Anonymous - 10 Lipiec 2011, 21:26 - Ja się klasyfikuję. Robię dla ludzi dobrze. I nie, nie jestem żigolakiem.
Zatańczył piruet dookoła siebie, zupełnie bez powodu, w przypływie tej nagłej radości, która ogarnęła go po wzmiance o skrzydłach. Lubił strzelać do istot ze skrzydłami. Jak dostawały w głowę, to rozbryzg ich krwi miał większy zasięg. To już nie była jego misja, to było zwykłe zaspokajanie swoich morderczych intencji pod pretekstem, który zrodził się w jego głowie. Spoglądał na nią, jak ból głowy, przeszkadza jej w wykonywaniu czynności zwanej dalej rozmową. Przechylił głowę na bok. Wyprostowałją jednak, kiedy Day wypowiedziała swoją kwestie o pseudoromansie. Ułożył palce w piramidkę z niewinnym wyrazem twarzy.
- Preferujesz pseudorandki, czy randki? Widzisz, to jest tak, że mogę, ale niekoniecznie, choć jednak sądzę, że tak. Kawa? Harbata? A może spojrzenie drzemiącego poniżej przestrzeni w roli przystawki? Voila, mamy menu, pora związać się w związek małżeński i zrobić hordę Piewców Apokalipsy. Ale nie, to dla szarej egzystencji. Pseudorandka ciekawsze ma predyspozycje do posmakowania ohydnego zewu innych światów. Światowid, na przykład.
Pokiwał zdecydowanie głową, krzyżując ramiona na piersi. Potem uniósł jedną rękę, ażeby przetrzeć swoje lico.
- Dobry wieczór, Nieznajoma Dayaniro. Twoje wargi właśnie modulują sekcję dźwiękową wraz z Anzelmem. Fajny gość, lubię go, zwłaszcza, że to ja... o... klopsik, przepadł element zaskoczonego spojrzenia, domysłów i mgiełki tajemnicy, która powszechnie siecze ludzkość po krękosłupie od zarania dziejów.
Wyglądał na zmartwionego, ale uśmiechał się, jakby się zawstydził? Określić to ciężko. Gwiazda Zaranna, gdyby był żywą istotą, pewnie by pierdyknął mocnego facepalma, wydając z siebie okrzyk "Jo go nie znom, jo chca du dom, kreple czekają". Tak czy owak, wracając do sytuacji, to Anzelm wyglądał na wielce zdziwionego reakcją Day.
- Ale Nieznajoma Dayniro, ale dotyk temperatury niższej od otoczenia działa uśmieżająco na bolesne doznania płatu czołowego.
Mogła go potraktować wszystkim, co miała pod ręką. Mogła, ale tego nie uczyniła. Swoją drogą, Anzelmowi pierwszy, czy drugi raz w życiu zdarzyło się takie spoufalanie się z obcą sobie osobą. Może zwyczajna potrzeba towarzystwa wzięła górę. Być może, nie ma jednak co do tego pewności. Gwiazda Zaranna znowuż siedział cicho, nie komentował tego, jednak wzbierała w nim złość, a gdy ta złość znajdzie upust, biada Anzelmowi. Już chyba zapomniał jaki wpływ na jego umysł może mieć wytwór jego własnego schorzenia.Anonymous - 11 Lipiec 2011, 08:23 Podniosła barki by natychmiast po tym je opuścić w geście niepomiernej rezygnacji. Choć może była to obojętność, bo w gruncie rzeczy ona siebie sklasyfikować nie mogła i jedynym, co miałaby teraz do powiedzenia w temacie byłoby albo "aha", albo "yhm". Mimo całkowitego utracenia zainteresowania tematem ów żigolak wywołał grymas delikatnego uśmieszku na jej twarzy.
-A ja jestem facetem - zrobiła błyskotliwą minę w stylu "a nie mówiłam" lecz sekundę potem pożałowała, że nikt jeszcze nie zaszył jej ust nicią. Skoro typ szukał na jej plecach skrzydeł, gotów jest teraz sprawdzać, czy jej zapewnienie o innej płci także jest kłamstwem. Nie miała jednakże czasu sie tym zajmować, bowiem doszedł do niej kolejny potok słów na który oczywiście miała chęć odpowiadać. Szczególnie, że dotyczył ulubionego jej tematu - randek. Ha! Mam cię jankesie!
-Może i masz rację, po takich wydarzeniach jest co wspominać, ale! - urwała na moment, pokazując w niebo palcem wskazującym.
-Nie można wciąż skupiać się na rzadkich miejscach i oryginalnych wyczynach. To budzi nienormalność, która wyrzuca ze społeczeństwa - czuć było, że powiedziała to bez przekonania. Cóż bowiem ona, która społeczeństwo znała dwa dni mogła o nim rzec? Szczęściem przyzwyczaiła się już do jego wyszukanego tonu i coraz mniej czasu zabierało jej zastanawianie się, jak odpowiedzieć i można by nawet stwierdzić, że zaczęła odpowiadać wcale płynnie, z całkiem przyzwoitym czasem reakcji.
-I właśnie. Lubię dzieci, nie mam pojęcia, co do nich masz - uśmiechnęła się doń radośnie, szczęśliwa że znów wodzi go za nos. Oczywiście tak jej sie tylko wydawało, ale...niech się dziewczyna cieszy. Powoli zaczynała rozumieć strukturę rozmowy i coraz lepiej ją przetwarzała.
-Anzelm - powtórzyła, marszcząc brwi -Na tym świecie nie produkują już normalnych imion - powiedziała, właściwie bardziej biorąc pod uwagę fakt, że spotkały się w jednym pomieszczeniu dwie osoby o tak orientalnych nazwach, ale po chwili zorientowała się, że mogła mu tym zrobić przykrość.
-Nie to, że mi się nie podoba...Tylko ostatnio wszyscy, których spotykam mają naprawdę niespotykane imiona i troche mnie to zaskakuje - uśmiechnęła się ogromnie zaklopotana machając przecząco rękoma. Co za kobieta...
-Celowałeś do mnie tym pistoletem - spojrzała nań karcąco wskazując na zimny metal. O jego dziwnym schorzeniu dawno już zapomniała, ale orientowała się, że w każdej chwili może nawrócić. Zachęcona wzmianką o kawie i niepomiernym bólem głowy, który teraz promieniował juz na nos uznała, że przydałoby się coś ciepłego do wypicia.
-Nie masz może ochoty na kubek gorącej kawy? Ja padam z nóg i jeśli jeszcze chwilę tu postoję, zasnę na stojąco - odchyliła głowę do tyłu zamykajac oczy. Była zmęczona i nic na to nie mogła poradzić. Jak to mowią: sen jest tylko mizerną namiastką kawy.Anonymous - 11 Lipiec 2011, 17:13 - Tak? Pokaż...
I tak, jak przewidziała Day, mężczyzna kucnął, pochylając głowę na wysokość jej bioder. Potem zerknął na nią z dołu, przechylając głowę.
- Ależ topografia Twojego ciała jest iście nieoperacyjna.
Dalej kucając wysłuchał jej zdania w kwestii randek. Mlasnął cicho, pogrzebał sobie w pustym oczodole, bo coś go właśnie tak zaswędziało i wypowiedział:
- Jeżeli zamierzasz kraczeć tak, jak stado wron, jakim jest społeczeństwo, to ścieżka jest klarowna. Wychylenie się ma pewne rozlewiska, siejąc i użyźniając inny teren. Pozorna izolacja, jest raczej w tym wypadku watą szklaną. Nienaruszona potrafi wytrwać bardzo długo, zaś kiedy ktoś zapragnie zdzierać filar, którego nieprzygotowany nie winien zdzierać, narazi się na irytujące konsekwencje. Prosta zasada działania.
Kucał sobie dalej, czekał chyba, aż Dayanir(a) łaskawie pokaże jemu swoją męskość. Wypalił papierosa do końca i wyrzucił go gdzieś na bok.
- Latorośle to, w istocie, zwiastun czystej natury entropii. Piewcy Apokalipsy, to nazwa trafna, wystarczy spojrzeć na kierunek przebiegu potencjalnego zakrzywienia prostej linii po nieistniejącej stronie rzeczywistego sprawunku wszechrzeczy. Dochodzimy wtedy do wniosku, że jest to zjawisko niosące destrukcję światom, które, wraz z pojawieniem się fenomenu, znikają. Nie na duży, lecz na mały wymiar zjawiska.
Nie wiedział, co tam po głowie chodzi rozmówczyni, ale na chwilę obecną miał ją za strasznie nieobytą z życiem, tak jakby siedziała w domu przez wiele, wiele lat. To się pokrywało z tym 'laboratorium' o którym wspominała. Być może to nie luki w pamięci były tutaj problemem.
-Być może ktoś jej wyprał zatem mózg?
Zapytał Gwiazda Zaranna, tym swoim gniewnym tonem, sugerującym,ze nadal kipi czystą jego formą.
- Przez tyle lat Ci powtarzam, że nie musisz mi odpowiadać na głos, człowieku. Ta baba wie już pewnie o nas wszystko i teraz pewnie cche zatrzeć rączki, wykorzystać Cięi sprzedać Dewiantom, może to ich ludzki agent? Nie pomyślałeś o tym, Szerloku? Co?!
A Anzelm nic nie mówiąc, uderzył samego siebie w bok głowy. Słychać było, że uderzenie było mocne, nawet przez jego własny głos przedarło się ciche stęknięcie wkurzonego współokatora umysłu mężczyzny.
- Potem, potem... potem?
Powiedział do siebie Anzelm cicho, masując uderzony punkt. Zerknął potem na rozmówczynię, tak jakby nic przed chwilą się nie stało.
- Twoja osoba winna rozmawiać w związku z tym z tymi, którzy postanowili wypluć mnie na świat.
Pochylił głowę do przodu, przypominając sobie jak zaczęła się jego 'przygoda' życia. A konkretniej, co to wywołało. Jego spojrzenie utkwione było właśnie w butach Upiornej Arystokratki. Odezwałsię z iście grobowym tonem, unosząc głowę i szczerząc zęby w formie dzikiego uśmiechu.
- O ile potrafisz rozmawiać ze zmarłymi, Nieznajoma Dayaniro lub Nieznajomy Dayanirze.
Potem mężczyzna schował broń do kabury i ostatecznie wstał.
- Gdybym zdecydował się celować w tym momencie, to bym pociągnął za spust, skoro nie zrobiłem tego wcześniej.
Powiedział niezwykle normalnie i prosto jak na niego. Prosty rachunek. Powoli wyciągnął otwartą dłoń w jej kierunku, zawiesił ją w powietrzu wierzchem ku górze.
- Kawa z transwestytą? Brzmi intrygująco.Anonymous - 11 Lipiec 2011, 21:28 Zrobił dokładnie to czego sie spodziewała, tak bezpardonowo zaglądając jej pod spódnicę. Momentalnie wgięła jej fałdy między biodra lewą dłonią, tak, aby mężczyzna zobaczył jak najmniej i rozzłościła sie nie na żarty. Co jak co, ale prawie obcy facet nie będzie oglądał jej majtek, bo może i jest nowa w obcym mieście, ale zachowała charakter jeszcze z Krainy Luster. Momentalnie nabrała rumieńców połączonych w niebiański karmazyn ze stresującej sytuacji wglądu na jej hm...odpuśćmy sobie czego i próby wykrzyczenia Anzelmowi w twarz, jak bardzo jest zła.
-Ty okropny zboczeńcu! Jeśli dobrze mi wiadomo, to prawie wcale sie nie znamy a ty już sprawdzasz to-po-gra-fię mojego ciała?! Czy ja jestem twoją dziewczyną, do jasnej cholery? - rozwrzeszczała się. Może i była staroświecka, może zbyt mocno się zirytowała, ale kiedyś, kiedy kobiety chodzily w długich sukniach i pocałunek w rękę był największą poufałością za takie rzeczy wieszało się niemal na szubienicy. Co się stało z tym światem? Gdzie ta kobieca godność? A może inna kobieta zareagowałaby w ten sam sposób, a tylko ten tu, żigolak, na zbyt wiele sobie pozwala? Odpowiedzi było znacznie mniej niż pytań, niestety.
Chwilę jej zajął powrót do w miarę normalnego stanu z którego nadejściem zaczęła odpowiadanie.
-Społeczeństwo gwarantuje stabilizację. I bezpieczeństwo, bo żeby przeżyć samemu na powierzchni, musisz być naprawdę solidnie silny. Mimo to jednak podobają mi się twoje argumenty i musza przyznać, że często sama się do nich stosuję, nie rzadko podświadomie, ale...nie lubię rozmawiać o społeczeństwie. Przepraszam - powiedziała tonem wcale spokojnym, ale to nie było jeszcze to, co prezentowała przed incydentem z sukienką.
-Jeśli jesteś pewny genów i dobrego wychowania nie masz się czym martwić. Nie jestem pewna, czy entropia to dobre określenie, zakładasz przez nią, że nigdy nie można być pewnym charakteru swojego dziecka - zrobiła wielce inteligentną minę i zaczęła przekładać w umyśle informacje dotyczące entropii jakie udało jej sie nabyc czytajac ostatnio w centrum handlowym podręcznik do fizyki. Po chwili namysłu uznała, że Anzelm mógł mieć rację, ale...teraz mu tego nie powie.
Resztę jego wypowiedzi zignorowała, ale z ostatnią stanowczo przesadził. Dobrze, widział już jej szanowne majtki i powinien odpuścic sobie takie głupie komentarze, prawda?
-Nazwij mnie tak jeszcze raz a będą cię sprzedawać jako węgiel na grilla - syknęła w złosci zupełnie nie zastanawiając sie nad tym co mówi, więc żeby jakoś załagodzić sytuację usmiechnęła się słodko totalnie zmieniajac wyraz twarzy.
-może jednak skusisz się na tę kawę, hm?Anonymous - 12 Lipiec 2011, 17:58 Dziwne, skoro się tego spodziewała, to skąd zaskoczenie? Kobiecy umysł kieruje się jednak ścieżkami, które nie zostały jeszcze odkryte... przynajmniej przez płeć brzydką. Ale o tym, o czym myślała Day, jej rozmówca przecież nie wiedział, także zaskoczone spojrzenie uczynił, zerkając na jej agresywny ton. To znaczy, uniósł brwi, a potem uśmiechnął się do Upiornej Arystokratki.
- Ty, wyzywająca mnie od okropnych zboczeńców, nieznajoma Dayaniro. Prowokacja, to Twoja domena. Akcja rodzi reakcję. Bum i tak oto nie wiemy co było od początku stworzenia, bo w bezwzględnym kole akcji i reakcji jedno poprzedza drugie w nieskończoność wstecz i w nieskończoność naprzód. I skoro tak... stawiasz warunki, jestem skłonny zaakceptować Twoje zapytanie. Tak, w istocie.
Cóż, chyba nieco błędnie zinterpretował jej ostatnie pytanie z sekcji "okropny zboczeniec". Anzelm nie żył nigdy na dworze, nawet nie wiedział jak dwór pewnie wygląda i co się wewnątrz tego dzieje, jakie są zwyczaje i tak dalej. Sam był jednostką, której człowieczeństwo zostało tak w sumie zdegradowane do niskiego poziomu. W rozmowie z ludźmi jednak odchylało się nieco ku pozytywniejszej stronie, choć któż tam wie, co może się nagle w jego umyśle uroić. Kwestię o społeczeństwie skwitował z początku kiwnięciem głową, zaś chwilkepotem dodał już słownie:
- Zapomniane zostają ścieżki mas zatem. Nieznajoma Dayaniro, od dwudziestu sekund, partnerko tego, który obserwuje... przed chwilą, coś, co było inne.
Co ciekawe, mówił poważnym tonem i jeżeli żartował, to był niezłym aktorem. Obserwował Day bacznie, kiedy mówiła o dzieciach. Co chwila jednak unosił spojrzenie, słysząc mamrotanie Gwiazdy Zarannej. Potem, gdy skończyła, przechylił głowę na bok, uśmiechając się cwanie, cicho się zaśmiał i odparł:
- I nadejdzie czas, kiedy zbiorem narysujesz prawdziwe oblicze słów, wypowiedzianych daleko poza szeptem filarów, sterczących... nie tam, ale bardziej tutaj... gdzieś daleko, podtrzymujących monumentalne rysy nienamacalności. Przekonanie wówczas nie dopuści faktu, że to wszystko ekskrementami pisane. Runął świat, powstanie nowy, niestety, warunki mieszczą się daleko poza lojalnością podejścia reprezentowanego.
Kiedy przyszła pora na węgiel na grilla i kawę, uśmiechnął się szerzej, przenosząc spojrzenie na swoją dłoń, którą miał wyciągniętą w jej kierunku, a potem na Day... znów na dłoń i znów na Day. Tak kilka razy. Jeszcze kilka. No dobra, jeszcze raz. Pół?Anonymous - 12 Lipiec 2011, 21:41 Przestała go słuchać. Bardziej absorbującym był bowiem dźwięk huczącej głowy i kołatania w skroniach, które pieczołowicie rozcierała od dobrej minuty. powoli dochodziła do wniosku, że jej samopoczucie, fatalne zresztą, wynika z miejsca, w którym się obecnie znajduje i była już niemal pewna, że kiedy je opuści, wszystko wróci do normy. Coraz częściej wracała pamięcią do swojego ostatniego pytania, czy raczej propozycji, podświadomie czując smak gorącej, czarnej kawy w ustach. Patrzyła w podłogę, żeby przypadkowo jej rozanielony wzrok, wyobrażający sobie pyszny kubek z potężną porcją bitej śmietany nie powędrował w stronę mężczyzny, bo jeszcze odbierze to pytanie retoryczne o dziewczynie na poważnie.
Niestety, nie trzeba było nań nawet spoglądać, żeby odebrał jej ironię stuprocentowo poważnie. Kiedy skończył kwestię dotyczącą partnerki westchnęła ciężko wzruszając w rezygnacji ramionami. Kiedy jeszcze przytaknął, ten pierwszy raz, łudziła się, że potwierdza zupełnie cos innego, ale on najwidoczniej opacznie rozumiał każdą wchłoniętą informację, a dziewczyna nie to, że nie miała ochoty tego odkręcać, a zaczęła traktowac to jak słodkie dziwactwo, które tak lubiła u innych i których taka koncentracja wystąpiła u tegoż osobnika.
- Wiesz, dziewczyny dostają kwiaty, buziaki, "kocham Cię" na dzień dobry i dobranoc a ty do tej pory raz mierzyłeś do mnie pistoletem, raz przyłożyłeś mi go do głowy i osądziłeś o bycie mężczyzną. Sam widzisz, że nie możesz być moim chłopakiem - uśmiechnęła sie na wpół pobłażliwie, na wpół ze zmęczeniem. Gdzie ta kawa?
Gorące napoje odłożyła jednak na później, bo usłyszała z ust towarzysza całkiem ciekawy komentarz dotyczący dzieci. I chyba najtrudniejszy do zrozumienia ze wszystkich, jakich do tej pory uzywał. Przez myśl przeszło jej, aby wypytać o genezę takiego skomplikowanego układania zdań, ale po chwili doszła do wniosku, że pewnie każdy go o to pyta i mało tego, po każdym jego zdaniu tak jak ona głowi się, czego właściwie dotyczyło.
-to jest w tym najpiękniejsze. Radość poznawania, odkrywania...Dziecko jest jedynym zjawiskiem, które odbiera ci pokaźną część "ja" i tak naprawdę wcale nie masz mu tego za złe, a wprost przeciwnie. Niesamowite uczucie... - skończyła, choć czuć było, ze zwyczajnie skróciła ostatnie zdanie z pierwowzoru "to musi być niesamowite uczucie", bo w rzeczy samej nigdy matką nie była, ale nie wiedziała tez co los przyniesie i jak na jej słowa zareaguje Anzelm. Uśmiechnęła się na myśl, że zacznie jej szukać pod spódnicą gromadki dzieci lub co gorsza wytknie, że mówi coś, o czym totalnie nie ma pojęcia. I miałby rację, o czym sama dokładnie wiedziała. Jednak mężczyźni nigdy nie zrozumieją tej matczynej intuicji, która powoduje, że dziewczynki bawią się lalkami a nie samochodami, a młode matki mimo, że nigdy nie miały dzieci dokładnie wiedzą, jak się nimi zajmować. Day rozmarzyła się nieco i trzeba przyznać, że zwyczajnie nie zauważyła wyciągniętej do siebie ręki. Anzelm mógł spokojnie patrzeć na przemian na nią i na swoją dłoń kilkanaście razy, zanim dziewczyna nie wybudziła się ze swoistego transu i nie spostrzegła jego, jak odebrała, propozycji.
-Mieszkasz gdzieś w okolicy? Nie jestem stąd i nie mam bladego pojęcia, gdzie tu są jakieś kawiarenki... - zrobiła minę małej dziewczynki, która pokazuje ojcu połamaną lalkę w nadziei, że ją naprawi. mimo to chwyciła pewnie mężczyznę za rękę i pociągnęła ku wyjściu. Stamtąd będzie już tylko bacznie obserwować, w którą stronę podąża, aby podreptać za nim do cudownej, pełnej aromatu kawusi. Mniam.
<zt x2? napisz gdzieś w knajpie>Anonymous - 11 Sierpień 2011, 14:54 Okularnik tylko rzucił okiem na kolorowego ptaszka. Cóż - jego dziób nie wyglądał zbyt groźnie. Uznał, ze nie ma się czego obawiać z jego strony i tym samym stracił nim zainteresowanie, przynajmniej na chwilę obecną. Ćwierknął cicho, wpatrując się w niego. Leo przebił go wzrokiem na wylot, ale to najwyraźniej małego nie przestraszyło.
Kiedy dziewczynka przedstawiła się, uniósł lekko brwi. W końcu nie co dzień widuje się tak długie imiona. Według niego był to niepotrzebny manieryzm. Nigdy nie słyszał, żeby faktycznie ktoś był nazywany pełnym imieniem i nazwiskiem. Więc - po co tak utrudniać sprawę? Czasem nawet imiona nie są potrzebne. Bywa, że osoby są nazywane samym pseudonimem. Dziewczynka była widać zwana Liluś, ale on wolał mniej spoufaloną formę - Lou. Swoją drogą, wyglądała podobnie do Leo. Chłopak poprawił okulary uśmiechnął się lekko.
A więc zapomniała czegoś? Tak, rzeczywiście wygląda na roztrzepaną. Ale żeby zapomnieć, co się zostawiło? To było dla niego nie do pomyślenia. No bo bez przesady! Ale dziewczynka zwana Lou widocznie nie przejmowała się tym zbytnio.
- Jestem Leonard. - stwierdził, bez zbędnych ceregieli. Po cóż jej wiedzieć, jak zwracają się do niego przyjaciele? Pewnie i tak długo razem nie pobędą. Nie oznaczało to jednak, że nie można pomóc jej wstać.
Podał jej rękę z zamiarem pomocy przy podniesieniu się z ziemi - bądź co bądź była zimna - kiedy nagle usłyszał czyjeś kroki. Porzucił uprzejme zamiary względem dziecka i pociągnął je do siebie. Była ona niższa od niego o prawie dwadzieścia centymetrów, więc górował nad nią znacznie.
Nie podobało mu się, że wpakował się tu jaszcze ktoś. Doprawdy, ile osób jeszcze zamierza odwiedzić opuszczona fabrykę tego wieczoru? Zaczął się cofać, trzymając Loullie za ramiona, blisko siebie. Była naprawdę chuda, więc bez problemu pociągnął ją w cień. Kiedy sie schowali, zatkał jej lekko usta, uciszając ją tym samym. Wzrokiem szybko przeczesał teren - teraz jeszcze nic nie widział. Postał jeszcze chwilę i obserwował teren równocześnie przyciskając mocno dłoń do ust dziewczynce, uniemożliwiając jej krzyczenie. Trzymał ją mocno przez prawie minutę, aż zobaczył nie jednego, lecz dwoje ludzi! Wtedy też wycofał się jeszcze bardziej. Ręką dał małej znak aby poszła za nim, automatycznie oczekując posłuszeństwa. Nieco zgarbiony zakradł się do wyjścia, odbiegł kawałek i kucnął.
W głowie kłębiły mu się myśli - nie mógł zostawić dziewczynki samej! Jej kostka spowoduje zapewne, że nie będzie mogła wykonać ruchu jeśli przyjdzie do walki, jakby bez tego nie była wystarczająco bezbronna. Po drugie - w środku został jego kamień. Oczywiście mógł potem teleportować się do niego i zabrać go, ale nie chciał się niepotrzebnie fatygować. Poza tym - od wielokrotnych teleportacji szumiało mu w głowie. A co, jeśli ktoś go weźmie? To by było najgorsze.
Siedział jeszcze chwilę i myślał, podpierając się dłonią dla równowagi. Wiedział, że ubrudzi rękawiczki ale cóż - można je potem wyprać, a i tak były już brudne. Po chwili wstał, mając już plan w głowie. Niestety, mała musi radzić sobie sama. Wystarczyło, że zaprowadził ją do wyjścia. Powinna dać sobie radę z przejściem poza fabrykę, a tam może przeczekać ewentualną walkę. Jeśli ją zauważą - trudno, to nie jego wina.
Ponownie poprawił okulary i potrząsnął głową. Bił się z myślami ale sytuacja wymagała ucieczki. Jedna z tych postaci, które weszła z pewnością nie była ludzka. Po prostu czuł to. Nie miał ochoty na konfrontacje i uświadamianie, że stoi po tej samej stronie. Miał dość dziwnych spotkań na dziś. Co więc zrobił? Odbiegł. Szybko i sprawnie pognał ulicą w stronę, z której przybył. Po chwili zniknął z pola widzenia.
[zt] gomen, Liluś, już Cie puszczam -A-Anonymous - 14 Styczeń 2012, 17:23 Wraz z nadejściem kalendarzowej zimy robiło się coraz chłodniej i spadł już pierwszy śnieg. Nameless wcale nie było to na rękę, zwłaszcza, że była ciepłolubną istotką. Nie mogła już praktycznie wyjść na spacer, by nie zmarznąć przy tym po czubki uszu. Choć ostatnio została wyposażona w ciepły płaszcz i kozaki, nosiła je wyjątkowo niechętnie. Wszelkie ubrania krępowały ją, czuła się w nich dwa razy większa, niezdarna i ciut ograniczona. Miała wrażenie, że gdyby nagle spotkała jakiegoś przerażającego potwora pragnącego jej krwi, nie byłaby w stanie przed nim uciec. Tak, ciągle myślała o najgorszym, a przecież nie wyglądało na to, by ktokolwiek pragnął jej śmierci. Ba! Ostatnio jej życie przedstawiało się nadzwyczaj spokojnie, jak na nią.
W opuszczonej fabryce schroniła się przed śnieżycą, która dopadła ją podczas spaceru. Śnieżyca? Nie, to tylko Reila po raz kolejny wyolbrzymiła fakty. W rzeczywistości zebrał się troszkę mocniejszy wiatr i zaczął padać zwyczajny, zupełnie nieszkodliwy w tej ilości śnieg. Ale to wystarczyło dziewczynie, by przestraszyć się narastającego chłodu i poszukać schronienia. Gdyby tylko nie czuła takiej potrzeby znajdowania się na otwartej, nieograniczonej żadnymi murami i siatkami przestrzeni, siedziałaby w tej chwili w domu u Artemisa, grzejąc łapki przy kominku.
- Hej ho! - zawołała, na co natychmiast odpowiedziało jej złośliwe echo. Mała dzikuska przestraszyła się własnego głosu na tyle, że gwałtownie odwróciła się, oczekując zobaczyć tam jakiegoś napastnika. Napuszyła ukryty pod długim płaszczem ogon i postawiła uszy na sztorc, nasłuchując.Loki - 14 Styczeń 2012, 17:41 Opuszczona fabryka to chyba nie najlepsze miejsce na kryjówkę jeśli chce się uniknąć kłopotów. To by przynajmniej sugerowała logika, ale zdaje się, że gdy dopada nas nieprzyjemny chłód zapominamy o podpowiedziach rozsądku. Reila znalazła się w ruinach potężnego budynku. Długie, nieczynne już taśmy produkcyjne pokryte były cienką warstwą rdzy. Większość okien była powybijana toteż budowla nie nadawała się specjalnie na faktyczną kryjówkę... A może to tylko złudzenie? Najwyraźniej, bo chwilę po jej okrzyku, odpowiedziało jej nie tylko echo.
-Co to było?-rozniosło się z biura na piętrze. Tak, teraz mogła wyraźnie zobaczyć, że z okna pomieszczenia na szczycie metalowej klatki schodowej sączył się strumień światła-Sprawdź to Vito-padło krótkie polecenie i zaraz potem zza drzwi wysunął się mężczyzna w garniturze. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o nieco śniadej cerze. Z pochodzenia był najpewniej Włochem lub Sycylijczykiem. Natychmiast spostrzegł Reilę.
-Co tutaj robisz?-zapytał zupełnie niegroźnym tonem. Począł powoli schodzić po skrzypiących schodach i skierował się w jej stronę. Zaraz jednak powstrzymał go okrzyk.
-Vito do licha, jest tam ktoś, czy nie?-zapytał najwyraźniej niezadowolony męski głos z biura.
-To tylko dziewczynka-odpowiedział Vito i znów spojrzał na drobną postać-Zgubiłaś się pewnie co? Nie bój się, on tylko tak groźnie brzmi-mógł mieć może dwadzieścia lat... Więcej raczej nie. Modlił się też w duchu, by jego szef nie wykrzyknął teraz czegoś głupiego i nie wypłoszył małej. Wolał nie strzelać do niej od razu. Może była szpiegiem? Jeśli tak, warto byłoby dowiedzieć się dla kogo pracowała, ale Don Salieri nie należał do najcierpliwszych ludzi więc mógł mu rozkazać sprzątnięcie jej od razu... Oby tylko pomyślał zanim coś palnie.
-Dziewczynka?-mężczyzna około pięćdziesiątki wyszedł w końcu z kantyny by spojrzeć na obie postaci. Nie wyglądał groźnie. Miał na sobie elegancki garnitur, koszulę i kamizelkę oraz dobrze zawiązany, czerwony krawat... Nie można mu było także odmówić kilku dodatkowych kilogramów. Przejechał palcami po posrebrzonej czuprynie i uśmiechnął się lekko-Witaj dziecko-przywitał się, momentalnie brzmiąc bardziej jak ojciec, czy troskliwy wujek niż jak rozgniewany przełożony-Wyglądasz na przemarzniętą, mamy tu herbatę... Napijesz się?-zapytał, a Vito z kolei uśmiechnął się i skinął głową. Wsunął rękę do kieszeni, zaciskając palce na małym nożyku mechanicznym. Lepiej dla Reili, żeby poszła po dobroci...Anonymous - 14 Styczeń 2012, 17:57 Gdy po swoim głupim, nieprzemyślanym okrzyku usłyszała cudzy głos, natychmiast zatkała usta ręką, bo była pewna, że za chwilę krzyknie jeszcze raz - tym razem wystraszona nie bez powodu. Gdy dostrzegła, że z naprzeciwka nadchodzi nie nadchodzi nikt, kto ma metrowe rogi, czerwone oczy i ociekające jadem kły, uspokoiła się nieco i opuściła drobną rączkę. Jej uszy szybko oklapły. Nie była pewna, jak mężczyzna zareaguje, widząc dziewczynę z wilczymi atrybutami. Ogon był w tej chwili niewidoczny, ale uszy ciężko było skutecznie zamaskować. Choć były tego samego koloru, co czupryna Reili, i tak wyraźnie odcinały się na jej głowie. W najlepszym wypadku można było wziąć je za dwa nienaturalnie wielkie kołtuny lub nieudane koki.
Zrobiła jeden, naprawdę malutki krok do tyłu, słysząc rozgniewany głos. tym razem chyba naprawdę się komuś naraziła. I po co ona zapuszczała się w takie miejsca? Mogła przecież wpaść na to, że tak wielki, całkiem jeszcze przyzwoity budynek nie może być całkiem opuszczony. Niestety nic nie mogła poradzić na swój na wpół zwierzęcy, zdziczały rozumek.
- Ja tylko... bo... wcale się nie zgubiłam! - Najpierw się jąkała, ale szybko odzyskała swój stanowczy ton. Nie chciała, żeby jakiś obcy mężczyzna kwestionował jej orientację w terenie. Doskonale wiedziała, gdzie jest i nie chciała, by ktoś myślał, że była na tyle głupia, aby się zgubić w tej okolicy. Nie przyszło jej na myśl, że gdyby udawała zagubioną istotkę, wszystko mogłoby jej ujść na sucho.
- Herbatę? - Z trudem powstrzymała się, by z tej iskierki radości nie podnieść uszu. - Jabłkową? - Spytała, zbliżając się do mężczyzn. Nie ufała im szczególnie, ale w tym wypadku chyba nie miała innego wyjścia, jak udawać grzeczną dziewczynkę, by uniknąć kłopotów.
- W ostateczności... mogę wejść na chwilę - stwierdziła, ostatecznie zbliżając się do mężczyzny, do którego ten drugi zwrócił się per Vito. - Ale nie na długo. Pan będzie się o mnie martwił, jeśli nie wrócę na noc - dopuszczała możliwość, że powiedziała w tej chwili coś nieodpowiedniego, zastanawiającego. Ale słów już nie cofnie.Loki - 14 Styczeń 2012, 18:28 Mężczyzna rzeczywiście nie dostrzegł uszu Reili, uznał je po prostu za jakąś udziwnioną fryzurę... W końcu młodzież robiła sobie teraz na głowie różne dziwaczne rzeczy. Powstrzymał chęć skrzywienia się, gdy mała zaczęła pyskować. Nie był zazwyczaj najbardziej cierpliwym mężczyzną na świecie, ale nie chciał jej wypłoszyć.
-W porządku... Jednak przyznasz, że włóczenie się samej po opuszczonych budynkach nie jest raczej typowe dla dziewcząt w Twoim wieku-uśmiechnął się lekko, starając się by nie wyszło zbyt wymuszenie. Don Salieri uniósł nieznacznie brew do góry, gdy srebrnowłosa istotka spytała o smak jabłkowy herbaty.
-Jestem pewien, że taką też mamy-zakomunikował i skinął głową. Vito nieco zmarszczył brwi słysząc informację o panu. Może więc nie była szpiegiem? Żaden sprytny nie przyznawałby się do posiadania przełożonego... Chyba, że to taka gra.
Wspięli się razem na szczyt metalowych schodków i dziewczę zostało zaproszone do pomieszczenia. Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie znacząco i skinęli głowami. Pokój był dość duży. Na zsuniętych ze sobą dwóch biurkach rozłożona była jakaś mapa. Wyglądała na zapis labiryntu, lub czegoś podobnego. Obok ustawiona była lampa, z której też sączyło się światło. Na jednej z szafek stał rzeczywiście termos i kilka opakowań herbaty zaś o nią opierał się aluminiowy kij baseballowy. Na stole stała też popielniczka z cygarem.
-Usiądź sobie-polecił Vito zamykając drzwi za dziewczyną-I powiedz co tu tak naprawdę robisz.-dodał podchodząc do termosu i aktywując jego pracę-Pracujesz dla Dona Giovanniego? Jeśli tak, możesz mu wysłać stosowną wiadomość... Prawda?-uśmiechnął się i spojrzał na swojego przełożonego, który z kolei pokręcił głową.
-Wybacz mojemu synowi, to młody chłopak i musi się jeszcze wiele nauczyć...-położył dłonie na jej ramionach-A teraz powiedz... Patrząc na tą mapę... Co widzisz?Anonymous - 14 Styczeń 2012, 18:54 Niestety, ze szkodą dla samej siebie, Reila nie była tak inteligentna i sprytna, jak mogłaby być. Potrafiła genialnie kłamać, gdy po raz kolejny zmieniała swoją formę i chciała uniknąć zdemaskowania, ale poza takimi sytuacjami zwykle nie dostrzegała zbyt wielu powodów, by trzymać buzię na kłódkę. Większość palniętych przez nią głupstw docierała do niej dopiero fakcie, gdy już nie było odwrotu. Czasami miały przez to miejsce bardzo zabawne sytuacje, które potem wspominała z przyjaciółmi, ale czasem, tak ja teraz na przykład, nie do końca świadomie pakowała się w najprawdopodobniej niemałe kłopoty.
Dziewczyna chciała już powiedzieć młodemu chłopakowi, że wątpi, aby ten naprawdę znał jakąś istotę w jej wieku, ale przemilczała ten fakt. Nie wszystkim musiała od razu zdradzać, że mimo dziewczęcej aparycji przeżyła już ponad wiek.
Kreatura chętnie weszła do pokoju zwabiona wyczuwalnym w nim ciepłem. Była bardziej spięta niż wcześniej, a to z pewnością za sprawą zamkniętych drzwi i widoku połyskującego słabo, masywnego kija. Nawet skończony idiota doszedłby do wniosku, że żaden z mężczyzn nie używa tego sprzętu faktycznie do gry w baseball'a. Pozostawało mieć nadzieję, że w najbliższym czasie broń nie pójdzie w ruch. Trzeba było przekonać tych panów, że rzeczywiście nie ma takiej potrzeby. Ale czy niemądra wilczyca podoła takiemu wyzwaniu?
- Giovanni Bardi? Ten od kameraty florenckiej? Przecież on dawno nie żyje - powiedziała, zabawnie marszcząc nosek. Nie wiedziała, o kogo chodzi młodemu mężczyźnie, a jedyny Giovanni, jakiego kojarzyła, był hrabią z Florencji i wiedziała o nim co nieco tylko dlatego, że jeden z jej poprzednich przyjaciół z zapałem studiował historię muzyki. Straszny dziwak, naprawdę. Nie żałowała szczególnie, że go zostawiła. Tak naprawdę za nikim nie tęskniła.
- A co powinnam widzieć? - Mruknęła pod nosem. Czuła się bardzo, bardzo źle, a to przez ręce starucha na jej ramionach. Lubiła dotyk, ale tylko wybranych osób. chętnie dałaby się poprzytulać Artemisowi, względnie jakiemuś jego znajomemu czy przyjaciółce, ale do tego jegomościa nie czuła szczególnej sympatii mimo, że traktował ją ciut lepiej od tego fałszywego młodzieniaszka z nożem w kieszeni. - Mapa jak mapa, ale tutaj nigdy nie byłam - mruknęła znów, przyglądając się papierom uważniej. Nie rozpoznała żadnych terenów, zresztą nigdy nie posługiwała się mapami. Korzystali z nich tylko ludzie ze słabym zmysłem orientacji. - A co na niej jest? - Spytała naiwnie.Loki - 15 Styczeń 2012, 01:25 Mężczyźni spojrzeli na siebie raczej niepewnie. Dziewczyna była albo bardzo dobra w udawaniu, że nie wie o co chodzi, albo po prostu rzeczywiście nie miała o niczym pojęcia. Vito lekko zmarszczył brwi, powoli tracąc cierpliwość. Jak dla niego za dużo już czasu tracili. Był typowym człowiekiem akcji, młodego pokolenia... Don Salieri nie miał w sobie aż takiego zapału. Uśmiechnął się i skinął na syna, gdy czajnik pstryknięciem zasygnalizował koniec gotowania się wody i młody nie mógł zrobić nic więcej jak przygotować dziewczynie herbatę.
-To jest mapa...-odpowiedział Don Salieri najwyraźniej wpadając na jakiś pomysł, bo ciemne oczy zabłysły niebezpiecznie-Mapa skarbów można by powiedzieć... Bo widzisz, to jest podmiejski labirynt... Szukałaś może kiedyś skarbów? Bo my z Vito wiemy, że gdzieś w tym labiryncie znajduje się ich całkiem sporo.-zakomunikował spoglądając na mapę i marszcząc brwi-Kłopot w tym, że ta mapa ma dwie części. Drugą posiada wspomniany przez mojego syna Don Giovanni. Widzisz. Mapa to jeden składnik. Drugim zaś jest urządzenie rozszyfrowujące. Popatrz. Widzisz ten napis?-wskazał palcem na jakieś runy zanotowane w kilku miejscach na mapie-To wskazówki. Jednak ten język to pradawna mowa Krainy Luster, nikt nie używa go już od czasów wojny-skrzyżował ręce na piersiach-Aby go rozczytać potrzebny nam ten deszyfrator, znajdujący się w posiadaniu Giovanniego. Widzisz moja droga, Don Giovanni to zły facet i ukradł go nam zanim zdążyliśmy go użyć. Teraz próbujemy go odzyskać. Rozumiesz prawda? Pomyślałem sobie, że skoro nie pracujesz dla niego... Może pomogłabyś nam? Wyglądasz mi na zdolną małą dziewczynkę. A może się mylę? Co chciałabyś w nagrodę?-uśmiechnął się i oparł o stół przyglądając się bacznie Reili. Vito prychnął, choć Don Salieri miał rację. Dziewczyna mogła bez problemu wejść pomiędzy mafiozów nie wzbudzając podejrzeń. A nawet dobrze się składa, bo obaj mężczyźni dzięki zakupionym drogo informacjom wiedzieli, gdzie Giovanni wybiera się niedługo, a pewne było też, że nie rozstaje się ze deszyfratorem. To zbyt cenny przedmiot, by komukolwiek go powierzać. Bezimienna wyglądała zaś Salieriemu na kogos o lepkich łapkach. Anonymous - 25 Styczeń 2012, 16:16 Czy Reila naprawdę wyglądała na małego złodzieja? Wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale może faktycznie nie budziła do końca zaufania. Młoda, ciemnoskóra dziewczyna wałęsająca się w dziwnych miejscach, najczęściej sama. W dodatku dzika, jakby nieobeznana z realiami rządzącymi tym światem. Jej rozbiegane, figlarne oczy dzikiej bestyjki mówiły jasno, że nie jest to jedna z tych młodych, dobrze ułożonych panienek. Nieważne, na jak bogatą wyglądała, w końcu miewała różnych przyjaciół. Dzięki jednym ubierała się w takie właśnie płaszcze, podczas gdy inni mogli jej ofiarować zniszczone, przyduże kurtki. ale ona w środku pozostawała zawsze prawie taka sama, niewielkie zachodziły w niej zmiany.
- Skarby..? - Powtórzyła po mężczyźnie, a jej wyobraźnia już zaczęła nasuwać jej na myśl najróżniejsze cuda. Gdy ludzie mówili o skarbach, kojarzyły jej się z tym złote sztaby, biżuteria ze srebra, drogie kryształy, perły, diamenty i inne błyskotki. Tak, bo najczęściej właśnie o to chodziło tym najprostszym ludziom, prawda? Lecz dla niej pieniądze grały drugoplanową rolę. Znacznie bardziej obchodziło ją własne szczęście, a tego nie dało się kupić na wagę.
- Czysto teoretycznie... mogę wam pomóc - mruknęła, mimowolnie podnosząc trochę uszy. - I bardzo się cieszę, że uwzględnił pan nagrodę za pomoc. Vito, gdzie herbata? - Przy drugim zdaniu uśmiechnęła się bezczelnie do młodszego mężczyzny, czekając, aż ten poda jej napój. Wyczuła już, że ten starszy osobnik o aparycji stereotypowego wujka Staszka nie da jej skrzywdzić, póki mogła się na coś przydać. A przynajmniej miała nadzieję, że prawidłowo odczytała jego intencje.
- Moje usługi nie są drogie. Zgodzę się, jeśli będę mogła wybrać sobie jedną rzecz z tego, co zdobędziecie. W końcu mówił pan, że jest tych skarbów bardzo dużo, prawda? To nie powinna być wielka strata, jeśli zgarnę dla siebie jakiś drobiazg - tak w zasadzie nie chciała zbyt wiele dla siebie. Zdążyła jednak zauważyć już, że Artemis interesował się Krainą Luster i jej mieszkańcami. I chociaż nie wiedziała jeszcze, czego szukają ci dwaj, mogła się spodziewać czegoś ciekawego, skoro wskazówki na mapie były zapisane w tak dziwnym, starym języku. Może w tych całych skarbach znalazłoby się coś, co uszczęśliwiłoby jej nowego pana? A nawet, jeśli nie, to z pewnością znalazłaby coś dla siebie.Loki - 29 Styczeń 2012, 12:15 Stary poczciwy wujek Sam uśmiechnął się słysząc odpowiedź dziewczyny. Nie miał wątpliwości, że będzie w stanie niezauważona wśliznąć się pomiędzy szeregi Dona Giovanniego i pozbawić go deszyfratora. Ostatecznie, była tylko dziewczynką... Jeśli zaś jej się nie powiedzie, nie straci żadnego ze swoich ludzi, a przecież jakim problemem będzie oddanie jej odrobiny skarbów? Żadnym, bo przecież nie po skarby jechali. O nie, z tego co wiedział, znajdowało się tam coś o wiele cenniejszego niż błyskotki. Gdyby tylko Reila wiedziała co było celem tych dwóch mężczyzn, najpewniej nie zgodziłaby się tak ochoczo... A może? W końcu Artemis też nie pogardziłby tym za czym mieli podążyć w odmęty pustyni.
Vito skrzywił się. Wbrew własnemu mniemaniu, sam też raczej nie był mistrzem trzymania temperamentu na wodzy. W związku z czym, gdy ta mała dziewczyna przemówiła do niego tym paskudnym, rozkazującym tonem, na który pozwalał tylko ojcu nie wytrzymał. Sięgnął po kij i ruszył w jej stronę. Don Salieri poderwał się i ruszył by go powstrzymać krzycząc przy tym coś o uspokojeniu się i opanowaniu. Zaraz... Czy to nie doskonała okazja dla lepkich rączek Reili? Może warto po prostu zwinąć mapę i ruszyć samodzielnie na poszukiwania? Miała już przecież dość informacji, by rozwiązać tę zagadkę, a w pojedynkę na pewno zdoła uciec dwóm mężczyznom...