To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Malinowy Las - Ciemna Ścieżka

Anonymous - 3 Kwiecień 2012, 23:18

Scotty definitywnie zakończył temat i postawił przysłowiową kropkę nad "i" nie chcąc dalej rozpatrywać funkcji nazewnictwa i tak dalej. Dla niego nazwa to nazwa a za nią nic szczególnego się nie kryło. Jeanelle na jego spojrzenie pod tym względem wpłynąć się nie udało i nie uda. Tak uparta istota jak Scotty potrzebowałaby więcej środków perswazji niżeli jakieś długie wywody. Dziewczyna mu nie udowodniła, że jej zdanie jest prawdziwe, że ima się z rzeczywistością toteż nic dziwnego, że zbagatelizował jej słowa zostając przy swoim zdaniu, o. Jakoś niezbyt miał ochotę brnąć w konflikt, z resztą czy to jego interes jakie ona ma spojrzenie na tę kwestię? Mógł to po prostu skwitkować tylko wzruszeniem ramion i nawet nie rozwodzić uznając za temat skończony już dużo wcześniej. To, że chwile o tym z nią podyskutował było niejako łaską z jego strony sugerującą " Patrzaj jakim dobry, podyskutowałem" Tak naprawdę nie wpłynęło to na niego ani trochę pozostawiając jego spojrzenie niezmiennym.
Zmarszczona brew kapelusznika powróciła do poprzedniego stanu, ale uczucie u Zoe, że coś pominęła pozostało, cóż.. nie jego to problem. Mgiełka w oczach dziewczyny może i nie została zauważona, albo po prostu zwyczajnie nie chciał jej zauważyć, biorąc za punkt zaczepienia fakt, że jak z kimś rozmawia to ów osoba musi mu poświęcać spojrzenie swoich ocząt. Taki wzrok też nawet mógł mu pochlebić nasuwając na myśl, że maślane oczka są efektem, tego iż jej się spodobał. Przecież każdy facet ima się każdego elementu, który podpompuje mu ego, nieprawdaż? Dla niej taki stan rzeczy mógł być kłopotliwy, a dla niego w gruncie rzeczy mało istotny, nawet gdyby pominęła coś istotnego tym swoim małym odpłynięciem bóg wie gdzie.
No właśnie różnice.. Czy jak nie mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają? Tak, ale może w tym przypadku to nie działa. Warto nad tym się jednak chwilę zastanowić. Gdyby nie działali na siebie jak dwa magnesy to czy dalej by stali i ze sobą dyskutowali? Wtedy przecież oboje by woleli machnąć ręką, olać gadki i iść w swoją stronę. Stało się jednak inaczej i to może być twierdzeniem tego jakże fajnego stwierdzenia. Scotty także należy do person co lubią snuć przeróżne refleksje lub dochodzić do konkretnego zdania okrężną drogą, jednak.. łapanie się szczegółów zbytnio go nie rajcuje i stara się je omijać szerokim łukiem. Z resztą to zależy dużo od tego jaka część natury przejęła nad nim kontrolę, w tym wypadku ta zła, która po prostu nie lubi bawić się w różne dygresje na temat rzeczy mało istotnych.
- Dla mnie to jedno i to samo.. - Mruknął jakoś niezbyt zainteresowany jej zdaniem. Trzeba jednak przyznać, że rzeczywiście uważał właśnie tak, że to jest raczej to samo. Nie chciało mu się doszukiwać żadnych subtelnych różnic. No i prawda, wiele ich różniło co po prostu prowadziło do konfliktu interesów pomimo tego co było wspomniane wcześniej, no ale nie ważne.
Kreowanie się na kogoś kim nie jest szło ciemnoskóremu nadzwyczaj dobrze, mało kto go posądzał o grę aktorską, a nawet jeśli to nie o tę nieumiejętną. Stwarzanie pozorów to już jego swoiste Hobby, w którym doszedł do perfekcji i nawet jak coś nie idzie jak powinno w gruncie rzeczy wygląda u niego naturalnie. Tak więc nie ma co winić tutaj Kapeluszniczki o to, że nie miała braku zaczepienia, bo po prostu takowego nie mogła mieć. Jednak trzeba pochwalić jej chęci poznania ów osobnika, odkrycia chociaż niewielkiej ilości kart a tym samym dojścia do jego pewnych cech charakteru niekoniecznie rzucających się od razu, tylko ujawniały przy nieco dłuższym obcowaniu z Tezjuszem.
Potwierdzenie mruczanki przyjął z uśmiechem, o to mu właśnie chodziło, żeby dziewczyna dała sobie na spokój i po prostu przytakiwała bez względu na to co myśli, ot po prostu. A to, że wywoływał w niej kocie odruchy to zasadniczo nie jego wina, zachowywał się dla siebie normalnie, a to jak odbierała to jego rozmówczyni jakoś niezbyt go interesowało, bardziej obchodził go fakt, by trzymała swoje pazurki w ryzach i nie drapała oraz fukała, to byłoby karygodne. Czepiając się brzytw miał na myśli to, że są o niebo ciekawsze niż jakiś patyk.. Z racji tego, że nią przynajmniej można się pokaleczyć, poobserwować biedaka gdy waha się czy jednak ją chwycić i pozwolić dłoniom krwią spłynąć. To jest naprawdę frapujące, jakby dziewczyna się nad tym chwilę zastanowiła to może i przyznała by mu rację. Nie chciało mu się tym jednak zbytnio kłopotać, wziął więc wdech i zerknął na nią. To nie tak też, że Scotty nie docenia patyczków, bo to nieprawda. W sumie w patowej sytuacji to i kawałkiem drewna się nie pogardzi. Celiusz po prostu jest zdania, że nie są tak atrakcyjne jak brzytwy, nawet jeśli te są tak schematyczne i nudne jak flaki z olejem. Tutaj nasuwa się wniosek, że naprawdę ich spojrzenia na świat diametralnie się różnią, ale przynajmniej nie mieli chęci spierać się z każdym innym wnioskiem na dany temat. Z resztą mokre patyczki nie są przyjemne w dotyku, co dodatkowo je skreśla w oczach kapelusznika. Tak zdecydowanie woli brzytwę, starą dobrą skrobaczkę bród. Z resztą nęcąca także była opcja zabawy w Sweenego Todd'a, Demonicznego Golibrody, nieprawdaż? Tak czy inaczej Scotty uważał je za coś fascynującego w swej prostocie.
Rzeczywiście, ciemnoskóry też zaczął przejawiać cechy kociego charakteru. Może i zaczną latać kępki futra, ale wynik i tak byłby przesądzony. Nawet jeśli nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca to niech żyje pewność siebie! Ona także istotna, a Scotty porażki nie przewidywał, po prostu taka nie może się zdarzyć i już, koniec, enter i doprawmy też kropkę. Ich walka wyglądałaby dosyć komicznie jeśli miałaby odbywać się na płaszczyźnie czysto fizycznej. Nie, żeby tutaj kapelusznik umniejszał umiejętności Jeanelle, ale ciężko by kociak wygrał z kocurem, pomimo iż to te same zwierze w samym wydźwięku słów można dostrzec znaczną różnicę.
- Taa..
Mruknął pod nosem marszcząc brew i ziewając lekko. Tego z jej strony mógł się spodziewać, zero zaskoczenia. Co do wrzucenia to dużo zależy od tego jakich ludzi się napotka i czy jest się łatwym na to co sugeruje świat. W każdym razie rozprawianie na ten byłoby ciekawe, ale niezwykle nużące. Wiele się mogło wydarzyć a charakter dziewczyny mógłby pójść w różne strony. Na pewno jednak jej spojrzenie by się zmieniło w mniej lub bardziej drastyczny sposób. Wstrząsnąć by może nie wstrząsnęło jak nieraz jest z ziemią niemniej nawet lekkich drżeń nie można zlekceważyć, nie godzi się. Nie znał dziewczyny na tyle, by móc na 100% przewidzieć jak mocno się zmieni, na razie nie.. Za krótko ją zna i chyba nawet wcale nie chce zgłębić dokładniej. Kwitkując jej wypowiedź wzruszeniem, kolejnym o zgrozo, ramion.
Po co ? A no chociażby pielęgnować po to, że nie każdy musi być dobry, niektórzy wolą być Ci źli i przeżarci negatywnymi uczuciami. Zwłaszcza takie persony co przekonały się, że nie warto być dobrym wesołym i pomocnym. Fakt, zakrawało to w dużej mierze o hipokryzję, jednak każda strona Scottyego prócz tych cech dla obu niezmiennych, ma też swoje indywidualne, niepowtarzalne. W tym wypadku pogląd na temat dobra i zła, tego co trzeba robić a co nie. Ot, skrajności, które są naprawdę ciekawe i teoretycznie niemożliwe aby istniały w jednym ciele.
Kolejne słowo, które postanowił poniekąd zignorować, ale zanotował w swoim jakże pogmatwanym umyśle. Odpowiedź na nie była bezcelowa. Mruknął tylko coś niezrozumiałego pod tym swoim czarnym nosem. Czy było z nim tak zawsze to ciężko powiedzieć, zasadniczo raczej bywa z nim naprawdę różnie, nigdy się w to nie wgłębiał.
Zdecydowanie to jeden z takich dni. Nie doszło jeszcze do lania krwi, ani mordobicia bo zwyczajnie ciemnoskóry zawsze czekał do ostatniej chwili nie chcąc ubrudzić, plamienie krwią ubrań do najprzyjemniejszych nie należy, no i zasadniczo jakiś powód także by się przydał. Zaś co do miażdżenia, to przyjdzie na nie czas, nie histeryzujmy ani nie niecierpliwmy się. Wszystko w swoim czasie kochani. Słuchając jej słów robił coraz bardziej zmieszaną minę, jakby udało jej się go zaskoczyć, wytknąć coś co go poruszyło w ten sposób jaki chciała. Zapewne myślała, że teraz się zirytuje tym co mówi, ale nie ma tak dobrze, oj nie. "Szkot" po prostu zachichotał po czym ze znaczącym odchrząknięciem odpowiedział.
- Głównie to twoja osóbka, no i zasadniczo fakt, że taki ewenement mi się nie trawi, a egoizm swoją drogą skarbie..
Doprawdy, jej słowa niezmiernie go bawiły, sprawiały, że nie chciało mu się odejść z prostej przyczyny, słodkiej możliwości zabawienia się z tą jakże miłą osóbką. Danie satysfakcji Jeanelle nie wchodziło w rachubę, to było wręcz nie do wykonania. Może gdyby kapelusznik był trochę inny, byłoby w nim mniej złośliwości i chęci irytowania innych to by sobie poszedł, dał jej spokój. Jak na razie tkwił tutaj rozdarty między dwoma opcjami, z których zostanie tutaj wydało mu się ciekawsze na nieszczęście deserowej zjawy.
- Mhmmm
Z całą pewnością Scypion miał świadomość tego, że pasuje na takie czarne wredne i złośliwe ptaszysko krakające gdzie tylko się tak i jak najbardziej bezczelnie da. Mając też wiedzę, która sugerowała mu, że dziewczyna jest wręcz zirytowana jego zachowaniem ani myślał zrezygnować i po prostu brnął w to wszystko dalej z premedytacja, kruczą wręcz. Jak wiadomo te ptaki też są niezwykle uparte i pomysłowe, a także są mistrzami irytacji. Na chwilę obecną kapeluszniczce nie wychodziło ani trochę wywołanie w nim niechęci i na dalsze bawienie się jej kosztem i jakże zacną osóbką, efekt jej działań był wręcz odwrotny, coraz bardziej go zachęcał i pchał ku temu, ażby się trochę po wyzłośliwiać.
Może i nie chciała go ukatrupić, ale uszkodzić mocno zapewne tak a to już zmierzało ku temu aby zachciała mu przekręcić kark, albo wbić ten szpikulczyk tam, gdzie narobi najwięcej szkód. To Tezjusz także wiedział, ani chybi jednak wcale go to nie odwodziło od pierwotnego planu, zagrania do, re, mi, fa i sol na jej nerwach. Przecież to byłoby takie fantastyczne wysłuchiwać melodii jej frustracji! Niemalże mógł to poczuć i niemal jak ekstazą zachłysnąć, ale powróćmy jednak do szarej rzeczywistości i tego co tu oraz teraz.
Śmiech kapelusznika ją oprzytomnił? Jak miło, czy taki jednak nie był właśnie zamiar? Chciał aby się go obawiała, niemalże z fascynacją przyglądał się istotom od, których czuć było strachem a gdy jeszcze uciekali i wierzgali, to już całkiem sprawiało, że w tym się pogłębiał. Przecież, czy nie ma czegoś lepszego dla drapieżnika, jak fakt iż ofiara boli się go do tego stopnia, że nie wiesz czego się spodziewać? Przecież psychika nie zna granic i obserwowanie zachowań jakie aktywują się w chwili strachu jest takie frapujące, tak bardzo potrafi wciągnąć! Jeanelle go nie doceniała i to mogło okazać się być bardzo nieprzyjemne w skutkach. Przekona się o tym dopiero za jakiś czas, chyba nawet szybciej jak się spodziewa, zostawmy to jednak na trochę później.
Nikt nie chciał być marionetka, z przywiązanymi do ciała sznureczkami i pląsać do tego co nakaże władca marionetek. Nawet chyba kawałek drewna wydałby jęk sprzeciwu, chociażby takim niepozornym stuknięciem jak drewniane nogi marionetki. Nie dziwiło to czarnowłosego ani trochę, tak reaguje praktycznie każdy, mało jej osób co by bez jakichkolwiek protestów dało sobą manipulować. Zwłaszcza istoty pokroju Jeanelle mające3 niemalże kocie poczucie wolności! Wsadź słowika do złotej klatki nie będzie tak pięknie śpiewał co na wolności. Normalne..
Tak słodka Jeanelle powinna przewidzieć co gra w głowie Scypiona, znać te gierki, które są tak charakterystyczne dla wyższych sfer, w których i on w końcu się wychowywał do pewnego czasu. Wiedział co to intryga, kłamstwo i taka ułuda, która potrafi nawet zabić. Tykając się jednak do barier, to ciemnoskóry ich raczej nie posiada, coś takiego nie istnieje u niego i wcale tym zmartwiony nie jest. Czasem po prostu trzeba być nieczułym na to co się dzieje. Umieć oddać za coś z nawiązką, by w przyszłości podobne sytuacje nie wywołały u ciebie odruchów, których sobie nie życzysz, ot.
Gdyby zaczęła odwzajemniać tym samym to zapewne zachowanie kapelusznika by się drastycznie zmieniło a on pożałowała swojego pomysłu, bo byłoby jeszcze gorzej niż dotychczas, biorąc pod uwagę fakt, że coś takiego jak moralność u kapelusznika w tym momencie się ulotniła, ciemna natura tej jakże istotnej cechy nie posiadała. Na pewno by ją sprawdzał, to było wręcz bardziej jak oczywiste w stu procentach pewne. Zwłaszcza, że nie folgował sobie mając w zasięgu rąk tak urodziwą osobniczkę płci pięknej, nawet jeśli nieletnią, kto by się tym kłopotał. Można by chcieć interpretować jego jakże dziwne zachowania, nawet jeśli jest pedantem to na swój jakże odmienny sposób. Tego już chyba tęczowowłosa nie wzięła pod uwagę, chyba powinien nad tym ubolewać, ale jakoś nazbyt się tym nie przejął. Bardziej tutaj chodziło o kwestię taką, że tego oczekiwała, zrobić więc jej na złość, proste, klarowne i przejrzyste, nieprawdaż? Te oblizanie mu się spodobało, kusiło ażeby jednak pokrzepić się tym życiodajnym płynem. Zmarszczył jednak nos i zrezygnował.
Ah, tak, tak, torciki potrafią udobruchać każdego. No bo kto by nie lubił takiego tortu?! Słodkiego, kuszącego barwami i przede wszystkim czekoladą. Frajdy przy robieniu także co niemiara. Swoją drogą generalnie ciasta to taki przysmak, któremu nie sposób się oprzeć, no chyba, że nie znosi się słodyczy, to jest już jednak bardziej haniebna liga osób. Wniosek jednak jest jeden, nawet robienie tortu było sytuacją, podczas, której można by po wkurzać drugą osobę i zaleźć jej tak za skórę by znienawidziła, jaka kurze czy tam gęsie by tylko z chęcią w tym pomogły. Nie można tu także umniejszyć funkcji sztućców, chociażby takiego widelca, którym można tak całkiem przez z przypadek a jednak z premedytacją dziabnąć w tyłek, wywołując li słodki syk i kolejną falę złości ze strony Jeanelle. No, a jak już o głodnym mowa to.. Torty są okrutne w swej słodkości potrafią nawet samym widokiem sprawić głód. Tak, zdecydowanie są złe, trzeba je za to karać z całą surowością! Nawet listami gończymi, ale chyba zbytnio odbiegamy od tematu moi drodzy.
Nawiązując do szczura, wyjątkowo brudnego stworzenia i jego zalet, to Scotty takowych się nie dopatrywał i nawet tego w swych zamiarach nie miał. Po prostu dla niego są szkodnikami, które wlezą wszędzie i nabrudzą, trzeba więc je tępić, koniec kropka i nie ma co dalej konwersować nad tym faktem.
Kotowate, to stworzenia zadbane ponad miarę. Czyste, schludne pełne gracji i ekstrawagancji, całkiem jak.. Scypion. Tutaj także nie da się zaprzeczyć. Mhm, z całą pewnością nie. w każdym razie taka kapeluszniczka, zapewne jego gibkość przyrównałaby do słonia w składzie porcelany... ale jak kto tam chce. Tezjusz może mieć inne zdanie od niej, nikt tego nie zabroni przecież. Nie da rady odmówić kotom nienaganności w swym całym wizerunku. Ciemnoskóry także je uwielbia, zwłaszcza te wielkie i dzikie, mógłby sobie złapać takiego Anceu czy Tenebres, poszczycić iż dorwał niesamowite stworzenie, trzeba nad tym definitywne popracować, dobrze iż mu się przypomniało.
- Chyba właściwie masz rację, ale nie omieszkałbym dopomóc w tym dziele, niezależnie od tego jakby to wyglądało. Czy miłe to nie wiem.. możliwe..
Widząc jej ujmujący uśmieszek sam nie mógł oprzeć się pokusie wygięcia warg w podobnym, tak też uczynił. Całkiem jakoby chciał ją przedeźnić, słodko.
Zwierzęta na pewno by się zainteresowały jej zwłokami, to nie ulega żadnej dyskusji. Żadne dziko żyjące stworzenie nie pogardzi padliną, nawet jakby ta miała być przesycona słodkościami na wskroś, to nawet lepiej dla nich, więcej tłuszczu odłożą. To by było owym wspomnianym sprzątnięciem i proszę się tutaj ze mną nie sprzeczać,. Wiem co mówię!
Rzeczywiście nie mógł wiedzieć, że je3j brat nie żyje, ani tym bardziej tego, że może ją to zaboleć. Chociaż zaciśnięcie powiek mogło mu coś pod tym względem zasugerować, nie rozdrabniał się tak jednak, zasadniczo też to mu do wiadomości nie było potrzebne, chociaż... Zapewne gdyby wiedział to, wykorzystałby tę informację do swoich celów. Obserwacja jej mimiki w tym momencie było takie wciągające, takie zapamiętałe w tym jak to wszystko robiła, ah! Tak strasznie mu się to podobało i bynajmniej jego oczom nie umknęło.
- Rozumiem, jaka szkoda.. Zapewne Ci smutno bez niego..
Chociaż po słowie jakie wypowiedziała wszystko się ustabilizowało a Scypion mlasnął niepocieszony. Liczył na jakąś ciekawszą reakcję z jej strony, ale tu co.. Nic, pomylił się czy tam przeliczył, szkoda. Jej wnioski jakie wysnuwała odnośnie Brata i niego, były po za zasięgiem jego wiadomości. Tak więc nie jest świadom faktu podobieństwa jaki reprezentuje, a gdyby wiedział zapewne by się zirytował, że do kogoś go porównuje. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, tyle. Lu i Scotty także sobie ufali, tego im odmówić nie można było. To, że czasem się sprzeczali, złościli na siebie i stroili fochy to było normalne. Każde rodzeństwo czasem musi się pozłościć, powyrzucać sobie aby oczyścić atmosferę.
Czy to, że wzdychał było powodem do uśmiechu, on tak nie sądził, w każdym razie macka odwróciła jego uwagę na chwile od dziewczyny. Zdziwiła to fakt, sam chyba też w swych podejrzeniach się zagalopował i kogoś nie docenił. Jej krótkiego lekko ironicznego ""Taak?" nie skomentował, bardziej pochłonął go obiekt, co wyłonił się z ciemności i raczył tak bezczelnie się przy nim kłębić, to oburzające! Możliwe, że dalej macka byłaby obiektem jego uwagi gdyby nie kapeluszniczka, której całkowicie nie mógł zignorować, nie w chwili gdy coś tam gadała. Jednak jego lekkie zmieszanie dało się dostrzec i na sekund kilka ujawniła się jego biała natura. Złote oczy jakoby zmieniły swój wyraz i były spowite typowym dziecięcym zdziwieniem i zaciekawieniem i te tak typowe.
- Eee.. Bezczelne ?
Zamrugał oczami nieco zbity z pantałyku, słowa dziewczyny wydały mu się wyrwane z kontekstu. Czyżby aż taki na chwilę odpłynął, w każdym razie nie ważne nie ważne, to było takim przebłyskiem i zaraz znikło, niczym zorza polarna.
To co w kolejnej chwili zaobserwował powodowało, że jakoś nie umiał od pewnych elementów oderwać wzroku, wodził niczym zahipnotyzowane szczenię za kością, czy tam sutkami swojej suczej matki, jakoby to nie zabrzmiało źle w stosunku do samic ów gatunku. Bóg jeden raczy zaś wiedzieć, czy jego uśmiech był złym omenem, lepiej to tak odebrać, dla własnego bezpieczeństwa.
Pstryknięcie palców było elementem pozwalającym wyrwać się kapelusznikowi z takiego a nie innego stanu psychicznego. Zwrócić swoją uwagę na to co robi, że ma skupić na zadaniu jakie sobie wyznaczył. Taki przebłysk geniuszu niczym kuleczka turlająca się po łbie pomysłowego Dobromila.
Motylek jaki utworzył Scotty chyba miał więcej wspólnego z mrokiem na pierwszy rzut oka niżeli stworzenie, które wyszło za inwencją twórczą tęczowowłosej. Nie miał tez poświaty a Scotty czuł, że to może ją ukłuć zazdrość. Nie myślał jednak nad tym, skupił się nad ów tworem zwanym potocznie motylkiem. Na jej słowo najzwyczajniej w świecie uśmiechnął się. to brzmiało uroczo. Jakby była zdziwiona..
- Też mi się tak wydaje..
Splecione dłonie kapelusznika przez chwile się nie ruszały aczkolwiek po jej słowa palce zaczęły stukać o ramie jakby w geście zastanowienia i lekkiej irytacji, jakoś niezbyt wiedział jak to odebrać. Chciała go przekupić, tak pośrednio, um.. Ciekawe bardzo.. Postanowił jednak nie bawić się w kontemplowanie tego co powiedziała, uważając, że akcja między stworkami może być od ich rozmowy bądź co bądź o wiele ciekawsza. Oczywiście jego uwadze nie umknęła reakcja dziewczyny, że jego twór ją zafascynował, wolał jednak się z tym nie wychylać, zignorować dając złudzenie, że to przeoczył, jednak tak nie było.
Dalsze obserwacje dziewczęcia przyprawiało Oliviera o rechot godny szaleńca, ale takiego rozbawionego do granic, takiego co właśnie zobaczył niesamowicie śmieszne przedstawienie. Nic więc dziwnego, że w momencie gdy śmiał jego całe ciało drżało a brwi miał uniesione, mógł też walnąć typowego "face palma", ale nie mógł to bardziej było śmieszne, nawet jeśli zakrawało na żałosne.
- Ten ptaszek raczej nie odfrunie..
Uwaga nieco kąśliwa, wypowiedziana z lekkim jadem w głosie. Miało się wrażenie, że wypowiedział to do siebie. W gruncie rzeczy chyba tak było.. Tak czy inaczej mało ważne. Jej walka nad utworzeniem ów poświaty jaką miał motylek "Szkota" była niczym tam prowadzona przez Don Kichota, czy jak ten jegomość się zwał. Jak też przypuszczał czarnowłosy dziewczyna teatralnie z frustracją się poddała, co zaowocowało kolejnym śmiechem ze strony ciemnoskórego.
Wtedy coś zaczęło się dziać. Tezjusz z zaciekawieniem przyglądał temu co wyprawiały owe furkoczące małe istotki. Nie miał zamiaru ich lekceważyć co to, to nie. Nie należy przecie do skrajnych ignorantów. Spoglądając na stworzenie, siedzące spokojnie na nadgarstku uśmiechnął się szerzej, a oczy, jakby lekko oprzytomniały i nie lśniły tak niezdrowym obłędem jak przed chwilą. Skupił się na tym co zrobić. Ruchem jakby chciał się otrzeć o motyla polikiem dotknął jego skrzydeł, te na moment się rozwarły i zatrzepotały a twór wydał z siebie jakby potakujący dźwięk zrozumienia. Na jej pytanie przechylił głowę i oblizał nieśpiesznie usta, powoli metodycznie i z chorą satysfakcją w oczach.
- Taak, pobawimy, krwawo..
Wymruczał z lubością, nieco gardłowo. Uniósł do góry drugą rękę do ust i chwycił zębami rękawiczkę, musiał jeszcze raz ją zdjąć, eh.. To takie kłopotliwe. Zamknął ją a po chwili rozwarł i wyfrunęło z niej kilkanaście motylków, takich samych tyle, że dużo mniejszych. Znacznie, znacznie mniejszych, ale identycznych. Wzniosły się do góry i okrążyły motyli stwór Jeanelle. Pstryknięcie z ręki Kapelusznika i dało się słysząc bum. Wybuchły, wszystkie jak na zawołanie. Tylko nie ten siedzący na dłoni mężczyzny. On zafurkotał skrzydłami i wydawszy z siebie pisk oburzenia wzniosło. Jeśli dziewczyna chciała go naśladować, musiała się lepiej postarać. Ciemnoskóry już najzwyczajniej nie był w nastroju do ulgowego traktowania.
Widząc co kombinuje Jeanelle uniósł brew i nawet lekko perwersyjnie uśmiechnął, chciała walczyć, a więc dobrze. Jakoś niezbyt przywiązywał uczucia do stworków, tfu motylków, które wytwarzała, co nie oznacza iż nie lubi się nimi zachwycać. No więc właśnie. Gdy twory kapeluszniczki podfrunęły i jeden z nich zaczął atakować. Czarne skrzydła zafurkotały a motyl wydał dźwięk wściekłości, zapiszczało, zasyczało i zamilkło odfruwając od towarzystwa. Pozostałą dwójka zapewne poleciała ich śladem zachowując dystans. Tylko jaki?. Im większe stworzenie powołane przez Scypiona tym większy wybuch. Brała to pod uwagę ? Nie, chyba niezbyt no właśnie. W każdym na jej słowa zachichotał oblizując usta i mówiąc.
- Zobaczymy.
nie, żeby to była groźba specjalnie, czy coś w ten deseń, ale w tym momencie uznał, że ta zabawa jakoś niezbyt go kręci, po za tym, to była dziewczyna, dziewczynka właściwie, w dodatku walka polegała tylko na atakowaniu motylami, co mu nie odpowiadało, znudził się na Scypion trochę. No, ale mniejsza o tę kwestie, pozostał wszakże ten wielki motyl, nie ? No właśnie, no właśnie!
Tezjusz uniósł dłoń pstryknął i motyli gigant wybuchł, wzniecając i pokrywając wszystko dookoła ów fioletowym pyłem.
Macka Jeanelle rzeczywiście ździeliła go po nogach, ale nie wywróciła. Zaowocowało to tym, że ciemnoskóry syknął i warknął, spoglądając na nią.
- Widzę, że jednak to bezcelowe, wolisz bawić się w podchody, zostawię więc Ciebie i twoje jakże urocze ego w spokoju, mam co robić.
Prychnął oburzony nakładając rękawiczki z powrotem, po za tym seryjnie, nie paliło mu się do masakrowania dziewczynki, z czego satysfakcji całkowicie by nie miał. Ukłonił się więc i pośpiesznym krokiem wyszedł na ścieżkę zostawiając ją samą ze swoimi myślami.
z/t

Anonymous - 10 Kwiecień 2012, 20:50

A dla Jeanelle wręcz na odwrót, nazwa to nie tylko nazwa, i z pewnością była zdolna zastosować solidne środki perswazji, acz nie odczuwała potrzeby, by uczynić tak w obecnej chwili. I w żadnej najbliższej. Przecież jest istotką raczej łagodną, nie przywykła do wmiawiania komuś swoich poglądów poprzez siłę. Nawet, jeśli ten ktoś ją irytował, jak w danym przypadku. Skoro tak głęboko nurzali się w tym konflikcie, czemużby się nie utopić? Nic na przeszkodzie nie stało. I pozwolę sobie zaprzeczyć, jakoby jej zdanie nie imało się z rzeczywistością ogółem, imało i owszem, a starała się udowodnić swą rację z zapalczywością aż do końca. Jakaż znów łaska, przecież to Kapeluszniczka z nadmierną łaskawością wygłaszała wywody, nawet niekoniecznie zachodziło to na dyskusję; a łaskawości u Scotty'ego można słusznie odmówić, jej przejawem z jego strony byłaby akceptacja, prawda? To z kolei zakrawało na niemożliwość, chyba że dziewczę zdecydowałoby o podjęciu wzmiankowanych silniejszych środków. To trochę groteskowe, przykładowo pastwić się nad kimś z powodu imion. Już prędzej Scypion byłby do tego zdolny, ale nie wykazywał szczególnej tendencji do wpajania własnych przekonań innym, przynajmniej dotychczas.
Tak, tak, nie jego problem, a jej, lecz skoro nie rejestrowała żadnej większej reakcji u rozmówcy to pozostawiła rozmyślania nad tym w spokoju. Um, jakby spojrzeć na to ze strony narcystycznego lub całkiem zwyczajnego osobnika płci męskiej, to faktycznie ten wzrok mógł pochlebiać. I jeszcze w ten szczególny sposób... Gdyby tęczowowłosa podążyłaby owym tropem zapewne oblałaby się przeuroczym rumieńcem, a następnie wybuchnęła złością, oburzona, iż coś takiego mogło przejść przez myśl Scotty'emu bądź jej samej. To miało niby podłoże zauroczenia? To niedorzeczne. Zwyczajnie nierealne, bzdura, absurd...
Ale, ale, nie przyszło jej o tym pomyśleć, toteż...
Owszem, przeciwieństwa winny się przyciągać. Jednakże... Niekoniecznie należy to podporządkować pod owo przysłowie. Wszak możliwe, że mieli ze sobą mnóstwo wspólnego. Nie zapowiadało się, ale i tak istniała możliwość, jak już powiedziano. Do rzeczy; w końcu przede wszystkim trzymał tu ich własny upór, ażeby przypadkiem nie dać za wygraną i uradować drugą osobę, gdyby nie właśnie to, już dawno odeszliby, byle jak najdalej od siebie. Tak również można by to tłumaczyć.
Według niej nie należał do tychże person, zwyczajnie się tak nie zachowywał. Nie zapominajmy, iż to opinia jej, niepoinformowanej, a czy to tak wiele, uchylić rąbka tajemnicy? Celiusz tylko by na tym zyskał, ot co. A skoro nie miała do czynienia z wybieloną stroną, to najlepiej będzie się z nią zetknąć, czyż nie? Zważywszy na to, że sama wywołała czarnego wilka z lasu nie mając o tym pojęcia: był niezmiennym, po prostu Scotty'm; może w owym momencie radosne spotkanie z lepszą formą poprawy zdania o towarzyszu nie przyniosłoby, acz nikt nie powie, że na pewno nie.
Jeżeli przysługiwały pochwały za coś takiego, powinna już się pod nimi uginać, bowiem zawsze, też przy osobach, które u nikogo nie wyzwoliłyby odmiennych uczuć od nudy, próbowała je poznać. Sama specjalnie się nie kwapiła o tajemniczość czy pozory, mimo że zdarzało się, iż jej zachowanie na takie zachodziło, przykładowo gdy raptownie zmieniała się, gdyż tak naturalnie miewała; nie zależało Zoe na tym, żeby zyskiwali o niej błędne przekonanie, podkoloryzowane bądź przeciwnie. Temu głównie zawdzięczała fakt, że oczekiwała tego od innych, dosyć naiwnie.
Prychnęła, wyraźnie dostrzegając ów niemal brak zainteresowania. "Niezbyt zainteresowany" służyło tutaj prędzej za eufemizm z perspektywy Jeanelle.
- Twoje życie musi opierać się na błądzeniu. To nie jest jedno i to samo - robiła się już strasznie męczliwa, chyba jego obecność miała na nią wysoce niekorzystny wpływ. Nic z tych rzeczy, że niby zaprzeczała, by zrobić mu na złość; tak uważała i w to wierzyła, jak przy innych przypadkach. Najwyżej podświadomie dążyła do rozwścieczenia mężczyzny, a na to się już za wiele nie poradzi, niestety. Swoją drogą to wytyczanie i doszukiwanie się subtelnych różnic jest czymś, co czyni życie
interesującym.
Nie ma co, ciekawe hobby sobie obrał, a przy tym doprowadzające ludzi do szału czy konsternacji, jak mniemam. Jeżeli natomiast było to hobby w czystej postaci, nic więc dziwnego, że wykształcił się w tym Tezjusz niesłychanie; w końcu czerpana z danej czynności przyjemność popycha do wznawiania i podejmowania jej cały czas. Czasem takowe kreowania stawały się wręcz narkotyczne.
Czy wskutek zirytowania jej przemiłą osóbką nie powinna spodziewać się ujawnienia rzeczywistego behawioru? W obliczu zdenerwowania finezyjnie szlifowane podobizny często legają w gruzach, czemu nie może tak być ze Scotty'm? Może, tak więc proszę bardzo, oto punkt zaczepienia. Jak się scali owe punkciki, choćby przy kontakcie z pozorami, przy sporawej dozie szczęścia wyszedłby zarys prawdziwego Celiusza, nieprawdaż? Lecz i to wydaje się praco- oraz czasochłonne.
Nie liczyła na uśmiech, jak i ten nie wzbudził u niej pozytywnych odczuć, właśnie reakcje owego typu wywoływały pragnienie ukatrupienia. Nożycoręki mógł sobie preferować, aby grzecznie przytakiwać, niczym przesadnie miłe, uległe damy. Wynik po takich ucieszonych grymasach w jego wykonaniu raczej będzie jeden, że Jeanelle zapamięta, ażeby nieopatrznie nie robić niczego takiego, a intensywniej wyrażać to, co się naprawdę myśli, nawet jeżeli wiązałoby się to z porzuceniem rozmyślań na jakiś pasjonujący temat.
Zasadniczo nie jego wina? Pf, jego, jego, choćby nie obchodził go odbiór konwersatora, należało zadbać o to, by był on jak najlepszy. To oczywiste, że odbieranie niezgodnie z domyślnym wydźwiękiem przekazu, doprowadzi tą czy inną drogą do wprawienia w ruch pazurków oraz kiełków, szczególnie przy drażliwych koteczkach.
Och, tak, bo cóż jest piękniejszym widokiem niż pętające się rozpaczliwie w wodzie stworzenie? Biedne, piszczące i zanoszące prośby o pomoc do brzytwy, takie ufne żyjątko. Ostrze się podsuwa, obtacza krwią, napawa się cierpieniem, niby ratuje, przynosi więcej bólu niż wybawienia. A patyczek to usłużna, uprzejma rzecz martwa, da się objąć i spocząć na dnie z tonącym, którego chwyt będzie na tyle mocny, iż pociągnie do wodnych odmętów. Jako o wiele lepsze towarzystwo na ostatnie momenty nędznego żywota obrazuje się raczej opcja druga, gorzej z gustami i guścikami. Z tej perspektywy brzytwa zakrawa na bestialskie narzędzie, a mimowolnie uatrakcyjnia się patyk. Przyuważyła zerknięcie w wykonaniu towarzysza, mogła to w zasadzie odczytać na podobny sposób jak rzekomo maślane oczy, ale mniejsza. Ha, istnieje różnica między posiadaniem chęci a nieuleganiu jej, tak to byłoby u Kapeluszniczki. Mokre, oślizgłe drewienko jest wszelako o niebo przyjemniejsze w dotyku w porównaniu z obszarpującym tkanki ostrzem. Prostotą także bardziej odznaczał się patyczek aniżeli brzytwa.
Dlatego właśnie zadbamy o to, by uniknąć przewagi płaszczyzny fizycznej. W końcu postura Jeanelle nie imała się zanadto do Scypion'a, była bardziej typem smuklutkiej i słabowitej, potrafiła mocno kopnąć, jeśli skoncentrowałaby cios, a koty przeważnie nie kopią, tylko zdzielają opazurzoną łapą. W każdym razie gdyby do starcia doszło, i tak broniłaby się do utraty tchu jak by umiała, i czerpałaby z tego mnóstwo satysfakcji. Kocur miał też więcej doświadczenia niż buntownicze kociątko, i to ponownie nie daje jej wielkich szans.
Hmph. Tutaj świetnie wpasowałby się uśmiech, a nie znudzone "taa". Przecież przyznała mu rację, nie? Czy to nie triumf? Wprawdzie udawała, ale oficjalnie zgodziła się, więc nie pojmowała trochę jego reakcji, następna szczypta zirytowania. Ośli upór nie ma granic i wciąż obstawiam, iż nie dokonałoby zmiany ni dojmującej, ni nijakiej, względnie jedynie przejściowej, bo z pewnością nie całkowitej. Równie dobrze wśród ludzi mogłaby przylgnąć do tych stanowiących tę jaśniejszą stronę ich świata i za nic się od nich nie oderwać, wtedy oprócz braku drastycznej metafory uzyskałaby maksymalnie zaróżowione pojęcie o człowieku współczesnym i jego otoczeniu. Wypaczone, ale co tam.
Zawsze warto jest zgrywać czy być wesołym i pomocnym! Wypada szalenie w zestawieniu z chłodem obecnego świata. Powoli wymiera również uprzejmość udawana, a to bardzo niefortunnie, ludzie nie chcą lub nie potrafią silić się na pozory. Ktoś musi wnieść kolory i radość do szarej, nużącej codzienności, nie byłoby śmiesznie, gdyby wepchnąć tam naszą słodką Zoe? A w ogóle to jakoś w najbliższej przyszłości nie ma ona zamiaru się w tym nieprzyjemnym świecie znajdować, człowiek wykreowany w jej główce przywodzi na myśl coś jak uprzejmą, nieuważną istotkę, a jakże pozytywnego wydźwięku owego opisu zagłuszać nie ma po co.
Westchnęła cicho na fakt zignorowania, chyba już zaczęła się do tego przyzwyczajać. Trochę inaczej odebrała wymruczenie czegoś pod nosem, po co to czynił, aby ostentacyjnie wyrazić swą impertynencję? Można to było czytać jak się żywnie podoba, co stwarzało pole do mnóstwa pogmatwanych interpretacji.
A więc jednak? Nie będzie histerii i zniecierpliwienia, lecz odwlekać nieuniknionego w nieskończoność się nie da. Pomyśleć, że jeszcze trochę, a pogruchota się jej kruche kosteczki, smutne, iż Jean nie uświadamiała sobie wagi sytuacji i odmętów sadyzmu Scotty'ego... Nie dramatyzujmy i nie spisujmy jej na straty, wciąż mogła wyłonić się biel, równie niespodziewanie co jej wizerunek mógł się zaczernić. Czy to poddałoby diametralnej zmianie sytuację? Byłoby możliwe? Bywa, że w przypadku jakichś czynników takowo się dzieje, człowiek niechcący pada w ramiona furii.
Zmieszanie mężczyzny zagoniło jedną brew do góry. Wzdragała się przed odczytaniem owej mimiki opacznie; nawet możliwe, że wpłynęłaby nań, ale to raczej mylne przekonanie. Chichot i chrząknięcie ją utwierdzało.
- Moja? Nie chcę i nie trzymam. Idź - prychnęła, krzyżując ręce na piersi bądź zacieśniając je, jeśli już zrobiła to pierwsze. Włosy zatrząsły się z oburzeniem, a po chwili westchnęła cichutko, prawie że jęczenie, i przymrużyła ślepia. - Nawet jeśli rzekomo "moja osóbka", to nic nie jest i nie będzie od niej zależne, tak? Czemu? - zdawała się wręcz wysoce obrażona tą kwestią. No owszem, mogła sobie pochlebiać co nie miara, bo uwzględniał ją jako to, co głównie trzymało, ale skoro z tego trzymania nie miała korzyści, a ich brak... To już bardziej było bezcelowe.
Aprobatę zyska wariant z odejściem, zamiast pozostaniem. W końcu Scypion nie wyduszał przyjemności z obcowania z Zoe, jakoś się specjalnie nie palił do znoszenia jej, czy odejście tak uwłaczyłoby jego godności, że zachodzi na niewykonalne? Zadowoliłoby obie strony, to na pewno. A tak to oboje wciąż tutaj uparcie stali i działali sobie na nerwy.
"Mhmm" i jak niby doszukać się w tym pozytywnego wydźwięku? Co za szyderstwo. Ych, naprawdę doprowadzał do szału, nawet się o to nie kłopocząc wiele, wszystko zależało od tego, jak odbierała jego odzywki. Kruki odznaczały się nienaturalną złośliwością. I wcale nie tylko one były niezwykle pomysłowe i uparte, warto zwrócić uwagę choćby na wrony, kawki czy sroki, kruki się na ich tle nie wyróżniają praktycznie niczym, wyjąwszy rozmiary poszczególnych gatunków. A mistrzostwo w irytacji zależne jest również od tego, co kogo irytuje, preferencje nie wszystkich skupiają się na nienawidzeniu kruczysk.
Zachęcała go nieopatrznie? Wobec tego przyda się zachowanie utemperować, lecz to stanowiło dla dziewczęcia pewną trudność. A zresztą, niechże się Tezjusz wyzłośliwia, zobaczymy, co z tego wyniknie. Kto wie, a nuż pod powłoczką Jeanelle kryje się nasionko zła, który pod czyimś wpływem rozkwitnie w śliczny kwiatuszek?
Oj, że tam znowu zmierzało. Mimo żywienia nienajcieplejszych uczuć do Nożycorękiego, widok tryskającej zeń fontanienki krwi o radość czy o satysfakcję by jej nie przyprawił. Ciut jedynie, zaledwie lub aż cząsteczka odczuwałaby czystą euforię, niewinnie. Melodia frustracji natomiast, och, chyba powszechnie wiadomo, iż instrumentom zdarza się pękać, łamać i tym podobne i niszczeją, jeśli dręczy się je wiecznie grą.
Chcieć można, pragnienia cechują każdego zwyczajnego człeka; w każdym razie ona się nie bała i raczej się to w najbliższym czasie nie zmieni, chyba że nie będzie iść o jej życie, a o życie stworków w jej gestii na ten przykład, co się niebawem okaże. To dobrze, czy nie tak? Lękając się mogłoby dojść do paraliżu, do paniki również, ale Jeanelle za często nie panikowała, bowiem niebezpieczeństw właśnie nie doceniała. Jak z tej strony zerkać, nie było w tym niczego złego: ot, beztroska potrwa jeszcze dłużej i nie spaskudzi się jej humor od razu.
Mhm, zupełnie nikomu marionetką być w smak. Inna sprawa, kiedy ma się do czynienia z kukiełką rodowitą, która od początku egzystencji wpajane ma poddaństwo i uleganie drgnięciom sznurków. Takowa istota pewnie nawet nie wzbudza w sobie oznak buntu, a złe myśli, przeciwstawiające się marionetkarzowi, tłumi nim zdąży wypowiedzieć je na głos. Idealna, wyzuta z wolności lalka. Można by taką wetknąć w ręce Scypion'owi, coby sobie ją podręczył, a nie nierozważne, niegroźne oraz nieszczęsne dziewczęta, jak nasza Kapeluszniczka. Kocie poczucie wolności świetnie tu pasowało, oddawało w pełni zarys wolności, jaką odczuwała tęczowowłosa. Bo czy koty nie odwzierciedlają tej najbardziej utęsknionej wolności? Robią, co chcą, nie bacząc na konsekwencje, a jeśli się one pojawią to je lekceważą, raz odpowiada im to, raz tamto, nie przywiązują się do nikogo ni niczego bądź starają się owo uczucie dawkować, śliczna wizja wolności.
Bycie nieczułym, niektórzy tego po prostu nie potrafili i nie dopuszczali do siebie takiej cechy. Czasem jeśli się to opanuje to i tak może się to zwrocić przeciw nam. I po cóż tak balansować nad przepaścią? Jak tak dalej pójdzie, to można zatracić samego siebie bezpowrotnie, nawet jak czepiamy się desperacko prawdziwego jestestwa już szmat czasu. Nagle wstrząśnięci odkryjemy to, co spadło na nas nieuniknione.
W sytuacji odwzajemnienia oczywiście pożałowałaby swego lekkomyślnego pomysłu. Dla Jean mogło to się okazać gorsze od zarzynania żywcem, do czego ponoć ma dojść później; ale bez ryzyka nie ma zabawy w żadnym razie, prawda? To także by uwzględniła, gdyby jednak zmuszona byłaby do decyzji nad dylematem na ów temat, czy dołączyć niepewnie do gry, czy też może czmyhnąć bądź się wkurzyć, to trzecie pojawiłoby się i tak, a jeżeli nieuzewniętrznione, to wewnętrzne. I pomyśleć, że niedawno deliberowaliśmy nad jego brakiem zainteresowania w kobietach, iż się nie łasił nawet na przygodną partnerkę, a teraz nagle, jakoby chętnie zareagował na jej przystąpienie do rozgrywki. Wysoce prawdopodobne, że wyłamałaby się jeszcze nim wszystko na dobre by się rozpoczęło, ale nie dowiemy się stuprocentowo. Chociaż, na tym etapie też możemy zyskać ułamek pewności. Wróćmy do tematu, owszem, jego zachowanie przeradzało się w z lekka dziwne. No tak, oczekiwała, to chyba było jej błędem, lecz irytująco negacja nie podziałała. Nadzwyczaj łatwo Zoe zaakceptowała fakt, że oparł się pokusie skosztowania krwi. A u warg pobłąkał się chwilę uśmieszek, gdy Scypion zmarszczył nos. Doprawdy zabawna istota.
Gdyby torciki tego nie potrafiły, to nikt by ich nie cenił, co nie? Miło, że w tej kwestii się ze sobą zgadzali, nie mówiąc już o ciekawej odmianie po zgrzytach między ich poglądami. Chyba tylko jakiś margines społeczny nie przepadał za tortami i słodyczami, kuszącymi co nie miara. Podpasowały się pod podniebienia niezliczonych ludzi, nawet tych najbardziej wybrednych. Kucharzeniu również swoistego uroku odmówić nie można, rzecz jasna, choć podszyte sielską atmosferą z rozbijaniem jajek i dziabaniem już tak do siebie nie zachęcało. W pełni się zgadzam, torty są mistrzami okrucieństwa, celują w tym jak mało kto. Nie dość, że pod względem wizualnym prezentują się olśniewająco, a przede wszystkim nienagannie, to jeszcze poprzez zapach, smak... Dlatego właśnie głodni ludzie powinni wystrzegać się tortów jak ognia, inaczej źle się to dla nich skończy. Podobno słodycze są bardziej uzależniające od nikotyny i tym podobnych! Spełniony człowiek to taki, którego otaczają słodkości, to pewne, nie da się zaprzeczyć.
Nic trudnego dopatrzyć się choćby drobnych zalet u szczurów. Trzeba zrozumieć, iż odwieczna klasyfikacja ich jako wszystkiego co najgorsze, szkodniki musiała się odcisnąć na kruchych psychikach futrzastych łebków. Wszystkie gryzonie były na odmienne sposoby pożyteczne i pełne zalet.
Kapeluszniczka za dużo podobieństw do kota w Scypion'ie nie widziała, ale może faktycznie za mało go znała. Nie chciała bynajmniej psuć sobie opinii o tych szlachetnych zwierzęciach, a skojarzenie z ciemnoskórym jej nie poprawiało na dzień dzisiejszy, a raczej teraźniejszy moment. Znacznie lepsze były jednak drobne koty, a należycie umięśnione, nie takie potężne i często brutalne, można było je przytulić do piersi i brać na ręce bez posądzania o postradane zmysły, bo kto by się zabierał za jakieś wielkie bydlęta jak na przykład tygrysy. Mniejsze kotki stwarzały też większe szanse na przeżycie i mniej przynosiły ran, jeśli idzie o polowania.
- Przejmująco miłe - podkreśliła z niezmąconą wesołością, dzielnie znosząc odwzajemnienie uśmiechu, które zagrało na jej nerwach krótką, skoczną melodyjkę. Lubiła muzykę, tak z innej beczki. Jak to "na pewno"? Mogło pogardzić, zważywszy na zwierzęce gusta. Zwłaszcza, że w Krainie Luster zwierzęta były obdarzone dozą inteligencji, niektóre większą, inne mniejszą. Nikt im nie zabroni wybierać sobie pośród trupami różnych maści.
Nie ulegało wątpliwościom, iż można by dobrze wykorzystać informację na temat jej brata, jednakże nie chciała do tego dopuścić za wszelką cenę. To jedna z drażliwszych, istotnych kwestii. Zmuszała się do opanowania, to tak jej się wymykało spod kontroli.
Na jego słowa zmarszczyła brwi, a po chwili obsydian rzęs zatrzepotał dziko. Nic nie rozumiał, jak i nie potrafił wczuć się w jej sytuację, nie było mu szkoda. Chyba rozdrapywaniem tej sprawy dążył do rozjuszenia jej, a nie za bardzo pojmowała, co powinna odpowiedzieć, żeby nie wykazać słabości... Uchm. Niemniej, bardzo jej przykro, że go rozczarowała, oczywiście.
- Nie, skąd... - wydukała pośpiesznie, uciekając spłoszonym spojrzeniem. Ciekawe, czy trup braciszka obracał się w grobie na to kłamstwo. Gilbert zawsze świetnie rozumiał, co nią powodowało, ale jak jego ciało raczej zostało już wyzute z duszy i miało szczątki wspomnień właściciela, to wiercić się mogło słusznie jak najintensywniej.
Czemu by się zirytował na to podobieństwo? Przecież w porównywaniu nie było niczego złego, a to, jakie czyniła w myślach nie zawierało w treści niczego ubliżającego.
Zgadza się, normalne, każde rodzeństwo tak miewało, czasem sięgało sobie do gardeł z sensowniejszych lub mniej sensownych powodów, całkowicie naturalne zachowanie. Już się rozdrabniać nie będę.
Może i on nie sądził, ale ona tak, do jej sposobu odczytywania zachowań się przyczepiać nie warto. Mimo znaczących przewag pod niektórymi względami, jeśli idzie o tę dwójkę Kapeluszników, to Jeanelle również należało się docenienie. Natomiast macka, ona w żadnym razie nie zachowywała się bezczelnie! Zastanawiające, jakiego behawioru spodziewał się po czymś kłębiącym się i nieposiadającym świadomości. Aż dziwne, że Scotty silił się na to, by całkowicie nie zignorować towarzyszki, w końcu to doczekałoby się reakcji w postaci złości, a to starał się wywołać złotooki, czyż nie? Uprzejmie, iż wysłuchiwał jej paplaniny.
Z kolei to zmieszanie już tak do końca udawane nie było, szczególnie w połączeniu z tą dziecięcą ciekawością i bezbrzeżnym zdumieniem.
Pod wpływem zapytania zdziwiła się nieco, nie spodziewała się takiej dezorientacji u niego. Czyżby... Odpłynął momentalnie, hm?
- Owszem, bezczelne - potwierdziła, gdyż według niej godziło się to z prawdą. Prędzej jego "eee?" było wyrwane z kontekstu, a nie jej oświadczenie, z perspektywy Zoe.
Ach, ach, ów hipnotyczny wpływ wprawiał ją w samozachwyt. Nie potrafił oderwać spojrzenia nawet na moment, czy to nie nader pochlebiające dla jej mroku, ogólnych umiejętności?
Utworzone przez nią motylki miały chyba najwięcej wspólnego, wystarczy pomyśleć chwilę nad ich budulcem. Ale czy budulec o wszystkim świadczy, w zasadzie niekoniecznie... Były na pewno dokładniej wykonane, lecz to o ich wyższości nad tworami Olivier'a nie przesądzało. A poświata... To tylko mały, uatrakcyjniający dodatek. Piękny, jednak niczego nie przydający, żadnej siły... Tak jej się zdawało.
- Mhm... - śledziła go uważnie wzrokiem, wychwytując lekkie oznaki irytacji. Nic by się nie stało, gdyby pobawił się w kontemplację jej słów, lecz jego wybór. Akcja stworków nie będzie tyle co ciekawsza, a żywsza i brutalniejsza, czyniło ją to bardziej obfitą w emocje. A rozmowa górnolotna, kiedy każde z nich wystara się o elokwencję, przez co zabawna, jeśli nie rozbrajająca.
To, iż nie zareagował jakoś wyraźnie na jej absorbację, nie wychylał się, co niezbyt słusznie interpretowała jako pominięcie owego faktu; trochę ją podniosło na duchu. Odczuwała wręcz namiastkę bezpieczeństwa. Chyba to przeoczył, prawda? Nie wyłapał kolejnego istotnego szczególiku, słabostki, bowiem podczas swoich odpłynięć stawała się niemalże bezbronna. Na przykład, jak zatracała się w tej cudnej, motylej czerni... A potem we własnych staraniach, aby powołać do życia poświatę...
Bez reszty skupiona na czarach po dłuższej chwili zauważyła, iż jest jawnie wyśmiewana.
Oburzyła się na jego rechot, co wyraziła naburmuszonymi policzkami, choć w jej oczach przewijała się pewna doza skołowania. Nie mógłby na odmianę uszanować jej determinacji mimo przeciwności losu? Nierealne, co?
- Co takiego? - zabrzmiało napastliwie. Znowu złość. Lekki jad nie pomagał w przyswajaniu ze spokojem bądź nieczułością takowych uwag. Jej nadzieje na utworzenie podobnej emanacji nie były całkiem płonne, nie można ich już teraz na to skazać... Żadna frustracja. Nieco najwyżej... Wzdrygnęła się na ponowiony śmiech.
Z zainteresowaniem obserwowała komunikację między motylem a jego właścicielem, czując, że wyniknie z tego coś złego.
- Krwawo, to nie brzmi kusząco - wymruczała, zatracając spojrzenie w motylkach. Ciekawe, czy tym razem splamiłyby się z krwią? Krew posiadała umiejętność przywarcia do mroku? Samej sobie krwi utaczać nie chciała, mimo wcześniejszego okaleczania. To bolało, i popychało ją do odpowiedzi pięknym za nadobne.
Zerknęła na Scypion'a, który ponownie zdejmował rękawiczkę, posłużył się jednak zębami. Zapłonęła w niej ciekawość. Znów coś kombinował. I znów poweźmie do życia motylki, prawda? Wpatrzyła się zdumiona w ich stadko, momentalnie przeżarta strachem. Chciał skrzywdzić jej mrok? To nie wyglądało dobrze, twór był otoczony przez hordę wrogów. Nie. Wyciągnęła rękę, desperacko łapiąc za motyle istnienie, co pozwoliło jej uchwycić się macki, wypuszczonej przez stworzenie. Pstryknięcie i nastąpił wybuch. Ślepia Kapeluszniczki objęło to samo fosforyczne szaleństwo co wcześniej. Niewybaczalne. Nic nie pozostało z jej bestyjki. Zacisnęła ręce w pięści, wydając z siebie wręcz zatrważające warknięcie, nieco inne niż ostatnie.
To mała strata. Zawsze mogła sobie stworzyć kolejnych sprzymierzeńców, mieć ich na pęczki, po prostu to wysysało z niej siły witalne. Jak śmiał! Zamaszystym gestem przed sobą wywołała trochę mroku, po czym ukształtowała go w parę motylków, dosłownie parę, która dołączyła do trzeciego, pozostałego przy życiu. Nie mogła lekceważyć ich anatomii, to byłoby karygodne, co by sobie pomyślały inne zwyczajne motyle na widok takich upośledzonych osobników? Także strzeliła palcami, dla efektu, wypryskając z ciemności pyszczki o sporych, powykręcanych kłach, jakie to upstrzyły bestie moment później. Wzniosły się w eter, kotłując wokół właścicielki, jeden z nich zasiadł na podetkniętym palcu i wręcz pieszczotliwie musnął lico Jeanelle rąbkiem skrzydła.
- Gryźcie. - Nieskomplikowana, jasna komenda, wypowiedziana z nieznacznym uśmiechem ku stworkom, tonem jak najbardziej niezrażonym i nawet pogodnym. Zgodnie z rozkazem owady pomknęły w kierunku Scypion'a, skupiając się na jego tworze. No tak, on też mógłby wybuchnąć, może to niespecjalnie dobry pomysł. Motylek pierwszy postanowił zewrzeć się bezpośrednio z dziełem Kapelusznika, dwóm nakazała natomiast, by zachowywały odpowiedni dystans, to przydatne w razie eksplozji. Do mężczyzny zabierała się sama, w końcu chodziło tylko o odegranie się za destrukcję pierzastego, jego pobratymcy zemszczą się ochoczo na tym dużym motylu.
Błysnęła drapieżnie ząbkami.
- Założymy się, że zaraz będziesz leżał, Scotty? - zagadnęła, wygiąwszy wargi w psotnym wyrazie. Zamachnęła się ręką, jakby atakowała powietrze, co wzbiło nieopodal Tezjusza coś jak czarny pył, a zaraz po tym ów mrok przemienił się w następną mackę. Zoe chlasnęła nią niczym batogiem, celując w łydki ciemnoskórego. Oczywiście, to najpewniej by zabolało, choć niekoniecznie znów z nóg zwaliło, aczkolwiek, gdyby liczyć na łut szczęścia... Czy nie interesujące, co uczyniłaby po rozłożeniu go na glebie?
Czyżby ta panienka naprawdę się zezłościła? A może po prostu pragnęła uatrakcyjnić ich zabawę, skoro już do niej ponoć doszło? A, no tak, miała być jeszcze krwawa. Przyda się szpikulczyk, nieprawdaż? Ale... Dłoń ją wciąż trochę pobolewała. A co, jeśli krew znów zacznie się sączyć? Ileż to będzie zarazków na takim poplamionym nią ostrzu, koniec świata dla pedanta. Jak fortunnie, Scottuś był pedantem, żeby się zląkł tylko. W każdym razie, zrujnowana doszczętnie łapka nie wchodziła w grę, przecież była niezbędna do tylu czynności...
Niezbyt miała ochotę się doń zbliżać, lecz tego chyba nie unikniemy. Właściwie to czy walka nie na dystans nie będzie przypadkiem niesprawiedliwa w stosunku do Kapeluszniczki? Różnica siły fizycznej, jak i samych mas ciał się ciut różniła, niepomyślnie dla niej. Najstosowniejsze byłoby raczej wojowanie na odległość. A cieniste stworki tęczowowłosej zajmą się obszarpywaniem kończyn i będzie nader krwawo, z pewnością!
Zignorowała uśmiech. Och, oczywiście, że chciała walczyć, zwłaszcza teraz, gdy tknął jej motylka, jakże śmiercionośnym muśnięciem. Zaraz ona go zbroczy, prawdziwą posoką, nie tylko strzępiastym cieniem rozpraszającym się w eter. Śledziła uważnym wzrokiem swe twory, trzepoczące zawzięcie skrzydełkami, czujne, ostrożne. Ych, skąd niby mogła wiedzieć o takich kwestiach jak zasięg motylego wybuchu zależny od owadziej wielkości, skoro nie miała pojęcia o mocy, wyjąwszy fakt, iż stworki eksplodowały? Wprawdzie nieco brała pod uwagę ich rozmiar, siłę eksplozji i tak dalej, ale teraz skupiała się bardziej na strategii, planowaniu, no i bezpieczeństwie własnych motylków, uznała więc, że znikomy dystans będzie dostateczny.
Parsknęła cicho na to "zobaczymy". Na pewno zobaczymy.
Bardzo niemiłe z jego strony, tak nagle tracić interesowanie zabawą, gdy się ledwo zaczęła, i jeszcze powracać do protekcji. Fakt, dziewczynka, małe dziewczątko, a walka z nią tak w ogóle to powinna uwłaczać Scypionowi, jakie to okrutne, pastwić się nad młodą przedstawicielką płci pięknej, kruchą i prawie bezbronną. Ją od rozlewu krwi bardziej pociągała bójka motyli, w końcu byłaby znacznie ładniejsza, nie? Delikatne, wysmukłe postacie zderzające się ze sobą przy akompaniamencie pisków i furkotań, rozbryzgi czerni rozrywanej przez wybuch i ten heban, jej heban, odcinający się wyraźnie i upiornie na tle ognia, z mordkami o powykrzywianych kiełkach. I owady będą tańczyć o wiele urokliwiej niżeli niedobrana Kapelusznicza parka. A sadyści oczywiście na jedno kopyto: cierpienie, krew, girlanda wnętrzności, wrzaski bólu, żeby nie docenić takiego pięknego spektaklu bezrozumnych stworzonek.
Kolejny wybuch, i kolejny stracony motyl. Wpatrzyła się jak zaczarowana w wirujące cząsteczki pyłu. Pożałuje, że niszczy motylki.
Właśnie zabierała się za następną dawkę mroku, mając w zamiarze należny mozół, kiedy to Scotty się ponownie odezwał. Zatrzepotała rzęsami, a ciemność rozproszyła się w jej palcach.
- A-Ale... - zaczęła urażona, po czym umilkła raptownie. Nie, jeszcze zacznie wyglądać, że próbuje go przy sobie zatrzymać, tak niezłomnie mu wyperswadowywała, iż tak nie jest... Wszak nic nie zrobili. Zupełnie nic. A mieli się pobawić. Jak tak można, no... Hej, właśnie, on skapitulował, a Zoe zwyciężyła, wygrywając sobie upojną samotność wśród malin. Jeszcze się zemści za motylki, innym razem, mimo że się już teraz wkurzyła.
- Serce mi krwawi na myśl o twoim odejściu - wymruczała z boleścią w głosie. - Lecz jakoś to zdzierżę, prawda? - wygięła wargi w szerokim uśmiechu, przyzwała do siebie twory i obtoczyła się ciemnością.
- Do zobaczenia, Scotty. Bo się jeszcze zobaczymy, co? - pomachała mu pokrwawioną ręką, a gdy zniknął, zawarczała cicho. Ochm, i jeszcze nie dowiedziała się, czym jest. Rozpłynęła bestyjki, fukając jeszcze chwilę pod nosem. Zostało jej tylko jedno, zabrać się za pośpieszną konsumpcję malin. W ich słodyczy tonął spaskudzony humor, jak i nikła czystość rękawiczek. Trochę odechciało jej się już jeść. Nabrała garść owoców i wrzuciła do cylindra, potrząsając nim po chwili. Dźwięk dzwoneczków rozwiewał irytację. Miała ochotę pograć na fortepianie.
Strzepnęła ręce i omiotła spojrzeniem ostatni raz otoczenie. Uchm. No nic. Poprawiła kapelusz i wyrwało jej się również finalne warknięcie.
- On... Ten... - westchnęła cicho, nie znalazłszy odpowiednich wyrazów. Przecież tyloma można by zwyzywać! Przyszło jej w końcu odszukać ścieżkę, za jej pomocą też odeszła.

[zt]

Anonymous - 21 Lipiec 2012, 13:50

Slend zmierzał przed siebie, nie wiedział gdzie idzie, po prostu szedł, aż dotarł do tej przyjemnej jak dla niego uliczki. Przystanął na chwile paląc swoją fajkę i rozejrzał się nie mogąc uwierzyć że jest takie miejsce w tym świecie. Mroczne, ciemniejsze i mniej słodsze. Chłopak rozkoszując się tym klimatem i za razem nikotyną, przystanął obok drzewa napawając się otoczeniem powoli i ze spokojem buchając swoją fajkę. Po chwili zamknął oczy i zaczął się zastanawiać, lub dokładniej, przypominać sobie kim był, jednak za żadne skarby Slender tego nie pamiętał. Cały czas jedyne co mu po głowie chodziło to dziewczynka i pierwszy spotkany Cień na jego drodze.
"Miał rację... Jestem taki sam..." - pomyślał... Jednak to go nie przerażało, akceptował siebie takim jakim był, i nic więcej go nie interesowało. Chciał jak na razie przeżyć i mieć dach nad głową. Jeśli będzie konieczne "usunięcie" jakiś lokatorów z jakiegoś lokum, zrobi to. Puki co, spacerował i rozmyślał nad sobą, tym czym jest, i o tym co będzie dalej z nim i z jego mocami.

Anonymous - 21 Lipiec 2012, 14:31

Kilka minut po ucieczce z własnej posiadłości Alvaro od razu pokierował się do Szkarłatnej Bramy, aby ponownie zagościć w świecie słabych istot, jakimi są ludzie. Chciał ich poobserwować, mieć jakieś zachowania do analizy. Tutaj było poniekąd łatwo, gdyż jasnym było że Tunrida ucichła tylko dlatego, że białowłosy uświadomił jej, że ma dla niego znaczenie z deka większe niż inni. Sprawa różniła się w kwestii Itzateca, który najwyraźniej nawiązał z Albertem coś na wzór przyjaźni. A to ciekawe. De Averse myślał, że kucharz będzie go męczył ciągłymi prośbami o kolejkę lub dwie w kuchni, a tymczasem pojawia się niebieskofutry i zabiera mu te okazje. Chociaż to i lepiej, rogaty nie znosił upijać się wtedy, kiedy nie było to niezbędnie potrzebne. A do teraz - jeszcze się tak nie zdarzyło. I bardzo dobrze.
Mężczyznę w marynarce nagle coś zatrzymało. Już miał się przedostawać na drugą stronę, kiedy stwierdził, że lepiej będzie zostać w Krainie Luster. Znał idealne miejsce, które doskonale nadawało się do posiedzenia w samotności, w ciemności i z dala od wszystkiego co rozprasza uwagę danej osoby, która próbuje się nad czymś namyślić. Stopy opakowane w lakierki pokierowały Alvka do Malinowego Lasu, a konkretniej na Ciemną Ścieżkę - tam, gdzie nigdy nie było żadnej żywej duszy, gdyż każdy bał się zagrożeń mogących nań czekać. Nagrodą za odwagę Arystokraty zawsze były najsmaczniejsze maliny na całym świecie, zarówno tym, jak i równoległym. Po drodze wydeptaną starannie ścieżką, czerwonooki chwytał za owoce i od razu wkładał sobie do ust, spokojnie spożywając. Był to swoisty sposób relaksu, jeśli chodzi o tego dziewiętnastolatka. Inaczej mogło być z postacią, która zaczęła mu majaczyć w oddali. Coś jakby mężczyzna, ubrany zresztą podobnie do białowłosego. Ha, jak wielki kontrast tworzyły barwy ich kudłów! Jeden z kruczoczarnymi, a drugi z białymi jak śnieg. Ewentualnie jak latarka wycelowana prosto w oczy, z niedawno naładowanymi bateriami. Każdy ma inną definicję bieli.
W każdym bądź razie, na twarzy Arystokraty zarysowało się lekkie zaciekawienie nowo napotkanym osobnikiem. Czyżby potencjalny nabytek do jego małej armii, zdolny położyć trzech żołnierzy lewą ręką? Ach, byłoby wspaniale! Tylko trzeba podejść do całej sprawy tak, aby nie uznał Alvaro za świra, czy coś w tym stylu. Spokojnie, spokojnie - tak pewnie myślałby Arystokrata, gdyby spokój nie był jego domeną i najmocniejszą stroną. Póki co szedł, nadal co jakiś czas zrywając kolejne maliny, rzucając je do ust. Aż dziwne, że za każdym razem trafiał.

Anonymous - 21 Lipiec 2012, 14:43

Slend nie słyszał nadchodzącej istoty, był za bardzo zamyślony, a miał o czym myśleć w danej chwili. Jednak jego myśli zostały zmącone przez dźwięk szurania liści, chłopak który zrywał sobie owoce tworzył lekki hałas w tak cichym miejscu jak to. Jednak Slendi nie miał zamiaru na niego zwracać uwagi, pufając fajkę przyglądał mu się oceniając jego siłę. Nie wyglądał na silnego jednak, przekonując się po Mon, pozory mylą. Obserwował białowłosego jak szedł w jego stronę. Gdy Slender poczuł gorzki smak nikotyny w gębie zaczął opróżniać fajkę pukając o drzewo o które był oparty. Był zdziwiony że jakikolwiek osobnik z tej krainy może przechodzić takim miejscem jak to. Chłopak który zajadał owoce musiał być na swój sposób inny, jego wygląd na to wskazywał, nie był przeciętną istotą która sobie tu spokojnie beż żadnych niespodzianek żyła... Musiał być kimś większym, lakierki aż biły w oczy blaskiem, a oprócz tego był ubrany w garnitur. Tak jak i Slender mimo tego że Slend nie był z wyższych sfer. Po prostu lubił wyglądać elegancko, dlatego poprawił swój krawat. Wyjął z kieszeni swoją torebkę tytoniu i zaczął napychać sobie fajkę, powoli i bez pośpiechu.
Anonymous - 21 Lipiec 2012, 15:01

Im bliżej byli do siebie Alvaro i Slender, tym więcej szczegółów w aparycji ciemnowłosego zaczęło się stawać wyraźnymi. Jak chociażby fajka, którą niedługo po dostrzeżeniu przez czerwonookiego, Cień opróżnił. Rogacza zirytował fakt, że zrobił to tylko po to, aby zaraz napełnić ją ponownie. Bo co jak co - palacze może dodawali sobie klimatu to fajką, to zwykłym petem, ale obrażenia płuc powodowane przez tytoń były zbyt duże, szczerze mówiąc. A przynajmniej zbyt łatwo do nich dochodziło. Wszędzie istniało tak wiele okropnych zapachów, ale nie wszystkie powodowały, że nagle psują nam się wnętrzności. Alvaro wolałby jednak, aby wszystkie te odory były nieszkodliwe. Już samo ich "zabarwienie" potrafiło wystarczająco odepchnąć.
Spożywając kolejną malinę, białowłosy zatrzymał swój wzrok na twarzy mężczyzny, z lekkim uśmiechem na ustach. Był to typ uśmiechu bardziej szyderczego, niż wywołanego radością ze spotkania kogoś w takim miejscu jak to.
- Nie sądziłem, że kogokolwiek tu spotkam. Kim jesteś? - spytał spokojnie de Averse, swoją twarzą wracając do lekkiej powagi, a raczej braku zainteresowania resztą otoczenia. Ot, jego umysł zaprzątała postać Slendera, jak i krzak malin nieopodal. Na razie jednak Arystokrata wolał je zostawić w spokoju. Co za dużo to niezdrowo. I chyba to samo powie białowłosy swojemu rozmówcy, ale to za chwilę. Niech zacznie palić. Samo napełnienie fajki to jeszcze nie jest stuprocentowy znak, że dana osoba chce z niej skorzystać. W sumie, to tak samo jak pistolet wycelowany w czyjś łeb nie oznacza, że dzierżąca go osoba chce wystrzelić. Przecież to może być tylko groźba! Tok myślenia panicza o czerwonych oczach był dosyć prostolinijny i skupiający się na militariach, racja. Ale niespecjalnie łatwo jest myśleć o czymś innym, kiedy jest się w trakcie powolnego przejmowania władzy nad całym światem. A przynajmniej jedną, konkretną Krainą. Osobiście, dziewiętnastolatek uważał że Świat Ludzi nie byłby żadnym wyzwaniem. Zamachać takiemu człekowi pieniędzmi przed nosem i będzie gotów zlizywać błoto z butów wskazanej osoby. To z deka smutne, ale też użyteczne. Nie sądzicie?

Anonymous - 21 Lipiec 2012, 15:14

Slender już wyjmował zapałki jednak napawający spokojem rytuał odpalania nowo napchanej fajki przerwał mu młodzieniec o białych włosach. Chłopak westchnął i najpierw podpalił fajkę, porządnie ją rozżarzył a potem dopiero wziął się za odpowiedź nieznajomemu.
- Najpierw, jeśli możesz, powiedz mi czy warto wyjawiać mi swoje imię takiemu komuś jak ty.
Powiedział nie zmieniając wyrazu twarzy czyli lekkiego uśmieszku na twarzy. Pufał sobie fajkę i bardziej był na tym skupiony niż na odpowiedzi chłopakowi który do niego podszedł. Nie interesowało go póki co kim jest, co tu robi, gdzie idzie. Chciał po prostu spokojnie sobie zażyć troszkę nikotyny, przynajmniej może dziękować nieznajomemu za to że nie jest tak "słodziutki" jak poprzednio poznana osoba. Slender nie zastanawiał się nad odpowiedziami i czasem też nie zastanawiał się czy komuś nie naciśnie na odcisk, komuś kto może być rzeczywiście szychą w tym świecie. Dla niego w tym świecie nie było szych. Był on i reszta istot która albo była potencjalnymi trupami albo kimś z kim można normalnie porozmawiać. Trzymając swoją fajkę w gębie poprawił marynarkę i strzepnął kurz z ramion po czym po raz kolejny poprawił swój krawat. W końcu spojrzał na Alvaro i wypalił...
- Co taki elegancki człowiek robi w takim miejscu jak to?
Nie czekał nawet na odpowiedź chłopaka. Ciekawiło go co tu robił, widać było że to miejsce nie jest zbyt często odwiedzane, a przez takich ludzi już w ogóle.

Anonymous - 21 Lipiec 2012, 15:51

A jednak zapalił. Owa czynność spotkała się z wyraźną dezaprobatą Arystokraty, zarówno poprzez głośne westchnięcie, jak i zmianę wyrazu twarzy na typowo poirytowany tą czynnością. Fajka oczywiście dodawała jakiejś tajemniczości, może bardziej mądrości dla kogoś, kto sobie z jej pomocą palił, ale to nie zmieniało faktu, że było to typowo szkodliwe. Ot taki Albert, kucharz Alvaro, nie musiał palić fajek aby wyglądać na poczciwego i mądrego starca. Jemu wystarczała ta poniekąd śmieszna broda, z drugiej strony tak poważna. Wracając jednak do tematu - Alvaro skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, słysząc odpowiedź nie będącą odpowiedzią na jego pytanie. Czyli znalazł się ktoś z lekka skomplikowany, poniekąd podobny do Itzateca? Dobrze, niechaj będzie. Rogacz już otwierał usta, aby udzielić pewnej dosyć misternej odpowiedzi, kiedy przerwał mu ciemnowłosy. Alvek, jako Arystokrata uznał to za pewną ujmę dla jego godności, ale nie ukrywajmy, spotykał się z tym już całkiem często. "Elegancki". To słowo rozbrzmiało echem w umyśle panicza de Averse. Zawsze tak go nazywano w Świecie Ludzi, oczywiście gwoli skomplementowania jego aparycji, jej całokształtu. A jego to jakoś męczyło. Kto wie, może to właśnie przez tak wielką częstotliwość słyszenia owego wyrażenia.
- Jeśli uważasz, że nie warto każdemu wyjawiać swoje imię, to może lepiej byłoby nie nosić żadnego? W takim wypadku, nazwę Cię Bezimiennym. Chociaż z jednej strony masz rację, nie zawsze chcemy aby ktoś znienawidzony kiedykolwiek poznał nasze miano. W każdym bądź razie, jeśli chodzi o drugą kwestię... uznajmy, że szukałem spokoju i dobrego miejsca do namysłu. Pierwsze wrażenie, jakie sprawiasz, podpowiada mi że udałeś się tu w podobnym celu. To wspaniałe, móc się przespacerować w równie mrocznym lesie i porozmyślać o różnych rzeczach z malinami w ustach, nie sądzisz? - oj, niedobrze, Alvku. Znów się rozgadałeś. A jak niektórzy wiedzą, białowłosy wolał trzymać dziób na kłódkę w większości sytuacji. Ot, czasami po prostu analizował umysł drugiej osoby przez konwersację z nią. I chyba tu jest pies pogrzebany. Alvaro próbował się dowiedzieć czegoś na temat Slendera, który chyba nie był specjalnie chętny do wyjawiania wszystkim napotkanym osobom informacji, których się domagali. Ale robił to w sposób inteligentny, a nie spławiał zdawkowym pytaniem "Po kiego ci to wiedzieć?". I tu miał już plus, jeśli chodzi o opinię białowłosego na jego temat.

Anonymous - 21 Lipiec 2012, 17:15

Wyjął fajkę z ust i dmuchnął gdzieś w drugą stronę, by nie narażać białowłosego na smród tytoniu. Widział po jego wyrazie twarzy że to mu nie pasuje więc nie robił tego, chłopak który stał przed nim nie zdążył mu jeszcze nadepnąć na odcisk, więc miał dla niego jeszcze trochę szacunku. Slender palił bo był uzależniony, dlaczego? On sam nie wie, po prostu gdy był w gościnie u pewnych ludzi wiedział że będzie mu potrzebny tytoń do zaspokajania jego jedynego uzależnienia. Nie licząc tutaj oczywiście absorbcji snów innych istot. W każdym bądź razie Slend wysłuchał wypowiedzi arystokraty i uśmiechnął się.
- Daruj sobie, jestem Slender.
Rzekł, myślał bowiem że lepiej być nazywanym swoim imieniem niż nieoryginalną ksywą. Bo ile bezimiennych może być na świecie. Włożył swoją fajkę w usta i znów uśmiechnął się szyderczo.
- W moim przypadku wolę to. Ale masz rację, przyszedłem tutaj by trochę porozmyślać. I uwolnić się od tego jakże przesłodzonego świata.
I machnął fajką w ustach. Przeczesał swoje kruczoczarne włosy, rzeczywiście musiało to być abstrakcyjne widzieć dwie osobowości tak elegancko ubrane i kontrastowe jeśli chodzi o ich łby.

Anonymous - 21 Lipiec 2012, 17:33

- Alvaro de Averse. - padło z ust białowłosego kilka chwil po tym, jak Cień postanowił wyjawić swe imię. Od razu na usta chłopaka powędrował lekki uśmiech - nadanie pewnej zawiłości kwestiom przedstawienia się podziałało wręcz idealnie, a co za tym idzie - tak jak planował Alvaro od samego początku. Okazuje się, że czarnowłosy nie jest aż tak skomplikowaną personą, chociaż możliwe, że po prostu nudzą go takie gierki w nazywanie kogoś Bezimiennym. Rzeczywiście, nawet w najbliższym otoczeniu istnieje panna nazywana przez niektórych Bezimienną, tylko dlatego, że miano Miranda po prostu im do niej nie pasuje. Ale to zupełnie inna historia, o innej postaci i o innych okolicznościach. Dlatego też osoby zaciekawione zajrzą do jej historii, zamiast snuć niepotrzebne domysły.
De Averse docenił gest dmuchnięcia dymem w stronę inną niż swoją twarz. Normalny człowiek pewnie wyraziłby to słowami, ale on... On był bardziej złożony i skryty z uczuciami. Uważał to za swoiste ukazywanie zbyt wielu informacji na swój temat. Może dlatego uświadomienie Tunridy o tym, że mu na niej zależy, było dosyć trudne. Któż to wie, któż to wie, bo na pewno nie on sam. Na słowa o przesłodzonym świecie czerwone ślepia zapałały zaciekawieniem.
- Dla istot urodzonych tutaj, nie jest to żadnym problemem. Czyżbyś pochodził ze Świata Ludzi? - spytał Arystokrata, który na początku odrzucał tę możliwość. W sumie dziwnym przypadkiem byłoby spotkanie człowieka, którego nie zainteresowały rogi wyrastające z okalanej białymi włosami głowy. Każdy musiał dorzucić swoich pięć groszy do pudełka podpisanego "Opinie Ludzi" - owe pudełko nosił Alvaro w swym umyśle, a grosze były wszystkim, co ludzie okazywali na widok niecodziennego widoku: od słów, przez emocje, aż po czyny. Szczerze mówiąc, zebrało ich się tam dosyć dużo, podczas tylu wizyt w Świecie Ludzi jest to chyba jednak normalne. Z lekka dziwnym faktem jest, że jeszcze nie napadły go jakieś otaku, mówiąc że jest bardzo podobny do jakiejś postaci z mangi czy tam anime. Cokolwiek to było. Alvaro nie miał aż tyle czasu, aby dowiedzieć się co to jest. W każdym bądź razie, póki co Arystokrata czekał tylko na dalszy rozwój rozmowy między nimi. Jego głowa była zadarta lekko do góry, choć bardzo nieznacznie. Jeden centymetry różnicy to prawie nic. Itzatec był tak wysoki, że Alvy czuł się nienaturalnie mały. Dobrze, że Slender nie jest takim wielkoludem. Tego to by chyba albinos już nie zdzierżył.

Anonymous - 22 Lipiec 2012, 12:01

Slender po usłyszeniu pytania młodzieńca uniósł głowę do góry i wzruszył ramionami ukazując to że nie wie skąd jest. Wrócił wzrokiem znowu na białowłosego i podrapał się po głowie po czym rzekł do niego spokojnym głosem...
- Nie wiem skąd jestem. Po co mi to wiedzieć? Zaspokajam to co muszę i żyje.
Po tym zdaniu znów przeczesał włosy i wypuścił dym w drugą stronę niż w stronę twarzy Alvaro. Slender nic nie pamiętał, nie wiedział skąd pochodził, wiedział że obudził się w tej krainie i żerował na czyiś snach. I ostatnio dowiedział się że takie osoby w tej krainie nazywane są Cieniami. Przynajmniej miał pewność że jest takich osobników jak on więcej niż jeden. Slendi zastanawiał się kim może być ten oto osobnik przed nim, na Cienia nie wyglądał, kapelusza też nie miał ale za to miał rogi... Więc czym on jest? Chłopak liczył na to że Alvaro mu się ujawni. W każdym bądź razie Cień miał teraz różne inne zmartwienia, takie jak na przykład znalezienie dachu nad głową, i kogoś kto by mu umilił pobyt w tej jakże chorej krainie. Alvaro wydawał się dobrym sprzymierzeńcem i kimś kto może być rzeczywiście ciekawy. Jednak Slend poczeka na Alvaro gdy on powie o sobie trochę więcej. Chłopak nie pytał skąd Alvaro pochodzi ponieważ po rogach domyślił się że jest stąd, bo raczej ludzi z rogami jeszcze nie widział. Slender zaciągnął kolejnego bucha z fajki i wypuścił znowu, kulturalnie, w bok, a nie prosto w twarz Alvaro.

Anonymous - 22 Lipiec 2012, 12:17

Alvaro stał niemalże w bezruchu, oddychając spokojnie i wsłuchując się w ciszę, która zapanowała na Ciemnej Ścieżce. Wiatr, który swym lekkim powiewem nadawał całemu miejscu większej tajemniczości i, najprawdopodobniej, straszności na dłuższy czas ustał. Dlatego też możliwe było usłyszenie cichego szelestu liści. Skąd on się wziął? Otóż białowłosy nie mógł się oprzeć i zerwał kolejną malinę, która chwilę potem wylądowała w jego ustach. W międzyczasie słuchał iście zaskakującej odpowiedzi Slendera. Jego światopogląd był niestety trochę inny od tego, którym cechował się panicz de Averse, dlatego też typowo dla niego - musiał wyrazić swe zdanie na ten temat.
- Lepiej jest zawsze mieć dom, za którym będzie się tęsknić w dalekich podróżach. Na wojnie. Gdziekolwiek się jest. I nie chodzi mi nawet o sam budynek, a miejsce, które możemy w ten sposób nazwać. A w twym wypadku nie możesz się nawet nazwać patriotą, bo nie wiesz skąd jesteś. Czyż to nie smutne? - spytał czerwonooki, utkwiwszy swe ślepia w Cieniu. Zaspokaja to, co musi... Arystokracie dało to poniekąd podpowiedź co do rasy, którą reprezentował jego rozmówca, ale nie można było mieć wtedy całkowitej pewności. Mogło mu równie dobrze chodzić o pożeranie ludzi, jak to mają w zwyczaju niektórzy Cyrkowcy. Albo... Po prostu miał na myśli znajdowanie pożywienia i wymówka, którą uzasadnił swe przybycie do tego miejsca była w rzeczywistości właśnie zaspokajaniem swych potrzeb żywieniowych. Kto go tam zresztą wie. Rozpracowywanie umysłu mężczyzny zajmie pewnie jeszcze trochę czasu, ale nie takie zagadki się już rozwiązywało. Póki co białowłosy uśmiechał się nieco, życzliwie wykrzywiając kąciki ust. Był to sposób na podziękowanie Slenderowi za kulturalne zachowanie, które uskuteczniał przez cały czas tej rozmowy. De Averse póki co widzi świetlaną przyszłość dla tej znajomości, a w najbliższym czasie może jakąś partię szachów, albo podarowanie Albertowi kolejnej okazji do poprowadzenia wywodu na temat Krainy Luster i wszystkiego, co się w niej znajduje. Byłoby to chyba z deka nudne dla tego mężczyzny, który już na samym początku pokazał, że nie lubił bawić się w słowne podchody. Niech mu będzie, przynajmniej na razie.

Anonymous - 22 Lipiec 2012, 12:29

Slender był typem istoty która jak nie musiała dużo mówić, nie robiła tego więc dlatego tak oszczędzał słowa, i do tego jeszcze nie znał na tyle dobrze Alvaro żeby wiedzieć o czym z nim ma rozmawiać. Chłopak spojrzał tylko na białowłosego jak ten zajada się kolejnym owocem i zaśmiał się szyderczo. Chciał już coś powiedzieć jednak Alvaro zaczął mówić o domu, więc Slend będąc kulturalny nie przerwał mu, tylko wysłuchał jego wypowiedzi. Gdy Alvaro skończył chłopak tylko zaciągnął się fajką, po czym chwile pomyślał i odpowiedział...
- Po co nam tęsknota na wojnie? Na wojnie powinniśmy być bezwzględni, nie możemy rozpraszać umysłu takimi rzeczami jak tęsknota do domu. A co do tego że nie wiem skąd jestem, nie wiem i póki co dobrze mi z tym.
Rzekł i uśmiechnął się szyderczo do Arystokraty, jak widać Slender miał różne podejście do różnych spraw, nie raz skrajne. Poprawił swoją marynarkę i krawat, po czym skierował swoje oczy w stronę Alvaro. Czerwonooki wyglądał na kogoś kto mógł by być bezwzględny jednak Slend nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Nie ocenia się książki po okładce.
- A ty, czy jak byś był na wojnie, skupił byś się na zabiciu jak największej ilości wrogów, czy na tęsknocie do domu? Czy może jakimś innym bezwartościowym uczuciem?
Zadał mu pytanie by zobaczyć jego podejście do różnych spraw. Chciał zobaczyć czy w nim tkwi też chęć do walki, zabijania i mordowania ludzi, czy jest zwykłym wysoko postawionym Arystokratą który jest ekstrawagancki na swój sposób.

Anonymous - 22 Lipiec 2012, 12:58

Czyli pod względem niepotrzebnych rozmów Alvaro był podobny do Slendera. Może to i dobrze, może to źle, na razie pora nie sprzyjała, aby takie rzeczy oceniać. Zbyt wcześnie, o wiele zbyt wcześnie. Arystokrata zmarszczył nieznacznie brwi, słysząc szyderczy śmiech spowodowany najpewniej zrywaniem kolejnej maliny. Nie zwrócił na to większej uwagi i rozpoczął wykład na znany wszystkim temat.
Kolejne zaciągnięcie się dymem z fajki Alvaro puścił już mimo oczu, uszu, nosa i czegokolwiek jeszcze. Tak to jest, że będąc w towarzystwie czegoś lub kogoś, przyzwyczajamy się. Nawet Upiorny Arystokrata jako istota magiczna miał takiego rodzaju cechy, dlatego teoria o żyjących w starożytności ludziach, którzy przedostali się do Krainy Luster i zapełnili ją na swój sposób, nie wracając do własnego świata mogła być całkiem słuszna. Magia może wszystko, więc dlaczego na przykład nie mogłaby nadać ludziom rogów, ewentualnie kocich cech?
Wypowiedź poprzedzająca kolejny szyderczy uśmiech na twarzy Cienia utwierdziła panicza de Averse w przekonaniu, że rozmawia z kimś na swoim poziomie, może nawet nieco wyższym. Mimo braku chęci przyznania się do tego komukolwiek, rogacz doskonale wiedział, że nie jest ideałem i parę rzeczy musi doszlifować. Ale po co uświadamiać o tym kogokolwiek innego? W odpowiedzi na opinię mężczyzny, dziewiętnastolatek kiwnął twierdząco głową na znak zrozumienia wszystkich słów razem i każdego z osobna. Większą ciekawość wywołało u niego jednak pytanie, które padło w parze z innym, parę chwil potem. Alvaro westchnął cicho, przygotowując się do odpowiedzi. Biorąc pod uwagę wszystkie cechy swego charakteru, zaczął mówić.
- I na tym i na tym. Dobry żołnierz kieruje się myślą o tym, że jak wyrżnie wszystkich "złych", którzy postanowili wdać się wojnę z jego krajem, to szybciej wróci do domu, do kochanej rodziny i znajomych, którzy dzięki temu, że pozbawił życie setki osób mogą się cieszyć spokojem w swej okolicy. Zresztą, ja jestem raczej typem dowódcy. Marionetkarza, ciągnącego za sznurki. Trenera, motywującego do dalszej pracy. Pana, nagradzającego za sukcesy. Tęsknota nie jest aż tak bezwartościowym uczuciem, Slenderze. - podsumował białowłosy, kiwając sam do siebie głową. Chyba powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia w tym temacie. Zresztą, jeśli czegoś zapomniał, pewnie znajdzie się milion okazji na dodanie tego do całości.
Tak, Alvaro de Averse miał chęć do walki, zabijania i mordowania ludzi, jednak wolał robić to w bardziej wyrafinowany sposób niż wywoływanie wojny na skalę milionów istnień i obserwowanie pionków zarzynających się nawzajem tylko dlatego, że ktoś tak powiedział. On wolał budować sieci z kłamstw, manipulacji i motywacji zarazem, której łączenia miałyby wpływ na zachowanie osób, które w ową sieć się wplątały.

Anonymous - 22 Lipiec 2012, 13:11

- Czyli jesteś istotą która woli się kryć za tymi co walczą?
Zadał pytanie młodzianowi zastanawiając się czy on rzeczywiście woli dowodzić czy czasem wziąć sprawy w swoje ręce. W każdym bądź razie Slend wolał oczywiście wziąć sprawy w swoje ręce, rozerwać kogoś, zabić, zmiażdżyć... To mu dawało najwięcej radości, więcej niż patrzenie zza stołka jak ktoś inny to robi. W każdym bądź razie Alvaro wydawał się rzeczywiście istotą która woli dowodzić niż chodzić i samemu głosić prawdę mieczem. Slender znowu westchnął i zauważył że w fajce cały tytoń się wypalił, więc zaczął pukać o drzewo by wyleciał popiół, a gdy wyleciał schował ją do kieszeni wewnątrz marynarki. Oczy zwrócił w stronę Białowłosego i rzekł...
- Ja jestem typem kogoś kto woli zabić jak najwięcej... Zapisać to w kajeciku i próbować pobić rekord.
Powiedział i zaśmiał się szyderczo. Widać że czerpał radość z walki, ta radość nie koniecznie była zdrowa jednak gdy coś dawało mu radość, po prostu to robił.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group