To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Klinika - Pokój wypoczynkowy

Gopnik - 1 Marzec 2017, 22:11

- Słusznie. Teraz jesteś tutaj, wśród przyjaciół. Szczerze powiedziawszy, we mnie też masz druga. - Uśmiechnął się szczerze do dziewczyny. Dobrze im się rozmawiało, a pozornie jej historia raczej nie sprzyjała takim pogawędkom i rozmowom. Prędzej można było się spodziewać zdystansowanej i nieśmiałej cichej myszki, a tu... Co prawda nie była jakaś wyzywająca, ale Julia była dziewczyną, która zna swoją wartość, a jej skrępowanie było widoczne tylko wtedy, gdy jakiś facet pozwalał sobie na dotyk. Nie było jednak w tym nic dziwnego.
Uśmiechnął się z sadystyczną satysfakcją, gdy usłyszał, że oprawca Julii nie żyje. Miał tylko nadzieję, że ten zmarł w męczarniach. Dziewczynie wydawało się jednak to być wszystko jedno. No tak, przecież jej to złych wspomnień nie wymaże.
Najważniejsze, że teraz była wśród swoich. Po wysłuchaniu jej, Gopnik uśmiechnął się i powiedział:
- No, najważniejsze, że jesteś wśród swoich. Zarówno Bane, jak i pan Anomander najwyraźniej dbają o ciebie, jak o własne dziecko. Teraz jesteś częścią tej Kliniki i jestem pewny, że nie zmarnujesz tej szansy!
Burze. Gopnik uznawał je za piękne zjawisko natury. Rzeczywiście, było ono jednak głośne.
- Ja też kocham burze, ale nie wtedy, gdy chcę spać. Zawsze podczas tych błysków i grzmotów cierpię na bezsenność. Czuję się tak, jakby ciągle robili mi zdjęcia z fleszem, przez co się rozbudzam. No, ale niestety nie jestem taką gwiazdą! - powiedział ze śmiechem. No, ale przecież miał zadatki na szanowaną personę po tej części Lustra - póki co, każdy, któremu pokazał sztuczkę, no może z wyjątkiem Julii, pochwalał jego moc. Najwyraźniej dużo tu się piło, ale to dobrze.
Gdy się szarpali, nagle wyrwał się i odskoczył. Ciągle jednak obserwował dziewczynę. Raz - nie chciał, by ta się denerwowała jego dziecinnymi psikusami, a dwa - wolał mieć ją na oku, swoje już dziś przeżyła. Szybko okazało się, że podjął dobrą decyzję. Ledwie ruda kita zrobiła krok, a już się mocno ugięła. Gopnik, tak jak podskakiwał, nagle przeszedł do klęku na jedno kolano i złapał dziewczynę. Pomógł jej wstać po czym spojrzał na nią i spytał:
- Wszystko w porządku? To moja wina, jesteś osłabiona, a mnie wzięło na wygłupy. Kręci ci się w głowie? - wypytywał zamartwiony. - Jasna sprawa! Ale nie pozwolę ci iść! - powiedział poważnie, po czym złapał Julię pod kolana i podniósł na swoje ręce. Co prawda mieli do przejścia zaledwie 4-5 kroków, ale Gopnik nie mógł pozwolić, by dziewczyna zemdlała. Tym razem mógł jej w porę nie złapać, jeszcze by sobie rozbiła głowę. Z tego powodu teraz gdzieś miał jej skrępowanie, musiał tak zrobić. Stan wyższej konieczności.
Położył ją delikatnie na kanapie i powiedział surowo, ale bez grozy:
- Nie wstawaj. Odpoczywaj, a ja tu cię przypilnuję, by wszystko było dobrze. Gdy dziewczyna poprosiła Kapeluta, ten ją wysłuchał. Nie wiedział, czy to dobrze, czy nie, że dokucza jej chłód. W sali było na tyle ciepło, że Gopnikowi nie przeszkadzało to, że jest w samej piżamie. Z drugiej strony chyba to jest normalne przy osłabieniu wynikającym z utraty krwi.
- Dobrze, skoczę tam raz-dwa, jak bum cyk cyk. Może i jestem pacjentem, ale pełnym sił! - Jakby na dowód naprężył komicznie mięśnie w geście siły - A ty teraz nie powinnaś się nigdzie ruszać. Czekaj tu na mnie, za sekundkę wracam. I nigdzie nie wstawaj - zakończył i raźnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. Gdy jednak zamknął je za sobą, chód zmienił się w bieg. Krok opanował dopiero tuż przy recepcji. Od razu zobaczył marionetkę na stanowisku. Spróbował uspokoić się na tyle, ile mógł i rzekł do recepcjonistki.
- Pani kochana, potrzeba mi koca i gorącej słodkiej herbaty. Dla pielęgniarki Julii. Koc wezmę od ręki, a herbatę poproszę do Pokoju Wypoczynkowego. I prosiłbym, by została zrobiona tak szybko, jak tylko się da.
Gdy ta wyjęła dla Gopnika jakiś koc, wziął go w ręce, podziękował kłaniając się szybko i jeszcze raz poprosił o rychłe ugotowanie herbaty. Wrócił tak szybko, jak się tylko dało nie wzbudzając podejrzeń, do Pokoju Wypoczynkowego i doskoczył do rudej kity. Szczelnie opatulił ją kocykiem. Wyglądała jakby spała. Po chwili do Pokoju weszła Alice z parującą szklanką herbaty.

Tulka - 2 Marzec 2017, 09:28

Lekko się zarumieniła, słysząc, że lekarze traktują ją jak własne dziecko. Jednak nie było to w pełni prawdą. Bane raczej nie traktował jej jak dziecko, przynajmniej patrząc na to co zaszło między nimi wczoraj, albo na pocałunek dziś w parku. Za to pan Anomander...sposób w jaki ją przytulił był taki...ciepły. Poczuła się jakby przytulał ją ojciec, choć jej własny tego nigdy nie robił. Zawsze się zastanawiała jakie to uczucie, gdy ktoś okazuje Ci troskę i dla o Ciebie. Co prawda znała to uczucie z czasów, gdy była jeszcze malutka, ale nie spodziewała się, że zazna go tutaj i to jeszcze od pana Anomandera! Uśmiechnęła się delikatnie na te wspomnienia.
- Mnie tam błyski nigdy nie przeszkadzały, tak samo jak światło księżyca padające na twarz - uśmiechnęła się - jednak grzmoty są już zbyt głośne. Co jest śmieszne, Amber się nie boi. Więc musi to zabawnie wyglądać, jak taki mały, puchaty lisek śpi spokojnie i nawet poszczekuje przez sen, a jego pani kuli się pod kołdrą modląc się by burza przeszła jak najszybciej - zaśmiała się - to chyba jedna z nielicznych rzeczy, przez którą wolę Szkarłatną Otchłań, tam praktycznie nie ma pogody, żadnych zjawisk atmosferycznych, więc można spokojnie spać, nie bojąc się, że w nocy przyjdzie burza, ale z drugiej strony to miejsce jest bardziej niebezpieczne czy Kraina Luster - wzruszyła ramionami.
Była wdzięczna Gopnikowi, że udało mu się ją złapać - to nie Twoja wina, przecież też mam własny rozum i mogłam pomyśleć, że bieganie nie jest najlepszym pomysłem - powiedziała cichutko. Na pytanie czy kręci jej się w głowie, przytaknęła tylko głową. Spięła się mocno, gdy wziął ją na ręce, jednak nie protestowała. Sama nie wiedziała, czy będzie w stanie przejść tych kilka kroków. Położyła się grzecznie i zgięła nogi w kolanach.
Zaśmiała się słabo, gdy zobaczyła jak Gopnik udowadnia, że jest pełen sił. Posłuchała go jednak i nie wstawała gdy ten wyszedł.
- Dziękuję - powiedziała, gdy otulał ją kocem. Był mięciutki i ciepły, tego jej teraz było trzeba. Zerknęła jednak jeszcze na Kapelusznika - proszę nie stój tak nade mną, jeszcze się nie wybieram do zaświatów, żebyś musiał nade mną stać i modlić się o spokój mojej duszy - zaśmiała się i widząc, że przecież zajmuje całą kanapę, wskazała mu fotel nieopodal. Bo przecież nie zaproponuje mu ławy.
Gdy weszła pani Alice, Tulka usiadła, przymykając oczy i przyjęła od niej ciepły napar. Podziękowała jej grzecznie, na co kobieta pogłaskała ją z troską po głowie i ruszyła do wyjścia. Nim jednak zniknęła za drzwiami, zapewniła, że za kilka minut będzie podany już obiad. Dziewczyna uśmiechnęła się na tę wiadomość.
Jeśli Gopnik protestował, że Tulka ma leżeć, ta tylko uspokoiła go, że zaraz się położy, ale woli się nie oblać gorącą herbatą. Gdy opróżniła połowę szklanki pachnącej herbaty z miodem, otuliła się mocniej kocem, wcześniej otulając się również skrzydłami, i znów położyła na kanapie. Przymknęła oczy, jednak nie zasypiała. Czekała aż świat przestanie się kręcić.

Bane - 2 Marzec 2017, 20:15

Przez całą drogę do wypoczynkowego nie odezwał się do Anomandera ani słowem. Patrzył na niego tylko uważnie i zastanawiał się, co dalej. No dobrze, zamknęli Rosie w izolatce ale chyba Opętaniec nie ma zamiaru jej torturować, prawda? To byłoby takie...niesmaczne. I niepraktyczne! Przecież zaraz zleciałaby się tutaj Gwardia, jak muchy do padliny. A ostatnie na co miał ochotę to kontakt z tymi fanatykami w czarnych beretach. Klinika już wystarczająco dużo miała swoich własnych problemów.
A poza tym co zrobić z ciałem gdy Rosie nie wytrzyma tortur? Co powiedzieć Gopnikowi, ten to na pewno zapyta gdzie jego lalunia!
Bane przetarł twarz dłonią i wzniósł oczy ku niebu. Poczuł się nagle tak cholernie stary. Niby nie mieli wielkich problemów bo Klinika prosperowała zaskakująco dobrze, ale białowłosy martwił się o Anomandera. Jeszcze nigdy nie był tak podenerwowany tym, że jest chwilowo bezradny.
Może Dyrektor zechce z nim dzisiaj wieczorem porozmawiać? Oby. Bane chciał wyjaśnień. Niekoniecznie może co się z nim działo bo mogło nie dziać się nic. Ale medyk chciał też dowiedzieć się co dalej z Rosemary i jak może pomóc przy terapii. Był co prawda tylko chirurgiem, ale umiał przecież doglądać pacjenta.
Gdy weszli do sali od razu rzuciła mu się w oczy Tulka która leżała na kanapie otulona kocem. I siedzący przy niej Gopnik z wymalowaną na twarzy troską.
Białowłosy skinął mu głową wyjmując ręce z kieszeni spodni, ale nie powiedział nic, usiadł bez słowa na kanapie, gdzie indziej niż zawsze bo tamto miejsce zajmował już Kapelusznik.
Widział po ich minach, że są głodni. Sam też był, ale zdał sobie z tego sprawę dopiero jak poczuł zapach dochodzący z pomieszczenia obok. Jego kiszki wykonały fikołka i rozluźniły się, uwalniając ciche burczenie.
Ukradkiem patrzył na Anomandera. To on był Dyrektorem i on decydował czy już będą siadać do jedzenia, czy jeszcze nie. Unikał wzroku Tulki bo wiedział, że jeśli teraz ich spojrzenia się spotkają, błyskotliwa dziewczyna domyśli się, że między lekarzami doszło do spięcia.
Dobrze chociaż że Bane był naturalnie na twarzy szarawy, bo dzięki temu nie było widać tego, że z nerwów zbladł.
Rozsiadł się wygodnie i przyjął nonszalancką postawę chcąc zatuszować, że coś go gryzie. Nie pora teraz na roztrząsanie spraw między nim a Opętańcem. Teraz pora na jedzenie!

Anomander - 2 Marzec 2017, 21:52

Anomander wracając zastanawiał się nad słowami Bane'a. Czy faktycznie aż tak się zmienił? Miał więcej problemów niż mogło się wydawać, ale kto ich nie ma? Może faktycznie potrzebował rozmowy? Może musiał się wyżalić? Ale co niby miałby powiedzieć białowłosemu?
„Wiesz co stary, zaniosłem Twoją krew do Morii. Pracowaliśmy nad tym, i chuj nam z tego wyszło. Antidotum diabli wzięli. Co? A no tak, pracuję dla Morii. Nie mówiłem bo byś się zesrał ze strachu a ja musiałem mieć lekarza. Eeee, gdzie spierdalasz ?! Bane, przyjacielu, wracaj!”. Nie zdecydowanie nie.
Gdy byli w windzie ponownie popatrzył na Banea
- Gryzie mnie to, że nie mogę znaleźć antidotum ani żadnego środka, który choć czasowo zatrzyma lub zmniejszy do minimum Twoją toksyczność dając Ci możliwość, choćby przez krótki czas, normalnie korzystać z życia – powiedział ponurym głosem - Jedyne co udało mi się odkryć, to potencjalny sposób byś mógł się najebać w trzy dupy. Niesamowite osiągniecie jak cały ten czas...
Prychnął z pogardą dla samego siebie.
To nie było to. Nie tego oczekiwał. Chciał wymiernych rezultatów a dostał przysłowiowe gówno. Będzie musiał wybrać się do siedziby głównej i znowu sprawdzić co da się zrobić.
- Poza tym lokalny władyka chce „objąć protektoratem” Klinikę i będę musiał się spotkać z prawą reką, która nawet nie umie poprawnie napisać listu, celem omówienia warunków – powiedział podając mu list, który odebrał wcześniej w recepcji - Proszę, przeczytaj sobie.
Gdy winda się zatrzymała ponownie przekręcił klucz w ukrytym zamku i ruszyli do jadalni. Przechodząc dał znak Alice by podała obiad do pokoju gościnnego.
Zanim weszli do środka zatrzymał się jeszcze na chwilę łapiąc Bane'a za ramię.
- Co do tego szacunku przez strach to powiem Ci, że jeśli to zapewni wam bezpieczeństwo, to nie tylko tego chcę. Jestem gotowy spalić Krainę Luster do gołej ziemi, rozumiesz? – spojrzał na Bane'a a jego oczy, choć tylko na mgnienie oka, zmieniły się w gadzie ślepia - No, chodźmy jeść bo Julia i nowy Pacjent są pewnie głodni jak wilkołaki. Poza tym, napiłbym się czegoś mocniejszego. Oj, napiłbym się.
Weszli do pokoju a za nimi weszła Alice pchając wózek z pachnącym obiadem.
Polędwicą z jelenia w sosie borówkowym podana z pieczonymi ziemniakami i pieczonymi kurkami a także zupę z kaczki z czerwonym winem i grzanką z serem. Aromat wypełnił pokój oznajmiając wszem i wobec, że oto przybył król wszystkich posiłków. Obiad Szpitalny.
- Witam ponownie i przepraszam, że tyle to trwało. Zapraszam do stołu! Obiad podano! - powiedział Anomander.
Niemal wesoło.

Gopnik - 2 Marzec 2017, 22:23

W odpowiedzi na podziękowanie, Gopnik zdjął kapelusz i nisko się ukłonił.
- Do usług, droga Julio. Czy potrzeba ci czegoś jeszcze, droga damo? - słowa, które wypowiadał, miały patetyczny ton, ale sposób, w jaki je artykuował, były przerysowane do bólu. No i ten ukłon, Kapelut robił wszystko, by rozśmieszyć dziewczynę. Na jej prośbę usiadł grzecznie.
Wtem weszła recepcjonistka i podała Julii napój, po czym wyszła. Między tymi dwoma kobietami także była swoista więź. Rzeczywiście, klinika była domem Julii.
- No nareszcie, obiad, obiadek, wymarzone żarełko, jedzonko, mmmm! Jeszcze trochę i leżałbym obok ciebie przez niedożywienie, ha ha! - zaśmiał się głośno, po czym jednak zamilkł.
Siedzieli chwilę w ciszy. Dziewczyna popijała na siedząco herbatkę. Rusek nie protestował. Dziewczyna siedząc nie nadwerężała się, a w inny sposób mogłaby porozlewać wszędzie napar, a to byłoby problematyczne. Trzebaby było sprzątać, wytrzeć, a poza tym, napój zdawał się być gorący.
Gdy Bane i dyrektor weszli, Gopnik odwrócił się w ich stronę. Od razu wstał i przywitał obu mężczyzn.
- Witam Pana Doktora van Vyverna! Witam Pana Doktora Bane'a! Rozumiem, że zjemy tu wspólnie obiad? - powitał lekarzy używając zwrotów grzecznościowych, głównie ze względu na Anomandera. Normalnie z Banem przywitałby się po imieniu, jednak w obecności jego przełożonego wolał zachować formalny ton. Ostatnie zdanie było stwierdzeniem, jednak zostało wypowiedziane tak, jakby stanowiło zapytanie.
Bane zachowywał się nonszalancko, natomiast drugi z lekarzy już nie wyglądał tak strasznie, jak w gabinecie Bane'a. Był już łagodniejszy, miał normalne oczy, nie wyglądał tak bestialsko. Tak... Jaszczurzo.
Gopnik spojrzał na podane jedzenie, wciągnął głośno powietrze i pochwalił danie:
- Pachnie znakomicie. Naprawdę, macie państwo tutaj świetne jedzenie. Jeżeli smakuje przynajmniej w połowie tak dobrze, jak wyśmienity ma aromat, to chyba zacznę chorować częściej, ha ha! - usiadł z powrotem na miejscu, z którego wstał, chyba że ktoś poprosił go, by się przesiadł, i zaczął jeść podany obiad, uprzednio życząc wszystkim smacznego. Nie zwrócił nawet uwagi, że powinien poczekać na gospodarza, w tym wypadku, doktora Anomandera van Vyvern.
Obiad smakował wybornie. Każde z dań smakowało przepysznie, a wszystkie razem harmonijnie do siebie pasowały. Może naprawdę będzie odwiedzał ten szpital częściej, dla samego jedzenia i picia z Banem chociażby. To by było świetne.
- W moich rejonach jedzenie szpitalne było synonimem najgorszych resztek, podanych byle jak i przyprawionych bez smaku, ale po tym obiedzie chyba będę musiał zmienić definicję tego frazeologizmu, ha ha! Zaprawdę wyborne! - powiedział, zagryzając zupę pieczonymi ziemniakami. Jadł wszystko naraz, nie kończąc jednego dania rozgrzebywał drugie, by po chwili spróbować trzeciego. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Wreszcie, wymarzony obiad.

Tulka - 2 Marzec 2017, 23:20

Zaśmiała się cicho, widząc i słysząc wygłupy Kapelusznika, jednak była mu wdzięczna gdy w końcu usiadł. Miała złe wspomnienia związane z lekarzami, którzy ślęczeli nad nią jak nad jakimś dziwolągiem, czy nowym gatunkiem, próbując dojść do tego co jej się właściwie stało.
Na komentarz na temat zbliżającego się obiadu, uśmiechnęła się tylko i ponownie położyła, zamykając oczy. Chciała odpocząć, musiała dość do siebie jak najszybciej. Nie chciała przecież sprawiać żadnych problemów.
Gdy drzwi się otworzyły i do pokoju weszli lekarze, usiadła grzecznie i uśmiechnęła się do nich. Nie próbowała wstać, nie wiedziała, czy nie wyląduje przez to na podłodze. Nie ufała swoim nogom. Zrobiła Bane'owi miejsce na kanapie i zerknęła na niego. On jednak unikał jej wzroku. Widząc to zaprzestała próby kontaktu z nim i opuściła smutno uszy. Zrobiło jej się przykro. Bo coś się stało, a on bardzo nie chciał, żeby Tulka się zorientowała. Udawał, że wszystko jest w porządku jednak ona widziała, że to nie prawda. Nawet jeśli Anomander wydawał się być w dobrym humorze. Przyjrzała się uważnie obu lekarzom. W końcu jednak westchnęła i spojrzała z małym zainteresowaniem co zostało podane na obiad.
Czekała grzecznie, aż Anomander zacznie jeść, dopiero wtedy zabrała się za swoją porcję. Jadła powoli, bez większego entuzjazmu. To nie tak, że jej nie smakowało. Czuła się dziwnie. Nie miała energii i zastanawiało ją to czemu Bane zachowuje się tak, a nie inaczej.
Uśmiechnęła się pod nosem rozbawiona, gdy zwróciła uwagę na to jak Gopnik pochłania jedzenie. Musiał być naprawdę głodny, skoro tak się na nie rzucił. Pewnie tak samo głodna była Rosie gdy... Dziewczyna nieświadomie pogłaskała dłonią ślad po ugryzieniu. Wszystko przez ten jeden incydent. Najpierw wkurzył się Bane, potem Anomander. A ten dzień miał być dobry...w końcu nikt nie chce aby pierwszy dzień w pracy był nieudany. A tu niestety tak się stało.
Jadła grzecznie i bez pośpiechu. Po kolei. Nim zaczęła drugie danie, najpierw skończyła pierwsze. Nie miała zamiaru się opychać. Bo też i po co? Syciło ją to jednak i poprawiało znów humor. Do tego, jedzenie przyjemnie ją grzało od środka.
Po jakimś czasie, gdy każdy pewnie już kończył swoje porcje, do pokoju weszła Alice niosąc dla każdego po kawałku tortu czekoladowego. Tulkę jednak zdziwił fakt, że były cztery kawałki, a nie trzy. Czyżby w kawiarni jednak dali jej jeden ekstra? Nie przejęła się tym jednak. Nie odzywała się też przez cały posiłek. Zerknęła tylko na lekarzy, chcąc zobaczyć ich reakcję na deser.
W międzyczasie obudziła się Amber, która najwidoczniej zasnęła pod ławą Anomandera. Czując wspaniałe jedzenie, chciała wyjść, jednak siedzący na niej lekarz, skutecznie jej to utrudniał, dlatego lisiczka zaczęła cichutko piszczeć, prosząc w ten sposób aby ją jednak uwolniono z pułapki.

Bane - 2 Marzec 2017, 23:56

To co powiedział mu w windzie Anomander jeszcze długo odbijało mu się w głowie. Myślał nad jego słowami, analizował każde zdanie doszukując się jedynego sensu.
A więc antidotum cholera strzeliła. Cóż, trudno. Bane przeżyje. Przecież już tyle lat funkcjonuje ze swoją odmiennością, już się nawet przyzwyczaił. Ale zdenerwowanie Anomandera faktem, że z mikstury nici, chwyciło białowłosego za serce. Wychodziło na to, że na swój szorstki sposób jednak przejmował się swoim pracownikiem i Bane nie wyssał z palca wrażenia, że Opętaniec czasem traktuje go jak syna.
List schował do kieszeni wewnętrznej białego kitla. Ciążył mu teraz jak sztaba żelaza, kusił by mężczyzna go wyjął i przeczytał ale Bane miał swój rozum - nie będzie dyskutował o problemach Kliniki przy pacjencie.
'Objęcie protektoratem'. Co to w praktyce oznaczało? W głowie Bane'a pojawiła się iście żydowska myśl: "Ile pjenięcy to pszynjesie?" (nawet pojawił się żydowski akcent!). No co poradzić, był materialistą kiedyś to i teraz mu trochę zostało. Ale! Przyjęcie protektoratu oznaczało złamanie podstawowego punktu regulaminu - o niezależności i neutralności Kliniki. Szpital miał być miejscem gdzie lekarze wyleczą każdego, nie pytając o profesję czy przekonania polityczne. A proponowanie protektoratu było czymś tak absurdalnym...
Bane parsknął i uśmiechnął się pod nosem.
Czy tym wyżej wydaje się, że mają do czynienia z bandą idiotów? Że lekarze to takie średniowieczne konowały, które nie skończyły żadnych studiów tylko uczyły się leczyć metodą prób i błędów? I na ekskrementy wołają 'kaka' a na pożywienia 'papu'?
Pokręcił głową i podniósł oczy. Jego rozbawiony wzrok spotkał się na chwile ze wzrokiem Tulki. Posłał jej uśmiech, bo zaiste sytuacja rozbawiła go, poprawiając tym samym humor.
Swoje poważne podejście do sprawy Anomander potwierdził ostatnimi słowami które wypowiedział w windzie. Bane najmocniej je zapamiętał. I nie sądził, że jego Mentor i Jedyny Autorytet kiedyś zdobędzie się na tak otwarte, choć nie dosłowne, wyznanie. Bane poczuł się doceniony i potrzebny, te kilka słów dało mu poczucie że coś jednak znaczy. Owszem, nigdy nie dorówna w leczeniu Anomanderowi ale dobrze wiedzieć, że skrzydlaty go docenia.
Białowłosy postanowił po obiedzie zaprosić starszego medyka na kielicha. Tak po prostu. By Dyrektor rozluźnił się po pracy.
Jedzenie które wjechało pachniało tak, że brzuch Bane'a aż krzyknął z radości. A raczej zaburczał. Dlatego gdy Alice podała wszystkim dania, Bane zaczął jeść, oczywiście czekając aż pierwszy zacznie Anomander. Zaczął Gopnik co jeszcze bardziej rozbawiło Cyrkowca.
- Smacznego. - powiedział widząc jak Kapelusznik dosłownie pochłania wszystkie dania na raz. Musiał być strasznie głodny! Jeśli Gopnik podniósł znad talerza wzrok, napotkał rozbawione spojrzenie lekarza, który patrzył na niego z sympatią.
Równy gość. Był pacjentem, mógł przysłowiowo 'wypiąć dupę' i iść do pokoju by tam czekać na obiad. A on jednak został przy Tulce i dopilnował by nic się jej nie stało.
Dziewczyna nabrała kolorów, posiłek dobrze jej robił. Jadła kulturalnie, powoli, podobnie jak on sam.
Komentarz Kapelusznika na temat jedzenia szpitalnego w jego rejonach zwrócił uwagę lekarza. Bane zaśmiał się życzliwie odkładając na chwilę widelec. Widać, atmosfera się rozluźniła.
- Co jak co, ale angielskiego jedzenia na pewno to z twoich stron nie pobije. - powiedział - Niby jestem rodowitym Anglikiem, a jak przyszło zjeść coś lokalnego, to aż mi mordę wykrzywiało. - może przesadził z użyciem niekulturalnego słowa, ale znał już Gopnika, nawet już z nim pił, dlatego pozwolił sobie na swobodny ton.
Ukradkiem zerkał w stronę Dyrektora, mając nadzieję, że i on się rozluźni.
Gdy wszyscy już zjedli, Alice wniosła do pokoju deser. Tort! Bane wyczuł zapach dzięki wyczulonym zmysłom, już z daleka. I to nie byle jaki tort! Czekoladowy!
Zauważył nieśmiałe zerknięcia Tulki dlatego domyślił się, że to jej sprawka. W Klinice nie serwowano tortów ot tak. Musiała być jakaś okazja...
Zatarł ręce na samą myśl o czekoladzie. Już zapomniał o nerwach i złości, zapomniał o zmartwieniach dając się ponieść chwili.
- Wygląda pysznie! - pochwalił, oczy mu się aż zaświeciły. Czy Tulka miała dziś urodziny? Nie. Pamiętałby przecież. A może...? Postanowił zwyczajnie zapytać, tak chyba będzie najłatwiej. I może nie wyjdzie na nieczułego buca, co już często mu się zdarzało.
- Co świętujemy? Bo to, że pierwszy dzień Panny Julii w pracy, to już wiemy. - posłał jej miły uśmiech - Kryje się za tym coś jeszcze? Jeśli tak, wybaczcie. Ignorant ze mnie. - wzruszył ramionami uśmiechając się przy tym.
Tak. Zdecydowanie atmosfera rozluźniła się. Zapowiadał się miły wieczór, po beznadziejnym początku dnia.
W międzyczasie coś zaczęło skomleć pod szanownym zadem Dyrektora placówki, dlatego Bane spojrzał na ławę z wymalowanym na twarzy zdziwieniem. Nie przypominał sobie, by Anomander wyhodował sobie w dolnych partiach ciała jakiś moduł piszczący. Ale...przecież Bane jeszcze tak mało o nim wiedział.

Anomander - 3 Marzec 2017, 03:25

Usiadł na swojej ulubionej skrzynio-ławie i oparł się plecami o ścianę. Obite elegancką boazerią ściany uspokajały go swoim dotykiem. Lubił ten pokój, był taki swojski i domowy. Jak kiedyś w końcu zejdzie z tego świata, to w testamencie zapisze, że tu gdzie teraz siedzi, ma stanąć jego popiersie ze skrzydłami. I tak, ma opierać się owymi skrzydłami o ścianę. Poczuł jak całe napięcie z niego spływa. Krwiopijca został zabezpieczony w izolatce, a wszystko inne wracało do normy.
Czarnowłosy doktor zwyczajnie kochał to miejsce. Kochał swoją Klinikę. Westchnął głęboko wciągając nosem zapach drewna, ścian, kominka i obiadu. Zapach domu.
Tak niewiele brakowało, aby nigdy nie wszedł w jego posiadanie. Gdyby nie wysłuchał swojego syna, który z przejęciem opowiadał mu jedną z historii Dziadka Eliasza a Anomanderowego teścia. Sam doktor uważał teścia za zdziecinniałego fantastę żyjącego myślami hen w wyimaginowanym świecie. Choć trzeba przyznać, że staruszek był kwintesencją dziadka w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie dość, że zawsze był uśmiechnięty, to jeszcze wyglądał pociesznie jak Gepetto i chodził podpierając się na przepięknie rzeźbionej lasce. Teść Anomandera był prawdziwym artystą, istnym Leonardem da Vinci snycerstwa.
Anomander spojrzał w sufit, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Uśmiech jakim uśmiechać się mógłby ktoś inny, w innym miejscu i czasie. Uśmiech dobrego, szczęśliwego człowieka, zadowolonego z życia.
Znów powrócił myślami do krainy marzeń.
Poza tym, że był artystą, Staruszek opowiadał piękne bajki. Jakiż on, młody doktor weterynarii był wtedy głupi. Miał pod nosem znakomitego Marionetkarza a on uważał go za dziecinnego starca. Zresztą samo nazwisko Drosselmeyer identyczne z tym, jakie nosiła postać z „Dziadka do Orzechów”, powinno już go nakierować na właściwy trop. Eh, gdyby wtedy wiedział to co wie dziś.
Dzieci często przynosiły z dziadkowego domu opowieści o Krainie Luster, o marionetkach i marionetkarzach, o fantastycznych stworzeniach i miastach jak ze snu. Kiedyś opowiedział im bajkę właśnie o owym wspaniałym domu usytuowanym na wzgórzu w mieście lalek wkoło którego rozciąga się park. Nawet myslacy logicznie do bólu Anomander był urzeczony tym domem ze świata wymalowanego słowem.
Jakby tego było mało zabawki, które Hiro i Zoe, dzieci Anomandera, dostawały od dziadka też były na swój sposób niezwykłe. Niby zwykłe lalki a jednak miały w sobie to coś, co sprawiało, że wydawały się żyć własnym życiem. Najlepiej zapamiętał dwie z nich: Rido, małego chłopczyka-akrobatę o czarnych potarganych włosach, którego Hiro nazywał najlepszym przyjacielem i opowiadał o nim niestworzone rzeczy i Alice, lalkę pielęgniarkę, która należała do Zoe.
Gdy staruszek umierał pozwolił sobie na ostatni, jak się wydawało Anomnaderowi, dowcip. Swojej córce, Annie Klarze van Vyvern (z domu Drosselmeyer), ukochanej żonie Anomandera, zapisał w testamencie wyimaginowany dom w Mieście Lalek wraz z dokumentami własności. Doprawdy, paradny dowcip. Gdy odeszła Klara i Zoe, Anomander odnalazł te dokumenty. Zachował je ze zwykłego sentymentu. Gdy Hiro zaczął słabnąć zapadłszy na nieznaną chorobę, czarnowłosy doktor podjął pracę w MORII starając się ratować syna jak tylko mógł. Całe dnie pracował dla organizacji tworząc i opracowując hybrydy oraz penetrując Krainę Luster w poszukiwaniu okazów fauny i flory. Jednak jego starania nic nie dały. Wszystko to na próżno. Podobno lekarze z MORII odratowali Hiro, ale Anomander już nigdy go nie zobaczył. Przez ćwierć wieku, prawie dzień w dzień chodził pod Szkarłatną Bramę mając nadzieję, że syn jednak się pojawi w Krainie Luster tak jak mu obiecano. Nic z tego nie wyszło. Podobno wyjechał zły na swojego ojca, że ten opuścił go w chorobie.
Świat Anomandera się załamał. Nie dość że stał się potworem podobnym do tego jaki jego rodzina miała w herbie to jeszcze stracił wszystko co kochał.
Mając dokumenty i adres, Anomander odnalazł dom na wzgórzu. Był taki jak w bajkach Teścia. To tu, w ogrodzie przy starej szopie znalazł ślady jakie zostawiła jego Anna bawiąc się jako dziecko. Że też nic mu nie powiedziała o tej krainie. A może mówiła tylko on nie chciał słuchać?
I tak został sam, z wielkim domem i pustką w sercu. Rodziny nie było, a po nich wszystkich pozostała mu tylko Alice. Ta sama Alice, która przez dziesięć lat, dzień w dzień pytała, czy Zoe w końcu wróci, a którą przez dziesięć lat oszukiwał mówiąc, że tak tylko nauka się jej przedłuża.
Posmutniał nagle a w lodowatym oku przez chwilę coś się jakby zaszkliło. Jakiś bezbrzeżny, straszliwy i nieopisywalny smutek wypełnił lodowe oczy. To sprawiło, że wrócił do świata żywych równie nagle jak odpłynął.
Kilka razy szybko mrugnął oczami, a widząc, że wszyscy czekają na niego z posiłkiem poza nowym Pacjentem, skinął głową na znak przyzwolenia i zabrał się za jedzenie.
Głupio wyszło z tym zamyśleniem, bo nie dość, że nie słyszał o czym była rozmowa to jeszcze wszyscy grzecznie na niego czekali a on siedział jak niepełnosprawny intelektualnie koczkodan i gapił się w sufit. Nie może sobie więcej na to pozwolić.
Widząc, że gość pałaszuje tylko mu się uszy trzęsą, Anomander uśmiechnął się pod nosem.
- Widzę, że apetyt dopisuje, to dobrze. Proszę mi powiedzieć, jak mam się do Pana zwracać ? – zapytał nowego Pacjenta - I doprawdy, cieszę się, że Panu smakuje. Nasz kucharz to prawdziwy Paganini patelni
Fakt, że mógł pójść do pokoju chorego lub do recepcji i sprawdzić karty, które wystawił Bane odczytując z nich imię i nazwisko Pacjenta, jakoś go nie przekonywał. To było by nieuprzejme i chamskie.
Gdy skończyli jeść Alice wniosła tort. Czekoladowy. Lubił czekoladę. Gdy Bane zadał pytanie skrzydlaty postanowił na nie odpowiedzieć.
- Bane, poza tym, że dziś obchodzimy pierwszy dzień pracy Julii w Klinice to pragnę zwrócić uwagę na to, że dziś przypada pierwszy czwartek tygodnia – uśmiechnął się pokazując, że poza byciem gadem w wolnych chwilach jest też człowiekiem.
I nagle coś zaczęło mu piszczeć w okolicach, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę a zaczynają się uda. Wytrzeszczył oczy jak wyrak upiorny i popatrzył na Bane'a, który, jak mu się wydawało, ze zdziwieniem kontemplował jego cztery litery.
Co jest, to moja dupa tak piszczy?
Zakasłał i chrząknął kilka razy starając się zamaskować piszczenie, ale to dalej się wydobywało z okolic tyłka Jaśnie Pana Dyrektora.
Bane, kurwa przestań się tak gapić na okolice mojej dupy bo będzie na mnie. Musiał znaleźć jakieś wyjście z tej niezręczniej sytuacji.
- Ależ te meble skrzypią i piszczą. To na pewno ze starości. Tak, tak to ze starości ani chybi – Stwierdził i potwierdził fakt kładąc dworski blef przeciw dukatom, że a nóż się nie wyda.
Popatrzył nieśmiało na nowego gościa jakby się spodziewał, że ten zaraz wstanie i ryknie na całe gardło:
- PIERDY I BŹDZINY TOWARZYSZA DYREKTORA ZWIĄZEK RADZIECKI BIERZE NA SIEBIE!
Już miał odwrócić od siebie podejrzenie wołając z oburzeniem „Bane, wstydź się! Jak tak można przy jedzeniu?!” gdy z okolic jego zadu poza piszczeniem zaczęły się rozchodzić odgłosy drapania. Anomander wstał niespiesznie udając dworskie zainteresowanie barkiem z alkoholami, i wtedy wyskoczyła Amber. Jej spojrzenie zdawało się wołać „WOLNOŚĆ! WOLNOŚĆ! ALLELUJA!” a kita uwijała się między nogami siedzących.
- Ho, ho – udał dworski śmieszek - A to ci heca, ja myślałem, że to meble piszczą ze starości a to lisek zamknięty, ho ho ho
Myśli jednak stały twardo na ziemi i wołały radośnie Chwała, że nie moja dupa!
Podszedł do barku i wyjął z niego niepozorną, dość toporną i ciemną butelkę szampana i cztery kieliszki do tegoż trunku.
- Moi drodzy, myślę, że nadeszła pora by coś ogłosić. – zrobił krótką przerwę aby rozstawić kieliszki - Mamy otóż specjalną okazję. Poza tym, że Panna Julia Renard zaczyna dziś pracę w Klinice, to postanowiłem, że od dnia dzisiejszego Pan Bane Blackburn piastować będzie stanowisko ordynatora tejże Kliniki.
Popatrzył na Bane'a, na Julię i na nowego Pacjenta po czym uśmiechnął się promiennie jak słoneczko i otworzył butelkę. Nalał do kieliszków złotego, musującego płynu i podszedł do siedzącej pary. Stanął za nimi i objął oboje tak by stać po pośrodku.
- Mam nadzieję, ze będzie wam się dobrze pracowało na nowych stanowiskach - puścił ich podszedł do kieliszka i wzniósł go do góry - Oby nam wszystkim się dobrze wiodło .
Powiedziawszy to spełnił toast.
Skromna butelka z ciemnego szkła, stojąca na stole, miała etykietę HEIDSIECK a umieszczona obok data wskazywała na rok 1907.
Jak już czcić to na bogato.

Gopnik - 3 Marzec 2017, 10:59

Gopnik nie jadł obiadu. On go pochłaniał w zastraszającym tępie. Podniósł jedynie wzrok na życzenie smacznego Bane'a. Ten był roześmiany i patrzył na poczciwego ruska swoim życzliwym wzrokiem. Miła odmiana w stosunku do agenta KGB, którym był w swoim gabinecie na przesłuchaniu.
- Oj dopisuje, dopisuje. Jeszcze chwila, a umarłbym z głodu, ha ha! Wszyscy mówią na mnie Gopnik, więc tak chyba będzie najlepiej! A obiad - pierwsza klasa. W wielu porządnych restauracjach są dużo gorsze, a to jest już wyczyn. Proszę złożyć kucharzowi największe wyrazy uznania w moim imieniu. - powiedział szczerze. Obiad był przepyszny. Był? Ano tak, gdyż chwilę po tych słowach, Gopnik, jako pierwszy, wręcz wciągnął wszystko z talerza.
- No nie wiem, czy angielskie dania są gorsze od mortadeli z kartonu smażonej w bułce, czy parówki z rogów, kopyt z dużą domieszką chemii, a małą mięsa, ha ha. Z drugiej strony nie mam porównania, nie byłem na Wyspach i nie miałem okazji jeść osławionego angielskiego śniadania. Za to, tutaj obiad był na prawdę wykwintny, a samo śniadanie również bardzo smaczne! - serio, w mniemaniu Kapelusznika, ta Klinika trzymała bardzo wysoki poziom. Możnaby rzec, że była nawet luksusowa, choć owe luksusy były podawane w skromny, stonowany sposób.
Dłuższą chwilę siedział w ciszy, patrząc, jak inni zjadają swoje dania. Cóż, to był ten minus tego, że wciągnął obiad jak odkurzacz. Musiał siedzieć i patrzeć, jak inni jedzą, podczas gdy sam miał pusty talerz. Gdy jednak już się doczekał i wszyscy skończyli jeść, do Pokoju weszła recepcjonistka, wnosząc tort czekoladowy. Ruskowi na jego widok niemal zapłonęły oczy, a morda cieszyła się, jak dziecku. W istocie, momentami zachowywał się jak mały brzdąc, a słodycze dosłownie uwielbiał, niemal tak samo, jak alkohole.
- No, a czwartek to mały piątek, toteż powoli można świętować! Ha! Drodzy doktorzy, wykwintny obiad, czekoladowy tort, czym jeszcze mnie zaskoczycie? - zaśmiał się. Tymczasem zad Anomandera zaczął dziwnie piszczeć. Kapelut jednak znał skądś te piski, przypominały lisie. Dlatego zaśmiał się z komentarzy Anomandera, kojarząc fakty, łącząc zniknięcie Amber i piski. Zmieszanie Anomandera było naprawdę zabawne, Gopnik w końcu nie wytrzymał i postanowił wyjawić powód pisku, ale ten zdemaskował się sam, gdy dyrektor wstał, a ze skrzyni wyskoczyła biedna Amber.
- No, wiedziałem, że ta mała szczwaniara coś napsoci. Już wcześniej, gdy tu byliśmy we dwoje, ciągle myszkowała i wchodziła we wszystkie zakamarki, aż potem nagle znikła. Teraz już wiemy gdzie, ha ha!
Rusek podążył wzrokiem, gdy Anomander obserwował barek z alkoholami. Czyżby znów miał coś wypić? No, naprawdę dobrze tu dbają o pacjentów.
Lekarz Dyrektor wyjął jakąś ciemną butelkę, po kształcie wnioskował, że to szampan, a do niej cztery kieliszki. Zachował spokój i ciszę, gdy Anomander wygłosił bardzo ważną informację, ale w myślach ucieszył się z sukcesu doktorka.
Butelka cicho strzeliła. Alkohol przelał się do kieliszków. Wstał, wziął w dłoń kieliszek i wypił zawartość, dołączając się do życzeń Anomandera. Szampan był wysokiej klasy, toteż Gopnik skupił się, by jak najlepiej zapamiętać smak. Nie będzie sprzedawał tego akurat trunku, ale wartoby było sobie zachować możliwość jego stworzenia na specjalne okazje, bo był zaiste wykwintny.
Odłożył kieliszek i podszedł najpierw do Julii:
- No, to jeszcze tak ode mnie. Wszystkiego dobrego w nowym miejscu pracy! Bądź taka, jaka jesteś, a na pewno pacjenci będą cię chwalić. Ha, ja już chwalę! No, i gratuluję rozpoczęcia tu pracy, tak oficjalnie! - powiedział z uśmiechem i wyciągnął dłoń, chcąc w geście gratulacji uścisnąć dłoń dziewczyny. Następnie podszedł do Bane'a:
- Doktorku! Szczerze gratuluję, taki awans. Jesteś chyba drugą najważniejszą osobą w tej Klinice, winszuję! Niech twoja kariera dalej się rozwija, pnij się w górę jak pnącza. Jeszcze raz gratuluję. - również podał dłoń, a gdy Bane odwzajemnił uścisk, Kapelut poklepał go po plecach.
Zerknął jeszcze na butelkę. Heidsieck 1907. Niezły rocznik, Gopnika jeszcze na świecie nie było. Pił szampana, który był starszy od niego samego. Ciekawe doświadczenie.

Tulka - 3 Marzec 2017, 13:37

Atmosfera wyraźnie się rozluźniała, dlatego dziewczynie też wracał powoli uśmiech na usta.
Słysząc pytanie Bane'a, a następnie odpowiedzi pozostałych mężczyzn zaśmiała się i lekko zarumieniła - pomyślałam, że będzie miło tak uczcić mój pierwszy dzień pracy, ale również to, że w końcu mogłam wrócić...do domu - ostatnie słowa wypowiedziała cichutko i niepewnie. Ale tak się właśnie czuła. To nie Świat Ludzi był jej domem, a rodziną rodzina Renard, ale ta Klinika i jej pracownicy. Miała nadzieję, że to się nie zmieni.
Słysząc piszczenie dochodzące ze skrzyni, początkowo skuliła uszy i chciała przeprosić za wybryki swojego lisa, jednak widząc minę Anomandera, powstrzymała się. Siedziała spoglądając na lekarzy i z trudem powstrzymując śmiech. Zakryła się nawet całkiem kocem, by ukryć jakoś swoje rozbawienie. Słysząc słowa dyrektora już prawie nie wytrzymała, ale na szczęście po chwili wstał, a lisiczka uciekła z pułapki.
- Przepraszam pana najmocniej - powiedziała biorąc Amber na ręce i czochrając ją po głowie - tak jak powiedział pan Gopnik myszkowała sobie i nagle zniknęła. Nie sądziłam jednak, że ukryła się akurat w takim miejscu - uśmiechnęła się przepraszająco i puściła kitę, bo ta zaczęła się wyrywać, czując jedzenie, które wcześniej Alice postawiła w misce na podłodze. Specjalnie dla lisiczki.
Spojrzała z zainteresowaniem na dyrektora, gdy ten postanowił coś ogłosić, wyciągając przy tym butelkę oraz kieliszki. Zastanawiała się co to za okazja. Uśmiechnęła się lekko rumieniąc gdy ponownie wspomniał o tym, że właśnie zaczęła tutaj pracę. Dalsza wypowiedź ją zaskoczyła i to mocno. Spojrzała na siedzącego obok białowłosego i nagle przytuliła go mocno obejmując jego szyję. Nie przejmowała się tym co pomyśli Gopnik - gratuluję kochanie, zasłużyłeś - wyszeptała lekarzowi do ucha, ale tak, żeby tylko on to usłyszał - jestem z Ciebie dumna - powiedziawszy to pocałowała go w policzek u odsunęła się, nadal uśmiechając. W jej oczach można było zobaczyć radość i dumę. Naprawdę cieszyła się z sukcesu swojego kochanka.
Zerknęła na Anomandera, gdy ten ich objął i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Również wstała dołączając się do toastu i upiła łyk szampana. Pierwszy raz miała okazję spróbować tego trunku i ... zasmakował jej. Nie żeby go chciała teraz ciągle pić, ale nie będzie się przed tym tak wzbraniać jak na przykład przed wódką. Ble!
Przyjęła życzenia Gopnika z uśmiechem i podziękowała za nie grzecznie, stwierdzając jednak, że to Bane bardziej zasługuje teraz na gratulacje.
Odsunęła się lekko i ponownie usiadła na kanapie, gdy Kapelut gratulował Cyrkowcowi sukcesu. Była szczęśliwa i dumna. Mimo trudnego startu wierzyła, że uda jej się tutaj rozwinąć i osiągnąć coś co się liczy. Pokazać, że również potrafi być przydatna.

Bane - 3 Marzec 2017, 22:57

Atmosfera już nie była tak napięta jak jeszcze kilka minut temu. Jakoś tak już jest, że jak człowiek zje dobry, sycący posiłek, od razu wraca mu humor. Tak też było w przypadku lekarzy, bo po obiedzie nawet Anomander się rozluźnił.
Bane nie sądził, że Gopnik jest aż taki głodny. Przecież dostał rano śniadanie... No dobrze, na obiad poczekał troszkę dłużej bo wszystko przesunęło się w czasie, ale żeby pochłaniać jedzenie z taką prędkością?
Białowłosy w czasie gdy jadł, przyglądał się Kapelusznikowi który najwyraźniej nie był zadowolony z tego że skończył pierwszy. Albo nie podobało mi się, że dostał tak mało... Cóż. Alkohol wzmaga apetyt a Gopnik wcześniej z nim wypił. Niedużo, ale przecież każdy reaguje inaczej na procenty.
Tort wyglądał tak smakowicie, że Bane poczuł napływającą do ust ślinę. Ogólnie rzecz biorąc nie przepadał za słodyczami, wolał owoce, ale dzisiaj, po porannych stresach, przyda mu się solidna dawka cukru. A że deser był z czekolady, tym lepiej bo jak wiadomo, czekolada podnosi endorfinki.
Powstrzymał wybuch śmiechu, gdy zobaczył minę Anomandera gdy coś zaczęło piszczeć. Zakrył usta dłonią i odchrząknął. Ledwo powstrzymywał śmiech, nawet oczy mu zaszły łzami.
Szybko jednak wyjaśniło się co było źródłem pisków i drapania. A sam Opętaniec wyszedł z tego z fasonem, jakiego nie miał z pewnością nikt inny!
Dworski śmiech Anomandera wywołał szeroki uśmiech na twarzy Bane'a. Najwidoczniej starszy medyk zapomniał już o problemach i rozluźnił się na tyle, by trzymały się go żarty. Ucieszyło to Cyrkowca, bo ostatnie czego by teraz chciał, to to by jego Mentor siedział i ponuro gapił się w ścianę. Trzeba było ukryć przed pacjentem i samą Tulką, że coś jest nie tak, prawda?
Bane szybko odgonił natrętne myśli. Chyba wpadał w jakąś paranoję - może z Anomanderem nic się nie działo? Może po prostu już taki był, ale przez te trzy lata Bane nie zwrócił na to uwagi.
Gdy skrzydlaty wstał i skierował się do barku, Bane oparł się na kanapie, rozsiadając się wygodnie. Przyjął swoją standardową pozę, rozwalił się na siedzisku jak panisko i patrzył na Dyrektora z uśmiechem na ustach.
Łącząca ich więź przypominała trochę tą, która łączy syna i ojca. Bane nauczył się posłusznie wykonywać rozkazy, nie pytać za dużo i nie interesować się tym, co go nie dotyczy. Anomander w zamian udostępnił mu swoje zbiory książkowe, przeprowadził kilka operacji pokazowych, w których Bane tylko się przypatrywał a czarnowłosy tłumaczył co i jak po kolei. No i najważniejsze - dzięki niemu, Cyrkowiec rozszerzył swoje usługi o wizyty domowe i przejął obowiązki internisty. W tym wypadku, o decyzji Anomandera przeważyło też to, że Bane mógł szybko leczyć lekkie rany i zadrapania przez co w Klinice jako tako nie był kolejek.
Gdy białowłosy zobaczył co wyjął z barku Opętaniec, aż wciągnął powietrze. Bogowie... Przecież to Heidsieck i to z 1907 roku! Skąd Bane wiedział z czym będą mieć do czynienia - bo w Świecie Ludzi zdarzyło mu się wywalić pieniądze na absurdalnie drogie trunki. Nie aż tak drogie, co prawda, ale jako stały obserwator aukcji, orientował się mniej więcej po ile stoją tak stare alkohole.
Aż zrobiło mu się gorąco gdy Dyrektor przyniósł butelkę do stołu. Postawił cztery kieliszki, czyli każdy skosztuje trunku.
Białowłosy zaczął się trochę wiercić bo jeszcze nigdy nie miał w ustach takiego majątku! No dobrze... brzmiało to dziwnie, ale z pewnością tak drogi alkohol musi wywoływać smakowy orgazm. Nie mógł się doczekać kiedy jego przełożony otworzy butlę!
Uśmiechnął się gdy Anomander wspomniał o pierwszym dniu Tulki. To takie miłe z jego strony, że postanowił uczcić ten dzień alkoholem za który można w Świecie Ludzi kupić dom. Albo przynajmniej sportowy samochód.
Następna część jego wypowiedzi sprawiła że cały zdrętwiał a uśmiech zniknął mu z twarzy. Zamiast tego, pojawiło się zaskoczenie, mężczyzna wybałuszył oczy, chyba jeszcze bardziej niż przed chwilą sam Dyrektor.
Co? Kto miał zostać Ordynatorem?
Rozejrzał się po wszystkich i przełknął ślinę. Nie wiedzieć czemu siedział sparaliżowany i nie bardzo mógł cokolwiek zrobić. Anomander otworzył butelkę, na co białowłosy zamrugał przetwarzając informację którą właśnie otrzymał. Rozlał każdemu do kieliszka, ale Bane, mimo iż wcześniej bardzo chciał spróbować tego horendalnie drogiego alkoholu, teraz siedział na dupsku i gapił się na nich. Wyglądał wybitnie głupio. Jak wioskowy idiota, którego ktoś zapytał dlaczego całymi dniami pluje do studni.
Dopiero gdy spojrzał w oczy Anomandera i zobaczył błyszczącą w nim radość, odrętwienie odpuściło i mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Uśmiech wpełzł na jego twarz powoli. Brwi jednak na chwilę powędrowały ku dołowi, powodując, że uśmiech na chwilę stał się drapieżny.
Ty stary draniu! Kiedy to zaplanowałeś? Ha! Iście gadzie zagranie, van Vyvern. Pięknie!
Gdy starszy lekarz do nich podszedł i uściskał mocno, Bane zaśmiał się. Dopiero teraz zaczynało do niego trafiać, jaki kopnął go zaszczyt i fart. Oczywiście za objęciem tego stanowiska szło o wiele więcej obowiązków i problemów, ale kto by się tym teraz przejmował?
Podstępny jaszczur, ha ha! Powiedział o liście od władz, o tym, że będzie trzeba się tym zająć, po czym zwalił na niego ten obowiązek, no piękniej nie dało się tego rozegrać!
Gdy Anomander wrócił na swoje miejsce, Bane poderwał swój kieliszek ku górze i znowu wyrwał mu się śmiech.
Tulka rzuciła mu się na szyję jeszcze zanim wstał. Szepnęła mu do ucha gratulacje a on podziękował i posłał jej uśmiech. W jego oczach z tryumfem mieszała się satysfakcja i wręcz ekstaza. No teraz to się dopiero zacznie! Mając tak wielką władzę w swoich łapskach, będzie mógł pokazać wszystkim ile jest wart. Będzie mógł zaimponować Anomanderowi! Starszy lekarz w końcu będzie mógł powiedzieć, że jest dumny!
Wstał gdy skrzydlaty ogłosił toast. Podniósł kieliszek i skinął mu głową, posyłając spojrzenie mówiące: Przejrzałem cię, gadzino! Ha! Też jesteś wygodnicki, co staruszku?
Jednocześnie śmiał się, bo naprawdę był szczęśliwy. Odkąd zaczął pracę w Klinice wiedział, że zawsze będzie drugi, że Anomander już zawsze będzie Dyrektorem i Ordynatorem. A tu taka niespodzianka! Ale dobrze. Jeśli tym odciąży jakoś Opętańca, będzie piastował stanowisko jak najlepiej tylko będzie umiał.
Władza. W moich rękach!
Jego spojrzenie stało się wręcz dzikie, gratulacje które napływały z każdej strony były tak serdeczne. Miła odmiana po wszystkim co przeszedł, był w centrum uwagi ale nie przez to jakim dziwadłem był.
Tulka! Przygotuj się na intensywną noc!
Spojrzał na nią, oczy mu błyszczały. Energia która w niego teraz wstąpiła, adrenalina która uderzyła z ogromną siłą, sprawiła że czuł się jak po wyjątkowo kopiących dragach.
Strzelał oczami od Tulki, przez Gopnika by w końcu kończyć na Dyrektorze.
Nie ma innej opcji, teraz to musimy ostro się schlać! Anomander, gadaj no co wymyśliłeś bym w końcu mógł się nakurwić!
Wypił wzniesiony toast i tak jak przypuszczał, doznał smakowego spełnienia. Alkohol rozlał się po jego gardle i przełyku, pozostawiając za sobą ścieżkę niepowtarzalnego smaku. Gdyby nie to, że pewnie był jedyną butelką jaką miał Anomander, Bane zasmakowałby właśnie w nim.
Nie! Cholera, przecież to rocznik 1907! Tego nie chleje się tak bez okazji, tak po prostu!
Cały czas się uśmiechając skinął każdemu z osobna głową, dziękując za miłe słowa uznania. Gopnik uścisnął mu dłoń.
- Ja... Dziękuję. - powiedział roztargniony - Nie bardzo wiem co powiedzieć. Nie spodziewałem się. - wyszczerzył zęby do Anomandera.
Podstępna jaszczuro! Nawet nie wiesz jak cię za to kocham!
Zaśmiał się sam z siebie i z tego, że w tak podniosłej chwili nie umiał sklecić żadnego sensownego zdania. Zamiast produkować się słownie, podszedł najpierw do Gopnika (z racji, że był gościem) i uściskał go mocno, po męsku. Następnym celem była Tulka, wyściskał ją mocno, podnosząc z ziemi w niedźwiedzim uścisku.
Gdy podszedł do Anomandera, najpierw spojrzał mu w oczy. Nie zważając na widownię, podniósł jedną brew i pogroził palcem, ale zaraz potem zaśmiał się i rzucił 'Ojcu' na szyję. Nie wiedział jak skrzydlaty na to zareaguje, mógł go odepchnąć z obrzydzeniem... Ale Bane nie dbał teraz o to. Cieszył się jak dziecko z awansu.
Klepnął mężczyznę między skrzydła, był mu strasznie wdzięczny za wszystko co tamten uczynił.
Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy pojawiła się niepokojąca myśl - dlaczego Anomander to zrobił? Czyżby wybierał się na tamten świat? O nie. Tak łatwo to nie ma!
Ściskając mężczyznę, nachylił się do jego ucha.
- Jeśli sądzisz, że teraz tak po prostu będziesz mógł kopnąć w kalendarz, to się grubo mylisz. - szepnął, ale w jego głosie nie było słychać wrogości, raczej rozbawienie - Zajmę się to sprawą z listu, ale obiecaj mi, że ty wykorzystasz czas wolny na leżenie do góry tyłkiem i opierdalanie się. Trzeba ci odpoczynku, stary! - odsunął się i ponownie klepnął w plecy.
Emocje powoli opadały, ale Bane dalej promieniał szczęściem. Gdy siadali do tortu, rzucał im roześmiane spojrzenia, ciesząc się całą mordą.
Cholera! Ten dzień nie mógł skończyć się dla niego lepiej!

Anomander - 5 Marzec 2017, 03:17

Anomander przyglądał się radosnej atmosferze. Na tyle, na ile było to tylko możliwej i tak bardzo jak tylko potrafił, skrzydlaty starał się chłonąć zaistniałą chwilę całym sobą. Chciał mieć przed oczyma uśmiechnięte twarze gdy będzie zasypiał.
Radość Bane'a cieszyła go, tak jak ojca cieszą pierwsze samodzielne kroki dziecka. Gdy Bane ściskał dłoń Gopnika, Anomander pomyślał nad tym jak bardzo tak Klinika różni się od innych placówek medycznych. Tu Pacjenci byli częścią „szpitalnej rodziny”, byli traktowani przez lekarzy z szacunkiem a nawet przyjacielsko. W tej chwili przypomniał sobie Rosemary i zacisnął szczęki. A gdzie w jej przypadku podziała się rodzinna atmosfera i przyjacielskie stosunki? Pewnie próbowałby to sobie tłumaczyć wyjątkowością sytuacji, atakiem na Julię, ochroną najbliższych itd. Nie zmieniało to faktu, że gdzieś w jego wnętrzu zapadła decyzja o tym by dziewczynę zamęczyć. Zagłodzić na śmierć.
Gdy Bane ściskał Julię, Anomander lekko zmrużył oczy. Niby nie łamał prawa, bo takowego tu nie było, a Anomander zasadniczo był tolerancyjnym Holendrem, ale oglądanie jak prawie 40 letni facet ściska się z 15 letnim dzieckiem, które wcześniej powiedziało „gratuluję kochanie” wprawił skrzydlatego w pewną konfuzję. Kiedyś się pewnie przyzwyczai, ale jeszcze nie dziś. Ma prawo, jest już stary.
Pomyślawszy to Anomander uśmiechnął się i wstał do podchodzącego do niego Bane'a. Objęli się jak dwa niedźwiedzie. Białowłosy i czarnowłosy, Yin i Yang. Anomander popatrzył Bane'owi w oczy i uśmiechnął się wyjmując z wewnętrznej kieszeni kitla pęk kluczy na kole, spiętych dodatkowo, zgodnie z tradycją, stazą i wręczył go białowłosemu. Skrzydlaty położył mu ręce na barki i popatrzył w oczy.
- Proszę, oto symbol władzy, pęk kluczy do Kliniki i pomieszczeń w niej i poza nią zlokalizowanych. Są tam też klucze do pomieszczeń, o których istnieniu dopiero się dowiesz. Jest klucz do windy i do oddziału izolowanego i pokoi tamże się znajdujących. – powiedział kiwając głową - Odnośnie Twojego pytania to powiem Ci, że żyję już tyle czasu a ciągle nie poznałem nawet połowy tego co chciałbym poznać. Zatem sadze, że ze względu na ciekawość i dociekliwość pożyję jeszcze drugie tyle a może nawet i trzecie, któż to wie. Co do sprawy w liście to nie zamierzam tego zwalać na Ciebie, ale miło mi będzie, jeśli zechcesz być obecny przy tym spotkaniu.
Popatrzył na Bane'a i jeszcze raz go objął a gdy go obejmował wyszeptał mu do ucha
- To czego chcę, to byś przejął leczenie Rosemary. Nie pozwól na to, by podzieliła los człowieka z „siedemnastki”
Puścił białowłosego. Choć usta się uśmiechały oczy były martwe. Cokolwiek wydarzyło się w „siedemnastce” miało to jakiś wpływ na Anomandera.
Podszedł do butelki i ponownie dopełnił kieliszki. Podczaszy zawsze musi dbać o to, by goście mieli pełne puchary wina, kieliszki wódki a kufle piwa.
- Moi drodzy, wypijmy zatem za lata, które jeszcze nas czekają. Oby każdy kolejny dzień naszego życia był lepszy niż dzień go poprzedzający.
Toast niby dziwny, ale Anomander nigdy nie miał głowy do toastów. To jedna z rzeczy, których nigdy się nie nauczył.
Podszedł do Julii.
- Gdy skończycie świętować, idź proszę do pokoju. Ktoś tam przyjdzie i da Ci coś na wzmocnienie. Kolację też Ci przyniosą do pokoju. Gdybyś czegoś potrzebowała zadzwoń dzwonkiem, który da Ci Alice jak tylko jej powiesz. Do końca dnia masz wolne. Co z jutrem, to zobaczymy. Uzależniam to od Twojego samopoczucia. – poczochrał ją po głowie
Jego dotyk był zaskakująco delikatny a dłoń ciepła. Widać, że był to odruch płynący z głębi serca a nie wystudiowany gest.
Podszedł do Gopnika
- Panie Gopnik, zmuszony jestem prosić by pozostał Pan na noc w Klinice, albowiem wyniki badań i prób wątrobowych będę miał dopiero jutro i dopiero wtedy będzie można wydać ostateczna diagnozę i dobrać odpowiednią metodę leczenia. Panna Rosemary, ze względu na wstrząs mózgu i zagrożenie, które mogłaby stanowić zarówno dla Pana, innych Pacjentów jak i Pracowników Kliniki, została umieszczona w izolatce. Nie ma powodów do obaw. Jej stan jest stabilny choć musi być poddana obserwacji. Jeśli będzie Pan chciał sobie coś poczytać, to zapraszam do naszej Biblioteki. – uśmiechnął się Anomander - Jak tylko otrzymam wyniki badań przybędę do Pana. Miłego dnia.
Anomander uścisnął rękę Gopnika i skierował się ku wyjściu z pokoju.
- Do zobaczenia i miłej zabawy.
Powiedziawszy to wyszedł z pokoju.

Z/T

Gopnik - 5 Marzec 2017, 12:57

Kapelut świętował i cieszył się szczęściem innych. Atmosfera była naprawdę przyjemna, choć początek tego dnia w ogóle tego nie zwiastował. Na wstępie taka afera, potem przesłuchanie, a teraz? Celebrują wspólnie awans Bane'a.
Gdy dziewczyna rzuciła się na szyję lekarza, Gopnik przez moment pomyślał, że łączy ich miłość nie ojcowska, a partnerska. Szybko jednak wyrzucił tę myśl z głowy. To by było co najmniej dziwne.
Bane za to wydawał się być kompletnie zaskoczony tą całą sytuacją. Nie wiedział co powiedzieć, jak zareagować, ale był szczęśliwy. A Gopnik cieszył się razem z nim.
Obserwował i słuchał dokładnie tego, o czym rozmawiają świętujący. Sam akurat nie miał w tym momencie dużo do powiedzenia, dlatego tym razem wolałbyć niemym słuchaczem. Rzadko się stawiał w tej roli, ale czasami trzeba było.
Przekazanie kluczy było bardzo symboliczne. Z jednej strony, tak jak to powiedział Anomander, był to symbol władzy, a z drugiej, klucze pozwalały na dostęp do wszystkich sal kliniki. Zapewniały zatem kontrolę nad tym miejscem. Zaprawdę, bardzo miły gest. Na podstawie tego co widział, Gopnik stwierdził, że tę dwójkę musi łączyć przyjaźń. Może i specyficzna, może mentorsko - uczniowska, ale przyjaźń.
Gdy kieliszki zostały ponownie napełnione, Kapelut niepewnie chwycił za szkło.
- W zasadzie nie jestem pewny, czy powinienem... Ale chrzanić to! Oby było tak, jak życzy nam Pan Doktor Anomander! - rzekł, dołączając się do toastu.
Słuchał prośby lekarza do Julii. Dobrze, żę ta dostanie jakieś medykamenty, przydadzą się jej. No i dzień wolny też będzie dla niej zbawieniem. Po chwili Anomander podszedł do Gopnika.
- Szczerze powiedziawszy, gdyby to był inny szpital, zapewne kręciłbym nosem, ale tu jest taka miła atmosfera, że z pełną szczerością mogę powiedzieć, iż zostanę tutaj z przyjemnością i jest to zaszczyt być pacjentem tej Kliniki. A co do Rose - sama na to zapracowała, z drugiej strony też głupi ja nie wpadłem na pomysł, by po prostu powiedzieć o jej naukach żywieniowych. Przepraszam za tę sytuację jeszcze raz. - powiedział, spuszczając głowę. Słysząc o książkach grzecznie podziękował, ale nie miał zamiaru czytać. To nie należało do lubianych przez Ruska rozrywek.
Odprowadził wzrokiem Dyrektora, dziękując. Gdy ten wyszedł, wzrok Gopnika przeniósł się na smakowity kawałek ciasta, którego jeszcze nie tknął.

Tulka - 5 Marzec 2017, 15:53

Cieszyła się szczęście Białowłosego. Siedziała przyglądając się jak mężczyznę wręcz rozsadza energia. Uśmiechała się zmęczona i popijała wyśmienitego szampana. Nie odzywała się. To było święto Cyrkowca ale cieszyła się bardzo z jego sukcesu. Wyglądał jakby go to zaskoczyło równie mocno, a może nawet bardziej niż ją samą.
Siedziała zawinięta w koc, gdyż mimo iż zjadła ciepły obiad, nadal było jej zimno. Przynajmniej czuła się już trochę lepiej. Nie kręciło jej się aż tak w głowie i czuła, że tym razem nie padnie od razu jak będzie chciała wstać i przejść kilka kroków.
Wstała i aż pisnęła zaskoczona, gdy Bane podniósł ją i wyściskał mocno. W końcu jednak zaśmiała się. Nie spodziewała się tego ani trochę. Gdy już ją puścił, klapnęła od razu na kanapę i sapnęła. Spoglądała na mężczyzn rozbawiona. Wyglądali jak ojciec z synem. Uśmiechała się na ten widok i patrzała z uczuciem w oczach. Poruszała delikatnie swoim ogonkiem. Zamerdała mocniej, widząc jak Anomander oddaje Bane'owi klucze od Kliniki. Od teraz już oficjalnie miał władzę w Klinice. Nie mogła być już bardziej z niego dumna. Z samego białowłosego buchała duma i szczęście.
Kochanie, żeby Ci ta władza tylko nie uderzyła do głowy. Zaśmiała się w myślach.
Znów podniosła kieliszek do kolejnego toastu. Wstała ponownie, gdy dyrektor do niej podszedł. - tak zrobię. Dziękuję dyrektorze van Vyvern - zaśmiała radośnie gdy poczochrał ją po głowie.
Spojrzała na lekarza z zainteresowanie, gdy usłyszała o bibliotece. Będzie musiała tam kiedyś zajrzeć. Ale to już nie dziś. Na pewno znajdzie jeszcze czas na to by pozwiedzać Klinikę, w końcu znała tylko kilka miejsc. Ale i na to się znajdzie się czas. Teraz najważniejsze, żeby w doszła do siebie, potem będzie miała jeszcze okazje.
Uśmiechnęła się miło do Gopnika, gdy ten stwierdził, że z chęcią zostanie w Klinice. Nie dziwiła mu się. Nie była co prawda nigdy w szpitalu w Świecie Ludzi, jednak patrząc na lekarzy, u których się leczyła to tutaj naprawdę było o wiele lepiej niż w innych miejscach. Tak bardzo się cieszyła, że Anomander zgodził się ją przyjąć do pracy.
Gdy Anomander już wyszedł, otuliła się ponownie skrzydłami i kocem. Zabrała za jedzenie tortu. Ponownie zachwyciła się jego smakiem. Popijała równocześnie szampana, który jeszcze znajdował się w jej kieliszku.
Gdy już skończyła swój deser, zerknęła na mężczyzn i zawołała do siebie Amber - przepraszam panów ale ja już chyba pójdę do siebie - powiedziała przepraszająco - panie Gopniku bardzo dziękuję za pomoc i za to, że został pan ze mną przed obiadem - skłoniła się lekko przed nim - życzę panu szybkiego powrotu do zdrowia, ale mam nadzieję, że uda nam się kiedyś jeszcze porozmawiać - dodała i ruszyła powoli do drzwi. Nim je jednak odtworzyła odwróciła się jeszcze - panie ordynatorze jeszcze raz gratuluję awansu - poruszyła ogonkiem - jakby mnie pan kiedyś szukał to mój pokój jest zaraz obok pańskiego gabinetu - dodała, mając nadzieję, że zabrzmiało to na tyle niewinnie, że Gopnik nie zorientuje się co tak naprawdę łączy tę parę.
Pomachała im miło i ruszyła do swojego pokoju.

ZT

Bane - 6 Marzec 2017, 18:05

Wręczenie kluczy było mocno symboliczne. Bane nigdy nie potrafił zachować się w takich sytuacjach, dlatego tylko patrzył na swojego szefa i uśmiechał się do niego. Gdy dostał pęk, skinął tylko głową i wymamrotał podziękowanie.
Prawda jest taka, że gdyby nie to, że w pokoju z nim jest pacjent, dziewczyna z którą się związał i jego Mentor, białowłosy wybuchnąłby złowieszczym śmiechem i zaczął wymachiwać rękoma jak Mussolini. Tak, władza potrafiła uderzyć do głowy. Oczywiście Bane będzie utrzymywał Klinikę w jak najlepszym porządku, będzie dbał o nią jak o własne dziecko... Ale teraz, skoro miał wieksze uprawnienia, mógł też brać udział w układaniu nowych przepisów i negocjować umowy z potencjalnymi partnerami biznesowymi. A Gopnik coś wspominał, że będzie miał sklep z alkoholami... Przyda się spirytus. I nie, nie do picia. Do leczenia.
Słowa Anomandera zaniepokoiły go mocno, ale postanowił nie okazywać tego na zewnątrz.
"Nie pozwól by Rosemary podzieliła los człowieka z 'siedemnastki'...". Więc to cię gryzie, stary druhu?
Klepnął starszego mężczyznę w ramię i skinął mu głową, na znak, że zajmie się wszystkim, i że Opętaniec nie musi się już niczym martwić.
Toast był trochę chaotyczny, ale przecież byli wśród swoich, nie trzeba było wypowiadać nie wiadomo jak podniosłych fraz, już sama sytuacja była uroczysta.
Bane zawsze myślał o Anomanderze ciepło. Bo Gad był bardzo ciepłą osobą, chociaż momentami szorstką. Kojarzył się białowłosemu z surowym ojcem albo dziadkiem, który uczucie i troskę pokazuje przez czyny. Jakby na ptwierdzenie tego, skrzydlaty podszedł do Tulki i poczochrał ją po głowie. Scena rozczuliła Bane'a, który przecież w swoim życiu widział już wiele takich sytuacji.
Tak bardzo przypomina ci córkę...
Uderzyło go znaczenie tych wszystkich gestów. Pozornie ze sobą niezwiązanych, imitujących zwykłe zainteresowanie Dyrektora swoimi pracownikami.
Bogowie. To co łączyło Bane'a i Tulkę było takie niestosowne! Anomander wiedział co ich łączy i Cyrkowiec domyślał się, że jedzcze długo starszy medyk nie przywyknie do takiego stanu rzeczy. A białowłosy nie chciał go martwić, nie chciał dokładać zmartwień...
Polecenia były jasne i nieznoszące sprzeciwu. Dziewczyna miała się udać do siebie i ktoś miał jej przynieść leki - czuł, że tym kimś będzie on i nawet ucieszył się na tę myśl, bo i tak chciał z nią porozmawiać - a pacjent miał przejść do pokoju pierwszego i tam odpoczywać.
Gdy Anomander wyszedł, Bane zabrał się za swoją porcję tortu. Był wyśmienity, mężczyzna jadł aż mu się uszy trzęsły! Brzuch miał pełny, bo zjadł obiad ale przecież każdy wie, że człowiek ma dwa żołądki - normalny, plus deserowy, specjalnie na takie okazje.
Tulka szybko uwinęła się ze swoim kawałkiem i pożegnała się z nimi, mówiąc że ma osobny pokój. Trochę go to zdziwiło, ale z drugiej strony ucieszył się, że mała będzie miała swój kąt. Prawdę powiedziawszy on też chciał mieć miejsce w którym będzie mógł posiedzieć w samotności, dlatego tak bardzo odpowiadało mi to rozwiązanie.
Wszyscy wyszli, zostawiając go samego z Gopnikiem. Bane uśmiechnął się do Kapelusznika i wstał.
- No cóż, panie Gopnik. - powiedział - Do jutra masz pan wolne. - wyszczerzył się w uśmiechu - Jutro powiemy ci co i jak, skonsultuję wszystko z doktorem Anomanderem. Będzie dobrze! A tymczasem wypoczywaj. - klepnął go w ramię - Muszę wracać do swoich obowiązków, no i mam kilka nowych. Trafisz sam do pokoju? - zapytał tylko z grzeczności.
Poczekał jeszcze aż tamten zje po czym uścisnął mu rękę, życzył miłego wieczora i nocy i wyszedł, zabierając nietkniętą porcję tortu Anomandera.
Stary nie jesteś, a już masz sklerozę, gadzie?
Przechodząc przez recepcję, wręczył talerzyk Alice i poprosił by zaniosła ciasto Dyrektorowi.
- Tak jest, Panie Ordynatorze. - uśmiechnęła się miło a Bane aż spuchł z dumy!
Poszedł pewnym krokiem w stronę sal zabiegowych, gwiżdżąc coś pod nosem.
Panie Ordynatorze... Ach, miło będzie się przyzwyczajać do nowego tytułu.

ZT



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group