To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Historie Postaci - Christopher George Marwick

Terry - 9 Październik 2016, 17:17
Temat postu: Christopher George Marwick
Christopher urodził się w Krainie Luster w biednej rodzinie. Matka alkoholiczka, ojciec pracoholik. W sumie był zdany sam na siebie. Kradł, wdawał się w bójki, terroryzował dzieciaki z osiedla. Uczył się u pewnej starej nauczycielki. Stary opłacał jego naukę. Chris był dość pojętnym uczniem i lubił się uczyć, jednak zawsze był opryskliwy względem staruszki. A jaki niby miałby być w takich warunkach? Ojciec ciągle w pracy, matka dzień w dzień ledwo przytomna... Jedynie stara poczciwa Em próbowała go wychować. Ze skutkiem..miernym. Nie tykał jednak żadnych używek. Zero fajek i alko mimo presji ze strony towarzystwa. Widział doskonale, co alkohol robi z ludźmi. Nie chciała skończyć jak Kerry (jego matka).
I tak jego życie przeciekało mu przez palce, póki nie poznał Lady Elizabeth.
To był dzień jego 17 urodzin. Dwa tygodnie wcześniej umarła stara Em. Terry przeżywał to bardziej niż można by go o to podejrzewać. Nie dawał tego po sobie poznać, jednak w nocy płakał. W końcu była z nim odkąd skończył 6 lat..
Siedział wtedy na starym murku. Lubił siedzieć w tym miejscu. Widział stąd całą okolicę. Patrzył się smętnie w niebo.
Gdzie teraz jesteś starucho? Dlaczego zostawiłaś mnie samego? Zadawał sobie to pytanie raz po raz. Niebo i piekło istnieje? Jeśli tak to gdzie ona trafiła? Gdzie on trafi po śmierci? Splunął w bok, po czym wstał.A kogo to obchodzi? Beznadzieja. Odwrócił się i o mały włos a wpadłby na jakąś dziewczynę. No w sumie nie taką jakąś.Ładna twarz, długie blond włosy, ciało niczego sobie, trochę niższa od niego. Jedyne co psuło cały jej wizerunek to czarna, ciężka wizualnie kiecka i chłodny wyraz twarzy. Nic nie powiedziała. Po prostu odeszła. Skąd taka panna w tych stronach? I co ma znaczyć ta kiecka? Wzruszył ramionami i ruszył do domu. Dom. Gówno prawda. Dom powinien dawać ciepło i poczucie bezpieczeństwa. A co oznacza jego dom? Stos puszek i butelek po alko, zarzygana podłogę i totalny brak wszystkiego. Gówno warte gówno. Dno społeczeństwa..Wszedł do domu dokładnie zamykając za sobą drzwi...
Dziewczyna śniła mu się po nocach. Wołała go. A on biegł w jej stronę. Była jak skarb. Nieosiągalna. Za każdym razem jak już ją doganiał, ona znikała...
Spotkał ją ponownie miesiąc później. Dokładny miesiąc. Nie chciał się do tego przyznać, jednak wracał na murek i oczekiwał jej tam. I właśnie tego ponurego popołudnia, czekała tam na niego. Serce mu szybciej zabiło. Zdziwiło go to. W sumie była dla niego nikim prawda? Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy jako pierwsza się odezwała.
- Moja ciotka, Lady Anabel McMilan zapisała Ci cały swój dobytek w testamencie. Co za tym idzie, jej dom tutaj, dom w Szkarłatnej otchłani i nie małą sumę pieniędzy. Jednym słowem jesteś...ustawiony do końca życia. Jest też list do Ciebie od niej. Jednakże. Jest warunek. Musisz się stąd wynieść i zacząć pobierać pewne nauki w związku z pewnymi...sposobnościami, które zauważyła w Tobie ciotka. Jednym słowem dostajesz fortunę, jeśli wyjedziesz stąd ze mną.- Powiedziała to wszystko spokojnym, rzeczowym tonem. Miała jakiś dziwny akcent. Bardziej niż na jej słowach i treści tego wszystkiego skupił się na niej. Była jak promień słońca.
Co Ty pieprzysz? Na poetyzm Cię wzięło? Powrócił na ziemię myślami. Fortuna? Oderwanie się od tego gnoju? Poczuł na tę myśl dziką radość. Nie dał po sobie jednak nic poznać. Kopnął kamień i powiedział tylko z pewną nonszalancją:
- Jasne- Nie przedstawiła mu się...nie zrobiła nic by jej zaufał. Jednak cała jej osoba ciągnęła go do siebie. Pobiegł w te pędy do domu. Nie zabrał nic. Przeskoczył tylko nad zapijaczonym ciałem matki, napisał list do ojca. W końcu...był dla niego dobry. No dobra. Bywał. Przypiął list a właściwie notatkę do szafki zamrażającej, po czym wyszedł. Przed domem czekała na niego dziewczyna. Na koniu. Obok niej stał drugi. Czarne wielkie bydle. Dosiadł go..tak jakby. Nigdy nie siedział na koniu, więc był niezdarny i ciapowaty...I tak ruszyli przed siebie. W milczeniu.

Minęły trzy lata od tamtego dnia. Gdy tylko dojechali tamtego dnia na dwór McMilanów, służba i nauczyciele wzięli go w swe objęcia. Rodzina Elizabeth na patrzyła na niego przychylnie. Brudny dzieciak z ulicy. On się tym nie przejmował, było mu dobrze. Pilnie uczył się szermierki, tego, jak używać swoich mocy, zgłębiał wiedzę, na temat marionetkarzy i marionetek, spędzał czas z Eli...bardzo miły czas. Z czasem wszyscy do niego przywykli. Był pilny, pomagał, dobrze się wysławiał i jednym słowem był niczym paniczyk. Między nim i Eli z czasem zaczęło rodzić się głębsze uczucie. Ukrywali to. Spotykali się w nocy, chodzili na spacery i dużo rozmawiali. To dzięki niej się zmienił, to dzięki niej się starał. Chciał, by nie musiała się za niego wstydzić. Teraz miał 20 lat. Za jakiś rok planował się wynieść z posiadłości McMilanów do domku w Szkarłatnej otchłani. Wynieść się z Eli.
Jego plany weszły w życie szybciej niż podejrzewał. Dzięki nocnym schadzkom Elizabeth zaszła w ciąże. Ich dwójka cieszyła się niemiłosiernie. Wzięli ślub, skromny. Nie chcieli wielkiego halo z tego robić, po czym wyprowadzili się do domiszcza w SO. Stara Em w liście mówiła o domku. Jednak okazało się to małym dworkiem...Trzypiętrowy budynek w starym stylu, z wielkim ogrodem, stajnią, basenem i wybiegiem dla koni. Żyło im się tam bardzo dobrze. Mimo że rodzice Eli nie byli za bardzo zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Nie stali im jednak na drodze do szczęścia. Dni mijały, dziecko rozwijało się dobrze, a ich uczucie było w pełnym rozkwicie. Do czasu. Terry wiedział, że Runcorn, ojciec Eli prowadzi lewe interesy na boku. Wiele typów spod ciemnej gwiazdy zjawiało się na tyłach pałacu pod osłoną nocy, by odbierać..towar. Jego żona udawała, że nic nie widzi. Grunt, że pieniądze były, a jej rodzina była bezpieczna. A Elizabeth żyła w błogiej nieświadomości.
Niestety tego jebanego dnia wszystko się spierdoliło.
Miał do załatwienia parę spraw u znajomego więc wczesnym rankiem wyszedł z domu. Eli jeszcze spała więc pocałował ją w czoło i w mocno widoczny już brzuch. Wczoraj był u nich medyk, gdyż Eli odczuwała bóle. Jednak z dzieckiem okazało się wszystko dobrze, a ona miała się oszczędzać. Miał zamiar wracając od Fryderyka kupić jej kolię. Przypadkiem podsłuchał, jak rozmawiała o niej ze swoją przyjaciółką. Chciał, by była szczęśliwa.
Załatwiwszy swoje sprawy, udał się do jubilera, kupił, co miał kupić i wracał do domu. Śpieszno mu było. Chciał być przy niej. Wiedział, że jest uparta i często ignoruje swój stan zdrowia.
Przekraczając bramę, wiedział, że coś jest nie tak. Było potwornie cicho. Konie nie rżały, ogrodnicy nie krzątali się po ogrodzie...nic. Ta cisza raniła go w uszy. Przyśpieszył kroku..prawie że biegł. Otwarte drzwi wejściowe tylko wzmogły jego niepokój. Wbiegł po schodach i z impetem otworzył drzwi ich sypialni. Zamarł. Z jego ust wydobył się krzyk pełen rozpaczy. Łóżko połamane, ściany zaplamione krwią,żyrandol roztrzaskany. A na samym środku tej sceny leżała ona...a raczej leżeli. Elizabeth cała we krwi, nie oddychała..miała rozcięty brzuch i kilka ran ciętych i co najgorsze... tuż obok niej leżało ich martwe nienarodzone jeszcze dziecko. W jego głowie, jak i w sercu pojawiła się pustka. Z jego oczu leciały łzy. Doczołgał się do niej i wziął ją w objęcia, płacząc nad jej zwłokami.
dlaczego?dlaczego?dlaczego? Wrzeszczał i płakał. Tak do późnej nocy. Przez ten czas sąsiedzi wezwali jakieś służby porządkowe...było śledztwo...pogrzeb...winnych nie znaleziono. A jego rozpacz się pogłębiała. Zwolnił całą służbę, odciął się od wszystkich. Zamknął się sam w czterech ścianach.

Ten wegetatywny stan trwał dobre 5 lat. Wiele osób próbowało go wyciągnąć ze studni rozpaczy. Jednak on był głuchy. Stracił ją. Swoje słońce. Jakaś część niego umarła z nią. Obwiniał siebie. Mógł jej nie zostawiać. Gdyby tu był...ona by żyła. Odwiedzała go w snach, z ich dzieckiem na rękach. Chciał zostać w tych snach z nimi. Chciał się nigdy nie budzić. Chciał ze sobą skończyć. Ona mu jednak nie pozwalała. Czuł, że ona chce by żył. I dzięki jednemu z tych snów wyszedł wreszcie. Wyszedł. Zacznie od nowa.

Był w świecie ludzi już od 4 lat. Dostosowanie się do klimatu Anglii jak i samych anglików nie było łatwe i nawet po tych czterech latach nie do końca się zaklimatyzował. Przeszedł 6 miesięczne szkolenie a potem zaliczył 3 lata służby przygotowawczej by móc zostać gliną. Praca policjanta całkowicie go pochłonęła. Żył każdą kolejną sprawą i zyskał miano robo-policjanta. Miał małą kawalerkę na przedmieściach. Miał w niej to, co potrzebował. Łóżko, kibel i mikrofalówkę. Po pracy chodził zawsze do tego samego baru na whisky, po czym wracał do ''domu''. Nigdy się z nikim nie umawiał. Człowiek praca. Nie narzekał na cholernie niską wypłatę. Nie miał ambicji. Dobrze mu tak było. Nie musiał za dużo myśleć o niej i przeszłości. Nie chciał. Sny z nią pojawiały się coraz rzadziej. Bolało go to. To tak jakby tracił ją na nowo.

Stracił pracę. Nosz kurwa mać. Człowiek się stara, daje z siebie wszystko..nikomu nie podpada a jakiś chuj wpieprza go w aferę narkotykową. Po co być prawym obywatelem skoro i tak dostaje się kopa w dupę? Na nic się zdało jego tłumaczenie, na nic się zdały próby wszczęcia postępowania. W ich oczach był winny zniknięcia amfetaminy z magazynu kryminalnego. Dość.
I właśnie do tego momentu wrócił do siebie z czasów, gdy mieszkał z rodzicami. Tylko tym razem doszło do tego korzystanie z usług dziwek oraz picie większej ilości alkoholu. Po jednej z bójek w barze został spisany...śmiechu warte.

Po jakimś czasie wrócił do KL. Życie w świecie ludzi nic w nim nie zmieniło. Totalnie nie wiedział co ze sobą zrobić.

Kupił psa. A co. Nie wrócił na razie do swojego dworku. Żył trybem koczowniczym. Rory'ego kupił od dość dziwnie wyglądającego faceta. Granatowej sierści dog niemiecki z podciętymi uszami. Swoją drogą staruch wziął za niego mało ale na podwórku miał sporo innych zwierząt więc interes się pewnie nieźle kręcił. Skąd? Nie wnikał. Rory był dość chudym szczeniakiem gdy go kupił, a wyrósł na wielkie, posłuszne psisko. Razem z Christopherem szwendają się teraz po KL bez konkretnego celu.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group