To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Malinowy Las - Lisia norka

Yako - 12 Listopad 2017, 00:38

Westchnął ciężko - Gaw...to były czasy zanim Cię poznałem i uwierz mi są takie osoby, które muszą mieć wygodne miękkie łózko bo inaczej strzelają focha i nic z takim nie zrobisz poza wywaleniem go przez okno na zbity ryj, a tak mi jest najłatwiej się najeść. W inny sposób to głównie podjadam - przyznał niechętnie.
Uśmiechnął się delikatnie - podrapanie już prawie nie boli, nie musisz się martwić - powiedział łagodnie. Naprawdę nie chciał, żeby jego ukochany się martwił, nie takimi głupotami - chyba, że to coś innego, a nie mój fizyczny stan Cię dręczy? - uniósł jego twarz tak by Cień spojrzał mu w oczy - proszę Cię, jeśli coś Cię męczy...powiedz mi. Przecież o to chodzi w byciu z kimś - pocałował go krótko w nos - aby móc na sobie polegać i pomagać sobie nawzajem - powiedział łagodnym głosem i pogładził go kciukiem po boku szczęki. Był czuły i naprawdę kochał Cienia. W jego fioletowych oczach było widać troskę. Naprawdę się o niego martwił, bał się, że coś będzie nie tak.
- Dobranoc Gawain - wyszeptał. Dał się przytulić i zamruczał delikatnie, czując jak rudzielec go głaszcze. Mruczenie też powinno go uspokoić, dlatego nie przestawał, póki Dręczyciel nie przestał go głaskać.
Leżał jeszcze jakiś czas, ale jakoś nie mógł zasnąć. A próbował! W końcu westchnął i delikatnie wyswobodził się z objęć kochanka. Umył się ponownie i zdjął opatrunki. Trochę go denerwowały, nie lubił się bawić w mumię. Rany nie krwawiły więc uznał, że trochę pozwoli im pooddychać. Założył wygodne buty, dopasowane, starte, ciemne spodnie, czarną koszulkę z krótkim rękawem, a na to uprząż na swoją naginatę. Nie wiedzieć czemu było mu dość ciepło mimo iż wcześnie drżał z zimna. Może akurat trafiła się cieplejsza pogoda?
Potrząsnął lekko rudzielcem - Gaw...idę na spacer, niedługo wrócę - powiedział i ucałował go w policzek. Poprawił kołdrę na swoim ukochanym i wyszedł na długi spacer.
Medalion niestety zapomniał w łazience gdy się mył. Musiał się po prostu przewietrzyć, nawet nie wiedział, gdzie go nogi zaprowadzą.

ZT --> polowanie na Schnee

Gawain Keer - 12 Listopad 2017, 01:52

Zacisnął usta i nic nie mówił. Nie mógł tego powiedzieć, bo Yako byłby zły, zdziwiony albo wystraszony. Rozumiał głód. Sam potrafił szlajać się po Krainie Snów w poszukiwaniu żywicielki przez długi czas. Przesuwał granicę, póki był w stanie trzymać się na nogach. A Yako? Potrzebował energii o wiele częściej, niż Cień snów.
- Martwi mnie powód zadrapań.. - przyznał pewnie. Jeśli chodziło o Yako, chciał pokazać, że Demon zawsze może na niego liczyć. Pogłaskany przymknął oczy. Nie mogę, przepraszam. Znienawidziłbyś mnie. Uznałbyś za chorego, prawda? Choć kocham Cię całym sercem. - Wiem. Jeśli będę czuł się źle, to powiem, naprawdę. Radziłem sobie jakoś do tej pory, kochany, więc nie martw się tak o mnie - powiedział i mruknął zadowolony z ofiarowanej mu pieszczoty. Taak. Właśnie tego było mu trzeba. Czułego dotyku i ciepła. Fioletowych tęczówek zafiksowanych na nim.
Mruczenie faktycznie uspokajało. Przypominało to kocie, choć Gawain zdecydowanie wolał psowate. Koty były zbyt podobne do niego, a jednocześnie nieposłuszne i może właśnie dlatego go tak irytowały. Lubił utrzymywać porządek, felis catus w ogóle się w niego nie wpisywał. A lisy? Były kotami zaklętymi w ciałach psowatych, choć Gawain był przekonany, że mimo wszystko da się je ułożyć. Poza tym Yako nie był bezmyślny.
W końcu zasnął, a jego dłoń się zatrzymała. Oddychał spokojnie i miarowo. Wybudził go brunet, trzęsąc nim na wszystkie strony. - Umm... co? - rozchylił powieki, wysłuchał co ma do powiedzenia jego partner, pokiwał głową i znów zasnął.

Obudził go chłód i cisza. Skopał z siebie kołdrę przez sen, a Demona nigdzie nie było widać. Cień usiadł i potarł powieki. Potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, że Lis poszedł na spacer. Ciekawe, kiedy wróci. Przeciągnął się, mlasnął i spojrzał w sufit. Usłyszał pazury Furora na wypolerowanej posadzce. - No cześć maluchu. Bądź dziś grzeczny, bo wieczorem będziemy mieli gości - powiedział i pogłaskał swojego pieszczocha. Keer wstał, by zrobić sobie kawy, ogolić się i ubrać, a futony sprzątnąć i schować. Zachód słońca zbliżał się nieubłaganie tak samo jak bracia Nails. Trzeba było obgadać remont, a nie wiedział gdzie podziewał się Yako ani kiedy wyszedł. Zostawił też swój medalion, lecz Cień rozumiał. Mógł chcieć wyjsć w lisiej postaci.
Pił swoją kawę, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Chwila! - zakrzyknął i zerwał się z miejsca, by zagonić Furora do łazienki, ubrać buty i obiec dom. Przywitał się z mężczyznami i poprowadził ich do środka, pytając o ich o napoje. Gdy patyczaki oglądały wnętrze, on zaparzał herbatę. Wymieniali między sobą uwagi niemalże jednocześnie niczym bliźnięta. Zaprosił ich do stołu i zaczął omawiać plan remontu. Na pierwszy ogień miały pójść drzwi wejściowe oraz te prowadzące do jego dawnej już sypialni. Następna w kolejności znalazła się podłoga, a dopiero na końcu gabinet. Keer zaznaczył jednak, że zlecenie może ulec rozszerzeniu, bowiem właściciel jest nieobecny i może zechcieć czegoś jeszcze. Wolał nie finalizować zlecenia bez Yako. Gadał, wybierał, dyskutował, choć nie przewidywał większych zmian. Wystrój domu przypadł mu do gustu i był osobistą sprawą Demona, więc nie śmiał w niego ingerować. Wniósł zaliczkę, podpisał dokumenty i zapewnił, iż ekipa może rozpocząć pracę, gdy tylko będzie gotowa. Pożegnał panów i odprowadził ich do granic posesji.
Dopiero wtedy pozwolił sobie odetchnąć i wypuścić zniecierpliwionego zwierzaka. Nalał sobie herbaty z dzbanka i usiadł na tarasie, spoglądając w niebo. Pierwsze gwiazdki puszczały mu już oczko. - Gdzie on jest, co? - zagadnął do Furbo. Gdy wypił herbatę poszedł poszukać jedzenia dla bestii i nakarmił ją rozmoczonym suszonym mięsem i gotowanym ryżem. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Przygotował również bandaże, maści i inne specyfiki na rany. Martwił się. Pamiętał, że jego matka robiła to samo, czekając na powrót ojca. Niby był na polowaniu, tak mu mówił, ale to on był cały w ranach i wypływającej z nich krwi. Dlatego kupka białych, zawiniętych w ciasne ruloniki szmat czekała na Yako na wszelki wypadek. Jego ukochany miał talent do pakowania się w kłopoty. Wolał być na nie gotowy. Potem wrócił na taras i obserwował ogród, nasłuchiwał w ciszy, mając nadzieję na powrót ukochanego. Nie wytrzymał w miejscy długo. Chodził po całym domu. Sprzątał, pucował, wziął leki, rzucał Furorowi patyk, by nakrzyczeć na niego, gdy zaczął kopać dół na środku ogrodu, by w końcu zalec na kanapie ze słownikiem japońskiego. Kawy i herbaty wypił chyba hektolitr, by nie zasnąć przed powrotem ukochanego, a słońce już nie spało. Było wysoko, zmuszając drzewa, by rzucały długie cienie na ziemię pod sobą.

Yako - 12 Listopad 2017, 01:59

Dryblas wcale nie był jakiś delikatny. Posadził go brutalnie na koniu, załadował złoto do juków. Demon wsadził do jednej z toreb małego liska, sprawdzając czy aby na pewno nic mu nie będzie i pogonił klacz. Chciał wracać do domu i to jak najszybciej. Nie chciał się zatrzymywać.
Po kilkunastu minutach musiał jednak zatrzymać konia. Poczuł bowiem jeszcze większy ból w łydce oraz usłyszał bardzo nieprzyjemne trzaśnięcie. Spojrzał na nogę i zaklął paskudnie. Spojrzał na nogę, z której obficie leciała krew i do tego coś z niej wystawało - to są chyba jakieś jaja - warknął. Z oczy pociekły mu łzy bólu. Musiał jechać na stojąco, ale na jednej nodze było to dość trudne. Musiał jednak zacisnąć zęby. Nie mógł siedzieć, leżeć, ani jechać na stojąco. Nie miał żadnego sznura, którym mógłby się przywiązać do grzbietu konia.
Robiło mu się słabo ale już się nie zatrzymywał. Musiał dotrzeć jak najszybciej do domu, do Gawa. Będzie pewnie na niego wściekły, ale teraz to nie było ważne. Chciał go zobaczyć. Wiedział, że rudzielec mu pomoże - proszę...czekaj na mnie w domu - wysapał z trudem. Płakał z bólu, zaciskał mocno zęby. Był wyczerpany, oczy mu się same zamykały, do tego było mu niedobrze. Nie wiedział jak długo jechał, ale w końcu zobaczył malinowy las oraz wzgórze, na którym znajdował się jego dom.
Obraz mu się rozmazywał. Już nawet nie za bardzo słyszał kopyt konia, które na pewno powinny zwrócić uwagę Cienia ani nawet skomlenia małego Schnee, który czuł krew oraz ból większego lisa. Bał, się. Był w ciasnym miejscu i nie wiedział co się z nim teraz stanie.
- Proszę... - wyszeptał zbliżając się do budynku. Coraz trudniej było mu się utrzymać w siodle. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Czuł jak powoli zsuwa się w błogą nieświadomość...

Gawain Keer - 12 Listopad 2017, 02:55

Kolejny wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Kawy miał dość, herbata się kończyła. Jego pęcherz miał tego powyżej... nerek? W jego odczuciu właśnie tak było. Japońskie słówka mieszały mu w głowie, cisza świszczała w uszach. Yako chybaby go tak nie zostawił, nie? Poszedł tylko na spacer. A co jeśli to był ten ostatni spacer? Ostatnio zrobił sobie krzywdę, co niewątpliwie świadczyło o jego "stabilnej" kondycji psychicznej. Z zamyślenia wyrwał go tętent końskich kopyt. Zebrał się w sobie. Trzeba będzie wbić do tego pustego łba odrobinę odpowiedzialności!
Odłożywszy słownik wstał i wychynął zza wyjścia na taras i spostrzegł białowłosą sylwetkę praktycznie uwieszoną na ogromnym koniu. Czy to Yako? Początkowo nie poznał jeźdźca, ale gdy zwierzę przytaszczyło go na swoim grzbiecie nieco bliżej, wszystkie szczegóły zajęły właściwe miejsce w jego umyśle. Uszy, ogon, budowa ciała. Brąz i czerwień mieszały się z bielą, która zajęła miejsce czerni. To On. Na pewno! Tylko czemu tak wyglądał? Co się stało?
Cień puścił się biegiem. Wysoka i podsuszona trawa uginała się pod nim, szeleściła i ocierała się o nogawki luźnych spodni. Nic innego się teraz nie liczyło. - Yako! YAKO! - krzyczał i dopadł do konia, który obrócił się i machnął łbem zaalarmowany przez hałas i nagły ruch. Gawain rozłożył szeroko ramiona - Łooo. Spokojnie rumaku. Łooo - powiedział i powoli podszedł do niego, nie spoglądając mu w oczy. Yako nie kontaktował. Był cały poraniony, nogę miał złamaną. Śmierdział uryną i kałem. Cały był upaprany. - Jasna cholera - wykrztusił z siebie pobladły rudzielec i przełknął ślinę. Przecież doprowadzi do zakażenia! Co to za spacer?! W torbie coś popiskiwało. Złapał za uzdę i podprowadził konia pod dom i uwiązał go do pierwszej belki przy tarasie, jaką znalazł. Wyciągnął z torby piszczące zwierzątko. Mały lis był przerażony i skołowany. Spanikowany wsadził go z powrotem do torby. - Już. Zaraz będzie lepiej. Mam wszystko. Spokojnie - mówił roztrzęsiony. - Chwila. Dosłownie - zamachał rękoma i pobiegł po bandaże, jakąś wódkę i sztylet. Nie ściągał Yako z konia. Musiał zabezpieczyć otwarte złamanie. Lis był blady jak nigdy i majaczył. Stracił dużo krwi.Rozciął nogawkę i obficie polał wystającą kość alkoholem, gotowy na krzyk bólu. - Tak trzeba, wybacz. Jesteś cały brudny. Muszę kochany - starał się uspokoić Lisa nad sobą i trzymał go drugą ręką za uprząż na naginatę, by nie zsunął się z konia. Zabezpieczył bandażem kość i ranę. Pogładził niespokojnego rumaka, gdy ten nagle się poruszył. Gawain obejrzał ciało Lisa pod resztą ubrań. Był cały pocięty! Co on?! Wpadł w pole żyletek?! Rozciął jego ubrania i powtórzył zabieg, gdzie tylko mógł. Po wszystkim Lis wyglądał jak mumia. - Jedziemy do Kliniki! - rzucił gniewnie. Kto mu to zrobił? Jak śmieli? Jak to się w ogóle stało?! Co to za niebieski lis?! Nieważne. Nie teraz. Nie tutaj. Biegał po domu, zbierał rzeczy. Porwał swój płaszcz, torbę, broń i koc. Zamknął Furora w domu. Otulił Demona kocem, odwiązał konia i usiadł za brunetem. Skrzywił się z obrzydzeniem i ujął dłoń Yako i mocno ją ścisnął - Bierz energię. Jeśli poczuję się źle, wezmę rękę. Muszę Cię dowieźć - rzucił poważnie i poprowadził konia na drogę. Jeśli nie czuł upływu energii, powtórzył polecenie. Widział oczy Kitsune. Były błękitno-fioletowe, ale jeszcze trochę i zmienią się w krwistą czerwień, jakiej nie widział nawet u rannej i głodzonej Luci. A wtedy będzie za późno. Liczyła się każda sekunda, każda minuta. Jeśli zawali to jego ukochany straci nogę lub życie. Popędzał konia. Wiatr rozwiewał mu włosy, chłodne powietrze wdzierało się między zmrużone powieki. Czasem pytał o drogę, krzycząc "Klinika! Klinika!" i jechał w stronę wskazaną przez palce przechodniów. Nigdy tam nie był. Nie wiedział jakiego budynku winien się spodziewać. Chciał, by jego kochanek przeżył. Tylko tyle. Błagam. Proszę. Gnał do przed siebie, omiatając horyzont szeroko otwartymi oczyma. Musiał zdążyć przed zmierzchem. Konie nie widzą tak dobrze jak on.

Yako - 14 Listopad 2017, 22:40

Chyba, gdzie dotarł, bo koń się zatrzymał. Usłyszał jakby z oddali znajomy głos. Z trudem podniósł głowę i otworzył oczy – G-Gaw? – wyszeptał cicho, sam nawet nie wiedział czy wypowiedział to na głos czy tylko poruszył ustami. A może nawet tego nie zrobił.
Czuł jak koń znów rusza, tym razem jednak powoli. I chyba nie trwało to zbyt długo. Znów się zatrzymał, Yako jednak nie miał nawet siły by podnieść głowę i się rozejrzeć. Czy dojechali do domu czy to wszystko mu się po prostu śni. Jednak czy we śnie tak by go wszystko bolało? Chyba raczej nie. A może?
Słyszał, że ktoś tam coś mówi, ale już tak bardzo nie miał na nic siły. Niech dadzą mu spać. Tak by chciał zasnąć i już się nie obudzić, uciec od tego bólu. Nie było mu to jednak dane. Nagle poczuł piekielny ból w prawej nodze. Zawył głośno i cały się spiął. Złapał się za nogę w okolicy kolana i skulił, łkając z bólu. Cały by spocony i drżał. Jeszcze do tego z oczu ciekły mu ciurkiem łzy.
Słyszał uspokajający głos ukochanego, jednak w tym momencie było to mało pomocne. Poza tym nie panikował, już było mu to obojętne, byle przestało tak cholernie boleć. Nie mógł ruszyć chociażby jednym mięśniem, żeby nie odczuwać przeszywającego bólu. Oddychał z trudem i nie potrafił nawet utrzymać otwartych powiek.
Znów zaskomlał i złapał się za krocze, gdy alkohol dotarł w tamte rejony. Zacisnął zęby i powieki, kuląc się mocno – zo…zostaw … już – wystękał do Gawa. Dlaczego nie chciał dać mu odpocząć. Czy nie dość się już namęczył w ciągu tego dnia? Może i trwało to godzinę, jednak naprawdę chciał tylko odpocząć.
Podniósł lekko głowę, gdy poczuł na sobie koc, a następnie ukochanego za sobą. Wyglądał na spanikowanego. Do lisa jednak nie do końca docierało co się w ogóle dzieje. Gdy tylko Cień położył mu dłoń na ręce, demon zaczął posłusznie pobierać energię – czerwony…dobry…niebieski…zły – zaczął mamrotać. Posilał się, póki rudzielec nie odsunął ręki. Oczy Yako zrobiły się w tym czasie bardziej czerwone, choć do najedzenia się sporo mu brakowało. Zniknęły jednak niebieskie przebłyski co było najważniejsze, chociaż Gaw mógł tego jeszcze nie zauważyć.
Lis z trudem powstrzymywał się przed zaśnięciem. Wiedział, że nie może, że tak tylko utrudni zadanie ukochanemu. Jednak tak bardzo chciał uciec od bólu, który teraz, gdy opadła adrenalina, dokuczał jeszcze bardziej. W szczególności, że już nie miał możliwości jechać na stojąco, nie tylko przez nogę, ale również przez to, że nie siedział w siodle sam.

Gawain Keer - 15 Listopad 2017, 01:47

Ulgę przyniosło imię wypowiedziane przez blade i wysuszone usta Lisa. Niewielką, ale brzmienie słowa uświadczyło Cienia w przekonaniu, iż siwiec jest przytomny. Ledwo kontaktował, lecz musiało mu to wystarczyć. Utrzymanie świadomości na granicy jawy i nicości wymagać będzie więcej wysiłku.
Gawain słysząc zawodzenie i wycie, aż skulił się w sobie. Cicho przepraszał Demona. Niektóre rzeczy musiały się dokonać. Kochany... życie to ruch i ból dla nas, istot z ciała. Przepraszam. Jego myśli miotały się między chłodnym profesjonalizmem wykonywanych czynności, a gorącym uczuciem jakie żywił do Yako. Chciałby go wykąpać, zaszyć, nakarmić i pozwolić odpocząć, gdyby nie złamanie otwarte. Stanowiło zagrożenie życia. Krople krwi zdawały się odliczać sekundy, lecz ta klepsydra okazała się pękniętą. Gdy czas upłynie, doczesna wędrówka dobiegnie końca. Bezpowrotnie.
Łzy zdawały się płynąć po policzkach Lisa strugami. Ból ogarnął go całego. Rudzielec odrzucił butelkę z alkoholem w trawę w reakcji na cichy protest kochanka. - Już dobrze. Nie będę ruszał więcej, obiecuję - pogładził go po umorusanej dłoni, jedynym miejscu, które wyglądało na nieporanione. Bidulek. Szczerze mu współczuł. Teraz, gdy Kitsune połowicznie został przemieniony w mumię, mógł mu pomóc tylko w jeden sposób - dowożąc go do Kliniki. Zostało tylko gnać przed siebie.
Srebrnowłosy mamrotał coś pod nosem. Czerwony, niebieski. Dobry, zły. Cień starał się to zrozumieć, lecz niedane było mu dostrzec zmieniające się tęczówki Yako. Równie dobrze mógł majaczyć w gorączce i bólu.
Gawain przytknął usta do płasko położonych uszu Lisa - Zostań ze mną. Nuć albo mów rymowanki. Na pewno jakieś znasz. Dziecięce zabawy. Takie jak te z ogrodu skalnego. Pamiętasz, jak pierwszy raz byłeś u mnie i zabrałem Cię tam, niosąc na rękach? - wyszeptał drżącym z niepokoju głosem. Bał się. W końcu znalazł tę jedyną, najcenniejszą istotę i już miałby ją utracić? Nigdy! Przenigdy! Spiął konia. Zwierzę odpocznie, gdy dotrą do Kliniki.
Swoją drogą, nie wiedział, jak ma imię wierzchowiec ani skąd się wziął. Wiedział, że pracownicy Kliniki będą zadawać pytania, prowadzić wywiad, ale skupienie się na tych kwestiach sprawiało mu niemałą trudność. Zaaferowany nagłym i niespodziewanym zdarzeniem starał się działać sprawnie, szybko i przemyślanie, lecz inne tematy schodziły na dalszy plan.

Yako - 15 Listopad 2017, 02:27

Starał się opanować tak jak to robił przez ostatnie kilka dni, jednak te ból był już zbyt silny. Tak bardzo przypominał ten sprzed dwóch lat, a jednocześnie był tak odmienny. Czuł jak ulatują z niego siły. Było to tak dziwne uczucie. Nie był głodny, a mimo to oczy same mu się zamykały. Upływ krwi robił swoje, demon z wielkim trudem utrzymywał się na granicy świadomości.
- Gome-nasai - wyszeptał. Widział jak Gaw panikuje, choć nie do końca to do niego docierało. Czuł jednak, że się martwi. Znów wrócił w złym stanie. Znów musiał się nim zajmować. Ile razy jeszcze będą musieli coś takiego przeżywać?
Spojrzał pół przytomnie na ukochanego, gdy ten obiecał, że nie będzie już go męczył. Ostrożnie uścisnął jego dłoń po czym jego oczy zamknęły się. Już miał tak bardzo wszystkiego dość. Czemu znów musi przeżywać coś takiego. Znów będzie musiał leżeć nie wiadomo ile. Ta noga nie wyleczy się tak szybko. Ciekawe czy w ogóle będzie się nadawała do użytku. Nie umiał sobie wyobrazić życia bez jakiejś kończyny. Nie po tylu latach jakie przeżył.
Mamrotał swoją dziwną inkantację o kolorach, póki nie usłyszał, że rudzielec coś do niego mówi - rymowanka....ogród - z trudem wypowiadał te słowa. Przed każdym musiał zaczerpnąć powietrza. Starał się jakoś skupić na tym co ma zrobić - zabawa....dzieci.... - to co mówił nie za bardzo miał sens. Na chwilę zamilkł, jakby zasnął. Cały czas jednak pobierał energię od ukochanego. Po chwili rozchylił lekko powieki i zaczął recytować. Cicho. Jego głos był zachrypnięty, pełen bólu.
-Kagome kagome
Kago-no naka-no tori-wa
Itsu itsu deyaru
Yoake-no ban-ni
Tsuru-to kame-ga subetta
Ushiro-no shomen da-a-re?

Rymowana była krótka, jednak trochę mu zajęło wypowiedzenie jej do końca. Gdy skończył, zaczął ją mówić od nowa. Tak w kółko, byle tylko nie stracić świadomości.
Schnee skomlał początkowo słysząc jednak skomlenie dużego lisa, zwinął się w torbie w kłębek i tylko cicho popiskiwał, przerażony tym wszystkim.

ZT x2

Gawain Keer - 3 Styczeń 2018, 23:54

Gdzieś w na rozstaju dróg, w połowie drogi z Kliniki, Gawain zahaczył o postój. Nie znał się na wozach i ich powożeniu, to była zupełnie inna sztuka, a jeszcze pewnie uszkodziłby koło lub całą oś. Przyjęto go z niepewnością i daleko posuniętą ostrożnością, ale całe szczęście ktoś jeszcze pamiętał rudzielca wypytującego o drogę do Kliniki. Czasem warto było być zauważonym. Yako polecił mu opłacić woźnicę złotem, które przywiózł. Cień spodziewał się, że będzie go sporo, bo skrzyneczka swoje ważyła, ale tego było... kurewko dużo. Jakby Demon dostał monetę za każdą przelaną kroplę krwi.
Zaoferował woźnicy złocisza, obiecując więcej. To była podróż na pół dnia, a nikt w ciemno nie pojedzie. Musiał też znacząco zwolnić, by pokazać dokładną drogę. Tak więc burczaty Cień milczał lub pomrukiwał, zagadywany przez najbardziej zdezelowanego Kena jakiego przyszło mu widzieć. Był duży i blond, ale był też pozacierany, farba odłaziła mu tu i tam, a jego niezmienny uśmiech posyłał ciarki. Widać ktoś go kiedyś zgubił. Plastik wyblakł w słońcu. To co kiedyś wyglądało na całkiem niezłą, jak na sztuczną, opaleniznę, teraz przypominało smutny przypadek bielactwa. Najgorszy był jednak dźwięk jego starych stawów. Gawaina aż zabolały jego własne.
Gdy dotarł do domu nakazał woźnicy czekać. Zaproponowałby mu gościnę, ale dom był zimny, pusty i... kurwa, jego połowa była we krwi, a drzwi wejściowe zostały zabite dechami od wewnątrz. Jeszcze parę podobnych przygód i będą mieli kryjówkę bandytów z prawdziwego zdarzenia. Nie jakąś podróbę, w której połamano nogi stołu dla efektu, a ściany zbrązowiały nie od krwi, a od dymu i nieszczęśliwie upuszczonego garnca z gulaszem.
Zajechał na klaczy na tyły i przywiązał ją do belki. Pierwsze płatki śniegu opadały powoli, kołysząc się leciutko. Wieczór był bezwietrzny i prawie cichy. Prawie, bo Furor ujadał jak wściekły. Cień wypuścił Furbo, który natychmiast go obskoczył, obwąchał i przemykał mu między nogami, gdy tylko miał okazję. Cieszył się jak wariat. - Witaj, stary skurwielu - dziwoonoki zagruchał do niego i wytarmosił wiecznie zmierzwione futro. - Zaraz przekonamy się co zmalowałeś, tak? - spojrzał w oczy bestii przytrzymując jej łeb za uszy, by zaraz ją za nimi podrapać. Puścił go zaraz. Niech sobie pobiega.
Keer zdjął z grzbietu klaczy wszystkie ciężary i od razu zabrał się do pracy.
Klatka kanarków była trochę przesunięta. Widać było, że Furor coś przy niej kombinował, ale ptaki były bezpieczne. Zero latającego pierza po salonie. Dręczyciel przesunął ją i nakarmił ptaki. Za to Furor załatwił się w salonie. No trudno. Szmata, łopatka i wiadro. Szast prast i po sprawie.
Do sejfu wcisnął, co tylko dał radę. Ze skrzynki wyjął połowę złota, reszta jechała z nim, bo musieli jeszcze zapłacić Klinice i woźnicy. Zgodnie z poleceniem Yako przygotował mieszek dla Renard. Zastanawiał się, czy nie dorzucić do niego kwiatów, ale czy ona nie była zbyt młoda? Z drugiej strony pracowała dla Arcyksięcia. Mieli jednak zimę, więc pomysł odpadał, a notatki nie chciał słać. Zbyt niebezpieczne. Gdy zamknął sejf wraz z przygotowanymi pieniędzmi, poszedł się szybko umyć, przebrać i ogolić. Dosłownie dziesięć minut później był gotowy, by odłożyć naginatę do sypialni i wybrać ubrania dla ukochanego.
Japońskie ubrania wyglądały jak szlafroki, lecz różniły się nieco krojem i materiałami. Keer nie miał pojęcia co wybrać, dlatego wziął te z długimi rękawami i grubej tkaniny. Do tego dodał jeszcze te śmieszne spodnie, które wiąże się po bokach. Były luźne i plisowane, ale Yako nie powinien mieć z nimi problemu. Bieliznę wziął jaką bądź, ale co z butami? Może będzie wyglądał debilnie... ale wybrał buty do biegania. Co tu rzec? Były najwygodniejsze w przypadku złamania nogi.
Nie zapomniał też o rękawiczkach, ale więcej problemu miał z torebką. Nie potrafił znaleźć żadnej, dlatego zdecydował się na większe pudełko. Dobrze, że miał sportową torbę. Włożył do niej ubrania, prezent, pieniądze i osobno zawinięte ubrania medyczne do oddania. Myślał czy by nie zostawić kuszy w domu... ale nie, jedzie z nią. Nie co dzień wiezie się tyle kasy.
Naładował drewna i smolnych szczapek do kominka, by móc nagrzać dom zaraz po przyjeździe, po czym zebrał koce i poduszki, a na to wszystko położył jeszcze jedną ze skór. Objuczony wcale nie mniej niż poprzednio poszedł do wozu i zaczął wszystko układać. Rozsiodłał klacz, rzeczy zamknął w domu i przywołał do siebie Furora. Byli gotowi do drogi.
Cień usiadł na wozie. Teraz było o wiele cieplej, wygodniej i jakoś tak milej. Furor siedział koło niego i z zaciekawieniem wąchał lub prychał na spadające płatki śniegu. Kłapał szczękami łapiąc je do pyska, ale przynajmniej miał jakieś zajęcie.


Z/T

Gawain Keer - 13 Styczeń 2018, 23:48

Zaraz po wyjściu ze swojego małego mieszkania w Mrocznych Zaułkach, udał się do Norki. Tym razem nie brał ze sobą Kuromaru, bo musiałby ją odstawić, a nie ryzykowałby klepnięcia jej w zad i puszczenia jej luzem. Pewnie wróciłaby wtedy na Kryształowe Pustkowie i tyle by ją widzieli.
Cień wcisnął nos głęboko w materiał golfa, a dłonie w kieszenie. Nawet jeśli miał na nich rękawiczki to było zimno, ale szybkie, marszowe tempo, które sobie narzucił, wkrótce go rozgrzało. Przynajmniej śnieg nie leciał już z nieba. Za to leżało go dość dużo.
W miarę oddalania się od Mrocznych Zaułków księżycowy blask przybierał na sile i coraz bardziej odbijał się od świeżej warstwy białego puchu, który migotał do niego. Gawain był wdzięczny za przedłużoną nocną porę, bo inaczej biegałby tylko i wyłącznie w okularach przeciwsłonecznych, by nie oślepnąć.
Z okien Norki wydobywało się przyjemne światło, z komina leciał dym, a wewnątrz panowała wrzawa. Remont. Widać braciszkowie wysłali już ekipę i pewnie uganiają się gdzieś między robotnikami mierząc i przypasowując próbniki do podłogowego drewna. Nie mylił się. Machnął im dłonią na powitanie, mówiąc, że wpada tylko po jedną rzecz, po czym znika. Kompasy były dość powszechne, więc nie trzeba było się z tym specjalnie kryć.
A ile zrobili Nailsowie? Ekipa właśnie cięła co trzeba. Framuga pod nowe drzwi została już wstawiona, ale na samo skrzydło jeszcze czekali. Z gabinetu wynoszono meble, zabezpieczano klamoty, bo kurzyło się aż miło. Pot, trociny, hałas. Obraz i woń dobrze wykonywanej roboty.
Gawain wszedł do sypialni i odnalazł Kompas po paru chwilach. Przyczepił złotko do guzika i pomyślał o Willi Yako. Westchnął cicho i nabrał powietrza - Świat Ludzi - powiedział smętnie i... nic. - Kurwa Yako! - głośno wyraził swoje niezadowolenie i potrząsnął dziadostwem. Odpiął Kompas - Co za gówno... - mruknął ochryple, rzucając go na łóżko i wcisnął dłonie do kieszeni. Wymarzł tylko niepotrzebnie, a mógł już przedzierać się przez Krainę Snów. Co za kanał. Strata czasu. Westchnął i schował przedmiot do torby. Może Yako zrobi z niego lepszy użytek. Miał jeszcze parę rzeczy do zabrania, choć dobry humor właśnie zostawiał. Spakował swoje kąpielówki i w zasadzie był gotowy.

Z domu wyszedł pospiesznie z wyraźnym wkurwem. Dłonie w kieszeni, pochylony do przodu i ostrym, przeszywającym spojrzeniem. Poprawił tylko kołnierz płaszcza i zaczął szukać najbliższego domostwa. Do Zaułków nie chciało mu się wracać. Oczywiście Yako musiał mieszkać na jebanym zadupiu. Nawet w Glassville nie miał sąsiadów, a jak miał to daleko za ogrodem, na którym zmieściłyby się ze trzy kolejne wille. A może on po prostu wykupił pół terenu przy tamtej ulicy?
W końcu gdzieś dolazł. W oknach ciemno, lecz z komina unosiła się wąska stróżka dymu. Była jakaś nadzieja. Cień zobaczył też budę i wolał wyciszyć swoje kroki. Nie każdy brał zwierzęta do domu, nawet jeśli panował taki ziąb.
Domek był niewielki i łatwo było go przeoczyć. Górka ziemi z normalnym dachem. Przez to Gawain musiał podejść do drzwi, by znaleźć się wystarczająco blisko osoby, która najprawdopodobniej spała. Pies czy inny zwierz był jednak w środku. Całe szczęście. Aura była wyczuwalna i wystarczająca, a Gawain gwałtownie wkroczył w senny wymiar.

Głucha cisza - 2/4

Z/T

Gawain Keer - 26 Luty 2018, 23:08

Cosiek zrobił się odważniejszy. Nawet domagał się uwagi, której tak wcześniej unikał. Jak nic rósł na samca alfa, choć musiał się jeszcze wykazać w wielu dziedzinach. Dobrze było go chwalić i zabawą uczyć, że ciężka praca popłaca. Cień nie zniósłby pierdzącego w stołek wałkonia, który cały dzień tylko grzebałby w nosie.
Cień zaśmiał się krótko - Dwanaście - odpowiedział i znów pokazał na palcach. -I tak, są różne. Mają różne nazwy - dodał ze spokojem. Na konkretne pytania mógł odpowiadać. I ich liczba na sekundę również spadła. Teraz pozostało tylko czekać, aż mały załapie, co to gramatyka i zacznie tworzyć poprawne zdania. Lubił gawędzić o wszystkim i o niczym. Trochę przypominał mu Otome. Też mało wiedziała. Ciekawe, czy dziewczyna jeszcze dycha...
-Yako mówi, że jastrzębie - spojrzał na Demona tajemniczo -Myślę, że nigdy się nie dowiem, czemu takie są. Może tobie uda się odkryć tę tajemnicę, skoro masz takie same. Wtedy mi powiesz, zgoda? - przechylił głowę w bok i pieszczotliwie przejechał kciukiem po bliźnie na nosku Cośka.
-Faktycznie! Zupełnie o nim zapomniałem! - przyznał, obracając się w stronę białowłosego. -Ale wątpię, że Lani, by go zjadła... ona woli drapieżniki - powiedział zamyślony i naburmuszony. Nie chciał wspominać tego spotkania. Wolał skupić się na samym remoncie, a nie jego przyczynie. I ponownie zabolał go fakt, że Demon na niego nie czekał. Powitała go tylko mdła perfuma starej juchy i gnijącego mięsa. Robale, syf i wściekła puma. Uratowała go tylko jego wierność i przywiązanie do wybranka, którego pukiel włosów spoczywał teraz bezpiecznie na jego piersi.
-Jak będziemy wracali, to weźmy trochę tych skór. Wszystkim będzie cieplej, a myślę, że nasz zwierzyniec również to doceni - zaproponował. Szkoda było marnować te dziki i tygrysy, skoro oddały już najcenniejsze co mogły.
Brwi Gawaina obniżyły się, a usta zacisnęły na ten kiepski żart. -Może pachnieć sobie, czym tylko chce, ale wystarczy mi Twoje słowo, by uwierzyć - odparł bez entuzjazmu -Uważaj bo tak Cię kiedyś cmoknę, że będziesz chłodził tyłek w śniegu - dodał kąśliwie. Zaraz się jednak ożywił. Yako chciał, by tulił go przez całą drogę? To było nawet słodkie i dość romantyczne. Jak w tych wszystkich harlekinach, które czytał, gdy nikt nie patrzył. Popołudniowa przejażdżka z ukochanym, który niczym nieśmiała panna narzekał na zimno, domagając się bliskości. -Już zdecydowane, co? - zapytał tylko i poszedł po koce i poduchy. Spakował je do torby, bo miał inne rzeczy do trzymania.
- Taak... nasz Cerberek - powiedział słodkim tonem. Przyjemniaczek, nie ma co!
Spodziewał się większego oporu. Myślał, że Kogitsune będzie udawał zdechlaka i będzie musiał ciągnąć go po śniegu, a tu proszę. Grzecznie stał i czekał aż otworzy drzwi. Z drugiej strony... No i otwieram te drzwi, proszz..

Najpierw poprowadził ich najkrótszą drogą do stajni. Tam zwykle stały też wozy gotowe przyjąć silne, wypoczęte rumaki zdolne przenosić góry. W czasie, gdy Cień finalizował transakcję i przekonywał właściciela, że przecież pada od zaledwie dwóch dni i podróż będzie krótka, Yako i Furor mogli iść do Kuromaru lub kupić coś ciepłego na drogę. Trzymając mocno Cośka i Yukiego i starając się pilnować, by ich smycze się nie splotły, ułożył szybko poduchy i koce. Zawołał tylko na swego wybranka oraz rudego nicponia, by ruszyli tyłki z ciepłego wnętrza i wskakiwali na wóz.
Najpierw podjechali w jeszcze mroczniejsze zaułki. Cień oddał Yako stery. Siedząc na pewno da radę dwójce bachorów. Wyskoczył dosłownie na minutę do warsztatu kuśnierza, by wrócić już w rękawicach oraz małym pakunkiem, który znajdował się na dnie jego kieszeni. Zamaskowany niczym bandyta wyrwany z post apokaliptycznej lodowej pustyni ponownie wspiął się na wóz i zgodnie z obietnicą przytulił się do Yako.
- Serio pizga - stwierdził cicho, a jego zachrypnięty głos rozbrzmiał tuż przy białym uchu Demona, zniekształcony przez materiał golfa. Okrył ich szczelnie kocami. Jechali do Norki! Niebo było czyste, lecz powoli ćmało. Pierwsze gwiazdy i blady sierp księżyca już na nim były. Cień współczuł woźnicy, bo był pewien, że jego kabat, choć grubo podszyty nie da rady takim mrozom. Za to ogrzeje się przy herbacie już w Norce.
-Do strzelania się nie nadadzą, bo są dość luźne, ale za to ciepłe - powiedział poruszywszy palcami w nowych rękawicach. Słychać było, że jest mu zimno. Ukrył nos w zagłębieniu szyi Kitsune i objął go mocniej. Już wolałby iść lub biec za tym wozem, a nie tak siedzieć jak trusia i trząść się jak osika. Ziiiiimno! Gogli nie zdejmował, bo nadal było dla niego jasno jakby słońce zapomniało iść spać, ale jeszcze pół godziny i uwolni się od szkieł.

Cosiek - 27 Luty 2018, 16:30

-Jastrzębie? Cosiek ma takie same? Oczy Cośka lisie, Gawaina też!- Od razu rozwiązał zagadkę. Dlaczego Cień miał z nią tyle problemów?
Kiedy tylko drzwi się uchyliły wyskoczył jak z procy. Skoro dostawał szansę na wolność bez szorowania zębów i kłujących kijów, to zamierzał z niej skorzystać. Pędził ile sił w łapach. Już czuł smak zwycięstwa. Jest wolny! Nagle, w połowie skoku, coś go zatrzymało. Odwrócił głowę by zobaczyć co to i zauważył linkę przypiętą do jego szelek. Rzucił się na nią z całą furią próbując przegryźć, ale nic to nie dało. Zaskuczał żałośnie patrząc na trzymającego smycz mężczyznę. Nie został uwolniony z pułapki i nie pozostało mu nic innego jak absolutna bierność. Położył się na ziemi dał się po niej ciągnąć. Było mu trochę zimno, ale nie zamierzał podążać za oprawcą. Gdziekolwiek chciał go przetransportować, będzie to musiał zrobić o własnych siłach.
Śnieg zupełnie oblepił mu futerko. Wdzierał się do nosa, uszu i oczu, ale nie odpuścił i nadal udawał martwego. Dotarli do dużego budynku, na szczęście w środku było cieplej. Cień przez chwilę rozmawiał z obcym mężczyzną. Wszystkie lisy zostały załadowane na wóz, do którego przypięto potężne zwierzę. Pachniało dziwnie, ostro-brązowo, z delikatnym dodatkiem beżu. Ruszyli. Wszystko strasznie się trzęsło i lisek musiał mocno zacisnąć szczęki, żeby nie szczękać zębami. Po chwili zatrzymali się i Cień wyskoczył na zewnątrz. Cosiek zobaczył w tym swoją szansę i również dał susa przez burtę. Zawisł na swojej smyczy tuż nad kołem mając nadzieję, że ktoś go uwolni lub choćby wciągnie do wozu.

Yako - 27 Luty 2018, 21:05

Spojrzał na dwa rudzielce - a to ja nie mam lisich oczu? - zapytał, opuszczając smutno uszy. Oczywiście się z nimi droczył się tylko z nimi ale cóż. Niestety on nie miał typowych dla lisów, ani w sumie dla Japończyków oczu. Był takim sobie odmieńcem, ale nie przeszkadzało mu to. Mimo wszystko, gdy zadał to pytanie, sprawił, że jego źrenice zwęziły się. Były teraz demoniczne ale mimo wszystko bardziej przypominały lisie niż takie z okrągłą źrenicą. Po chwili się jednak zaśmiał i szturchnął kochanka - może to nie ja sprowadziłem na Ciebie lisią klątwę, a miałeś ją od początku? - mrugnął do niego.
- Sam o tym zapomniałem, tak samo jak o skórach. Weźmiemy wszystko co potrzebujemy, a pewnie więcej się tego tam znajdzie - dodał jeszcze, na spokojnie. Dlatego brał plecak, żeby Cień nie musiał za wiele nosić, a sam nie mógł inaczej nic przynosić, no chyba, że w zębach.
Zaśmiał się i pokręcił głową, widząc jak młody wystrzelił. Gdy tylko zorientował się, ze nie da rady uciec, padł na ziemię i tyle go było. Yuki za to niuchał i chciał iść dalej. Korytarz już znał, więc nie bał się iść nawet przodem. Poza tym szedł z nim Furor i Yako, więc tym bardziej się nie bał. Bo co mu zrobią jak ma za ochronę takie wielkie lisy?

W stajni poszedł przywitać się z Kuromaru. Zajumał przy wejściu marchew i dał ją swojej potężnej klaczy, która wyróżniała się jednak rozmiarem przy innych rumakach, które się tam znajdowały. Była jednak łagodna, więc nie mieli z nią większych problemów. Gładziła ją po chrapach i szyi, dziękując za to, że przywiozła go do domu. Obiecał jej, że sama będzie mała własny, gdy już wszystko się w Norce skończy.
W miedzyczasie Yukiemu zaczęło się trochę nudzić. Widział jak zachowuje się nowy lis, ale nie wiedział czemu. Zaczął więc na niego skakać i ciągnąć go za ogon, zachęcając do zabawy. Podszczekiwał też wesoło. W końcu rudzielec też był szczeniakiem, prawda? To czemu nie chciał się z nim jeszcze pobawić?
Yako z trudem wdrapał się na wóz. Yuki od razu wskoczył obok niego na ławeczkę i opierał łapki i barierkę, żeby wesoło rozglądać się co się dzieje. Czasem nawet poszczekiwał na przechodniów. Rozpierała go dziś energia. Demon tylko zaśmiał się na ten widok.
Lis wziął smycze od kochanka i czekał na niego cierpliwie. Cosiek już nie był tak cierpliwy. Yako pokręcił głową i wciągnął go znów do środka - uważaj bo zrobisz sobie krzywdę - powiedział i położył go sobie na kolanach. Zaczął go głaskać, by go uspokoić o ile ten oczywiście nie postanowił się przed tym bronić.
Gdy jego ukochany wrócił, otulił ich szczelnie kocami i objął go ramieniem. Gaw mógł poczuć, że otula go coś miękkiego, Yako przyzwał swoje pozostałe ogony, by było im cieplej - Twój sobowtór postanowił sobie poskakać na bunjee - zaśmiał się, lekko łasząc się policzkiem do Gawa. Spoglądał też na małego liska, który ochoczo łapał pojedyncze płatki śniegu oraz rozglądał się po okolicy. Widać, jeszcze nie miał takiej wycieczki i chyba mu się spodobała - w Norce zrobię grzańca na drogę powrotną, dla pana woźnicy również - dodał głośniej, żeby ten nie myślał, że będzie zmuszony tak jeździć w mrozie bez bonusów.

Gawain Keer - 27 Luty 2018, 22:22

- Może i mam, ale naprawdę nie jestem lisem - jego wzrok wystrzelił w sufit. Gnojek nie dorastał mu ramion, a podskakiwał dwa razy wyżej. - Mówiłem. Jestem Cieniem - powtórzył i przykucnął, po czym wskazał na ścianę. - Patrz... nie mam cienia, bo ja sam nim jestem. Widać tylko ubranie - pomachał ręką. Jeśli Cosiek poświęcił choć sekundę więcej i odrobinę skupił się na szczegółach, a nie na pierdołach, to zobaczyłby, że Gawain faktycznie nie rzuca cienia. Bezręki i bezgłowy ubiór kucał zaraz obok pełnej sylwetki chłopca.
Keer zerknął na Yako i poczochrał go po białym czerepie. - Ty masz najbardziej lisie! - powiedział mocnym głosem. Nie musiały mieć typowej dla tych ssaków barwy. Postać zwierzaka to jedno, a demoniczne pochodzenie to drugie. Poza tym zwężone źrenice wydawały się śledzić każdy jego ruch i przyciągały go niczym magnes. Niczego mu nie brakowało. Szturchnięty również się zaśmiał, lecz jedynie z uprzejmości. - Może... - szepnął i rozmasował ramię. Jeśli to faktycznie klątwa, to była okrutna. Nie spędził całego dzieciństwa w domku pod lasem. Kiedyś cała ich rodzina mieszkała tutaj, w Mrocznych Zaułkach. Nie miał jednak ani brata, ani siostry. Okazał się być jedynym dzieckiem swej matki. Nie mogła mieć ich więcej po nim. Albo nie potrafiła utrzymać ciąży do końca, albo w nią nie zachodziła. Lekarze, zioła, gusła. Nic nie pomagało. Catherine zawsze była pogodna. Gawain był pewien, że jeśli nie byłaby zielarką, to zostałaby przedszkolanką. Z czasem robiła się coraz milsza, ale i nadopiekuńcza. W środku hodowała zazdrość i zawiść. W miarę jak dorastał, coraz częściej spoglądała na czyjeś dzieci. Zaczepiała je, a że była kobietą i większość ją znała, to nie wzbudzała podejrzeń. Ojciec miał jednak dość. Wyciągnął ich stąd, zanim zdążyli dorobić się skandalu i zamieszkali na odludziu. Może faktycznie urodził się pod nieszczęśliwą gwiazdą.
- Dobra, tylko bez przesady, bo potem znów trzeba będzie to wieźć z powrotem. - Nie wyjeżdżali na rok, nawet nie na miesiąc, a mało brakowało, by jego mieszkanie zaczęło cierpieć na nadmiar rzeczy. Nie należał do minimalistów, ale lubił porządek i regularnie przeglądał swoje składziki i spiżarnię w poszukiwaniu niepotrzebnych rupieci. Oddawał je lub wymieniał na straganach. W ostateczności przerabiał lub rozbierał na części. Mieli zabrać głównie ubrania dla Yako, może i coś dla Kogitsune wpadnie, skóry i mięso. Oby nic więcej!

Tak jak się tego spodziewał, po początkowych próbach uwolnienia się Cosiek po prostu się poddał. Przynajmniej nie wpadnie w dziurę, nie zaplącze się pod nogami lub kopytami. Udawał trupa. - To chyba faktycznie moja krew - burknął pod nosem i ciągnął Kogitsune po śniegu, który oblepiał jego futerko i zbijał się w kuleczki na jego końcach. Czasem nawet specjalnie wciągał go na zaspy, by patrzeć jak z nich potem zjeżdża. Skoro się wysila, to chyba może się przy tym trochę rozerwać, nie?
Yuki ujadał przez połowę drogi. Furor zupełnie od tego głupiał i naśladował malucha. Widział, że Schnee otrzymywał ostatnio więcej uwagi, choć głównie wiązało się to z wkładaniem mu strzykawki do japy, ale i tak! On też chce! Więc jechali z lisią orkiestrą w ciemną noc. Piekielny jazgot obudziłby nawet umarłego.
Dręczyciel uśmiechnął się pod golfem. Jechali załatwić masę rzeczy, ale przejażdżka z ukochanym pozwoliła na moment puścić w niepamięć ostatnie spięcia i kłótnie. Gawain pieszczotliwie pogładził jeden z ogonów - Nie będzie Ci tak niewygodnie? - upewniał się, bo Yako rzadko pokazywał wszystkie dziewięć. - Hmm? Cosiek! Próbowałeś wyskoczyć? - powiedział nieco głośniej, by mały na pewno go usłyszał. Jego głos wyraźnie wskazywał na złość, ale nie krzyczał po nim. Trzeba było jednak zwrócić mu uwagę lub choćby zasygnalizować, że powinien zastanowić się nad tym co robi. Westchnąwszy ciężko poprawił się na poduszce i objął Yako odrobinę mocniej. - Mmm... brzmi dobrze. - Na samą myśl zrobiło mu się nieco cieplej! Na świeżym powietrzu wszystko smakowało lepiej. Cień przywołał we wspomnieniach zapach goździków, anyżu i cynamonu. Daleko jeszcze?

Cosiek - 1 Marzec 2018, 16:46

Popatrzył we wskazanym kierunku, gdzie zobaczył cień tylko ubrań Gawaina. -Gawain Cień nie ma cienia?- Zdziwił się na głos.
Wcześniej myślał, że ma już śnieg we wszystkich możliwych miejscach, ale turlanie się po zaspach wyprowadziło go z tego błędu. Było mu zimno, był gdzieś ciągnięty wbrew swojej woli, a do tego reszta miała z tego masę uciechy. Jednak miał być ich zabawką. Co jakiś czas musiał przerywać złorzeczenie w głowie, bo zderzenie z kolejną kupą śniegu pozbawiało go oddechu. Gdyby mógł, rzuciłby się na Gawaina i wbił mu ostre zęby w łydkę. Mógł tylko pomarzyć, bo właśnie trafił głową w kawałek lodu, a potem boleśnie zjechał z kolejnej muldy. Nie miał możliwości poruszać się o własnych siłach nawet jeśli chciałby przestawać udawać martwego.
Na zaczepki Yukiego na początku nie reagował. Był zły i zziębnięty, nie w głowie mu były figle. Chciał się jak najszybciej pozbyć nowego stada, ale ono mu na to nie pozwalało. Dlaczego? Przecież wszystkim byłoby tak lepiej! Szczeniak nie odpuszczał, więc lisek obnażył kły i ostrzegł warkotem by ten dał mu spokój.
Pozwolił się głaskać, ale go to nie uspokajało. Przynajmniej od spodu zrobiło się trochę cieplej, więc postanowił rozpłaszczyć się jak może. Obserwował pozostałe lisy wyraźnie zadowolone z wycieczki i powodujące straszny hałas. Yuki wydawał się mieć szelki podobne do tych jakie założyli chłopcu. Sznurek do trzymania przytwierdzony był z tyłu, zapięcie wyraźnie błyszczało. Cosiek podejrzewał, że ma takie samo na plecach. Ciężko byłoby je rozpiąć? W lisiej postaci na pewno, ale w ludzkiej może mógłby sięgnąć. Z rozważań wyrwał go głos Cienia. Znowu był zły, ale przynajmniej nie krzyczał. Prychnął na niego obrażony. Jeśli nie chciał, żeby chłopiec uciekał, trzeba było go nie porywać.
Kiedy już uznał, że rozgryzł jak pozbyć się smyczy zmienił postać na ludzką i wygiął obie ręce do tyłu. Namacanie zapięcia nie było łatwe ale jakoś udało mu się to zrobić, ale nie miał pojęcia co dalej. Nie potrafiłby otworzyć mechanizmu nawet patrząc na niego a co dopiero w tak niewygodnej pozycji i bez podglądu. Wszystko utrudniał też wiatr wpychający śnieg pod tunikę. Przemarznięty chłopiec rozpłakał się z bezsilności. Nie da rady uciec. Nie ma dla niego ratunku. Zabiorą go do norki innego lisa i tam pewnie zjedzą. Albo ususzą. Suszony Cosiek, w sam raz na wyprawę. Nie chciał tak skończyć, ale nie chciał też zamarznąć i z braku innych pomysłów wcisnął się pod koce okrywające mężczyzn.

Yako - 1 Marzec 2018, 17:45

Zaśmiał się, widząc co Cosiek wyprawia, a raczej co Gaw wyprawia z nim. Yuki też chciał się bawić, więc wbiegał na zaspy i zsuwał się z nich. Kogiś był albo bardzo wytrzymały albo nie wiedział co, bo cały czas leżał jak trup. Przynajmniej do momentu, gdy zawarczał na Yukiego. Ktoś tu chyba był naprawdę nie w humorze, w końcu ten Schnee to dopiero szczeniak i miał sporo energii, w szczególności, że w końcu dostawał dużo jeść i czuł się o wiele lepiej, choć nadal co jakiś czas kichał i był bardzo chudy.
Demon pozwolił lodowemu lisowi trochę sobie poszczekać, ale w końcu pogłaskał go po łebku, by ten się uspokoił. Nadal biegał po całym wozie, zaglądając na każdą stronę, ale już tak nie ujadał. Z resztą, już za bardzo nie było nawet na kogo szczekać, więc po prostu przyglądał się zmieniającym się krajobrazom.
Yako głaskał Cośka, widząc, że ten nie ucieka, a wręcz rozpłaszcza mu się na kolanach jeszcze bardziej. Widać, że był zziębnięty, cały się trząsł. Przytulił go lekko do siebie, żeby było mu cieplej. Lepiej, żeby Gaw nie miał więcej obowiązków przez to, że smarkacz też się rozchoruje.
Pokręcił głową - nie, poza tym, tylko siedzimy, a tak będzie nam o wiele cieplej - przyznał. Poruszył lekko ogonami, by je poprawić i otulić ich szczelniej. Uśmiechnął się, gdy rudzielec się do niego mocniej przytulił. Ocknął się, gdy maluch zmienił postać - ej zmarzniesz - powiedział ale na razie go nie łapał. Przyglądał się jak ten kombinuje. Westchnął ciężko, gdy Cosiek zaczął płakać. Sam go wciągnął pod koce i przytulił mocno do siebie. Gładził go po wilgotnych włoskach i uszkach - co się stało? Kogiś, nie płacz - mówił spokojnym głosem, starając się go też rozgrzać. Będzie trzeba go szybko nauczyć do ubrań przynajmniej na zimę, bo on naprawdę zaraz będzie tylko kaszlał, smarkał i pocił im łóżko, a raczej wszyscy woleli by tego uniknąć, a tym bardziej teraz.
Jechał przez chwilę w ciszy, przytulając oba zmarzluchy do siebie. Po jakimś czasie jednak podniósł wzrok i uśmiechnął się - już jesteśmy - powiedział, bo faktycznie widać już było jego Norkę - Kogiś, możesz zamienić się znów w liska? Żebyś nie był chory, jak wejdziemy do środka będziesz mógł się znów zmienić i damy Ci coś ciepłego do picia, dobrze? - zapytał, uśmiechając się i odchylając koc, tak by jego główka wystawała by mógł zobaczyć zimowy wygląd Malinowego Lasu.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group