To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Retrospekcje - Spotkanie Mari i Kessaira nr 0

Kessler - 7 Listopad 2016, 19:06

Zanim jeszcze odszedł od niej zupełnie, zdawał sobie w pełni sprawę, że mogła czuć się dziwnie i niepewnie, gdy Daniel przenosił tak wielką odpowiedzialność na Mari. Sam jednak czuł się nie mniej zaniepokojony. Był jednak dobrej myśli i zawierzył tej dziewczynie. Jeśli jego teoria o tym, że była złodziejem z przymusu, a nie z własnej woli, była prawdziwa, to myślał, że nic złego z tego obowiązku nic złego nie wyniknie.
- Jestem pewien, wszystko będzie dobrze. - rzucił na odchodne dziewczynie, samemu będąc już myślami zupełnie gdzie indziej. Nie mógł postać i się rozczulać, była sprawa do załatwienia, a w takich sytuacjach nie ma miejsca na bycie miękkim.
Gdy skręcił w inną uliczkę nadszedł czas na działanie. Całkiem niedaleko znajdował się budynek, coś w rodzaju świetlicy czy domu uczniów, przeznaczonego dla młodych ludzi biorących nauki u nauczycieli, do których uczęszczał też Kessler. W świetlicy tej wyjątkowo dzisiaj spotkanie mieli jego koleżanki i koledzy, którzy to spędzali tam wolny czas. Niektórzy pochodzili z bardzo daleka, więc nie opłacało im się wracać do domu, skoro mają zajęcia co jeden-dwa dni. Inni mieszkali na miejscu, ale spędzali tutaj czas dosyć często z tego względu, że mieli taką możliwość i po prostu chcieli pospotykać się z kompanami ze "szkoły" poza nią.
I właśnie korzystając z okazji, że następnego dnia będą miały miejsce wybory na gospodarza grupy uczniowskiej, a w samej świetlicy było z tego powodu znacznie więcej uczniów, Kessler postanowił przybyć do tego miejsca. Większość z nich znał; byli jego dobrymi znajomymi, koleżkami, kolegami, kumplami. Był dosyć lubiany, ponieważ ceniono jego spokój, niewtrącanie się w konflikty w klasie, łagodne usposobienie ducha i tendencję do bycia arbitrem w nieoficjalnych sytuacjach, w których ktoś chciał kogoś uderzyć.
I te argumenty też chciał wysunąć, gdyby przypadkiem rozmowa grupy zeszła na tony jutrzejszych wyborów. I przypadkiem chyba tak się zdarzy, że zejdzie. To wydarzenie nie było polityczne, na pewno nie na takim poziomie. Ale były dwie-trzy osoby o sporej ambicji. Dotychczas Kessler milczał i nie wdawał się w zabawy i wybory, mimo intensywnego zachęcania go do tego ze strony nauczycieli i bliskich kolegów. W tym roku jego ambicja, napojona wydarzeniami z poprzednich kilku dni wzrosła na sile na tyle, że Daniel w pełni się jej poddał. I zamierzał pomóc sobie, by znaleźć ujście tej chęci bycia szanowanym, bycia władcą. Nawet takiej niewielkiej klasy.
Dotarł w końcu do budynku, w którym mieściła się świetlica. Spojrzał na jego spore, brązowe drzwi. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Gdy wchodził, poczuł wielki buch ciepła uderzający w twarz. No tak, na dworze całkiem chłodno, wietrznie, a w środku ciepło, sporo ludzi, pewnie też duży ruch. Przyjemnie, prawie jak w domu! Wszedł, jak to miał w zwyczaju, dosyć cicho. W głównej sali, gdzie znajdowała się największa część uczniów, ktoś grał na jakimś instrumencie, w który prawdę mówiąc Kess wcale sie nie wsłuchał. Zdjął płaszcz i trzymając go w ręku po cichu wszedł do sali. Całkiem sporo osób. Najważniejsze.
Jak w każdej "szkole" bywały tam grupki i grupeczki, składające się z kilku osób. Jedne były bardziej równe, gdzie wszyscy mieli podobną pozycję i głos. Inne bardziej wodzowskie, gdzie z pozoru kilka równych sobie osób ulegała jednak przed autorytetem jednej, która swoją mądrością, usposobieniem, czy tępą siłą potrafiła zjednać wokół siebie ludzi. Prawdę mówiąc Daniel też ma swoją grupę.
Jego brać rozmawiała akurat o jutrzejszym dniu, co zdecydowanie ułatwiło Marionetkarzowi sprawę. Niewiele trzeba zrobić, by poruszyć tę lawinę w stronę właśnie wyborów. Wiedział też, że miał dwóch konkurentów, znacznie od siebie ambitniejszych, z parciem na władzę w grupie. I gdy Daniel dosiadł się do jednej grupki i uśmiechnął się ni to złośliwie, ni to udając - koleżeńsko w stronę jednego ze swoich konkurentów, z którym prawdę mówiąc łączyły go koleżeńskie relacje. Tak więc witając się i pokazując, chyba musiał wprowadzić jakiś pomysł do głowy tegoż kolegi. Po chwili, gdy inna osoba skończyła mówić, ów kolega-konkurent, któremu było na imię Mikhel, wstał.
- Co z tymi wyborami jutro? Gospodarz, skarbnik, te sprawy. - powiedział szybko i niezrozumiale. Ale wszyscy domyślali się, o co może mu chodzić. Na początku zapadła cisza. Nikt nie chciał zabrać głosu, wiedziano też, że zwykle rozmowa o tym była sferą tabu i po prostu nie poruszano tego tematu. Oddano by głos w obecności nauczyciela i wszystko byłoby gotowe. Ale tym razem... wypadało jednak coś dodać i się wypowiedzieć. Przynajmniej określić, kto zechciałby kandydować. W wyobraźni Daniela całość wydawała się dużo łatwiejsza. A tutaj ma przed sobą ludzi, przed którymi musi stanąć i powiedzieć wiele słów. Miał nadzieję, że dobrze przedstawi swoje racje, ale też nie będzie się narzucał. Zdawał sobie sprawę z tego, że miał wielu zwolenników; szczególnie po tym, że rok temu poprzednie władze nie pokazały się z najlepszej strony i nawet same brały udział w drobnym buncie przeciwko nauczycielom. Odpowiednio spacyfikowana społeczność zapewne woleć będzie kogoś spokojniejszego, z dobrymi kontaktami z nauczycielami. I kimś takim właśnie miał być Kess, który właśnie układał sobie naprędce treść słów, którymi mógłby uraczyć swoich kompanów.

Mari - 7 Listopad 2016, 19:08

- O proszę, kogo ja tu widzę - powiedział szyderczy głos - moja ulubiona, kocia Ma-rio-ne-tka.... – Głos ten należał do dość przystojnego Dachowca, z lekko naderwanym uchem oraz połówką ogona. Ponoć stracił go w trakcie walki o władzę. Włosy oraz futro miały odcień, ciemnego blondu, a oko (bo drugie stracił dzień wcześniej w walce z Marioentte) było w kolorze, purpury.
Marionette odwróciła się jak najszybciej potrafiła, wstając jednocześnie. Od razu też wysunęła groźnie pazury, gotowa zarówno do ataku jak i do obrony. – Salem…. – powiedziała przez zaciśnięte zęby – mało Ci po wczoraj? – chciała udawać groźną. Pewną siebie. Była pełna sił, najedzona i wyspana. Miała więc pewną przewagę nad kocurem. Coś jej jednak w nim nie pasowało. Miał podkrążone oczy…czy raczej oko. Rana, którą mu zadała nie wyglądała za dobrze, do tego wyglądał na dziwnie pobudzonego. Czyżby coś brał?
- Ależ moja droga, dobrze wiesz, że z Tobą zawsze chętnie się zabawię – powiedział to, akcentując ostatnie słowo. Mari aż przeszedł dreszcz i miała nadzieję, że Salem tego nie zauważył. Stała w pozycji bojowej – czego znowu chcesz ode mnie? – zapytała zdenerwowana. Bardzo nie podobała jej się ta sytuacja. Nie pokazywała jednak zdenerwowania – Od Ciebie? Hmmm nie chcę nic – powiedział kocur robiąc krok w stronę kotki – chcę Ciebie – uśmiechnął się lubieżnie do niej o oblizał usta. – Piękna, silna, uzdolniona, do tego lwica – zaczął wymieniać. Nie rozglądał się w ogóle, był nieuważny i to najbardziej nie pasowało kotce – idealna królowa dla takiego króla jak ja. – dokończył swoją myśl.
Mari cały czas stała twardo. Nie cofała się. Nie mogła pokazać słabości – i ten wzrok, mrrrrr – zamruczał obleśnie, patrząc na nią przekrwionym okiem.
- Dobrze wie, że nigdzie się z Tobą nie wybiorę – powiedziała lekko warcząc – mam Ci wyłupić drugie oko abyś to zrozumiał? – przyjęła postawę jakby sięgała po broń. – Moja droga, przecież doskonale wiem, że nie masz ze sobą sztyletu, czyżbyś go sprzedała? – zaśmiał się widząc woreczek z pieniędzmi, przypięty do jej pasa. – może moja Marionetka, znalazła sobie domek i pana?- zaśmiał się szyderczo, podchodząc do Kotki coraz bardziej. Mari nawet nie drgnęła. – czy on już wie jak łatwo potrafisz omamić człowieka swoim zachowaniem i wdziękiem? A może wskoczyłaś mu do łóżeczka, jak posłuszna suczka byle tylko móc pokazać, że jesteś od nas lepsza? – zbliżał się do niej nieubłaganie – a może po prostu jest tylko twoją kolejną ofiarą, którą masz zamiar wykorzystać i okraść? – śmiał się cały czas. Dobrze wiedział, że Marionette nie chce kraść. Wiedział też jakie miała metody. Nie poszła jednak nigdy z nikim do łóżka! Może i pracowała w klubie gogo jako tancerka lub kelnerka. Pozwalała na siebie patrzeć czy dotykać swoich pośladków. Nienawidziła tego jednak. Robiła to tylko by przeżyć. I szanowała się na tyle aby nie oddawać swojego ciała jakiemuś napaleńcowi.
Coś tu Mari naprawdę nie pasowało. Zawsze chciał kasy, klejnotów, a teraz nie zwracał na to uwagi, tylko zbliżał się do niej, patrząc na nią z pożądaniem. Słysząc uwagę o sztylecie zawahała się. I to był jej ostatni błąd….

Kessler - 7 Listopad 2016, 19:58

I kimś takim właśnie mógł być Kess, który zaczął układać sobie w głowie naprędce treść słów, którymi mógłby uraczyć swoich kompanów. Gdy już miał pewien plan wypowiedzi, ktoś go ubiegł. Mianowicie jakaś dziewczyna, która na pewno nie miała chęci kandydować, ale była kimś w rodzaju takiej osoby, która - gdy nikt nie ma nic do powiedzenia - sama zaczyna, aby zorganizować i ustalić co kto gdzie i jak. Dlatego też odwróciła się w stronę reszty i rzuciła głośno
- Ejj! To może niech ci, którzy chcą jutro kandydować się ustaląą, coo? Kto chce kandydować? - zapytała swoim dziecięcym głosem.
W sumie dzięki tej kwestii wszyscy zebrani odetchnęli z ulgą, gdyż nie musieli głowić się nad rozpoczęciem wypowiedzi. Daniel w tym czasie milczał i czekał na rozwój wypadków. Po chwili dalszej ciszy Mikhel podniósł rękę i powiedział, że on chce kandydować. Na co ktoś siedzący obok postanowił wyjąć kartkę i ołówkiem napisał godność tego chłopaka.
Sam Mikhel był rok starszy od Daniela, ale był zdecydowanie niższy. Jego sylwetce było blisko do takiej, którą można określić zbyt chudą. Miał czarne włosy i niebieskie oczy. Sprawiał wrażenie osoby, która sobie na za dużo pozwala, nawet, jeśli by to argumentować trudnym wiekiem. Był typowym przeciwieństwem Daniela. Gdy Kessler siedział cicho i myślał i ciężką pracą próbował przygotować się do sprawdzianu czy odpytywania, to Mikhel po prostu to wiedział i szedł trochę na ślepo, improwizując. Był też sprytny i zręczny. Jego specjalną i wyjątkową zdolnością było to, że miał swego rodzaju talent dowódczy, a osoby bardziej łobuziarskie lubiły go ze względu na to, że potrafił dogadać się z nauczycielami tak, aby wszystkim się upiekło. Miał giętki język i potrafił mówić tak, żeby młodzi go posłuchali; był "fajny"; miał też tę umiejętność, że potrafił skupić wokół siebie ludzi. A przynajmniej tych głupszych. I to on miał być największym konkurentem dla Daniela.
Kolejnym, który się zgłosił, był Matthis, wysoki szesnastolatek, wielbiący żarty. Masę żartów. Jeśli miałbym wskazać najbardziej wyluzowanego człowieka, to był nim właśnie on. Za wiele nie trzeba mówić, jednym słowem - spoko gość. Był trochę tym, który łączył w sobie cechy urwisa i dosyć mądrego chłopca. Ale trzymał z Mikhelem. I raczej nie będzie się liczył.
No i zgłosiła się też ta dziewczyna, która była kimś w rodzaju liderki grupy składającej się z większości dziewczyn. Zgodnie z wiekiem była dosyć łobuziarska i stanowiła swego rodzaju imprezowy typ. Często jej zachowanie nagle przechodziło w totalną głupawkę, jak gdyby włączano jej w kokpicie opcję "bądź głupia".
Daniel sam nie wiedział, czy był zbyt poważny, czy zbyt zamknięty w sobie, by zachowywać się tak, jak większa część klasy. Powinien rozrabiać i czerpać z życia. Ale jakoś mało go to bawiło, wolał książki, umartwianie się i pracę nad Marionetką. Pewnie niektórzy określiliby go mianem nudziarza, może też tak zaiste było. Miał tę szczęśliwą pozycję, że mimo nieszukania popularności w klasie i stania z boku, był bardzo znany i powszechnie szanowany. Rzadka i wygodna cecha.
Gdy większość ludzi przyjmowała do wiadomości kolejne kandydatury, to ta bardziej spokojna część grupy troszeczkę się przeraziła, jakich to kandydatów na gospodarzy mamy na następny rok. Co niektórzy błagalnie zaczęli zwracać się w stronę Kesslera. Siedzący obok niego kumpel nawet szturchnął go i powiedział, aby Daniel kandydował. Marionetkarz jednak skromnie zaprzeczył. Wówczas ów kumpel podniósł rękę i zakrzyknął, że zgłasza kandydaturę Daniela na gospodarza. Ten troszkę się skrzywił i zniknął w ramionach. Mikhel nawet podniósł głos, że skoro sam Kessler nie chce się zgłosić, to nie można mu tego nakazać; widział bowiem w nim jedynego konkurenta. Mikhel takiego Matthisa czy dziewczynę, o której wspomniałem, mógłby pokonać z łatwością. Albo sami oddali by mu swoje głosy, gdyż był ich naturalnym przywódcą. Ale Daniel? Ten mógłby okazać się poważnym konkurentem; i dlaczego by nie próbować zablokować jego kandydatury od początku. Wszyscy wiedzieli o skromności i skrytości Kesslera, a on sam zdawał sobie z tego sprawę. Tym razem jednak skromnym i skrytym się nie okaże. Złapał kłócącego się z Mikhelem kumpla za ramię, by go uciszyć.
- Zgłaszam się na kandydata! - powiedział poważnie, a w sali zapadła cisza. Nie dlatego, że miał taki władczy ton, czy że nagle stało się coś niewyobrażalnego. Może trochę. Zawsze odmawiał kandydowania, a dzisiaj z własnej woli powiedział, że chce to zrobić. Przeciwnicy zamilkli, a dziewczyna z kartką zapisała czwarte nazwisko. O dziwo Daniel jednak nie chciał skończyć mówić.
- Szanuję, Mikhelu, Matthisie i Pequ, że startujecie w tych wyborach. Mam nadzieję, że w spokoju będziemy mogli przedstawić swoje racje i dlaczego powinniśmy zostać wybrani. - zaczął mówić. Zdecydował, że w obliczu takiej sytuacji nie będzie tutaj przemawiał ; główną część zabawy będzie miał jutro. Dziś potrzebna była jednak tylko deklaracja.
Dziewczyna, która wszystko zaczęłą, postanowiła też wszystko skończyć.
-Dobra, zapisaliśmy nazwiska kandydatów, okej? To może jutro przed samym głosowaniem jeszcze każdy powie coś o sobie i dlaczego się będzie do tego nadawał, dobra? - rzuciła do sali. Wszyscy pokiwali zgodnie głowami. Po pewnym czasie niektórzy nawet powiedzieli jasno, że zgadzają się na warunki zaproponowane przez dziewczynę. Oficjalna część zakończyła się, znowu potworzyły się grupki. Każdy był czymś zajęty, czy to rysowaniem, czy pisaniem, czy smarowaniem kredą po tablicy, czy siedzeniem przy kominku. Daniel, kiedy już wszystko się skończyło, postanowił poprzechadzać się wśród grupek i podpytać ludzi, na kogo oddadzą głos. Nie robił tego oczywiście oficjalnie i poważnie - raczej starał się zabrzmieć tak, jakby traktował wszystko jako zabawę i żarty. Dlatego ciągle z uśmiechem na ustach podżartowywał sobie z całych wyborów, niekiedy kąsając nawet Mikhela, czy wspominając sytuację sprzed roku. Tak małymi kroczkami poznawał oczekiwania i potencjalne preferencje wyborców co do kandydatów. I miał już ułożony w głowie plan, co troszkę go uspokoiło. Unikał też specjalnie grup swoich kontrkandydatów, żeby przypadkiem nie został publicznie przez nich wyśmiany czy zaatakowany, ale nie udało się całkowicie zignorować Mikhela. Tak jak Pequ czy Matthis byli "spoko" i samych wyborów nie brali na poważnie, tak Mikhel poczuł, że zgłoszenie się kandydatury Kesslera było swego rodzaju wjazdem na ambicje szesnastolatka. Akurat piętnastolatek miał skierować się do kominka, gdy poszedł do niego niższy, czarnowłosy chłopak-konkurent.
- No no, jesteś pewien, że nie chcesz się wycofać? Głupio byłoby przegrać i narazić swoją reputację. - zaczepił Mikhel.
- Przecież nie traktuję tego poważnie, chłopie. Będzie jutro zabawnie, szykujesz przemowę? - odrzekł Kess.
- Nie muszę, wiem już, co powiem. Tobie słowa nie pomogą; nie zechciałbyś jednak być wicegospodarzem ze mną jako gospodarzem? Będziesz miał jakąś szansę dostać się do władz. Rządzilibyśmy wspólnie - zaproponował niebieskooki.
- Bardzo kusząca propozycja, ale przekonam się, jak ten swego rodzaju sondaż popularności się rozstrzygnie. I przepraszam, muszę iść dalej, trzymaj się! - dodał i przeszedł obok Mikhela dalej. Zawsze stresował się w takich sytuacjach, gdy dochodziło do takich konfrontacji. Na szczęście jednak przedstawił to wszystko jako zabawę, więc nie doszło do większej dyskusji.
Zdał sobie sprawę, że minęło już sporo czasu i powinien ruszać do Mari. Grunt został wybadany, wszystko już mniej więcej wiadomo. Założył płaszcz, rzucił krótkie "narazie" do sali, a potem nacisnął klamkę i otworzył drzwi. W środku było, kurcze, przynajmniej ciepło, a tutaj znowu zaczyna troszkę wiać. Zaczął iść w stronkę parku, rozważając polityczne scenariusze. Wygrany zostawał gospodarzem, a to, kto zostawał wice, a kto skarbnikiem, to już zależało od ustaleń. Były scenariusze, że zostawali nimi 2.gie i 3.cie miejsce, mogło być tak, że były osobne wybory na skarbnika. Zobaczymy, jutro się okaże. Czuć władzę, a być skarbnikiem i przeliczać monetki to dwie różne fuchy. Dlatego naturalnie na drugie stanowisko zwykle było mało chętnych i wybierano jedynego kandydata przez aklamację.
No nic! Kessler, rozważając i wyłączając swój umysł, zdecydował się iść do parku. Właściwie, aby do niego dotrzeć, należało tutaj skręcić jeszcze w lewo i będzie prawdopodobnie widział już teren tego miejsca. A po paru krokach więcej - samą Mari.

Mari - 7 Listopad 2016, 19:59

Salem doskonale wyczuł moment zawahania Marionette i błyskawicznie chwycił ją za włosy, wrzucając w gęste zarośla, gdzie ich tak szybko je znajdą. Jedynym co by mogło naprowadzić Marionetkarza, gdy przyjdzie do parku, na to, że Kotka nie uciekła z jego pieniędzmi, był właśnie jego woreczek z monetami, który leżał przy krzakach. Kotka zgubiła go gdy Salem wciągał ją w krzaki. Połamał też przy ty trochę gałązek, zdradzając miejsce, w którym ukrył się wraz ze swoją zabaweczką, bo za takową ją przecież uważał.
Kocur był bardzo nieuważny. Schował ich tylko z przyzwyczajenia. Uderzył Mari mocno w twarz, doprowadzając do pęknięcia jej wargi oraz do upadku na kolana. Następnie kopnął ją na tyle mocno w głowę, żeby wylądowała na plecach, lekko zamroczona, jednak na tyle słabo aby nadal pozostała przytomna. Otworzył tym samym jej ranę w kąciku oka, z której natychmiast zaczęła sączyć się krew.
Zaśmiał się na ten widok i chwycił Mari za gardło, tuż pod żuchwą. Przydusił ją mocno, dając jej tylko tyle luzu aby mu tu zbyt szybko nie zemdlała. Usiadł okrakiem na jej brzuchu i nachylił się do niej – od teraz jesteś moją zabaweczką, czy tego chcesz czy nie – zlizał krew, która sączyła się z rany na oku – i nikt nie przyjdzie Ci z pomocą – zaśmiał się i zaczął wsuwać powoli rękę pod koszulę kotki.
Mari mimo bólu głowy i duszenia, starała się jakoś wydostać spod kocura. Próbowała jakoś zmusić go, aby puścił chociaż jej szyję. Wtedy dałaby radę się jakoś wyratować. Spojrzała na niego przerażona, gdy dotarło do niej, że faktycznie nie ma nikogo, kto by jej mógł pomóc. Wszyscy, którzy by jej pomogli, zostali w poprzednim mieście. A Daniel? Ukryła zakupy, pewnie pomyśli, że uciekła z pieniędzmi i będzie bardzo zły i smutny. Z oczu kotki zaczęły spływać łzy. Nie poddawała się jednak.
Salem zaśmiał się widząc jej łzy. Znów liznął ją obleśnie po policzku po czym przeniósł się na szyję i wpił w nią. Po chwili Mari krzyknęła ledwo słyszalnie (przez podduszenie), gdy kocur przegryzł jej skórę boleśnie. – ciiii – dał jej palec wolnej ręki na usta – zaopiekuję się Tobą, ja dbam o swoje zabaweczki – w jego oczach można było zobaczyć dzikie, wręcz zwierzęce pożądanie.
Wsunął znów rękę pod koszulę Mari i zaczął ją obmacywać. Nie był jednak przy tym ani trochę delikatny. Sprawiał Mari ból. Kotka wiedziała już co ją czeka. Wyglądała jak wyglądała i nikt, nawet jeśli ktoś ich zobaczy, nie zareaguje na to, że jest gwałcona. Nie chciała tego. Bała się. Nasłuchała się historii innych dziewczyn, które to przeżyły. Starała się z całych sił wyrwać, jednak nie miała takiej możliwości.
Salem śmiał się tylko lubieżnie, poruszając się lekko po jej brzuchu. Jego dłoń robiła co chciała. Gładziła i ściskała jej ciało. Podwijając koszulę coraz to wyżej i wyżej. Marionette zaczęła opadać z sił i powoli się poddawać, roniąc łzy i łkając cichutko nad swoim losem…

Kessler - 8 Listopad 2016, 01:22

Kessler w końcu wszedł na teren parku, trzymając w prawej ręce torbę z ubraniami, które jeszcze niedawno kupywali wraz z Mari. Tak, Mari. Stwierdził, że bezsensownie mówić do niej Marionette, skoro sama chyba nie lubi tego imienia. A Mari jest takim skrótem od tego, jak czasami niektórzy w szkole skracali jego nazwisko. Kess, Mari, dlaczego by tak nie mówić do siebie? Ale póki co sposób, w jaki mogliby się do siebie zwracać pozostawił dla siebie. W końcu jest jeszcze sam. Ale już niedługo spotka się z Mari! Poszedł w końcu w miejsce, gdzie prawdopodobnie widzieli się ostatnio. Prawdopodobnie, bowiem przecież nie było jej przy tej ławce. A się umówili. Podszedł do ławki, która zdawała mu się, była tą i zaczął rozglądać się dookoła. Czekał parę sekund i stwierdził, że przecież ona, pomimo swej skrytości, zna życie i miasto bardziej od niego. Toteż nie popełniłaby tak prostego błędu i nie podeszłaby do innej ławki. Ale może to Daniel popełnił błąd? Chwileczkę, może się pogubiłem i nie przyszedłem do tego miejsca, co trzeba. Nie była to przypadkiem ławka za tamtym pagórkiem? Może powinienem tam sprawdzić...
Daniel zaczął zatem iść do miejsca, przy którym tak naprawdę nie mieli się spotkać. Gwiazdy brońcie, co właśnie działo się z Mari...! Daniel w ogóle o tym nie wiedział. To chyba powodowało, że cała sytuacja była straszna i dramatyczna.
Ale gdy przechodził obok ławki i rzucił na nią jeszcze raz okiem, a także spojrzał na krzaki będące nieopodal, to ujrzał pewien niewielki brązowy przedmiot, który pozornie się nie wyróżniał. Ale przecież go znał i w końcu poznał! Toż to mój mieszek z pieniędzmi! Natychmiast stanął i zdziwił się. Przecież nie mogła uciec z pieniędzmi, a musiała mieć zakupy, może załatwiała się... uh, to byłoby głupie. Warto rzucić okiem w tamto miejsce, może stwierdziła, że ucieknie, ale była na tyle uczciwa, by pozostawić pieniądze dla Daniela? A jako, że było to miejsce, które obaj znali, nikt nie zwróciłby uwagi na akurat tę ławkę obok tych krzaków, obok których leżał mieszek. Przez chwilę Daniel posmutniał potężnie, gdyż tę opcję właśnie wziął za pewnik. Starał się, próbował dokonać resocjalizacji tego Dachowca... a to wszystko poszło na marne!
Poszedł zatem do mieszka i chwycił go w lewą rękę. Chwila, nie no, przecież jest prawie pusty. A to znaczy, że musiała zrobić zakupy. A więc jeszcze go okradła? Nie no, to niemożliwe. Nie byłaby aż tak zła, przecież chciała się postarać, by powrócić na dobry tor. Toż to nienawiść nadnaturalna, że Kess za taką uprzejmość i pomoc dostaje w twarz od cholernego losu! Psia mać! Chwila! To było to miejsce, gdzie się wczoraj spotkali. A obok tych krzaków, ze środka... a co u licha za chore dźwięki stamtąd się wydają!?
Kessler pomyślał o najgorszym. Jego serce nagle dwukrotnie przyspieszyło swoją pracę, cały oblał się potem, a stres powodował, że ręce zaczęły troszkę drgać. Instynktownie sięgnął pod płaszcz, włożył rękę pod koszulkę, gdzie to przywiązał sobie do ciała pewną... rzecz. Zaczął kierować się coraz bliżej krzaków, aż wreszcie wszedł do nich. Widział połamane gałęzie, aż w końcu dźwięki stały się bardziej wyartykułowane...
To, co właśnie słyszał, a już niedługo miał zobaczyć, zdecydowanie go przeraziło. Przestał myśleć racjonalnie, położył niesłyszalnie torbę z ubraniami na ziemię. Chwycił mocniej pewien przedmiot, znajdujący się w lewej ręce, wystawił go przed siebie. Zaczął powoli kroczyć dalej... i dalej. I w końcu zobaczył.
Dachowiec leżący na ziemi i drugi, odwrócony do niego tyłem, siedzący na niej. Nie mogli go zauważyć, ponieważ Salem siedział do niego tyłem i skupiony był na lubieżnym traktowaniu kobiety, a sama Mari miała zasłonięty widok przed właśnie Salema. Słyszał płacz kobiety, jej zgrzytanie zębami, ale także odgłosy wydawane przez podnieconego napastnika. Podszedł coraz bliżej... aż w końcu poczuł swego rodzaju moc. Był uzbrojony, a oni byli zajęci. Toteż w piętnastolatku włączył się bohater. Mocno chwycił rzecz w lewym ręku i podszedł zdecydowanym krokiem do gwałciciela. Ten mógł może usłyszeć dziwny szmer za nim samym, ale prawdopodobnie mógł być zbyt oszołomiony podnieceniem i narkotykami. Dziwne to połączenie i zapewne mocno wpływało na bańkę.
Z punktu widzenia Kessa podszedł bardzo blisko, aż poczuł odór pochodzący od intruza. Prawą rękę wysunął do przodu, jakby opuszkami palców chwytając napastnika za ramię, a lewą ręką z całej siły wbił się bronią w plecy Salema, w okolice łopatek. Ten mógł spróbować zaskowyczeć, czy zareagować inaczej, ale nie miał zbyt na to już czasu. Nagły ból i przewaga zaskoczenia spowodowała, że ten mógł jedynie próbować rękami chwycić się w bolące miejsce. Ale nie miał ku temu okazji. Kessler w stanie podekscytowania, bohaterstwa, jak i pewnego stresu, dosłownie przywarł do Salema od tyłu chwycił wbity przedmiot, przytrzymując się kolanem i próbował go wyjąć z pleców intruza, następnie chwycił go potężnie za ramiona i próbował przerzucić na bok, aby zepchnąć go z Mari i rzucić na ziemię. Gdy mocnym chwytem przerzucił go, Salem wylądował zdezorientowany na ziemi na plecy. Zaczął się powoli dusić. Potężne pchnięcie uszkodziło płuca, co zaczęło powodować wewnętrzny krwotok, dostęp atmosferycznego powietrza bezpośrednio do płuc, a wszystko to w ogóle - rozpoczęcie duszenia się napastnika i wykrwawiania zarazem. Leżący jedną ręką chwycił się za brzuch, a drugą wyciągnął w górę, jakby próbując chwycić powietrze. Jednak to, co robił, przypominało bardziej warczenie połączone z bulgotaniem.
Mari mogła być w tym czasie zupełnie zszokowana. To, co mogła ujrzeć ze swojej perspektywy, to leżący, duszący się i kaszlący, a zarazem lekko wykrwawiający się Salem, oraz stojący nad nim z oczami pełnymi nienawiści Kessler, trzymający w ręku ociekający krwią sztylet... należący do Mari.
Musiał go zabrać rano, zanim wyszli, zanim Mari jeszcze się obudziła. Schował go do znalezionej w szafie pochwy i przywiązał ją sobie pasem pod koszulą. Jako, że cały czas chodził w płaszczu, nie było to w ogóle zauważalne.
Daniel, będący w szale, stanął szybko obok leżącego i zaczął go potężnie kopać po boku, po żebrach. Z całej siły, nie cackał się. Miało boleć.
- Ty skur....! - krzyknął głośno, bardziej wypluwając powietrze. Do kopania doszedł ruch rąk, który miał zwiększyć dynamikę kopów. Kopał tak, kopał... a Mari mogła mieć prawdziwe zdziwko.

Mari - 8 Listopad 2016, 09:22

Mari nie miała już siły by walczyć. Kto wie...może nawet nie chciała. Cały świat, całe życie znów straciło dla niej sens. Nie błagała o litość. Już i tak Salem miał z tego wszystkiego dziką satysfakcję. W końcu ją dopadł, za chwile ją posiądzie. Do tego widział, że Kotka cierpi. To go nakręcało jeszcze bardziej. Był sadystą i uwielbiał dominować. Nie tylko nad innymi rabusiami, którzy znajdowali się w okolicy ale także nad swoimi kochankami i ofiarami. Mari może nie była tu zbyt długo, ale już zdążyła się nasłuchać sporo na jego temat. Jak to katuje swoje kochanki, które często po prostu były wykorzystywane przez niego tylko raz. Po prostu nie przeżywały tego. Czuła, że i ją dziś czeka taki los.
Nagle jakby ucisk na szyi się rozluźnił. Spojrzała na twarz Dachowca. Jego oko otworzyło się szeroko w szoku. Poczuła jakby większy ucisk na brzuch, jakby ktoś wbijał niedoszłego gwałciciela mocniej w Mari. Zaczął dziwnie kaszleć i nagle ktoś odrzucił go na bok, tak, że Kotka w końcu mogła złapać oddech.
Od razu zaczęła kaszleć i rozmasowywać gardło. Przewróciła się na czworaka. Było jej niedobrze, wszystko ja bolało. Trzęsła się. Spojrzała w stronę Salema i jej wybawiciela i nie mogła uwierzyć. Nad duszącym się Dachowcem stał zdenerwowany Daniel. Zaraz...czy to co trzyma w ręce to...jej sztylet. Nie mogła się ruszyć gdy Marionetkarz zaczął kopać kocura. Trzęsła się, była w szoku. Chciała aby Salem cierpiał, tak jak wszystkie jego ofiary. Tak jak ona by cierpiała. Nie mogła jednak na to patrzeć. Kocur cierpiał. I to bardzo. Powinna się cieszyć, ale poczuła, że nie potrafi. Odezwała się w niej litość.
Wstała chwiejnie i podeszła do Daniela, chwyciła go za lewe ramię i zdecydowanym ruchem odsunęła od Salema - proszę przestań...nie warto - powiedziała zachrypniętym głosem i sięgnęła łapą do zakrwiawionego sztyletu. Jeśli Marionetkarz nie miał nic przeciwko, wyciągnęła broń z jego dłoni i spojrzała mu w oczy, w których czaiła się determinacja. Podeszła do kocura i uklękła przy nim. - chyba będzie lepiej jeśli nie będę miała świadków - powiedział jeszcze do Marionetkarza i wycelowała sztyletem prosto w serce Dachowca. Miała nadzieję, że Daniel zrozumie co ma teraz zamiar zrobić. Poczekała chwilę czy Kess się oddali po czym spojrzała na Salema z litością - nie jestem taka jak Ty - powiedziała i szybkim ruchem wbiła sztylet w serce i przekręciła go, aby mieć pewność, że kocur tego nie przeżyje.
Gdy jego ciało wydało ostatnie tchnienie, pochyliła się nad nim, nadal trzymając w łapkach sztylet i ... rozpłakała się. Nie nad losem Dachowca. Już nie potrafiła trzymać wszystkiego w sobie. Szybko się jednak w miarę opanowała. W jej oczach nadal były łzy jednak nie płakała już. Wytarła sztylet o ubrania kocura i wyszła chwiejnie do Daniela. Nie patrząc mu w oczy, oddała mu sztylet. Drżała. Nigdy jeszcze nikomu nie odebrała życia. Nigdy nie była też tak traktowana.
Schyliła się przy krzakach i wyciągnęła z nich zakupy. Nie patrzała na Marionetkarza, wstydziła się. Zrobiła coś gorszego niż kradzież. Była w szoku. Była załamana.
- Możemy wracać do domu? - zapytała cicho, z nadzieją. Pierwszy raz nazwała to miejsce domem, mimo, że nim nie było. Użyła tego określenia nieświadomie. - O ile nadal chcesz kogoś takiego pod swoim dachem...jeśli nie to zrozumiem... - Jeśli Daniel wyraził na to zgodę ruszyła za nim w stronę jego domu. Ogony i uszy miała spuszczone, wzrok nieobecny. Cieszyła się, że niesie zakupy, przynajmniej nie musiała patrzeć na swoje łapy. Nie przejmowała się też tym, że z jej wargi oraz ran na oku i szyi cieknie ciepła krew. Nie czuła bólu.
- Dziękuję - powiedziała tylko po kilku minutach marszu. Z trudem powstrzymywała sie aby nie paść na kolana i nie rozpłakać jak mała dziewczynka.

Kessler - 8 Listopad 2016, 15:05

Nie widział tego, co działo się z Mari. Prawdę mówiąc nie zwracał na nią uwagi. Jedyne, co chciał zrobić, to skopać tego drania. Furia, złość, nienawiść - te uczucia były Danielem wypełnione. Włączył się w nim już nie tyle bohater, co prawdziwa, dzika bestia, pragnąca zemścić się na kimś, kto jeszcze niedawno brutalnie uciskał niewinnego człowieka i czerpał z tego dziką satysfakcję. Teraz to ofiara była na górze. A on czuł się wykonawcą woli zemsty. Był aniołem sprawiedliwości, który za próbę całkowitego zniszczenia psychiki i gwałtu wydał wyrok brutalnego pobicia i pozbawienia praw bycia istotą żywą. Kopał więc zajadle, tak że niewiele chyba już pozostało z żeber Salema. Nagle poczuł dotyk na ramieniu. W tym momencie zrozumiał, że powinien przestać. Coś jakby wyłączyło mu tryb walki i brutalnego atakowania swojego wroga. Dotyk ręki dziewczyny podziałał na niego zarazem kojąco i uspokajająco. Momentalnie przestał kopać, lekko skrzywił się do przodu, wziął głębokie oddechy, a z każdym kolejnym wypuszczanym to oprzytomniał, to uspokajał się. W tym momencie zaczął czuć ból w stopie, którą to wykonywał kopnięcia, oraz ból lewej ręki, którą tak mocno zaciskał sztylet, że aż zrobił sobie odciski. Zauważył dopiero, że umorusał sobie rękaw krwią Salema. Widział też samego niedoszłego gwałciciela i jego marny stan, pogorszony jeszcze kopaniem. Wcześniej był po prostu dziabnięty, teraz został jeszcze skopany. Nie wydawał prawie żadnych dźwięków, ale widać było, że jeszcze walczy o życie. Daniel poczuł po chwili dotyk Kota na ręku, jakby chciała mu wyjąć sztylet. Pozwolił jej na to, zupełnie się już uspokoił. Jego wzrok powrócił trochę do poprzedniego stanu. Spojrzał na dziewczynę i wysłuchał, co ma do powiedzenia. Przyjął jej punkt widzenia. Odszedł do miejsca, w którym położył torbę z ubraniami i podniósł ją.
- Będę czekał przy ławce tak, jakby to wszystko nie miało miejsca. - powiedział spokojnie w stronę Mari. Wiedział, że potrzebuje trochę czasu... cała zresztą sytuacja chyba przerosła młodych. Zdecydowanie taki scenariusz w ogóle nie powinien się zdarzyć. A jednak miał miejsce. Chyba przez to wydarzenie oboje poczuli się jakby... dojrzalej. Chociaż przykre jest to, że wykonanie tego kroku wiązało się z potrzebą... tak... zabicia innej istoty. Nawet tak podłej i okrutnej jak Salem.
Wziął zakupy i podszedł do ławki zupełnie tak, jak jeszcze parę minut temu. Wiatr zaczął mocniej wiać i wydawać dziwne dźwięki. W parku nie było zupełnie nikogo. To bardzo dziwne, biorąc pod uwagę, że dzieje się to już drugi dzień z rzędu. Przeklęty, czy ki cholera?!
Po chwili Mari wyszła z krzaków z zakupami i czekała na Kessa, aż ten wyda polecenie, by mogli wracać do domu. Tak powiedziała - "do domu". Niezmiernie ucieszyło to Daniela, chociaż przy całej tej sytuacji... plugawa sprawa. Po prostu chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Nie myślał nawet o konsekwencjach, jeśli ktoś odnajdzie trupa w parku. Jeśli ktoś ich zobaczy... nie, nie warto o tym w ogóle myśleć.
- Ruszamy razem. - powiedział krótko i zdecydowanie. Poczekał jeszcze, aż Mari się ogarnie i w końcu wyruszyli w stronę domu. Gdy tak zaczęli iść, Daniel raz jeszcze spojrzał na miejsce, z którego niedawno wyszli. I nie dziwne, że miał złe przeczucia, że to tak nie pozostanie samo sobie. Co jeszcze bardziej zmroziło jego serce, to to, że usłyszał, albo może wyobraził sobie jakiś odgłos łamanych gałęzi, tak, jakby ktoś tam był, wszystko obserwował, a potem zniknął. Cholera.
Szli szybkim krokiem, jakby czując swego rodzaju ciężar dobiegający ze strony parku i miasta. Podświadomie szli chyba tak, jakby mieli uciec. Czym bliżej domu, tym czuli się jakoś tak lepiej, z mniejszym ciężarem. Dlatego podróż zajęła im zdecydowanie dużo mniej czasu, niż wczoraj.
Weszli do domu. Daniel zdjął szybko buty, podszedł do kanapy i rzucił tam torbę z zakupami. Poczekał, aż Mari wejdzie za nim i zamknął za nią drzwi. Wziął szybko z jej rąk torbę z zakupami i prędko zaniósł do kuchni. Następnie podszedł do niej, chwycił ją za ramiona, tak jak kiedyś, ale dużo lżej i lekko potrząsnął.
- Musimy się ogarnąć! Jesteśmy silni. To, co się stało, to się stało. Pójdziesz się umyć, założysz te ubrania, które sobie kupiłaś. Odrzucisz starą Marionette. Od dzisiaj będziesz Mari. Przeobrazisz się pod prysznicem. I założysz świeże, pachnące ubrania. A potem zjesz pachnącą zupę mleczną. Rozumiesz?
Powiedział już bardziej czule i puścił ją. Wiedział, że czasami trzeba zdecydowanie zadziałać, gdy jedna ze stron jest bardzo podłamana. Ale szczerze powiedziawszy... sam miał ochotę się popłakać i totalnie rozbić. Patrzył na nią poważnym wzrokiem i miał nadzieję, że szybko pójdzie się myć. Bo jeśli nie, to całkowicie przegra swoje przedstawienie i prawdopodobnie załamie się i podłamie mu się głos. Jeśli Mari pójdzie do łazienki, to sam pójdzie się szybko przebrać do swojego pokoju. Na powrót założy domowy strój, a następnie usiądzie na łóżko, złapie się rękami za głowę. Dopiero teraz zacznie rozumieć, co tak właściwie zaszło w parku i co zrobiła Salemowi Mari. Ale skurczybykowi należało się. Czy powinien roztrząsać to wydarzenie? Już jutro przecież ważne wybory, a nawet jeszcze dzisiaj rodzice wrócą wcześniej i będą rozmawiali z nimi na wszystkie tematy. A oni zabili człowieka. Czy mają tak wyglądać i brzmieć w rozmowie z nimi? Nie... muszą się ogarnąć i to szybko!

Mari - 8 Listopad 2016, 15:39

Szła załamana. Wpatrywała się, nieobecnym spojrzeniem w ziemię. Nie zauważyła nawet jak dotarli do domu. Weszła posłusznie za Kessem i nie opierała się gdy wziął od niej zakupy. Spojrzała na niego zaskoczona gdy nią potrząsnął. Nie powiedziała jednak ani słowa. Przytaknęła tylko głową. Ruszyła w stronę łazienki, powolnym krokiem, biorąc po drodze torbę z ubraniami. Zamknęła się w łazience i oparła plecami o drzwi - co ja najlepszego zrobiłam... - powiedziała do siebie cichutko.
Rozebrała się i spojrzała w lustro. Dopiero teraz zorientowała się w jakim jest stanie. Z jej ran ciągnęły się brunatne ścieżki. Na boku głowy zaczynał pojawiać się ciemny siniak. Westchnęła i puściła lodowatą wodę po czym siadła na podłodze pod strumieniem wody podkulając mocno nogi i oplatając je ramionami. Schowała twarz między kolanami i ... rozpłakała się. Jak mała dziewczynka. Trzęsła się i szlochała. Czuła się jakby upadła na samo dno. Siedziała tak długo, płacząc. Nie zwracała uwagi na to czy Daniel ją słyszy czy nie. Miała już dość. Tego już było po prostu za wiele. Musiała dać upust emocjom. Nie mogła inaczej... Chciała udawać silną jednak okazało się, ze nie jest to takie proste.
W końcu jednak podniosła się i zmieniła temperaturę wody. Umyła się, dokładnie zmywając z siebie całą krew. Wyszła spod prysznica i stała tak przyglądając się sobie. Westchnęła cicho i polizała łapę po czym naniosła ślinę na rany na oku i szyi. Wargę oblizała od razu. Po chwili rany zaczęły się lekko zasklepiać. Nie zależało jej na tym aby całkiem się zagoiły. Chciała jednak by nie wyglądały już tak strasznie oraz aby siniak zniknął całkiem. Musiała się jakoś pokazać rodzicom Daniela i zrobić na nich dobre wrażenie.
Gdy już się ogarnęła i wytarła, wyciągnęła z torby świeżą bieliznę, nowe spodnie oraz bluzkę z rękawem 3/4. Założyła je po czym wzięła torbę i odniosła ją do swojego pokoju. Następnie zapukała niepewnie do pokoju Daniela dając mu znać, że już wyszła z łazienki.
Gdy wyszedł starała się do niego uśmiechnąć, jednak w jej oczach czaił się smutek. Miała ochotę się do kogoś przytulić jednak nie miała odwagi aby o to prosić.

Kessler - 8 Listopad 2016, 19:41

Daniel nadal siedział na łóżku i zdał sobie właśnie sprawę, do czego doszło. Emocje zeszły całkowicie... i teraz te wydarzenia można było jakoś sobie przypomnieć, mimo istnienia tak wielu luk w pamięci. On jej chciał zrobić krzywdę, więc Kess postąpił dobrze, prawda? Prawda?! Próbował się przekonać, że jego agresywne działania mają usprawiedliwienie; do końca nie wiedział, czy rzeczywiście mają. Ale gdyby nie zareagował, to ona mogłaby naprawdę ucierpieć. Nic to... chyba zrobił dobrze. Jednym złem zapobiegł drugiemu. Na pewno nie dałby Salemowi działać. Ale on należy już do przeszłości.
Zobaczył, że Mari wchodzi do jego pokoju. Próbował spojrzeć na nią i się uśmiechnąć, lecz nie potrafił. Jego twarz przybrała bardzo ponury wyraz, widoczny był na niej smutek i lekkie podłamanie. Dokonał tego, czego musiał dokonać; ale widocznie przerosło go to nadto. Mimo to wstał ociężale i poprosił Mari, aby do niego podeszła. Nie wiedział, jak rozpocząć rozmowę ; paręnaście minut wcześniej był jeszcze pewny siebie i wyraźnie starał się przelać w serce Mari swoją odwagę. Ale teraz... po prostu miał chyba ochotę stracić na pewien czas świadomość. Zawołał ją ręką, aby podeszła do niego. Gdyby była blisko niego, odwrócił się w stronę parapetu, wziął z niej pochwę na pasku, a następnie wyjął z niej zakrwawiony sztylet.
- To chyba należy do ciebie, uh. Myślę, że możesz go wziąć. - powiedział powoli. Czuł, że ma sucho w ustach i mówienie sprawia mu trudność. Chciał też przez domysł wyrazić, że muszą chyba go obmyć, czy coś. Daniel, podając sztylet Mari, zapatrzył się na niego. Na krew. Przypomniał sobie, że przecież ubrania Mari też nie były zbyt czyste po tym incydencie; i że należy coś z nimi zrobić.
- Musimy też coś uczynić z twoimi starymi ubraniami. Może spalmy je w piecu? - zaproponował. Wiedział, że zrobić coś trzeba, ale do końca nie wiedział w sumie, co. Lepszego pomysłu i tak nie miał.
Abstrahując od tego, czy Mari weźmie sztylet i pójdzie go umyć, czy postanowi, aby sztylet pobył nadal w pochwie do późna, Daniel, gdy Mari już podejdzie do niego, zobaczy w jej oczach głęboki smutek i żal po tym, co się wydarzyło. Wiedział, że czuła to samo, co on, albo bardzo podobną do tego rzecz. I że w sumie nic nie mógł zrobić. Miał ochotę się zdrzemnąć, zniknąć umysłem z tego świata, albo odejść jak najdalej. A nie znał lepszego do tego sposobu, niż właśnie sen. Ale coś w nim w środku drgnęło. Bał się... bał się iść spać sam. Nie wiedział dlaczego ; irracjonalny lęk, ot co.
Daniel usiadł na łóżku i poprosił, aby ta usiadła obok niego. Wówczas chwyciłby ją delikatnie za rękę oraz objął ramieniem. Stuknąłby się nawet swoim czołem z jej, aby jakoś przybliżyć ją do siebie. Nie była to inicjatywa podyktowana podekscytowaniem czy chęcią zbliżenia; Daniel najzwyczajniej w świecie poczuł się nagle samotny, a Mari bardzo możliwe, że czuła to samo. W zależności od tego, co zrobi Mari, zależały dalsze poczynania Daniela.
Jeśli Mari chętnie, albo półchętnie się do niego przytuli, ten uściśnie ją mocno, aby nie czuła się taka samotna. Jeżeli dodatkowo być może rozpłacze się, to przytuli ją jeszcze mocniej, ale nie powie nic czułego - sam poczuje łzy w oczach, ale dzięki jej obecności lepiej to zniesie.
Jeśli Mari z obrzydzeniem się przytuli, to przytuli ją tylko przez chwilę. Jeśli w ogóle odmówi przytulenia, to odsunie się na krawędź łóżka. Chociaż gdyby popłakała się nagle, to przytuliłby ją tak, jak w poprzednich przypadkach.
Potem w zależności od tego, czy do przytulenia dojdzie, Daniel zaproponuje Mari, aby zdrzemnęli się na tym łóżku, obok siebie. Tak to sformułował, ponieważ sam bał się spania samemu. Nie czuł się na siłach, by leżeć tu sam. Po tak dramatycznej sytuacji, jaka ich napotkała, po prostu chciał być obok kogoś.
Jeśli Mari nie będzie chciała się w ogóle przytulić, Daniel przeprosi po paru minutach siedzenia Dachowca, jeśli nie miałby w międzyczasie pytań i poprosi, czy mogłaby go zostawić na godzinę czy dwie samego. Dziwne byłoby to jego zachowanie, gdyż w sumie to ona bardziej ucierpiała na całym zajściu.
Czy tak czy tak, całość skończy się na tym, że Daniel będzie leżeć na swoim łóżku, a widmo wcześniejszych wydarzeń tak na niego wpłynie, że lekko podkuli nogi. Będzie próbował zasnąć, aby przynajmniej na jakiś czas stracić świadomość tego, co miało miejsce. Oczy zaczęły mu się kleić coraz bardziej, aż w końcu odleciał. Gdyby czuł przy okazji ciepło Mari obok siebie, poczułby się znacznie bezpieczniej i zasnąłby szybciej. Jeśli by chciała, mógłby ją nawet objąć...

Mari - 8 Listopad 2016, 20:15

Mari weszła niepewnie do pokoju. Widząc jak Marionetkarz oddaje jej sztylet, spojrzała na niego niepewnie. Przyjęła broń drżącymi łapami i pogładziła ją delikatnie po rękojeści. Odłożyła go na moment na szafce i wyszła z pokoju. Po chwili wróciła z kubkiem gorącej wody i swoją starą koszulką, którą potargała sprawnie na pasy materiału. Usiadła niepewnie na łóżku, pytając wcześniej o pozwolenie. Zaczęła go czyścić. Jednak nie tak jak się czyści noże kuchenne, byle szybko. Robiła to z uczuciem, gładząc wilgotną szmatką klingę. Robiła to bez pośpiechu. Widać było, że ją to uspokaja. Cichutko nuciła sobie coś przy tym. Zawsze Tak spędzała wolny czas. Na czyszczeniu sztyletu i ostrzeniu go. Teraz jednak nie miała zamiaru wykonywać tej drugiej czynności. Gdy sztylet był już całkiem czysty, zapytała czy mogłaby go odnieść do pokoju. Jeśli Kess wyraził na to zgodę poszła do swojego pokoju i schowała broń pod poduszkę.
W międzyczasie uznała za bardzo dobry pomysł, aby spalić ubrania. Lepiej aby rodzice młodego Marionetkarza nie odkryli zakrwawionych ubrań. W końcu jakby się z tego wytłumaczyli?
Gdy wróciła z pokoju, usiadła obok Kesslera. Spięła się leciutko, zaskoczona jego gestem jednak ochoczo się do niego wtuliła. Widać było, że bardzo tego potrzebowała. Znów się rozpłakała. Jednak nie był to już taki płacz jak w trakcie kąpieli. Łkała po prostu cichutko, a z jej oczu leciały łzy. Była bardzo wdzięczna za to, że Daniel ją przytulił. Domyśliła się, że chłopak też tego potrzebował. Nie opierała się więc. Nie potrzebowała, żadnych czułych słów. Wystarczył jej ten jakże prosty gest. Nie odsuwała się od niego, póki sam tego nie chciał. Trwali tak dłuższą chwilę. Tym razem nie płakała długo. Po chwili się już uspokoiła i wyszeptała cichutko - dziękuję - naprawdę było jej teraz o wiele lepiej. Przestała drżeć. Uspokoiła się.
Prośba Daniela zaskoczyła ją. Spojrzała na niego trochę niepewnie jednak nie odmówiła - też czułabym się pewniej jakbym mogła z Tobą zostać - przyznała niepewnie.
Gdy Daniel się położył, wtuliła się do niego, pozwalając mu się objąć. Czuła się bezpieczniej. Gdy tak leżeli zaczęła cichutko nucić kołysankę, którą nauczyła ją kiedyś Lily. Mruczała ją długo, mając nadzieję, że pomoże to zasnąć młodemu Marionetkarzowi. Gdyby Kess wsłuchał się w melodię, na pewno rozpoznał by w niej piosenkę, którą nuciła w trakcie czyszczenia swojej broni. Mimo tego co przeżyła, nadal troszczyła się o innych. Nie potrafiła inaczej. Okazała litość nawet Salemowi. Gdyby nie zakończyła jego żywota, prawdopodobnie wykrwawiał by się teraz w wielkim bólu. Całkiem sam. Nikt nie powinien być sam.
Mari nuciła kołysankę długo, a z jej oka spłynęła samotna łezka. W końcu ją samą pochłonął niespokojny sen, pełen obaw i niepewności....

Niespokojną drzemkę przerwał Mari dźwięk otwierania drzwi wejściowych...

Kessler - 8 Listopad 2016, 20:46

Chłopak przypatrywał się działaniom, które wykonuje Mari, gdy już oddał jej sztylet. Pomyślał, że po prostu przemyje go szybko, próbując pozbyć się szybko powierzchownych śladów krwi. Ale ona tego tak nie zrobiła, wyglądało, jakby naprawdę przejmowała się losem sztyletu, traktowała go jako prawdziwy skarb. Nie dość, że myła go delikatnie, to jeszcze z uczuciem; podśpiewywała sobie pod nosem, jakby kołysząc ten sztylet do snu. Przed jego oczami stanęła scena, zapewne nieprawdziwa, a jedynie zmyślona, jak Mari być może siedzi przy umierającej na jej kolanach koleżance; w bólu i cierpieniu próbuje zaakceptować los bliskiej jej osoby. Wiedziała, że jej umierająca przyjaciółka umiera i boi się tego, co jest po życiu. Mari, aby ulżyć i spowodować to, żeby tamta dziewczyna się nie bała, być może zaczęła gładzić ją po włosach i podśpiewywać, prawie jak kołysankę dla dzieci. Może miało to pomóc umierającej przygotować się do spotkania ze śmiercią? Albo uspokoić ją, gdy matka w postaci Mari była przy niej i przypominała jej sceny z dzieciństwa. Czy takie w ogóle istniały? I może teraz właśnie Dachowiec odtwarzał ciągle tę scenę, tylko że ze sztyletem, jako symbolem tej koleżanki. Daniel pomyślał, że powinien kiedyś podpytać o to i owo. Gdy wyobraził sobie powyższą scenę, jego zaciekawienie historią Mari znacznie wzrosło.
Tak jak Daniel założył jeden ze scenariuszy, tak ów się spełnił. Najpierw czule się przytulili, co wzmogło poczucie bezpieczeństwo u obojga młodzieży, potem położyli się razem, wtuleni. Daniel nie pamiętał, odkąd kiedyś spał z kimś. Początkowo przeszkadzało mu, że nie całe łóżko było "jego", ale zdarzeniach, które przeżyli, potrzebował tego jak nikt inny. Tak samo zapewne Mari. Dawali sobie to, czego oboje potrzebowali : poczucie bezpieczeństwa, bliskości i zapewnienia, że jutro będzie dobrze. Czuł pod swoim objęciem najpierw łkanie dziewczyny, potem jej uspokojenie się, a gdy położyli się - bicie jej serca. Początkowo mimo wszystko natura troszkę wzięła swoje i Daniel początkowo miał trudności z opanowaniem się; po chwili jednak, przyzwyczajony do dotyku dziewczyny, jak i w wyniku zaczęcia przez nią nucenia pewnej piosenki, którą skądś już słyszał, w pełni się uspokoił i jakby zasypiał. Leżał tak, leżał, czując przyjemne ciepełko, aż w końcu usnął to w wyniku zmęczenia, stresu, jak i nucenia Mari.

Drzwi do domu otworzyły się. Obudziło to Kesslera; zastanawiał się, czy Mari śpi, czy nie. Zapewne obudziła się parę chwil przed nim. Czy tak czy tak Daniel zaczął ogarniać otoczenie wokół siebie i zrozumiał, że musieli strasznie długo drzemać, ponieważ sytuacja za oknem była zgoła inna, niż zanim zasnęli. Nadal czuł ciepło Mari, co nawet go podbudowało.
Rodzice Daniela wkroczyli do domu, pełni humoru i radości. Słychać to było po tonie rozmowy, jaką prowadzili. Zauważyli jednak, że w domu są buty piętnastolatka, a samego go nie słychać. Nagle uciszyli się, mówiąc pod nosem, że cicho, bo może młodzież drzemie, czy coś w tym rodzaju. Ktoś podszedł do drzwi Marionetkarza i je przymknął po cichu, aby nie obudzić leżących (mimo że już się obudzili, swoją drogą). Słychać było kroki po całym pokoju, podśmiechiwanie. Cały dom jakby nabrał kolorowych barw, Danielowi bardzo mocno skojarzyło się to z czasem dzieciństwa. Stwierdził, że powinien wstać i przywitać rodzicieli. Toteż wstał, popacał się po włosach, żeby je sobie jakoś ułożyć, a następnie podszedł do drzwi, lekko pochrząkując. Wziął głęboki oddech, nacisnął klamkę i wszedł do głównego pokoju, przymykając drzwi za sobą. Zobaczył ludzi, którzy byli mu tak bardzo bliscy, ale tak rzadko ich widywał.
- Ooh! Danio, widzę, że zrobiłeś zakupy. Bardzo się z mamą cieszymy z tego powodu! - pochwalił radośnie tatko, wskazując głową na leżącą na kanapie torbę z zakupami. - Spicie? - dopytał następnie.
- To znaczy po nabraniu powietrza trochę nam się przyśniło... mam nadzieję, że nie przeszka... - zaczął mówić Daniel, ale mama nagle mu przerwała.
- Oh przestań, dawno nikogo nie sprowadzałeś. A Mari może zostać, ile chce! - powiedziała radosnym tonem, jakby próbując pominąć kwestię rozmowy na tak ważny temat na samym początku. - Jesteśmy tak wcześnie, to zabiorę się za naleśniki i ciastka. Na wieczór wszystko będzie! - dodała jeszcze, nadal pokazując swoje dobre usposobienie, jak i nadzwyczajny humor.
W sumie potem przeszli do komentowania zdarzeń sprzed kilku dni, jak i dzisiejszych. Daniel opowiedział pokrótce dzisiejszą przygodę, pomijając oczywiście kwestię napadu na Mari, jak i smutnych humorach, jakie młodzież miała po wróceniu do domu. Po drzemce jakby poczuł się znacznie lepiej, a gdy zobaczył rodziców - już w ogóle zaczął tryskać humorem. Był niczym pochodnia, która potrzebowała ognia, aby móc się rozpalić. I ten ogień otrzymała od swoich największych ognisk, przy których mogłaby się wygrzewać przez setki lat - od swoich rodziców.
Rozmawiali tak i rozmawiali, mówiąc o wieczorze i również o jutrze. Gdyby Mari wyszła na zewnątrz i pokazała się im, nagle zapadłaby niezręczna, acz krótka cisza.

Mari - 8 Listopad 2016, 22:06

Kotka obudziła się chwilę przed Danielem. Usiadła trochę niepewnie na łóżku, nasłuchując uważnie. Jej czułe uszy wyłapywały każdy dźwięk, wydawany przez rodziców Marionetkarza.
Po drzemce poczuła się lepiej i to o wiele. Siedziała niepewnie, nie do końca wiedząc co teraz ma zrobić. Przyglądała się Kessowi, który ulizał lekko włosy i wyszedł z pokoju, przywitać się ze swoimi rodzicielami. Mari siedziała nieruchomo, przysłuchując się ich rozmowie. Czy tak wygląda w każdym domu? pomyślała.
Czuć było przyjemną atmosferę, która poprawiła humor nawet kotce. Rodzice Daniela naprawdę go musieli kochać. Słyszała to w ich głosach. Młody Marionetkarz też bardzo się ucieszył, na ich widok. Nie musiała go widzieć, aby wiedzieć, że się uśmiecha. To wszystko dało się wysłyszeć. Nagle do jej uszy doszedł jej temat. Usłyszała swoje imię...no nie do końca imię, raczej przezwisko, bo tak zaczął ją nazywać wcześniej Daniel. Powiedział jej, że od teraz będzie Mari. Spodobało jej się to.
Słuchała z zapartym tchem jak matka Marionetkarza, mówi, że Mari może zostać ile chce. Zaskoczyło to kotkę, w końcu nawet jej chyba jeszcze nie widzieli. Chyba, bo nie była pewna czy nie weszli do pokoju gdy spała. Była wtedy tam zmęczona, że chyba nic jej by nie obudziło.
Nie wyszła jednak od razu. Bała się to zrobić, nie wiedziała jak rodzice Daniela na nią zareagują. Siedziała więc cichutko, wsłuchując się w ich rozmowę. Spięła się lekko, słysząc jak Kess opowiada im o dzisiejszym dniu. Odetchnęła jednak z ulgą, słysząc, że sprawnie uniknął tematu parku i tego co się działo później. Wstała niepewnie i podeszła do drzwi. Nie była pewna czy aby na pewno chce wychodzić. Może zostanie tu i w końcu o niej zapomną?
W końcu jednak się przełamała. Wzięła głęboki oddech i nacisnęła na klamkę. Otworzyła niepewnie drzwi i stanęła w nich. Speszyła się trochę i położyła niepewnie uszy, gdy zauważyli jej obecność i zapadła niezręczna cisza.
- Dzień dobry pani i panie Kessler - powiedziała niepewnie lekko się kłaniając. Jednak nie robiła tego jak służąca, raczej jak nieśmiała, dobrze wychowana dziewczyna - jestem Mari, miło mi państwa poznać - uśmiechnęła się miło i zamachała lekko ogonami. Była zestresowana, ale starała się tego nie pokazywać.
Zaskoczyło ją lekko gdy zawołali ją do siebie i powitali ciepło. Zrobiło jej się cieplej na sercu. Uśmiechała się do nich szczerze. Nie udzielała się jednak zbytnio w rozmowę. Wolała słuchać ich opowiadań.
Gdy mama Daniela uznała, że czas zniknąć w kuchni podeszła do niej nieśmiało - słyszałam, że będzie pani robić ciasteczka i naleśniki - powiedziała niepewnie - może mogłabym pani pomóc?
Jeśli kobieta wyraziła na to zgodę, Mari ochoczo poszła za nią do kuchni i pomogła jej w pieczeniu i smażeniu. Rozmawiały przy tym o różnych przepisach na ciasteczka. Mari wydawała się przy tym szczęśliwa, nawet bardziej niż rano, gdy wyszła na zakupy z Danielem. Nawet mimo iż w sercu nadal czuła niepokój i żal w związku z wydarzeniami, które miały miejsce wcześniej tego samego dnia.

Kessler - 9 Listopad 2016, 14:34

I taki właśnie był zamysł Daniela. Mimo fatalnego początku dnia, dobrze go zakończyć w dużo bardziej pozytywny sposób. Jakaś taka tendencja powstała, że już drugi dzień z rzędu początki są straszne, a wieczory - znacznie lepsze. Może historia z Mari nie będzie szła tak źle? Bał się, że wyjdzie gorzej, że będzie musiał się tłumaczyć, skąd u cholery ją zna, skąd ją wytrzasnął. A oni wzięli ją jako jego koleżankę i zaakceptowali. Nie było nawet problemu z przenocowaniem jej na dłużej niż jedną noc. Jedyne, co podejrzewał, a co rodzice mu przy nim nie powiedzieli, jest to, że może wzięli ją za jego... uhm, jak to szło... dziewczynę? Tak? Wzięli go za jego dziewczynę. Dziwne uczucie i w ogóle o tym nie myślał w ten sposób. I miał nadzieję, że rodzice też nie. Chociaż póki co ich działania z punktu widzenia Kesslerów mogły wyglądać co najmniej podejrzanie. I dwuznacznie. Czy tak czy tak szło to w dobrym kierunku. Tego wieczora Daniel nawet nie czuł się spięty. Było jak dawniej. Rozmawiał z rodzicami, z Mari, wszystkim się całkiem powodziło. Czuł się swobodnie, a zarazem bezpiecznie. Tak, jak powinno być w domu. Kiedy dziewczyny poszły do kuchni przygotowywać posiłki na wieczór, Daniel został zawołany przez ojca do swojego warsztatu. Podreptał tam szybko, nie myśląc w ogóle o tym, jaka rozmowa może go tam czekać. W końcu wszyscy byli w dobrych humorach!
Gdy wszedł do pokoju, na środku którego stał stół z pewną postacią leżącą na niej, przykrytą wielkim obrusem, Daniel zobaczył stojącego pod ścianą ojca. Uśmiechnął się do Daniela, zawołał go do siebie ręką, aby podszedł bliżej. Wskazał też, aby przymknąć drzwi. Młody wyczuł pewną powagę sytuacji w tym momencie i mimo że podszedł do taty z uśmiechem, ten już nie odpowiedział tym samym gestem, tylko nachylił się nieznacznie.
- Słuchaj, Danio. Mama mi powiedziała, co jej mówiłeś. Twoja koleżanka może zostać owszem tak długo, ile tylko chce. Tylko... chyba nie będzie nas stać na trzymanie jej tutaj jako pokojówka. Po prostu... nie mamy tyle pieniędzy, by kogoś zatrudnić. A utrzymać... postaramy się udostępniać jej nasze mieszkanie dotąd, aż znajdzie sobie jakiś punkt zaczepienia. - zaczął mówić jego ojciec. Po wypowiedzeniu tych słów zamilkł, skrzyżował ręce i spojrzał poważnie na syna. Jeden wniosek wysuwał się z jego wypowiedzi - nie będą płacić Mari, ale mogą pozwolić jej zostać na pewien czas. Po prostu będą w stanie ją utrzymać, tak jak utrzymują Daniela, ale nie mogą już pozwolić sobie na zatrudnienie. Ojciec Daniela sprawę postawił jasno i uczciwie, aby dać do zrozumienia synowi, jaka sytuacja finansowa panuje w domu.
- Czy nie dałoby... nie, dobra. Zrozumiałem tato. - chciał najpierw zaproponować inne rozwiązanie, ale po chwili pokornie zgodził się z tatą. Nie miał wyboru. Sam się uświadamiał w tej kwestii - nie przynosi dochodu, jest dzieckiem i musi podporządkować się ich decyzji. Po prostu był utrzymywany, więc nie powinien być zbyt dumny, ale raczej pokorny i skromny. Nikt mu tego nie narzucił. Sam czuł taką potrzebę wobec rodzicieli.
Tato radośnie tylko uśmiechnął się, gdy usłyszał decyzję syna, podszedł do niego, lekko poklepał po ramieniu i podziękował za zrozumienie. Rzucił też, że jeśli Daniel chce, to jutro, po wyborach w szkole, mógłby pomóc mu w ogarnięciu lewej ręki Marionetki, nad którą młody tyle pracował. Po chwili Daniel głośno wypuścił powietrze i ruszył za ojcem w stronę kuchni, zamykając po drodze drzwi. Usiadł w kuchni przy stole z tatą i zaczął rozmawiać na tematy związane z wydarzeniami z miasta, jak i jutrzejszej elekcji. Mari dowiedziała się, że jutrzejsze wybory będą dla Daniela bardzo ważne, usłyszała o tym, jak opowiadał o swoich konkurentach, a także sposobie przeprowadzenia głosowania. Mogła wyłapać też, że młody Kessler startuje na funkcję przewodniczącego zespołu uczniów, coś jak lider czegoś w rodzaju samorządu uczniowskiego, taki główny kanał komunikacyjny między uczniami a nauczycielami.
Jeśli chodzi o Mari i jej przebywanie z Kesslerową, to matka była bardzo miła i ciepła. Kiedy Daniel z ojcem rozmawiali w warsztacie, zwróciła się do Kota.
- Daniel opowiadał co nie co o tobie. Chodzisz z moim synem do jednej klasy, tak? Lubicie się? Czuj się jak u siebie w domu! - mówiła i zadawała pytania naprzemiennie. Rozmawiali też o ciasteczkach, o przepisach, jak i o różnych kobiecych sprawach. Trochę też przy okazji matka ponarzekała na lenistwo swojego syna, ale potem stwierdziła, że jest bardzo mądry. Również dlatego, że przyjaźni się z takimi istotami jak Mari. Widać było, że Kesslerowa jest dosyć sprawną gospodynią i pomimo zmęczenia i ciągłego przebywania poza domem, jest kobietą doświadczoną, jak i znoszącą duży wysiłek i cierpienie. Pomimo tego nie wyglądała na aż tak zmęczoną, na jaką powinna była wyglądać po tylu godzinach pracy. Po pewnym czasie, gdy matka zauważyła, że tato z Danielem prowadzą krótką rozmowę, spróbowała też dopytać Mari.
- Co takiego się strasznego stało, że musisz przenocować u nas? Oczywiście jesteś tu mile widziana, ale Daniel mówił o jakimś przykrym zdarzeniu... - powiedziała ze współczuciem w głosie, zadała te pytania niezbyt nachalnie, tak przy okazji. Ale zarazem wygląda na taką, która oczekiwała odpowiedzi.
Czy Mari by odpowiedziała, czy nie, po parudziesięciu sekundach drzwi od warsztatu otworzą się i młody z ojcem siądą pracujących dziewczynach przy stole i zaczną rozmawiać o tym, co było opisane wcześniej. Dlatego jeśli Mari nie odpowiedziała nic, to na szczęście zaraz przyjdzie "wybawienie". Jeśli zaś zaczęła mówić coś dłuższego na temat swojej przeszłości (rzeczy prawdziwy czy wymyślone), to byłoby jej to w połowie przerwane z powyższego powodu. Wówczas matka syknęłaby zabawnie i zezłościła się troszkę na syna i męża, że przyszli w takim intymnym momencie i przerwali jej wyznanie. Chyba że Mari chciałaby kontynuować swoje słowa nawet w obecności facetów. Gdy tata z synem skończyli rozmawiać na tematy podane powyżej, tato jeszcze obrócił się w stronę Dachowca.
- A ty, Mari, na kogo będziesz głosowała? - tato zapytał Mari głośno, acz żartobliwym tonem, jakby pytając zupełnie retorycznie. W zasadzie Dachowiec mógł rozpoznać, że mama była bardziej pogodna i radosna od swojego męża; ten raczej wyglądał poważnie, a z pozoru również groźnie. Naprawdę był człowiekiem raczej łagodnym wobec przyjaciół swego domu, a czasami rzucał nawet żartami, tak jak w tym wypadku.

Mari - 9 Listopad 2016, 22:05

Mari grzecznie przysłuchiwała się ich rozmowom. Nie wtrącała się, bo też za bardzo nie miała z czym.
Ucieszyła się bardzo gdy mama Daniela zgodziła się na to, by kotka jej pomogła. Dachówka sprawnie wykonywała wszystkie polecenia. Dużo rzeczy robiła też sama. Nie trzeba było jej tłumaczyć jak robić ciasto, ewentualnie pytała ile czego ma dać, w końcu przepisy są różne, a szkoły jak powinno się coś robić również. Jeśli robiła coś co dziwiło kobietę, od razu tłumaczyła czemu tak, a nie inaczej. Jednak jeśli Kesslerowa mówiła jej by jednak zrobiła inaczej, Mari nie kłóciła się z nią. W końcu ona jest gospodarzem, a dziewczyna jej tylko pomaga.
Gdy kobieta zapytała o jej znajomość z Kessem, kotka zamyśliła się. Nie lubiła kłamać. Wiedziała jednak, że jest to konieczne. - Moja mama pracowała kiedyś w szkole Daniela jako sprzątaczka, czasem przychodziłam z nią do pracy i pomagałam jej. Dzięki temu nie siedziałam sama w domu, a przy okazji udawało mi się, zajrzeć na jakieś lekcje i poduczyć się troszkę - uśmiechnęła się lekko - przez mój dość...odmienny wygląd - kontynuowała niepewnie i pokazała łapki oraz dwa ogony - część uczniów dokuczała mi. Byli niemili i raz dla zabawy chcieli zrobić mi krzywdę - nie lubiła kłamać, niestety często jej to dobrze wychodziło - ot tak dla zabawy poznęcają się nad biednym kotkiem. Daniel mnie przed nimi obronił, pomógł mi. I potem jakoś tak...zaczęliśmy się częściej spotykać - dokończyła po czym zapadła, krótka cisza. - niedawno zmarła moja mama i nie mam nikogo. Mimo, że jestem pełnoletnia nie pozwolili mi zostać w domu, więc wylądowałam na ulicy. Nie mogłam już uczęszczać na zajęcia do szkoły. Nie miałam na to czasu. Musiałam chwytać się różnych prac. Mam odłożone trochę pieniędzy, lecz jest to za mało aby znaleźć sobie jakieś mieszkanie, wystarcza jednak aby zdobyć sobie coś do jedzenia - uśmiechnęła się smutno - gdy Daniel o tym usłyszał, zaproponował, żeby tutaj pomieszkała jakiś czas.... - spojrzała na kobietę niepewnie - nie chcę sprawać państwu problemu, jeśli to jednak nie problem to chciałabym się tu zatrzymać na jakiś czas. Chętnie pomogę we wszystkim...w zamian za możliwość pomieszkania tu i jakiś ciepły posiłek - spuściła niepewnie uszka. Chciała tymi słowami podkreślić, że nie chce ich pieniędzy, chce po prostu mieć jakiś dach nad głową. Miejsce, do którego może wrócić, w którym może odpocząć.
Uśmiechała się miło, gdy kobieta marudziła na swojego syna. Nie przeczyła jednak ani nie potwierdzała tego. Wolała zostać neutralna.
Gdy Daniel wraz z ojcem weszli do kuchni, naleśniki już były gotowe, a ciastka spokojnie piekły się w piekarniku. Mari nakryła szybko do stołu i zrobiła jeszcze herbatę. Usiadła następnie obok młodego marionetkarza i słuchała na temat wyborów. Zaskoczyło ją to trochę jednak nie pokazała tego za bardzo. Słuchała uważnie, zajadając się naleśnikiem z domowej roboty dżemem. Na nagłe pytanie ojca Daniela spojrzała niepewnie na chłopaka - oczywiście, że na Daniela! - uśmiechnęła się pokazując swoje białe, kocie ząbki - i wierzę, że na pewno wygra - uśmiechnęła się miło do chłopaka.
Po kolacji pomogła posprzątać, zadeklarowała również, że pozmywa i zaproponowała kobiecie, żeby odpoczęła bo pewnie jest zmęczona po ciężkim dniu pracy. Wspomniała też, że Daniel na pewno zechce spędzić z nimi trochę czasu, w końcu ostatnio ponoć nie widują się zbyt często. Jeśli pozwoliła jej to zrobić, kotka uśmiechnęła się do niej miło, po czym gdy została sama westchnęła, a jej mina na powrót stała się smutna. Wieczór spędziła wspaniale, jednak nie zakrywało to tego, co zrobiła kilka godzin wcześniej. Nie potrafiła sobie tego wybaczyć, nawet jeśli Daniel to zrobić...a nie była pewna czy tak na pewno jest.

Kessler - 9 Listopad 2016, 22:50

Gdy chodzi o matkę i jej współpracę z Mari, warto tylko wspomnieć, że była ona bardzo wyrozumiała wobec Mari i nie narzucała jej swoich rozwiązań. Raczej spokojnie słuchała i w razie czego pomagała, ale nigdy nie mówiła Mari, żeby coś zrobiła. Jedynie najwyżej próbowała przekonać ją, że do tego powinno dodać się to, aby z tym lepiej współgrało. Matka poczuła się trochę, jakby miała córkę albo synową, która pomaga jej przy kolacji. To było bardzo miłe uczucie i podniosło ją na duchu. Mogła też porozmawiać z kimś o czymś, co robi. W tym wypadku - o robieniu ciast i naleśników.
Następnie matka wsłuchała się w opowieść Dachowca. Miała smutną minę, gdy słuchała, jak wiele taka młoda osóbka musiała w życiu przejść, ile się na cierpieć. Mimo że początek opowieści sprawiał wrażenie miłego i dającego nadzieję, tak w momencie kiedy ze względu na inność jej dokuczano, czy też próbowano zrobić jej krzywdzę, mama Daniela wykrztuszała ciche "ojej" "jejku!", jako komentarze do opowieści Mari. Gdy dziewczyna wspomniała o bohaterskiej postawie jej syna, to poczuła się bardzo z niego dumna i widać to było przez zmianę jej postawy. Stała po prostu bardziej wyprostowana. Szczerze współczuła dziewczynie i w sumie zrobiłaby na miejscu Kessa pewnie to samo. Wiadomo było, że syn wygląd odziedziczył po ojcu, ale charakter zdecydowanie po matce. Mieli czułe i wrażliwe serduszka, bardzo wyczulone na krzywdy innych. Dlatego matka aż chwilowo znieruchomiała, gdy Mari dopowiedziała resztę. Z jej opowieści mama wywnioskowała też, że na 99% byli parą. Spotykali się częściej, drzemali w jednym pokoju... coś musi być na rzeczy! - zapewne pomyślała matka. Znała realia świata i wiedziała, że nie jest on zbyt kolorowy. Dlatego niejako poczuła się dobrze, że mogła pomóc takiej istocie jaką jest Mari. Naprawdę - pozwoliła na to szczerze, pracowała z nią z oddaniem. Mama ucieszyła się także z deklaracji dziewczyny, że pomoże w domu - wiedziała, że Daniel nie należy do najpracowitszych osób, jeśli chodzi o dbanie o wygląd i czystość domu, a sama miała zbyt mało czasu... nie, ona w ogóle nie miała czasu, by zajmować się domem. Musiała być w kondycji, aby pracować. Dzień w dzień, od rana do wieczora. To wymagało poświęceń. Dlatego dom od środka wyglądał jak wyglądał. Pokiwała w końcu głową
- Spokojnie, moja droga. Bądź tu, ile ci się żywnie podoba. Może wpłyniesz też jakoś lepiej na Daniela... no wiesz - puściła tu oczko. Myślała, że oboje wyjdą na tym dobrze, jeśli sobie pomogą. I miała prawdopodobnie pomysł, że Mari mogłaby wpłynąć dobrze na sytuację w domu - raz, że pomóc w ogarnięciu domu, dwa - może oderwać Daniela od tworzenia Marionetki i ściągnąć jego uwagę na inne elementy w życiu; takie jak dbanie o miejsce, w którym się mieszka, kiedy ma się dużo czasu - na przykład.
Kobiety następnie zajęły się przygotowaniem naleśników i ciastek, dokonując rozmaitych czynności składających się na ostateczny efekt w postaci pachnącego jedzenia, z którego słodkość biła na taką odległość, że od samego wąchania można było dostać cukrzycy. Gdy Mari zaczęła robić herbatę i nakładać do stołu, matka szybko przetarła obrus stołu, poprzystawiała krzesła do niego, aby można było na nim usiąść; no i żeby był czysty. Po chwili przyszli mężczyźni. Wszyscy usiedli do stołu, gdzie stało dużo herbaty, dżemu, mleka, masa naleśników i ciastek. Oj słodka ta kolacja, oj słodka! Wszyscy po trochu zaczęli próbować, przy czym matka widać było, że próbowała dbać o kondycję i posturę, dlatego jadła dosyć mało. Ojciec zaś z Danielem nie żałowali sobie i nakładali sobie naprawdę dużo naleśników, szybko zjadając to kolejne. Trudno powiedzieć, kto miał większy apetyt. Tato chyba tylko przez wzgląd na miłość do syna zostawił mu większe naleśniki, te lepsze.
Gdy usłyszał deklarację Mari, głośno się zaśmiał, klepiąc się lekko w kolano. Spojrzał to na swojego syna, to na dziewczynę; i być może zaczął wyobrażać sobie nie wiadomo co. A gdyby dodać do tego jeszcze dwuznaczne teksty z rozmów, to oboje rodziców Daniela mogli realnie stwierdzić, że Mari i Kess są parą.
W trakcie rozmowy padały ogólniki, ogólne rozmowy na temat miasta, wieści, że zastępca burmistrza stracił pracę; że podobno pewien prawnik doprowadzał mieszkańców pewnego osiedla do bankructwa, a potem kupował od nich domy za bezcen, aby potem zrobić z tego jedną wielką własność i sprzedać jakiemuś baronowi, by postawił tam fabrykę; że podobno znaleziono trupa w krzakach w parku, że było spotkanie Koła Marionetkarzy w mieście, na którym dyskutowali na temat marionetek, przekazywali sobie swoje poglądy i wiedzę na ten temat; i wiele, wiele innych rzeczy, stojących na poziomie ni to plotek, ni faktów z życia miasta. Ojciec spojrzał na Daniela i w końcu chciał zapytać go o jakiś konkret.
- No, Danio, kehm, Danielu... - zaczął mówić tatko, jednak poprawił się na "Danielu", gdy został pchnięty łokciem przez swoją żonę, gdy nazwał syna przy dziewczynie w tak bardzo pieszczotliwy sposób - ... opowiedz co nie co o jutrzejszych wyborach.
- No tooo... jestem ja. I mój przeciwnik, taki Mikhel, chciwa bestia. Reszta w sumie się nie liczy. Opowiadałem wam wiele o nim. Trochę takie przeciwieństwo mnie. Ma nawet spore poparcie. Pytałem ludzi z grup, jak to wszystko widzą. I muszę przyznać, że większość robi sobie trochę jaja z jutrzejszych wyborów, co mnie trochę martwi. Ale od zrównoważonych po tych ogarniętych, to wszyscy stawiają na mnie. Ale jak wiemy, jest ich znacznie mniej... Jutro mamy przemawiać. Właśnie! - pacnął się w stół; przypomniał sobie przecież, że nie ma nawet przygotowanej przemowy, co, ma mówić z głowy? Tamten gość na pewno się przygotuje, ma w końcu parcie na to stanowisko... Zapatrzył się w ścianę i zaczął myśleć.
Był to też niejako znak, aby kolację zakończyć.
Kesslerowa bardzo się ucieszyła, słysząc, że Mari zaproponowała jej pomoc w posprzątaniu kuchni, czy też wręcz zastępstwo. Ojciec też bardzo uradował się na wieść, że Dachowiec ukazała tak wielką empatię w stosunku do starszych. Zaplusowała u niego, zdecydowanie!
- Gdzież się uchowała, taka zaradna i pracowita istotko? - rzucił, szczerze się uśmiechając. Spojrzał jeszcze na swojego syna. - przerastająca pracowitością większość ludzi.. Czy Mari potraktowała to jako pytanie retoryczne i tylko skinęła głową, czy też podjęła temat, ojciec poczekał, by wysłuchać odpowiedzi, chyba że nie odpowiedziałaby, wówczas nic by nie zrobił. Rodzice postanowili potem wyjść i spędzić trochę czasu w swojej sypialni.
Daniel złapał Mari za ramię i zaraz miał powiedzieć, aby przyszła za chwilę do niego do pokoju, aby pomóc mu w przygotowaniu przemowy, ale zdał sobie sprawę... że przecież musi posprzątać kuchnię. Przeprosił szybko i wyszedł, jakby uciekając od obowiązku ; cóż za tchórzliwe i wredne zachowanie. Daniel poszedł do rodziców, by spędzić z nimi trochę czasu. Mari została na czas jakiś sama ;
Po parunastu minutach, gdy Mari ogarniała kuchnię, rozbawiony Daniel wyszedł z pokoju rodziców i udał się do swojego pokoju, gdzie zaczął przygotowywać przemowę. Przez parę minut była cisza, po chwili jednak usłyszeć można było klnięcie, które nawet Mari mogłaby usłyszeć.
Gdyby zdecydowała się po posprzątaniu kuchni iść spać do swojego pokoju, zasnęłaby i tak zrobiłby też pewnie Daniel po parudziesięciu minutach. Gdyby rano miała się obudzić, usłyszałaby mamę Daniela pracującą w kuchni, przygotującą zapewne posiłek, oraz ojca, pewnie siedzącego w warsztacie. Wiadome to było po tym, że słychać było jakby... piłowanie jakiegoś drewna?
Jeśli jednak postanowiła zajść do Daniela i otworzyć drzwi do jego pokoju, zobaczyłaby, jak siedzi przy biurku i pieczołowicie to zapisuje coś na kartce leżącą przed nim, to podpiera podbródek pięścią i mówi do siebie jakieś słowa.
- Wy, którzy tu stoicie, zapewne myślicie, komu zawierzycie...! - powiedział doniośle - kurde, nie, to ma być przemowa, nie wiersz do cholery! - soczyście jeszcze rzucił w gniewie i złości.
Siedział tak, od czasu do czasu stukając pięścią w stół. Wymyślenie zgrabnego przemówienia tak późno sprawiało mu pewien problem; gdy już coś wymyślił, czym mógłby podzielić się z resztą, to już zaraz to skreślał, bo stwierdzał, że to zupełnie nie pasuje.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group