To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Miasteczko maski karnawałowej

Anonymous - 29 Październik 2014, 11:41

Ciężko dopatrywać się w niej racjonalności i rozsądku. Z założenia jest uboga w te cechy będąc tą złą. A jako dobra czasem się zapomina. Wpadła w sidła własnych zachcianek i nieprzemyślanych decyzji. Mogłaby się nie przebierać, rozgłaszać temu, kto pyta, kim i skąd jest... Pewnie jako dobra tak właśnie uczyniłaby, ale w żadnym wypadku nie zgadzałoby się to z chciwością złej strony, a to ona na tym balu ma do powiedzenia najwięcej w ciele dziewczynki.
Arcyksiąże straciłby chyba siostrę, gdyby się dowiedziała że jej ulubioną maskotkę chce zabić. Chyba, ze znajdzie sobie inną...
- Osądzi... przestań pieprzyć! - Ponownie aktywował jej się wulgarny charakterek- Osądzi to was Róża za bezczelne dotykanie Jej Własności! - burknęła w stronę strażnika mającego ją zaprowadzić do celi. Chyba jej to nie pomagało.
- Wiem, kto dokonać chciał zamachu. - Powiedziała w stronę przesłuchującego. Co prawda blefowała, bo jedynie twarz w masce widziała, ale każda kupiona sekunda będzie jej na wagę złota.
Przecież nie pozwoli się wsadzić do celi, nie?
Rozszerzyły się źrenice, szukając możliwości zaatakowania. Spodziewała się dłuższego przesłuchania, wówczas może dostałaby szklankę wody za odpowiednią prośbą. Woda w jej rękach, za wstawiennictwem Klejnotu, mogłaby być groźną bronią. Zebrała w prawą dłoń kawałki swojej maski ze stołu. Od pęknięcia zdobyły ostre krawędzie. Przecież to jej własność, ma prawo posiadać, co swoje.
- Może przedłużymy to przesłuchanie? - Zaproponowała głosem pokusy, oblizując wargi językiem. Chyba nie trzeba mówić, co chciała proponować w sposób dwuznaczny.
Lampa zostawiona na biurku mogła być naftową. A nafta tak namiętnie płonie na łatwopalnych przedmiotach. Może stół zajęłaby w ciekawy sposób? Przez moment wizja podpalenia samej siebie była bardzo kusząca, ale coś czuła, że śmierć jej osoby byłaby im na rękę. Poza tym Pani Dark nie byłaby zadowolona z mumii jako maskotki.
Wycofała jedną nogę w tył, zaczepiając butem o jedną z desek krzesła, które powaliła. Plan był prosty - zaatakować, gdy tylko ruszą się ku niej. Skoro chcą osądzić za przebieranie się, to czy po drodze kogoś zabije bądź okaleczy, jakie będzie to miało znaczenie?
Wciąż wierzyła w adwokacką postawę Madeline.
Przecież byłą jej najukochańszą Panią! A nie ona prosiła się o zabawianie się jej jaźniami, które tak się pokręciły, że ciężko uznać, kiedy która przemawia - granice się zatarły, zła rozdzieliła się na dwie...
Podczas całego przesłuchania obie złe wygłaszały swoje racje. Te poważniejsze słowa jedna, a resztę dialogów druga. I były zgodne co do planu ucieczki.

Tyk - 31 Październik 2014, 14:43

Sofia
Wiekowe osoby nierzadko są bardzo naiwne. Wynika to często z tego powodu, że świat się zmienia, a po jakimś czasie zbyt silnie człowiek zaczyna tkwić w swoich przekonaniach i nie poszukuje już odpowiedzi w rzeczywistości, a jedynie stara się dopasować okoliczności do prawd w swojej głowie.
Różowe są jeszcze głupsze niż blondynki. Nie mówię tego, żeby kogokolwiek tu obrazić, a jedynie ze względu na empiryczne badania, które przeprowadzić mogłem w ciągu dwudziestu ponad lat życia, oparte o teorię ewolucji, która została poparta faktami w wypadku blondynek, których jest o wiele mniej niż osób z ciemnymi włosami. Na czym więc polega teoria? Na tym, że najmądrzejsze, a więc najlepiej przystosowane do życia są najliczniejsze, natomiast im kobiet o danym kolorze włosów jest mniej, tym są one głupsze, a tym samym gorzej przystosowane.
Oczywiście rzetelność tych badań zakrawa o psychologiczne dowody na reprezentatywnej grupie trzech ludzi i nie może być podstawą do żadnych poważnych rozważań. Co z tego jednak, skoro bełkotać, ze względu na dobry humor, czasem można.
Kapelusznik poprawił swój strój, układając kapelusz tak, by równo siedział na głowie i nie był przechylony - znaczy nie, to kapelusznik, a więc kapelusz umyślnie przekrzywił nieco w lewą stronę.
- Więc droga Sofiu, mieszkasz w Mieście Lalek? To dziwne, że jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać.
Nagle z krzaków wypadło zwierzę, które zachowaniem było podobne do kota, a z wyglądu przypominało różową kulkę futra z maleńkimi nóżkami i czymś, co zapewne robiło za głowę, bo poruszało się nieco z przodu. Kapelusznik spojrzał zdziwiony na dziw i przyglądając się mu nic nie mówił, wyraźnie zamyślony.

Cynthia

Mężczyzna, który prowadził przesłuchanie spojrzą na nią, gdy ta mówiła, że zna zamachowca. Paradoksalnie jej próba zyskania czasu spowodowała tylko, że została uznana ze współzamachowca, a tym samym jeszcze bardziej niegodną uwagi osobę.
- Zabrać ją i jak będzie czegoś próbowała to zabić. - Po tych słowach wstał w taki sam sposób jak mówił, wolno, bez żadnego, nawet koniecznego pośpiechu, odsuwając najpierw krzesło, a później podnosząc się z miejsca.
W stronę Cynthii w tym czasie szedł wolno strażnik, który miał ją zaprowadzić do celi, a właściwie pomieszczenia w piwnicy, które zostało na czas balu przemianowane na celę. Oczywiście strażnik nie spodziewał się oporu, lecz podchodził do stojącej tyłem osoby, miał więc tę przewagę, że mógł obserwować dziewczynę, gdy ta nie miała całkowitego rozeznania o tym co aktualnie gwardzista robi. Zatrzymał się około dwóch metrów od niej, tuż po tym jak Cynthia wstając przewróciła krzesło. Co prawda powinienem pisać dalej, ale ze względu na to, że mamy do czynienia z walką, w której można zginąć, pozwolę na wykonanie ruchu Cynthii.
Ograniczę się więc do stwierdzenia, że za sobą ma jednego strażnika, który swoją dłoń opartą ma na rękojeści szpady, a drugą luźno opuszczoną i ten strażnik byłby najbliższy jeśli chodzi o walkę. Jest jeszcze prowadzący przesłuchanie, lecz ten jest za stołem i dopadnięcie go nie będzie łatwe, ze względu na konieczność przeskoczenia dość sporego mebla, ryzykując ponadto, że ten się rozpadnie - nie jest zbyt nowy - psując cały plan. Zaznaczę również, że plan walki maską również nie wchodzi w grę, jako oczywiście naciągany. Za to może walczyć lampą, czy krzesłem. Tak, krzesło mogłoby być całkiem niezłą bronią, ale pamiętajmy, że dość nieporęczną.

Anonymous - 9 Listopad 2014, 13:33

Osądziła, że zawiadomieniem o zamachowcu kupi sobie czas na czyny, równy jednemu pytaniu bądź jednemu stwierdzeniu. Ewentualnie zmusi do głupiego czynu z ich strony. Myliła się, jak zwykle. I jak zwykle, się do tego nie przyznawała.
Podobno Sophie jest godną poznania osobą, w przeciwieństwie do Cindy, co jest powodem z jakiego wciąż ma się dobrze. Zatem dlaczego bliższe z nią relacje miałyby nie przykuć na nią większej uwagi, a dzieje się wprost przeciwnie?
Może dlatego, że żołnierze nie znają rozwoju sytuacji ze specjalistką od nieobliczalności, prawda?
- Mnie się nie zabiera, ja już mam Właścicielkę! - parsknęła z zadumą okrążającą wykrzyknienie. Ile mozna mieć w sobie z godności by potrafić z zaszczytem mówić o byciu posiadaną przez kogoś? Ta strona Cindy zdaje się nie mieć jej wcale.
Rzuciła z obojętnością jednym kawałkiem maski o podłogę, pod siebie, prezentując foch z przytupem. Drugi przystawiła do gardła.
- Nie mogę Jej opuścić... Więc będę czekać na nią w innym świecie!
Zamachnęła się nim pod gardłem, tą sztywniejszą i ostrą, bo ułamaną, częścią materiału podobnego do plastiku, ale jednak innego, bardziej z tej strony lustra.



Kto oczekiwał czerwonej kreski, rozrywającej głowę od reszty, musiał zadowolić się wyobraźnią. Zamiast krwi popłynęły łzy, zanim wzdłuż szyi, po licach ściągniętych strachem, zanikła nerwowość.
Rozsypał się garnizon negatywu tego świata. Miast nim, nikła dziecięcym, niewinnym poblaskiem swojej sukni.
Nie rozumiała, dlaczego pamiętała jak chce sobie odebrać życie. Nie potrafiła zrozumieć. Odkąd była tylko słodką Cindy i wyrzeźbiła podobiznę gwardzisty (który jej się tak upodobał, a w szczególności jego ubiór) pustka w pamięci wzięła C. za rączkę i poprowadziła do tego momentu. I oschle jej wyszeptała: "radź sobie teraz sama".
Skonsumowanie lodowej figurki okazało się być szkodą dla jej zdrowia.
- Zimno mi... Głodnam... Kim Wy?..
Upadła na podłogę z bezsilności, między przewrócony stołek i rzucającym cieniem stolikiem. Zatrzęsła się z zimna, gęsia skórka ukazała się im tam, gdzie tkanina nie zakrywała zmęczoną jak i oszołomioną wylewną ciemnością tego pomieszczenia, postawę. Podkuliła nogi pod siebie, objęła ramionami.
- Gdzie jest Sonia? Chciałam się z nią spotkać, z tą co jak ja, jest Róży Czarownicą...
I zatkała w pośpiechu usta, prezentując duże oczy. Jak dziecko, które powie o dwa słowa za wiele.
- Nie powinnam o tym mówić nieznajomym, zawsze mnie Ona tego uczyła, ajj... - zaszeptała do siebie, choć mogli i oni ją usłyszeć.
Obawa o siebie i o lukę w pamięci wyglądała z jej oczu niczym bezradny żołnierz z ostatnią kulą wobec sterty zombie. "Zabić siebie - czy już tyle mi zostało?" - myślałby on. Z kolei ona nie miała tej kuli, zatem liczyła, że trójka obcych wyjaśni, będzie miła.
Miła jak ten ogień z kominka w zamku, jak dotyk dywanu z futra niedźwiedzia, czy podobnego gatunku. Miłe były dla niej tylko wyraźne wspomnienia. Kolorowe, rozmaitem pastelem malowane. Szczęśliwe, zakręcone w tęczy kropli ropy zostawionej na asfalcie, niczym poblask włosów Joanne. A krucza czerń prezentowała urwany film pt. "Pamięć Innej Cindy".
Czerń, której nie znała, czerń ciemniejsza od różanej.
Coraz bliżej była szlochania. Tylko jeden wrogi czyn nią roztarga. Szukała wzrokiem oparcia w oczach najbliższego ze strażników.

Soph - 9 Listopad 2014, 14:24

Anarchistka zawiązała końcówki opatrunku na schludną kokardę i wsunęła pod najbliższy obwój bandaża. Całość wyglądała jak każda manufaktura kobiety: do bólu precyzyjna oraz patologicznie nieskazitelna.
Och, to nie tak, że duma i paranoiczna ostrożność Sophie odbierają jej trzeźwy pogląd na sytuację! Gdy żołnierz zaproponował pomoc przy opatrywaniu, dziewczyna zrobiła to, co i wiele poprzednich razy – pamiętacie zamiar schronienia się w cieniu wrogiego, właśnie dokującego okrętu powietrznego, bo wydawało się, że nie ma innych możliwości? – zagrała z losem ryzykując, bo była szansa na zyskanie czegoś. Nie to, że bała się strażnika dzierżącego materiały higieniczne i dlatego nie chciała pomocy; co mógł zrobić, udusić ją bandażem? Po prostu Akrobatka nie była przyzwyczajona, że bywa w jej otoczeniu ktoś, kto chce pomóc szalonemu, niebezpiecznemu Cyrkowcowi. Zareagowała więc po swojemu – wzięła opatrunki i po umoszczeniu się przy blacie stołu zaczęła dezynfekować ranę, komenderując biednym żołnierzem, który sam się wepchnął w paszczę lwa: polej! (cokolwiek to było, Soph ufała, że nie zamierzają jej otruć po tym wszystkim co z nią przeszli. Więcej: obiecała sobie, że w razie czego wróci jako naprawdę upierdliwy Strach.) przysuń! (gazę, opatrunek, się bliżej, naprawdę nie gryzę...) przytrzymaj! (a ja zawiążę; tak, naprawdę sama.) oczyściła i opatrzyła ranę. Krew z drobniutkich, nielicznych rozcięć po szkle wystarczyło przetrzeć resztką bandaża i już nie straszyła wyglądem obłąkańca, który i tak wyglądał z jej oczu i myśli pod postacią Folly.

Być może – wróć, na pewno! – Sophie byłą kobietą, jednak pomimo typowej dla nich psychiki osobą Bugs kierowało coś silniejszego: pragmatyzm. Było wiele sposobów na zdeprymowanie oponenta – pozwolić mu na siebie czekać było tylko jednym z nich. Pomna, czy to świadomych czy nie, rozgrywek Upiornych, uzbroiła się w cierpliwość i zajęła fryzurą. Cały czas jednak siedziała jak na szpilkach, gotowa zerwać z brzegu niedosuniętego do stolika krzesła, wypaść przez któreś drzwi, tworząc wcześniej obronny chaos aerokinezą, w ostateczności przebić się przez okna nie bacząc już na zachowanie tajemnicy. Spojrzała spod rzęs, chyba z przyzwyczajenia, że zachowuje pozory bycia nieszkodliwą niż z faktycznego krycia się, i omiotła spojrzeniem wszystkich siedmiu strażników, ich pozycje, nastroje.

Gdy Rosarium wkroczył do sali, Akrobatka była właśnie w trakcie planowania trzynastego sposobu na wyrwanie się na wolność; szła piątkami i pierwsza piątka obejmowała minimalne szkody na zdrowiu obecnych tu gwardzistów. Gdy usiedli, minimalnie wyprostowała się, zwracając spojrzenie ku przybyłym. Resztki opatrunków, splamione jasnoniebieską krwią, spoczywały na tacy.
– Owszem, wiem o tym – odpowiedziała arcyksiężnej – choć po raz pierwszy widzę taką personę z bliska – dodała grzecznie, z lekkim uśmiechem strażniczka Irvette la Corix, jedynej dziedziczki starego rodu, narzeczonej Oleandra de Roitelette, Królewicza Potworów. W kontekście wypowiedzi mógł jednak się zorientować jedynie arcyksiążę, znający prawdziwą tożsamość anachistki.
Następnie odwróciła się w stronę samego Upiornego. Show must go on. Gdy wyciągnął ręce i złożył je na blacie, bezwiednie zmniejszając między nimi odległość, Sophie mimowolnie odsunęła się po siedzisku krzesła. Zaraz też oparła obutą stopę na krawędzi siedzenia i niemal położyła brodę na kolanie, niby w manifeście swobody oraz braku poszanowania dla Ich Arcyksiążęcych Mości. Dla niej miało to jednak inne znaczenie – odgradzało ją od Rosarium, który i tak był znacznie bliżej niż go sobie żywym życzyła, a także stanowiło dobry punkt podparcia gdyby musiała nagle i błyskawicznie odskoczyć czy rzucić się w kierunku okien, znajdujących się po jej prawej.
Na wspomnienie o dobru Krainy Luster uśmiechnęła się pięknie, ale z czystym sceptycyzmem – nadal, mimo jego zapewnień i argumentów, pomimo darowania jej życia oraz traktowania z najwyższą cierpliwością i godnością, paranoiczna natura Akrobatki nadal pełna była wątpliwości co do jego motywów. A może tylko Cyrkowcy tak mają, że trudno im uwierzyć, iż ktoś może czynić coś sam z siebie, a nie wykorzystywać innych pod pierzyną publicznego dobra?

Ten sam uśmiech zblakł i na ułamek sekundy, nim zupełnie zniknął, przybrał postać nieadekwatnie melancholijnego. Gdyby nie żywoczerwona szminka, dałoby się zauważyć, że zwykle już blade usta Sophie są tym razem niemal pozbawione koloru i konkurują z licem o tytuł Najbielszego Odcienia Bieli.
Jak, na żywe skały, tyś się w to wpakowała, sieroto?
– Dobro – wyartykułowała wolno, gdy strażnik wyszedł z pomieszczenia. Na pytanie o przedstawienie wzruszyła jedynie elegancko ramionami, uniesioną jednak brwią prowokując: jak zamierzasz wytłumaczyć tą niegroźną rzecz, gdy zapytają o szczegóły? – Dobrobyt. W jaki sposób chcesz je zapewnić? Wojsko? Przejęcie kontroli nad gospodarką Krainy? Jak zamierzasz nas bronić przed MORIĄ? – uśmiechnęła się gorzko, półgębkiem. Przeciągłe nabranie powietrza, wewnętrzna próba ułożenia sobie planu, tym razem tej rozmowy. – Nie, ważniejszym jest: jaką rolę będę w tym wszystkim odgrywała ja? A może całe Anarchs, co insynuowałeś wcześniej?
Skąd, u licha, tyle pytań naraz? Może należałoby sporządzić kwestionariusz dla uproszczenia?
Teraz, skoro Upiorny mógł być pewny, że tym razem Sophie zamierza podejść do rozmowy zupełnie poważnie, bez większych gierek i podchodów, być może wysłucha z kolei i jej:
– Zanim zaczniemy na dobre, chcę znać imiona, rasy i moce wszystkich strażników, którzy słyszeli naszą rozmowę w poprzednim pokoju. – Żądanie o tyle absurdalne, co i niespodziewane. Zostało jednak wyjaśnione; o ile można od Sophie oczekiwać typowego, zrozumiałego wyjaśnienia. – Bez tego nie zgodzę się na dalsze rozmowy. A raczej: posłucham twojego monologu i wyjdę gdy będę już mogła, bo tak to ma wyglądać, prawda? Chciałabym też, by na kolejnych naszych spotkaniach, jeśli takie będą, twoją strażą byli zawsze ci właśnie ludzie. – Nie wątpiła, że nie ruszy się w jej kierunku choć o krok bez szczelnie otaczającego go kordonu. – Wierz lub nie, ale nie jesteś jedynym Upiornym, którego mam na głowie. Nie jesteś nawet tym, którego się obawiam, dlatego wszystko czego się dowiedziałeś i czego dowiedzieli się tamci powinno pozostać między tymi tylko ludźmi. Tego żądam jako polisy. – Miała nadzieję, że skojarzy to wszystko z niechęcią do wyjawiania swojej prawdziwej tożsamości i domyśli się, co naprawdę ma nie wyjść poza tą wąską grupę ludzi.

Nie wiedziała, czy coś zdziała, nie miała pojęcia czy nie zostanie po prostu wyśmiana – nie miała wszak żadnych konkretnych podstaw do targowania się. A jednak Rosarium czegoś od niej oczekiwał, czegoś chciał – inaczej nie siedziałaby tutaj i nie patrzyła z tak bliska na skupioną, pozbawioną mimiki twarz o patrycjuszowskich rysach.

Anonymous - 22 Listopad 2014, 16:52

W jednym pokoju Przesłuchiwali Cynthię, w drugim Sophie z Tykiem i jego żoną zawzięcie pertraktowali...
A Sonia? Sonia piła sobie kakao.
A to ci dopiero. Siedzi sobie w Ratuszu, na spokojnie, rozmawiając o Róży i jabłkach, a niemal za ścianą dzieją się takie ciekawe rzeczy! Życie to się dziwnymi torami toczy.
Czarnowłosa Czarownica po raz kolejny spojrzała na Alefię. A było to wtedy, gdy popijała po raz kolejny swoje cieplutkie kakao. Uśmiechnęła się na komentarz pani Alefii, choć czuła się z tym troszkę źle. W końcu mówiły o Róży, prawda?
- Czy ja wiem? Każdy może sobie pozwolić na chwilę nieuwagi, czy niedoskonałości. Jest to rzeczą... - chciała powiedzieć ludzką, ale w porę się zatrzymała, wiedząc że nie będzie to pasować-... normalną dla istot takich jak my- wybrnęła zgrabnie, odkładając kubeczek.
- Tym bardziej, że jest to przecież Róża. Jestem przekonana, że nie tyle co nie chciała nam powiedzieć, ale w natłoku swoich codziennych zajęć i obowiązków najzwyczajniej w świecie o tym zapomniała...- dodała po chwili i choć w planach miała dodanie jeszcze czegoś, to zamilkła.
Możliwe że dlatego, że trudno jest nie przerwać swoich rozmyślań na temat kolejnych słów, gdy twój towarzysz dodaje kolejne zdanie, początkowo nie mające sensu.
A potem dźwięk otwieranych drzwi, szybki ruch głowy i już wiesz, co się stało.
Sonia widziała ją już. To ta dziewczynka, której powiedziała by na nią poczekała . Ta przerażająca dziewczynka, która niemal jej groziła.
I choć w środku panicznie zastanawiała się, co teraz, jej głowa tylko skinęła lekko, w geście przywitania, a jej usta wygięły się w delikatnym, a niepewnym uśmiechu.

Tyk - 22 Listopad 2014, 17:03

Byłem dziś świadkiem sytuacji, w której mój pies budził mnie, próbując wyrwać się z zamknięcia w moim pokoju i dostać do innej części domu. Chodził po schodach, stukał pazurkami o podłogę, szczekał czy wydawał inne dźwięki, aż w końcu musiałem mu te drzwi otworzyć. Tylko że właściwie wcale nie wyszedł, lecz został w środku, kładąc się w drzwiach. Oczywiście nie chcę tutaj czynić tak haniebnych porównań i przyrównywać Sophie do zwierząt, lecz jej zachowanie jest do tego psa niezwykle podobne. Sophie planuje jak wydostać się z tego pomieszczenia, zastanawia się nad tym czy uszkadzać strażników, czy też pozostawić ich względnie nienaruszonych, a przecież wyjście jest otwarte, nikt jej tutaj tak naprawdę nie trzyma. Przecież już wcześniej Rosarium zagwarantował, że po rozmowie wypuści ją, nawet gdyby miała jeszcze w tej samej chwili wrócić na bal i znów go atakować. Jedyna różnica jest taka, że w wypadku Sophie takie zachowanie powodowane jest paranoją, a mój pies jest najzwyczajniej głupi.

Rosarium usiadł wygodnie, opierając obie dłonie na stole, a plecy o krzesło. Czuł się w końcu znacznie swobodnej od Sophie, choć gdyby pominąć całą tę otoczkę paranoicznego strachu przed Rosarium i umożliwiania sobie ucieczki, a także okazywania pogardy dla Arcyksiążęcej pary można uznać, że tak po prostu naszej drogie anarchistce jest wygodnie. I tak też uznał Agasharr i tym samym nie czynił żadnych uwag względem zajętej przez rozmówczynię pozycji. Może jest to podyktowane moim doświadczeniem odnośnie osób siedzących w nietypowe sposoby, które otrzymawszy uwagę stwierdzają, że widzę to, czego nie powinienem. W tym wypadku może i nie ma możliwości nie widzieć czegoś, co jest przed tobą, nie zasłonięte w żaden sposób, to nie jest to również kwestia na tyle istotna by ją poruszać i ryzykować, że kobieta znów zboczy z toru negocjacji i zajmie się sprawami mało istotnymi jak choćby sposób w jaki siedzi.

Tak więc Arcyksiążę wolał nie ryzykować, śpieszno mu było żeby zostać lordem protektorem, w końcu nowy tytuł nierozerwalnie wiązać się musi z nowymi kompetencjami i przywilejami. Znaczy wiązałby się, gdyby tylko nie fakt, że w całym Arcyksięstwie to właśnie Rosarium posiada władzę zwierzchnią i tym samym każdy kolejny tytuł jest tylko ozdobnikiem, bądź symbolem. Pamiętam do dziś jak to wyczytałem w książce do historii prawa, że tytuł pana większości ziem ruskich, którym posługiwali się litewscy władcy sam w sobie zawierał ostrzeżenie, że poza Rusią litewską jest jeszcze inna, która może kiedyś upomnieć się o ziemie, które są jej etnicznie bliższe. Tak też się przecież stało, gdy Księstwo Moskiewskie zmieniło się w Rosję. Dla nas jest to przestroga, by uważnie dobierać swoją tytulaturę i nie dać się ponieść pokusie bycia bazyleusem, czy innym cezarem. W końcu co oznacza przyjęty przez Cromwella i mający być przyjętym przez Rosarium tytuł Lorda Protektora? Nic więcej jak tylko osobę, która wywodząc się spośród najznamienitszych obywateli, czy w tym wypadku mieszkańców, czuwającą nad dobrem wszystkich innych. Stąd jeszcze długa droga do takiej władzy jaką Agasharr ma we własnej domenie.
Gdy padło pierwsze jej pytanie o władzę nie odpowiedział od razu. Czekałem, nie chcąc jej przerywać i zapamiętując wszystko o co pytała. Ten czas był o tyle istotny, że mógł przemyśleć odpowiedzi, ułożyć odpowiednie zdania. Nawet nie dlatego, żeby przekonać Sophie, lecz żeby wyrazić się na tyle precyzyjnie, aby ta zrozumiałą na czym polegają jego intencję. W końcu od nadgorliwego wroga gorszy może być tylko nadgorliwy sprzymierzeniec, który nie rozumie celu, do jakiego się dąży. Dopiero gdy Sophie skończyła uśmiechnął się nieznacznie i i spojrzał na wszystkich stojących w pomieszczeniu strażników, na swoją żonę, a na końcu na Sophie i to do niej skierował słowa.
- Miło mi słyszeć, że się mnie nie obawiasz, w innym wypadku nasze negocjacje byłyby bezprzedmiotowe. Najważniejsze jest jednak, że przynajmniej w części twoje żądania już zostały spełnione, w końcu wszyscy strażnicy, którzy mnie osobiście chronią to ludzie najbardziej zaufani i tym samym zawsze mi towarzyszący. Druga część natomiast jest elementem koniecznym naszej współpracy i nie musisz obawiać się, że będę przed tobą ukrywał tożsamość moich gwardzistów. - Umyślnie starał się nie akcentować warunku, który jej postawił. W końcu nie ma zamiaru wyjawiać jej tożsamości swoich gwardzistów jeśli kobieta odmówi współpracy. Z drugiej strony już teraz się wygadała, stawiając warunki do przyszłych spotkań, a tym samym oświadczając, że wbrew jej wcześniejszym słowom te negocjacje mogą skończyć się zawarciem między nimi porozumienia. Nie zapominajmy też, że wydanie danych swoich gwardzistów komuś, kto nie wykazuje chęci współpracy, a co więcej mówi, że po wysłuchaniu monologu wyjdzie, nawet jeśli słowa te mijają się z rzeczywistym zamiarem, byłoby lekkomyślne i Sophie raczej nie powinna zgadzać się na współpracę z kimś takim.
Tuż po pierwszych słowach kontynuował, tym razem skupiając się na znacznie ważniejszej kwestii związanej z pierwszym pytaniem Sophie. Nie musiała się jednak obawiać o to, że Rosarium wyjawi jej tożsamość, w czym też mógł ją przypadkowo utwierdzić przez zwrócenie się do niej imieniem, którym przedstawiła się przed chwilą. Nie poruszał jednak kwestii kolejnych gwarancji dla niej, mylnie sądząc, że racjonalne wyjaśnienie trafi do szukającej podstępu Sophie. W końcu gdyby chciał jej szkodzić zrobiłby to już znacznie wcześniej, a nie uczynił jej nic jeszcze wtedy, gdy nie miał pojęcia kim ona jest i nie chciał z nią zawrzeć żadnego układu, a jedynie porozmawiać i pogratulować doskonałego wyboru chwili na atak.
- Esmé, odpowiedź już podczas naszej rozmowy padła i jest nią właśnie władza. Wojsko, czy pieniądze są jedyne tymi elementami, które mają chronić ład, a to on sam będzie najlepszą gwarancją dobra dla Krainy Luster. W ramach tego porządku trzeba zakończyć bezprzedmiotowe spory pomiędzy rasami, regionami czy magnatami, czy zapewnić sprawiedliwość, by nikt nie musiał uciekać ratunku o obcych. Ustanowienie nowych zasad pozwoli nam znacznie skuteczniej i efektywniej walczyć z MORIĄ i każdym, kto chciałby zagrozić niezwykłości Krainy.
I tutaj przerwał na chwilę i pochylił się lekko w stronę stołu, jednocześnie unosząc dłonie i opierając na nich podbródek. W końcu trzeba było przejść do roli jaką miało mieć Anarchs, a tutaj trzeba było być niezwykle uważnym, żeby czasem nie obrazić Sophie i tym samym nie spowodować, że ta wyjdzie trzaskając drzwiami.
- Twoją rolą, którą realizowałabyś za pomocą Anarchs byłaby wiedza. Chciałbym żebyś wiedziała o wszystkim, co może być dla sprawy istotne, by informacje te móc wykorzystać w celu ustanowienia ładu. Zarówno jeśli chodzi o zagrożenia, jak i również ludzi, którzy mogliby przysłużyć się sprawie, a także każdej innej cennej informacji. W końcu Anarchs, bez hierarchii o wiele lepiej nadaje się do zadań wywiadu niż Arcyksiążęce Legiony.
Po tych słowach powrócił do wcześniejszej pozycji, lecz nim jeszcze przekazał głos Sophie, dorzucił jeszcze jedno zdanie.
- Sądzę, że nie powinniśmy martwić naszych drogich gości i powiedziemy im, że ten zamach to wybryk MORII, której nie na rękę jest moja zbyt silna pozycja. Koniecznym będzie wtedy odpowiednio odpowiedzieć, powiedzmy małą deklarację objęcia protekcją wszystkich mieszkańców Krainy.
To był jego plan, który będzie realizował niezależnie od Sophie, Chciał jednak żeby kobieta włączyła się sama do tych planów, żeby jeszcze przed wyrażeniem zgody brała udział w budowaniu władzy zwierzchniej Rosarium nad Krainą.

Cynthia
Nawet najbardziej szczere wariactwo nie oznacza, że strażnicy odstąpią od zastosowania środka zabezpieczającego względem Cynthii. Mówiąc szczerze szaleństwo, do którego zalicza się skrajne nieogarnięcie jednej jaźni na temat tego co czyni druga było tylko przesłanką wobec tego, ze osoby takiej nie można wypuścić do gości. W końcu kto wie, czy z grzecznej przestraszonej dziewczynki nie zmieni się nagle w psychopatyczną krzykaczkę, rozgłaszającą wszędzie, że pracuje dla Czarnej Róży. Biedna Dark tak w ogóle, ma naprawdę rozsądnych i pewnych ludzi w Stowarzyszeniu.
Co prawda jeden ze strażników zawahał się, zatrzymał swój krok, lecz na surowe spojrzenie przesłuchującego natychmiast złapał Cynthię i zaprowadził ją, o ile oczywiście ta po drodze nie protestowała przeciwko temu i grzecznie poszła w innym wypadku mamy do czynienia z wleczeniem jej, bądź nawet walką. Sądzę jednak, że dla obu stron najkorzystniejsze jest po prostu zaprowadzenia i żeby nie uniemożliwiać nikomu napisanie posta, zmuszony jestem przyjąć, że do walki nie dojdzie.
Po chwili dotarli zatem do celi, która nie była typową dziurą w ziemi, gdzie wrzuca się skazańca, by ten umierał i tylko czasem z łaski rzuci się mu kawałek bułki, czy cokolwiek innego w ilościach niewystarczających na zaspokojenie głodu. Cela była zwyczajnym pomieszczeniem z sześcioma łóżkami, surowymi kamiennymi ścianami i oświetleniem w postaci jednej kulki - nibyżarówki unoszącej się w samym środku i świecącej niebieskim światłem. Wszystko to sprawiało, że w pomieszczeniu panował półmrok i nie od razu po zamknięciu się drzwi Cynthia zobaczyła postać w wieku studenckim z długą brodą, ubraną w niebieski surdut. Człowiek ten wstał niemal natychmiast ze swojego miejsca i podszedł do Cynthii.
- Koleżankę też wsadzili? - Już można było spodziewać się czegoś złego, skoro zwraca się do niej w ten sposób, niczym akwizytor, bądź bezdomny, z drugiej strony mówił bardzo przyjaźnie i nawet wyciągnął dłoń w stronę Cynthii, by zaprowadzić ją na łóżko. - Przeklęci! Chciałem tylko pożyczyć nieco tego - rozwodnionego zdaniem pewnej osoby, ale to pomińmy... - wina.

Sonia
Alefia nie zdążyła już odpowiedzieć na temat Róży, bo przyjście dziewczynki wszystko zaburzyło. Ta jednak tylko kiwnęła głową na powitanie w stronę kobiety, a następnie podbiegła do Sonii i oparłszy dłonie na jej kolanach, krzyknęła do niej:
- Nie poczekałaś!
Możliwe, że wywołując u niej przesadne przerażenie, po czym jednak zacisnęła swoje rączki na dłoniach Sonii, jakby uważając, że skoro ta rozmawiała z Alefią, to nie można jej nic zrobić, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu osoby, która przegadałaby największych retorów Rzymu, Grecji, a to byłby przecież dopiero wstęp do jej przemowy.
- Jestem zła! Za karę zobaczysz moje lalki! - Powiedziała stanowczo, tupiąc małą nóżką i robiąc kilka kroków do tyłu, by pociągnąć członkinię Stowarzyszenia za sobą.
Natomiast Alefia z początku chciała protestować, lecz później, po pierwszym słowie zmieniła zdanie.
- Nie... - Mówiła do dziewczynki, po czym spojrzała na Sonię i do niej kierowała następne słowa. - Jeśli chcesz możesz iść, co prawda jej lalki są brzydkie, ale zawsze to jakieś umilenie czasu.
Przy czym, wchodząc jej w słowo i mówiąc prawie równocześnie z Alefią, dziewczynka rzekła:
- Moje lalki są ładne!

Anonymous - 22 Listopad 2014, 18:52

Blondynki faktycznie bywają tępe. Ale brunetki i szatynki też. Ale kto mający różowe włosy może być normalny? Poprawka - kto mający jakieś sto lat zachowuje się jak tępa nastolatka? Ano... Sofia.
W tym momencie doszła do wniosku, że w sumie... Może odejść. Chce odejść. Z balu. Teraz. Już. Natychmiast. Tylko jak? Wypadałoby obmyślić wymówkę, by móc odejść od rozmówcy można... Cokolwiek... Uh, co się dzieje z ciętym językiem gdy jest potrzebny? Sofiu! Zacznijże myśleć bo twoje ciało niedługo zastosuje oficjalne oświadczenie dla mózgu, że przestaje współpracować! A tego nikt nie chce, uwierz mi. Znaczy gwałciciel-pedofil może... Ale to nie o to tu chodzi.
Te, ale Kapelusznik nie jest gwałcicielem-pedofilem, no nie?
- Właściwie to kiedyś mieszkałam... Ale teraz to tak nie bardzo... - odparła uprzejmie, przy okazji spuszczając wzrok.
Oh, marna marionetkarko, spod której dłoni tak dawno nie wyszedł żaden twór, obudź z letargu swój umysł długoletni... Może jakiś egzorcyzm by tutaj podziałał? Znaczy egzorcyzm na kapeluszniku. Jakby się nagle zaczęła zachowywać dziwnie... To by się przyłączył. Przecież to kapelusznicy. Oni są najdziwniejsi spośród dziwnych, moja droga... Eh. Sofia jeść, Sofia pić.
Mentalnie wymierzyła sobie potężne uderzenie w policzek i znów popatrzyła na kapelusznika, z trochę jaśniejszym spojrzeniem.
- Ale w tej chwili czuję, że po tak długiej przerwie od wszelakich bali tak długie zostawanie na tym to dla mnie za dużo. Pozwól więc, że się oddalę, by odpocząć, może później się jeszcze spotkamy.
Uśmiechnęła się uroczo do specyficznej osobistości i odwróciła na pięcie podążając w kierunku tłumu, by się z nim zmieszać. Zrobiła to dość szybko, nie dając nowo poznanemu czasu na reakcję.
Ale odpoczynek był tylko przykrywką, rzecz jasna. Bardzo, bardzo chciała już wrócić do domu, i czuła, że dalsze mieszkanie w Mieście Lalek to teraz nie najrozsądniejsza myśl. Przeniesie się. Gdzieś. Jeszcze nie była pewna gdzie, ale to dobra myśl. A później w jej głowie zakołowała jeszcze jedna - jestem z Anarchs, czuję, że większa ilość mnie... ale nie mnie... to dobre rozwiązanie. Uśmiechnęła się do mijanych osób, choć może jednak do siebie? Mniejsza. Szybko oddalała się od miejsca w którym się znajdowała z coraz to mocniejszymi postanowieniami odnośnie siebie i swojego życia.
Po pierwsze zacząć myśleć.
Po drugie wrócić do domu.
Po trzecie... to tajemnica.

//zt

Anonymous - 23 Listopad 2014, 01:42

Dla niej był to już koniec. Poczuła się okropnie z tym obcym, silnym dotykiem. Zero delikatności, zero słów. Zaniosła się płaczem. Była taka bezbronna, wedle siebie niewinna. Wystarczyło raz ją za nadgarstek pociągnąć, a ona sama leciała za strażnikiem, nie stawiając żadnego oporu. Co tylko wymuszał na niej większy krok, traciła równowagę. Krople łez spadały na podłogę, siorbanie nosem nie zapobiegało napływowi wydzieliny do ust. Była wrakiem pięknej dziewczynki, która przyszła na bal w pogoni za Sonią. A teraz padła na podłogę, nie mając ani garstki sił na donośnie beczenie. Łzy ją piekły no policzkach, psychika praktycznie po całości siadła. Co mogła zrobić? Tylko czekać, aż ostatni raz zaśnie.
Ten ostatni raz.


Młody jegomość bez problemu zdołałby ją usadowić na łóżku. Skuliła się na nim w kłębek, drżąc z zimna. Miała gorączkę - w przełożeniu na ludzkie warunki byłoby to około 38.5, ale może baśniopisarki mają inną temperaturę właściwą ciała? Jeśli tak, przeliczcie to sobie proporcjonalnie.
W końcu zdołała spojrzeć na przebywającego tu mężczyznę, a jego pomyślnością byłoby, gdyby nie próbował w żaden sposób jej dotykać, bo od zaraz zadziała mechanizm obronny i zamknie się na niego całkowicie.
- Obudziłam.... się.. w pokoju przesłuchań. A byłam.. na balu, bawiłam się... Nie wiem co się stało... nic nie wiem... chcę do domu... - Długi okres czasu zajęło jej wypowiadanie kolejnych słów, a niektóre brzmiały tak cicho, ze musiał przystawiać do niej ucha, by posłyszeć ze zrozumieniem.
Ujęła w dłonie lodowy klejnot, przetarła policzki z łez. Drobinki cieczy niewiele mogły jej pomóc, a ona nawet nie myślała używać magii. Psychika nie pojmowała myśli ucieczki - z trudem przyjmowała do wiadomości wołania wewnętrznego głosu o ogarniecie się, spróbowanie przejrzenia oczami i odnalezienia się.

Anonymous - 23 Listopad 2014, 11:06

Sonia spojrzała na dziewczynkę tym swoimi dwukolorowymi oczętami, które odtworzyły się, oddając zdziwienie właścicielki.
- Wiem, i przepraszam za to, panienko. Poza tym, wolałam nie brać panienki w centrum zamieszania- stwierdziła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech ciepły i miły.
Oczywiście, bała się, bo jak wiemy wszyscy, te najbardziej niewinnie wyglądające istotki są zazwyczaj najbardziej śmiercionośne. Jednak dziewczynka zachowywała się troszkę inaczej niż wtedy, gdy spotkała ją na balu.
Gdy dziewczynka zacisnęła malutkie dłonie na jej dłoniach, ta podniosła jej lekko i złączyła razem, uśmiechając się przy tym cały czas, uśmiechem nie innym niż tym wcześniej opisanym.
- Rozumiem, że panienka jest na mnie zdenerwowana, lecz uniżenie proszę o wybaczenie- i tylko wtedy, na chwilę, jej mimika twarzy zmieniła się, prezentując delikatny smutek.
Ale i to tylko na chwilę, bo kiedy wspomniała o lalkach, dziewczę ze zdziwieniem spojrzała na Alefię, a potem na dziewczynkę. W sumie, czuła niemalże obowiązek pójścia tam, by jakoś odpłacić dziewczynce zostawienie jej.
- Chętnie pójdę z panienką zobaczyć lalki- powiedziała, patrząc na Alefię. Jakiekolwiek by one nie były, zawsze będzie to ciekawe urozmaicenie. A i może dowie się czegoś nowego?
Byleby nie pożerały dusz. Wtedy byłoby źle.
Spojrzała na kubek kakao, by zobaczyć, czy coś zostało. Niestety, w kubku zauważyła absolutny brak kakao. Szkoda, bardzo dobre było.
No le wszystko pięknie, tylko przecież była tu by porozmawiać z Arcyksięciem. Dlatego spojrzała jeszcze na Alefię i dodała z uśmiechem
- Byłabym wdzięczna, gdyby mnie pani zawołała, jeśli byłaby już moja kolej na audiencję, dobrze?- nie mogła przecież pozwolić na to, by Arcyksiążę czekał. Nawet jeśli dziecko jest złe, kakao dobre, a rozmowa przyjemna.
Wstała więc z krzesełka, nie puszczając dłoni małej dziewczynki.
Małej dziewczynki... no właśnie!
- Panienko, czy mogę poznać twoje imię? - zapytała, gdyż nie wygodne było nie znanie go. Nie będzie się przecież do niej zwracać ,,mała dziewczynko'' a i ,,panienko'' może się po pewnym czasie znudzić.

Soph - 24 Listopad 2014, 18:52


Oparła się mocniej, niemal wepchnęła plecy w siedzisko, a potem zorientowała, że kieruje nią strach. Zwierzęcy strach, którym w poprzednim życiu bezbrzeżnie gardziła. Zawsze była paranoikiem, ale nigdy nie trzęsła się tak jak teraz: niemal niezauważalnie, konwulsyjnie, z zaciśniętą do granic możliwości szczęką, z pięściami gotowymi do uderzenia pierwszego lepszego celu. W poprzednim, lepszym, życiu to ona kreowała strach, nie on ją. Ale – „nie oceniaj mnie na podstawie mojej przeszłości; już mnie tam nie ma”, prawda? I musi się przyzwyczaić, inaczej nie zdoła przetrwać.
W poprzednim życiu zawsze kroczyła po krawędzi, zawsze z niepokojącym uśmiechem na ustach, zawsze wzbudzając emocje – czy to dobre czy złe. I wzbudzi emocje w Rosarium, czy albinos się do tego przyzna czy nie.
Od kilku miesięcy Sophie, Opal, Marina, Ruby, Diana, Saphira, Crystal oraz Esmé i kilka innych szlachetnych koleżanek ukrywało się jedynie, chowało i bało jak mały, bezbronny króliczek, którego ktoś wyrzucił na poboczu, bo się znudził. Z tym, że z zewnątrz wygląda na to, jakby to Bugs porzuciła swoją rodzinę i dlatego teraz ci, którzy ją przed sześcioma laty uratowali, polują na nią.
Wcześniej, dużo wcześniej, Folly nie manifestowała się tak często. Czy to kwestia, że Sophie rozpoznawała teraz dwie główne sytuacje: niebezpieczeństwo i prawdopodobne niebezpieczeństwo, a każda z nich politurowana była warstwą strachu, błyszczącą i przylegającą ciasno do Akrobatki? Czy powinna znów scalić swoją osobowość? U licha, musi porzucić czytanie tych żałosnych, ludzkich książek, do których miała słabość! Z Dziewczyną w stalowym gorsecie na czele.
Niezaprzeczalną prawdą jednak było, że migreny i nieomal namacalna obecność Folly, o swobodnym przejmowaniu ciała nie wspominając, zaczęły się dopiero po ucieczce z Balu Kolejowego, nieszczęsnym Szachmieście i wielodniowym czuwaniu, czy po nią nie idą. Gdyby ktoś ją w tej chwili zobaczył, nie rozpoznałby niezrównoważonej Szalonej Pożogi, o której szeptało się zawsze za jej plecami.

Wyprostowała się naraz i skupiła ostry wzrok na Upiornym, który samymi słowami zmusił ją do siedzenia przy tym głupawym stoliczku, jak na szpilkach, jakby była ofiarą, a on ją uspokajał. Tak to sobie wykreowała w znękanym ucieczką móżdżku, tak to widziała, ta stłamszona potęga, u której podstaw leżały lód w żyłach, serce ze stali i wola, płonąca nieugaszonym ogniem.
W jednej chwili do niej dotarło: sama siebie uczyniła słabą.

Czas na zmianę dekoracji.

Pytanie podstawowe: dlaczego siedziała tu jak trusia, dyskutując – czego zwykle nie robiła – politykując – co nie było jednym z jej talentów – otrzymując i stawiając warunki – które właśnie okazują się być absurdalne śmieszne? Mówił logicznie, a ona nie widziała w tym luk, więc będzie musiała mu zaufać na słowo, a właśnie to było prob...
Podobna do strusia trusia; głowa w piasek – i husia.
Wreszcie zaczynasz myśleć, Pożogo.


Płynnym ruchem, jak to tylko zbyt giętcy Akrobaci potrafią, powstała z miejsca, w którym siedziała w tak dziwny i nienaturalny sposób i, choć wewnątrz nadal drżała z trwogi, pochyliła się swobodnie nad stołem. Krzesło, odsunięte stanowczym ruchem, przemieściło się o kilka cali. Wąskie dłonie oparła płasko w połowie blatu, a jej twarz znalazła się bezpośrednio przed szlachetną buźką Arystokraty, w odległości bliższej niż kiedykolwiek dotąd prócz momentu sztyletowania. Włosy swobodnie spłynęły przez ramię, nieomal muskając powierzchnię mebla, a końcówki grzywki standardowo wpadały do lewego oka, jednak to nie było teraz ważne.
– Władza – rzuciła cichym, napiętym głosem, a potem najzwyczajniej w świecie zamilkła na kilka sekund, nie przestając wpatrywać się w Upiornego wzrokiem, który obecnie sprawiał wrażenie najbardziej żywego z całej postaci kobiety. – Czy wiesz, co widziałam, idąc tu przez Miasto Lalek? Ludzi – z braku innego określenia nazwała ich właśnie w ten sposób; istoty zabrzmiałoby zbyt... nieludzko. – Ludzi, grzebiących w śmietnikach. Kobietę, która poprosiła mnie o coś do zjedzenia, bo musiała uciec z domu i siedzi od dwóch dni za straganami. Marionetkę z wybitym okiem, kryjącą się za rogiem. Pokaż mi – pochyliła głowę ku niemu, a srebrny kolczyk w uchu zakręcił się i zamigotał – że masz władzę, by coś z tym zrobić i będziesz miał każdą upiorną informacje i każden strzeżony sekret.
Po tych słowach odepchnęła się lekkim ruchem od stołu i odwróciła, pozwalając, by te słowa były jej podsumowaniem negocjacji.
Zebrała suknię w garście, by nie podeptać brzegów – dzięki temu nie było widać, jak drżą jej dłonie – i wyszła przez te same drzwi, którymi się tu dostała, mając nadzieję, że wyjście będzie w tamtym kierunku. W pomieszczeniu został po niej z pewnością lekko wyczuwalny zapach lawendy, którym przesiąkały wszystkie ubrania, a także sama skóra Akrobatki. Pierwotny właściciel Kluczykarium najwyraźniej uznał, że czar umieszczający tę woń w wodzie i drewnie jest cudnym, romantycznym pomysłem. Przeklęte zielsko. Ona i lawenda!

[zt]

Tyk - 25 Listopad 2014, 17:29

Rosarium był na tyle zdziwiony nagłym przyjęciem negocjacji i postawieniem przez Sophie warunku, że jeszcze przez chwilę, gdy jej już nie było, siedział na swoim miejscu, patrząc się przed siebie, w miejscu skąd kobieta do niego mówiła. Zastanawiał się nad jej słowami, nad tym czy dobrze ją zrozumiał. Wszystko wskazywało na to, że choć nie uzyskał jeszcze satysfakcjonującego o układu, zdobył coś innego, kto wie czy nie równie istotnego. Przede wszystkim wolną rękę, a raczej obietnicę Sophie, ze nie będzie walczyć przeciwko jego władzy, lecz będzie neutralnie obserwować. Dzięki temu nie będzie zajęty walką z najbardziej zagorzałymi przeciwnikami upiornych i ludzi, którzy mogliby rządzić innymi. Wyeliminowanie, przynajmniej do postaci obserwatorów, anarchistów było pewnym sukcesem. Drugim zwycięstwem, przypadkowym w prawdzie, można nazwać postawienie mu warunku co prawda niemożliwego do realizacji, lecz z drugiej strony zbieżnego z celami samego Arcyksięcia, a tym samym istniała możliwość, że zdobędzie sojusznika w postaci Sophie realizując swoje własne wytyczne.
Arcyksiążę ocknął się po chwili i przechylił lekko głowę, tak żeby być nieco bliżej swojej żony i nieco poprawić jej nastrój, bo biedna siedziała tak i zapewne się nudziła polityką.
- Co prawda jest nieco porywcza, ale musisz przyznać, że pachnie całkiem miło. - I stosując analogię można uznać, że jeśli zapach jest przyjemny, to w głębi duszy i jego posiadaczka taka być musi. Oczywiście myślenie takie jest krótkowzroczne, naiwne i aż brak słów na jego wykpiwanie, lecz może komuś pomoże nie przejmować się tym, co nie jest warte zmartwień.
Arystokrata wstał ze swojego miejsca, nie śpiesząc się i uprzednio opierając dłonie na stole, po czym stanął za miejscem, na którym wciąż siedziała jego żona, dość milcząca persona i wyciągnął dłoń, tak że Rozalina mogła bardzo łatwo chwycić ją swoimi palcami i przy pomocy Rosarium, zbędnej co prawda, wstać ze swojego miejsca.
Gdy też się to stało, a skoro siedzenie tutaj nie ma już dalszego celu, kiedy Sophie, tak jak jej obiecał, opuściła ratusz niezatrzymywana przez nikogo, wypadałoby w końcu udać się do drogich gości i ogłosić, co miał do ogłoszenia, a później spotkać się z tą dziewczynką, która się tak wyrywała do ratowania go - rozkoszna istota. Może też będzie okazja ponownie zatańczyć? Jeden taniec na cały bal to takie marnotrawstwo okazji. Z drugiej strony nie wypadało, skoro zostało się niedawno dźgniętym. Trzeba będzie zatańczyć po powrocie w różanym.
I takie to właśnie myśli zajmowały Rosarium i nie były one świadectwem jego ignorancji, choć za to właśnie mogło zostać uznane. Po prostu wszystko zostało już wcześniej zaplanowane i pomimo pewnej podmiotowej zmiany i zrodzenia się w związku z tym dodatkowych możliwości, plan musiał być dalej realizowany. Mógł więc pozwolić sobie na nieco przyjemności, lecz najpierw obowiązki.
Gdy już stali, a zanim jeszcze ruszyli w stronę schodów przed Ratuszem, skąd Arcyksiążę miał przemawiać, mężczyzna objął jedną ręką swoją żonę i wtulił nos w jej włosy, których kolor tak pięknie upodabniał się do śniegu, który choć zimny, to piękny, szczególnie nocą, gdy zamiast czarni noc mamy biel wymieszaną z szarym niebem. Ze względu na przyjętą pozycję, słowa które skierował do Rozaliny trafiły prosto do jej ucha, przez co wystarczył ledwie szept.
- Dobrze się czujesz? - Oczywiście nie było to pytanie, jakie zadaje się osobą posądzanym o postradanie rozumów. Przejmował się w końcu o swoją żonę, która nigdy przecież się nie zajmowała polityką i najchętniej zajęłaby się beztroską zabawą, a tutaj tyle wrażeń w tak niedługim czasie po jej powrocie z wyprawy.
(I teraz, jako że nie wiem czy post się w ogóle pojawi, to obiecuję, że odpiszę najpóźniej 2 grudnia i powoli będę bal już kończył)

Cynthia
Nieznajomy wysłuchał jej opowieści, po czym jednak położył się na łóżku, wyraźnie nie zważając zbytnio na jej stan. Zresztą wszystko co było widoczne z jego punktu widzenia to zdecydowanie zbyt przewrażliwione dziecko, które napsociło, a nawet nie wie co takiego zrobiło. Nie oznaczało to jednak, że nic nie mówił, leżąc powiedział:
- Naprawdę nie masz pojęcia czemu Cię tu zamknęli? Ten stary co wygląda jak żaba mi aż za dobrze wyjaśnił, a później wylądowałem tutaj.
Z drugiej strony ciekawi mnie czy moja droga Siostra byłaby zła, gdyby ktoś zgwałcił jej człowieka w arcyksiążęcym lochu? To mogłoby być dość dziwne, z drugiej strony zdemoralizowani więźniowie są zdolni do wszystkiego, a sabotując obronę balu nie jest się wcale od nich lepszym.
Czas mijał, a Cynthia za jedyne towarzystwo miała nieco zbyt głośnego i strasznie irytującego, bo wątpiącego w jej szczerość, człowieka.

Sonia
Dziewczynka biegła, przez cały czas trzymając Sonię za rękę i nie przejmując się, że po drodze potrąciła jakiegoś gwardzistę, a kilka kroków dalej za zakrętem kobietę, która upadła na ziemię przez nieco źle dobraną sukienkę. Mimo wszystko Sonia nie miała czasu ich wszystkich przeprosić, mogła rzucić ledwie jednym słowem, bo dziewczynka ściskała jej dłoń swoimi rączkami. Dopiero, gdy znaleźli się już u progu ciemnego pokoju zatrzymała się i obróciła.
- Mów mi Malka i teraz patrz! - Odwróciła się i wzięła ze stolika coś, po czym zamknęła Sonii przed nosem drzwi. Szybko jednak ponownie je otworzyła i poważnym głosem dodała jeszcze: - zaczekaj.
Następnie drzwi zamknęły się na dobre, to znaczy na około pięć minut, po których Malacja wychyliła się i wciągnęła członkinię Czarnej Róży do środka pokazując jej poukładane wszędzie lalki, które na pierwszy rzut oka wyglądał jak żywi ludzie. Jedynie ich oczy, które wyraźnie były szklane, zdradzały, że nie są to żywe istoty. Choć może kiedyś były?
- Prawda, że śliczne? Alefia się nie zna! Chcesz jedną?

Anonymous - 27 Listopad 2014, 22:51

Gdyby była pogodniejsza, gdyby czuła czyjeś wsparcie, a jej wolność nie spotkałaby się z taką odmowa ze strony strażników... Gdyby z Sonią się wybrała, albo chociaż ją odnalazła na balu, zamiast samodzielności się podejmować.
Nie był to czas na rozważanie przeszłości, ale na więcej nie było jej stać.
- Nie mam pojęcia, dlaczego... I... Nie wiem, co dalej robić. Jak...
Chciała stąd uciekać, potrzebowała wyjścia na zewnątrz, na świeże powietrze. Długie minuty leżała na pryczy, walcząc ze słabością własnej psychiki.
Podniosła się, skierowała do ścian zewnętrznych. Szukała czegoś nadzwyczajnego, poczynając od okien, przez zamurowane przejścia/okna, na spękaniach i luźniejszych cegłach kończąc. Dotykała tych rzeczy, wodziła po nich swoimi artystycznymi palcami - spokojnie, bez pośpiechu, przymykając oczy i oddając się czuciu. Na takich miejscach używała swojej mocy postrzegania przeszłości; po to by być może dojrzeć pozostałości po ucieczce, albo za czasów budowy celi. Potrzebowała nadziei, że ucieczka jest możliwa.
Cindy stanowczo nie lubi być więziona bo i rzadko kiedy to jej się zdarzało i nie pamięta, kiedy raz ostatni.

Tyk - 2 Grudzień 2014, 22:40

Biorąc pod uwagę konieczność zakończenia balu, którego czas - liczony od połowy lutego - przesadnie się już rozciągnął, blokując przy tym inne, moje i cudze inicjatywy fabularne, które nie chcą konkurować i dzielić uwagę gracz na dwa lub więcej istotnych wydarzeń, konieczność sfinalizowania poczynionych dotąd ustaleń, zarówno tych w drodze negocjacji pomiędzy Arcyksięciem i Sophią, jak i autorskich rozwiązań arystokraty, sytuację na balu, która wyklucza możliwość dobrej zabaw, a także zachciankę, która tylko dlatego znajduje się na końcu i tylko dlatego nie jest przesłanką jedyną, że swoje zamiary trzeba maskować, by uważni mogli do nich dotrzeć, a ignoranci zadowolili się argumentami, które w żadnym wypadku nie są przeważające, uwzględniając przy tym niską frekwencję mojej drogiej żony i fakt, że nie chciała na razie pisać tu postów, a gdyby nagle zmieniła zdanie, wciąż będzie mogła uwzględnić swoją odpowiedź na moje poprzednie słowa w swoim przyszłym poście, nie godząc w tym samym w dalszy tok zdarzeń, a także nawoływania naszej drogiej Moniki, żeby w końcu formalnie skończyć jakiś bal, postanowiłem, że post ten będzie zawierał już końcową przemowę, po której pozostanie tylko zakończyć możliwie szybko jeszcze toczące się na przyjęciu wątki, lecz nie pozwalając nikomu na dołączanie, zarówno w celach właściwych, to jest tańca, śpiewu i wesoło płynącego czasu przyprawionego zabawą, jak i ze względów mniej godnych pochwały, jak szpiegostwo, czy próba bycia lepszym niż przywódczyni anarchistów.
Znów minął czas krótkiej rozmowy z Rozaliną, po której nie było innej możliwości, arcyksiążęca para musiała pojawić się w drzwiach ratusza, u szczytu schodów, uprzednio zapowiedziana przez jednego z gwardzistów, a więc mająca na sobie spojrzenia wszystkich niemal gości. Arcyksiążę pozwolił więc zostać swojej drogiej żonie nieco z tyłu i podszedł do miejsca, z którego wcześniej przemawiał, wyciągnął dłoń ku gorze, w geście pozdrowienia wszystkich zebranych, a jednocześnie pokazując, że nie jest wcale martwy. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Nikt jednak nie mógł przypuszczać, że był on wywołany uświadomieniem sobie przez Arcyksięcia, że nie przygotował się on do przemowy i będzie improwizował.
- Moi drodzy goście, wszyscy staliśmy się świadkami tego, że w Krainie Luster nie brakuje osób, które dla błahych celów pragną zakłócić nam tę chwilę, w której możemy, ukryci za maskami, odrzucić politykę, prywatne spory czy wszystko, co mogłoby nam przeszkadzać cieszyć się tą chwilą. - - Przerwał na krótką chwilę, patrząc na wszystkich zebranych, dając im odrobinę czasu, lecz nie oczekując jeszcze oklasków. - Nawet jednak po zamachu chciałem, żeby polityka nie miała wstępu na dzisiejszy bal, pierwsze co zrobiłem, to kazałem przekazać wam, byście nie porzucali zabawy z powodu moich ran. - Tutaj teatralnie, bo skoro wiemy, że na zamach był przygotowany, to nie odniósł poważnych obrażeń, sięgnął dłonią do miejsca, w okolicach którego Sophie skierowała swoje ostrze. Nie przestał jednak mówić i kontynuował przemowę. - Zrozumiałem jednak, że drogą do świetności Krainy nie jest ucieczka i dawanie jej mieszkańcom chwili odpoczynku od codziennych zmartwień, lecz wzięcie odpowiedzialności za obecny stan i wykorzystanie wszystkich środków do zaprowadzenia porządku i zapewnienia sprawiedliwości, do czego jestem zobowiązany uwzględniając środki jakie posiadam. - I tutaj zrobił kolejną przerwę, tym razem nie patrząc na tłum, lecz przed siebie. W końcu przyszedł czas na główną deklarację, formułę, dla której cala ta komedia została wyreżyserowana. - Zatem zobowiązany jestem, jako Lord Protektor Krainy Luster, objąć pod ochronę całą krainę, jej piękno i niezwykłość, wraz ze wszystkimi mieszkańcami i oświadczyć, że od tego dnia każdy może przyjść ze swoim problemem na jeden z arcyksiążęcych dworców, niezależnie czy szuka leków, jedzenia, sprawiedliwości, czy tylko rady. Nikomu nie odmówi się wysłuchania, a dla bezpieczeństwa zobowiązuje się do stałego patrolowania ulic wszystkich wspaniałych lustrzanych miast przy pomocy moich gwardzistów. - Tutaj spojrzał na stojących obok nich żołnierzy, po czym jego spojrzenie wróciło do gości i dodał ostatnie już zdanie. - Wybaczcie, że z tym krokiem czekałem tak długo, lecz nie chciałem władzy, która dla wspólnego dobra nie byłaby konieczna. Możecie być jednak pewni, że nie popełnię już tego błędu. Po tych słowach zrobił kolejną dłuższą przerwę, wyciągnął dłoń do swojej żony, pokazując jej, żeby zbliżyła się do niego, po czym objąwszy ją dodał.
- Teraz musicie mi wybaczyć, muszę dzielić swój czas pomiędzy odpoczynek, a realizację obietnic, które wam, moi drodzy goście, dałem. Zmuszony jestem zakończyć ten arcyksiążęcy bal, by już nigdy ne musieć tego przedwcześnie robić w przyszłości.
Gdy skończył mówić jeszcze raz pozdrowił dłonią swoich drogich gości, po czym cofnął się, i wrócił do ratusza. Gdzie też ten post skończę, żeby dać możliwość Sonii pobawienia się lalkami, czy też Rozalinie na jakiś komentarz.

Cynthia
- W celi spędziłaś bardzo dużo czasu, nieznajomy zrozumiawszy, że nic nie wiesz przestał się odzywać. - I tylko ten głos w głowie ciągle CI przeszkadzał, mówiąc kwestie narratora, powodując, że Cynthia nie tylko byłą zamknięta, lecz jeszcze nie do końca wiedziała co się dzieje. Pamiętała tylko jak w końcu, po nie wiedzieć jak długim czasie opadła na łóżko i widziała tylko kamienie, z których zbudowano ściany jej celi, kamienie za którymi była ziemia, mur którego nawet twardogłowa Cynthia nie była zdolna przebić.
Członkini SCR nie wiedziała ile czasu minęło, gdy obudziła się, a przed nią był ogromny pająk, którego każde pojedyncze oko było jak mała róża i który przyglądał się dziewczynce, czekając jakby aż ta się tylko poruszy, by ją złapać. W kącie, za pająkiem leżały już dwa "worki' pajęczyny, uformowane na kształt ludzki, jak robale, które wpadły w sieć. Dziewczyna mogła się chować pod łóżkiem, lecz te było na tyle lekkie, że nie stanowiło ochrony, ucieczki właściwie nie było.

Anonymous - 3 Grudzień 2014, 23:03

Sen napadł ją mgliście, nie pozwalając pamiętać o swoim dokładnym rozpoczęciu się. Sekwencje marów były pełne pasteli, niejasności i asymetrii. Niewiele zdołała zapamiętać z tego wszystkiego, a rozespanie potoczyło się w stronę jawy. Otwarcie oczu ukazało jej pajęczaka, którego mózg powiązał z trwającym snem. Świadomość się ocknęła, ale traktowała w bajecznym tanie odbierane bodźce.
- Pajączek duży, je-eej! - rzekła z radością, spoglądając na jego wielkie oczy i jeszcze większą głowę.
Przekręciła się i podniosłą do siadu, chcąc go pogłaskać.
- To sen, ja wiem że to sen. Sen w którym czuję wszystko doskonale!
Jednakże... coś było nie tak. Chciała by zniknął, ale pozostawał wytrwałym i zdawał się nawet do niej zbliżać, ze złym zamiarem.
- Jej no, znikajże stąd! - krzyknęła, zbierając się w nadzwyczajnym pośpiechu z łóżka, stając nad nim i machając raczkami. - Kleisz się, niedobry! - prychnęła z odrazą, zbierając z sukienki jego wydzielinę. - Idź do swoich much, tam w kącie są, ha! - wydawało jej się, że sama mu wykreowała te kokony.
Udaję, że nie wiem, że to sen, bo mogę, ot.

Anonymous - 15 Grudzień 2014, 12:27

Bieganie w sukienkach nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej. A Sonia miała z tym niejakie problemy, bo przy kunszcie całego jej stroju, rusztowań, ozdóbek, falbanek i tego wszystkiego innego, musiał się mocno kontrolować, bu nie nadepnąć w biegu na rąbek sukni.
Ale starała się. Starała nadążyć nad tym małym wulkanem energii, jakim była przedziwna dziewczynka. Jeszcze chwilę wydawała się jej taka dziwnie spokojna, niemal posągowa, jak dziewczynki z ludzkich horrorów. A teraz biegła z nią, ciągnąc ją za rękę, by pobawić się lalkami.
Ah, niezbadane są ścieżki istot żywych, doprawdy.
Gwardzista, zakręt, kobieta. Wszyscy na ziemi, pod wpływem uderzenia mas małej dziewczynki i Sonii.
- Przepraszamy!- krzyknęła za nimi, odwracając głowę w ich kierunku, chcąc zbadać choć pobieżnie, czy na pewno nic im nie jest.
Biegły jeszcze trochę, gdy po pewnym czasie dotarły do pokoju, na końcu ciemnego korytarza. Masywne drzwi wyglądały jednocześnie pięknie i przerażająco. Ale czego ty się spodziewałaś?
A więc Malka - pomyślała, ciesząc się, że nie będzie musiała już wymyślać nowych synonimów do słowa ,,dziewczynka''. Z uśmiechem miała już przechodzić przez drzwi, gdy one zostały tak brutalnie zamknięte przed jej nosem. Kilka centymetrów i już po nosie!
Zdziwiona Sonia była zdziwiona, dopóki dziewczę znów się nie wychyliło i nie oznajmiło, by Sonia nie poczekała chwilkę.
Szybka kalkulacja. Co robi się, gdy zastaną cię niespodziewani goście?
Sprząta się.
Czarownica westchnęła z uśmiechem, przypominając sobie, że sama stosowała podobną technikę, gdy już ktoś raczył ją odwiedzić. Co więcej, ona chyba nadal ją stosuje.
Aż w końcu, po pięciu minutach, drzwi otworzyły się, ukazując...
no właśnie, co?
W niepozornym pokoiku, wyglądającym jak typowy pokój dziecięcy, były poukładane niemal wszędzie lalki. Ale jakie!
Sonię, która wiele widziała, aż przeszła gęsia skórka. Pierwsze bowiem, co przyszło jej do głowy to to, że są to żywi ludzie. Potem, nie rejestrując żadnych ruchów, uznała że to martwi ludzie.
Niepewnie stawiała kroki, rozglądając się po pokoju, dokładnie badając każdą z lalek, czy aby na pewno się nie ruszyła.
- Na róż kolce, one wyglądają jak żywe!- powiedziała, a w jej głosie było słychać... fascynację? Otóż dokładnie. Fakt, na początku zlękła się trochę, ale lęk stopniowo było przeganiane przez zainteresowanie. W końcu, hej - i ona nie jest niewiniątkiem. A nawet jeśli rzeczywiście były wykonane one z istot żywych to, po pierwsze - autor musiał mieć niezwykle wprawne ręce, gdyż umiejętne uchwycenie i zachowanie wyglądu ludzkiego, jak i też zakonserwowanie skóry by nie gniła jest czymś naprawdę trudnym, poza tym- to co martwe, nie zagraża. W większej części, oczywiście.
- Niesamowite... - westchnęła, zajęta podziwianiem, na tyle, że o mało nie przegapiłaby pytania Malki!
- C-co? Wziąć...? Nie wiem, czy mogę, panienko- powiedziała z uśmiechem, choć wizja posiadania takiego cudu była kusząca.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group