Anonymous - 16 Styczeń 2011, 17:11 Vash przez chwilę przechodził się po " scenie " w kończąc za plecami Lakeshy i Blaise'a. Przybrał postawę, jakby czaił się za rogiem, aby dodać lekkiego realizmu tej scenie. W końcu nie było tutaj scenografii. Byłoby dużo łatwiej, gdyby chociaż znajdował się tam jakiś filar. Niestety nic takiego w scena nie obejmowała. Vash udawał więc, że lekko wychyla się zza jakiejś ściany obserwując uważnie rozmówców. Miał zamiar jakoś się zdradzić, ale później. Teraz było jeszcze za wcześnie. Raczej małe szanse, że jego postać by się tak szybko zorientowała. W końcu był to człowiek z tej niewykształconej warstwy społeczeństwa.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 17:28 Blaise spojrzał obejrzał się jeszcze raz i zamachnął nieco drażniąca. Nie był pewny czy nikt ich aby nie obserwuje. Zamknął przez chwilę oczy, a jego dłoń przeczesała złociste włosy, a między czasie wydał z siebie coś podobnego do westchnięcia. Co miał teraz zrobić? Przedstawienie nie cieszyło się zbytnim powodzeniem, tak sądzę.Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę jako Doża - pełny chwały i blasku.
-Powiedz mi tylko, czy oddziały twego wuja są gotowe najazdu? - zapytał jej jeszcze raz, tym razem kierując swój głos bardzo frywolnie i lekko, jakby zapytał czy dziewczyna chce się czegoś napić. Co on w ogóle mówi! Nie dziewczyna, a przyszła małżonka.
-Zaraz po naszym ślubie, będę mógł wydać zgodę na wpłynięcie, jego floty na nasze tereny. - odpowiedział rozglądając się ponownie. Tak to było proste i naturalne. Skoro się żeni, jakby nie patrzeć z aprobacją reszty władz, może pozwolić na urzędowanie jej rodziny w jego - pożal się boże - rodzinnym kraju. Nie kochał Wenecji, nie chciał jej już nigdy oglądać - ale chciał pieniędzy. Te wszystkie uczucia na raz można by wywnioskował jego gestykulacji i tonu głosu. Osobiście wolał mimikę, no ale ta przeklęta maska. Odwrócił się jeszcze raz w stronę swojej przyszłej małżonki.
-A wtedy każde bogactwo na tych ziemiach, będzie mo.. nasze. - dodał śmiejąc się z uciechą. No tak, weźmie ile się da po czym spłynie do Francji na przykład. A co z narzeczoną? Mało go to obchodziło, zawsze może ją sprzedać. Ah, wysokie stany arystokracji są nieczułe na cokolwiek oprócz władzy i pieniędzy. Owy Doża niestety miał zamiłowanie tylko do tego drugiego.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 17:34 Neko chodząc po dziedzińcu Villi zgłodniała, więc zaszła do bufetu. Gdy tylko coś zjadła zajęła miejsce przed sceną. Wpatrywała się w jednego takiego przystojniaka. (Vash'a) Po raz pierwszy widziała kogoś takiego jak on, był męski a zarazem ładny.
Nie mogła oderwać od niego oczu. Chciała z nim pomówić, lecz na pewno tak jak inni zignorowałby ją. To była pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy. Pewnie by mu się nie spodobała (Na balu ubrana w czarną suknię do kolan, w tali obwiązana białą wstążką i z czerwono białą maską tragiczną). Jednak nie chciała przeszkadzać w spektaklu, który jej się podobał. Na scenie widziała jeszcze dwie postaci była to : Blaise i jakaś inna dziewczyna. Szkoda, że nie mogła pomówić z tym mężczyzną, w przeciwnym razie zepsułaby przedstawienie. Była od niego wiele młodsza, bo wyglądał jej na około dwadzieścia pięć lat. Rozłożyła się na foteliku przed sceną wpatrując się w scenę.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 17:59 Co pozostało kotce jak skierowanie wzroku na płonącą scenę? Zapewne nic równie nadzwyczajnego. Tam właśnie swoich sił aktorskich próbowały trzy istoty tak różne, a za razem odważne w jej skromnym mniemaniu. Podziwiała ich za sam fakt, że mieli siłę stanąć przed wszystkimi i mówić losowe słowa przepływające przez ich głowy. Nie zauważyła nawet gdy rozchyliła wargi, oczarowana tym cudem aktorstwa. Nieważne, czy nie mieli zielonego pojęcia o sztukach, jeszcze mniej obchodził ją ich talent. Obserwowała ich jak zaczarowana w równym stopniu jak krążyła podczas tańca. Już nawet uścisk na ramieniu Bartimeusa zelżał, a potem ręce całkiem opadły. Równie dobrze mógłby teraz zniknąć, a ona pewnie nie zdałaby sobie z tego sprawy, choć kto ją tam wie. Może planowała pomóc Agasharrowi w przedstawieniu i wyszukać mu kilku aktorów? Koci towarzysz wydawał się idealną ofiarą na posiłek sceniczny, nie ma co.
W czasie gdy goście zaczęli wymawiać swoje kwestie, jeden z Muzykantów skinął na innych. Kilku chwyciło skrzypce, inny sięgnął po saksofon by zwieńczyć klimat Cantatą per Venezia. W sumie tylko tego brakowało, by czarnowłosa zaczęła się kołysać do rytmu, od czasu do czasu trącając niechcący bok Bariego. W tych przypadkach zwykle mamrotała jakieś słowa przeprosin i nadal się bujała ku czci mieszanki teatru i muzyki.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 18:14 Bardzo słusznie, że Rosarium zdecydował się nie doszukiwać się w jego słowach sarkazmu, wszak nie było go tam ani śladu. Rozmiar posiadłości gospodarza, ilość służby i gości, muzyka, dekoracje, wszystko to zrobiło na cyrkowcu jak najbardziej autentyczne, i oczywiście zdecydowanie pozytywne, wrażenie.
- Interesujący pomysł - odparł na słowa arystokraty, po raz kolejny spoglądając za niego, na scenę. Uśmiechnął się pod nosem, widząc starania Vasha, by odpowiednio oddać zachowanie postaci, w której rolę przyszło mu się wcielić; pantomima zaiste, ale jak inaczej grać na scenie, na której brak rekwizytów?
Nad kolejnymi słowami Agasharra zastanowić się musiał nieco dłużej. Co prawda improwizacja była mu bardzo bliska, wszak na tym właśnie opierała się lwia część występów cyrkowych - na improwizacji, intuicji i wyczuciu - trudno jednak porównywać cyrk do teatru; choć ich podobieństwo w wielu aspektach było niezaprzeczalne, znacznie różniły się poziomem umiejętności, jakich wymagały.
- Owszem - odpowiedział w końcu, przechylając lekko głowę w lewo, ptasim gestem, który zapewne jeszcze bardziej upodabniał go do zwierzęcia, którego dziób przyszło mu nosić tego wieczoru. Powoli zaczynał rozumieć, skąd to upodobanie cyrkowego medyka do tego charakterystycznego stroju. Musiał przyznać, że jest całkiem wygodny, a był przecież szyty naprędce, w jeden wieczór - zapewne nie mógł się równać z oryginalnym skórzanym strojem noszonym przez lekarza...
- Owszem, improwizacja to dziedzina sztuki sama w sobie. Przyznam, że sam zawsze za nią przepadałem, zarówno w muzyce i malarstwie, w cyrku jak i w teatrze... Zawsze zdawała mi się przyjemniejszą i bardziej wymagającą, a przez to bardziej satysfakcjonującą, niż wyuczone struktury, choć oczywiście także niewspółmiernie trudniejszą. Zawsze także doceniałem amatorów, którzy, znienacka wrzuceni w środek przedstawienia, są w stanie, hm, jakby to ująć... dograć się i pociągnąć je dalej. Ciekaw jestem bardzo, jak wyjdzie to w tym przypadku.
Mówił powoli, bez pośpiechu, uważnie dobierając słowa, tak, by wyrazić swe myśli jak najlepiej. Dla niego również była to dość długa wypowiedź, stąd ta ostrożność i uwaga, o której w innym wypadku z pewnością by zapomniał. Skończywszy, raz jeszcze zaciągnął się dymem, tym razem dość płytko, bo też i nie bardzo było czym; dopaliwszy zawartość do końca, schował fajkę z powrotem pod płaszcz, tam, gdzie jej miejsce.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 18:17 Vash lekko uśmiechnął się do siebie tak, że widownia nie była w stanie tego wykryć. W sumie mimo tego, że nosił maskę jego usta były nadal odsłonięte. Mężczyzna doszedł do wniosku, że teraz będzie chyba dobry moment na wkroczenie jego postaci. Vash byłby wdzięczny orkiestrze za zmianę muzyki na coś szybszego, bardziej dramatycznego. " Plebejusz " kroczył powolnym, dumnym krokiem w stronę pozostałej dwójki aktorów. Nagle zaczął powoli klaskać.
- Gratulacje panie w odnalezieniu przyszłej małżonki. Obawiam się jednak, że reszta naszego pięknego kraju nie będzie zadowolona z Twojego wyboru zwłaszcza ci, którzy padną ofiarą, jak to mówiłeś ? Najazdu ? Wyobrażasz sobie panie, cóż to byłby za skandal, gdyby się wszyscy dowiedzieli co planuje miłościwie nam panujący Doża planuje zrobić ? - zapytał doskonale wczuwając się w postać, dodając do tego lekko przesadną gestykulację. Był to chyba najlepszy sposób w tej chwili na okazanie emocji postaci.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 18:31 Neko chciała znaleźć partnera do tańca. Pragnęła zatańczyć z mężczyzną na scenie. Jedyną rzeczą,o której teraz myślała to przerwa w spektaklu lub jego koniec. Tylko w ten sposób mogła z nim porozmawiać. Nie mogła oderwać wzroku od jego wczucia w postać. Szkoda, że nie widziała jego twarzy na pewno by się jej spodobała, dziewczyna nie była wybredna co do wyglądy mężczyzn.
Nagle pomyślała sobie jak dobrze, że nikt obok niej nie siedzi wtedy to dopiero by się zawstydziła. Jeszcze nigdy nie doznała miłosnego uczucia, lecz teraz gdy naprawdę się zakochała nie mogła nikomu się zwierzyć. To bolało ją najbardziej. Podkuliła do siebie nogi i zaczęła cichutko szlochać.Tyk - 16 Styczeń 2011, 19:00 To prawda, że w postawie Tsaia trudno było szukać ironii czy też niezadowolenia. Na dodatek bal był niemal całkowicie otwarty. Jedyne ograniczenie to konieczność posiadania maski. Oczywiście był to tylko warunek wejścia, nie zaś wyjścia. Opuścić bal można w każdej chwili. Jedynie wrodzony pesymizm czy też wyuczona polityka nie pozwalały Rosarium spojrzeć tak pięknie i prosto na świat. To prawda, że nie zawsze wszystko jest zawiłe niczym gordyjski węzeł. Dodatkowo na balu większość mogła liczyć na anonimowość. Bezosobowośći pozwala na czyny, których nie odważylibyśmy się wiedząc, że to właśnie my zostaniemy z nich ocenieni. Tsai był akurat wyjątkiem, podobnie jak Tyk. Te dwie persony były tak charakterystyczne, że choćby pod kilometrem najprzedniejszych tkanin się skryli i tak byliby poznani. Szczególnie tyczy się to trzymetrowca, który nie zmniejszy się przez strój. Interesujący pomysł? On również tak uważał i nie krępował się by nie wypowiedzieć swojego zdania, które zostało już naznaczone w poście poprzednim.
- Początkowo sądziłem, aby prawdziwych aktorów sprowadzić. Sztukę wielkich im poradzić. Jednak... Jaka z tego zabawa dla gości, którzy nie są wielbicielami teatru? Teraz chociaż jest tajemniczość i być może nadzieja, że dodatkowi aktorzy zostaną wybrani?
Tak, wiele było zalet improwizacji, co prawda nie tej z dziadów, w której pyszny poeta wynosił się ponad cały naród, a takiej mniejszej. Służącej jedynie celom zabawy karnawału. Na dodatek taki teatr nie podlegał ocenie osób, które już wiele przedstawień widziały i wszelkie błędy łatwo dostrzegą. To prawda, że Vash robił rzeczy dziwne, lecz jak najbardziej na miejscu. Czemu nie było żadnych rekwizytów? Proste niezwykle. Akcja odbywała się na placu, na którym niezbyt wiele stoi. Może najwyżej jakaś tablica czy krzyż. Można to pominąć. Nie wszystko jest idealne to prawda. Dużo można dostrzec niedociągnięć, lecz kto się nimi aż tak przejmie? Wszyscy wolą podziwiać starania aktora. Słusznie postępują. Przyszedł jednak czas gdy plebejusz przemówił. Spojrzał wtedy na niego, tuż po tym jak pierwsze słowa owszem do uszu dotarły. Trochę się zapomniał, lecz bardzo spokojnie mówił. Brakło w tym emocji, lecz czy to źle? Prosty lud nie zawsze pojmie, że wielcy nie patrzą na publiczne dobro, lecz na swe własne. Tak więc moralizatorksa mowa jak najbardziej wskazana. Gospodarz ponownie spojrzał na Tsaia i słuchał jego wypowiedzi, którą nie pozostawił bez odpowiedzi. O dziwo nie uzyskał odpowiedzi negującej jego rozmyślenia.
- Zgadzam się całkowicie! Mówię oczywiście o sztuce improwizacji, bo niektórzy nie zasługuję by ich działania tak właśnie nazwać. Na razie radzą sobie, lecz co będzie dalej? Nie psujmy ich teatru pesymizmem. - Sam to zrobił, więć ku sobie bardziej kierował ostatnie zdanie. Choć jeszcze jedno miał do wypowiedzenia. - Często masz okazję improwizować? Za nazbyt często używanie tego słowa musisz mi wybaczyć.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 21:38 Zajadał się babeczkami w najlepsze i popijał wino kiedy usłyszał obok czyjś głos. Omal nie podskoczył z wrażenia i westchnął cicho ponieważ, prawie co uwalał się babeczka z budyniem i galaretką truskawkową, rozlaną po jej powierzchni. Słysząc jej pytanie skosztował wskazanej babeczki i rzeczywiście dziewczyna miała rację. Były wprost wyśmienite i musiał poznać tego kto je zrobił. Wypił wino do końca i wziął kolejną lampkę po czym posmakował troszkę i przymknął oczy zadowolony, ponieważ rocznik był idealny. Mógłby zgadywać w ciemno który rocznik i jaka nazwa wina, ale nie chciał zanudzać takim czymś dziewczyny. Odwrócił się do niej i pokiwał głową na zgodę.
-Owszem masz rację. Ja za to polecę ci wino. Są wyśmienite.Anonymous - 16 Styczeń 2011, 22:25 Podobnie jak nieznajomy kiwnęła głową i sięgnęła po jedną z butelek, której zawartość nalała potem do kieliszka. Przez jakiś czas trzymała naczynie z czerwonym płynem przed sobą i przyglądała mu się uważnie, po czym przysunęła go do nosa i zaczęła wąchać zawartość. Szczerze dawno już nie miała okazji pić żadnego alkoholu, wiec nie była zbyt pewna jak to się powinno robić, jednak po chwili bez wahana upiła parę łyków i oblizała z warg pozostałości napoju.
- Może i nie znam się zbytnio na winach, ale te jest dla mnie bardzo dobre - przyznała i ponownie upiła co nie co, przy okazji podnosząc maskę do góry by nie przeszkadzała.
- Miłe przyjecie, nie uważasz?Dark - 17 Styczeń 2011, 00:20 Tsukichi miał wolną wolę i mógł zakładać takie maski jakie chciał nosić i ogólnie... robić co chce. Jej tam zbytnio nie ciekawiły jego motywy co do tego jak się tam ubiera. Ona po prostu zakładała to w czym dobrze się czuła nie zważając na nic. Dlatego dla niej strój nie był tak ważny. Byle się nazbyt nie wyróżniać, nie zwracać niczyjej uwagi, a i tak zwracała- przykładem było zdarzenie w Zacisznym Kąciku.
Rozejrzała się w koło i zobaczyła, że jakiś tam wielki szum się zaczyna. Ach, jakieś przedstawienia nie przedstawienia, kręgi ognia... coraz więcej. Nie dość, że tyle przepychu, to jeszcze ogień. Ech, coraz gorzej się tu czuła. Czuła się nieswojo i głupio, przyzwyczajona była do osób, które są dość cicho, bo raczej ludzie z Róży zbytnio do niej nie mówili, bo wiedzieli jaka jest, a tu tyle się działo... Aż zaatakował ją jakiś dziwny mętlik i swego rodzaju... rozgłupocenie? Ach te moje słowotwórstwo... W każdym bądź razie takie klimaty to nie dla niej. Zbytnio musiała się pilnować i w ogóle. Niby nie przejmowała się tym co inni o niej pomyślą, ale dobrem Stowarzyszenia trapiła się zawsze. Chciała być dobrą Briar i musiała się pilnować. Kto wie, może Czarna Róża ufa jej bardzo i może kiedyś zrobi z niej swoją następczynię? W końcu była jedną z pierwszych członkiń, nieprawdaż? Dlatego musiała zachowywać się odpowiednio. Że też musiała zacząć rozmowy z bratem na balu... A z resztą, tak jest dobrze.
Nie odpowiedziała na to co Tsuki powiedział w związku z jej uwagą na temat jego uśmiechu. Może jakby okazywała trochę więcej ludzkich odczuć, to by się nawet jej zrobiło jego szkoda i by posmutniała, a tak tylko wzruszyła lekko ramionami ze zwykłą dla niej obojętnością. Nie było u niej normalne martwienie się o nikogo prócz Pana Królika. Może członkowie Róży też ją trochę interesowali, ale nie do takiego stopnia, że zamierzała ich pocieszać. Nie lubiła użalania się nad sobą i chwil słabości, choć sama była słaba, dlatego wyśmiewała problemy wszystkich osobistości po kolei.
Tematu imion też nie skomentowała. Jak można nie chcieć się jakoś nazywać? Ona tego nie wiedziała, ale zainteresowało ją to. Wręcz uniosła jedną brew zdziwiona tym co powiedział. Ja nie chciałabym być nikim... pomyślała tylko i rozejrzała się po raz kolejny. Widać było, że coraz bardziej się niecierpliwi. Zachowywała się tak jakby odejście stąd było jedynym zajęciem, które zrobiłaby z chęcią. Wtedy właśnie usłyszała słowa chłopaka.
- Myślę, że oczekiwałby, gdyby wiedział kim jestem. Pewnie nikt nie zauważy, ze mnie tu nie ma... Masz rację.
Wyszeptała, ale wystarczająco głośno by chłopak usłyszał ją mimo hałasu. Rzucił jej się w oczy Vash. Człowiek... to było pewne. Teraz już była pewna, że musi natychmiast stąd wyjść, bo jeszcze zrobi krzywdę gościowi jej młodszego, przyrodniego brata... Pana arystokraty. Westchnęła, ale raczej do niczyich uszu to nie trafiło...
-Idę, jak chcesz to chodź ze mną.
Mówiąc te słowa spojrzała na Tsukichiego. Po czym odwróciła się i z gracją ruszyła ku wyjściu. Nie obracała się do tyłu, jednak szła powoli, żeby jakby co chłopak mógł ją dogonić.
W końcu się stąd wyrwiemy Tencio... pomyślała i uśmiechnęła się delikatnie.
Oj tak, w końcu świeże powietrze... Weź mnie trochę na zewnątrz, bo duszno mi...
Nie mam mowy... jeszcze mi Cię ktoś zabierze, braciszku...
Madiiiiś, no ja Cię błagam...
Ech, dobra, ale przestań marudzić.
Gdy tylko opuściła salę balową wyciągnęła pluszaka z torebki i go do siebie przytuliła delikatnie niczym mały dzieciaczek opuszczając Willę, przechodząc przez most i znikając po jakimś czasie z pola widzenia. Wydawało jej się, że ktoś za nią idzie i prawdopodobnie się nie myliła i był to Tsukichi.
<z/t>Tyk - 17 Styczeń 2011, 00:30 Wciąż trwa głosowanie na króla i królową balu. Proszę przesyłać mi swoje głosy na PW.Anonymous - 17 Styczeń 2011, 08:58 Widząc iż dziewczyna również chce spróbować wina uśmiechnął się pod maską po czym uniósł ją delikatnie do góry tak, żeby odsłaniała mu tylko usta ponieważ ciągle unoszenie maski, żeby się czegoś napić i opuszczanie było uciążliwe. Wziął kolejną babeczkę i wgryzł się w nią przeżuwając powoli i delektując się jej smakiem, po czym upił kolejny łyk wina. Słysząc pytanie pokiwał głową i zaczął się rozglądać po reszcie gości. Niektórzy opuszczali już bal inni zaś albo zostawali, albo właśnie co przychodzili. No cóż w tych czasach już się nie docenia takich bali jak kiedyś. Dawnej na balu było pełno ludzi i każdy wychodził dopiero wtedy, kiedy się zakończył ale nie w trakcie jak miało to miejsce tutaj.
-Istotnie masz rację. Cóż a skoro już rozmawiamy. Masz jakiś ciekawy temat do rozmowy? Bo mówiąc szczerze w wymyślaniu tematu do rozmowy jestem kiepski.Anonymous - 17 Styczeń 2011, 12:45 Tak... Za jej czasów to dopiero były bale. Wino, tańce do rana, ba co ja mówię! nawet do południa, a jeśłi miało się jeszcze całą spiżarkę to i do wieczora. A teraz? Aż się nie chce mówić, chociaż te przyjecie też było niczego sobie.
Słysząc słowa białowłosego Cassandra westchnęła cicho. No i znowu kolejny co nie wie jak jak rozmawiać. Ech ci dzisiejsi chłopcy, wszyscy by tylko na kobietach polegali, nie to co kiedyś...
- Szczerze to ja też nie jestem w tym dobra jednak myślę, ze sobie poradzę - odparła i na chwilkę podała w zamyślenie. - Czym się zajmujesz? - spytała i ponownie uniosła kielich do ust, a potem sięgnęła po jeszcze jedną babeczkę. Oj pójdzie w biodra, ale co tam...Abdio - 17 Styczeń 2011, 14:53 Spóźnić się to jedno. Przyjść w samym środku coś zupełnie innego. To nie tak, że kotek zapomniał. On po prostu był tak pochłonięty błogim snem, że nie chciał wstawać. Długo musiał się zbierać, a gdy postanowił pójść to poszedł! Strój był już "Pożyczony" dwa dni temu, gdy to dostał zaproszenie. Jego błękitne oczka godzinamy wpatrywały się w literki, do czasu, aż ktoś mu je przeczytał. Biedak to był niedukowany! Ale za to umiał inne rzeczy, których wielu pisarzy nigdy się nie nauczyło. Jeszcze jednak nie odkrył co to jest. Był onieśmielony i oczarowany wielkością budynku. Stał przez pół godziny niemal pod bramą oglądająć tryumfalny łuk. Jednak w końcu pokręcił główką i ruszył dalej w swym stroju szwoleżerskim. Tak! Kto by się spodziewał, że taka urocza istotka przyjdzie przebrana za żołnierza. Jednak jak się włamał do sklepu to nie miał czasu wybierać. Ale to nie tak, że ukradł stój! On go odda! Gdy tylko bal się skończy! Tak, kotek odda!. Na twarzy założoną miał maskę, która zakrywała tylko okolice oczu. Była koloru niebieskiego, przez co zlewała się z kocimi oczami Abdia. Zatrzymał się jednak. Jeden z aniołów przyciągnąl jego uwagę. Podszedł i pomachał wesoło.
- Kotek się wita! Kotek się Abdio nazywa! - Niemal krzyknął beztroskim, radosnym głosem. Przyglądał się rzeźbie uważnie. Jego ogonek poruszał się delikatnie. - Mru, mru mru? - wielokrotnie powtózył ten sam wyraz kierując go w stronę rzeźby przed nim. NA zakończenie dodał coś co wywołałoby spotkanie z ziemią gdyby ktoś to obserwował. - Kotek cieszy się z poznania. Kotke zaprosi na urodzinki. Kotek musi iść. Pa! Czy on wiedział, że istota przed nim nie jest żywa? Owszem! Ale czy to znaczy, że nie można być dla niej miłym! Taka była jego filozofia. Trzeba być dobrym dla każdego. Nawet jeśli ten ktoś jest zły, lub nie chce rozmawiać! Tak, tak właśnie trzeba się zachowywać. Przejdźmy jednak do tego jak mruk wpadł na teren balu. Wiele ludzi tam było. Gubił się w tym wszystkim. Dla niego było to zbyt wiele. Chciał przetrzeć oczy, lecz oczywiście dłonie napotkały przeszkodę w postaci maski.
- Mru
Powiedział jakby zauroczony miejscem. Dopiero teraz spojrzał na ściany sali balowej, na okna rozjaśnione wybuchami tak, że szkło same przybierało inną barwę. Raz błękitu, raz czerwieni po chwili zaś zieleni. Wiele tego i wszystko olśniewające. Najgorsze jest jednak to, że mruk biedny wciąż szedł. Zatrzymacjie go! Zatrzymajcie! W przedstawieniu przeszkodzi jeśli nie zostanie powstrzymany.