Anonymous - 1 Listopad 2011, 13:20 O tak... choć Reila spędziła sporo czasu między ludźmi, wiele ich zachowań uważała za zupełnie bezsensowne. Dlaczego na powitanie ściskali ręce nawet tych znajomych, których szczerze nienawidzili? Dlaczego uśmiechali się serdecznie do osób, którym złorzeczyli w domowym zaciszu? I czemu mieli takie problemy z wykrztuszeniem tego, co leżało im na wątrobie? Jeśli Kreaturze coś się nie podobało, natychmiast dawała o tym znać. Szybko i skutecznie wytłumaczyła już kilkorgu dzieciom jednego ze swoich dawnych przyjaciół, że bardzo nie lubi ciągania za ogon i uszy. Spokojnie, obyło się bez rozlewu krwi, choć maluchy bały się później do niej zbliżyć przez jakieś dwa tygodnie.
Kiedy Fowl spytał o dziewczynę z ogłoszenia, zielonooka zaniosła się szczerym śmiechem. Dotarło do niej, jak niewiele wiedział o niej ten człowiek, podejrzewając ją o coś takiego. uspokoiwszy się trochę, postanowiła rozwiać jego wątpliwości.
- Nie jem ludzi, możesz być spokojny. Ale intuicja podpowiada mi, że ta panna już się nie znajdzie - uśmiechnęła się szeroko, mrużąc roześmiane jeszcze oczy. Taką postawą nie budziła raczej zaufania, ale naprawdę rzadko próbowała dostosować się do nowego właściciela. Wyznawała zasadę, według której to on powinien ją zaakceptować taką, jaka była. Razem ze wszystkimi dziwactwami i odchyleniami od przyjętych przez ludzi norm.
- Mogę zapewnić, że nikt nie będzie mnie szukał - było to kłamstwem tylko po części. w końcu nie wyglądała jak blondynka z ogłoszenia, prawda? Ci ludzie szukali niebieskookiej Irene, zwyczajnej dziewczyny, a nie ciemnoskórej krzyżówki człowieka z wilkiem. Inna sprawa, że była to jedna i ta sama osoba w nieco innej odsłonie. - Mój pierwotny właściciel już dawno nie żyje - dodała, by trochę uspokoić białowłosego. Miała niejasne przeczucie, że nie tylko on nią będzie się opiekował, ale także ona będzie musiała zadbać o niego. Wydawał się taki wystraszony i spięty, trzeba będzie go z tego wyleczyć.
- Miło mi cię poznać, Artemisie - wymruczała, pochylając się ku niemu. Fowl miał szczęście, że dzielił ich pokaźny stół, który ograniczał małej dzikusce pole manewru. Przynajmniej nie mogła się do niego łasić. - Mnie nazywają Potworem lub Kreaturą, ale chyba łatwiej będzie nam obojgu, jeśli przyjmiemy, że mam na imię Reila - wyszczerzyła białe kiełki w uroczym, choć w pewien sposób podejrzanym uśmiechu. Może Artemis nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to głównie od wygód, jakie zapewni swojej nowej podopiecznej zależało to, jak długo ona przy nim zostanie. Ostatecznie mogła mieszkać nawet w budzie przy furtce, bo już poszła na kilka takich układów, ale wtedy uciekała po miesiącu lub krócej, żeby znaleźć sobie wygodniejsze lokum. Może i była milutka, urocza, przyjemna w dotyku i tak dalej, ale co z tego, skoro równie dobrze można było ją przyrównać do małej pijawki? Nic, tylko żerowała na innych, nie dając wiele w zamian. Wielu ludziom, którzy mieli z nią do czynienia, o wiele bardziej opłaciłoby się sprawienie sobie normalnego psa.Anonymous - 1 Listopad 2011, 17:27 Artemis nieznacznie uniósł brew do góry będąc świadkiem jej ataku śmiechu. Doprawdy nie wiedział co w jego pytaniu było aż tak zabawne. W końcu przezorny zawsze ubezpieczony, a poza tym, jeszcze chwilę temu sama rzuciła się na niego, by zlizywać mu z policzka ludzką krew. Skąd więc mógł wiedzieć, że nie była jak ten wilk z czerwonego kapturka? Nie mógł wiedzieć, no właśnie! Nie chciał do domu, w którym leżała ranna Loullie ściągać stworka, który mógłby mieć na nią apetyt. No, ale powiedzmy, że uwierzył jej na słowo. Z resztą, nie wyglądała jakby była w stanie zjeść całego człowieka... Choć, po tych magicznych stworach można było spodziewać się wszystkiego. Wyglądały tak niepozornie, a jednak zdarzało się, że były całkiem krwiożercze, lub co gorsza, obłąkane, jak na przykład ci cali Kapelusznicy.
-To zabrzmiało szalenie przekonująco-powiedział z mimowolnym rozbawieniem. Bo mimo wszystko stwierdzenie, że 'intuicja' jej podpowiada, że to biedne dziewczę już się nie znajdzie... Brzmiało podejrzanie. Fowl sięgnął po jedną z ulotek, by przyjrzeć się dziewczynie z fotografii. Dziwne.
-W sumie, podczas poszukiwania zaginionej osoby kluczowe jest pierwszych 86 godzin. Później szanse na znalezienie jej żywej są już bardzo małe... O ile faktycznie zaginęła, bo całkiem prawdopodobne, że dzieciak po prostu uciekł z domu, bo na obiad były... Kluski, zamiast spaghetti Carbonara. W takich przypadkach zwykle młodociany uciekinier szybko wraca do domu z podkulonym ogonem...-trudno powiedzieć, czy mówił do Reili, bo przy tym cały czas patrzył na fotografię i numer zamieszczony na ogłoszeniu-Dzieci są głupie-podsumował ostatecznie i odłożył ulotkę na miejsce. Teraz dopiero znów spojrzał na wilczycę.W jego odczuciu, była dzieckiem. Nie miał pojęcia ile lat miała faktycznie, ale swoimi oczyma widział nieco zagubioną, odrobinę zdziczałą istotkę, której trzeba było pomóc. Zastanawiał się tylko nad tym, skąd u niego nagle ta chęć pomocy potrzebującej istocie? Ach, no tak. Liczył na to, że dowie się dzięki niej czegoś więcej o Sennych Zjawach i będzie mógł pochwalić się tymi odkryciami w MORII.
-W porządku.-skinął głową na jej słowa o ewentualnych poszukiwaczach. Zerknął raz jeszcze na ulotkę. Nie przypominała jednak zupełnie dziewczyny ze zdjęcia, a przecież Fowl nie miał bladego pojęcia o morficznych zdolnościach wilczycy. Być może później dowie się czegoś więcej. Gdy pochyliła się w jego stronę nie był pewien jak postąpić. Położył więc dłoń na jej jasnej czuprynie i lekko pogłaskał. Lubił psy. W sumie, to dość zastanawiające dlaczego żadnego nie miał.
-Reila-powtórzył wciąż głaszcząc ją po głowie. Potem jednak dość gwałtownie zabrał rękę. Na nieszczęście dla Kreatury, przekonanie Artemisa do zmiany postępowania również nie miało być proste. Wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że na pewne rodzaje nauk, był równie odporny, co ona.
-Nie jest Ci chłodno? Może kupimy jakiś sweter dla Ciebie?-zaproponował widząc cienką koszulę. Po chwili skonstatował jednak, że sam również ubrany był podobnie, bo nawet nie miał na sobie marynarki i krawatu, które zostawił w domu-Nie ważne-dodał więc czym prędzej. Nie lubił gdy wytykano mu błędy, które sam zauważał.
-Powiedz mi, nie przeszkadza Ci zbytnio towarzystwo innych zwierząt?-spytał po chwili namysłu-Mam konie, wolałbym, żeby nic się w tej kwestii nie zmieniło-fakt, nie zamierzał któregoś pięknego dnia odegrać w swoim życiu słynnej sceny z Ojca Chrzestnego.Anonymous - 1 Listopad 2011, 18:30 Reila potrafiła odnaleźć zabawny kontekst we wszystkim, jeśli tylko miała ochotę trochę się pośmiać. A ponieważ właśnie znalazła nowy dom, była szczęśliwa, dlatego radość była tutaj jak najbardziej na miejscu. Nieważne, jak bardzo była przy tym podejrzana. Dziewczyna przytaknęła z uśmiechem, wysłuchując monologu dotyczącego zaginionej niewiasty, jednak jej mina powolutku rzedła z każdym kolejnym słowem Artemisa. Słysząc podsumowanie tej przydługiej wypowiedzi, mówiące o tym, iż dzieci są głupie, położyła po sobie uszy. Własnie została porównana do dziecka i nazwana głupią, a przynajmniej tak to odebrała. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, iż Fowl nie ma pojęcia, że mówi o niej i ta świadomość powstrzymała ją od czegoś bardzo głupiego, na przykład od rzucenia się na niego z pazurami. Reila bardzo nie lubiła, gdy ktoś mówił o niej jak o dziecku. I w zadnym wypadku nie pozwalała kpić ze swojej inteligencji. Nie brakowało jej rozumu - po prostu jej logika opierała się na nieco innych zasadach i trochę inaczej korzystała ze swojej wiedzy. Wśród wilków i podobnych stworzeń uważana była za całkiem inteligentną jednostkę, a dzięki nieco większym gabarytom zyskiwała poważanie wśród drapieżników. Niestety dla ludzi była tylko drobną, niezbyt rozgarniętą dziewuszką. Ale może to dobrze? Najgorszy błąd, jaki można popełnić, to nie docenić swojego przeciwnika, a Kreatura była wręcz idealnym "obiektem do niedoceniania".
- Myślisz, że można uciec z powodu klusek? - Spytała już mniej wesołym tonem. Nie przepadała ani za kluskami, ani za spaghetti, ale nigdy nie pomyślała o zmianie lokum tylko dlatego, że nie zawsze dostawała na obiad krwiste steki. Za jej decyzjami zawsze kryło się coś więcej, choć z perspektywy szarego człowieka niektóre argumenty wilczycy byłyby naprawdę abstrakcyjne.
Znów rozpromieniła się, czując na głowie palce mężczyzny. Trochę żałowała, że nie była kotem; zdążyła bowiem zaobserwować, że te sierściuchy były głaskane przez swoich właścicieli chętniej i częściej. Wpuszczano je do łóżek i pozwalano chodzić po meblach, podczas gdy psom zostawiano do dyspozycji jedynie podłogę i średnio wygodne posłania. Na sam dźwięk słowa "sweter" młoda zmarszczyła brwi i pokręciła głową. Jeśli ten tutaj miał zamiar straszyć ją jakimiś swetrami, to już lepiej, żeby w ogóle się do niej nie zbliżał. Cofnęła się na swoje siedzenie i zabrała ręce z blatu.
- Zasadniczo dogaduję się ze zwierzętami, o ile nie są mniejsze od buldoga i nie ciągną mnie za ogon. W sumie konina na obiad nie byłaby taka zła, ale sama nie dałabym rady ani powalić takiej sztuki, ani zjeść jej, zanim by się zepsuła. Nie lubię marnotrawstwa - Fowl mógł być więc spokojny, jeśli chodzi o jego stadninę. Reila natomiast zamachała radośnie ogonem, już marząc o terenach, jakie na własność miał jej nowy pan. Skoro miał konie, mógł pewnie pochwalić się przynajmniej kilkoma pastwiskami. Będzie gdzie biegać! A jak ktoś bawi się w hodowlę koni, nie może też raczej narzekać na brak luksusów w domu. Z tego tytułu wilczyca liczyła na piękną willę otoczoną lasem, rozległymi łąkami, może z jednej strony jeziorem..? Byłoby co ze sobą zrobić w nudne, letnie popołudnia.Verna de Clare - 1 Listopad 2011, 20:47 Krok kobiety był równy i miarowy. Szła przed siebie, mając u swego boku dziwnego mężczyznę, pełnego zagadek, ubranego, niczym nowoczesny cowboy, podający się za Morihei'a, jakiegoś tam, a którego niedoszły napastnik nazwał Dracocośtam. Nie pamiętała zbyt dobrze tych dziwnych, nie znanych jej nazw. Nie mogła też rozgryźć, o co w tym wszystkim mogło chodzić. Jedyna konkluzja, która nasuwała się Modliszce to ta, że zalazł on komuś porządnie za skórę i nie mówi więcej, niż to potrzebne. Argos sunął tuż koło niej, dzielnie pilnując swej pani. Syczał od czasu do czasu poirytowany, widząc tyle dwunożnych istot, zabieganych, zalatanych, spieszących nie wiadomo gdzie.
Znaleźli się w mieście, a dokładniej to w centrum miasta, gdzie królowały sklepy, sklepiki, koncerny, firmy, reklamy, jeszcze raz sklepy, centra handlowe...
Zerkała od czasu do czasu ciekawie na niedawno co poznanego mężczyznę, marszcząc w zamyśleniu ciemne brwi. Ech, nie było co się nad tym rozwodzić, czas pokaże, co i jak ma się wydarzyć. Skierowała swe kroki w stronę jednego z bardziej znanych centrów, którego nazwa brzmiała ni mniej, ni więcej 'Wykopek'. Śmieszne, to prawda, ale miało swój ukryty sens, gdyż tutaj można było dostać niemal wszystko, żywność, ubranie, sprzęty elektroniczne, restauracje, kawiarnie, i tak dalej, i tak dalej.
Przeszła przez obrotowe drzwi, puszczając przedtem przed siebie swego pupilka. Tutaj ludzie nie byli aż tak przyzwyczajeni ani do jej widoku, ani do widoku monstrualnych, owłosionych, z kolcami, z rogami wężów, ale... kto by się tym przejmował? Na pewno nie taka Verna. Wszystko dla ludzi, prawda? No cóż, inna sprawa, że ktoś mógłby ją do tego gatunku nie zaliczyć, ale niech powie to głośno, a...
- Czym się tak naraziłeś temu osobnikowi, co, cicha wodo? - zagadnęła po bardzo długiej chwili.Anonymous - 1 Listopad 2011, 21:31 Mężczyzna maszerował przed siebie. Tak na prawdę nie był świadom faktu, że to ta kobieta go "prowadziła". On po prostu maszerował, szedł przed siebie i nagle zorientował się, że dotarli do jakiegoś centrum handlowego. Najciekawszym było, że tuż przed wejściem stał jego samochód... Tak, rozpoznał go od razu. Mieli mu go dostarczyć... Jak zwykle zakon go zaskoczył swoimi pomysłami. Czarna Koenigsegg Agera...
W końcu weszli do centrum. Morihei nie patrzył na kobietę, aż w końcu ta zapytała o "powód narażenia się". Mężczyzna zatrzymał się nagle i spojrzał na nią ciut poirytowany.
-Urodziłem się... - Rzucił krótko, słysząc nagle znajomy, bardzo nie miły dźwięk... Odskakującego do tyłu zamka, odbezpieczanego pistoletu. Ktoś taki jak on znał ten dźwięk doskonale. Ledwo zdążył obrócić głowę w prawo i zobaczył mierzącego w ich stronę mężczyznę w czarnym garniturze oraz czarnym berecie na głowie. Nie było widać twarzy, z resztą nie przyglądał się mu. Zanim cokolwiek się stało, wsunął rękę za Vernę, łapiąc ją za lewe ramię, a następnie szarpnął do tyłu, wykonując z nią obrót, gdy nagle padł odgłos strzału, huk.
Wszystko działo się bardzo szybko, świat Verny zawirował nagle, padły kolejne strzały, ludzie dookoła zaczęli krzyczeć, rozbiegać się na wszystkie strony i panikować, a sama Verna, mogła poczuć przeszywający ból w lewym barku, a nawet ciepło krwi która zaczęła spływać po jej ramieniu. Jeśli Verna straciłaby teraz równowagę, nie upadłaby na ziemię, gdyż była trzymana przez "cowboy'a" który chwilowo w jednej ręce trzymał ją, a w drugiej pistolet, rozglądając się dookoła...Anonymous - 1 Listopad 2011, 22:03 Dobrze, czyli że Reila lubiła się dużo śmiać. To dobrze, śmiech to zdrowie. Artemis jako lekarz wiedział o tym najlepiej, choć sam rzadko korzystał z tego przepisu na dobre samopoczucie. Mało rzeczy go bawiło i był poważny do bólu. Z całą pewnością sporo czasu minie, gdy oboje czegoś się od siebie nauczą. Rzecz jasna, białowłosy nie miał też pojęcia o tym, że mógł urazić Reilę mówiąc o głupich dzieciach. Przede wszystkim dlatego, że odnosił się do dziewczyny ze zdjęcia i do głowy mu nie przyszło, że one mogły mieć ze sobą coś wspólnego. Nie były podobne. Miały inną karnację, jedna wyglądała jak zwykły człowiek, druga miała wilcze dodatki.... Nawet przez myśl mu to nie przeszło!
Patrzył na krzyżówkę człowieka z wilkiem starając się ukrywać zafascynowanie jej budową. Najchętniej zrobił by kilka zdjeć rentgenowskich by bliżej przyjrzeć się strukturze szkieletu. Swoją drogą, ciekaw był też jak dokładnie materialna była Senna Zjawa? Bo, czy jeśli wywodziła się ze snu dziecka, mogła mieć taką strukturę jak prawdziwy człowiek? Przecież dziecko nie wiedziało z czego zbudowane jest ciało, mogło je sobie wyobrazić, ale nie było w stanie wykreować wizji tkanek! Czy więc powiększona próbka tkanki skórnej Kreatury wyglądałaby tak jak ludzka? To wszystko było bardzo ciekawe.
-Nie wiem. Dzieciaki uciekają z różnych powodów, które im wydają się wielkie, ale każdemu dorosłemu człowiekowi, po prostu błahe.-odpowiedział spokojnie, wracając na moment spojrzeniem do ogłoszeń. Sam nigdy nie uciekł z domu. Nie miał okazji. Został uprowadzony. No i, jego nikt nigdy nie odnalazł. Z resztą, jedyne osoby, które mogłyby chcieć go odszukać zostały przy okazji zamordowane więc... Raczej nie miał do nikogo o to żalu.
Uśmiechnął się lekko słysząc jej odpowiedź na swoje pytanie.
-Cieszę się. Wiesz, wydaje mi się, że spodoba Ci się u mnie. Moja rezydencja jest położona daleko poza miastem, jest dużo miejsca do.. Hm... Biegania, pływania i tym podobnych atrakcji... Chciałem tylko spytać, czy...-w tej chwili rozległy się wystrzały. Mężczyzna podskoczył w miejscu i odwrócił się w stronę, z której dochodził hałas. W zamieszaniu, które nastąpiło potem, niezbyt wiele było widać. Ludzie krzyczeli i pierzchli we wszystkie strony, ale Artemis doskonale widział kobietę, szarpniętą przez jakiegoś dziwacznie ubranego mężczyznę. Swoją drogą, nie był pewien, czy była kobietą. Miała chyba chitynowe ramiona i rogi. Czyli powinien ją zignorować.
-Bez paniki-rzucił zimnym tonem w stronę Reili. Faktycznie, nie poddawał się owczemu instynktowi, który kazał wszystkim tłoczyć się w jedynych drzwiach wyjściowych i wzajemnie się taranować. Jedna rzecz, z której był naprawdę dumny to zdolność zachowania chłodnego umysłu właśnie w takich sytuacjach.
-Reila, schowaj się proszę gdzieś tutaj, wrócę po ciebie. Tam chyba została postrzelona kobieta, muszę jej pomóc-powiedział wysuwając się zza stołu i schylając, by podejść bliżej do rannej Verny i jej towarzysza. Z tego co widział, dostała w ramię, ale równie dobrze, mogło to być płuco. Lepiej nie ryzykować. Teoretycznie nie powinien dbać o taką kreaturę, ale... Cholera, dobra przyznajmy, nie był tak zły i zimny jak chciał by o nim sądzono.
Znajdowali się dość blisko fontanny. To korzystnie. Białowłosy rozglądał się za napastnikiem, który mógł zostać porwany przez falę oszalałego w panice tłumu. Cóż, w każdym razie na chwilę obecną nie było go widać więc Fowl miał okazję by zbliżyć się do poszkodowanej. Dopiero teraz zauważył, że towarzyszący jej mężczyzna jest uzbrojony. Czyżby nie byli przypadkowymi ofiarami? Nieistotne. Zastanawiał się jak właściwie ma jej pomóc w takich warunkach? Nie miał przy sobie żadnego sprzętu. Tylko te cholerne bandaże i gazy, które kupił dla Lou... Nie mówiąc o sterylności narzędzi! Zerowa! Nie chciałby bardziej zaszkodzić. W dodatku, co zrobi jeśli pojawi się napastnik? Cóż, stawiał na swój klejnot. W pobliżu zbiornika wody mógł okazać się wystarczający do obrony jak i ewentualnej ofensywy. Choć na samą myśl, że miałby z kimś walczyć robiło mu się niedobrze.
-Mogę obejrzeć? Jestem lekarzem-powiedział spokojnym tonem do rannej dziewczyny. Tak, w sumie to jego zachowanie było dziwne... Z drugiej jednak strony, nie był takim sobie znowu zwykłym człowieczkiem.Anonymous - 2 Listopad 2011, 13:37 Dziewczyna nie spotkała jeszcze na swej drodze nikogo, kto interesowałby się nią z naukowego punktu widzenia, a przy tym byłby taki bezpretensjonalny, miły i zdaje się, że troskliwy; troszkę jak starszy brat, choć Reila nie bardzo wiedziała, na czym polega posiadanie prawdziwego rodzeństwa. Zjawy ze snu, w którym mieszkała, były jej bardzo bliskie, ale to nie było to samo, co bracia i siostry zrodzone z jednej matki, wychowywane przez tych samych rodziców. Musiało to być ciekawe doświadczenie, choć widziała już wiele dziewcząt narzekających na swych braci, zarówno starszych jak i młodszych.
- Najgorsze jest to, że dopiero gdy dorastamy uświadamiamy sobie, jak bezsensowne były nasze zmartwienia i że mogliśmy wieść beztroskie życie - westchnęła. Może Fowl nie rozpaczałby po zgubieniu jakiegoś drobiazgu, ale kiedy przedszkolak gubi ulubioną zabawkę, to dla niego jedna z większych tragedii, choć jego rodzice śmieją się i z politowaniem kiwają głowami udając, że mu współczują. A zaraz potem proponują kupno dwóch czy trzech innych pluszaków, jakby myśleli, że kilka nowych miśków może zastąpić tego jedynego, który przeżył razem z nami najważniejsze chwile, takie jak... no nie wiem, pierwsza wycieczka do zoo. Według Reili największą wadą u dorosłych była krótka pamięć - prawie wszyscy zapominali, jak sami byli nieporadnymi dziećmi.
Intensywniej zamerdała ogonem, słysząc, że jej przypuszczenia na temat posiadłości Artemisa najprawdopodobniej się sprawdzą. Myślami biegała już po rozległych łąkach pełnych bujnej, zielonej trawy, może dlatego więc nie zauważyła dziwacznie wyglądającej kobiety, a odgłos wystrzału dobiegł do niej sekundę później, niż zwykle. Odruchowo skuliła się w obawie o własne życie, ale kiedy tylko Artemis zostawił ją, by pomóc Vernie, wilczyca wysunęła się zza stolika. Niebieskooki był... lekarzem? Kreatura nie lubiła lekarzy, kojarzyli jej się tylko ze śmierdzącymi przychodniami, strzykawkami, obrzydliwymi tabletkami i tym podobnymi sprawami. Do tej pory nie spotkała prywatnie żadnego lekarza, a przynajmniej tak jej się zdawało - sądziła bowiem, że w życiu prywatnym są oni równie nieprzyjemni, co w gabinecie; że też noszą białe fartuchy i stetoskopy. Widocznie się myliła. Tak to sobie rozmyślała o ludziach uczonych w medycynie, przyglądając się poczynaniom Fowla. W restauracji została prawie sama, gdyż wszyscy klienci w tempie ekspresowym rzucili się do wyjścia. Za to obsługa wycofała się prędko na zaplecze, więc ciemnoskóra śmiało mogła stwierdzić, że została zostawiona sobie samej. I dobrze. Wolałaby nie mieć na głowie wystraszonych ludzi.Verna de Clare - 2 Listopad 2011, 15:27 Nic nie zapowiadało wydarzeń, które rozegrały się kilka sekund po tym, jak ta dziwna parka wkroczyła do Centrum. W sumie, kto mógłby się spodziewać, że jakiś facet w garniturze z beretem na głowie wyciągnie pistolet i zacznie mierzyć do pstrokatej, dość osobliwej kobiety, które ewidentnie nie należała do rasy ludzkiej? No cóż, nikt. Chociaż może chodziło właśnie o to, że monstrum zawitało to światka ludzi?
Kroczyła spokojnym krokiem, jak zwykle dostojnym i płynnym, odsłonięte plecy ukazywały zgrabny, jasny łuk pleców naznaczony siateczką jaśniejszych, cieniutkich blizn. Odgarniała z emfazą ciemne, czekoladowo rude pukle włosów z karku, które łaskotały nieprzyjemnie, gdy wtem jej czuły słuch wyłapał niezgodność pośród harmidru ludzkich głosów, śmiechów, szczęku widelców, pisku kas fiskalnych, pluskania wody... Kliknięcie, nic więcej, po prostu głuche, nieco metaliczne kliknięcie, które fatalnie kojarzyło się z odbezpieczeniem spustu pistoletu. Zatrzymała się gwałtownie, pragnąc odwrócić się, by sprawdzić, co się dzieje, gdy silne ramię mężczyzny wsunęło się na jej plecy, pod lewe ramię i zacisnęło z mocą tuż nad łokciem. Cud, że nie poharatał sobie dłoni ani przedramienia, jedyne co pozostało ze spotkaniem z łukowatym ostrzem wyrastającym z spod łokcia kobiety to przecięty materiał płaszcza.
Morihei szarpnął nią do tyłu, wykonując obrót, gdy w tym samym czasie rozległ się huk wypalanego pocisku. Nie od razu poczuła piekący, pozbawiający tchu ból, który zalał lewy bark, naciskał na płuco. Serce przyspieszyło, napędzane adrenaliną. Warknęła głucho, poirytowana, wściekłość zalewała ją falami wraz z budzącym się do życia bólem i lekkim oszołomieniem. Owszem, wiele razy bywała ranna, ale zazwyczaj były to rany cięte spowodowane zranieniem mieczem, sztyletem, pazurami, czy zębami, a tutaj ktoś mierzył do niej z pistoletu i strzelał, do tego trafił. Bogu dziękować za szybką interwencję dopiero co poznanego mężczyzny, gdyż najpewniej kula przeszyłaby jej serce, a nawet ona by tego nie przeżyła.
Syknęła. Krew ciekła gorącą strużką po jej plecach, ramieniu. Zachwiała się, ciężko było jej oddychać. Prawdopodobnie siła odrzutu obtłukła lewe płuco. Charknęła, wypluwając ciemną, niemal czarną krew. Gdy kula trafiła w ciało, prawdopodobnie przegryzła sobie język.
Jedynie dzięki silnemu ramieniowi Moriheia nie upadła na ziemię. Oparła się na nim, zdolna jedynie odczuwać ślepą furię, bezsilność i ból. Nie mogła nawet ruszyć się, by tropić napastnika, miała problemy z poruszaniem głowy, lewa ręka wisiała bezwładnie.
- Kurwa, kurwa, kurwa, skurwysyn, złapię, wypatroszę - mamrotała pod nosem. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wtedy posłyszała kroki, warknęła ostrzegawczo, ukazując długie, cienkie, wytrzymałe kły. Zimne, puste niebieskie ślepia wpatrywały się w białowłosego. Nozdrza kobiety rozszerzyły się. Splunęła raz jeszcze.
- Rób, kurwa, co chcesz - burknęła. Widać było, że jest porządnie zdenerwowana. Verna rzadko kiedy przeklinała, jedynie w momentach prawdziwego zdumienia, czy furii.Anonymous - 2 Listopad 2011, 17:31 Nadal trwała panika, wyjścia awaryjne otworzyły się i ludzie niesamowicie szybko opuścili centrum handlowe...
Nagle wielkie rolety znajdujące się przy drzwiach, zsunęły się gwałtowanie na dół, światła nagle zgasły, zapadł mrok, a tą przerażającą atmosferę spotęgowała nagła cisza.
Morihei spojrzał na ranną Vernę, a następnie pochylił się i ułożył ją ostrożnie na ziemi. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, oczy poczęły przyzwyczajać się do mroku. Dracon wstał powoli i spojrzał w miejsce skąd padł strzał.
Nagle z drugiego końca centrum dało się usłyszeć odgłos kroków. Znowu jakiś facet... Ubrany w czarny garnitur, na głowie miał kapelusz, to był właśnie napastnik. Znowu wymierzył ku nim z pistoletu, dokładniej ku Vernie i znowu padły strzały. Tym razem jednak nie z pistoletu napastnika, gdyż ten wybuchł mu w ręce. Morihei okazał się być szybszym, mierząc w mężczyznę, który stał jak wryty z dłonią pokrytą przez sadzę, mając w ubraniu trzy dziury na wysokości klatki piersiowej. To już był koniec? Tak, facet upadł wpierw na kolana, a potem uderzył całym ciałem o ziemię.
Morihei opuścił swój pistolet, chowając go do kabury znajdującej się na biodrze, ukrytej pod płaszczem. Skierował swój wzrok wpierw na Vernę, a następnie na wyjście. Muszą się stąd wydostać i to jeszcze zanim przyjedzie policja. Nie zamierzał trafić na przesłuchanie, zwłaszcza uzbrojony po zęby.
-Zajmij się nią, doktorku. - Rzucił krótko do mężczyzny który zaoferował się z pomocą, samemu podchodząc do zablokowanego wyjścia. Kucnął przy nim i zaczął coś majstrować przy roletach. Nie dało się zauważyć co robił, jednak wyraźnie coś tam majstrował. Zapewne wszyscy zaraz się dowiedzą.Anonymous - 4 Listopad 2011, 16:03 Artemis nie rozumiał jednej rzeczy. Skoro w budynku wciąż znajdowali się cywile, dlaczego właściwie system ochrony centrum handlowego, który nota bene bardziej przypominał system ochrony pentagonu niż drobnego budynku ze sklepami, którego największym skarbem była prawdopodobnie fontanna, zareagował odcinając im wyjście? Tym bardziej, że jedna z tych osób była ranna i musiała jak najszybciej trafić do szpitala? Idiotyzm, no ale dobrze, napisze list ze skargą do właściciela przy innej okazji. Teraz należało zająć się zmutowaną istotą. Nota bene, był pewien, że widział w aktach MORII kiedyś postać podobną do jej. Oznaczoną jako zaginioną, a raczej... Uciekinierkę. W dodatku jeszcze jej akta również przepadły. No, ale może to nie ona? Nie zamierzał na razie pytać, może przy innej okazji. Wzruszył lekko ramionami do swoich myśli i skrzywił się lekko słysząc jej przekleństwa. Sam nigdy nie przeklinał. A jeśli już to na opak.
-Doprawdy? W takim razie odetnę ci ramię-odpowiedział marszcząc brwi. Nienawidził ludzi, którzy zachowywali się tak emocjonalnie, choć pewnie łatwo mu było mówić... Wszak nikt go nigdy nie postrzelił i nie miał pojęcia jaki to ból. A w sumie zaledwie jakąś godzinę temu sam nie dał najlepszego popisu samokontroli. No, ale wracając do opatrunku. Z tego co widział, kula utknęła w ramieniu kobiety. Wyglądało na to, że pocisk pozostawił nienaruszoną tętnicę. To dobrze. Gorzej? Gorzej, że było całkiem prawdopodobne, że uszkodził kość obojczykową. W związku z tym przypuszczeniem, wyjmowanie kuli w tak spartańskich warunkach nie wchodziło w grę. Mógłby jedynie narobić więcej szkód. Jedyne co mógł zrobić w tej chwili to zatamować krwawienie i przetransportować ją do szpitala. W międzyczasie napastnik został zdjęty przez mężczyznę w stroju Indiany Jonesa. Cóż, najwyraźniej ta nietypowa dwójka w jakiś sposób zasłużyła sobie na to co dostała, ale nie jemu jako lekarzowi przyjdzie oceniać tę sytuację. Do licha, dlaczego nie został prawnikiem? Zawiązał bandaż ciasno nad raną tak by zminimalizować krwotok. Przemycie tego wodą utlenioną będzie lepsze niż nic... Śmieszne, ale lepsze niż nic. Cofnął się więc do apteki i sięgnął z jednej z półek butelkę H2O2, którą następnie polał ranę kobiety.
-Trzeba ją zabrać do szpitala-poinformował spokojnym tonem plecy mężczyzny, skrupulatnie ignorując kobietę, która prawdopodobnie dopiero teraz doceniła siłę oczyszczającą wody utlenionej, która spieniła się na jej ramieniu jak paszcza zarażonego wścieklizną bobra i najprawdopodobniej szczypała jak jasna cholera. Przyglądał się przy tym poczynaniom kapelusznika. Cóż, w innej sytuacji prawdopodobnie zaproponowałby zhakowanie systemu ochrony i po prostu wyłączenie alarmu, ale był tak ciekaw co ten prymityw kombinuje, że postanowił przyglądać się temu z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. A właśnie. Reila. Odwrócił się na pięcie mrucząc pod nosem coś o głupocie i niekompetencji, by wrócić po wilczycę.
-Nic Ci nie jest?-zapytał dla pewności, choć wyglądała na całą i zdrową. W tej sytuacji mogliby ją jedynie staranować spanikowani klienci lokalu, ale podczas szarży chyba przezornie schowała się pod stołem i nic jej się nie stało-Kiedy tylko ten debil zademonstruje nam jak świetny z niego włamywacz, będziemy mogli się stąd zabrać i pojedziemy do domu-obiecał. Sam nie zamierzał uciekać przed policją. Chciał wrócić do swojego Bentleya, a jedno otwarte okno w żaden sposób mu tego nie ułatwiało. No i zasadniczo, nie miał się czego obawiać. Był szanowanym obywatelem no i zasadniczo, miał policję w kieszeni jeśli była taka potrzeba. Tym razem był jedynie osobą postronną, która w żadnym przypadku nie zamierzała cofać się w opowiedzeniu dokładnie co do słowa wszystkiego co tu zaszło. Bo przecież zarówno ranna rogata kobieta jak i jej towarzysz nie mieli dla niego najmniejszego znaczenia... A na pewno nie takie jak jego Bentley!Verna de Clare - 7 Listopad 2011, 21:36 Verna po swym słusznym wybuchu gniewu i irytacji zamilkła i nie odezwała się ani słowem, ani na zaczepkę tego jasnowłosego mężczyzny, który chyba uważał, że jego zgryźliwe uwagi są błyskotliwe, czy też na poczynanie Moherka. Gdy ułożył ją na ziemi, mruknęła coś pod nosem i usiadła prosto, normalnie, zaciskając szczęki, ale nie wydając ani jednego okrzyku bólu.
Zamknęła na jedną chwilę powieki maźnięte opalizującym, ametystowym cienie, ukrywając tym samym zimną czeluść swych tęczówek i wykonała kilkach wolnych, głębokich wdechów, które mimo wszystko wywoływały niemal paraliżujący bark ból. Potrafiła wyciszyć podobne bodźce, wszakże co z niej byłby za drapieżnik i łowca, gdyby poddawała się słabości? Była silnie odporna na rany fizyczne, była panią swego ciała, gdyby nie to... już dawno poczęłaby krzyczeć w niebo głosy, niczym rozhisteryzowana panienka. A do tych na pewno nie należała ów dzierlatka, o czym świadczyły blade siateczki blizn pokrywające odkryte poprzez otwór w sukience plecy. Pozwoliła mężczyźnie robić swoje. W razie, gdyby próbował jakichś sztuczek ze strzykawkami, wstrzyknęłaby mu swój płyn znieczulający.
Otwarła powieki i spojrzała na niego. Tylko przez jedną sekundę na twarzy kobiety odmalował się grymas, gdy ten polał ranę wodą utlenioną. Uśmiechnęła się krzywo.
- Dzięki za prowizoryczność - mruknęła, kierując wzrok na plecy Moriheia. Westchnęła. Dźwignęła się nieco ociężale na nogi, przytrzymując zdrową ręką zdrętwiałe od bólu ramię.
- Morihei, co ty wyprawiasz? To nie jakiś western, tutaj jest administracja ochrony, człowieku! - warknęła. Kobieta wydawała się spokojna, jakby alarm nie robił na niej wrażenia. Cóż, nie tylko szanowny pan naukowiec miał wtyki w mieście.
- Chodźmy stąd, chyba że uporałeś się z zabezpieczeniami? - rzuciła w plecy mężczyzny. Pokręciła głową, chociaż ów gest również bolał.Anonymous - 25 Listopad 2011, 21:51 ((Dobra eee... Krócej bo wypadłem z tematu i ogólnie godzina późna...))
Mężczyzna w kapeluszu wstał, słysząc jej słowa. Czy uporał się z zabezpieczeniami?
Morihei wstał powoli i rozejrzał się... Nikt nic nie widział... No po za tą tutaj. Dotknął dłonią "rolety", a po tej z kolei przeszła energia o płomiennym kolorze, dokładniej na wymiary 2x2 metry.
Wycięty kwadrat upadł na ziemię, a Morihei odwrócił się w stronę kobiety, oczekując ((zt jeśli Verna również wyjdzie))
((BRAK SIŁ!!!))Anonymous - 26 Listopad 2011, 19:24 Arty był już zmęczony całą sytuacją. Patrzył na poczynania Indiany Jonesa z niejakim zażenowaniem, po czym westchnął i wzruszył ramionami.
-Chodź Riela, poszukamy kogoś z ochrony i poprosimy, żeby nas wypuścili-zaproponował i spokojnie ruszył w kierunku biura ochrony. Cała akcja zajęła jednak dość sporo czasu i gdy w końcu mogi spokojnie wyjść było już dość późno. Artemis spojrzał na swój zegarek i mruknął coś niewyraźnie pod nosem.
-Wybacz... Muszę coś załatwić. Jeśli chcesz zadzwonię po szofera który Cię odbierze i zawiezie do domu... Tymczasem.. Muszę lecieć-to mówiąc zadzwonił do szofera, który przy okazji poinformował go o ucieczce Loullie. Niech to szlag! Zajmie się nią później, teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.
[zt]Anonymous - 8 Styczeń 2012, 14:15 W końcu limuzyna przywiozła ich do tego przeciętnego centrum handlowego. Jak zwykle było tu pełno ludzi, więc Rufus musiał trzymać Erio mocno za rączkę, aby gdzieś się nie zgubiła. On tutaj kupował sobie stroje. W końcu mógł mieć ubrania od najlepszych projektantów i najlepszych krawców. Jednak po co chodzić w takich ubraniach i mówić "Jestem bogaty i mam was w d**ie". Tak czy siak dostali się na pierwsze piętro.
- Jak będziesz grzeczna i zrobimy zakupy, to pójdziemy potem coś zjeść...i potem na przykład na lody.
Odparł miło Rufus głaszcząc małą po główce. Udali się do damskiej części. Przez krótki czas szukali butiku z ubraniami dla małych dziewczynek, takich jak Erio. Było tam wszystko, od bielizny do butów i płaszczyków. Będzie musiał ją obkupić, bo w końcu pewnie miała niewiele ubranek, a taka mała dama musiała mieć ładne stroje.
- To od czego zaczynamy?
Spytał chłopak Erio. Może jej coś się specjalnie podobało?
(Hmm...może też twój tatuś wpadnie? :P)Anonymous - 8 Styczeń 2012, 16:16 (Jeśli go zaciągniesz to czemu nie XD)
Jadąc limuzyną patrzała na całe otoczenie, które omijali, patrzała na wszystko z wielkim uśmiechem. Gdy w końcu środek pojazdu zatrzymał się, wysiadła z niego razem z Rufusem i Lo, która wygląda tak samo jak w lodziarni, jak pluszowy zwierzak. Gdy Rufus chwycił ją mocno za rękę ona rozglądała się, było tutaj mnóstwo ludzi.
-Nie jestem głodna, wolę iść na lody.
Odpowiedziała idąc po schodach.
Gdy weszli do sklepu z ubraniami, w jej oko wpadł dział z sukienkami, uwielbiała je, od koronek po kokardki, wszystkie były tak urocze, że dosłownie w mgnieniu oka znalazła się przy nich.
Dużo było również w tym dziale sukienek typu „lolita”, ozdobne, bufiaste, bardziej i mniej, różne, dosłownie jakby z każdego Kraju.
Sama nie wiedziała od czemu ma zacząć i po co sięgnąć, ponownie miała oczy jak pięciozłotówki, takie same gdy pierwszy raz spotkała Rufusa przy lodziarni.
-Spójrz!
Rzekła wskazując na wszystkie te ciuchy przy, których obecnie stała.