To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Historie Postaci - Historia Bane'a

Bane - 8 Lipiec 2016, 00:30
Temat postu: Historia Bane'a
- Powiedz mi Bane... jak to jest, że w dalszym ciągu pozostajesz bezkarny?
Blada, bezwłosa dziewczyna uśmiechnęła się lekko, poprawiając się powoli w szpitalnym łóżku. Siedzący nieopodal przystojny mężczyzna zaśmiał się głośno i spojrzał na kobietę rozbawiony, szukając potwierdzenia, że pytanie naprawdę wybrzmiało na głos.
- Pytasz serio, Kylie? - otarł dłonią łzę rozbawienia, która pojawiła się w kącie oka. Dziewczyna patrzyła na niego wyczekująco, uśmiechając się delikatnie. Kiwnął głową, zachęcając go do odpowiedzi.
- Widzisz siostrzyczko – zaczął Bane, odchrząkując – Jestem po prostu zbyt dobrym plastykiem. Powiedz mi, gdybyś była sędziną, zabrałabyś się za sprawę mężczyzny który starannie ukształtował twój nosek? Albo odessał to i owo w tyłeczka? - znowu się zaśmiał – To nie kwestia bezkarności, Kylie. To kwestia tego, że nikt w tym mieście nie zdoła mnie skazać.
Dziewczyna patrzyła uważnie na swojego brata, śmiejącego się z całej sytuacji. Uśmiech z jej ust zniknął, popatrzyła mu w oczy ze smutkiem.
Zapadła nagle cisza. Bane popatrzył na siostrę ze zdziwieniem, czekając na to co ona powie.
Kylie wyciągnęła dłoń i chwiejnym ruchem, chwyciła jego długie palce. Zacisnęła rękę.
- Bane... Skończ z tym. - powiedziała cicho, ze smutkiem. Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem.
- Niby z czym? - zapytał. Gdzieś w tyłu głowy pojawiło się rozdrażnienie. Zmarszczył brwi.
- Z tym wszystkim, Bane. - wytłumaczyła niejasno Kylie – Z kobietami, rozrzutnością, alkoholem...
Mężczyzna żachnął się i wyrwał dłoń. Wstał i stanął tyłem do siostry, patrząc przez okno na pusty trawnik.
- Bane, proszę cię... - zaczęła ponownie dziewczyna – Nawet do mnie przychodzić pijany. Przecież czuję.
- I co z tego? - warknął, nie odwracając się do niej.
- Są ważniejsze rzeczy niż picie, prostytutki i pieniądze. Zainwestuj w coś... mądrzejszego.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Gniew obudził się w nim niespodziewanie, zacisnął pięści chcąc powstrzymać wybuch.
- Zainwestuj w zdrowie, Bane. Zdrowie ma się tylko jedno...
- A ty myślisz, że w co ładuję większość swojej kasy? - odwrócił się nagle i krzyknął w stronę siostry, Jego twarz zaczerwieniła się niebezpiecznie. Kylie zaskoczona spojrzała o oczy brata.
- Myślisz, że swoje leczenie masz za darmo?! - wrzasnął, wymachując ręką. Dziewczyna skuliła się wystraszona, do jej oczy napłynęły łzy.
- Chemia, te wszystkie terapie... To wszystko kosztuje Kylie! - krzyczał. Jego siostra rozpłakała się chowając twarz w dłoniach. Trzęsąc się, szlochała. Żałowała, że poruszyła tak drażliwy temat.
- Bane... To nie tak... Ja nie chciałam schodzić na ten temat – zaczęła tłumaczyć przez łzy – Ja po prostu się o ciebie martwię...
Mężczyzna w dalszym ciągu krzyczał, jakby w ogóle nie zauważył, że siostra próbuje z tego jakoś wybrnąć.
Gdy wreszcie się wykrzyczał i odrobinę ochłonął, wkradł się chłód. Bane podszedł do leżącej siostry i pochylił się nad jej łóżkiem.
- Zostałaś mi tylko ty, Kylie – powiedział z pozornym uczuciem w głosie. Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą, a jej brat cmoknął ją w czoło. Wychodząc odwrócił się w drzwiach i spojrzał na nią.
Kylie podniosła dłoń i pomachała mu nieśmiało.
- Do zobaczenia bracie, przepraszam za dzisia... - nie dokończyła. Przerwał jej Bane.
- Zostałaś mi tylko ty, Kylie – powtórzył beznamiętnie – Ale pamiętaj, że żyjesz tylko i wyłącznie dzięki mnie i moim pieniądzom...


- Dziękujemy serdecznie, panie doktorze. Dzięki panu, moja żona znowu czuje się wyśmienicie, i do tego wygląda pięknie! - piał zachwycony nowym tyłkiem żonki, mężuś.
Takich dni jak dzisiaj Bane nie znosił wyjątkowo. Na zewnątrz upał, klimatyzacja w klinice ledwo dawał radę. Monotonny grafik dawał się we znaki, pocieszało go tylko jedno. Albo jedna.
Zarumieniona żoneczka, siedząca obok zachwyconego jej tyłkiem mężusia, patrzyła prosto w oczy lekarza, posyłając mu wyraźne sygnały. Na jej jasnym czole sperlił się pot i Bane doskonale wiedział, że nie jest to tylko zasługa upału. Przyglądał się pacjentce, nie dając po sobie niczego poznać.
Mężuś trajkotał coś o kompleksach żonki, o tym jak jej było źle, o ich problemach łóżkowych które dzięki poprawie tyłka teraz powinny minąć...
Bane ukradkiem patrzył na zegar wiszący na ścianie obok. Wiatrak działał na całego, owiewając mu twarz i sprawiając, że doskonale czuł zapach kobiety, delikatnych kwiatowych perfum i rozgrzanego ciała.
- Tak, bardzo się cieszę, że jest pan zadowolony – powiedział w końcu, zniecierpliwiony monologiem zadowolonego klienta – Jestem zawsze do usług. A teraz, przepraszam bardzo, ale powinienem zamknąć gabinet. Jest już grubo po 18.00...
- Ojej! To już ta godzina? - mężuś zerknął na zegarek i wstał krzątając się z zasunięciem krzesła. Jego żoneczka, korzystając z okazji, posłała lekarzowi lubieżne spojrzenie i oblizała wargi w jednoznacznym geście.
- Chodź, Margaret! Muszę zawieźć cię szybko do domu bo jestem już spóźniony do pracy! - mężuś zasapał się ciągnąc żoneczkę za rękę.
- Ach, nie trzeba Harry! Umówiłam się z Chloe na mieście – powiedziała kobieta – Idziemy na zakupy, a potem do niej na drinka. Odbierzesz mnie jak będziesz wracał z pracy, po północy?
Mężczyzna przystanął chcąc załapać, o co chodzi jego żonie. Kiwnął głową wreszcie i puścił jej rękę.
- Dobrze, będę w taki razie dzwonił po północy – powiedział widocznie zadowolony z tego, że nie musi odwozić żony – Trafisz do niej sama?
- Tak, przecież mieszka niedaleko, w centrum – wytłumaczyła kobieta. Jej mąż kiwnął tylko głową, odprowadził ją do drzwi i pożegnał. Szybko wsiadł w samochód i odjechał.
Kobieta stojąc przed kliniką odczekała chwilę, poprawiła kusą sukienkę w kolorze jaskrawego pomarańczu i przyjrzała się sobie w lustereczku.
Bane niedługo po tym wyszedł z budynku, już nie w kitlu lekarskim, tylko w białej koszuli rozpiętej na piersi z powodu upału. Bezczelnie przyglądnął się swojemu rzeźbiarskiemu dziełku i podszedł do kobiety z kpiarskim uśmieszkiem.
- To jak będzie... podwieźć panią do Chloe? - zapytał uwodzącym, ciemnym głosem – Czy woli pani wypić drinka w innym towarzystwie...?


Odkąd pokłócił się z Kylie i powiedział jej tych kilka bolesnych słów, nie widział się z nią około dwóch tygodni. Wiedział w jakim jest stanie, donosił mu o tym jego kolega ze studiów – onkolog.
Gdy po dwóch tygodniach zadzwonił nagle telefon, wyświetlając numer kliniki onkologicznej, Bane był akurat w drodze do domu. Było ciemno i straszliwie padało a on jechał szybko swoim eleganckim Camaro do domu. Po odebraniu telefonu, zawrócił z piskiem opon i pognał do szpitala.
Coś w głębi duszy podpowiadało mu, że znienawidzi ten dzień do końca swoich dni.
Gdy dosłownie wpadł do budynku, od razu pokierowano go na salę na której leży jego siostra. Przed jej drzwiami stał jego kumpel ze studiów. Miał zmęczoną twarz, powiedział kilka słów.
Bane zamarł i powoli wszedł do sali. Cała krew odeszła mu z twarzy.
Kylie leżała na łóżku i wyglądała, jakby już nie żyła. Gdy mężczyzna podszedł bliżej, podniosła jednak powieki i uśmiechnęła się słabo.
- Hej...braciszku... - powiedziała tylko. Blady Bane usiadł na stołku obok i patrzył przerażony na to co pozostało z jego siostry. Jak to możliwe, że w ciągu tylko dwóch tygodni tak schudła? Jak to możliwe, że wystarczyło 14 dni by zmieniła się w cień tego kim była?
Do oczu mężczyzny napłynęły łzy. Łzy bezsilności i gniewu.
- Nie płacz, bracie... - powiedziała Kylie widząc jak po policzku Bane'a spływa łza – Przecież silni faceci nie płaczą, prawda? - zaśmiała się sztucznie, a śmiech zaraz potem zamienił się w kaszel.
- Wybacz Kylie... - powiedział przez łzy. Nie powiedział za co przeprasza, ale doskonale wiedział, że dziewczyna zrozumie. Głowa Bane'a opadła na brzeg łóżka.
Jego siostra zaśmiała się ponownie i wysilając się mocno, pogłaskała go po głowie.
- Czyżby zabrakło twoich pieniędzy na moje leczenie? - zapytała złośliwie. Słysząc to Bane rozpłakał się na dobre. Dziewczyna zakaszlała.
- Nie płacz, Bane. - powiedziała i ruchem ręki poprosiła, żeby podniósł głowę. Mężczyzna spojrzał jej w oczy i odnalazł w nich smutek i rezygnację.
- Nie płakałeś po rodzicach... To nie płacz i po mnie, Bane – powiedziała cicho. Zaskoczony Bane zamarł w bezruchu bowiem w jej oczach pojawiło się coś na kształt powagi. Łzy ustały.
Kylie wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po policzku, uśmiechając się. Poczuł jakby jego twarz muskało motyle skrzydło. W jej uśmiechu i oczach ujrzał jedynie miłość.
- Bane... mój starszy bracie... - zaczęła, i słychać było, że mówi z trudem – Zawsze cię kochałam. Niezależnie od tego co się działo. Niezależnie od tego co mówiłeś czasem w złości. - dodała. Jej głos ściszał się co chwilę i Bane doskonale wiedział, do czego to prowadzi. Patrzył jednak w twarz gasnącej siostry, chcąc zapamiętać ją na wieki.
- Kochałam cię, Bane. - powiedziała już prawie niesłyszalnie – I zawsze będę kochać... Zawsze...będę...ko... - ucięła, zamknęła oczy i...po prostu umarła. Tak zwyczajnie odeszła.
Bane zaczął się trząść. Ogarnęła go niesamowita złość, że nie zdążył powiedzieć jej tego samego. Żal, że przez cały ten czas gdy ona siedziała tutaj sama, on balował, zapominając o swojej chorej siostrze...
Uderzył pięścią w szafkę obok łóżka.
Wyprowadził go stamtąd personel, tłumacząc, że jest zbyt agresywny. Jego kolega ze studiów powiedział mu tylko, że zadzwoni jutro, jak Bane już ochłonie.
Wściekły Bane wsiadł do samochodu, wcisnął gaz do dechy i obrał jeden kierunek.
Faktycznie, znienawidził dzisiejszy dzień. Postanowił więc, że co ma być, to będzie – albo uchleje się w trupa i po prostu zdechnie, albo zabije się po pijaku we własnym samochodzie.


Zataczając się po chodniku, szedł w stronę parkingu na którym zostawił kilka godzin wcześniej samochód. W dłoni trzymał na wpół wypitą butelkę drogiej whisky, nucił coś pod nosem.
Okej, skoro tak to ma wyglądać, to teraz powinien nastąpić rachunek sumienia a potem wsiądzie w Camaro, naciśnie pedał gazu i zwyczajnie właduje się w jakieś drzewo, lub budynek.
Jego samobójcze przemyślenia przerwał odgłos szamotaniny i cichy, stłumiony okrzyk. Zainteresowany, udał się w kierunku z którego dochodziły dźwięki. Między samochodami, dwóch facetów szarpało się z jakąś ładniutką, młodziutką panienką w spódniczce.
Postanowił interweniować, kierowany nie wiadomo czym podszedł do jednego i jednym ruchem rozbił mu na głowie butelkę. Brzęk sprawił, że drugi odskoczył jak poparzony i rzucił się do ucieczki. Zadowolony Bane kopnął jeszcze ogłuszonego i podał leżącej na ziemi dziewczynie rękę.
Tamta ufnie ją ujęła i pozwoliła by pomógł jej wstać.
- Dzdziękuję – wyjąkała wciąż wystraszona. Bane uśmiechnął się przyglądając się jej spod półprzymkniętych oczu.
- Nie ma za co...ślicznoto – wybełkotał – Spokojnie, jesteś w szoku, to normalne... - dodał widząc, że tamta się trzęsie – Może cię odprowadzić? Gdzie idziesz, w stronę przystanku?
Uratowana dziewczyna kiwnęła tylko głową. Ruszyli więc bez słowa, on przodem, ona kilka kroków za nim. Gdy przeszli parę metrów, zniecierpliwił się.
- Chodź bliżej, dziewczyno – powiedział – Nie zrobię ci przecież krzywdy. Uratowałem cię, co nie?
Onieśmielona podeszła bliżej. Faktycznie, uratował ją, zaufała mu więc i gdy weszli w ciemną uliczkę, podeszła jeszcze krok.
Do przystanku zostało jeszcze kilkanaście metrów, cieszyła się więc, że bezpiecznie dotrze do autobusu. O tej porze mało kto kursował akurat tym, więc było spore prawdopodobieństwo, że będzie spokojnie jechała sama. Szkoda tylko, że latarnia w tej uliczce była zepsuta – nie zapamięta jak wygląda jej wybawiciel.
Nagle Bane zatrzymał się a ona o mało na niego nie wpadła.
- Albo więc co...? - zapytał uśmiechając się szeroko. Złapał ją za ramiona w żelaznym uścisku. - Pieprzyć to, i tak przecież zaraz zginę...
Nie zdążyła nawet krzyknąć. Ogłuszył ją mocnym uderzeniem w głowę. Gdy się obudziła, zauważyła, że dłonie ma czymś przywiązane do wystającej z budynku rurki a w ustach kawałek pachnącego męskimi perfumami, białego materiału. Spojrzała przerażona na stojącego przed nią mężczyznę.
- Wiesz, mam na ciebie ogromną ochotę, mała... - wysapał ściągając spodnie. Mrok skutecznie wszystko zakrył, ale dziewczyna wiedziała już co nastąpi. Zaczęła kopać i szarpać się na boki, próbując krzyczeć. Knebel jednak skutecznie jej to uniemożliwiał. Mężczyzna zbliżył się, czuła jego pachnący alkoholem oddech i te same perfumy jakimi pachniała tkanina w jej ustach.
- Zamknij oczka, maleńka... - powiedział wyraźnie rozbawiony – Może troszkę zaboleć, ale spokojnie, jestem lekarzem... Wiem co robię.
Zamknęła oczy. Wolała nie widzieć jego twarzy. Marzyła, by wymazać dzisiejszy dzień z pamięci...


Jak to możliwe, że przejechał już tyle kilometrów i nie znalazł jeszcze 'odpowiedniego' drzewa ani budynku? W myślach już witał się z kostuchą, a jednak odwlekał ten moment, czekając na odpowiednią chwilę i odpowiednią krajobraz.
W radiu odezwał się wkurzający głos spikera, zapowiadający jednak dobry, mocny kawałek. Gdy rozbrzmiała ostra nuta gitar elektrycznych, Bane zdecydował, że to już!
Jadąc z prędkością 180 km/h uderzył centralnie, środkiem maski w stojące za poboczem drzewo. Ach, idealnie! Jest poza miastem, więc nikt nie znajdzie go zbyt szybko.
Poczuł mocne uderzenie, pieczenie w klatce piersiowej. Szyba prysnęła na miliony kawałków, własną krwią opluł deskę rozdzielczą.
I nagle zrozumiał, że jest zawiedziony. Nie umarł nagle, jeszcze żył. Spojrzał w dół, na własny tors – sterczał z niego kawałek wyłamanej kierownicy. Bolało jak diabli, krew sikała na wszystkie strony a on czekał, i czekał, i czekał na śmierć. Przeklął głośno i pochylił się w przód, chcąc wbić sobie głębiej kawał kierownicy. Czuł, że cały jest połamany. O tak, nacisk sprawił, że plastik wszedł głębiej a jemu zakręciło się w głowie. Mgła zakryła wizję. Uśmiechnął się i zamknął oczy, czekając na śmierć.


Gdy poczuł dziwny zapach, skrzywił się. No nie, czy tak właśnie pachną zaświaty? Starymi, tanimi papierosami?
Otworzył oczy i rozglądnął się na boki. Poczuł, że jest przypięty pasami do stołu na którym leżał. Usta miał zakneblowane.
- O, cudownie. Obudziłeś się – powiedział nieznajomy, gruby mężczyzna, podchodząc do Bane'a – Możemy więc zaczynać.
Z drugiej strony podszedł wysuszony, starszy dziadunio w lekarskim kitlu i trzymając w dłoniach wielką strzykawkę pochylił się nad Banem. Wkłuł się w wenflon, który mężczyzna miał w nadgarstku. To co w następnej chwili poczuł sam Bane nie można było porównać do niczego innego. Szarpnął się w konwulsjach, oczy zaszły mu łzami.
Do cholery! To już nawet jego własna śmierć tak nie bolała! No właśnie...Ale przecież nie umarł, bo jest tutaj. Jest tutaj i jakieś zwyrodnialce wstrzykują mu do krwi jakieś żrące toksyny.
Bane czuł jak po całym ciele rozchodzi się gorąco nie do wytrzymania. Dosłownie czuł, że piecze go każda osobna żyła i tętnica. Próbował krzyczeć, wył ale knebel skutecznie go stopował.
- Co, boli? - zapytał gruby wyraźnie rozbawiony – Dobrze, ma boleć, szmaciarzu! - warknął zaraz nie kryjąc gniewu – A wiesz za co to? Za moją córkę, którą zgwałciłeś i tak po prostu zostawiłeś na przystanku!
Bane szarpnął się, płakał z bólu i patrzył niedowierzająco na swojego oprawcę.
- A tak! Za córkę! Nie wiesz skąd o tym wiem? - wrzasnął tamten, podszedł bliżej i uderzyła Bane'a w twarz – A stąd, że sam ją tam znalazłem! Nieprzytomną! A ty byłeś na tyle głupi, że włożyłeś jej w usta własną wizytówkę... - na ostatnie zdanie grubas zaśmiał się niewesoło.
Wysuszony lekarzyna znowu wstrzyknął Bane'owi coś żrącego.
- I wiesz co? - zapytał gruby – Teraz będziesz cierpiał, szmaciarzu. Cierpiał tak mocno, jak nie cierpiał jeszcze nikt. A na koniec zmodyfikujemy sobie ciebie i jakoś ciekawie wykorzystamy. - zachichotał jak dziecko. Skierował się, ku wyjściu ale Bane nie widział w którym to kierunku.
- Doktorze, proszę zdjąć mu knebel. - powiedział na odchodnym grubas – Niech nam pacjent ładnie pośpiewa!
Staruszek wykonał polecenie, po sali rozbrzmiał krzyk bólu Bane'a. Ze śmiechem, gruby opuścił salę. Wysuszony lekarz pochylił się nad Banem. Mężczyzna na chwilę zaprzestał krzyków, wycieńczony bólem.
- Trzeba było nie zadzierać z Morią, Blackburn – wyszeptał stary – A szkoda, bo gdyby nie to, wykorzystalibyśmy cię w bardziej humanitarny sposób. Pokroiłbyś kilka buziek naszych eksperymentów, dostałbyś za do okrągłą sumkę i mógłbyś później dalej zabawiać się z panienkami, ale na Hawajach – dziadek pokręcił głową i stuknął dwoma palcami w strzykawkę z nową porcją trucizny. - A tak, skończyłeś jako jeden z eksperymentów, Blackburn. I możesz za to winić tylko siebie...


- Dobrze panowie, czas na pierwszy test. Będzie on wykonywany tak, by pacjent myślał, że faktycznie nadarzyła się okazja do ucieczki. Pozostawione jeszcze w jakimś procencie wspomnienia, dodatkowo zmuszą go do opuszczenia miejsca. Pomoże mu w tym kobieta, jedna z naszych nieudanych eksperymentów, przeznaczona do utylizacji. Ona tez będzie myślała, że to okazja do ucieczki.
Grupa naukowców w śnieżnobiałych kiltach przyglądała się monitorom na których wyświetlały się kamerowane miejsca, w tym także pokój Bane'a.


- Hej, białowłosy!
Bane otworzył oczy i podniósł się na swojej pryczy. W jego pokoju stała nieznajoma kobieta, ubranie miała poszarpane, skórę podrapaną.
- Chodź! Wiejemy!
Nie zapytał jak jej się udało otworzyć cele. Nie to się teraz liczyło. Zerwał się na równe nogi i pognał bezmyślnie za nią.
Przebiegli kilka pięter, kryjąc się przed personelem. Nagle korytarze zaświeciły się na czerwono a z głośników dobiegł komunikat: „Uwaga, zbiegli pacjenci!”. I tak w kółko, jedno zdanie.
Dziewczyna szarpnęła Bane'a za ramię i pociągnęła za sobą.
- Nie ma czasu! Pospiesz się! - krzyknęła - Jeszcze tylko jedno piętro!
Dobiegli tam z trudem, bowiem wszędzie dookoła panoszyli się pracownicy z pistoletami. Zbiegli szybko po schodach i udali się na tyły budynku, do kuchni. Dziewczyna wytłumaczyła mu, że wcześniej sprawdziła to miejsce i o tej porze nie ma prawa by ktoś tu był.
Gdy dotarli na miejsce, zabarykadowała drzwi i opadła na podłogę zmęczona.
- Uff... Tutaj już jesteśmy bezpieczni. - powiedziała uśmiechając się do Bane'a. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, przyglądając się wybawicielce. Dopiero teraz zauważył jej ponętną figurę, piękne oczy i fakt, że porozrywana odzież nie wszystko była w stanie ukryć.
- Za tymi drzwiami jest podwórko, a potem las. Uciekniemy każde w inną stronę, będzie ciężko im nas śledzić – wytłumaczyła – Hej, na co się gapisz? - dodała z rozbawieniem.
- Bo jesteś nieziemsko seksowna – wytłumaczył posyłając jej uwodzicielskie spojrzenie – I straszną mam na ciebie ochotę, moja bohaterko.
Dziewczyna zaśmiała się, spojrzała na zabarykadowane drzwi i ponownie na Bane'a.
- Tak? - zachichotała – No to chodź tu do mnie, przystojniaku. Jeszcze nie odnaleźli naszej kryjówki, więc mamy chwilę czasu.
Wczepili się w siebie jak dwie wygłodniałe pijawki. Bane już dawno nie pamiętał tak płomiennego pocałunku. Dziewczyna gryzła go w usta łapczywie, poczuł nagle dziwny posmak. Dotykał jej ramion i pleców. Całkowicie zatracił się w tej chwili.
Nie zauważył nawet kiedy dziewczyna zaczęła protestować, myślał, że to jej gra wstępna. Nie zauważył też kiedy przestała się ruszać.
Opadła na podłogę bez ruchu a Bane odskoczył przerażony. Z jej ust dobywał się dym, usta wyglądały jakby ktoś wylał na nie kwas, skóra na ramionach była czerwona od poparzeń.
Wrzasnął i zaraz potem usłyszał w głośnikach kolejny komunikat.
„Idealnie! Mamy sukces, panowie! Obiekt gotowy do kolejnej fazy eksperymentów!”
I ostatnie co poczuł, to ukłucie z tyłu szyi. Pod palcami wyczuł pierzastą lotkę strzałki, jaką usypiano w zoo zwierzęta.


„Terapia” trwała dwa lata. Pozbawiono go wszystkiego – uczuć, wspomnień, nawet koloru włosów i czerwieni własnej krwi.
Wszystko przebiegało wedle planu, jednakże problemem były testy których Bane po prostu nie przechodził. Miał się stać bronią, bezmyślnym narzędziem do zabijania. Zawsze jednak zadawał jedno, wkurzające pytanie: „Po co?”.
Naukowcy kiwali głowami bezradnie. Udało im się zrobić toksycznego człowieka, chodzącą bombę chemiczną, zakażającą wszystko czego dotknie... Wyprali mu mózg a jednak, ten dziwny, białowłosy człowiek zawsze przed wykonaniem zadania pytał „Po co”.


- Jest bezużyteczny! Nie słucha w ogóle rozkazów!
- Ależ panie dyrektorze, słucha. Słucha ale nie wykonuje.
- Bez różnicy. Zutylizować.


- Uciekaj Bane. - staruszek potrząsnął ramieniem białowłosego mężczyzny – Uciekaj, chcą cię zlikwidować.
- Po co?
- Nie ma 'po co'! Nie tym razem, Bane. - żachnął się stary i zaczął szturchnięciami poganiać mężczyznę. Bane ubrał się więc szybko i wybiegł za lekarzem. Dobiegli na dach niewysokiego budynku w którym się znajdowali.
- Musisz uciekać Bane. - powtórzył starzec – Nie pytaj po co, nie pytaj dlaczego. Po prostu. - lekarz z drugem łapał dech po wyczerpującym biegu – Jesteś lekarzem, Bane. Lekarzem nowej generacji. - wręczył mężczyźnie małą zmięta karteczkę – Znajdź portal. Tutaj masz wytyczne. - poklepał białowłosego po ramieniu i podprowadził go do krawędzi budynku.
W dole majaczył gęsty trawnik, nie strzyżony od kilku miesięcy. Byli mniej więcej na drugim piętrze.
- Przejdź przez portal. Nieś pomoc w tamtej krainie. - powiedział stary – Nie można tylko zabijać, trzeba próbować ratować wszystko co się tylko da...
Bane kiwnął głową patrząc w oczy mężczyźnie. Dziwne, czarne tęczówki z zieloną źrenicą błyszczały w świetle księżyca.
- Skocz, wiej najpierw w las, potem tam gdzie masz zapisane – stary wskazał na karteczkę – I zapamiętaj: Nazywasz się Venom. Bane Venom.


Skoczył. Pobiegł w las. Odwrócił się tylko raz i zobaczył rozprysk krwi wydobywający się w piersi starego lekarza. A potem lekarz też skoczył, ale już nie wstał.


Sam nie pamiętał jak odnalazł portal. Działał w amoku. Przejście było w jakimś mieszkaniu, na stoliczku leżały dziwne pieniądze i karteczka z napisem „Ubierz się tam i porządnie najedz”. Chwycił więc monety i kartkę i bez namysłu wszedł w portal.
Pojawił się... no właśnie. Wyglądało to jak zwykły las. Otrzepał stare ubranie i zaczął po prostu iść przed siebie. Z daleka dochodził gwar miasteczka, musiał więc być niedaleko.
Bez problemu kupił ubranie. Wszystko tutaj było tak...jaskrawo kolorowe. Przyglądał się dziwnym budynkom, dziwnym strojom napotkanych ludzi. Niektórzy mieli nawet doczepione uszy i ogony...
Zjadł w jakiejś kafejce, tak tez dowiedział się jak można postarać się o jakiś nocleg albo mieszkanie.
Nowe miasto.
Nowi ludzie.
Nowy początek.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group