Anonymous - 23 Sierpień 2012, 23:50 Pewność siebie w jego przypadku nie była tak naprawdę normalną pewnością siebie. To było niemalże bezgraniczne przekonanie o tym, że jest się, wbrew temu co większość zazwyczaj plecie, wartościową osobą. Wypracowane latami i ogólnie przez chłopaka przyjęte, nie było już wręcz przez jego samego zauważalne, ale, oj tak, był wyjątkowo arogancki. Zwłaszcza widać to było gdy taka chłopka, która dopiero co ze stodoły wylazła śmie się stawiać na równi z nim, nie mówiąc już nic o jakichś głupich myślach o przewyższeniu jego majestatu. Shiro nie lubił takich ludzi do jakich niewątpliwie zaliczała się ta panienka. Jeszcze tak na dobrą sprawę nie zdążyli się porządnie obejrzeć, a już zrazili się porządnie do siebie. W sumie jemu to nie przeszkadzało, ale z całą pewnością nie poprawi to jego nastroju, co z kolei może spowodować istną lawinę przemocy w najbliższym czasie. Beznadziejny przypadek - tak by określił Anitkę.
- Lepszy narwany krasnal od stukniętej żyrafy - skomentował jedynie, unosząc okulary i zaczepiając je o włosy by móc ją zmierzyć lodowatym wręcz spojrzeniem rzucanym przez błyszczące, błękitne oczy. Mimo, że sam był arogantem i narcyzem, nie potrafił znieść kogoś kto chociażby w małym stopniu uważał się za lepszego od niego. Można by pomyśleć, że właśnie powinien umieć to zrozumieć, a tu klops.
- Hmm, a Ty wolisz porozpruwane flaki czy walające się wszędzie pokruszone kobiece kosteczki? Zresztą nie odpowiadaj, nie mam ochoty Cię więcej słuchać. - uśmiechnął się z politowaniem po czym usiadł na jeden z walizek, oczyszczając spodnie z piasku jaki na nich osiadł. Książę był niemalże pewien, że bez problemu mógłby przebić jej serce zanim wypowiedziałaby trzy razy słówko Missisipi. Co jak co, ale od zawsze wiedział, że kobieta to się do kuchni tylko nadaje i do irytowania zdolna jest. Na nic więcej takie pasożyty nie stać poza gnębieniem porządnych obywateli. W myślach jasnowłosy obsmarowywał An niczym wyjątkowo dobrze zaopatrzony w wulgarne słownictwo szmatławiec.
Korciło go by jeszcze raz jej przyłożyć. Sądził jednak, że to byłaby już przesada. Nie chciał tak zaczynać swojej przygody w tym dziwacznym świecie. Nie zachęcał go on jednak do jakiegoś bliższego zapoznania. Oczęta, które do tej pory skupione były na materiale, czyszczonym przez porcelanową, połyskującą dłoń teraz ponownie skierowane były na bezczelną dziewkę. Patrzyła się na niego, a to wcale a wcale mu się nie podobało. W normalnym świecie takie coś tylko połechtałoby jego dumę, karmiąc ego, teraz jednak ani trochę nie sprawiało mu to przyjemności. Było wręcz… drażniące? Nic więc dziwnego, że na twarzy nie gościło już nic poza irytacją i wyraźną niechęcią.Anonymous - 24 Sierpień 2012, 12:40 Z mych ust wyrwało się westchnienie, pełne czystego politowania. On sobie chyba nie zaskarbi sympatii otoczenia. A może nie chyba, a na pewno. Co jak co, ale bezczelność wymieszana z brakiem instynktu samozachowawczego i jeszcze dodatkowo do pary brak zdrowego rozsądku. To łażąca katastrofa, która za byle upadek wali w twarz. A przynajmniej część ciała. Przez chwile mój wzrok stał się rozmarzony, kiedy wyobrażałam go sobie zwijającego się z bólu. Tak, to by było nawet bardzo ładne... Ale słabe do rysunku.
- Cóż, jak widać nienawiść od pierwszego wejrzenia. Rozbrajające... - mruknęłam pod nosem, rozbawiona dogłębnie. - Dobra, to nie gadaj. Ja tutaj chcę tylko w świętym spokoju porysować. - zapewniłam, żeby tylko się tak na mnie nie gapił.
Co jak co, ale obydwoje się na siebie gapiliśmy. Ja ze względu na to, że on to robił. A on pewnie ze względu na to, że ja to robię. Od takie zamknięte koło, z którego nie można tak łatwo wyjść. Chociaż nie jestem pewna, czy w ogóle można. Zastanawiająca zasada...
Puściłam mimu uszu jego słowa, ze względu na to, że i tak mnie nie obrażały. Stuknięta? Żyrafa? To było na swój sposób zabawne, bo żyrafą nie byłam. Nie byłam wysoka, chociaż na pewno wyższa od niego. Hmm... Może dlatego palnął taki, a nie inny tekst. Tak, pewnie dlatego.
Otworzyłam szkicownik, który przed chwilą zamknęłam. Na chwile zamarłam z ołówkiem, po czym mozolnie zaczęłam naznaczać kreski na białym terenie. Na początku był to niewidoczny szkic, który nie zachwycał swymi detalami. Jednakże im więcej pociągnięć ołówka znajdowało się na kartce, tym bardziej ta rzecz zawierała głębie. Może nikt jeszcze nie wiedział co rysuję, ale ja wiedziałam. Rysowałam staw, tak samo jak zamierzałam zrobić to wcześniej. Może mi przez myśl przeszło, by jego narysować, ale to był bardzo krótki kaprys. Co jak co, ale wole nie mieć tej twarzy przed oczami. Ogólnie, niech se żyję do czasu, aż go coś nie zeżrę. Nie będę wtedy płakać...
Zamiast tego z drugiej strony, on też nie będzie płakać. Ba, mam przeczucie, że z miłą chęcią podepczę moje niewinne zwłoki. Bo co jak co, ale to dusza jest zła, a nie ciało. Dlatego nie rozumiem po co mnie uderzył, skoro ciało nic mu nie zrobiło. Co prawda, to ono odsunęło jego walizkę, ale to był tylko mój rekwizyt. Żeby mnie zranić, musiałby trochę się nauczyć. Na początek tego, że mało mnie obchodzi, co o mnie mówią wrogowie. Chociaż, jeszcze go do tej grupy nie zaliczałam. Z naciskiem na słowo jeszcze.Anonymous - 24 Sierpień 2012, 13:55 Shiro tymczasem próbował opanować nerwy jakie nim targały. Można by pomyśleć, że skoro już jej przyłożył to powinien być zrelaksowany, pełen energii do życia i winien rozsiewać dobrą karmę chwaląc Pana. O dziwo tak nie było. Strasznie się irytował kiedy ktoś naruszał jego przestrzeń prywatną, zwłaszcza w taki sposób, toteż uspokojenie się pewnie trochę mu czasu zajmie. Siedział niby to spokojnie, miotając jedynie błyskawice samym spojrzeniem, jednakże nic poza tym nie robił by sobie ulżyć. Życie nauczyło go by w pewnych momentach swojego życia umieć się opanować. Tak też było tym razem, ale jakże inaczej się uspokoić jak stracić z oczu coś co wywołało u Ciebie zdenerwowanie? S. miał problem z odpowiedzią na to pytanie. Zazwyczaj najlepszym wyjściem było rozbicie tego lub, jeśli to osoba, poturbowanie jej solidnie. Co jak co, ale jak na taką niską osobę miał wyjątkowo piekielny temperament. Teraz jednak nie miał zamiaru się stąd ruszać, a przynajmniej na razie. Dlaczego, spytacie? Ano dlatego by nie dać tej bezczelnej żyrafie satysfakcji, ot co! Jakby to wyglądało jakby po takim czymś usunął się jej z drogi niczym przerażony kundelek z podwiniętym ogonem? O nie, to zdecydowanie nie pasowało do jego książęcego majestatu. Siedząc wygodnie na walizkach, odwrócił spojrzenie od dziewczyny, zajętej najwyraźniej udawaniem, że potrafi cokolwiek narysować. Jego ręce także skończyły pracę, a więc opuścił za ich pomocą okulary z powrotem na ślepia. Zdecydowanie lepiej się w nich obserwowało otoczenie. Poza tym jakby się tak zastanowić to kiedy nie musiał na nią patrzeć o wiele łatwiej opuszczała go złość. Nie żeby miał zaraz być potulny jak baranek, o co to to nie, ale i tak było lepiej niż na początku. Nadal jednak był skłonny poprawić podbródkowego sierpowym, gdyby znowu planowała odwalić jakiś numer.
Księżniczka poruszyła lekko szyją, która wydała charakterystyczne chrupnięcie. Tak, strzelały mu stawy, od czasu do czasu, oczywiście. Usta nabrały nieco świeżego powietrza, a myśli odpłynęły ku temu co ma nadejść. Nadal więc musiał zastanawiać się nad tym gdzie ma ruszyć kuper by nie trafić na taką drugą wredną żyrafę. Spodobało mu się to określenie. Wyjątkowo dobrze pasowało do długoszyjej i wysokiej dziewczynki, bo, co jak co, ale kobietą to w sumie by jej nie nazwał. Wyglądała mu raczej na taką co to wałęsa się bez celu po świecie by tylko uprzykrzać innym ich życie. Wyjątkowo beznadziejny i wredny przypadek. Shiro miał nadzieję, że ani jej ani nikogo jej podobnego nie spotka już na swojej drodze. Wzrok blondyna spoczął na bocznej kieszonce jednej z walizek, zaś ręka była szybsza niż myśli i już znalazła się na niej. Otworzyła ją i wyciągnęła paczkę słabych papierosów, jakie Książę od czasu do czasu zwykł popalać. Nie był zbyt wielkim fanem takich używek, lecz czasem przydawały się w misji odstresowującej. Ponownie zapiął kieszeń, i wyciągnąwszy jednego szluga z bardziej pełnej niż pustej paczki, schował ją do kieszeni spodni. Podpalił zapalniczką i zaciągnął się głęboko wypuszczając obłok dymu z wyraźną ulgą. Oj, tak, zdecydowanie tego mu teraz było trzeba.Anonymous - 24 Sierpień 2012, 15:40 Rysunek nie był nawet w połowie gotowy, ale był ładny. A przynajmniej moim zdaniem, chodź ja nie patrzę na to obiektywnie. Chociaż wiele osób mówiło mi, że to piękne. Dostrzegali coś w tym, czego ja nie dostrzegałam. Mówili coś o lekkości linii, żywej barwie, szczegółach... Czasami zastanawiałam się, czy kłamali czy naprawdę tak uważali. Co jak co, ale nie wierzyłam we wszystkie ludzkie słowa. To było za piękne, by być prawdziwe.
Położyłam sobie torbę na kolanach, szukając kredki w kolorze minii. Również można to nazwać inaczej czerwienią żelazową. Opisowo to jest po prostu taka ciemna czerwień, która przypomina swego rodzaju krew ludzi. Albo innych stworzeń, jednakże nie mnie. Ale to inna historia, która jest długa i nudna jak diabli.
Jednakże oprócz kredki wyjęłam inną rzecz. Był to długi lizak, na którym była narysowana cytryna. Bardzo podobne do ludzkich słodyczy, może nawet człowiek ją zrobił, ale kupiłam to w świecie luster. Odwinęłam papierek, który włożyłam do kieszeni i włożyłam tą rzecz do ust. Słodki i zarazem kwaskowaty smak cukru rozproszył się po moim języku, tak, że poleciała mi ślinka. Obróciłam patyczek, rozprowadzając go po całych ustach, a potem wróciłam do pracy.
Większość rzeczy na rysunku zależała od nacisku. Im ktoś ma to lepiej wypracowane, tym lepiej rysuję. A ja to miałam wypracowane do perfekcji, czym często się chwaliłam. Mozolnie kolor stawu z białego, zmieniał się w szkarłatny. Przekrzywiłam głowę w bok, naznaczając na kartce coraz to mocniejsze kreski. Mam nadzieję, że jej nie przedziurawię. Bo to było całkiem możliwe, zważywszy na moje ruchy.
- Hmm... - mruknęłam, podnosząc szkicownik i oddalając go o parę centymetrów ode mnie.
Badałam, czy z czymś nie przeholowałam. Lepiej niekiedy zrobić mniej niż więcej. Bo efekt będzie o wiele, wiele gorszy. A wolałabym nie sknocić kolejnego rysunku w ciągu tych paru dni. Jak widać zbyt bardzo chcę być perfekcjonistką. Ciekawe, kiedy ta cecha się u mnie ujawniła.
Podniosłam swój wzrok, patrząc w kierunku chłopaka. Nie z własnej woli, należy tutaj zaświadczyć. Co jak co, ale ograniczał mi pole widzenia, co mnie irytowało. Jednakże, co mogłam zrobić? Nic, a nic. Jaka szkoda, że musiałam wybrać akurat tak niedalekie miejsce. Może się przenieść? Hmm, nie... Zostanę wyśmiana. A tylko tego brakowało do mego wielkiego szczęścia w tym miejscu.
Jaka szkoda, że nie potrafię latać. Ale jestem w końcu Lunatykiem i tej mocy nie posiadam. Mogę w końcu przełazić przez te "światy", co jest jednak dużą zaletą... Inaczej bym się zastanawiała, jakie są zalety tej rasy. Niekiedy nie dostrzegam ich w ogóle, a niekiedy dostrzegam aż za dużo...Anonymous - 26 Sierpień 2012, 10:13 Przyjemne ciepło rozeszło się po ciele chłopaka. Zapomniał już jak dobrze działało na niego palenie. Kiedy miał zły humor, fajki były jego najlepszym przyjacielem. Nigdy jednak nie chciał wpadać w nałóg, dlatego też ostatni raz cokolwiek zapalił… pół roku temu? Kupa czasu zważywszy na to jak dużo mógłby wypalić, gdyby tak naprawdę nie powstrzymywał się od sięgnięcia po szluga. No cóż, Shiro był w swoim otoczeniu znany z tego, że często ma podły humor, dlatego ciągle aż sam się dziwił, że potrafi wytrzymać tyle czasu bez myślenia o paleniu. W ogóle ciekawe kto mu sprzedał te papierosy? Nie wyglądał na pełnoletniego, ale na smarkacza też już niekoniecznie. Starszych przyjaciół nie miał, no bo po co komu przyjaciele, więc musiał je ukraść. Albo zdobyć w niego bardziej dziwny sposób… wróć, czy właśnie tak naprawdę pierwszy raz przed sobą przyznał się, że został sam na świecie? Bez rodziny i przyjaciół, samiutka jak palec Księżniczka chyba nie może już się tytułować tym uroczym przydomkiem? Zresztą czy on tak naprawdę kiedykolwiek lubił go na tyle by się z nim pogodzić? Niby nie, ale prawie zawsze przyzwyczajenie brało górę. Kiedyś, gdy jeszcze miał kogoś z kim mógłby normalnie porozmawiać, bardzo nie lubił swojego przezwiska. Działało mu na nerwy bardziej niż ta dziewczynka od stawu, o tutaj, a to już niezły wyczyn. W każdym razie dzięki swojej ksywce szybko stracił jedynych przyjaciół jakich kiedykolwiek miał. Doprowadzała ona do wielu nieprzyjemnych sytuacji, których jasnowłosy wcale nie miał ochoty pamiętać, a które uparcie stawały mu przed oczami za każdym razem kiedy pomyślał o sobie jako o dziedzicu jakiegoś wyimaginowanego tronu. Chciałby kiedyś zasiąść na prawdziwym i poczuć się wreszcie kimś ważniejszym od zwykłego ziarnka piasku na plaży. Jeden z wielu miliardów nie brzmi w końcu zbyt zachęcająco.
Odrobina wilgoci w pobliżu oczu dość szybko sprowadziła Shiro na ziemię. O czym on do jasnej Anielki myślał? Zdecydowanie ani trochę nie chciał o tym rozprawiać, a tutaj w dodatku prawie dał zapanować nad sobą uczuciami. Jednak jest z niego beznadziejny przypadek.
Blondyn sięgnął szczupłymi palcami pianisty do ust i wyciągnął na wpół wypalonego szluga, wypuszczając ustami strużkę gryzącego w nozdrza dymu. Pamiętał jak za pierwszym razem strasznie mu przeszkadzał. Teraz był jedynie obojętny, chociaż nadal nie lubił zapachu niektórych fajek innych marek. Do tej był już przyzwyczajony. Ciekawy był czy tam, dokąd się dostanie będzie mógł takie dostać? Zerknął przelotnie na to co go otaczało i aż uśmiechnął się sam do siebie, oceniając swoją głupotę. Taa, na pewno kupi, jeżeli poszukuje jakichś latających, albo gryzących w wargi szlugów. Znowuż nie poprawił mu się nastrój, jednakże ponowne zaciągnięcie się sprawiło, że przestał zwracać uwagę na to co czuje. Skupił się bardziej na obserwacji otoczenia. Przelotnie więc zerknął na zajętą mazaniem po kartce dziewczynę, ale nie zatrzymywał na niej wzroku zbyt długo. Starał się nie być teraz do niej negatywnie nastawiony, aczkolwiek kiepsko mu szło, toteż wolał jej nie obserwować by się nie podpuszczać niechcący. Odchylił się by znowu położyć plecami o walizki i skierował spojrzenie błękitnych oczu na niebo nad nimi. O, tak to był zdecydowanie lepszy obiekt do obserwacji.Anonymous - 28 Sierpień 2012, 13:31 Ostatnie ruchy kredką po rysunku i moja praca została zakończona. Podniosłam szkicownik, wpatrując się w me działo, po czym przytaknęłam głową z aprobatą. Wszystko wydawało się być na swym miejscu, co mnie bardzo pocieszyło. Bo, co jak co, ale kochałam rysować. Była to na swój sposób sztuka, która wprawiała mnie w zachwyt. Niestety, tylko nad moimi rysunkami. W innych zawsze znajdywałam jakiś błąd, który niszczył całe piękno. To na swój sposób było smutne, jednakże nic się z tym nie zrobi. Poczucie piękna było dla każdego inne.
Zamknęłam szkicownik, delikatnie wkładając go do torby. Nie chciałam żeby się pogniótł, chociaż i tak już był. Lepiej ujmę to tak - nie chciałam, by był jeszcze bardziej pogięty w różne strony świata. Torba nie chciała się zamknąć, co mnie nad wyraz zirytowało. Przez parę minut mamrotałam pod nosem przekleństwa, za które zostałabym wywalona na deszcz bez parasolki. Cóż, nigdy się nade mną zbytnio nie litowali. W końcu nie chciałam współczucia od osób tak słabych, że nie mogli kierować swym życiem.
W końcu jednak wojna pomiędzy mną a torbą zakończyła się mym zwycięstwem. Chociaż, zadam inne pytanie - kto inny mógłby wygrać? Jednak, patrząc na to z drugiej strony, to zwycięstwo nigdy nie jest pewne. Nawet, jeśli nasz przeciwnik jest na pozór beznadziejny. Może dlatego lubiłam wyzwania - niekiedy potrafiły pozytywnie zaskoczyć. Szkoda tylko, że słowo niekiedy jest najlepszym odzwierciedleniem rzeczywistości w jakiej żyje. Gdyby to słowo zmieniło się na często, to wszystko byłoby inne.
Podniosłam swe oczęta, rozglądając się dookoła siebie. Znałam to miejsce, ponieważ często tutaj bywałam w dzieciństwie. Tylko jakoś wcześniej nie wpadłam na to, by narysować to miejsce. Może dlatego, że tak świetnie je pamiętałam? Czasami rysowałam po to, by czegoś nie zapomnieć w przyszłości. Oczywiście, czasami.
Ziewnęłam, mrużąc oczy i poruszyłam głową to w lewo, to w prawo. Przypominałam nieco laleczkę Hula, która kiwa się w samochodach ludzi. Fascynujące urządzenie, które potrafi Cię przygnieść i zrobić z Ciebie placek. Zwłaszcza, jeśli po drugiej stronie siedzi niedobry kierowca. Chociaż, swoją drogą, czy jakiś kierowca jest idealny? Ech, moje myślenie nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Łażę pomiędzy tematami, zmieniając je często i szybko. I w końcu wychodzi na to, że z tematu stawu przeszłam na temat samochodów. Jaki w tym sens i logika? A no, brak jej....
W końcu, z braku zajęcia, podłożyłam się na trawie i wpatrywałam w niebo. Ręce ułożyłam pod głową, żeby mieć jakieś oparcie. W pierwszej chwili chciałam wziąć torbę, ale ten szkicownik... Co jak co, ale jeślibym go zgubiła, to byłoby bardzo źle. Powiem dokładniej - piekło to przy tym byłby niewinny plac zabaw. A najbardziej niewinna osóbka byłaby mordercą w nocy. W końcu życie to kpina...
[z/t]Poranek - 4 Listopad 2012, 19:41 Nigdy by się nie spodziewała, że tak urokliwa osoba mogłaby zabijać ludzi. Choć mogłaby coś przynajmniej podejrzewać, iż jako znana kokietka, nie raz miała na głowie wręcz urokliwe wariatki, lecz żadnego szaleńca. Szybko je uspakajała, ale potem już nigdy ich nie widziała, na jej szczęście. Poranek mogła sobie tylko przypuszczać, że nawet gdyby była morderczynią lub jakąś wariatką, spróbowałaby się do tego dostosować, bo miała wrażenie, że jakoś choć trochę się dobrze z nią dogada. Ale to tylko błahe przypuszczenia, które w każdej chwili mogą się zmienić. Jak jest naprawdę dziewczyna raczej się tak szybko tego wszystkiego nie dowie.
To nie tak, że się go wstydziła, bardziej się obawiała jakiegoś znaczącego spojrzenia od Mirandy, lub niemiłych słów. Bo w końcu jak już na samym początku znajomości się zarumieniła, to było oczywiste, że się będzie tego wstydzić. Zwłaszcza że nie znała jeszcze imienia brązowowłosej. Ba! Nic o niej nie wiedziała, tylko jak wygląda. Poranek jeden raz była zakochana i to po uszy, jednak niefortunnie. Od tamtego czasu, boi się, iż znajdzie się osoba, która poprzewraca jej w głowie. Czyżby Miranda była taką osobą? Jeszcze niczego nie wiedziała, równie dobrze mogłaby się stać jedną z tych panien, co panienka de Warens ma na tydzień lub kilka dni, lub też rzadko spotykaną przyjaciółką. Jak na razie wszystko było jedną wielką niewiadomą.
Nie była świadoma faktu, że się dziwnie zachowuje, aczkolwiek było to bardzo widoczne. Prędzej czy później się opamięta i wszystko wróci do normy, o ile się opamięta. Do tego czasu robiła z siebie idiotkę przed oczami Mirandy, przynajmniej można było mieć takie wrażenie. Kolejne gafy przychodziły same, a to nagle straciła równowagę, a to potargała okładkę książki, na której stała. Dopiero dźwięk targanej strony ją opamiętał. Znowu na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Tym razem nie obróciła się do niej plecami, bo mogłoby wyjść na to, że jest źle wychowana, a wcale tak nie było. Zrobiła krok do tyłu uwalniając książkę spod swojego ciężaru. Podniosła ją i otrzepała z brudu. Cicho przeklęła pod nosem.
- Proszę bardzo. - Odpowiedziała łagodnym głosem nie spuszczając wzroku z książki. Po kilku sekundach westchnęła i postanowiła sobie odpuścić mentalne naprawianie książki.
- Czy mogłabym wiedzieć, jak się nazywasz? - Zerknęła na Mirandę niepewnym wzrokiem. Po czym dodała.
- Ja zaś nazywam się Poranek. - Uśmiechnęła się do dziewczyny.
Wtem, przypomniała sobie jak wiele czasu spędziła poza domem. Zrozumiała, że musi wracać. Z wielkim bólem dygnęła przed brązowowłosą i pobiegła przed siebie, by jakoś nadrobić stracony czas.
z|tAnonymous - 17 Wrzesień 2013, 14:45 Ethanael powolnym krokiem przemierzał tereny Ogrodu Strachu. Czekał w domu na odpowiedź Zarządcy Organizacji MORIA w sprawie przyjęcia go do składu ekipy. Trochę się naczekał (i przy okazji dowiedział się, iż jest nowy Zarządca - kiedy składał podanie był pewny, że jest tylko zastępca) aczkolwiek w końcu uzyskał odpowiedź. Była ona w postaci sms, którego od razu usunął jak mu nakazano. Ma wypełnić zadanie jakie mu powierzono, wtedy dołączy do Organizacji. Do tego czasu jego zgłoszenie jest pod znakiem zapytania.
Mężczyzna potarł kark w zamyśleniu. Był w czarnej bluzie z obszernym kapturem i głębokimi kieszeniami, do których zaraz wcisnął ręce by je nieco ogrzać. Głowę miał skrytą pod kapturem, a ten rzucał lekki cień na jego twarz przez co wyglądał dość... Tajemniczo? A może przerażająco? Coś w ten deseń.
Stanął na brzegu jeziora i zapatrzył się w szkarłatną wodę i połyskujące pod powierzchnią ryby. Słyszał już o tym jeziorze. Z góry łuski ryb są złote i niedoinformowani mogą pomyśleć, że to złote rybki. A wtedy wkładają ręce do wody by je schwytać i... Niewielu wychodzi z tego bez szwanku, powiedzieć wręcz można, że niemalże nikt.
Ethan skrzywił się i cofnął nieco. Następnie zapatrzył się w krwiste odbicie Słońca na jeziorze jednocześnie zachowując pełna ostrożność na ludzi dookoła. Jakby znalazł się tu ktoś ciekawy. Kto wie? Może Ethan wypełniłby zadanie z mniejszą trudnością niż się obawiał?Anonymous - 17 Wrzesień 2013, 17:42 Bynajmniej to nie wir czasoprzestrzenny naprzykrzył się Kasandrze, połknąwszy w całości jakiekolwiek ślady jej istnienia. Winowajczyni była tylko jedna, a odnalazłbyś ją w szeregu niepoliczalnych czynników, które po nałożeniu się na siebie bez ładu i składu praktycznie przekreśliły szansę na ujrzenie płochego, szklanego stworzenia. To zupełnie tak, jakby jednooki olbrzym przez zadufanie i karykaturalną pewność siebie nie spoglądający pod swoje nogi, miał wskazać palcem spacerującą w trawie mrówkę. Tyle, że młodej kobiecie daleko było choćby do rozmiaru owada; kamuflaż zawdzięczała introwertyzmowi – swoistej bawełnie, z której ktoś łaskawy uszył dla niej czapkę niewitkę.
Podczas przedłużanej w nieskończoność nieobecności, odbijała się łagodnie (a przede wszystkim… W POJEDYNKĘ) od karcianych brzegów niewystarczająco mokrych rzek, od papierowych orchidei, które wymyślnie kwitły gnijąc… Wieszczka podglądała nawet nieraz cudze perypetia zza przepierzenia liści, zbyt niedostępna by ogrywać rolę inną aniżeli świadek z obciętym językiem. Tym jednak razem patronką 11-stki była mania, co z góry zwiastowało kłopoty. Jej przybycie zaanonsował cichy chichot, który narósłszy do rozmiaru tubalnego niósł się w przestrzeni i dawał nawet mylne wrażenie, iż to właśnie on tarmosi dotychczas spokojnej wody stawu. Kołysana w zmysłowym tańcu od niechcenia drobiła co jakiś czas kroczki w przód, za zamkniętymi szczelnie powiekami szukając wyobrażenia o jakimś odległym świecie zwanym idealnym. Rozbite Lustro parło prosto na zagłębienie wypełnione szkarłatem i nic nie wskazywało na to, żeby niewidzialna siła pętająca kajdankami nogi miała ostatecznie odwieść ją od zamiaru bezmyślnego nurkowania.
- Spotkajmy się na dnie? - zawołała wprost do nieznajomego, przechodząc przez przypadek w podwyższoną intonacyjnie retorykę. Najwyraźniej mimo pozornie zachowanej nieświadomości co do miejsca oraz sytuacji, z dużym wyprzedzeniem zaplanowała to śmiałe posunięcie, o czym świadczył staranny dobór "partnera do tańca". Pannica stanęła teraz tuż przy brzegu, zatracona w podniecającym oczekiwaniu na kujące ją dźwięki, podczas wyczekiwania na tylko jeden konkretny pośród biliona fałszywych szmerów.Anonymous - 19 Wrzesień 2013, 14:00 Ethanael skupił się na otoczeniu. Ktoś nadchodził, szedł za jego plecami. Czekał cały zesztywniały gotów na nagły atak. Ten jednak nie nastąpił bowiem minęła go młoda niewiasta, która wyglądało jakby nie zdawała sobie nawet sprawy z jego obecności. Ethanael zmrużył oczy przyglądając jej się badawczo. Podeszła dziwnie blisko jeziora patrząc się na nie pusto. Mężczyzna zdziwiony podniósł głowę.
Spotkajmy się na dnie?, usłyszał ciche słowa. Uniósł brwi.
-Życie ci niemiłe? Jak tu wejdziesz to już nie wyjdziesz. Te rybki tam - kiwnął w ich stronę głową, mimo że nie mogła tego zobaczyć - to są piranie, a nie Złote Rybki. Włożysz rękę to już jej nie wyjmiesz.
To powiedziawszy cofnął się o krok i westchnął. Co z tą dziewczyna było nie tak? Tak bardzo chciała się wykapać ze śmiertelnie niebezpiecznymi piraniami? W jeziorze koloru krwi? Pokręcił ledwo zauważalnie głowa po czym wzruszył ramionami. Jego wzrok uważnie lustrował dziewczynę. Jeśli zrobiłaby kolejny krok w stronę wody, zwyczajnie by spróbował ją stamtąd odciągnąć. Głupio byłoby się zabić przez brak odpowiednich informacji.
-Na dziękuję, postoję.Anonymous - 20 Wrzesień 2013, 18:25 Niezrównoważenie miało to do siebie, że nad wyraz starannie dobierało sobie towarzyszy broni. Pewnego kontrowersyjnie pięknego dnia, bo zacinanego ze wszystkich stron świata przez deszcz, wskazało niepozorną Kasandrę palcem, by od tamtej pory dziewczyna nosiła na sobie brzemię choroby. Codzienność naszej bohaterki podlił monstrualnie zły, albo przesadnie dobry humor, o czym mógł się przekonać każdy w promieniu najbliższych metrów, a zatem w tym wypadku ciemnowłosy mężczyzna. Paradoksalnie szampański nastrój bywał stokroć bardziej zdradziecki, ponieważ tak jak dziś podsuwał jej wiele ekstrawaganckich koncepcji realizowanych tylko i wyłącznie przy narażeniu na uszczerbek własnego życia oraz zdrowia. Zahipnotyzowana leniwie poszerzającymi się kręgami wytworzonymi na szkarłatnej wodzie dzięki rzuconemu weń kamyczkowi, na śmierć zapomniała o podstawowych zasadach podejmowania towarzyszy. Powitania, nadęte gesty rodem z przereklamowanego grona arystokratów i wymienienie imion zastępowało jedynie furkotanie na wietrze kusej tuniki, bezwstydnie prezentującej oczom Ethanaela górne partie ud. Szeroko rozwarte źrenice Szklanej do złudzenia przypominające te widziane u obcującego z mrokiem kota - pierwszy i ostatni syndrom zdradzający szaleństwo, przewróciły się parokrotnie, to celując w staw, to w horyzont, to znów w staw.
- A dlaczego Tobie jest ono takie miłe?
Dźwięczny alt przedostał się aż do uszu nieznajomego, a cały zabieg ułatwiło to, że wreszcie zwrócił w jego kierunku głowę. Przy takim, a nie innym oświetleniu udające nitki srebra włosy zatańczyły dookoła całej dziewczęcej postaci.
- Sądziłam, że to byłoby bardzo zabawne i pouczające doświadczenie, lecz jeśli nie chcesz mi towarzyszyć... - wykrawanie na ustach niepoprawnego półuśmiechu naturalnie posłużyło za pauzę. -...spasuję.Anonymous - 22 Wrzesień 2013, 21:00 Stukot emocji. Kilkadziesiąt oddechów, dziesiątki nieprzespanych nocy. Gdzieś na dnie umysłu echo szeptało wciąż te same słowa, rzucane przez świadomość i powtarzane niczym mantra przez wszystkie wewnątrzmolekularne cząsteczki jego ciała. Wyczekiwał tej jednej chwili, tego jednego momentu. Strzępki informacji – uprzednio zlane w beztreść – teraz zaczęły łączyć się w skomplikowane łańcuchy przyczyn i skutków. Już nie było błędnych zaułków w labiryncie myśli, chociaż wciąż nie brakowało tych dróg, które zaczynały i kończyły się pętlą nużących aksjomatów.
Ten nowy rytm zagłuszał nawoływanie niespełnień.
Lux patrzył teraz zimnymi źrenicami, rozbierał wzrokiem, penetrował rzutem ciekawskich gałek. Czuł wyraźnie i cieleśnie, dogłębnie i intensywnie, że chwila wnikania potrafi być bardzo zmysłowa. Potrafi pieścić ulotnym wrażeniem oderwania od rzeczywistości. Błogostan, choć krótkotrwały, umie nasycić żądze, umie też gorzko-słodkim zapachem stymulować zmysły. Cały wszechświat zamykał się w jednym małym ciałku. Cała jego przeszłość była na wyciągnięcie ręki.
Z wystudiowanym zainteresowaniem pochłaniał tę drobną istotę. Wprawdzie kruchą jak szkło, ale niebezpieczną. Ostrą, jak popękane tafle lustra. Ta dziewczyna, choć słodka jak malina, była gorąca niczym rozżarzony węgiel i z całą pewnością niewarta zlekceważenia. Takie przynajmniej odniósł wrażenie i modlił się, by wrażenie to nie okazało się ułudą. W snach na jawie widział już ich wspólną przyszłość... ale sny na jawie są złe. Potrafią omotać rozum, karmiąc serce i dusze mistyfikacją.
Jeżeli rzeczywistość nie myliła się – a ona myliła się rzadko – ta wredna kreatura posiadała dar wnikania w ukryte, zdzierania kurtyny z teatrzyku wspomnień. Tego musiał wystrzegać się najbardziej, bo tego zawsze obawiał się i lękał. To jedno mroziło mu błękitną krew. Ledwo znosił dwa dodatkowe głosy w swojej niezrównoważonej głowie... jakakolwiek trzecia, czwarta, czy kolejna obecność byłaby koszmarem. A właściwie nawet czymś znacznie gorszym, bo o ile koszmar znika po przebudzeniu, o tyle te wyczuwalne jaźnie wciąż trwają i trwają, trwają i nie potrafią przestać! Z jednej strony chronił wszystkiego, co zawarte pod skorupą czaszki. Z drugiej nie mógł gościć więcej osób w tym kameralnym miejscu. Mówił stanowcze „Nie!” wszelkim intruzom. Nawet tym już istniejącym. To jak jednoosobowa cela – w tych warunkach nietrudno o tłok. Przy większej ilości bytów zaczynają się kłótnie i spory. Zaczyna walka o dominacje i wszyscy gwałcą się w atmosferze wzajemnej anty-adoracji...
Wiedział co należy zrobić. Przygotował się należycie. Od dłuższego czasu krążył wokół ofiary jak łowca. Osaczał ją bezszelestnie i badał. Wnikał niepostrzeżenie w jej przeszłość, niczym duch, albo anioł. Niczym niezauważony....
...Cień. Stoi obok tego Twojego dziewczęcia. Co zamierzasz z nim zrobić? - zapytała Rozpacz.
Lux nie odpowiedział nic. Po prostu wyszedł z ukrycia. Nagle i bez ostrzeżenia. Zupełnie tak, jak lubił. Zupełnie tak, jak zwykle.
- Czy mam przyjemność z panienką Kasandrą? - zabrzmiał melodyjnie, starając się nadać głosowi przyjemny dla ucha wydźwięk. Ethanaelowi posłał urywane spojrzenie, ale zaraz później skoncentrował tęczówki na dziewczęcym licu.
- Chciałbym, byś udała się ze mną. - dodał po chwili, wykrzywiając usta w imitację uśmiechu.Anonymous - 23 Wrzesień 2013, 15:41 Nuty wytrząsane dzięki wiatrowi z drżących w hedonistycznej rozkoszy liści i wzburzone dyskusje ucinane między źdźbłami brunatniejącej trawy, skutecznie zwodziły na manowce zmysły Niedoskonałej. Trudno byłoby teraz dojść, czy postanowiły spiskować z właśnie przybyłym, aby wymyślną, ogłuszającą torturą wziąć odwet za połamane w nieuwadze gałązki rodaków oraz wszystkie zadeptane kielichy kwiatów. Dość, że pustoszącą milczenie orkiestrę uzdolnionych drzew-instrumentalistów, wspomagało też zupełnie nieuzasadnienie serce wieszczki, gibające się na wszystkie strony, ni to w erotycznym tańcu okręcane wokół żeber niczym wokół metalowych rur do striptizu, ni to w żywotnej cza-czy. Nietypowy subwoofer buczał przeraźliwie, najpewniej tylko po to, aby udowodnić całemu medycznemu środowisku, iż wcale nie potrzeba zastrzyków adrenaliny do podrażnienia ospale wybuchającego krwią organu. Ze znikomym prawdopodobieństwem odniesienia triumfu, genezy tej zdrowotnej anomalii szukano by w nadejściu lunatyka; a winę ponosiła tylko skandaliczna ignorancja dziewczyny nawet wtedy, kiedy pod powiekami w oślepiających krótkotrwale fleszach podsuwano jej klamrowe ujęcia przyszłości, maszerujące przed nią w zwartych czasowo szykach, jak nieme widma na tyle niedorozwinięte, że nie pojmujące zasad naliczania kolejnych godzin i dni. Cóż... Mania łakomym okiem umywającego ręce obserwatora patrzyła na rozpostarte przed zadartym wysoko nosem pliki "fotografii wydanych w sepii", które choć bardzo nieostre wyjątkowo ostro zwracały uwagę na rychłe pojawienie się tajemniczego kuracjusza. Wszystkie ostrzegawcze alarmy były jednak na nic, bo hurraoptymizm (w rzeczy samej nie mający nic ze zdrowym, pozytywnym postrzeganiem wspólnego), czyli jeden z narzeczonych manii, zdołał wcześniej spoliczkować, zakneblować i ostatecznie zdetronizować Kasandrę. Rzeczy błahe przy przyjacielskim świcie, w mroku rozwijały się do rozmiarów cesarstwa emocjonalnej pleśni. Przekonanie to zabarykaduje się w twojej głowie dopiero, gdy już z niedbalstwa odpadnie ci poczerniała od spodu ręka...
Zadziwiające, ile niesamowitych reakcji przez swoją wrodzoną nieśmiałość ukrywa się za przywitaniem kolejnych wyłonionych z niebytu jednostek. Trzeci obiekt bezprecedensowo wydarł temu miejscu spokój gwałtownym pojawieniem się, zrujnował na zawsze unikat chwili, lecz chociaż tyle widziała we wszystkim plusów, iż w miejsce raniącej nijakością pustki, niósł ze sobą w darze coś w zamian. Kolejny turysta po krainie rozpaczy, czy kreator świeżej idei? Brak odpowiedzi, brak odpowiedzi - grzmiała histerycznie zautomatyzowana spostrzegawczość.
Niestrawne nawet dla rozpalonych do szkarłatu płomieni ognia, wrzące podniecenie jeszcze raz zwiększyło o milimetry źrenice. Urwany moment śmiechu, co nigdy nie dojrzał wyjścia z krtani, zalepił jak pierwszorzędnej jakości papa gardło. Ręka zachwiana groteskowo między nicością, a czubkiem głowy weszła w pełen udręki konflikt sama ze sobą, podejmując nieskończenie wiele prób wyrwania kilku białych włosów. Tego właśnie stali się świadkiem Oni - mieszkańcy odległych, nieprzylegających nawet krańcem planetoid do centralnego punktu Bzika.
- Pytasz zupełnie tak, jakbyś tego nie wiedział. - skonstatowała niepokojąco wesoło, dobierając się w międzyczasie porozumiewawczym spojrzeniem do Ethanaela. Trzeźwość umysłu Lustrzanej leżała gdzieś bardzo nietrzeźwa, czego mieliśmy najlepszy dowód z zapartym tchem śledząc kolejne kroki Jedenastej wykradzione brutalnie ziemi, przełamywane w połączeniu potrzeby i paniki przed nieuciszeniem tej pierwszej, kierowane przed oblicze Bibliotekarza.
- Chciałabym, byś mnie pocałował. Gdzieś.
Sytuacyjna powaga z akcentem na impertynencki wyraz błyszczących oczu.
Grajmy w tego cholernego pokera.Anonymous - 23 Wrzesień 2013, 18:27 Ethanael wzruszył ramionami i spojrzał uważnie na dziewczynę.
-Bo mam wolną wolę, bo żyję, bo czuję i nie muszę się nudzić tam na górze. - pokazał w stronę zachmurzonego, ponurego nieba. - A Tobie czemu jest niemiłe?
Nie uzyskał jednak odpowiedzi, bo rozmowa została przerwana przez nowy zaczątek uczuć. Czyich uczuć? Zwierzęcia? Nie, to nie takie uczucia tworzą. Człowieka? Tak, istoty człowieczej na pewno. Ale jakiej?
Zobaczył kontem oka ruch gdzieś nieco dalej. Spojrzał w tamtą stronę uważnie, a po chwili jego oczom ukazał się jakiś chłopak. No dobra, wyglądał młodo, a to ile miał lat było już tajemnicą. Ethanael śledził uważnie każdy jego ruch. Czuł coś bijącego od tego człowieka.
Niechęć. Pewnego rodzaju wrogość. Nic pozytywnego.
Ethanael zmrużył oczy. Kim był ten człowiek? Ręka mężczyzny zgięła się na wysokość klatki piersiowej. Tam, pod klapą marynarki, bezpiecznie spoczywała broń, choć niepozorna. Jednak nie broń się liczy a umiejętności osoby jej używającej, czyż nie?
-Właściwie to właśnie rozmawiałem z tą panienką. Może innym razem? - Powiedział spokojnym głosem aczkolwiek nieociekającym zbytnią sympatią.
Chciał jakoś ostrzec dziewczynę, rzekomo Kasandrę, ale nie miał za bardzo jak. Z resztą w razie co raczej mogła sobie poradzić sama. Chociaż skoro tak niewiele znaczy dla niej jej życie to kto wie? Brunet podszedł bliżej dziewczyny zachowując jak największą ostrożność. Nie spuszczał z obcego uważnego wzroku nawet na chwilę.
A skąd ty Lux wiesz do jakiej rasy należy Ethan? Przecież wygląda dokładnie jak każdy inny człowiek.Anonymous - 24 Wrzesień 2013, 15:28 Pokera? Proszę bardzo. Mój As jest gotowy.
Lux dokonywał rozpoznania na granicy intuicji i doświadczenia, dlatego dobrze wiedział, że cała rozmowa będzie raczej formą kurtuazyjnej propagandy i świadczyć powinna o dyplomatycznej polityce poprawności. Wystudiowana gierka jednak nie była już tylko wystudiowaną gierką, a eksplozją wrażeń! Podekscytowanie w mosiężnym uścisku zdusiło każdą niepewność, zdławiło wszelkie opory i ugrzęzło gdzieś w podbrzuszu, rozpychając na zewnątrz spulchnione wahania. To konfetti emocji rozlało się po ciele, wypełniając zaciekle każdą lukę w eterycznej sferze impresji. Tajemnica chwili, w której zakwitły owoce admiracji i estymy! Tajemnica chwili, w której On – pokorny uczeń życia – pożerał je ze smakiem i bez poczucia winy. W Ogrodzie Strachu nie było już lęku i bojaźni. Wyrastały za to zakazane rośliny zwątpienia. Ogrodnik rozterek sadził je tam, gdzie gruntu nie rozdeptały nadęte mądrości. Był teraz niczym wielobarwna smuga na człowieczym szkle. Był niczym strumień fotonów wnikający bezbarwnie w pryzmat cudzego serca i wynikający zabarwiony na wszystkie kolory tęczy. To rendez-vous było lokalnym zaburzeniem prawdopodobieństwa zdarzeń, ingerencją w nieznane i splugawione algorytmy losu. Z tego powodu wpływał na głęboką wodę, przekraczał niemożliwe granice. Łamał elementarne przykazania pokory i wstrzemięźliwości! Zamierzał wyjść nieubrudzony po taplaniu się w tej gnojówce, dlatego nie było tutaj miejsca na słabostki. To było miejsce na szybkie i pewne decyzje. Porwał Kasandrę do emocjonalnego tańca, jednak na tym parkiecie doznań to on stawiał pierwsze kroki. Dobre prowadzenie w tańcu jest jak dobre prowadzenie w życiu, czyż nie - królowo balu?
Już po kilku uderzeniach serca znalazł się na wyciągnięcie ręki. A nawet prawie na wyciągnięcie języka. Dziewczyna mogła poczuć na sobie jego ciepły, spokojny oddech. Mogła poczuć również, jak zapach bibliotekarskiego sukcesu brutalnie chędoży jej nozdrza.
W powietrzu zawisło ciężkie oczekiwanie, a cząsteczki tlenu przesiąkły wonią aromatycznej literatury. Przez chwilę milczał, jakby napawał się tą chwilą. Chwilą bliskości. W tej sekundzie świat się zatrzymał i nie istniało nic poza parą wyimaginowanych, mentalnych kochanków. Nie było już Piekielnej Otchłani, nie było Ethanaela. Nie było niczego. Spojrzał bacznie, by zobaczyć, jak zareaguje na taką bezczelność.
- Posłuchaj mnie uważnie... - zaczął systematycznie i wyraźnie, z wolna wypluwał słowa. - Wiem, że potrafisz wnikać we wspomnienia wybranych osób. Nie próbuj tej sztuczki na mnie, bo Cię zabiję. - rzucił tak, jakby oznajmiał innym, że „ładną dzisiaj mamy pogodę”.
- Moje imię nie jest ważne, ale nazywają mnie Szablozębnym Lordem. Wiem o Tobie więcej, niż sądzisz. Znam Twój ból i rozumiem go, jak nikt inny. - szeptał zmysłowo z niewzruszonym przekonaniem o swojej nieomylności.
- Jestem odpowiedzią życia na Twoje prośby i życzenia, jestem pełnym pasji wędrowcem. Od narodzin szukałem czegoś, co w końcu pozwoli mi odkryć mechanizmy sterujące rzeczywistością.
Świat jest morzem chaosu i zniszczenia. Przetrwają tylko nieliczni...
Jako anarchista mogę snuć dowolne rozważania. W zakresie moich przywilejów leży, by nie szanować cudzych żywotów, by nimi gardzić, a nawet je likwidować.
To ja mam być tym, który poprzez zabijanie odsłania niekończąca się pracę życia.
Mimo to nigdy nie złamałem własnych zasad. Dla nich mordowałem, ale przez nie również powstrzymywałem się od uśmiercania. Nie każdy mógł zginąć. Nie każdy był godzien, by zginąć z moich rąk.
Bardzo żałuję, że znieczulica stała się chorobą wieku. Zgony zaczęły być formą kary, a nie eliminacji. Sen nieprzespany sprowadzano ku uciesze, a nie ku przestrodze. Byłem gotowy, by przyjmować na siebie grzech „zabijania z konieczności”. Taka była moja rola. Odesłać stworzenia, które nie mogą chodzić po tym oto padole. Ich istnienie zagraża równowadze wszechrzeczy, ale odebranie im życia jest wątpliwe moralnie. Na swoje barki brałem przykrą odpowiedzialność wykonywania wyroków. Wyroków potrzebnych, żądanych, niezbędnych. Utworzono mnie, bym zło czynił w imię dobra. I chcę, byś mi w tym pomogła. Nie gwarantuję, że wyjdziesz z tego żywa. Nie gwarantuję, że doświadczysz kojącego smaku rozrachunku z rzeczywistością. Nie gwarantuje nawet, że przeżyjesz. Mogę za to z pełną stanowczością zapewnić Cię, że czeka Cię u mojego boku życie pełniejsze. Nadam sens Twojemu życiu, bo wiem dobrze, że tego sensu potrzebujesz. Dam Ci własny kont na tej podle kojarzącej się ziemi. Możemy pomóc sobie wzajemnie... - zamilkł, by rozmówczyni mogła przyswoić istotę niełatwej propozycji, by mogła dodać dwa do dwóch.
Uśmiechnął się wrednie, a w oczach zabłysła feeria piekielnych iskier. Dbałość o wizerunek nie uwzględniała odstępstw. Próbował docisnąć jej sylwetkę lekko do swojego torsu.
- Zastanawiałaś się kiedyś, czy przypadkiem rodząc się nie naruszyłaś jakiegoś zbyt oczywistego, aby je publicznie wygłaszać prawa? Pamiętasz jeszcze te listy pisane do swoich wyimaginowanych przyjaciół? - i w tym bezspornie bolesnym dla niej momencie wyrecytował jeden z fragmentów. Taki, który najbardziej chwytał za serce. Taki, który rozdzierał je wiotką przytomnością na nierówne kawałki o fikuśnych, papierowych kształtach. Wpychał nimfomankę w ciasny, malutki pokoik, nadziewał ją gwałtownie klaustrofobicznym odczuciem odrzucenia.
Szach-mat. - spuentowała Rozpacz i zaklaskała nieistniejącymi dłońmi.
Nosiciel światła wyrażał śmiałe myśli, bo chociaż dla jednych były one komunałami i frazesami, dla innych były gwoździami, które metodycznie wbijały do głowy jedną, konkretną i oczekiwaną świadomość osamotnienia. Wytrącały z wyuczonej równowagi, rzucały w chwiejną przestrzeń zadumy. Chciał, by reperkusje tyrady trąciły nutę w pamięci i wytrąciły z aktualnej stabilności.
- Może Los chciał, byśmy się spotkali? Może jestem mściwą konsekwencją, której tak wyczekiwałaś? A może Twoim ratunkiem, Twoją nadzieją? - syczał bezlitośnie wprost do jej ucha, wtłaczając w nie jednocześnie potężne porcje wilgotnego i gorącego tchnienia. Jego aksamitny do bólu głos zdawał się łagodnością kusić, zdawał się wciągać umysł w niezmierzona głębię najsłodszych obietnic.
- Możesz iść ze mną... - zaproponował, a na twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
- Albo zostać z nim... - wskazał podbródkiem Vasqueza i zlustrował go wzrokiem, którym obdarza się rozbryzgane na ścianie pająki.
Cofnął się, wyciągnął z kieszeni niewielką książeczkę i magicznie rozłożył ją, tak jak rozkłada się złożone wielokrotnie kartki papieru.
- Wybór – jak zawsze – należy do Ciebie.
[Ethan, Ethan, mój błąd, powinienem Cię uprzedzić na PW, wybacz. To jedna z moich mocy. Następnym razem poinformuję prywatnie, teraz jakoś wyleciało mi to z głowy. Nowy jestem, nie odnajduję się w pełni. Jeszcze raz przepraszam.
Ps. Jeszcze jedno – nie bądź zły za te pająki, Lux już taki jest D: ]