To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Malinowy Las - Ciemna Ścieżka

Anonymous - 31 Styczeń 2012, 21:22

W końcu delektowanie się smakiem malin musiało zostać przerwane. Miały idealny smak, nie za słodki, ni też gorzki, zwyczajnie odpowiedni. Wypuściła z palców tę, którą właśnie wciskała sobie łapczywie do ust, przez co spadła ona bezdźwięcznie na miękkie podłoże i sturlała się kawałek dalej. Och, co za marnotrawstwo. Przelotne wrażenie uroczej, niewinnej i bezbronnej dziewczynki dość szybko się ulotniło, kiedy to skoczyła na równe nogi, uprzednio wyplątawszy z ogniw łańcuszka szpikulec na podobieństwo sztyletu. Owszem, łańcuszka tyczącego się kieszonkowego zegarka, Jeanelle o dziwo nie omieszkała owinąć go sobie wokół kostki, bynajmniej nie po to, ażeby zawsze świetnie orientować się w czasie, poprawnie nie działał już od dawna.
Chwyciła broń mocno, rozglądając się płochliwie na wszystkie strony. Taka gwałtowność nie mogła obejść się bez żadnych niepomyślnych dla niej skutków, bowiem przed oczami zamigotały jej ciemne plamki i zmuszona była oprzeć się zapobiegliwie ręką o pieniek, aby nie upaść. Prychnęła lekceważąco pod nosem, badawczym spojrzeniem omiatając otoczenie. Nieznośnie jej wzrok muskany był wyciągającymi się w górę gałązkami zazielenionych krzaczyn, zanim wreszcie natrafił na czyjąś postać. Uniosła brew, zastanawiając się, kto też raczył zapuścić się w to miejsce, a wtedy doszedł do niej również męski głos. Nie zdołała jeszcze sklecić żadnej odpowiedzi, lecz po chwili doszedł do niej ten chichot. Strasznie nie lubiła chichotania. Zazwyczaj kojarzył jej się ze słodkimi, często tępymi czy przebiegłymi, pustymi pannicami. Ukazał jej się tajemniczy rozmówca, którego z początku wzięła za potencjalnego napastnika. Choć, kto wie, może wciąż mogła go za takiego uważać.
Był to ciemnowłosy, jak i ciemnoskóry, wysoki przedstawiciel płci brzydkiej. Chyba po raz pierwszy stykała się z podobnym kolorem skóry w Krainie Luster, kłębiły się tu raczej istotki o cerze jaśniejszej. Doskonałym przykładem była sama Kapeluszniczka, chorobliwie blada. Znała też parę osób z porcelanową barwą, jak u siebie. Musiała mieć szczęście do wysokich mężczyzn, ale ten nie dorównywał znanemu jej Cyrkowcowi.
Z kącika ust spłynęła jej strużka soku z zagryzionej niedawien malinki, tak, jak okruszki ciasteczka osadzają się u zdradliwego, wygłodniałego dziecka, winowajcy.
Szpikulec zaczął wysuwać się z dłoni, toteż ta zacisnęła się na nim przezronie. Oczywiście, nie miała pojęcia, że stoi przed nią pobratymiec. Czyżby umyślnie nie wdział kapelusza, aby wprawiać w dezorientację ciekawskie duszyczki? Kim więc mógł być? Jeanelle nie nasunął się Kapelusznik. Może Lunatyk? W sumie z wieloma Lunatykami nie obcowała, więc to było wysoce prawdopodobnie. Ach, czasem chciałaby znać się lepiej na osobnikach w Krainie Luster, najpewniej to pomogłoby jej lepiej ocenić tego człowieka, bądź raczej nie-człowieka.
Przez chwilę tkwiła w bezruchu, nim wreszcie odważyła się wcisnąć szpikulec, sterczący zaraz potem groteskowo, do kieszeni spodenek. Nie wydawał się mieć złych zamiarów. Ale był nader elegancki, może nawet trochę zbytnio jak na ten rewir Krainy Luster. Z kolei Kapeluszniczka tak dobrze się nie prezentowała. Nieuważne przedzieranie się przez dzicz poskutkowało tym, iż obecnie frak był ciut obszarpany, a na nogach tkwiło kilka zadrapań, nie mówiąc o stanie jednej z rękawiczek, upstrzonej plamkami po malinach.
Zdążyła już skonstruować odpowiedź na zagadnięcie Scotty'ego. Wpuściła na twarzyczkę ujmujący, słodki uśmiech i wzruszyła ramionami.
- Wszak ciemność kryje to, co najlepsze, nieprawdaż? - odparła, oblizując przy tym niezbyt dyskretnie pozostałości po naprędkiej uczcie. W zasadzie po jej aparycji było chyba widać, że się głodziła, nie? Taki przynajmniej można było wysunąć wniosek. Poprawiła cylinder, który miał tendencję do opadania i zsuwania się z jej główki w licznych momentach. Prawdę powiedziawszy, nie miała teraz ochoty na samca. Preferowałaby chyba jakąś zagubioną, małą dziewczynkę, która lękliwie wędrowałaby między drzewami, szukając tutaj nie tyle co wytrawniejszych owoców, a jasno wytyczonej ścieżki, którą mogłaby dostać się do domu. Takie stworzenie byłoby zabawne.
- Kim jesteś? - spytała automatycznie i niedbale, jak zwykle nie wahając się przed natychmiastowym przejściem na "ty". Właściwie po cóż takiego były te nędzne, grzecznościowe tytuły, "per pan", "per pani". Raczej nie ułatwiały za bardzo kontaktów międzyludzkich, a i tak galanteria była tylko powierzchowna, no i zanikała, jeśli szło o podszycie takowych zwrotów kpiną bądź nienawiścią. Na razie nikomu taki stan rzeczy najwyraźniej nie wadził, tym winno się tłumaczyć to, że wszyscy to tolerowali. Po jej tonie można było zyskać wrażenie, iż tożsamość konwersatora specjalnie jej nie ciekawiła, zresztą dość słusznie, jednakże nie do końca.
Przypatrzyła się towarzyszowi bardziej wnikliwie, skupiając się teraz na jego twarzy. Intrygował ją ten zagadkowy uśmiech, choć tak w sumie powinien sam w sobie był stylizowany na taki właśnie, intrygujący i tak dalej, ale wtedy jej wzrok ześlizgnął się na jego oczy. Złote. Były interesujące o wiele bardziej niż wyraz zdobiący jego buźkę. Czemu właśnie złote? Ojej, czyżby Jeanelle miewała słabość do złotych oczu? Odpędziła od siebie ową myśl. Nienawidziła złotych oczu. Złote oczy miały trupy. Spuściła wzrok, odrywając się od tych tęczówek z pewnym trudem, co zaowocowało odnalezieniem w trawie porzuconych butów. No proszę, sądziła, że walały się troszeczkę dalej. Zmarszczyła brwi. Chyba się trochę umorusały. Nie była zagorzałą pedantką, ale niemniej nieco się ich ubrudzenia obawiała. Nie były znowuż dla niej szczególnie cenne, po prostu obrazowały sobą przedmiot mający jakąś wartość.
- Właściwie, to czego szukasz w takim miejscu, jak to? - oparła się raz jeszcze o drzewo, podparłszy podbródek dłonią. Jej oczy błądziły we mgle własnego umysłu, wpijając się w martwy, nieokreślony punkt, tkwiący gdzieś w zaroślach. - Sądziłam, że wiele osób nie przepada za ciemnością - dodała w zamyśleniu. I wytykała to człowiekowi o takim wyglądzie! Znając życie, on także wyprawił się tutaj na poszukiwanie malin lub też zatęsknił za samotnością. Nie podejrzewała go o lubowanie się w mroku, w końcu pozostawał on zjawiskiem niewzruszonym na ludzką krzywdę i nie był zanadto przyjazny. Milsze wydawało się słońce, oplatające świat życiodajnymi promieniami, zawsze hojne i wytęsknione. Dawało ciepło. A ciemność niosła zimno. Jeanelle uwielbiała ciemność.
Nie zmieniało to faktu, iż złote oczy ją zaniepokoiły. Naprawdę rzadko coś ją niepokoiło, zwykle na wszystko lekkomyślnie machała ręką, kiedy zdołała się z tym pobieżnie oswoić. Złote oczy przywoływały złe wspomnienia. A Kapeluszniczka nie tolerowała wspomnień o takim oddźwięku. Zastanawiające, czy przeżarte rozkładem gałki oczne Gilberta nie zatraciły tego ślicznego koloru bursztynu. Czasem chciała znów je ujrzeć. I to bardzo mocno. Czy Scotty złośliwie urodził się z takimi tęczówkami?
- A ja - ciągnęła niespodziewanie po dłuższym czasie - ... Nie przepadam za złotymi oczyma - ledwo wyczuwalna nutka pretensji mogła okazać się wyjątkowo uporczywa. Jakby od Kapelusznika mógł zależeć ów kolor oczu, chociaż jeśli posiadał zdolności biokinetyczne, nie dziwiłaby się temu. Nie obwiniała całego świata za śmierć brata, jednak... Zamrugała, otrząsając się. Wolała krążyć wokół przyjemniejszych tematów, ale niewidzialna siła zapędzała płochliwe motyle, jej myśli, do tego samego kąta. Nieważne, jak zajadle trzepotałyby skrzydełkami. Skoncentrowała się więc właśnie na nich, na misternych plamkach przystrajających delikatne skrzydła, które wyszły spod pędzla tajemniczego malarza niedokończone, tak się przynajmniej wydawało. Odgarnęła garść barwnych włosów za ucho, odważając się wreszcie zerknąć na Scotty'ego. Wypadałoby uprzejmie wysłuchać jego odpowiedzi i ewentualnych wywodów. Rzecz jasna, oczu unikała jak ognia. Nie musiała się nawet za bardzo kłopotać, przecież i tak ostatecznie nie sięgała jego twarzy. Koniec końców, tak malutka jak w przypadku Viper'a się nie czuła. Uśmiechnęła się nikle do siebie, a następnie założyła lakierki, ot tak, by cokolwiek uczynić. Splotła ręce za plecami, jak jakieś cnotliwe dziewczę.

/ Ja tam sobie radośnie popijam herbatkę z malinowym soczkiem. <3 Dużą ilością.

Anonymous - 1 Luty 2012, 16:03

Maliny, słodkie leśne owoce sprawiające iż nie ma się dość słodkości. Scotty doceniał dary natury. Zawsze wolał to od wszystkich rodzajów czekolad, chociaż nie można powiedzieć aby ich nie jadał. Ten osobnik jest bardzo zaprzyjaźniony ze wszystkimi rodzajami słodyczy. Zwłaszcza lubi piec ciasta. Potem ozdabiać je chociażby takimi malinami. Sporadycznie używa do tego też winogron czy truskawek, najbardziej jednak z leśnych smakowitości to uwielbia nic innego jak poziomki. Malutkie kopie truskawek, tylko bardziej słodkie. Tak bynajmniej twierdzi kapelusznik i raczej nikt jego zdania nie zmieni.
Po ruchach dziewczyny Scypion mógł stwierdzić jedno, dziewczyna chyba była lekko niezdarna. Beznamiętnym spojrzeniem wodził za jej ruchami. Spoglądał jak się wyplątuje z łańcuszka. Apropos zegarka, to coś ich pod tym względem łączy. Ciemnoskóry także taki posiada. Kupiony przez Lullaby, sam nawet nie wie gdzie. Mała po prostu mu pewnego dnia wręczyła nie chwaląc się gdzie takowe cudo znalazła. Przedmiot zrobiony w większej części ze srebra, ozdobiony zaś złotymi wstawkami. Gdyby tak otworzyć wieczko można zobaczyć białą tarczę z czarnymi rzymskimi cyframi. Złote wskazówki sugerowały same za siebie z czego są zrobione, złoto. Na pewno ten zegarek tani nie był, ale niewątpliwe wart swej ceny. Od lat ani razu nie przestał chodzić, nawet sam Scotty wiele razy się zastanawiał czy aby na pewno to zwyczajny przedmiot. Przecież od kiedy zegarki chodzą latami i nie wyczerpują się w nich baterie? Chyba, że naprawdę były wytrzymałe, albo zegarek był bardziej "magiczny" niż się z początku wydaje. Bardziej jednak lepiej uznać opcję numer jeden, to zasługa baterii.
Zdaniem kapelusznika dziewczyna zachowywała się nieco jak płochliwa kotka, która w każdej chwili rzuci się nań z pazurkami. Zatopi te "szpileczki" w jego ramieniu da znać o tym, że jest niezadowolona. Może dodatkowo fuknie i wbije ząbki? Takie przynajmniej miał wrażenie. Rozbawiło go to niesamowicie. Zachowanie niby instynktowne i naturalne, ale mimo to śmieszne. Obserwowanie dziewczyny, nie było tak nudnym zajęciem jak by się można spodziewać. Widząc jej uniesiona brew Scott poszerzył swój uśmieszek. Jakby się cieszył, że nie jest zadowolona z jego towarzystwa. Co na to poradzi? Nie spełniał jej wyobrażenia i oczekiwań? Jaka szkoda, jeszcze żeby go to obchodziło tak naprawdę. Ot spotkał jakąś dziewoję, która była zdeterminowana szukaniem malin do tego stopnia iż myszkowała pod krzakami, no prawie. W każdym razie, nie warto nad tym deliberować. Moment nie jest do tego odpowiedni.
Widząc spływający po jej ustach soczek oblizał się. Szybko, ruch zauważalny tylko dla kogoś kto się akurat na niego patrzył. Trwało to może zaledwie sekundę do półtorej może. Nieco dziwny gest, ale dla tego osobnika zwyczajny. Często coś takiego mu się zdarza. Nasunęła mu się myśl aby go zlizać..Może i to się wydać dziwne, bo skąd mogła mu się narodzić w głowie taka ochota? Przecież nie znał dziewczyny, nonsens więc.
- Smacznie..
Stwierdził nagle bez jakichkolwiek większych emocji aczkolwiek z nader przyjaznym i tajemniczym uśmiechem. Od kiedy pamiętał mylił ludzi swoją osobą, z resztą nie tylko ich bo istoty z Krainy także. Po prostu to lubi. Stwarzanie pozorów i dawanie do myślenia, czysta radość. Toteż nic dziwnego, że mała miała problem przypisaniem go do, którejś z ras. Przechylił głowę i dalej ja obserwował. Racja, nie miał złych zamiarów. Przynajmniej na tę chwile takowych nie przejawiał. Jean raczej nie chciała by go poznać od tej złej strony... Powiódł wzrokiem za ruchem gdy chowała szpikulec, intrygująca broń, naprawdę. W każdym razie zbyt długo jego uwaga na owym przedmiocie nie była skoncentrowana. Krytycznym okiem tez ocenił sobie w myślach jej strój. Jeśli chodzi o takie sprawy to był niestety pedantem. Nie znosił być brudny, tym bardziej obszarpany. Takie zboczenie, nie wiadomo nawet skąd wynikłe.
- Rzeczywiście, mrok kryje co najlepsze..
Wiedząc jak się oblizuje uśmiechnął się, to było nieco zachęcające do skosztowania owym owoców. Scott nigdy tutaj nie był i nie znał się na tutejszych roślinach, toteż nie dziwne iż nie ryzykował ich degustacji. Dziewczę jednak stało i wyglądało nadzwyczaj zdrowo, no nie licząc nieco wychudłej sylwetki. Nie każdy jednak musi być idealny pod tym względem więc ciemnoskóry nie zatrzymał się przy tym na dłużej. Oh, jaka szkoda iż nie takiego kogoś dziewczyna oczekiwała. Jak to się mówi.. Pech to pech.. nic więcej. Słysząc jej pytanie zmarszczył brew.. Niby każdy by oto spytał, ale miał wrażenie iż chodzi o coś zgoła innego jak trywialne imię, czy nawet nazwisko.
- Scotty..
Przedstawił się pseudonimem, ale brzmiącym jednak jak imię. Nie miał ochoty usłyszeć śmiechu ze swoich imion. Miał ich aż 4! Do tego rodzice tak go skrzywdzili iż były one śmieszne. Wiele ludzi miało napad śmiechu gdy przedstawiał się pełną godnością. Nie umknęło jego uwadze to jak przygląda się jego oczom i po chwili jakby nieco speszona albo coś w podobnym stylu spuściła wzrok.
- Zdecydowanie malin, mroku i samotności..
Odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie miał pojęcia jakie uczucia w niej wywołują jego oczy. Nawet go to nie obchodziło, co może z tym zrobić ? Znaczy może, ale po co ona ma o tym wiedzieć ? Co prawda wyczuwał od niej lekki niepokój, coś wyraźnie ją męczyło. Nie wpadł jednak, że chodziło niejakiego Gilberta- jej brata. Nie znał jej więc to raczej oczywiste. Swoją drogą on bardzo lubi kolor swoich oczu, tak więc akurat ten zmienia najrzadziej. Nawet gdy musi przebywać wśród ludzi gdzie kryje się ze swoim prawdziwym wizerunkiem. Musi, inaczej nie miałby spokoju takiego jakby chciał. Od kiedy jednak powrócił do tej krainy zaprzestał zmiany w swoim wyglądzie. Postanowił jakiś czas pobyć sobą. W pewnym sensie sobą oczywiście. Zdanie jakie wypowiedziała wywołało konsternacje na jego twarzy. Dlaczego mu to mówiła i to z takim wyrzutem? Przecież nie jego wina iż urodził się z taką a nie inną barwą tęczówek. Wzruszył tylko ramionami westchnął.
- Nic na to nie poradzę, mam takie od urodzenia..
Widząc iż dziewczyna nieco się zamyśliła zrobił kilka kroków ku krzakowi, gdzie przyuważył dosyć spore stadko malin i tak kucnął. Uśmiechnął się kącikiem ust do samego wspomnienia smaku tych właśnie owoców. Zerwał trzy z nich i się podniósł. Kolejno podrzucał je i łapał potem ustami połykając. Ot jakby się bawił. Co jak co ale nie każdy potrafiłby zrobić coś takiego, no nie ważne. Nieco schylił się i zerwał kolejne kilka malin. odwrócił się i kroki skierował ku niej. Chwycił za dłoń Jeanelle i na niej położył różowe owoce, po czym delikatnie się uśmiechnął. Oczywiście była w tym nutka czegoś tajemniczego.

Anonymous - 3 Luty 2012, 17:38

/ Wybacz za zwłokę, wczoraj wieczorem znów internet padł i umarł na dłuugo.

Skoro Scotty także lubuje się w słodyczach, najwyraźniej mają ze sobą wiele wspólnego. Ona również kochała maliny i inne dzikie owoce leśne, przystrajające dumnie ciasta i torty, będące prawdziwym kunsztem kucharstwa. Gdyby tylko sama potrafiła choć trochę kucharzyć, jednak jej umiejętności ograniczały się do robienia herbaty, no i mimowolnego bałaganienia, chyba trochę pokrewnie do siostry ciemnoskórego. W końcu parzenie herbaty też ma swój urok. Wspaniały płyn, najlepiej podany parujący w gustownej porcelanowej filiżance, Jeanelle natomiast lubowała się w dodawaniu doń jakichś owocowych soków czy irracjonalnych lasek wanilii lub cynamonu, które bardziej pasowałyby do gorącej czekolady, jaką to z kolei uwielbiała mniej więcej na równi z pierwszym napojem. O tak, herbatki zawsze jej się powodziły, choć miała tendencję do rozlewania ich i tłuczenia imbryków przez te swoje zadumy. Ileż to już razy roześmiana pędziła przez salon, choćby jeszcze w rezydencji Gilberciej rodziny, a następnie nagle zatrzymywała się, gdy za oknem coś jej mignęło. Potem naczynia same wyślizgiwały jej się z rąk, i choć można było odnieść wrażenie, że to wina niezdarności, jak w przypadku Scotty'ego, była to po prostu otępiałość i, a raczej po, zbyt częste zatracanie się we własnym świecie.
Nie zwracała uwagi na uśmieszek Kapelusznika. Właściwie chyba tylko wprawiłby ją w niemiły nastrój, zaczęłaby się z nim sprzeczać, i tak dalej, i zapalczywie dociekałaby prawdziwej przyczyny owego wyrazu twarzy. Porównanie jej do płochliwej kotki było, swoją drogą, doprawdy trafne.
Tymczasem postanowiła wysłuchać na razie, co miał do powiedzenia. Zdumiała się nieco, skojarzyło się to jej raczej z podejściem wygłodniałego Krwiopijcy. Przytaknęła mu ochoczo, gdyż w istocie strużka malinowej esencji musiała być smaczna. I rzeczywiście była, jak już zdążyła się zorientować. To nic, że ją ciut umorusała. A nagła chęć zlizania soku z buźki nieznajomej wydaje się najnormalniejszą rzeczą pod słońcem, czemuż by nie.
Tęczowowłosa z nagła odszukała u jego spodni podobny kieszonkowy zegarek. Jej był pewno mniej trwałym urządzeniem, lub wręcz przeciwnie, a zwyczajnie ujawnił się talent do niszczenia pozornie niezniszczalnych rzeczy w jej wykonaniu. Zaraz, chyba był zepsuty już wtedy, gdy go otrzymała. I kiedy to było? I od kogo? Hm. Rozdziawiła usta, próbując to sobie intensywnie przypomnieć. Gdyby jej głowa nie pęczniała od natłoku nieswoich wspomnień, najpewniej byłoby to o wiele łatwiejsze. A może po prostu posiadała wadliwą pamięć? Zegarek. Wciąż znajdując punkt podparcia w drzewku zamachała nóżką oplataną łańcuszkiem. To brzęczenie było bardzo przyjemne, i zdawało jej się coś przypominać. Ów bibelot należał chyba niegdyś do jej matki, a znaleźć go odważył się nie kto inny jak jej ukochany braciszek. Musiał wprawdzie zmusić parę osób do współpracy, ale to było miło z jego strony. Nie chciał jej zranić, uporczywie przypominając o tym, ile już osób musiała pozbawić życia. Alicja, dumna, piękna arystokratka. Często wyobrażała ją sobie jako długonogą, smukłą ślicznotkę o złotych lokach sięgających pasa, która chciała upodobnić się trochę do kochanka. Bawiło to ich oboje. Lecz co Jeanelle mogła wiedzieć, nie pozostawili po sobie żadnego świadectwa, po którym mogła wysnuć jakie były ich charaktery i czy zasługiwali na szacunek kogokolwiek. Niemniej, nawet fałszywe wspomnienia, które podpowiadała jej kreatywność były czymś, czego nie potrafiła się wyzbyć i wywoływały u niej uśmiech. Brat jak najbardziej nie starczał, nie tęskniła nigdy nadmiernie za rodzicielami, może niesłusznie.
Słyszała to od jednej ze służących w tamtym wielkim domu, iż Gil wyruszył do opuszczonego dworku, praktycznie będącego już w zgliszczach, specjalnie dla przybranej siostrzyczki. Owszem, zdecydowanie starczał, jak wzmiankowała, zastępował jej wszystkich naraz, przyjaciela, matkę, ojca, siostrę. To trochę zabawne, że starał się obrazować sobą same trupy. Dla niej.
Uniosła głowę, rozglądając się nieprzytomnnym wzrokiem. Jej oczy na powrót musiały chwilowo przyzwyczajać się do ciemności. Spojrzała na Scotty'ego.
- Nie wątpię to - dorzuciła tylko, ażeby umocnić swoje przekonanie. Całe szczęście, że się z nią zgadzał. Poza tym, mrok można było z taką łatwością oswoić...
- Scotty? - powtórzyła za nim powolnie. To imię jej nie pasowało. Ani trochę. - Scotty, Scotty, Scotty. Czy to nie jest troszeczkę... Cukierkowe? - zastanowiła się na głos ze zmarszczeniem brwi świadczącym o głębokim procesie myśleniowym.
- Mogłabym nazywać cię inaczej? - spytała nagle, nadal niepewnie. Dopiero później dotarło do niej, że raczej nie powinna na to liczyć, z racji, iż na razie była jedynie obcą dziewczynką, której nie wiadomo co do łba przyjdzie i nie powinna zasługiwać na żadne szczególne przywileje. Chociaż, czy nie było tak przy prawie każdym zawiązywaniu znajomości w jej wykonaniu? Prychnęła cicho. Imię już wybrała.
Na jego odpowiedź pokiwała łaskawie główką, na znak, że obdarza go jakąkolwiek uwagą. Maliny i mrok ścieliły się przed nim jak perskie dywany, lecz na samotność chyba przez jakiś czas nie miał co liczyć, biedaczyna. Cóż z tego, że była raczej niemile widziana. A w ogóle, to on pierwszy się jej napatoczył, nie na odwrót, więc nie miała żadnego przymusu, by sama się stąd wynieść.
- Ja jestem Zoe - odparła na niezadane pytanie. Skoro takiego nie zadał, zapewnie jej miano go nie interesowało, ale wypadało się przedstawić, tak nakazywały maniery. Mówiąc to, wskazała palcem na swoją pierś, jakoby nie było jasne, o kim dokładnie prawi. - Ale mam wiele imion. A jakie ty lubisz? - dodała, po czym trąciła czubkiem buta krzaczynę obsypaną malinami. Powinna lepiej się żywić. Może gdyby nabrała wagi, wyszłoby jej to na dobre? Nie, nie, straciłaby cały swój urok. Znikłaby urokliwa, wychudła panienka ze zwariowanymi oczyma, a tego Jeanelle by nie pragnęła. Pragnęła innych rzeczy. Na przykład teraz nabrała ochoty na herbatę lub coś jeszcze słodszego.
- Och. Naprawdę? - wymruczała nieobecnym tonem, rozważając nad istotą maliny sterczącej nieopodal naprzeciw niej. Ozwała się na jego ostatnią frazę. Po chwili pojęła, co rzekł, i na jej buźkę przybłąkał się szeroki uśmiech, który miał w sobie nieco... Szaleństwo będzie idealnym słówkiem.
- Zawsze można by ci je wydłubać, albo wydrzeć - powiedziała z ekscytacją, a w jej dwubarwnych oczętach zamigotały iskierki fascynacji. Przyłożyła dłoń do szarego oka, młócąc powietrze palcami, jak gdyby poruszały się w rytm wydobywania oczodołu. Zmrużyła zaraz po tym wesoło ślepia.
- Byłoby ślicznie! Ślicznie, prawda? - zagadnęła go, raptownie zmieniając głos na niski, od którego mogło aż się zrobić nieswojo. Lustrowała go badawczo wzrokiem, niemal podejrzliwie, oczekując na potwierdzenie swojego stwierdzenia. Kapeluszniczka odnosiła się dość nieprzychylnie do jakichkolwiek sprzeciwów, ale czy musiało to nazbyt obchodzić Scotty'ego? W końcu równie dobrze mogło dojść do zajadłego starcia o tę kwestię.
Zamglonym spojrzeniem obserwowała owe zabawy towarzysza, mające na celu chyba bezczeszczenie dobrego imienia jedzenia. Czyżby Kapelusznika nikt nie nauczył, że winno się nie bawić posiłkiem? Któż może wiedzieć, czy aby te owoce nie cierpiały, gdy brutalnie wyrzucał je w powietrze. Gdyby tak wszystkie przedmioty walające się po świecie mogły wydawać z siebie krzyki agonii lub przekleństwa...
Wskutek poczucia pociągnięcia czyjejś dłoni, otrzeźwiała, spostrzeżywszy następnie garść malin we własnej ręce. Kto śmiał ją dotknąć? Cofnęła kończynę, powstrzymując się przed wzdrygnięciem. Zamrugała, z niejakim zdumieniem wpatrując się w oblicze malinodawcy.
- Powiedziałeś, że szukasz malin? Nie będzie ci ich szkoda? - drążyła, nie śmiejąc niedbale wepchnąć sobie podarunku do ust. Wprawdzie straszliwie kusiło ją, by tak zrobić, ale w jej umyśle tliły się słabym płomieniem jego niedawne słowa. Ponowny widok tego uśmiechu z nutką tajemniczości wzbudził u niej tylko ostrożność. Skoro dawał maliny Zoe tak chętnie, to może nasączył je trucizną poprzez dotyk? Subtelnymi palcami objęła jedną z malinek i przystawiła ją do oka, mrużąc drugie, aby wnikliwie przyjrzeć się prezencikowi. Wyglądała zwyczajnie. Jakże zdradziecko. Zjadła ją, po której to czynności znów oblizała wargi. Jeśli podarowywał je dobrowolnie, to chyba sam sobie nie miał nic przeciwko, nieprawdaż? Szybko pozbyła się reszty jedzenia, posyłając mu znów swój uroczy uśmiech.
- Dziękuję - mruknęła, obdarzywszy przedtem momentalnie krytycznym wzrokiem umazaną, już nie śnieżnobiałą rękawiczkę. Do jej spojrzenia równie szybko powróciła wesołość, współgrająca z wykrzywieniem ust.

Anonymous - 7 Luty 2012, 14:28

Oj tak, ciemnoskóry nadzwyczaj lubi słodycze. Po wyglądzie można jednak mieć wątpliwość czy jada ich tak dużo. Chociaż prawda jest taka, że pochłania ich wręcz gigantyczne ilości. może to wina jego materii, a może czegoś innego, kto to wie? Fakt z jego siostra pod tym względem Jean sporo łączyło. Mała jak się dobrała do kuchni, to ta potem wyglądała niczym pobojowisko po przejściu tornada. Najlepsze jednak było to, że właśnie Scotty'emu przypadało w udziale sprzątanie tego wszystkiego. Zawsze narzekał na to, ale mimo tego cieszył go fakt iż Lullaby stara się szybciej dorosnąć. Na razie jednak relatywnie przygotowywanie posiłków należy do niego. Nic więc w tym dziwnego, że jest dobrym kucharzem. Chciał, czy nie to musiał się nauczyć. Co do przygotowywania herbat to czarnowłosy jakoś specjalnie ich nie urozmaicał. Wszak kupuje przeróżne rodzaje, ale nigdy nie praktykował dodawania do nich soków czy innych dodatków. Dla niego herbata był po prostu herbatą i niczym więcej. To, że niektórzy mieli jakieś specjalne zamiłowania, to ich sprawa. Mu do szczęścia nie trzeba po za zwyczajną pachnącą Earl Gray. Więcej jeśli chodzi o ten płyn do szczęścia mu nie trzeba.
Ta stróżka spływającego soku wyglądała naprawdę smacznie i może rzeczywiście myśl Scottego wcale nie była taka nieodpowiednia jakby się zdawało. Chociaż, czy dziewczyna byłaby zadowolona gdyby to zrobił? On osobiście w to wątpił, z reszta nawet nie próbował, bo to nie było kulturalne, ot.
Swoje spojrzenie pokierował za jej wzrokiem, a po chwili zamrugał oczami. Przyglądała się jego zegarkowi. Lekko go to zdziwiło, ale biorąc pod uwagę fakt iż też miała coś podobnego mógł ją pozornie zainteresować. W każdym razie za chwilę kącik jego ust uniósł się ku górze wyginając w półuśmiech. Jakieś uczucie sugerowało mu, że ów przedmiot wywołuje wspomnienia u dziewczyny, nic dziwnego bo dla niego ta błyskotka także ma znaczenie sentymentalne, aczkolwiek o nieco innym wydźwięku jak w przypadku tęczowowłosej. Chociaż pewnie gdyby wiedział iż wspomnienia dziewczyny dotyczą w pewnym sensie rodziców i brata to.. zmieniłby swoje postępowanie? Nie, chyba nie. To nie ten typ osoby, chociaż.. Po nim można się spodziewać wszystkiego. Zacząwszy od rzeczy dobrych i skończywszy na tych bardzo złych. nie bez powodu nazywają go osoba o dwóch stronach charakteru. Może to ma jakiś związek z choroba psychiczną? Bardzo możliwe, ale nie teraz o tym. Jego psychika jest zbyt zawiła aby ją w ogóle zrozumieć. On sam nie zawsze pojmował czemu kierował się taką a nie inną logiką. Jej brat robił dla niej za każdego członka rodziny, zastępował też najlepszego przyjaciela. U Scottego sytuacja jest nieco inna. To on robi za matkę, ojca, brata czy przyjaciela. Na jego barkach było utrzymanie Lu w dobrej kondycji psychicznej jak i fizycznej. Wiadomo, porażki rzecz nieunikniona i nawet jemu się takowe zdarzały. Nie jest przecież idealny pomimo tego jak bardzo się stara. Nie istot doskonałych, więc to poniekąd wytłumaczalne, ale mimo wszystko deprymujące. Czuje, że w pewnym sensie poniósł porażkę. Wiele osób mu jednak mówiło, że radzi sobie nadzwyczaj dobrze, nawet siostra zapewniała go o tym jak dobrym jest braciszkiem. Ujrzawszy jej wzrok a potem słysząc jej kilkakrotnie powtarza jego imię parsknął. Może i brzmiało trochę cukierkowo, ale co z tego? To przecież imię jak imię, prawdziwego nie miał ochoty zdradzać, na razie na to nie zasługiwała, po prostu.
- Możliwe, nigdy nie przywiązywałem do tego uwagi, to tylko imię..
Wzruszył ramionami, kłamał jak z nut. Szło mu to nadzwyczaj dobrze. Chociaż jak wiadomo, kłamstwo ma krótkie nogi i może zawsze wyjść na jaw. Jej pytanie wprawiło go w zdziwienie. Zamrugał kilkakrotnie powiekami. Pierwszy raz ktoś pyt go o coś takiego. Czy Scotty brzmi aż tak źle? Sam tak nie uważał, wręcz twierdzi, że brzmi ciekawie. Jak widać jednak na załączonym obrazku, nie każdemu przypada do gustu.
-Ee?
Przechylił głowę na drugi bok i znowu zamrugał kilkakrotnie. - Jak na przykład?
Przez chwilę przypatrywał się jej obliczu aż w końcu westchnął. Zapowiadało się ciekawie. To nie tak, że Scotty niemile ja widział. To ona zaczęła z tymi nieuprzejmościami a on nigdy nie zostaje dłużny, zwłaszcza gdy jest na skraju tych dwóch swoich stron. Imię dziewczyny było dosyć krótkie i treściwie, aczkolwiek brzmiące trochę śmiesznie. Nie miał jednak zamiaru się w to zagłębiać, w porównaniu do niej nie przeszkadzało mu jej imię.
- Zoe.. Dosyć dziecięce imię, lekko śmieszne ale da się znieść.
Cichy chichot wydobył się z jego ust. Czyżby z nią igrał? Może jego nieco złośliwe uwagi miały coś na celu. Nikt tego nie wie, nawet on sam w większej części.Znowu kolejne pytanie padło z jej ust. Czy ona nie słyszała co mówi? Jego słowa były nie wyraźne czy jaki grom? Skrzywił się nieznacznie i parsknął.
- Nie wiesz łże , jaki miałbym w tym cel?
Jego złote ślepka nieco się zwęziły, trochę się zezłościł, wielkie halo. Powinna jednak uważać to nie jest odpowiedni człowiek do drażnienia. Popełniła jednak ten błąd i dalej raczyła go kąśliwymi uwagi. Mimo jego cierpliwości, powoli tracił panowanie nad nerwami. Nie stracił go jednak tylko uśmiechnął się przyjaźnie, promiennie.
- Obyś nie pożałowała i to twoje oczka nie wylądowały w słoju ze specjalnym roztworem. To też byłoby bardzo piękne, nieprawdaż Zoe?
Fakt jej głos brzmiał nieprzychylnie, barwa niezbyt mu odpowiadał ale to nie sprawiło aby zachował się tak jak tego ona chciała. Wcale nie czuł się nieswojo. Nie z takimi ludźmi a czy też nieludźmi miał do czynienia.Co do przypadłości zabawy jedzeniem, to Scotty wykazywał ją dosyć często, zależy to też rzecz jasna od formy jedzenia. Niektórymi zwyczajnie nie dało się bawić, wielka szkoda. Widząc jej zaskoczenie jakim uraczyła go gdy dawał maliny nieco go rozbawiło. W szoku była, czy tylko tak się zamyśliła? No cóż stawiał raczej na to drugie, on swojego zachowania za zaskakujące nie uważa, ale jak wiadomo każdy ma na to inny pogląd. Słysząc jej pytanie chwile się zastanowił. Fakt szukał malin, ale czy było mu szkoda tych podarowanych dziewczynie, jakoś niezbyt.
- Nie, niezbyt, przecież jest ich tutaj pod dostatkiem.
Odpowiedział rzecz jasna zgodnie z prawdą. Nie przyszedł ich tutaj zbierać, tylko trochę skosztować, cała filozofia. Nie miał tez powodu zatruwać owych malin, no bo po co? Jaki miałby cel w zatruciu ledwie pełnoletniej albo i nie kapeluszniczki. To jakiś absurd. Fakt, czarnowłosy raduje się w zadawaniu bólu ale nie dzieciom. Za nie niestety brał młodą dziewoję, która mu pokazywała pazurki chociaż nie powinna. Wszak był starszy i miał więcej do powiedzenia jak on, teoretycznie rzecz jasna. Słysząc zaś podziękowanie z jej ust..
- Ee, nie masz za co dziękować, to tylko maliny..
Wzruszył ramionami i wsunął dłoń do kieszeni. Przez chwilę tak stał obserwując ją. Ciekawe jej reakcji, bo jego zdaniem młódka jest dosyć ciekawą personą. Szkoda, że nie miał przy sobie papierosów. Naszła go jakaś nieokreślona ochota na nikotynę.

Anonymous - 8 Luty 2012, 21:12

Na wyraz jego nonszalanckiego podejścia do imienia, to ona zamrugała, po czym zmrużyła ślepia i wlepiła w niego trochę zdumione, niepewne spojrzenie.
- "Tylko" imię? - żachnęła się, w tej chwili naprawdę przypominając naburmuszone dziecko. Miała w sobie zaskakująco wiele z dziecka, chociaż właściwie już dawno powinna wyjść poza ten etap, zważywszy na przeżyte... No właśnie, ile? Setkę? Machnęła na to ręką w myślach.
- Imię powinno streszczać całą twoją egzystencję! - oświadczyła stanowczo, po czym założyła ręce na klatce piersiowej. Chyba trochę wytrącił ją z równowagi. W zasadzie, to czy nie robił tego od początku? - Imię to twoja tożsamość. Bez imienia jesteś zaledwie namiastką istnienia - dodała, niemal z politowaniem dla jego lekceważenia owej kwestii.
- Więc? Czemu "Scotty", hm? - wpiła mu palec wskazujący w pierś, dostatecznie delikatnie. Nie miało to być potraktowane w żadnym wypadku jako akt przemocy, oczywiście. Chociaż, jeśli Scotty rzeczywiście był personą nadto wrażliwą... Raczej nie Zoe tym się frasować, w końcu nabyła o nim jedynie rąbek informacji. Na razie jednakże nie wydawał się wielbicielem każdego stworzonka na globie.
Przejdźmy do kolejnego pytania, mianowicie przykładowych odmiennych mian, skoro już ustaliliśmy, że Jeanelle imię Kapelusznika jest nie bardzo w smak. Właściwie miało w sobie za mało tajemniczości, jak na te uśmiechy, i tak dalej. Odpowiednie nazewnictwo powinno obrazować każdy, bez wyjątku, fragment istoty danego człowieka. Winno także być nasączone ciekawą historią, w końcu imiona z absorbującą przeszłością były tym bardziej... Ładniejsze? Och, to nie to słowo. Bardziej fascynujące. Kim dotychczasowo wydał jej się Scotty? Spowity mrokiem, ciemnoskóry, wytwarzający wokół siebie aurę na podobieństwo, jak już nadmieniono, feralnej taremnicy. W duszy wydobyła z siebie zbolały jęk. Gdyby tylko nie był Kapelusznikiem. Te cechy i rasa wybitnie ze sobą kontrastowały. Kapelusznik powinien być wesoły, mocno stuknięty, dziwaczny, nie natomiast...
- Asmodeusz. Ezekiel. Lucyfer. Ale nie pasują do Kapelusznika - szarpnęła za rondo cylindra, poprawiając go ponownie. - Jakie przypadło ci do gustu najbardziej? - zaszczebiotała z uśmiechem. Jej radość przygasła pod wpływem opinii jej własnego przydomka, gdyż realnym imieniem nazwać tego nie można.
- Nie pojmuję, co jest w tym tak zabawnego - wymruczała, troszeczkę strapiona tym faktem. Zoe. Dla Jeanelle było to raczej bez wyrazu. "Dosyć dziecięce" w sumie nawet dobrze to opisywało. Lecz "lekko śmieszne" wydawało jej się wyjątkowo niedobrane. Śmieszność nie była w żadnym stopniu uzasadniona, bynajmniej według tegoż dziewczęcia. Zoe miało być chwytliwe, proste i przeciętne. Nie tak, jak Jeanelle. Za każdym razem rozpływała się nad pięknością tego miana. Aż dziw, że wydobył się wraz z ostatnim tchnieniem z ust zwyczajnej Alicji, jakich stąpało po świecie doprawdy wiele. Kilka razy nawet się z takimi osóbkami spotkała, zawsze mając w oczkach pewien wyrzut, tak, jak w przypadku złotookich mężczyzn. Właśnie! Imię odzwierciedlało duszę, tak samo jak oczy odzwierciedlały emocje i temperament. W niewzruszonych, pustawych obecnie ślepiach panienki Leveque absurdalnie błyskały iskierki wesołości, przeplatane pobłyskiem zainteresowania żywego, nie natomiast uprzejmego, jak wcześniej się zdarzało. Nie dość, że owa konwersacja wprawiała ją w irytację, to jeszcze rozbawiała. Scotty naprawdę pod wieloma względami przypominał jej Gilberta. Chociaż, on nie zwężał tak niebezpiecznie źrenic, starał się nie okazywać siostrze niechęci, mimo że czasem opierało się to na cofnięciu ręki szykującej się do siarczystego policzka ostatkiem woli. Nie miało to miejsca co rusz, chyba tylko jeden, jedyny raz. Prędzej się o nią poważnie niepokoił, przeróżne rzeczy była zdolna wyczyniać, nieważne, jak wielkie uszczerbki na zdrowiu by to ze sobą niosło.
- Mhm - odparła nieuważnie, najpewniej doprowadzając towarzysza do tym większego zdenerwowania. Cóż za pokrewne dusze, drażliwe i szalone. Spod osłony swych myśli wychwyciła mimo letargu ów promienny uśmiech. Wcisnęła się w drzewo, chcąc nieco odsunąć się od Scotty'ego, wzdrygnęła się także. To był chyba najpaskudniejszy rodzaj uśmiechu, zwłaszcza w połączeniu z wymownym spojrzeniem. Nie kojarzył jej się najlepiej. Przez chwilę wpadła w popłoch, poczuła się momentalnie niczym osaczone zwierzę, bez drogi ucieczki, bez żadnej pomocy. Kapelusznicy mogli się przemóc do wszystkiego, szczególnie ci zezłoszczeni. Zląkłaby się prawdopodobnie jeszcze bardziej, gdyby poznała naturę i przeskoki charakterów targające Scotty'm, w każdym bądź razie opamiętała się szybko.
Westchnęła w myślach. Chyba czasem stawała się zbytnio bojaźliwa, zagubiona. Nic dziwnego, w końcu zawsze prowadzono ją za rączkę i mimo sędziwego wieku nie znała się za bardzo ni na świecie, ni na ludziach. Przypomniały jej się słowa brata. Świat tylko czeka, żeby cię potłuc. Pokręciła głową, po części otrząsając się ze wspomnienia. Zawsze reagowała zbyt gwałtownie i płochliwie, taki los. Odwzajemniła uśmiech, choć wypadł dość słabo. Nie przestraszyły ją wbrew pozorom jego słowom, które dopiero w tej chwili doszły do jej uszu. Zastrzygła jednym z nich, prawie jak prawdziwe dzikie zwierzę, wiecznie czujne.
I nagle, nieoczekiwanie dla siebie samej, jak i zapewne Scotty'ego, chociaż były to tylko niewinne domysły, wybuchnęła śmiechem. Słodki śmiech. Kojący śmiech. Może w jej oczach żył on swoim własnym życiem, tak samo jak struny głosowe i inne narządy. Można by rzec, śmiech piękny, wdzięczny i dźwięczny, ale każde bębenki uszne pojmowały go nieco inaczej. Któż może wiedzieć, Scypion niekoniecznie dojrzy w wydobywającym się z jej piersi trelu właśnie takie przymiotniki, może wyda jej się on denerwującym skrzekiem, jakby chichotała podstarzała ropucha. Och, Jeanelle chyba pod niektórymi względami popadała w narcyzm.
- Myślisz, że do twarzy byłoby mi z pustymi oczodołami? - spytała z szelmowskim uśmiechem, trzepocząc rzęsami. - Ale nie chcę roztworu - mruknęła, a w jej głosie pobrzmiały wręcz gniewne nutki. Czyżby żywiła jakąś urazę do roztworów? W sumie miała masę powodów, aby żywić urazę do czegokolwiek, co łatwo wybuchało, gdy znajdowała się nieopodal, co swoją drogą uwydatniało się szczególnie przy czarnoksięskich pomyłkach. Z drugiej strony, nie zawiązała przyjaźni z zawartością słoiczków wypełnionych roztworem. Z pewnością obawiałaby się samej siebie, gdyby ujrzała własne gałki oczne, łypiące podejrzliwie zza brudnego szkła. Właściwie to zobaczenie ich tuż po utracie to dość trudne zadanie, jeśli jest się pozbawionym narządów wzroku... Może dałoby się wymyślić coś, co zastąpiłoby ten zmysł? Deliberowanie nad tym musi być wyjątkowo ciekawe!
- W zasadzie to owszem. - Nie mogła zaprzeczyć temu, iż malinek bytowało tutaj całkiem sporo. - Ale jestem bardzo pazerna - wyszczerzyła się do niego, co w przypadku człowieka takiego jak Scotty mogło ponownie działać rozjuszająco. Jeszcze trochę, a Zoe zacznie emanować starannością we wprawianiu go w furię.
Pewnie wyglądało to nieco dziwnie, szczapa z wyraźnie zarysowanymi żebrami mówi o sobie jako o pannicy żarłocznej. Byle przytaknąć swemu oświadczeniu, zakołysała się krótko na piętach i przykucnęła, wybierając sobie parę owoców. Wetknęła je do ust. Naszła ją chęć na jakieś treściwsze pożywienie. Może kawałek malinowego ciasta z gałką lodów, chociaż pasowałaby i wspomniana oczna, a do tego filiżanka dobrej herbaty? Oblizała ozorem wargi, co poskutkowało spłynięciem następnej strużki. Uchm, przydałoby się wolniej jeść, lecz w istocie, czasami zdarzało jej się obżarstwo. Najwyraźniej nie za często, jak ujawnia się to w jej aparycji.
Podniosła się i wyprostowała, ściągnąwszy sobie tuż po tym prawą rękawiczkę z zafrasowaniem. Zmarszczyła brwi w odpowiedzi na stwierdzenie Scotty'ego.
- Znów "tylko". Tylko maliny. Czy traktujesz tak wszystkie rzeczy? - prychnęła, powstrzymując się od dodania czegoś więcej. Z chęcią jeszcze by coś dorzuciła, czemu nie. Taka postawa ją drażniła. Właściwie w pokrętny sposób nie świadczyło to o wadzie jej własnego charakterku? Stosunek do malin wychodził daleko za antropomorfizm.
Przekręciła główkę, wierzchem dłoni ocierając trochę malinowego soku. Z rozchylonych ust nadal spływało ciut owego płynu. Tak, chyba zwykle brała niektóre sprawy za bardzo na poważnie. Powinna odznaczać się lekkim duchem, wieczną beztroską, wszelako była po części dzieckiem. Czyżby przeciążyła czymś swój łebek? Najpewniej. Przycisnęła grzbiet do pnia, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. Żywiła nadzieję, że nieopodal znajduje się jakiś strumyczek, coby poprawić stan wizualny rękawiczek. Nie miała mnóstwa par, a te, które obecnie wcisnęła na kończyny, były ulubionymi Jeanelle. W końcu biel była taka uporządkowana, stabilna. Ścisnęła rąbek materiału, przez co element garderoby utrzymał się w jej dłoni.
- Chyba, tak naprawdę... - zaczęła, a jej w obecnej chwili niski-nie-w-sensie-złowróżbnym, melodyjny głos przypominał mruczenie kota. Zawierał też w sobie niepewność. - ... Nie odnosisz się do wszystkiego tak lekceważąco, co? - zdjęła oczęta z pustej, nieciekawej przestrzeni, by zetknąć się ze złotem. Miała spojrzenie oceniające i przenikające, jakby starała się w jakiś sposób wyrobić sobie należytą opinię o ciemnoskórym Kapeluszniku. Na razie oplatała go stosunkowo gęsta tajemnica, podobnie do tego jak gęsta była soczysta zieleń u jednej z tęczówek Zoe; ale czy nie bywa tak przy każdym nieznajomym? Chyba że mamy do czynienia z osobnikiem bardzo otwartym i wylewnym, który w mig przybliży nam całą swoją istotę. Niekoniecznie ogółem ktoś taki istniał lub istnieje, jednak zaistnieć musi.
- Irytuję cię? - padło z jej warg nagle zapytanie. Spojrzała nań pytająco. Jakby rzeczywiście sobie z niego kpiła, bowiem przywodziło to na myśl, że wzięła pod uwagę taką ewentualność dopiero teraz. Ślepia stały się bardziej ciekawskie, może nawet nachalnie. Niemniej, tylko od rozmówcy zależało, jak odczyta oddźwięk pytanka tęczowowłosej. Mogło równie dobrze wedle jego mniemania nie mieć żadnego sensu, zresztą większego nie miało, gdyż za nic Kapeluszniczka i tak nie zmieniłaby swojego postępowania.

Anonymous - 12 Luty 2012, 12:01

Przyglądał się jej zmieniając mimikę twarzy. Z każdą chwilą jego i tak spory uśmiech się powiększał. Oj tak.. Bo jednak czemu by nie. Może ją przecież poirytować, kto mu zabroni? Nie sądził iż młoda Jean przywiązuje taką uwagę do imion. To jest.. Interesujące?! Słysząc jej jakże naburmuszony ton, z jakim oświadczyła co myśli na temat miana nie mógł się pohamować i zawył śmiechem. Przechylił ciało nieco do przodu i aż rękoma zakrył usta, gest w jego przypadku zamiast kulturalnego zasłonięcia ust był bardziej ironiczny, wręcz prześmiewczy. Ciąg dalszy wyprowadzania z równowagi Jean. Z jednego kącika ust aż poleciała mu łezka, którą po chwili starł.
- Jak imię może streszczać egzystencję, która po urodzeniu nie jest jeszcze zbyt.. treściwa..
Na tym etapie Scotty stwierdził kolejną rzecz, dosyć ciekawą w jego mniemaniu. Logika owej kapeluszniczki musiała być nieźle.. pokręcona. Mimo wszystko nie przerywał i słuchał dalej co ma do powiedzenia. Jeanelle widocznie go pod tym względem zaintrygowała. Przechylił nawet głowę Zamrugał oczyma i znowu powiedział swoje zdanie, a jakże.. musiał..
- Imię tylko pozwala nas zlokalizować w społeczeństwie, nie jest namiastką naszego imienia. Mógłbym nazywać się chociażby literą, czy cyfrą i w dalszym ciągu ja byłbym mną. Więc twoje rozumowanie jest nieco.. nielogiczne młoda damo..
Owszem od początku starał się ją nieco zezłościć i to, że teraz zareagowała nieco żywiej po prostu go ucieszyło. Jednak pytanie jakie ku niemu wysunęła zbiło go z pantałyku. Do tego stopnia, że aż otworzył lekko usta i zamrugał powiekami. To dobre pytanie, oczywiście bardzo wiedział czemu "Scotty", ale czy musiał tłumaczyć to jej. to jego pseudonim nie imiona, więc niejako dziewczyna żyła w przeświadczeniu, że to jego miano. Oh jaka szkoda, teatrzyk ciągniemy dalej droga Zoe. Czując jak wbija mu palec w pierś wygiął brew w geście zapytania a potem usłyszał pytanie. Znowu bezsensowne jak na jego gusta.
- Zasadniczo to skąd mam wiedzieć, pytaj moich rodziców, znaczy nie pardou ich już nie da rady zapytać. Tak mnie nazwano i tyle..
Prawdą jest iż Scott nie jest wielbicielem każdego stworzonka, bynajmniej nie w dniu gdy jego osobowości tak się przeplatają. No i zasadniczo wątpliwa sprawa aby dziewczyna się o nim wiele dowiedziała. Jest zbyt skomplikowany aby tak na wejściu czy podczas jednego spotkania wyrobić sobie chociażby pogląd na jego charakter. Może i troche nie pasowała do niego ksywa, chociaż wielu osobom tak. Jak już zaś zostało wcześniej wspomniane rozumowanie Jean było inne niż większości co było pozytywne rzecz jasna, w końcu ktoś ciekawszy od przeciętnej masy ludzi i nieludzi. Co do jej deliberowania nad rasą Scotty'ego to zdecydowanie miała twardy orzech do zgryzienia, wybrał dobry moment na zostawienie swojego cylindra w domu. Nie żałuje tej decyzji, oj nie. Na sugestie imion tylko przechylił głowe i lekko się uśmiechnął.
- W sumie Asmodeusz i Lucyfer nie brzmią źle i oboje mają ze mną trochę wspólnego, ale zasadniczo wszystkie trzy są mi obojętne. Wolę byś jednak mówiła Scotty, bo przywykłem do tego..
Westchnął i wzruszył ramionami i do uszu kapelusznika dotarły kolejne słowa. Dla niego "Zoe" było po prostu śmieszne i nic ani nikt tego nie zmieni. Od po prostu tak jest i koniec kropka. Nie ma zamiaru w to się zagłębiać, ani na pewno fakt, że jego zdanie jej się nie podoba. Nie miał też zielonego pojęcia, że przypomina jej brata. Nie miał pojęcia o żadnym Gilbercie toteż żył w błogiej niewiedzy iż zachowuje się jak on. No może pod pewnymi względami. Sam nieraz był zły na Lou i krzyczał, raz chyba nawet jej przetrzepał tyłek jak zbytnio go zmartwiła. Nigdy jednak nie zrobił krzywdy, siostra jako jedyna umiała poskromić jego ciemną stroną, tylko ona.
Rzeczywistym fakt4em jest jednak iż czarnowłosego nie warto drażnić, przynajmniej wtedy gdy nie ma przy niego Lullaby, która by umiała nad nim zapanować. Widział jaki na niej wywołał efekt i spodobało mu się to, jak zwykle z resztą, jej śmiech nie podziałał jak powinien, utwierdził tylko Scottyego w zdaniu jakie na jej temat już sobie wyrobił. widocznie był z niego lepszy psycholog niż uważał. Dźwięk rzeczywiście przyjemny nie był więc się skrzywił. Wiele przymiotników i porównań w tej chwili mógłby przypisać. W każdym razie mlasnął i tylko machnął niedbale ręką i westchnął jakby ze zrezygnowanie, sugerując iż dziewczyna raczej do "inteligentnych" nie należy. Czyżby kolejna próba zezłoszczenia dziewoi, być może.. być może.. To się okaże niebawem.
- Zaiste Zoe, inaczej bym tego nie mówił.. Zachichotał wyobrażając ją sobie bez oczu, no i rzeczywiście wedle niego byłby to ładny widok. Małą Jean jednak by tego nie zobaczyła, bo jak skoro by nie miała narządu wzroku? Chyba, że ktoś znał się na przeszczepianiu oczu, wtedy byłoby to możliwe, ma tak musiała zaufać zdaniu ciemnoskórego. Stwierdzenie o żarłoczności sprawiło iż uniósł brwi do góry. Nie widać było po niej aby jadła dużo, z resztą po nim także nie. W każdym razie westchnął i odpowiedział ze spokojem. Udawało mu się cały czas hamować, jak miło.
- Na pewno nie zjesz wszystkich, zwyczajnie jest ich tutaj za dużo, żołądek by nie dał rady Zoe..
Stwierdził ze spokojem i chichocząc podszedł do jakiegoś krzaka i także zerwał kilka owoców, ponownie z reszta i wrzucił je sobie do ust. Sok nieco zbrudził jego wargi więc je oblizał. Nie mógł zaprzeczyć faktowi, że są pyszne, nawet z resztą nie zamierzał. Z jego ust wydostał się pomruk i aż się zamyślił. toteż pytanie jakie zadała kapeluszniczka niejako go z tego stanu wybudziło. Zamrugał przez chwile zaskoczony powiekami. Przechylił głowę i zaczął się szczerze nad tym zastanawiać. Przez chwile nawet na jego twarzy widoczna była konsternacja. W końcu jednak się odezwał słowami.
- Zazwyczaj nie, chociaż..
Zaczął się zastanawiać, po raz kolejny o zgrozo nad tym co powiedziała. Toteż umknął mu fakt, że dziewczyna się oblizuje, sam zapewne zrobiłby podobny gest lub znowu naszła by go ochota na zlizanie. Prawda Scott nie należy do person co od razu by wyłożyły o sobie wszystko. Facet ceni sobie tajemnice i możliwość odkrywania charakterów. Toteż sam nie praktykuje pytań mających na celu wyrobienie sobie zdania o danej osobie. Co nie tyczy się pytań ogółem rzecz jasna. Nie są one jednakie, że od razu nawiązują do tego co chce się dowiedzieć. Często idzie na okrętkę, że tak można to ująć. Lubi kluczyć między różnymi informacjami bo to go zwyczajnie interesuje. słysząc pytanie odnośnie irytowania przechylił głowę i uśmiechnął się wesoło, co było urocze ale lekko nienaturalne.
- Właściwie to nie.. no może trochę..
Wzruszył ramionami. Jak na razie nie miał problemu z hamowaniem się, więc jest okey. No i naprawdę tylko trochę go irytowała. Zerwał kilka malin i podrzucając je do ust zjadał, to było silniejsze od niego, nawet przestał zwracać uwagę na fakt, że zebrało się trochę soku w kąciku ust. W pewnej chwili odwrócił się w jej stronę, jakby nagle coś mu się przypomniało.
- Ymm a co chcesz mnie zirytować ?
Gdy oto zapytała po prostu wpadło mu to do głowy, więc spytał, ot. Ciekawił go ten fakt niezmiernie i przyglądając się jej czekał na odpowiedź. W złotych oczach Scotty'ego widać teraz było rozbawienie i czysta ciekawość. Zsunął z dłoni rękawiczki i wsunął je w kieszenie. Po tym jakże ważnym incydencie podszedł do dziewczyny i palcami uniósł jej podbródek, uśmiechając nieco kpiąco. Przez chwilę przyglądał jej sie oczom, samo jego zachowanie było niezrozumiałe. Bo co on miał w zamiarze zrobić. Nie moi państwo wcale nie pocałować, co to to nie. W każdym razie nachylił się do jej ucha i szepnął swoim jakże pociągającym i męskim głosem.
- Jeśli tak musisz się bardziej do tego przyłożyć.
Parsknął śmiechem odsuwając się od niej i czekając na efekt, którego był baardzo ciekawy. Zapewne się tego nie spodziewała, ale kto ją tam wie.

Anonymous - 16 Luty 2012, 22:13

Cała ta wesołość jakoś specjalnie Kapeluszniczce do gustu nie przypadła. Co więcej, wyglądała na nader zdumioną, a następnie prychnęła cicho, machając ręką na towarzysza, jakby odganiała się od natarczywej muchy. Wedle jej mniemania to on miał dziwną i niepoprawną logikę, nie na odwrót. Na jego argument podważający jej tezę, tyczącą się szczególnego znaczenia imion, westchnęła, z politowaniem kręcąc głową.
- Ale, imię od początku zna twoją istotę! Zna przyszłość, wie, kiedy zginiesz, doznało twoich doświadczeń, jeszcze nim jego rąbek uleciał z ust rodzicielki, czy kogokolwiek, kto ośmielił cię nazwać. I wszystkie twoje miana, także te obraźliwe lub fałszywe, składają się na to jedno jedyne! - prawiła niczym natchniona, przy czym żywo gestykulowała. To, z jakim namaszczeniem odnosiła się do poniekąd tak błahej sprawy w rzeczywistości mogło zaśmiewać do łez, lecz najwyraźniej tęczowowłose uparte stworzenie nie widziało w takim podejściu niczego rozbawiającego. Gdy pochyliła głowę, cylinder zsunął się niżej i zasłonił sporą część jej twarzy. Rozsupłane uprzednio ręce znów zostały splecione.
- Cyfra, litera, szczeknięcie, które wydaje pies zapoznając się z rodakami, to również stanowi swego rodzaju imię, prawda? Byłbyś sobą nawet wtedy, gdyby ktoś wołał na ciebie przekleństwem. Ja mogę wołać, i dla mnie to będzie nazwa, przydomek, miano, a jak już mówiłam... Uch - nie miała najmniejszej ochoty powtarzać swojego wykładu. To chyba i tak nie prowadziło do potencjalnego przełomu, bowiem na razie żadne z Kapeluszników nie chciało zrezygnować ze swojej racji. Może teraz Jeanelle uda się coś osiągnąć? Płomyk nadziei sprawiał wrażenie migoczącej krótkotrwale iskierki. Wątpliwe. Że też wynikła sprzeczka z czegoś takiego. Niemniej, Kapeluszniczka byłaby zdolna do kłótni z jeszcze śmieszniejszych przyczyn.
- To jak najbardziej logiczne. Ty po prostu nie potrafisz tego pojąć - ofukała go, po czym uśmiechnęła się promiennie. Dążyła raczej do wyperswadowania mu jego mylności, nie do końca zirytowania. Ale trochę pouprzykrzać życie również nie zaszkodzi, mimo iż wychodzi to na większą szkodę dla niej według obecnego bilansu.
Reakcję na jedno z mnogich pytań przyjęła z większym zainteresowaniem. Nie sądziła, że takowo zostanie ono odebrane. Istniała nawet możliwość, że jej argumentacja i ogólne przekonanie wreszcie zdołają uzyskać sobie aprobatę. Wbiła uważniejszy wzrok w Scypion'a, a znany już płomyczek wreszcie nabierał normalnej postaci.
Odpowiedź jednak nie sprostała jej oczekiwaniom. Może były za wysokie? Chyba tylko w przypadku teraźniejszego rozmówcy. "I tyle". Jej usta już rozwarły się do tchnięcia w życie oryginalnego echa, polegającego na kolejnym powtórzeniu słów ciemnoskórego z należytą kąśliwością, powstrzymała się mimo wszystko.
- Kła-miesz - wyszeptała śpiewnie, chociaż nieprawdziwość jego słów opierała tylko na własnych domysłach. Pewnie nietrudno będzie to wydedukować, jednakże coś podpowiadało jej, że do końca się nie myli. Każde, wraz z najbardziej plugawym imieniem miało swoje objaśnienie na zapytanie "czemu". Miało to zastosowanie również w przypadku "Zoe". Bezwyrazowy zlepek trzech liter, nawet nie jej ulubionych, ale mimo to...
- No dobrze, Scotty - westchnęła także, ale nie było to w żaden sposób przedrzeźnianie pokrewnego zachowania ciemnoskórego, aby uprzedzić wszelkie mogące się nasunąć podejrzenia. Czasem była uległa i starała się stronić od konfliktów, w innych natomiast sytuacjach rzucała się niczym w amoku i za nic nie chciała dać za wygraną, troszkę jak się to miało do imion. O, no i niech Scotty zna jej wspaniałomyślność.
Czy pohamowałaby się, gdyby wiedziała o targających Scypion'em przeskokach osobowości? Zapewne nie. Coś takiego wydałoby jej się warte uwagi, pragnęłaby dowiedzieć się, co może się przejmująco strasznego wydarzyć, ze wszystkich sił dążyłaby do poważnego nadszarpnięcia nerw... Pewno nie skończyłoby się to pomyślnie dla obojga, lecz znacznie gorzej dla chuderlawej i delikatnej istotki, jaką sobą obrazowała. Nieco niefortunnie. Wprawdzie umiała przestać i szanowała granice, ale jednocześnie sama wytyczała cudze i jej ciekawość była nie do poskromienia przez nikogo innego, jak przez nią samą. Była uporczywym stworzeniem. Na razie jednak bardziej uporczywy był w jej stosunku Scotty.
Salwa śmiechu nie wywołała takiego efektu, jakiego by sobie życzyła. Um, a właściwie to jaki efekt miała uzyskać? Oczarować, niby magiczka z królikiem w cylindrze grupkę naiwnych dzieci? Doprawdy kiepska magiczka, co najwyżej jakieś łakome dzikie zwierzę przypatrzyłoby się bielonemu uszatemu.
Z pewnością nie idealizowała swojego śmiechu. To chichot uchodził w jej oczach za najpaskudniejszy dźwięk. Mogła się nawet o tym przekonać właśnie w tej chwili, na przykładzie męskiego przedstawiciela rasy kapeluszniczej.
- Czyżbyś miał na myśli - przekręciła głowę ponownie, lustrując go ciekawskim wzrokiem - Że moje oczy ci się nie podobają? - brzmiało to raczej jak zastanawianie się na głos. To już nie należało do prowokacji z jego strony, chyba że umyślnie ów, jak się wydawało, komplement, prowadził do wysnucia takowego wniosku. Właściwie bez oczu posiadłaby wygląd interesujący, chociaż nie wystarczająco zadowalający. Zwała włosów maźniętych częściowo wieloma barwami, spadająca na blizny, a raczej zaciśnięte szkaradnie powieki. Ślepota byłaby lepsza. Mogłaby zwodzić ludzi do woli, a bielmo wygląda dostatecznie ładnie. Warto też zauważyć, iż brak widzących oczu stwarzał dodatkowe trudności w postaci niemożności ubierania szarości w żywszą, czy jakąkolwiek, kolorystykę. Wszystko zmuszona byłaby wykreować samodzielnie. Szlifować kamyk, kształtować morze na podstawie jego szumu lub zetknięcia z wodą. To naprawdę mogło być doświadczeniem nazbyt pasjonujące, ale Jeanelle przyzwyczaiła się do nienagannego stanu zmysłu wzroku. Gdyby nie te przyzwyczajenia, pomstowała w myślach.
Na dosyć trafną uwagę Kapelusznika wzruszyła ramionami.
- Skąd możesz wiedzieć, czy mój organizm nie spala tak dużej ilości energii? Albo czy nie użyłam żadnych sztuczek biokinetycznych, aby zamaskować swoją prawdziwą sylwetkę? Albo nawet czy większość z tych malin nie jest iluzją, a ich prawdziwa ilość równa się takiej, którą mogę pożreć bez trudu. Zachowujesz się trochę jak... Realista. Nie cierpię takiego podejścia. Jest nudne - wyrzekła, ostatni fragment przeciągając, wskutek czego zabrzmiał prawie jak jęk. Ona sama miała daleko do realizmu. Nie potrafiła wykluczać możliwości absurdalnych, nieważnie jak za bardzo irracjonalnie by były. W końcu wszystko mogło okazać się czymś zupełnie innym, niż na pierwszy rzut oka. Mogłaby pieścić sobie bezdomne kocię, a ono mogłoby równie dobrze zmienić się w krwiożerczą bestyję, i tuż potem zmiażdżyć jej kark przyciśnięciem szponiastej łapy. Nigdy nie przyjmowała do wiadomości najprostszego tłumaczenia, sama wpędzała się w świat oparty na czystej nierzeczywistości. Tymczasem Scotty najwyraźniej troszeczkę negował filary jej postawy. A w Krainie nie ma niczego stałego i niezaskakującego, więc nic mu nie przyjdzie z opierania się na faktach. Choć, możliwe, że tylko chwilowo odniosła takowe wrażenie. W każdym razie, Jeanelle nie nadawała się do obcowania ze stoikami, i ten spokój również nie wydał jej się niczym wartym ulubowania w owym momencie.
Nie wiedziała z początku, jak ma odczytać odbijającą się na obliczu Scypion'a konsternację. Zapragnęła spytać, ale uraczyła się wytężeniem słuchu. "Zazwyczaj nie, chociaż..." Znów nie dokończył myśli. Tak cenił sobie swoje zdanie, iż zaborczo zatrzymywał je dla siebie?
- Hm? - upomniała go, wpatrując się weń przy tym z oczekiwaniem. Trzeba dodać, że wyjątkowo nie wytknęła mu, że chwilowo pozostawał bardziej żarłoczny od niej samej. Byłoby pewnie ciekawie, jakby nie oparła się tej pokusie.
Swoją drogą, Scotty o nic jej nie pytał. Ona zawsze pytała, nieznośnie. Nie musiało iść o to, że szczegóły z jej życia go zwyczajnie nie interesowały, lecz na razie na to wychodziło. Nie pogardziłaby nawet uprzejmym zainteresowaniem, co wiązało się z niechętnym odwzajemnianiem pytań. Prawdę mówiąc, nieco to jej ubliżało. Ale chyba zbytnio przesadzała. Prócz tego samoistnie skazywał się na jej trajkotanie.
Wesoły uśmiech, emanujący uroczością, nie pasował do Scypion'a. Te jego grymasy nieco ją dezorientowały. Natomiast uzyskana odpowiedź wywołała zadrganie wspomnianego uśmiechu w kąciku jej ust. Nie satysfakcjonowało jej irytowanie ludzi, jednak miło było wiedzieć, że nie tylko Kapeluszniczka męczy się z denerwowaniem w wykonaniu rozmówcy. Zawinęła kosmyk włosów za ucho, by zaraz po tym sięgnąć po następną malinę. Przyjrzała jej się, jak wyspecjalizowany selekcjoner. Bezproblemowo można by ją upiększyć, przerodzić w czekoladę lub napchać wnętrze płynnym karmelem, coby urozmaicić sobie posiłek, podpowiedział jej tęsknie umysł. Skonsumowała nieudziwniony owoc, ocierając sobie buźkę i tak już zabrudzoną rękawiczką. Może przypomni jej się jakieś zaklęcie na czyszczenie? Istniało ich mnóstwo, czarodzieje nie znali umiaru w upraszczaniu domowych prac.
W tym momencie Scotty przerwał jedzenie. Co on robił, tylko czas marnował... Wtem pytanie zawisło między nimi. Wpatrzyła się w niego wielkimi, zdumionymi oczętami, jakoby nie miała pojęcia, że mógł ją o coś takiego choćby podejrzewać.
- Skąd. Damom nie przystoi tak czynić - zaprzeczyła gwałtownie i całkiem niewinnie, a przynajmniej rzekomo. Na jej pozbawioną momentalnie emocji twarz już wpełzał znany Scotty'emu psotny wyraz, kiedy to zdjął rękawiczki. W sumie nie wydawało się to czymś nadzwyczajnym, lecz nieco niepokoiło. Po co je zdejmował? I zaczął się zbliżać. Sprężyła się machinalnie do uniku, zdążając wyrzucić z siebie tylko "Co...", gdy uchwycił palcami jej podbródek. To odebrało jej mowę, może nawet ciut nią wstrząsnęło. Jak on śmie! I do czego tak właściwie dąży? Wysyczała w myślach. Bezczelność, tak ją dotykać, opuszki palców niemalże parzyły. Naruszał jej przestrzeń. Nie była oswojona z bezpośrednim kontaktem, doprowadzał ją do furii i chyba nieco przerażał, mimo że w uniesieniu brody nie było niczego intymnego.
Na początku była zaskoczona. A wtedy spotkał się z nią oczami. Nie chciała mierzyć się ze złotymi oczami. Nie wyswobodziła się jednak od razu, prawdę powiedziawszy to było dość ciekawe, cóż też zamierzał osiągnąć.
A ślepia Kapeluszniczki... Och, ślepia posiadała przepastne. Nie wszyscy ludzie zostają dotknięci tą przypadłością, jaką jest mienienie się podobnymi oczętami. Zdawało się bowiem, że niegdyś wetknięto w nie odłamki duszy, które tkwią tam po wieki, i targające nią emocje można było odczytać wyjątkowo łatwo, jak zwierciadełko, o którym już Jeanelle niedawno rozprawiała. Była otwartą księgą. Co się tam takiego kryło? Złość. Zaskoczenie. Konsternacja. Nieme, nieporadne pytanie. Wieczna fascynacja. Trochę strachu oraz oszołomienia. Szara tęczówka przytłaczała swoistym smutkiem, zielona tętniała życiem. Zamrugała. Chyba lepiej było urodzić się bez oczu bądź dopiero później stać się zwyrodnialcem.
Wzdrygnęła się pod wpływem jego głosu. Raczej nie zadziałał tak, jak powinien. Nie widziała w nim nic nęcącego, żadnego powabu. Warknęła ostrzegawczo na Kapelusznika, zacisnąwszy przy tym dłoń na swoim szpikulcu. Ciut za mocno, aż ostre krawędzie pokaleczyły obnażoną skórę Zoe i pokryły ją szkarłatne krople krwi. Spostrzegła to w tym samym czasie, gdy zostawiono w spokoju jej podbródek.
- Umiem się przyłożyć. - Uniosła przed siebie rękę i otrzepała z czerwieni, ażeby następnie sięgnąć po cylinder i zamierzyć się nim gniewnie na Scotty'ego. Mogła trafić, chyba że zdołał się on uchylić, bez względu na ten aspekt zawarczała ponownie.
- Nie lubię, gdy ktoś się tak do mnie zbliża - burknęła, machając mu kapeluszem przed nosem. - Nie waż się! - fuknęła jak rozjuszona kotka. Przeczesała łapką włosy i założyła cylinder na powrót na głowę, nic sobie nie robiąc z błyskających niebezpiecznie iskierek we grzywie, czym się objawiało wytrącenie jej z równowagi. Otarła podbródek rękawem, jakby to miało w jakiś sposób zmazać ślad jego palców. Odetchnęła głęboko, potarłszy intensywnie skroń, niechcący ranną ręką, przez co była teraz ustrojona krwią. Potrafiła się denerwować o wiele poważniej, i także zatracać się w furii, ale to nie był jeden z tych momentów. Syknęła cicho.
Faktycznie się tego nie spodziewała. Zlizała karmazynową substancję z kończyny.

Anonymous - 24 Luty 2012, 14:07

Oh! Jaka szkoda, że nie przypadła jej ta wesołość do gustu. niemniej mało go to obchodziło. Jego celem było zirytowanie dziewczyny i chyba idzie mu dosyć dobrze, nieprawdaż? Widząc jej gest uniósł brew i zachichotał. Dziewczyna była po prostu zabawna, bynajmniej wedle jego gustu. Wytykał kocioł garnkowi prawda? Każdy ma logikę jaką ma, Scotty nie zastanawiał się czy jego jest odpowiednia. Na coś takiego zwyczajnie nie miał czasu, ani go to nie ciekawiło.
- Jak imię może znać twoja istotą skoro jest to tylko słowo?
W jego głosie dało się słyszeć ironiczną nutę sprawiającą, że jego wypowiedź nie była pytaniem a po prostu wyśmianiem wyjaśnienia kapeluszniczki. Musiał to zrobić widząc jej nieco chory zapał. Prawiła jak jakaś poetka albo nie wiadomo kto. Scotty był prostszą postacią. Po prostu nie lubi jakiś ubarwień. Dl niego kubek to kubek i nic więcej. Z zaciekawieniem obserwował i słuchał, Jeanelle chyba wpadła w jakiś trans gadulstwa i mówienia o swoim punkcie widzenia, śmieszne.
- Szczerze mówiąc, nie zrozumiałem o czym mówisz mała i nawet nieszczególnie mnie to ciekawi. Daj sobie na wstrzymanie..
Czarnowłosy wzruszył ramionami i westchnął, nie znosi takiego gadulstwa. Kolejna cecha, która charakteryzuje jego siostrę to ironiczne prawda?
Prawdą jest też, że nie zamierza zrezygnować ze swoich racji i punktu widzenia. Tęczowo włosa nie była dlań zbyt przekonująca po prostu, tak więc nic dziwnego. Jej podejście trochę go mierziło , aloe nie obchodziło póki nie zechce na siłę na niego wpłynąć, tego nie lubi. Nie musiała powtarzać tego wszystkiego, martwić się więc powodu nie ma. Czuł, że dziewczyna ma jakiś cel w tym swoim gadulstwie, ale nie chciał się na niego zgodzić, oj nie. wolał powkurzać, kocha to robić. Uśmieszek na moment znikł na rzecz gestu , oblizania ust.
- Dla mnie nie jest logiczne, raczej śmieszne i nic nie wnoszące. Jednak jak kto woli, Zoe.
Wzruszył ramionami widząc jak promiennie się uśmiecha. Sam także odwzajemnił ów gest. Chciała aprobaty swoich przekonań, ha! Nie z kapelusznikiem ten numer. Scypion, nie miał zamiaru jej chwalić ani nic z tych rzeczy. Dziewczyn a się przeliczyła, jej mina zaś była rozkoszą dla jego złotych oczu. Ah! Tak! To był jego żywioł, no i chyba ta ciemna strona zaczęła się bardziej udzielać. Szala powoli się przechylała, co mogło mieć różne skutki..
Kolejne słowo go zdziwiło, co było widoczne gołym okiem na jego twarzy. Ona zarzuciła mu kłamstwo. to była jakaś kpina, wielki niesmaczny żart w jej wydaniu. Mlasnął więc zniesmaczony tym wszystkim i mruknął nieco zażenowany jej postawą.
- Czemu miałbym kłamać?
Zapytał szczerze zaskoczony jej zarzutem Przeczesał dłonią włosy wzdychając. Naprawdę ta cała sytuacja zakrawała o jakiś teatrzyk komediowy. Dziewczyna w końcu spasowała, widocznie nie miała ochot5y dalej nad tym sie rozwodzić, o i dobrze nawet. Przynajmniej z punktu widzenia Scotty'ego. Kto wie co by się stało gdyby wyprowadziła go z równowagi. Zapewne nie byłaby zachwycona obcowaniem z sadystą jak mniemam. Nie wiedziała, że targają z nim zmiany osobowości, to dobrze. Uporczywość i dociekanie, co jak dlaczego i tak dalej skończyłoby się źle. A póki było tego brak to ciemnoskóry zachowywał się względnie normalnie, oczywiście to też zależy co kto uważa za normalność..Jak mu niezmiernie przykro, że nie lubiła chichotu. Tak przykro, że nie miał zamiaru się tym wcale, a to wcale przejmować. Nie miał pojęcia jaki chce uzyskać efekt i bynajmniej chyba nie szło to w kierunku jaki by chciała dziewczyna. Oczarować Scottyego to naprawdę kawał ciężkiej roboty, no i na pewno nie zadanie na kilka chwil a raczej tygodni. nie jest to persona co daje się wodzić za nos, jedynie siostra może i jest tego świadom, że ten fakt wykorzystuje.
- Nie zastanawiałem się nad tym. Twoje oczy są w porządku, nic nich nie mam..
Także przechylił głowę. Trochę te pytanie zbiło go z pantałyku a wyraz twarzy stał normalny. Nie uśmiechał się tylko spokojnie na nią patrzył. Co do przyzwyczajenia do zmysłu wzroku każdy je miał, no chyba iż urodził się ślepy to tutaj sytuacja się zmieniała. Chociaż i takie osoby pragną widzieć świat a nie tylko go sobie wyobrażać, nie żeby to było coś złego, zdaniem kapelusznika raczej irytującego. Kolejny słowotok z jej ust spotkał się z lekką złością w oczach czarnowłosego i niezadowolonym grymasem twarzy. Jest realistą, no bynajmniej po części. Z resztą kto pozwolił jej go oceniać. Nie musiała tego mówić, to źle dla niej wróżyło. Prychnął tylko w odpowiedzi.
- Może i jestem realista, może i jestem nudny jak to ujęłaś. Jednak czy gdyby tak było stałabyś tutaj i umyślnie starała mnie urobić bądź zirytować? Przeczysz co chwila, to śmieszne..
Przebywanie w świecie ludzi troch go zmieniło. Nie przywykł do iluzji bo w świecie ludzi wszystko było prawdziwe, a spędził tam niemal połowę swojego zacnego żywota, nabrał wiele ludzkich cech przez to. To nie tak, że nie wiedział o istnieniu iluzji, po prostu wiedział, że w ludzkim świecie coś takiego się nie zdarza, więc głowy sobie tym nie zaprzątał.
Czy Scotty jest stoikiem? Sam tak nie uważał bo zdarzało mu się popadać w skrajne stany emocjonalne. Chociażby furię, załamanie, nadnaturalną wesołość czy konsternację wykraczającą poza normy. Może i nic mu nie przyjdzie z opierania się na faktach, ale chwilowo jest to silniejsze od niego. Z resztą skąd mogła wiedzieć jaki on jest po tak, krótkiej rozmowie? Jest zbyt skomplikowany i poznanie go zajmuje naprawdę sporo czasu. Może kiedyś jej się to uda, jeśli zechce oczywiście.
Niedokańczanie myśli weszło mu w nawyk, często mu się to zdarzało i wcale mu nie przeszkadzało, oczekiwał, że rozmówca chociaż trochę wysili swój mózg. Tak też było i tym razem, no bo czy dopowiedzenie reszty było takie trudne, nie.
- Eh, nieistotne panienko Zoe, nieistotne..
Westchnął i zachichotał ponownie. Faktem jest też to, że stał się trochę żarłoczny. Na chwilę jednak zaprzestał konsumowania słodkim ulubowanych przez niego owoców. Możliwe, że jest masochistą skoro skazywał się na jej obecność. Jak by nie było przecież mógł sobie stąd iść i zostawić tę dziecinę tutaj samą i dalej nie interesować jej osobą. Fakt, przesadnego zainteresowania to nie wykazywał, ale też nie ignorował, tego zarzucić mu nie mogła.
Pytanie przez chwilę pozostawało bez odpowiedzi a myśli Tezjusza galopowały z szybkością świata, bez ładu i składu. Mruknął też coś niezrozumiałego pod nosem. Myślał, że dziewczyna nie odpowie ale spotkało go zaskoczenie, miłe swoją drogą. Mimo wszystko miał świadomość, że kłamie.. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że z nim igra, a on z nią z resztą. Tak więc są vice versa, nieprawdaż?
Zdjęcie rękawiczek było spowodowane tylko jednym, jest pedantem i po co miał je brudzić, skoro planował dalszą konsumpcję malin ? co z tego, że chwilo mała i przesłodka Zoe go od tego odwiodła i zajęła swoją osobą. Domyślał się, że jego zachowanie ja nieźle dezorientuje, taki miał cel, swoją drogą często to wychodziło po prostu samoistnie. W tym przypadku wcale tego nie planował, pchany impulsem po prostu zrobił, wszystko.
Patrząc jej w oczy wyczytał z nich wszystko. Jest niczym otwarta księga a on uważnym czytającym i obserwatorem. Jej reakcja go jak najbardziej usatysfakcjonowała. Ucieszyła i sprawiła, że poczuł przewagę, takk zdecydowanie. Nie myślał nad tym jak to odbierze, przynajmniej nie zbyt silnie. Nie miał na celu wcale jej nęcić czy uwodzić, po prostu tak wyszło i nie miał wpływu w takim momencie na swój głos, chyba iż chciał wywołać taki właśnie efekt ale zasadniczo nie miał takich planów. Kątem oka zobaczyć, że zraniła się w dłoń. Chciała go zaatakować tym szpikulcem, czy jaki grom? Nieładnie, bardzo nieładnie. Zignorował jej odpowiedź.
Czy udało mu się uniknąć jej ruchu. Jakoś niezbyt, nawet się nie starał, nie miała dużo siły, ot. Poczuł plaśnięcie, to wszystko.Cmoknął niepocieszony i powiedział smutno-prześmiewczym tonem.
- Droga Zoe ranisz moje uczucia wiesz? Co Ci przeszkadza, że Cię dotykać.. Nie jestem jakiś zawirusowany czy coś..
Zrobił skruszoną minę, dla pokazu tylko rzecz jasna. W środku zaś śmiał się do upadłego, chciał jednak tę grę pociągnąć po prostu. Widząc jak sunie językiem po dłonie nie mógł się powstrzymać, chociażby dlatego, że chciał ją solidnie wkurzyć. chwycił jej dłoń w nadgarstku i przy ciągnął. Na usta znowu wpełzł uśmiech. co zrobił nasz kapelusznik a no także zlizał krew, która na nowo zaczęła się zbierać na dłoni dziewczyny. Ciekawe jak zareaguje, bardzo interesujące.. Gotów był jednak do obrony, gdy zajdzie taka potrzeba, nie jest przecież ignorantem.

Anonymous - 25 Luty 2012, 20:12

Chyba Scotty naprawdę nie był w stanie jej pojąć, nawet nie przez wzgląd na to, iż starał się ją zirytować. Doprawdy, była dla niego jeszcze bardziej pełna politowania. Ciężkie westchnienie wydobyło się z jej piersi, i choć poczuła ukłucie złości czy irytacji, kiedy usłyszała jego ton, postanowiła odpowiedzieć.
- Po prostu zna. W imieniu jest magia! To chyba dla ciebie zbytnio ambitne i zawiłe kwestie - ucięła ze zdenerwowaniem, biorąc się za następną malinę. Akceptacja, samo pojmowanie nie było aż tak trudne, tak się jej przynajmniej zdawało. Ale, może dla niektórych zachodziło to na dojmującą niedorzeczność, stąd owa negacja? Na domiar wszystkiego, ponownie to "tylko", pf. Najwyraźniej za malenkości jej konwersator nie został obdarzony należytą dozą szacunku dla niektórych przyziemnych rzeczy oraz stosowną wyobraźnią.
- Widzę, że nic nie rozumiesz. Cóż za oszałamiająca lotność umysłu. - Wymruczała. Tak właściwie chyba najbardziej zabolała ją ta "mała". Mimowolnie zawarczała, z lekką frustracją. - I byle nie mała. Za tym określeniem też nie przepadam. Zowię się Zoe - prychała raz po raz, wybitnie niezadowolona z takiego nazewnictwa. - Byłoby ci miło, gdybym raczyła nazywać cię padalcem albo upośledzoną tchórzofretką? - spytała ze ściągniętymi brwiami, co nadawało jej wygląd pokrewny srogiemu. Swoją drogą, wyrafinowane obelgi. - "Mała" nie brzmi godnie, chociaż z pieszczotliwym zabarwieniem łatwiej byłoby to znieść. Co nie ma odniesienia w twoim przypadku, jak sądzę - zdmuchnęła parę bardziej uporczywych kosmyków, które nie bez determinacji opadły na pierwotne miejsce. Zrobiła naburmuszoną minę i odwróciła wzrok, powstrzymując się od bardziej zaawansowanej reakcji na następną wypowiedź, niżby coś więcej od słów.
- Nasze pojęcia logiki muszą być diametralne różne - zabębniła palcami o swe ramię. Nic nie wnosiło? Och, z pewnością zmieniło choć cząstkę z mniemania o wadze imienia u Scypion'a, mimo że ów albo tego do siebie nie dopuszczał lub zwyczajnie tego faktu nie dostrzegał. Może warto było poczerpać z tego nieco satysfakcji? Właściwie to ciut bezsensowne. Natomiast odwzajemniony uśmiech sobie bezczelnie zlekceważyła, lecz warto pomyśleć nad tym, czy i definicje bezczelności obu paplających osobników były podobne. Jeanelle również zaczynała tracić dobry humor, tak troszeczkę. Um, winno się to zmienić.
Ale przechylmy szalę, i zobaczmy, cóż takiego się wydarzy, o ile nie będzie to zbyt mordężniczą czynnością. A jeżeli katorga, to chyba Kapeluszniczka w końcu by się tym znudziła, istniały tysiące ciekawszych zajęć, jak poszukanie w zaroślach czegokolwiek, czy byłby to interesujący okaz żuka bądź porzucony kosz truskawek.
Na zażenowane pytanie parsknęła cicho śmiechem. Odnalazła go wzrokiem, zdumiawszy się na jeszcze większe zdziwienie u ciemnoskórego, po czym wzruszyła barkami z niepewną miną. Wyglądało na to, iż czasem zdarzało jej się go zaskakiwać.
- Ludzie i im podobni mają ku temu różne powody, nieprawdaż? Może znaczenie twego miana jest zbyt zawstydzające dla ciebie, lub, jak podejrzewam, nieprzeznaczone dla moich uszu. Gdybyś coś mi o sobie opowiedział, najpewniej potrafiłabym lepiej odpowiedzieć na to zapytanie. Jednak jesteś chyba za bardzo nieśmiały, co? - odparła ostrożnie po dłuższej chwili, na koniec uśmiechając się nikle. Owszem, próbowała mu zagrać na nerwach, ale nie miała podstaw, by sądzić inaczej. Skryty, zamknięty w sobie, wykazujący fałszywe uprzejme zainteresowanie, takie chyba mogła pozyskać o nim pojęcie i tak też się stało. Ona natomiast starała się być bardziej otwarta, a zresztą z takimi ślepiami nie musiała mamić ludzi, że przykładowo nie żywi do nich ciepłych uczuć, jeśli skupimy się na tej sprawie. W sumie po Scotty'm raczej nie było widać, aby świadczył nieprawdę. Czyżby zraniła jego męską dumę, posądzając go o jawne kłamstwo?
- Możesz także kłamać ze znużenia. Bądź masz w tym upodobanie - zaczęła beztrosko wywijać w powietrzu szpikulcem, wyliczając mu pod nosem jeszcze trochę ewentualności, jakie były już niedosłyszalne. W zasadzie nawet dobrze się przy tym bawiła. Istoty kłamców natomiast nie dane jej było poznać. Mogłaby mu wytknąć zwyczajnie, że kłamie z własnych pobudek, i na tym skończyć.
Niekoniecznie kontakt z sadystą nie byłby wart jej zachwytu. Byli zajmującymi personami, wbrew ich pozornemu uszczerbionemu umysłowi. No i czemu pławili się w bólu, dlaczegóż to żywili zamiłowanie do krwi, tortur, i jak udawało im się pozostać niewzruszonym na cudze cierpienie. Co za osobliwości. Zamrugała, tym samym orientując się, iż jej broń nadal wesoło tańcuje w eterze. Dzierżąca ją ręka zastygła raptownie, a Jeanelle odsunęła wzrok od ostrza i skupiła się powtórnie na Scypionie.
- "W porządku"? Teraz masz moment, żeby się zastanowić - rzekła z równie niezmąconym spokojem. A właściwie to jego zdanie za bardzo się dla panienki Leveque nie liczyło. Cóż by poradziła, gdyby mu się nie spodobały, wydrapałaby sobie? Ładniej by było, jakby wbić sobie jakiś widelczyk w jedną z gałek, to dopiero niespotykane oczęta. Ale taki sterczący przedmiot byłby nieco kłopotliwy.
Jednakże niepochlebna opinia Kapelusznika o ślepiach mało ją na obecną chwilę obchodziła, zawsze liczyła się tylko z jedną osobą; zwyczajnie interesowały ją zdania innych, tak, jak dziecko ciekawił świat i wszelakie zjawiska.
Ach, ta urzekająca złość w oczach i grymas były niejakim zwieńczeniem jej dążeń, lecz odniósł się raczej do jej słów zbyt samczo. Samczo, potraktował to jak osobistą urazę, jednocześnie nie do końca zrozumiawszy sens jej wypowiedzi.
- Nie sformułowałam tak tego - zaprzeczyła z pretensją, uciekając spojrzeniem w bok. Może nie chciała, żeby odkrył jej irytację, mimo że już to nastąpiło? - Powiedziałam, iż podejście realisty jest nudne. A to różnica. I gdybyś słuchał mnie uważnie, zauważyłbyś to - z jakimż to impertynenckim zachowaniem spotkała się z jego strony, niesłychane. - Oświadczyłam także, że w moim interesie nie leży wzbudzenie u ciebie irytacji i nie masz za bardzo jakichkolwiek dowodów na to, jakoby było inaczej - dodała, już mniej urażonym tonem, niż przed chwilą.
- Może jesteś trochę nudny. Monotonny, lekceważący. Ironiczny. Bynajmniej nie wspominałam nic o jakimś dojmującym znużeniu, jakie dopadałoby mnie przy obcowaniu z tobą. - I po co zaczynał się złościć? Nie mogła zaprzeczyć, aby całkowicie nie wydał jej się osobą nudną, poza tym nie ma się nad czym tutaj rozwodzić. Ale najwyraźniej nie słuchał jej na tyle uważnie. Nachmurzyła się najbardziej z tego powodu.
Irytował ją samym sposobem bycia. I bagatelizował. Nieistotne, tak?
- Nie tobie oceniać, co jest nieistotne. Niektóre fakty są nadmiernie interesujące dla postronnych słuchaczy - mruknęła, próbując jakoś zmusić go do dokończenia frapującej ją myśli. Ależ skąpy rozmówca. Ponowienie chichotu zaowocowało wrogością w jej oczach. Po raz wtóry?
Dobry mi pedant, skoro nie odczuwał zgrozy na myśl z bezpośrednim kontaktem z jej skórą, najpewniej siedliskiem zarazków, już stosowniej byłoby wykorzystać rękawiczki. A tak nawiasem pisząc to chyba Zoe powinna czuć się pochlebiona tym, iż przedłożył gnębienie jej nad dalszą konsumpcję.
Wyczuła, że Scotty domyślił się już posiadania przewagi nad towarzyszką. Sama czuła się bardziej bezbronna, zwłaszcza patrząc przez pryzmat niewielkiej siły fizycznej. Chwała losowi za to, iż przynajmniej została obdarzona należytą ofensywą w przypadku mocy i nie była żadnym prawdziwym, słabowitym człowiekiem.
Nie pokładała w szpikulcu wielkich nadziei, ale była z nim wystarczająco oswojona, ażeby odpowiednio go użyć.
Celność plaśnięcia szczególnie jej nie ucieszyła. Ot, łut szczęścia, lecz ciemnoskóry chyba ani myślał jakkolwiek bronić się przed cylindrem.
Nadal miała się na baczności, lecz pretensja Scotty'ego mimo to nieco ją skołowała. Zbierała się na "hę?", nastąpiło krótkie zawahanie.
- Jeśli zbliżysz się jeszcze raz, zadźgam cię na śmierć - ostrzegła nadzwyczaj stoickim głosem, chociaż ów spokój był raczej złudny. Rzekoma skrucha musiała uśpić jej czujność, ten moment jednak wystarczył, aby z jej krtani wyrwał się zdławiony okrzyk zaskoczenia, kiedy została przyciągnięta przez Scypion'a. Jej ciało zesztywniało, a ręka desperacko ścisnęła broń i uniosła ją nad głowę w obronnym geście. Zacisnęła powieki, przeszył ją dreszcz. To zlizywanie krwi w jego wykonaniu było odstręczające. Rozwarła ślepia, w których górowała furia. Przestraszyła się? Nieco, ale bądź co bądź owszem. Za blisko! Pojawiło się chyba więcej krwi. A może się jedynie rozmazała? Czyżby krew go fascynowała?
Kłapnęła ząbkami i przełknęła ślinę.
- Zadźgam - powtórzyła. Jej głos nie był już tak opanowany jak wcześniej, chyba nawet troszeczkę zadrżał. Co nie zmieniało faktu, że się zezłościła, jak zabawnie.
Wpierw czubkiem buta nogi wyposażonej w zegarek z brzdękiem wymierzyła w piszczel Kapelusznika, żeby zaraz potem wyrwać nadgarstek z uścisku. Nie mogła sobie pozwolić na zbytnią desperację i niezdarność, na niekontrolowane szarpaniny, choć często popłacały i pewno i na nie nadejdzie czas. A jeśli wyswobodzenie kończyny nie plasowało się obecnie w zakresie jej możliwości?
O ile ten uścisk nie był wystarczająco mocny i jej zamiar się powiódł, przytknęła zakrwawioną i rozczapierzoną dłoń do jego twarzy, jednocześnie przystawiając szpikulec do szyi. Gdyby przynajmniej potrafiła stanowczo zadawać ciosy... Zamiast tego jakichkolwiek prób, najprawdopodobniej nieoczekiwanie przysunęła się bardziej do Scotty'ego z zalążkiem uśmiechu, powiem więcej, uśmiechu obłąkańczego, który to nie zgrywał się z wyrazem jej ocząt. Doprawdy, uroczy kontrast.
- Do czego dążysz? - przekrzywiła leciutko głowę. - Chcesz mnie wkurzyć? - wkurzenie to takie mocne słówko. Ton miała raczej pytający i niepewny mimo oczywistości, jaką obrazował sobą, przynajmniej pośrednio, cel Celiusza. Posłała mu spojrzenie pełne wyrzutu.
Nie pozwoliła furii objąć się całkowicie. Czasami Jeanelle bywała dostatecznie opanowana, o ile sprzyjała sytuacja. Ale i tak była zdolna uczynić Kapelusznikowi większy uszczerbek na zdrowiu, jeśli ta wściekłość się pogłębi. Nie bez przyczyny obdarzono ją mocami przydatnymi. Zaczerpnęła tchu.
- Impertynent. Parszywiec. Błazen. Godny politowania. Irytujący... - zaczęła wylewać z siebie potok słów idealnie streszczających jej teraźniejsze uczucia do towarzysza konwersacji. Chociaż na tle wykwintniejszych określeń wypadały dość słabo, i tak starała się kąsać nimi jak potrafiła.

Anonymous - 26 Luty 2012, 17:58

Oh... Pojmował, lepiej niż jej się to wydawało. Po prostu jej zdanie do niego nie trafiało. Miał inne podejście, spojrzenie na świat diametralnie różne, to prowadziło do takich właśnie zgrzytów. Racja, mógł jej przyznać dla dobrego spokoju, że mówi dobrze, ale niby czemu skoro ma inną możliwość do wyboru?
- Naprawdę tak uważasz? Słyszałem, że imię może sugerować czym się będziemy zajmować w przyszłości, niejako sugeruje cechy charakteru, nie zawsze się to sprawdza... Nie słyszałem jednak aby była w imieniu magia..
W głosie kapelusznika dało się słyszeć drwinę. Dziewczyna w swojej zaciętości i pewności była trochę śmieszna. Jakoś taka postawa mu nie imponowała.. Może to przez wzgląd, że od początku stara się go wkurzyć ? Może i nie był obdarzony szacunkiem do przyziemnych rzeczy jednak nie przez rodziców. Nic na to nie poradzić, że praktycznie czasu dla niego nie mieli, więcej pracowali jak się nim zajmowali. Większość obowiązków rodzicielskich wykonywał kamerdyner. Nie można powiedzieć jednak, że nie zna manier, to byłoby nieprawdą. Jaki jest to jest, ale zachować w towarzystwie się umie, no może nie w każdym ale to już temat na inny raz. Czas na wysłuchanie słowotoku dziewczyny.
- Rozumiem więcej niż Ty zapewne słonko, nie tobie oceniać mój umysł. Zwyczajnie jesteś na to za.. cienka.. Godnie się mówi do kogoś, kto na to zasługuje a ty jak widzę, niezbyt pasujesz do opisu takiej osoby.
Zachichotał, w głosie była kpina zabarwiona wesołością. Ewidentnie się z nią droczył. Starał wyprowadzić z równowagi, jej reakcje jak najbardziej go radowały. Prychała jak urażone kocie bo wyrwano mu kilka włosów z ogona, urocze. Jej reakcja w oczach Tezjusza wyglądała na żałosną. Coraz mniej dziewczyna przypadała mu do gustu. Takie zbyt uparte stworzenie dążące uporczywie do zmiany czyjegoś punku widzenia. Ciężkie westchnięcie i ostentacyjne ziewnięcie zasugerowało co myśli o jej kolejnych słowach. Uniósł ręce do włosów i palce w nie wsunął. Chwile pomasował głowę przyglądając się z jej konsternacją wymalowaną w oczach. Słowa o jego mianie nieco go zdenerwowały, w połowie trafiła w sendno, tylko jednak w połowie. Przechylił głowę i ziewając westchnął. Oczywiście zachowując kurtuazyjne gesty zakrył usta dłonią.
- Wiesz, tak jakby trafiłaś. Chodzi i o jedno i drugie, a co do nieśmiałości to czy ja na takiego wyglądam. Jeśli tak to twoja zdolność pojmowania jest tak słaba jak podejrzewałem od początku..
Uprzejmość ciemnoskórego powoli zaczęła zanikać. Powoli ta wymuszona kurtuazja z jego strony zaczęła go denerwować. To była ewidentna linia pomiędzy złym Scottym a dobrym. Teraz na scenę wchodził ten drugi. Może nie idzie tego od razu zauważyć, bo przecież wizualnie się nie zmienił a dziewczyna nie pojęcia, o istnieniu dwóch osobowości mężczyzny. W sumie to dobrze, będzie po prostu ciekawiej, ot. Właściwie to fakt sugestii, że kłamie ubódł go dla samej przekory. Nie mógł pozwolić na takie zdanie o swojej osobie.
- Teoretycznie masz rację jestem trochę znużony ale nie kłamałbym z takiego powodu, a upodobanie do kłamstwa jakieś tam mam, cząstkowe.
Z pewną fascynacją szaleńca obserwował jak dziewczyna bawi się szpikulcem, on lubi ostre rzeczy.. Zwłaszcza noże, widelce, nożyczki i temu podobne. Szybkie oblizanie warg i paskudny uśmiech w jego wydaniu. Przypominał teraz węża, tak te podstępne syczące stworzenia. Swoją drogą miał coś z nich. Z pozoru wygląda na innego niż jest w rzeczywistości. Jak to mówią pozory, tak samo i z tymi zwierzakami. Patrząc na nie ma się zdanie, że są oślizgłe a gdy tak dotknąć okazują się być ciepłe i gładkie. Tylko, że Scotty wcale taki gładki z charakteru nie jest.
Co do sadysty, to raczej niekoniecznie by była zadowolona gdyby nagle pan kapelusznik zaczął się nad nią znęcać. Zachowywać jak psychol z wariatkowa. Czy może powinien się nią pobawić, ponacinać tu i ówdzie upiększając. hmm.. kusząca propozycja lecz skupił się na czymś innym chwilowo, denerwowaniu jej. Wtedy usłyszał kolejne słowa, które warte były skomentowania, oczywiście nie takiego jakie by sobie dziewczyna życzyła.
- Może gdybym miał w tym jakiś cel, lub korzyść to bym się i zastanawiał..
Mruknął raczej obojętnym tone w jej kierunku. Naprawdę jej oczęta mało go interesowały, ma ciekawsze atrybuty w okolicy do podziwiania niż je. Aczkolwiek patrzył na dziewczynę bo rozmawiali, nie wypadało wtedy rozglądać się po kątach jak mysz szukająca sera. Słuchając tego co ma mu dalej do powiedzenia splótł ramiona i uniósł jedną brew zastygając spojrzeniem na jej oczach. Zmrużył lekko złote oczysko i czekał na moment odpowiedni do odezwania. Przy okazji pozwolił się kolebać myślom po głowie. Rozważał przeróżne opcje jakie mu nasunęła do głowy, lecz przy żadnej nie zatrzymał na dłużej. Wzruszenie ramion połączone z lekkim prychnięciem i słowami z jego ust wyglądało nieco komicznie. Skrzywił nieco śmiesznie wargi a spojrzenie przybrało odcień zdziwienia..
- Jejku jejku zdecydowanie nie mam teraz ochoty nad deliberacją jaki to nie jestem, zwłaszcza z kimś kto ani trochę mnie nie zna złotko..
Ton jego głosy był zjadliwy, wręcz kół niczym rój wściekłych os. Chociaż wyraz twarzy był raczej przyjazny. Oh te nagłe zmiany charakteru, dają mu się dzisiaj we znaki, trochę za bardzo. Co do pedanctwa Scottyego, to cóż czasem umiał trzymać je w ryzach, więc jakoś mu to nie przeszkadzało, że ją dotknie. Nie, nie odczuwał żadnej zgrozy, ani ociupinkę. Mimo, że chciała aby dokończył swoją myśl to tego nie zrobił, najzwyczajniej nie miał takiej ochoty i już. Musi się z tym dziewczyna pogodzić. Tak samo jak z tym, że ciemnoskóry lubi naruszać przestrzeń prywatną innych osób. To widać na załączonym obrazku.
Tak, wyczuwał swoją przewagę nad nią i nawet szpikulec wielkiego wrażenia na jego osobie nie robił. Nie przejmował się nim ani trochę, wszak łatwo mógł ją powstrzymać, chociaż nie negował jej umiejętności władania nim, zaprezentowała to już. Chciał by czuła się bezbronna inaczej czegoś takiego jak naruszanie przestrzeni życiowej by nie kultywował a tak.. Miał pewność, że to zadziała a ona to tylko potwierdziła. Bawienie się innymi drugiej naturze Scottyego się bardzo podobała toteż i reakcja Zoe została przyjęta z aprobata. Mlasnął zadowolony i mruknął jak kot zadowolony gdy złapie dorodną mysz i je jest o krok od jej konsumpcji. Smak krwi kapeluszniczki przypadł mu do gustu, była nadzwyczaj słodka. Co skomentował pomrukiem, kolejnym z resztą i bynajmniej nie miał zamiaru dać jej spokoju. Rzeczywiście krew go fascynuje. zwłaszcza jego ciemną stronę. Słysząc kłapnięcie zębami uniósł głowę i ją przeżywił a potem serdecznie zaśmiał. W oczach zażyły się iskierki rozbawienia.
- Zadźgasz powiadasz?
Zachichotał ponownie i chwycił jej rękę, którą trzymała szpikulec, drugą umiejscowił na biodrze i przesunął do tyłu na krzyż. Specjalnie powoli z wyrachowaniem i złośliwością, premedytacją i wielkim rozbawieniem na licu. Teraz był w nim coś z szaleńca i było to widoczne. Rzeczywiście wyswobodzenie się przyniosło efekt, kapelusznik nawet syknął od tego kopnięcia, ale się nie zgiął tylko dalej ją obserwował, a jak. Czując na poliku jej rozcapierzoną dłoń i ten uśmiech oraz wyraz oczy dziewczyny sprawił, że sam zmienił swój stosunek nieco. Oczy nabrały obłąkania, jakby nie był do końca świadom co się działo, uśmiech był przerażający, przysuwający na myśl kogoś kto właśnie zobaczył coś co nim wstrząsnęło w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lecz takiej odpowiedzi na jej pytanie się nie spodziewała na pewno, bo żądna nie nastąpiła. Ba, Scotty nagle nagle zaczął rechotać nie zauważając szpikulca, albo po prostu go olewał bo się nie bał ?
- Do czego dążę? Do niczego w sumie Zoe, o t świetnie się bawię twoim kosztem, nie zauważyłaś ?
Dalej się uśmiechał jak obłąkany. Zrobił krok w tył i wierzchem dłoni starł krew, którą go ubrudziła po czym ją zlizał z dziwnym wyrazem ust. Wtem do jego uszu doszły jej obelgi, które przypominały mu jego siostrę. Nie zamierzał prostować ich, co więcej zrobił coś co zapewne ją zdziwi.
- Dosyć trafnie.. Gdyby nie fakt, że mnie to nie rusza.. Gadasz jak moja młodsza siostra, przywykłem słodka..
Wsunął dłonie w kieszenie i zaczął sobie chodzić wokół niej, łańcuszek u jego spodni brzdękał przy każdym kroku.. Nad czymś się zastanawiał a zatrzymał za nią gdy akurat stała odwrócona plecami. Starał się bynajmniej tak pokierować. Bez ostrzeżenia, przyciągnął ją do siebie za ciuchy tak by plecami zetknęła się z jego klatką piersiową. Objął w pasie i zachichotał do ucha jednocześnie chwytając za nadgarstki, wymachiwanie szpikulcem teraz nie było potrzebne, nie miał nic złego na celu, ot. Usta przytknął do jej ucha i kontynuował jej pomysł.
- Intrygant, cynik, złośliwiec, indywidualista, ekscentryk..
Jeanelle naprawdę go cholernie bawił, dlatego ciągnął. Druga też sprawa, że ta dobra cześć już praktycznie się schowała pozwalając wyjść tej czarnej części kapelusznika.

Anonymous - 28 Luty 2012, 23:24

Może i lepiej pojmował, lecz dla Jeanelle i tak wydałoby się to poziomem niedostatecznym. Na pierwsze pytanie ochoczo pokiwała główką.
- Owszem - wycelowała weń szpikulec, niby wskazując oskarżycielsko palcem. Mógłby już sobie odpuścić, skoro zyskał podobne przekonania, jeśli wierzyć jego relacji. - I wiedząc to, i tak jesteś w stanie dojść do wniosku, iż imię to jedynie suche słówko? - nawet nie starała się wściekać za tę nieodłączną drwinę i fragment o poddaniu pod wątpliwość magiczności imienia.
Nie mogła odmówić potencjalnej śmieszności własnego zachowania, zwłaszcza dla postronnego obserwatora, który pewno wpatrywałby się w nią ogłupiały, słysząc taki bełkot, ale chyba jakoś za bardzo to jej nie mierziło. Opuściła broń z gniewnym "hmph".
- "Nie tobie oceniać mój umysł", i vice versa. No proszę, tak niechętny do cudzych osądów... - wtrąciła kąśliwie i raptownie urwała, słysząc dalszą część frazy. - Co takiego? Za cienka? Nie zasługuję? Chyba miewasz niskie mniemanie o innych - wymamrotała z rozdrażnieniem, wyjątkowo rzucającym się w oczy. Inna sprawa, że mógł mieć niskie mniemanie tylko o tęczowowłosym dziewczęciu, zauważyła chmurnie.
Raczej nie porównałaby się do kociątka, któremu wyrwano parę włosów z ogona. Taki kociak mógłby zadrapać, a co bardziej zdenerwowany podjąłby próbę zdarcia twarzy; Zoe była w nastroju, w jakim mógłby się znajdować kot pogłaskany pod włos z perfidnym uśmieszkiem, obdarzony cierpliwością anioła o naderwanym skrzydle, czysto anielską na pewno nie.
Zerknęła na Kapelusznika kątem oka. Znudzony. Skonsternowany. A nade wszystko zmęczony jej towarzystwem. Zapragnęła uderzyć go w twarz, jakie to uczucie pogłębiło się, kiedy znów wykonał galanteryjny gest, zachowując pozory dobrych manier. To też ją irytowało. Trąciła czubkiem buta kępkę trawy przed sobą, po czym owinęła pasmo włosów wokół szpikulca, skupiając puste spojrzenie na glebie. Wciąż się najwyraźniej boczyła.
- Czyżby? - westchnęła na kwestię o trafieniu, nie całkiem przekonana. - Może dla siebie na nieśmiałego nie wyglądasz - powiedziała z namysłem. Przysunęła ostrze do twarzy, patrząc na złote kosmyki wrzynające się w krawędzie oręża. Uwolniła je, i tak były wystarczająco splątane.
- Właściwie dla mnie także - dodała po chwili, tym razem poświęcając się zabawie samą grzywą. Uśmiechnęła się psotnie. - Ale zachowujesz się jak na nieśmiałego przystało, poniekąd, mimo wszystko - spojrzenie stało się chłodne. - I moja zdolność pojmowania nie jest słaba - zaznaczyła wyniośle. Przycisnęła szpikulczyk do boku, aby przytrzymać go łokciem i rozprostować palce ze strzyknięciem kości.
Rzeczywiście, nie przywiązała dużej uwagi do stopniowej zmiany zachodzącej w zachowaniu towarzysza. Przez jedną, krótką chwilę coś ją tknęło, jakoby umysł podsuwał jej powód do niepokoju, lecz to również zbagatelizowała. Może gdyby go jakkolwiek znała, hm? Tymczasem wysoce prawdopodobne, iż najdzie ją ochota na igranie z ciemną stroną, wszelako nie była jej świadoma. Wyglądało na to, że budziła coś okropnego. A jeśli skupić się na reakcji Scypion'a, tylko potwierdził jej podejrzenia, co do wzięcia tego sobie, jak samczo, głęboko do serca. Rozjaśniła się.
- Nie znam cię i jednocześnie nie mogę ci uwierzyć, racz zauważyć - odparła, wydając się wyjątkowo poruszoną tym faktem. Mrugała dłuższą chwilę, zanim smagnęła go zobojętniałym wzrokiem. Ta fascynacja w jego oczach była dosyć... Ciekawa. Lubowanie się w ostrych przedmiotach... Spojrzała na niego z większym zainteresowaniem. Obrazował sobą sadystę? Czy to w ogóle mogło być możliwe? Może w dzieciństwie namiętnie pruł zabawki, z zapałem wbijając nożyczki w ich brzuchy? Parsknęła cichutko śmiechem, wyobrażając go sobie jako małego chłopca z równym zafascynowaniem pastwiącym się nad pluszakami. Czytała kiedyś taką książkę.
Nie wykluczajmy znowuż możliwości, że znęcanie się niepomiernie by ją ucieszyło! Pod paroma względami chyba troszeczkę bywała masochistką, jeżeli głębiej się w to wdać. Bez najmniejszych skrupółów potrafiła zadać ból samej sobie, tymczasem jeśli szło o zranienie choćby najdelikatniejszej czy najplugawszej istotki często ściskały ją trzewia.
- Huh? - nie, nie, słuchała go nader uważnie. Otrząsnęła się z zamyślenia, przymrużywszy krótko powieki. - Na pewno da się coś wymyślić - obiecała z psotnym uśmiechem. Nie kłamała w najmniejszym stopniu, ciemnoskóry nie mógł zaprzeczyć. Postukała palcem o podbródek. Tylko cóżby wykreować? Najważniejsza była zabawa.
Obecnie Scotty zdawał się być z lekka naburmuszony. Chcociaż, nie. Gdyby nie jego udawane zdziwienie, zgrabnie połączone z grymasem na twarzy. Teraz to ona dopiero była zbita z pantałyku. Kąśliwość, złudna przyjacielskość, to chyba ją silnie dezorientowało, jak szło się połapać.
- Jesteś zabawny - ozwała się wtem bez cienia rozbawienia. Czyli jednak nie chciała, ażeby sądził inaczej, że bawiła się w najlepsze? Może po prostu nie miała ochoty na misterne majstrowanie przy mimice swej twarzy. - Reagujesz raczej jak małe, rozgniewane dziecko, któremu ktoś podebrał lizak - wytknęła mu, bowiem w rzeczywistości nieco się tak zachowywał. Nie wspominając już o tym zjadliwym "jejku, jejku". W sumie mógł odpowiedzieć tym samym, na razie to ona zachowywała się bardziej karygodnie i dziecinnie; jemu natomiast to nie bardzo wypadało. Ile mógł mieć lat? Ponad dwadzieścia? Zabrzmiał jak boczący się bachor, a do podebrania słodyczy należało dodać nieznośne wykłócanie się o jej powrót.
- "Jejku, jejku! Zdecydowanie nie mam teraz ochoty na deliberację jaki to nie jestem!" Ale ja mam! A damy miewają swoje kaprysy - burknęła, podczas przedrzeźniania rozmówcy podparłszy rękami biodra. Wprawdzie musiała przyznać mu rację, że go nie znała, lecz czy jej to przeszkadzało w rozdrapywaniu owego tematu? Miejscami dużą wagę ma pierwsze wrażenie, a Scotty... Nawet przesadnie nie mydlił jej ślepi pozytywnością feralnego wrażenia, wręcz przeciwnie, stawało się coraz gorsze, a spojrzenie od tej strony daje wystarczające pojęcie o człowieku.
Ponadto zignorował jej żądania.
Nie pragnęła wyjść na słabą. To było upokarzające. I wysoce niesprawiedliwie, sama nie posiadała najmniejszej sposobności do żerowania na słabostkach Celiusza z oczywistych powodów, braku z nimi obeznania. Najbardziej jednak obawiała się tego uczucia bezbronności, jakie nią wstrząsało, chociaż równie dobrze mogła je zlekceważyć. Tak, przyjmowała do siebie fakt, iż w czasie teraźniejszym nie mogła pozwolić sobie na wiele, ale w żadnym wypadku nie była jednoznacznie bezbronnym jagnięciem! I mając tę świadomość i tak tolerowała lęk. Wcale nie była cholernym tchórzem. Odznaczała się powszechnym, lekkomyślnym rodzajem odwagi, i nie przestraszyłaby się, gdyby przystawiono jej nóż do tętnicy; jednakże nie sądziła, że ktoś wystara się o wpijanie się w niefortunną słabość.
Począł mruczeć. Upajał się smakiem jej krwi? Rzeczywiście, posiadła krew nadzwyczaj słodką, co więcej także przez wzgląd na bytność Deserowej Zjawy, namiętnie spożywającej słodkości. Sama za zawartością swoich żył nie przepadała, preferowała trzeźwiący, metaliczny posmak czerwieni, niżby nadmierną ilość cukru, lecz, cóż za złośliwość losu, ludzie nie bardzo mogli decydować o upodobaniach tegoż przeznaczenia... A więc Nożycoręki żywił fascynację również do krwi? Chyba winna się tym przejąć. Słyszała raz pewną nazwę. Obłęd krwi.
Skuliła się nieco, gdy paskudny śmiech wdarł się do jej uszu. Teraz wszystko było w stanie ją spłoszyć. I iskierki rozbawienia nie poprawiały jej humoru. Przytaknęła ruchem głowy na zapytanie, obrzucając go przy okazji w myślach stekiem obelg. Nie wierzył jej, też coś. Minę miała zaciętą.
Nie zdążyła zabrać ręki, przez co została złapana bez trudu. Jak groteskowo, to Zoe dzierżyła broń, która prawie muskała szyję domniemanego napastnika; była zdesperowana, a Kapeluszniczki w takim stanie z pewnością są zdolne do wielu aktów agresji; niemal przemawiała przez nią furia, a i tak ciemnoskóry mężczyzna nie czuł się w żaden sposób zagrożony. Pożałuje takiej postawy. Oj, zapomniała chyba, iż przezornie zabezpieczył się na ewentualność zastosowania oręża, ściskając jej kończynę. Przygryzła wargę w trakcie bezceremonialnego sunięcia ręki po jej ciele. Jawnie ją obmacywał! I jeszcze sprawiało mu to satysfakcję, jej strach i konsternacja.
Zapiała w duszy na jego syknięcie, co odbiło się wyraźnie na jej nieoczekiwanie rozpromienionej twarzyczce. Nie wiedziała jednak, że należało liczyć jedynie na tyle. Fuknęła, zezłoszczona tym, że nic nazbyt owocnego nie udało jej się osiągnąć, a on nadal ważył się na naruszanie jej przestrzeni. Nie. Nie umiała wpasować się w jego grę.
Lekkie zdumienie zagościło na obliczu Jeanelle pod wpływem widoku tych oczu. Przez chwilę zabarwiły się obłąkaniem. Takim ślicznym obłąkaniem. Rozchyliła leciutko usta. Już odpływała.
Szaleństwo. Piękne słówko, prawda? Nie nadmieniała już tego? A jeśli nim też władało szaleństwo, to był naprawdę nieobliczalnym stworzeniem. Absorbujące. Gałki o takowym wyrazie ją fascynowały, były naprawdę wspaniałe, nawet pomijając kolor ich tęczówek. Złoto niestety nie pasowało na tło czegoś takiego jak obłąkanie. Złoto było przeznaczone na ciepło. Naganę. Radość. Ale nie na, poniekąd, świadectwo postradanych zmysłów. Kiedyś Gil powiedział jej, żeby spojrzała w lustro. Zaczęła z nim igrać i się świetnie bawiła, lecz wtedy pchnął ją na zwierciadło i ujrzała mgliste wspomnienie momentalnego szaleństwa. Znała to, co nim powodowało. Chciał, żeby się przestraszyła. To było bardzo samolubne ze strony braciszka.
Na wpół przymknęła powieki, ażeby po dłuższej chwili odzyskać ostrość widzenia i kontakt, a przynajmniej jego namiastkę, z rzeczywistością.
Wychwyciła to subtelne pominięcie odpowiedzi. Mogła podejrzewać, że po prostu chciał, by się sama domyśliła albo naiwnie wierzył, iż odpuści sobie drążenie tej kwestii. W każdym bądź razie, były to płonne nadzieje. Odpowiedziała mu podobnym uśmiechem, choć oczy pozostawały niewyzbyte pretensji. Nie ufała jego bezgranicznej lekcewadze żywionej do ostrza. Uchm, musiał się choć drobinę bać, zapewniła siebie posępnie.
- Nic nie może być niczym. I zauważyłam - wywarczała, co chwilę potem przerodziło się w westchnienie ulgi, gdy od niej odstąpił. Dalej prychała, a on z tą swoją osobliwością wypisaną na buźce naśladował kota, liżąc dokładnie rękę poplamioną własną krwią Kapeluszniczki. Wtem uniosła wyzywająco podbródek i przejechała sobie ostrzem po szyi. Ów ruch zdawał się szybki, niedbały, ale w rzeczywistości wykonała go z przesadną ostrożnością. Musiała uważać. Szpikulec miał to do siebie, że był całkiem użyteczny, lecz jego faktura była dość chropowata, nie gładka jak przy jakimś kolcu. Trochę przypominał pobrużdżony kawał metalu, uprzednio doprowadzony do obecnego kształtu. I gdyby się obsunął, mógłby trochę poharatać jej łabędzią szyjkę i nieopatrznie wypuścić z niej życie. Pamiętała o delikatności, rana okazała się cienka, mimo to i tak upłynęło z niej troszkę szkarłatu. Zabawne, że świadomość przypadkowej śmierci nie była dla niej specjalnie druzgocąca czy warta ociupiny lęku. Chciała sprowokować Kapelusznika?
Zamrugała na jego "trafnie". Co? To miało wytrącić go z równowagi, zaboleć jego dumę. A, jak się okazało... Nie ruszało, jak to określił. Bardziej jednak zdumiało ją porównanie do młodszej siostry. Siostra? Zamrugała, niepewna, czy mu wierzyć.
- Musi cię bardzo miłować - stwierdziła, wysnuwszy ten wniosek na podstawie obrzucania brata wyzwiskami. To była chyba niegrzeczna siostrzyca. Ale może nazywała go tak z czystej miłości? Istniały różne sposoby na jej wyrażenie, lecz najprawdopodobniejszym wytłumaczeniem wydawało się to, że ją też starał się wkurzać.
On natomiast w najmniejszym stopniu nie przypominał jej brata. Właściwie, mieli parę wspólnych cech... Gilbertowi też zdarzało się igrać na jej nerwach, wyznawał bardziej racjonalizm, jednak nie obchodziło go nazbyt jej zachowanie i nie wytykał jej przeważnie wad. Mogła w sumie podzielić się tą wiedzą z ciemnoskórym.
Odprężyła się. Znów była wolna, miała swój szpikulczyk, a Scypion zaczął sobie ze znudzeniem wędrować nieopodal, toteż na razie nie stanowił zbytniego zagrożenia. Ale na jak długo? Nawet nie wodziła za nim spojrzeniem, stała tylko, a ręce swobodnie zwieszały się wzdłuż tułowia. Przytomność oczu zanikła. Orientowała się o jego pozycji na podstawie pobrzękiwań zegarka. Coś... Coś knuł. Nagle wyglądało na to, iż zatrzymał się, gdyż łańcuszek zamilkł.
I, oczywiście, nie pozwolił jej na żadną reakcję. Uderzyła o jego klatkę piersiową oraz poczuła, jak obejmuje ją w pasie, na co unosiła już broń, taki odruch obronny.
Cholernie bezużyteczna, jak widać. Szarpnęła się, bez skutku. Szlag. Sfatygował jej nadgarstki. Parę kropli krwi ze zranionej dłoni najpewniej skapnęło na jego palce.
Traktował ją strasznie przedmiotowo, jak swą własność lub też bezwolną lalkę. Tylko ciągał i przytrzymywał, nie licząc na opór z jej strony, który i tak byłby swoją opinią w stanie stłamsić.
Wymachiwanie szpikulcem było jak najbardziej potrzebne.
Kolejne warknięcie, z trudem nie pobrzmiało skomleniem. Czuła oddech przy szyi, wnerwiał ją.
Drgnęła na jego propozycje. Były o wiele mniej uwłaczające godności.
- Paskudztwo. Plugawiec, nikczemnik. Fetyszysta. - Dołączyła usłużnie do spisu jego cech, a na jej wargach zatańczył uśmieszek. To wymienianie się nimi, cechami, było nawet fajną zabawą. Gdyby jeszcze nie musiała stykać się z nim ciałami. Odstręczające.
Czy nie powinna dostrzegać też w tym dozy przyjemności? Przytulał ją do siebie mężczyzna, (wprawdzie bezczelnie) macał, tfu, zmysłowo dotykał; i tak dalej, a przy tym nie był najgorszych gabarytów, chociaż Zoe nie przyjrzała mu się jeszcze w ten sposób i nie zamierzała. Normalna kobieta raczej jęczałaby z rozkoszy na samą myśl o czymś takim, a tęczowowłosa Kapeluszniczka poruszała się niespokojnie, warczała, no i rozważała jak wyswobodzić się z tego dyskomfortowego objęcia. Na dodatek, odwrócona tyłem, miała niewielkie pole manewru.
Byli głęboko w ciemnym lesie. Mogłaby się zacząć intensywnie miotać i wydzierać, lecz istniała mała szansa, iż ktoś ją usłyszy. Nic nie stało też na przeszkodzie, by skorzystać z mocy, bądź skoncentrować się na zaklęciu, które uniosłoby na momencik jakiś kamyk i ten walnąłby Scotty'ego w potylicę, mogłaby nawet powołać do życia arsenał małych mrocznych bestyjek, na pewno z zapałem zajęłyby się obszarpywaniem fragmentów ciała. Istniało mnóstwo możliwości, ale była skołowana, a raczej wręcz ogłupiała na myśl wprawienia planów w życie. Przede wszystkim potrzebowała się skupić. Skupić, powtórzyła w myślach. A zajmowały ją teraz unieruchomione łapki i wysuwający się z jednej szpikulec. Nie, tylko nie to... Przecież on jej się nie obawiał! Czemu niby nie pozwalał jej na jego dalsze dzierżenie? Czuła się o wiele bezpieczniej z ostrzem przy szyi Kapelusznika, odebrał jej i to.
- Puść - wymamrotała słabo, z podobną "werwą" szarpnąwszy ponownie nadgarstkiem, jakby już rezygnowała. I się jeszcze łudziła na jakiekolwiek efekty pseudo prośby, ale kto wie, Scotty mógłby się nad nią ulitować. I by to perfidnie wykorzystała.

Anonymous - 2 Marzec 2012, 12:23

Przez chwilę deliberował nad odpowiedzią na zadane przez kapeluszniczkę pytanie, jakoś niezbyt wiedział co odpowiedzieć. Wgłębianie się jednak w to wszystko niezbyt go zadowalało. nie mógł jednak wyjść na hipokrytę, choć po części tak się właśnie poczuł. Skrzywił nieco usta a prychnął i wzruszył nieco lekcewarząco ramionami, jakby mało go interesowało jakie ma zdanie na temat imienia.
- Teoretycznie rzecz biorąc aż takie suche słowko to to nie jest., To co mówie też niekoniecznie ma powiązanie z tym co na dany temat myślę. W każdym razie ten ktoś był nieźle pokręcony a jego teoria niezbyt trafna..
Mruknął i uciął rozmowę na temat imienia. Nie chciał do tego wracać, to zaczynało go już nurzyć. Wolał sie skupić na jakimś innym aspekcie. Wymachiwała szpikulcem, potencjalnie nawet zabójczą bronią jakby nie było. Przechylił lekko głowę i miał ochotę się roześmiać tak naprawdę, ze szczerego serca bo postawa Jeanelle go bawiła niezmiernie. Do tego tak uroczo się na niego złością, te gniewne "hmh", tak go ruszyło, że zachichotał.
Rzeczywiście postronny obserwator nawet by śmiał z jej zachowania, tak jak Scott w tej chwili, ale ona zdawała się tego faktu nie zauważać i uparcie tkwiła przy swoim zdaniu, tudzież zamiarach względem kapelusznika. Tak ostrej reakcji na kolejne swoje słowa się nie spodziewał. Przechylił głowę bok i zamrugał oczyma zaskoczony. Właściwie to nigdy nie zastanawiał się jakie ma mniemanie o innych osobach lecz dziewczyna niewątpliwie go pchnęła by o tym porozmyślać, nawet kosztem chwilowego zamyślenia. Tak więc zadane pytania na moment zawisły w powietrzu. W końcu Scotty podparł się pod bok a palec wskazujący wolnej dłoni położył na brodzie i chwile się pukał.
- Właściwie to moje mniemanie o innych bywa dosyć zróżnicowanie, generalnie nie mam nic do innych póki się nie narażą słodka Zoe. Tak, nie zasługujesz, chyba dosadnie się wyraziłem..
Dla niego mimo wszystko przypominała kocie z wyrwanymi włosami z ogona, niezależnie od tego co takie by uczyniło w odwecie. Po prostu tak uroczo się wkurzała, że nie sposób nie porównać jej do kociaka. No ale nie ważne. Z jego ust wydostało sie ciężkie westchnięcie.
Rzeczywiście zaczynał być zmęczony trochę jej towarzystwem, jednak nie miał zamiaru uciekać. Danie jej satysfakcji było ujmą dla jego honoru, charakteru i przekonań,o! Tak więc dalej usłużnie tutaj tkwił choć miał niepomierną ochotę po prostu sobie stąd pójść. Zastanawiał się od kiedy to nabrał masochistycznych zapędów, to było interesujące. Obserwował jej poczynania po czym z lekka uraza fuknął.
- Nie obchodzi mnie to na jakiego Ci wyglądam chyba w dalszym ciągu tego nie przyjęła do wiadomości.. możesz sobie darować..
Mogła do tego chociaż trochę przywiązać uwagę, wtedy wiedziałaby co się dzieje z owym osobnikiem. Dlaczego zachowuje się tak zmiennie. To zapewne dałoby jej trochę do myślenia, albo i nie.. Kto wie.. Właściwie to każdy ma takie dwie strony ciemną i jasną. Jednak u Scottyego w odróżnieniu od innych granica między jedną a drugą była bardzo cienka. Wręcz niewidzialna. Może wtedy też szybciej nabrałby ochoty na igranie. Trzeba jednak też wziąć poprawkę na to, że wtedy on mógł już takowej chęci nie przejawiać. wtedy mogłaby być w kłopotach. Skoro zbagatelizowała impuls niepokoju, robiła to na własne ryzyko. Zachowanie niezbyt zgodne z instynktem samozachowawczym, jednak każdy tutaj wypowiedziałby się inaczej. Może i potwierdził jej podejrzenia co do wzięcia samczo, jednak na ów moment, nie myślał o tym, po co? to akurat uważał za mały szczegół.
Na jego i tak już nieco uśmiechniętym licu pojawiło się rozbawienie przeplatane ową psychicznością Scotta. w każdym razie wyglądało to intrygująco a głos jakim odpowiedział mógł sprawić, że ciarki po plecach przeszły naszą drogą kapeluszniczkę.
- Nikt Ci nie każe wierzyć kochana Zoe.
Czy fascynacja w jego oczach była ciekawa? Raczej lepiej tutaj określić ją mianem "niespotykanej", ale zwał jak zwał. W sumie chyba o jedno i to samo chodzi, tak mi się zdaje. Cóż w dzieciństwie nie pruł zabawek, to nie sprawiało mu radości, z resztą wtedy był inny, całkiem inny, to dopiero świat ludzi go zmienił. Stał się bardziej nieczuły, sadystyczny, jednocześnie zachowując białą stronę, czyli tę starą. Ciekawe zjawisko prawda? Na jej słowa westchnął tylko przeciągle, właściwie to zawsze da się coś wymyślić, i fakt ważna jest zabawa. Czekał więc na to co dziewczyna wymyśli i zaprezentuje swoje plany jego zacnej osobie, tymczasem postanowił skupić się na czymś. Bardzo dobrze jednak zdawał sobie sprawę, z tego, że dezorientuje małą i przeuroczą kapeluszniczkę, co go rzecz jasna cieszyło.
- Oh w to nie wątpię Zoe, nie wątpię..
Czy ciemnoskóry był naburmuszony? Zależy jak by patrzeć, z jakiego konta czy perspektywy. Jednak prawda, trochę jest naburmuszony, ale tylko na pokaz. Na słowa, że jest zabawny zamrugał oczami i parsknął jakoś niewyraźnie śmiechem. Przytknął dłoń do ust dalej lekko chichocząc, gdy się jednak uspokoił powiedział z lekkim sarkazmem.
- Odezwała się ta co zachowuje się jak dorosła od siedmiu boleści.
Wtykanie wcale go nie mierziło,m wręcz odwrotnie, lubił słuchać jakie też zdanie maja o nim innych. Także bawienie ich kosztem go satysfakcjonowało. Bo tak naprawdę sam nie wiedział jaki jest a co tu dopiero inni. Takie zachowania były po prostu niepotrzebne, ale powszechne jak gołębie na starówce..
- Damy? sugerujesz, że zaliczasz się do jednych z nich? Zabawne, doprawdy szalenie zabawne. Bo ja widzę tylko w Tobie rozkapryszoną pannicę.
Odwzajemnił jej pięknym za nadobne serwując jeden z uroczych uśmiechów, nawet ton jakim wypowiadał te słowa był przyjemny i tym bardziej wydawał po prostu chamski.
Chce dziewczyna rozdrapywać, niech to robi, ale może spotkać się z niemiłymi konsekwencjami swoich poczynań, właściwie Scott też, ale w tym momencie o tym nie myślał. Przyglądając tak miał coraz bardziej pewność, że ów przedstawicielka kapeluszników jest po prostu pannicą z dobrego domu, że rodzice jej dogadzali na różne sposoby i tak dalej.
Nie da się ukryć, że jednak w oczach Scypiona była słaba, czy tego chciała czy nie. Mogła sprawiać nie wiadomo jakie wrażenie swoją postawą, ale jej gabaryty cóż nie przerażały, mógł brać też oczywiście pod uwagę jej moce, ale kto by się nimi w takiej chwili interesował. Powinien fakt, ale jakoś to bagatelizował jednak czy aby na pewno? Pozytywnie też można odebrać fakt, że jest odważna, niezależnie od tego jaka ta odwaga jest. Fakt, jest faktem, po prostu.
Tak upajał się jej krwią, niczym narkoman narkotykiem. Nie sposób było jej odmówić, bo zwyczajnie w świecie była za słodka, a Celiusz znany jest z zamiłowania do słodkości.. Właściwie gdy tak smakował jej krew wpadła mu do łba jedna nieco szalona myśl, musi przygotować tor czekoladowy, taki najlepiej kilkupiętrowy, ma niebotyczną ochotę na takowy, co nieco go zdeprymowało, że aż zmarszczył brew.
Och trafiła w sedno, Scotty jest nieobliczalny, niebezpieczny i w dodatku bardzo niestabilny psychicznie, więc nie wiadomo kiedy mu odbije. Pomysły ów osobnika są naprawdę przerażające i mimo tego, że nie jest zły z natury to potrafi zachowywać się jak na czarny charakter przystało, nawet gorzej..
Strachu nie odczuwał, a nawet jeśli to umiał go bardzo dobrze ukryć, nie znosi słabości. Są niczym szczury, które tylko chowają się kontach i nie mają odwagi zmierzyć. Chociaż czy przeciwnik, którego trudniej złapać nie jest ciekawszym od tego co ma się na wyciągnięcie ręki?
ciemnoskóry nie przepada za gryzoniami, w pewnym sensie wywołują w nim obrzydzenie, roznoszą choroby, zarazki, brr. Tak, są paskudne i od kiedy pamięta w świecie ludzi dbał o deratyzacje i myszozacje (haha XD), ponieważ pedanctwo nie pozwalało mu na współżycie z tymi zwierzętami w jednym domu. (lol ale to zabrzmiało) Wtem stało się coś co totalnie go zbiło z pantałyku az zawachlował powiekami i..
-Ah..
W oczach błyszczała wręcz fascynacja dla jej ruchu. Tak, uwielbiał widok krwi jak i jej smak, do tego zachowywała się tak buńczucznie z pełna premedytacją go zwodząc, ale.. Nie ma tak dobrze, nie podejdzie i nie zliże do czego go kusiła. Powstrzyma się, umie to przecież. Jedyne co zrobił to oblizał wygłodniale usta i zachichotał jak hiena. Ta stróżka szkarłatu była nęcąca naprawdę, mimo wszystko samokontrola to ważna rzecz!
- Właściwie to ciężko mi powiedzieć, ale chyba tak, a wyzywać się po prostu lubimy. Takie wiesz " Kto się czubi ten się lubi"..
Co do jej brata, nie miał pojęcia, że Jeanelle takowego posiada, toteż nie myślał o tym, czy kogokolwiek z jej otoczenia przypomina.
Oczywiście, że na większą reakcję jej nie pozwolił, nie miał zamiaru dać się pocharatać szpikulczkiem. Przecież po to złapał tak, aby nie mogła nim sobie powywijać, i uszkodzić go. Nie miał ochoty na upuszczanie z siebie krwi, no i te bakterie, które są na ostrzu, błeh, wstrętne. Przedmiotowe traktowanie wyćwiczył do perfekcji a przynajmniej jego czarna część charakteru, Jean więc w sumie powinna i tak się cieszyć, że nie przeszedł do czegoś brutalniejszego, jak miał w zwyczaju gdy się go irytowało.
- Ordynarny, sadystyczny, bezczelny, ignorant, dupek
Także dołączył kilka cech do tego jakże intrygującego spisu. Fakt, zabawa przednia, ale kiedyś w końcu zabraknie im pomysłów i co wtedy? No nic, koniec tej przeuroczej gry.
Scotty nie miał zamiaru robić jej nic związanego z erotycznymi zabawami, zwyczajnie był dla niej za stary od, pomimo tego, że wygląda na gościa po dwudziestce to na karku ma lat 30 i raczej dosyć sporo obowiązków, aby się móc przejmowac czyms takim jak szukanie partnerki, chociażby na jedną noc. Chociaż prawdą jest, kobiety zwracały na niego uwagę. Próby wyswobodzenia dziewczyny go bawiły. Czy ona się go obawiała? Czy po prostu az tak bardzo nie podobało jej się jego zachowanie? Może pozycja niewygodna albo coś?
W każdym razie Tezjusz nie miał zamiaru dać za wygraną i jej żałosne mamrotanie nie zdawało efektu, wręcz podjudzało do dalszego igrania z ową kapeluszniczką. Nie obawiał się jej i raczej nie będzie, póki nie pokaże nic naprawdę przerażającego w mniemaniu Scottyego.
- A co dostanę jeśli puszczę? Hm?
Spytał i prychnął rozbawiony całą tą sytuacją. Podbródek położył na jej ramieniu i dalej trzymał nadgarstki z cała premedytacją jaką było go stać także otarł polikiem o jej szyję, brudząc bardziej polik krwią. Zachowywał się z lekka nienormalnie, jak drapieżnik co właśnie znalazł bardzo ciekawa ofiarę.

Anonymous - 4 Marzec 2012, 22:59

- Ten ktoś miał świętą rację - dorzuciła dobitnie, wieńcząc tym samym ich zmagania na temat imienia, na to przynajmniej się zapowiadało. Za wszelką cenę postawić na swoim, ależ z naszej Kapeluszniczki fanatyczka. Może i jego chichoty ją obruszyły, jednakże zebrało jej się na ich otwarte ignorowanie. Przecież nie było to aż tak trudne, prawda? Starczy nasączyć umysł refleksjami na odmienny temat. Zdecydowanie wolałaby, ażeby jej myśli posiadły postać kawałków drewna targanych przez wzburzone, zdziczałe fale, lub czegoś na ich podobieństwo, co znacznie wpływałoby na umiejętność zajęcia swej uwagi mnóstwem innych rzeczy, i to jednocześnie. Zoe natomiast zatracała się w czymś bez reszty i choć złudnie bezproblemowo spływała ku innym frapującym ją sprawom, ów problem jej to sprawiało. Ojej, aż się zapędziła, ale przynajmniej osiągnęła zamierzony efekt.
Pchnęła go do rozmyślań? Chyba dość często wpływała tak na ludzi. Pchała ich, i pchała, ile wlezie, i po spotkaniach z nią ich umysły pęczniały od absurdów albo po prostu niespodzianie rozdrapywanych zranień. Taki Cyrkowiec, co się obtoczył wspomnieniami o towarzyszce niedoli. Właśnie przez takowe persony zdarzało jej się widzieć ludzi trochę za różowych, przez to szokowali ją tacy, jak Scypion, i zaczynała zapierać się wszystkim, czym się dało, gdy odrzucali jej przekonania, zamiast z nikłym uśmiechem machnąć ręką i przystać na jej mrzonki.
Gdyby posiadała kocie wąsiki, zatrząsłyby się teraz z oburzeniem.
- Słodka Zoe się naraziła? - spytała niewinnie, choć nie pobrzmiało to takim nie-prychnięciem, jak planowała. Zdarza się. Ale tak osobiście, to ani jej było myśleć o wierze w te "zróżnicowane" opinie. Na pewno wrzucał wszystkich do jednego wora, nawet koty, skoro już o nich rozprawiamy. A koty w workach lęgnąć się nie lubią.
Obróciła oczętami na jego westchnięcie. Jeśli tak niekorzystnie wpływało nań jej towarzystwo, to niech sobie zwyczajnie pójdzie, trzymała go tutaj jedynie ta nabrzmiała pycha. Jakie tam usłużnie, wcale sobie nie życzyła, aby tu tkwił. Ząbki kłapnęły po raz wtóry. Czasem wchodziła w rolę agresywnej bestyjki, co miało teraz miejsce, fukała, prychała, warczała, i co tam jeszcze się nawinie pod jej chętkę.
- Co w związku z tym, Scotty? - szeroki uśmiech z łatwością wślizgnął się na jej twarzyczkę. Niemal powlekany słodkością. Dobrze, a więc jej zdanie go zupełnie nie obchodziło, jakoś da się to przełknąć. - Ale chyba, gdyby cię naprawdę nie obchodziło, to byś nie zachowywał się jak ugodzony do głębi, a przynajmniej do płytkości - zauważyła, niby to wysoce niepewnie, bardziej jakoby rozważała jakiś problematyczny punkt; spostrzegła według siebie jak najbardziej słusznie. Fuknięcie, i to z cząstkową urazą, a ona i tak potrafiła się tego uchwycić niczym zdesperowany tonący patyczka. Oczywiście brała pod uwagę, że patyczek może się załamać, nie była w stanie przymykać oczu dostatecznie, no ale, jak już zdołała z tego zasłynąć - szansa istnieje zawsze.
Był sobie raz impulsik niepokoju. Nierozważne dziewczę odegnało go, wzruszywszy ramionkami, a potem zostało zagryzione przez łakome monstrum. Rozsądna dziewoja winna trzepnąć się w głowę. I gdy tak tęczowowłosa deliberowała nad fuknięciem, zapragnęła właśnie tak uczynić. Czy to możliwe, że coś zaczynało być "nie tak"? Jej brew powędrowała w górę. Scypion fuknął. Hej, zafukał, cóż on najlepszego wyrabia? Jej instynkt chyba rzeczywiście poczynał szwankować.
A w owym przekonaniu umocnił ją ton, jaki zastosował ciemnoskóry. Zatrważający? Nie była tak bardzo strachliwa, jak się wydawało. Jej oczęta tylko zrobiły się z lekka okrągłe. Zamrugała nimi, trawiąc jego zapewnienie. To "kochana" zabrzmiało tak, jak mogła zabrzmieć zawartość sklepiku wypełnionego jadem i butelkowanymi najgorszymi intencjami.
- Nie każe? - wymruczała łagodnie. - Odnoszę troszkę inne wrażenie. Ale może faktycznie zbytnio się tym kłopoczę. Czyli nie chcesz, żebym uwierzyła? Sądziłam, iż to ci nieco ubliża - wysyczała z niejakim rozczarowaniem. Ileż to można doświadczyć zawodu przy obcowaniu z taką jedną osobliwością.
Mimo to nie określiłaby tej fascynacji jako "niespotykanej". Ciekawa znacznie lepiej oddawało jej uczucia. Phi, niespotykana, prawdziwej się jeszcze nie widziało, jeżeli uznałoby się za taką tę, która zaistniała u Celiusza. Aż strach myśleć, co stałoby się z Kapeluszniczką, gdyby dłużej toczyła żywot wśród najprawdziwszych ludzi.
- To dobrze? - spytała, z kolei skupiając się na jego rzekomym niewątpieniu. Naprawdę trudno było dojść z nim do ładu. A Kapeluszniczkę dosyć łatwo dawało się skołować, głównie przez przypadłość z traceniem kontaktu z rzeczywistością.
Może to i było naburmuszenie na pokaz, lecz i tak jakiekolwiek było, prawda? Robił się wesołkowaty ów Scotty. Ten sarkazm jednak nie był tak szalenie dotkliwy.
- Teoretycznie jestem dzieckiem, i mi jak najbardziej przystoi. Pewnie byłoby dziwne, gdybym zachowywała się za dorośle, nie uważasz? - wyglądało to bardziej, jakby sobie pobłażała w tej teoretyce, ale pozostawało faktem, że zwyczajnym podlotkiem to Jean nie była. A niektórzy mogliby się wszelako niepomiernie dziwić, gdyby pisklę takie jak ona zaczęłoby się zachowywać jak ktoś ze sporą ilością lat na karku. Inna sprawa, że czasami zdarzało jej się coś takiego, już mniejsza. Dotychczas swoją postawą Scypion raczej nie okazywał, że był otwarty na krytykę, przeciwnie. Śmiesznie brzmi, iż lubi wysłuchiwać opinii, skoro jeszcze niedawno starał się wyperswadować Zoe, że go zupełnie nie obchodzą. I kto tu niby wciąż zaprzecza?
Ta rozkapryszona pannica ją dotknęła. Przez chwilkę jej ślepia zasnuły się mgiełką, a podbródek zadrżał, jakby już miała, zaaferowana, najzwyczajniej w świecie spytać z urazą "Naprawdę tak uważasz?", lecz przymrużyła tylko powieki i wzruszyła ramionami.
- Przecież to to samo - oświadczyła beznamiętnie, a jej spojrzenie na ponów uciekło. Krzywy uśmiech ani trochę nie wyglądał przekonująco. No dobrze, może po trosze, ale bądź co bądź mogła wysilić się na lepszy. A tak, um, dawała Kapelusznikowi czystą satysfakcję. Zbierało jej się na następne prychnięcie. Traktował ją protekcjonalnie.
Chciała zmazać ten uśmiech z jego twarzy. Ścisnąć krtań, żeby nie wydała z siebie głosu, i dodatkowo takiego tonu. Może naprawdę jej zachowanie na takie zakrawało? Właściwie, to po kiego się tym przejmowała? Chyba przychylność brata zbytnio ją rozpieszczyła, to poniekąd racja, ale bardzo dziewczyneczce nie dogadzano, na taką jednak wychodziła. Była po prostu nadąsana i zagniewana, czemu od razu przypisywano to do rozkapryszenia? Zasadniczo sama się do tego przyznała, gdy wspomniała o możności miewania kaprysów, lecz to cecha tycząca się zarówno dam jak i pannic, a to naprawdę są identyczne typy płci pięknej. Nie zmieniało to faktu, że taka nazwa Jeanelle ugodziła. Poza tym dziewczęta nie lubiły słuchać słów prawdy. Taki temat drażliwy.
Udzielał jej się chmurny nastrój.
Tak. Słaba. Na tyle zdradziecko, na ile bywają szaleńcy bawiący się w najlepsze klockami. Jej oczy płonęły fosforycznym obłędem. Nie, nie lękała się. Przeradzało się to w zwyczajne zdenerwowanie. Wkurzenie. Robienie za czyjąś zabaweczkę może i miało w sobie coś nęcącego, ale jeśli tej lalki nie ciąga się za sznurki bez opamiętania. Wbrew pozorom troszkę do tego przyzwyczajona była, w końcu w dzieciństwie również starano się ją rozstawiać po kątach ile można, aby tylko nie rzucała się w oczy, trzymano ją w uścisku i układano tak, jak należało.
To pewnie temu odczuwała wysoki dyskomfort w objęciach parszywego Kapelusznika. Zdziczałe zwierzątko, nauczone przez życie, że tylko się na nie dybie. Złe skojarzenia z jakimkolwiek dotykiem, jeśli nie było to ostrożne, pełne ciepła dotknięcie braciszka lub kogoś o podobnych intencjach. Jeanelle ceniła sobie swoją przestrzeń życiową. Szanowała przestrzeń innych. Powinny wynikać stąd obupólne korzyści. Gdyby bezceremonialnie naruszała strefy innych, nikłyby wszelkie dystanse czy hamulce, rozumiałaby. Świetnie by rozumiała. Nie, skądże, to nie były traumatyczne przeżycia, które po wieczność zrujnowały jej nędzny żywocik. Wszystko to była wina chorej podejrzliwości, nieufności, póki ktoś nie wzbudził u niej pozytywnych uczuć. Scotty'emu się nie udało. Zoe, Zoe ufna, Zoe miła, Zoe pogodna, nie potrafiła ni krztynę go polubić. I jej nastawienie uległoby jedynie pogorszeniu, jakby dowiedziała się o jego rasiźmie względem szczurów; o tym za chwilkę.
Jak on śmiał, tak się rozkoszować smakiem jej krwi. Jeszcze sobie gardziołko umorusa, nie mówiąc już o zanieczyszczonych, maźniętych rdzą krawędziach szpikulca, które uczyniły jej tę ranę.
Szkoda, że jednak nie czytywała w myślach; nawet mimo niechęci płynącej z towarzystwa kogoś takiego jak Scypion by z zapałem potaknęła koncepcji stworzenia tortu, i to z jak największą liczbą pięter. Takie zabójczo słodkie ciasta byłyby niezłym ukojeniem na jej zszargane nerwy. Już nie wspominając o czekoladzie, kochała czekoladę i wszystko co było z nią związane. Czego chcieć więcej? Była zezłoszczona, niespokojna, no i jeszcze głodna, jeśli o słodkościach i konsumpcji mówimy. I naprawdę nic nie stało na przeszkodzie, by rzucić się między maliny i nadwątlić uginające się pod nimi krzaczki, pominąwszy, rzecz jasna, taką drobnostkę, jak ciemnoskóry Kapelusznik. W końcu przybłąkała się tutaj nie bez powodu, tu, gdzie były najsmaczniejsze owoce, a nie po to, ażeby być maltretowaną, przynajmniej na podłożu psychicznym, jeśli idzie o fizyczne sama zrobiła sobie większą szkodę. Ale do rzeczy, mogła się tylko zdumieć czy zaciekawić zmarszczeniem brwi w wykonaniu ciemnowłosego.
O ile w rzeczywistości tak pedantycznie odnosił się do gryzoni, był dosyć obłąkany, czystością znaczy się. Jak można traktować podobnie szczury. Miał jeszcze zaniżone mniemanie o myszach i szczurzyskach, no proszę. Jakby sam nie roznosił zarazków. Nie wszystkie szczury posiadały kosmate wykrzywione pyski, które taplały z upodobaniem w kanalizacji. I były bardzo wojowniczym narodem, nie: chowającym się tchórzliwie po kątach, a zwabiającym tam nieświadome, tępe ofiary.
Nie umywały się wprawdzie do celujących w kwestii higieny kotów, ale o czystość sierści również dbały. Co za biedne stworzenia, stuknięty-Scotty-sadysta był przecież do nich uprzedzony, a uprzedzenia sadysty zazwyczaj kończą się... Niepomyślnie dla ich obiektów.
Ona nic do najpaskudniejszych żyjątek nie miała.
Zawachlowanie powiekami. Przyjmujesz wyzwanie, gadzino? Uchm, najwyraźniej nie bardzo. Pozazdrościć opanowania. Ale nawet dobrze, nie zniosłaby, gdyby jednak przyssał się do smukłej szyjki. Ledwie zadrasnęła skórę. A irracjonalnie słodka substancja zebrała się już gęsto na powierzchi zranienia. Oczęta fosforyzowały wzmożenie.
- A gdybym rozharatała sobie całe gardło, hm? Nadal pozostałbyś taki niewzruszony, Scotty? - zagadnęła go zadziornie, z nutą wesołości. Nie była taka pewna, czy i wtedy zachowałby pozory samokontroli. Może był krwiopijczą Senną Zjawą? W końcu nie ustaliła jeszcze jego rasy. No i rozharatanie gardzieli aż tak złym pomysłem nie było, paskudny nastrój zawsze niekorzystnie wpływał na jej psychikę. I kiedy nadarzą się równie sprzyjające okoliczności na to, żeby zejść ze świata? Uroczy, ciemny lasek, naokoło ulubowane malinki, pławienie się we własnej krwi, objęcia praktycznie obcego mężczyzny, który sobie nieco krwi od niechcenia spije, a potem strzepnie kurz i obetrze nieco czerwieni z rąk oraz kącików ust i najzwyczajniej odejdzie. Całkiem należyta śmierć, i to z rąk własnych, jak Zoe preferowała, trup przysłuży się także wygłodniałym drapieżnikom zamieszkującym gęstwinę. Lecz dość o tym.
- Ja nigdy nie praktykowałam takich potyczek. Byliśmy ułożonym rodzeństwem - stwierdziła niemal dumnie, ujawniając się wreszcie a propo posiadania braciszka. Faktycznie często się nie kłócili, i jeszcze rzadziej wyzywali. Ale bez rodzinnych sprzeczek obejść się po prostu nie może. W każdym bądź razie, nic zadziwiającego. Jeanelle i Gilbert odebrali inne wychowanie. Nie potrafili być takim rodzeństwem z krwi i kości, które się zabawia w wyzywanie, no i za wiele trudów życia nie doświadczali, nieskazitelna, arystokratyczna dzieciarnia. Świat naokoło nich uniżenie silił się na różowiutki i miewali pod górkę tylko na własne życzenie, gdy się wymykali do brutalniejszej krainy, teren poza powyginanymi w dziwaczne wzory kratami posiadłości. Samej Kapeluszniczki za chętnie, swoją drogą, nie rozpieszczano, była jak trędowata księżniczka z wieży.
Zamrugała i zamachała pozlepianymi karmazynem palcami. Ta krew na szpikulcu pewnie poczynała zasychać. Gdyby powiodło się obrócenie broni do pionu, mogłaby nią smagnąć dłoń Scypion'a. Czy samo zaskoczenie sprawiłoby, że rozluźniłby uścisk, co pozwoliłoby z kolei wyślizgnąć się nadgarstkowi? Przyda się.
Następne szarpnięcie.
I jeszcze jedno.
Nie chcesz, żeby to zabrzmiało jak warknięcie, a jednak warczysz.
Nie, nie jest to spowodowane podesłaniem kilku nowych cech. Dopiero teraz warczysz z tego powodu.
- No - przytaknęła, zacisnąwszy usta w cienką kreskę. To powinno dostarczać więcej rozrywki, on więcej się złościć, ona się radować jego wściekłością, a tak w ogóle to Celiusz nawet nie miał brać udziału w tej zabawie. Proces myśleniowy godny rozpuszczonej pannicy? Niestety, tak. Skarciła się w myślach.
- Miałam nadzieję, że nie okażesz się aż tak samokrytyczny - pożaliła się z prychnięciem. Najlepiej byłoby umościć się wygodniej i z całej siły zaryć łokciem w żebra pana Kapelusznika. Ale musiała też wyszarpnąć rękę, żeby uzyskać widoczne efekty. Może już sobie darować te rozważania i przejść do czynu? Myślicielstwo nie popłacało.
Z ciemności nagle wyłoniła się długa macka i w dziwacznej parodii tańca zakotłowała się przy licu Scypion'a. Mrok był o wiele mniej ryzykowny. Elektryczność mogłaby ją zabić, nie czyniąc niczego ciemnoskóremu, gdyby na moment wytrąciła się z równowagi, ba, choćby momentalnie zirytowała takim oparciem głowy na ramieniu.
Macka, niby kończyna ośmiornicy, zastygła w powietrzu. Jej fragment wciąż się dziko kłębił, jakby obrazował chmurność Zoe.
Plasnąć czy nie plasnąć? O to jest pytanie, jakie od zarania dziejów nurtuje filozofów i sprawia, że wyrywają sobie włosy ze łbów.
Chciała zlekceważyć pytanie, ale o jej reakcji zaważyło kolejne działanie towarzysza konwersacji. Przekrzywiła głowę, chcąc chociaż trochę się odsunąć, gdy tak się o nią ocierał. Trochę przypominał namolnego kotka, dopraszającego się pieszczot, o ile do nich można było przyrównać ubrudzenie się krwią. Uwielbiała koty. To były najcudowniejsze stworzenia, jakie stąpały po świecie. Lecz prócz chwilowego zachowania Scotty nie miał z nimi nic wspólnego. Zadrżała.
Plaśnięcie. A przynajmniej jego namiastka, jeżeli Tezjusz zorientował się w porę o intencjach rąbka cienia.
Co? Otrząsnęła się jak mokra psina. Nie była zadowolona. Raczej zdumienie mieszało się ze wzburzeniem.
- Niechcący - wyrwało jej się spomiędzy warg, prawie ze skruchą. Machinalnie spróbowała się poruszyć i to przypomniało jej o pętających łapskach. Przekrzywiła łepek i rozdziawiła usta.
- Nie powinny się wymykać. To wszystko przez niego. Czemu się wymykają? Nie mają prawa tak się wymykać jak u pisklęcia - tym razem poczęła mamrotać do siebie. Nie potrafiła się wystarczająco skoncentrować. Nie w taki sposób, gdy złotooki ją do siebie przyciskał i fatygował nadgarstki. Nie, kiedy z premedytacją ocierał, bawił się jak nieczułą szmacianką. Zaczęła się intensywniej wiercić.
- Och - zamrugała rozkojarzona, przypominając sobie zapytanie.
- Niby co chciałbyś ode mnie otrzymać? - no właśnie, co? Akt poddaństwa? Bez zająknięcia przyznać się, że się wkurzyła? Przysięgnąć, iż przestanie nieudolnie starać się go irytować? Dać się pociachać, coby ulżyć sadystycznym zapędom? A może jeszcze frytki do tego?
Po części pragnęła też sobie zyskać na czasie. Kotłowanie się wreszcie całkowicie ustało. Skupienie. Prychnęła. Tak, niech będzie, nieco słaba była, ale sam lekceważył potencjalną siłę mocy, jakie mogła posiąść jako magiczna istotka. I miała dość nicnierobienia.
Coś łatwego. Coś, czego się nie da sknocić. Za blisko. W nicości objawiło się chorowite małe monstrum ciemności.
Jego obecna forma chyba tak mniej więcej odzwierciedlała cielesną powłokę Zoe. Delikatna, jak przy porcelanie.
Wątły motylek o postrzępionych skrzydełkach, niemal zwieszających się z nieszczęsnego stworzenia. Swoją drogą, to by dopiero interesująco wyglądało, jakby z hebanowego tułowia na cienkich niteczkach kołysałyby się te fragmenty ciałka przydające lotności...
Niewydarzony egzemplarz. Niezdarnie machał obszarpanymi, zaledwie substytutami skrzydeł, po czym z wyraźnym trudem usiadł na nosie Jeanelle, składając je ostrożnie. To wszystko przez niego. To Scotty zmusił ją do skalania ciemności taką postacią. Żeby owad o namiastce wolnej woli męczył się ze swoim żywotem. Wolała kształcić w dłoniach. Było to całkowicie zbyteczne, ale takie konstrukcje wychodziły lepiej Kapeluszniczce. Skupić się, uchm, też mi coś. Przymknęła zielone ślepie, podczas czego motyl wstrząsnął skrzydłami, a następnie sapnęła.
O. Proszę, proszę, teraz przynajmniej jej twór przypominał to, co winien przypominać. Raptownie wystrzeliło z niego coś jeszcze, jakby pierze, lecz podobnie do reszty istoty obrazowało ono sobą cienie, gmatwaninę pozlepianej nieudolnie czerni. Zapomnij o tych broczących twą konsternacją śladach cudzej skóry na swej tkance, bliskości drapieżnika.
Cholera, ale on był wkurzający. No dobrze, nie dramatyzujmy, umiarkowanie irytujący. Czemu między tymi imiesłowami istniała tak cieniutka granica?
Jeanelle nie bywała aż tak kłótliwa. Może to był jeden z dni, gdy miała gorszy humor? Tak, tak, świetne wytłumaczenie.
Upierzony motylek wzrósł dwukrotnie i na tym skończyła się jego ewolucja. Chwilkę, wyposażyła go jeszcze w malutki, trójkątny pyszczek z ząbkami, zawsze robiła coś w tym stylu, no bo samym wzniecaniem wiatru motylek za dużo nie osiągnie, a jakiś znikomy uszczerbek na zdrowiu jest jak najbardziej pożądany. Zdążył już znaleźć się w eterze i był na etapie zawziętego trzepotania skrzydełkami. Po co go tak udziwniła? Masa będzie większa, gdy zwali się na czyjś łeb? Hm.
Poruszyła bezgłośnie wargami, jakby wydawała rozkaz poddanemu stworkowi. Zabawne, że upodobała sobie w tym momencie motyla, wręcz pijąc do mocy Scypion'a, chociaż wiedziała o niej tyle, ile o samym mężczyźnie. Mroczna bestyjka utkwiła bezoczne spojrzenie w Scotty'm, a raczej znalazła się tuż obok niego. Ha, ha, nie starczą żadne odtrącania, bowiem niewiele organów było zdolnych się materializować, tylko przy bezpośrednim kontakcie z ofiarą; a więc się przez motylą strukturę przejdzie zdumiewająco gładko.
- Może jeszcze trochę krwi? - zaćwierkała i marzycielskie oczy stały się ciut bardziej przytomne. - Taka słodka krew. Nie kusi cię? - bogowie, już wolała wcisnąć mu pokrawioną łapkę do pyska z odrazą, niżby coś innego. Bo kto by się głowił nad tym, co przyjdzie na myśl Scypionowi? Może planował ją wianuszkiem własnych propozycji zdumieć całkowicie, tak, że aż zaniemówi? A raczej tak, że aż zazgrzyta ząbkami i ostatecznie jednak motylek go trzepnie, co umożliwi uwolnienie się Zoe bez tej całej farsy z podarunkami.

Anonymous - 10 Marzec 2012, 20:10

Słysząc jej słowa uniósł brwi. Dziewczyna dobitnie zamknęła temat imienia. Nawet to Scottyemu odpowiadało, nie chciał dalej się nad tym rozwodzić. Każde z nich miało takie a nie inne zdanie, oboje tez nie mieli zamiaru go zmienić. Dalsza dyskusja na ten temat nie miałaby większego sensu.Przez chwile się jej przypatrywał. Jeanelle zdawała się jakby nieobecna myślami co spowodowało, że ciemnoskóry zmarszczył brew i nie wiedział co mówić, milczał.
Co z tego, że pchnęła go do rozmyślań, to i tak było chwilowe. Scotty to osoba, która nad jedną rzeczą długo nie rozmyśla. Fakt, czasem zatrzyma się przy jakiejś myśli na dłużej, rozważając dokładnie, ale generalnie to mu się nie zdarza. Może i jego poglądy jego szokują, tak jak i samo zachowanie. to nie oznacza jednak, że ma się komuś podporządkować i przystać na jego zdanie. No, ale dlaczego miałby tak uczynić, dla świętego spokoju? Fakt, to było kuszące, ale..
- Poniekąd tak, naraziłaś. Z drugiej strony po prostu jesteś zabawna.
Jej myśl o tym, że wrzuca wszystkich do jednej skrzynki, czy tam worka była błędna. Scotty jest bardziej elastyczny jeśli o to chodzi. Na razie jednak nie miał zamiaru się z nią wykłócać. Wiedział co wiedział a ona niech myśli swoje. Teoretycznie odejście byłoby dobrym wyjściem, jednak patrząc z innej perspektywy to czy nie było czegoś lepszego od podenerwowania takiej istotki jak Zoe? Więc ta mała egoistyczna część Scottyego trzymała go wciąż przy dziewczynie.
-Nic, po prostu nic,.
Mruknięcie, ciche, przypominające na myśl kocią mruczankę. Fuknięcie jakie posłyszał wcale go nie zdziwiło. Dziewczyna naprawdę zachowuje się tak jak to przewidział. Mała rozjuszona kocica, która musi dostać to co chce. Co do zdesperowanego tonącego to zapewne Scotty w tym wypadku zaproponował by brzytwę, twardsza, nie złamie się tak szybko, chociaż pokaleczy ręce. Każdy ma jednak inny punkt widzenia, a ten Zoe i Scypiona różniły się od siebie bardzo.
Tak fuknął. Też wszedł w opcję złego kota? Skoro umiała to kapeluszniczka i poniekąd tym go denerwowała, sprawiała, że miał ochotę po prostu trzepnąć ją w łeb, ale się powstrzymywał. czy coś jest "nie tak"? Trzeba by się tutaj głębiej zastanowić, a ona chyba się do tego nie kwapiła, Celiusz także. Obserwując zmianę jej mimiki nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, paskudnego, zjadliwego i parszywego. Na pewno prześmiewczego, tykające do głębi duszę, to potrafił. Nasza tęczowowłosa jest tego dobrym przykładem. Scotty chyba umiejętnie gra na jej nerwach, no chyba...
- Nie nie każę - syknął - Nie powiedziałem, że nie chcę... Jak nie uwierzysz płakać nie będę.
Oh gdyby tylko Zoe pożyła dłużej wśród ludzi zapewne myślała by trochę inaczej. Stała typową realistką. Odczuwała by zapewne wiele negatywnych uczuć, zwątpienia, rozgoryczenia, bólu.. Niby to nie różniący się od tego, jaki występuje w tej krainie, ale wiadomo na wygnaniu wszystko wygląda inaczej. Może to jest powodem do tego, że Olivier ma dwie strony osobowości? Jeden czort wie, ale ludzki świat jak i istoty w nim żyjące się do tego przyczyniły.
- Może..
Dojście do ładu z ciemnoskórym osobnikiem jest trudne, bardzo. mimo iż zwykle bywa stateczny, spokojny, trzeźwo myślący to.. Są też dni podczas, których zachowuje się jak zdziczały, nic nie przyjmuje do wiadomości. Władze nad jego umysłem przejmuje druga osobowość, która jest w stanie zabijać, miażdżyć do kości, szydzić, wyśmiewać. Traktować innych jak śmieci, które wystarczy zgarnąć do wora i wyrzucić. Nawet bawić się nimi nie warto, chociaż..
Dojście do tego jaki naprawdę jest Scotty, nie należy do łatwych i nawet dobrzy psycholodzy mają z tym niemały problem. Więc nawet gdyby nie było łatwo skołować kapeluszniczkę to i tak pewno miałaby kłopoty ze zrozumieniem ów osobnika.
- Dlatego zastanawiam się co ja tutaj jeszcze robię..
Mruknął zawiedzionym tonem. Naprawdę zastanawiał się czemu jeszcze stoi i wdaje się z nią w dyskusje, w dodatku w taki sposób, lekko mu nie przystoi. Zachowanie Jean jak na jej wiek, którego nawet nie oceniał świadczyło o tym, że było normalne, nadzwyczaj chociaż może.. były pewne odstępstwa od normy. Właściwie on w swoim zdaniu tez poniekąd śmieszny, jak zostało zauważone. Jednak jedno drugiego nie wykluczało. można lubić wysłuchiwać opinii innych a jednocześnie niekoniecznie może ona obchodzić. Sprzeczności jakie w nim były jeszcze bardziej uniemożliwiały jego trafną ocenę. Swoją drogą Zoe nie ma pewności, że po prostu nie gra? Stwarzanie pozorów, zachowywanie się dla siebie nieodpowiednio, fałszywie było przecież zabawne. Czemu więc nie korzystać?
- Nie, to nie jest to samo..
Ton głosu miał rozbawiony, nieco ironiczny i prześmiewczy, przypominający co nieco krakanie złośliwego kruka. Czarnego ptaszydła które siedzi na gałęzi i kracze " Klamiesz, kłamiesz" a potem się już śmieje. Te ptaszyska są też po części podobne do Scottyego, jednak nie rozdrabniajmy się dlaczego, tak jest i już.
Uśmiech dziewczyny wcale go nie przekonał. Przez co kapelusznik miał chorą satysfakcję z wywołanego efektu, do niego tez notabene zmierzał. W oczach pojawiły jakieś ogniki, nieco dzikie mogące wprowadzić w zakłopotanie, a potem charakterystyczny gest oblizania ust. Tak charakterystyczny dla ciemnoskórego, a właściwie jego drugiej strony charakteru, tego złego Scottyego. Ciche mlaśnięcie a potem parsknięcie, jakby był obruszony i zarazem rozbawiony. Nie mógł wytrzymać mając świadomość, jakie uczucia w niej wywołuje. Wbrew pozorom odczytanie ich nie było trudne. z resztą już wiele razy się przekonał i był po prostu niemal pewien, że ma ochotę go po prostu ukatrupić, szkoda iż do tego nie zmierzała, bynajmniej chwilowo. Jakaś dziwna radość udzielała się czarnowłosemu. Miał ochotę uśmiechnąć, śmiać do rozpuku, ale tego nie zrobił. Kto wie z jakiej przyczyny.
Zachowanie Jeanelle w oczach kapelusznika naprawdę za takie uchodziło, wszak sam podobnie mówił o swojej siostrze, która charakternie była bardzo podobna do osobniczki z, którą ma teraz do czynienia. Akurat fakt, że ją uraził był mało istotny, taką miał ochotę to to uczynił, proste.
Słuchanie słów prawdy rzeczy nie należy do najmilszych, no to też dużo zależało od kontekstu w jakim były wypowiedziane, jakie zamiary osobą kierowały.
Ożywił się dostrzegając te osobliwość w jej tęczówkach, ah.. Co za piękno, za kunszt jego manipulacji. doprowadzać do takiego samego stanu w jakim się jest. w tym momencie dopiero wyrwał mu się krótki opętańczy śmiech. Inny niż reszta do tej pory, przerażający, poruszający do głębi. Kapeluszniczka była w tym momencie dla niego marionetką, właśnie taką laleczką. Czyż nie umiejętnie pociągał za odpowiednie sznureczki wywołując to co chciał. Czerpiąc z tego absurdalną wręcz chorą radość? Zadowolenie wynikające z tej jakże intrygującej sytuacji zaczęło mu się udzielać, parsknął. W tej sytuacji bardziej by pasował na marionetkarza niżeli prostego, nieco pomieszanego psychicznie kapelusznika. Jego wytrawność w tej kwestii chyba wynikała z posiadania młodszej siostry.
Chyba każda dziewczyna tudzież kobieta odczuwała by dyskomfort z powodu tak protekcjonalnego traktowania. Właściwie to robił to celowo, z premedytacją i pewnością, że będzie oburzona. Takie gierki mu się podobały, szkoda iż tego nie zauważała. Chociaż może czy mogłaby choć na chwile odsunąć na bok oburzenie i zagrać inaczej, zaskoczyć go? Sprawić, że zmieniłby swą strategię? Naruszanie przestrzeni osobistej innych osób weszło mu w nawyk. Krążyło w krwiobiegu i w odpowiednich momentach ujawniało takim a nie innych zachowaniem z jego strony. Poniekąd Celiusz został wyrzuty z czegoś takiego jak hamulce względnie przyzwoitość. Robił co chciał, kiedy chciał w jaki sposób chciał i z kim chciał. nikogo więc nie dziwi pewnie, że dziewczyna go nie polubiła, to nie jest typ człowieka lubiany przez kogoś miłego, radosnego i tak dalej, wpisz co chcesz. Gdyby mu to powiedziała pewnie po raz kolejny zaserwował by jakiś parszywy uśmiech potem prześmiewczy drażniący chichot i to wszystko. Jego serducho ani tym bardziej umysł nie przejąłby się tym.
Kolejne zerknięcie na jej szyję, poniekąd rozharataną i mina, wprawiająca poniekąd w zakłopotanie i zaskoczenie. Nawet przez moment pomyślał by jednak zagrać na jej modłę, aby liznąć. Jednak nie, odrzucił od siebie tę myśl. Mogła mieć w krwi tyle zarazków, błe..
Ciemnoskóry mlasnął, jakby niepocieszony, już lekko rozdrażniony jej zachowaniem. Zaczął rozważać za i przeciw zostawieniu jej i pójściu w swoją stronę. chociażby robić ten piekielny tort czekoladowy. Przewijały mu si przez myśli wszelakie produkty potrzebne do wykonania ciasta, kremów i tak dalej. Można wierzyć lub też nie, ale torty czekoladowe bywają różne, bo jak wiadomo wiele rzeczy może mieć tę samą nazwę... Brew mu się lekko ściągnęła i pomimo, że na nią patrzył myślami był hen daleko, za góra za rzeką. no dobra, może to lekkie przegięcie, bo myślami był w kuchni, a dom ma całkiem nie daleko. Przeszukiwał półki, szuflady i wszelakie zakamarki starając zorientować czy trzeba coś dokupić.
Może koncepcja robienia tortu przypadłaby im obojga do gustu. Przełamałaby tę niechęć między nimi panująca. Znaczy głownie ze strony dziewczyny, bo on sam nic do niej nie miał, to co zaś pokazywał swoim zachowaniem to już inna bajka, inny wers i strona. Zawsze mogło być zabawnie.. Przypadkowe umorusanie czekoladą, obsypanie także niechcący mąką czy rozbiciu niefortunnym jaka na głowie kapeluszniczki. Ich potyczka przeniosła by się w nieco inny wymiar, na inne tory. znowu naszła go ochota aby się zaśmiać, to takie absurdalne, nieprawdaż?
Tak, jest pedantyczny, ponad miarę nie znosi szczurów. roznoszą zarazki, srają gdzie popadnie, w nocy nie dają spać. Tuptają tymi swoimi nóżkami i denerwują doprowadzając do obłędu. no i pomyśleć, że taplają się w kanalizacjach, to nie do pomyślenia by potem coś takiego weszło ci łapami na stół, czy wepchało w cukier i czynny produkt żywieniowy. to byłoby straszne stąd też nadmierne zamiłowanie do deratyzacji co jakiś czas, nawet jeśli nie zaobserwował owych stworzeń.
O, koty.. Te jak najbardziej lubi, dbają o siebie, nie taplają w byle czym. Nienaganne maniery, chociaż czasem potrafią lizać, się tam gdzie nie trzeba i przechodzi go małe obrzydzenie. Mają też jednak więcej plusów niżeli minusów. Zwalcza myszy, szczury.. Szkodniki, które on nienawidzi i to już wystarczający powód ażeby je cenić. w dodatku chodzą własnymi ścieżkami i mają swoje przyzwyczajenia, całkiem jak on.
Nie, niezbyt przyjął jej wyzwanie, jakoś mu nie w smak było. Przechylił lekko głowę z zaciekawieniem obserwując ją. Jednak coś jeszcze poczynił, liznął językiem koniuszek jej ucha. Czyżby jednak miał ochotę dalej z nią igrać, lecz nie otwarcie jakby tego chciała?
- Może nie tyle niewzruszony, co bym ci dopomógł dokończyć samobójcze działo.
Uniesienie brwi a potem cichy pomruk, mocniej zacisnął dłonie. Zachichotał złowieszczo w odpowiedzi na jej zadziorny ton. Zastanawiając się nad reakcją Scottyego to Jean daleko od prawdy nie była. Jednak o tym by nie wiedziała, Rzeczywiście spiłby sobie krwi, zasmakował w niej, może nawet gdyby miał w czym nalałby sobie trochę.. Chociażby taki kieliszek by się przydał. Przeszedłby tanecznie, lekko niczym piórko nad jej ciałem i poszedł najzwyczajniej w świecie do siebie. Usiadł w fotelu i dalej lubował w czerwonej cieczy. Oblizał usta a jego ostatnia myślą dotycząca kapeluszniczki li byłoby tylko " Smaczna była". Potem nad tym wszystkim przeszedłby do szarej codzienności, a ona by7 leżała i gniła w zaroślach malin, urocze prawda? może nawet zwierzątka by co nieco uszczknęły z jej ciałka? Kto wie..
- Ah, miałaś brata jak miło..
Sam nie wiedział, że trafnie trafił z określeniem. bo jak mi wiadomo jej braciszek nie żyje, chyba, że się mylę..
Jego stosunki z siostrą można uznać jako pozytywne. Scotty zwykł ją rozpieszczać, dbać jak o laleczkę. Zawsze wprawiała innych w osłupienie gdy przechodziła obok. Nienagannie ubrana uczesana, z odpowiednimi manierami. Trzeba tutaj napomknąć iż starannie dbał o jej wychowanie.. to, że w pewnym momencie po pewnym wydarzeniu wszystko się sknociło to trochę inna historia. Pomimo przytyków jakie sobie oboje prawili w gruncie rzeczy rodzeństwo z nich dobrane. Wiedzą, że nie maja nikogo prócz siebie nawzajem. Jedno drugiemu ufa, no może nie w każdej kwestii to jednak zawsze coś. Zamrugał oczami, westchnął, znowu się szarpnęła. to sprawiło, że lekko się zirytował, zezłościł trochę bardziej niż był.Chociaż już po chwili złość mu przeszła, powrócił radosny lekko cyniczny uśmiech.
Zaśmiał się.
Parsknął i zamilkł.
Dziewczyna mogła się szarpać ukazywać oburzenie, lecz to akurat nim mocno nie wstrząsnęło. ale nie tyle by zaprzestał swoich działań. znowu zachowywała się jak rozkapryszone dziewczę, ale teraz w połączeniu ze słowami jakie padły z jej ust bawiła go. Niezmiernie, chyba cały czas od kiedy ją spotkał.
- Nadzieja matką głupich..
Prychnął z rozbawieniem, pogardą i złośliwością. Zapewne dalej trzymałby jej dłonie w uścisku gdyby nie fakt, że zobaczył ciekawe zjawisko. Mackę, która wyłoniła się z ciemności, przez chwilę zakłębiła jakoby na niego parskała, złościła i złorzeczyła. Ten obiekt zaciekawił Scypiona więc przerzucił na nią mimowolnie wzrok. Przechylił głowę, oczęta lekko się rozszerzyły. Czysta dziecięca ciekawość. Na chwilę na bok odrzucił oburzenie, igranie z kapeluszniczką a nawet nie uśmiechał jak zwykle. Patrząc na tę miał wrażenie, że tańczy jakoś groteskowo, zmarszczył więc brwi, niezbyt rozumiał co jest grane.
Nie dał się jednak zwieść i Jeanelle tylko na centymetry udało się od niego odsunąć, wystarczająco jednak aby się o nią nie ocierał. Właściwie to na chwile obecną tak naprawdę niewiele miał w sobie z kota. Chociaż gdyby tak miał ogon to zapewne ten poruszał by się w odpowiednim takcie, nawiązując do zaskoczenia, realnego z resztą kapelusznika.
Macka plasnęła, a Scotty zadrżał i się odsunął.
Tak nie mylisz się
Dobrze czytać, nie ma w tym nic innego jak lekka odrobina strachu.
Wszystko byłoby dalej tak jak wcześniej, trzymałby ją w swych łapskach, ale w tej sytuacji zaprzestał. Uwolnił jej dłonie aczkolwiek się nie odsuwał, był mimo wszystko ciekaw. Mamrotanie dziewczyny umknęło jego uwadze bo był zbyt pochłonięty niezidentyfikowanym macko podobnym obiektem. Nic jednak nie powiedział, nie odezwał ani słowem. To wszystko było nieco dziwne, nawet jak na jego standardy ekscentryzmu.
Dopiero jej wiercenie aby całkiem się wyswobodzić go ocuciło, zamachał głową i powiedział niczym robot, bez zastanowienia, kalkulacji tego co mówiła ona. Właściwie to chyba nawet zadała pytanie.
- Nie wiem, chociażby Ciebie? Może zostałabyś moją służką, cokolwiek co byłoby przydatne..
To co wyłoniło się potem z ciemności wprawiło go w totalne osłupienie, wręcz gigantyczny szok. Nawet otworzył usta, ale za chwile zamknął je. Mruknął coś, puścił Zoe ze swych objęć. miał zamiar bliżej przyjrzeć się ów stworzeniu. Niejako wątłej, motylej formy dziewczyny. Kierował wzrok za ów niewydarzonym motylkiem. Ten zaś usiał na nosie kapeluszniczki co już całkiem ciemnoskórego zbiło z tropu. Gdy namiastka ów ukochanego przez niego owada zmieniła się i bardziej przypominała to co miała uśmiechnął się, fakt nieco gadzi, z niejaką fascynacją i zainteresowaniem.
Ewidentnie coś mu się spodobało, czyżby oboje lubili motyle, czy to tylko dziwny traf, taki jak spotyka się w bajkach lub niewydarzonych serialach.
Skoro ciemnowłosy miał wolne dłonie skorzystał z tego. Nagle dało się słyszeć pstryknięcie z palców, ostre głośne niczym gwizd. Potem Scypion rozwarł dłoń i zaczęło się z niej coś wyłaniać. Powoli, bardzo.. Było tworzone przez jego siłę woli. Nawet zmarszczył brwi, skupił spojrzenie w jednym punkcie- środku dłoni. to zwykle bywało szybciej, jednak aby móc sprostać tworowi Jeanelle musiał ów motylek mięć większe gabaryty. Wyrosło coś na rodzaj czarnego pąka. Jeszcze chwila i rozwarł się on ukazując ni mniej ni więcej jak skrzydła. Potem wszystko potoczyło się już szybko, za szybko. Sporej wielkości skrzydła zawachlowały a wyłoniła się dalsza cześć tworu, tułów, nieco uproszczony motyli, nawet nie miał odpowiednio skonstruowanych odnóży. Można powiedzieć, wręcz prowizorka. Jednak nie na tym polegał fenomen mocy kapelusznika. Czarny motyli stwór wzniósł się ukazując tym samym powycinane ślady. Emanowała z niego fioletowa, nikła poświata nadająca majestatyczności. Ciekawe co na to nasza kochana Zoe.
- Naprawdę chcesz mnie poczęstować krwią, nie sądzisz chyba, że tam się tak łatwo wyprowadzić z równowagi.
Scotty spokojnie splótł ramiona i przyjrzał się już nieco bardziej przytomnym oczom dziewczyny. Uśmiechnął zjadliwe, niczym wygłodniały wilk ukazujący swe kły. Czy chciał Scypion przejść do ataku? Bardzo ciekawe, nie sądzicie? Motyl wytworzony przez dłonie ciemnoskórego zafurkotał i wykonał pełny obrót wokół nich wszystko, wachlując swoimi wielkimi skrzydłami. Jakby nie było 65 centymetrów średnicy to wcale nie tak mało jak na tego owada. Rozsiał trochę jakby fioletowego pyły, bardziej to wyglądało jakby upuszczał światło. to wyglądało prześlicznie, sprawiło, że miejsce w którym stoją wygląda trochę inaczej. Kapelusznik przechylił głowę a ów twór zatrzymał się naprzeciw tego co stworzyła Jeanelle. Cichy świst i nic poza tym. Wydawał się być mniej wyspecjalizowany w boju, jakież to było złudne. Tym razem już nie przejmując osobą tęczowowłosej nałożył rękawiczki i westchnął. Chyba będzie bój, może być ciekawie.. Trzeba się zatem przygotować. Z kieszeni wyciągnął coś w miarę ostrego, nawet zbytnio nie interesując co to jest. Nacisnął na nadgarstek i przejechał. Utoczyła się cienka stróżka czerwonej cieczy. Czarny twór wydał z siebie przeraźliwy furkot, jakby krzyk i obraźliwe wycie. Motyl podleciał do Tezjusza i usiadł mu na dłoni, którą on wyciągnął złożył skrzydła i zastygł. Złote oczy kapelusznika całkowicie pokryły obłędem, oblizał usta patrząc prosto na Zoe. Bez strachu, pewnie. Wiedział na ile może polegać na swych umiejętnościach.

Anonymous - 27 Marzec 2012, 20:03

A więc temat imienia całkowicie zakończony. A szkoda, w przeciwieństwie do Scotty'ego, jak się wydaje, miała jeszcze cierpliwość do owego tematu. Chociaż, cierpliwość była tutaj troszkę niewłaściwym określeniem, jej uczucia do wyperswadowywania istotom rozumnym wagi mian były odmienne od niechętnego wysilania się do tejże czynności; chęć, tak, miała chęć do rozpatrywania nazewnictwa. Nie zyskała nawet ułamka pewności, iż jakkolwiek wpłynęła na upartego Kapelusznika, mimo poprzedniej naiwnej nadziei, czy też optymizmu, zowieć to można wszelako. Zmusiła się, ażeby nie dodać niczego więcej a propos kwestii będącej powodem sprzeczki, prawdę mówiąc ciut liczyła, że mężczyzna nie omieszka bąknąć czegoś jeszcze. Ojej, czyżby lubiła konflikty? Nie należało ich lubić, powtórny raz zganiła się w myślach. Zdmuchnęła kosmyki włosów, wpijających się szczególnie do oka.
Gdy powrócił już jako-taki kontakt z teraźniejszością, wciąż chybotliwy, przyszło jej dostrzec zmarszczoną brew, na co niezauważalnie się nieco zmieszała. Doprawdy często zdarzało się Zoe odpływać, i to w wielu przypadkach, wskutek czego zaczęła przeczuwać, że może znalazła się w jednej z takich sytuacji, w których to niechcący pominęła coś istotnego. Zazwyczaj w takowych chwilach konwersatorzy ze złością reagowali na jej krótkotrwały brak zorientowania, raczej było to dosyć kłopotliwe.
Ale nie posiadała żadnej gwarancji, iż chodziło o swoistą nieobecność. Ba, zupełnie żadnej, Scypion równie dobrze mógł nie dostrzec mgiełki osnuwającej ślepia, oznaki zamyślenia, więc kłopotała się niesłusznie. Zamrugała, nie pytając jednak o brew, jej spojrzenie i tak było pytające.
Najwidoczniej różnice pomiędzy nimi można by wymieniać w nieskończoność. Ona zawsze uznawała się, że każdej bez wyjątku drobnostce trzeba poświęcać dostatecznie dużo czasu, ażeby pojąć całkowicie jej istotę, i aby nie wydawała się tak błaha, jak początkowo. Potrafiła rozmyślać godzinami nad właśnie takimi błahostkami, na które normalny człowiek machnąłby ręką, z głównej problematyki ześlizgiwała się do pośrednio powiązanych kwestii i niezłomnie plątała we własnych refleksjach. Bywało tak cały czas, nie czasem. Z pewnością rzadkość w dłuższych rozważaniach nad jedną rzeczą u ciemnoskórego zyskałaby jej dezaprobatę.
- Ach tak - wymruczała, specjalnie nieprzejęta tym, iż przyszło jej się narazić. A, nie, tylko poniekąd naraziła, no proszę, przydałoby się naprawić ową nieścisłość. Wyprężyła się z godnością. - Dobrze jest być zabawnym, nieprawdaż? Poza tym, to znacznie lepsze niż bycie śmiesznym - powiedziała wesoło, przyozdabiając twarzyczkę nikłym uśmiechem. Niekoniecznie jej punkt widzenia zgadzał się z punktem Tezjusza, zważywszy na to, że nie wszyscy dostrzegali tę cienką, ledwo widoczną, acz obecną granicę zacierającą się między oboma pojęciami; no i wiele poróżniało tych dwoje.
A cóż takiego niby powinna myśleć, skoro nie miała żadnego zaczepienia? Całą wiedzę czerpała na podstawie pozorów, kreacji stwarzanej przez Scotty'ego, ponadto obcowała z nim przez niedługi czas. Mimo tego i tak starała się go zgłębić i wzbogacić siebie o jakiekolwiek o nim mniemanie, co z kolei kończyło się wypaczoną opinią i innego wyjścia nie było. Na razie raczej nie posądzała go o elastyczny umysł.
To naprawdę było okrutne, tak się rozkoszować irytowaniem ludzi.
- Mmm. - Odparła na mruczankę. Niech już mu będzie to "po prostu nic". Może i Zoe zachowywała się jak rozjuszona oraz rozkapryszona kocica, wysuwała co chwila pazurki z trudem trzymając je w ryzach, a na dodatek ogon pląsał tak, jak u wyjątkowo niezadowolonego zwierzątka, lecz właśnie Celiusz wywoływał u niej takie kocie imitacje, sam sobie winien. A jeśli idzie o kwestię brzytw, istnieli w miarę trzeźwo myślący tonący, jak i tacy, którzy popadli już w skrajności; a zresztą, brzytwy są takie schematyczne i nużące, stanowiły ogólnie przyjętą normę, a ona się do nich nie imała. No i, nie wszyscy, choć nie wiem jak bardzo pobrzmiałoby to absurdem, byli w stanie pokaleczyć ręce w imię pozostania przy życiu. Czemu patyczki były tak niedoceniane? Na dno na pewno nie pociągną, to chyba najmocniejszy argument. Kapeluszniczka nigdy nie przystawała na owe niejakie stereotypy, zwyczajnie jej nie odpowiadały, przeważnie bywała indywidualistką. Zawsze również, przy okazji napomknąwszy, egzystowała szansa, iż natrafi się na jakiś solidny patyk albo nawet taki o przeznaczeniu magicznym, lub ostatnią rzeczą widzianą przez mimowolnie wypełniającego płuca wodą będzie okaz ciekawy, na przykład rzeźbione drewienko; nie wspominając już o potencjalnym natrafieniu na zaostrzoną gałązkę i kuszącej możliwości ukrócenia mąk związanych z utonięciem poprzez szybkie pozbawienie się życia. Właściwie brzytwy też się do tego nadawały.
Swoją drogą, najwyraźniej nie ona jedna potrafiła stawać się zdziczałym kotowatym. Jeszcze trochę, a zaczną przypominać narwane koty i dojdzie do wygryzania sobie kępek futra; wręcz napastliwa, chuderlawa samiczka przeciw dosyć sporemu i należycie umięśnionemu kocurowi, przezabawne przedstawienie.
Pragnienie trzepnięcia w łeb. To chyba całkiem nieźle definiowało jej odczucia do uśmiechu. Owszem, pogrywał nawet umiejętnie, chociaż mimo osiągniętych dobrze widocznych sukcesów nie okazał się jeszcze wirtuozem.
- Doprawdy? Skoro tak mówisz, Scotty. - Wprawdzie nie uwierzyła, ale nic nie stało na przeszkodzie, by zawoalować to uniesieniem kącików ust i cukierkowatością.
Wcale niekoniecznie, gdyby brutalnie wepchnąć ją w realia świata ludzi, tych najprawdziwszych, negujących to, co niezwykłe, dokonałaby się w Jeanelle zmiana z naciskiem na realistkę. Najprawdopodobniej wstrząsnęłoby to posadami jej jestestwa na tyle, że spustoszyłoby psychikę doszczętnie? Już doświadczyła bólu, goryczy, i tak dalej, miała wiele kontaktów z negatywnymi odczuciami, lecz nie zostawiły na niej piętna czyniącego naznaczoną osobę na wskroś przeżartą złem. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo była przywiązana do brata, powinna dawno utopić się w rzece czy nabyć ciało wyzute z emocji, wstrząsane drgawkami i znajdujące w sobie namiastkę siły jedynie na bezgłośne poruszanie wargami. Nie pozwoliłaby sobie na ugięcie się pod wpływem ludzi, nawet jak by zaczęło to przerastać jej możliwości.
I po cóż pielęgnować w sobie uczucia o zabarwieniu negatywnym, tak w ogóle? Istniało mnóstwo pozytywnych, należy wypleniać inne, ot co.
Płakać. Musiało mu być do twarzy we łzach, kryształkach lśniących pod wpływem światła, kontrastowałyby z ciemną karnacją...
- Może - powtórzyła, mrużąc oczy. Z nim tak zawsze? Przezwyciężyła ostatkami woli pokusę, by to wytykać. Będą jeszcze inne do kłótni powody, więc nic do stracenia, tak właściwie.
Rodzi się pytanie, czy to jeden z takich dni? Zasadniczo już objęła nad nim władzę ta ciemna strona, jednak teraz okazywała raczej słodkie anielskie serduszko, w końcu nie doszło dotychczas do żadnych mordów ni miażdżeń. Dotychczas.
I właśnie te trudności w zrozumieniu jego nakłaniały tęczowowłosą do żmudnego podejmowania prób.
Hę? Skąd ten zawód w głosie? Postanowiła szybko uświadomić mu, że jest pewien sposób na ukrócenie cierpień związanych z jej towarzystwem.
- Nikt ani nic cię tutaj nie zatrzymuje. Zupełnie nic, wyjąwszy może... - raz się zastanawiał, raz szczerze pragnął odejść, ale cofały go egoistyczne pobudki, pełen sprzeczności także pod owym względem. - Twój egoizm - zaczęła wyliczać na palcach - ...pragnienie irytowania ludzi, duma, impertynencja... Ja chyba też mam w tym poniekąd udział, jako element dostarczający rozrywkę... Wygląda na to, że więzi cię tu twoja własna wola, i wcale jej się nie przeciwstawiasz - zarzuciła mu z nadąsaniem, ale też wraz ze zbłąkanym w kąciku ust uśmiechem. Ze swojej strony nie miała nic przeciwko temu, aby odszedł, od milczącej przyrody przynajmniej nie doświadczy nieprzyjemności w postaci podobnego traktowania. I znów posiadła rację niepodważalną, że nic tak naprawdę nie trzymało Scotty'ego w tym miejscu. Paskuda, nie chciał dać jej tej satysfakcji.
Oczywiście, wiedziała, iż on głównie gra. Sama nie widziała w tym nic nęcącego, a już na pewno nie we fałszu.
- A właśnie, że jest - zaprzeczyła delikatnie, acz stanowczo, eliminując nutkę pretensji w głosie całkiem zręcznie. I znów jego ton działał jak płachta na byka. Skrzywiła się na to krakanie. Zdecydowanie nie lubiła kruków. Jedynym odstępstwem były kruki albinotyczne, które miewały lepsze charaktery, a do tego były rzadkie. On natomiast, Scypion, pasował na złośliwe, wredne, czarne niczym noc ptaszysko. Wszystkie działania mężczyzny, parskanie, oblizanie ust i tak dalej, w połączeniu z ognikami oczu, jakie momentalnie przyszpiliły jej uwagę; sprawiały, iż palce u ręki drgnęły, jakby miały zacisnąć się w pięść.
Ukatrupić? Nie, nie było to aż tak poważnie, jeszcze nie. Pragnęła uczynić cokolwiek, ażeby wypruć go z tej satysfakcji i wyzbyć chęci na zabawę jej kosztem, sprawić, że zamrą chichoty; coś, co ukróciłoby jej własną udrękę. Nie ukatrupiała ludzi, chyba że przez przypadek, lecz owo się nie zdążyło zdarzyć, o ile jej wiadomo. Nie chciała go zabić, najwyżej doprowadzić do uszczerbku na zdrowiu, poważnego czy też nie, mniejsza. Oraz by wyrównały się proporcje, na razie to Zoe poniosła większe szkody, zarówno psychiczne jak i fizyczne, poniekąd przez siebie samą, no ale.
Płeć piękna była dosyć wrażliwa na takowe słówka, tak samo zresztą na protekcję. Mężczyźni winny kobietom pobłażać, zwracając uwagę na właśnie takie aspekty, jak wrażliwość, scalona dodatkowo z drażliwością. Zależało jeszcze, na jaką przedstawicielkę się trafiło.
Ten opętańczy śmiech sprawił, że zerkała już nań przytomniej. To zabrzmiało paskudnie, a już na pewno złowieszczo. Uniosła brwi. Co więcej, nie wyglądała na przerażoną. Należało się obawiać, wzmożyć czujność, zareagować czymś więcej aniżeli narastającą fascynacją, najwyraźniej nie doceniała zagrożenia, mimo tych wszystkich poczyniań, jakich spodziewała się ze strony Oliviera.
Nie chciała być dłużej laleczką. Za nic w świecie. Nie mógłby traktować jej inaczej? Ptaszyna więziona w klatce, trzepocząca desperacko skrzydełkami i bijąca o kraty, raz po raz wznawiała próby ucieczki, w przypadku Kapeluszniczki poprzez szarpaniny. Po kilkakrotnym mruganiu zdołała przygasić obłąkane oczęta, jad jednak wciąż się tam czaił. Tak, odczytanie jej uczuć było łatwizną, zwłaszcza w owej chwili, gdy sporo rzeczy zdradzało jej rozsierdzenie.
Premedytacja. Idealnie odgadywał jej reakcje, w jakiś sposób wiedział, co tknie ją dogłębnie. Jeanelle była zbyt przewidywalna?
W zasadzie, jako osoba obracająca się w wyższych kręgach powinna raczej znać coś ponad podstawy gier, jakimi parali się tamtejsi osobnicy, cały czas wdziewali maski i oblekali się w intrygi. Mogła nawet spróbować doprowadzić się w tej sztuce do perfekcji i grywać bez opamiętania, jakby było to narkotykiem, nie istniałyby już żadne wewnętrzne bariery bądź pojęcie o przyzwoitości, straszna perspektywa. Zawsze jednak ją od tego odciągano, przestrzegano, aby nie wikłała się w żadne poniekąd przedstawienia, a już z pewnością nie stawała się czynną uczestniczką, gdyż to może zaszkodzić jej jeszcze bardziej. Pogmatwane może troszeczkę, lecz ów fakt głównie decydował o tym, iż nie potrafiła się przemóc do zaskoczenia tejże maści. Co, może zaczęłaby próbować odwzajemniać się podobnym naruszaniem przestrzeni osobistej? I jak się to niby miało skończyć? Scypion prawdopodobnie starałby się ją sprawdzić, i wtedy coś by w niej pękło, zgrzyt w planie.
Musnęła opuszkiem palca sączącą się mozolnie krew na szyi i sama ją zlizała. Nie, to nie, nachalni nie będziemy, nie chciała nazbytnio, żeby się tym zajął. A tak swoją drogą, to skoro teraz naszły go opory w stosunku do zarazków, dlaczego poprzednio bez żadnych skrupułów raczył się pokaleczoną dłonią?
Posłyszawszy mlaśnięcie, parsknęła cicho. Rozdrabniamy to rozdrażnienie i rozdrabniamy, mimo nich nie raczył odejść. Ach, poparłaby koncepcję robienia tortu, chociaż nie wydawał się on piekielny. Możliwe, że niechęć całkowicie przełamana by nie została, ale kawałek przepysznego czekoladowego ciasta na pewno zaskarbiłby sobie jej przychylność. Zwykła nie jadać sporo, lecz istniał wachlarz wyjątków w postaci wszelakiego rodzaju słodyczy. Torcik jak najbardziej by ją udobruchał. Najlepiej ustroić go jeszcze bitą śmietaną lub wetknąć gdzieś marcepan, i karmel, i cynamon, i coś jeszcze, po takiej masie słodkości niewykluczone, że ząbki powypadają. Aż ślinka zaczyna lecieć, nie? Szczególnie, jak ktoś dawno nie miał nic w ustach, a właśnie jest głodny.
Rzeczywiście, wspólne kucharzenie byłoby zabawne. Nie posądzała Scypion'a o umiejętność gotowania, tak w ogóle.
Pierwsze ewentualności rysują się rozbrajająco, gorzej już z tym rozbiciem jajka. Perspektywa pozlepianych białkiem i żółtkiem włosów nie jest za ciekawa. Inna sprawa, iż następstwem mogłoby być jej jak najbardziej niezamierzone odwzajemnienie owego rozbicia, cierpienie, czy może raczej szkody, winno być obopólne, jak zresztą nadmieniono.
Ojej, ktoś tu nie potrafi dostrzegać szczurzych zalet, a wyolbrzymia wady. I co by sobie pomyślał taki szczur, słysząc wszystkie oskarżenia? To bardzo nieładnie w stosunku do owych gryzoni. A jak zdziczałe się nie podobają, to zawsze można było sobie takiego udomowić i myć ręcznie, coby powalał blaskiem sierści.
A koty, tutaj już nie da się zaprzeczyć, dbały o siebie jak nikt i nic innego. Konsekwentne wylizywanie calutkiego ciała właśnie decydowało o ich nienagannej czystości i gdyby pomijały niektóre fragmenty nie byłyby już takie czyste, prawda? Ale stanowiły doskonałość w czystej postaci, zwłaszcza ich gracja, gibkość oraz zwinność zasługiwała na docenienie. Wyginały się nienaturalnie, czerpiąc rozkosz z głaskającej dłoni, wtulały pyszczki w dawcę pieszczot i łaskotały wąsami... Zoe kochała koty, zawsze lgnęła do przybłęd czy też udomowionego kotka, który się napatoczył, urabiała, respektowała niechęć, uznawała je za cudowne istoty. Ale odbiegamy ciut od tematu.
Liznął jej ucho, na co zadrżała i skrzywiła się, a następnie szarpnęła mocno. Sądziła, że już z tym skończył. Przeszyła ją obawa, iż może nadejdzie coś jeszcze, lecz nie chciała dać po sobie poznać, że to wysoce jej nie w smak i jakkolwiek wpłynęło. I niby to szczury wywoływały obrzydzenie?
Wyczuła zaciśnięcie dłoni, co zapewne odbije się na jej delikatnych nadgarstkach, negatywnie oczywiście.
- Nie jestem pewna, czy wtedy nadal zakrawałoby to na samobójstwo. Zależy w sumie, co rozumiesz przez "dokończenie"... - zaczęła zastanawiać się na głos. Mogłoby się owo przerodzić w zabójstwo, jeśli pomoc opierałaby się na przykład na pomajtaniu ostrzem w szyi, więcej krwi by było. - Ale to szalenie miłe z twojej strony, że raczyłbyś mi dopomóc, Scotty. - Dodała z ujmującym uśmiechem, mrużąc przy tym ślepia; w połączeniu z tonem cokolwiek pogodnym.
Jej opinia na temat niego jednak nie była aż tak zaniżona i błędna, jak można podejrzewać, cóż za niespodzianka. A tak z innego punktu widzenia, czy bestie zamieszkujące zakamarki Krainy Luster na pewno zainteresowałyby się jej zwłokami? Równie dobrze mogły je one odstręczać, zwłaszcza przez wzgląd na słodkawy zapach, jaki miewały Deserowe Zjawy, albo zwyczajnie pogardzać mięsem kapeluszniczym. Skoro można tu było znaleźć lepszą padlinę, po co eksperymentować z niepewnymi posiłkami? Jeszcze się zatruć przyjdzie. I jej ciało gniłoby sobie, zanieczyszczając odorem powietrze, niesłychane, już lepiej sprzątnąć by to było...
Ten subtelny czasownik, jego przypadkowa odmiana, wstrząsnęła nią momentalnie, za to niezauważalnie. Zacisnęła powieki, nie chcąc, aby wszystko odzwierciedliło się w jej oczach. Miałaś. Nie, nie mógł wiedzieć, to absurd. Załomotało jej serce, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi i brutalnie strzaskać kości. Och, tak, trafił. Przygryzła wargę, coś ta wesołość się ulatniać poczęła. Ale... Wtedy mógłby odkryć kolejną słabostkę. Ludzie umierają, niektórzy dwukrotnie, zdarza się przecież. Uchm, to "miałaś" wcale nie świadczyło o tym, że brat umarł, równie dobrze mogła się go wyrzec...
- Tak - obojętność. Żadnej żywszej reakcji, ot, potwierdzenie. Serduszko się ustabilizowało. Wbiła wzrok w martwy punkt w eterze, a w oczkach tliły się płomyczki, leniwie kąsające.
Przez pryzmat siostrzanych stosunków Gilbert i Tezjusz byli całkiem podobni, żeby nie rzec niemal identyczni. Gil również traktował Jean jak laleczkę, stroił, wpajał wykształcenie i ciągał na przeróżne lekcje, troszczył się. Było to zbliżone poniekąd do właściciela porcelany, który co chwila polerował jakąś drogocenną filiżankę, starał się, aby olśniewała i czerpał z tego radość.
Ale oni ufali sobie chyba w każdej kwestii, nie w wybiórczych.
Kiedy westchnął, uśmiechnęła się leciutko mimowolnie, zajęła wreszcie czymś innym myśli. A pf, nie przestanie, będzie niezłomnie dążyć do wyswobodzenia się i denerwowania go dalej. Wtem wyrwał mu się krótki śmiech. Hm? Już miała się wzburzać ogromnie na treść jego prychnięcia, lecz dostrzegła, iż zauważył mackę. Nie szamotała się więcej.
- Taak? - mruknęła bez zbytniego zainteresowania czy urazy, skupiwszy wzrok na poczynaniach Kapelusznika. Jakoś jej już nadmiernie nie mierziło to stwierdzenie o nadziei, choć zasadniczo wysoce jej ubliżało. Oczy Jeanelle również poczęły się rozszerzać, ale bardziej z zaskoczenia, a raczej niezrównoważonej mieszaniny tegoż uczucia z zaciekawieniem takową reakcją u Scypion'a; szala przechylała się na to pierwsze.
I wtedy macka dosięgła celu i jej stwórczyni została wyswobodzona. Było to tak nieoczekiwane, że przez chwilę tego do siebie nie potrafiła przyjąć. Utożsamiała siebie z nieszczęśliwą ptaszyną, której dano zasmakować wolności, lecz wnet zazdrośnie chciano pozbawić. Jej ręce wciąż wisiały w powietrzu, ujawniając niepewność. Nie zapominajmy o pewnej drobnej kwestii, iż wciąż był blisko.
Żywość Zoe w końcu go ocuciła, przez co uzyskano odpowiedź; chyba tak zatrważająco zdumiewająca to ona nie była, ale nie odejmowało to jej sporej dozy...
- To dosyć bezczelne z twojej strony - dokończyła myśl, już na głos. - Zwłaszcza, że mogę uwolnić się sama - podkreśliła z szelmowskim uśmieszkiem i pośpieszyła rozcierać sobie nadgarstki, korzystając z tego, że puścił ją całkowicie. Warknęła cicho, co wzmogło się, gdy przyuważyła wyślizgujące się spod palców szczątki czerni, języki ognia biorącego swój początek w mroku (jak i jej roztrzepaniu). Ona, służącą ciemnoskórego Kapelusznika? To stanowczo za dużo jak na coś plasującego się w jej możliwościach, odzyskanie swobody nie obrazowało się jako nader trudne. Co to za żądania! Otrząsnęła ręce, pewniej chwytając szpikulec.
Wróciła spojrzeniem do Tezjusza, napotykając jego wyraz twarzy. Jak miała odczytać jego uśmiech? Coś w rodzaju kolejnego złego omenu?
Na jego pstryknięcie zamrugała i wlepiła w niespodziewanie rozwartą dłoń. Czyżby również parał się tworami? Jego dzieło poczęło nabierać sensowniejszych kształtów, zarysowywały się skrzydła... Nie miała wątpliwości. On powoływał do życia motyla. Ogromnego, a do tego z tą dziwaczną, piękną poświatą. Jej owad nie posiadał takiej poświaty, pomyślała z ukłuciem zazdrości. Można było się w nim doszukiwać tylko głębi czerni. Mężczyzna stworzył śliczną istotę, nawet mimo braku finezji przy sprawach jak odnóża.
- Motylek... - wyszeptała z ekscytacją, machinalnie wyciągając dłoń w jego kierunku. Cofnęła ją ostrożnie dopiero moment potem, uświadamiając sobie, iż niekoniecznie to stworzonko było jej przyjazne. Jednak, mimo to... Pierwszy raz stykała się z takim sposobem tworzenia. Chciała zamknąć ową bestyjkę w dłoniach, zbadać ją chociaż pobieżnie, ciekawił ją ogrom rzeczy z nią związanych. Uchm, bądź co bądź to wróg.
- To takie dziwne? - przekrzywiła głowę niczym zafascynowany kociak. - Tylko poślednio, chciałam cię po prostu przekupić - odparła, nadal skupiona więcej na motylu niż rozmówcy. Palce ręki zaczęły młócić powietrze, lecz zastygły z nagła, a to pod wpływem działań motyla Tezjusza, który to zajął się trzepotaniem skrzydeł, przez co rozumie się również rozsiewanie owego pyłu, przydawającego miejscu ciekawego wyglądu.
I znów to lekkie, uporczywe ukłucie zazdrości. Irytujący stwór. Nie podobało jej się to, chciała zaimponować, doścignąć Kapelusznika w tymże aspekcie. Dlatego więc przymrużyła powieki i zaczęła zsuwać z siebie marynarkę, do przedramion, tak, że rękawy teraz dyndały sobie swobodnie, zakrywając jednocześnie dłonie. Skoncentrowała się, rozchyliła leciutko usta i potrząsnęła feralnymi wiszącymi rękawami. Chyba jej zachowanie zakrawało na z lekka dziwaczne. Cóż najlepszego to dziewczątko wyrabia, mieli wszak walczyć na śmierć, życie i inne takie. Może stanowiło to jakiś swoisty rytuał, albo winno uchronić mistyczne znaki wykonywane palcami przed niepożądanym wzrokiem? Kto ją tam wie. W każdym razie, zaczęło przynosić efekty. Objawiły się migoczące, fioletowawe iskierki, jakby jakiś błyszczący dym czy coś na podobieństwo. Wpatrywała się w nie okrągłymi oczyma, zmarszczywszy zaraz brwi - starała się, by bardziej przypominały poświatę roztaczaną przez motyla.
Tkwiła tak przez chwilkę, gdy nagle zasyczała cicho i rozwiała gwiazdki gwałtownym ruchem rąk. Zaraz po tym następujący furkot uprzytomnił jej, iż wypadałoby się zorientować co nieco w kwestiach ważniejszych od zaspokajania ambicji. Niemalże odskoczyła na ten dźwięk. Jak to stworzenie mogło z siebie wydać coś takiego? Zarejestrowała również, iż Scypion utoczył sobie trochę krwi. A motylek Zoe wydawał się zagubiony. Mogło mu się coś stać, w końcu ośmieliła zjawić się przed nim kreatura.
- No tak... - mruknęła pod nosem, po czym poprawiła ubranie, z którego zsypało się jeszcze ciut magicznego pyłku. Odprowadziła te resztki niepewnym spojrzeniem.
Oczywiście, nie można zapomnieć o bestyjce. Uniosła rękę i rozprostowała palec wskazujący, tak, by ukształtowany mrok mógł na niej przycupnąć. Z drugą dłonią, dzierżącą oręż, uczyniła podobnie, natomiast poprzez nią przebiegła wtedy substancja przypominająca rozlaną czarną farbę, mknąc również po bruzdach ostrza.
Wytrysnęła spod jej opuszka ku górze, już bardziej jak cienka nitka. Bezpostaciowa esencja przybrała także wygląd motyli i zatrzepotała skrzydełkami. Twory Jeanelle były wprawdzie mniejsze od stworzonka Scotty'ego, lecz nie należało ich lekceważyć. W obliczu ich liczby bitwa na polu owadzim zapowiadała się na nierówną, lecz zawsze można to zrównoważyć.
Wbiła oczy w mężczyznę. Tutaj miał istotną przewagę. Ona nie wiedziała, na ile mogła polegać na zdolnościach. Bywały nieobliczalne. Ale, znajdowali się w jej królestwie. To w końcu Ciemna Ścieżka, czy nie tak? Głębia lasu, więc nawet nie musiała kwapić się o marnowanie sił na stwarzanie mroku, skoro mogła go czerpać z otoczenia. Bestyje wzniosły się parę cali wyżej, a właścicielka opuściła kończyny i strzepnęła trochę niewidzialnych pyłków kurzu z materiału stroju, najzwyczajniej w świecie. Wyprostowana wywinęła dłoń ze szpikulcem na drugą stronę.
- Teraz się pobawimy, Scotty? - czysto niewinne, ciekawskie pytanie. Wpatrywała się w niego z uprzejmym zainteresowaniem oraz wyczekiwaniem.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group