Historia:
Nasz piękniś narodził się w normalnej ale klawej rodzinie. Matka była nauczycielką matematyki i lubowała się w grach komputerowych, ojciec był historykiem uwielbiającym operę. Przez dziwny zbieg okoliczności tą dwójkę powiązała najpierw miłość, a następnie węzeł małżeński. Ich pierwszym dzieckiem była córka o imieniu Lena, posiadająca po matce żwawość a po ojcu brak cierpliwości. Gdy mała miała trzy latka na świat przyszło następne dziecko. Był to upragniony chłopiec o mysich włosach. Został ochrzczony jako Daniel. Mając synka i córeczkę tatuś radośnie zaczął planować kim to jego dzieciaczki zostaną. Marzyło mu się, by starsza Luna wychowała się na miłą dziewczynkę, najlepiej zainteresowaną narodową literaturą. Lecz najważniejsze było to, by wyszła za jakiegoś miłego mężczyznę, z którym da tatusiowi wnuki. Synek za to powinien zostać lekarzem albo prawnikiem. Mógłby też zostać nawet sportowcem albo aktorem! Jaką to radość przyniosło by oglądanie własnej latorośli w telewizji! Na te wszystkie fantazje matka jedynie przytakiwała z politowaniem. W końcu po co planować przyszłości dzieci, nie znając jeszcze ich charakteru. Przemilczała jednak tą myśl, pozwalając mężowi pogrążać się w marzenia.
- Bo ja mamo będę księżniczką!
- Ależ skarbie, chłopcy nie mogą zostawiać księżniczkami...
- Ale ja chcę! Będę pierwszym chłopcem, który został się księżniczką!
Niestety, dzieci nie posiadały odpowiednich... predyspozycji by spełnić wymagania ojca. Daniel już jako przedszkolak wykazywał niezwykłą delikatność i umiłowanie świętego spokoju. Nie pasowało to większości dzieciakom, które nazywały go słabeuszem czy dziwakiem. Był ofiarą głupich żartów, przez które często płakał po powrocie do domu. Rodzicie nie rozumieli powodu tych łez. Albo obwiniali personel przedszkola, albo uznawali że dzieciak ryczy bez powodu. Jedynie Lenka wszystko pojmowała. Nigdy nie poznała na własnej skórze podobnych rzeczy, ponieważ jako energiczna i żywiołowa osoba cieszyła się dużym respektem. Widziała jak czasami były traktowane „gorsze” dzieciaki z jej grupy, lecz nie próbowała tego zmienić. W końcu dzieci są aroganckie i nie przejmują się takimi rzeczami, dopóki nie dotyczy to ich samych albo ludzi im bliskim. Tak właśnie było w tym wypadku. Wiedziała że jej braciszek sam sobie nie poradzi z innymi, głupimi dziećmi. Dlatego wpadła na nietypowy pomysł, zainspirowany bajkami które czytała im mama. Postanowiła zostać „rycerzem”, który będzie bronić swojego delikatnego braciszka przed złem! Jako że była starsza to znajdowała się w wyższej grupie, ale w ich przedszkolu istniały pewne godziny, w których wszyscy uczniowie się ze sobą integrowali. Wykorzystując je Lenka obserwowała czy jej bratu nie dzieje się coś złego, napominała, a raczej wręcz groziła wichrzycielom. Zwykle to wystarczyło by dać Danielkowi kilka dni spokoju. Ale jeśli ktoś się nie słuchał dziewczynki, to ta wiedziała jak zabrać sprawę we własne piąstki. Często skutkowało to wezwaniem rodziców, ale przynajmniej działało. Małemu ten stan rzeczy bardzo pasował, w końcu nie musiał się już nikogo bać, ponieważ zawsze mógł później naskarżyć siostrze! Bądź co bądź chłopaczek był dość rozpieszczany w domu, przez co czuł potrzebę odczuwania wsparcia i adoracji. Był to dodatkowy powód do szczęścia, gdy Lenka zaczęła go chronić. Wykorzystując to w praktyce chłopak dostał metkę skarżypyty, co nie ułatwiło wcale zdobywania przyjaciół. Ale przecież ich nie potrzebował. Miał w końcu swojego dzielnego rycerza, z którym mógł doskonale spędzać czas! Tylko kim że jest rycerz bez księżniczki? No właśnie nikim! Z tego powodu Daniel ochoczo przyjął tą zacną rolę. Od zawsze kochał wszystko co urocze, lecz by nie być szykanowanym nie afiszował się z tym za bardzo. Zazdrościł królewną z bajek tego, iż wszyscy je kochali. Wyjątkami byli antagoniści, tacy jak zła macocha czy jakiś potwór. Lecz przecież oni zawsze przegrywali, prawda? Chociaż malcowi wydawało się to dziwne... Dlaczego takie piękne stworzenie jak smok miało by być złe? Dlaczego czarownice, nawet te piękne, były zgorzkniałe i wredne? Wiele razy pytał o to rodziców, lecz nigdy nie otrzymał satysfakcjonującej odpowiedzi. Z tego też powodu sam zaczął nad tym myśleć, dzięki czemu zaczął rozwijać w sobie zalążki rozbudowanej empatii.
- E, pedale! Ho no tu.
- ...Ja... muszę już wracać...
- A ktoś cię kurwa prosił o zdanie?
O ile przedszkole było dla Danielka nieprzyjemne, to szkoła podstawowa była prawdziwym koszmarem! Rodzice zapisali go i siostrę do placówki w której uczyła ich matka. Ułatwiało to dojazd dla całej trójki, oraz zapewniało lepsze źródło informacji, a propos rozwoju ich potomków. Mieli też nadzieję, że ich dzieci trochę „znormalnieją”. Lena była prawdziwym łobuzem, nie przejmującym się nauką przedmiotów ścisłych. Jedynie co ją interesowało to wf i dodatkowe zajęcia z samoobrony. Danielek natomiast stawał się coraz bardziej zniewieściały. Upierał się przy kupowaniu jasnych, pastelowych ubrań, unikał grania w piłkę czy innych meczących oraz brudzących zabaw. Jego długie, zadbane włosy przyciągały wiele nieprzychylnych spojrzeń rówieśników, nauczycieli oraz ojca. Matka starała się być wyrozumiała, lecz zniewieściałość jej jedynego syna rodziła wiele wrednych plotek wśród sąsiadów oraz grona pedagogicznego. Jedynie jego starsza siostra akceptowała go w całości, tym kim naprawdę był. Ta miała teraz więcej okazji do chronienia brata, który miał bardzo duże problemy z rówieśnikami. Przebieranie się na wf było męczarnią, podczas której musiał słuchać najróżniejszych obelg, a co niektóre byczki ciągały go za włosy bądź bili. Ci którzy ośmielili robić tą ostatnią czynność często z niewyjaśnionych przyczyn wracali po szkole z rozkwaszonym nosem i licznymi siniakami. Po mimo wielu takich sytuacji nikt nie powiedział co naprawdę się stało. Bo co za delikwent przyznał by się, że pokonała go dziewczyna? Ta taktyka działała o dziwo dobrze. Po kilku miesiącach nikt nie śmiał już ruszyć Daniela. Nic jednak nie dało się zrobić z cichymi obelgami i anonimowymi żartami. Nieraz jego strój do ćwiczeń lądował w kiblu, bądź jakiś śmieszek wyrzucił plecak chłopca do śmietnika, gdy ten poszedł do toalety. Tak właśnie wyglądało sześć lat szkolnego życia. Szósta klasa była najgorsza, ponieważ Lena była już wtedy w gimnazjum sportowym, przez co jej brat stracił swojego obrońce. Niektóre dzieciaki nie bały się tego wykorzystać. Zajęcia plastyczne ułatwiały mu zapomnieć na chwilę o trawiących go problemach. Im tych było więcej, tym chłopak bardziej zamykał się we własnym świecie. Doprowadziło go to do stanu, w którym był już psychicznie odporny na szykanowania, ponieważ podświadomie zaczął ignorować je jak i swoich wichrzyciel. Jedynie co się liczyło to plastyka. Pod koniec roku trzeba było wybrać gimnazjum w którym nastąpi dalsza edukacją. Rodzice, a dokładnie mówiąc ojciec, już dawno zdecydowali gdzie wyślą swoje dziecko. Jakże wielkie było ich zdziwienie, gdy mały obwieścił iż chce uczęszczać plastyka. Oczywiście w pierwszej chwili ojciec był bardzo przeciwny temu pomysłowi, lecz ugiął się pod namową żony oraz czegoś, co jego syn okazał swoją twardą postawą. Tym czymś byłą determinacja.
- A więc to tu....
- Co? TO jest szkoła? Wygląda jak blok...
- Cóż... plakat mówi że to tutaj. Chodź, nie możesz spóźnić się na egzamin wstępny.
Gimnazjum i liceum plastyczne... To było sześć najlepszych lat jego nastoletniego życia. Pierwszy rok trochę się dłużył, ponieważ klasa potrzebowała dużo czasu by większość chociaż się poznała i zaczęły powstawać jakieś relacje. Oczywiście, prędko powstały też grupy. Istniała „śmietanka towarzyska” nazywana Jelitką, grupa typowych nerdów i otaku oraz ludzie, którzy nie-pasowali do żadnej z powyższych bądź zadawali się z każdym. Danny należał do ostatniej grupy. Mało z kim rozmawiał, spodziewając się że i tutaj będzie pogardzany przez rówieśników. O dziwno, nic takiego nie miało miejsca. Zdarzało się, że słyszał jak jakiś chłopak nieprzychylnie komentował jego osobę, ale to tyle. Żadnych prześladowań, żadnego ubliżania czy brudzenia szafek. Chłopak uznał to za najlepsze co go dotąd spotkało. Mylił się. Rok później pewna dziewczyna z Jelitki zaczęła przypadkiem z nim gadać o cieniach do powiek, tydzień później spotkał jednał z nerdów w sklepie odzieżowym, po czym zaczął pomagać jej w doborze bluzek, a pod koniec miesiąca rozmawiał z gościem który był dla niego trochę niemiły w pierwszej klasie. Okazało się, że lubili tę samą książkę. Był to początek czegoś nowego dla kogoś, kto przez całą podstawówkę spotykał się z odtrąceniem. Jakby tego było mało, Danny posiadł grupkę ludzi, zasługujących na miano przyjaciół. Każdy był inny od drugiego. Dziewczyna która bardziej interesuje się czarno-białymi filmami niż wyglądem, pozornie spokojna urocza dziewczyna, będąca naprawdę fanką pagan metalu, dziewczę zainteresowane książkami o psychologii i girlsbandami oraz babkę uważającą gotowanie za sztukę równą malarstwu. W sumie to babskie towarzystwo, ale to chyba tylko plus dla kogoś, kto sam ubiera się jak dziewczyna, prawda? Następne lata były jedynie coraz lepsze. Co prawda zdarzały się jakieś spięcia, znalazło się parę toksycznych osób, ale znikały one równie szybko co się pojawiały. Prawdziwym przełomem był pierwszy plener klasowy do Włoch. Wystarczył tydzień by klasa naprawdę mocno się zintegrowała. Co prawda gdy wrócili do szkolnej rutyny to ciągle woleli przebywać w towarzystwie swoich grupek, ale nie mieli żadnych problemów w kontaktowaniu się między sobą. Ludzie byli do siebie przyjaźnie nastawieni, mimo różnic które dzieliły tych wszystkich artystycznych indywidualistów. To właśnie w tej ciepłej atmosferze minęły lata, które chłopak uważa za najszczęśliwsze w jego życiu.
- Studia w Londynie? Jesteś tego pewien?
- Tak, zdecydowanie. Nie dość że mają tak kierunki które mnie interesują, to jeszcze sporo moich znajomych też się tam wybiera!
- A dasz sobie tam w ogóle radę? Nikt tyłka tam ci nie uratuje...
Pierwszy rok studiów na kierunku Fashion Designu zleciał szybko. Danny spędził go głównie na udzielaniu się w różnych wydarzeniach, które mogły by zapewnić mu stypendium. Udało mu się nawet zająć drugie miejsce w konkursie projektanckim organizowanym przez uczelnie. Stronił od typowego studenckiego życia, chociaż dał się wyrwać na jedną czy dwie imprezy. Oprócz tego skupił się całkowicie na rozwijaniu swoich umiejętności krawieckich. Oczywiście, codziennie też trenował się w malowaniu i szlifować swoje poczucie stylu. Czuł się dobrze wśród kolegów po fachu, można powiedzieć że czuł się akceptowany. Na ulicy było inaczej, dało się odczuć nie jedno krzywe spojrzenie, ale było to przecież nieuniknione. Dopiero podczas pierwszego miesiąca wakacji poczuł negatywne skutki posiadania takich sąsiadów. Ciągle jakieś imprezy za ścianą, co chwile jakieś nieznane mu laski proszą go o pomoc związaną z włosami czy makijażem... Nie miał przez to ani chwili spokoju. Nie trzeba chyba też wspominać o prywatności, bo ta po prostu nie istniała! Często opuszczał tą krainę zgiełku pod pretekstem wypadu na miasto z przyjaciółmi, ale przecież są takie dni, gdy człowiek chce w spokoju odpocząć we własnym kącie. Niestety, w tym miejscu było to niemożliwe...
- Danny, lampucero jedna! Ile masz zamiar jeszcze zajmować łazienkę?
- Sorry skarbie, wyjdę dopiero jak zrobię się na bóstwo.
- Świetnie, więc pozostaniesz tam na zawsze...
Parę tygodni temu udało mu się znaleźć ofertę wynajmu mieszkania za dość niewielką sumkę. Znajdowało się ono w innym mieście, ale można było dojeżdżać do uniwersytetu autobusami. Poza tym, są wakacje. Może wynająć to na miesiąc, po czym powróci kampus, by wrócić do zgiełku studenckiego życia. Ale czy za tą ceną nie ukrywał się jakiś nieprzyjemny haczyk? By się o tym przekonać Danny udał się do Glassville na rozmowę z właścicielem, którym okazał się mężczyzna po trzydziestce. Szybko wyznał on powód tej ceny, pokazując przy okazji cały budynek który był po prostu... brzydki. Okazało się iż ojciec tego mężczyzny wyjechał za pracą do Ameryki gdzie spędził ponad dwadzieścia lat. Gdy powrócił do swojej rodziny zapragnął mieszkać w czymś o podobnym stylu do tamtejszych apartamentów. Brzmi na drogie przedsięwzięcie, na które od tak nie można sobie pozwolić. Mężczyzna jednak chciał mieć swój upragniony ładny budynek. Zamiast tego powstał klocowy budynek, wyglądający jakby został oderwany od reszty apartamentów i porzucony na skraju lasu. Może tam gdzie taki styl architektoniczny był popularny to wyglądało by dobrze, ale nie tu, w Anglii, pośród bardziej staroświeckich i malowniczych domów. Po śmierci poprzedniego właściciela nikt ty nie mieszkał, a jego syn osobiście nie przepadał za czymś, co kojarzyło mu się z ojcem który pozostawił go z matką na dwadzieścia lat, nawet jeśli miał dobre intencje. Potencjalnych nabywców nie przyciągał jeszcze jeden fakt. Domek znajdował się blisko lasu, który był ponoć nawiedzony, jak w sumie całe to dziwne miasto. Ale Danny uważał że coś takiego dodaje temu miejscu jedynie wartość. Spokój, cisza, do tego ta niezwykła martwa atmosfera... To wprost stworzone miejsce, by szukać inspiracji! Szybko dogadał się z właścicielem pro po ceny wynajmu, po czym wrócił do swojego akademiku. Po paru dniach przyjechał tutaj z powrotem, razem z tuzinem walizek i paroma znajomymi, którzy mieli pomóc mu się wypakować...
- Dobra, to ostania... - Westchnęła postać w różowym swetrze, stawiając beżową szminkę obok swoich sióstr, dumnie stojących na białej toaletce. Jej właściciel rzucił czujnym spojrzeniem po wszystkim, po czym kiwając głową usatysfakcjonowany udał się do swojej nowej sypialni. Stało w niej kilka pustych walizek, których zawartość znajdował się już w szafie, komodzie i innych kątach, w którym można schować swoje upiększające skarby. Piękniś zszedł jeszcze po schodach na partner, by upewnić się czy nie zapomniał przywieść ze sobą którejś z licznych par jego butów. Zmarszczył swoje wyregulowywane brwi. Brakowało chyba jednej pary, jego czekolado... A, chwila. Przecież ma je na sobie. To całe rozpakowywanie wszystkich rzeczy musiało naprawdę go wyczerpać... Ściągnął topornym ruchem swoje buty, ustawił je obok innych po czym wrócił po schodach do swojego pokoju, ziewając przy tym donośnie. Zmęczony usiadł na łóżku, masując sobie kark. Coś strzyknęło mu w szyi. W takich momentach zwykle krzywił się zirytowany, lecz tym razem na jego twarzy zagościł zadowolony uśmiech. Odetchnął lekko, po czym poprawił swoją fryzurę dłońmi. Nareszcie. Nie musiał już słyszeć żadnego denerwującego zgiełku, ani oglądać przechodzących po pokoju współlokatorów. Był wręcz wolny. Leniwym ruchem wstał z łóżka, po czym otworzył drzwi od balkonu by wyjść na zewnątrz. Tam jego oczom ukazał się uroczy krajobraz. Po jednej stronie puste, bezkresne pola, po drugiej gęsty, niedostępny lat. W oddali było widać łunę miasta, a nad tym wszystkim kołowało zjawiskowe wręcz, nocne niebo. Gwiazdy dzisiejszej nocy świeciły bardzo jasno. Danny podszedł do barierki, po czym oparł się na niej skrzyżowanymi rękoma, nostalgicznie zafascynowany tym widokiem. Jego umalowane błyszczykiem usta rozciągnęły się w delikatny uśmiech. Opłacało się wynająć to mieszkanie choćby tylko dla tego widoku. Dziwnie że nikt wcześniej nie zechciał tutaj zamieszkać... Ale cóż, ich strata. Wyprostował się, po czym rozciągnął ręce i splótł je sobie na karku. Dzisiejszego dnia miał być ponoć deszcz meteorytów. Chłopak nie miał zamiaru tego przegapić.