Soph - 12 Styczeń 2018, 00:43 Zamrugała kilka razy, niepewna dlaczego białowłosy podniósł w ogóle temat siostry. Czy próbuje odreagować problemy mając nadzieję, że obca osoba chętniej wysłucha zwierzeń? Mając też ten komfort, że tajemnice i wyznania pozostaną ukryte, bo dane osoby nie spotkają się już nigdy więcej? (Zdziwiłby się jak ten świat jest mały!)
Zauważyła ten nagły niepokój w jego oczach, przysłonięty przez uśmiech, który nie zakrył trosk wystarczająco dobrze. Na Otchłań i wszystkie gęby Cerberusa! nie przeszła mu chyba przez głowę myśl, że to ona może być tą siostrą, która przybyła, by go utulić, pocieszyć i uratować, prawda? Opal aż zatrzymała się wpół kroku na taką ideę.
Zaraz jednak znów podjęła marsz, by nie zostać za bardzo w tyle. Długimi krokami długich nóg dogoniła chłopaka (nadal nie znała jego imienia; gdzież się podziała ta słodka, naiwna tradycja podawania natychmiast po przywitaniu swojego pełnego imienia i nazwiska, koniecznie z przynależnością do rasy? miała ochotę pozbawić języka każdą osobę, która to praktykowała) i pozostawała nieco za nim, pozwalając mu prowadzić „karawanę”. Miała też świadomość milczącej obecności blondynki za plecami. Zwracała uwagę na jej tempo i czasem zwalniała, pozostając pomiędzy nimi, opóźniając tym automatycznie i chłopaka na przedzie, by dziewczyna nie zgubiła się za pierwszą durną zaspą śniegu.
Była pewna, że niepokój w spojrzeniu chłopca był skierowany w jej stronę, ale instynkt samozachowawczy jegomościa być może został w domu. Well, druga jaźń aż się wyrywała w umyśle Cyrkówki, by pokazać im, że bez słowa przyjęli w swoje szeregi morderczynię. Opal stłumiła ją i jej jazgot, choć wiedziała, że jeśli nadal będzie tak sielsko, oszaleje z nudzącą się w głowie Folly. (Atak śnieżnych robali mile widziany.)
Jeśli dowodem na szaleństwo nie było już właśnie samo jej istnienie.
Gdy wspięli się na łagodną górkę, sama była w stanie zauważyć – choć ledwo – zarys półkuli, grubo pokrytej śniegiem. O ile ta była faktycznie jakąś budowlą, nie zaś kolejną hałdą zmarzniętego śniegu. (O, taką, o którą nasza bohaterka prawie znów się potknęła.) Skupiła umysł na informacjach, które mimochodem otrzymała wcześniej od Opętańca. Spojrzała na niego jeszcze raz, jakoś przychylniej, a spojrzenie lodowatoniebieskich oczu miała jakby łagodniejsze; bo zdawało się, że chłopaczyna nie przebywał w KL bardzo długo, skoro nadal pamiętał swoich bliskich i martwił się o konsekwencje. Aż przez chwilę zaświerzbił ją język, by jednak kontynuować tę dziwną wycieczkę rodzinną.
W tej chwili powróciło do niej jednak sformułowanie „moim nieskromnym mózgiem” i cała sympatia uleciała razem ze śnieżynkami z jej kołnierza. Zacisnęła powieki i znów nie powiedziała nic na temat jego faktycznej nieskromności, skoro rzucał losowymi zlepkami frazeologizmów na prawo i lewo.
Tak jak i sądziła, oni też szukali tego rzadkiego renifera. A później uniosła brew, gdy dotarło do niej, że wplątany w to został jakiś Mikołaj.
...Dziadek z bajki Alice? – zaproponowała Folly w jej głowie, mrucząc niemal z zamyśleniem. Zaskakujące było, jak bardzo (co znaczy: ciut ciut) druga z nich polubiła Alicję Rosarium. Soph podejrzewała, że ma to wiele wspólnego z sadystycznymi zapędami małej. – Opowiastki o tym zwierzaku z czerwonym nochalem wspominały, że był w zaprzęgu Bzikomaja. I to dzięki niemu dziadek mógł szybko latać i raz do roku włamywać się bezkarnie do domów ludzi. Tyle niewykorzystanych okazji, tyle niewykorzystanych okazji....
Co miała oznaczać obecność tej osoby w Krainie Luster?
– Bzikomaj – poprawiła chłopaka pewnym głosem, patrząc w przestrzeń, ku kopule. – Legendy i opowieści mówią wyraźnie, że nazywano go Bzikomajem. – Zerknęła zaskoczona na niego, nieznacznie przytakując. – Tak, a ren miał się nazywać Rudolf.
Chłopak już schodził po zboczu. Ruszyła za nim, najpierw znów oglądając się kontrolnie na blondynkę. Co chcieli osiągnąć, znajdując Bzikomaja? A może tak jak i jej celem, szukali dokładnie latającego renifera. Czy chcieli ukraść jego magię? Chciałaby to zobaczyć.
...Zróbmy to! Zróbmy to, już! teraz, dajesz! zadudniła w jej głowie Folly, nagle niezwykle podekscytowana.Lucy - 19 Styczeń 2018, 19:50 Krok… za krokiem… krok… za krokiem… krok… zimno.
Małe obłoczki pary towarzyszyły oddechom wymykającym się z jej ust. Nie powinno się oddychać ustami, w taką pogodę to jakby prosić się o ból gardła. Ale każdy kolejny krok stawiany w głębokim śniegu sprawiał, że kotka powoli opadała z sił. Temperatura także nie zachęcała do dalszego spaceru. Z drugiej strony wizja zamarznięcia i pozostania „zaginioną w tajemniczych okolicznościach” również nie brzmiała porywająco. Przeklęty Kapelut…
Krok… za krokiem… krok…
Zdjęła nauszniki, by upewnić się, że podąża w odpowiednim kierunku. Za odgłosami kroków łamiących delikatną śnieżną warstwę, podobnie jak robiły to jej własne. Dźwięki dobiegały z lewej, więc idąc po skosie powinna w końcu przeciąć im drogę. Tylko czy aby to na pewno najlepszy pomysł. Przecież napotkani wędrowcy mogą odebrać dziewczynie koce i wino, a ją samą zostawić na niełaskę lodowej krainy. Ostatecznie co za różnica. Jeśli nie znajdzie nikogo, kto wiedziałby jak się stąd wydostać, w którymś momencie i tak czeka ją taki los.
Zauważyła ich. Najwyraźniej szli nieco szybciej niż zakładała, bo gdy dotarła na miejsce, które w jej mniemaniu powinno być tym, w którym przecięłaby im drogę, gdyby szli tym samym tempem, oni byli już spory kawałek dalej. Ciekawe czy zdążyli już zorientować się, że mają ogon? Ogon z ogonem. Ponownie zdjęła nauszniki, aby wychwycić choć urywek ich rozmowy (pod warunkiem, że rozmawiali) i na jego podstawie postarać się wywnioskować czy zabiją kotkę jak tylko ją zobaczą, czy nastąpi to nieco później. „Cośtamcośtamcoś tam… Rudolf…”
Rudolf. Gdzieś już tę nazwę słyszała, a i głos ją wypowiadający wydawał się jakby znajomy. Odpowiedź nadeszła po chwili, dając o sobie znać światłem czerwonym jak nos renifera z bajek Alicji, którymi katowała każdego mieszkańca pałacu od chwili, jak tylko zobaczyła pierwsze płatki śniegu. A więc ryzykuje zamarznięciem dla stworzenia będącego wytworem wyobraźni jakiegoś podrzędnego ludzkiego bajarza. Tylko Kapelusznik mógł uwierzyć, że stwór z ziemskiej opowiastki istnieje naprawdę i oczywiście tylko ona musiała okazać się być tak głupia (i pijana), aby uwierzyć Kapelutowi. Co jednak robiła tutaj Esme?
- Esme! – starała się nie krzyczeć, aby nie spowodować obsunięcia śniegu, jednocześnie usiłując zwrócić na siebie uwagę kobiety. Nie wiedziała o niej za dużo. Nikt w pałacu nie wiedział, może za wyjątkiem samego Rosarium. Jednakże on niewiele mówił, a Lucy nie pytała.
W tych okolicznościach cieszyła się natomiast, że spotkała kogoś z Różanego. Nawet jeśli tajemnicza, to w pewien sposób znana i raczej niegroźna. A jeśli miałoby być inaczej, to z pewnością się zorientuje. Oby…
Krok… za krokiem…Tyk - 25 Styczeń 2018, 18:44 Ben
Marionetkarz dość długo brnął przez śnieżne zaspy. Mogło się wydawać, że jego podróż jest bezcelowa, nigdzie nie dostrzegł niczego co byłoby podobne do wcześniejszych śladów. Nigdzie nie dostrzegł nawet żadnych innych śladów.
Nieoczekiwanie jednak, jak się okazało, obranie tej drogi nie było wcale tak lekkomyślnym błędem jakim mogło się wydawać z początku. Znalazłeś bowiem coś, co wyróżniało się znacząco. Było zakopane w śniegu, jednak widać było kawałek zieleni. Po zbliżeniu się zauważył, że jest to jakiś rodzaj materiału. Może nawet prezent, który wypadł z sań Mikołaja?
Ben musiał się jednak śpieszyć, bo w czasie jego wędrówki zaczął sypać świeży śnieg i opady nasilały się z każdą chwilą. Na razie wszystko wyglądało dobrze, jednak kto chciałby w środku zamieci wylądować na środku niczego?
Inni
Cała trojka wyruszyła w stronę wielkiej kopuły. W zasadzie całość poza latarnią była pokryta śniegiem i z daleka kopuła mogła wydawać się tylko kolejną wielką górą śniegu. Jednak zbliżając się dostrzegli, że przynajmniej w dwóch miejscach w strukturze budynku są dziury. Jedna z nich była niewielka, może wielkości dłoni, w drugiej zmieściłaby się nawet mała łódź. Mogli do nich podejść i zajrzeć do środka, bądź też skierować się od razu w stronę szczytu kopuły. Tam czekała na nich pokryta śniegiem, zasypana do jednej trzeciej wysokości latarnia służąca zapewne w czasach świetności do oświetlania wnętrza pomieszczenia pod nimi. Miała kształt sześcianu i najpewniej kiedyś posiadała okna, a obecnie tylko puste miejsce po nich. Dach był zakryty całkowicie przez śnieg. Zwykle ta część budynku nie pozwalała na wejście do środka, może jednak ze względu na wyrastanie kopuły z ziemi ten budynek był pod tym względem specyficzny?
Przy całym zachowaniu ostrożności warto byłoby znaleźć odrobinę ciepła, biorąc pod uwagę, że jedna z osób wyraźnie marzła.
Zastanawiające mogło być jednak skąd tutaj jakikolwiek budynek. W zasadzie poza legendami mówiącymi o grubasku w czerwonym, królowej mrozu czy kilku innych nie było wam wiadomo o żadnej cywilizacji z tych stron. Oficjalnie uznaje się bowiem, że tereny te nigdy nie były zamieszkane. Jakkolwiek kuszące było więc wchodzenie do wnętrza, to czy nie powinno zostać dobrze przemyślane?
Następny post będzie 3 lutego
Wychłodzenie:
Ben - 2 poziom (7 postów do zmiany)
Sunshine - 3 poziom (8 postów do zmiany)
Kris - 2 poziom (8 postów do zmiany)
Soph - 2 poziom (8 postów do zmiany)
Lucy - 2 poziom (8 postów do zmiany)Ben - 25 Styczeń 2018, 19:44 Sądząc po tym, co znalazł, to właśnie tędy musiał przemieszczać się Mikołaj! To tylko napawało Bena większym optymizmem. Ciekaw, czymże może być to kolorowe coś, sięgnął po nie zdrową ręką i zaczął poszukiwać jakiegoś narożnika, by móc zań złapać i wyciągnąć znalezisko. Kto wie, może to jakiś prezent, który wypadł Świętemu z sań i teraz tak sobie leży smutny i samotny pod śniegiem? W takim wypadku warto go zabrać! A nuż jak już spotka Mikołaja, to ten go nagrodzi za zwrócenie zguby?
Jednakże musiał się spieszyć - zaczynało znowu sypać. Jeżeli nie zdąży wydostać znaleziska na czas, jego plan podążania za śladami pójdzie się paść! Prędko zabrał się oburącz za wykopywanie czerwonego/zielonego czegoś, by móc następnie wyruszyć z nim w rękach w dalszą drogę. W innym wypadku, jeśli śnieg przysypie ślady, Ben mógłby równie dobrze iść ślepo przed siebie w poszukiwaniu jakiegoś "drogowskazu".Kris - 30 Styczeń 2018, 22:20 Ku swojej uciesze dostrzegł, że budynek był jako żywy, nie żadne widy na tym pustkowiu. Wytężając wzrok odnalazł dwie szczeliny, przez jedną raczej ciężko byłoby mu się przecisnąć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego skrzydła. Przez druga jak najbardziej miał szansę się wcisnąć. Pytanie zaś czy był to dobry pomysł. Na pewno warty rozważenia. Rozglądając się spojrzał w górę, gdzie mógł dostrzec z niewielkim prawdopodobieństwem miejsce do zapalenia ognia. Z pewną przekornością mógł stwierdzić, że kiedyś budynek mógł służyć za latarnię morską. Może kiedyś tu zamiast śniegu było morze.
-Mamy trzy możliwości. Pierwsza z nich to ta szczelina, ale wątpię, że ktoś z nas się zmieści - wskazał dłonią na małą szczelinkę. -Druga z możliwości to trochę większa szczelinka. Jeśli wejdziemy nimi na pewno możemy się zagrzać i osłonić od zimna. Nie wiemy jednak czy coś się czai w środku - palcem wskazującym zakreślił kółko, w okół drugiego otworu. Spojrzał w górę, po czym rzekł. -Ostatnia z naszych możliwości to wspiąć się na szczyt tej latarni i z góry ocenić nasze szansę wytropienia poszukiwanego przez nas zwierza. Mówcie mi Kris, współpraca w końcu polega na zaufaniu i ukrywanie imion to nieporozumienie, przepraszam za mój wcześniejszy nietakt.
Kiedy tak rozmyślał nad różnymi sposobami wykorzystanie znalezienia sposobu do przyspieszenia ich podróży i poszukiwań. Z niedalekiej odległości zdało się słychać tak jakby wołanie "..sme". Odwrócił się i dojrzał sylwetkę prawdopodobnie kobiety, blondwłosej i z uszami jak kot. Szarpnął za rękaw swoją towarzyszkę i szepnął do niej.
-Znasz ją? - wskazał na dziewczynę podążająca za nimi.Soph - 3 Luty 2018, 02:03 Kolejność zdarzeń była chyba odwrotna, skoro nasz MG uznał, że czwórką ruszyli w stronę niezwykłej kopuły, tak więc nim rebeliantka zdołała zrobić cokolwiek innego, odwróciła się pierw w kierunku wołającego ją głosu. Znajomego. Nie aż tak bardzo, ale skoro mówimy o osobie nie utrzymującej bliższych kontaktów z kimkolwiek – bardziej znajomego niżby się spodziewała na tym lodowym pustkowiu.
Zwróciła się przodem do dźwięku, dopiero po chwili rejestrując, że zdołano ich podejść, bo śledzący miał w przewadze parę nastroszonych, kocich uszu, zbierających słyszalny dźwięk z obszaru przynajmniej trzykrotnie większego (i dalszego) niż oni, zwykli uchaci. Gdyby kotka zechciała zaatakować, nadal musiałaby przebyć szmat drogi w dół górki, niemniej takie drobnostki zawsze warzyły Cyrkówce humor. Tak samo jak fakt, że zwrócono się do niej imieniem używanym wśród arystokratów. Po to uciekła z dworu arcyksiążęcego, by przez chwilę pobyć „Opal”, Diamą, Mariną, Coral czy kimkolwiek innym, kto nie był spętany dobrymi manierami i tytułem hrabiny. Westchnęła, niepewna jak zareagować, choć jeśli ktoś nie negował jej zwierzchności jako prawej ręki Agasharra, nie miała problemu, by służba zwracała się do niej jedynie per „pani”, zaś współpracownicy arystokraty po imieniu. Co implikowało, że zaraz spotka kogoś z Pałacu, kto miał z nią więcej do czynienia i znów będzie musiała przywdziać swojego rodzaju maskę.
Spiorunowała więc wzrokiem Opętańca, szarpiącego rąbek jej rękawa i uwolniła ramię.
– Nie jestem pewna, ale wychodzi na to, że ona zna mnie – skwitowała, czekając aż postać zbliży się wystarczająco. Gdy zobaczyła Arcyksiążęcą Przytulankę okutaną w płaszczyk typu trencz, posuwającą się krokiem zgoła wątpliwym i jeszcze ciągnącą sanki (co za eufemizm), zaniemówiła. Bądź co bądź, nie sądziła, że damy dworu też mają własne, ukryte życie (ta dama dworu wyglądała na cokolwiek zmarnowaną), inne niż dobieranie spinek do koloru sukni. Ale też prawda, że nie znała Lucy – teraz przypomniała sobie jej imię – tak dobrze. Jedyne wspomnienia łączące się z osobą kotki stanowiły częstą paplaninę Alice o tej wspaniałej milusiej puchatej i robiącej rurki z kremem z widelczyków do paskudnego mięsa kotce tatusia oraz uczucie spokoju gdy Przytulanka przebywała obok. Oby nie fałszywe.
Gdy dziewczyna przemieściła się już na odległość spokojnego głosu, anarchistka jeszcze raz obrzuciła ją spojrzeniem i na przywitanie wypowiedziała jedno słowo:
– Durna.
Można by pomyśleć, że na tym skończy się ta szumna interakcja, jednak Esmé spokojnym, bardziej matowym niż dotąd głosem dopytała Dachówkę, czy nie chce dodatkowego swetra albo wełnianego koca w roli poncza, wspomniała też o gorącej herbacie z dodatkiem bergamoty, którą miała na rozgrzanie. Przy pozytywnym odzewie wydostała z odpowiedniego tobołka pożądane zawiniątko i oddała w kocie łapki. Następnie bez ociągania ruszyła w dalszą drogę ku niespodziewanej kopule, wciąż zirytowana koniecznością zmiany planów.
Odsunęła myśl o zaprzęgnięciu do sani Likyusa – byłby zdolny je pociągnąć nawet gdyby usadzili tam słaniającą się Lucynkę, niemniej nie było na razie powodów, by dodatkowo komplikować sobie życie nagłym posiadaniem Bestii, których się nie miało. Obejrzała się na Lucy w miarę gdy schodzili ze wzgórza po ubitym śniegu. Dobrze by było, gdyby nie sturlała się zaraz ze zmęczenia. Zmęczenia? Zmęczeni ludzie nie krzyczą tak głośno jak tamta. A jednak Dachówka wyglądała raczej źle. Choroba? Zbytnie świętowanie? Trucizna? Problemy natury psychologicznej?
Zbliżając się ku zasypanej śniegiem budowli? – wszak wystawał tylko półokrągły dach i latarnia kopuły otwarta jak paszcza lwa – zaczęła stąpać ostrożniej, gotowa przywiązać się gdzieś do poprzedniego wzgórka śniegu gdyby całość pod jej stopami zażyczyłaby sobie runąć.
– Ostrożnie! – Jej niski głos obił się o śnieg i dach przed nimi. – Chłopcze, uczyń mi tę przyjemność i idź przodem od kiedy masz skrzydła, na których możesz w każdej chwili odlecieć. Nie podoba mi się, że dach skończył na poziomie ziemi. – Gdyby usłyszała myśli Opętańca, tylko by przyklasnęła – szczególnie, że o niegdysiejszym morzu nie pomyślała.
Wysłuchała też pod dachem – oby dotarli tam szczęśliwie! – propozycji chłopca, nie wtrącając się na razie bez potrzeby. Lubiła zgłębiać tajniki ludzkich myśli i postępowań, a to, że przejął inicjatywę mając cel, było bardzo ciekawe. – Nazywam się Esmé, a to jest Lucy – wskazała dłonią na Przytulankę. Nie mieniła się na środku tej lodowni „panią hrabiną”, bo jeśli nie zauważył klasy społecznej z zachowania, rzucanie tutaj tytułami i tak uczyni ją tylko śmieszną. – Myślę, że dobrze byłoby podzielić się na dwie grupy, by sprawdzić obie opcje. Mam krzesiwo i możemy zrobić pochodnię, byś zobaczył co jest wewnątrz kopuły – prawdopodobnie będzie głęboka i pusta, skoro kiedyś mogła być wieżą; uważaj na siebie.
Zerknęła przeciągle na dach, na dziury powygryzane w nim jak w jednym ze smacznych, ludzkich serów. Obawiała się, że jest ich więcej i tylko czekają na nią i Lucynkę, by postawiły krok tam, gdzie już nie ma oparcia. W tej też chwili zatęskniła za nieobecną już mocą aerokinezy.
– Czy możesz falą wiatru ze skrzydeł zdmuchnąć śnieg z kopuły? Znacznie ułatwiłoby to wspinaczkę, nie mówiąc już o bezpieczeństwie.
Było też drugie rozwiązanie, które będzie musiała zastosować, gdyby Lucy okazała się być bardziej (lub coraz bardziej) chora niż niebieskooka sądziła. Spojrzała na kotkę, co ona sądzi.Tyk - 3 Luty 2018, 19:34 Ben
Czy to krasnolud? Jeżeli wierzyć, że kobiety krasnoludów także mają brodę i ta cecha jest z nimi związana nierozłącznie, to nie mógł nim być. Fioletowowłosa skrzatka leżąca zmarźnięta w śniegu, bez jednej z czerwonych rękawiczek - Ben znalazł ją chwilę wcześniej. Była tym co zostało znalezione pod cienką warstwą świeżego śniegu.
Nie była jednak w żadnym razie martwa, ani też zamarźnięta na tyle by nie mogła się ruszyć. Bardziej prezentowała postawę nazywana od nazwiska marszałka Francji. Była wybitnie niechętna do wchodzenia w jakąkolwiek interakcję i zapewne jej pragnieniem było zamarznąć na tej lodowej pustyni. Jednak czy Ben mógł dopuścić do czegoś takiego? Okazać się draniem bez serca i porzucić kobietę tylko dlatego, że była niska i całkowicie ignorowała jego obecność? W końcu przez niewielkie rozmiary była też bardzo lekka.
Wszystko jednak wymagało pośpiechu. Gdzie tu znaleźć kryjówkę dla dwóch osób? Śnieg padał coraz mocniej i o połowę skrócił przez to czas potrzebny do wejścia na drugi poziom wychłodzenia.
Inni
Musieliście zdecydować się na konkretne działania. Wlecieć do środka kopuły? Pomysł całkiem dobry, mógł zapewnić wstępne rozeznanie się w tym co można znaleźć w środku. Dotarcie na szczyt również nie było najgłupsze, zapewniało całkiem spory widok. Co więcej w czasie gdy uskrzydlony mógłby przeprowadzać rekonesans, reszta mogłaby rozejrzeć się na zewnątrz. Natomiast używanie wiatru ze skrzydeł mogło pomóc, aczkolwiek nie dawało im ani pewnych profitów, ani też zapewnienia bezpieczeństwa. Dobrze jednak, że pomyślano, że w dachu jest więcej niż te dwie dziury. Tyle że ukryte i czyhające niczym pułapki.
Jeżeli udałoby im się znaleźć stosowne źródło światła jak latarkę, czy może pochodnię i Kris zdecydowałby się wlecieć do środka mógłby ujrzeć przede wszystkim dwie rzeczy. Budynek jest w istocie ogromny i pomimo światła nie mógł dostrzec gdzie się kończy. Po drugie pod ziemią budynek jest o wiele bardziej okazały niż wygląda na to z zewnątrz - lecz niekoniecznie w lepszym stanie. Dostrzegłby także coś jakby cele, czy może po prostu okna z kratami na nieco niższych poziomach oraz wiszącą pod miejscem, gdzie znajduje się latarnia, kładkę na której można było dostrzec dźwignię. Trudno było jednak uwierzyć, że naprawdę napędza jakiś mechanizm.
Lucynka wam marznie!
Następny post będzie 15 lutego
Wychłodzenie:
Ben - 2 poziom (3 posty do zmiany)
Kris - 2 poziom (7 postów do zmiany)
Soph - 2 poziom (7 postów do zmiany)
Lucy - 3 poziom (7 postów do zmiany)Ben - 3 Luty 2018, 21:36 Ben zamrugał oczami. Co on takiego miał przed swoimi oczami? Czy to był jakiś... krasnoludek? Skrzat? Czy może... Nie, chwila, jak one się nazywały? Elf! Tak, elf! Ale nie taki od łuków i wiecznie niewieściego zazwyczaj wyglądu, ale ten mały, od Mikołaja. Czy raczej, tak jak to było w tym wypadku, mała. I prawie zamarzła na kość, a on buchnął jej rękawiczkę!
Wyglądało na to, że gdyby teraz Ben się na nią nie natchnął, skrzatka(?) już zamieniłaby się w gustowny, kolorowy sopel. Teraz musiał tylko ją stąd zabrać i znaleźć schronienie. Ale czy w ten sposób uda mu się dotrzeć do Mikołaja, zanim śnieg zasypie ślady? Przecież nie mógł jej tu zostawić! Chociaż przez chwilę bił się z myślami, to szybko wziął na ręce niewielką kobietkę i pobiegł z nią przed siebie, rozglądając się za kryjówką. Dla bezpieczeństwa faktycznie trzymał ją prawą ręką, a lewą tylko podpierał i dociskał do piersi, by mogła ogrzać się jego ciepłem. Musiał znaleźć jakieś miejsce wolne od śniegu, może jakiś opuszczony domek albo chociaż niewielką jaskinię.Kris - 10 Luty 2018, 11:46 Uśmiechnął się w stronę dziewczyn, po czym spróbował rozważyć od czego będzie najlepiej zacząć. Na pewno wiatr wytworzony ze skrzydeł dałby choć trochę, jednak z drugiej strony można byłoby się spodziewać lekkiej lawiny, która mogłaby zasypać pozostałe wejścia i zostawić tylko szczytową kopułę. Jednak nie zaszkodziło spróbować. Podszedł bliżej i wysilając się, spróbował siłą skrzydeł wytworzyć podmuch, który zrzuciłby większe płaty śniegu z dachu.
-Potrzebujemy światła, żeby się tam rozejrzeć, bez tego porywanie się do środka nie ma sensu, nie chcemy raczej się połamać, potknąć lub uruchomić potencjalnych pułapek. Wątpie w to, że ten budynek nie jest w jakiś sposób zabezpieczony - powiedział do przebywających z nim kobiet.
Rozglądając się również za innymi ścieżkami prowadzącymi do środka. Spróbował wlecieć na szczyt kopuły i rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu jakiś anomalii tego zimnego pustkowia. Spoglądając w dół, zauważył, że Lucy zaczyna drżeć z zimna. Potarł swoimi dłońmi o uda, zleciał do koleżanek.
-Zróbmy coś, bo nam zaraz Lucy zamarznie. Esme zobacz czy może masz jakiś koc termiczny, albo ocieplany. Ja mogę zaoferować czekoladę z chilli. Jednak raczej za dużo nam nie pomoże - westchnął, po czym odpakował z plecaka jedną czekoladę, ułamał kilka kostek, poczęstował każdego i sam kilka zjadł, gdyż lekko zaczął doskwierać mu głód.Soph - 12 Luty 2018, 00:06 Spojrzała na niego z ukosa. Niedojebany jakiś?
Przed chwilą na głos powiedziała, że bez źródła światła nie ma sensu się tam zapuszczać. Co więcej, oznajmiła, że ma krzesiwo do skombinowania pochodni i wydała wyraźne dyspozycje kto czym ma się zająć. Może nie były wystarczająco dosadne? Esmé parsknęła bez śladu wesołości, a jej poziom tolerancji Ludzi i im podobnych znowu spadł na poziom minus dwa.
– Mam krzesiwo – powtórzyła bardzo powoli, z naciskiem. – Czy masz coś, z czego możemy zrobić pochodnię? – Naprawdę nie miała serca ciąć zapasowego wełnianego swetra, choć z drugiej strony nie pomyślała, że do dyspozycji będą mieli li i wyłącznie hałdy śniegu. Ani nawet patyka. A płonąca szmata nie jest szczytem inżynierskich zdolności.
Chciała skorzystać z tego, że nieposłuszny młodziak wzleciał ku latarni kopuły i krzyknąć, czy nie znajdzie tam jakichś szczątków drewna, ale znów tylko parsknęła. W końcu zdobyła się na zawołanie, by poszukał i zniósł na dół coś, co będzie przydatne jako styl dla pochodni. Spojrzenie w kierunku Lu dało jej obraz sanek i dodatkowych materiałów tamże, tak więc może mieli więcej wszystkiego i jeden koc mógł się dla nich poświęcić.
Jeśli więc Kris znalazł cokolwiek co nadawało się na trzon, Esmé pocięła nożem na pasy jeden z własnych lub (za przyzwoleniem) lucynkowych koców, by utworzyć pochodnię, natarła materiał tłuszczem z zapasów i wcisnęła zapaloną już żagiew chłopakowi, by wreszcie ruszyli z tym rekonesansem. (Jeśli nie, zaproponowała lucynkowe kocie oczy jako naprawdę dobre zastępstwo latarki.)
Jak sam wspomniał, sterczenie na lodowym pustkowiu, pełnym hulającego wiatru, nie było pomysłem godnym ludzkiego Nobla. Miała nadzieję, że się pospieszy i zrobi użytek ze skrzydeł, które mu wyrosły. Doprawdy, Ludzie. Podczas konstruowania pochodni wypytała go o to, co zobaczył ze szczytu. Może coś tu jeszcze było. Coś prócz wbitej w głąb ziemi wieży. Czekolady z kolei odmówiła grzecznie, ale z ledwo widocznym grymasem na bladej twarzy. Znów zaczynała być rozdrażniona – po raz kolejny plan działania nie szedł tak szybko i sprawnie jak go wymyśliła. Czy nie mógł jej po prostu słuchać i tylko dodawać swoich propozycji?
– Nic jej jeszcze nie będzie. Jeśli chce, może oczywiście dostać dodatkowy koc – zwróciła się do Przytulanki, bo niegrzecznie mówić o niej jakby była głucha, niewidzialna lub upośledzona. – Zaraz we dwie zajmiemy się zorganizowaniem osłoniętego schronienia, Kris. Ruszaj, chłopcze, i dobrze się przyglądaj.
Po uporaniu się ze sprawą Opętańca i odprawieniu go, dopiero zwróciła się bezpośrednio do Lucy. Gdy zostały same uniosła brew, jakby oczekując wyjaśnień jej obecności tutaj, a co bardziej – obecnego stanu. Fizycznego i psychicznego. Włączając w to ubiór i rozbiegane spojrzenie. Folly znów zarechotała wewnątrz.
Następnie wskazała dłonią na wciąż znacznie ośnieżony dach kopuły.
– Nie bardzo widzi mi się wspinać się po tym, bo fala wiatru nie odsłoniła tego w takim stopniu, jakbym oczekiwała. – Znów zatęskniła do swojej, bądź co bądź czasem nieprzewidywalnej, utraconej mocy aerokinezy. – Mamy dwie opcje: mogę przenieść tam na górę nas obie, bez dotykania tego piekielnego dachu, albo możesz też zostać tutaj na ziemi i porozglądać się trochę dookoła, bo w sumie nie mieliśmy po temu okazji. Co jest po drugiej stronie kopuły, i tak dalej, łapiesz. – Spojrzała krytycznie na kotkę. – Jak się poczuwasz? Jeśli chcesz, możemy od razu skierować się do kopuły latarni. – Dlaczego znała to architektoniczne wyrażenie? O, cholera. – Tam spróbujemy rozniecić ogień, jeśli będzie z czego i ogrzejesz się wystarczająco, by przestać czuć dyskomfort. Zorganizuję też coś gorącego do picia dla wszystkich. – Miała rondelek, liście herbaty i naprawdę dużo śniegu.Lucy - 17 Luty 2018, 13:35 Trwało to dłuższą chwilę, lecz kotka w końcu dogoniła Esme i tę dwójkę. O własnych siłach. Nie to, że chciała czy też nie próbowała pokonać tej drogi na sankach, które jednak pod jej i tak skromnym ciężarem grzęzły w głębokim śniegu, uparcie dając do zrozumienia, że to nie one przetransportują Lucynkę, a ona je. Pomysł z położeniem się na śniegu i pozostawieniu reszty prawom fizyki, choć kuszący, odrzuciła jako obarczony zbyt dużym ryzykiem zbałwanienia siebie oraz, tak z rozpędu, pozostałych.
W odpowiedzi na ciepłe powitanie kobiety, przełknęła uwagę dającą do zrozumienia, że hrabinie nie wypada. W tych okolicznościach Lucy również nie była damą dworu, na co wskazywał jej stan oraz potwierdzało zawiniątko znajdujące się w targanych przez siebie sankach, niechże więc Esme używa sobie języka jaki uważa za odpowiedni. Dla Lu liczyła się jedynie pomoc w wydostaniu się z tego lodowego pustkowia. Ponadto uwaga dotycząca zachowania jakie przystoi (lub nie) osobom pochodzących z wyższych klas społecznych, a już w szczególności rozpoznawanie przedstawicieli, mogłaby sugerować Lucynkową przynależność do jednej z nich, ewentualnie wskazywać na częste obcowanie z takimi istotami, do czego kotka nie zwykła przyznawać się po pięciu minutach spotkania, nie znając nawet imienia pozostałych członków wyprawy. W pierwszej chwili planowała również odmówić cyrkówce na propozycję dodatkowego swetra, jednak złudne uczucie ciepła jakie dawał alkohol z każdym wyparowanym promilem ustępowało świadomości, że nie przygotowała się na tę podróż nawet w połowie tak dobrze jak wydawało jej się, gdy jeszcze pozostawała pod wpływem. Z wdzięcznością przyjęła dodatkowy sweter, obawiając się, że za jakąś chwilę, dłuższą lub krótszą, może on nie wystarczyć.
Z krzywym uśmiechem, który równie dobrze mógłby zostać odebrany jako grymas zwiastujący nieuchronnie nadciągającą agonię, przysłuchiwała się rozmowie Esme i skrzydlatego człowieka. Zdawać by się mogło, że do chłopaka w ogóle nie dotarły słowa hrabiny, swoją drogą zadziwiająco ogarniętej w sytuacji, jak na kogoś, kto nie powinien nosa wyściubiać poza swoją posiadłość (w tym wypadku poza posiadłość Rosarium), a już na pewno poza PEWNE granice w obrębie miasteczka, wyznaczone przez ludzi jej pokroju, których przekroczenie równoznaczne było z hańbą dla przekraczających oraz zastosowaniem przynajmniej miesięcznej kuracji dezynfekcyjnej z biedabakterii w kąpielach z mleka i miodu, choć żaden z tych produktów do dezynfekcji się nie nadawało. W takich wypadkach najlepsze byłoby samospalenie, gdyż jak wiadomo wysoka temperatura doskonale działa na wszelkiej maści niepożądane istoty. Wszystkie. Absolutnie. Rosarium poleca.
- Możesz wziąć sanki i koce, które się na nich znajdują. - Czy powinna to mówić? Owinięte w koc butelki jednoznacznie wskazywały na przyczynę jej niewyraźnego stanu. Jeśli Esme uzna, że lepiej użyć Lucynkowego koca, niż swojego własnego (a zawsze łatwiej poświęcić czyjąś własność) odkryje jej mały sekret. O czym z pewnością nie omieszka donieść Arcyksięciu. Zadufani arystokraci lubują się w karaniu służących i poddanych, niekoniecznie ich własnych i niekoniecznie przez nich samych. Choć z drugiej strony sama nie wyglądała, jakby była tu z jego polecenia. Jeśli więc chciałaby złożyć pełen raport jej chlebodawcy, sama musiałaby przyznać się do nietypowej podróży, czego być może chciałaby uniknąć. – Powinnam też mieć bandaże, rzemyki i zapałki, jeśli się przydadzą.
Bez względu na to, co postanowiła cyrkówka i tak w końcu zostały same. Lucy spodziewała się, że kobieta oczekuje wyjaśnień. Widząc jej uniesioną brew, spojrzała na sanki (lub to co z nich zostało po stworzeniu pochodni). – Nigdy nie ufaj pijanemu Kapelusznikowi. Trzeźwemu tak na wszelki wypadek też nie.
Uznała to za wystarczającą odpowiedź, zważywszy że sama nie oczekiwała od Esme odpowiedzi na pytania, których nie zamierzała zadać. Zresztą i tak nie było potrzeby mówienia niczego więcej. Jeśli cyrkówka jeszcze nie dobrała się do sanek, to z czystej ciekawości powinna zrobić to po spojrzeniu Lu w ich kierunku.
- Zostanę na dole – nie obawiała się teleportacji, czy czego tam hrabina chciała na niej użyć, a skutków jakie taka podróż może u niej wywołać. Jeszcze tylko brakuje żeby zwymiotowała w pobliżu kobiety lub też w, przypływie nagłego protestu przeciw arystokracji, wprost na nią. - Nie czuję się na tyle dobrze, żeby przydać wam się na górze – i uciec wystarczająco szybko na wypadek niebezpieczeństwa - ale wystarczająco by zostać tutaj i się rozejrzeć – i zginąć, gdy niebezpieczeństwo będzie czyhało tutaj.Tyk - 17 Luty 2018, 21:51 Ben
Wokół tylko mnóstwo śniegu.. W zasadzie Ben nie był nawet w stanie określić kierunku, w którym biegnie. Wszystko wyglądało tak samo: śnieg, śnieg i jeszcze trochę śniegu. I może w tym wszystkim było najgorsze, że nie chodziło tylko o śnieg już spadły, lecz także o ten, który ciągle był w powietrzu.
Bieganie na ślepo na pewno było męczące, do tego jeszcze niska temperatura i wiatr, który przyniósł śnieżyce prosto w obejmujących się nieznajomych.
Ciężar jakim był krasnal wcale nie pomagał. To jakby uciekać przed wilkiem niosąc dziecko. Tyle tylko że nie było żadnego wilka. Może tylko przez chwilę Benowi wydawało się, że coś przebiegło tuż obok niego. Dostrzegł jedynie niewyraźny kształt przypominający jakiegoś konia, czy może nawet renifera. Szybko jednak zniknął za ścianą padających płatków śniegu.
Trzeba było działać szybko. Obmyślić plan, bądź postawić na próbę odnalezienia schronienia. W tych warunkach nie było możliwe wytrzymać zbyt długo bez zamarznięcia.
Inni
Wiatr wytworzony przez skrzydła Krisa dał im efekt zupełnie inni, niż tego się spodziewali. Chociaż był on za słaby, żeby poruszyć większość śniegu na kopule i przeniósł tylko wierzchnią warstwę nieznacznie, to odsłonił kilka nowych dziur w strukturze kopuły. Kilka naprawdę niewielkich, ledwo dostrzegalnych czarnych punktów, ale też dwa naprawdę ogromne, w których cała trójka zmieściłaby się jednocześnie.
Gdy Kris postanowił się rozejrzeć ujrzał śnieg. Tak, a co innego spodziewał się w tego typu miejscu? To jak wspinać się na wydmę na Saharze i potem ze zdziwieniem stwierdzić, że z jej szczytu dostrzega się tylko piasek.
Jeden szczegół w tym śniegu był dość istotny. W kierunku odwrotnym do tego, z którego przybyli śnieg wydawał się być o wiele bardziej żywy niż cała reszta. Szczególnie, że dość intensywnie padał na ziemię. Kolejną ciekawą obserwacją było, że śnieżyca zbliżała się do nich całkiem szybko.
Schronieniem na pewno mogła być kopuła. Marnym, to prawda. Dziurawy... no fakt. Jednak dającym choć odrobinę ochrony przed mrozem. Co więcej wskakując przez jedno z okien latarni do środka dało się spaść wygodnie na półkę z dźwignią i nawet nie połamać sobie nóg. Wielki luksus w porównaniu do upadku przez jedną z dziur w dachu.
Schronienia za to nie dało się znaleźć wokół kopuły. Lucynka będąc w niezbyt dobrym stanie dostrzegła co prawda kilka ciekawych i niezwykle interesujących zasp, jednak śniegu im tutaj nie brakowało. Można nawet zapytać, czy po tej wyprawie nasi kochani gracze nie nabawią się śniegofobii.
Za to Kris gdyby pociągnął za dźwignię mógł zobaczyć działanie niezwykle zagadkowego mechanizmu, który sprawił, że ze ścian wysunęły się schody pozwalające na zejście gdzieś niżej. Nawet jednak ze światłem zrobionej przez grupę pochodni nie był w stanie dostrzec gdzie dokładnie prowadziła ich ta droga.
Każdy gracz ma 5 dni na odpis od dnia, w którym osoba poprzedzająca da post. Jeżeli nie odpisze w tym czasie, to kolejka idzie dalej i następna osoba ma 5 dni od upływu terminu na post osoby przed nią. (Wiecie o co chodzi, prawda?)
Wychłodzenie:
Ben - 2 poziom (3 posty do zmiany)
Sunshine - 3 poziom (7 postów do zmiany)
Kris - 2 poziom (7 postów do zmiany)
Soph - 2 poziom (7 postów do zmiany)
Lucy - 2 poziom (7 postów do zmiany)Ben - 19 Luty 2018, 14:48 No dobra, teraz już był pewien, że zabłądził. Niech diabli wezmą tą pogodę! Jeszcze trochę i dołączy do elfki w stanie prawie kompletnego zamarznięcia. Mocniej przycisnął ją do siebie, chcąc, by ogrzała się nieco przy nim, podczas gdy on będzie przeć naprzód przez zamieć. Musiał odnaleźć dla nich jakąś kryjówkę, ale jednocześnie nie chciał całkowicie tu utknąć, nie ujrzawszy reniferów Mikołaja! Ech, przynajmniej tak się poruszając, nie zamarznie na kość natychmiast.
Wtem blade oczy Bena dostrzegły gdzieś nieopodal dziwne, niezbyt wyraźne kształty. Przypominały jakby konia... albo... renifera! Ożywiony, złapał mocno skrzatkę i puścił się szybkimi susami przez śnieg w kierunku, gdzie dostrzegł to tajemnicze stworzenie. To był on? A może po prostu Marionetkarzowi coś się przywidziało? Cokolwiek by to nie było, Ben odnalazł w sobie więcej sił i kontynuował wędrówkę.
- Ży... Żyjesz tam? - zapytał elfkę w swoich rękach. - Ja-jak ty tam się znalazłaś?Kris - 26 Luty 2018, 20:05 Jeśli śnieg był "żywszy" oznaczało to zapewne, że ku nim pędzi śnieżyca. Będąc na dachu, chwycił jakiś większy i grubszy kawał badyla. Kiedy zleciał na ziemię, wręczył go Sophie. Domyślał się, że raczej nikt z nich nie poradziłby sobie sam w ciemnościach, może z wyjątkiem Lucy. Jednak jej stan pewnie wcale tego nie ułatwiał. Na polecenie można uznać najstarszej damy, wleciał do środka kopuły, zasugerowanym oknem, wylądował na półce. Rozejrzał się, dostrzegł dźwignię, którą bez dłuższej chwili myślenia pociągnął w dół. Opatulił się rękami, bojąc się, że dach mógłby się zawalić. Usłyszał rzężenie jakiegoś mechanizmu. Ku jego miłemu zaskoczeniu, nic się nie zawaliło. Odkryło się przejście ze schodami prowadzącymi w dół.
-Schodzimy w dół, tam nas nie powinno zasypać i może połączone to jest jakąś siecią tuneli. Z drugiej strony kopuły idzie zamieć. Bierzemy tylko najpotrzebniejsze rzeczy - przejął na chwilę inicjatywę dowodzenia wyprawą.
Na pewno szybkie działania powinny ich ochronić przez zgubnym wpływem mrozu i zapewnić schronienie na jakiś czas. Dziurawe, brzydkie, zapach też nie zachęcający, ale jednak.. schronienie. Sam zaczął pomału schodzić schodami, Sophie zapewne oświetlała im pomieszczenie naprędce skleconą pochodnią.Soph - 3 Marzec 2018, 21:21 Fakt, że Dachówka chciała pozostać na dole był o tyle dogodny, że gdy Esmé spadła już na krawędź latarni, tylko siebie musiała powstrzymać przez niekoniecznie miłym, ale na pewno efektownym upadkiem w głąb budowli. A pewnie bardziej lotem. Nie spodziewała się bowiem, że nie znajdzie w latarni oparcia, a dotkliwym problemem jej mocy była prędkość, z jaką poruszały się Przywiązywane przedmioty. Znaczy, zwykle nie. Póki nie próbowała przemieszać siebie lub innych żywych istot.
Wracając jednak wciąż do Lucynki, faktycznie zrobiła z połówki jej koca głownię pochodni. Well, przecież pozwoliła. A Sophie nie była tą, która pytała dwa razy. (Nie była też zbyt dobra w czytaniu ukrytych, ba, jakichkolwiek emocji, więc kotka mogła winić tylko siebie za udzielenie kobiecie zgody.) Siłą rzeczy odkryła też zawiniątka przywiezione przez Przytulankę, ale choć miały kształt butelek wina, i tak spojrzała na nią pytająco. Lucy niekoniecznie musiała po prostu naprać się wińskiem. Równie dobrze mógł być to jakiś eliksir lub substancje podobne do ludzkich psychotropów.
Bez względu czy odpowiedziała jej wtedy, czy nie, gdy zostały same ostrzeżenie przed Kapelusznikami nieco rozjaśniło w główce Cyrkówki. Well, jeszcze jeden fakt, który potwierdzał tylko... ekstraordynaryjną osobowość tej rasy. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zgłębiła motywów towarzyszy. W tym wypadku Lucyny, która mogła stać się pomocą na tym pustkowiu, skoro Kris zdążył już kobietę zniechęcić na samym początku wyprawy. Chciała jednak wiedzieć, czy Przytulanka świadoma jest gdzie i po co się udają – bo trochę nie brzmiała.
– Czy ten... Kapelusznik powiedział ci, czego masz tu szukać, Lucy? – zapytała ją wprost, po tym jak podziękowała krótko za opis rzeczy, które miała ze sobą; całkiem pożytecznych rzeczy. – Bo jeśli znalazłaś się tu przez przypadek, lepiej będzie jeśli zawrócisz. rozniecimy ognisko gdzieś w dogodnym miejscu, wydobrzejesz nieco i dostaniesz ekwipunek na drogę powrotną. Nie wydaje mi się dobre, byś w takim stanie włóczyła się po zapomnianych zmarzlinach. Szczerze, nie mam pojęcia gdzie jesteśmy, tych terenów już nie rozpoznaję. – Ups. Nadal nie była świadoma jak bystra jest Dachówka. Ale też gdyby była, nie przejmowałaby się aż tak – o hrabinie de Chardonnay krążyło wiele stosunkowo rozmaitych plotek. Wciąż jednak chciała poznać powód obecności Przytulanki.
Gdy przyszło do rozdziału zadań, nie miała obiekcji. Być może Lucynka znajdzie coś z drugiej strony, której jeszcze nie odwiedzili. A jeśli nawet nie, to po puszczeniu strategicznego pawia w samotności powinna poczuć się trochę lepiej.
Nie spodziewała się też, prócz oczywistego nagle braku podłogi, że nie znajdzie niczego innego, bardziej przydatnego niż majacząca w dole przekładnia (?). Najpierw jednak rozglądnęła się za jakimiś pozostałościami drewna, coby zebrać suchsze szczapy i zrobić z nich kolejną pochodnię i może niewielkie ognisko do ogrzania towarzyszy. Gdzieś w środku, oczywiście. I o ile cokolwiek znalazła.
W drugiej kolejności chciała pociągnąć za ową dźwignię, ale okazało się, że Opętaniec zdążył już zrobić to przed nią. Terkotanie ukrytego mechanizmu dobiegło ją u stóp kopuły, gdzie szukała Przytulanki. Lepiej, by gdzieś nie zemdlała. Nie roztrząsała niebezpieczeństwa uruchomienia nieznanej maszyny, bo generalnie i tak nie mieli innego wyjścia, ale gdy wspomniał o nadciągającej zamieci, zesztywniała i odwróciła się ku chłopakowi naprawdę, naprawdę powoli. Folly wewnątrz ich głowy poruszyła się z uciechą. Mięśnie twarzy Cyrkówki od wielu lat były jak martwe, ale w jakiś sposób zdołała w tej chwili wyglądać jeszcze bardziej zimno niż zwykle. Może właśnie dlatego. Przeszyła Krisa lodowatym wzrokiem, w niczym nie ustępującym dmuchającemu im w twarz wiatrzysku.
– Zamieć? Idzie zamieć? – upewniła się zwodniczo spokojnym, matowym tonem. – I mówisz o tym teraz, gdy straciliśmy minuty na leniwe przeszukiwanie okolic, zamiast w pierwszej kolejności? – Zacisnęła blade usta i gwizdnęła przeciągle, przenikliwą, krótką melodię. Nie mogła tego dojrzeć, ale pomiędzy odległymi hałdami śniegu z pewnością pojawił się już śnieżnobiały Likyus. Może po prostu powinna mu pozwolić zeżreć Opętańca.
Ignorując działania chłopaka oraz próbę wręczenia jej pochodni, ruszyła do lucynkowych sanek, przesuwając je po śniegu i lodzie do potencjalnej zawietrznej kopuły. Mogły się jeszcze przydać, co jednak zrobić, by nie zabrała ich zawieja? W drugiej kolejności zabrała stamtąd koc i nieporęczne butelki wina i rozglądnęła się za Lucy oraz za swoim wilkorem, nadal wymownie milcząc.
Ten drugi wpadł po chwili jak na zawołanie, wyhamowując z wywieszonym jęzorem przed Cyrkówką. By uniknąć uciekania ciepła i przymusu zwiększenia porcji mięsa nie posiadał aktualnie rozmiarów bardzo dużych, ale Orem nadal robił wrażenie: z tą paszczą pełną zębisk, w kłębie sięgając do pasa kobiety. Nie przekładała jednak na niego swoich tobołków, Likyus przyda się do czegoś innego. Teraz pozostało czekać na Lucy.
Gdy ta tylko się zjawiła, Cyrkówka zarządziła jak najostrożniejszy, ale wartki spacer w dół: w kolejności patrzący pod nogi Kris z pochodnią + Esmé z wińskiem okutanym w koce, ubezpieczająca Dachówkę + Lucy i jej kocie oczy oraz zamykający dziwaczny pochód Orem, ubezpieczający całość. I łapiący kogoś, kto by śmiał ześlizgnąć się w dół bez pozwolenia. I którego obecność przybliży dopiero, gdy któreś z nich zapyta ją wprost.