Anonymous - 2 Czerwiec 2011, 06:47 Veis szedł spokojnie jakąś ulicą. Jak zwykle, mijający go ludzie bali się na niego chociażby spojrzeć. Pewnie widzieli w nim chuligana, bandytę i złodzieja. W sumie, nie miał im tego za złe. Kochał terror. Jeśli ktoś bał się go, to znaczyło iż ów ktoś stał niżej od niego.
Pochwa z kataną, przypięta do pasa od strony pleców. To właśnie ona była obiektem ukradkowych spojrzeń. No bo po co komuś cywilizowanemu broń w świecie ludzi? Do tego broń biała, sieczna. W modzie przecież były kije baseballowe i różnego typu klamki...
Nogi zaprowadziły go, rzecz oczywista, do chyba najspokojniejszego miejsca w jakim mógł się w tym świecie znaleźć. Do ogrodów rozalii, oczywiście. Jak sama nazwa wskazywała, różyczki rosły tu praktycznie wszędzie.
Cień znów zdał się na własne nogi. Szedł tam, gdzie go niosły. Takim właśnie sposobem wylądował przy fontannie.
Na jego nieszczęście, już ktoś tu był. Blada cera, czerwone oczka... Chłopak wiedział co to oznaczało.
Nim dziewczyna zdołała go zauważyć, zdjął soczewki kontaktowe. Nie znosił niedomówień, ani zbędnego tłumaczenia rzeczy oczywistych.
Spokojnym krokiem ruszył w kierunku dziewczyny. Robił to głośniej, tak, by brzmiało to jak krok zwyczajnego człowieka.
- Salve signorina. Sicuramente abbiamo una buona giornata... - przywitał się grzecznie po włosku. Miał nadzieję iż dziewczyna zrozumiała chociaż "Witam" lub "piękny mamy dzień". Cała reszta zdania była przecież tylko grzecznościowa.Anonymous - 2 Czerwiec 2011, 17:39 Namine miała to w sobie, że zwracała uwagę na ludzi cichych, skrytych i nierzucających się w oczy. Jej zdaniem tacy ludzie byli bardziej interesujący, bo z pewnością mieli coś do ukrycia. Z tego też powodu Veis nie rzucił jej się tak bardzo w oczy i pewnie nawet by go nie zauważyła, gdyby nie odezwał się do niej.
Wyprostowała się, by spojrzeć na srebrnowłosego chłopaka. Czyżby to był jego naturalny kolor włosów...? Przypuszczała, że nie, ale to zawsze mogło się jeszcze okazać.
- Dzień-do-bry - przywitała się, sylabizując. - Miło mi szanownego obcokrajowca poznać, choć nic nie rozumiem ^^
Uśmiechnęła się niewinnie. Zwróciła uwagę na katanę u jego pasa, a przynajmniej pochwę.Anonymous - 2 Czerwiec 2011, 19:17 Cień uniósł brew, słysząc dziwny ton głosu panienki. Niemal olała go. No dobra... Przecież innego Cienia można było w świecie ludzi spotkać raz na wiele, wiele lat. A i tak w wielu przypadkach dochodziło do pomyłki, i okazywało się iż ów cień jest po prostu zwykłym albinosem...
Już na starcie, dostrzegł dziwne zainteresowanie dziewczyny swoją bronią. Zignorował je jednak. Przecież posiadanie broni białej, na obecny czas było dziwaczne. Jedynie w Japonii przecież, siły specjalne posługiwały się katanami zamiast gumowych pałek... A członka owych sił można było zobaczyć raz na ruski rok. A zakładając, iż ruski rok zależał od tego, jak bardzo jest się pijanym, to nie spotykało się członków owych sił praktycznie wcale.
- Ajajaj... Jakiego znowu obcokrajowca... Przecież również nie należysz tutaj... - na ustach Cienia pojawił się uśmieszek. Po co niby miał owijać w bawełnę? Wiedział, iż prowadziło to tylko do utrudnienia konwersacji. A tego nie chciał... Miał zamiar jak najszybciej to wszystko zakończyć i iść w cholerę. Mimo iż dziewczyna również najpewniej była cieniem, to nie zamierzał tracić na nią czasu. Różnica między nimi była porównywalna do tej, między plebsem a szlachtą. Z tego co pamiętał, pewien agent z organizacji "MORII" nazwał go kiedyś jednym z siedmiu grzechów głównych - pychą. Co ciekawe - ów tytuł jakoś dziwnie przylgnął do Cienia. Nie miał zamiaru się zbytnio z nim rozstawać. Pycha bowiem, była pierwszym z siedmiu grzechów głównych, a zarazem najcięższym z nich wszystkich. Czyż więc ów tytuł, nie był odpowiedni dla niego, który nigdy nie spotkał przeciwnika zdolnego go pokonać?Anonymous - 2 Czerwiec 2011, 20:37 - Tutejszy - powiedziała nagle, gdy przemówił w języku, który znała.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na czerwone oczy Veis'a. Zmrużyła lekko swoje powieki, mierząc go nieco spojrzeniem. Nie można powiedzieć, że bawił się w jakieś podchody czy gierki. Nie mówił wprost, ale wiadomo było, o co mu chodzi. Poza tym, Namine była domyślna.
- Ach, ach, skąd ta pewność? Dostrzegasz jakieś wspólne podobieństwo?
Powiał nagle lekki, wiosenny wiatr, wprawiając jasne włosy dziewczyny w ruch. Falowały swobodnie na wietrze, ale już po chwili Nami naciągnęła na głowę kaptur.
- To dość dziwne nosić w świecie ludzi katanę. Bron jest długa, za bardzo rzuca się w oczy... - przyznała. - Policja się ciebie nie czepia? To raczej niedozwolone...Anonymous - 3 Czerwiec 2011, 06:39 Veis uniósł delikatnie kąciki warg. Może jednak dziewczyna nie była wcale taka głupia, za jaką ją uważał? Chociaż... Nie chwal dnia, przed zachodem słońca...
Cień lekko zacisnął lewą pięść, kątem oka obserwując, jak żyły uwydatniają się, delikatnie naciągając bladą skórę. Miał zamiar szybko zakończyć tą gadaninę. Niestety, coś mu się zdawało, iż dziewczyna nie ma zamiaru współpracować.
Kolejne słowa, które wyszły z ust panienki. Zabrzmiały w powietrzu, docierając do uszu Cienia. Podobieństwo? Z twarzy, zachowania i osobowości - raczej żadne. Jednak jeśli chodziło o rasę, to każdy cień był w pewnym sensie podobny. Karnacją, czerwonym pigmentem w oczach...
- Skóra i oczy - odpowiedział krótko. Nie miał przecież zamiaru spędzać tu więcej czasu, niż powinien. Towarzystwo szybko go męczyło. Za szybko.
Chłopak cofnął się na krok, do cienia rzucanego przez pobliskie drzewo. Mimo iż było to wręcz niezauważalne, jego źrenice zaczęły się powoli zwężać, wracając do swojego standardowego, pionowego kształtu.
Następne słowa. Kolejna poszlaka. Pewność. Tak... Był już pewien na stówę, iż dziewczyna również jest cieniem. Mimo to, wciąż nie wiedział po której stronie barykady stoi. A właśnie to było tym, co najbardziej go męczyło. Mimo to, zdziwiło go iż osóbka przyczepiła się do jego broni. Na jej słowa odpowiedział zagadkowym uśmiechem. Chwilkę zastanawiał się, czy powinien udzielić odpowiedzi, czy też zdać się na intuicję dziewczyny.
- Hmm... Mnie się jakoś policja nie czepia. Nie widzę więc nic złego, w noszeniu broni. Opinia ludzi na jej temat również jakoś średnio mnie interesuje...Anonymous - 3 Czerwiec 2011, 13:51 Jednym słowem - dziwak. Ale kto w dzisiejszych czasach nie był dziwakiem? Każdy posiadał jakieś cechy, które odróżniały go od innych. Gdyby jednak każdy był taki sam, życie stałoby się okropnie nudne.
Zachowywał się dziwnie, jakoś tajemniczo i... z nutką niecierpliwości? Bynajmniej tak odczuwała Namine. W przeciwieństwie do niego - z jej zachowania nie można było praktycznie nic wywnioskować.
- Skóra i oczy?
Teatralnie obejrzała swoją skórę, naciągając ją w niektórych miejscach. Na oczy nie mogła spojrzeć, nie miała akurat przy sobie żadnego lusterka.
- Hm... moja jest... elastyczna, to chyba dobre określenie. A twoja jaka?
Lubiła tego typu zaczepki i gierki. Bywała poważna, owszem. Tak pół na pół.
- Ty może nie, ale władza jak najbardziej. Mógłbyś komuś... łeb na przykład uciąć. I co wtedy?Anonymous - 3 Czerwiec 2011, 16:33 Delikatnie mówiąc, dziewczyna przeginała do granic możliwości. Bawiła się z nim, podczas gdy kto inny już dużo wcześniej prawie wyczerpał jego gromadzone przez lata zapasy cierpliwości. Jeszcze trochę, a nie zostanie nic z owych zapasów. Co jak co, lecz pogrywanie z nim nie należało do bezpiecznych rzeczy. Nie było również zbyt rozsądnym rozwiązaniem. Chłopak mógł sobie przecież pozwolić na usunięcie jednej, lub dwóch osób.
Zachowanie dziewczyny, było co najmniej denerwujące. Mógł ją usunąć ze swojej drogi kiedy tylko chciał. Czemu jednak tego nie robił? Najprawdopodobniej takie było jego postanowienie wielkopostne... Stronienie od przemocy.
Zabójca stał spokojnie, wyprostowany niczym w wojsku. W ciągu sekundy, napiął wszystkie mięśnie, jakby miał za chwilę zaatakować. Ledwo widoczne przed chwilą uwydatnienia, teraz znacznie się zaokrągliły, ukazując swoją prawdziwą rzeźbę.
Cień jednak powstrzymał się. Nie wiedział po co. Instynkt dyktował mu, iż lepiej nie skreślać osób na straty, tylko ze względu na ich charakter. Nie miał nic przeciwko spotykaniu zabawnych osób. Mimo to, powinno być jakieś ograniczenie... Najlepiej jedna taka osoba na dekadę. Więcej by pewnie nie zniósł.
Zapytany o skórę, jedynie uniósł brew. W konsekwencji tego, na jego czole pojawiła się delikatna, prawie niezauważalna bruzda. Kolejne żarty... Boziu, ile można? Czemu na każdym kroku musiał użerać się z TEGO typu ludźmi? Żałosne gierki, denerwujące zachowanie... Dobra, Cień może był starym, stuletnim zrzędą, lecz dziewczyna zachowywała się jak jakiś dzieciaczek, który ledwo wyszedł z przedszkola i podnieca się, pójściem do szkoły.
Kolejne, denne zdanko. Jakże prosta była na nie odpowiedź... Wystarczyło się odwołać do logiki. Lecz czy Cień miał zamiar to zrobić, czy może również zacząć sobie pogrywać z rozmówczyni. Jako iż nie miał zbytnio czasu, zdecydował się na logiczną, a zarazem lakoniczną odpowiedź.
- To nie będzie miał łba? - było to bardziej pytanie niż stwierdzenie. Cholera... Chyba obecność dziewczyny działała na niego źle. Zaczął odpowiadać pytaniem na pytanie... No dobra, stwierdzeniem brzmiącym jak pytanie. Mimo to, owe stwierdzenie, ze względu na ton jakim zostało wypowiedziane, chyba można by sklasyfikować jako pytanie. Pytanie retoryczne, rzecz jasna.
Veis spojrzał w niebo. Ani jednej chmurki... Wprost cudowna pogoda, można by rzec... Nagle, wydało mu się, iż może powinien się przedstawić... Przez te wszystkie lata, jakoś oduczył się manier... Trzeba było to przecież nadrobić!
Ale przedstawić się? Tak po prostu? To przecież nie było w jego stylu, do jasnej ciasnej...
- Poza tym, nie złapano mnie 122 lata temu, więc i teraz pewnie nie złapią - rzekł do niej z uśmieszkiem. - Jack the Ripper, do usług - dodał, kłaniając się.
- W drugim świecie znany jako "Veis" - powiedział, prostując się.
O tak... Kochał swój przydomek, nadany mu przez brytoli. Jack the Ripper... Trochę nie w jego stylu, lecz dziwnym trafem podobał mu się. Do tego, ów zabójca kojarzył się prawie każdemu ze zbrodnią idealną. A owych zbrodni, dokonywał odkąd pamiętał. Czyż więc nie był zły?Anonymous - 3 Czerwiec 2011, 21:05 Podczas gdy on się spinał, Namine machała delikatnie nogami, będąc zupełnie na ludzie. Dostrzegła, że nie miał przy sobie żadnej cennej rzeczy, która spodobałaby się jej. Wtedy to też zmrużyła, ale po chwili uniosła spojrzenie na jego twarz patrząc już normalnie.
- Najprawdopodobniej - skomentowała. - Chyba, że delikwent nie potrzebuje głowy do egzystowania...
Jego mięśnie nie były w stanie choćby jej wystraszyć. Zazwyczaj ten, co się najbardziej puszył, był tym najsłabszym.
- Dobrze się trzymasz - poleciał kolejny komentarz. Swoimi odpowiedziami nie miała na celu wywołanie jakieś konkretnej reakcji. Po prostu była sobą.
Kiwnęła głową na to, gdy się przedstawił. Dała mu do rozumienia, że przyjęła to do wiadomości.
- Miło mi cię poznać... Veis.
Zeskoczyła z murku. Bez słowa zaczęła przechadzać się między kwiatami (głównie różami).Anonymous - 4 Czerwiec 2011, 12:19 [Ajaj... Ciężko się z panienką pisze...]
Wystraszyć? Czy Veis wyglądał, jakby zamierzał kogokolwiek straszyć? On po prostu lubił zabijać ludzi. Czy to było tak trudno zrozumieć? Krzyki zarzynanych prostytutek...Klasyka. Czy istniała muzyka, będąca w stanie to przebić? Cień w to szczerze wątpił. Wątpił również, iż istniał ktoś, kto był zdolny go zabić. By odciąć go od jego sił, potrzeba by było przecież drugiego słońca... Jak długo zabójca znajdował się w pobliżu cienia, tak długo był niepokonany. Akurat teraz, zastanawiał się czy znajomość owej denerwującej panny będzie przydatna, czy też będzie mógł ją zabić... To kill, or not to kill... Bez wątpienia właśnie to był dla niego najtrudniejszy wybór. Zazwyczaj skłaniał się ku pierwszej opcji, lecz teraz jakoś tak dziwnie dręczyły go wątpliwości.
Miło jej było go poznać? Ta, jasne... A myszy jedzą koty... Chociaż w sumie... Według łańcucha pokarmowego, to każdy jadł każdego. Ta filozofia jednak, skłaniała Veisa do teorii, iż według śmierci każdy jest równy.
"Gówno prawda... Człeku, ogarnij się..." - rozkazał sam sobie. Nie lubił tego typu myśli. Był ponad ludźmi. Kpił sobie ze śmierci. Kontrolował ją. Kontrolował coś, czego bał się prawie każdy. Kontrolował samą śmierć... Wybierał, kto ma umrzeć, a kto żyć, samemu oczywiście pozostając poza zasięgiem bladych, sinych palców kostuchy.
Stał w cieniu. Rozmowa męczyła go. Mimo to, nie miał już ochoty zabijać. Nawet nie odpowiedział na słowa dziewczyny. Po prostu zniknął, od tak, w ciągu sekundy. Najpewniej znów zespolił się z cieniem, w którym stał, ale kto go tam wiedział...
[zt]Anonymous - 4 Czerwiec 2011, 18:04 (sorki)
Zerknęła jedynie kątem oka na miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu stał. Założyła ręce za siebie, splatając palce dłoni, uśmiechając się zadziornie kątem ust.
- Długo nie wytrzymał - stwierdziła cicho, mówiąc do siebie. - Czyżby mój charakterek był aż tak odpychający...? Aż tak, to chyba nie, hm?
Nie odpowiedziała sobie. Zamiast tego, spacerkiem ruszyła sobie w inne miejsce.
[z/t]Anonymous - 15 Czerwiec 2011, 15:05 Uśmiechnęła się szeroko do siebie, kiedy jakże zaszczytnymi słowami ją pożegnał. Gabrielle najwidoczniej mocno się zamyśliła, bo on długiego czasu tkwiła już na tej fontannie. Rozejrzała się dookoła nie bardzo orientując co i jak. Przeciągnęła się, nie zwracając uwagi na innych wokół siebie. Ziewnęła przeciągle, zakrywając dłonią usta, po czym wstała ze swojego dotychczasowego miejsca pobytu. Wzruszyła mimowolnie ramionami. Czas rozprostować swoje kości i rozruszać usta oraz gardło, bo już od dawna nie rozmawiała, a w jej przypadku to naprawdę niedobra rzecz. Om, om, om, no to ruszamy!
Szybkim i energicznym krokiem z zawadiackim uśmiechem na twarzy ruszyła przed siebie, a właściwie do bramy, którą będzie mogła się teleportować do świata dla magicznych stworzeń.
[zt]Anonymous - 21 Czerwiec 2011, 19:53 Swoją wędrówkę, a zarazem poszukiwania rozpoczęła w Ogrodach. Co prawda teraz niewielu ludzi, właśnie - ludzi - obiera sobie za spacer takie miejsca. Dlatego wcale by się nie zdziwiła gdyby nikogo tu nie spotkała, zawsze jednak znajdzie się ktoś, kto o takich miejscach pamięta i często odwiedza. Już nie raz spotkała się z tego typu ludźmi, co prawda za cholerę nie potrafiła zrozumieć tego dziwnego przywiązania do pewnego miejsca, aczkolwiek w pewien sposób ją to intrygowało, pociągało i ciekawiło - jak każde dziecko. Ciekawość Marcelki jak widać była na razie bardzo ograniczona, jeśli wybrała się w takie miejsca, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że raczej niewiele osób odwiedzi Ogrody w tym samym celu co ona.
Kroczyła aleją dość ospale i beznamiętnie, jakby ta codzienna, dziwna energia nagle z niej wyparowała. Co dziwne, minę też miała jakąś taką posępną, zupełnie do niej nie podobną. Biła się z własnymi myślami, zastanawiała się, czy szantaż przyniesie jej jakieś korzyści. W tak młodym wieku bycie świadkiem morderstwa raczej nie należało do rzeczy przyjemnych. Co gorsza, ona zachowała się jeszcze gorzej. Głupia złodziejka, a zarazem egoistka. Kto by pomyślał, że takie bezbronne dziewczę okradnie zmarłą, hę? Co prawda wydarzyło się to dawano, ale ona jeszcze nie spotkała się z tym mężczyzną po raz drugi. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że im mniej się w to angażuje(w poszukiwania mordercy), tym on znajduje się coraz bliżej.
Zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy do jej uszu doleciał nieco stłumiony dźwięk obijającej się o siebie wody. Uniosła wzrok z ziemi na źródło tego hałasu. Ku jej zdziwieniu była to fontanna, już nie raz odwiedzała Ogrody Rozalii, ale jeszcze nigdy nie miała przyjemności stanąć przed fontanną w takim miejscu. Już wcześniej słyszała dźwięk wody, ale nigdy nie zamierzała go zlokalizować. Skrzyżowane pod piersiami rączki od razu rozsunęły się i opadły wzdłuż jej ciałka. Rozwarła wargi, rozejrzała się dookoła, by się upewnić, że nikogo znajomego, czy też nie, nie ma w pobliżu. Jakby teraz w pewien sposób miało to zmienić jej sytuację i to, jak postrzegają ją inni. Od kiedy to tak zaczęła się przejmować reakcją innych? Możliwe, że tylko tak będzie w stanie powstrzymać się przed tymi odruchami, które inni uważają za dziwaczne i niecodzienne. Teraz mieszkała w Świecie Ludzi i powinna się dostosować do tego, że większość z nich nie jest przyzwyczajona do takiego zachowania. Bo chodź wyglądem się nie różniła - chodź tutaj mogłabym przytoczyć kolor ślepi, który jednak łatwo można wytłumaczyć(soczewki), to jej zachowanie budziło w wielu podejrzenia. Albo ubiór, którym siebie reprezentowała - teraz była ubrana całkiem normalnie.
- Uaaaa! - pisnęła cicho, kiedy po oblężeniu ślepiami całego terenu wokół mogła spokojnie stwierdzić, że nic jej nie zagraża. Klasnęła w łapki i poprawiła czapkę, ciągnąć za jej skrawek nieco w dół, by bardziej nasunąć ją na swoje blade czoło, które już i tak zakryte było przez stertę jasnych kosmyków, a to krótszych, a to dłuższych, w zależności od tego, jak się akurat ułożyły. Grzywka sięgała jej do oczu, czyli za daleko. Powinna coś z nią zrobić, sama jednak nie powinna w to ingerować, bo wiadomo jakby się to skończyło z taką sierotą. A skoro już mowa o sierotach i jej niezdarności, akurat przyszła na nią pora. Chcąc nie chcąc, wyrżnęła się na prostej drodze, chyba nie zauważyła krawężnika, który niemo krzyczał swoim jasnym kolorem, by odsunęła się nieco w bok. Poleciała do przodu, dlatego odniesie większe szkody, niźli upadła by na tyłek. W porę jednak wysunęła do przodu ręce, nie wiem czy to dobrze, czy źle i tak czy siak opadła również na kolana, które po zderzeniu z posadzką, nieźle na tym ucierpiały. Pozdzierane kolana, dłonie, a do tego królicza czapeczka upadła jej na trawę, a obok leżała parasolka, oby tylko nic poważnego jej się nie stało przy takim upadku, bo czymże będzie się później broniła?Anonymous - 22 Czerwiec 2011, 22:54 Chmury zawisły na niebie, zasłaniając piękny błękit nieba. Obrzmiałe, szare brzuszyska sunęły nisko, stykając się z horyzontem, gdzie witały się w wilgotnym uścisku, otulając wszystko dookoła przejrzystą mgiełką. Słońce nieśmiało prześwitywało przez chmurzastą kurtynę, rozświetlając krnąbrne obłoki przytłumionym złotawym światłem. Dziwne machiny, zwane przez ludzi samochodami, niosły w swych brzuszyskach pasażerów, sunąc głośno przez arterie dróg. Gdzie nie gdzie ujrzeć można było spieszące niewiasty i mężczyzn do pracy, ubranych w dzienne uniformy. Ptaki rozpoczęły swą poranną pieśń, zasiadając na gałęziach rzadkich drzew spotykanych na ulicach. Smród spalin, duszące opary śmierci, wisiały nisko nad ziemią, nierozłączna część większych miast.
Marionetkarz spokojnym krokiem przechadzał się chodnikiem, co jakiś czas dyskretnie odwracając wzrok od nadobnych pań, które bez wstydu ukazywały swe wdzięki, jakby było to rzeczą najnormalniejszą w świecie. Odkryte nogi, nagie dekolty, wycięcia w mniej odpowiednich miejscach. Śmiałe makijaże, znużenie na twarzy. Wszystko to napawało mężczyznę zdumieniem i niechęcią. Nie mógł pojąć, jak szanująca się białogłowa, mogła wybrać podobny strój i ozdoby. Za jego czasów kobiety były bardziej delikatne, przybrane w piękne szaty, które podkreślały ich efemeryczną kobiecość i piękno, zachwycające oko nie jednego mężczyzny. Druvides nijak nie mógł pojąć panujących w tych czasach zwyczajów, które tak bardzo kłóciły się z tym, co znał, a także z jego poczuciem estetyki i piękne. Być może, a nawet na pewno, był staroświecki, dlategoż podobne wyczyny nie mogły w jego pojmowaniu przejść do porządku dziennego. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Inne, co bardziej dziwiło Marionetkarza, był fakt, iż współczesne niewiasty bez pardonu przywdziewały męski strój, spodnie, marynarki... Dla niego było to nie do pomyślenia.
Skręcając w skromną, uroczą alejkę wypełnioną ciszą, z nostalgią kontemplował zaszłe zmiany w obu światach. Będąc nieobecnym przy reformach, wrzucony nagle w te dziwne czasy, nie mógł odnaleźc się w nowej roli. Wszystko było obce, głośne, pozbawione bliżej określonego sensu. Nawet czasy wojen, które zostały przez niego zapamiętane, były bardziej prawe, od tego, co działo się dzisiaj.
"Dziwne te światy..." - skonstatował w myślach, przeczesując palcami prawej dłoni złotawe włosy. Blade, szaro niebieskie tęczówki wydawały się należeć do niebotycznie starego mężczyzny, co okrutnie kłóciło się z witalnym, pełnym życia i młodości ciałem, które wizualnie nie mogło mieć więcej niż dwadzieścia dziewięć lat.
Na ubiór Władcy Lalek składały się ciemne, szaro granatowe spodnie, tekiegoż samego koloru marynarka, czysta, wykrochmalona, czerwona koszula, oraz żabot, czy też, jak kto woli, biały musznik. Do tego wojskowe, pasujące obuwie, połyskujące po świeżym pastowaniu. Blond włosy rozsypane były na kołnierzyku, zaczesane lekko do tyłu. Wyglądał nienagannie w każdym calu.
Minał jeden z wielu klombów, kolorowych, pokrytych przyjemnym, acz nieznacznie kręcącym w nosie, aromatem.
Ciche, miarowe kroki odbijały się echem od pustego placyku.
Mężczyzna przystanął chwilę, wpatrując się w fontannę, niewątpliwie atrakcję tego miejsca. Aniołek trzymał dzban, z którego wypływały strumienie czystej wody. Ławeczki poustawiane dookoła były opustoszałe.
Westchnął. Czuł się co najmniej dziwnie w tym dziwnym świecie, który rządził się tylko sobie znanymi prawami, które dla Marionetkarza, jeszcze przez czas jakiś, miały pozostać nieznane.
W tym samym momencie jego oczom ukazała się drobna, jasnowłosa postać, idąca przed siebie w zamyśleniu. Obserwowała dziewczę czas jakiś, lustrując uważnie jej poczynania. W pewnym momencie, jakby nie widząc wystającego progu, niewiasta potknęła się, uderzając kolanami i dłońmi o podłoże. Druvides zareagował natychmiast, podchodząc do znajomej dziewczyny. Z wrodzoną u siebie galanterią, wyciągnął dłoń w jej stronę, zapewniając tym samym o swej pomocy.
-Mam nadzieję, że panienka nie wyrządziła sobie większej krzywdy - zagadnął ciepłym, cichym głosem, który, zdawać by się mogło, nigdy nie wychodził poza skalę szeptu.
W krzywiznach jego brwi można było ujrzeć zmartwienie, które odmalowała się zaraz potem, gdy dostrzegł krwawe zadrapania na kolanach i dłoniach.
- Pozwoli panienka, że obejrzę te skaleczenia - szepnął, chwytając delikatnie drobną rączkę w długie, zadbane palce, unosząc ją do oczu. Złożył na niej oszczędny pocałunek.
- Radziłbym, panience, przemyć skaleczenie wodą - dodał zaraz potem i podprowadził ją łagodnie do fontanny, gdzie, wyciągnowszy uprzednio śnieżną chusteczkę, zamoczył jedwabny materiał i począł przecierać zranienia ze starannością. Uniósł lekko wzrok, uśmiechając się nieznacznie.
-Gotowe - mruknął.Anonymous - 23 Czerwiec 2011, 13:31 Marcelka raczej nie miała co podkreślać, wybranie odpowiedniego stroju, który nie zakrywałby jej zbytnio, a wręcz odwrotnie - poskreślał mało kobiecą sylwetkę, było niemożliwe. Zważywszy na fakt, że mimo swojego wieku(przeważnie szesnastolatki są już w pewien sposób rozbudowane) nadal przypominała małą dziewczynkę, budowa ciała i twarz były dziecięce. Każdy widział w niej tylko dziecko, dlatego też nie zamierzała nosić szykownych sukienek, bo chodź czuła dziwne przywiązanie do staroświeckich strojów, to nijak mogła je teraz założyć. Kobieta(jej była niania) ostrzegła ją, że jeżeli chce znaleźć, bądź postarać się, by ktoś został jej przyjacielem, to nie powinna zbytnio wyróżniać się w tłumu, nie w tym świecie, gdzie ludzie mijali się i chodź wyglądali tak samo, to i tak w ich oczach było więcej pogardy, niż w osobach sobie wrogich. Tyle dziwnej nienawiści i dziwny wstręt do drugiej osoby, ten wzrok nie pozwalał jej na trochę swobody. Niestety ponosiła konsekwencje tego, gdzie się znajduje i jak bardzo tego żałuje. Ludzie byli bardzo do niej podobni, bardzo impulsywni, często niezależni, jednak w chwilach słabości mogli na sobie polegać. Dziwaczne to i sprzeczne, aczkolwiek Marcelka wcale nie odbiegała od tego wzoru typowego człowieka. Po części ją to rajcowało, nigdy nie lubiła swojej odmienności, chodź nie przyznałaby się do tego ojcu, który nigdy nie należał do osób przychylnych, a ludzi traktował jak zwierzęta. Nie był brutalny, czy sadystyczny, jedynie nie chciał by córka miała jakąkolwiek styczność z ludźmi. Dlatego? Jej matka była człowiekiem. Dziwna z tego mieszanka wylazła, taki popapraniec, sierota, zawsze coś popsuje, dotknie.
Była ubrana skromnie, dlatego nic nie można jej było zarzucić prócz tego, że sukienka nie zakrywała dostatecznie nóg i wyręczał ją w tym jasny materiał cienkich podkolanówek, które teraz, równie jak jej skóra na kolanach, były pozdzierane i brudne.
Szkoda, że ten śliczny aniołek, nie mógł użyć wody z dzbaneczka(bo jak mniemam była magiczna!) i nie mógł jej uratować, tudzież ostrzec przed tym, jakie przykrości może na siebie zwalić. Aniołki z natury powinny być miłe, pomocne, niezależnie od tego, czy robione były z kamienia, czy to raczej były te puchate wersje, którym skrzydełka po delikatnym pstryknięciu poruszały się w swój własny sposób. Dziewczynka zawsze uważała Aniołki za symbol pomocy, nie zwracała jednak uwagi na to, czy przedmioty, podobne mniej bądź bardziej do aniołków były nieżywe i raczej w żaden sposób nie mogła liczyć na ich dobre serduszko. Sama, bądź z czyjąś niewielką pomocą - tak Druvidesie, o Tobie mowa - powinna małymi krokami nauczyć się samodzielności, ostrożności, a przede wszystkim ukrócić(bo raczej wymazać całkowicie się nie da) nieco jej dziecinność, która wpędza ją w kłopoty, czy też uświadomić ją, że świat wcale nie jest różowy, jakby się wydawało. Na pewno nie ten świat, ludzi.
Nie spodziewała się tak szybciej pomocy, zaraz po nieprzyjemnym zderzeniu z chodnikiem. Wpierw, zanim uniosła wzrok, sięgnęła szybko dłonią po swoja czapkę, która z początku chodź wydawała się być znacznie dalej od niej, była na odwrót bardzo blisko, zaraz przy jej nodze. Nasunęła ją na głowę, zakrywając króliczymi uszkami, które przyszyte były do jasnego materiału swoją twarz. Powoli, nieco speszona uniosła wzrok i zaczęła wędrówkę po ciele mężczyzny, dokładnie go zlustrowała, a zaraz po tych badaniach wyciągnęła odruchowo rękę, dotykając swoimi smukłymi palcami jego. Niczego się nie wstydziła, była raczej w szoku, że ktoś w ogóle raczył jej pomóc. Nie przywykła do tak niecodziennych sytuacji, dlatego nijak mogła cokolwiek powiedzieć. Jedynie mruknęła coś na jego słowa, chodź ja raczej nazwałabym to cichym stęknięciem. Jej czerwone ślepka poczęły lustrować jego twarz, doszukując się zmartwienia, rzadko spotykała takie osoby, dlatego ten widok wywarł na niej jeszcze większe zdumienie. Zaciskając mocniej dłoń na jego, podciągnęła się i stanęła na równe nogi, z początku marszcząc się z wiadomego powodu. Kolana ją piekły, ale nie było tragicznie. - Ach, moja parasolka! - rzuciła, z początku unosząc głos, a wypowiadając kolejne słowa nieco zaraz go ściszyć, jakby sama dostrzegła niepoprawność wypowiadanych słów. Chyba najpierw należałyby mu się jakieś podziękowania, prawda? Schyliła się po parasolkę, chwytając ją w wolną dłoń i zaraz powędrowała z mężczyzną(o dziwo bez żadnych podejrzeń) stronę fontanny. Usiadła, prostując nogi, by Druvides nie miał problemu z przecieraniem małych ran. Chodź i tak sam fakt, że była znacznie niższa od niego był już niemałym problemem. Oparła o murek swoją parasolkę, a zaraz po tym jak skończył zsunęła z siebie czapkę. Wyjęła z kieszonki(które znajdowała się w tylnej części czapki) cukierka, był jeden, czekoladowy. Nieważne, czy mężczyzna lubił słodycze, czy nie, dziewczynka wsunęła go w jego dłoń. Jej kąciki warg drgnęły, ni to w uśmiechu, ni to w grymasie niezadowolenia, że oddala jedynie cukiereczka, który.. miał przecież inne powołanie. Co prawda miała go komuś podarować, to fakt, ale tym kimś miała być osoba z którą Gąska za wszelką cenę będzie chciała się zaprzyjaźnić. Czyżby trafiła na odpowiednią osobę?
- Dziękuję. Jestem Marceille, tudzież Gąska. Może Pan na mnie mówić jak chce.. - urwała na chwilę, by przesunąć bez krępacji palcem po wygiętych w delikatny uśmiech wargach mężczyzny. Sama po tym zdarzeniu uśmiechnęła się szeroko jak to zawsze miała w zwyczaju i zmrużyła nieco ślepka.
- Chce się z Panem zaprzyjaźnić, Panie.. Panie? - Marcelka zawsze była bezpośrednia, jednak to nie był największy problem - mówiła poważnie i trochę się zapędziła z tym wszystkim. Wiedziała jednak, że mężczyzna mógł ją w każdej chwili zostawić, a ona przecież już wręczyła mu czekoladowego cukierka, nie mogła po raz kolejny go zmarnować, miała ich tylko parę, były ulubionymi słodyczami jakie jadał jej ojciec.Anonymous - 3 Lipiec 2011, 21:14 Alexander znużony atmosferą Krainy Luster jak i sprawami jakie miał tam do załatwienia, w akcie desperacji wbiegł pędem do Lasu drzwi i wpadł z impetem na pierwsze lepsze z nich. Jego szczęście chciało by były to drzwi do kompletnie obcego mu miejsca... Świata Ludzi. Był tu pierwszy raz w życiu, lecz dużo słyszał o tym miejscu. Nie był tak niezwykły jak jego rodzinna kraina, choć miał swój urok. Alexander z osłupieniem przyglądał się wszystkiemu wokół. Był w pewnego rodzaju parku. wszędzie były drzewa i kwiaty, choć nie tak kolorowe i ogromne jak w jego świecie. W środku okrągłego placu znajdowała się fontanna. Była całkiem ładna...przedstawiała małego amorka z dzbanem, z którego lała się woda. Zwykła woda, nie ta lśniąca wieloma barwami, ani nawet ta, która jak się poprosi to zmieni się w czekoladę. Rozczarowany Alexander spojrzał ku górze. Niebo było w gruncie rzeczy szarawe, a chmury były tylko zbitką niekształtnych obłoczków. Ludzie wokół nosili monotonne fryzury i ubiory od których aż krajało mu się serce...A przecież mógłby uszyć tyle wspaniałych strojów, które odznaczały się elegancją, barwnością, finezją i zdobnictwem! Nie pasował tu kompletnie ze swoim granatowym surdutem o złoto czerwonych zdobieniach. Pięknym cylindrze z szkarłatną wstęgą. Czarnych lakierkach z kokardami na obcasie. Bialutkich rękawiczkach. To samo mówiły mu spojrzenia przechodzących obok osób. Swymi fioletowymi oczami obserwował jak niektórzy przyglądają mu się z wyraźnym śmiechem, inni pukali się w czoło, pewna kobieta wręcz wzięła małe dziecko na ręce i pobiegła jak najdalej gdy go tylko zobaczyła. nieliczni tylko oglądali go z fascynacją co i tak mu pochlebiało.
-No cóż...- westchnął teatralnie i z jak zawsze szerokim uśmiechem usiadł na najbliższej ławeczce machając ręką do nieznanych mu osób. Bo z opowieści wiedział, że tak w tym świecie powinno się robić