To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Aromatyczna Polana

Anonymous - 5 Kwiecień 2011, 18:52

Kill zamrugał parokrotnie przyglądając się nachalnie dziewczynce. Co jakiś czas tylko przechylał łeb to w prawo, to w lewo czekając na jakikolwiek rozwój wydarzeń. I najwidoczniej się nie doczekał. Ogon zamiótł raz podłoże, a zaraz potem pies zerwał się na równe łapy, obrócił się niebywale szybko o 180* i wystrzelił przed siebie.
Chłopak natomiast na zachowanie pupilka uniósł tylko pytająco brew ku górze. Oho... to było... dziwne? Ale w stylu Kill'a. Pewnie wyczuł jakiś ciekawy kąsek, czy cokolwiek innego i pognał to sprawdzić. Rzecz jasna zostawiając swojego właściciela na pastwie losu małego natręta.
- Dachowce są... co? - Momentalnie zerknął na blondynkę i uniósł ponownie brwi ku górze, tym razem jednak wyrażając swoje zdziwienie. Dachowce są urocze? Nie wszystkie! On na przykład nie był wcale.
- Hmm? Lubię! - O, jego głos zabrzmiał bardziej optymistycznie.
- Choć... zależy w co... Ty pewnie też lubisz? - Wyglądała jak dziecko. Zachowywała się jak dziecko. Była dzieckiem. To pewnie lubiła. ~

Anonymous - 5 Kwiecień 2011, 20:11

Patrzyła słodko na pieska. On też był uroczy, nuu. I te jego uszka były taakie słodkie. Dla Satoko wszystko było słodkie!
Kill w końcu gdzieś pobiegł, a za nim powędrował wzrok małej.
- Bai, bai.. - pomachała mu delikatnie i wróciła wzrokiem na Dachowca. Uśmiechnęła się promieniście jak to dzieci.
- .. Urocze! Te uszka i ogonek są słodkie! - w tym momencie miała ogromną ochotę pogłaskać kotka. Jakie to musi być fajne uczucie głaskać człowieko-kota, no nie?
Wcale? Dla Satoko wydawał się właśnie kochany za zasługą charakterku. Taki poważny i w ogólee!
- Taak, bardzo! A najbardziej... w chowanego.. - przymrużyła oczka mówiąc bardziej podejrzanie. Po chwili jednak nieco głośniej się zaśmiała i rozszerzyła powieki. Haha!
Wyglądała jak dziecko - potwierdzam. Niska, szczuplutka, malutka, śliczniutka i w ogóle taka dzidzia. Zachowanie? Noo, niby też. Ale "druga jaźń" była nieco inna.
W końcu zza pleców wyjęła misia. Kiba go chyba wcześniej nie widział, a trzeba się pochwalić pluszakiem.
Była dzieckiem? Niee, nie była. Fizycznie może tak, ale naprawdę ?
---
Po dłuższym nie odpowiadaniu Kiby, postanowiła zeskoczyć z filiżanki. Powiedziała coś w rodzaju "Phi!".
- Mam nadzieję, że nasza kolejna rozmowa będzie bardziej żywa! - powiedziała dziecięcym głosikiem. Miała lekko zaszklone oczęta, jakby do płaczu.
- Do zobaczenia! - pomachała mu i uciekła w długą, przytulając miśka.

zt

( Przykro mi. )

Anonymous - 8 Kwiecień 2011, 20:59

Sekundy, minuty, a potem godziny, mijały w zawrotnym tempie. Czekała naiwnie na odpowiedź rozmówcy, wiadomo, chciała być milutka. Wydawało jej się, że minęły wieki, a dalej nie zdobył się na nawet jedno słowo. Poczuła nutkę zawodu. Zapowiadało się nieźle. Przez ten kapelusz, wydawał się być otwartym i nieco szalonym osobnikiem. Tymczasem, zwyczajnie olał jej skromną, ale ekscentryczną osobę. Cóż miała zrobić? Wstała, otrzepała się, po czym cmoknęła w powietrze. Wysłała mu jeszcze pełne niezadowolenia spojrzenie, połączone z dziwnie uprzejmym uśmiechem. Miał poczuć zakłopotanie, należało mu się. Nie należała jednak do tych, którzy długo gniewają się na innych. Zdjęła z głowy kapelusz, pogrzebała w nim chwileczkę i... Wyciągnęła ogromnego lizaka.
- Mam coś dla Ciebie - rzekła, na siłę wpychając mu to do rąk. - Chciałabym tylko, abyś na przyszłość wiedział, że lepiej powiedzieć innym, żeby spadali, niż milczeć w taki sposób i marnować ich czas.
Aż dziwne, że zdobyła się na tak poważne słowa. Wsadziła swój cylinder na jasną łepetynkę, pomachała mu serdecznie i odeszła, kierując się w nieznanym nawet sobie kierunku. Gdzie ją nogi poniosą? To się jeszcze okaże. [z/t]

Anonymous - 15 Kwiecień 2011, 19:36

Ocknął się. Rany boskie... chyba mu się "nieco" przysnęło. I to tak na parę dobrych dni, jak nie tygodni. Kiba pokręcił głową, przeczesując jasne włosy i powoli zsunął się z filiżanki.
- Oooo... raaaajuu... - Burknął. W sumie to powinien zacząć już szukać jakiejkolwiek drogi do domu... no i ciekawe gdzie Aikiriju? Kurde... trzeba się z stąd wydostać, no... A widać tyle co w opasce na oczach. Uhym. Niemniej jednak ruszył przed siebie chwiejnym krokiem, mrucząc coś niezadowolony pod nosem.

<z/t>

Anonymous - 22 Kwiecień 2011, 11:17

Pomarańczowa smuga już pojawiała się na horyzoncie, przynosząc ze sobą odrobinę śmiechu oraz przepyszną, markową herbatę, oczywiście zieloną!
Mężczyzna zwiastujący całą tą radość zmierzał w kierunku Herbacianej Łąki, która należała do grona miejsc prawie, że czczonych przez właściciela gustownego kapelusza.
Owszem. Dżentelmen, który właśnie zamierzał oddać się wspaniałej i jakże relaksującej czynności picia herbaty, "tudzież nektaru bogów", był kapelusznikiem. Ale nie takim zwykły, przyziemnym ktosiem, który to nawet nie wie w jaki sposób powinno parzyć się ten leczniczy napój. Wszak była to czynność wymagająca nie lada umiejętności!
Jak to miał w zwyczaju, a może i nawet w naturze, szedł sobie z podniesioną głowę. Nie chodzi tu oczywiście o jakąś dumę, lub też zapatrzenie we własną osobę. On po prostu kocha oglądać chmury. Jest to dla niego zajęcie nie tyle co relaksujące a epickie, w końcu każdy ten twór niesie ze sobą tysiące kształtów i innych bzdetów, które potrafią napełnić duszę radością.
Kiedy tak podziwiał te napełnione erotycznymi podtekstami kształty, uderzył niczym ślepiec w wielki głaz, ale czy na pewno? Otrząsł się się i zirytowany spojrzał na przyczynę niemiłego wypadku. No cóż wydawało mu się, iż jest to zwykły kamień. Po dłuższych oględzinach, jego umysł, mózg - jak zwał tak zwał. -, stwierdził, że na pewno nie jest to wytwór natury! Powalający wynik badań, nie ma co.
Jak to w tym kolorowym świecie bywa, intuicja dominowała pana móżdżka i postanowiła działać. Jeden głęboki wdech, potem wydech, następnie odskoczenie od rzeczy nie z tej planety.
- A więc to, to! - Krzyknął entuzjastycznie herbaciany kapelusznik. - a już myślałem, że ktoś już cię wykradł i postawił sobie w salonie. - dodał po chwili, uradowany swoim znaleziskiem. Rozmowa z martwymi przedmiotami należała do norm, w końcu jego rozumowanie i sposób postępowania był uzasadniony wieloma argumentami.
- Tea time. - Stwierdził z iście Brytyjskim akcentem, którego w ogóle nie powinien posiadać, no ale cóż, kosmos to jeszcze tak odległy byt, że rozumienie jego postępowania i wpływu na istoty powiedzmy ziemskie, jest dość trudne.
Aby nie przedłużać swej ceremonii, zwanej także "pażonkiem". Oparł się o swego przyjaciela, ściągnął kapelusz z głowy, a po chwili zanurzył w jego odmętach całą swoją dłoń. Był to trochę szokujący widok, zważywszy na jego zakłopotaną minę, czyżby czegoś nie mógł znaleźć? Ale nie! On w swym kapeluszu miał porządek godny niejednego cesarza, przecież był dżentelmenem a nie bałaganiarzem.
Jego poszukiwania szybko biegły ku końcowi, gdyż ostatnio robił wielkanocne porządki w swym okryciu głowy, dlatego też po kilku minutach znalazł upragniony przedmiot. Zestaw do herbaty. Kilka uroczych filiżanek, oczywiście porcelanowych, czajnik i innego takie dziwne przyrządy, które były mu nad wyraz niezbędne. Do rozpoczęcia picia potrzebował jedynie parzystej godziny. Przesądność czasami brała nad nim całkowitą kontrolę.

Anonymous - 23 Kwiecień 2011, 16:14

    Złośliwie cudem nazwij jej obecność w tym miejscu. Wzgardź jej odosobnieniem, wzgardź nietolerowaniem obcej bliskości – wzgardź nią, przecie potrafisz. I spłoń, spłoń kwiatuszku. Na Twoich zwłokach zagotowana woda da mi wyborną herbatę.

Drobne skrzywienie psychiczne przygnało ją w te strony. A może obawiała się, że nie patrolując okolicy prochy jej pociesznej rodzinki, poczną żyć własnym życiem? Trudno stwierdzić, chcąc pozbyć się szaleństwa sama musiała je pochłonąć. Być może, gdyby wiedziała, że tak to się skończy, nie zabiłaby swojej rodziny – tylko odeszła. Może świat byłby lepszy? Kto wie, może. Acz takiemu gburowi to się nie uśmiecha.
Masa krzaków obwieszonych herbatą poruszyła śladowe cechy rasy. Z przyjemnością wciągała nosem rozmaite zapachy mrużąc oczy. Cudowne okolice, szczególnie, że w pewnym sensie mogła z łatwością zaparzyć napitek – szkoda, że nie pomyślała. Winna myśleć o takich błahostkach, a nie świat zaśmiecać swoimi wiecznymi filozofiami. Tylko psuje krew typowym mieszkańcom Krainy Luster, a sama jest grosze przy nich warta, bynajmniej na ludzkim rynku. Sama jakimś cudem by się wmieszała, niełatwe byłoby to tylko dla choćby marionetek. Wszystko jest możliwe, wywodzą się z niemożliwego świata – a nuż co głupszy i szaleńszy człowiek by im pomógł? Filozofia filozofią przytupuje. Co rusz jeszcze swoją niezmiernością stepuje. Cóż by dała za normalny umysł? Szaleńca, bez zmartwień. A nie gbura, który raz na jakiś czas ma napady wesołości i wygrzewa się na kamieniu w towarzystwie ładnej panienki czy przystojnego mościa. No, w sumie to nie efekt tych napadów, a wiecznego zboczenia – jako osoby o bardziej wyrafinowanym guście, uznajmy, że ma serce wiecznie szukające miłości. Przemilczymy temat, że teoretycznie szuka jej w łóżku – tak będzie milej i przyjemniej.
Krążyła, błądziła – a to wszystko wśród aromatycznych krzaków herbacianych. Ostatecznie jak „dobry koneser” herbat wyszła z tego zbiorowiska bez ani jednego znaleziska – i nawet nie zainteresowała się wypiciem słodkiego napoju. Nawet gdy jej płonące nakrycie głowy zachęcało. Nawet gdy nos płatał figle chcąc nadal poić się bliską wonią... Nieczule wymaszerowała na polanę, która z założenia miała być pusta. Każdy wie, że los otacza tłumami aspołecznych ludzi – chwilowo zaśmiał się kusząc ją jedną jednostką, znając życie zaraz wprowadzi ją w metropolię.
Gdyby się śmiał – to sprzyjająco dziewczęciu. Każdy kto ją zna, wie jaki z niej żeński pantoflarz. I zmysły pantoflarskie zaatakowała aparycja osobnika. Nogi nieco zmiękły, twarz ułożyła się w grymas niezadowolenia faktem ulegnięcia, a usta delikatnie rozchyliły się w uśmiechu typowego, „nachlanego w cztery dupy” cwaniaczka spod monopolowego, który w swoim codziennymi zjeździe alkoholików dojrzał „całkiem fajną dupę”. No, można to też uznać za uśmiech ćpuna w głębokim haju. Jak kto woli – ona wolała po prostu zamienić go na zwykły, zawadiacki uśmieszek. Nie wypadało jej, nie miała urody na tak pospolite wyrazy twarzy. Dlatego też ostatecznie miała zamiar zgrywać zawadiakę. A każdy wie, że prędzej czy później upadnie jak długa nie kontrolując swojego ciała, które dałoby jej tylko pełną władzę, gdyby przyszło jej pozbawiać mościa ubrań. Tere-fere – przeklęte. Z Kapelusznika nie zrobi normalnego człowieka, zamiast szaleństwa los musiał zrobić z niej erotomankę. Żyj, tak – żyj. Niedługo będzie nimfomanką, tere-fere.
Swoiście odważnie podeszła do mężczyzny, ukłoniła się nisko ściągając swój „fajczący się” kapelusz i rzekła jak najbardziej przyjemnie dla ucha... Nie, w sumie nic nie powiedziała. Nieme kino. Odwaga kończy się, gdy przyjdzie co do czego. Los mówi : tere-fere, ot co.

Anonymous - 23 Kwiecień 2011, 17:10

Pendulum - The Other Side

Życie potrafi być nad wyraz zaskakujące, a jego poczynania zwykły przypominać orgię kilku, czasami kilkunastu (zależy jak bardzo czyjś żywot jest pokręcony) aspektów życia.
Los płata nam figle i uwielbia spędzać noc z przeznaczeniem, a czyż jest to wszystko, w końcu może nas spotkać tak wiele przygód kończących się szczęśliwe a czasem nieszczęśliwe.
Właśnie. Nieszczęście wszak uwielbia obcować z pechem, bardzo do siebie pasują i chyba są kochankami, bo w końcu ich związek nie jest dopuszczalny, toż byłoby to co najmniej nie na miejscu! Dwóch mężczyzn, niedorzeczność.
Dlatego właśnie Noctuae twierdzi, że całemu temu życiu jakąkolwiek potęgą i mocą jest, powinno pokazać się goły tyłek a następnie dać dyla.
Oszukać człowieka jest łatwo, oszukać los już odrobinę trudniej, aczkolwiek nie ma rzeczy niemożliwych, czego idealnym przykładem jest ten uroczy i jakże ciekawy świat. Los chciał... huh, nie los, wszak on już dawno odwrócił się do mężczyzny plecami i świeci tyłkiem na każde jego prośby. No więc, rzeczywistość chciała... tak Ona pragnęła aby właśnie w tym oto momencie, do tego ekscytującego zakątka zawitała, również o tyle ciekawa co tajemnicza postać.
Jakieś kilkanaście metrów temu jego oczy już wychwyciły ten kawał "piękna" , który na samym starcie ich znajomości zainteresował w pełni jego kubki smakowe. Uwielbiał piersi, mógłby się nimi delektować wiekami, wszak ta potrawa dużego zaangażowania wymaga. Uważanie tego kawałka ciała jak i potrawy za wyznacznik piękna, może było odrobinę powierzchowne, gburowate czy też ograniczone, lecz on uważał to za wspaniały sposób porównania kobiety z inną. Przecież przedstawicielki płci piękniejszej zawsze były doceniane i to wcale nie ze względu na ich płeć, ojj na pewno nie. A kobiety ostentacyjnie nieurodziwe mają dla mężczyzny o wiele więcej czułości i mogą objawić o wiele więcej kobiecości niż te, które są ostentacyjnie piękne i które mężczyźnie oddają się jako nagroda.
    Jak wywodzi nam Freud, kobieta pragnie czegoś wręcz przeciwnego, niż myśli lub mówi, co, jak dobrze się temu przyjrzeć, nie jest wcale czymś przerażającym, jeśli zważyć, że mężczyzna, jak wywodzą nasi rodzimi uczeni w piśmie, ulega z kolei dyktatowi swego narządu płciowego lub trawiennego. - Carlos Ruiz Zafón — Cień wiatru.
Gdy panienka (cóż miał nadzieje, że nie była panną, toż to słowo brzmi tak groźnie i brutalnie) zbliżyła się już w jego stronę i była w odległości dzielącej kilka kroków, on natychmiast wstał, ściągnął kapelusz i wykonał dżentelmeński ukłon. Jego wychowanie jednak nie postanowiło próżnować. Złapał ją delikatnie za dłoń a następnie pocałował w aksamitną tkaninę zwaną skórą. Wykonując tą nie lada trudną czynność, podniósł wzrok i spojrzał swoim przenikliwymi, błękitnymi oraz spokojnymi jak niewzburzona tafla jeziora oczyma.
- Witaj moja droga. - rozpoczął tą jakże owocnie zapowiadającą się rozmowę, chociaż czy miał rację? Przecież może być to niepoczytalna psychicznie dziwaczka, która rzuci się na niego z pazurami a ten będzie musiał oderwać jej głowę, następnie po ćwiartkować ciało i podać je w postacie uroczej kolacji dla swej sowy. No ale cóż, nadzieja matką głupich, a jak coś to nie zawaha uczyć swych prężnych mięśni, aby oddać z nawiązką temu (potencjalnie) dziecku Lucyfera. - Jak mus to mus.
Jego wzrok, niestrudzony wędrowiec krajobrazów, fauny i flory, oraz ostatnio kobiecych wdzięków wspinając się po jej ciele napotkał znaczącą przeszkodę, jej biust.
- Imponujące piersi. - skwitował po chwili. Może jego umysł również jak bezczelny los postanowił płatać mu figle, wypuszczając niekontrolowane przez samego właściciela słowa?
    Jeśli mężczyzna robi coś bardzo głupiego, to zawsze z motywów najszlachetniejszych. - Oscar Wilde — Portret Doriana Graya

Anonymous - 23 Kwiecień 2011, 17:57

Zadziwiające jak łatwo można urazić cudzą dumę – choćby owy rudy waszmość, uraził godność Wiktorii przez samo powstanie. Jej ciało wyglądało na nękane przez choroby i nałogi, delikatne – jakoby samym krzywym spojrzeniem miało się sprawić, że się posypie w drobny mak. Jednocześnie miała pokaźny biust, a aparycja nadawała jej pozornej wysokości, dopóty nie było porównania przy kimś innym. Wyglądała jak zjawa, upiór – a mimo to miała duże powodzenie, coś w niej intrygowało. Przyciągało, kusiło. Zmysłowe ruchy, z zazdrości stwierdzić by można, że zostały wyuczone. Może i? Nie, nie – po prostu dopadł jej umysł czas, kiedy ciało musiało okazywać wyższość. Było to ściśle powiązane z wcześniej wspomnianą urażoną dumą. Może i Yavenówna wyglądała na wysoką – ale gdy Kapelusznik powstał był porównaniem, wydała się zaiste niska. A to zmieszało ją i wyprowadziło z równowagi. Może i cudownie wyglądałaby drobna kobieta przy rosłym mężczyźnie – ale jej to wadziło, nie lubiła tak unosić podbródka, aby tylko patrzeć na twarz rozmówcy. Zrobiła to z niechęcią, a niemy sprzeciw wydobył się z jej ust.
W pewien sposób ukoił jej nerwy eleganckim gestem złożenia pocałunku na kobiecej dłoni. Dżentelmeni z jej przypadku mieli taryfę ulgową – ani jej się śniło porządne osoby darzyć niechęcią, trudno jej to przychodziło. Chwała temu mężczyźnie, jedna okolica mniej spłonie. Dodatkowo może Wiktoria nie wyjdzie na tak zagorzałego fana przemocy. Właściwie w pewnym sensie nim była, ale nadzwyczaj leniwym fanem – nic nie robiła, zazwyczaj. No, może czasem w pełni „przypadkiem” coś podpali i się osobnik sfajczy, nic więcej. Miała naturę jak łagodny lew – niemożliwą, bynajmniej dla niemożliwej krainy.
-Nie zbyt szlachetnym czynem jest cenić nieznajomego?
Zapytała z czystej przekory dokonując swoistego testu na mężczyźnie. Nie lubiła obracać się w towarzystwie przyjaznych matołów, szczerze powiedziawszy wolała, aby złamano jej parę razy nos – ale wtedy wiedziała, że takie towarzystwo może kilkukrotnie ocalić jej skórę, nawet gdy będę to zagorzali egoiści, ona była niepoprawną manipulantką. Och, doprawdy – okropna cecha, ale żal pohamowywać swoją naturę, przecie to oszukiwanie siebie... Wymówka? Nie, skąd...
    „Wiktorio, mówisz jak szatan” – katechetka o mnie. (pocieszne, choć kpiące)

Tym bardziej poczuła się zmieszana, gdy mężczyzna przychylnie skomentował jej biust. Doprawdy? Zadziwia ją, a niby to ona miała zadziwiać swoim zboczeniem.
-Pewnych rzeczy nie wypada mówić, takie jedynie prostackim kobietom.
Nim to powiedziała, pozwoliła sobie pochylić się, aby wyszeptać to na ucho mężczyzny, jakoby krzaki nie miały mieć świadomości, że popełnił błąd swym zachowaniem w obecności Yaven.

// Nie mam pomysłu, wybacz.

Anonymous - 7 Maj 2011, 14:50

Jakże uroczy i kuszący uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny, gdy pochlebił on jej biust. Wyglądał wtedy na iście zadowolonego z siebie i jakże pewnego osobnika, aż dziw, że duma mu uszami nie wypłynęła. Lecz jak się zdarza, panience się to nie spodobało. Chociażby jemu mogło wydawać się to najbardziej wspaniałym komplementem, jej nie odpowiadało.
Zrządzeniem losu trudno to nazwać, w końcu już tyle razy swą butnością zwodził kobiety, tymi szarmanckimi gestami, ciętymi uwagami, jednak zawsze je to pociągało! Jej udało się uniknąć, na moment tego przebrzydłego czaru, ależ sprytna kocica.
- Wypada, nie wypada. - zaczął podnosząc się powoli, nadal trzymał w prawym ręku swój kapelusz. - nie mnie się ograniczyć, tylko głupiec to robi. - dodał z jakże kuszącą dumą w głosie, w końcu on nie żałował swych słów. Zawsze był pewien tego co mówił, nawet jeżeli było to równie niedorzeczne jak niebieskie migdały.
Jako, że miał nadal ochotę na herbatę a powstrzymać się mu trudno było, zaparzył odrobinę i jak kultura nakazywała i kobicie to zrobił. Nalewając powoli, ten płyn miłości, uśmiechem ją obdarzył aby zgrzyt, który powstał odrobinę załagodzić. No bo jakże to, ponoć nie wypada.
- O bym zapomniał! - krzyknął zdziwiony, przez co aż ręką mu zadrżała rozlewając odrobinę wrzącej wody na kwiatów pęk.
- Ma godność, Noctuae Insanis. - ze swym tajemniczym uśmieszkiem przestawić się mu zachciało. No bo jak to, ponoć nie wypada. Kobieta znać imię jego powinna, także nazwisko jak i "zawód" niewielki, wszak może nie mieć ochoty poznawać jakieś obszczymórka.
- Naczelny Upiór Herbaciany tej uroczej polanki. - dodał po chwili, cały czas wpatrując się w tą doskonałość, jaką było jej ciał. Komplementować się obawiał, nie wiadomo jak mogła zareagować na resztę rodzących się w jego głowie myśli, przecież cóż mogłaby wtedy sobie o nim pomyśleć.
Jeszcze gdyby znalazła w swym umyśle miejsce na jego przewinienia, o zgrozo. Wszak straszna rzecz ta pamięć kobieca!

Anonymous - 7 Maj 2011, 16:21

Z jednej strony lubiła osoby pewne siebie, a z drugiej obawiała się, że wytrącą jej z ręki miecz i z głowy koronę strącą. Potrafiła ulegać, ale to zdarzało się raczej rzadko i to umiejętnym osobom – teraz nie miała najmniejszego zamiaru jakkolwiek ulec. Ba – nawet chciała coś narzucić, a mianowicie zachowanie. Niby nic wielkiego, ale od mniejszych rzeczy się zaczyna sprawdzając w jakim kierunku winno się iść.
-Mądry głupiec.
Oksymoron będący naganą i kpiną z poglądów Kapelusznika. Dobre wrażenie zepsuł, ot co. A ona nie lubiła dawać drugiej szansy – prędzej się spali jej Kapelusz, niźli ona w jego towarzystwie od tak w pełni się rozluźni. Niech zwodzi inne kobiety swoim nieokreśleniem – jeśli drugiego człowieka czy innego stwora nie określisz, on nie istnieje, go nie ma.
Nie odwzajemniła uśmiechu, jej twarz „zdobił” grymas nieokreślony. Przez niego wyglądała jak osoba obłożnie chora, chcąca kogoś zabić.
-Nożycoręka Wiktoria Kamila Yaven.
Powiedziała z wyimaginowanym spokojem. Tak naprawdę było to niezadowolenie wymieszane z prychnięciem i syknięciem węża. Trudno sprecyzować, ale przy pewnym wysiłku można. Chciała sobie zaprzeczyć, być nieokreślonym wyrzutkiem społecznym. Ale co z tego? Określisz ją jako owego wyrzutka „nieokreślonego”. Irytujące.
Gdyby przedstawił się jej jako podróżnik, miłośnik mórz, gangster, król... A tu pospolity Upiór Herbaciany – kto jak kto, ale ona niespecjalnie ich ceniła. Taki sam „naczelny” jak ona znana. A nawet jeśli, to nie wyglądał i się nie zachowywał. No w sumie – wszyscy Kapelusznicy byli siebie wartymi wariatami. Ona pewnie została podmieniona i tylko kapelusik dziecku dali, ot co.
Bez słowa odwróciła się na pięcie spluwając tylko w bok i odeszła. Przystojny, ale nudny – ot tak.

[zt]

Anonymous - 31 Maj 2011, 17:57

Nie biegła, nie miała na to siły. Szła bardzo szybko, chociaż wiedziała, że powinna już dawno się zatrzymać. Była na tyle daleko od ciała chłopaka, że na pewno nikt by jej nie znalazł. Ale nie zwalniała. Co jakiś czas potykała się o wystające korzenie drzew, lecz to nie pozwalało jej na dłuższe użalanie się nad poranionymi kolanami i dłońmi. Bała się. Chciała żeby ten dzień był tylko snem, żeby to co przed chwilą zrobiła było wyłącznie jakimś chorym wymysłem jej wyobraźni. Może miała jakieś zwidy? Może to od tego soku dyniowego? Nie zdziwiłaby się, wystarczająco namieszał jej w głowie, więc wmówienie sobie bajeczki o zabójstwie chłopaka nie byłoby problemem.
Jednak coś tu nie grało. Wciąż czuła chłód szabli na opuszkach swoich palców, cały czas miała ochotę wrócić do tego lasu i sprawdzić czy aby na pewno jej agresja została wykorzystana w odpowiedni sposób, i czy aby na pewno mężczyzna leży nieżywy.
Tak naprawdę była wściekła na nieznajomego. Wtedy tak bardzo chciała zrobić mu krzywdę, on sam w końcu ją do tego namawiał. Ten przekonywujący głos, te czerwone oczy, które próbowały wedrzeć się do jej głowy. To wszystko było tak trudne do zrozumienia, bo w głębi duszy cierpiała. Nie była taka. Owszem miała swoje humorki, lecz nigdy nikogo by nie zabiła, nie... Z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem, z dzikim uśmieszkiem na twarzy. Przecież to nie była prawdziwa Victoria. Victoria Etoiles byłą pogodną dziewczyną, która uwielbiała się śmiać i zachowywać się jak dziecko, nie jak morderczyni.
Wszystko zaczęło się plątać. Jej myśli, jej nogi. Wszystko dookoła zaczęło wirować jakby na przekór dziewczynie.
"Morderczyni" - Szeptały ptaki skryte w koronach drzew. Spojrzenia wszystkich stworzeń lasu były skierowane na plamę fioletu przemierzającą w pośpiechu krzaki. Dłonie jej co chwilę natrafiały na ostre gałęzie, które raniły jej palce, jej ręce. Policzki oraz usta były całe w czerwonych kreskach, przez co dziewczyna wyglądała jak jakiś bezdomny z pod mostu. Rozczochrane włosy i błyszczące od łez oczy.
Nagle poczuła na skórze chłodny podmuch wiatru. Nie musiała zmagać się już z chaszczami, bluszczem i tym podobnym zielskiem.
Wybiegła na polanę otoczoną ze wszystkich stron wysokimi drzewami. Ptaki zaćwierkały zafascynowane kolorem włosów dziewczyny. Dawno już nie miały towarzystwa oprócz kolorowych motyli i żuczków.
Znowu nogi zaczęły jej się plątać, nie mogła nad tym zapanować. Upadła na przyjemnie ciepłą trawę, miękką niczym najwygodniejsze łóżko. Było jej wszystko jedno czy tu umrze, czy coś jej się stanie, miała wszystko w czterech literach. Chciała się przespać, odpocząć.
Wtuliła poranioną twarz w puszystą trawę przyciągając do siebie swojego pluszowego kotka. Objęła go jedną rękę, zamknęła oczu i zasnęła. Tak po prostu.

Anonymous - 1 Czerwiec 2011, 16:44

Bardzo wolne oraz przestraszone kroki można było usłyszeć z daleka. Jakby szkło stąpało po ziemi. Bo tak było! Zgrabne nogi Luis stąpały po podłożu trochę niepewnie. Nie wiedziała gdzie iść. Nie znała tej krainy. Kryła się za każdym drzewem jakie spotka, czuła się dziwnie i nie wiedziała co począć. Gdy promienie słoneczne padały na jej skórę, to ta lśniła i prawie że była przeźroczysta. Dziewczyna pokręciła głową. I co ze sobą pocznie?! Na pewno zginie na kilka dni! Rozpadnie się na mierne małe kawałeczki! Na szczęście wiatr dawał radę unosić jej białe włosy, jednak tego nie czuła. Nie czuła powiewu wiatru na jej twarzy. Mogła sobie to tylko wyobrazić! Widziała jak jej suknia szaleje na tym wietrze. kryształy, które miała we włosach, lśniły na wszystkie kolory tęczy, a kwiaty tańczyły w swoim rytmie. Lu przerażona tym światem wdrapała się na drzewo, a następnie usiadła an nim i złożyła ręce, następnie pocierając nimi o siebie. Z dłoni zaczął lecieć pył, który opadał an gałęzie oraz trawę. Po chwili zaczynały rosnąć fioletowe różę. Były bardzo piękne i aż chciałby się je zerwać, by dać komuś w prezencie. Jej głowa była pełna myśli. Przypomniała sobie śmierć swej matki, którą sama zabiła, ale czemu! Czemu jej matka nie chciała Lu?! Czemu zadała jej tyle cierpienia?! Czemu jej nie akceptowała?! Naglę przed okiem szklanej dziewczyny ukazał się jej pies, którego również zabiła. On był wspaniały! Białowłosa przestała wytwarzać pył i spuściła głowę. Białe włosy opadły na dół, żółte oko zalśniło, myśli w głowie stały się popiołem. Pustka! Na reszcie spokój! Ale dlaczego jej życie było okropne?! Gdyby Ojciec żył, to na pewno by tak nie było. Było by o wiele lepiej! Lu westchnęła głęboko, a następnie weszła wyżej by ukryć się wśród liść drzewa. Czasami można było dostrzec jakiś blask, ponieważ słonce pada na jej skórę, która lśniła jak zwykle.


/Bark weny/

Anonymous - 1 Czerwiec 2011, 20:10

Nie musiała się już niczym przejmować. Wszystkie troski i zmartwienia odeszły w zapomnienie, teraz najważniejsze były sny. Nie mogła odebrać sobie tej przyjemności zadręczają się wczorajszym dniem. Mogła teraz hasać po kolorowej polance i jeść tyle truskawek ile chce, bo i tak brzuch nie mógł ją rozboleć.
Wieczorem osiadła na jej skórze cienka warstwa chłodnej rosy. Nawet to nie zdołało przywołać jej do szarej rzeczywistości. Co jakiś czas przyciskała do siebie mocniej pluszowego kotka, jakby nawet we śnie bała się, że go straci. Tak naprawdę traktowała Lunę jak prawdziwego zwierzaka. Mówiła do niej, głaskała, zwierzała się jej. Owszem, było to troszkę niepoważne, lecz z kim miała porozmawiać o ważnych rzeczach? Nie mogła nikomu powiedzieć swoim tajemnic, a przynajmniej nie trafiła jeszcze na odpowiednią osobę. Każdy chciał czuć chociaż troszkę, że jest słuchany, nawet przez jeśli mowa tu o pluszowej zabawce.
Nie wierciła się, więc osoby, które mogły przechodzić przez polankę, nie mogły jej usłyszeć, a nawet gdyby ktoś ją znalazł i chciał obudził, Victoria nie dałaby się tak łatwo. Nie miała zamiaru się budzić, nie chciała znowu natrafić na te trapiące ją myśli o zabitym chłopaku.
A może go nie zabiła? Może go tylko delikatnie zraniła? Ale mógł się wykrwawić, nikt go nie mógł znaleźć pośród tych wielkich dyń, a natknięcie się na niego graniczyło z cudem. Jego ciało było skryte w wysokiej trawie.
Coś ją jednak tknęło. Złe myśli wtargnęły do jej cudownego świata snów, zakłóciły spokój, który tam panował. Kolorowe kwiatki, truskawki, niebieskie niego - wszystko zniknęło. Zamiast tego pojawiła się czarna pustka, która powoli pochłaniała ciało dziewczyny. Czuła jakby jej dłonie robiły się jak z galaretki. Chciała odpłynąć z tego snu i znowu znaleźć się w jakimś bajecznym miejscu, ale nie mogła. Nie mogła już zapanować nad swoją głową, nie w tym momencie.
- Ummm. - Mruknęła budząc się powoli. Czuła już chłód rosy na swoich policzkach, lecz starała się to zignorować i znowu zasnąć. Odrzucała od siebie wszystko, co mogło jej przeszkodzić w kontynuowaniu snu. Coś jednak jej się nie udało. Gdy dotarł do niej ból spowodowany ranami na twarzy i rękach, nie dała rady.
Otworzyła nagle oczu by zaraz zmrużyć je w złości. Była na siebie zła. Jak mogła tak się skrzywdzić? Nie mogła wybrać innej drogi? Mogła, oczywiście, lecz wolała przedzierać się przez krzaki, przez co teraz wyglądała jak jedna wielka czerwona kreska, mhm.
Zdegustowana tym faktem, przytuliła do siebie mocniej pluszaka siadając na miękkiej trawie. Ledwo widziała na oczu, ale mniejsza o to, nie miała zamiaru na razie wstawać. Musiała nabrać siły.

Anonymous - 1 Czerwiec 2011, 20:34

Dzień powoli mijał, a ona miała głowę znów pełną myśli, które nie chcą odejść. Spojrzał na dół i dostrzegła jakąś dziewczynę z przytulanką. Lu tez by tak chciała. Chciałaby mieć swoją przytulankę do której cały czas by mówiła. Nie czułaby się już w tedy tak samotnie. Jakby każdy od niej uciekał! Bał się jej i nie wiedział co uczynić! Ki ona jest?! potworem?! W tym samym momencie Lu ugryzła swoją zimną wargę, a następnie krzyknęła głośno. Gdyby umiała płakać, to już by to robiła, jednak z jej oczu łzy jakoś nie leciały. Dziewczyna oparła się o grubą gałąź
I nadszedł wieczór, a szklana dziewczyna jeszcze nie chciała spać. W ogóle nie chciała. Ale co ona pocznie? Co ona zrobi? Czy znajdzie jakieś lokum, w którym będzie mogła zamieszkać? Tyle pytań było w jej głowie i an żadne nie znała odpowiedzi. Naprawdę szkoda, że nie ma przytulanki. Jej skóra była jeszcze zimniejsza, jednak ona tego nie czuła. Zerknęła na ziemię, gdzie był jej fioletowe róże. jej żółte oko zalśniło smutnie jak zwykle. Była już ciemno, więc nikt nie powinien ją zauważyć. Zszedł pomału z drzewa i usiadła pod nim. Można było ją zobaczyć, gdy księżyc świecił na jej postać. Wiatr delikatnie czesał jej włosy, które swą białością zachwycały. I co ona w życiu pocznie.
Lu zerknęła na tamtą dziewczynę z przytulanką. Po chwili skuliła się mażąc o jakieś przytulance, z którą będzie wszędzie. Może w tedy jej życie będzie chodź trochę leprze. Westchnęła po cichu by nikt jej nie usłyszał. Szczerze mówiąc to prawda, bała się trochę. Bała się że ktoś weźmie jakąś broń i ją rozbije. I wtedy co? Po prostu zginie. Czyli tak, to jest być szkłem. Czy każdemu matka zepsuła życie? Na pewno nie! To dlaczego, akurat jej matka musiała, to zrobić?! Tyle pytań, a ta mało odpowiedzi.
Szklana dziewczyna rozejrzała się po ciemnej okolicy zastanawiając się nad wszystkim. Poprawiła swoją fioletową suknię i jeszcze bardziej się skuliła.

Anonymous - 2 Czerwiec 2011, 15:55

Nie mogła wstać, mimo że bardzo chciała. Całe ciało bolało ją od tego spania na ziemi. Cały świat wirował jej przed oczami uniemożliwiając wyprostowanie nóg. Zmieniła więc szybko pozycję w jakiej siedziała wyrzucając przed siebie nogi. Dopiero teraz zauważała, że jej rajstopy były porwane, jak u tych wszystkich punków, które kręciły się czasami po miasteczku. Mimo, że była to kraina raczej staroświecka, bez tych wszystkich telefonów, o których tyle się tu słyszało, to i tak ta subkultura bardzo szybko się przyjęła. Ludzki świat jednak dużo namieszał w Krainie Luster. Mnóstwo osób nie wierzyło, że jest drugi świat, ale byli i tacy co podobno tam byli... Victoria z miłą chęcią zwiedziłaby ulice jakiegoś ludzkiego miasteczka. Ciekawe co powiedzieliby na temat koloru jej włosów?
Przygarnęła do boku swojego pluszaka bawiąc się lekko naderwanym uszkiem. Powinna je przyszyć, lecz nie miała jak. Od kilku tygodni nie mieszkała już z babcią, a na własne mieszkanie sporo kosztowało. Nigdzie nie wywieszali wiadomości o pracy, nigdzie, a o kasę nie miała zamiaru prosić swojej babci, która była wystarczająco chora. Nie spodobałoby jej się to, w jakich warunkach żyje Viki. Tak naprawdę jej domem były teraz polanki, lasy, jakieś stare domki na drzewach. Tyle. Miała nadzieję, że się to jakoś zmieni... A, właśnie. Ostatnio natrafiła na jakieś ogłoszenie. Musiałby zostać służką, nic trudnego. Pozamiatać, ugotować obiad. Cóż, nie była w tym dobra, ale lepiej dostać trochę kasy i opieki, niż nic.
Dziewczyna przymknęła oczy nieco rozkojarzona. Głowa bolała ją niemiłosiernie od latających drzew, trawy wirującej dookoła jej osoby. Wszystko to było jedynie wymysłem jej chorej wyobraźni, lecz robiło jej się od tego niedobrze. Musiała coś na to poradzić.
Zamrugała kilka razy nerwowo chcąc w ten sposób przegonić od siebie ból. Nie myślała już o zamordowanym chłopaku, ale była to bardzo dobra wiadomość. Miała teraz inne zmartwienia na głowie, a przez to znowu by zemdlała czy straciła panowanie nad swoim ciałem. Sama w końcu nie wpakowałaby się w krzaki... Biedne podrapane ręce.
- Trzeba wstać, Luna. - Szepnęła do fioletowo-białej kotki układając ją sobie na ramieniu, tak że długie włosy zakryły ją całkowicie, po czym zaczęła podnosić się powoli próbując cały czas utrzymać równowagę. W jakimś stopniu jej się to udawało, jednak cały czas kołysała się na boki jak pijana. Cóż... Bywa.
Kątem oka zauważyła jakiś błysk. Od razu odwróciła się w stronę lasu, gdzie siedziała dziewczyna, lecz to był błąd. Znowu wszystko zaczęło szaleć tworząc przed jej oczami mozaikę składającą się z drzew, trawy i kolorowych ptaków. Ale gdy tylko złapała się za głowę i uspokoiła oddech, wszystko było tak jak wcześniej.
- Czas iść. - Mruknęła do siebie nie puszczając swojej głowy. Czuła się tak bezpieczniej, mimo że pewnie nie miało to wielkiego wpływu na jej stan. Chwilę jednak postała w miejscu, po czym ruszyła w nieznaną sobie stronę, nuu.

[z/t]



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group