Mari - 10 Listopad 2016, 00:31 Naprawdę miło jej się spędzało czas w towarzystwie Daniela i jego rodziców. Nigdy tak naprawdę nie zaznała ciepła rodzinnego. Tym bardziej więc się cieszyła, że może czegoś takiego doświadczyć.
Nie zjadła wiele, raptem kilka naleśników, ale uśmiechała się widząc jak ochoczo Kess wraz ze swoim ojcem pochłaniają kolację. Naprawdę mocno ją to uradowało.
Na komentarz pana Kesslera odpowiedziała tylko uśmiechem. Lekko się zaśmiała gdy spojrzał na swojego syna i dokończył swoją myśl. Domyśliła się, że miał na myśli Daniela, mówiąc, że jest o wiele bardziej pracowita, niż większość ludzi.
Zaprała się do pracy, chciała odgonić od siebie złe myśli. Zaskoczyło ją, gdy Daniel złapał ją za rękę. Jakby coś od niej chciał. Szybko jednak uciekł. Pewnie po to by uciec od przykrego obowiązku, sprzątania po kolacji. Uśmiechnęła się pod nosem i dokończyła swoją pracę. W międzyczasie trochę podsłuchiwała trochę wesołą rozmowę, jaka toczyła się w pokoju rodziców. Trochę jej się smutno zrobiło. Sama nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. Udało jej się jednak opanować. Szybko uporała się z naczyniami, jednak jeszcze trochę posiedziała w kuchni aby poukładać wszystko na swoje miejsca. Zastanowiła się też co by można zrobić następnego dnia na śniadanie, tak by Daniel mógł pełen sił iść na te wybory.
Z zamyślenia wyrwało ją oburzenie młodego Marionetkarza. Poszła więc do niego do pokoju i zapukała niepewnie do drzwi. Jeśli nie miał nic przeciwko, weszła do środka i zamknęła ostrożnie za sobą drzwi. Spojrzała na chłopaka niepewnie i po chwili zaśmiała się cicho - czyżby ktoś tu miał tremę? - przysunęła sobie drugie krzesło i usiadła obok niego. Zauważyła, że Daniel naprawdę się denerwuje. Chwyciła więc go za ręce i jeśli trzeba było to siłą odwróciła go w swoją stronę i chwyciła go delikatnie za ramiona. - spokojnie, poradzisz sobie - uśmiechnęła się do niego uspokajająco - powiedz mi co chcesz powiedzieć, razem coś wymyślimy dobrze? - jeśli Daniel nadal miał problem aby coś wymyślić zastanowiła się. Postawiła go siłą nawet na nogi i zaczęła go ustawiać jak powinien stać. Wyprostowany, w lekkim rozkroku. Głowa lekko uniesiona do góry. Ustawiała go jak profesjonalista. Tak by jego własne ciało mu nie przeszkadzało w tym. Jeśli nadal był spięty, podeszła do niego i dała mu delikatny całus w policzek, jeśli chłopak chciał więcej, odsunęła się z chytrym uśmieszkiem, mówiąc, że musi sobie na to zasłużyć - zapomnij o tym ile osób będzie Cię słuchać - uśmiechnęła się lekko zarumieniona - rozluźnij się i spróbuj powiedzieć tak sam od siebie....spróbuj mnie przekonać, że nadajesz się na przewodniczącego - uśmiechała się do niego cały czas. Starała się uspokoić, namówić do tego aby zapomniał po co tam jest. Po prostu powiedział to co chce przekazać.
Jeśli nadal był zdenerwowany i niepewny, chwyciła w łapki jego twarz i spojrzała mu spokojnie w oczy - mnie uspokoiłeś jak wróciliśmy do domu po ... - nie dokończyła - to co mi powiedziałeś, naprawdę mi pomogło - uśmiechnęła się do niego - przekazałeś mi, że muszę się ogarnąć, spróbuj to samo zrobić z tą przemową. To przecież nic wielkiego.
Przez najbliższą godzinę czy nawet dwie, Mari instruowała Daniela jak powinien mówić, uczyła go jak powinien się poruszać, w jaki sposób modulować głos. Była bardzo cierpliwą nauczycielką, choć zdarzało jej się pacnąć go łapą po głowie. Niezbyt mocno, tak tylko aby go upomnieć.
W pewnym momencie jednak oboje poczuli się zmęczeni, a Mari widziała wielkie postępy w przemowie Kessa. Starała się go motywować ile się da. Pomagała mu w dobieraniu najlepszych słów. Nie pozwoliła mu jednak ani na moment usiąść. Sama spisywała jego słowa na kartkę i na koniec podała mu ją, by przeczytał to kilka razy tak jak go uczyła. Sama czasem mu też to prezentowała.
Widząc jednak, że Daniel ma już problemy ze skupieniem się, dosłownie wyrwała mu kartkę z rąk i złożyła ją. - kartka idzie ze mną, a Ty idziesz spać - powiedziała poważnie. Domyślała się, ze jeśli zostawi mu kartkę w pokoju to ten nie pójdzie spać - musisz się wyspać, aby zrobić jutro dobre wrażenie na kolegach! - Mówiła lekko władczym tonem, nie znoszącym sprzeciwu.
Jeśli Marionetkarz nadal bał się spać sam, zaproponowała, że zostanie z nim póki nie zaśnie. Zaśpiewała mu również kołysankę, by łatwiej mu było odejść w objęcia Morfeusza.
Gdy chłopak zasnął, pocałowała go jeszcze raz w policzek i cicho przeszła do swojego pokoju. Jeśli spotkała jego rodziców, życzyła im dobrej nocy i zniknęła za drzwiami. Tam przebrała się szybko i położyła do łóżka. Nie poszła jednak spać. Leżała jeszcze długo, bawiąc się sztyletem. W końcu jednak poszła spać.
Nie pospała jednak długo. W nocy męczyły ją koszmary. Jedne dotyczyła jej poprzedniego życia, życia w niewoli inne zaś skupiały się na Salemie i tym co się z nim stało. To, że rodzice Kessa wspomnieli o trupie w parku wcale jej nie pomagało.
Wstała wcześnie rano. Słońce zaczynało dopiero wstawać, a w domu było cicho. Mari wiedziała jednak, że nie da rady zasnąć. Przebrała się więc i wyszła do kuchni, grze przygotowała dla wszystkich domowników, pożywne śniadanie oraz kawę i herbatę. Kończyła je przygotowywać, akurat gdy państwo Kessler, postanowili rozpocząć już swój wolny dzień.Kessler - 10 Listopad 2016, 01:13 Siedział przy biurku, wpatrując się to na nie, to okno będące w pokoju. Miał pełny brzuch. Cholernie trudno myśli się z pełnym brzuchem, gdy ma się jeszcze w ustach wspaniały smak naleśników z dżemem. Oh, mógłby je jeść ciągle i ciągle! I właśnie to przeszkadzało mu w wymyśleniu sensownych sformułowań na jutrzejszy dzień. Dlatego tak się frustrował. A gdy dołożyć do tego cały ten stres i to, że jest już późny wieczór, bowiem trochę się zagadał z rodzicami, jak i przy kolacji, to wyjdzie nam o to obraz Kesslera, siedzącego akurat na swoim krześle. Nie bał się kląć. Mimo że w domu nauczono go tego, aby nie używać wulgaryzmów - bo zawsze napotykał na dziwną minę rodziców, jakby powiedział coś bardzo niestosownego (istotnie!) - to teraz sytuacja była skrajnie inna. To było jak przygotowanie się do walki. A on nie dość, że w ogóle nie zaczął, to jeszcze miał bardzo mało czasu, by zacząć. I jeszcze to pyszne jedzenie, mm!
Łupnął w stół, aby wybudzić się z rozmyślań.
I w tym momencie weszła do niego Mari. Patrzył otępiale na kartkę papieru, gdzie było zapisane parę linijek, przy czym wszystkie poza dwiema były skreślone. Następnie przeniósł wzrok na Mari, ale nie ruszał się resztą ciała. Zobaczył, jak podchodzi do niego, bierze krzesło i siada obok niego. Zrobiła coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Złapała go za ręce. W tym momencie poczuł pewne... nadejście przyjemnego ciepła. Stres nagle uszedł, a on skupił się na tej siedzącej przed nim, uroczej dziewczynie. Początkowo chciał cofnąć ręce, gdyż nie przywykł do takiego dotyku, ale stwierdził, że w sumie jest on miły. Dlatego uległ jej i nie stawiał oporu. Poczuł też, jak każe mu swoimi ruchami obrócić się w jej stronę, następnie poczuł dotyk jej rąk na swych ramionach, co zelektryzowało i zauroczyło go zupełnie. Naprawdę, co warto powtórzyć, nie zwykł do tego. Dlatego pierwszy raz wywołało to u niego dziwne... odczucia. Szczerze - bardzo trudno je określić, ale były one na pewno przyjemnie. Daniel trochę zaniemówił i patrzył otępiałym wzrokiem na dziewczynę, czekając na dalsze ruchy. Był, jak to mówią Brytyjczycy ze Świata Ludzi - speachless.
Patrzył na nią i mimo że zaczęła do niego mówić, ten za bardzo nie rozumiał o co chodzi. Sytuacja była dla niego zbyt miła i urocza, aby cokolwiek w niej zmieniać. A ona nagle każe mu ruchem swych rąk wstawać! Po chwili nauczała go, jak powinien stać, aby dobrze wyglądać, jak powinien gestykulować. Cały był taki jednak jakiś nieobecny i troszkę spięty zarazem; dostał więc od Mari całusa, co porządnie go pobudziło, a cały się zaczerwienił.
- Jej... - wydał z siebie tylko ten dźwięk, pozostając w ciągłym szoku i oniemieniu. Stwierdził szybko jednak, że powinien się ogarnąć i postępować wedle instrukcji Mari. To cmoknięcie pogrążyło go, ale zarazem dało odskocznię jak u narciarza. Dlatego póki co nie potrzebował dalszych instrukcji, zaczął głęboko myśleć, lekko odsunął się od Mari i chodził po pokoju, aby wymyślić jakiś sposób, jakąś frazę, którą mógłby zacząć. Drapał się po brodzie, szedł w to i we wtę, aż przystanął.
- No dobra, chyba coś mam. Nie powinienem się tak stresować, mamy trochę czasu.... - stwierdził, a w towarzystwie tej dziewczyny stres zupełnie już uleciał. Zaczął więc układać kolejne słowa, zdania, przekładając je na większe części swojej wypowiedzi. W międzyczasie Dachowiec uczył go, jak powinien się poruszać i jakim tonem mówić. Przez sporo czasu. Upominała, intonowała i mimo że nie zawsze Daniel potrafił dobrze naśladować swoją nauczycielkę, to po paru pacach i powtórkach w końcu osiągnął zamierzony efekt. Coś z tego zaczęło wychodzić.
Po tym godzinno-dwugodzinnym wysiłku poczuł się wreszcie zmęczony. Strawiło mu się co nieco, był też bardziej pewny siebie po tym wszystkim, stres uleciał, a to wszystko złożyło się na zmęczenie. Zrobił dziś mniej niż Mari, ale czuł się już na tyle zmęczony, że trochę nie wiedział, o czym już mówi. Jego koleżanka zauważyła to i w pewnym momencie zabrała mu kartkę, na co Kessler zareagował lekko opóźnioną reakcją. Popatrzył na nią i wsłuchał się w jej słowa. Był już tak zmęczony ciągłym chodzeniem, mówieniem i myśleniem na przemian, że miał po prostu ochotę położyć się spać. Przeklęty cukier!
Potem usłyszał po raz pierwszy jej władczy ton. Zawsze była taka wystraszona, niewinna, skromna, cicha. A teraz... po tylu godzinach nagle jakby stała się inną osobą. Wczoraj wieczorem pochylona, zgarbiona mówiła do Kessa per paniczu, a teraz nawet stać ją na ton przypominający władczy. Zrobiło to na nim wrażenie. Poczuł, że traci nad nią kontrolę; sam nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Na pewno jej talenty przydadzą się Danielowi... w wielu sytuacjach. Jak w przygotowaniu przemowy.
Stwierdził, że w sumie położy się już spać. Życzył Mari dobrych snów i bezceremonialnie położył się na łóżku w swoich ubraniach. Nawet nie zdjął spodni ani bluzy. Niby wcześniej drzemał, ale nie był to pełnoprawny sen. Coś musiało mu się wtedy śnić, co nie pozwalało mu się w pełni wyspać. A teraz, tutaj, na tym łóżku sobie odrobi. Gdy zamknął oczy i powoli odlatywał, poczuł jeszcze dotyk ust Mari na swoim policzku, co spowodowało, że zrobił się dosyć ciepły. Milej znacznie mu się leżało w tym łóżeczku, jeszcze lepiej wchodziło mu się w świat snu. Rzucił jeszcze ciche, podobne mruknięciu "dobranoc" i odleciał zupełnie.
Mari idąca do swojego pokoju nie zdołała już napotkać państwa Kesslerów - spali głęboko w swojej sypialni. Można było posłuchać nawet pochrapywania, prawdopodobnie czynionego przez ojca Daniela.
Mari istotnie wstała wcześniej od rodziców Daniela, którzy chyba bardzo potrzebowali dłuższego niż zwykle snu. Byli w jeszcze lepszych humorach niż wcześniej; dodatkowo byli jakby żywsi i pełniejsi energii. Widać było, że odpoczynek dobrze im uczynił. Tata leżał na swoim łóżku i czytał jakąś gazetę, mama zaś pomogła Mari w przygotowaniu śniadania.
Młody wstał w końcu, w pełni wyspany. Poczuł, jak to jest miło spędzić noc. Chyba też nic strasznego mu się nie śniło, ponieważ wybudził się pełen energii, wigoru i chęci do działania. Oczywiście gdy przypomniał sobie o tym, co go dzisiaj czeka, lekko się zestresował i nie miał jednak ochoty do końca opuszczać swojego pokoju. Jednak stwierdził, że pracował nad sobą i powinien zadziałać. Ogólnie rzecz biorąc poszedł pod prysznic, odświeżył się, zmienił ubrania na nowe, a następnie wszedł do kuchni, gdzie napotkał dziewczyny. Kątem oka, zanim jeszcze wszedł, zobaczył ojca leżącego w ubraniach, czytającego lokalny dziennik.
- Jak się spało, moje drogie? - rzucił, wyciągając się mocno, podnosząc ręce wysoko do góry. Mama zawsze wtedy patrzyła na niego, gdyż widać było wtedy wyraźnie, jak bardzo Daniel rósł. Mimo piętnastu lat osiągnął wysoki wzrost. Rodzice mieli wrażenie, że od kiedy ukończył te magiczne lat piętnaście, to zaczął znacznie przyspieszać w rośnięciu. A gdyby dodać do tego fakt, że widzieli go realnie raz na 2-3 dni, to mogli widzieć pewną różnicę. Dla Mari raczej nie było to widoczne, z tego względu, że znali się niewiele.
W końcu wszyscy usiedli przy stole, trochę jak przy wczorajszym ustawieniu i zaczęli jeść śniadanie. Rodzice patrzyli po sobie z uśmiechem na ustach i nieskrywaną radością. Byli w jakoś podejrzanie dobrym humorze. Byli też niecierpliwi i troszeczkę nieobecni, jakby czekali, aż młodzi skończą jeść i ruszą w stronę szkoły.
- To kiedy wychodzicie? Kiedy masz... - zapytał ni stąd, ni zowąd ojciec.
- Ah, już, zjemy, poczekamy chwilę i wychodzimy. Do szkoły. Czas na wybory! Mari tak mnie przygotowała wczorajszej nocy, że jestem gotów, jak hoho! - wszedł w słowo i odrzekł entuzjastycznie Kessler. Nie trzeba mówić, że rodzice na tę uwagę zareagowali próbą ukrycia śmiechu. Daniel chciał w rewanżu spytać o coś, w rodzaju "ale o co wam chodziii?" - ale powstrzymał się i zaczerwienił, bo chyba zrozumieli jego słowa nie tak, jak powinni.
Gdyby Mari miała jakieś pytania, Daniel z pewnością na nie odpowie. Rodzice jednak byli jakby zajęci troszkę sobą, troszkę śniadaniem i nie zwracali aż takiej uwagi na młodych.
Po śniadaniu matka zapowiedziała, żeby Mari w ogóle nie tykała naczyń, że wszystkim się zajmie. Życzyła też Danielowi szczęścia i powodzenia. Ojciec również.
Daniel skoczył do swojego pokoju, założył płaszcz i wyszedł przed dom. Poczekał, aż Mari zrobi to samo.
Następnie, gdy już wyruszyli w stronę miasta, trochę zestresowany, zastanowił się nad możliwym przebiegiem elekcji. I tego, co zrobi Mari.
- Yyym. TO jaki mamy plan na za chwilę? No wiesz... niby znamy się ze szkoły, ale nie wiem, czy ktoś tam cię pozna. Co możemy zrobić, hum? Przecież tak cię nie zostawię. - zapowiedział Daniel i nagle zatrzymał się na środku drogi. Tak jakby mieli ustalić plan. Z jednej strony czuł jej wsparcie i przywiązał się do jej obecności, z drugiej - nikt przecież jej w środku nie pozna; pojawią się pytania; wybory nie były uroczystością na tyle ważną, by sprowadzać do szkoły członków rodziny. Były raczej wewnętrzną sprawą placówki.Mari - 10 Listopad 2016, 09:09 Mari była tego ranka trochę nieobecna, jakby zamyślona. Jednak nie w taki sposób jakby się zakochała, raczej jakby ją coś martwiło albo próbowała coś rozgryźć. Dlatego też poza krótkim "smacznego", rzuconym w kierunku domowników, praktycznie nie odzywała się w trakcie śniadania. Zauważyła jednak dobre humory rodziców, na co uśmiechnęła się lekko. Pewnie chcą trochę pobyć sami pomyślała. Zaskoczyło ją obwieszczenie Daniela, że Mari przygotowała go do przemowy. Lekko się zarumieniła, jednak nie dlatego, że można było ich tym bardziej uznać za parę czy coś w tym rodzaju. Po prostu nigdy z taką pewnością nie mówił o tym, że mu pomogła.
Nie zjadła za wiele. Jakoś nie miała apetytu, wymówiła się jednak, że podjadła troszkę w trakcie przygotowywania śniadania, zanim jeszcze rodzice Daniela wstali. Oczywiście było to kłamstwo ale miała nadzieję, że nikt nie będzie drążył tematu.
Po śniadaniu, pozbierała od wszystkich talerze i chciała zająć się ich zmywaniem. Zaskoczyło ją, że ma tego nie robić. Nie opierała się jednak. Poszła jeszcze do swojego pokoju. Dziś założyła koszulkę na ramiączkach uznała więc, ze ubierze też sweterek, gdyż zaczynało być coraz chłodniej. Chwilę wahała się czy nie zabrać sztyletu, uznała jednak, że nie byłoby to mile widziane w szkole. Bała się iść bez niego. Gdyby wczoraj miała ze sobą broń, to spotkanie z Dachowcem skończyło by się zupełnie inaczej. Przeszedł ją dreszcz. Wzięła jeszcze karteczkę z przemową oraz trochę monet, które wczoraj automatycznie zabrała Salemowi. Nawet nie zauważyła kiedy to zrobiła. Wyszła szybko za Danielem. Odwróciła się jeszcze do jego rodziców i życzyła im miłego dnia, z uśmiechem na ustach, jakby doskonale wiedziała, czemu chcą się ich tak szybko pozbyć. Ale cóż, w końcu była już dorosła.
Tego dnia szła spokojniej. Nie rozpierała ją tak energia, choć w sumie może to być spowodowane tym, że nie spała najlepiej. Szła zamyślona. Z jej rozważań wyrwał ją głos Daniela oraz fakt, że się zatrzymał. Spojrzała na niego pytająco po czym uśmiechnęła się spokojnie i zamyśliła - zawsze możesz powiedzieć, że jestem Twoją kuzynką...koleżanką...czy... no wiesz o co chodzi - wycofała się szybko z ostatniego przykładu - która pochodzi ze Szkarłatnej Otchłani i była ciekawa czy w Krainie Luster tego typu wydarzenia wyglądają podobnie.
Stała falując lekko ogonami. Uśmiechała się do niego miło. Widziała, że się stresuje. Pewnie też martwi, że nie pamięta już nic z ćwiczeń. Celowo jednak nie dawał mu kartki z przemówieniem. Uznała, że zrobi to tuż przed jego wyjściem.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła lekko - chodź bo się spóźnisz, a przewodniczącemu nie wypada się spóźniać, prawda? - gdy ruszyli miała zamiar go puścić. Chciała go tylko uspokoić i nakłonić do tego by już ruszyli, lepiej żeby nie spóźnił się w tak ważny dzień. Ba! Lepiej, żeby był wcześniej. Jeśli jednak Marionetkarz nie chciał puścić jej ręki, nie wyrywała jej, tylko uśmiechnęła się do niego miło, maszerując obok niego. Była mu bardzo wdzięczna, że nie chce jej zostawić samej. Chyba by wtedy spanikowała. Wydarzenia z dnia poprzedniego były jeszcze dla niej zbyt świeże.
Gdy doszli do budynku, w którym Daniel się uczył, zatrzymała go, stając przed nim. Stanęła na schodku i spojrzała mu w oczy - pamiętaj, nie denerwuj się - tak...łatwo jej to mówić - jeśli zestresujesz się przez ilość ludzi wyobraź sobie, że mówisz do mnie. Tak jak to robiłeś wieczorem u Ciebie w pokoju.
Po tych słowach pozwoliła się poprowadzić do środka. Rozglądała się ciekawsko po korytarzach, jednak cały czas dotrzymywała kroku Danielowi, zerkając na niego co jakiś czas.Kessler - 11 Listopad 2016, 20:12 Cały czas myślał o tym, jak "sprzedać" osobę Mari, w razie gdyby chciała z nim wejść do szkoły. Koleżanka... sprzątaczka... sługa? Jeśli ktoś miał sługi, to przyprowadzanie ich ze sobą do szkół raczej nie wychodził nikomu na dobre. Po prostu uznano, że jeśli kogoś stać na służących, to nie powinien chełpić się bogactwem w szkole, przywożąc ich ze sobą. Dlaczego? Ponieważ wszystkich traktowano równo. Oczywiście może wydawać się, że przecież dlaczego, ale jak to, skoro trzeba było temu kolektywowi nauczycieli płacić pieniądze. Otóż bogatsi płacili do razu, co zwalniało ich z tej potrzeby. Biedniejsi albo niepłacący zupełnie ( z różnych powodów - sieroty, z biednego domu, acz ambitni) powinni byli spłacić swój dług już po ukończeniu nauk, poprzez chwytanie się później różnych prac, korzystając z doświadczenia nabytego u nauczycieli. Było to sprawiedliwe z ich punktu widzenia. Zresztą ci, którzy potem spełniali swój dług, mogli mieć zaproponowaną inną formę spłaty - wykonywali jakieś polecenia tego kolektywu, wiązali się z nim na dłużej, czy ci najbardziej ambitni - wyruszali do innego miasta, by pobierać nauki na nauczyciela. Była to "uczelnia", czy raczej Akademia, jak niektóra część nauczycieli próbuje to nazywać, która była jedną z niewielu organizacji chwalących się równym traktowaniem osób i wysławianiem właściwych wartości. Jeżeli już wydawali polecenia dla uczniów, którzy musieli swoje zobowiązanie spłacać, to nie były to na pewno prace hańbiące, ale raczej cieszące się szacunkiem. Czasami ci, którzy skończyli szkołę, mogli skorzystać z kontaktów nauczycieli, dzięki czemu załapać się mogli na całkiem szanowaną i dobrze płatną posadę (oczywiście też bez przesady). Dlatego można powiedzieć, że ci bogatsi, jeśli z góry chcieli zapłacić za swoją naukę, to omijali nieświadomie możliwość wyrobienia sobie kontaktów na przyszłość. Ale szczerze powiedziawszy - skoro są bogaci, to na co im one? Biedni, sieroty czy ambitni zaś mogli rozpocząć dobrze życie, pomimo przykrego losu, jaki ich spotkał. Oczywiście warunkiem dla jednych i drugich było to, że muszą być w miarę dobrzy. Słabsi szybko wylatywali z powodu słabych wyników, albo kurczowo trzymali się skrawków swego istnienia w tej instytucji, potem jakoś zdawali ostatnie egzaminy i testy.
Z rozważań na temat kolektywu, u którego pobierał nauki, wybudziła go Mari, która zaproponowała mu oficjalną wersję ich pobytu w szkole. Dlaczego nie miałby jej odrzucić? Mimo że ze sługami przychodzić nie było wolno, tak z członkami rodziny - dosyć często. Akademia zgadzała się na to, traktując to jako pewną formę reklamy. Koleżanka raczej odpada, a dziewczyna czy kuzynka... mogło to wypalić. Tylko raczej dziwne byłoby spokrewnienie Marionetkarza z Dachowcem, szczególnie że dziadkowie Daniela nie przepadali zbyt za Dachowcami. Ale któż to teraz sprawdzi?
- Dobraa... może być! Jesteś moją... bliską, bardzo bliską koleżanką! - powiedział wyraźnie i oficjalnie, jakby jako król nadawał jej tytuł. Nie dał po sobie oczywiście poznać, że się stresuje. Jego dłonie dosyć się pociły, miał nadzieję, że wczorajsze ćwiczenia w pełni się opłacą i przed towarzyszami z klasy wypadnie co najmniej dobrze. Zawsze będzie wśród nich Mari, która będzie go wspierać i trzymać za niego kciuki. W pewnym momencie poczuł dotyk ręki Mari przy swojej, na co zrobił się czerwony. Zarazem mogła poczuć, jak bardzo jego dłoń jest mokra z powodu stresu, tak już reagował. Przyznał jej rację jeśli chodzi o pospieszenie się do szkoły; wypadało zająć dobre pozycje i ogarnąć sytuację, niż wchodzić na żywo, czy co gorsza - spóźnionym. Z chęcią potrzymałby jej rękę, ale w sumie puścił ją. Po prostu czuł, że nie chce łączyć stresu z czym przyjemnym. Albo skupiał się na jednej rzeczy, albo na drugiej. A w tej chwili nie miał czasu czuć tylko i wyłącznie przyjemności. Miał robotę do zrobienia i to na niej się skupił. Trochę się wyłączył i po prostu myślami ciągle krążył naokoło przemów. Taki już był. Skupiony, gdy trzeba było coś zrobić, a gdy czuło się ciężar odpowiedzialności i stres za plecami.
Zatrzymali się jeszcze na chwilę. Posłuchał Mari, mocno skupiony; gdy przeanalizował jej słowa, pokiwał głową, nic już więcej nie mówiąc. Weszli w końcu do budynku. Był dosyć spory, biorąc pod uwagę, że mieściło się w nim kilkanaście sal, w których uczniowie pobierali naukę od swych nauczycieli. Grupy były małe, co pozwalało zwiększyć efektywność treningów. Było w wyniku tego również znacznie więcej nauczycieli, niż w innych placówkach, o których Daniel słyszał. Nie można było się wywinąć brakiem pracy domowej, czy niepowtórzeniem pewnych kroków w trakcie walki mieczem. O nie, kiedy jesteś z 6 uczniami na jednego nauczyciela, wówczas wszystkie niedoskonałości i braki wyjdą. I na pewno nie zostaną pozostawione bez komentarza.
Szli korytarzami. Mijali sporą ilość uczniów, także paru nauczycieli. Większość jednak szła w kierunku, w którym szedł również Marionetkarz z Dachowcem. Znali Kesslera i witali się z nim : oficjalnie jeśli to nauczyciel, nieoficjalnie jeśli byli to koledzy; części uczniów dobrze nie kojarzył, albo do końca nie znał, więc po prostu ich omijał. Osoby bliższe Danielowi uśmiechały się na jego widok i poznawali go. Ale osóbki idącej obok niego - zupełnie nie. Pewien bliższy kolega, widząc dwójkę, rzucił poza zwykłym "cześć" także propozycję, że zapozna z nim Mari. Uśmiechnął się na tę propozycję Marionetkarz, idąc z dziewczyną dalej. W końcu doszli do sporych, podwójnych drzwi, za którymi słychać było, że to raczej większa sala. Po prostu słyszalne było echo. Daniel zwrócił się w tym momencie do Mari.
- Jeszcze za wielu osób w środku nie ma, to takie miejsce spotkań, na jakieś apele, przedstawienia czy głosowania właśnie. Startuję na przywódcę całego ogółu uczniów, nie tylko małej grupy. Więc musimy zebrać się tutaj. Zaczekaj chwilkę... muszę iść odwiedzić jeszcze mojego nauczyciela, zaczekaj sekundkę... - powiedział Daniel, słychać było stres w jego głosie. Jeszcze musiał pójść do nauczyciela się "odmeldować", że jest, ale z powodu wyborów musi skoczyć do głównej sali. Wybory nie były dla uczniów obowiązkowe, dlatego mimo że cieszyły się wielką popularnością - trzeba było iść osobiście do sali, w której miał mieć zajęcia i poprosić nauczyciela o wpisanie go na listę obecnych. Zawsze to rozumieli, czasami w ogóle nie przychodzili. Wtedy leżała lista obecności. Po prostu trzeba było się wpisać, także również, gdyby zaszły nieścisłości przy liczeniu głosów.
Daniel na chwilę opuścił Mari, wchodząc do jakiegoś pokoju. Gdy czekała pewien czas na Daniela, podszedł do niej pewien chłopak, wzrostem podobny do dziewczyny. Miał niebieskie oczy, czarne, średniej długości włosy; sprawiał wrażenie mocno opalonego. Wcześniej nigdy go nie mogła widzieć.
- A więc to ty jesteś koleżanką Daniela? Siema! Nie wiedziałem, że z niego taki hop hop wielbiciel Dachowców. Zwykle trzymał się od nich jak najdalej. - powiedział pewnie, a zarazem złośliwie, próbując zaaranżować jakiś temat, na który mogliby wspólnie pogadać.
Mari mogła mu odpowiedzieć albo nie odpowiedzieć nic. Póki co chłopak nie odchodził. A Daniel zniknął w pokoju i jeszcze nie wyszedł.Mari - 11 Listopad 2016, 21:00 Mimo, iż Marionetkarz starał się tego nie pokazywać, Mari wiedziała, że się stresuje. Mówił w inny sposób, jego ton głosu i intonacja również się różniły, a jej czułe uszy wyłapywały wszystko. Chwytając go za rękę tylko potwierdziła swoje przypuszczenia. Była wilgotna. Nie nalegała, aby trzymał ją za rękę. Jej główny cel został osiągnięty - ruszyli w dalszą drogę i już nie zatrzymywali się aż do samego celu.
W budynku szła, trzymając łapki za plecami. Machała leniwie ogonami i miło uśmiechała się do znajomych Daniela. Jeśli ktoś podawał jej rękę, ściskała ją lekko w geście pozdrowienia. Szła jednak cały czas za swoim przewodnikiem. Przyglądała się dyskretnie innym osobom. Instynktownie analizowała całą trasę w razie konieczności ucieczki. Nie było tego jednak po niej widać. Wyglądała raczej na spokojną, uśmiechniętą dziewczynę.
Gdy doszli do wielkich drzwi i Daniel powiedział, że musi coś jeszcze załatwić rozejrzała się - dobrze, będę tu czekać - powiedziała po czym odsunęła się pod ścianę, aby nie tamować przejścia oraz nie zgubić się nagle w tłumie. Czekała cierpliwie, przyglądając się mijającym ją uczniom. Zamyśliła się też trochę, zastanawiając się jak to będzie wszystko wyglądać.
Z jej rozważań wyrwał ją nieznany głos. Spojrzała na nieznanego chłopaka, który nawet nie raczył się przedstawić, tylko zaczepił ją, dość złośliwą uwagą. Mogła go zignorować, postanowiła jednak, że wyciągnie z niego troszkę informacji na temat Daniela. Uśmiechnęła się więc do niego miło i wyciągnęła łapę - Owszem. Nazywam się Mari - powiedziała do niego przyjaźnie - a Ty jesteś? - zapytała jeszcze po czym dopiero zareagowała na dalszą część jego wypowiedzi. - hop hop do Dachowców? - przekręciła lekko głowę - co masz na myśli? - przestąpiła z nogi na nogę. Udawała zaskoczoną i przyglądała się chłopakowi. Po chwili dodała jeszcze - czyżby jakiś Dachowiec zrobił mu coś złego, że tak ich unika? Nie wspominał mi nic o tym, a jak sam zauważyłeś, sama Dachowcem jestem i jakoś nie zwróciłam uwagi aby mnie unikał. Sam mnie tu z resztą zaprosił.
Mówiła spokojnie, z opanowaniem. Jednak mimo iż wydawało się, ze jest całkowicie wyluzowana, nie było tak. Uszy miała postawione, a ogony falowały niby leniwie. Przygotowana była jednak na jakikolwiek ruch nieznajomego. Coś jej w nim nie pasowało. W końcu czemu podszedł dopiero jak Daniel się oddalił? Czyżby to był ten konkurent, o którym wspominał? Lustrowała go swoimi czerwono-niebieskimi oczami, analizując jego zachowanie. Co jakiś czas zerkała też na salę, w której zniknął Marionetkarz. W końcu była tu pierwszy raz i miała prawo się zastanawiać kiedy jej towarzysz wróci...prawda?Kessler - 12 Listopad 2016, 00:27 Daniel skręcając rzucił jeszcze okiem na Mari stojącą pod drzwiami, aż w końcu wszedł do pokoju, zwanego powszechnie nauczycielskim. Nie było oficjalnego pokoju, w którym siedzieli w trakcie przerw nauczyciele; żadne pomieszczenie w teorii nie było do tego przeznaczone. Ale to właśnie, do którego wszedł Kessler, stanowiło takie miejsce, gdzie pewni nauczyciele, gdy już opadli z sił, mogli przyjść i posilić się czy napić. Często przesiadywał tu też pewien chorujący człowiek, który uczył Daniela; ale czy to z powodu choroby - jak próbował wszystkim wmawiać- czy z powodu zwykłego obżarstwa, człowiek ów siedział tu i bardzo dużo jadł i pił. Często spóźniał się na zajęcia z tego powodu, sprawiał wrażenie istoty roztrzepanej, uzależnionej od posiadania pełnego od jedzenia żołądka. Był to w pewnym sensie opiekun Daniela. Uczniowie posiadali swojego opiekuna, było ich kilkunastu, każdy miał pewną ilość uczniów, którą specjalnie się zajmował. Oczywiście to nie było tak, że tworzono z tych osób "klasy", które posiadały podobny program zajęć. Chodziło tu tylko i wyłącznie o personę, z którą można załatwić pewne sprawy dotyczące Akademii. Daniel ukłonił się nisko, wszedł i chciał zgłosić swoją obecność. Tak się akurat dobrze składało, że nauczyciel był w dobrym humorze i kazał chłopakowi usiąść koło niego. Ten zawahał się chwilę, ponieważ miał z tyłu głowy to, że musiał iść do Mari. Nauczyciel zaś nalegał, by Daniel usiadł obok niego. Opiekun powiedział, że chce z nim chwilę pogadać o wyborach, które będą miały miejsce już niedługo. Zły wewnątrz siebie Kessler spełnił żądanie swojego opiekuna; zły, ponieważ wiedział, że jeśli zostawi Mari samą sobie, może ona się zestresować czy spanikować. Miał tylko nadzieję, że nic wielkiego się nie stanie...
W podobnym punkcie w czasie, niedaleko, Mari prowadziła właśnie konwersację z średniego wzrostu czarnowłosym chłopakiem. Na początku sprawił może wrażenie niemiłego i złośliwego; gdy Mari zaczęła mówić na temat swojego kolegi, Daniela, ten natychmiast uśmiechnął się ciepło.
- Oh! Nie miałem na myśli nic złego, m`dam! - ukłonił się lekko i teatralnie. Zobaczył, jak wyciąga w jego stronę rękę na przywitanie. Patrzył tak chwilę na nią i zrozumiał, że pomimo tej niezobowiązującej pogawędki będzie musiał się przedstawić, co też po chwili zrobił.
- Mikhel. - powiedział, podał rękę i lekko uścisnął na przywitanie. - Zawsze był niechętny Dachowcom. Mówił to kiedyś, kiedy wspominał o swojej rodzinie. Jakieś takie odrzucenie. - powiedział i wzruszył widocznie ramionami. Sprawiał wrażenie, jakby sam nie wierzył w to, co mówił, gdy usłyszał treść wypowiedzi wygłoszoną przez Mari. Mógł pamiętać przecież słowa Daniela o swojej ogólnie pojętej niechęci, ale miał teraz dowód na to, że Kessler albo kłamał, albo zmienił zdanie o 180 stopni, gdy poznał tę oto dziewczynę. Widział, jak Mari rozgląda się w poszukiwaniu za Danielem. Widocznie Mikhel musiał ich obserwować, odkąd weszli. Konkurent Kesslera podrapał się po brodzie, lekko pochylił głowę w bok i wpatrzył się w Dachowca. Jego oczy zrobiły się takie jakieś... zimne i głębokie; przeszywające. Lekko też się jakby uśmiechały. Tak jakby wiedział o czymś, o czym wiedzieć nie powinien. Zmienił nagle ton słów, jakie miał zaraz wypowiedzieć.
- Widocznie mówił nieprawdę, taki z niego kłamca. Na szczęście ma kogoś takiego jak ty. I vice versa. No nic, życzę udanych wyborów. Mógł do mnie dołączyć, ale odrzucił propozycję. Ciekawe, czy uda mu się w szkole wygrać tak, jak... udało mu się wygrać w parku. - powiedział, mocno akcentując ostatnią część zdania. Uśmiechnął się złowieszczo, a następnie obrócił się i wszedł do środka wielkiej sali, przed którą stała Mari.
Nie minęło wiele czasu, jak Daniel, wypytany dokładnie o sytuację przez swojego opiekuna mającego problem z jedzeniem, powrócił do Mari i spojrzał na nią. W zależności od tego, jakie wrażenie będzie sprawiała, to spyta, dlaczego tak się zachowuje i co z nią jest. Widać było, że pomimo to Daniel był bardzo wesoły, jakby pewny siebie, spokojny.
- Właśnie rozmawiałem z opiekunem. Rok temu przywódca grupy, razem z resztą władzy nad samorządem tak poszalał, a przy okazji porwał ze sobą połowę Akademii, że była afera na całą szkołę. Dlatego w tym roku bardzo nauczycielom zależy, aby wybrać kogoś spokojnego. Z tego co usłyszałem, mam pełne poparcie nauczycieli... i mimo że nie głosują, to poparcie nauczycieli automatycznie pociąga za sobą poparcie tych bardzo spokojnych i kujo... głęboko uczonych. - powiedział tak spokojnie, jakby znajdował się w domu, przy porcji budyniu. Poklepał Mari po ramieniu. Gdyby Mari miała do niego sprawę, albo sprawy, poczekałby i pogadał z nią;
Jeśli by zaś nie powiedziała nic, albo krótko, to weszliby do wielkiej sali, w której stało już bardzo dużo uczniów.Mari - 12 Listopad 2016, 13:39 Marionette słuchała uważnie wypowiedzi chłopaka. Gdy usłyszała jak ma na imię, nieznacznie położyła uszy. Uśmiechała się jednak nadal miło do niego. A więc jednak to on Pomyślała. Nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Miała wrażenie, że chce pogrążyć Daniela w jej oczach. Jakby pokazać, że wcale nie jest taki idealny za jakiego kotka go uważa. Mimo, że w jej oczach nikt nie był idealny. Postanowiła jednak udawać nadal dziewczynę Kesslera, więc gdy czarnowłosy powiedział jej o niechęci Daniela do Dachowców, zamyśliła się i teatralnie podpadła pałą brodę i spojrzała w sufit - może i nie lubi Dachowców, ale zawsze są jakieś wyjątki od reguły prawda? - uśmiechnęła się uroczo i splotła łapki za plecami. Z trudem powstrzymywała pazury, aby ich nie wysunąć i nie porysować niebieskookiemu tej jego zarozumiałej buźki.
Zobaczyła niebezpieczny błysk w jego oczach i zaniepokoiła się. Co on takiego wie, że jest taki pewny siebie? zapytała sama siebie. Patrzała na niego pytająco, widząc jak zmieniła się jego mimika. - nie powiedziałabym, że Daniel jest kłamcą - mówiła dalej z uśmiechem - po prostu może nie spotkał wcześniej miłego Dachowca, a wszyscy wiedzą jaką moja rasa ma reputację.
Nie zareagowała w żaden sposób na komentarz o parku. Nie zrobiła nic. Jednak chłopak mógł zobaczyć w jej oczach niebezpieczny błysk, jakby ostrzeżenie.
Gdy konkurent chciał już odejść Mari złapała go błyskawicznie za rękę i ścisnęła ją mocno. Dzięki budowie swoich łapek, mogła to zrobić i nie zostawić nawet zaczerwienienia. Wysunęła też lekko pazurki. - wiem, że się z Danielem nie lubicie, ale powiem Ci jedno - powiedziała nachylając się mu do ucha i mówiąc ostrzegającym, lekko warczącym szeptem, który mógł być jednak słyszalny tylko dla chłopaka - może i wiesz o nim coś, czego nie powinieneś wiedzieć. Wiedz jednak, że on to wygra bez jakiś brudnych sztuczek - spojrzała mu groźnie w oczy - w przeciwieństwie do Ciebie on nie potrzebuje zastraszać swoich konkurentów aby wygrać, więc radziłabym Ci dwa razy przemyśleć zanim znów palniesz coś takiego, może się okazać, że nikt Ci nie uwierzy i co wtedy?
Odsunęła się od chłopaka i znów uśmiechnęła uroczo, z zewnątrz całe to zdarzenie mogło wyglądać jak przyjazny uścisk na szczęście - no to mój drogi, życzę Ci powodzenia w wyborach, niech wygra lepszy - nic więcej do niego nie powiedziała. Uznała, że to co od niej usłyszał jest wystarczające. Czuła jednak niepokój w sercu. Co jeśli chłopak postanowi wykorzystać wiedzę na temat wydarzenia z parku? Co jeśli będzie chciał pogrążyć Daniela? Czy powinna go uprzedzić?
Widząc jednak jego uradowaną minę, uznała, że nie będzie go bardziej stresować. Wysłuchała uważnie, co młody Marionetkarz miał do powiedzenia - bardzo się cieszę - powiedziała z uśmiechem. Gdy chłopak chciał ruszyć już do sali, chwyciła go delikatnie za rękę i spojrzała na niego niepewnie - Daniel....ten Mikhel...on... - spojrzała mu w oczy i wycofała się ze swojego zamiaru - on nie ma z Tobą najmniejszych szans - uśmiechnęła się szeroko i podała Danielowi kartkę z przemową. Gdyby chłopak na nią spojrzał, zobaczyłby, że całość została przepisana starannym pismem, a na dole kartki widniał mały kotek z dwoma ogonkami, mówiący "powodzenia".
Poczochrała jeszcze Daniela po głowie - pokaż im na co Cię stać - mrugnęła do niego i wkroczyła za nim do wielkiej sali. Usiadła w tyle, tak aby widzieć mównicę, ale równocześnie aby być blisko wyjścia i nie rzucać się za bardzo w oczy. Wzrokiem odnalazła Daniela oraz Mikhela, czekając na reakcję konkurenta, gdy zobaczy, że Daniel wcale nie stracił swojej pewności.Kessler - 12 Listopad 2016, 20:39 Weszli w końcu do środka. Było tam już wielu uczniów, a reszta dochodziła właśnie do środka, by w końcu poproszono ostatniego wchodzącego o to, by zamknął drzwi. Nie przypominało to takiego apelu, gdzie jako nauczyciele ma się wypowiedzieć czterech ludzi. Obecnie wyglądało to bardziej na jarmark zamknięty w wielkiej sali. Było kilkanaście grupek po paru ludzi, które rozmawiały ze sobą i komentowały dzisiejsze i wczorajsze wydarzenia. Wiele osób Mari widziała już na korytarzu, dlatego zarówno one, jak i sama dziewczyna nie zdziwiły się widokiem takich oto osób. Parę istot stało pod ścianami, czekając znudzone na coś, co niedługo ma nadejść. Sala była wielka, w kształcie prostokąta, a podłoga była równa; w wolnym czasie, gdy nie używano tej sali do większych zgromadzeń, zwykle stanowiła ona chyba miejsce, gdzie uczniowie organizowali sobie konkursy, czy gdzie odbywały się ćwiczenia fizyczne. Uczniowie w szkole nie stanowili jednolitej formy. Były grupy, które Mari mogłaby ocenić wiekiem na około dwanaście-trzynaście lat, ale były i takie złożone z ludzi po dwudziestce, co można zauważyć gołym okiem. Jeśli chodzi o rasy, były to rasy w większości cywilizowane, nieskupione na przeżyciu na szkodzie innej istoty. Dziewczyna mogła nawet daleko z drugiej strony wychwycić małą grupkę złożoną z Dachowców. Całe spektrum ludzi. Pewnie nawet nie zastanawiała się, kto z nich jest bogaty, a kto biedny; tutaj po prostu nie miało to najzwyczajniej znaczenia. Mogła zauważyć, że wszyscy uczniowie ubierali się raczej skromnie; ciekawe co groziło osobom, które pojawią się w Akademii w stroju zbyt... bogatym?
Daniel szedł tuż obok Mari, nadal uśmiechał się do koleżanek i kolegów będących w sali. Wywołał po cichu jej imię i ruchem ręki pokazał jej dwie szczególnie interesujące grupki - grupkę złożoną w większości z dziewczyn, gdzie wyróżniała się pewna uczennica, którą Daniel nazwał "Pequ". To jedna z konkurentek, która raczej zdobędzie głosy szalonych dziewczyn. I może chłopaków, które się do nich zalecają, a kto wie, może postawiła im taki warunek, że żąda ich głosów w zamian za zgodę na wspólną kolację, czy wyjście na potańcówkę. Marionetkarz miał nadzieję, że na nic więcej. Druga grupa, którą wskazał piętnastolatek, to grupa złożona z Mikhela i Matthisa i paru ich koleżków. Była to grupa głównego konkurenta Daniela, tego średniego wzrostu czarnowłosego niebieskookiego, jak chciałoby się napisać, ale z tego względu, że taki sposób opisywania postaci jest uważany za raczej chybiony i niepoważny, Daniel powie, że jest to grupa pod przywództwem pana M. Ten drugi, Matthis, to teoretycznie trzeci konkurent, dosyć popularny, bo spokojny i cały czas na luzie, ale wiadomo, z kim trzyma. Mimo że gdy Mikhel bywał niezbyt dobry dla Daniela, Matthis nie przyłączał się do dręczenia czy stania naprzeciwko. Raczej był neutralny wobec wszystkich. Ale w czasie przerw przebywał z panem M., co znaczy, że wiadomo kogo w razie potrzeby poprze.
W każdej z grup głośno dyskutowano. Daniel miał oczywiście swoją własną, ale raczej dał do zrozumienia tamtym osobom, że tego dnia woli przebywać sam, co najwyżej z Mari. Gdy szedł z nią czuł się trochę jak taki arystokrata idący ze swoją małżonką; wyglądał chyba dosyć dojrzale i mógł wyglądać prawdziwie jak odpowiedni kandydat na to stanowisko. No właśnie; jakie stanowisko? Ano stanowisko przywódcy, czy też raczej gospodarza uczniowskiego. Jak zwał tak zwał, chodziło o nieformalnego księcia czy szefa stojącego ponad uczniami. Miał on swojego zastępce, za którego raczej nie odpowiadał, ale który pełnił obowiązki szefa, gdyby go nie było. Był takim szefem zastępczym. Jeśli chodzi o wybór osoby zajmującej się pieniędzmi - skarbnika, to różnie to rozwiązywano. Czasami były osobne wybory na to stanowisko, czasami cicho przyzwalano na to, aby osoba z poprzedniego roku dalej piastowała ten urząd, a czasami wskazywał skarbnika szef czy nauczyciele. Szef był ponad uczniami i pod nauczycielami; w sumie wiele zależało od jego autorytetu i sposoby bycia, jak to wszystko wypadnie. Mógł być właściwie nieobecnym bytem, wzywanym wtedy, kiedy jest potrzeba kontaktu z nauczycielami, ustalenia czegoś z nimi, albo pogodzenia zwaśnionych stron; mógł być też nadaktywnym przywódcą, który swoimi słowami kieruje działaniami uczniów, zachęca ich do działań i jest takim dobrym ojcem/dobrą matką. Ale może być też, tak jak rok temu, czynnikiem destruktywnym i elementem tylko zaspokajającym ego istoty, oraz tytułem, który z domieszką autorytetu, jaki osoba prezentuje, może zmusić łagodnych i dobrych ludzi do czynienia złych rzeczy, wbrew ich woli. Na szczęście zamęt z poprzedniego roku już dawno uprzątnięto. Dlatego teraz nauczyciele chętnie widzieliby kogoś znacznie spokojniejszego, takiego jak Daniel, wolny od złych wpływów szalonych ludzi, czy Matthisa, który pomimo swej częstej neutralności, był raczej podatny na słowa Mikhela, który z pewnością by to wykorzystał. Jeśli chodzi o uczniów, czyli najbardziej podzieloną grupę... ci spokojniejsi stawiają na Daniela, ci od środka w drugą stronę raczej widzieliby Mikhela; imponuje im jego charyzma, aktywność i chęć działania; wiadomo też, że na pewno nie byłby tak pronauczycielski jak Daniel, ale też co ważne, potrafił jakoś zjednać sobie nauczycieli; zawsze mu odpuszczali. Pewnie dlatego, że był po prostu zdolny i bywało, że wygrywał dla Akademii jakieś konkursy, w których naprawdę trzeba ruszyć bańką. Może pewnym uczniom zaimponowało to, mieli nadzieję, że po wyborze tego człowieka nauczyciele nie będą się ich tak czepiać i lekko poluzują dyscyplinę, jaka weszła w miejsce całkowitej anarchii po poprzednim przewodniczącym. A co daje taki tytuł? Poza oczywiście splendorem, prestiżem i masą obowiązków, dawał też możliwość... zdobycia trochę bardziej tajemnej wiedzy. Otóż o co chodzi - do Biblioteki Akademickiej mieli dostęp oczywiście wszyscy. Ale była też taka strefa dostępna tylko dla nauczycieli i szefa uczniów. Po prostu były tam książki cenniejsze, czy też oryginały. Albo takie nienaruszone, gdzie nie wymazano jeszcze wątpliwych dwuznacznych informacji, o których lepiej, żeby wszyscy nie wiedzieli. Daniel chciałby do takich książek się dostać. Wiadomo, że w ostatnim roku zaufanie do tej funkcji znacznie zmalało... ale gdyby Daniel został tymże szefem, odbudowały to zaufanie i miał dostęp do tej mroczniejszej części biblioteki. No i oczywiście, a może przede wszystkim - gdyby dobrze się sprawdził, nauczyciele z pewnością poleciliby go swoim znajomym, a to by mogło oznaczać, że zdobędzie popularność, czy też kontakty. Ale do tego wszystkiego musieliby się przekonać. Ta funkcja była swego rodzaju testem. Marionetkarz opowiadał te wszystkie informacji Dachowcowi, w tych albo innych słowach. Po prostu chciał przekazać, jak to tu mniej więcej wygląda.
Daniel zaprowadził w końcu Mari do miejsca, w którym chyba wydawało się, że zaczną się przemowy, czy też rozmowy między uczniami a kandydatami. Między tym miejscem a wyjściem uformował się swego rodzaju mur złożony z uczniów, który zaczął wpatrywać się w osoby stojące przed nimi. Daniel poprosił Kota, aby obserwowała go z perspektywy sali, a sam udał się naprzód. W miejscu, które można by nazwać podium, katedrą, czy po prostu miejscem oddzielonym od reszty sali, spotkały się cztery osoby. Czterej kandydaci. Z perspektywy czasu, gdyby Daniel miał to wspominać, ta sala w sumie nie była taka wielka, jak mogło się wydawać na początku. Stres zrobił jednak troszkę fika zmysłom Kesslera.
Za kandydatami zwróconymi w stronę publiczności wisiała jedna wielka tablica. Stał przy niej nauczyciel, który zapewne był odpowiedzialny za zorganizowanie wyborów. Trzymał w ręku kredę i spoglądał w punkt gdzieś przed siebie. Jakaś drobna dziewczyna otworzyła drzwi do sali wbiegła bardzo zwinnie i doskoczyła do nauczyciela. Podała mu kartkę, zawróciła i podreptała do wyjścia. W końcu, gdy nauczyciel-organizator zobaczył, że pozostali uczniowie zebrali się w wielką kupę, odsunęli się od miejsca, w którym stała przedstawiona 4 kandydatów, mocniej chwycił kredę i zaczął pisać na tablicy.
Mari w międzyczasie mogła policzyć, że w sali znajduje się 87 uczniów, plus czterej kandydaci, plus Mari i nauczyciel. Razem 93 osoby. Dziewczyna zauważyła, jak nauczyciel przestał notować na tablicy, odwrócił się do reszty i trochę do nich podszedł.
- Teraz przesłuchacie przemów. Potem rozdam kartki. Napiszecie ich godność na niej, a potem je zwrócicie. Potem wyjdziecie z sali, gdzie zostaną sami kandydaci, a ja w ich obecności policzę głosy. Wszystko wiadomo? Cieszę się. Zaczynajcie. - powiedział trochę niedbale nauczyciel, jakby robił to przez kilkanaście lat. Po twarzy widać było, że jest trochę zmęczony życiem.
Na tablicy widniały cztery istoty. Od góry idąc : Pelionette Qurspouin, którą zapewne Mari mogła zidentyfikować jako Pequ, Matthis Fredrich Duchoręki, zwany potocznie Matthisem. Cóż mówić; nie miał szczęścia ani do drugiego imienia, ani do nazwiska; dlatego nie dziwota, że jest nazywany po prostu Matthisem. Trzecim był Mikhel Arpedbaum , największy konkurent. No i czwarty, Daniel Kessler, dobrze Mari znany. Nie było sensu czekać; wszyscy czekali, aż pierwsza istota zabierze głos.
I od razu widać było, że nie była zwykła do przemawiania w takim gronie osób. Oczywiście była istotą otwartą i dosyć imprezową, ale nie oznaczało to, że może będzie potrafiła się wysławiać tak publicznie wobec tak różnorodnego grona. I tak zresztą zaskoczyło to, że potrafiła się ogarnąć i jednak mówić. Jej mowa nie była zbyt rozbudowana, widać było, że mówiła to bo wypada. I raczej nie zawsze mówiła tak prawdziwie. Po prostu znano tę osobę i wiedziano, że chce jak najszybciej te mowę pominąć, a raczej skupić się na zachęcaniu do głosowania innymi metodami...
Drugi, Matthis, raczej postawił na to, że jest osobą sympatyczną. Nie był osoby, która nie powiedziałaby o nim, że jest "spoko". Dlatego też poruszał te sprawy, że jest lubiany i będzie godnie reprezentował wszystkich uczniów. Ot, miły człowiek.
Trzeci, Mikhel, zawsze miał problem z wyraźną wymową, gdy miał do przekazania jakąś informację. Dlatego tym razem głęboko wziął oddech, wyprostował się i mówił bardzo powoli. W połowie jednak mniej więcej zaczął mówić szybciej; powrócił "stary dobry Mikhel", tj . taki, który mówi szybko, dosyć agresywnie. Krytykował poprzednika, że w ogóle dopuścił się do sytuacji, w której wszyscy uczniowie cierpieli. Zapowiadał, że będzie gospodarzem aktywnym, a nauczyciele będą w zgodzie żyli z uczniami. Mówił też, że nie opuści nikogo i że będzie przywódcą wszystkich. Krytykował także Pequ za to, że jest dziewczyną, której tylko imprezy w głowach, oraz Daniela za to, że będzie bardzo biernym i mało aktywnym gospodarzem, że ta funkcja zostanie prawie że zapomniana. Często stawiła nacisk na "przywództwo", "bycie gospodarzem" czy "zarządzanie". Wypadł nieźle, na tyle, by zaimponować półgłówkom, którzy widzieli w nim osobę, dzięki której nauczyciele odpuszczą pewnym wybrykom.
Po chwili pokazał się i Daniel, który zaczął recytować na początku to, czego uczył się poprzedniego wieczoru. W połowie jednak zawahał się i jakby zapomniał tekstu; zaczął więc mówić naprędce to, co przyszło mu na język. Nie była to oczywiście mowa chaotyczna. Mówił powoli, zrozumiale, często odnosił się do potrzeby spokoju, łagodności i do współpracy między uczniami a nauczycielami. Kessler poruszał takie kwestie, jak potrzeba wyboru osoby, która ponownie przywróci zaufanie wobec nauczycieli, która będzie potrafiła się z nimi dogadać ze względu na dobre oceny. Twierdził, że będzie przyjacielem wszystkich, a nie ich autorytarnym przywódcą, którego jedynym celem będzie nakłanianie innych uczniów do robienia "beki" - i gdy to powiedział zamilkł, zwrócił wzrok na Mikhela i uśmiechnął się. Co spowodowało śmiech u sporej ilości osób, dla których sylwetki postaci przed nimi występujących nie były całkowicie nieznane. Następnie Daniel mówił dalej, ogólne takie dyrdymały, że poza tym, że będzie przyjacielem, to postara się pomagać tym, którzy sobie w nauce nie radzą, albo przynajmniej zorganizuje takie drobne koło samopomocy. Zagwarantował też, że jego kadencja będzie naprawdę spokojna - co było wyraźną i ważną zmianą w stosunku do tego, co oferowali jego kontrkandydaci. Pequ i Matthis, mniej lub bardziej, byli podczepieni pod Mikhela. A wszystko, co obecnie jest podczepione pod Mikhela, to przewaga chaosu, "beki" i niespokoju nad ładem i porządkiem.
Wszyscy kandydaci wypowiedzieli się. Nauczyciel spojrzał po trochu na wszystkich, a następnie uśmiechnięty wziął ze sobą gruby pliczek tekturowych kart i kilka długopisów. Dał jednej osobie, aby podawała dalej. Następnie wskazał palcem na 5 zamkniętych pokoików, znajdujących się obok niego, gdzie można było w spokoju oddać głos. Ustawiło się pięć długich kolejek, gdzie każda osoba miała kartkę, a ta pierwsza z przodu - długopis. Osoba wchodziła do środka, za kotarą, głęboko się zastanawiała, pisała imię i nazwisko kandydata, często też po prostu jego pseudonim, a następnie wychodziła i wkładała do wielkiej urny w kształcie pudełka do chusteczek. Ale takiego jakby paręnaście razy większego. Kolejki malały, kandydaci nawet oddali swój głos. Gdy wszyscy zagłosowali, nauczyciel zaczął ogarniać, gdzie to mógłby usiąść. Dał też trochę czasu na ogólne poprowadzenie rozmów.
Atmosfera stała się stresująca. Znowu popowstawało wiele grup, gdzie omawiano, kto może wygrać i jak kto zagłosował. Parę osób nawet wyszło wcześniej, gdyż nie chciało im się czekać na wynik - zagłosowali i poszli.
Daniel lekko zestresowany, acz zadowolony z wygłoszonej mowy, podszedł do Mari i na początku chciał ją cmoknąć w policzek, niczym burmistrz miasta po przemowie w Ratuszu, czy arcyksiążę po spotkaniu dyplomatycznym, ale powstrzymał się. Spojrzał na nią i przekręcił głowę w bok, jakby czekając na jej ocenę.
- Uff, no to się stało. Teraz czekać, aż Zrzęda podliczy głosy. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. - rzucił, jakby spokojniejszy, że już po wszystkim i nic większego się od niego nie będzie wymagać, ale zarazem zestresowany, co się stanie w ciągu najbliższej godziny.Mari - 12 Listopad 2016, 21:37 Mari szła za Danielem słuchając jego wyjaśnień. Przytakiwała mu głową, dając znać, że rozumie. Jednocześnie przyglądała się uczniom, którzy znajdowali się w sali. Z lekkim stresem odkryła, że nie tylko oddalają się od wejścia, ale tłum uczniów tak zatamował drogę do drzwi, że nie było szans na szybką ucieczkę. Mari bardzo nie lubiła takich sytuacji. Stresowały ją. Nie była przyzwyczajona do tłumów i ciasnych, zamkniętych pomieszczeni. Najeżyła się lekko, jednak starała się nie pokazywać, że coś jest nie tak. Wiedziała jak to wydarzenie jest ważne dla Daniela i nie chciała mu dodatkowo utrudniać i tak niełatwego zadania. W końcu musiał wygłosić przemowę przed masą uczniów, a to nie należało do łatwych zadań. Wiedziała to z doświadczenia, choć ona nie musiała przemawiać przed aż tak licznym gronem osób. Występy to już inna sprawa. Grała i śpiewała przez wielkimi tłumami. Jej właściciel miał wielu znajomych i każda z jego zabaweczek posiadała jakieś umiejętności artystyczne. Dlatego też organizował liczne koncerty z ich udziałem.
Rozglądała się również z zaciekawieniem po grupkach, które się tu utworzyły. Nie interesowały jej jednak te grupki, które utworzyli fani kandydatów. Bardziej interesowały ją grupki rasowe. Rozglądała się jakie rasy się tu uczą i z lekką ulgą odkryła, że Dachowców też tu przyjmują. Po tym co usłyszała od Mikhela, na temat niechęci Daniela do jej rasy, obawiała się, że może tu żadnego nie spotkać. Jeden z kociaków nawet pomachał do niej i pokazał ręką, żeby do nich dołączyła. Kotka odmachała jednak potrząsnęła przepraszająco głową i ruszyła dalej za Marionetkarzem.
Gdy dotarli do skraju tłumu i Daniel powiedział aby została w tym miejscu, przytaknęła mu i oparła się o ścianę. Miała co prawda dobry widok na to co się dzieje na podwyższeniu, z drugiej jednak stronie przerażała ją ilość osób w jednym miejscu i to osób, których zupełnie nie znała.
Zaczęły się przemówienia, więc Kotka postanowiła na nich skupić swoją uwagę. Z trudem powstrzymywała się, żeby nie pacnąć się łapą w czoło, gdy słyszała przemowę dziewczyny. Może było to już skrzywienie zawodowe, ale jakby ktoś z jej uczniów (nie żeby jakiś miała, poza Danielem) zrobił coś takiego to raczej by nie skończyło się dla tej osoby miło. Chłopak już sobie lepiej poradził, czuła jednak, że nie jest to ktoś na kogo większość osób chciałaby głosować. Mikhel to już inna sprawa. Naprawdę stanowił konkurencję dla Daniela. Mimo iż sam mówił według Dachowca za szybko. Mówił jednak z sensem. Przynajmniej do momentu, w którym zaczął wymieniać wady innych kandydatów. Według Mari nie było to zbyt miłe, odetchnęła jednak z ulgą, gdy chłopak zrobił miejsce Danielowi. Naprawdę martwiła się, że palnie coś na temat wczorajszych wydarzeń w parku, a to raczej nie wpłynęło by dobrze nie tylko na wyniki głosowania, ale również na opanowanie młodego Kesslera.
Gdy przyszła jego kolej, kotka skupiła już całą swoją uwagę na nim. Gdy widziała, że chłopak kieruje swój wzrok w jej stronę, uśmiechała się do niego miło. Lekko się zaniepokoiła gdy Daniel jakby nagle się zawiesił, odetchnęła jednak z ulgą widząc jak zaczął mówić od siebie, a nie tylko to czego się nauczył poprzedniego wieczora.
Szczerze mówiąc była z niego dumna, falowała spokojnie swoimi ogonami, czekając aż skończą się przemówienia. Gdy zaczęto rozdawać kartki na głosy, grzecznie odmówiła, mówiąc, że jest tu tylko jako gość. Na szczęście nawet nie zwrócono na to uwagi, tylko kontynuowano rozdawanie.
Głosowanie odbyło się dość sprawnie i Mari cierpliwie czekała na swoim miejscu na dalsze instrukcje. Wiedziała, że będzie musiała wyjść na chwile z sali bez Daniela i trochę ją to niepokoiło. Jednak w ogóle nie pokazywała tego po sobie.
Gdy Kessler do niej podszedł, przytuliła go lekko i uśmiechnęła się do niego miło - bardzo ładna przemowa - powiedziała krótko, chcąc go może też trochę uspokoić - myślę, że teraz lepiej abyś skupił się na rozmowach ze swoimi wyborcami, niż na pilnowaniu mnie - zaśmiała się cicho i mrugnęła do niego. Nie powiedziała mu jednak jak bardzo jest z niego dumna. Wiedziała, że lepiej nie chwalić za bardzo, póki nie osiągnie się sukcesu. Odsunęła się grzecznie aby inni uczniowie mogli z Danielem swobodnie porozmawiać. Nie była częścią tego wydarzenia, postanowiła więc usunąć się w cień i nie zawracać głowy Marionetkarza.
Gdy czas na rozmowy się skończył, pożegnała się z Danielem, mówiąc, że będzie na niego czekać tuż za drzwiami i ruszyła ku wyjściu. Jej uwagę przyciągnęła wtedy znów grupka Dachowców i tym razem podeszła do nich pytając z uśmiechem czy może z nimi zaczekać na wyniki wyborów. W końcu w kupie raźniej prawda?Kessler - 12 Listopad 2016, 22:13 - Wszystko powinno być ok. - powiedział jeszcze i odetchnął. Nie wiedział w sumie o czym rozmawiać z Mari - komentować wybory, czy wystąpienia? Niee, to będzie można zrobić później, teraz w sumie nie ma sensu. Nie ma tyle sił, by prowadzić interesującą i szczerą rozmowę na temat tego, co tu zaszło. Może innym razem? Dlaczego nie! Widział po zachowaniu Mari, że nie chce zajmować jego uwagi, poza ciepłymi słowami, które wypowiedziała, że chce dać mu trochę miejsca na rozmowy z innymi uczniami i znajomymi. Dlatego mimowolnie zgodził się na jej plan i dopadł do swoich dobrych kolegów, z którymi utrzymywał w szkole dobre relacje. Rozmawiał z nimi o tym i o tamtym, ale głównie o wystąpieniach swoich konkurentów. Zasłyszał też wiele ciekawych interesujących kwestii na ich temat; na przykład to, że Pequ wczoraj, korzystając z wolnego dnia, mocno zaimprezowała i dlatego dzisial była tak rozbita. Dodatkowo podobno skończyło się na wymiotach i tym, że ktoś sobie ulżył na jej pośladku... a szkoda gadać, obrzydliwe to były dla piętnastolatka informacje i zdecydowanie pogrążające dziewczynę. Poza paroma wiernymi jej pretorianami chyba nikt jej nie poprze. Poza tym, że była zupełną imprezowiczką, to jeszcze wiadomo było, że totalna z niej idiotka, która czasami bezsensownie się śmieje i całkowicie psuje relacje z nauczycielami. Nie mówiąc już o zaufaniu do klasy. Uczniowie w grupie Daniela zagadywali się, że może pójdą na urodziny do innego kolegi Daniela. Że ma też tam być Matthis, który był całkiem spoko człowiekiem.
Mimo wymieniania się uwagami na temat obojga kandydatów, nie padły żadne póki co słowa o przemowie Daniela i Mikhela; wszyscy w rozmowie wiedzieli, że właściwa konkurencja będzie miała miejsce właśnie między nimi. I dlatego nikt nie chciał w ogóle się odzywać na ten temat; aż w końcu ktoś jednak poruszył i to. Znajomy najpierw pochwalił Daniela za ładną przemowę, ale zaraz potem dodał, że podobno sporo osób jest tu też od Mikhela i oni na niego z pewnością zagłosują. Co ważniejsze jednak, spora liczba osób się waha, bo nawet ci wierni Mikhelowi bardzo lubią Daniela i widzą w nim szansę na odbudowę zaufania nauczycieli. Jak przychodzi do zabawy, to pan M., ale jak trzeba wybrać gospodarza - to raczej wezmą Daniela. I taką miał nadzieje.
Co warto jeszcze odnotować przed wyproszeniem uprzejmym ludzi z sali, to to, że Pequ, jedyna dziewczyna-kandydatka, musiała iść szybko do łazienki, ponieważ nagle poczuła się źle. Oczywiście pozwolono jej na to.
Po parunastu minutach rozmowy nauczyciel wstal i tak jak wcześniej obiecał - poprosił uczniów poza kandydatami o wyjście z sali, żeby było spokojnie w trakcie liczenia głosów. Kandydaci mieli patrzeć, czy głosowanie odbywa się w sposób właściwy. Tyle tylko, że nie było tej dziewczyny... ale poprzez bezsłowne porozumienie się czwórki pozostałej w sali zgodzono się, żeby na nią nie czekać. Nauczyciel w końcu wziął urnę i wysypał kartki na stół. Włożył głowę do środka, aby zobaczyć, czy wziął wszystko - i tak, wziął wszyskto. Zresztą potem wyjdzie; ma być około 80-85 głosów, czyli uczniowie plus kandydaci; nauczyciel, Mari i możliwa pewna liczba osób nie głosowała z tego względu, że byli tu jako goście albo stwierdzili, że nie zagłosują wcale. Nauczyciel zrobił 4 rządki i do każdego kładł kartkę z głosem. Zaczęło się ich liczenie.
W tym czasie stali tak we trzech przed nim kandydaci. Ten spokojny, ten trzeci w dosyć zabawny sposób komentował zaistniałe napięcie i śmiał się w swój charakterystyczny sposób, którego nie jestem w stanie opisać. Daniel i Mikhel zaś spoglądali na siebie z uśmiechem, jakby byli starymi przyjaciółmi po raz n-ty stającymi do walki.
- Mogłeś zostać moim wice. A teraz przegrasz i nic ci z tego nie przyjdzie. Warto było? - zapytał, spoglądając na wyższego od siebie konkurenta. Był dosyć pewny wygranej, czy też tymi słowami po prostu próbował zbudować pewność siebie, a może zrobić na odwrót u swego konkurenta.
- Spokojnie. I tak warto było. - powiedział ze spokojem Kessler, uśmiechając się. Nie chciał ani podrażniać Mikhela, ani go nie atakować; po prostu dał czas rozwojowi wypadków i miał szczerą nadzieję, że pan M. już się nie odezwie.
Czas leciał, aż w końcu nauczyciel położył ostatnie kartki, w międzyczasie zapisując wyniki w swoim zeszyciku.
- No dobra, to mamy. Jak widzicie nic nie dodałem od siebie, wpuszczamy resztę, co? - powiedział ze spokojem nauczyciel. Znał już wynik, a chłopacy nie, dlatego bardzo się tym zdenerwowali pomimo goszczących na ich ustach uśmiechach. - Niech ktoś zawoła tych, co czekają przed salą... - powiedział. Drzwi do środka otworzyły się, uczniowie zaczęli wchodzić, a on sam wziął zeszycik i podszedł do tablicy. Zaczął pisać kredą wyniki.
Uczniowie wchodzili dosyć sprawnie, aby zdążyć i zobaczyć, komu udało się wygrać.Mari - 12 Listopad 2016, 23:05 Kotka uśmiechnęła się widząc jak Daniel ochoczo dołączył do swoich kolegów. Poczuła się wtedy trochę niepewnie ale w końcu ona tu jest tylko gościem. Jest tu obca, więc nie spodziewała się, że ktokolwiek ją tu przyjmie. Gdy zarządzono by uczniowie opuścili salę, Mari zerknęła jeszcze w stronę Daniela, widziała jednak, że jest skupiony na wyborach, więc postanowiła mu nie przeszkadzać.
Wychodząc zauważyła znów grupkę Dachowców, którzy wcześniej zapraszali ją do siebie. - hej, mogę się przyłączyć? - zapytała wesoło falując swoimi ogonami. Ku jej uciesze kotowaci przyjęli ją z otwartymi ramionami. Początkowo zainteresowali się odmiennością Mari, jednak widziała, że nie jest to złośliwość z ich strony, a żywe zainteresowanie. Zapoznali się ze sobą i rozmawiali jak dobrzy znajomi. Mari odetchnęła w duchu, ciesząc się, że nie musi stać i samotnie czekać. Rozmawiała z nowo poznanymi Dachowcami na temat wyborów. Dowiedziała się, że faktycznie Daniel znany jest z tego, że za Dachowcami nie przepada. Cała grupka była więc zdziwiona, że przyszedł z Dachówką na wybory i to też po części skłoniło ich do tego aby oddać na niego głosy. Nie wszyscy, jednak spora ich część. Widać jednak było, że mimo różnych poglądów trzymają się razem i nie mają nic przeciwko temu, że ktoś może myśleć inaczej. Dzięki ich towarzystwu trochę się rozluźniła.
Spokój jednak nie trwał zbyt długo. Nagle dwójka uczniów pokłóciła się o to, że ktoś miał głosować na Mikhela, a zagłosował na Daniela. Wokół kłócących się, zrobiło się kółko, które dopingowało jednego lub drugiego chłopaka. Mari zerknęła z niezbyt dużym zainteresowaniem na zbiegowisko. Widziała już wiele bójek, sama w kilku uczestniczyła więc nie robiło to na niej wrażenia. Już miała wracać do rozmowy, gdy zobaczyła błysk ostrza. Czy tu nie ma zakazu noszenia broni? pomyślała zaskoczona i nim sama się spostrzegła, poczuła pieczenie na policzku. Zareagowała instynktownie i odepchnęła bezbronnego chłopaka na podłogę. Zrobiła to w momencie gdy napastnik zaatakował, przez co troszkę jej się oberwało. Nie mrugnęła jednak na to nawet okiem. Szybko chwyciła zaskoczonego młokosa za rękę i sprawnie wytrąciła mu z niej broń, nie robiąc jednak mu przy tym krzywdy. Zabrała nóż z ziemi i podeszła do tego, którego ochroniła przed atakiem - nic Ci się nie stało? - zapytała i podała mu rękę by pomóc wstać. Dopiero po chwili zorientowała się, że wszyscy się na nią gapią. Opuściła niepewnie uszy i już miała uciec, gdy przez tłum przebił się jeden z nauczycieli, krzycząc co się właściwie stało. Widząc Mari z nożem i leżących chłopców stanął jak wryty i już miał coś powiedzieć gdy pozostali uczniowie zaczęli mu tłumaczyć co się tak właściwie stało. Spojrzał już łagodniej na Mari i podziękował za uspokojenie dwójki, poprosił również aby oddała broń, co ta zrobiła bez wahania.
Nauczyciel wziął mocno za rękę właściciela noża oraz wziął drugiego chłopaka do pokoju by wyjaśnić całą sprawę. Gdy zniknął z pola widzenia, rozległ się okrzyk radości oraz oklaski dla kotki, która zarumieniła się i z trudem powstrzymała przed ucieczką. Z całego zgiełku uratowały ją Dachowce, z którymi wcześniej rozmawiała. Szybko wyprowadzili ją z tłumu i zaprowadzili do czegoś w rodzaju gabinetu pielęgniarki. Po drodze wypytywali ją na temat tego co się stało, na co kotka zgodnie z prawdą odpowiedziała, że od kilku lat uczy się walki sztyletem i taki młokos nie jest dla niej problemem. Patrzyli na nią pełni podziwu.
W gabinecie zostawili ją samą mówiąc, że muszą jeszcze zdążyć na jakieś zajęcia. Kotka pożegnała się z nimi i dała się opatrzyć pielęgniarce, od której dowiedziała się, że chłopak ten często wszczyna jakieś awantury, niestety do tego jest strasznie inteligentny dlatego dyrekcja placówki wstrzymuje się przed wyrzuceniem go. Rana była niestety dość głęboka i mimo zapewnień kotki, że to nic takiego, pielęgniarka uparła się, że trzeba to porządnie opatrzyć, przez co kotka spędziła tam dobre kilkanaście minut.
Gdy już weszła z gabinetu, miała zamiar od razu udać się do sali, w której były wybory. Na jej nieszczęście złapał ją jeszcze ten nauczyciel, który wcześniej zabrał chłopaków i podziękował Mari. Zainteresował się też czemu między nimi stanęła i lekko upomniał, że było to nieodpowiedzialne. Był jej mimo to wdzięczny, że to zrobiła. Zaproponował jej też, że jeśli będzie chciała to z chęcią podtrenuje ją jeszcze w korzystaniu ze sztyletu, za co Kotka podziękowała mu bardzo entuzjastycznie.
Kotka podziękowała mu jeszcze raz za propozycję oraz pochwałę i przeprosiła go miło mówiąc, że przyszła tu z jednym z kandydatów na przewodniczącego i na pewno będzie się o nią martwił.
Ruszyła szybko do wielkiej sali. Po drodze troszkę nie pogubiła w korytarzach i kilka razy skręciła nie w ten, w który powinna. W końcu jednak znalazła odpowiednie miejsce. Jeśli jednak nie zastała tam już Daniela lekko zdenerwowana ruszyła do wyjścia gdzie poczekała na Marionetkarza, gładząc się łapą po świeżym opatrunku na policzku.Kessler - 13 Listopad 2016, 18:55 Totalna cisza. Z daleka jakiś odgłos oklasków. Ale nie z powodu ogłoszenia wyników, coś musiało się dziać przed salą. Chłopacy jednak nie zwrócili zbytni na to uwagi, gdyż byli skupieni na czymś zgoła odmiennie innym. Matthis widział, że Mikhel i Daniel są najbardziej poddenerwowani i wyciszeni, sam chyba nie do końca traktował tego wszystkiego zupełnie na poważnie. Ale wystartował, bo parę bliskich go osób prosiło o to. Gdy nauczyciel już wstał, a uczniowie wchodzili do sali, od miejsca, w którym stali kandydaci, trzy metry za nimi jakby powstała taka sfera, gdzie nie dochodził żaden dźwięk. Czas leciał zbyt długo, jakby spowolnił, a panowie wpatrywali się w tablicę, którą zasłonił nauczyciel. Raz... dwa... trzy... pisał, skrobał. Jechał od góry. W sumie nie wiadomo ile osób tak naprawdę głosowało, ile dokładnie było. Mari może dobrze ich policzyła, nie biorąc pod uwagę jednak tych, którzy nie oddali głosu, czy którzy wyszli wcześniej. Chłopacy w ogóle tego nie robili, zatem to, że ktoś dostanie 40 głosów, nic jeszcze nie oznacza dokładnie. Nauczyciel pisał.
- Pequ - 6 głosów! - ktoś krzyknął zza kandydatów. Jedni wybuchnęli śmiechem, drudzy mówili coś w rodzaju "łeee!". W sumie wszyscy wiedzieli i jakoś nie spodziewali się, że nagle nastąpi cud wyborczy nad urną, a ta idiotka, która jeszcze poprzedniego dnia była tak pijana, że ktoś się nią "zajął", zostałaby gospodarzem. Śmiech na sali. Pewnie jedyne głosy, jakie na nią padły, to były głosy jej psiapsiółek i tego gościa, który macał jej tyłek. No nic, nic niespodziewanego. Można było sobie oczywiście zrobić szybkie działania matematyczne, ile głosów zostało, no pewnie około z 70, tak na oko. Nie wiadomo, cholera, trwało czekanie.
Daniel nigdy nie czuł szacunku do istot, które zbyt łatwo wpadają w nałogi, takie jak alkoholizm, hiperseksualizm, uzależnienie od ziół leczniczych czy od jakichś innych nawyków. Ale biedaczek nie wiedział, że często popychały tych ludzi do takich czynów rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia. Fatalne sytuacje w domu, tragiczne wydarzenia, skazy na umyśle, czy też po prostu nawywki wyniesione z domu. Jak miał oskarżać kogoś, bez żadnego poznania sytuacji? Był takim oto idealistą, który przez patrzenie w niebo nie patrzył pod nogi. I dlatego w przeciwieństwie do wielu oczekujących uśmiechnął się srodze pod nosem, jakby dodając w głowie, że Pequ została ukarana za swoje grzechy, idiotyczne postępowanie i słabość charakteru. Ot, walnięta i tyle. Widać, że Kessler niezbyt szanował ludzi upadłych. Starał się im pomóc, ale gdy nie okazywali nawet minimalnej chęci współpracy - wówczas zaczął ich nienawidzić.
W tym czasie nauczyciel napisał liczbę głosów drugiego kandydata od góry - Matthisa.
- Matthis, czekaj, patrzę, 15 głosów, o kurcze! - ktoś znowu krzyknął, czym wyrwał Daniela z zamyślenia. Na twarzy gościa pojawił się lekki grymas i smutek, bowiem chyba liczył na więcej. Nawet jeśli startował dla zabawy i był kandydatem neutralnym. Tak jak on był spoko, tak spoko ludzie oddali na niego głos. Zapewne gdyby nie on, większość ludzi zagłosowałaby na Mikhela, a troszkę mniejsza grupka na Kesslera. Otóż, jak uważał Marionetkarz, tacy ludzie jak ów Matthis byli potrzebni w klasach, w grupach, wszędzie. Tam gdzie jest grupa, tam zwykle pojawia się osoba o skłonnościach przywódczych, umiejętnościach ponadprzeciętnych. A czym większa grupa, tym większa szansa na zaistnienie wielu autorytetów. Ale zwykle ogranicza się to do 2. I gdy następuje prawdziwe szaleństwo, a dwóch przywódców toczy ze sobą walkę o wpływy i to, który jest mądrzejszy i bardziej drugiemu dokopie, taki osobnik neutralny, co najwyżej z lekkimi skłonnościami do jednego "władcy", gromadzi osoby, które mają szczerze wywalone na całą sytuację. To przynajmniej trzyma blisko reszty grupy tych ignorantów, albo mądrych których cała ta zabawa nie bawi. I Matthis to zrobił. Dobry, zuch chłopak.
- Mikhelu... jazda bez trzymanki, co? - zapytał Kessler swojego kolegę.
- Cicho. - krótko rzucił Mikhel, aby uciszyć Daniela. Teraz jego moment, gdzie wszystko się rozwiąże.
Nauczyciel skrobał, skrobał, ale jako, że był całkiem spory, to zasłonił te miejsce, gdzie napisał liczbę głosów oddanych na dwóch kandydatów będących najniżej. Dlatego wszystko wychodzi na to, że prawdziwe rozwiązanie poznamy jednocześnie. Nie będzie zatem stresu i niepotrzebnego czekania.
Kessler miał dwuznaczne podejście do Mikhela. Był człowiekiem łagodnym, skrytym i zestresowanym, gdy pojawił się w nowej grupie. Szukał jakiegokolwiek punktu zaczepienia, gdy zaczął się tu uczyć. Cały czas zrozpaczony przeprowadzką swoich najbliższych nie potrafił znaleźć sobie tutaj miejsca, ale dzięki uprzejmości pewnych kolegów powoli zaczął się przyzwyczajać. Mikhel zaś był tu od zawsze, od początku. Miał silną pozycję i był dobrze znany - z dobrej i złej strony - przez uczniów Akademii. Tak jak starsi ignorowali już zupełnie sytuację w młodszych grupach, gdyż bardziej byli zajęci w swoim gronie, tak młodsi lub równi mu wiekiem patrzyli na niego z podziwem, albo irytacją, że często prowokuje i podjudza tych o słabym charakterze i opanowaniu. Przez co zwykle pojawiały się jakże "wesołe" sytuacje, które śmieszyły wszystkich, tylko Daniela jakoś nie potrafiły. Uważał to za głupie. Z jednej strony lubił Mikhela, ponieważ był bardzo inteligentnym człowiekiem, ale z drugiej strony zachowywał się zupełnie dziecinnie. Dodatkowo, wyposażony w zdolność używania słów i naciskania na inne osoby, potrafił złamać wolę ludzi do swojej ambicji - przez co zgromadziła się w okół niego spora grupka osób o mniejszej inteligencji, mniejszej możliwości mienia "gadanego". Taki oto prowokator i populista. Ale ludzie w niego wierzyli.
A Daniel? Na pewno był mądrzejszy od sporej części osób przebywających tutaj. Ale nie potrafił naciskać i agresywnie zmuszać kogoś słowem do zrobienia czegoś wedle Kesslerowej woli. Nie miał nawet takiej ambicji. Był troszkę śpiącym gigantem. Aż w pewnym momencie przebudziła się w nim chęć bycia czymś więcej, niż gospodarzem. Chciał być nawet swego rodzaju nauczycielem moralnym dla wielu ludzi. Jaka to wielka ironia, że chciał uczyć moralności ludzi, których prawie nie znał, albo którzy żyli w zupełnie odmiennej od niego sytuacji. Ale to już taka przykra sprawa dla Daniela, że nie potrafił pojąć, że nie da się zmienić czyjegoś życia bazując tylko na pozostawaniu na relacjach szkolnych. To było zbyt dużo. Nie da się pomóc wszystkim. Nie da się pomóc nawet jednej osobie. Ale wówczas Kessler jeszcze tego nie rozumiał.
- Chłopie! - ktoś podszedł od tyłu do Daniela zamyślonego zupełnie i klepnął go w ramię. - Wygrałeś! 36 do 23! Zmiażdżyłeś go! - ktoś krzyczał mu do ucha. Ten ocknął się i tylko tępo przyglądał się w tablicę. Wyniki były jasne i widoczne : 6, 15, 23, 36. Przy czym to on uzyskał ten czwarty wynik, deklasując kontrkandydatów zupełnie. Mikhel dostał tylko 23 głosy? Czyżby Matthis i Pequ mu je zabrały? Cholera wie! Teraz zastanawiać się nad preferencjami wyborów, pal licho, wygrałem!
Daniel ucieszył się w myślach i próbował tego nie pokazywać. Ale wiele się uszczęśliwił, miał tak gorącą głowę, krew zaczęła płynąć szybciej... on nie wiedział co się dzieje. Z tyłu ludzie zaczęli klaskać, widząc, że wybrali nowego przewodniczącego. Kessler nawet nie patrzył na Mikhela, o ile on tam jeszcze stał.
To było zwycięstwo.
Tryumf mądrości i wspaniałości nad głupotą i dziecinnością.
Gdzie spokój i umiejętności pokonają idiotyczne zachowanie.
Zacznie się nowa era... Era Daniela!
Pominąć należy opis tego, jak Daniel tam stał i nie wiedział, co zrobić, gdy odwrócił się i próbował nie pokazywać, jak bardzo jest zadowolony i szczęśliwy, gdy ludzie zaczęli w końcu się rozchodzić. Była to sytuacja, której szczegółów wskazywać nie należy, gdyż wiadomo, jak to zwykle tam bywa. W wyniku wszystkich emocji nie pamięta się wszystkich szczegółów. Gdy ludzie powoli zaczęli się rozchodzić, Daniel przeprosił jeszcze szybko kolegę, z którym rozmawiał, by udać się do łazienki. Po prostu musiał tam iść. Skoczył więc do łazienki, zamknął drzwi i zaczął patrzeć na siebie w lustrze, obmywając szybko twarz wodą.
Mari zapewne ominęła kwestia ogłoszenia wyników, bowiem gdy wróciła do wielkiej sali, pozostało jeszcze paru uczniów komentujących żywo wyniki wyborów. Nie było wśród nich nikogo z kandydatów, poza Matthisem, który już wrócił do starej formy, uśmiechał się i podśmiewywał. Daniela nie było też przy wyjściu, zapewne cały czas siedział w łazience.
Gdyby Dachowiec spytał Matthisa i jego znajomych o wynik wyborów i o to, gdzie jest Daniel, oni pokrótce skomentowaliby wybory, powiedzieli, kto wygrał i gdzie jest Kessler. Dodatkowo wyrażaliby różne wątpliwości, kto będzie wicegospodarzem, skarbnikiem i wiceskarbnikiem. Przy czym wice to po prostu było oznaczenie na kogoś, kto wypełniał obowiązki, gdy nie było normalnego "urzędnika". Często nigdy nie mieli okazji wypełniać jego obowiązków z powodu 100%ej frekwencji. Chociaż często też działali pomocniczo. Te i wiele innych informacji dowiedziała się Mari.
Gdyby weszła do łazienki, ujrzałaby schylonego Daniela, obmywającego twarz przy kranie. Będzie trochę nieobecny i gorący.Mari - 13 Listopad 2016, 20:56 Po rozmowie z nauczycielem, Mari udała się szybko w stronę sali. Niestety trochę jej zajęło odnalezienie właściwiej trasy. Gdy już znalazła odpowiednie drzwi, odkryła, że sala jest już niemal pusta. Rozejrzała się niepewnie, niestety nie spostrzegła nigdzie Daniela. Zaniepokoiła się trochę. Szybko przeleciała wzrokiem po tych, którzy tam zostali i szybko odkryła jednego z konkurentów Marionetkarza. Podeszła więc do niego szybko - hej...Matthis prawda? - zapytała niepewnie - mógłbyś mi proszę powiedzieć jak się skończyły wybory i ... czy wiesz może gdzie znajdę Daniela?
Starała się być jak najbardziej spokojna. Nie chodziło o to, że Danielowi coś się stanie, w końcu znał to miejsce. Jednak nie chciała aby się martwił. Nie wiedziała też jakie były wyniki przez co nie wiedziała czy czasem się nie załamał bo przegrał czy coś...
Mattiew na szczęście uśmiechnął się do niej i spokojnie wyjaśnił cały przebieg wyborów. Kotka słuchała go uważnie i jej ogony zaczęły wesoło falować gdy dowiedziała się, że Daniel wygrał. Nie ukrywała ulgi jaką odczuła. Wczoraj Daniel był taki zestresowany, że bała się, że coś pójdzie nie tak.
Gdy powiedzieli gdzie znajdzie Marionetkarza, zapytała jeszcze nieśmiało o wskazówki jak tam trafić, w końcu jest tu pierwszy raz. Matthis zaśmiał się tylko lekko i powiedział dokładnie jak trafi do łazienki. Kotka podziękowała mu grzecznie i pobiegła we wskazanym kierunku, co spowodowało jeszcze większy uśmiech na twarzach osób, które były świadkami tej krótkiej wymiany zdań.
Szybko odnalazła wskazane pomieszczenie. Weszła niepewnie do środka i zobaczyła Kesslera, zszokowanego i nieobecnego - Daniel wszystko w porządku?- podeszła do niego i pogłaskała delikatnie po plecach. Naprawdę nie wyglądał za dobrze. Kotka obróciła go w swoją stronę i przytuliła go mocno - gratuluję wygranej paniczu Kessler - uśmiechnęła się do niego uroczo - trzeba to jakoś uczcić prawda? - powiedziała niezależnie od tego czy Marionetkarz zareagował na jej słowa czy nie. Chwyciła go pewnie łapą z rękę i wyprowadziła z łazienki, nie za bardzo dając mu wybór czy chce iść za nią czy nie. Wyprowadziła go ze szkoły, żegnając się po drodze jeszcze z kilkoma osobami, które poznała wcześniej. Zatrzymał ich nawet chłopak, który o mało co nie został pocięty nożem przez swojego kolegę. Podziękował jej też serdecznie za pomoc. Mari niepewnie zerknęła na Daniela, którego nadal trzymała za rękę. Nie dała mu się wyrwać, na co chłopak spojrzał na nich zaskoczony i przeprosił, usuwając im się z drogi. Mari uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i szybko opuściła budynek.
Dopiero gdy zniknęli za rogiem puściła rękę Kesslera - jak się czujesz? - zapytała z troską, jednak nie zatrzymywała się. Szła obok Marionetkarza prowadząc go w dobie tylko znanym kierunku. Był on jednak zupełnie przeciwny do tego, który prowadził do domu.
Widząc, że nikogo nie ma w pobliżu, kotka dyskretnie zwinęła Kesslerowi mieszek z pieniędzmi. Nie chciała go jednak okraść. Chciała go nagrodzić za to, że wygrał i nie miała zamiaru pozwolić mu aby płacił. Co prawda pieniądze, które miała przy sobie, nie powinny się znajdować w jej kieszeni, jednak trupowi i tak się na nic nie zdadzą prawda?
Schowała mieszek i nadal uśmiechała się do Daniela. Miała zamiar zwrócić mu jego własność, gdy już będą wracać - to opowiadaj jak było - powiedziała wesoło maszerując przed siebie - niestety nie udało mi się być na wynikach ale Matthis powiedział, że pobiłeś tego Mikhela, to prawda? - chciała jakoś nakłonić go do rozmowy.
W końcu jednak doszli do celu. Okazała się nim lodziarnia. Kotka odkąd trafiła do tego miasta, chciała ją odwiedzić, jednak z wiadomych przyczyn nie mogła tego zrobić - wybieraj co chcesz dziś ja płacę - uśmiechnęła się do niego wesoło i sama zaczęła przyglądać się jakie smaki kręconych lodów podają. Bo to właśnie były kręcone, takie duuże. I były chyba w co najmniej stu smakach, a mimo to były dość niedrogie. Mari prawie pociekła ślinka gdy zobaczyła jakie dobroci się tu znajdują, czekała jednak aż chłopak się zastanowi na co on ma ochotę.Kessler - 14 Listopad 2016, 19:28 Wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Mówił do siebie... próbował tłumaczyć sobie, że jest zwycięzcą i że mu się udało. Że wygrał. Z przeciętniaka taki wielki awans na osobę znaną w całej szkole. Czy jestem na to w ogóle gotowy? Czy same wybory nie było tylko zwykłym celem... uh. Mam wątpliwości, dręczy mnie to. Przerośnie. Czyżbym był ślepy? Przecież wybory to było to, co mnie ekscytowało, ten zabawy test popularności w klasie. A teraz, a teraz tak właściwie co? Teraz skończą się emocje, nadejdzie rok, w którym będę musiał cierpliwie pracować na korzyść całej społeczności. Ahh!
Daniel wówczas wziął na rękę trochę wody z kranu i przemył raz jeszcze twarz. W końcu zaczął do siebie dochodzić. Teraz rzeczywistość zrewiduje, czy jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Czy potrafię. Czy podołam. To nie jest film, nie skończy się to na jednym wydarzeniu. Wicegospodarz, skarbnik, wice, to wszystko trzeba ustalić. I Mikhel nie spocznie. To nie jedna z tych osób, które po przegranej wycofują się z życia i znikają. Wręcz przeciwnie; to je napędza.
W tym właśnie momencie weszła do łazienki Mari. Był jednak wybity z tropu i lekko bolała go głowa. Dlatego nie zareagował radośnie, ale raczej z rozdziawioną buzią zaczął patrzeć na nią, oglądając jej odbicie w lustrze. Nie skręcił jednak ciałem.
- O, hej... Mari. - powiedział powoli, jakby próbując przypomnieć sobie, jak w sumie się mówi. Po chwili poczuł miły i czuły dotyk na plecach. Uspokoił go i jakby przywrócił do rzeczywistości.
Uśmiechnął się w końcu do niej i obrócił w jej kierunku. Zobaczył, że chce się do niego przytulić i pogratulować mu zwycięstwa, na co z nieukrywaną przyjemnością jej pozwolił. W końcu co z tego, że się wygrywa, jak... nie ma się dla kogo wygrać, prawda? Zrobił to dla siebie, owszem, ale zrobił to też dla rodziców i Mari, oraz ogólniej - dla wszystkich osób, które cierpiały, a którym mógł pomóc.
Gdy Mari mówiła o tym, że trzeba to jakoś uczcić, uśmiechnął się widocznie po raz drugi. Zastanowił się, cóż takiego mogło chodzić po głowie dziewczynie; sam zresztą też miał pewne myśli, z których część nie nadawała się do wypowiedzenia na głos. Ręka, która jeszcze niedawno gładziła jego plecy, teraz złapała Marionetkarza za rękę. Mari dosyć mocno chciała gdzieś pójść. Szli tak przez korytarz, w sumie jednoznacznie pokazując, co może łączyć oboje. Znajomi uśmiechali się, Daniel zaczerwienił się jak burak, ale cóż mógł zrobić - nie miał możliwości stawić opór. Żegnał się, gdy inni gratulowali zwycięstwa, życzyli, że szybko powróci do Akademii, gdy już nastąpi dzień właściwej nauki. Szkoła ogólnie rzecz biorąc opustoszała, gdy Mari z Kessem wychodzili z budynku. Ludzie pogłosowali, a następnie zaczęli zbierać się w grupy i gdzieś iść, albo pojedyncze jednostki wracały do domu. Niepisaną tradycją było, że w dzień głosowania nie ma zajęć, chociaż trzeba się usprawiedliwić z nieobecności, podchodząc do nauczyciela, z którym miało się mieć lekcje i dając znać, że się było. Za niezrobienie tego nie groziły żadne konsekwencje, ale był to dobry zwyczaj, na który nauczyciele patrzyli z szacunkiem. Jeszcze gdy wychodzili, spotkał jakiegoś kolesia, którego znał z widzenia, ale widział, że ma wobec Mari jakiś chyba dług za pomoc... ale w sumie nie wiedział, o co chodziło.
Opuścili budynek i zaczęli gdzieś iść. Mari nadal trzymała go za rękę i dopiero za rogiem puściła go. Mlasnął cichutko, że już koniec przyjemności, ale zauważył, że zaczęli iść w zupełnie innym kierunku, niż do domu. Jak to, dlaczego? Gdzież ta kocica chciała go porwać? Tak jak zwykle rozpatrywał tysiąc przypadków, tym razem powiedział myślom, żeby się zamknęły i w ciszy po prostu za nią szedł. Gdy spytała go, jak się czuje, odrzekł tylko krótko, że jest troszkę zaskoczony, ale poza tym czuje się świetnie. Ciekawym pytaniem, jakie mogłoby paść, to takie, czy Daniel wieczorem będzie buchał od nadmiaru wigoru, jaki dostał po zwycięstwie, czy raczej osunie się na łóżko zmęczony, gdy stres już z niego zejdzie. Daniel odprężył się powoli i czekał na rozwój wypadków i działania i realizację planów Dachowca. Bo jakieś plany mieć musiała. W końcu chce Daniela wynagrodzić za jego zwycięstwo w wyborach. Ten zaś nie miał nic przeciwko poddać się jej woli.
W międzyczasie nakłoniła go do opowiedzenia całej historii o wydarzeniu, na którym jej nie było.
- A tak, udało mi się. Całkowite zaskoczenie, że tak wyszło. Ale mnie wybrali. Skończyły się wybory i emocje, teraz będzie ciężka praca i opierdziel. Przypominaj mi to jak najczęściej, bo pewnie mnie leń od jutra złapie. Ta patologia przegrała. I to mnie w pełni satysfakcjonuje... - zaczął mówić. Odniósł się też do całego wydarzenia, pokrótce je opisując. Mari mogła widzieć, że był zadowolony. Jednakże trudno stwierdzić, czy bardziej z tego powodu, że "patologia przegrała", czyli że po prostu Daniel dostał namacalny fakt, że jest lepszy od "nich", czy z tego powodu, że spełnił swoją ambicję zostania kimś więcej, niż tylko szaraczkiem. Że dostał władzę.
W końcu doszli do lodziarni. Prawdę mówiąc ochota na loda rosła w Danielu od początku tygodnia. Dawno nie jadł tego przysmaku, a teraz właśnie oto zachciało mu się tej słodyczy skosztować. Zatrzymał się, chwycił Mari za rękę i przysunął do siebie, wpatrując się w jej oczy. Jakby chciał jej coś powiedzieć, albo wykonać jakiś ruch głową. Potrzebował jeszcze tej drobnej bliskości, jakby tylko tego mu brakowało do pełni szczęścia, do w pełni udanego dnia. Ale puścił ją delikatnie, odsunął się i spojrzał na wybór lodów, jakie tutaj prezentują.
- Wiesz, jeśli już stawiasz... to szczerze miałem ochotę spróbować tych legendarnych lodów arbuzowych... - powiedział, uśmiechając się. - A ty jakie sobie zamawiasz? - dodał jeszcze. Gdyby zamówili lody, a Mari za nie zapłaciła, powiedziałby do niej, że powinni gdzieś usiąść. Gdyby już usiedli, Daniel zapatrzyłby się w niebo, mając wypisaną radość na twarzy. Jakby dzień był idealny.
- Podoba ci się u nas, w domu, w Akademii? - zapytał jeszcze dziewczynę, jakby chcąc dopełnić zbiorniczek o nazwie "duma" do całkowitego maximum. Oczekiwał pozytywnej odpowiedzi, która jeszcze by go pokrzepiła, chociaż znając pokrótce historię Mari, spodziewał się wszystkiego. Miał taki magazyn radości w sobie, że pragnął przelać go na inną osobę. Pod ręką była akurat Mari.Mari - 14 Listopad 2016, 21:26 Uśmiechnęła się pod nosem słysząc niezadowolone mlaśniecie Marionetkarza. Nie złapała go jednak ponownie za rękę. Jak chce to niech sam poprosi, nie będzie robić przecież za niego wszystkiego! Zerknęła na niego tylko i ruszyła w stronę lodziarni. Westchnęła z ulgą gdy Daniel nie zauważyła, że podwędziła mu pieniądze. Ale naprawdę odda mu je! Ale to potem.
Ucieszyła się słysząc, że czuje się dobrze. Słuchała też uważnie jego historii. Uśmiechała się przy tym miło - jasne, że będę przypominać - zaśmiała się słysząc jego prośbę. Spojrzała na niego lekko karcąco, gdy użył dość kontrowersyjnych słów. Sama nie była święta jednak raczej nie pasowało to do niego - patologia? - zapytała poważnym tonem. Nie podobało jej się to jak mówi o innych kandydatach, nawet jeśli ich nie lubił lub jeśli na takich wyglądali. Nie miała zamiaru go jednak upominać. Nie czuła się do tego upoważniona.
Spojrzała zaskoczona na chłopaka, gdy ten chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, po czym spojrzał jej w oczy - Daniel? Coś nie tak? - zapytała niepewnie. Gdy jednak się odsunął spojrzała na niego lekko przekręcając głowę i skupiła się na wyborze lodów. Zamyśliła się na chwilę - to ja wezmę bananowo-cynamonowe - powiedziała z uśmiechem i zamówiła dla nich lody. Ucieszyła się, że Daniel nie zapytał jej, skąd właściwie ma pieniądze. Nie wiedział nic o tym, że zabrała je Salemowi. I wolała, żeby tak zostało. Póki co postanowiła się tym nie przejmować, póki Kessler nie zapyta o to sam.
Zgodziła się z nim i wspólnie poszukali jakiegoś miejsca żeby usiąść. Park raczej odpadał. Wolała tam jak na razie się nie pojawiać. Na szczęście niedaleko był mniejszy park. Taki z kilkoma drzewkami, gdzie można było spokojnie usiąść i porozmawiać.
Jadła swojego loda w milczeniu. Ciesząc się jego smakiem i poruszając leniwie ogonami. Na pytanie Daniela zamyśliła się lekko - masz bardzo miłych rodziców - powiedziała powoli - czuć u was przyjemną atmosferę. Czuję się tam bezpiecznie - zamilkła na chwilę - a jeśli chodzi o akademię to poznałam tam kilka fajnych osób i ... jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko ... jeszcze się tam kiedyś z Tobą wybiorę - uśmiechnęła się do niego miło. Przejechała mimowolnie łapą po opatrunku. Nie przeszkadzała jej rana, w końcu była do nich przyzwyczajona. Raczej nie pasował jej sam opatrunek. Nie przywykła do takowych. Na ulicy nie zawsze była szansa na to by nakleić jakiś plasterek. Raczej wiązało się rany albo zdobytym z trudem bandażem albo kawałkiem szmaty. Takiego opatrunku, złożonego z gazy i plastrów nigdy jeszcze nie miała.
Gdy zjedli swoje lody Mari wstała nagle - chyba powinniśmy wracać - powiedziała krótko - w końcu chciałbyś pewnie ten dzień spędzić z rodzicami, prawda? - uśmiechnęła się do niego i poczochrała go po głowie, po czym ruszyła spokojnie w kierunku domu Marionetkarza - nie chciałabym Ci odbierać tej rzadkiej okazji, żeby z nimi pobyć - dodała jeszcze.
Gdy odwróciła się tyłem do Daniela, na jej twarzy pojawiła się smutna mina. Mari, a co Ty będziesz wtedy robić? zapytała sama siebie. Nie była częścią rodziny i nie miała zamiaru się wpychać do niej na siłę. Pewnie zajmie się tym co miała robić...sprzątaniem i nie będzie wchodzić w drogę szczęśliwej rodzinie. Rodzina....ciekawe jak to jest jakąś mieć....