Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Powoli zapadał zmrok, na ulice wychodziły głodne adrenaliny szczuje, chcące znów kogoś skopać, nastraszyć, czy też odebrać dług. Nawiedzają zakamarki na obrzeżach miasta każdej nocy, lecz nie żeby słońce ich raniło, co to, to nie – mamy do czynienia przecież tylko z ludźmi, a przynajmniej nic nie nakazuje myśleć, by było inaczej.
- K***a! Musiałeś go zabijać?! - Uspokój się Matt, niby jak miałem zrobić inaczej?
Jakaś pusta butelka wypadła któremuś z ręki i rozbiła się o kamień.
- Ciszej może, co? - Jakie ciszej?! On krwawi jak cholera, dłużej już go nieść nie zniosę! - Odstawiamy do szpitala i w nogi, zresztą… I tak już po nas…
Ich dyskusja niosła się głośniejszym niż mogliby przypuszczać echem, a fakt, że szli niezadbanym parkiem miejskim, działał tylko na ich korzyść. Biegli jako tako, prosto przed siebie, mając opartego na swych ramionach ledwo żywego i półprzytomnego kolegę. Zawsze chodzili w trójkę, zawsze też pili razem ile tylko wlać można było, choć wedle naukowców przekroczyliby niebezpiecznie niebezpieczną już, maksymalną ilość alkoholu, jaką zdołaliby w siebie wlać.
Ruch w pobliskich krzakach nie wydał im się jakkolwiek zastanawiający i nie przykuwali do niego uwagi. Dopiero pojawienie się dziewczyny przed ich oczami, z nożem wystawionym przed sobą, nakazało im się zastanowić, co też jest grane.
- Stary, co do cholery… - Zabiję was…- Odparła - k***a – Akcent, jaki padł na to słowo był tak zdumiewający, że każdy by się przeląkł. Nawet proste słowo „Mamo”, mówione z tym samym wydźwiękiem, mogłoby wołaną osobę przestraszyć i nakazywać spodziewać się najgorszego, a co dopiero tak nieprzyzwoite. - wszystkich.
Z pewnością jest to dziewczyna dość skryta w sobie, cicha, bez emocji i uczuć goszczących na jej twarzy, no może poza tymi w odcieniach gniewu i chciwości. Nawet jeśli bywa moment przyjemności, to raczej w żaden sposób tego nie daje po sobie poznać. Jeśli dochodzi do ludzi, to albo z przystawionym do ich gardła nożem by ukraść trochę pieniędzy, albo też zapytać o jakieś wskazówki poruszania się po mieście, czy inne, mniej lub bardziej cenne informacje, albo po prostu zaproponować im oddanie siebie… Niestety, ale chęć życia jest zbyt duża, by podejmować ryzyko zapadnięcia w zbyt długi sen, toteż każda możliwość zarobku, każda zabliźniona rana i każdy kęs jedzenia pragnie zdobyć w jakikolwiek sposób. Zapewne gdyby trafiła na kogoś zainteresowanego jej szczęściem, być może zdołałaby o czymś nawet nierealnym pomarzyć... Samotność ją wyniszcza, ale też zmusza do przetrwania. Do tej pory nikogo jeszcze nie zabiła - nie umiała kogoś wygnać z tego świata, mimo iż powód znalazłby się niejeden. Ma słabość do zadawania bólu innym, to też, na przykład, często ucieka, zamiast dokończyć rabunek...
Teraz zdecydowała stanąć, ledwo mając „meter pićdziesiąt”, przed trójką wygolonych głów, o szerokich ramionach (brzuchach także), niebędących z pewnością w humorze.
Ruszyli przed siebie z zaciśniętymi pięściami, chcąc dodać jej nieco makijażu w sinych i szkarłatnych barwach. Ta jednak (nazwana przez jednego per „maławredna” – wypowiedziane tak szybko, że na spacje nie było czasu) parła prosto do przodu, celując nożem prosto w serce tego znajdującego się po środku. Wyczuli ten zamiar – wszak był najsłabszy z nich wszystkich, bo praktycznie nie kontaktował ze światem. Próbowali zajść jej drogę, cokolwiek… ale ona przecisnęła się z gracją i nadziała skubańca na lekko rdzewiejącą z wierzchu blachę, ale i nadal ostrą, skracając jego żywot.
- Ty mało k***ewko… – Wyzwiska padały, ale nie na tyle strachliwie, by ją zatrzymać – na ich oczach zabiła ich jakże zgrane do tej pory trio. Teraz kostnica dostanie paczkę z ciałem. Jednym ciałem, bo nie będą wiedzieć, która kończyna jest czyja – każdą rozkroiła z osobna.
<center>***</center>
Ocknęła się w gąszczu liści. Z pobliża dochodziły ją różne odgłosy, większość to jednak wspomnienia, czego nie pojęła. Podniosła się na dłoniach, opierając się o konar, i spostrzegła krew na swej skórze. Chwila zaćmienia i niewyraźny slajd mrugnął jej przed oczami – nóż w jej dłoniach – widziała to przez chwilę, widziała to z perspektywy pobliskiego drzewa, na którego konar ciążyła swym niewielkim ciężarem.
Pozostałe głosy jakie się tu rozchodziły, to była polemika kilku ludzi, którzy wyszli na poranny spacer i natknęli się na martwych chuliganów. Jeden z nich, trzepocząc swą laską, wyzywał je, że wreszcie spotkała je kara boska. Nie wiedział jednak, (z uwagi na obserwowanie jedynie jednego ciała, akurat tego najbardziej będącego w całości), że aż tak brutalnie je potraktowano – gdyby było inaczej, zapewne pytałby Boga, któż takiego okrucieństwa dokonał. Do tego dołożyłby płacz, wspomniałby sobie o porannym śniadaniu i wielu połkniętych lekarstwach, a może i przy okazji chwyciłby go zawał.
Pobiegła, potykając się o zasypane liśćmi korzenie drzew, co pozwoliło zwrócić na siebie uwagę innych. Biegła w stronę pobliskiego zalewu, instynktownie, wiedząc, że znajdzie tam schronienie. Była teraz sobą – Cynthią - nierozumiejąca nic, a nic. A wizja, jakoby kogoś miała zabić, przerażała ją na tyle, że nie pozwalała logicznie myśleć dlaczego miałaby się tego właśnie dopuścić.
Znalazła się nad piaszczystym brzegiem. Wbiegła do wody i zanurzyła się po pas. Po drugiej stronie kilku rybaków ją spostrzegło, ale, zdaje się, że nie byli nią zainteresowani. Woda wokoło niej zafarbowała się w intensywną czerwień wciąż świeżej krwi, jeszcze do niedawna zastygłej na jej ciele i ubraniu. Wiosenna sukienka nadawała się już tylko do wyrzucenia – materiał się przyniszczył, a namalowane na niej kwiaty zdawały się teraz obumierać, pomimo nasączania ich przezroczystą, rześką i czystą wodą.
- Ej, Ty! – Zawołał ktoś, poruszający się na swym rumaku. Anglia, wiek XII, bo cóżby innego? Minęło kilka lat od objęcia tronu przez Henryka II Plantageneta. Dziewczyna mimochodem zwróciła się w stronę z której dobiegał ten dźwięk. Nie rozpoznała tego człowieka i nie zamierzała. Potrzebowała teraz dojść do siebie i wytłumaczyć sobie, że to wszystko to tylko zły sen i nic nie zrobiła, ale krew sukcesywnie podpowiadała jej, że stało się całkiem inaczej.
- Zaczekaj! – Krzyknął, gdy ta ruszyła na drugi brzeg, chcąc oddalić się od owego młodzieńca. Tyle tylko, że tutaj było zbyt głęboko by bez umiejętności pływania się tam przedostać – zrozumiała to gdy zapadła się w mieliźnie i nabrała wody w usta. Wtedy też przypomniała sobie, że musi płynąć. Siwowłosy wierzchowiec ruszył w takt rozkazów swego pana, zbliżając się, po linii brzegowej, do miejsca najbliższego w linii prostej od dziewczyny. Wtedy też dostrzegł rozpływającą się i coraz bardziej niknącą w objętości stawu, plamę czerwonawej wody. Umysł podsuwał mu przypuszczalny przebieg wydarzeń – zdążył już dowiedzieć się o morderstwie w pobliskim parku, bo właśnie stamtąd udał się w to miejsce, tyle że inną drogą niż Cynth. Uznał, że natknęła się na nich w porannym spacerze – nie chciał sobie tego tłumaczyć inaczej. Owszem, natknęła się, ale miało to przecież miejsce w innej porze dnia i o innych okolicznościach, w których w żadnym wypadku nie była ich ofiarą – była katem.
Krzyknął jeszcze raz za nią, gdy to znikła znad tafli wody. Gdy zaś wynurzyła się, płynąc dość wolno, bo nie miała na więcej siły, ten wskoczył i postanowił ja dogonić. Oglądała się za siebie, niepotrzebnie, nabierając kolejny raz wody w usta. W końcu zakrztusiła się i zaczęła opadać.
Mężczyzna nabrał dodatkowych zasobów sił, by po kilkudziesięciu sekundach zdołać do niej dotrzeć. Za ten czas opadła na samo grząskie dno, nieprzytomna.
Powrócił z nią na brzeg. Tej akcji ratunkowej przyglądali się rybacy, jednakże nie czuli się potrzebni ani nawet w stanie śpieszyć z pomocą.
Odzyskała przytomność – zapadał jednak zmrok i tylko ogień z ogniska pozwalał dojrzeć wzajemnie ich twarze. Księżyc dzisiejszej nocy sięgał nowiu i nie mógł jaskrawo obdarować świat swym bladym światłem odbitym z najbliższej gwiazdy.
- Kim Ty jesteś… – Zapytała z naturalną jej niewinnością, by następnie zacząć się zwijać w kulkę i nie chcąc go do siebie dopuścić.
- Nie bój się… Gdzie Twoi rodzice? Stało CI się coś? Powiedź… Chcę CI pomóc…
Zamknęła oczy i lekko gibała się w przód i w tył, by po chwili otworzyć oczy pełne strachu.
- Im… nie mo-żna po-móc... – Wypowiedziała nieposklejane sylaby i opadła bezwładnie na ziemie…- Zabili ich… Oni…
<center>***</center>
- Masz wszystkie książki do szkoły?
- Tak mamusiu, mam.
- Odbiorę Cię dziś po szkolę, pojedziemy do państwa Mastrenów…
- Znowu do nich?... – Wtrąciła się w jej wypowiedź.
- No nie dramatyzuj tak… Jest tam Elisa, będziecie się dobrze bawić…
- Ech.. No dobrze… pa – Dała jej pożegnalnego buziaka i ruszyła kilkusetmetrową ścieżką do frontowych drzwi jedynej w miasteczku szkoły podstawowej.
Kolejny najzwyklejszy dzień w jej życiu, któremu nie groziła wyjątkowość.
Przynajmniej do czasu.
Przechadzała się po holu pustego korytarza, zmierzając do szatni po książki, z którymi zalegała w bibliotece. Zupełna cisza, jaka zapanowała w ostatnich sekundach jakkolwiek nie wzbudziła żadnych podejrzeń – była zajęta swoimi własnymi myślami. Dopiero pojawienie się cienia na korytarzu – w miejscu skąd nie mógł mieć źródła w postaci światła widzialnego, padającego z okna, zwrócił jej uwagę. Nie pojęła jednak, ze to podejrzana sprawa. Szła dalej, ale z niepewnością w stawianych kolejno krokach. W końcu cień stał się ciemnością, przestrzenną ciemnością.
- Ee… – Znieruchomiała w momencie, nie wiedząc co się dzieje. Książki spadły z hukiem, ale ten nie doszedł do jej świadomości.
- Nareszcie… – Słowa o przerażającej akustyce, rozbrzmiewały echem - …znalazłam cię, Cynthio! – Przemówił obłok przezroczystej smoły – tak właśnie część myślącego jej umysłu zdefiniowała widoczny obraz.
Chciała uciec, ale nim zaczęła te chęci realizować już bardzo dobrze wiedziała, że…
- Nie uciekniesz!
..i w rzeczy samej nie uciekła, bo przeraziła się, niemal pewna że jest zależna od słów tego czegoś, co zbliżało się w jej stronę.
- Zostaw mnie! – Wykrzyczała niespodziewanie, zawracając. Biegła na oślep, całkiem zapominając o myśleniu którędy najbliżej do wyjścia.
- Mhwahaha… Twe niedoczekanie! – Kontynuowała swe przerażające praktyki dźwięczne.
Zbiegała po schodach na dół, gdy to owa maść spłynęła na nią z góry i całą pokryła. Zdawała się wnikać w jej ciało, czemu towarzyszył rozszarpujący ból – część jej skóry zaczęła krwawić, a ona sama, w natłoku krzyku i przerażenia, przebudziła się…
<center>***</center>
Trzy sceny. Jaźń złowieszczej Anty-iluzji i jej czyny. Następnie nic nierozumiejąca Cynthia, ocknięta tuż po tym krwawym wydarzeniu, które psychika uformowała w dawnych czasach, podobnej do jednej z jej ulubionej książki. Na koniec mały deser dla sennych bywalców – Cieni – idealny koszmar senny, starający wyjaśnić w jaki sposób dzieją się z nią dziwne rzeczy – w taki, iż ktoś nią kieruje.
Łączy je – te sceny - Cynthia – jedno ciało i jeden umysł.
<center>***</center>
- Chcesz coś zjeść?
Brak odpowiedzi.
- Słyszysz co do Ciebie mówię?
Powtórnie nic. Zbierał się ją szturchnąć, gdy to nagle dostała olśnienia.
- Och… mówiłeś coś?... Ach, tak! Tsaaa… Coś bardzo mięsnego… – Zamyśliła się i serię dalszych wspomnień o ich znajomości zamieniła na pieczonego kurczaka.
- Może kurczaka? - Jakbyś zgadł! – Wykrzyczała, rzucając się mu w objęcia, choć ledwo zdołała sięgnąć mu, stojąc na paluszkach, do ramienia.
Byli w jednej z kawiarni na przedmieściach Londynu, popijając smaczną herbatę. Znają się od dłuższego czasu, ale nie wiedzą o sobie wszystkiego – a przede wszystkim on o niej. Nie zna jej zdolności postrzegania przeszłości i oboje nie wiedzą co w niej siedzi.
- Może dziś pójdziemy do kina?
- Hm.. ale dzisiaj ja wybieram seans, dobra?
- Może być, ale za to ja wybieram miejsca siedzące
- Dobrze, ale za to ja ustalam godzinę.
- Ok, ale po powrocie idziesz prosto do łóżeczka.
- Dobrze, ale dziś poczytasz mi tamtą opowieść o pająkach
Dłuższa chwila zastanowienia.
- Dobra, niech ci będzie, ale! Nic więcej warunków!
- No dobrze…
<center>***</center>
I takie negocjacje niejednokrotnie pojawiały się przez ponad dwa długie lata ich znajomości. Spytasz, czy to on był na rumaku – i w rzeczy samej, dobrze myślisz. Jednakże jeszcze wtedy to wspomnienie brzmiało znacznie inaczej, by na jakiś czas przejść na stronę zapomnienia, a następnie powrócić w zmienionej formie.
<center>***</center>
Nie każdy dzień musi powitać nas tęczą. Nawet gdy wyłonią się piękne kwiaty, słoneczniki powędrują za niezachmurzonym słońcem, a po południu spadnie rześki wiosenny deszcz. Wtedy też dzień nie musi powitać nas tęczą.
- Co tam robisz?
- Aaa… nic ważnego – Pochwała do szuflady część utworzonych kartek świątecznych, a tą nieskończoną zasłoniła rękoma.
- Na pewno? Chyba jednak coś…
- Ale ja… ja…
Uległa jego słowom i pokazała, skrytą miedzy piersiami i rączkami, nietypową kartkę świąteczną - bałwana wykonanego z gliny, oblepionego twardym, wyprofilowanym papierem, które można było jak książkę na każdej z kul, tworzących jego ciało, otwierać i czytać z nich kolejne pojedyncze słówka z życzeniami.
- O ja… to twoje? naprawdę?!
To było jej pierwsze tak poważne dzieło – Pozostałe dwie kartki były równie piękne, ale mniej skomplikowane. W to włożyła bardzo wiele serca, wszystko co w nim miała. Jej kochany przyjaciel bardzo zachwycił się figurką, której również i spojrzał w oczy – tak, w te bałwanie oczy. Po niedługim czasie zaczął mieć jednak wątpliwości co do swej podopiecznej, którą, przypomnę, zawsze traktował jak młodszą siostrę.
- Cynthio, dlaczego tak bardzo nie chcesz mi powiedzieć o pewnych sprawach?
- Nie rozumiem..
- Na przykład twoje sny – wiem, że czasem śnią ci się koszmary, ale nigdy o nich nie mówisz.
- To nieważne…
- Wiem też – nalegał dalej - że czasem dziwnie się zachowujesz, tak jakbyś sama nie wiedziała, co się z Tobą dzieje… wszystko w porządku?
- Tak, wszystko… Możemy o tym nie mówić?
- O czym… Musimy, bo.. – Nalegał w sposób nietypowy dla siebie.
- Nie. – Niewiele razy tak stanowczo odnosiła się wobec niego. I można powiedzieć, że nigdy, bo oto właśnie pobudziła się jej pewna strona jaźni. - Nie zabronisz mi tego. - Cynth…. Ale…
- Nie!
Wystraszył się, ale mimo to dalej zgłębiał ten temat. Szukał kolejnych słów, kolejnych pytań i kolejnych niepewnych zdarzeń, na które chciał znaleźć odpowiedzi. Efekt nie był miły, bowiem, ze złości na ludzką niepojętość , wstała i zaczęła go popychać w stronę okien, a jednocześnie przerażać go. On jednak nie rozumiał i pytał dalej:
- Dlaczego to robisz?! Zgłupiałaś?!!
I w końcu nie zauważył jak przechodzi przy otwartych na oścież, ukazujących młodojesienne miasto, drzwiach balkonowych. I chwyciła nożyczki z parapetu, którymi wcześniej, jako niewinna tęczowa dziewczynka, wycinała kartki z brystolu, siedząc przy porannej herbacie na balkoniku, które dość szybko i zdecydowanie wbiła mu w brzuch, a ten wówczas starał się wybronić, wciąż pytając.
Daremnie.
Zaczął uciekać wokoło stolika, ale bezbronny, przeciwko dziewczynie z nożyczkami, po której nie spodziewał się że ich użyje w taki sposób, nie zdołał się w porę uchronić przed dotkliwymi ranami, przez które stracił przytomność, a potem… a potem został wyrzucony za balustradę, od której kilka dobrych pięter spadku swobodnego dzieliło go do rychłej śmierci w postaci rozbicia się o asfaltową drogę.
Została sama, z pozostałymi dwoma figurkami.
W tą najpiękniejszą wpisała miłość do Boga, lecz pełną wielu wątpliwości uformowane w pytania, które powstały wraz z czytaniem biblii. Moc tych pytań przeszła na bałwanka, które, w nieco zmienionej formie, Michael zadawał jej, a ona, zaskoczona oraz zdekoncentrowana, uległa swej mrocznej stronie umysłu. Gdyby wziął tą drugą, z saniami, może także żałowałby swojego zachowania. Bo ona bardzo kochała jeździć na saniach – kocha nadal.
Tak właśnie dzieci stają się mordercami.
Tak właśnie dzieci zostają same.
<center>***</center>
Niedługo potem stała na przystanku, z bagażem doświadczeń w postaci plecaka z ubraniami, pieniędzmi no i, oczywiście, figurkami i innymi swoimi pracami, których wiele jeszcze nie miała.
Zjadanie figurek było prostą rzeczą, jaką odkryła. Wystarczyło na przykład ugotować czekoladę i wlać ją do formy, która przedstawiała jej wroga, a którego chciała zlikwidować, będąc jako zło. Następnie stała się dziewczynką, głodną, która owa figurkę zjadła na śniadanie, a po niespełna godzinie była już dorosłym mężczyzną, tak bardzo nielubianym przez jej drugą stronę, że wkrótce potem i tak zginął.
Posiadła także i coś jeszcze - bardziej umiejętność niż moc, a dokładniej: zaklęcie. Tak bardzo starała się wyprzeć wspomnienie o umierającym przyjacielu, że zastąpiła je niepoprawnymi politycznie. Przekolorowała fakty z ich wspólnego wieloletniego życia, nadając im smak bardziej namiętnej miłości. Poniekąd jej się to udawało, ale ze szkodami na umyśle: wymuszała na sobie tworzenie takich wyobrażeń, a gdy bardzo chciała się ich dopatrzyć w miejscach w których z nim przebywała, ku jej nieoczekiwaniu, okoliczna przyroda dostarczała jej zwyczajne, przyjacielskie spacery, pogaduszki na ławce, obleganej po przeciwnych stronach i byciu tylko tą dziewczynką opiekuna.
Nie udało jej się zastąpić pamięci wyobrażeniami, bo za każdym razem robiła to nieodpowiednio i dostawała, jak na złość, kadry rysowane przez postrzeganie przyszłości. Aż w końcu doigrała się i ujrzała co chciała. I przeglądała to wytrwale kolejnymi tygodniami, nadużywając znacząco owego zaklęcia, aż w końcu, od natłoku zaburzonej psychiki i jej wymysłów, odstąpiła od dalszych prób doszukiwania się zbyt przyjemnych chwil z nim spędzanym.
A skąd pojawiło się w niej owe zaklęcie? Wiele razy zapominała o czymś, z racji niemal wrodzonej amnezji, stąd podejmowała liczne próby poprawy swojej pamięci. Dotarła do pewnej leśnej czarownicy, o której chodziły pogłoski jakoby znała się na cudzych rozterkach z przeszłości. Wykorzystywała to by plotkować po mieszkańcach, będąc przy tym niezwykle zadowoloną z tworzenia chaosu na wioskach. W końcu ją przegoniono w lasy.
Cindy, ta dobra, spotkała ją. Dostała dobrą herbatkę, ziołową (ta zielenina zdaje się miała coś z psychotropów), smaczne pierniczki i oczywiście przejażdżkę na miotle.. nie, wróć, bez tego ostatniego!
Poprosiła ją o nauki w polepszeniu swojej ulotnej pamięci. Czarownica, widząc w niej namiastkę materiału na swoją uczennicę, postanowiła podjąć się próby nauczenia jej magii. Cynth zachodziła do niej co parę dni, z czasem codziennie, popijała zielona herbatkę i uczyła się odczytywać przesłania płynące z przedmiotów codziennego użytku. A ona kolejno prowadzała ją po nieznanych jej miejscach i kazała poczuć energię tutejszej martwej przyrody. W końcu przeszła do meritum sprawy: spojrzenia oczami kamieni, wody, ziemi, martwych, powalonych pni drzew i dojrzeć rzeczy jakie działy się w ich pobliżu. I baśniopisarka widziała jak obcy ludzie się przechadzali, coś mówili, kłócili się, mówili miłe rzeczy…
Gdy zdała sobie sprawę, że nie idzie o w dobrym kierunku, przerwała dalsze nauki. Odeszła, zostając z niedoskonałym postrzeganiem przeszłości, ale lepszej formy i tak nie byłaby zdolna osiągnąć – nie była urodzoną wiedźmą, jest tylko różaną czarownicą. I podstawy zielarstwa poznała dzięki owej babce, co przydatne stało jej się w organizacji.
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!