Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Godność: Eva M. Markovski Wiek: 21 fizycznie, psychicznie z 55 i ciut Rasa: Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie. Nie lubi: wina(y) Wzrost / waga: 1,65m / 52,3kg Aktualny ubiór: ~grafitowy dwurzędowy płaszcz zimowy
~czarna, elastyczna bluzka z długim rękawem i szeroka spódnica za kolano z jasnego jeansu
~skórzany plecak-sakwa i granatowe okulary nerdy na nosie Znaki szczególne: ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy, piegowata skóra; tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym nadgarstku i brzuchu Pod ręką: ~plecak + pistolet + Animicus wśród bransoletek, Czarodziejska Wstęga, obecny Anceu Broń: naładowany Walther P99 Moriego Bestia: Mr. Limpet czyli Strach na Wróble, Anceu, który przedstawia się jako Victor, Renifer o imieniu Tytus Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus, Bursztynowy kompas Kryształ: 2,5g (nieoszlifowane)
Dołączył: 25 Lip 2012 Posty: 406
Wysłany: 1 Kwiecień 2015, 21:39
Glany stukały mocno o parkiet, gdy młoda kobieta o rozczochranych, marchewkowych włosach sięgających podbródka wchodziła głębiej w nieznany dom pełen zupełnie obcych jej ludzi. Szukała konkretnie jednej obcej jej osoby. Wysiadła w pośpiechu z auta, które wyglądało bardziej na jakiś czołg albo przynajmniej wojskowy pojazd (u licha, hummery, to te czarne bestie, którymi wozi się dla szpanu, nie dla ochrony przez zombie!) i ruszyła w kierunku domu z innymi, podziękowała Dee Dee z napiętym uśmiechem za przewóz, ale rozglądała się wyłącznie za jasną głową. Miała jej zdjęcie, widziała je, pamiętała, jakoś tak szczęśliwie wyszło, ale nigdy nie widziała tych niebieskich oczy na żywo, nie znała jej chodu - nie była, merde, w stanie odnaleźć jej w tym przeklętym tłumie.
Rozejrzała się po obecnych tu ludziach, prześlizgując się po chorych i rannych, a szukając tych, którzy sprawiali wrażenie jakby mogli jej pomóc. Wyłuskała z tłumu dookoła uzbrojonego mężczyznę i kobietę, Azjatkę w mundurze, spierających się w typowy dla dorosłych ludzi sposób, czyli kto komu bardziej wygarnie w cywilizowanym języku i bez podnoszenia głosu. Czuła się, jakby miliard lat temu minął odkąd ona sama rozmawiała w taki sposób. Czuła się naprawdę młoda i skołowana.
Podeszła z boku i, całkiem bezceremonialnie wchodząc w ich "uprzejmą" rozmowę, położyła mężczyźnie rękę na ramieniu, pytając:
- Izabela Hyde. Powiedziano mi, że tu będzie. Gdzie mogę ją znaleźć?
Szmaragdowy sweter pod skórzaną kurtką podkreślał jaskrawą, nienaturalną zieleń oczu, a zza paska wystawała matowa kolba Walthera, ale nie dbała o to. Spojrzenie miała poważne, a skoncentrowana była teraz na bezpieczeństwie kogoś innego niż swoim.
_________________
Iskra ma aktualnie włosy ścięte na boba, ich przód prawie sięga ramion.
Na nosie okulary-nerdy od Furli.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Różana Strażniczka Godność: Zinoviya Avdeyev Wiek: 36 lat Rasa: Lunatyk Wzrost / waga: 170 kg / 61 kg Aktualny ubiór: czarne spodenki, biała koszulka Znaki szczególne: wiele blizn wojennych na ciele Zawód: posłaniec? Pod ręką: jakieś drobiazgi po kieszeniach Broń: pistolet Desert Eagle, wojskowy nóż Bestia: Conspectum
Dołączyła: 29 Lip 2014 Posty: 17
Wysłany: 1 Kwiecień 2015, 21:49
Odstawiła swoje karabiny pod ścianę,amunicję zaś obok, na podłogę. Zapytana o umiejętności snajperskie, odparła:
- Zawsze byłam na froncie, a nie ukryta na dachach. Ale jak dacie mi snajperkę, zrobię z nią co trzeba. - Zapewniła ich, wiedząc, że jej doświadczenie bojowe jest i tak ponad przeciętną tego domu.
Zauważyła, jak młoda dziewczyna parzy trochę herbat. ładnie ją zapytała, czy może skorzystać, a gdy dostała takie pozwolenie, ujęła filiżankę w dłonie. Ciepły napój. Tego potrzebowała po tym meczącym dniu.
Przybyli. Całym samochodem, którego silnik pewnie dało się posłyszeć. Weszło trochę rannych, zrobił się większy tłum i wszystko obserwowała sobie z boku.
Informacje. Szpital, las. Będę miała gdzie polować, samotnie. Polować, aż w końcu może mnie coś zabije. Każdy zabity zombiak się liczy!
Oparła się o ścianę przy swoim arsenale i popijała herbatkę w pośpiechu. Bo jej smakowała, bo potrzebowała wody.
Godność: Eliot Wels Rasa: Lunatyk Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze Zawód: ummmm Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski Bestia: gigantyczny królik Reille Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
Dołączyła: 19 Paź 2014 Posty: 251
Wysłany: 1 Kwiecień 2015, 22:24
Bigos? Dziewczyna proponowała mu bigos. Jemu to się chciało żółcią wymiotować od wszystkiego co się tu działo a żołądek wywracał mu się do góry nogami, na boki i w każdą inną możliwą stronę. Ostatnio żywił się tylko i wyłącznie nikotyną. I herbatą. Przyłapał się na tym, że musiał powstrzymać się od zabrania Ymel jednego z kubków, które rozdała nowo przybyłym. Nie uczynił żadnego ruchu w celu przywitania ich. Oparł się tylko o ścianę i zanim zapalił papierosa poprosił Czaczę, czy by mu nie przyniosła wody do picia.
Nie uśmiechnął się na widok Dee Dee. Od początku tego całego bałaganu uśmiechał się jeszcze rzadziej niż zazwyczaj, czyli wychodziło na to, że nie robił tego w ogóle, o ile nie liczymy wszystkich tych ponurych sarkastycznych uśmieszków skierowanych do wszechświata w podzięce za taką atrakcję, bo tego jeszcze nie mieli, dziękujemy bardzo. Nie bez przyczyny porzucił Krainę Luster i zamieszkał w Świecie Ludzi, który oczywiście zaraz musiał zamienić się w pieprzoną apokalipsę zombie.
Był zmęczony jak cholera i chętnie dałby sobie z tym wszystkim spokój. Tak właściwie to nie miał pojęcia tu robi. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na rodzinę Jekyll, zorganizowaną, gotową i pomocną dla wszystkich dookoła, żeby poczuć się jak kompletny, nieogarnięty idiota. Ymel też udało się wziąć w garść, tylko on tak sterczał nieprzydatnie.
Uciekł wzrokiem od Ymel i Dee Dee, które fundowały sobie niezręczne powitanie. Chciał złapać Dominice w pasie i wycisnąć z niej ducha, z westchnieniem ulgi, że dalej żyje, ale cóż, szczerze mówiąc, był coś w rodzaju onieśmielony i nie miał na to siły. Stała tam, pewna siebie, ubrana dokładnie tak jak by się człowiek spodziewał, czyli świetnie przygotowana i.. i... po po prostu ech... Zaciągnął się mocno papierosem i potarł nasadę nosa zmęczonym ruchem dłoni. Impreza ledwo się zaczęła, a on już odpadał w przedbiegach. I na dodatek po drodze zgubił swój topór strażacki. "Zgubił" w czaszce zombiaka, ale nie miał czasu go wyciągać, bo dookoła niego było tłoczno od umarlaków, więc zaczął zwiewać. Może Dee Dee pożyczy mu swój kij bejsbolowy, jeśli będzie potrzeba się gdzieś stad ruszać. Ale tak po prawdzie, wolał tu zostać i pomóc rannym. Na tym przynajmniej się znał.
Drgnął na dźwięk słów rudej dziewczyny. Było w niej coś, uh, innego. Na tyle innego, że aż włączył swoje magiczne widzenie. I nie zawiódł się. Wokół Iskry coś jakby migotało przytłumione światło, od razy usłyszał łagodny szmer dźwięków migdałów i.. ciężko było ją rozgryźć, ale bez wątpienia miała jakieś magiczne powiązania z Krainą Luster. I to samo mógł powiedzieć o Zino. Drgnął nawet lekko, kiedy zorientował się, że jest Lunatykiem. Nie dosłyszał tej informacji, kiedy się przedstawiała, bo był wtedy w innym pokoju. Zmarszczył tylko brwi i spuścił wzrok, wypuszczając dym papierosowy.
Dee Dee [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 1 Kwiecień 2015, 22:45
Dee Dee, ponieważ słyszała to co powiedziała Iskra, trzepnęła ją lekko w ramię.
- Uno - to Ymel. Niech Cię ręka Boska broni mówić Iza lub co gorsza Izabela. Dos - tam stoi. Blond laska z herbatą. Proszę bardz.
Wolała oszczędzać Ymel takich nieprzyjemności jak zwracanie się do niej ludzkim imieniem.
Oczywiście że chciała ją przytulić. W głębi płakała jak dziecko, chcąc wszystkich pocieszyć a jednocześnie wielokrotnie myśląc o samobójstwie. Ale udawała zimną i odważną. Taką jaką zawsze chciała być. Nie chciała pogarszać jej stanu i swojego, będąc odrzucona na oczach tylu ludzi. Zacisnęła zęby i ręce w pięści. Po raz pierwszy chciała być głównym bohaterem. Nie postacią poboczną. I to do tego we własnej historii.
Sebastian uśmiechnął się natomiast pod nosem.
- Więc mam dla pani pracę tymczasową na stanowisku snajpera na poddaszu. - machnął na nią ręką by poszła za nim.
Prowadził ją po schodach przez drugie piętro, które było trochę mniej zatłoczone, ale nadal. Ale nie to było celem podróży, a wspomniane poddasze.
Tam już znajdowała się odpowiednia snajperska broń z zasięgiem do trzech kilometrów (i proszę się ze mną nie kłócić, mam taką więc akurat wiem) i masę naboi. Obecnie władana przez jakiegoś nastolatka.
- Dobra, Jacob, dzięki ze mnie zastąpiłeś. - powiedział do chłopca, a młody chłopaczek wstał i zszedł na dół. Sebastian wskazał natomiast Zino nowe stanowisko pracy.
-Robi się późno i coraz ciemniej. Potrzeba nam dobrego oka, bo na okres nocy wolimy nie ryzykować, choć dziś. Jutro najwyżej z Dominicą pojedzie pani w pole. Mam nadzieję że to panią zadowala, przynajmniej na razie.
Czacza na słowa wujka zerwała się, czując że może pomóc i pobiegła po wodę. Przyniosła mu całą, małą butelkę z życiodajnym płynem.
Dominica natomiast odłożyła karabin pod ścianą i stojąc obok wujka, oparła się o ścianę.
Można było się spodziewać wszystkiego. Spojrzała na zegarek i widząc godzinę dziewiętnastą z minutami uśmiechnęła się lekko. Była to bowiem późniejsza godzina, czyli brak wyjść. Po tym wyciągnęła z kieszeni piersiówkę i napiła się porządnie zawartości. A na pewno, po zapachu sądząc, nie była to woda mineralna.
- Cieszę się że ty i Ymel żyjecie. - powiedziała cicho, do wujka Dee, wyciągając w jego stronę piersiówkę. - Łyka?
Ymel [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 1 Kwiecień 2015, 23:15
Herbaty znikały. Nie tylko w jej żołądku, ale też w żołądkach innych. To było dziwne. Znaczy nie to, że pili tylko...
Ughr, faktycznie źle się czuła w tym miejscu. Miała wyłączyć emocje, no miała, no więc niech to zrobi! Ale jak zwykle jej nie wyjdzie. Umiała tak tylko w przypadku zbyt irytujących kłótni z bratem...
...bratem...
Nieważne.
Emocje, goodbye.
Łyknęła dużą ilość herbaty, wyobrażając sobie, że przepełnia ją stal. Że jest stalą. Że stal to jej domena. Że stal zastyga i staje się silna, choć jednocześnie elastyczna. Idealna. Stal przechowuje tylko to, co otrzyma. Gniew, wściekłość, krew, umiejętność działania.
Nie, żeby Ymel coś takiego kiedyś dostała, no ale. Poudajmy. Przez ten pieprzony ułamek sekundy, gdy jej mózg w końcu zaczął poprawnie funkcjonować, poudajmy.
Krew. Flaki. Ludzkie zwłoki pożywiające się ludzkimi zwłokami. Martwa rodzina.
Kolejny łyk herbaty i łagodny uśmiech w kierunku Iskry. Podniosła dłoń tym razem w geście przywitania. Pierwszy raz w życiu widzi osobę, którą już zwała siostrą. Członek rodziny. Biologicznej. Ale czy psychicznej?
Psychicznej...
Hehehe... Jest źle, prawda? Więc dlaczego się do cholery powstrzymujesz? Zawsze, zawsze to ty miałaś być zakałą świata. Tą myślącą, tą wiedzącą, tą złą z wyboru.
Władza, zyski, chęć potęgi? Pff. Rozwalmy świat dla jaj!
Kolejny łyk. Cholera. Opróżniła kubek na trzy pociągnięcia.
- Przecież jestem martwa - odparła i zaśmiała się dość niemiło widząc te wszystkie przerażone spojrzenia wokół.
Odsunęła się od ściany i podeszła bliżej zarówno Eliota jak i Dee Dee. Ten z papierosem, a ta z czym? Wódką? Oh, jak słodko.
- Pierdolnęło cię - stwierdziła patrząc przymrużonymi oczami na piersiówkę. Nie, nie dodała "bo się nie dzielisz, szynko jedna". To by nie pasowało do sytuacji. Poza tym mimo wszystko jej umysł już chwieje się jak tyczka na wietrze, lepiej nie rozchwiewać go jeszcze bardziej. - Ciebie też - dodała wyrywając mu papierosa z gęby i zgniatając go o najbliższą ścianę. - A do tego śmierdzisz. Nie powinieneś śmierdzieć - jesteś na to zbyt przystojny - a statystycznie rzecz ujmując prędzej zginiesz przez palenie papierosów - bo mam łuk i strzały i nie zawaham się ich użyć, tym razem na serio - niż od zombie. Obiecuję.
Ah, ten zimny ton. Tak bardzo odmienny od zwyczajnego. Bo wcześniej też zdarzało jej się używać zimnego tonu, ale częściej w myślach, niż w rzeczywistości. I najczęściej był on wtedy udawany, gdy imitowała jakąś psychozę. Tym razem to psychoza imitowała Ymel.
Nie zatrzymała się przy nich długo, nie chciała patrzeć na te twarze. Nie chciała patrzeć na żadne. Iść stąd. Ale noc jest długa i lepiej już przespać się w miejscu, gdzie wie, że nie musi uważać za bardzo i dane jej będzie cudne osiem godzin (choć wątpliwe, by jej się faktycznie udało spać osiem godzin) niż iść tuż przed zmrokiem i szukać odpowiedniego miejsca. Ale lepiej im powiedzieć, co jej krąży po głowie.
- Myślę, że trzymanie tutaj człowieka niestabilnego psychicznie nie jest najrozsądniejszą myślą - powiedziała sadowiąc się na powrót pod ścianą. - Prześpię się i wrócę na własną ścieżkę - dodała świadoma, że Dee Dee zaraz zacznie protestować.
Cóż, mówi się trudno. Co najmniej Ymel jest szczera. Jak zwykle.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Różana Strażniczka Godność: Zinoviya Avdeyev Wiek: 36 lat Rasa: Lunatyk Wzrost / waga: 170 kg / 61 kg Aktualny ubiór: czarne spodenki, biała koszulka Znaki szczególne: wiele blizn wojennych na ciele Zawód: posłaniec? Pod ręką: jakieś drobiazgi po kieszeniach Broń: pistolet Desert Eagle, wojskowy nóż Bestia: Conspectum
Dołączyła: 29 Lip 2014 Posty: 17
Wysłany: 1 Kwiecień 2015, 23:21
- Nie ma sprawy, zajmę się tym - Odparła na wieści o nowej robocie. Dopiła herbatę, odstawiła filiżankę i udała się za Gospodarzem. Wzięła ze sobą tylko ten jeden karabin swój i trochę amunicji. Kto wie, czy diabelstwo nie zagości u niej na poddaszu w taki sposób, że snajperka jej nie pomoże.
Na górze ujrzała ładną broń (wiem, że mają takie zasięgi niektóre snajperki, chyba nawet i większe się trafiają... coś mi się z programu na Discovery kojarzy tak... ^^).
- Dopilnuję bezpieczeństwa Pańskich domowników. Jeśli zaś chodzi o karabiny i amunicję, ten sprzęt co na dole został, weźcie do swojej dyspozycji. A co będzie jutro, noc nam pokaże. Można na mnie liczyć, nie jestem zwykłą Rosjanką, choć wiele lat się za nią podawałam. Widziałam tyle, że nic mi nie grozi.
Przymierzyła oko do broni - będzie jej dobrą przyjaciółką na najbliższe godziny. Gdy facet odszedł, wygodnie ulokowała się przy broni i mierzyła do niewidzialnych celów. A potem została jej tylko obserwacja tego, co za oknami. I tak nim jasność nie nastanie lub wcześniej. Bo kto wie, kiedy wróg pojawi się u bram.
Godność: Eliot Wels Rasa: Lunatyk Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze Zawód: ummmm Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski Bestia: gigantyczny królik Reille Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
Dołączyła: 19 Paź 2014 Posty: 251
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 10:46
Brwi uniosły mu się do góry tak wysoko jakby same chciały wyskoczyć mu z czoła. Powoli, nie spuszczając wzroku z Ymel, sięgnął po zaproponowaną mu piersiówkę, zdezorientowany faktem, że zabrano mu papierosa i ochrzaniono go wraz z Dominicą. Od jedenastu lat palił, ale teraz się jej przypomniało, w akcie swojego wystąpienia, żeby dać mu o tym znać? Niepokojący błysk w jej spojrzeniu sprawił, że nie skomentował tego. Rozumiał jej oschły, chłodny ton, po tym wszystkim co się wydarzyło. Odprowadził ją wzrokiem, a kiedy znów usiadła pod ścianą, kucną i szybko porwał zgniecionego papierosa z ziemi. Dopiero co go zapalił, nie ma co marnować dobrego szluga, więc zatknął go sobie za ucho na później. Pociągnął więcej niż łyka z piersiówki, a oddając ją Dominice objął dziewczynę ramieniem.
"Nie ma się co cieszyć". "I co to niby za życie". "Szczerze mówiąc, wolałbym dać sobie spokój". "Wszystko jedno gdzie jestem, Świat Ludzi czy Druga Strona, wszystko wygląda tak samo beznadziejnie". To chciał powiedzieć, ale zamiast tego wzruszył ramionami i pocałował ją w skroń, ciesząc się tym co mu pozostało, czyli jedną z ostatnich obecnych chwil spokoju, nawet jeśli była ona w domku Jekyllów podczas apokalipsy zombie.
- Ja też - odpowiedział, i choć tego nie dodał, było wiadomo, że jest więcej niż wdzięczny za to, że i ona jest jeszcze w jednym kawałku.
Obrzucił spojrzeniem Iskrę. Był pewien, że nie takiej Ymel szukała. Ale najwidoczniej z tym musiała się zmierzyć, jeśli rzeczywiście jej na dziewczynie zależało.
Podobno apokalipsa wyciąga z nas to co najgorsze. Albo najlepsze, w zależności od osoby. Każe walczyć z samym sobą a na próbę nie jest wystawiana nasza sprawność fizyczna czy umiejętności a siła charakteru. W tym temacie Ymel chyba obsunęła się w drugą skali na przeciwieństwo do Dee Dee. Nie był zaskoczony, że siostrę na którą czekała, ofuknęła tylko i skryła się za solidną warstwą... szaleństwa? Zdenerwowania, przerażenia, chęci przetrwania, pustki emocjonalnej, która miała być aktem siły, dzięki której można uciec od złych wspomnień? Nazwijcie to jak chcecie. Cokolwiek robiła, cokolwiek ją napędzało i pozwało przetrwać było najwyraźniej skuteczne, skoro jeszcze żyła.
Dee Dee [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 12:20
Spojrzała na Izę ze zdziwieniem. Jak chciała się napić to wystarczyło poprosić. Wyciągnęła w jej stronę piersiówkę, bez słowa, po tym jak wujek się napił, ale nie wzięła jej bo już poszła. Nie miała nawet siły myśleć nad tym, co mogła by jej powiedzieć. Po prostu patrzyła się na nią lekko tępym wzrokiem i obojętnym wyrazem twarzy. Gdyby tak parzyła Iza, nie byłoby w tym nic dziwnego. Ale to była Dee Dee. Taki wyraz był zupełnie obcy.
Spojrzała na wujka. Ona do wyskoków Ymel była przyzwyczajona, ale dla niego musiało to być coś nowego. Pokręciła tylko głową. Przecież nie mówi się uzależnionym że mają od tak przestać. To nie logiczne.
Na kolejne słowa Izy nie powiedziała nic. To jej decyzja, ale choć nie było po niej widać, Dee rozpaczliwie chciała ją mieć przy sobie. Wiedziała jednak że tu się męczy, i jej przy sobie nie utrzyma.
Uśmiechnęła się lekko na gest wujka. Dawno nikt jej nie tulił, przez co cała jej miłość do świata ulatywała z tej, mimo wszystko, słabej dziewczynki. Sama była na granicy, wybierając czy sens jest się męczyć i czy przy najbliższej okazji nie strzelić sobie kulki w łeb.
Ale nie teraz. Gdzieś na odosobnieniu. Teraz jest za dużo ludzi.
Spojrzała na tłoczące się jednostki w salonie. Idioci, przecież piętro też istniało. Trzeba będzie zrobić tu jakąś segregację.
Skinęła ręką na mamę by podeszła.
- Powoli brakuje miejsca. Trzeba będzie ich jakoś poukładać i szukać kolejnego lokum.
-Ta ruska mówiła coś o jakimś bunkrze MORII z amunicją. Może wysłać tam zwiady jutro? - odpowiedziała mama, zerkając na obejmującego Dee Eliota. Podniosła brew, ale wróciła do córki.
- Zapytam się o to jutro, teraz będzie strzelać przez noc. Odnośnie ułożenia, myślę że można zrobić tak - tu zostawić rannych, w miarę funkcjonujących przenieść na górę, oni po schodach wejdą, ci bez nóg niekoniecznie. - powiedziała Dee, zaczesując opadającą lekko grzywkę.
- Ok, jutro trzeba będzie to ogarnąć, ale mamy inny problem. Powoli kończą się zapasy- powiedziała kobieta cicho, tak by mało kto słyszał.
- Nie martw się, na to też mamy plan z ojcem - uśmiechnęła się i odbiła od ściany. Stanęła na środku pokoju, wchodząc na mały stoliczek. Odchrząknęła i zadarła się, rozdzierając powietrze i uciszając wszystkich.
- Zamknąć mordy!
Gdy wszyscy pomilkli całkowicie lub mniej gadali przynajmniej, ona uśmiechnęła się i zaczęła.
- Dzięki. Cieszę się że że póki co nie straciliśmy z ekipy nikogo, a nawet przybyło kilka osób. Nadchodzi jednak kolejny dzień, a z jutrzejszym nasze działania będą obejmować nie tylko zbieranie ludzi - klasnęła w dłonie i kontynuowała.
- Jutro zostaną wysłane łącznie trzy samochody, po kilka razy. Zwiadowczy, Zaopatrzeniowy i Terenowy. Zwiadowczy- wiadomo, informuje i zbiera niedobitków. Zaopatrzeniowy pojedzie w kierunku północnej granicy, tam bowiem dzisiejszy zwiad wybadał sklep, który nie został jeszcze tak bardzo ograbiony. Zadaniem tego wozu będzie po prostu nakraść jak najwięcej rzeczy które mogą się przydać i przywiezienie je do Magazynu. Terenowy natomiast pojedzie do Szpitala i oczyści teren z wrogiego narybka, bo i podobno w szpitalu można znaleźć coś ciekawego. Wozy ułożone są, wiadomo, stopniem trudności. Zwiadowczy to stała grupa, więc najważniejsze są dwa ostatnie. Do zaopatrzeniowego osoby szybkie, zwinne i rozgarnięte, do terenowego te same, tylko z umiejętnościami walki. Tak więc kto się zgłasza?
Domi objęła wzrokiem całe pomieszczenie, doliczając się pojedynczych rąk. Zawsze zgłaszały się te same osoby.
Na ten widok jej dotychczas dość pozytywna mina zlazła z twarzy zastąpiona mocnym zdenerwowaniem.
- Jasne, rozumiem. Wszyscy mają to w dupie. Jasne. Za wygodnie wam tutaj, by ruszać dupy za mur. - powiedziała przez zaciśnięte zęby - mamy tu łącznie dziewięćdziesiąt ileś osób. Jakieś czterdzieści z nich to ranni, kobiety w ciąży lub dzieci. A co z resztą? Bo jakoś wątpię by wszyscy mieli zaplecze medyczne i byli na gwałt potrzebni tutaj.
Wdech, wydech, wdech, wydech. O dziwo wszyscy jej słuchali.
- Oddaliśmy wam nasz dom. Dajemy wam wszystko, co możemy, miejsce, bezpieczeństwo, jakąś opiekę medyczną i jedzenie. A mogliśmy się kurwa zabarykadować, wyjebać was na zbity pysk i zostawić tam, żeby was wpierdolili. Mielibyśmy tyle zapasów że moglibyśmy spokojnie przetrwać kilka miesięcy nie ruszając się z domu. Doceńcie to do cholery i pomóżcie, bo jeśli nic z tym nie zrobimy, taki błogi stan rzeczy może nie ostać się nawet tygodnia! Nie możemy wiecznie do chuja pana siedzieć jak konserwy i srać pod siebie bo nikt nie przyjdzie nam z pomocą tak o, nie machnie czarodziejską różdżką czy innym gównem a zombie nie znikną! Sami musimy sobie dać radę i przywyknąć do tego, że tak do końca naszego życia może wyglądać nasza egzystencja.
Wdech, wydech, wdech wydech.
- Zapytam ostatni raz. Kto. Się. Zgłasza?
Tym razem rękę podniosło trochę więcej osób. Według Dee była to nadal mała liczba, ale i tak pięć razy większa niż to co zgłosiło się wcześniej.
- Dobra, jutro z samego rana ustalamy kto-gdzie i kiedy. Jest jeszcze jedna sprawa. Chcę wiedzieć o tym, ile mamy tu magicznych. Dotyczy to osób, przedmiotów i innych rzeczy nie z naszego świata. Najlepiej po zejściu się zgłosić. Powiedzieć co kto ma, co kto umie, by uznać jak może się przydać. Przedmioty też się przydadzą, bo słyszałam że mogą wiele, ale od razu prostuję- to nadal będą wasze przedmioty. Jeśli będziecie chcieli ich użyczyć na chwilę w zależności tego co potrafią, będziemy wdzięczni. I nie bać się, bo teraz wszyscy - czy magiczni czy nie jesteśmy po jednej stronie barykady.
Uśmiechnęła się i ukłoniła.
- To tyle, dziękuję bardz.
Zeszła ze stolika i podeszła do Ymel.
- Jeśli nadal chcesz jutro zmienić położenie, to jutro pojedziesz ze zwiadowcami. Wysadzimy cię pod górami, tam zombie jest zdecydowanie mniej. No i zaopatrzymy cię. Tylko przemyśl to jeszcze.
Po czym wróciła na swoje miejsce. Wcześniej pojedyncze osoby podchodziły do niej, zgłaszając prawdopodobnie coś o magii. Jak już wytrajkotali się, wróciła na miejsce obok Eliota.
Sebastian natomiast, w czasie przypadającym przed burzliwą przemową, zwrócił się do Zio z tym swoim dziwnym uśmiechem. Szczerym, ale nie była to osoba która potrafiła się uśmiechać.
- Gdyby pani potrzebowała czegokolwiek, proszę mówić. - powiedział, podszedł do małej szafki na drugim końcu pokoju, wyciągnął kolejną mikrofalówkę i wsadził baterie, podając jej. - Niech pani to weźmie, będzie się mogła pani komunikować.
Po czy podszedł jeszcze do niej i szepnął na ucho.
- Jakbym miał jeszcze coś proponować to radzę tak głośno nie chwalić Stalina, przynajmniej nie przy mojej córce i jej blond przyjaciółce. - po czym oddalił się na dół.
Godność: Eva M. Markovski Wiek: 21 fizycznie, psychicznie z 55 i ciut Rasa: Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie. Nie lubi: wina(y) Wzrost / waga: 1,65m / 52,3kg Aktualny ubiór: ~grafitowy dwurzędowy płaszcz zimowy
~czarna, elastyczna bluzka z długim rękawem i szeroka spódnica za kolano z jasnego jeansu
~skórzany plecak-sakwa i granatowe okulary nerdy na nosie Znaki szczególne: ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy, piegowata skóra; tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym nadgarstku i brzuchu Pod ręką: ~plecak + pistolet + Animicus wśród bransoletek, Czarodziejska Wstęga, obecny Anceu Broń: naładowany Walther P99 Moriego Bestia: Mr. Limpet czyli Strach na Wróble, Anceu, który przedstawia się jako Victor, Renifer o imieniu Tytus Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus, Bursztynowy kompas Kryształ: 2,5g (nieoszlifowane)
Dołączył: 25 Lip 2012 Posty: 406
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 16:21
Markovski nie bez powodu nazywana była przez znajomych – którzy pewnie już nie żyli, brr – beznamiętnym obserwatorem. Na nadspodziewanie kruchy, przywitalny uśmiech Izabeli, gdy ruda już się odwróciła we wskazanym przez Dee Dee kierunku, uniosła lekko kąciki ust, machnęła rękę, w której nie trzymała doniczki z Meleficent i ruszyła powoli w stronę siostry. Nie podeszła jednak bezpośrednio, ale chłonęła atmosferę tego domu, tego pomieszczenia. Chaos, panika, ból, smutek, przerażenie, desperacja, bezsilność, żałość, zwierzęcy strach i jeszcze jedno, które przebijało się niemal niezauważalnie i zdecydowanie nie od wszystkich – determinacja. Nie pochodziła z pewnością bezpośrednio z woli walki, jeszcze nie, a wyłącznie od instynktownej chęci przetrwania, ale to wystarczy. Eva z własnego doświadczenia wiedziała, że jak na razie to wystarczy.
Oczy cały czas miała zwrócone na Ymel, ale cierpliwie stała poza jej dwuosobowym kręgiem ochronnym, bo jeszcze nie zasłużyła, by do niego wejść, by móc ją osobiście pocieszać. Spojrzała na przyjaciółkę siostry i mężczyznę, który im towarzyszył. Czy Dee Dee ma jeszcze w pamięci chłodne spojrzenie, którym obrzuciła ją ruda, gdy brunetka pacnęła ją w rękę i udzieliła protekcjonalnej rady o nazywaniu Izabeli tak, a nie inaczej? Nie odezwała się jednak wtedy w żaden sposób oprócz zwięzłego „będę miała w pamięci”, bo nadal była obca. Była intruzem, a uczyniona przez Dee Dee uwaga tylko potwierdzała to, czego Iskra była już świadoma: znam ją dłużej, cenię ją bardziej, wiem o niej więcej, to mnie ufa, więc, do cholery, bardzo proszę, nie wchodź w nasze życie z butami.
Inną sprawą była nastoletnia zaborczość, a inną, że w tym momencie Ymel potrzebowała rodziny. Więzy krwi nie dowodziły bycia rodziną, ale zupełnie inną relacją jest ktoś, kto jest przyjacielem, a ktoś, kto jest rodzeństwem. To też, razem z odwiecznymi krzykami Kaliny, Eva przerobiła osobiście.
Stała z boku, ale wystarczająco blisko, by usłyszeć jasne oświadczenie Izabeli, że jest martwa. Mogło to oznaczać szok albo, skoro jest z krwi Markovskich, zbliżające się załamanie poczytalności. Prawdopodobnie mieszkanka obu. Szok jednak nie przychodzi ot, tak, a Ymel nie zdawała jej się w tych kilku e-mailach osobą nadmiernie... jaką? Ciężko było opisać, ale w pierwszym e-mailu samą siebie niemal nazwała emocjonalną kaleką. Jeśli wstrząs nie został spowodowany całościową sytuacją, to musiało mieć miejsce jakieś osobiste zdarzenie... I Eva już wiedziała, jakiego pytanie Izabeli nie zada.
Irracjonalny i przesadzony wybuch emocji również przyjęła bez mrugnięcia okiem – sama zaczynała takimi drobnymi pokazówkami – choć zauważalnie przysunęła się do grupki, niepewna, do czego może się posunąć blondynka. Wbrew pozorom, zachęciłaby nawet siostrę do swobodnego pociągnięcia z piersiówki, gdyby była pewna, że jej to pomoże, ale brzydką prawdą jest, że gdy dopiero zaczynasz przygodę z piciem, pierwsze kieliszki nie rozluźnią cię, a wyłącznie ogłupią i rozbawią w bardzo idiotyczny sposób.
Blondynka była też niziutka i miała oczy po ich ojcu, choć o tym nie wiedziała. Również temperament miała iście markowski, a także wyładowywanie strachy, żalu i frustracji w napadach fizycznej złości i przemocy. Podobieństw było więcej, niżby sobie sama Ymel z pewnością życzyła.
Czy nie spodziewała się, że zastanie taką Izabelę? Gdyby ciasno obejmujący Dee Dee Eliot – czy ona nie jest dla niego za młoda? – dowiedział się, że Eva widząc załamanie młodszej dziewczyny w zasadzie się ucieszyła, pewnie zastanowiłby się też nad poczytalnością samej rudej. Ale od początku relacja pomiędzy tymi dwiema nie była prosta i nie była słodka. Być może Eva sama to pociągnęła, odpisując na gorzkiego meila nowo-odnalezionej-siostry w sposób zupełnie nieprzystający dla dorosłej osoby: nie pocieszając jej, nie zapewniając o niczym, nie prawiąc truizmów i nie wypisując banałów. Markovski miała wystarczająco wiele swoich problemów, by jeszcze przejmować się czyimiś.
A jednak tu, u licha ciężkiego, sterczała. A fakt, że Izabela znajdowała się w stanie psychicznym idealnie opisujący aktualnie ten u Iskry powodował, że Markovski będzie się nią mogła odpowiednio zająć.
Gdy przyjaciółka Ymel nie miała już blondynce nic więcej do powiedzenia, Eva zbliżyła się powoli do skulonej pod ścianą dziewczyny. Dziewczynki. Ponownie, była zaskakująco dorosła. To znaczy, jak dla kogoś, kto pierwotnie oczekiwał trzynastolatki. Mogła być w wieku, lub trochę starsza od Joanne. Eva zacisnęła gwałtownie powieki, nie chcąc teraz myśleć jakie implikacje to rodzi. Kątem oka zauważyła, że Dee Dee rozpoczyna rozmowę z jakąś kobietą.
Kucnęła naprzeciw Izabeli. O podłogę stuknęła torba z kilkoma butelkami z alkoholem, którą nadal miała na ramieniu. Postawiła pomiędzy nimi Meleficent i uśmiechnęła się lekko, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiech sięgnął jaskrawych oczu.
– Cześć, jestem Eva. To jest Mel – pokazała na pojedynczą, całkiem wyrośniętą muchołówkę w karminowej doniczce. – Macie takie same imiona. Takiego zbiegu okoliczności się nie spodziewałam. – Spokojnie, statecznie, z zainteresowaniem i bez nagabywania. Ten ton Eva opanowała doskonale podczas niezliczonych chwil, gdy uspokajała łkającą z przerażenia Joanne.
W tej chwili zaczęły się też ogniste przemowy kobiety, a później i samej Dee Dee. Ale choć ruda mogła się przydać, teraz najwazniejsza była siostra. Nie zareagowała na jej decyzję odejścia rankiem, a jedynie zapytała:
– Chcesz iść gdzieś, gdzie jest mniej ludzi?
_________________
Iskra ma aktualnie włosy ścięte na boba, ich przód prawie sięga ramion.
Na nosie okulary-nerdy od Furli.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Różana Strażniczka Godność: Zinoviya Avdeyev Wiek: 36 lat Rasa: Lunatyk Wzrost / waga: 170 kg / 61 kg Aktualny ubiór: czarne spodenki, biała koszulka Znaki szczególne: wiele blizn wojennych na ciele Zawód: posłaniec? Pod ręką: jakieś drobiazgi po kieszeniach Broń: pistolet Desert Eagle, wojskowy nóż Bestia: Conspectum
Dołączyła: 29 Lip 2014 Posty: 17
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 19:49
Zinoviya zabrała krótkofalówkę. Była pouczona o nienadużywanie Stalinowskich emblematów. Znaczy, mówił tylko o chwaleniu, ale wiadomo co ma ten człowiek na myśli kiedy tego zabrania. Była na straconej pozycji, w pohitlerowskim domu - pewnie dziady tego faceta to byli radni partii hitlerowskiej, pomyślała sobie w duchu, z wymownym prychnięciem, kiedy tylko sobie poszedł. Oczywiście, odpowiedziała mu, że tak, że oczywiście, zachowa się, kiwała głową.... Ale swoje wiedziała - wiedziała, że gdy przyjdzie jej stanąć w bezpośrednim boju, wymienianie nazwisk sław rosyjskich wraz z rosyjskimi słowami będzie jej towarzyszyć, dodawać sił, wzmacniać adrenalinę.
Na dole zrobiło się głośniej. Wszystko słyszała, całą wzruszającą przemowę. A wiec planowano grubszą akcję, a więc nuda się nie uda. Nasyciła się ponownie determinacją, choć to nie była zbyt wielka uczta. Ale co to, zerknęła w ciemniejące ulice i zauważyła niewyraźny cień. Przez lornetkę przyglądała się bardziej. Dostrzegła, że to stuprocentowy homo zombie zombie. Strzeliła. Padł od celnego strzału w łeb, który zamienił się w przecier pomidorowy. Zino podniosły się morale.
Głupiec. Nie posłuchał rady nawet w minimalnym stopniu. Idiota. On chce umrzeć. I najwyraźniej pragnie tego od dawna. Dejya skurwysynu w końcu. Przestań mnie irytować i zanieczyszczać powietrze którym staram się oddychać.
Nie żeby coś, ale na prawdę miałam ochotę kogoś zabić. Tu i teraz. Zombie to nie to, zombie są już chodzącymi trupami, których powinnam być królową, ale coś nie wyszło. Wiecie co? Zabiję skurwysyna, który wymyślił jak ożywiać trupy i przy okazji nie był moim przyjacielem. Z tak prostego względu, że nie mogłam mu ukraść tej technologii, bo go nie znam. Fuck logic, jak dla mnie to wystarczający powód.
Gładziłam delikatnie głowę Memento a myśli krążyły mi bezładnie. W pewnym momencie nawet przypomniałam sobie, dlaczego to piękne stworzenie nosi takie a nie inne imię i mnie to zabolało. Bo miało mi przypominać o wszystkim. Bo miało być częścią mojego życiowego motta. Tą pierwszą częścią. Pamięcią.
Podczas gdy w tej chwili okazuje się, że ja jestem jego drugą częścią. Śmiercią.
A co najmniej chciałabym. Tylko do cholery nie mam kogo zabić. Czujecie tę ironię?
A później siostra. Podeszła, przykucnęła, popatrzyła. Popatrzyła tymi oczami, które od razu wydały mi się nienaturalne. Wiecie, że u ludzi nie występuje coś takiego jak zielony barwnik? Nie mają go ani grama, dlatego zielone oczy to mieszanina innych kolorów, która w pewnym oświetleniu wydaje się być zielona. Lubię oczy i lubię w nie patrzeć. Iskra albo ma soczewki - w co wątpię biorąc pod uwagę zamieszanie i wszystko co się wokół dzieje - albo nie jest człowiekiem. Obstawiam to drugie. I wcale mnie to nie dziwi. Za to irytuje w dość dużym stopniu. I teraz rodzi się to pytanie - z której części rodziny przywędrowała jej magia? Jeśli od ojca to chyba zaraz coś poharatam...
Chciałam się o to spytać, powiedzieć "czym jesteś?" i nie bawić się w ładne słówka ale jak zwykle nie zdążyłam. Nie potrafię wchodzić komuś w słowa więc czekałam. A ona mówiła. Mówiła też Dee Dee co mnie poniekąd bardziej by interesowało, bo wydaje się, że ta postanowiła zacząć grać główną rolę. Przykro mi skarbie, ale z tego co zauważyłam nie zdajesz sobie sprawy z tego z czym się to wiąże.
O fuck, teraz powinnam wstać i rzucić hasłem "lub możecie popełnić samobójstwo, w czym chętnie wam pomogę, jacyś chętni?" i uświadomić im, że to nie takie hop i siup i że jak się im tutaj nie podoba to niech się zastanowią jak bardzo beznadziejnym życiem żyli, ale...
...ale nie potrafiłam. Do tego wciąż miałam przed sobą Iskrę. Ta marchewkę. O zielonych, zielonych oczach. Chciałabym takie mieć. W ładnej buteleczce, zalane formaliną.
- ...czy ty właśnie porównałaś mnie z pieprzoną muchołówką? - spytałam z pewnym opóźnieniem. Jakoś jej słowa nie mogły do mnie dotrzeć. No bo jakie imię, co za imię, przecież moje imię to Iza... Dopiero po chwili ogarnęłam, że przecież od dawna przedstawiam się Ymel. Ale nie wszystkim. I nie zawsze. Bo niektórzy nie są godni. - Poza tym to nie imię. To... - Właśnie, co? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Zawsze to był nick, pseudonim lub coś w ten deseń, ale nie imię. Ale nie mam zamiaru przedstawiać się więcej Iza. Nigdy więcej. - ...coś więcej. - dokończyłam hardo. - Poza tym jak chcesz ze mną porozmawiać to poczekaj chwilę. Mimo wszystko muszę wygarnąć parę rzeczy pewnej dość wysokiej dziewoi, który postanowiła grać pierwsze skrzypce. Przepraszam - przełknęłam to słowo bo było nie na miejscu. Nie mam za co przepraszać. Nie mam. Na prawdę.
No dobra, mam. Ale o tym później.
- Popilnuj, by Memento nikogo nie zjadł - dodałam podnosząc się.
Pies popatrzył badawczym wzrokiem na dziewczynę i zamachał ogonem z nadzieją. Chyba mu się spodobała.
A tym czasem podeszłam do Dee Dee. Przepchnęłam się przez ten pieprzony tłum starając się na nikogo nie nastąpić po drodze, ale ludzie chyba się mnie bali. Aż taką aurę wokół siebie roztaczam? Fajnie.
- Musimy pogadać. Nie, nie chodzi o jutro - powiedziałam wchodząc chyba tym razem komuś w słowo, ale nie dałam nikomu zaprotestować.
Złapałam olbrzymkę za ramię i pociągnęłam w kierunku miejsca, gdzie prawdopodobnie będziemy same - łazienki. Szybko tam się dostałyśmy i okazało się, że właśnie ktoś wychodził. Cudownie. Tylko zapach w środku był mniej cudowny. Chyba trochę osób tutaj wymiotowało, no ale nie ważne. Wepchnęłam Dominicę, weszłam i zamknęłam drzwi. Porządnie. Na zasuwkę. Tak, tak, dziwnie to może wyglądać. Nie martwmy się, dużo rzeczy wygląda o wiele dziwniej.
A teraz dajmy Dee Dee chwilę czasu na wyrzucenie mi paru rzeczy, spytanie o co mi do kurwy nędzy chodzi i tym podobne. Poczekam. Lepiej, żeby mi później nie wchodziła w słowo.
Dee Dee [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 21:37
Jezu Chryste. Czy ty to, Panie, widzisz?
Ten uczuć, gdy jesteś źle interpretowana. Ten ból, gdy wszyscy wokół ciebie wydają mieć cię w dupie lub cię nienawidzić.
Garstka ludzi która wydawała ci się trwała. Garstka, która rozsypywała się coraz bardziej.
Nie chciała by tak odebrała ją Iskra. Chciała po prostu oszczędzić i jej, i Ymel nieprzyjemności. Ale ta i tak wpadła na minę. Ona miała chyba umiejętność pakowania się w kłopoty, no nie?
Ymel też najwyraźniej miała jej coś za złe. Tylko nie wiedziała dokładnie co.
Westchnęła cicho. To dopiero kilkadziesiąt godzin, a ona już nie wyrabia psychicznie. Z niczym.
Trzy.
Ojciec zszedł, rzucając okiem na całą sytuację w salonie. Widząc Dominicę nic nie powiedział, po prostu ruszył po bigos. Cały dzień siedział na poddaszu i celował w zombie. Był cholernie głodny.
Renata wyczuwając znaną jej woń tytoniu uśmiechnęła się lekko. Przecież ona też paliła. I chętnie by to zrobiła, ale wyrobiła sobie nawyk palenia na zewnątrz. Dlatego chwyciła paczkę i wskazała Eliotowi kciukiem drugie wyjście - przez składzik - na mały ogródek, gdzie zawsze paliła. Myślała bowiem że będzie chciał się dołączyć. A ponieważ często z nią palił, na pewno rozpoznał sygnał zapraszający.
Zino musiała być zadowolona, bo co chwilę dowlekał się tu jakiś zombiak. Z mniejszymi lub większymi częstotliwościami, lub też większymi lub mniejszymi grupami. Na pewno miała zajęcie, może nie zdawała sobie sprawy jak potrzebne. To ona w tym momencie zapewniała spokojną noc około dziewięćdziesięciu osobom w domu.
Coś jednak się działo. Nie było spokojnie. Nie całkowicie.
Do uszu słuchaczy dobiegł straszliwy ryk, a zaraz potem do salonu z jednego z pokoi dla kobiet wybiegła kobieta bez ręki i krzyknęła
- Hej! Pomóżcie! Ta kobieta rodzi!
Kilka osób się zerwało i pobiegło zaciekawionych. Możliwe że pobiegła też trochę wystawiona do wiatru Iskierka. A czemu tak? Bo czemu nie?
Co się jednak stało z Dee i Ymel? W momencie między nawiedzeniem przez ojca kuchni a krzykiem kobiety Dee Dee została brutalnie porwana przez Ymel.
Było tyle miejsc. Tyle różnych miejsc. Składzik. Magazyn. Cokolwiek, nawet na dwór wyjść mogły.
Nie. Musiały wejść do kabiny po gościu.
Dee Dee go rozpoznała. To ten co wziął dokładkę grochówki. I mimo że smród był kosmiczny, nie dała po sobie poznać. Można powiedzieć że po ojcu została weteranem takich akcji.
Nic nie powiedziała. Spojrzała na Izę z uśmiechem, ale takim szczerym, mimo że przewidywała, że akcję z tego mogłaby na instagramie otagować #sieczka.
Usiadła na muszli, wcześniej zamykając klapę, założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce. Nie miała jej nic do powiedzenia. Niech zacznie.
Godność: Eliot Wels Rasa: Lunatyk Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze Zawód: ummmm Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski Bestia: gigantyczny królik Reille Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
Dołączyła: 19 Paź 2014 Posty: 251
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 22:16
Złożył dłonie jak do modlitwy i dziękczynnie potrząsnął nimi w kierunku Renaty dając znać, że chętnie z nią zapali i zaraz do niej dołączy. Wprawdzie chciał jeszcze zgłosić się do grupy zaopatrzeniowej i rzucić krótkim "Cześć, nazywam się Eliot Wels i jestem Lunatykiem. Telekineza, międzykrainowa teleportacja i takie tam, o, i jeszcze krwawię na niebiesko" do Dominicki, skoro prosiła o informacje na temat zgłoszeń i bycia magicznym, ale to mogło zaczekać. Zwłaszcza, że gdzieś zniknęła z Ymel, a nie bardzo chciał przeszkadzać tej furiatce anty-tytoniowej, kto wie czy nie będzie chciała mu zajumać kolejnego papierosa czy połypać na niego złowrogo.
Zaczął wymijać ludzi, którzy kręcili się po pokoju ze smętnymi minami. Krzyk oznajmiający, że nowe dziecię chce wyjść na świat w tak niefortunnych okolicznościach, sprawiło, że tylko przyśpieszył w stronę drugiego wyjścia. Po drodze złapał jeszcze wspomniany kij bejsbolowy, który leżał na jednej ze skrzyń z zapasami. Ktoś musiał go tu znieść. Nie chciał wychodzić bez niczego na zewnątrz, nawet jeśli był to tylko domowy ogródek, otoczony murem, pilnowany przez snajpera na dachu. Cholera wie co może się tu przypałętać. Jak nie zombie to ludzie, którym szajba odbiła z przerażenia i włóczyli się po domach dręcząc, kradnąc co się da i opowiadając o boskiej karze zesłanej na nich przez samego Stwórcę. Bóg? Boga w to nie mieszajcie. To ci pieprzeni arystokraci z Drugiej Strony Lustra.
- Pieprzeni De Roitelette i ten cały napromieniowany kryształ... - wymamrotał do siebie pod nosem. Pierwsze nie uwierzył tej plotce, kiedy był w rodzinnej krainie, ale kiedy informacja potwierdziła się... Westchnął tylko, nie chcąc wracać do źródła tego całego syfu.
Wysunął się z domu i przyjął zaoferowanego mu papierosa. Białe końcówki zaświeciły się charakterystycznym czerwonym kolorem. Przez chwilę siedzieli w ciszy. W ciszy jak ciszy, bo gdzieś tam w głębi domu pałętało się coś z okoła dziewięćdziesiąt luda, a kolejny w drodze przy krzykach panikującej matki. Do tego oczywiście podejrzane szmery gdzieś za murem i odgłos rozłupywanych czaszek martwiaków. Co by on nie oddał za autentyczną chwilę ciszy, ale aktualnie nie można było jej znaleźć nigdzie.
Nie śpieszyło mu się do rozpoczęcia rozmowy. Smakował dym w ustach i płucach, wolno go wdychając i jeszcze wolniej wypuszczając. Więc stali tak patrząc się w ciemność. Przymknął na chwilę oczy, starając się o niczym nie myśleć.
Ymel [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 23:04
No dobra. To co ja chciałam? Ah, tak zrobić jej wykład. Palnąć trochę rzeczy, trochę wygarnąć, pouczyć... No cholera, a ta tak spokojnie czekała, jakby była gotowa co najmniej umrzeć tu i teraz z mojej ręki.
- Ah, to takie urocze, że postanowiłaś spróbować być tym razem główną postacią tej opowieści - powiedziałam na wstępie, przy okazji wywracając oczami.
Oparłam się o drzwi do łazienki, skrzyżowałam ręce na piersi i zjechałam Dee Dee wzrokiem od góry do dołu. Ah, taka militarna, ah, taka dorosła, ah, taka pewna siebie i taka kochana i taka dowódcza... Jaka szkoda, że znam ją lepiej.
- Ale powiedzmy sobie szczerze - nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego z jak wielką odpowiedzialnością się to łączy. Myślisz, że podołasz? Świetnie. Tylko nie popełniaj samobójstwa w kluczowym dla grupy momencie, bo osobiście cię znajdę i ożywię, byś była świadoma gdy zamorduję po raz wtórny.
Groźby, dramatyzowanie, przesadzanie. Tak. Tak się do niej zawsze wysławiam i ona to wie. Ale to szczera prawda. Jak zawsze. Jestem szczera do bólu i ostatecznie ten ból wraca do mnie. Dlatego mi psychika siadła, przeturlała się i wpadła do grobu, a na zakończenie sama się w nim zasypała. Mogłabym ją spróbować odnaleźć, ale w sumie chyba lepiej mi bez niej, plus nie mam pojęcia gdzie ten grób jest.
- Wiem, że takie myśli ci chodzą po głowie - kontynuowałam groźnie, wpatrując się w jej oczy. W życiu wcześniej nie robiłam jej wykładu twarzą w twarz, ale kiedyś trzeba zacząć, c'nie? - A alkohol wcale w tym nie pomaga. W tych warunkach wpadniesz w alkoholizm wcześniej, niż ci się wydaje. Nie pij, noś przy sobie, ale zostaw jako środek do odkażania ran fizycznych, nie tych psychicznych. Serio. Alkohol miesza zmysły a ty ich potrzebujesz w pełni sprawnych jeśli nie chcesz, by jakiś zombie popełnił twoje samobójstwo. - Westchnęłam cicho czując pewien stopień upodlenia. Wiem, że Dee Dee nigdy nie grzeszyła rozumem w tych sprawach, za to ja byłam na tyle oczytana by móc sobie zwizualizować bardzo dużą liczbę potencjalnych zakończeń. Jej brakowało znajomości schematów. Albo choć historii. Ja znałam historię nie tylko realną (która pewnie była mocno zakłamana, biorąc pod uwagę istnienie Krainy Luster) ale też sporo tych wymyślonych. A do tego znałam fakty. Więc lecimy dalej z pouczeniami: - Palenie też ci odradzam. Spowalnia myślenie i czas reakcji. Możesz to przekazać Eliotowi i wszystkim w okolicy. Lepiej by rzucili palenie zanim skończą im się zapasy fajek, bo później mogą czuć się jak ćpuni na głodzie i to będzie bolesne. Do tego doradzam zacząć używać myślenia logicznego i strategicznego. Długoterminowego. Co by było gdyby. Przeliczyć zapasy, podzielić, wyznaczyć...
I wtedy ktoś zaczął wrzeszczeć o porodzie. No ekstra.
Syknęłam jak wąż do siebie, zaciskając mocno zęby i oczy. Nie wytrzymam tu. Tłok, wrzask, dyscyplina ujemna, a przydałoby się ją zaprowadzić jeśli chcą przetrwać. W końcu zrozumiałam dlaczego wojsko jest jednak rzeczą sensowną. Mogłabym być doradcą, strategiem, ale gdzieś obok, koło, a nie w centrum. A tutaj bym musiała być w centrum by móc pomagać.
- Znajdźcie kogoś wśród ludzi kto zna się na strategii, albo był wojskowym, ale nie szeregowcem bo tacy zazwyczaj są jeszcze dość szarzy, ewentualnie ostatecznie kogoś kto był w sensownym zarządzie lub będzie wiedział jak się z tym wszystkim uporać... Ja pierdolę, co ja plotę, nie uda wam się... - stwierdziłam pomału osuwając się po drzwiach. - Znając życie jeśli ktoś się zgłosi to się okaże, że nie ma pojęcia jak zarządzać czy myśleć przyszłościowo i niedługo wszystko się posypie. Zalecam robienie coraz dłuższych zwiadów w celu znalezienia miejsca poza miastem gdzie można by przetrzymać taką dużą ekipę ludzi i nie mieć z tym kłopotu... W pobliżu musi być jakaś placówka armii, czy cokolwiek. Znaczy nie w aż tak dużym pobliżu, ale nie aż tak daleko. To by było najrozsądniejsze... - zakończyłam moją tyradę siedząc na ziemi, z rękami ułożonymi na ziemi jakbym się co najmniej właśnie pocięła i wgapiając się w sufit.
Te, tak swoją drogą - całkiem fascynujący ten sufit, nie sądzicie? Taki... Zwyczajny. Przydałoby się trochę więcej zwyczajności w tych dniach.
Ale nie, ktoś musiał zacząć się dobijać do łazienki. No cudownie.
Zamrugałam. Dee Dee zaraz wstanie i coś zrobi. Zacznie pocieszać. Cokolwiek. Dunno. Idźcie umrzeć wszyscy do jasnej cholery się zamkną.
Godność: Eva M. Markovski Wiek: 21 fizycznie, psychicznie z 55 i ciut Rasa: Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie. Nie lubi: wina(y) Wzrost / waga: 1,65m / 52,3kg Aktualny ubiór: ~grafitowy dwurzędowy płaszcz zimowy
~czarna, elastyczna bluzka z długim rękawem i szeroka spódnica za kolano z jasnego jeansu
~skórzany plecak-sakwa i granatowe okulary nerdy na nosie Znaki szczególne: ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy, piegowata skóra; tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym nadgarstku i brzuchu Pod ręką: ~plecak + pistolet + Animicus wśród bransoletek, Czarodziejska Wstęga, obecny Anceu Broń: naładowany Walther P99 Moriego Bestia: Mr. Limpet czyli Strach na Wróble, Anceu, który przedstawia się jako Victor, Renifer o imieniu Tytus Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus, Bursztynowy kompas Kryształ: 2,5g (nieoszlifowane)
Dołączył: 25 Lip 2012 Posty: 406
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 23:25
Co, akcja na życzliwą, starszą siostrę nie poszła?
Eva zrozumiałaby jeszcze, gdyby roztrzęsienie Izabeli powodowało, że jest nieprzyjemna dla wszystkich wokół (i jest), że rzuca sarkazmem jak masarz mięsem (wydaje jej się, że rzuca), ale krótkie, zwięzłe odprawienie kobiety, która chce z Tobą porozmawiać, bo okazuje się twoją jedyną pozostałą na tym postapokaliptycznym zombie świecie rodziną przechyliło szalkę wagi i już, tuz-tuż, piórko ważyło więcej niż serce.
Nie przywykła do czekania na kogoś pierwszego lepszego, to swoją drogą. I to przeklęte, lepiej dla niego, żeby przeżyło, Dumidło stało się od jakiegoś nieokreślonego czasu jednym z wyjątków. Ale zwłaszcza nie przywykła do przyjmowania rozkazów. Szczególnie od smarkul. A tak właśnie zachowywała się obecnie Ymel. Nie jak młoda kobieta pod presją, tylko jak czternastka w okresie buntu w wyjątkowo paskudnym dniu.
Nic jej do tego. Przeczekała ataki histerii Jo, przeczeka też i kolejną siostrę. Poklepała Reyuina po głowie – raporty zawierały też większość pospolitych Bestii – i odezwała się do niego konwersacyjnym tonem, gdy Ymel była jeszcze w zasięgu słuchu:
– Oczywiście, że nie porównywałam. Meleficent posiada refleks.
Tak, ona zdecydowanie miała pociąg do ładowania się w sytuacje autodestrukcyjne. Potem bez oglądania się wstała i ruszyła, by odłożyć gdzieś ciężkawą torbę i doniczkę z owadożercą. Poklepała się po udzie, pokazując niemal tak rudemu jak ona psisku, że jeśli chce, może jej towarzyszyć. Dotarła do progu kuchni, gdy rozległo się „puff” jak odgłos skądś uciekającego powietrza i nagle całe przejście zajmowało siwe cielsko ogromnego, śnieżnego tygrysa. Jeśli wokół rozległy się piski i krzyki, a Reyuin uciekła gdzie pieprz rośnie pomimo, że Anceu nie zrobił nawet kroku, a tylko przełożył fajkę z jednej strony pyska na drugą – nie dbała.
Jeśliby kto chciał się przed tygrysem bronić w sposób obejmujący przemoc wobec zwierzęcia – niezwłocznie wyciągnęła Walthera, odbezpieczyła „nakładką” o framugę drzwi i wycelowała w pierwszą bardziej agresywną postać.
Jeśli nic się większego nie stało, opadła na kolana przed jednym z przyjaciół, których sympatii nigdy nie spodziewała się otrzymać. Anceu z kolei odezwał się flegmatycznie, z ledwo słyszalną pretensją w głosie:
– Panienko, inwazja zombie dookoła, a panienka gdzieś sobie biega. Wie, jak trudno było ją znaleźć, bo uciekła z Krainy Luster?
Eva wtuliła tylko twarz w futro na karku Anceu. Teraz nikt nie mógł już zobaczyć łez w kącikach oczu.
Wtedy dał się usłyszeć krzyk z pokoju niedaleko. Zapytała tygrysa stłumionym przez grubą warstwę miękkiego futra głosem:
– Mam dzikie pytanie. Wiesz wszystko, co potrzebujesz wiedzieć, prawda? – Zaiste. – Co wiesz o porodach?
Odpowiedzią było mruknięcie pełne niedowierzania.
I tak to Evka ze sporym psem przy jednej nodze i ogromnym tygrysem przy drugiej wparowała do małego pokoiku, wywaliła wszystkich „zaciekawionych” oglądaniem, ale „niezaciekawionych” pomaganiem gapiów poprzez stwierdzenie, że nazywa się Eva Markovski i jest uzdrowicielką i przystąpiła do odebrania pierwszego (i oby ostatniego – naprawdę nie chcielibyście przyjmować dziecka) w swojej karierze porodu.
Nie ma mnie przez cały pt i pewnie część soboty, więc po prostu dajcie Iskrze odbierać porody, tamować krwawienia i opatrywać kikuty kończyn ;D
_________________
Iskra ma aktualnie włosy ścięte na boba, ich przód prawie sięga ramion.
Na nosie okulary-nerdy od Furli.
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!