Anonymous - 8 Maj 2012, 18:17 Dziwne stworzenie. Ale lepiej być dziwnym, niż nudnym. Marionetka musiała mieć ciekawe wnętrze - aż coraz bardziej chciało się wziąć ją, unieruchomić, rozkręcić, a potem złożyć i zorientować się, że na stole z częściami leży jeszcze piętnaście różnych trybików. Nie, aż tak to nie.
- Nie wypominam, śmiem tylko twierdzić, że przesadzasz - dostrzegł jej radochę i wzruszył ramionami. Są gusta i guściki, jeśli ona lubi syczących z bólu ludzi, to powinna zaopatrzyć się w pejcz zakończony haczykami i przejść się po zakamarkach Miasta Lalek. Masochistów pod latarniami nie brakowało. Zaraz... a skąd on wiedział takie rzeczy?
- Poza tym jak będziesz taka bojąca, to prędzej czy później coś ci się stanie. Nie żebym się martwił, czy coś, to tylko zboczenie zawodowe - zaczął się rozglądać i zauważył, że już prawie nic nie widzi, tak ciemno zrobiło się na dworze. Wieczór wieczorem, ale swoje zrobiły też chmury. Będzie padać, może gdzieś dalej już mżyło. Nie, on w taką pogodę nie wylezie spod dachu, Marionetka pewnie też, o ile nie chce zniszczyć sukienki. Albo mechanizmu, bo zdarzały się starsze, wrażliwe na wodę i czort wie, czy Maisie nie była ich przedstawicielką.
- Nie wydaje mi się - pokręcił głową. - Tylko nie bierz tego, co powiem, do siebie. Ja swoją Marionetkę bym przede wszystkim skończył. A ty - jeszcze raz pokręcił głową - sprawiasz wrażenie, jakby twój twórca, czy ojciec, jak go zwiesz, stracił zapał przy wykończeniu.
Powiedział to, co tłukło mu się po głowie od pierwszej chwili, gdy ujrzał Maisie. Teraz stał się trochę spokojniejszy, bo nie lubił chować swoich opinii na czyjś temat gdzieś tam na dnie głowy. Ot, szczerość, wyjątkowo bez podłoża ze złośliwości. Mimo to zdawał sobie sprawę z tego, że komu jak komu, ale każdej Marionetce taki komentarz sprawia przykrość niemal zawsze.
Stuk, stuk. O metalowy dach budynku powoli zaczęły uderzać krople.Anonymous - 10 Maj 2012, 16:47 Zapewne było ono ciekawe, zarówno to realne, jak i metaforyczne. Mimo wszystko Maisie nie miała ochoty zostać rozebrana na części, tak więc gdyby tylko wiedziała o takich zamiarach, zapewne od razu uciekłaby w popłochu. Nikt nie miał prawa jej dotykać, bo też nikt by nie chciał. Sama nie wiedziała, czy pozwoliłaby na to nawet Ojcu. Chyba nie po tym, co jej zrobił. Czasem zastanawiała się, czy go jeszcze kocha. Jednak po bólu przy każdej wzmiance o nim stwierdziła, że tak. Dlatego porzuciła te wątpliwości.
-Ty uważasz, że przesadzam, ja, że mam rację. Nikt się nie myli.-Powiedziała pewna siebie. Można powiedzieć, że Marionetkarz miał szczęście. Zobaczył pewną siebie Marionetkę. Tę Marionetkę. To była naprawdę rzadkość, która natychmiast też zniknęła. Pewność siebie można było zobaczyć w oczach Maisie zaledwie przez pięć sekund, potem znów wróciła mała zagubiona.
-Jak się stanie, to trudno. Wszystkim będzie lepiej.-Na chwilkę się uśmiechnęła pod nosem, ale nie był to uśmiech radosny. Ponury, bez cienia nadziei. Można powiedzieć, że te słowa były hasłem przewodnim jej życia. Czasem zastanawiała się, po co została stworzona. Wiedziała, że inne Marionetki miały więcej szczęścia. One były komuś potrzebne, czyniły ludzi szczęśliwszymi, a ci w zamian za to o nie dbali. Niektóre grały w teatrze, inne stały na półkach. Mimo tego każda z nich przynosiła ludziom radość. A ona? Zajmowała miejsca pod mostami, żeby się gdzieś przespać. Przeszkadzała nawet tym żebrzącym wyrzutkom społeczeństwa. Po co?
Jak można było się spodziewać, Maisie zareagowała na wzmiankę o jej rzekomym niedokończeniu. Zrobiła wielkie oczy, w których Asalluhi mógł zobaczyć przerażenie. Zaraz zaczęła się oglądać ze wszystkich stron, jak tylko mogła. Trwało to chwilę i stwierdziła, że niczego jej nie brakuje. No, może te drewniane ręce, ale one były ukryte pod rękawiczkami i na pewno nie mógł ich widzieć.
-Nie, przecież ja jestem skończona! Dlaczego mówisz coś takiego?-Spytała wyczekująco patrząc na Marionetkarza. Dopiero teraz zauważyła, że zrobiło się ciemno i zaczął padać deszcz. Przez to ostatnie stała się niespokojna. Nie lubiła deszczu i to nie tylko dlatego, że niszczył materiał, z którego była zrobiona. Dochodził fakt, który był dla niej najważniejszy: gdy padało, nie mogła używać pirokinezy. A bez niej była całkowicie bezbronna!Anonymous - 11 Maj 2012, 19:48 W zamkniętym pomieszczeniu Maisie raczej nie musiała się martwić o swoje zdolności jeszcze przez jakiś czas - zanim przez wybite szyby wbije się deszczowa wilgoć minie jeszcze dłuższa chwila. Poza tym w opuszczonej fabryce, jakby się dobrze rozejrzeć, na pewno znajdzie się coś łatwopalnego. Jakiś rozpuszczalnik, farba, po kątach pewnie leżały jakieś szmaty. Mała namiastka raju dla podpalaczy.
Poza tym... czego się bała? Luis od samego początku nie dał jej do zrozumienia, że jest jakimś psychopatą, nawet się nie obraził, gdy strzeliła w niego ogniem. Taki był z niego miły facet, o. Chyba mogłaby założyć, że okaże się dżentelmenem chociażby na tyle, by nie zostawić jej w niebezpieczeństwie? Albo była na tyle podejrzliwa, że uznała, że taka złotowłosa przybłęda jest jakimś perwersem, który usiłuje swym zachowaniem sprawić, by na chwilę straciła ostrożność, a potem porwać i torturować? Uaaa! Bójmy się.
- Nie mów tak, nie ma bata, żeby istniała na świecie istota, na której nikomu nie zależy. I na pewno nie wszystkim, pomyśl o osobach, których jeszcze nie znasz, a z którymi kiedyś się zetkniesz i którzy będą cię potrzebowali - Maisie na pewno zauważyła, ze Marionetkarz mówił ciszej, niż chwilę temu, a jego wzrok krążył gdzieś w górze, przy dachu. - Pada - dodał jeszcze, bardziej do siebie, jakby chciał potwierdzić zjawisko. Może gdzieś w podświadomości tkwiło przekonanie, że nazwane zło - nie dramatyzuj, to deszcz tylko... - staje się lepsze? Zaczął się rozglądać w ciemności. Może jeszcze nie teraz, ale zdałoby się uciąć gdzieś drzemkę - nie lubił spać na siedząco, nie lubił spać i się nie wysypiać, nie lubił, jak coś było nie tak. Jego życie za bardzo się w ostatnich latach ustabilizowało. Tylko niedawno strzeliło mu do głowy chęć przeżycia jakiejś przygody - wycieczka do Świata Ludzi miała być miłym przeżyciem na przykład. Zła karma, jak nic.
- To ty jesteś taka osobliwa fabrycznie, a nie prowizorycznie? - zrobił wielkie oczy. - Myślałem, ze twojemu twórcy zabrakło jednego koloru, albo oka, czy coś... - nie no, temu idiocie należą się jakieś baty, - Wybacz, jeśli uraziłem. Nie było to moim zamiarem.
Luis oczywiście zdawał sobie sprawę z istnienia tzw. Marionetkarzy ekscentrycznych, którzy lubowali się w stwarzaniu dziwadeł, ale żeby aż tak...Anonymous - 12 Maj 2012, 20:10 Na razie martwić się nie musiała, ale potem co? Nagle okaże się, że wszystko jest zawilgłe, a wilgość w powietrzu uniemożliwi używanie ognia. I co wtedy? Będzie panikować? Zapewne tak, a na pewno odsunie się jak najdalej od Marionetkarza. Ona ogólnie nie ufała ludziom, a spędzenie jakiejś ilości czasu, a może nawet całej nocy w pomieszczeniu z osobą obcą bez możliwości obrony było dla niej zbytnią abstrakcją. I to jaką przerażającą!
Czego można by się bać? Hm, na przykład ciemności. A w ciemności każda rzecz wydawała się dużo straszniejsza niż w rzeczywistości. Druga rzecz: ludzie. Istoty były przerażające przez to, że nigdy nie było wiadomo, co im strzeli do głowy. Na przykład taki Asalluhi, teraz wydawał się bardzo uprzejmy, a w nocy dorwie się do niej i rozbierze ją na części. Tak nie mogło być, o nie! Dlatego właśnie wolała mieć się na baczności, dmuchać na zimne.
-Nie chcę nikogo spotykać. Nie potrzebuję nikogo, żeby czuć się dobrze.-Krzyknęła nagle. Nawet nie wiedziała, że sama siebie oszukiwała. A może i wiedziała, tylko nie chciała, żeby to do niej dotarło? Kto ją tam wie. Fakty jednak były takie, że w to chorobliwie wierzyła. No cóż, taki już jej pech.
Widocznie wycieczka do Świata Ludzi nie zadowoliła żadnego z nich. Ona szukała tutaj spokoju i samotności. No i co? I pojawił się taki delikwent i z góry skazał jej plany na porażkę. A ona zamiast od razu uciec, to została. No i teraz był tego efekt. Musiała się wywnętrzniać i robić to, czego nie cierpiała. Uch!
-To znaczy... Pośrednio, to tak. Bo ze mną to była dość ciekawa historia. To jest moje drugie życie, a pierwsze świadome. Wcześniej byłam taką lalką-szmacianką wielkości średniego misia pluszowego. No i byłam zrobiona z tego ciemniejszego materiału. Ann się ze mną bawiła, to była moja pierwsza przyjaciółka-właścicielka. Niewiele pamiętam z tego czasu, bo nie miałam pamięci. Ale w końcu dorosła i mnie sprzedała. Kupił mnie mój ojciec, który mnie rozciął i zbudował od nowa. Zrobił moje ciało z drewna, a potem obszył materiałem. Nie starczyło pierwotnego, więc dołożył ten jasny. Uszył mi sukienkę, dodał oczy. Włosy zostawił z dawnej postaci i dodał trochę włóczki. A potem mnie ożywił. Dopiero później pojęłam, że w pierwszym spojrzeniu miał obrzydzenie.-Powiedziała. Pod koniec zrobiło jej się smutno. Odwróciła się i rozejrzała po pomieszczeniu. Potem usiadła sobie w kącie, przyciągnęła najbliższą szmatę i wyciągnęła swoje szkiełko. Znów zaczęła patrzeć, jak wyglądało pod różnymi kątami. W pewnej chwili na szmatę zaczęły kapać krople. No tak, popłakała się. Przyciągnęła kolana pod brodę i ukryła w twarz. Nie miała ochoty się rozpłakać, ale nie umiała inaczej. W końcu była tylko małą dziewczynką zapomnianą przez cały świat.Anonymous - 14 Maj 2012, 16:02 Hmm... nikt Maisie nie kazał wywlekać flaków na stół (dobra, stołu tu nie było, ale wiadomo o co biega), mogła fuknąć, obrazić się, stwierdzić, że jej wygląd nie jest sprawą Luiego i jak mu się nie podoba, to nic go tu nie trzyma. Wywnętrzniła się z własnej, nieprzymuszonej woli, nie miała wszak obowiązku odpowiadać na pytania przypadkowo spotkanych i poznanych typków.
I chociaż informacja udzielona przez Marionetkę była dość szczątkowa, to Asalluhi potrafił ją docenić, zwłaszcza, że zauważył, że ma do czynienia z osóbką w dużym stopniu zaszczutą. Tylko... przez kogo? Twórcę? Możliwe. Kogoś innego? Być może, ale w takim wypadku co robił ten jej cały ojciec? Uch, ale dużo chciałby wiedzieć. W chorobę dużo, ale wiedział, że każdy ma takie sprawki, o których nie powie byle komu. A ta dwójka, wpędzona przez kapryśny los pod jeden dach i unieruchomiona przez deszcz tym właśnie dla siebie była: byle kim.
- Skoro mu się nie spodobałaś, powinien pracować nad tobą tak długo, aż będzie zadowolony. Osobnik, który nie posiada na tyla samozaparcia, by stworzyć coś, co go usatysfakcjonuje, którego akt budowania w pewnym momencie przerasta albo nudzi, nie ma najmniejszego prawa nazywać się Marionetkarzem - zabuczał, teoretycznie do siebie, ale nie było bata, aby Maisie go nie usłyszała. - I nie jesteś mu nic winna - dodał trochę ciszej.
Rozejrzał się znowu, ale nie znalazł w pomieszczeniu nic, czym można by zająć myśli i chcąc nie chcąc musiał wrócić do Marionetki. A ta zajmowała się szkiełkiem, pewnie tym samym, którym bawiła się, gdy tu wpadł. Już miał o nie pytać, gdy Maisie nagle skuliła się. No i nie miał pojęcia, co powinien zrobić.
Niezbyt zdecydowany podszedł do niej i przykucnął obok, by znaleźć się na wysokości jej oczu. Podparł twarz na dłoniach.
- Co jest? - zapytał, starając się nie brzmieć napastliwie.Anonymous - 17 Maj 2012, 20:18 Owszem, nikt jej tego nie kazał otwarcie. Być może nawet nie było takiego zamiaru, w końcu Maisie nie mogła wiedzieć, co myślał Asalluhi. Co prawda w rzeczywistości było to dla niej możliwe, ale cicho, przecież się nie zdradzi tak od razu. Tylko wykorzysta w odpowiednim momencie. Dlaczego się wywnętrzniła? Bo tego potrzebowała. Mimo tego, że wmawiała sobie, że uwielbia samotność, czasem rozmowa z kimś i wyżalenie się było jej potrzebne. W końcu ona też było istotą żywą, myślącą i czującą, nawet jeśli na to nie wyglądało.
Dla Marionetki informacja nie była szczątkowa. O nie, dla niej zdradziła całą historię swojego życia. Bo tak było, w skrócie, bo w skrócie, ale właśnie takie było jej życie. I racja, nie opowiedziałaby o nim byle komu. Bo dla niej Marionetkarz nie był już 'byle kim'. Wiedziała już coś o nim, kojarzyła go, wymienili parę słów. Nie był 'byle kim', był Asalluhim. To tyle.
-A co jeśli... Jeśli on był pewny, że się uda, że będę taka, jak on pragnie, a gdy mnie ożywił, było już za późno na zmianę? Nie miałeś czegoś takiego, że wyobrażałeś sobie coś, po czym w przeniesieniu do rzeczywistości wyszło to zupełnie nie tak, beznadziejnie? To nie była jego wina, że nie spełniłam jego oczekiwań.-Powiedziała zdziwiona. Gdy mówiła ostatnie zdanie dało się słyszeć w jej głosie wyraźnie poczucie winy.
Popłakując nie zauważyła, że Marionetkarz do niej podszedł. Zorientowała się dopiero, kiedy usłyszała pytanie. Podniosła głowę i zauważyła, że kucnął blisko niej. Za blisko. To było niebezpieczne. Natychmiast odsunęła się szybkim ruchem.
-N-nic.-Wyjąkała cicho. Teraz była smutna i przerażona, no ładnie. Marionetkarz naprawdę mógł być z siebie dumny, jeśli chciał ją przestraszyć, to świetnie mu się udało. Otarła łzę i zorientowała się, że jej materiał jest mokry. Wtedy dotarła do niej dość poważna sprawa: drewno gnije. Dodatkowo teraz padało, wilgoci w powietrzu było coraz więcej. Co oznaczało, że była w niebezpieczeństwie.
-Jak myślisz, ile czasu zajmie, żeby drewno zaczęło gnić?-Spytała martwym tonem, nie zmieniając pozycji. Zamurowało ją, nie mogła nic zrobić.Anonymous - 18 Maj 2012, 16:12 - No przepraszam ja ciebie bardzo, charakterem z miejsca rozczarować się średnio miał możliwość, a co do wyglądu, to widziały gały co brały - zatrajkotał tonem znawcy Luis i uważniej popatrzył na swoją nową koleżankę. Szkoda, że odskoczyła jak oparzona, bo byłby skłonny pacnąć ją po łebku za wygadywanie głupot.
- No pewnie, że tak - roześmiał się. - Mnóstwo rzeczy mi nie wyszło i nie wychodzi, ale muszę, będę z tym żyć, bo i tak nie nauczę się wszystkiego. A skoro twój pan nie potrafił docenić własnej pracy, to zwykły szczeniak z niego, ot co.
Rzekł Pan w huk Dojrzały.
Przez głowę przemknęła mu pewna książka. Biedna Maisie, została oswojona przez nieodpowiedzialnego knypka, który nie potrafił dać jej odpowiedniej ilości uczucia. Że tacy chodzą po świecie i zostają ojcami, obojętnie, czy Marionetek, czy zwykłych dzieci, w końcu i jedno i drugie potrafi dać się we znaki... ale i zawierzyć takiemu całe swoje życie. Odpowiedzialność. Właśnie dlatego Luis nie miał swojej Marionetki. Bo nie był pewien, czy potrafiłby się nią zaopiekować.
- Zależy jakie, młode niszczeje szybciej niż starsze, jesion wolniej niż świerk. Ale tak ze dwa dni musiałoby poleżeć w wilgoci, jak sądzę. A co?
Hm, mógłby się domyśleć, ale jakoś jego mózg jakoś średnio skojarzył drewniany szkielet Maisie z wzrastającą wilgotnością pomieszczenia. I chociaż wiedział, że pada, a dach w niektórych miejscach przeciekał (ach, to rytmiczne plumkanie pojedynczych kropel o podłogę...), to wolał wyrzucić to z pamięci.Anonymous - 23 Maj 2012, 18:22 Maisie nie chciała uwierzyć w to, co do niej dotarło. Z tego, co mówił Asalluhi ewidentnie wynikało, że Ojciec wiedział, że nie będzie taka, jak tego chciał, a mimo tego ją dokończył i ożywił. Czyli z własnej chęci skazał ją na nieszczęśliwe życie. Ale przecież... Przecież on nie zrobiłby jej czegoś takiego. Chociaż? Po tym, jak ją wygonił, wszystko było możliwe. Ale nie, to niemożliwe. Przez Marionetkarza cały jej świat, wszystko, w co dotąd wierzyła, stanęła pod znakiem zapytania. Przecież mogło się okazać, że wcale tak nie było.
-Ty... T-to twoja wina...-Powiedziała oskarżycielsko-smutno-przerażonym tonem, wyciągając w równie oskarżycielskim geście swój wskazujący palec w stronę Luihiego (lol). Nie wiedziała, co czuje, nie umiała określić swoich emocji. Była zbyt zagubiona, jeszcze bardziej, niż zwykle, co było wielkim osiągnięciem. A dlaczego? Bo zdecydowała się opowiedzieć o sobie komuś obcemu, a ten zaczął filozoficzne [w jej mniemaniu] rozprawy, w wyniku których zostało podważone wszystko, w co dotychczas wierzyła. Okropność! Nie trzeba chyba zaznaczać, że w tej chwili nie była jakoś Marionetkarzowi wdzięczna, prawda? Zapewne w innym wypadku wściekłaby się i ogień znów poszedłby w tany, ale teraz była zbyt zajęta ogarnianiem sytuacji, co i tak jej nie wychodziło. Pozostało jej tylko współczuć.
-Stare.. Ale nie wiem, jaki rodzaj... Dwa dni... Mam nadzieję, że nie będzie tyle padać. Jak myślisz? Nie chcę tutaj zgnić, a tymbardziej przy tobie.-Powiedziała ze strachem i złością w głosie. Sytuacja już dawno ją przerosła, a teraz było coraz gorzej. No i co ona miała zrobić? Przede wszystkim chciała się za wszelką cenę dowiedzieć, ile dokładnie zajęłoby jej gnicie. Dlatego zdecydowała się na coś, czego w innych okolicznościach za nic by nie zrobiła.
-Czy... Czy mógłbyś sprawdzić, z jakiego drewna mnie zrobiono? I ocenić ile ma lat?-Zapytała cichutko wpatrując się wyczekująco w Marionetkarza. Cóż, wiedziała, że będzie żałować, ale informacja była dla niej w tej chwili najważniejsza. Ważniejsza, niż jakiekolwiek zasady.Anonymous - 23 Maj 2012, 22:04 Tak, tak, właśnie tak! Charakter Marionetki to zawsze w pewnym stopniu niewiadoma, bo niezbadane było, skąd się bierze. Asalluhi myślał co prawda, że Marionetkarz mógł nadać usposobieniu swojego dziecka jakiś ogólny kształt, zależy, co chciał osiągnąć i co tkwiło w jego sercu i kierowało rękami przy stukaniu, heblowaniu, szyciu, formowaniu. Ale... istocie, która z założenia ma mieć własne myśli i uczucia nie można narzucić niczego.
- Madame, niezwykle mi przykro, że nie spełniam twoich wymagań celem towarzyszenia ci w procesach gnilnych - gdyby Maisie zobaczyła w ciemności jego minę, stwierdziłaby klasycznego focha z dziubkiem i wręcz musiałaby się uśmiechnąć, choćby z politowaniem. Luis co prawda nie poczuł się urażony, stwierdzenie Marionetki bardziej go rozbawiło, ale wtedy w jego głowie zaskoczył trybik, który zdarł obrażoną minę z jego twarzy i przylepił olśnienie.
- Aha - wykrztusił z siebie. - O to chodzi.
No fakt, to mógłby być problem, gdyby Maisie zaczęła się rozłazić w stawach - mogła być na przykład wcześniej zamoczona, albo coś podobnego. Ale gdyby wpadła do wody, na pewno poszłaby się gdzieś wysuszyć, rozpaliłaby sobie ognisko, poza tym jej sukienka wyglądałaby zupełnie inaczej. Na jej miejscu bałby się bardziej grzybów czy pleśni, ale... przecież nie można być aż takim idiotą, aby nie posmarować czymś drewna na Marionetkę? Każda książka o tym mówiła, każdy Marionetkarz - nawet najdurniejszy majsterkowicz wie, że jeśli drewno ma być wystawione na działanie takich czynników jak woda, to trzeba je czymś pomazać. A Marionetka wielkości Maisie na pewno nie była przeznaczona do postawienia na półkę - pomijając już fakt, że zamykanie czującej istoty byłoby nieludzkie.
- Stare, czyli drzewo, z którego cię zrobiono musiało długo rosnąć - dodał jeszcze, żeby nie było nieporozumienia. W końcu nie miał pojęcia, ile lat temu ktoś zmajstrował taką Maisie. To mógł być miesiąc, rok, albo nawet pięćdziesiąt lat. - Nie, nie będzie. A nawet jak się nie rozpogodzi do rana, to po prostu wrócimy do naszego świata. Jakoś.
Zastanowił się w tej chwili, czy pogoda w świecie ludzi działa tak samo, jak w Krainie Luster - czy przychodzi znienacka, czy można ją jakoś przewidzieć? Pojęcia nie miał, zganił się w myśli za to, że nie dowiedział się przed wycieczką takiej elementarnej rzeczy. On, zimno- i wodonielubny! Kretyn do sześcianu.
- Teraz nie bardzo, po pierwsze jest trochę za ciemno, po drugie jestem zmęczony i nic konstruktywnego nie stwierdzę... A po trzecie łapaj - ściągnął z siebie koszulę i podał Marionetce, a raczej wyciągnął dłoń z koszulą w jej kierunku. - Mniej się zawilgocisz.
A mi będzie zimno. Tylko że z pozbyciem się przeziębienia jest mniejszy problem niż z wymianą części, pomyślał jeszcze ponuro. Będzie żałował tego, że chciał być dżentelmenem, ale za jego pseudofilozoficzne rozkminy nowej znajomej należało się coś w rodzaju rekompensaty. Odruchowo naciągnął rękawy longsleeva bardziej na dłonie.Anonymous - 26 Maj 2012, 18:25 Ona sama nie wiedziała, dlaczego była taka, a nie inna. Zapewne miało na to wpływ wiele czynników: wychowanie, traumatyczne wydarzenia z przeszłości, otoczenie, w którym żyła, ludzi, których [nie]spotykała. Dodatkowo przecież sama się rozwijała, przez co charakter się zmieniał. Choć ona nie za bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Była bardziej jak małe zwierzątko, które za wszelką cenę chciało znaleźć kogoś, kto obdarzy je ciepłem, o miłości już nie wspominając. Tak właśnie było, nawet jeśli za nic by się do tego nie przyznała, co zapewne wynikało z własnej niewiedzy.
Komentarz Asalluhiego jednocześnie zdziwił ją i rozbawił. Nie wiedziała, jak można było być aż takim ignorantem. Przecież to było oczywiste, że chodziło jej o to, że nie chce zgnić, a nie o sam fakt obecności Marionetkarza. Co jednak nie oznaczało, że rozkładanie się przy nim nie byłoby dla niej upokarzające. Dlatego za wszelką cenę pragnęła uniknąć takiej sytuacji, to przecież oczywiste! Już miała uświadomić w tym Asalluhiego, gdy chyba sam na to wpadł, oszczędzając jej niepotrzebnej gadaniny.
Nie wiedziała, czy drzewo, z którego ją zrobiono rosło długo. Przez to zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Dołączył do tego fakt, że nie wiedziała do końca, czy Ojciec odpowiednio zadbał o zabezpieczenie drewna. Mogła tylko wierzyć, że tak było. Tak naprawdę została jej tylko wiara, nic innego nie miała. Chociaż to też nie napędzało jej za bardzo do życia. Tak samo jak teraz została jedynie nadzieja, że przestanie padać.
Odmowa ze strony Asalluhiego z jednej strony ją zasmuciła, bo straciła możliwość do sprawdzenia, ile czasu jej zostało. Z drugiej jednak strony ucieszyła się, ponieważ nikt nie miał gmerać wewnątrz jej. Jej wnętrze nadal miało zostać niedostępne dla innych.
-A-ale... To twoja koszula. Nie mogę jej wziąć, będzie ci zimno.-Odmówiła zdziwiona. W jej głosie można było wychwycić stanowczość i powagę. Nie mogła tak po prostu zabrać mu ubrania, nawet jeśli sam jej to zaoferował. Wiedziała, że w ten sposób się przeziębi. Wolała zgnić, niż żeby ktoś przez nią chorował. Zresztą to nawet lepiej - wreszcie zniknie z tego świata. To miało sens.
W pewnej chwili coś zaskoczyło w jej głowie. Skojarzyła wszystkie fakty i jakiś nienormalny sposób ubzdurała sobie, że ten deszcz był spowodowany przez Marionetkarza. Miał on przecież świetny powód do zemsty - spaliła mu włosy. Za to on sprowadził groźną dla niej wilgoć, a żeby się nie zorientowała, zaproponował jej pomoc. Ale niestety się nie udało, nie z nią takie numery!
-Wypchaj się tym! Myślisz, że jak mi dasz koszulę, to wybaczę ci, że sprowadziłeś deszcz? Wiem, że to twoja wina! Twój podstęp ci się nie udał!-Krzyknęła, rzucając koszulę. Jednocześnie wyciągnęła rękę po szkiełko i rzuciła nim w jego stronę. Nie wyglądała w tej chwili zbyt przyjaźnie.Anonymous - 29 Maj 2012, 15:30 Komentarze Luiego bardzo często z założenia miały bawić - zazwyczaj autora, bo o lepsze towarzystwo było takiemu skromnemu człowiekowi jak Lui trudno, ale gdy napatoczył się widz, to czemu nie? Braw co prawda się nie spodziewał, ale Maisie mogłaby chociaż pokazać mu język, co byłoby niezłą jak na początek monetą.
I gdy Marionetka grzecznie odmówiła przyjęcia zaoferowanego okrycia - Luis niemalże spodziewał się takiej odpowiedzi, w końcu z dużą dozą ostrożności mógł stwierdzić, że ma do czynienia z panienką dość niezależną oraz że będzie mógł z czystym sumieniem powiedzieć: "nie to nie, łaski bzzzz!", po czym siedzieć i marznąć. Bo na grzbiet by owej części garderoby już drugi raz nie naciągnął, to nie wchodziło w grę. Bo nie i już, duma przymknęłaby oko na pyskowanie i robienie z siebie debila, o ziębnięciu nie wspominając, ale na to - nie. Koniec, kropka.
Tylko...
- Maisie - zaczął Asalluhi. - Słońce moje, gwiazdeczko, pani mojego losu, kruszyno, ptaszynko, ptysiu i wuzetko droga - o litanię ową wypowiedział bez żadnej specjalnej złośliwości, ale zirytowanym tonem, akcentując każde określenie i po każdym robiąc przerwę, aby Marionetka mogła je sobie przez ułamek sekundy przetrawić.
A czemu Marionetkarz się zezłościł? O tym za chwilę. I innym zupełnie tonem.
- Czy ja ci do jasnej cholery wyglądam na jakiegoś pomarszczonego szamana!? - huknął, prostując się z impetem. Aż chciał wybiec, zostawiając pannę na pastwę wilgoci, zacząłby się nawet modlić, by dach nad jej głową nagle przerdzewiał, a padający deszcz okazał się opadem z wysoko stężonym kwasem siarkowym, który bardzo by ją oszpecił. Aż pożałował, że nie umie przywołać takiego deszczu, ale naprawdę - za młodu naczytał się za dużo awanturniczych książek - przywoływanie deszczu kojarzyło mu się tylko ze starym ramolem, kurzącym zielsko i mamroczącym w języku, który z racji wieku tylko on sam znał. Mało apetyczny widok, prawda? No właśnie, a czy ktoś przez przypadek nie powiedział, że Asalluhi był na własnym punkcie... przewrażliwiony? I o ile sfajczone włosy były takim mało fajnym, ale w sumie nieszkodliwym żartem, to zakamuflowane wytknięcie Luiemu zmarszczek (a skąd wiemy, może jakichś się właśnie nabawił przez mrużenie oczu w pełnym słońcu, na którym tak lubił przebywać i Maisie była pierwszą osobą, która je zauważyła - bo jej zarzut był tak absurdalny, że nawet nie brał go pod uwagę) było niedopuszczalne. Od tego jest lustro, a nie pannice.Anonymous - 29 Maj 2012, 20:17 Postępowanie Asalluhiego było dla Maisie całkowicie nielogiczne. Ona nie mogła przyjąć tej koszuli, bo przecież nie była jej. Poza tym wiedziała, że w ten sposób jej właściciel zmarznie. Dlatego odmówiła. Ale niezałożenie jej potem było naprawdę głupim pomysłem. Wtedy nikomu nie byłoby ciepło. On chyba naprawdę nie myślał.
Zastanawiała się, o co mu chodziło, gdy zaczął określać ją tymi wieloma dziwnymi słowami. Część z nich kojarzyło jej się z rodzajami ciast, znaczenie innych było oczywiste. Tylko dlaczego zostały użyte w stosunku do niej? I czemu zawarta była w nich ta irytacja?
Kiedy Marionetkarz się na nią wydarł, bo trudno było jej to inaczej określić, odskoczyła. Zrobiła przestraszoną minę i zasłoniła twarz rękami. Była przerażona, w dodatku nie rozumiała, co takiego zrobiła źle. Ona tylko martwiła się o samą siebie i o to, czy przetrwa najbliższe godziny. Przecież w tym nie było nic złego. Prawda?
-Ale ja nic takiego nie powiedziałam! Dlaczego na mnie krzyczysz? Przecież nie powiedziałam tak. Zawsze możesz mieć kontrolę nad pogodą lub wodą tak, jak ja nad ogniem. Nie powiedziałam, że jesteś szamanem. Nie krzycz na mnie.-Powiedziała, a raczej chlipnęła. Miała wielką ochotę się rozpłakać, ale bała się to zrobić, żeby Asalluhi znów na nią nie nakrzyczał. Nie lubiła, gdy ktoś podniosił na nią głos, a tymbardziej przypadkowi napotkani ludzie w sytuacji, kiedy to absolutnie nie było potrzebne. W tej chwili była tak rozstrzęsiona, że bała się nawet na niego spojrzeć. W tej chwili został Terrorystą!Anonymous - 31 Maj 2012, 18:51 Może i nie myślał... o swoim ewentualnym zziębnięciu. Ale na pewno pod złotą czupryną zakwitło coś, co stwierdziło, że wilgoć czasem wlezie przez szwy różowej skóry (przez pory żywej skóry nie), a dodatkowa warstwa materiału ten proces spowolni. Samarytanin się znalazł, psia jego melodia, sprawę byłaby ułatwiona, gdyby Maisie zechciała zemdleć i się ewentualnie wykrwawiać. No, ale tkanką płynną nie dysponowała.
Ale fakt faktem nie powinien się rzucać, nie w sytuacji, gdy już dawno zorientował się, że ma do czynienia z istotą delikatną i że będzie musiał spędzić z nią jeszcze jakiś czas. I to, że swój niepokój - w przeciwieństwie do Maisie, która kuliła się i siedziała cicho - zabijał jeszcze większymi nerwami, wcale go nie usprawiedliwiało. I już, już robiło mu się raźniej na duszy (chwilowo Marionetka zeszła na dalszy plan, mimo, że ciągle miał zarys jej postaci przed oczami), gdy Maisie odezwała się tonem wskazującym na zbierający się z gardle szloch.
Terrorist win, hahaha.
Ludzkie i świadczące o w sumie sensownym, tylko niemrawym sumieniu Marionetkarza było to, że zaczęło mu się robić głupio. Nie mam prawa podnosić głosu.
- Zakładam, że jak powiem, że dostaję nerwicy od tego pizgającego zła na zewnątrz i jest mi przykro, że wydarłem się jak nienormalny, to mi nie uwierzysz? - zapytał łagodnie, ale w jego głosie można było wyczuć zniechęcenie i zmęczenie.
Ponuro uśmiechnął się na myśl, że dobrze, że nie powiedział "drzeć się jak poparzony", bo Maisie znowu uznałaby to za wypominanie tej niepozornej kuli ognia zamiast "dzień dobry".Anonymous - 31 Maj 2012, 20:16 Oczywiście, że wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby Maisie można było zabić, jak psa. Wszystkim byłoby wygodniej, a już Asalluhiemu najbardziej. Nie trzeba byłoby się z nią użerać, znosić jej marudzenia i histerii, oferować jej pomocy. Jakie łatwe byłoby wtedy życie! Albo choćby gdyby Marionetka była choć trochę bardziej komunikatywna. Niestety, nie była. Pech.
Na pytanie Marionetkarza zaprzeczyła, kręcąc głową. Trudno było ją winić. Nie ufała nikomu, a szczególnie osobom, które wydzierały się na nią bez powodu. W dodatku nie wiedziała, co tak naprawdę myślał Asalluhi. Kto to wiedział, czy w tej chwili nie knuł misternego planu unicestwienia jej? Przecież wyraźnie mu dokuczyła, nawet jeśli zrobiła to niechcący. Dodatkowo jeszcze te włosy. Zemsta miała sens.
Nie wiedziała, co zrobić. Zauważyła, że Marionetkarz chyba się trochę uspokoił, więc pozwoliła sobie się rozpłakać. Wcześniej jednak schyliła się po koszulę, cały czas kątem oka nieufnie obserwując dorosłego. Nie była pewna, czy jej ruch nie miał być ostatnim. Szybkim ruchem chwyciła ubranie i okryła się nim. Potem usiadła, podkuliła nogi i schowała twarz w kolanach. Po krótkiej chwili rozszlochała się na dobre. Nadmiar emocji, brak oparcia i groźba śmierci była kroplą, która przelała czarę.
-Dlaczego to tak jest?-Spytała sama siebie.
// Aaa, przepraszam, strasznie krótkie mi wychodzą ;<Anonymous - 6 Czerwiec 2012, 18:11 Pokręcił nieznacznie głową i zaczął kręcić się po pomieszczeniu, które nagle niesamowicie go zafascynowało. Fakt, szkoda, że nie miał mocy władania nad wodą, o co podejrzewała go Maisie, mógłby wtedy pozbyć się tego pluskającego na zewnątrz ustrojstwa i pokręcić się po okolicy w poszukiwaniu Szkarłatnej Bramy. Do domu, do domu, do domu! Niestety, żadnej przydatnej w tym momencie (i w ogóle, skoro jesteśmy przy tej kwestii) nie posiadał.
Ruch nieco poprawił mu humor, jakby rozprowadził złość razem z krwią po całym ciele i stała się przez to mniej szkodliwa. Pogapił się w okno, zerknął kilka razy na Marionetkę, po kroplach kapiących mu na głowę oraz wodzie zbierającej się na podłodze stwierdził, w których miejscach dach jest dziurawy, znowu rzucił Maisie jakieś spojrzenie. Tak, było mu przykro, że się go przestraszyła i zaczęła płakać. Ciekawe, jakby jej to wynagrodzić. Przy okazji zauważył, że jednak przyjęła ten jego dżentelmeński gest i zrobiło mu się tak cieplej na duszy. A na ciele też nie było tak źle, może był mniejszym zmarźlakiem, niż myślał? Dopiero teraz, gdy o tym pomyślał, poczuł na rękach gęsią skórkę. Przeżyje, był w końcu dużym chłopcem, prawda?
Wtedy monotonne brzdąkanie przerwał głos Marionetki.
- Co? - otrząsnął się z zamyślenia Asalluhi i wtedy dopiero dotarła do niego treść. - Co tak jest?
Nie odpowie mi, jest obrażona, boi się, czy inna cholera wie, co. Niby jestem bucem, ale strasznie mi jej szkoda.