiał. Każda chwila nabierała coraz większej tajemniczości.
- Hm, niech będzie. - skinął głową. - Imiona są niebezpiecznie. Z chęcią bym nie posiadał żadnego. - znowu raczej skierował słowa do siebie. Kiedyś już je powtarzał, wiele razy. Tajemniczym odruchem rozglądnął się szybko po sali. Wszyscy beztrosko bawili się i rozmawiali. Zaczęło mu brakować nawet bólu, którego tak wszyscy chcą się pozbyć ze swojego życia.
- Nie musisz tu być. Czyżby ktoś oczekiwał tego że zostaniesz? - tym razem on zbliżył się, ale tylko o dwa kroki. Wyglądało na to, że za dużo jej tu nie trzyma i chciałaby odejść jak najszybciej. A może to tylko on tak stwierdził, bo sam chciał zniknąć... W każdym razie podąży za nią, bo nie ma innego wyboru. Nie "czuje" innego. Zresztą, mało kto by się przejął zniknięciem dwóch tajemniczych dziwaków. Może ten, kto czekał na Dark, a być może tylko samo przeznaczenie, które ustaliło sobie z góry porządek? Niektórzy nie mają przeznaczenia, kształtują się sobie sami, wiarą i działaniami. Innych, gna ono do jednego celu, nie ważne w jaki sposób chcieliby go uniknąć.
Jego wzrok zetknął się z wyjściem, co chwila zasłanianym przez część spektaklu albo przez przechodzących. Następnie spoczął znowu na Dark, szukając odpowiedzi. Na razie czekał tylko na jedną, na jego pytanie.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 16:19 Porwana z tłumu weszła do kręgu stając obok białowłosego mężczyzny. Maski zakrywały im twarze nadając temu wszystkiemu aurę tajemnicy. W zasadzie dla Lakeshy było to nawet lepiej, bo nikt jej nie rozpozna. Uniosła delikatnie głowę wpatrując się w tłum z odwagą, jaka u niej nie występuje, a jaka przystoi weneckiej szlachciance. Uniosła dłoń i odgarnęła z twarzy niesforne kosmyki ciemnych włosów. Skoro spisek miał się wydać, to trzeba to zagrać.
-Nie powinniśmy się spotykać.-szepnęła do białowłosego, ale na tyle głośno by goście ją usłyszeli.-Jeśli ktoś się dowie o tym wszystkim co planujemy, wtedy możemy stracić życie.-mówiąc to rzuciła zaniepokojone spojrzenie na gości, którzy stanowili wyimaginowany placyk. -Boję się. Czasy są coraz bardziej niepewne, tak jak i moja pozycja.-odsunęła się od niego na krok.-Musimy coś uczynić.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 16:33 Z uwagą śledził to, co działo się na środku sali i słuchał słów gospodarza, gdy zaś ten wybrał z tłumu trójkę aktorów, w tym parę jego dotychczasowych rozmówców, jego wargi rozciągnęły się w uśmiechu. Blondyn zapowiadał się ciekawie i cyrkowiec rad byłby zamienić z nim jeszcze kilka słów, ale cóż, najwyżej potem jeszcze się znajdą; teraz na jego spojrzenie, w którym wyczytał krótkie przeprosiny, odparł skinieniem głowy i lekkim wzruszeniem ramionami - 'Cóż poradzić'. Był jeszcze uśmiech, tego jednak Blaise widzieć nie mógł z oczywistych powodów. Chwilowo pozbawiony zajęcia, odlepił się od ściany, zaciągnął głęboko dymem z fajki i ruszył przed siebie w poszukiwaniu rozrywki. Nieco ponad kwadrans spędził spacerując po sali, pijąc wino, wymieniając z innymi gośćmi krótkie komplementy czy też rozmawiając przelotnie, by w końcu powrócić prawie tam, skąd przyszedł - w okolice płomiennego kręgu, jednak po drugiej jego stronie, mniej więcej naprzeciwko miejsca, gdzie znajdował się wcześniej. Rychło w tłumie wyłowił wzrokiem białowłosego mężczyznę w stroju barwy głębokiej czerwieni, a gdy przyglądał mu się tak ponad głowami gości, w jego własnej zawitała z nagła myśl, że przecież patrzył właśnie na gospodarza. Zaraz też udał się w jego stronę, zgrabnie lawirując między ludźmi, by w końcu stanąć nieopodal, nieco za jego prawym ramieniem.
- Najmocniej przepraszam - odezwał się, pochylając się nieco, tak, by choć trochę zmniejszyć różnicę wzrostu między nimi, no i żeby Tyk lepiej go słyszał. - Nie mam pojęcia, gdzie się podziały moje maniery, wszak wchodząc tu najpierw powinienem się przywitać... Witam zatem. I, skoro już tu jestem, gratuluję rozmachu.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 16:41 Spojrzał na dziewczynę która weszła do kręgu. Ah, długie i czarne włosy - w sam raz nadawał się do tej roli, ale Blaise nie miał ochoty się zachwycać. Znał drugą osobę, która miała podobne przyodzienie głowy i na razie ona miała pozostać w jego umyśle długi czas. Podszedł do niej bliżej i nachylił się, zbliżając twarz nagannie blisko nosa dziewczyny. Nie musiał zachowywać umiaru w zbliżaniu się do kogoś, jeśli nie był sobą - bo grał kogoś innego. Kogoś o prawie innym charakterze. Jaki mógł być Doża? Zawistnym i spasłym idiotą, który dla pieniędzy zrobi wszystko? Czy zakochanym idiotą, albo wróć. Czemu by nie połączyć obu wersji jakie widział Blaise.
-Nie ma się czym denerwować, moja panno. - rzucił przezornie, nie ruszając się z miejsca. Jeśli ktoś słuchaj przedstawienie to na pewno jego słowa były dość słyszalne. Wyprostował się i można by powiedzieć, że spojrzał na nią z góry. Jako bohaterowi dramatu nie widział mu się pakt małżeński jaki zawrą, oczywiście pod względem miłosnym. Co do pieniędzy? To już inna sprawa. Obszedł dziewczynę dookoła, wolnym krokiem. Jednocześnie recytował z dość dużym dystansem, co mogło sprawiać wrażenie, że sam Doża niczym się nie martwi - wszystko już prawie gotowe. Wystarczy rzucić przysłowiową rękawiczkę na start.
-Co do naszego spotkania, przecież to Wenecja! Tu nikt nikogo nie pozna, wystarczy sakiewka złota. -dodał przystając na chwilę i rozglądając się wokoło. Jeśli ktokolwiek, by ich zobaczył - może nie oznaczałoby to końca intrygi, ale ktoś inteligentny mógł sobie ładnie poukładać. Oczywiście znając ich pochodzenie.
-Już niedługo cała Wenecja będzie błagać na kolanach, niczym łazarz! - powiedział śmiejąc się teatralnie, a w jego oczach buzowały iskierki zadowolenia. Z czego? Czy to był odruch Doży, czy może Blaise się dobrze bawił? Kto wie.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 17:01 Mimo słów Doży ona była przezorna.
-Mam nadzieję, że masz rację w tym co mówisz, panie.-powiedziała tylko cicho.-Jednak znam kilka wyjątków, którzy są fanatykami i za żadne pieniądze nie zamilkną.-przerwała.-Co wtedy? Czy uciekniemy się do jedynego rozwiązania tej sytuacji- zabójstwa? Pomimo wielu moich niepochlebnych cech zabójczynią nie jestem.-mówiąc to spojrzała mu w oczy. Jednak widziała w nich jego pewność. Może ma rację? Jako szlachcianka od dziecka wpajano jej by uważała na mężczyzn, jako że mogą być zdradliwi. Doża jednak na takiego nie wyglądał.
-Twoje słowa częściowo uspokoiły me obawy, panie. Jednakże ja sama pragnę tylko tego by nie ponieść kary za me występki. Nie jestem zachłanna i nie potrzebuję wiele.Tyk - 16 Styczeń 2011, 17:07 Stał ze spokojem z oczyma zwróconymi ku grającym. Oceniał ich uważnie, dwójka jak na razie milczała, pierwsza wypowiedziała się osoba, która błąd popełniła. Agasharr jednak nie miał zamiaru działąć. Błędem było uznanie, iż pochodzi się z wenecji, gdy jest się arystokratką miasta obcego, lecz improwizacja na tym polega, że nie zna się roli, którą grać trzeba. Mieli rację aktorzy, że mają dowolnośc zupełną. Jedno tylko hasło ma im przyświecać. Te hasło w trzech słowach zawarte brzmi "Przedstawienie musi trwać" Nic inneg się tu nie liczyło, może nawet to plebejusz okaże się największym zdrajcą zabijająć doże? Trzeba też wspomnieć, że historia pomimo zapowiedzi Rosarium była całkowicie zmyślona. Nie tylko nie mógłby wskazać owego kościółka, lecz przecież Doża miał swojego świętego marka, jakby wytłumaczył podróż do innej światyni? Wiele tu nieścisłości, lecz nie to jest istotne. Całą otoczka jest tylko sceną, ważny jest rozgrywany dramat. Okaże się komedią? Czy może tragedią ze śmiercią trójcy grających? Śmiercia sceniczną, lecz nie mniej dramatyczną. Nie spodziewał się, że gdy on spaceruje tuż za półmetrowym płomieniem ograniczającym scenę, w jego stronę idzie osoba, którą dobrze zapamiętał. Nie tylko z placu, wielokrotnie widział jego wyrastającą sylwetkę z tłumu barwnych gości. Nawet nie szukająć Tsaia wiedział o jego pobycie tu. Teraz jendak nie rozglądał się na boki. Idealna sytuacja dla zabójczy, choć może wtedy byłoby inaczej? W końcu przecież spostrzegł, że ktoś stoi blisko niego. Może przeczucie? Kto by pomyślał, że Rosarium możę być obdarzonym czuciem i wyczuł, że ktoś koło niego stoi na sekundę przed słowem, które było potwierdzeniem. Zrobił krok do tyłu, jednocześnie obracając się ku Tsaiowi. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Dziw to niemały, więc i radosnie kogoś takiego ujrzeć. W jego głosie nie wyczuł ironii, choć z drugiej strony nie każdy lubi rozmach. Mimo to postanowił nie szukać wszędzie wrogów chcących zakpić czy zakrwawić szatę.
- Dziękuję za twe słowa uznania, choć nie dla mojej wielkości organizuje bal. Również Witam i cieszę się, że przybyłeś. Chce żebyście się bawili, stąd też pragnę by to goście scenę odgrywali.
Tutaj przerwał i spojrzenie karmazynowych oczu skierował ku grającym na scenie. Nie znają się. Nie wiedzą do końca jak ma przebiegać ich rola. Nie są nawet wstanie do końca przewidzieć wszystkich wstawek, które Rosarium zechciał wprowadzić. Przez jakiś czas myślał, że sam mógłby wyjść na środek, lecz postanowił tego nie robić. Setki masek wokół niego, dość ludzi aby wybierać dowoli bez znaczenia na rasę, wiek czy poglądy. Nie było konieczności by sam się angażował i być może psuł zabawę innym. Ponownie spojrzał na wielkonogiego i kolejne słowa wypowiedział.
- Improwizacja, nie sądzisz, że sama w sobie jest jedną z największych sztuk? Jest połączeniem tego co wyuczone i własnej kreatywności. Dzieło zaplanowane jest natomiast tylko tym pierwszym. Choć można też powiedzieć, że zaplanowane jest, co logiczne, bardziej przemyślanym, Skoro tak ma większe walory. Jednak co gdy ktoś wrzucony na scenę odegra mistrzowski pokaz? Nie jest to okazem jego kunsztu artystycznego?
Tak, to się nasz Tyk rozgadał. Ciekawiło go zdanie osób postronnych, choć był raczej otwarty na krytykę. Nie miał zamiaru bronić swojego zdania. Nie dziś. Wolał nie psuć zabawy, którą sam tak uważnie chciał zasiać i jak mgłą pokryć swój dom. Ażeby przesłoniła wszelkie spory i nienawiść. Czy to się jednak uda? Dopiero po ukończeniu przyjęcia będzie można jednoznacznie bez najmniejszego zawachania ocenić. W końcu kto wie czy mgły nie rozedrze mieć krwawy? Gdy on mówił Bleise swoją rolę zagrał. Zaiste ciekawa koncepcja, aby Doża był świadom wszystkich wad swojego miasta i nie tylko poprawy nie chciał, lecz starannie i sumiennie je wykorzystywał. Interesujące nieprawdaż? Zazwyczaj tak to jest, że to lud chce poprawy, władca natomiast tylko władzy. Widać było, że ma dość tego kraju, może znudzony intrygami i zatracony w miłości, która była jego kryjówka od przekleństwa polityki? Druga z osób okazała się bardzo stonowana. Była raczej spokojna. Mało emocji można dostrzec w jej grze. Nawet dobrze jak na arystokratkę, która gra grającą. Czyżby chciała pchnąć doże do zabójstwa? Czy jej obawy są prawdziwe? Bardzo łatwo dała je zgnieść. Akcja całkiem ciekawie się rozpoczyna, a teraz czas na wejście plebsu syna.