To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Historie Postaci - Historia Gryfa

Gregory - 28 Grudzień 2015, 13:04
Temat postu: Historia Gryfa
Jak opisać historię kogoś, na którego ciało składa się tak wiele różnych istot? Narodziny w lwiej jaskini, szorstki dotyk języka matki i delikatność jej kłów, kiedy niosła go ze sobą? Dorastanie z rodzeństwem, atak kłusowników, śmierć bliskich i sprzedanie małpoludowi w czarnym materiale? Jasny blask, kiedy świeżo utwardzonym dziobem wydostawał się z jaja, ogłuszający pisk swój i swojego rodzeństwa, ten sam dla tych wszystkich ptaków, które oddały swoje ciała, aby mógł istnieć?
Najprościej będzie opisać tą część, która niegdyś była człowiekiem, ponieważ zwykle to uznawane jest za „prawdziwą historię”, mimo iż jest warta tyle samo, co pozostałe.
Był taki czas, gdy Grega naprawdę interesowała swoja przeszłość. Rano budził się z wyciem w swoim koszyku i po przybraniu już ludzkiej, wyposażonej w kciuki postaci, prędko zapisywał wszystkie strzępki wspomnień, jakie zdążyły pojawić się w jego snach. Po pierwsze, musiał się kiedyś urodzić, to było pewne. W notatkach zachowały się opisy pokoi, które przemierzał w różnych okresach swojego życia, osób, które mogły, choć wcale nie musiały być jego rodziną. Gdzie konkretnie żył? Z pewną dozą niepewności mógł stwierdzić, że dzieciństwo spędził w Walii, ponieważ zdarzało mu się dostrzegać sylwetkę czerwonego smoka wśród zielonych pól (w jego notatkach wizerunek ten wraz z analogicznym herbem Walii został po kilkakroć zakreślony czerwonym markerem). Nie mogło być tragiczne, nie spotkały go żadne traumy, a nawet, jeśli nie było tak kolorowo, to koszmar, jaki przeżył w laboratoriach MORII, zagłuszył wszystko. O tak, rzeźnicy, którzy się nim zajmowali, zwykle unieruchamiali go bez wprowadzenia w stan narkozy, podając tylko preparaty na zwiotczenie mięśni. Zapewne liczyli, że ból stępi w nim wszystkie ludzkie odruchy, pozostawiając jedynie karność i zdolność kalkulacji, oraz inteligencję przestrzenną. I okrucieństwo, gdyż człowiek, jak wiadomo, jest najokrutniejszym ze zwierząt. Czy im się udało? Na pewno doprowadziło go to do obłędu, ale o tym za chwilę…
Po wyklarowaniu sobie mniej-więcej obrazu dzieciństwa, Greg skupił się na wspomnieniach z dorosłości. Był z tym nawet u paru psychoterapeutów i hipnotyzerów, mimo silnej obawy, że mogliby go spróbować zabić, kiedy będzie leżeć zrelaksowanym na kozetce. Nie zachwycił go fakt, że prawdopodobnie był on policjantem – żaden z psychiatrów nie dożył końca kuracji. Przynajmniej poznał kres swego poprzedniego życia.
To miała być szeroko zakrojona akcja policyjna, złapanie Londyńskiego gangstera, który przebywał właśnie w swojej willi w Glassville – prawdopodobnie mieszkał tam również Greg. Otoczyli go ze wszystkich stron, szef krzyczał coś przez megafon, całość wyglądała jak kadr z hollywoodzkiego filmu akcji. Po chwili zaczęła się strzelanina. Człowiek, który stanie się Gregiem, postanowił samodzielnie złapać drania. Razem z partnerem wbiegł do środka, aż na wewnętrzny dziedziniec, gdzie helikopter gangstera szykował się do odlotu. Nawet udało mu się go przypomnieć – łysy, prosiakowaty grubasek w białym gajerze, otoczony ze wszystkich stron swoimi gorylami, którzy pruli w nich ołowiem. To było jak samobójstwo. I było.
Myślał, że zabierają go do szpitala. Samochód wyglądał nawet jak karetka, a może była to tylko atrapa? Reszta zamienia się w chaos, bój, czarną mgłę, wspomnienia tresury, kiedy worki z piaskiem i słupy do ostrzenia pazurów zmieniły się pewnego dnia w ludzi odzianych w mundury z innej epoki, posiadających nadzwyczajne moce. Jego umysł wyłączył się w tym okresie, zobojętniał się na wszystkie bodźce, słowem - stał się pożądaną przez MORIĘ maszyną do zabijania. Po ataku Lustrzan służył jako pies łańcuchowy, szczuto nim eksperymenty lub jeńców, którzy próbowali wydostać się z laboratorium.
Raz biegł za jednym z nich za daleko - przez Karminowe Wrota, aż do serca ciemnego, głębokiego lasu. Wiedział, że powinien już wracać, ale głód i instynkt łowczy były silniejsze. Chłopak w wysokim cylindrze, uciekał niezdarnie, potykał się o własne nogi - jakże łatwo było zmniejszyć dystans między nimi. Kiedy w końcu go dopadł, nie wiedział jak wrócić do siebie. Zabijając pragnącego wolności, sam stał się wolny...

Początkowo GRF czuł się samotny, zagubiony - leśna dzicz była tak różna od tego, do czego zdążył się przyzwyczaić. Podczas samotnej tułaczki po Krainie Luster zaczęły budzić się w nim ludzkie odruchy. Niestety, wspomnienie bitwy odcisnęło trwały ślad na jego psychice. Jego treserzy i oprawcy nabrali w jego wspomnieniach cech demonicznych, Gregowi zdawało się, że cały czas go gonią, że są wszechobecni, czyhają na niego za każdym rogiem. To był koszmar.
Pewnego dnia ujrzał na skraju lasu dziwny, kolorowy budynek uszyty z materiału. Nie wiedział, czym on jest, ale wzbudził jego zaciekawienie. Bardzo powoli podkradł się bliżej - pachniało tam okropnie, a jednocześnie w dziwny sposób ekscytująco. To właśnie ten fetor przypomniał mu o istnieniu cyrków. Sam fakt, że po pierwsze - był uciekinierem, chcącym ukryć się przed całym światem, a po drugie - dziwaczną kreaturą, uświadomił mu z całą swą ironicznością, że jest to miejsce dla niego. Szybko odszukał Sztukmistrza i po chwili negocjacji (skupiających się przede wszystkim na przypomnieniu sobie angielskiego oraz wytłumaczeniu wielorękiemu, że nie interesuje go rozerwanie mu flaków... na razie) znalazł sobie przyczepę i zarobek – początkowo pracował jako zwierzę estradowe, przy czym zaznaczył wyraźnie, że podczas występów każdy, kto naruszy jego strefę osobistą, zostanie zjedzony. Sztukmistrz początkowo nie chciał się na to zgodzić, obawiając się bezpieczeństwa klienteli, lecz zainteresowanie Gregorym rosło tak szybko, że w końcu poddał się jego woli. Parę miesięcy później zasłynął jako „Niesamowity Człowiek-Bestia”, kiedy udało mu się wytworzyć drugą, ludzką postać. I tak sobie żyje aż do dziś…

---

Kiedy trzech członków załogi, w tym pani Kapitan zniknęło w dość nieoczekiwanych okolicznościach, na barki Gregory’ego spadło wyjaśnianie wszystkiego komisji Arcyksięcia, a nie była to przyjemna rozmowa. Wypytywano się o powód i cele tego zniknięcia, po czym zaproponowano prowadzenie misji przez jednego z ichnich agentów, jednak Greg nie chciał się na to zgodzić. Utrzymywał on, że wystarczy mu jedynie odnaleźć Jocelyn D’voir, aby misja mogła być kontynuowana. Poza tym podjął się tego całkiem sam, nie chcąc przyjmować pomocy od nikogo z drużyny, pozwalając im odejść swoją drogą. Daliby sobie radę, w końcu byli dorośli (może oprócz Prismy, ale Prisma była… specyficzna na tyle że nie chciał się o nią martwić, ani nawet o niej myśleć). Liczył, że odnajdzie ją lada dzień, że wszystko będzie dobrze...
Poszukiwania zajęły mu rok. Jako człowiek przeszukiwał dokładnie wszystkie miejsca, w których zbierali się opętańcy, wynajmował kolegów z branży i wychwytywał każdą informację o czarnoskrzydłej, opętanej kobiecie i tajemniczym kapeluszniku (nie znał on nawet jego płci!), zaś we własnej skórze przeszukiwał lasy i górskie ostępy, tropiąc jej zapachu w nawet najbardziej absurdalnych miejscach, a jego desperacja narastała z dnia na dzień. Przestał spać, zastanawiając się nad powodem jej odejścia. Czy została porwana? A może zostawiła go sama, nareszcie zdając sobie sprawę, że z potworem takim jak on nie da się żyć? Ale… przecież powiedziała mu na pożegnanie, że go kocha. Powiedziała! A może… może już dawno leży zakopana gdzieś pod jakimś drzewem. Ze stresu zaczął palić coraz więcej, a poszukiwania Joce zaczęły zajmować go nawet bardziej niż poszlaki dotyczące jego własnej przeszłości. Aż nadszedł dzień, w zdał sobie sprawę, że to wszystko na nic. W jednym z czarnorynkowych domów aukcyjnych zobaczył on parę olbrzymich, czarnych skrzydeł zamkniętych w szklanej gablocie, lśniących wszystkimi kolorami tęczy jak czarny diament. Nie wiedział, czy należały one do Jocelyn, ale to one uświadomiły mu, że jedyna dziewczyna, która pokochała jego prawdziwą postać, jest już prawdopodobnie martwa. Nie pytał się nawet, skąd je wzięli. Po prostu wyszedł, chcąc zapomnieć.
Ponad pół roku zajęło mu zapominanie. Przez siedem miesięcy pielgrzymował z klubu do klubu, z tawerny do tawerny, z burdelu do burdelu, wydając każdy zarobiony grosz na nierządnice i alkohol. Każdą kolejną noc chciał zagłuszyć hukiem zabawy, aby przeżyć ową żałobę jak najszybciej, odczuwać jak najmniej bólu i żalu. Pewnego dnia ktoś zaproponował mu morfinę, a równia pochyła, po której się staczał, zmieniła się w Wielki Kanion. Brał wszystko – grzyby, eliksiry halucynogenne, opium, betel, księżycowy pył, liście koki. Owszem, nie myślał już o Jocelyn, tak, jak nie myślał też o niczym innym jak tylko o kolejnej dawce „piękna”. Przerażająco schudł i zapuścił się, a kiedy przyjaciele z cyrku chcieli jakoś odciągnąć go od nałogu, to on odciął się od nich, skazując się na dobrowolną banicję. W pewnym momencie przestał nawet palić papierosy, aby zaoszczędzić na kolejnych działkach i nie był już w stanie przyjmować ludzkiej postaci. Akurat traf chciał, że z tego potwornego syfu wyciągnął go gość, o którym Greg nigdy nie myślał specjalnie przychylnie – Egon, marionetkowy krawiec i niedoszły towarzysz w pirackiej przygodzie. Pomógł mu ogarnąć swoje życie na nowo.
Ostatnie półtora roku zajęło mu wychodzenie z nałogu, a był to proces nader bolesny i ciężki. Wiedział, że już nigdy nie uwolni się od głodu, ale starał się osłabić go silną wolą – choć od samych papierosów nie chciał się specjalnie uwalniać, gdyż potrzebne mu były z powodów czysto praktycznych. Chodził nawet do kółek wsparcia w Glassville. Nie było lekko, zdarzały się momenty kompletnego załamania, kiedy leciał jak pies po upragnioną dawkę, ale powoli wychodził na prostą. Wrócił z czasem do cyrku i do zawodu najemnika, ponownie zaczął uczęszczać na siłownię. Po tym czasie wyglądał prawie tak, jak trzy lata temu, z tym że stał się wyraźnie bardziej ponury i cichy. Kiedy przez długi czas nie otrzymywał żadnych nielegalnych zleceń, zatrudnił się w klubie nocnym „Na gorąco!” na stanowisku ochroniarza i od czasu do czasu bramkowego – może i niepozornym z racji wzrostu, ale diabelnie skutecznym. Teraz żyje mu się stabilnie i nudno, utrzymując się w stanie czystym już trzeci miesiąc. Zastanawia się tylko, czy nie jest to cisza przed burzą...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group