To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Malinowy Las - Lisia norka

Gawain Keer - 23 Styczeń 2017, 21:35

Gdy Lusian wszedł do salonu, Gawain siedział jak sparaliżowany. Wstrzymał oddech, będąc boleśnie świadom obecności Yako. Odetchnął cicho, widząc jak demon siada za kanapą. Popatrzył smętnie na butelkę w swoich rękach i odstawił ją na bok z lekkim stuknięciem. Alkohol pomagał mu w niezwracaniu uwagi na to, co się przed chwilą stało. Wszystko dobrze słyszał i rozumiał, ale tor jego myśli się wydłużył albo to pociąg zwolnił, bo ciężko mu było odpowiedzieć.
O młocie nie chciał nawet wspominać. Wyżył się i tyle. Gdyby nie ta krótka manifestacja, poszedłby do lasu albo na piechotę do siebie. A jednak został, mimo że denerwował się, jakim zaufaniem obdarza go Yako i w sposób ujawniania przez niego swoich sekretów. Nie mógł po prostu pogadać? Złapać go za rękę, popatrzeć w oczy i poinformować, że ma coś ważnego do zakomunikowania? Cały czas odstawiał jakiś cyrk, straszył go i wrzucał na głęboką wodę, spodziewając się ciepłego przyjęcia. A to niby on był aspołeczny. Też coś.
Miłość... ostatnia rzecz, której mi potrzeba - pomyślał, słuchając tego syfu o akceptacji. Akceptacji czego? Kulki w łeb? Bo tą właśnie by dostał, zbytnio zbliżając się do innych. Był jak dzikie zwierze. Starał się przetrwać każdy kolejny dzień, zdobywając, zabijając, rżnąc i upijając się w trupa. Jakoś nikt nie kwapił się, by zostać jego 'kumplem' i uczestniczyć w takich przygodach.
Nie wiedzieć czemu, chciał zatrzymać Yako, ale jego wyschnięte na wiór gardło i wiotkie kończyny nie pozwoliły mu na to. Uśmiechnął się słysząc, że ma nie robić sobie krzywdy, bo pożałuje. Aż zrobiło mu się ciepło na sercu. To były chyba najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszał. Cała złość mężczyzny, podszyta była ogromnymi pokładami szczerej do bólu troski. Nigdy nie targnąłby się na swoje życie. Zaprzeczyłby wartościom, które wyznawał.
Wodził wzrokiem za lisołakiem. Chciał mu tyle powiedzieć, ale nie miał siły. Yako w końcu wyszedł zostawiając Gawaina samego jak palec, który jakoś przeniósł się na dywan prze kominkiem i szybko zasnął.

* * *

Chłód wieczoru i rażący blask wschodzącego księżyca boleśnie uświadomiły mu jego stan. Ciało Gawaina nigdy nie było świątynią, ale tym razem pojechał po bandzie. Usiadł powoli, a potem równie ślamazarnie poszedł do kuchni. - Lu... - już chciał zawołać Yako, ale złapał się na tym, że nawet nie wie, czy ma jeszcze jakieś inne imiona - Luci?! LUCI?! - zakrzyknął, ale nie odpowiedział mu żaden głos. Westchnął przeciągle, przejeżdżając dłonią po twarzy. Serio tam pojechał. Kawał imbecyla. Padnie z braku energii i znowu będzie trzeba go ratować. Keer czym prędzej musiał się tam udać, ale najpierw zabrał się za siebie samego. Wytrąbił chyba rzekę wody i poszedł się wykąpać, przebrać i ogolić. Mimo wczorajszej libacji, doskonale pamiętał ostre słowa Yako, by nie pokazywać się mu na oczy po kilku głębszych.
Ubrał się jak na małą robótkę. Czarną koszulę jak zwykle wpuścił w ciemne spodnie, tym razem granatowe, a te w skórzane buty. Przypiął pochwę ze sztyletem do uda, założył rękawiczki, włożył płaszcz i był gotowy do drogi. Wziął jeszcze parę owoców na drogę dla podleczenia kaca. Zamknął dom i ruszył przed siebie.

z/t

Gawain Keer - 30 Styczeń 2017, 20:52

Wybrał inną drogę niż zwykle. Kroczył przez ciemny las tak długo, aż nie wyszedł gdzieś na obrzeża ogrodu. Minął spalone, ścięte drzewo, mostek z karpiami i na chwilę przystanął na tarasie, zastanawiając się, czy jednak nie wrócić do siebie.
W końcu jednak wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi na klucz. Zdjął buty, ułożył je przy wejściu, odwiesił płaszcz. Powłócząc nogami udał się do swojego pokoju, jednak najpierw zabrał krzesło z kuchni.
Wywalił kuszę za drzwi. Nie chciał znów słyszeć tekstu o robieniu sobie czegoś głupiego i martwić demona. Potrzebował chwili dla siebie, a wiedział, że lis znów przyjdzie wszystko wyjaśniać. Zasunął drzwi sypialni i podstawił mebel tak, żeby nie dało się ich otworzyć. Nie życzył sobie gości.
Ubrania zdjął i położył na szafce. Wszedł na łóżko i ciasno opatulił się kołdrą, choć w domu było ciepło. Zwinął się w kłębek i splótł dłonie na karku. Chciał jak najdalej uciec od demona.
No właśnie, Lusian.
Tyle razy mógł go zabić, ale tego nie zrobił. Tyle razy został przez niego okłamany i wystawiany na próbę, ale trwał przy jego boku przez cały ten czas. Tyle razy zrobił mu burę o to, że się przemęcza lub nie chce jego energii. Wytrzymywał to wszystko, ale co z tego, skoro był wart tyle, co dobra historyjka na dobranoc. Lusian bawił się, nie myśląc o tym, że dla niego to też mogło nieść jakieś konsekwencje.
Jeśli chciał mieć w Gawainie partnera, to nie było tego po nim widać. Rudzielec miał tylko odwalać brudną robotę, przyklaskiwać każdej jego decyzji i dawać energię zawsze i wszędzie. A co on dostał? Parę snów, miłych nocy i rzeczy, o które nawet nie prosił. Tak samo jak o łgarstwa, tajemnice, podchody ze sztyletami i zmianami płci w tle oraz paleniem mieszkań. Psychiczne tortury na życzenie.
Ciekawe jak ty byś się czuł, gdybym puścił z dymem nie tylko twój dom, ale i dotychczasowe życie - pomyślał zgorzkniale, mimo tego, że sam również trochę namieszał.
Chciał odzyskać swoją niezależność. Miał ochotę zabić Yako. Nie czuł się bezpiecznie, gdyż była to jedyna osoba znająca jego tajemnicę, więc nie mógł go pozostawić samemu sobie. Podejrzewał, że Lusian wypaplałby wszystko w akcie zemsty. A skoro, jak widać nic ich nie łączy to równie dobrze mógł to robić nawet w tej konkretnej chwili.
Wcześniej miał nadzieję, że jakoś się dogadają, może nawet polubią, ale jedyne co słyszał od lisa to jaki jest okropny, samolubny, nie dba o swoich żywicieli, uprzedmiotawia osoby.
Tylko utwierdzało go to we wcześniejszym przekonaniu, że samotność była jego azylem, a inni tylko burzyli jego spokój. Czasem naprawdę miał ochotę zdechnąć, zapaść się pod ziemię, zniknąć.
Chciał zniknąć.
Początkowo czuł się jakby zasypiał, ale wkrótce jego puls zwolnił i osłabł, a krew krążyła nieznośnie powoli. Cholera... nie tak miało być - wymamrotał, ale zorientował się zbyt późno. Jedyne czego chciał, to nie obudzić się we własnej trumnie.
Przestawał myśleć i czuć. Mięśnie wiotczały, dźwięki już do niego nie dochodziły. Oczy uciekły gdzieś w tył czaszki, więc ktokolwiek spojrzałby pod jego powieki, zobaczyłby jedynie czerń.
Przez jego ciało przeszły lekkie spazmy, ale nie był już tego świadom. Stawał się coraz bledszy, zimniejszy i sztywniejszy. Robił jakichś sześć, może siedem płytkich i powolnych oddechów na minutę.

Hibernacja 1/7

Yako - 30 Styczeń 2017, 22:54

Lusian miał ochotę udać się najpierw do mieszkania Gawaina, uznał jednak, ze Cień pewnie teraz chce od niego odpocząć. Nie dziwił mu się. Nie poszedł jednak od razu do domu. Krążył po różnych miejscach, zbierając się na to by w końcu wrócić do domu. W sumie nawet nie wiedział kiedy nogi same poniosły go do tej japońskiej rezydencji. Westchnął głośno i otworzył drzwi. Wchodząc do środka w ogóle nie zwrócił uwagi na buty, płaszcz i brak krzesła. Poszedł na górę, przebrał się i wziął naginatę. Nie zwrócił też uwagi na kusze pod drzwiami do sypialni Gawaina. Nadal był wściekły jednak teraz głównie na samego siebie.
Zaniósł włócznię do piwnicy, gdzie rozpalił wszystkie pochodnie. Wrócił się do barku, zabrać jak najwięcej alkoholu, wcześniej jednak sprawdzając swoją buźkę. Faktycznie nie wyglądała najlepiej. Nie dziwił się, ze Cierń tak się o niego martwił. Westchnął głośno, wziął kilka butelek z różnymi alkoholami i zamknął się w piwnicy.
Ćwiczył kilka godzin, jedyne przerwy jakie robił to te, w których próbował się upić. Wypił w sumie kilka ładnych litrów różnych alkoholi. Robiło mu się trochę niedobrze, jednak mimo to nadal nie odczuwał wpływu płynów na niego.
Ćwiczył w swojej demonicznej formie, z dziewięcioma ogonami. Co chwila zmieniając się to w Luci to znów w Lusiana. Potrzebował pozbyć się nadmiaru energii. Wiedział, że za kilka dni jego ogród będzie jeszcze bujniejszy niż do tej pory.
W końcu zaprzestał ćwiczeń. Był cały mokry z potu, nawet mata się już od niego ślizgała. Nie wiedział nawet ile tam siedział. Czy nadal jest dzień czy może już noc? Wziął lodowaty prysznic po czym nago wyszedł z łazienki. Naginatę zostawił na specjalnym statywie w piwnicy. Butelki zostały porozrzucane po podłodze i puste.
Uspokoił się trochę i zamienił w Luci, by czasem czegoś nie rozwalić. W końcu w tej formie był o wiele słabszy jeśli chodzi o siłę fizyczną.
Ruszyła do sypialni i przebrała się w luźne spodnie i krótkawą bluzeczkę. Dopiero wychodząc z pokoju zauważyła kuszę. Nasłuchiwała chwilę ale nic nie usłyszała. Ruszyła na dół. Buty były, płaszcz również. Brakowało krzesła w kuchni. Co ten wariat znów wymyślił?
Ruszyła do sypialni Cienia. Zapukała lekko do drzwi - Gaw śpisz? - zapytała niepewnie. Nic nie usłyszała. Skupiła się wiec sprawdzając czy nie czuje tam energii. Czuła, ale była strasznie słaba, zupełnie jakby Cień...umierał. Spanikowała. Zaczęła wołać Gawaina i uderzać w drzwi sypialni. Próbowała je otworzyć ale coś jej nie pozwalało. Westchnęła głośno i podpaliła rozsuwane drzwi. Nim skończyły się palić, szybko wpadła do pokoju. Doskoczyła do leżącego na łóżku mężczyzny. Był dziwnie blady, nawet jak na Cienia i ledwo co oddychał. Dotknęła jego policzka, był lodowaty!
Luci zaczęła płakać - Gawain proszę...obudź się - potrząsnęła nim kilka razy - błagam, nie rób mi tego! - próbowała tak kilka minut. W końcu jednak opadła na podłogę bezsilna.
Teraz jej głowę zaprzątała jedna myśl. Gawain potrzebował pomocy, potrzebował lekarza. Szybko wybiegła z domku i złapała pierwszego lepszego chłopaka, około dwudziestoletniego szatyna. - Błagam, jak najszybciej znajdź najlepszego lekarza jakiego się da - powiedziała płacząc - zapłacę Ci 50 złotych monet za to, ale masz się pospieszyć, to sprawa życia i śmierci - mówiła spanikowana.
Chłopak pomyślał chwilę i powiedział, że zaraz wróci z lekarzem po czym się teleportował.
Luci błagała w duchu aby się pospieszył i wróciła do Gawaina. Zostawiła drzwi otwarte, żeby lekarz nie musiał się dobijać. Usiadła obok Cienia i gładziła go ręką po jego rudych włosach - to moja wina...przepraszam Cię za wszystko, tak bardzo przepraszam - płakała. Nie wiedziała czemu, coś czuła do Cienia, ale nie rozumiała tego. Wiedziała jednak, ze nie chce teraz go stracić, nie zanim go nie zdąży przeprosić za wszystko.

Bane - 30 Styczeń 2017, 23:33

Właściwie to planował położyć się dzisiaj wcześniej. Miał dosyć wpatrywania się bezczynnie w ścianę. Pacjentów dzisiaj było niewielu, jakby świat robił mu dzisiaj na złość.
Wziął prysznic i już miał kłaść się do łóżka gdy zapukała Alice.
Przybył jakiś chłopak i wzywał medyka, mówił coś o teleportacji do Malinowego Lasu i kimś umierającym. Bane ubrał się więc szybko, zabrał torbę z narzędziami. Po drodze wstąpił do zabiegowego po kilka instrumentów i bez zbędnych komentarzy udał się na spotkanie z przybyłym do Kliniki gościem.
Chłopak był zdenerwowany ale bez ceregieli i ani chwili zwłoki złapał Bane'a za rękę. Białowłosy poczuł szarpnięcie i już byli w innym miejscu, poza Kliniką.
Medyk przeklął. Nie lubił podróżowania tym sposobem, zawsze miewał przez pierwsze kilka chwil zawroty głowy...
Chłopak ulotnił się najwyraźniej czymś wystraszony a Bane udał się w stronę domu, w którym to najprawdopodobniej znajdował się ktoś potrzebujący pomocy.
Drzwi były otwarte dlatego wszedł bez pukania. Rozejrzał się, wnętrze było ładnie urządzone - ale nie było czasu do stracenia, bo jeśli ktoś umierał, liczyła się każda sekunda.
- Witam. - powiedział donośnym, poważnym głosem - Gdzie mam się udać by udzielić pomocy?
Jeśli usłyszał jakiś głos, udał się w jego stronę.
Gdy podszedł do pomieszczenia, pierwsze co go zaalarmowało, to spalone wrota. Drzwi były doszczętnie spalone, jakby ktoś podłożył ogień tylko pod nie, doprowadził do całkowitego zwęglenia a potem szybko ugasił pożar.
Uniósł brew gdy przeniósł wzrok na kobietę i leżącego na łóżku mężczyznę. Już wiedział o kogo chodziło, nie musiał słuchać lamentów dziewczyny.
- Długo tak leży? - zapytał rzeczowo i bez ceregieli podszedł, złapał za nadgarstek i sprawdził puls. Później przystawił palce do szyi mężczyzny i zamknął na chwilę oczy. Puls... Był, ale baardzo słabo wyczuwalny. Zupełnie jakby ten cichy, nieruchomy ktoś właśnie konał.
Nagły zastrzyk adrenaliny, znajomy i przez Bane'a wyczekiwany pozwolił mu na działanie szybkie i przemyślane. Zdjął płaszcz i odrzucił go na bok. Z torby wygrzebał jednorazowe rękawiczki i szybko założył je.
- Jak to się stało? - drugie, proste pytanie. Wpakował mężczyźnie palce do ust w celu sprawdzenia, czy nie ma w nich wymiocin czy innych substancji. Węszył, ale nie wyczuwał zapachu trucizn. Facet pachniał...facetem. Niczym więcej.
Usta były czyste, czyli nie zakrztusił się. Przystawił ucho do twarzy umierającego i usłyszał nikły oddech. Kolejne co zrobił Bane, to rozmasowanie kończyn w celu sprawdzenia jak bardzo zesztywniały. Faktycznie, ciało mężczyzny zachowywało się jakby umierał.
- Proszę się teraz odsunąć i niezależnie od tego co pani zobaczy, nie wtrącać się. - powiedział wyciągając z torby rurę i kilka narzędzi.
Odchylił głowę leżącego nieruchomo mężczyzny i dosłownie w kilka sekund, kilkoma sprawnymi ruchami wpakował mu rurę w gardło i dalej, głęboko - zaintubował go. Do będącego na zewnątrz końca rury przystawił pompę ręczną którą zaczął uciskać.
Jeśli facet miał zamiar umrzeć, to nie umrze tak łatwo. Wtłaczane bezpośrednio do jego dróg oddechowych powietrze powinno go albo utrzymać jeszcze przez chwilę na skraju życia i śmierci, albo obudzić, jeśli tylko stracił przytomność.
Oprócz lodowatego ciała, sztywności kończyn i bardzo powolnego bicia serca nic nie wskazywało na to, że jest w niebezpieczeństwie.
Bane usiadł na skraju łóżka i patrzył intensywnie w twarz leżącego na łóżku mężczyzny.
- Wygląda jakby głęboko spał. - powiedział - Spokojnie, przy mnie nic mu nie będzie. - dodał, jeśli kobieta nie mogła się uspokoić.
Chwilowo cała uwaga Bane'a była skupiona na ratowaniu życia sztywnego. Bardzo był ciekaw z kim ma do czynienia, nie potrafił jeszcze na oko rozpoznawać ras tego świata. Wiedział już dużo, ale facet nie miał ani rogów, ani kapelusza, ani uszu więc medykowi trudno było określić rasę.

Yako - 30 Styczeń 2017, 23:53

Luci usłyszała jak ktoś wchodzi do domu. Od razu wybiegła z sypialni i spojrzała w stronę schodów. Słysząc jakiś męski głos, odpowiedziała - proszę na górę - udało jej się już jakoś uspokoić. A może to po prostu jej talent aktorki znów dał o sobie znać? Z oczu nadal spływały jej łzy, oddychała spanikowana, jednak nie krzyczała ani nie lamentowała. Zachowywała się w miarę spokojnie.
- Nie mam pojęcia - przyznała zawstydzona, przyglądając się jak lekarz bada Gawaina, jednak stała w bezpiecznej odległości. Na tyle blisko by w razie czego pomóc, ale na tyle daleko by nie przeszkadzać białowłosemu -pokłóciliśmy się nad ranem jak byliśmy w klubie i rozeszliśmy, jak wróciłam to poszłam ćwiczyć ale nie słyszałam, żeby wchodził do domu, czyli musiał to zrobić zanim wróciłam - mówiła lekko drżącym głosem. Serce jej biło jak oszalałe, uszy miała położone po sobie - dopiero jakieś pół godziny temu skończyłam ćwiczyć i zauważyłam kusze pod drzwiami jego pokoju i potem buty i płaszcz. Zaryglował drzwi krzesłem, dlatego spaliłam je....żeby się dostać do środka, nie mam na tyle siły aby wyważyć drzwi - tłumaczyła spokojnie. Odsunęła się bardziej gdy mężczyzna wydał jej takie polecenie - znalazłam go już takim stanie, zaniepokoiło mnie to jak mało energii wyczuwam z jego strony...proszę...niech mu pan pomoże - dodała cicho. Usiadła opierając się o drzwi szafy i przyglądała się wszystkiemu co robił nieznajomy. Nie miała zamiaru mu przeszkadzać, ani czegokolwiek bronić. Widziała już kilka razy jak ktoś jest intubowany, ba! sama do tego doprowadziła, więc nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Otuliła się swoim czarnym ogonem i zaczęła go głaskać by się bardziej uspokoić, ale przynajmniej nie zawodziła tak jak jeszcze kilka minut temu.
Po chwili jednak się zreflektowała - czy ja...mogłabym jakoś pomóc? Albo przynieść coś panu? - zapytała niepewnie. Widać było, że chce jakoś odciągnąć myśli od leżącego na łóżku, nieprzytomnego rudzielca.
Pierwszy raz nie wiedziała co ma robić. Czemu w ogóle tak panikowała? Odbierała już życie wiele razy, doprowadzała ludzi o omdleń i innych nieprzyjemnych rzeczy, a potrafiła tylko siedzieć i się gapić, jak białowłosy zajmuje się Gawainem. Mimo tego ile już życie na ziemi, nie potrafiła zrobić nic!

Bane - 31 Styczeń 2017, 00:18

Wysłuchał z uwagą co kobieta miała do powiedzenia. Kiwał głową, przyswajając kolejne informacje które mu przekazywała.
- Czy wasza kłótnia mogła doprowadzić do próby samobójczej? Czy on byłby do czegoś takiego zdolny? - zapytał wprost gdy opowiedziała mu o zaryglowanych drzwiach.
Cały czas naciskał miech, pompując mu do płuc powietrze. Klatka piersiowa unosiła się miarowo, Bane co chwilę pochylał się by posłuchać serca. Biło powoli ale przynajmniej cały czas w tym samym tempie, nie zwalniało.
Facet wyglądał jakby wpadł w jakiś trans. Może hibernację by zregenerować siły? Albo może zwyczajnie spał a kobieta pierwszy raz zobaczyła go w tak dziwnym stanie.
Na pytanie dziewczyny o ty, czy mogłaby jakoś się przydać odwrócił głowę w jej stronę. Utkwił oczy i zielonych źrenicach w poobijanej twarzy. Jego brwi wygładziły się a wyraz twarzy złagodniał - nadal był poważny ale już nie zdenerwowany.
- Tak, przydasz mi się, kochanie. - powiedział ale w zwrocie którego użył nie było nic dwuznacznego ani sugestywnego. Uznał, że w ten sposób załagodzi sytuację. - Chodź tu do mnie, chwyć pompę i uciskaj ją, tak jak przed chwilą ja. - powiedział przywołując ją do siebie gestem. Starał się mówić spokojnie, łagodnym głosem chociaż ciężko było wyczuć jakiekolwiek emocje w jego bezbarwnym głosie.
Jeśli wykonała polecenie, przekazał jej pompę i przez chwilę kontrolował jej ruchy. Pierś mężczyzny wznosiła się i opadała wolno co świadczyło, że kobieta mimo zdenerwowania jest w stanie trzeźwo myśleć.
Zdjął z mężczyzny kołdrę w celu obejrzenia ciała. Szukał siniaków, ran, czegokolwiek co mogłoby świadczyć o tym, że sztywniak walczył. Nic. Nie było też śladów ukłucia, Bane odrzucił więc opcję zaćpania się. Oczywiście istniało wiele metod zażycia szkodliwego środka, ale w pokoju nie było śladu po igłach, blisterkach po tabletkach. Mężczyzna nie pachniał też jak ktoś, kto się czymś otruł. Bane mógł przecież wyczuć specyficzny swąd, miał wyczulone zmysły. Jednakże ten akurat był czysty. Po prostu leżał sobie i najwyraźniej spał. Był wyczerpany na tyle, że ciało zdecydowało zregenerować się z dość drastyczny sposób.
Nie oceniał ciała. Nie obchodziła go muskulatura czy kondycja skóry. Ciało było zimne, mięśnie twarde co samo w sobie było niepokojące.
- Jeśli za chwilę się nie obudzi, to mamy problem. - powiedział pod nosem - Ale i z niego jakoś wybrniemy. - dodał już głośniej.
Miał chwilę czasu, wszystko sprawdził więc pozostawało czekać. Postanowił wykorzystać ten czas na podleczenie ewentualnych obrażeń wewnętrznych mężczyzny. Chwycił go za lodowate ramię i skupił na swojej mocy. Po chwili jego ciało zaczęło lśnić jasnym, ciepłym blaskiem, na twarzy pojawiły się wijące się wzory. Leczenie rozpoczęte.
Wyglądało na to, że organy wewnętrzne były całe. Jedyne co mogłoby wzbudzić zastrzeżenia to kondycja wątroby - ale taką ma się po wypiciu niedawno alkoholu. Czyli facet wypił.
Leczenie nie trwało długo bo i nie było czego leczyć. Gdyby w istocie coś mu dolegało, moc Bane'a zawiesiłaby się w tamtym miejscu i zrobiła swoje.
Po chwili oderwał dłonie od ciała rudowłosego i przeniósł wzrok na kobietę.
- A teraz powiedz mi, kochanie, kto cię tak urządził? - zapytał przykładając świecącą dłoń do jej policzka - Nie przestawaj naciskać. - dodał wskazując pompę.
Dziewczyna mogła poczuć początkowo lekkie mrowienie a potem ciepło w miejscach skaleczeń i siniaków.
- On cię pobił? - zapytał wprost, nie owijając w bawełnę - Tylko proszę, nie kłam.
Mężczyzna leżący na łóżku powinien się za chwilę obudzić, ale póki 'odpoczywa' Bane miał czas dowiedzieć się co nieco o zaistniałej sytuacji.

Yako - 31 Styczeń 2017, 00:46

- Nie sądzę by chciał się zabić...raczej, że chciał ode mnie odpocząć i dlatego zaryglował drzwi - mówiła w miarę spokojnie. Cały czas zostawała na swoim miejscu, nie ruszając się nawet na milimetr. - ale przyznam, że pierwsza moja myśl była taka sama..., że chciał sobie coś zrobić. - dodała jeszcze.
Siedziała na podłodze lekko się trzęsąc, nie cierpiała takiej bezczynności. Patrzenie się i przyglądanie nie było pracą dla niej...ale co mogła innego zrobić.
Postawiła na chwilę uszy, słysząc, że się do czegoś przyda. Przytaknęła głową, wstała i przełknęła ślinę. Podeszła niepewnie do białowłosego i wzięła od niego pompę. - w taki sposób? - upewniła się, zaczynając pompować. Nie chciała pogorszyć jego stanu, chciała pomóc. Gdyby tylko potrafiła nie tylko zabierać, ale i dawać energię! Ech..ale nie potrafiła.
Położyła znów uszy po sobie, słysząc, że jak za niedługo się nie wybudzi, to mogą mieć problem. Przełknęła głośno ślinę, ale nic nie powiedziała. Wpatrywała się w twarz rudowłosego błagam wróć do mnie powtarzała w myślach. Naprawdę miała nadzieję, że Gawain się za chwilę obudzi. Nawet jeśli by się okazało, że to tylko jakiś jego głupi żart. Zasłużyła sobie po tym wszystkim co przez nią przeszedł. Chciała tylko, żeby żył i wyzdrowiał. Żeby znów na nią nawrzeszczał, że coś robi źle, chciała zobaczyć znów jego uśmiech, chciała, żeby nauczył ją strzelać z kuszy...
Przyglądała się z zainteresowanie poczynaniom lekarza. Przekręciła lekko głowę i machnęła puchatym ogonem, widząc ja mężczyzna zaczyna się świecić. Nie przerywała mu. Po tym co sama przeżyła, już chyba nic takiego ją nie zdziwi.
Westchnęła smutno słysząc pytanie. Wiedziała, że do niego dojdzie...- trenuję walkę japońską włócznią, naginatą - zaczęła - podczas wczorajszego treningu trochę poniosło mojego znajomego, gdy nie umiał ze mną wygrać i po prostu mi przyłożył. Jest znany z tego, że płeć przeciwnika nie ma dla niego znaczenia, więc nikogo nie zdziwiło, że mi przyłożył... - wyjaśniła. Spojrzała zaskoczona na białowłosego gdy ten przyłożył jej dłoń do policzka. Nie odsunęła się jednak. Poczuła przyjemne ciepło, nie do końca jednak wiedziała co dziwnooki robi.
Pokręciła głową słysząc pytanie czy to Cień ją pobił - nie...po treningu miałam się spotkać z Gawainem w klubie, jednak trochę się nam przedłużyło przez tę bójkę no i Gaw już był zirytowany jak przyszłam. Wkurzył się nie na żarty, gdy zobaczył w jakim jestem stanie...dlatego się pokłóciliśmy, jednak nigdy nie podniósł na mnie ręki...no może poza karcącym pacnięciem w ucho czy głowę, ale to takich pamiątek nie zostawia - zaśmiała się lekko, chcąc rozładować jakoś atmosferę. Miała nadzieję, że przez te emocje sprzed chwili jej kłamstwo nie wyjdzie na jaw. W sumie nie całkiem kłamstwo ponieważ większe szkody wyrządził blondas w klubie niż sam Gawain.
Przeniosła wzrok na twarz Cienia i patrzyła na niego z wielką troską. Nie przestawała rytmicznie pompować, jej oczy nadal jednak były zeszklone. Błagała w duchu, żeby w końcu otworzył te swoje bursztynowe oczy, nawet jakby miał się na nią gniewać, ale nie chce go widzieć w takim stanie! Czuła ból w sercu widząc go takim. Bała się...naprawdę się o niego bała.

Bane - 31 Styczeń 2017, 01:10

Twarz kobiety wróciła do normalnego stanu odkrywając przed medykiem jej prawdziwe piękno. Miała duże, niesamowite oczy, nieskrywane teraz przez żadną opuchliznę.
Informacja o treningach jakoś nie przekonała go, ale wolał nie dyskutować. Jeśli uznała, że to będzie najlepsze wyjaśnienie, to trudno. Jej biznes. Nie mógł na nią naskoczyć bo jeszcze by się zdenerwowała i zrobiła coś głupiego pod wpływem emocji.
- Dobrze, wierzę ci. - powiedział w końcu, odrywając dłoń od jej policzka. Wcale jej nie wierzył, ba! nabrał podejrzeń co do związku tych dwoje, ale nie skomentował niczego.
Okrył mężczyznę kołdrą tak, by w razie pobudki nie krępował się nagiego ciała. I by nie pomyślał sobie czegoś niedobrego o białowłosym.
- A jak masz właściwie na imię, kochanie? - zapytał po chwili - Buźkę na powrót masz śliczną, ale chciałbym też poznać imię mojej dzisiejszej asystentki. - znaki na jego ciele zniknęły, wygasły powoli, zupełnie jakby świecące tatuaże wchłonęły się w całości, nie pozostawiając śladu na twarzy.
Wykonywała swoją pracę dobrze ale postanowił jeszcze raz sprawdzić oznaki życia pacjenta. Serce jakby trochę przyspieszyło, ciało w niektórych partiach nabierało temperatury dlatego zdecydował, że najwyższy czas odpiąć pompę. Zrobił to, najpierw wtłaczając powietrze do płuc nieprzytomnego.
Gdy pozbył się miecha, pochylił twarz nad jego ustami i wsłuchał się w oddech. Usłyszał cichy szmer, świadczący o pogłębieniu się oddechu rudowłosego. To dobry znak, może nawet za chwilę się obudzi. Decyzja o zdjęciu pompy była dobra, gdyby mężczyzna obudził się w trakcie napowietrzania go, mógłby się przestraszyć.
Bane przysiadł na skraju łóżka gotów by w razie potrzeby złapać śpiącego królewicza za ramiona i przycisnąć do podłoża. Nieprzytomni lubili wracać do świata żywych w różny sposób, czasem nagły, podrywając się znienacka i robiąc sobie w ten sposób krzywdę.
Czekał cierpliwie a w głowie układała mu się cała scena która tutaj miała miejsce. Spojrzał na kobietę i zmrużył na chwilę oczy. Miała lisie uszy i lisi ogon... Jak Tulka...
Odegnał szybko myśli i skupił wzrok na jej oczach.
- Posłuchaj, wierzę, że to nie on cię pobił. Ale jeśli kiedyś dowiem się, że mnie okłamałaś, albo co gorsza trafię tu i znowu zastanę cię z tak poobijaną twarzą... Nie ręczę za siebie. - powiedział z powagą - I wtedy ta rura wyląduje w zupełnie innym otworze ciała twojego przyjaciela. - dodał a w jego oczach błysnęła iskierka wesołości. Martwa twarz jednak stłumiła pozytywne emocje, sprawiając, że medyk od początku do końca wizyty miał zostać ponury,
- Nie martw się. Oprócz tego, że jest nieprzytomny, jest zdrowy. - powiedział - I ty też już jesteś zdrowa, niezależnie co ci oprócz zniszczonej buźki dolegało.

Gawain Keer - 31 Styczeń 2017, 01:29

Jego moc przestawała działać. Przez jego ciało ponownie przeszedł gwałtowny impuls, wstrząsając każdym mięśniem, jakby znów podłączyli go do sieci. Puls przyspieszył, a dotleniona krew powoli orzeźwiała umysł.
Rzeczywistość dawała o sobie znać. Ktoś był przy nim, gdyż słyszał odległe głosy. Stale mieszały się, jakby ktoś wepchnął go do głębokiej studni i krzyczał do niego z samej góry. Były potwornie głośne. Każdy szmer zdawał się rozrywać mu bębenki na strzępy.
Rozchylił powoli powieki, ale przed jego oczyma falowały jedynie barwne, rozmazane plamy.
Dopiero po paru minutach doszło do niego zmęczenie, głód i przerażające zimno. Tego ostatniego nienawidził z całego serca. Chciał się okryć, rozmasować zastałe, kamienne mięśnie, napić się czegoś ciepłego, a najchętniej wziąć długą kąpiel.
Póki co nie miał siły ruszyć nawet palcem. Pewnie będzie tak leżał jeszcze dobry kwadrans. Próbował, ale ciało nie reagowało. Nie panikował jednak, wiedząc, że paraliż ustąpi, gdy tylko bryła lodu, jaką się stał, odtaje.
Jedyne co potrafił zrobić, to spojrzeć w oczy mężczyzny przed nim, gdyż nie mógł odwrócić głowy. Sądząc po rękawiczkach, był lekarzem. Doktorek sam wyglądał jak trup o fajnym spojrzeniu.
Żyjęęę..! Klub dziwaków wita w swych progach! - pomyślał mgliście, acz radośnie. Zawsze był trochę na haju po wyprawie w słodki niebyt.
Doszedł do niego ból w odrobinie podrażnionym gardle. Zaczął się trząść z zimna, w głowie kręciło się jak na karuzeli.
Zabawne, zawsze był przekonany, że czuł się tak z powodu ran, upływu krwi i lekkiego szoku. Teraz miał okazję przekonać się, że jego moc po prostu tak działała. Do tej pory nie zdarzyło mu się użyć jej w tak nieoczekiwanym momencie.
W końcu dał radę i lekko obrócił głowę, na tyle, na ile pozwalała mu rura utkwiona w jego gardle. Luci. Była cała zapłakana i przerażona. Prawdziwy kłębek nerwów, który wpatrywał się w niego niebieskimi, pełnymi troski oczyma. Nie miała już ran swojej twarzy. Widać pan doktor poratował również ją.
- Luci, twoja twarz... - powiedział cicho, gdy białowłosy wyjął mu to ustrojstwo z przełyku. Przeniósł wzrok na lekarza, który w międzyczasie przysiadł na skraju łóżka - dziękuję - wyszeptał słabo, gdy trochę otrzeźwiał. Rozmasował nieco szyję.
- Myślałem, że poślesz po grabarza - wychrypiał i uśmiechnął się blado - pierwszy raz zdarzyło mi się to tak nagle - powiedział powoli, chcąc uspokoić lisicę i jakoś się wytłumaczyć. Złapał ją za rękę. Była taka gorąca! Tak bardzo tego teraz potrzebował. Tego ciepła, tej miękkości. Lekko zacisnął dłoń na palcach Yako, choć według siebie robił to z całej siły.

Yako - 31 Styczeń 2017, 02:00

Pogładziła się ręką po policzku, zaskoczona słowami białowłosego. Nic ją nie bolało, nie czuła też ciepła towarzyszącego opuchliźnie, ani żadnych ran. Po prostu nic! - dziękuję - wyszeptała zaskoczona.
Spojrzała na lekarza - mam na imię Luci - przedstawiła się, uznała jednak, że nie ma sensu przedstawiać się tez nazwiskiem. A nóż okaże się, że doktorek też znał ją ze Świata Ludzi, a nie miała ochoty na rozmowy o baraszkowaniu. - a czy ja mogę poznać pana imię? - zapytała nieśmiało, z uśmiechem na ustach.
Oddała doktorkowi pompkę i z ulgą wyczuwała jak wraca Gawainowi energia. Nic jeszcze jednak nie powiedziała, zerkała tylko co chwila na rudzielca, upewniając się, że nie jest to wynik jej wyobraźni. Że nie czuje tego tylko dlatego, że tego chce.
Przeniosła się jednak na drugą stronę łóżka i usiadła obok Cienia, głaszcząc go delikatnie po włosach. Uspokajało ją to. Czuła jak wraca mu ciepło. Uśmiechnęła się lekko. Uśmiech jednak szybko znikł, gdy usłyszała tekst lekarza, na temat jej kłamsta. Ups, nie uwierzył mi, oby tylko Gawain nic nie wypaplał - Już mnie pan w takim stanie nie zobaczy, a jakby kiedyś chciał zrobić mi krzywdę to sama mu wsadzę tę rurkę w zadek! - zaśmiała się i poruszyła ogonem.
Nagle jednak zesztywniała i spoglądała na rudzielca. Przeszedł go dreszcz. Zaczął oddychać. W jej oczach znów pojawiły się łzy, tym razem jednak oznaczały wielką ulgę. Uśmiechnęła się, gdy otworzył w końcu oczy, nadal głaskała go po włosach. Gdy tylko białowłosy wyciągnął Gawainowi rurkę z gardła, od razu Cienia przytuliła delikatnie. Pocałowała go lekko w czoło po czym oparła o nie swoje własne. Łkała cichutko z radości. Czując jak ściska jej rękę sama odwdzięczyła się tym samym. Słysząc jego komentarz, pokręciła głową - póki będzie się w Tobie tlić choć odrobina energii, nie będę wysyłać po żadnego kopidoła! - powiedziała z ulgą w głosie - ale błagam nie rób mi tak więcej - dodała jeszcze. Jej łzy skapywały na jego czoło i policzki.
Po chwili jednak podniosła głowę i spojrzała na lekarza - jak ja się panu odwdzięczę? - w oczach widać było wielką radość i ulgę. Puściła na chwilę dłoń Gawaina i otuliła go bardziej kołdrą. Najchętniej to położyłaby się obok niego i owinęła go swoimi ogonami, jednak wiedziała, że musi jeszcze zapłacić, a lekarz na pewno będzie miał jeszcze jakieś uwagi na temat tego co powinna teraz z Cieniem zrobić.

Bane - 31 Styczeń 2017, 02:29

- Nazywam się Bane. - powiedział białowłosy. Jej imię brzmiało o wiele wdzięczniej od jego, krótkiego i przyprawiającego o dreszcze każdego kto znał się choć trochę na językach Świata Ludzi.
Gdy rudowłosy zaczął dygotać, Bane delikatnie aczkolwiek stanowczo przytrzymał go, przyciskając do łóżka. Nie mógł dopuścić, by pacjent dostał nagle padaczki. Nie z rurą w gardle. Groziłoby to uduszeniem i oczywiście uszkodzeniami samego gardła.
Wyjął rurę wolnym ruchem, pozwalając mężczyźnie na przyzwyczajenie się do dziwacznego bólu w przełyku. Będzie chrypiał przez kilka kolejnych dni ale to chyba mała cena za uratowanie życia, jakkolwiek by ono nie było zagrożone, prawda?
Patrzył na twarz obudzonego - rudowłosy spojrzenie miał już trzeźwe chociaż wydawał się być bardzo zmęczony. Jego ciałem wstrząsały dreszcze, kołdra pewnie ogrzeje je ale nie prędko.
Korzystając z chwili gdy para zajęła się sobą, posprzątał narzędzia, zdjął rękawice i wstał, przygotowując się do wyjścia. Misja została spełniona, uratował go chociaż sam nie był pewien czy było to wymagane.
Podziękowanie wybudzonego mężczyzny było miłe, Bane skinął głową i mimo iż chciał posłać mu uśmiech, nie wyszło mu - twarz pozostała nieruchoma.
Zachowanie kobiety z pewnością rozczuliło rudowłosego. Bane'owi zaś sprawiło ogromny ból. Nie mogli jednak o tym wiedzieć...
Patrzył na scenę a serce bolało go tak mocno, że miał wrażenie, że sam tu zaraz zalegnie, wywinąwszy najpierw do góry kopytami. Już dawno nie czuł się tak źle, mimo iż był zadowolony z efektu swojej pracy.
W oczach białowłosego pojawił się smutek i straszliwy żal, gdyby mógł pewnie padłby na kolana i zaczął wyć. Dlaczego to musi spotykać właśnie jego? Dlaczego wszyscy jego bliscy opuszczają go, traci ich tylko po to by być na świecie sam?
Odwrócił się do nich plecami i zaczął udawać, że układa swoje rzeczy w torbie. W rzeczywistości tłumił napływające do oczy łzy i jęk, który cisnął mu się na usta.
Dlaczego, do cholery, musiał być tak strasznie nieszczęśliwy?
Dosłownie po kilku sekundach udało mu się doprowadzić do porządku. Odwrócił się i podszedł do leżącego w łóżku mężczyzny, którego okrywała Luci. Dotknął jego czoła po czym ponownie wstał. Podwinął kołdrę i wskazał gestem miejsce obok rudowłosego.
- Wskakuj, Luci. - powiedział - Twój przyjaciel potrzebuje ciepła. - dodał. Jeśli go posłuchała, okrył ich szczelnie kołdrą.
Informacja o tym, że mężczyźnie pierwszy raz zdarzyło się tak nagle odlecieć dała Bane'owi dużo do myślenia. Znaczyło to mniej więcej tyle, że facet był na coś chory albo miał taką moc, coś na kształt samoregeneracji w trakcie letargu. Medyk postanowił, że zapyta później. I tak będzie musiał tu jeszcze chwilę zostać by poobserwować pacjenta.
Pytanie Luci otrzeźwiło go i brutalnie przypomniało, że za swoje usługi powinien wziąć zapłatę. Przez chwilę stał i wpatrywał się w parę, najprawdopodobniej zakochanych istot.
- Jeśli darzysz go uczuciem, nie przestawaj. - powiedział ze smutkiem w głosie - A jeśli ty to uczucie odwzajemniasz... - dodał zwracając się tym razem do mężczyzny - Doceń skarb, jakim jest Luci. - zebrał płaszcz z ziemi i swoją torbę po czym ruszył w stronę korytarza. Odwrócił się w progu na chwilę i zawiesił wzrok najpierw na jej twarzy, później na jego licu.
- Będę nieopodal. - powiedział nie określając do którego pomieszczenia domu się skieruje - W razie potrzeby, wystarczy zawołać po imieniu. - i wyszedł.
Czuł się tak wyzuty z energii i emocji, że gdyby mógł pozwolić sobie na chwilę słabości, poszedłby na dziwki albo zalać się w trupa, na smutno. Ale to nie Świat Ludzi, a on już nie był człowiekiem.
Znalazł w pomieszczeniu obok krzesło, wziął je i przesunął na korytarz po czym opadł na nie ciężko, wzdychając cicho. Da parze chwilę prywatności, niech się poprzytulają czy tam... porobią co chcą. Nie mógł odejść, bo będzie musiał skontrolować pacjenta, ale przynajmniej mógł oddalić się na odległość wystarczającą, by nie krępowali się.
Serce rwało jak szalone, przetarł dłonią twarz.
Bogowie... ile jeszcze będę musiał znosić te katusze...

Gawain Keer - 31 Styczeń 2017, 03:30

Z każdą minutą wracały mu siły i ostrość umysłu. Ostrożnie uniósł się na łóżku i spojrzał na lekarza.
Znał ten grymas. Tyle razy widział go w lustrze, gdy rozbawiony czymś chciał się uśmiechnąć. Wydawało mu się, że to robi, czuł napięte mięśnie, ale w istocie drgały jedynie kąciki warg. Mimo wszystko docenił gest białowłosego i uśmiechnął się nieco szerzej i pogodniej.
Lekarz odwrócił się od nich i zaczął zbierać swoje klamoty. Pewnie nie chciał im przeszkadzać, zwłaszcza roztrzęsionej Luci. Gawain był zbyt zaabsorbowany czułością ze strony roztrzęsionej kobiety, by zauważyć jak doktor przeciąga tę czynność w nieskończoność.
Lisica tuliła go do siebie, a jej łzy ciekły mu po twarzy. Zaśmiał się chrapliwie słysząc o kopidole - wszystko ze mną w porządku - pogłaskał ją po głowie, chcąc wszystko wyjaśnić, ale Yako była tak zaniepokojona, że sens jego słów chyba nie dochodził do niej w pełni.
Zresztą dla niego cała ta sytuacja była absurdalna. Swojej mocy używał tylko w absolutnej konieczności. Parę razy oberwał mocno przebywając w głuszy oddalonej o parę godzin drogi od najbliższego miasta. Gawain chwytał wtedy za telefon i podawał swoje położenie, a potem kupował sobie trochę czasu. Zwykle budził się nim medyk docierał na miejsce, więc nigdy nie był świadkiem takich rzewnych scen.
Trochę spiął się, gdy lekarz podwinął kołdrę. Było mu wystarczająco zimno, ale jego słowa niosły ze sobą miłą, pokrzepiającą obietnicę ciepła. Jeśli Luci dołączyła do niego pod kołdrą, natychmiast wtulił się w nią mocno, chcąc być jak najbliżej. W przeciwnym wypadku dokładnie się opatulił, tak by wystawała mu jedynie głowa i przysunął się do lisicy.
Spojrzał na nią pytająco, gdy lekarz mówił jej po imieniu, ale o nic nie pytał. Na to przyjdzie czas później. Za to smutek w jego głosie był nieoczekiwany. Właśnie go "uratował", ale jakoś nie potrafił się z tego cieszyć. Możliwe, że miał ciężki dzień albo całe to zamieszanie zmęczyło również jego.
Był zaskoczony, że jego umysł poddał się w takich okolicznościach. Przecenił swoje siły. Głupio, że zapłacił za to nie tylko on, ale i łkająca nad nim lisica.
Poczuł się jak ostatni debil. Opuścił głowę ze zmartwioną miną, nie odzywając się nawet słowem. Nie chciał być niczyim problemem. Nikt nigdy się nim tak nie zajmował, nikt się nie martwił, przynajmniej odkąd skończył naście lat. A teraz obudził się z płaczącą nad nim i zamartwiającą się Luci.
Jeśli komuś mógłbym zaufać... to tylko Tobie.
Wtulił się w nią mocno i pocałował ją delikatnie w czoło, otarł wilgotne policzki. Pogładził ją między uszami. Doprawdy była jego skarbem. Pięknym zmieniającym barwy klejnotem, jaki miała w swych pełnych życia oczach.
- Przepraszam - ujął jej twarz w nadal chłodne dłonie - wiem, że wyglądałem okropnie - szepnął i znów złożył na jej czole czuły pocałunek - tylko nie ratuj mnie więcej - zaśmiał się cicho, zanurzając nos w jej hebanowych włosach. Odetchnął głęboko i odsunął się od niej - Podałabyś mi jakieś ubrania, proszę? - powiedział po chwili. W swoim aktualnym stanie i tak nie był zdolny do takiego wysiłku.

Yako - 31 Styczeń 2017, 03:47

Uśmiechnęła się do białowłosego - miło mi poznać, choć przyznam, że to trochę zabawne, że tak dobry lekarz ma tak na imię - przyznała - bez urazy - dodała szybko. Może i zdradzała tym samym, że zna trochę Świata Ludzi, jednak w tym momencie miała to gdzieś.
Bane zaskoczył ją, gdy podniósł kołdrę zapraszająco i wskazał miejsce obok Cienia. Zerknęła na rudowłosego ale nie protestowała. Miała nadzieję, że Gaw też nie będzie miał nic przeciwko. Wtuliła się w mężczyznę i dała okryć razem z nim kołdrą. Otuliła go od razu wszystkimi dziewięcioma ogonami, by Gawainowi było jak najcieplej. Mogła użyć też spirytusu i swojego ognia, ale chyba lepiej, aby najpierw trochę odtajał w naturalny sposób. Potem może mu zaproponuje drugie rozwiązanie. Zaskoczyło ją to, że Gawain tak ochoczo się do niej wtulił. Czyżby już nie był na nią zły? A może ta złość jest zarezerwowana tylko dla Lusiana? Szybko wyrzuciła te myśli z głowy. Nie czas i miejsce na takie drobiazgi.
Spojrzała niepewnie na lekarza, słysząc smutek w jego głosie. Przytaknęła jednak tylko głową. Nie chciała go o nic wypytywać, mogłoby to zostać uznane za niegrzecznie. W końcu nie wiedziała o białowłosym nic poza tym jak wygląda, jak ma na imię i że jest lekarzem. Zarumieniła się lekko słysząc gadkę o uczuciach. Czy ona coś czuła do Gawaina? Chyba tak...a raczej na pewno, ale nie umiała jeszcze określić co to dokładnie takiego.
Przytaknęła głową, gdy Bane powiedział, że zostawi ich samych. W sumie była mu wdzięczna. Nie miała ochoty na żadne zawstydzające czynności jednak jakoś nie czuła się pewnie oglądana jak przytula się do Cienia. Mimo, że oglądały ją miliony jak robi o wiele odważniejsze rzeczy.
- Nie wiem czy wypada mi to proponować - zaczęła niepewnie - ale jeśli miałby pan ochotę, to na dole jest barek, proszę się częstować - uśmiechnęła się zachęcająco. Gdy białowłosy już wyszedł, wtuliła się mocniej w Gawaina i zamknęła oczy - nie strasz mnie tak więcej - poprosiła lekko drżącym głosem. Rudowłosy był nadal zimny, ale nie przeszkadzało jej to, póki czuła jak temperatura jego ciała powoli rośnie - przez Ciebie mnie też czeka mały remont - zaśmiała się, po czym spojrzała mężczyźnie w oczy - jak się w ogóle czujesz? Bane mówił, że jesteś zdrowy, ale ja i tak się martwię - mówiła z troską w głosie. Po chwili znów zamknęła oczy, skupiając się na tym, by przekazać mężczyźnie jak najwięcej ciepła. By otulić ogonami jak największą powierzchnię jego ciała. Ciekawiło ją co tu w ogóle zaszło, jednak uznała, że poczeka z tym pytaniem na inną okazję, gdy już będzie spokojniejsza, a Gaw ciepły tak jak dawniej. Ciepły i pełen energii. - Przepraszam - wyszeptała jeszcze cichutko - przepraszam, że byłam taka wredna i niemiła w klubie...
Słysząc prośbę mężczyzny, uśmiechnęła się -już Ci coś podam - wydostała się spod kołdry tak, żeby nie wpuszczać pod nią chłodnego powietrza i ruszyła w stronę szafy. Nie przejmowała się tym, że lekarz zobaczy ją w tej formie. Otworzyła szafę i chwilę zastanawiała się, poruszając swoimi ogonami. W końcu wzięła spodnie dresowe i jeden z golfów. Musi się grzać, więc jakoś przeboleje ten golf. Wróciła do łóżka - pomóc Ci się ubrać? - zapytała z troską i jeśli Gawain wyraził taką chęć, pomogła mu najpierw ubrać golf, a następnie spodnie, po czym znów zawinęła go ciasno w kołdrę. Spojrzała jeszcze w stronę spalonych drzwi i westchnęła ciężko, nie przestawała jednak masować Cienia przez kołdrę, by jak najszybciej pozwolić mu się ogrzać.

Bane - 31 Styczeń 2017, 21:47

Dobry lekarz...
Skąd kobieta mogła wiedzieć, czy w istocie był dobrym lekarzem? Może i do niej dotarły plotki. Bane wiedział, że jest w Krainie obgadywany. Zdobył coś na kształt sławy, sam nie wiedział czemu. Chwalono głównie profesjonalizm i dyskrecję oraz brak nadużyć takich jak na przykład nadmierne dotykanie (wręcz obmacywanie), co zdarza się wśród lekarzy dość często.
Cóż mógł powiedzieć. No odezwał się więcej ani do pacjenta, ani do Luci. Przeszedł na korytarz i tam posiedział przez chwilę. Jego praca nie opierała się na wymiarze godzinowym jeśli chodzi o wizyty domowe. Nigdy nie można było przewidzieć ile potrwa taka wizyta, dlatego gdy już białowłosy udawał się poza Klinikę, zgłaszał w recepcji "pracę w terenie". W Krainie Luster nie było telefonów komórkowych ani nawet krótkofalówek, dlatego złapanie Bane'a pracującego w terenie czasem graniczyło z cudem. Zazwyczaj jednak nie ukrywał się po kątach przez co mógł nieść pomoc nawet w nagłych wypadkach.
Szacunek który przez te wszystkie lata zdobył zapewnił mu święty spokój jeśli chodzi o wścibskich, którzy chcieli się o nim trochę dowiedzieć. Mieszkańcy Krainy Luster nie zaczepiali go, bo wiedzieli, że sam z siebie nic im nie powie. A lepiej nie zrażać do siebie lekarza, nie wiadomo kiedy może się przydać.
Zazwyczaj nie urywał pogawędek z pacjentami. Nie chciał ładować się z butami w czyjeś prywatne sprawy. Ograniczał się do neutralnych tematów, komentował pogodę albo skupiał się na samym stanie zdrowia pacjenta.
Po kilku chwilach, gdy poczuł, że będzie musiał się zbierać, wstał i podszedł powoli do spalonych drzwi. Nim przez nie przeszedł, zapukał głośno o zwęgloną framugę.
- Chciałbym na odchodnym sprawdzić kondycję pacjenta. - powiedział i jeśli mu na to pozwolono, wszedł do pomieszczenia. Torbę postawił ponownie na podłodze i wyjął z niej stetoskop, patyczek do sprawdzenia gardła i przyrząd do badania uszu.
Poprosił by rudowłosy usiadł i jeśli tamten był nadal opatulony w kołdrę, odchylił ją trochę. Polecił też, by mężczyzna podniósł na chwilę bluzkę do badania.
Przystawił zimny stetoskop i posłuchał oddechu, zamykając na chwilę oczy. Ponowił czynność, osłuchując też plecy. Następne co zrobił, to ocena stanu gardła. Pomocny był w tym patyczek.
- Gardło będzie jeszcze przez kilka dni bolało, proszę je oszczędzać. - powiedział rzeczowo - Dam też syrop który powinien złagodzić ból. Proszę jednak o odstawienie go gdy gardło przestanie boleć. - dodał i odłożył patyczek. Dłońmi dotknął węzłów chłonnych ale nie były opuchnięte. Temperatura ciała wracała powoli do normy, choć rudowłosy nadal miał prawo dygotać z zimna.
Uszy też były czyste. Na koniec Bane przykucnął przy nogach pacjenta i stanowczo, mocno wymasował mięśnie chcąc pobudzić krążenie. To samo zrobił z ramionami, wkładając w to niemało siły.
Nie dawał po sobie poznać ale leczenie mocą wyczerpało go dostatecznie, by marzył już tylko o prysznicu i łóżku. Nie było późno, niedawno zaszło słońce jednak on miał ochotę wracać do domu.
Gdy skończył sprawdzanie pacjenta, schował narzędzia i wyjął z torby małą buteleczkę ze złocistym płynem. Konsystencją i kolorem zawartość przypominała miód, jednak czym była w rzeczywistości? Lekiem. Będą musieli mu zaufać i grzecznie przyjmować lekarstwo.
Nawet jeśli rozpoznają za pomocą smaku miód, to nie mogli być pewni na sto procent czy nie ma w sobie domieszki jakieś substancji leczniczej.
Bane wstał i na koniec przyjrzał się krytycznie mężczyźnie. Wyglądał na zmęczonego i ogólnie jakiegoś takiego... bez życia. Oczywiście medyk nie mógł wymagać od wszystkich by tryskali energią i cieszyli się z życia (bo sam był rasowym ponurakiem), ale mimo to zwrócił uwagę na zmarszczki wokół ust rudowłosego, świadczące o tym, że gość nieczęsto się uśmiecha.
Kobieta wyglądała już lepiej, nie było śladu po opuchliźnie co oczywiście ucieszyło białowłosego.
Odchrząknął i spuścił wzrok, przestając się wgapiać w obie istoty.
- Proszę o siebie dbać. - powiedział - I w razie potrzeby nie wahać się po mnie posłać. - dodał a widząc uczucie z jakim oboje na siebie patrzyli, poczuł ukłucie serca, zupełnie jakby nakazywało mu by natychmiast stąd wyszedł - Dzisiejsza pomoc jest gratis.
Skinął głową na 'do widzenia' i skierował się ku wyjściu. Przechodząc przez próg domu westchnął głośno. Mimo, że wcale nie miał wielu lat, czuł się jak starzec. Wydarzenia sprzed kilku lat wyryły głębokie rany na jego duszy, które dopiero teraz zaczynały być widoczne.
Nie chciał tego przyznać, ale sam potrzebował pomocy. Stan depresyjny w jakim się znajdował mógł, chociaż nie musiał, przekształcić się w coś poważniejszego. A humory które Bane ostatnio miewał potrafiły nawet i jego samego zadziwić. A czasem przerazić.

z/t

Gawain Keer - 1 Luty 2017, 19:46

Patrzył to na Luci, to na nieznanego mu z imienia lekarza. Musiał przegapić tę wymianę uprzejmości, gdy nadal widział i słyszał jedynie pustkę.
Błogie, kojące ciepło rozchodziło się po nim, ogony mile go łaskotały. Mógłby leżeć tak bez końca, ale póki co mieli towarzystwo. Jeszcze zdąży się wytulać.
Luci zaproponowała lekarzowi drinka. Facet wyglądał jakby zamiast drinka mógł wypić całą butelczynę mocniejszego trunku. Jego niezdrowy kolor skóry tylko spotęgował to wrażenie. Gawain zachodził w głowę, czemu doktor jest taki ponury i smętny, ale nie miał zamiaru pytać. Przynajmniej jego pacjent nie potrzebował pocieszenia, a Yako i tak garnęła się do tego niezwykle ochoczo, więc silenie się na uśmiech było zbędne.
Myślał, że lisica go udusi i zagłaszcze na śmierć. Drżała z emocji, tak samo jej głos. Biedaczysko, ciekawe ile czasu spędziła zanosząc się płaczem, starając się go za wszelką cenę ocucić.
- Przynajmniej u ciebie do wymiany poleciały tylko drzwi - powiedział z drwiącym uśmiechem i lekko ją dźgnął palcem w bok.
A więc lekarz miał na imię Bane. Brzmiało ostro i twardo, w ogóle nie pasowało do lekarza, ale za to do jego ponurej miny już tak. Było takie zwykłe, ludzkie, choć białowłosy nie był Opętańcem - I powinnaś go słuchać, bo nic mi nie jest - westchnął i przymknął oczy. Luci potrzebowała się wyżalić bardziej niż on. Przepraszała i tuliła go do siebie w niemal matczynym, opiekuńczym geście. Zacisnął mocno zęby nie chcąc dopuścić do siebie zbyt wielu emocji. Nadal roztrzęsiony i w lekkim szoku, nie ufał sobie całkowicie, a Luci miała już dość na głowie.
Łypnął na nią trochę urażony, gdy zapytała, czy pomóc mu we włożeniu czegoś na grzbiet. - Spokojnie, już mi lepiej - mruknął przyjmując od niej ubrania. Szło mu to nieco ślamazarnie, bo nie odzyskał jeszcze pełnej ruchomości. Zresztą i tak chyba nigdzie się nie wybierał, bo ledwo co się ubrał, został ponownie zawinięty.
Całe szczęście Bane przyszedł mu na ratunek i odgonił widmo zostania kołdrzanym burrito do końca jego życia. Wygramolił się z łóżka i usiadł tak jak mu przykazano. Wzdrygnął się czując chłód na swym torsie i plecach. Lekarz osłuchiwał go dokładnie, po czym zajrzał mu w gardło. Przytaknął cichym mruknięciem, na wzmiankę o syropie. Jeszcze chwilę był tak oglądany i badany, ale nie spodziewał się, że białowłosy zacznie masować mu stopy i ramiona.
Nie było w tym nic erotycznego ani dwuznacznego, ale Keer nie był przyzwyczajony do takiej ilości uwagi i kontaktu fizycznego. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok i próbował myśleć o tym, jak spędzi dzisiejszą noc. Kąpiel była w tym momencie szczytem jego marzeń. Szkoda, że koniec końców nie zajrzeli do łaźni w klubie, ale kto wie, może jeszcze nadarzy się jakaś okazja by tam wpaść.
Dostał też buteleczkę złocistego syropu i miał zamiar go zażywać. Nigdy nie dokładał sobie zbędnego bólu, a Luci pewnie zmyłaby mu głowę za nieprzyjmowanie leku. Poza tym wolał nie mieć żadnych powikłań po tej farsie.
- Jeszcze raz dziękuję i przepraszam za kłopot - powiedział ciszej niż zamierzał. Szeroko otworzył oczy ze zdziwienia, słysząc, że wizyta jest darmowa. Nawet nie zdążył wyciągnąć przed siebie dłoni, ani się zająknąć, a Bane'a już nie było.
Coś musiało go trapić, bo widać było jak na dłoni, że ból trawi go od środka. Do tego to, co powiedział wcześniej o uczuciach, brzmiało jakby niedawno stracił kogoś bliskiego. Lekarz był silny, gdyż mimo oczywistych problemów, nadal niósł pomoc bez słowa skargi. Gdyby tylko po świecie chodziło więcej takich osób jak on.
Odkręcił buteleczkę i upił łyczek syropu. Był słodki i smakował zupełnie jak miód, ale za to nie wykrzywiał mu mordy. Zakręcił syrop i opadł na łóżko, przeciągle westchnąwszy. Złapał Yako za rękę. Wypadałoby wytłumaczyć to i owo. Dla niej wyglądało to pewnie jak próba samobójcza. Zamknięte i zablokowane drzwi, głucha cisza i ledwo żywy gość w ciemnym pokoju. Przerażający widok i zupełna niemoc musiały zbić ją z nóg.
- Wybacz Luci - zaczął cicho - Taką już mam moc. - wzruszył ramionami obojętnie, ale wgłębi był uradowany, że pierwsze co zobaczył po otwarciu oczu to ta sypialnia. Gdyby znalazł go ktoś inny, mógłby popukać w metalowe drzwiczki w kostnicy albo wieko trumny. Dostał dowód jakiego potrzebował i bez wahania powtórzyłby to nawet teraz, powierzając swoje życie w lisie łapy. Odkąd poznał Luci miał dosyć wszystkiego, a teraz powstrzymywał się resztkami sił, by się nie popłakać. Nakrył dłonią twarz- Obudziłbym się tak czy inaczej. Pomoc lekarska była zbędna, przynajmniej dzisiaj - mówił dalej, ale głos zaczął go już zdradzać. Zaciśnięte gardło również dawało o sobie znać. - Normalnie używam tego przy poważnych ranach - spazmatycznie odetchnął. Co się z nim do cholery działo? Wcześniej nawet mu nie zależało, a teraz? Od tygodnia chodził jak w amoku, znalezienie sobie miejsca graniczyło z cudem, każda stała jego dotychczasowego stylu życia została przepuszczona przez maszynkę, a on się cieszył się jak dziecko. - Położyłem się po prostu do łóżka i zorientowałem się zbyt późno, a potem byłaś już ty, lekarz, spalone drzwi i cały ten cyrk - ścisnął mocniej jej dłoń, po czym przyciągnął ją do siebie. - Nie masz się czym martwić Luci - szepnął do niej, gdy znalazła się już blisko, a na jego twarzy zagościł szeroki, radosny uśmiech wariata, który właśnie odnalazł szczęście.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group