Tyk - 9 Styczeń 2012, 23:57 Jako MG jutro. Poczekam, może ktoś jeszcze odpisze przez ten czas. I mnie tak odrywali, że nawet nie zdążę!
Wszystko co musi nadejść kiedyś nadejdzie. Tak więc i gospodarz, który zwlekał tak długo z pojawieniem się na przyjęciu, które z jego inicjatywy zostało wyprawione. Odwlekane ponad wszelkie normy przybycie mogło być zawodem dla tych, którzy spodziewali się towarzyszących mu znaków, którym nawet apokaliptyczne zwiastowania by ustępowały. Z drugiej zaś strony kto spośród tańczącego tłumu byłby szczęśliwy, że przybycie spóźnionego przełożyło możliwość swobodnego wirowania i kroku dyktowanego niepodważalnym głosem utworu. Sam Tyk zresztą nie chciał zwracać na siebie specjalnej uwagi, a przynajmniej nie dzisiaj. Czyż nie dlatego pierwszy lepszy królik został wybrany jako prowadzący zamiast białowłosego, który oczywiście poradziłby sobie lepiej. Choćby pod tym względem, że w wypadku arystokraty nikt nie zwracałby uwagi na rzeczy błahe, to jest króliczość mówiącego. Z drugiej strony była to znakomita kurtyna, która przysłoniła przedstawienie dopuszczając do widowni, zauroczonej pięknem materiału i zdobień zasłony, zaledwie dźwięki, który były niczym więcej jak tylko odgłosami niewartymi uwagi. Wszystko na tym balu było wielką grą, w której nie ma zwycięzców, przegranych, a nawet grających. Są jedynie obserwatorzy i twórcy całej intrygi. Ci pierwsi - nieświadomi - mogą cieszyć się zabawą bądź zajmować się czymkolwiek innym, drudzy natomiast dbają by drugie dno, a raczej druga scena w tym wypadku, nie zostało ujawnione. Nawet przybycie właśnie w tej chwili było dla Rosarium wielką pomocą. Nie wolno zapomnieć, że zjawił się na moście, po którym szedł pewnie i bez choćby spojrzenia w dół, bez kropli zwątpienia, nie była przypadkowa. Właśnie teraz jest najlepsza chwila by wejść i niezauważenie przemknąć do miejsc odpowiedniejszych dla Agasharra - przynajmniej w tym czasie. Ubranie miał nietypowe na bal. Nie dlatego, że brakowało strojowi kunsztu czy estetyzmu potrzebnego na tego typu przyjęciach, był to raczej ubiór typowo podróżny. Wysokie, ozdobne cholewy butów wykończone czerwienią skrywały dolną część spodni, których barwa nie odbiegała od reszty stroju podobnie jak proporcje kolorów. Dominowała więc czerń. Inaczej było z górną częścią stroju, która niemal całkowicie została ukryta przez burgundzki redingot, który wiele zdradzał o przybyłej osobie. Jako jeden z niewielu używa w krainie luster koni. Tak, koni! Nie wielkich kaczek, strusi, słoni czy innego z szerokiego grona środków transportu udostępnionych przez ten świat. On woli wierzchowce nie występujące tu naturalnie i sprowadzane ze świata ludzi. Na dłoniach nie mogło zabraknąć rękawiczek, które nie jedyne w stroju przyjęły barwę nocy udekorowaną nie srebrnym, lecz złotym księżycem, w tym wypadku uformowanym w różę, po jednej umieszczonej na wierzchniej części dłoni. Twarz, tym razem nie skryta za żadną maską, była w cieniu rzucanym przez założony na głowę kapelusz z białymi piórami. Dodać, już na zakończenie, trzeba czarną pelerynę, której wewnętrzna strona była w tej samej odcieni ciemnej czerwieni co płaszcz, zaś zewnętrzna poszła w ślady innych części stroju i przyjęła za obowiązujący kolor czerń, której uzupełnieniem jest złota barwa. Oczywiście nie było żadnej monotonii w tym stroju, lecz aby nie przedłużać opisu przejdźmy do chwili, gdy Rosarium przekroczywszy most stanął już na głównym placu. Przez chwilę stał na uboczu, a nim się zatrzymał poprawił jedną ręką kapelusz. Szkarłatne oczy skierował najpierw na miejsce gdzie wedle wszystkich zasad powinien stać królik (tam też się znajdował), następnie lekkim, płynnym ruchem przeniósł spojrzenie nieco niżej na tańczących się. Duże grono ludzi, z których część już zaczęła zajmować miejsca do tańca. Inni wciąż jeszcze rozmawiali ze swymi partnerami zajęci raczej aromatem srebrnej toni księżyca, która jak czyste jezioro pełne skarbów górowała nad ich głowami ze swymi kraterami. Wspaniały widok, lecz nie tak piękny jak brzęczenie strun, które już niebawem z powagą zabrzmi z balkonu gdzie rozlokowała się orkiestra. Jakby wiedząc, że nie będzie przy tym obecny już teraz podniósł swoje dłonie w górę. Trzykrotnie w geście aprobaty narodził całe towarzystwo. Najpierw pierwszym uderzeniem, którego dźwięk przez materiał został całkowicie przytłumiony, pogratulował królikowi, że jeszcze rozwścieczony tłum nie zechciał pałacu jak bastylii zburzyć dla paru wariatów. Później, gdy rękawiczki raz jeszcze znalazły do siebie drogę gratulował orkiestrze, której kunszt nawet teraz był godny podziwu. Trzeci raz, gdy otulone spokojną czernią dłonie złączyły się gratulował gościom. Po tym trzykrotnym salucie dłonie rozluźnił, jeszcze lewą skraj peleryny pociągnął jej ułożenie poprawiając, lecz później już z łagodnym uśmiechem na twarzy ruszył powolnym krokiem dalej. Trudno jednoznacznie orzec gdzie miał zamiar się udać. Szedł jednak po placu jakby w kierunku jednego z pałaców, przy tym co kilka kroków kierował oczy na zbierające się pary. To wszystko wydało mu się bardzo zabawne. Nawet gdzieś w tłumie spostrzegł osobę w stroju zupełnie nie pasującym do tego towarzystwa, a mimo to nikt się tym nie przejmował. Mogli teraz zapomnieć o wszelkich zmartwieniach i w tej krótkiej chwili zrównać się z dawnymi królami, książętami i magnatami. Zatańczyć w tym samym miejscu co oni, ten sam taniec, a przy tym zachować w pełni własną osobowość. Bez dworskich intryg, bez oszustw mających na celu zdobycie sympatii władcy bądź kłamstwo oczerniających rywali. Bez trosk, chociaż każdy z nich był jak pielgrzym, który wciąż wędruje mając ze sobą całość swych doświadczeń, radości i trosk. Ilu jednak nie miało nawet zamiaru myśleć o tym wszystkim. Woleli beztroski taniec. Słusznie! Każde jego spojrzenie, towarzyszący mu od dłuższego czasu uśmiech nie tylko nie były wypełnione ironią, a były od niej całkowicie wolne jak słonecznego blasku wolne jest nocne niebo.
Dopadł mnie mokrowłos ... zmiana planów
Feste
Zgodzenie się na decyzję ducha było, można powiedzieć, czymś co całkowicie zanegowało konieczność odpowiadania dwójce. Ludzie ci zostali natomiast postawieni przed niezwykłym faktem nagłego wyparowania, a raczej błahego zniknięcia, całej Feste. Nie pozostał nawet włos, który mógłby świadczyć o jej obecności. Toteż koteczek został uznany za ducha! Jakże paradoksalnie zważywszy, że prawdziwy upiór był właśnie przyczyną jej zniknięcia. Mogła się jednak zawieść gdy zamiast przestronnego, chociaż nieco brudnego zamczyska znalazła się w najzwyklejszym cmentarzu, a raczej byłby taki gdyby nie otaczające go "niebo". Ani jedna gwiazda nie świeciła na czarnym niebie. Horyzont nie posiadał nawet najmniejszego promyczka, a otoczonym ogromnym murem cmentarz zaprojektowany był tak aby nikt nie mógł wejść, ani wyjść.. Po prostu zabrakło bram. Teraz jednak nie dziwność miejsca jest najważniejsza. Zapewne nie zrobią wrażenia na Feste trzy ogromne grobowce, z których najbliższy ma drzwi o rzut kotem od leżącej biedaczki. Ogromne lwy-strażnicy strzegli jednak by poza nimi żaden kot czy człowiek nie znalazł się za blisko. Wydawały się być tak realne, że lada chwila gotowe rzucić się na nieuważnych podróżnych. Nie było jednak podróżnych, ani chłodu, ani ciepła. Było tylko takie dziwne uczucie ponurej pustki. Temperatura mogła wydawać się nawet pokojowa, choć każdy termometr pokazałby co innego. Wracając jednak do grobów, to dwa kolejne stały nieco dalej, jeden na prawo, drugi zaś dalej za tym, przed którym się znalazłaś. Poza nimi było pełno innych, lecz marmurowe krucyfiksy nie robiły takiego wrażenia i były raczej pospolite. Pytanie, które zapewne będzie interesowało koteczka to jak się tutaj dostała. Wszystko wydarzyło się niemalże natychmiast. Poczuła lekkie pociągnięcie dłoni, a chwilę później mogła ujrzeć tylko jakiś kamień, którego mignięcie było tak krótkie, że jakby nierzeczywiste. Następnie jakaś czerń i chyba oczy i w końcu ten zarośnięty korzeniami i mchem pomnik lustrzanej architektury pozbawiony drzew, zniczy czy kwiatów. Uderzyła brzuchem o ziemię, a głową o kamienne stopnie. W związku z tym, że nie poczuła przy tym nawet lekkiego bólu można śmiało stwierdzić, że już umarła.. chociaż jest to błędne i sytuacja jest znacznie bardziej złożona. Na rozważania nie było jednak wiele czasu gdyż już po chwili pojawił się "Głos" dobiegający z tyłu.
-Koteczek nie spadł na cztery łapki?
Ta sama kpina, lecz tym razem przystrojona w ciało, a raczej coś co było ciałem jeszcze kilka lat temu, teraz bardziej przypominało zwłoki. Skóra już niemal całkowicie zgniła, a oczów właściwie nie było. Nie przeszkadzało to, jak i również zły stan ubrania, w kpieniu z kota. Dziwny człowiek, który teraz lekko się pokłonił i powiedział
-Mów mi Głosie - wysunął na wpół kościstą rękę do Feste idąc w kierunku grobowca.
-Zapraszam do siebie - Jasno dał do zrozumienia gdzie mieszka, z drugiej jednak strony mógł być odrażających. Chociaż kot powinien się cieszyć, że wokół nie czuł żadnego zapachu. Właściwie to ta "normalność" była dziwna jakby apatia otoczenia. Pytanie jednak jakie skarby kryły się we wnętrzu grobowca?
Oirivin
Odpowiedź, która została udzielona wydawała się logiczna. Niestety Orivin, który ignorował otaczający go świat balu nie spostrzegł pewnej nieścisłości w swojej postawie. Chciał bowiem by nieznajomy jak najszybciej zostawił go w spokoju, a tylko wzbudził jego ciekawość swoim kłamstwem. Fałsz został ujawniony niemalże natychmiast, bo kto zdolny jest tańczyć w parach w pojedynkę? Nieznajomy uśmiechnął się tylko nieznacznie i poklepał Oirivina po głowie.
-Nieudolny kłamco mam dla ciebie pewną propozycję. Nie potrzebujesz czasem powiększyć swoich funduszy i wykonać dla mnie małą pracę?
Właściwie to nie łatwo stwierdzić jaki ma związek bycie oszukanym z zachowaniem nieznajomego, z drugiej zaś strony czy na pewno było to tak nieprzemyślane jak na pozór mogło się wydawać? Była też szansa na ciekawe zadanie, które może okazać się lepszym wyjściem niż opuszczenie balu nie zostawiwszy po sobie nawet jednego śladu.
Oleander
Nic... Będę łaskawy i nie doprowadzę Olka do płaczu koniecznością tańca bądź do kłótni z jakimś npc, która zakończy się wielką wojną!.
Miyuko
<Czyli nie będę tańczyć rozdział 3>
Dlaczego nieznajomy wybrał właśnie ciebie? Może przypadek? Może była akurat pod ręką, a może też z powodu nieodpowiedniego stroju zbudował o niej zupełnie mylne wrażenie. Nie ważne jednak czy to którykolwiek z tych powodów czy jeden z setki niewymienionych, nie zamierzał po prostu odejść. Na słowa odpowiedział w sposób wpisujący się w tory zbudowane przez Miyuko.
-Taki właśnie jest mój wybór i byłbym zaszczycony zgodą
Czyli nie powiedzieć dlaczego, a zachęcić do udzielenia odpowiedzi. Nawet by nieco zmanipulować biedną dziewczynkę wyciągnął przed siebie dłoń, a każdy wie, że jest tutaj wyjście niegrzeczne, czyli dłoni nie podać, bądź też uprzejme przyjęcie zgody. Z drugiej zaś strony niedaleko całkiem stał Orivin. Od tak właśnie z kimś rozmawiał, co mogłaś zauważyć. (Nie jestem podły!)
Bal! (Wspólne dla wszystkich poza Feste, które gdzieś tam w nicości bytuje, albo też niebytuje.. jak kto woli.)
Muzyka na krótką chwilę ucichła. Orkiestra wymieniła krótkie spojrzenia, zajęła się wzajemną pogawędką w krótkiej chwili gdy brzmienie nut było zbędne. Na samym środku, gdzie miał odbyć się taniec, można było dostrzec ustawiające się pary. Wciąż dochodzili nowi, lecz wielu jeszcze pozostało na obrzeżach i głównie ci mogli zauważyć pojawienie się Tyka, który spokojnym krokiem spaceruje wśród tych co odmówili tańca. Atmosfera ciszy przed burzą, którą w tym wypadku taniec, nakazywała pośpiech, lecz również oczekiwanie na pierwszy dźwięk, który wszystko rozpocznie.
(Mam suche włosy~! Idę spać.)Anonymous - 10 Styczeń 2012, 21:22 Vondur oczekiwała odpowiedzi. Kiedy ją otrzymała, skinęła głową i ukłoniła się.
-Jak panicz sobie życzy. Jednak gdybym była potrzebna, proszę mnie zawołać. Jestem Marie.-Powiedziała uprzejmie. Mimo tego, że niektórzy mogliby posądzić ją o kłamstwo, wyjątkowo była to prawda. Przedstawiła się imieniem nadanym jej po matce. Co z tego, że go zazwyczaj nie używała? Fakt jest faktem, więc nie skłamała.
Dziewczyna ponownie się ukłoniła, po czym odeszła. Zaczęła rozglądać się za kimś, komu jeszcze mogłaby pomóc. W sumie dziwne to było, bo przecież tak naprawdę nie chciała nikomu usługiwać, a mimo to nie mogła przestać. Wytłumaczyła to sobie tak, że po prostu wczuła się w rolę. A kto wie, czy nie naprawdę tak nie było?
Stanęła gdzieś z boku, gdzie świetnie mogła obserwować wszystko, co działo się na placu. Nie umknęło więc jej uwadze to, że na miejsce balu dotarła jeszcze jedna osoba. Uznała za dziwne to, że mężczyzna zaklaskał trzy razy, po czym zaczął iść w nieznanym kierunku. Po zaprzestaniu gry muzyków wywnioskowała, że pojawił się organizator. Wtedy zobaczyła pióra przy kapeluszu i skojarzyła fakty. Znała jedną osobę, do której takie zachowanie, taki ubiór i te pióra pasowały idealnie. Do tego bal, który dopełniał całości.
Uśmiechnęła się pod nosem. Więc pan Rosarium postanowił zaszczycić nędzników swoją obecnością? Wyjątkowa sytuacja. Tylko co z tym zrobić? Natychmiast zrozumiała, bo dotarła do niej jeszcze jedna rzecz. Jeśli to Tyk był gospodarzem, to on kazał jej służyć innym. Zmarszczyła brwi. Nie, tego nie mogła mu darować. Można było robić wszystko, mógł ją spalać ile chciał (choć bez tego też się obędzie), ale poniżać jej nie mógł. Dlatego też postanowiła coś zrobić.
Pierwsze co uczyniła, to zmieniła kolor swoich włosów. Postanowiła, że tym razem będą czarne jak smoła z białymi i turkusowymi pasemkami. Oczy też zabarwiła na czekoladowy brąz. Taki wygląd ją usatysfakcjonował, więc odrzuciła włosy i przybrała postawę pokornej służki. Dogoniła organizatora i stanęła przed nim.
-Witamy na balu. Jestem Marie. Przydzielono mi za zadanie służyć gościom i ich zabawiać. Czy mogę szanownemu panu w czymś pomóc?-Zapytała uprzejmie, kłaniając się przed Tykiem. Musiała udawać, przecież taki był jego rozkaz.Tyk - 10 Styczeń 2012, 23:29 Tyk zatrzymał się dopiero gdy ktoś przed nim stanął. Była to oczywiście Vondur, która tym razem przyjęła nieco inne imię, a nawet zabawiła się w małą zmianę wyglądu. Oczywiście najistotniejsze, czyli ubiór oraz twarz pozostały niezmienne. Warto za to zauważyć, że jak dziewczynka zachowała się jak mały robaczek, który jakby nie wiedząc o możliwości zguby skierował się w stronę światła, gdzie czekał go nieuchronny koniec. Tym bardziej w wypadku kogoś, kto dopuścił się licznych kłamstw w rozmowie z Tykiem, a wszystko wyszło na jaw całkowicie przez przypadek. Oczywiście nie stanowi to żadnego usprawiedliwienia dla arystokratki, co więcej jest nawet kamieniem, który przywiązany do nogi ciągnie na dno. Mogła liczyć, że Rosarium jej nie pozna, była na to nawet duża szansa, lecz czy ryzyko warte próby? Oczywiście biedna dziewczyna nie mogła wiedzieć, że o ile Agasharr może nie znać całej swojej służby, co jest niemal oczywiste w wypadku tak rozległych włości, to służba bez wyjątku wie kim jest gospodarz. Na dodatek niezmienny pozostał jej głos, którym przemówiła w sposób odpowiedni do jej aktualnej pozycji, lecz bardzo nietrafiony pod względem jej małej intrygi. Agasharr kątem oka spojrzał raz jeszcze na niemalże gotowych do tańca gości, po czym przeniósł swój wzrok na służącą. Nie patrzył na nią zbyt długo, właściwie nawet jego postój spowodowany jej pojawieniem nie był zbyt rozciągnięty w czasie. Kilkanaście sekund bezruchu, po czym znów ruszył w obranym już uprzednio kierunku. Oczywiście to krótkie mgnienie nie było pozbawione swych owoców, ani nasion, którymi były pytania. Spytał dlaczego, wiedząc kim jest, zwraca się do niego jako do jednego z gości. Po drugie czy też jest świadoma dlaczego właśnie taką wybrał dla niej rolę oraz jak wobec niej się aktualnie zachować. Były dwie możliwości. Pierwsza z nich, posłuszna początkowym planom zakładała krótkie upomnienie Marie (Marii?) i przypomnienie jej jaka była jej funkcja na balu oraz odesłanie do gości by ci mogli korzystać z niej by umilić sobie przyjęcie. Drugi głos zakładał zmianę początkowych planów, lecz zmianę, która była nawet użyteczniejsza niż pierwotny plan. Było bowiem zadanie, które pierwotnie miało zostać wykonane przez strażników. Tyle, że uzbrojeni ludzie w maskach, którzy dotąd stali na uboczu i obserwowali, nie byli najlepszymi kandydatami by kogoś subtelnie wyciągnąć z tłumu i przyprowadzić do gospodarza. Inaczej było ze zwykłą służącą, która mniej rzucała się w oczy i mogła być wzięta nawet za jednego z gości. Zatem, chociaż Tyk nie był pewny jej umiejętności, była ona dobrą alternatywą dla pierwotnego militarystycznego wypełnienia celów balu. Wiedząc już co ma zamiar zrobić ruszył dalej i jedynie krótkim słowem zwrócił się do Vondur.
-Idziemy
Na razie nie było potrzeby wyjaśniania jej czegokolwiek. Nawet, mówiąc to, nie spojrzał na nią, a już minął powolnym krokiem. Od tego czasu właściwie nie odzywał się do niej, bo jak sam uznał nie było sensu. Nie chodzi tutaj tylko o fakt, iż była teraz służącą i nie było sensu z nią rozmawiać. Właściwie była to rzecz całkowicie drugorzędna, o czym jednak biedactwo nie wie. Najistotniejszy był fakt, że Rosarium realizował teraz plan, a nie chciał o nim mówić zbyt głośno aby nie zepsuć ludziom niespodzianki. Nie bez znaczenia jest również fakt, że przeczuwał jak zła jest na niego Vondur, a on jej tutaj palić nie chciał. Łatwiej więc było wpleść swoją nić w jej przedstawienia, bo przecież w jego słowach ani gestach nie było nic co by wskazywało na znajomość dziewczyny. Traktował ją jak każdego innego sługę, a więc tak jak się przedstawiła. Mogła nawet biedaczka uznać, że naprawdę jej nie poznał po tej zmianie... Chociaż kto wie czy to nie jest prawda. W końcu takie same postanowienie mógłby przedsięwziąć wobec każdej innej osoby, która podchodzi o oferuje pomoc. Zresztą samo "Idziemy" wskazuje na fakt zmiany miejsca, w którym przeprowadzi się rozmowę, ewentualnie wyjaśnienia jakiej pomocy się oczekuje. Nawet nie było to pozbawione sensu, takie udanie się w inne miejsce, zważywszy, że przy wejściu, gdzie Tyk miał okazję zostać światełkiem dla ćmy, było sporo ludzi oraz ogólnie nie było to miejsce gdzie można by się bawić. Niektórzy wciąż jeszcze przychodzili, ledwie zajrzeli i na tym chcieli zakończyć przez odmienny gust czy też bardziej osobiste plany. Podsumowując Vondur nie miała podstaw aby uważać, iż Tyk ją poznał, chociaż nie oznacza to, że nie mogła tego założyć. Teraz jednak prowadził ją wciąż po skraju placu kątem oka przyglądając się ustawiającym parą i już będąc w połowie długości dawnego dziedzińca. Nim jednak przejdę dalej poczekam aż taniec się rozpocznie by Tyk chociaż rzucił okiem na tańczące pary. Zresztą nie śpieszył się, bal dopiero się zaczynał. Czasu pozostało wciąż więcej niż było to potrzebne.Anonymous - 12 Styczeń 2012, 16:45 Kłamca? Nie.. To wcale kłamstwem nie było. Po prostu nigdy nie tańczył z drugą osobą. Nigdy nie brał udziału w tańcach towarzyskich. Zawsze wymyślał coś samemu i zawsze odgrywał to sam.
Przymknął oczy, kiedy nieznajomy poklepał go po głowie. Poczuł się w tym momencie, jakby ten dawał mu do zrozumienia, jakim to jeszcze jest dzieckiem. A dzieci można łatwo wykorzystać do różnych celów. Cofnął się krok do tyłu, uważnie obserwując uśmiechniętą twarz mężczyzny. Było w nim coś ciekawego. Zawsze zastanawiał się, jak to ludzie mogą przez cały czas nosić ten uśmiech na twarzy? Co to dla nich znaczyło? Czy cokolwiek? Czy ukrywali co nim? Przecież nie każdy uśmiechnięty był sympatyczny, i nie każdy sympatyczny - uśmiechnięty.
Powiększać swoje fundusze musiał zawsze, w końcu musiał z czegoś żyć. Chwytał niemal każda okazję, która mogłaby się do tego przyczynić. A wbrew pozorom potrafił wiele, więc z wykonywaniem zleceń nie miał zazwyczaj problemu. Gorzej było z ich znalezieniem, gdy było się takim mizantropem.
Zanim zechciał się dowiedzieć, co to za zlecenie, spytał:
- Jak bardzo powiększyć?
Odpowiedź była już raczej jasna. Oirivin nie wybrzydzał szczególnie co do wynagrodzeń, ale za każdym razem wolał sprawdzić czy zadanie jest warte zapłaty i na odwrót.Anonymous - 12 Styczeń 2012, 19:47 Ściągnięta w nicość sprężyła się, rozczapierzając przy tym palce, ażeby się czegoś uchwycić. Nie było jednak niczego, co mogłoby posłużyć jej za punkt podparcia, a i ręka, z którą zdawało jej się, że momentalnie się zetknęła, znikła. Zamrugała na widok kamienia, a gdy już zamierzała przyjrzeć mu się uważniej, wyrżnęła w ziemię. Wyrżnęła to mało powiedziane, upadek na twardą glebę cierpiętniczo by zdzierżyła, lecz rąbnięcie głową o granit chyba przerastało jej wytrzymałość. Wypluła z siebie parę siarczystych przekleństw, po czym podparła na łokciach i umożliwiła oczom wodzenie po otoczeniu. Jęknęła cicho, już mając zamiar polecieć ochoczo w ramiona śmierci, gdy nagle zorientowała się, że paraliżujący ból był tylko... Złudzeniem.
Hm? Zdołała podnieść się do pozycji siedzącej, zaniepokojona. Uprzednio zamroczone spojrzenie odzyskało wreszcie ostrość, tedy wydedukowała, gdzie się obecnie znajduje. Wstała na chwiejących się niebezpiecznie nogach, niepomiernie zdziwiona ich nienagannym stanem, choć może i to należało do wytworów wyobraźni. Uszy i wąsy w tym całym zgiełku wychynęły na jej oblicze, to samo miało się z ogonem, spętanym pod sukienką. Odgarnęła sporą ilość włosów ze ślepi, w kąciku jej ust natomiast zadrgał cień uśmiechu, najprawdopodobniej niezbyt adekwatny do sytuacji. Uniosła głowę, wprawiając w ruch nozdrza. Z początku powieki Feste pozostawały na wpół zamknięte, rozwarły się jednak w zdumieniu, podczas gdy brwi zmarszczyły.
- Nie czuję... - poczęła do siebie szeptać w roztargnieniu, wciąż intensywnie węsząc - Niczego? - dokończyła oszołomiona, czując zrazu radość niemal równą euforii na myśl o woni śmierci. Pokręciła machinalnie głową, uznając to za zwyczajną niedorzeczność. W jej umyśle pojawiły się obawy, czy aby nie zatraciła węchu, ale odegnała je w trybie natychmiastowym. Zerknęła w górę, na niewzruszony nieboskłon, przeżarty na wskroś nieprzebytą czernią.
- Piękne. - Westchnęła cicho, upojona póty jej wzrok nie ześlizgnął się na ogrodzenie w postaci wysokiego muru. Prychnęła z niezadowoleniem, już zmagając się z wrażeniem uwięzienia. Istniały jednak inne rzeczy, które winna zbadać. Monumentalnym grobowcom przypatrzyła się nie bez ciekawości, strażnicze lwy bardziej zlekceważyła, resztę nagrobków ledwie musnęła kątem oka. Nic nadzwyczajnego, ot, typowy cmentarz. Gdzież jednak podział się...
Wzdrygnęła się mimowolnie na owe słowa, ale kiedy rozpoznała głos, wzruszyła jedynie barkami. Zadarła podbródek z krzywym uśmiechem.
- Zdarza się. Bynajmniej nie zawsze tak ląduję, jeśli to sugerujesz - wysyczała, szukając wzrokiem swego obiektu zainteresowania. Jakież to było pamiętne wydarzenie, stanie twarzą w twarz z właścicielem tej irytującej krtani, a raczej jej "owocu". Wyobrażała go sobie z lekka inaczej, mimo to i tak w jej oczach wypadał nieźle. Przysłoniła dłonią usta, tłumiąc parsknięcie śmiechem.
- Ale ty już zapewne nie spadasz, nieprawdaż? Po prostu się rozsypujesz - odparła po chwili z otwarcie kpiącymi zeń ognikami w ślepiach. Kiedy raczył się przedstawić, ponownie wydobyło się z niej westchnienie, wywodzące się stąd, iż najwyraźniej Głos nie miał zamiaru wyjawiać swej prawdziwej tożsamości. A może właśnie tym, czy też nim, był, Głosem?
- A więc mi możesz nadal mówić Kocie - w końcu maniery wymagały, aby także się przedstawić, toteż wolała pozostać Koteczkiem, chociaż wysoce możliwe, że Głos w swój fascynujący sposób poznał już jej prawdziwe imię, bądź w tymże właśnie momencie mógł je jakoś odczytać. Wysunęła również własną dłoń i po krótkotrwałym wahaniu ujęła tę podetkniętą przez rozmówcę, potrząsając nią z lekkim napięciem. Wbrew pozorom nie było ono spowodowane obrzydzeniem, lecz lękiem o to, czy zaraz resztki kończyny nie ułożą się u jej stóp wskutek delikatności kruszcu.
- Czytałam raz o wampirzycy mieszkającej w rodzinnym grobowcu - ach, te herezje o dziwacznych istotach, chyba karykaturalnych przedstawicielach ras z Krainy Luster ze świata ludzi, zwinęło się to i tamto... - Też masz tam dużo miejsca? - spytała, zbliżywszy się do progu głosiego domostwa. Faktycznie, rzut kotem (ufam, że sprawdzać tego w praktyce nie będziemy) od miejsca upadku białowłosej.
Zaczęła kołysać się trochę ociężale na piętach, oczekując cierpliwie na... Można nazwać to otwarciem drzwi? W każdym razie, badała wzrokiem jeszcze lustrzane groby, korzystając z czasu, który pozostał jej na podziwianie dworu, bo już niechybnie zbliżało się gnieżdzenie poza malowniczym swoistym ogródkiem, dla mieszkających tu trupów. A właśnie.
- Wybacz mi nietakt, jeśli łaska, ale... Jesteś aby trupem? - Strachy tak nie wyglądały. Miały normalne, nader ludzkie aparycje, z tego, co się orientowała. Spojrzała w oczodoły Głosu, jak zazwyczaj, ciekawsko, dość umiarkowanie, oraz pytająco. W rzeczywistości czerpała z tej czynności niesamowitą satysfakcję. Wreszcie mogła skończyć ubieranie drzewa w surdut i przystrajanie go oczami, czego pragnęła od rozpoczęcia konwersacji.Anonymous - 13 Styczeń 2012, 15:20 Niedaleko, przeszedł kolejny nieznajomy, który idąc wśród gości balu, sprawiał inne wrażenie. Wyglądał też na kogoś innego, niż zwykli uczestnicy zabawy. Najbardziej zadecydowały o tym konie na burgundzkim redingocie, czerń reszty ubioru, a także pewny krok, którym szedł do nieznanego jej celu, mijając inne istoty. Skromne oklaski, skierowane w stronę królika, muzyków, a na końcu również do gości, utwierdziły ją w swych przekonaniach. To właśnie musiał być gospodarz. Wreszcie zaszczycił swoją obecnością zgromadzonych.
Dziewczynie wydawało się, iż już gdzieś go widziała. Przypomnienie sobie, było jednak trudne. Ale po jakimś czasie, myśli same zaczęły kierować się ku poprzedniemu balu. To przypomniało jej o zaproszeniu do tańca.
Nim powróciła wzrokiem i myślami do Amrogia, natknęła się na coś.. znajomego. Kilkanaście metrów od niej, naprzeciw starszego, czarno odzianego mężczyzny, stał chłopak. Ten, którego niedawno goniła.
Oderwała od niego wzrok.
- Rzecz w tym... - szepnęła pochylając się w stronę Amrogio z pochylona głową - ..że... nie potrafię tańczyć!
Na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, odpowiednie do zaistniałej sytuacji. Ich właścicielka starała się nie pokazywać, ze jest jednocześnie zainteresowana kimś zupełnie innym. Dlatego nie często odbiegała gdzieś wzrokiem. Lecz gdy przyznała się do tej dość wstydliwej rzeczy, udała, ze zawstydzona ucieka od spojrzenia rozmówcy. W rzeczywistości spojrzała na złodzieja.Anonymous - 15 Styczeń 2012, 13:26 Ups, rzeczywiście, Vondur nie przewidziała tego, że jako gospodarzowi powinna okazać większy szacunek. I oczywiście nie uważać go za gościa. Za to niedopatrzenie została zganiona. Zniosła to bez słowa, jak to służąca. Co prawda już miała odpowiedzieć, ale stwierdziła, że ona nie chciałaby wysłuchać tłumaczącej się służki. Choć w niektórych przypadkach wymagała wyjaśnienia. Tak więc była w kropce, bo nie wiedziała, co jest od niej w tej chwili wymagane. Zdecydowała się odpowiedzieć, ale uprzedził ją Tyk.
Podreptała za nim, zaciekawiona. Nie wiedziała, dlaczego szła za nim, ale domyśliła się, że musiał mieć jakiś cel. Nie wiadomo tylko jaki, lecz była pewna, że dowie się o nim w odpowiednim momencie. A tą chwilę ciszy postanowiła wykorzystać, aby się wytłumaczyć.
-Przepraszam, że pana nie poznałam. Jest to niewybaczalne z mojej strony. Powinnam od razu rozpoznać pana wśród tylu gości, jednak każdy z nich jest ubrany bardzo podobnie. Proszę o wybaczenie mojego haniebnego błędu.-Powiedziała skruszonym głosem. Oczywiście wszystko to było kłamstwem, ale musiała się jakoś wymigać. Miała też nadzieję, że Rosarium jej nie poznał. Z każdą chwilą utwierdzała się w niej coraz bardziej, bo nic nie wskazywało na to, żeby odkrył jej oszustwo. Chociaż... Nadal miała ten sam głos i te same rysy twarzy. A co jeśli ją poznał, ale udaje, że nie, żeby tak była nadal pewna siebie? Wtedy dowiedziałby się, że ponownie go okłamała. A jeśli znał prawdę dotyczącą wcześniejszej rozmowy? Wtedy mogłoby być z nią naprawdę źle. Dreszcze ją brały na samą myśl o płomieniach, brr.
Szła dalej grzecznie za gospodarzem, już się nie odzywając, pogrążona we własnych myślach.Tyk - 15 Styczeń 2012, 16:55 Od dłuższego czasu, będąc zajęty sprawami balu oraz kilkoma istotnymi dokumentami, które mu przedstawiono całkiem niedawno, nie miał czasu na wspominanie i rozważanie o wizycie, którą miał okazję odbyć u swojej "siostry". Dziwna to istota.. naprawdę. Twierdzi, że go nie lubi, nasyła na niego łatwopalne straże, a kilkukrotnie zadaje sobie dużo trudu aby oświecić go nad tym kim dla siebie są. Nie mógł tego zrozumieć choćby dlatego, że on nie przepadając za kimś nie martwiłby się o stan jego wiedzy. Z drugiej zaś strony pokazała się całkiem ciekawa troska, aż musi ją odwiedzić jeszcze raz i lepiej zbadać sprawę. Najlepiej jednak z tym poczekać chociaż kilka dni, albo nawet lat ażeby nie skończyło się na oblężeniu dla jednej rozmowy. W końcu kto wie w jakim jest humorze biedna "siostra", może gotowa jeszcze jest uznać Tyka za swojego największego wroga? Tak pomyślał, lecz zmienił nagle drogę, po której poruszały się jego myśli. Oto właśnie zabrzmiały dźwięki melodii, która niczym wodospad spłynęła z balkonu na gotowe już do tańca pary. Krople strun przyćmiły spienione fale ludzkich rozmów i nadały ton krokom, które mieli stawiać tańczący. Jeszcze kilka niegotowych par pospiesznie zechciało dołączyć do tańczących. W tym czasie kilku niechętnych obserwowało całe przedstawienie. Inni natomiast mieli wyznaczone cele, do których dążyli i właśnie tutaj można wymienić Tyka. Szedł spokojnie i słuchał jak Vondur się tłumaczy. Przecież wcale tego od niej nie oczekiwał, a co więcej nawet nie słuchał tego co mówi. Dochodziły do niego słowa, to prawda, lecz nie przywiązywał do nich teraz większej uwagi. Nawet nie uznał odpowiedzi za rzecz potrzebną. Z drugiej zaś strony po krótkiej chwili ujrzał osobę, którą poznał, a raczej rozpoznał. Tak, to prawda, że widział go pierwszy raz w życiu, ale miał okazję oglądać zdjęcia we wspomnianych wcześniej dokumentach. Paradoksy nie opuszczają go na tym balu. Najpierw jego plany zostają ułatwione przez pojawienie się służącej, którą można wykorzystać do odnalezienia jednego z celów, a już po chwili jeden wpada prosto w łapki Tyka, który może osobiście zaprosić go do pałacu. Teraz właściwie mógł już odesłać Vondur ponownie do gości, lecz nawet o tym nie pomyślał. Jednie ruchem ręki polecił jej zbliżyć się na odpowiednią odległość i nieco ciszej, tak aby nikt poza nią nie mógł usłyszeć, powiedział jej takie oto zdanie:
-Udasz się do pałacu książęcego i zawiadomisz służbę, że mają się przygotować i niebawem przyjdę z gościem.
Oczywiście nie powiedział jej nic o tym gdzie ten pałac się znajduje. Uznał, że poradzi sobie w znalezieniu budynku, w którym niegdyś, jak głoszą legendy, mieszkali następny tronu. Z balkonu tego gmachu przemawiał królik, więc łatwo jest znaleźć, gdyby tylko wiedziało się, że chodzi o to miejsce. Rosarium jednak wyraźnie dał znak, że ma już odejść i nie zadawać pytań. Co najwyżej popyta strażników albo przypadkowych przechodniów. Musi się jednak śpieszyć aby czasem nie wbiec do budynku po Tyku, prawda? Teraz jednak białowłosy podszedł do bojącego się tańca Oleandra i delikatnym skinieniem głowy go powitał. Wkrótce też, nawet nie czekając na jego zdziwienie niespodziewanym powitaniem, wypowiedział pierwsze słowa:
-Oleander de Roitelette?
Właściwie na razie na tym by skończył, ale nie wypadało pytać kogoś o jego tożsamość, wyraźnie pokazując jej znajomość, a jednocześnie nie przedstawiając się. Toteż Agasharr po chwili, uśmiechnąwszy się lekko, dodał jeszcze drugą część powitania:
-Zapomniałbym się przedstawić. Nazywam się Rosarium, jestem gospodarzem balu.
Ta funkcja, pomimo, iż nie najbardziej zaszczytna najlepiej pasowała do obecnej chwili. Nie było sensu przedstawiać się w jakikolwiek inny sposób bo to mogłoby tylko Oleandrowi pomieszać w głowie. Tak mógł wierzyć, że wygrał jakąś nagrodę, bo przecież przestępców ścigają strażnicy, a nie gospodarz i raczej nie ma mowy o byciu miłym, a w tonie arystokraty nie było nawet kropli nieuprzejmości.
Dodane po 1 godzinach 20 minutach:
Miyuko
Kto wie czy nie lepiej byłoby przyjąć zaproszenie i mieć okazję potańczyć. Z drugiej jednak strony zbyt wiele interesujących rzeczy działo się wokół aby zajmować się tak błahą formą rozrywki jak taniec. Znacznie istotniejszy okazał się złodziej, który teraz jakby z kimś negocjował czy może raczej rozmawiał i tylko paranoiczny umysł nakazał szukać spisku w najzwyklejszej dyskusji. Był również Tyk, który był ciekawy choćby dlatego, że się pojawił. Już ta drobna nutka gdy zabrzmiała w powietrzu sprawiła niemałą zmianę i całkowicie przebudowała cały sens przyjęcia. Nie o tym jednak będziemy tu mówić, a o odmowie, która została przyjęta tylko łagodnym uśmiechem. Przez krótką chwilę mogło się wydawać, że pomimo braku, jak mogło się wydawać podstawowej zdolności, nie ma zamiaru się zrazić i chętnie powtórzy swoje zaproszenie. On natomiast zrobił inaczej. Lekko się ukłonił i przeprosił. Za co? Może planował coś co z góry musiało zostać obarczone jarzmem winy? Może po prostu za zaproszenie do tańca, które zostało odrzucone? Niezbyt można było go spytać bo wkrótce odszedł i zniknął wśród dużej grupy ludzi, którzy obserwowali tańczących. Za to można śmiało teraz napaść siebie! Choć w innej postaci.
Feste
Chociaż rzut kotem jest na pewno niezwykle interesującym zajęciem, które mogłoby nawet być dyscypliną olimpijską, to nikt przecież nie planuje go na cmentarzu, zatem nie ma strachu co do sprawdzenia wiarygodności nieomylnych słów MG. Nie ma też możliwości wyjścia, a przynajmniej nie jeśli głos nie wskaże jakiejś magicznej drogi, którą on sam podróżował. Mimo wszystko było to miejsce przyjemne. Pełne ciszy i trupów, które można było wykorzystać jako broń. Przykładem może być oderwana kość, którą uderzy się kogoś po głowie, czy też granaczaszki, których uderzenie jest niemniej bolesne od kul artyleryjskich. Same groby mają też właściwości bojowe, tym razem jako tarcze, albo nawet łódki gdy postanowi się płynąć na trumnach. Teraz jednak jedyne przed czym się trzeba było bronić to przed robakami, które mogły się zagnieździć w ciele Głosu. Głos typowym dla siebie głosem odpowiedział Feste na jej wytłumaczenie i jednocześnie pytanie.
-Nie zawsze? Zademonstrujesz mi zatem słynny upadek na cztery łapy? Rad byłbym go ujrzeć na własne oczy. Masz rację, nie spadłem. W końcu upadek jest niekontrolowany.
Później była chwila milczenia, gdy padło pytanie o miejsce. Jakby nie wiedział chwilę co odpowiedzieć rozejrzał się, aż w końcu takimi słowami wyjaśnił koteczkowi istotę sprawy.
-Jesteśmy w miejscu, gdzie nie ma miejsca. Zatem żadne ograniczenia miejsca tutaj nie panują i brak miejsca jest największym błogosławieństwem dla tego miejsca.
Trochę to wszystko skomplikowane, lecz ma jakiś, ukryty zapewne, sens. Z drugiej strony gdzie ona tak właściwie jest? Zainteresowała się grobowcami, ale czy spytała gdzie właściwie się znajduje? Może od tego trzeba było zacząć aby zrozumieć całą istotę problemu? Niestety spełniły się jednak obawy Feste i mogła ujrzeć jak na jej dłoni zacisnęły się palce, które zostały tam pomimo tego, że ich właściciel już stał przed drzwiami. Na pytanie czy jest trupem zaśmiał się raz jeszcze, po czym jakby nie wyglądał wcale na zmarłego odpowiedział.
-Ja trupem? Co za bzdura
Tyle tylko po czym otworzyły się drzwi i ukazały wnętrze. Wnętrze, które było dziwne. To co zwykle powinno być schodami wyglądało jak sklepienie romańskiego korytarza. miejsce gdzie powinno być sklepienie było jakby schodkami, które prowadziły w górę. No i pochodnie płonące w dół co dla ognia jest nietypowe. Lekki powiew wiatru, wyczuwalny jedynie po ruchu ubrań i w wypadku Feste jeszcze włosów towarzyszył korytarzowi jakby ten oddychał. Głos jedną ręką pokazał koteczkowi na środek, drugą zaś ujął jej dłoń tak jakby prowadził ją do tańca. Oczywiście zrobiła to sama tylko dłoń, gdyż sam właściciel stał zupełnie gdzie indziej. Nie znał on również jej prawdziwego imienia, lecz prawdę mówiąc wcale się nim nie interesował.
Oirivin
Nie oznacza to jednak, że byłby zdolny zatańczyć taniec w parach samemu. Z drugiej strony dobrze odgadł intencje człowieka, który dotknął jego głowy. To wszystko mogło okazać się nawet powodem do sprzeczki gdyby nie propozycja, która wyraźnie zainteresowała Oirivina. Odpowiedź, która padłą z ust nieznajomego nie wyjawiała wcale ceny zlecenia, lecz była czymś co mogło go zachęcić. Brzmiała tak:
-Otrzymasz zapłatę większą niż warty jest przedmiot, który masz mi dostarczyć.
Można zatem śmiało uznać, że jeśli jest to coś błahego, to w łatwy sposób zdobędzie majątek. W innym wypadku za jedno zlecenie będzie zdolny otrzymać niemałą fortunę. Jak jednak jest naprawdę i co kryje się za słowami nieznajomego? Oirivin miał jednak jeszcze jedno zmartwienie, a mianowicie ujrzał osobę, która go goniła przed przejście mostu prowadzącego na bal.
Anonymous - 16 Styczeń 2012, 23:41 / Ja uprzedzam, że ferie ze mnie wenę wypruwają. /
Teraz chyba wypada spytać, po cóż w tej sytuacji broń lub tarcza. Czyżby ktoś zamierzał atakować naszego biednego koteczka? Na razie na to nie wyglądało, podejrzliwe zerkał on jednak na otoczenie, jak gdyby zaniepokoiły go słowa MG, których wszelako nie słyszał, ale własne obawy i owszem, posiadał. Groby mogły się wydać błogosławieństwem, ale kluczenie między ściśniętymi nagrobkami nie należało do najprzyjemniejszych, wszelako jak z ziemi wychynie trupia łapa i rozczapierzy powykręcane palce... Ale nie o tym teraz myśleć, skoro nic nie zaszło i na razie nie zachodzi, pewno zdradliwie. Tymczasem zajęła się Głosem, który jak zwykle doprowadzał ją do swego rodzaju furii, czy to bezpostaciowo, czy to wręcz przeciwnie. Prychnęła z pogardą, dając do zrozumienia, że ani myślała specjalnie fatygować się na jakieś drzewo i się zeń niedbale rzucać, ażeby udowodnić, że nawet koty z domieszką krwi ludzkiej nie zatraciły zdolności lądowania. Co do dalszej części wypowiedzi, nie spodobało jej się, że tylko ona zmuszona była trafić do tego wymiaru na zbity pysk, a Głos spokojnie sobie stał cały czas.
Przybliżenie miejsca wydało jej się na poły groteskowe i zagadkowe. Bynajmniej rozmówca nie plątał się w zeznaniach, po prostu istota miejsca była skomplikowana, już zresztą to pojęła.
- Miejsce, gdzie nie ma miejsca - zastanowiła się na głos, trawiąc nieśpiesznie jego słowa. - Czyli jesteśmy nigdzie? - podsumowała po chwili ostrożnym tonem tłumaczenia Głosu, łypiąc na niego spode łba. Wtem wplótł jej palce we własne kościste i mimowolnie Feste skrzywiła się lekko. Zmrużyła tedy oczęta i odjęła wzrok od prawdopodobnie-trupiej dłoni, by ze zdziwieniem pomieszanym z dużą dawką konsternacji ujrzeć właściciela ręki nieopodal. Kończyny nieświeże, co? A może to wina pośmiertnego lub nie rozczłonkowania, niewynikającego z przyczyn naturalnych? Raczej nie byłoby taktownie napomknąć mimochodem o profanacji zwłok, następnie przechodząc to sedna. Rozmyślałaby jeszcze trochę, gdy nagle wypłynął na wierzch jeszcze jeden tajemniczy fakt.
- Nie jesteś? No więc kim? A może winnam spytać, czym? - wyrzekła z nutką podejrzliwości, o ile było to możliwe machając Głosowi przed pozostałościami nosa podobnym pozostałościami jego ręki, które to delikatnie kotka odważyła się wyswobodzić ze swych palców, nie bez grymasu obrzydzenia, prawdę powiedziawszy. Głos musiał blefować. Jeżeli nie był trupem, to niby czym takim, jednorożcem zmienionym w ciało w kwiecie rozkładu albo tym stworzeniem, które ponoć znajduje się u początku tęczy? Właściwie tego to nie sprawdzała. Jeśli poprzednie działanie zakończyła się sukcesem, wypuściła z uchwytu resztki wzmiankowanej kończyny, pozwalając z żalem, by upadły na ziemię. Jeszcze czego, skoro były zdolne do rozszczepienia Feste zapewne nie omieszka wcisnąć ich do kieszeni czy do wnętrza bucika, uprzednio wyjmując stópkę; w celach wiadomych, badań. W końcu ciekawość nie boli. Tak od razu.
Przyjrzała się domowi konwersatora z ciekawością, unosząc niemal zaraz brwi. Załamanie przestrzeni? Siedziba wywrócona do góry nogami? To było możliwe, w końcu na takie się już natykała, ale to chyba nie było to. Obdarzyła nieufnym spojrzeniem zarówno sufit, jak i podłogę, dostosowując się do ich ustawienia. Jej wzrok dłużej zatrzymał się na płomieniach pochodni. Urzeczony wyraz długo w nim gościł, w imię zastąpienia przez zdumienie. Co więcej, nie było to niedowierzanie, skądże, tylko zdziwienie.
Powiew wiatru nie pozostał u niej bez reakcji. Smagnięta nim, skuliła się lekko w sobie, podczas tego wieczoru, jeśli wciąż był wieczór, doświadczyła już uroków chłodu dostatecznie i nieśpiesznie jej było do pląsania choćby w zefirku. To rodziło mnóstwo pytań. Po pierwsze, gdzie się w końcu znajdowała? Przydałoby się ustalić. Skąd pochodził ten wiatr? Okien żadnych nie było, a nie wywodził się on z zewnątrz. Po trzecie, czym właściwie był Głos? I jakie jeszcze krył w sobie tajemnice... Zerknęła kątem oka na wspomnianego. Po kolejne, czemu tu nie mogło być ciepło? W sumie nic dziwnego, gdyby się okazało, iż zimno jest po prostu jej wyobrażeniem... Syknęła niedosłyszalnie dla nieuważnego ucha, poprawiając narzutę wolną ręką. No tak, druga była spętana przez... Głos.
Ślepia zawędrowały za niby-trupem, który znów oddalił się, zostawiając ją w dojmującej dezorientacji. Chyba się już w tym wprawił od początku ich znajomości. Wpijała się w trupią pierś bezlitośnie, następnie pokrewnie to czyniąc z łapskiem. Wzrok ich ani trochę nie krzywdził, więc chyba naturalne, że dalej sobie z nią pogrywano. Z niezadowoleniem machnęła ogonem, wyswobodziwszy go wreszcie.
Sposób, w jaki dłoń Głosu ją ujmowała, przywodził na myśl taniec, niemylnie zresztą. A skoro tak, to może mieli dostać się na sufit w znaczeniu prawidłowym, a w tym wypadku schodki nad głowami, tańcząc? To by było zabawne, a jednocześnie interesujące.Cariati - 26 Styczeń 2012, 12:06 Choć Savannah zdecydowanie należała do osób z nadmiarem energii oraz pewności siebie, chłopak sprawił że troszkę się speszyła. Rzadko kiedy rozmawiała z przedstawicielami płci męskiej niemalże w jej wieku. Zazwyczaj wtedy, troszkę się peszyła i po prostu zachowywała się bardzo sztywno, lub jak jakaś arystokratka a nie należała do tej społeczności. Może to się wydać dziwne że przy takich chłopakach była niezwykle nieśmiała, bo gdy spotykała dużych osiłków chętnie się z nimi droczyła. Trudno sobie wyobrazić jak dwunastolatka bije się z niemalże mężczyznami, więc zawsze te jej zabawy kończyły się ucieczką. Co prawda nie zawsze peszyła się przy jej rówieśnikach, ale tym razem zdecydowanie tak nie było. Chłopak jej się nawet podobał, a fakt że ma z nim tańczyć był nieco straszny. Mówiąc wprost, tancerka z niej jest marna. Rzadko tańczyła, a co dopiero tradycyjny taniec. Najprawdopodobniej jej jedyny taniec odbył się z Bobo, jej ukochanym misiem. Właśnie w tej chwili przypomniała sobie o biednym synku Bobo. Siedział teraz sam w domu, czekając aż Marie wróci zacznie się z nim bawić. Mogła go wziąć z sobą, ale totalnie zapomniała o nim gdy spieszyła się na bal. Bardzo tego żałowała, teraz będzie musiała go przepraszać. Gdy chłopiec ujął jej rękę, omal nogi by się pod nią nie ugięły.
Trochę poczuła jak drży mu ręka, przynajmniej wiedziała że nie tylko ona niezwykle się denerwuje. Czując jego rękę na talii wzdrygnęła się i popatrzyła na jego czerwone policzki. Widząc je promiennie się do niego uśmiechnęła po czym powoli przystąpiła do tańca. Nawet nie wiedziała co tańczy, ale szybko się uczyła. Krok po kroku, uważając aby nie nadepnąć na nogę chłopaka. Nawet dobrze jej to wychodziło dopóty nie usłyszała jak chłopak jej się przedstawia. Nadepnęła na jego prawy but, po czym szybko wróciła do tańca. Musiała się przedstawić, więc przestała patrzeć na jej kroki i spojrzała na Arsene.
- Mar... Savannah - szybko się poprawiła. Tak dawno nikomu się nie przedstawiała, a nie dość wygadałaby swoją wielką tajemnice! Nie chciała mu powiedzieć prawdziwego imienia, przynajmniej nie teraz.Anonymous - 28 Styczeń 2012, 14:58 /Choróbsko wstrętne mnie dopadło.
Idąc za Tykiem Vondur usłyszała muzykę. Ponownie zabrzmiała w powietrzu. Kątem oka zauważyła też pary, które teraz ustawiły się do wcześniej zapowiedzianego tańca. Co prawda część ludzi zdecydowała się zostać i ich obserwować, ale to właśnie tańczący byli bardzo interesujący.
Zaraz... Co? Arystokratka zganiła się w duchu. Powinna skupić się na własnym celu, a nie patrzeć na gości, którzy będą się bawić, podczas gdy ona musi pracować. Argh, ona im zwyczajnie zazdrościła. To było niedopuszczalne, żeby ona, Marie Elizabeth Zuzanne Odette Ursula von Fantome zazdrościła jakimś nędznym robakom, którzy mieszkają w nie wiadomo jakich warunkach. Chciała zadać sobie pytanie, dlaczego im zazdrości, jednak stwierdziła, że wymusi to na niej wiele egzystencjonalnych pytań i refleksji, na które niekoniecznie miała ochotę. Tak więc spokojnie szła sobie za Tykiem, aczkolwiek była trochę zamyślona.
Z tego stanu wyrwał ją gest mężczyzny, który niewątpliwie oznaczał, że chce on jej coś powiedzieć. Zbliżyła się i usłyszała intrukcje. Kiwnęła głową, a w niej zrodziło się kilka pytań. Jednak nie mogła ich zadać, bo pan kazał jej odejść. Została sama z tym problemem.
Skierowała się ponownie w kierunku tańczących wierząc, że pewnie tam znajdzie rozwiązanie problemu. Oparła się o ścianę i ponownie się zamyśliła, tym razem na nieco inny temat. Gdzie u licha miała znaleźć ten pałac? Cóż, zapewne był on ogromny i wspaniały, a biorąc pod uwagę bal i to, że Rosarium chce do niego przyprowadzić gościa, musiał znajdować się gdzieś w obrębie balu. Mimowolnie skierowała spojrzenie na balkon, z którego przemawiał królik. I wtedy ją olśniło - to mógł być ten budynek!
Poprawiła sukienkę i podreptała szybko w stronę pałacu. Musiała znaleźć się tam przed Tykiem, a przecież domyślenie się, że o ten budynek chodziło trochę jej zajęło. Nie mogła się jednak puścić biegiem, żeby nie przeszkodzić gościom. Poza tym duma jej na to nie pozwalała, ale ta już dawno leżała i kwiczała z bólu.
W końcu znalazła też i drzwi. Podeszła do ewentualnego strażnika.
-To jest pałac książęcy, prawda?-Zapytała, po czym nie dając odpowiedzieć kontynuowała:-Przysyła mnie gospodarz. Mówi, że służba ma się przygotować, gdyż niebawem przyjdzie z gościem.-Gdy skończyła, nadal stała przed strażnikiem. Musiała się upewnić, że dobrze trafiła. W końcu gdyby nie, musiałaby szukać od nowa.Tyk - 29 Styczeń 2012, 15:15
Vondur
Przy drzwiach pałacu stało dwóch strażników. Obaj w tym samym czarnym stroju i białych maskach na twarzy. Nawet nie drgnęli gdy Vondur pojawiła się przed nimi. Jej słowa przystrojone w patos muzyki spowodowały najpierw zdziwienie, wyrażone w krótkim spojrzeniu gwardzistów na siebie. Wkrótce jednak zrozumieli o istocie przybycia do tego miejsca biednej pogromczyni zombie. Jeden z nich opuścił swoje stanowisko wchodząc do pałacu, drugi zaś skierował się do biedaczki, której zadanie wcale się nie zakończyło. W jego słowach, pełnych żołnierskiej lakoniczności i oficerskiej stanowczości, można było usłyszeć nie więcej niż w treści słów. Żadnych ukrytych znaczeń. Nawet kropli która zaburzyłaby monotonię głosu.
-Zawiadomimy pałac, a ty udaj się do podziemi i powiedz, że mają natychmiast sprowadzić insygnia.
Oczywiście i tym razem nie miała okazji podyskutować. Nie to żeby strażnik dał jej jakkolwiek znać, że ma odejść, jednak gdy tylko skończył mówić przeniósł wzrok z dziewczynki na tańczące pary, które nieopodal właśnie w błogiej nieświadomości kroczyły po parkiecie umilając sobie wysoki ton swego marszu częstymi obrotami. Wszystko to tworzyło jedną harmonię jakby jedną było kierowane duszą chociaż złożoną z setek różnych i skrajnie różnych person. Vondur nie miała jednak okazji podziwiać piękna strojów, które zmieniły się już w jedną chmurę barwną poruszaną wiatrem wzruszonym przez szarpanie strun. Niestety ten świat musiał być zostawiony dla najstarszej części z ruinami dawnego zamku wzbudzającymi dziś tylko myśli o przemijaniu bądź niesmak wywołany zazielenionymi skałami. Było tam znacznie więcej strażników, którzy mogli zaprowadzić Vondur do podziemi gdzie musiała znów jak gołąbek pocztowy zanieść wieści.
Feste Biedactwo, ale miałem gorzej~!
Głos nigdy nie próbował być przyjazny dla towarzyszki. Można nawet wysnuć dość odważny wniosek o umyślnym zrzuceniu koteczka z dużej wysokości i przyglądania się jak ta próbuje zaprzeczyć niemożności przebicia muru głową. Nie udało się to jednak, co oznacza, że biedny kotek jest bezbronny w zamknięciu i niezdolny do niszczenia swego więzienia. Większy jest jednak problemem jeśli chodzi o umiejscowienie miejsca, które nie jest miejscem. Początkowo jednak nie odpowiadał. Właściwie zostawił to na sam koniec. Teraz wolał zaprowadzić ją do środka. Właściwie sposób jaki wybrał był mieszaniną wzniosłości gestów z ponurym, cmentarnym bezdźwiękiem. Nie było tonów odpowiednich, lecz była dłoń, która ponownie połączyła się z ciałem Głosu. Tak precyzyjne jakby była połączona z przedramieniem sznurkiem. Wystarczył jeden szybki gest po którym Głos porwał biednego koteczka do tańca. Takiego, który był obcy Feste. Nie znała kroków, lecz raczej była przymuszona do tego. Mogla widzieć jedynie obracający się wokół świat, który nie był światem. Wszystko trwało chwilę. Obrót. Kilka kroków. Jakby uśmiech na twarzy trupiej. W oczach dziwna przebiegłość. Pchnięcie i przekroczenie granicy. Wszystko zaczęło zwalniać. Wirujące nagrobki, rzeźby, krzyże, półksiężyce, płaskorzeźby i marmury z ziemią zniknęły. Na ich miejsce pojawił się korytarz i spiralne schody. Jakieś pochodnie i kości, które spokojnym krokiem schodziły do góry nogami po stopniach. Feste zaś spadała, jak się wydawało głową w dół. Może jednak taka naprawdę leciała w górę? Nieważne. Istotne jest jednak, że Głos postanowił w końcu się wypowiedzieć.
- Jesteśmy w miejscu, które nie jest miejscem.
przerwał i wszedł do jakiś drzwi. Później, nie wiadomo dlaczego wyszedł z zupełnie innych i kontynuował swoją wypowiedź spoglądając na spadającego, bądź wzlatującego koteczka.
-Dasz się zgończyć? Wracając jednak do wyjaśnień. Jesteśmy nigdzie indziej jak tylko w niebycie, a raczej miejscu, które jest nazywane niebytem przez wszystkich takich jak ty, czyli mieszkańców bytu.
Przerwał na chwilę po czym zszedł ze swych schodków i po prostu stanął obok wciąż poruszającej się w górę (bądź w dół) Feste. Również się przemieszczał, lecz tym razem wykonał ukłon, który zawstydziłby nawet dwór wersalski swym majestatem. Ostatecznie jednak wszystko zakończyło się dość zabawnie, bowiem głowa odpadła i uderzyła w brzuch koteczka po czym na wysokości kolan została złapana i założona jakoby jakiś kapelusz. Zmieniły się też resztki ubrań na styl arabski. Taki to saladynek się przedstawił w sposób inny niż sławnym już imieniem "Głos".
-Jestem lustrzanym ambasadorem w niebycie, a to jest właśnie ambasada, w której gościmy zagubione duszyczki z bytu.
Pomińmy fakt, że głos sam wrzucił tutaj biednego koteczka, który przecież nie musi się wcale obawiać Darkisiowych Nietworków prawda? Anonymous - 30 Styczeń 2012, 16:38 Vondur upewniła się, że dobrze trafiła, gdy jeden ze strażników wszedł do budynku. Miała więc już odejść, gdy podszedł do niej drugi. Nie ukrywała swojego zdziwienia, kiedy dowiedziała się, że ma pójść do podziemi. Cóż, widocznie dzisiaj dostała funkcję gońca. Nie miała wyjścia, jak tylko zejść pod ziemię.
No tak, tylko gdzie te podziemia miały się znajdować? O ile z budynkiem nie miała tak źle, bo było go widać, to z nimi mógł być problem. W końcu Odette nie zauważyła żadnej tabliczki ogłaszającej wejście pod ziemię. No a od tamtego strażnika chyba już nie miała się niczego dowiedzieć, uch. Czyli musiała poszukać kogoś innego.
Westchnęła i rozejrzała się. Po krótkiej chwili bezradności podeszła do najbliższego strażnika. Właściwie to podreptała, w końcu zależało jej na czasie, ale głupio było jej biegać pośród tańczących par. Miała wrażenie, że to po prostu nie przystoi.
-Dzień dobry. Czy mógłby mi pan wskazać drogę, którą mogłabym się dostać do podziemi? Konkretnie chodzi mi o wejście.-Zapytała, kiedy już do niego dotarła i się ukłoniła. Warto było uprzejmie rozpocząć rozmowę, nawet jeśli na co dzień przeganiała takich jak on z kąta w kąt. W końcu dzisiaj była niewiele więcej warta, niż on, jeśli nie mniej. Tak więc zostało jej pokornie czekać na odpowiedź.Anonymous - 31 Styczeń 2012, 17:24 / Przegapiłeś punkt kulminacyjny mojej weny i nie jestem zdolna wykrzesać ci nawet ciut wodolejstwa.
Wyglądała na szczególnie zaniepokojoną. Och, kotka była dość płochliwa. Teraz jednak Głos przez krótką chwilę milczał, a wcześniej był nadmiernie rozmowny. Ręka jakoś zdołała się scalić z resztą ciała, co naszej białowłosej zbytnio nie udobruchało. Niby nie był trupem, tak? W zasadzie też by tak chciała, kończyny swobodnie i bezproblemowo łączące się z powłoką cielesną, czy raczej w tym wypadku zwłokami... W każdym razie, wtem wciągnięto ją w taniec. Nie to, żeby nie lubiła tańczyć, ale w tej sytuacji wydało jej się to wyjątkowo nie na miejscu i mogło tylko świadczyć o większych uszczerbkach na zdrowiu psychicznym nadgniłego towarzysza, który rzucał się razem z nią w tę osobliwą otchłań; stąd też na jej twarzyczce wykwitła wpierw dezorientacja, a potem konsternacja, wynikająca z jakiegokolwiek bliższego kontaktu ze stworzeniem na kształt umarlaka, wymieszana z umiarkowanym zaciekawieniem. W końcu zaczęła się wyrywać. Nogi zaczynały jej się plątać i owocnych efektów nie osiągała, jednakże nie ustępowała. Co to był za pokrętny taniec? Znany tylko istotom pokrewnym Głosowi? Przed wytrzeszczonymi ślepiami wirowały jej tysiące barw, choć większość tyczyła się raczej lawirowań wśród odcieni ciemniejszych.
Cholera. Raptownie pod jej nogami i naokoło poczęły się walać zgoła odmienne rzeczy, arsenały rozbrykanych kości i pochodni. Bardzo jej się to nie podobało, oj, szalenie. Owa chwila rozciągała jej się na nieznośne godziny męczarni.
I znów to bezwładne spadanie. Mogło się nasunąć wodolejne pytanie, czyż Alicja z Krainy Czarów nie doświadczała podobnych wrażeń. Było tylko troszeczkę istotnych różnic. Pierwsza to sprawa białego królika, za którym Alice podążyła całkiem dobrowolnie - tutaj obrazował się on jako trupio-podobne-bliżej-nieokreślone-coś-jeśli-wierzyć-zaprzeczeniu-w-kwestii-umarlaczej-bytności, no i Feste została zaciągnięta siłą. Druga to z kolei krajobraz, cmentarzyk i tak dalej. A trzecia? No tak, sama pannica się zowieć Alicją prawa nie miała. Ale marnie idzie mi dziś to pisanie.
Jak na złość, stan Głosu pozostawał nienaruszony. Właściwie ona też chyba żadnych obrażeń nie odniosła, lecz faktem pozostawało, iż wciąż tkwiła w powietrzu i wznosiła się lub opadała, mimo wiadomych zalet te opcje jakoś nie zyskały jej przychylności. Wolała znajdować się na twardym gruncie. Kotom nieczęsto zdarza się wisieć w eterze.
Nadszedł głos Głosu. Całe szczęście, że nie przywiązywała wielkiej uwagi do swej paskudnej sytuacji, pozwoliło to jej wysłuchać przebiegłego umarlaka.
- Tyle już wiem! - zawarczała, starając się śledzić go wzrokiem. Można by polemizować przy tym, czy dało się to uczynić, czy też nie bardzo w jej pozycji, ale mniejsza.
Pary drzwi, wraz z przemykającym między nimi truposzem, przywiodły jej na myśl Las Drzwi. Czemu nie pomyślała o tym, żeby wziąć ze sobą tego rozochoconego Grimm'a? Przynajmniej mógłby dać jakiś upust jej złości w postaci wpicia ostrza w puste miejsce po oczodole u Głosu. Już nie kłopotała się jego słuchaniem.
W jej brzuch uderzyło coś z impetem i jęknęła cicho, gdy odkryła, że było to nic innego jak ta parszywa głowa.
Nie pojmowała słów rozmówcy. Lustrzany ambasador, sama ambasada? Kraina miała mnóstwo tajemnic, ale myślała, że nie zamknęła się w swoim świecie na tyle, by nie wiedzieć o czymś takim.
- To ty mnie tu zgubiłeś! - wykrzyknęła oskarżycielsko, a strzępy feścianych nerw zdawały się pulsować złowieszczo.
- Chcę trafić na ziemię! Na ziemię, na ziemię! - zażądała stanowczo, niczym naburmuszone dziecko. W jej głosie tlił się wręcz nadmiar pretensji. Nie zawahała się przed ostentacyjnym wyrażeniem swej złości. Kręciło jej się w głowie, a przed ślepiami migotały ciemne i jasne plamki. Dobra, więcej nie wyskrobię, wyjdzie jeszcze gorzej.
- I co to właściwie za ambasada, hm? - zawołała, zgrzytając ząbkami.Anonymous - 31 Styczeń 2012, 17:52 No, czyli Savannah była całkowitym i kompletnym przeciwieństwem Latarnika. Jego można by prędzej nazwać "angielską flegmą", do tego jeszcze nieśmiałą i chorobliwie wrażliwą. O, tak, bardzo łatwo było w nim wyzwolić jakieś silne emocje, a tym bardziej doprowadzić do płaczu. Nie wspominając już o tym, że tak bliska obecność różowowłosej go peszyła. Na taką odległość mógłby ewentualnie odważyć się zbliżyć do swojej pani, ale do nikogo więcej. W życiu. Prędzej umarłby ze wstydu, zanim jeszcze zdążyłby zrobić coś takiego. A nie zdążyłby, bo by się nie odważył. Proste.
Chłopak zauważył ustawiające się pary i tanecznym krokiem poprowadził dziewczynę w tamtym kierunku. Przy okazji odwzajemnił jej delikatny uśmiech, co w połączeniu z jego zaczerwienionymi policzkami musiało wyglądać co najmniej uroczo. Na nadepnięcie na nogę właściwie nie zwrócił uwagi. Zbyt dużo razy podeptał Eurydykę przy próbach tańca, a widząc, że ona nic sobie z tego nie robi, stwierdził, że jemu, jako słudze, nie przystoi w takich sytuacjach się złościć. Cóż, panienka była dla niego prawdziwym autorytetem.
- Miło mi panienkę poznać. - znowu uśmiechnął się lekko i przystanął, ustawiając się wraz z dziewczyną w rządku par gotowych do tańca.