To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Historie Postaci - O niezdarnym kocie, co z spadł z drzewa

Lucy - 29 Czerwiec 2015, 00:46
Temat postu: O niezdarnym kocie, co z spadł z drzewa
Znalazłem kota…
Dziewczyna stała na murze, który zdecydowanie był wyższy od niej samej. Widziałem jak unosząc twarz ku niebu, zamknęła oczy i rozłożyła ręce, aby po chwili zacząć obracać się wokół siebie.
- No skarbie, to nienajlepszy pomysł – przeszło mi przez myśl, lecz ku mojemu zdziwieniu dziewczę nie wyglądało, jakby miało stracić równowagę. Stałem tam obserwując, jak krople deszczu spływają po jej uroczej buzi. Skromna sukienka, którą miała na sobie, przylegała do jej stanowczo za chudego ciała. Ona sama cieszyła się niczym małe dziecko, które otrzymało wymarzony prezent. Ten obrazek nie trwał jednak długo, gdyż istotka musiała wyczuć moją obecność i jednej chwili zatrzymała się, patrząc w moim kierunku. Zdawała się być zmieszana, a jednocześnie poirytowana faktem, że ktoś miał czelność obserwować ją w tej sytuacji. Staliśmy tak nieruchomo przez chwilę, gdy nagle zrobiła krok w tył z wyraźnym zamiarem ucieczki. Był to ruch jednak na tyle nieostrożny, że majestatycznie ześlizgnęła się z muru, natomiast grymas bólu malujący się na jej twarzy podczas lądowania, nie wróżył niczego dobrego. Co za niefart, trafił mi się niezdarny kot, który w dodatku nie spada na cztery łapy. Podszedłem bliżej, aby sprawdzić czy nic jej się nie stało. Siedziała tam, mocno zaciskając chude palce na spuchniętej kostce. Podniosła głowę, by móc na mnie spojrzeć. Wyglądała uroczo z wilgotnymi kosmykami przyklejonymi do twarzy. Wyciągnąłem do niej dłoń, chcąc pomóc jej wstać, lecz ona zupełnie zignorowała ten gest. Oparłem się więc o mur i z ironicznym uśmiechem obserwowałem jej nieudolne próby powrotu do pozycji pionowej. Muszę przyznać, że jej głupi upór nieco mnie bawił. Zobaczywszy, że nic nie zdziała, podwinęła nogi pod brodę, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie zamierza prosić o pomoc. Co za uparte kocisko. Cóż mogłem zrobić? Przecież nie zostawię rannej dziewczyny samej na deszczu. Nie zważając więc na jej protesty, zaniosłem małego uparciucha do swojego mieszkania. Żebyście widzieli jaka była obruszona, po prostu zero wdzięczności. Na miejscu dałem jej suche ubrania i opatrzyłem nogę. Wydawała się być złamana. Oznajmiłem, że na czas rekonwalescencji zostaje tutaj. Och, jakże okrutna to była dla niej wiadomość. Czemu zaproponowałem coś takiego zupełnie obcej osobie? Widać było, że nie ma dokąd wrócić, a w tej sytuacji nie mogłem tak po prostu wyrzucić jej za próg. W taki oto sposób poznałem Lucy. Dla niej to spotkanie z całą pewnością do najprzyjemniejszych nie należało.
Początki naszej znajomości nie były łatwe. Zdawało się, że niespecjalnie ufa ludziom. Każde pytanie o powód jej znalezienia się na ulicy zbywała lekkim uśmiechem i słowami „zwierzęta szybko się nudzą i stają się uciążliwe, nieprawdaż?”. Dawała jasno do zrozumienia, że nie ma sensu pytać o jej przeszłość. Lubiła natomiast rozmawiać ze mną na każdy inny temat. Z każdym dniem jej dystans w stosunku do mnie powoli zanikał. Stan jej kostki szybko się poprawiał. Trochę szkoda, zdążyłem polubić jej towarzystwo. W dniu, w którym mogła stanąć na nodze nie odczuwając bólu oznajmiła, że wyrusza w podróż i zapytała czy zanim odejdzie może coś dla mnie zrobić. Nieco bez zastanowienia rzuciłem „wróć do mnie”, po czym cały czerwony sprostowałem „miałem na myśli, żebyś odwiedziła mnie, jeżeli będziesz w pobliżu”. Nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się lekko.


***


- Nienawidzę pogody w Krainie Luster, jest taka nieprzewidywalna – mamrotałem pod nosem, obserwując płatki śniegu spadające za oknem. Zastanawiałem się jak sobie radzi pewien dachowiec. W zasadzie nie było dnia, abym o niej nie myślał. Od jej odejścia minęło pięć miesięcy – pewnie już o mnie zapomniała. Pogrążony we własnych myślach prawie nie usłyszałem cichego pukania do drzwi. Nie powiem, zdziwiła mnie późna pora, jaką wybrał sobie mój gość. Otworzyłem drzwi, z zamiarem wygarnięcia stojącej za nimi osobie, gdy mój wzrok padł na parę jasnych kocich uszu. Nie mogłem w to uwierzyć. Stała tam z wilgotnymi włosami i ubraniem pokrytym cienką warstwą białego puchu. Widząc zdziwienie na mojej twarzy, uśmiechnęła się i oznajmiła – obiecałam, a ten kot zawsze dotrzymuje obietnic.
Na przestrzeni kilku kolejnych lat często znikała. Nie było sensu jej zatrzymywać. Podejrzewam, że miałoby to odwrotny skutek. Wracała tu, bo wiedziała, że gdy znowu najdzie ją ochota, bez przeszkód będzie mogła ruszyć dalej. Oczywistym dla mnie było, że to miejsce nie jest dla niej domem. Skłamałbym jednak gdybym powiedział, że nie brakowało mi jej podczas tych wędrówek. Wiedziałem jednak, że wróci, zawsze wracała.


***


W zasadzie nie wiem co się stało. Ona oczywiście nie chciała o tym rozmawiać. Po powrocie ze swojej ostatniej wyprawy prawie nie wychodziła z domu, przesiadując całymi dniami na oknie i czytając książki. Gdy miała lepszy dzień i ochotę na towarzystwo przychodziła do mnie, po czym kładła głowę na moich kolanach. Miała też koszmary. Niemal codziennie wyczuwałem ich kuszącą aurę. Wtedy popełniłem pierwszy błąd…

Miejsce wyglądało na jedną z biedniejszych ulic większego miasta. Wszystko dookoła spowijały kłęby ciemnego, gęstego dymu. Ludzie w popłochu uciekali w bliżej nieokreślonym kierunku. Ludzie? Marionetkarze? Nie dostrzegłem żadnej istoty o cechach charakterystycznych dla przedstawiciela którejkolwiek z ras zamieszkujących krainę luster. Niektórzy z nich nieśli na plecach tobołki z rzeczami, które udało im się uratować. Przyczyną całego zamieszania był pożar tuż za moimi plecami. Odwróciłem się i poczułem na twarzy bijące od niego ciepło. Gdyby to miało miejsce w rzeczywistości, z pewnością miałbym problemy z oddychaniem. Wtem dostrzegłem postać biegnącą w moim kierunku. Była to kobieta niosąca na rękach małego kociaka. Posadziła go na ziemi w bezpiecznej odległości od źródła ognia, uspokajając słowami – spokojnie kochanie, za chwilę do ciebie wrócę, po czym oddaliła się w stronę jednego z płonących domów. Niestety nie miała tyle szczęścia. Walący się budynek odciął drogę ucieczki kociej mamie, a jej ciało z pewnością szybko zostało strawione przez ogień. Obraz zaczynał się rozmazywać, co oznaczało koniec snu.

Znów siedziałem w małym, przytulnym saloniku znajdującym się w moim mieszkaniu. Patrząc na popołudniowe niebo zastanawiałem się nad prawdziwością tego co ujrzałem. Sny mają to do siebie, że lubią manipulować rzeczywistością. Nie byłem w stanie określić czy to, co zobaczyłem było fragmentem jej wspomnień. Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos kroków Lucy. Jej obojętny wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego.
- Jak się spało kotku? – spytałem, siląc się na naturalny ton głosu.
- Zadziwiająco dobrze. Bardziej zaskakujący jest jednak fakt, że po raz pierwszy od bardzo dawna nie pamiętam co mi się śniło. Może zechciałbyś mi opowiedzieć? – jej oczy zdawały się wypalać dziurę w moim ciele. Nie było sensu kłamać, ona i tak wiedziała. Opisałem jej ze szczegółami co zobaczyłem, a wraz z postępem opowieści widziałem, jak zmienia się wyraz twarzy mojej towarzyszki.
- Nie miałeś prawa siedzieć w mojej głowie – jeszcze chyba nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. Nie zwracała uwagi na próby przeprosin, moje słowa do niej nie docierały.
- Chyba nie myślisz, że zrobiłem to po to, żeby ci zaszkodzić? Uwolniłem cię od tego koszmaru, okazałabyś odrobinę wdzięczności. Naprawdę jesteś uciążliwa – odparłem z irytacją, niemal natychmiast żałując tych słów. W tym momencie jej twarz była pozbawiona jakichkolwiek emocji. Po chwili po prostu wyszła. Tak bez słowa. – Wróci- pomyślałem i pełen wyrzutów sumienia wróciłem do własnych obowiązków. Nawet nie zauważyłem kiedy zrobiło się ciemno. Nie było jej dostatecznie długo, abym zaczął się martwić. Wyszedłem z domu w celu odnalezienia tego niesfornego kociaka. Chłód nocy sprawił, że poczułem niepokój. Coś z pewnością musiało się stać. Lucy może i była dumna, ale nie głupia, żeby spędzić noc na zewnątrz przy takiej temperaturze. Przeszukiwałem okolicę, aż w końcu natknąłem się na strażników z Różanego Pałacu. Jeden z nich niósł na rękach dziewczynę. Była nieprzytomna, w każdym razie tak mi się wydawało. W świetle latarni dostrzegłem, że ma podarte ubranie i rozciętą prawą dłoń. Przyjrzałem się jej dokładniej… To była moja Lucy! A ja? Stałem tam niczym sparaliżowany i patrzyłem jak zabierają moją towarzyszkę do pałacu. Czemu za nimi nie pobiegłem? Nie byłem w stanie nic zrobić, to przecież była moja wina. Gdybym nie ja, nic złego by się jej nie przydarzyło.
Od tamtej pory widziałem ją tylko raz, przechadzającą się po różanym ogrodzie. Jak mógłbym jej nie rozpoznać. Ona również mnie dostrzegła. Obdarzyła mnie uśmiechem, lecz w jej oczach dostrzegłem tylko smutek. Nie podeszła i ja także tego nie zrobiłem. Staliśmy tak przez z chwilę w milczeniu, po czym Lucy odwróciła się i dołączyła do stojącego nieopodal mężczyzny. Odprowadziłem ich wzrokiem w kierunku pałacu. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że już nie wróci.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group