To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Miasteczko maski karnawałowej

Tyk - 15 Luty 2014, 13:30
Temat postu: Miasteczko maski karnawałowej
Na miejsce kolejnego już balu arcyksiążęcego Rosarium wybrał niewielkie miasteczko leżące na obrzeżach miasta lalek, słynące kiedyś z produkcji najdoskonalszych masek karnawałowych. Obecnie jednak pozostało już tylko kilku dawnych mistrzów, którzy niechętnie patrząc na swoich dawnych, aczkolwiek tymczasowych, sojuszników. Nie czas jednak mówić o dawnych knowaniach i zająć się dniem dzisiejszym i dawnym rynkiem masek, na którym odbędzie się uroczystość.

Rynek miasteczka ma kształt prostokąta, który od strony zachodniej i południowej otoczony jest kamieniczkami, a w połowie długości boku żegnającego słońce jest wyrastający ponad attyki ratusz. Na przeciwko ratusza znajduje się kanał trzeciej łzy, z którym związana jest całkiem ciekawa legenda. Od strony północnej znajduje się znacznie mniejszy kanał szerokości siedmiu metrów który przebyć można za pomocą mostu aniołów, który swoją nazwę zawdzięcza czterem marmurowym aniołom, które witają wchodzących i żegnają schodzących z mostu. Za kanałem po stronie północnej znajdują się kamieniczki, takie same jak te, które otaczają plac rynkowy, natomiast za kanałem trzeciej łzy rozciąga się widok na płaczący park, którego nazwa wzięła się z nadmiaru wierzb tam rosnących. (Projektant parku miał na celu raczej stworzenie parku, w którym drzewa wydawałyby się tańczyć, lecz nikt mu nie powiedział, że tutejsze wiatry nie są zbyt silne. Na nieszczęście nazwa kanału również nie pomogła w przekonaniu mieszkańców do wizji projektanta).
Ratusz jest jasnoczerwonym renesansowym budynkiem z wieżą zegarową i schodami, które choć z początku rozdzielone, ostatecznie łączą się przy głównym wejściu. W powstałym ten sposób półkolu usytuowała się orkiestra złożona głównie z dachowców, choć okazjonalnie pojawił się kapelusznik i upiorna arystokratka, obydwoje ze swoimi skrzypcami. Do tego o stóp schodów stało po dwóch strażników, a na szczycie dwóch kolejnych. Wracając jednak do samego ratusza, wieża zegarowa wyróżnia się z znacznie z fasady budynku, a do tego dwukrotnie powiększa wysokość budynku. Na wieży znajduje się zegar, a piętro niżej balkon otaczający całą wieżę i będący doskonałym punktem widokowym na miasteczko.
Cały niemal plac jest otoczony przez renesansową zabudowę, poza czterema drogami, którymi na rynek można wjechać lub z niego wyjechać. Pierwsza z nich to oczywiście most aniołów na północy placu, druga znajduje się na południu, nieco bardziej w centrum niż wspomniany most i jest drogą, którą goście na bal przybędą. Wejście udekorowane zostało łukiem przyozdobionym różami - głównie: czerwonymi, pomarańczowymi, żółtymi i białymi. Pozostałe dwa wejścia znajdowały się po stronie zachodniej i jedno z nich prowadziło na nieco mniejszy plac, gdzie na czas balu rozłożono wielki stół pełen potraw, ostatnie znajdujące się po prawej stronie ratusza prowadziło po prostu w głąb miasta. Dodać należy również niewielką przystań, gdzie znajdowało się aktualnie kilka łodzi, którymi można było popłynąć w stronę płaczącego parku, który wbrew nazwie był miejscem niezwykle przyjemnym.
Wracając jednak do samego placu, jego północna i wschodnia krawędź, a także przekątne zostały przyozdobione lampionami, dzięki czemu goście nie będą musieli obawiać się potknięcia o własne nogi, a przynajmniej o ile obawa ta wynikałaby z niedostrzegania własnych nóg, a nie z miernych umiejętności tanecznych. Do tego oświetlenie zapewniały również lampy uliczne stojące przy każdym wejściu na plac, a także podświetlona trzy poziomowa fontanna niemałych rozmiarów stojąca na środku placu, która mogła służyć ponadto za ławkę. Nie było to jednak jedyne miejsce, gdzie można było odpocząć, ławki rozmieszczone były przy wszystkich krawędziach placu, zwykle do wewnątrz, poza tymi umieszczonymi na wschodzie, gdzie ławki skierowane zostały na park.
Dodatkowo należy dodać jak wygląda służba na balu. W wypadku mężczyzn jest to czarno-biały strój, kapelusz założony na luźny kaptur oraz białą maska, a kobiety ubrane są w złote sukienki i tego samego koloru maski, a także czarne płaszcze wyposażone w kaptur doskonale uzupełniający maskę.

Zapraszam zatem wszystkich na bal

Anonymous - 15 Luty 2014, 21:31

Bal, bal, bal...
Sonia, jako dziewczę młode, nigdy nie była na żadnym balu. Zupełnie żadnym. Bale znała tylko z opowiadań i ksiąg z pięknymi ich opisami- powiewających, ozdobnych sukien, strojnie ubranych mężczyzn, oraz wspaniałych tańców w wykonaniu owych wystrojonych postaci.
Sonia jednak dostała zaproszenie. Nie wiedziała dlaczego została zaproszona. Słyszała o Arcyksiążęcej rodzinie Rosarium, ale nie miała jeszcze okazji poznać ich osobiście. Dlaczego więc ona, czternastoletnia członkini Czarnej Róży...?
Oczywiście, mimo ze dziewczę wprawy w balowaniu nie ma, wiedziała że wśród ludzi należy wyglądać. Od kiedy dostała zaproszenie szukała odpowiedniej sukni na tę okazję. Było to niewdzięczne zajęcie, biorąc pod uwagę wątłą posturę dziewczyny oraz jej gust.
Ostatecznie skończyło się na kupie dwóch sukien, które Sonia własnoręcznie połączyła w jedną całość.
Jak na bal przystało, była to suknia długa do ziemi, której dolna część była wręcz całkowicie wykonana z tiulu różnego rodzaju, którego kolory wahały się między kremem a bielą. Przez to dziewczę nie musiało męczyć się z niewygodnymi rusztowaniami, sukienka bowiem sama unosiła się, tak, jak powinno być.
Górna część sukni była bialutkim gorsetem, ozdobionym zgrabnie malutkimi kryształkami w zmyśle wzorki, wiązanym z tyłu. * Do tego Sonia ubrała białe buciki na małym obcasie (na większym bowiem doznałaby zapewne jakiś urazów jak skręcenie kostki), białe rękawiczki oraz kolię z perełek i z jednym, błyszczącym diamencikiem, a przez ramię przewiesiła małą torebeczkę. Włosy miała upięte w wysokiego koka, przyozdobionego białą lilią oraz czarną różą. Taki mały akcent.
Nie mogła też przecież zapomnieć o masce! Ją też sama wykonała- była to maska asymetryczna, ozdobiona różnymi falbankami i diamencikami, a pod lewym okiem znajdowała się malutka łezka.
Jako że dziewczę jest trochę niepewne wszystkiego, musiała zadbać o broń dla siebie. Nie wygodne byłoby niesienie pod suknią szpady, dlatego na dwóch podwiązkach, pod całym tym tiulem, schowane zostały dwa bliźniacze pistolety skałkowe *. Wszystko się przecież zdarzyć może.
Weszła na ryneczek troszkę niepewnie. Z jednej strony była podekscytowana. Ale medale mają dwie strony. Z tej drugiej Sonia bała się troszeczkę tego, co może się dziać. Czy się tu odnajdzie? Czy cały bal przestoi podpierając jedną z wierzb? Miała nadzieję, ze spotka tu brata, ale wiedziała że szanse są znikome.
Na myśl o bracie westchnęła cicho. No nic.
Niech zacznie się zabawa~~

Anonymous - 23 Luty 2014, 18:11

Piszę to, bo właśnie wpadłam na arcygenialny pomysł zrobienia czegoś, póki mam czas, a tego ostatnio jakoś coraz mniej. Ale i tak mi się nie chce.
To był początek, bo nie wiedziałam, jak zacząć, a i tak nikogo to nie obchodzi.
Tak, pierwszy bal Aleksandry, wiadomo. Wiadomo, emocje, czekanie snucie wyobrażeń i te sprawy, tak dobrze powszechnie znane, że aż nie trzeba opisywać, bo kogo to obchodzi. Swoją drogą mam wrażenie, że niepotrzebnie to wszystko piszę, ale mniejsza. Naturalnie przed bałem absolutnie najciekawszą i najbardziej emocjonujacą kwestią był wybór stroju. W związku z nik Aleks przez kilka dni poświęcała myśli wyłącznie temu. Nie obyło się też bez standardowych rysunkowych przedstawień jej wyobrażeń. To, na co w końcu się zdecydowała było hybrydą wilka, którego reprezentowały jej własne kocie uszka, maska w kształcie wilczego pyska pokryta miękką sierścią i absolutny faworyt Cukierka - długi, puchaty ogon, którego instalację bardzo ułatwiło posiadanie przez kotkę jej własnego ogona. A ponieważ była to hybryda wilka z Czerwonym Kapturkiem, to resztą stroju była moncno rozkloszowana biała sukienka do kolan I standardowy czerwony kapturek. Oraz niewielki koszyk w ręce, ale o jego zawartości będzie później.
Oczywiście kotka bardzo się denerwowała, nie miała bowiem zielonego pojęcia jak całe to przedsięwzięcie zwane balem będzie wyglądać. Entuzjazm co prawda nie znikł, kotka wciąż bardzo się cieszyła, ale zdenerwowania ukryć nie mogła. Najchętniej teraz spedziłaby całość w jak najbliższym towarzystwie Rozaliny, ale nawet ona rozumiała to, że Arcyksiężna miała raczej inną wizję balu niż opiekowanie się kotem. Aleks zaś podjęła postanowienie znalezienia sobie dziś jak największej liczby znajomych - w tym o ile to możliwe - co najmniej kilkoro innych Dachowców. Jej celem na najbliższe godziny będzie zatem pokonanie irracjonalnych kocich lęków i nieśmiałości, bo z tego raczej nic produktywnego nie wyjdzie, a tak przynajmniej być może znajdzie sobie kogoś do zabawy. W chwili obecnej zatem przydałoby się wyłowić kogoś z gości i podejść do niego. Teraz była na etapie szukania.

Anonymous - 27 Luty 2014, 22:31

Niepierwszy dzień spędziła na wałęsaniu się to tu, to tam, gdziekolwiek, gdzie powitanoby ją bez nienawiści. Niechęć mogła być, a co - co miało ją obchodzić, co inni myślą? Tu też mogła być niechętnie powitana. I absolutnie jej to zwisało. Wiedziała jednak, że jeśli w gospodarzach jest chociaż krzta dobrego wychowania, czy jak to się zwało, to przynajmniej chwilę pozwolą Shey pozostać o, tu, gdzie tym razem trafiła.

A trafiła przez przypadek, właściwie poszukując miejsca, w którym mogłaby spędzić wieczór. Zapowiadał się wystrzałowo. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu przystała na chwilę na roku placu, obserwując rozmawiających, wędrujących, ogólnie przebywających tam dostojnych gentlemanów i wytworne damy. I nagle - zapragnęła tam być, tak samo jak oni iść z wysoko uniesioną głową i cieszyć się z karnawału. Na Ziemi takich bali nie było - musiała wręcz skorzystać. Skoczyła więc bez wahania po długą balową suknię, którą jakiś czas temu ukryła w wydrążonym pniu drzewa gdzieś na skraju lasu, to idąc, to biegnąc, to przemieszczając się długimi susami za pomocą wzbicia się w powietrze.

A teraz wróciła, ubrana w podwędzone niegdyś cudo, lekko tylko nadgniecione - długą do ziemi, czarno-fioletową suknię. Należycie rozkloszowana, pozwalała stawiać kroki tak, by udami nawet nie musnąć podszewki. Fioletowa, krótsza warstwa nachodziła na czarną tylko z tyłu - z przodu obie widoczny były doskonale. Górna część stroju nie była właściwie gorsetem - jedwabne wstęgi przewleczone zostały przez srebrne oczka z przodu, z tyłu, na plecach, nie było prawie nic, jak to w większości jej garderoby. Suknia miała rękawy , które Sheyra dodatkowo udekorowała krótkimi koronkowymi rękawiczkami. Pasek torby skróciła, założyła ją na jedno ramię. U szyi kokarda, w pasie kokarda. Na nogach baleriny założone na czarne, koronkowe pończochy. Na twarzy zaś najzwyklejsza czarna maska na oczy, do której ktoś kiedyś dokleił fioletowe zawijasy. Z tyłu - skrzydła. Niby mogła się z nimi rozstać, zmienić w coś z muszką i szczerbinką, ale po co? Tak elegancki element jej ciała miałby zostać ukryty bez powodu...?

Po raz drugi pojawiła się na rynku, w pośpiechu dopinając do podszewki wierzchniej warstwy kartę z wizerunkiem Waleta - swoją dumę. Ustała gdzieś z boku, na razie obserwując, co się dzieje. Czyżby zaliczyła efektowne spóźnienie...? Tym lepiej, miała ochotę na zabalowanie pełnią siebie, obserwowana przez różnych, różnych ludzi... Uśmiechnęła się półgębkiem, poprawiając maskę.

Tyk - 8 Marzec 2014, 02:58

Wydawałoby się, że nie wypada spóźniać się na własny bal. Od tego stwierdzenia trzeba zrobić jednak mały wyjątek, którym jest stosowne opóźnienie przemowy gospodarza, który wcale nie zapomniał gdzie zostawił swój kapelusz, a jedynie pragnie gościom dać chwilę czasu na poznanie miejsca, które wybrał na dzisiejszy bal. Wszystko zatem dzieje się w interesie moich kochanych gości. Wszystko co piękny, w tym lenistwo przecudne, bo uzasadnione, kiedyś musi mieć swój koniec.
Spośród wielu bezimiennych gości troje było warte wyjątkowej uwagi, ze względu na ich prowadzących. Pierwsza była oczywiście Sonia, która znalazła się przy fontannie na środku placu, stojąc całkiem niedaleko dwóch mężczyzn zajętych właśnie rozmową, której treści dziewczyna nie była zdolna dosłyszeć. Pierwszy z nich siedział na fontannie, miał na sobie fioletowy strój przystrojony złotymi gwiazdami i złotą maskę (przypominał nieco błazna, tylko zamiast czapki były zielone włosy), a drugi ubrany był w złotą togę zdobioną czerwienią i czarną maskę z piórami. Całkiem niedaleko znajdowała się również Aleksandra, która właśnie stała niedaleko kobiety w białej sukni zajętej właśnie poszukiwaniem kogoś lub czegoś. Znacznie dalej była natomiast Sheyra, która dopiero co minęła wejście na bal i znalazła się nieopodal czworga strażników i rozmawiającego z nimi kapelusznika z szarymi włosami, tak długim że na pierwszy rzut oka będącymi peleryną. Pomiędzy nią, a Sonią i Aleksandrą była jeszcze całkiem spora gromada gości. Na uwagę zasługuje na razie jeszcze tylko niski (120 cm) człowieczek, który właśnie schował coś w swoim płaszczu i ruszył wolnym krokiem w stronę przystani.
Arcyksiążę gdzieś w środku tego całego zamieszania pojawił się u szczytu schodów prowadzących do ratusza i oparł dłonie o balustradę. Przez dłuższą chwilę przyglądał się zebranym, po czym dał ręką znak jednemu z żołnierzy. Wtem szereg stojący przed orkiestrą podniósł broń i wystrzelił, wypełniając cały plac hukiem, który dał wszystkim gościom znak.
- Witajcie, moi drodzy goście - powiedział chwilę po wystrzale, przysłonięty przez dym. Odczekał na zniknięcie chmury i dopiero kontynuował.
- Wielką mam przyjemność po raz kolejny powitać was w tym jakże wyjątkowym dniu, gdy odrzucić należy wszelkie troski, a problemy zmienić w stopnie prowadzące do zwycięstwa. - Uniósł swoje dłonie nieznacznie swoje dłonie przybrane w białe rękawiczki.
- Stoimy u progi najpiękniejszej nocy, kończącej najwspanialszy z dni. Odrzućmy więc dziś przyszłe dni i trwogę o ich szczęśliwość, pamiętając, że w przymierzu z nimi jest wiktoria, która tylko czeka, by zaprosić was do tańca. Przede wszystkim jednak odrzućmy wszystko co już minęło. Nie rozpamiętujmy się w dawnych klęskach i nie upajajmy się minionymi triumfami.
Opuścił dłonie, chowając je za plecami i spoglądając na żołnierzy, którzy wciąż stali u podnóży schodów, przysłaniając gościom orkiestrę.
- To tylko jest warte naszej uwagi, co możecie swymi dłońmi dosięgnąć, a objąwszy palcami ukształtować wedle woli. Nie wolno nam przeszkód tylko pozornych nad mury wywyższać ani przeciwko wiatrakom w kopie uzbrojonym wyruszać.
Przerwał na chwilę, opierając dłonie na balustradzie i spoglądając na wszystkich gości, zebranych na balu.
- Dziś jednak nawet tę wspaniałość możliwości odrzućmy. Pro bono pozwólmy sobie pod niebo wzlecieć, zapomnieć o sprawach przyziemnych i oddać się tej pięknej chwili. Wkroczmy więc w zmrok, oddajmy się snom i rozpocznijmy nasz bal!
Gdy skończył mówić klasnął w dłonie, a żołnierze równym krokiem rozstąpili się, ukazując gościom orkiestrę, która od razu rozpoczęła grać w marszowym rytmie, a za bębny robiło samo niebo - rozdarte wybuchami, rozświetlone setką barw.
W tym czasie Arcyksiążę ruszył wolnym krokiem w dół schodów - na plac balowy. Miał na sobie: czerwony płaszcz oficerski wykończony błękitem, ze złotymi guzikami; białą kamizelkę wykończoną złotą barwą i złotymi guzikami stylizowanymi na kwiaty; białe spodnie; czarne buty i trikorn; białe rękawiczki, które na zewnętrznej stronie dłoni miały czerwone róże i oczywiście biała, prosta maska udekorowana przy końcach. Do tego posiadał przy sobie zegarek kieszonkowy, którego łańcuszek widoczny był przy kieszeni kamizelki.

Anonymous - 9 Marzec 2014, 18:59

Chyba znalazła się w centralnej części placu. Chyba, gdyż Sonia nie była tego pewna. Ale czyż w innym wypadku znajdowałaby się tu fontanna? Czyż fontanny nie stawia się raczej w centrum a nie na uboczu?
Dziewczyna rozglądnęła się. Miała nadzieję, że znajdzie na balu kogoś znajomego, kogoś, z kim będzie w stanie porozmawiać. Takie piękne miejsce, wspaniały czas, a ona nie chciała spędzić go sama.
Usiadła więc na murku fontanny i ponownie się rozglądnęła. Na balu było tak dużo ludzi. Cóż, musiała przyznać że Arcyksiążę miał gest. Wyprawić bal na taką liczbę osób. i do tego wybrać takie miejsce... Tak, miejsce było niesamowite.
Obok niej stało dwoje mężczyzn. Mieli naprawdę ciekawe kostiumy.
Mimo, że siedziała blisko nich, dziewczyna nie była w stanie stwierdzić, o czym rozmawiają. A to wszystko przez wszechogarniający ją hałas.
Teraz dziewczynę na chwilę ogarnęła... zazdrość? Myślała, że to bal maskowy, lecz nie przewidziała, że w grę w chodzi bal przebierańców. Takim sposobem dziewczyna nic sobą nie przedstawiała! Była tylko młodą dziewczyną w sukni i w masce. To trochę ją zdeprymowało. Cóż, musiała coś wymyślić. Coś innego niż zmaterializowanie dodatkowych fragmentów ubioru.
Choć nie, to nie głupie- pomyślała.- Ale nie teraz. Trzeba wybrać odpowiedni moment.
Założyła nogę na nogę, gdy nagle do jej uszu dobiegł ogromny huk. Odruchowo sięgnęła ręką do pasa, gdzie zawsze znajdowała się jej szabla. Tym razem jednak jej nie wzięła. Z widoczną szablą przecież nie wpuściliby jej na teren rynku. Dlatego poukrywała pistolety. Już miała je wyciągać, gdy szybko odwróciła głowę w stronę hałasu i zauważyła, że wszystko było kontrolowane. Po prostu to straże wystrzelili z broni, by tłum uspokoił się nieco.
Wtedy na ratuszu pojawił się mężczyzna. Biorąc pod uwagę to, że to ze względu na niego straż użyła broni, musiała to być ważna osobistość. Może sam Arcyksiążę?
Gdy mężczyzna zaczął przemawiać, Sonia utwierdziła się tylko w przekonaniu, że owy mężczyzna to właśnie gospodarz. Zaczął mówić tak poetycko i mądrze, że Sonia musiała kilkukrotnie powtarzać treść jego przemowy, by sprawdzić, czy na pewno dobrze to zrozumiała.
W końcu jednak mężczyzna przestał przemawiać, straż rozstąpiła się, a orkiestra zaczęła grać. Wszyscy zaczęli klaskać, tak jak i Sonia, po czym połączyli się w grupy lub pary. A Sonia siedziała na skraju fontanny, znów się rozglądając.
Czego szukała? Oczywiście przekąsek!

Anonymous - 9 Marzec 2014, 23:51

Nie jestem twoim pudlem! To zdanie po raz setny powtórzyło się w jej myślach, roznosząc się ciężkim echem. Cholera jasna. Jak u diaska znalazła się w tym położeniu? Była naiwna, sądziła, że wykonanie prostego zlecenia zakończy jakiekolwiek relacje pomiędzy nią, a tą głupią flądrą, która teraz śmiała nazywać siebie jej szefem! Podskórnie czuła w co się pakuje. Podejrzewała, że posłuży się wszystkim, a by uczynić z niej swojego nowego pieska na posyłki... szlag. To miała być czysta robota za dwadzieścia patyków, szybka i łatwa. Nikt jednak nie wspomniał o haczyku. Jeżeli miała nadal pozostać anonimowa musiała robić to co każe, szkoda tylko, że nikt nie poradził jej wcześniej wykupić sobie polisę na życie. Przydałaby się. Zwłaszcza teraz.
Zagryzła wargę, szybkim krokiem kierując się na bal. Bal! Ona i bal... to połączenie porównywalne było do związku pięści i nosa i miało okazać się równie jak ono przykre w skutkach. Długa suknia zaczęła ją uwierać i drapać. Każda komórka jej ciała wołała o pomstę do nieba, a odziane w przypominającą pawie pióra suknie powoli przyzwyczajało się do permanentnego swędzenia. Och, jak ona nienawidziła tej kobiety! Teraz oddałaby wszystko za to, żeby nigdy jej nie spotkać. Dała się podejść jak dziecko, skuszona cukierkami... co za koszmar. Kiedy już sądziła, że jest faktycznie wolna i że wyrządzone jej krzywdy opłaciły się to wszystko szlag jasny trafił. Jeżeli miało się walić, to po całości, czy jakoś tak. Teraz pluła sobie w brodę przez własną pazerność i pychę. Myślała, że stała się kuloodporna. To był jej błąd. Ale nie wszystko było stracone, oj nie. Nie przeżyła katuszy, jakie zgotowali jej naukowcy tylko po to, żeby teraz tańczyć tak jak jej ktoś zagra. Już od dłuższego czasu planowała, szukała informacji, szykowała się do kontrataku. Tak łatwo nie da za wygraną, figa! Jeszcze da jej popalić, wykorzysta wszystkie źródła i sposoby, aby dobrać się do tego jej wychudzonego zadka! Pożałuje, że kiedykolwiek z nią zadarła. Już niedługo.
- Pośpiesz się, podobno wszyscy są już na miejscu! No, szybciej flegmatyku! - Rzuciła ostro do swojego kompana, który aktualnie potwornie się ślamazarzył i włóczył za nią. To ona kazała mu jej towarzyszyć, choć to partnerstwo miało być ograniczone wyłącznie na czas balu. I dobrze. Był to wysoki brunet, krępy i dość nabity, warto też zauważyć, że nie grzeszył nadmierną inteligencją. To przynajmniej wywnioskowała po jego nielicznych odpowiedziach, z reguły facet milczał i samo to wydało jej się już podejrzane. Choć jednej rzeczy mu zazdrościła. Miał na sobie długi do ziemi, pomarańczowy płaszcz, sięgający kostek i białą, niczym nieudekorowaną maskę. Ona za to męczyła się okropnie w pozbawionej ramiączek, soczyście zielonej i obcisłej sukni z karykaturalnie długim trenem wykonanym z pawich piór. Nie dość że potwornie ją piła to jeszcze była tak obcisła, że Irene z trudem łapała powietrze. Maska też nie należała do wygodnych, ograniczała pole jej widzenia, a przyczepione do niej, pawie pióra łaskotały jej skroń. Wykona zadanie, dokładnie tak. Zrobi wszystko to, co jej każe, będzie grzecznie skakać w jej rytm, posłusznie dygać i sztucznie się uśmiechać. I wtedy zada cios. Znienacka. Po swojemu.
Uśmiechnęła się szeroko pod wpływem swoich rozmyślań. To będzie piękna zemsta, okrutna i podana na zimno. Zaśmiała się chrapliwie, odchylając w tył i łapiąc gwałtownie George'a... a może Gregorego? W każdym razie złapała go za rękę i to w momencie, w którym przekraczali obwieszony kolorowymi różami łuk, będący rzecz jasna główną drogą prowadzącą na bal. Ruszyli aleją znajdującą się przy kanale, kierując się w stronę ratusza i tłumu ludzi, którzy się właśnie przed nim zgromadzili. Wtedy też z oddali usłyszeli huk wystrzału. Irene niczym na zawołanie puściła dłoń swojego kompana i ruszyła pędem w stronę, z której dochodziła rozbrzmiewająca salwa. Kiedy dotarła i wtopiła się w zgromadzony tłum, czuła że zaraz wypluje swoje płuca, z trudem łapiąc pojedyncze hausty powietrza. Przemawiał zdaje się arcyksiążę, zabawne, chociaż wydało jej się że faktycznie ma w sobie coś z fircyka. Uśmiechnęła się pod nosem wysłuchując jego słów i krzyżując zaledwie jedną parę rak na piersiach. Resztę z nich skrywała iluzja. Zerknęła jeszcze w tył, próbując wyłapać z tłumu swojego niedoszłego partnera. Stał na samym końcu, wzrokiem celując w gospodarza tego przyjęcia. No, no, zapowiadała się całkiem niezła zabawa. A przynajmniej taką miała nadzieję, kiedy mocne wibracje wprawiły w drgania jej udo. Jasny szlag, czego jeszcze chce ta jędza?! Wykrzyczała w duchu, odchodząc na bok i dyskretnie wyciągając spod lejącego materiału natrętne urządzenie.

Kod:
Zadanie odwołane. Wróć do punktu A.


Krótka wiadomość wyświetliła się na ekranie i po chwili została usunięta z pamięci telefonu. Irene ruszyła w kierunku przystani, warcząc pod nosem. I pomyśleć, że przegapi całą zabawę! To już był szczyt wszystkiego! Nie rozglądała się za niedoszłym partnerem, w końcu ich ścieżki miały się rozejść tuż po przybyciu. Przyspieszyła, kiedy zmarszczonym oczom ukazała się samotna łódka. Nie zamierzała się długo zastanawiać. Cisnęła telefonem w wodę, spoglądając jak urządzenie zanurza się w ciemnych odmętach i wskoczyła do łódki, rozdzierając przy tym skraj sukni. Zaczęła wiosłować, oglądając się za sobą. Łódka oddalała się, aż zupełnie zniknęła z pola widzenie razem z jej marudną pasażerką.

z/t

Anonymous - 10 Marzec 2014, 13:23

Był jak mgła
Niewidzialny, tajemniczy
Był jak kruchy róży kwiat
Delikatny
Był jak cichy wiatr
Całkiem wolny, lecz samotny
Jak ocean bez dna
Nieszczęśliwy...


Po raz kolejny obudził się z koszmaru, który nie dał mu spać spokojnie. Po raz kolejny po jego plecach płynęły stróżki potu. Zdecydowanie nie można tego ranka za przyjemny dla niego. Wolałby jeszcze spać i nie obudzić z tym ohydnym uczuciem zimna na poliku. Te wstrętne wrażenie, że znowu spał na własnym grobie. Czemu wciąż uciekał od przeznaczenia. Czemu stale walczył z czymś co i tak w końcu nastąpi? W końcu i tak go dorwą, bo nie jest dane mu żyć. Z resztą jego własny grób jest tego dowodem. Może powinien być spokojniejszy, to tylko sen.. Zostawił to wszystko za sobą wyruszając w nowe życie. Powoli przetarł spoconą twarz i spojrzał na kalendarz. Dzisiaj był wspominany przez wszystkich bal karnawałowy urządzany przez samą parę królewską. Na stoliku ciągle leżało jego rozlakowane zaproszenie. Troszeczkę go to zaskoczyło ponieważ jego rodzina teraz nie należy to tych wpływowych, czy wartych zapraszania na tak ważne okazje. Właściwie jego rodzina to tylko on sam. Odrzucił jednak kołdrę na bok siadając na brzegu łóżka. Wzrokiem zlustrował raczej mizerny pokój wynajęty chwilowo. Nawet nie mieli tutaj normalnego lustra! Westchnął przeciągle i przeczesał swoje białe włosy, nieco już przydługie jak na jego standardy. chwilowo jednak nie myślał o ścinaniu czy robieniu z nimi czegokolwiek. Zdecydował wziąć szybki prysznic i przyszykować się do wyjścia. Jakie były jego plany odnośnie stroju? Raczej żadne. Zadecydował ubrać się jak zazwyczaj i wziąć ze sobą maskę, coby było, że się przebrał. Jego strój składa się z bluzki z dekoltem wyciętym w trójkąt, czarnych nieco luźnych spodni. Na biodrach ma pas z dwiema kaburami, ale tylko w jednej ma broń. Na nogi nasunął brązowe długie buty zwane oficerkami. Na ucho nasunął kolczyk zwany nausznicą, czy jakoś tak. Przed wyjściem spojrzał jeszcze tylko w lustro aby upewnić się czy wygląda dobrze. Po prostu, nie chciał wyglądać jak idiota nawet jeśli nie przywiązał zbytniej wagi do stroju.

Zostawcie Titanica!
Nie wyciągajcie go!
Tam ciągle gra muzyka
I oni tańczą wciąż


Białowłosy wszedł od części północnej. Tak więc przywitał go most i bardzo piękne kamienne anioły. To nieco go zafascynowało więc zatrzymał się na moment by podziwiać ten widok. Jak mniemał Tyk zawsze przywiązuje uwagę do szczegółów. wyglądał na to, że i tym razem arystokrata nie rozczarował. Przeniósł wzrok w dół na delikatnie płynącą wodę, o dziwo czystą a przynajmniej na to wyglądało. Kolejna rzecz o którą upiorny zadbał - zero brudu. Na usta albinosa powoli zawitał uśmiech. Tak.. To będzie udany bal.. O ile ktoś nie postara się go zniszczyć swoimi machlojkami. Podskoczył w momencie gdy usłyszał huk wystrzału a potem słowa przemowy. Oho.. no to czas zaczynać. Klucznik ruszył więc do przodu przechodząc koło ławek i kilku wystrojonych ludzi. Wzbudził zainteresowanie pomimo faktu, że właściwie nie był przebrany. Miał w sobie jednak grację godną arystokraty i tą aurę tajemniczości. Intrygujące spojrzenie szarych oczu, którym obdarzał każdego napotkanego osobnika. Zostawiając po sobie zapach cytryny wymieszany z czymś jeszcze. Coś orzeźwiającego, coś co natychmiastowo sprawiało, że głowy szły w górę. Swoje kroki skierował na środek placu, ku fontannie, po drugiej stronie niżeli siedziała jedna z dziewczyn. Jakoś nie miał ochoty na zaznajamianie się z ludźmi. Oczywiście słuchał też co ma do powiedzenia gospodarz. Nie widział jednak sensu by pchać się jak najbliżej, jak robiło wielu ludzi, którzy są tutaj obecni. Jego szare oczy bacznie przeczesywały tłum w poszukiwaniu kogoś znajomego, kogoś z kim kiedykolwiek rozmawiał jednak.. Jego nadzieje spłonęły na niczym. Nikogo nie znał, na razie...

//ps. Tyku sorka, że tak, krótko, ale się poprawię!

Anonymous - 12 Marzec 2014, 20:34

Spóźnienie się na własny bal to chyba najwyższy szczyt możliwości u pani Rozaliny Rosarium. I chyba jako jedyna potrafi coś takiego zrobić. Niektórych cech po prostu nie potrafi ukryć przed szeroką publicznością. Aktualnie siedziała sama w zwykłym powozie. Jej mąż doskonale wie, że się spóźni. Gdy on już zbierał się do wyjścia, ją dopiero ubierano w suknię - to długa historia dlaczego tak późno zaczęła się przygotowywać do balu.
Spojrzała na złoty zegarek, z którym praktycznie się nie rozstawała. Położenie wskazówki zegarowej i minutowej nie poprawiło jej humoru. Opuściła swoje dłonie, które miała schowane w złotych rękawiczkach, z wyszywanymi, srebrnymi wzorkami na ich końcu, który był przed łokciami. Ubrała na dzisiejszy wieczór złoto-białą suknię (Naprawdę, przepraszam. Nie mam sił opisywać sukni) oraz zabiera też ze sobą maskę, zakrywającą górną część twarzy - od nosa po górną krawędź czoła, gdzie zaczynają już się włosy. Leżała ona teraz na siedzeniu obok niej. Nie było potrzeby jej teraz zakładać.
Nie była w zbyt dobrym humorze. Mimo że czekała na ten bal długi czas, nie chciała się tam znaleźć - nie chciała się kłócić ze swoim mężem, że się spóźniła... Spojrzała ponownie na zegarek. Jeżeli wszystko odbyło się według planu, skończył już swoją przemowę. Westchnęła. Będzie jeszcze bardziej zły, gdyż na niej jej nie było. Mimo że znała ją na pamięć.
Intuicja podpowiedziała jej też, że może coś się wydarzyć niepożądanego na balu. Miała podwiązkę na lewym udzie z uczepionym do niej małym nożem, którego nawet nie czuła. Nie jest to dobre narzędzie do obrony, ale zawsze coś. Jej niepokój rósł stosunkowo do zmniejszającej się odległości na plac, na którym całe wydarzenie się odbywało. Słyszała już muzykę, więc zawiązała maskę. Włosy miała spięte w kok, w które były wpięte wsuwki zakończone złotymi koralikami.
Powóz stanął. Zaczekała aż drzwi się otworzą i strażnik pomoże jej zejść na ziemię. Gdy już zeszła na ziemię, od razu skierowała się do ratusza. Spodziewała się, że znajdzie tam swojego męża. Ludzi było dość dużo. Nie skupiała się na otoczeniu. Szła, mijała wszystkich. Stanęła w końcu przed ratuszem i wypatrywała Agasharra. Oboje wiedzieli, jak będą wyglądać - to raczej logiczne.

Anonymous - 13 Marzec 2014, 12:17

Stała z boku, dość daleko od największego skupiska, lecz odpowiadał jej ten stan rzeczy. Fakt faktem, przybyła bez zaproszenia, więc zbytnie afiszowanie się ze swoją obecnością mogło być odczytane jako nietakt…

Cholera, Shey, teraz na maniery cię wzięło?, przeklęła się w myślach. Pokręciła ze zniesmaczeniem głową, robiąc kwaśną minę. Oparła się o ścianę jednego z budynków rozgraniczających plac i zaczęła obserwować scenerię. Ten świat był doprawdy fascynujący, znacznie ciekawszy niż ten, w którym niegdyś mieszkała – gdzie indziej w końcu istniałoby tak wiele różnorodnych osób, z czego każda jedna mogła robić coś absolutnie niesamowitego bez mrugnięcia okiem? Była dumna z tego, że teraz i ona należała do tej śmietanki. Można pominąć, że dołączyła do niej bez zaproszenia.

Gdzieś ktoś już zaczynał tańczyć, ktoś inny zaśmiał się, trzymając w dłoni kieliszek z niewiadomym płynem, jeszcze inny jegomość żywiołowo gestykulował, rozprawiając o czymś z fascynacją. Zazdrosnym wzrokiem zmierzyła mężczyznę w kapeluszu, kontemplując długość jego włosów. Zawsze chciała mieć takie… Tylko czy aby strażnicy rozmawiający z nim nie powinni patrolować terenu wokoło i zostawić gości samych sobie, co lepsza, robić to grupą? A bezpieczeństwo zaproszonych (i tych nie)? Parsknęła, zbywając sprawę obstawy. Sama najlepiej poruszyłaby całą tą zgrają i z zaciekawieniem obserwowała ich zaskoczone miny, gdy coś buchnęłoby im koło ucha. Leniwym gestem zasłoniła usta koniuszkiem rękawa, ukrywając krzywy uśmieszek. Szajka zobowiązywała do czegoś, prawda?

Długo nie musiała stać w miejscu, bo oto niespodziewanie coś jednak buchnęło koło gości… jednak nie było to z pewnością nie o to, o co jej chodziło. Fakt faktem jednak, zwróciło na siebie uwagę. Sądząc po odgłosie, muszkiety… Też taki mogę mieć, nie szpanujcie, pomyślała jeszcze, nim ktoś na schodach zaczął mówić. Samo to upewniło ją w tym, że jednak się nie spóźniła – nie aż tak, sądząc po tym, że wyglądało to na mowę powitalną. Odbiła się od ściany budynku i powolnym krokiem zaczęła zbliżać się ku gospodarzowi, by z zwiniętymi skrzydłami zalawirować między zaproszonymi, zachowując się tak, jakby robiła to codziennie.

Mowa gospodarza była doprawdy trudna do zrozumienia – Sheyra wyłuskała z niej tylko to, że zaprosił do tańca, namówił do odrzucenia czegoś i wspomniał o zwycięstwie… albo odwrotnie. Co to z resztą miało za znaczenie? Na takich balach liczy się tylko to, by w wysublimowanych i niezrozumiałych słowach pokazać, na jakim to intelektualnym poziomie się jest. Taka była skala „piękności” mowy. Nie twierdziła, że była za głupia, by przetrawić słowa mężczyzny, który je wypowiedział, po prostu sposób ich przekazania nie podobał się dziewczynie.

Hmm… czy w takich miejscach nie ma przypadkiem szwedzkiego stołu, coby goście mogli coś przekąsić między tańcami? Ta myśl wpadła czarnowłosej do głowy, gdy kręciła się tu i tam, zmieniając położenie podobnie jak nastrój. Chciała porozbijać się po całym placu, poszukać jakiegoś śmiałka do przetańczenia utworu lub dwóch… ale najpierw – zjeść coś. Rzadko zdarzała się okazja na darmowe delikatesy…!

Soph - 13 Marzec 2014, 23:30

Sukienka miała tak opięty gorset, że nie było mowy o możliwości zsunięcia się stanu pomimo braku ramiączek oraz połowy odkrytych pleców. Przód wycięty w serduszko gładko łączy się ze spódnicą złożoną z delikatnych, ale sztywnych płatów szyfonu, układających się jak kielich odwróconego kwiatu. Długość rozpoczyna od pojedynczych epizodów niemal do kostek i skraca im bardziej wierzchni jest materiał.
Całość ma kolor żywej, widocznej, niemal wściekłej czerwieni i gwoli wizualizacji winna wyglądać , choć materiał jest gładki, bez błyszczących kamyków.
Jedyną ozdobą prócz standardowego matowego srebra medalionu-zegarka i nieużytecznego już, a więc będącego tylko błyskotką, gwizdka z tego samego materiału w prawym uchu są czerwone, brokatowe wstążki wieńczące początek i koniec upięcia włosów.
Niepokorne zazwyczaj, długie, ciemne włosy zostały mocno ściągnięte na niemal czubku głowy i splecione w niecodzienny warkocz, wyglądający jak lina okrętowa. Grzywka podpięta do góry, czoło odsłonięte.

Maska to lekki stelaż o klasycznym rozmiarze zakrywającym oczy, który w całości pokrywają prawdziwe pióra: drobniejsze, w odcieniach beżu jako baza oraz koloru popielatego: dłuższe, choć równie miękkie, odchodzące od jej brzegów. , choć wzór i deseń jak opisano. I choć dziewczynie szalenie podobają się te modele na rączce, w jej sytuacji byłyby po prostu nieporęczne, dlatego mocowanie maski wpięte jest niewidocznie we włosy.
Delikatne, cieniutkie rękawiczki barwy gołębiej szarości są dopasowane do koloru zewnętrznych piór maski. Sięgają za łokcie i, jakimś cudem, na całej swojej długości pozostają tam gdzie powinny. Kozaki wykonane z miękkiego zamszu utrzymują się na ośmiocentymetrowych, solidnych obcasach. Raz, że są wystarczająco stabilne, a dwa, przyzwyczajona do wysokich butów Sophie może w nich swobodnie biegać. Co pewnie się przyda. Ciepły, piaskowy odcień cholew kończy się w połowie uda.

Zdecydowana nie powtórzyć sytuacji z Balu Kolejowego/Szachmiasta, kiedy to romantycznie chciała sprostać konwenansom i nie wzięła żadnej broni, zabrała ze sobą i ukryła dwa pięciocentymetrowe sztyleciki - małe, jednak w odpowiednich rękach potrafiły i zabić - oraz malutkiego C25, którego schowała w torebce. Jeśli odległość 30m okaże się zbyt duża to prawdopodobnie niewiele już jej pomoże. Szczególnie legion arcyksiążęcych żołnierzy.
Kopertówka na łańcuszku zawierała ponadto kilka kosmetyków, jedwabną chustkę do nosa i fiolkę silnych tabletek przeciwbólowych, a także dwie pełne, gotowe do użytku strzykawki: morfina i midazolam.

Szarości idealnie współgrały z lazurowymi, pokreślonymi jedynie tuszem oczami wyzierającymi twardo zza otworów maski, zaś beże stanowiły wdzięczne tło dla sukienki. Makijaż dopełniała jeszcze tylko szminka o barwie identycznej co materiał tej specyficznej toalety.

Na Bal dotarli drobinę później niż przypuszczała - zapomniała, że nie wkładała tych butów całe wieki, a dodatkowo był przecież jeszcze Ziken, którego nóżki były niepomiernie krótsze od jej własnych. Całe szczęście, że są urocze teleporty w postaci odrzwi Lasu Drzwi.
Paranoik w Sophie począł powoli, ale regularnie wychodzić na zewnątrz - za dużo tu było ludzi. Kij z tym, że wszyscy, łącznie z nią samą, nosili maski. Za dużo tego narodu.
Przemowa "arcyksięcia" zastała ją na Moście Aniołów, w milczącym towarzystwie jednego z nich oraz stojącego nieopodal albinosa. Aż tam cofnęła się w ucieczce przed tłumem. Świadomość, że ma przy sobie broń pozwalała zachować kamienny spokój, jednak przed ponownym wejściem na rynek musiała się mentalnie pozbierać.

Trochę wyższa lokacja pozwoliła jej jednak dojrzeć rzecz niezwykle ciekawą. Ba, fakt ten poprawił dziewczynie humor w tak spektakularny sposób, że natychmiast zeskoczyła z kamiennej barierki - jakoś nigdy nie dbała i o najpiękniejsze sukienki - i z lekkim, niepokojącym jak na nią, uśmiechem ruszyła między zgromadzonych.
Gdy dotarła w końcu do fontanny w centrum uśmiechnęła się jeszcze weselej, jednocześnie jednak tocząc wokół trochę zagubionym wzrokiem. Wtedy to zwróciła się do siedzącej samotnie dziewczyny w uroczej sukience. Wzrok przyciągał również jej niecodzienny, biało-czarny kolor włosów.
- Przepraszam cię, czy wiesz może, od której strony dojdę najbliżej ratusza? - spytała, przechodząc mimowolnie per ty z tą sympatycznie wyglądającą dziewczyną.
Na usprawiedliwienie Sophie można powiedzieć, że pod tym kątem naprawdę nie widać było ani schodów, ani tym bardziej nikogo kto się na nich znajdował.
- Słyszałam każdą głoskę tej wzniosłej mowy, jednak nie mogę zobaczyć autora takich dostojnych słów, a tak bardzo bym chciała! - by jeszcze mocniej potwierdzić, klasnęła w dłonie wraz z ostatnim wypowiadanym wyrazem.
Zwróciła lazurowe oczy na Sonię. Tak bardzo chciała poznać tę dziewczynę.

Anonymous - 14 Marzec 2014, 16:40

Bal. Jakże dostojne słowo. Oraz przyjemne.
Jakże dawno Sofia nie była na żadnym balu. Właściwie... Kiedy ostatnio miała okazję się na jakiś wybrać? Tak, to bardzo ciekawe pytanie, jednak tym razem my nie o tym. W tej chwili powinniśmy się zająć faktem, jakim sposobem w ogóle się tu dostała. Cóż, na nóżkach, to rzecz jasna. Nie miała tak daleko, gdyż od niedawna udało jej się zamieszkać w Mieście Lalek na powrót.
Niestety nie dostała zaproszenia, co ją niezmiernie zasmuciło, ale po jakichś dwóch minutach już była zajęta szykowaniem sukni, więc nie zrobiło to na niej wielkiego wrażenia. Z resztą czego się spodziewać po kimś, kto po tak strasznie długim czasie wrócił do Krainy Luster? Na pewno nie tego, że dostanie zaproszenie od samego arcyksięcia. Nawet jeśli nazwisko jej rodziny było kiedyś niezwykle znane dziś nikt już o tym nie pamiętał.
Niestety na samo miejsce balu przybyła z niejakim opóźnieniem. Chyba zbyt wiele czasu poświęciła na podziwianie krajobrazów podczas podróży. Cóż, mówi się trudno. Na szczęście załapała się na część przemowy arcyksięcia, więc chyba nie jest tak źle.
Ale wróćmy na początek. W co się ubrała?
Dziś postawiła na błękit. Suknia miała prosty krój, opinający mocno piersi, za to dalej materiał był puszczony teoretycznie całkowicie swobodnie. Teoretycznie, gdyż wszystko było upięte tak, by materiał układał się w takie fałdy, które pozwalałyby na obserwowanie wspaniałych haftów. Na samym dole, tuż przy ziemi haft ten przybierał formę morskich fal, wyżej przechodząc w plażę z muszelkami, później zaś pojawiały się kwiaty, a wśród nich śpiewające ptaki. Dziwnym trafem wszystko to wyglądało, jakby na sukni był ukazany wspaniały krajobraz, a nie dziwne wymysły na wpół pijanego projektanta mody.
Strój ten uzupełniała maska, w bardziej morskim, niż błękitnym kolorze, ozdobiona białym puchem, który miał przypominać morską bryzę. Z jej lewej strony, na samym brzegu było tego puchu troszkę więcej, a jeszcze dalej przechodził on w białą wstążkę, umiejętnie wplecioną w drobny warkoczyk różowych włosów. Warkoczyk ten biegł dalej i już wkrótce znikał, czy też dołączał do o wiele większego, długiego i grubego warkocza, w którym wciąż była widoczna biała wstążeczka, a zakończonego niewielką, białą kokardką.
Na wykończenie tego wszystkiego były buciki na niewielkim obcasie o podobnym kolorze i motywie co maska.
Dziewczę to weszło na rynek i rozejrzało się wokół. Tyle ludzi, wszyscy w maskach, na pewno nikogo nie pozna. Ale to nic, ruszyła śmiało przed siebie uśmiechając się szeroko. Przecież to bal! Należy się bawić i być wesołym! Ciekawe, czy też może ktoś ją do tańca zaprosi?

Tyk - 14 Marzec 2014, 20:10

W swej wędrówce, której celem było dołączenie do gości - zebranych na placu przed ratuszem - Arcyksiążę nie przykładał zbyt dużej uwagi do czasu, zwracał za to swoje oko w stronę tłumu. W połowie drogi wyciągnął nawet dłoń w geście pozdrowienia, po czym jednak jego wzrok skierował się na miejsce, gdzie wedle ich wcześniejszej umowy stać miała Rozalina. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy zobaczył Arcyksiężną w miejscu, gdzie się jej spodziewał, rozwiewając tym samym wątpliwości sprzed kilku chwil, gdy wychodząc na przemowę nie dojrzał jej u stop schodów. Zapomniał też całkiem o biegnącej osobie, która swym zachowaniem wyróżniała się spośród spokojnych gości, wysłuchujących przemowy lub zajętych wspólną rozmową. Na razie nikt jeszcze nie tańczył, choć już teraz niektórzy ze służących - obecni na placu - postanowili usunąć się na obrzeża, żeby nie przeszkadzać balującym.
Na niebie goście mogli znów dostrzec setki gwiazd, które ten jeden raz zamiast być obiektem podziwu, same stały się obserwatorami zazdrosnymi o blask każdego istoty, na balu obecnej, olśnione pięknem najwyśmienitszej sceny najwspanialszego z przedstawień, w którym nawet najmądrzejsi niezdolni są przewidzieć co wydarzy się w następnym akcie, a żaden z aktorów nieświadom kim ostatecznie zostanie nazwany.
Na krótką chwilę przed umilknięciem orkiestry, Rosarium postawił stopę na placu i raz jeszcze uśmiechnął się w stronę swojej żony, do której też niezwłocznie podszedł. Zatrzymał się na metr przed Rozaliną i ukłonił w jej stronę, po czym obrócił się ku gościom, jednocześnie wyciągając prawą dłoń w stronę Arcyksiężnej, z nadzieją, że jej palce dotkną białego materiału rękawiczek Arcyksięcia. Uprzednio oczywiście szepnął jeszcze do niej kilka słów, których nie trzeba tutaj przytaczać, a które wyjawiły arystokratce, że nie musi się obawiać spotkania z Arcyksięciem, a przy okazji, że temu podoba się wybrana przez nią suknia.
Niemal natychmiast, pewnym krokiem, ruszyli w stronę placu, mijając gości, którzy nie sprawiając większych kłopotów ustąpili ich miejsca, dzięki czemu dotarli aż do połowy odległości pomiędzy ratuszem, a fontanną. Nim jednak się zatrzymali orkiestra znów zagrała, tym razem wypełniając cały plac ratuszowy muzyką na pierwszy tego wieczoru taniec.
Rosarium zatrzymał się, wciąż mając w swej dłoni dłoń Rozaliny, na którą spojrzał teraz z delikatnym uśmiechem i objął lewą ręką, stając naprzeciwko niej. Pomimo tylu zapachów, które starannie zostały dobrane przez gości, aby zapewnić im wyśmienitą wizytówkę, czuł delikatny zapach Rozaliny przywodzący na myśl róże rosnące w arcyksiążęcym ogrodzie. Zamknął na chwilę oczy, a jednocześnie powiedział do Arcyksiężnej:
-Moja droga, żywię nadzieję na wielką radość w twoim sercu z dzisiejszego balu.
W tym czasie wokół każdy bądź to szukał pary, żeby do tańca się dołączyć, bądź to ze swoją partnerką czy partnerem stał na taniec gotowy, bądź to starał się opuścić plac, ażeby tym pierwszym nie przeszkadzać.
Arcyksiążę czekał chwilę, żeby rozpocząć zgodnie z muzyką, po czym zrobił pierwszy krok walca. Otworzył też oczy, patrząc na twarz Rozaliny, na której niewielki nosek skryty został za piękną maską, ukazującą tylko oczy Arcyksiężnej, na których to spojrzenie Agasharra ze szczególną uwagą się skupiło. Choć nie sposób dostrzec w nich duszę niczyją, to są naprawdę niezwykłe. Ich niepewne drgnięcie, ucieczka ku rzęsom więcej zdradza niż głos, nad którym znacznie większą mamy kontrolę. W nich ujrzeć można stanowczość, ale również wahanie, o strachu nawet nie wspominając. Nic więc dziwnego, że znając już kroki na pamięć, nie musząc przykładać zbyt wielkiej wagi do samego tańca mógł skupić się na Rozalinie, a z całej twarzy wybrał właśnie oczy, jako te najbardziej godne zainteresowania.
Pierwszy z tańców nie należał do najszybszych, był raczej spokojny, a więc i arcyksiążęca para miała czas, żeby bez zbędnej utraty sił wymienić się kilkoma zdaniami, toteż już w czasie tańca Rosarium powiedział:
- Mam nadzieję, że nie kryjesz przede mną trosk jakiś.
Tymczasem goście wciąż musieli zdecydować co takiego robić powinni. W wypadku Sonii nie było zbyt wiele kłopotów, w końcu dopiero co podeszła do niej jakaś kobieta i postanowiła nawiązać rozmowę. Ponadto całkiem niedaleko był przecież Hunter, który widział ją już dawniej, gdzieś w siedzibie organizacji, co też sobie przypomniał będąc już przy fontannie.
Do Rebecci podszedł natomiast jeden ze służących, który zafrasowany jej nietypowym jak na bal zmęczeniem spytał:
-Pomóc pani jakoś?
Jej partner natomiast pozostanie na razie pod przewodnictwem tej, która go stworzyła, nie będziemy w końcu cudzych postaci przejmować. Sheyra natomiast znalazła się całkiem niedaleko fontanny, gdzie już dwie grupy po dwoje ludzi zajętych było wzajemną rozmową. Co ważniejsze dostrzegła jednak nieco mniejszy plac po lewej stronie ratusza, gdzie rozstawione były stoły dla gości, a gdzie już kilka osób zdążyło zająć miejsca.
Tymczasem Sofia została napadnięta wręcz przez kapelusznika, który razem z kapeluszem miał sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Ubrany był we frak w szachownicę, błękitną koszulę i czarno-białą muszkę. Największym dziwem był oczywiście kapelusz, który na pierwszy rzut oka przypominał latarnie morską - zdobiony był w białe i czerwone pasy, a na samym jego czubku umieszczony został złoty kwiat i dwie wstęgi, z których jedna opadała na kapelusz z przodu, nieznacznie po prawej, druga zaś z tyłu i przesunięta była w lewo.
- Czy mogę Panią prosić do tańca?
Powiedział, dłonią ściągając ze swej głowy kapelusz, a drugą wyciągając w stronę Sofii. Dopiero teraz mogła zauważyć, że włosy jego są czerwone.


Kolejność:
1. Sonia, Hunter, Sophie

Reszta może umieścić swój post w dowolnej chwili.

Anonymous - 14 Marzec 2014, 20:53

Sonia siedziała nadal przy fontannie, rozglądając się. Nic bowiem nie zapowiadało, by miało się stać coś innego. Dziewczę nadal rozglądało się wokół, szukając... czegokolwiek. Nie miała doświadczenia w byciu na balach. Według tego co czytała, na balach głównie się tańczy, czasami może rozmawia. Lecz z kim miałaby tańczyć? Z kim rozmawiać? Nie znała nikogo, a nie przypuszczała, że ktoś może zechcieć zamienić z nią sło...
a jednak, proszę państwa.
Sonia gwałtownie odwróciła głowę, gdy usłyszała czyjś głos, blisko siebie. Kobiecy, do tego skierowany najwyraźniej do niej.
Właścicielką owego głosu była wysoka i piękna kobieta, ubrana w równie piękną i efektowną sukienkę. Oczywiście przez maskę dziewczyna nie mogła zauważyć jej twarzy, lecz kolor jej oczu był dobrze widoczny.
W odróżnieniu od oczu Sonii, oczy owej dziewczyny były jednolite, w pięknym kolorze lazuru. Baśniopisarka uśmiechnęła się pogodnie do dziewczyny i powiedziała:
- Cóż, jeśli się nie mylę to by dotrzeć do ratusza należy przedrzeć się przez ten tłum w tym kierunku- przy czym wskazała ręką w kierunku, w którym miałaby udać się dziewczyna.
- Lecz sądząc po reakcjach tłumu, Arcyksiążę chyba wyszedł już z ratusza. Co więcej, chyba znajduje się na placu, sądząc po ułożeniu tłumu.
Następnie wstała by przyjrzeć się trochę temu, co się działo na placyku. Zauważyła parę arcyksiążęcą tańczącą właśnie. Przez pytanie dziewczyny nawet nie zauważyła, że muzyka zaczęła grać. Dopiero teraz, gdy sobie to uświadomiła, wsłuchała się w melodię. Gdzieś już ją słyszała, lecz nie była pewna gdzie. Jedno było pewnie- orkiestra grała wspaniale. Aż chciało się tańczyć.
- O, zgadłam. Arcyksiążę tańczy teraz w żoną- powiedziała i uśmiechnęła się na ten widok. Wyglądali razem tak wspaniale.
Następnie spojrzała znów na kobietę. Ciekawa była, co teraz zrobi. Pewnie ruszy w jego stronę, w końcu chciała go zobaczyć, prawda?
Kątem oka spostrzegła jakiś ruch. Chyba chłopaka, o białych włosach. Spojrzała na niego i zmierzyła wzrokiem. Wyróżniał się trochę, gdyż nie był jakoś strojnie przebrany, jak co niektórzy. Gdy spojrzał w jej stronę uśmiechnęła się do niego uroczo, po czym znów zwróciła swe różnobarwne oczęta na kobietę.

Anonymous - 14 Marzec 2014, 21:14

Każdy wyglądał na zajętego. A jak nie wyglądał, to na pewno taki był, zajęty myślami na temat tego, że inni są zajęci, bądź też nie są i może tak dobrze byłoby do kogoś podejść i porozmawiać, albo zrobić cokolwiek, skoro się już tu przyszło. Aleksandra nie czuła się zbyt dobrze w tak licznym towarzystkie osób starszych, zdecydowanie nią niezainteresowanych (nie, żeby zabiegała o zainteresowanie dla swojej osoby, po prostu obawiała się o zgubienie siebie w tłumie, w końcu tyle tutaj stworzeń przyszło i gdzieś tam jej własna osobowość mogłaby wypaść przypadkowo - a wtedy to już tylko można szukać, jak igły w stogu siana.). Tak po prawdzie to nie miała pojęcia, co teraz zrobić, dlatego do jej niedouczonej głowy przychodziły jedynie powyżej opisane wnioski. Z dwojga złego poruszanie się w kolorowym tłumie przebierańców było tym lepszym, jak się zaraz miała przekonać. Tym gorszym był taniec. Po pierwsze nie potrafiła tańczyć, po drugie nie miałaby z kim, i tych powodów tak trochę więcej jeszcze było. Wśród morza postaci poruszających się tanecznym krokiem zdecydowanie nie było miejsca dla truchę zagubionego kota, który natychmiast, póki jeszcze był czas, postanowił umknąć w jakieś bezpieczne miejsce. Tym zdecydowanie nie były obrzeża placu, ani czegokolwiek innego, do tego nie przedstawiały się wystarczająco ciekawie. Za to fontanna - miejsce niewątpliwie posiadające wystarczająco dużo interesujących zastosowań. Tam też pospiesznie skierowała swoje kroki Aleksandra z koszykiem dyndającym w jednej łapce. Gdyby nie jedna zachwycająca zabawa, zapewne kotka po pewnym, dość krótkim czasie zaczęłaby się nudzić, ale że nie - jej myśli pochłonęło aktualnie coś bardzo interesującego.
Zupełnym przypadkiem natknęła się nagle na inną osobę spacerującą po placu dość bezcelowo, aczkolwiek znajdującą się w pobliżu fontanny, podobnie jak i Aleksandra w tym momencie. Czyż nie była to odpowiednia chwila na ZROBIENIE CZEGOŚ nareszcie? Kierując się tą myślą pobiegła, tak szybko jak pozwalał na to tłum oczywiście, w kierunku Sheyry. Tylko dlatego, że aktualnie nie wyglądała na taką, co zajęta by była inną osobą, a to już duży plus. Kotka nie sądziła, że znalazłaby w sobie tyle "odwagi", by przerwać komuś rozmowę jedynie w celu dołączenia do niej - w dodatku mając pełną (niestety) świadomość tego, żę nie mogłaby powiedzieć nic specjalnie interesującego, chyba, że kogoś bardzo specjalnie interesowałaby pogawędka z małym kotem. Tak naprawdę to najbardziej chciałaby spotkać tutaj kogoś podobnego do siebie - lub chociażby równieśnika, to znacznie ułatwiłoby... cokolwiek. Właściwie wszystko, bo owo wszystko przychodzić będzie przecież z jednakową trudnością.
Gdy wreszcie udało jej się dobiec do Sheyry stwierdziła z radością, że jest wystarczająco duża, aby dosięgnąć jej ramienia, więc - starając się by w miarę jej skromnych możliwości było to takie "nagłe i zaskoczenia", położyła jej łapkę na ramieniu, wydając z siebie jednocześnie coś na kształy złowrogiego - w jej mniemaniu - warczenia, które prawdę mówiąc w większości utonęło wśród dźwięków z otoczenia.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group