• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Archiwum X » Blok nr 14 -> Klatka C -> mieszkanie 13
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 1 Listopad 2011, 16:52   Blok nr 14 -> Klatka C -> mieszkanie 13

    Oto rozkład mieszkania Giselle. Z tym, że w kącie pomiędzy kuchnią a salonikiem, zamiast klatek stoi pianino. Ogólnie całość wygląda bardzo podobnie jak na rysunku z tym, że jest nieco mniej chaotyczna i nieznacznie bardziej dziewczęca.




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 6 Listopad 2011, 01:39   

    Faust był zmęczony. Nie ulegało żadnej wątpliwości że ostatnie kilka miesięcy było dla niego trudne. W ciągu tych paru lat bowiem przyzwyczaił się do jako-takiej stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa, nawet jeśli przeprowadzał się co i rusz nawet z kraju do kraju a wola starych i nowych wrogów stale wisiała mu nad głowa, jak nagi miecz. Dawno jednak, właściwie odkąd skończył studia w Pradze, nie musiał przed nikim uciekać ani chować się. Uczucie zaszczucia i bycia w ofensywie nie były tym, z czym kiedykolwiek dobrze sobie radził. Mimo to zasadniczy umysł nie pozwalał mu zwlekać czy się wahać a pragmatyczne usposobienie i opanowanie dobrze funkcjonowało w warunkach które wymagały zdecydowanych działań. Tak więc trzy miesiące lawirowania, kluczenia, mylenia pościgu - musiał przyznać że nie poszłoby mu tak sprawnie gdyby nie Loki. To, z jaka łatwością przywykł do tego osobnika (nawet jeśli ostatnio działał mu na nerwy bardziej niż zwykle) oraz ich współpracy wprawiało go w zadumę i budziło niepokój, na chwile obecna jednak niewiele mógł na to poradzić. Tak czy inaczej wiele czynników złożyło się na to że teraz, wróciwszy wreszcie do domu, gdy napięcie nareszcie opadło, czuł się zwyczajnie w świecie psychicznie znużony. Nie tylko psychicznie zresztą, tak samo jak zgoła sześć lat temu nie obyło się bez strat fizycznych, choć tym razem z pewnością nie niosły one za sobą tak daleko idacych konsekwencji.
    Może przez to wszystko niemal zupełnie nie przejął się faktem ze nie mógł wrócić do niedawno jeszcze własnej rezydencji. Z tego, że stracił cały majątek zdawał sobie sprawę już w chwili przekroczenia granicy. Nie był typem osoby, która obawiała się nagłych i gwałtownych zmian w przypadku zaistnienia wyższej konieczności. Właściwie istniały dwie kwestie, dla których w ogóle miało znaczenie czy wróci tu, czy może wyemigruje do Londynu. Pierwsza z nich była organizacja - ta sama instytucja która takim nakładem sił i środków podźwignął ze stanu całkowitej beznadziejności - i która pewnikiem pod jego nieobecność stoczyła się znów do zbliżonego poziomu. Druga kwestia, ta znacznie ważniejsza, to była Giselle. Nie próbował nawet domyślać się, co to wszystko oznaczało dla niej, jedno było pewne - ich i tak marnej kondycji stosunki nie miały się polepszyć, zwłaszcza jeśli zwyczajnie nie stać go było na spełnianie jej zachcianek. Nie wątpił, że da sobie radę. Miała jeszcze Lokiego, chodź wiele by dał za to, by ów trzymał się od niej jak najdalej, poza tym umiała sobie radzić. Wiedział to, nawet jeśli chciał ja traktować jak dziecko. Mimo wszystko, nawet jeśli rozważałby udanie się w inne miejsce, zwyczajnie nie miał takiego. W zarówno metaforycznym, jak i czysto prozaicznym sensie.
    Gdy zamknął za sobą drzwi mieszkania, dłuższą chwilę stał w progu, chłonąc spojrzeniem specyfikę owego miejsca. Przestrzeń stworzona jedynie przez jego siostrę, gdzie w każdym przedmiocie wyczuwał jej myśl i wole. Przez krótka, naprawdę krótką chwile odczuł przemożna chęć by się wycofać, nie niweczyć ulotnej równowagi tego miejsca własna osoba. Nie widział jej od tak dawna ze teraz wszystko, co z nią związane wydawało mu się niemal święte. Byłby gotów nie dotknąć żadnej rzeczy, a jedynie z namaszczeniem komplementować ich formę spod drzwi. Gdyby tylko ulegał emocjom.
    Powoli i ostrożnie zdjął z siebie płaszcz i zawiesił go na kołku przy drzwiach, pod tą samą ścianą postawił cały swój obecny dobytek zawarty w walizce. Westchnął ulotnie, pomacawszy bok, gdzie przez ubranie łatwo wyczuwał owinięte wokół ciała bandaże. Jeszcze raz potoczył spojrzeniem po niewielkim korytarzyku i znajdującym się za nim widocznym fragmencie salonu, po czym skierował się do znajdującej po lewej stronie kuchni. Czując się tylko odrobinę niezręcznie przeszukując cudze szafki przegrzebał je w poszukiwaniu kawy, w miedzy czasie nastawiajac czajnik. Z niechęcią skonstatował, ze owej używki Giselle w domu nie posiadała. Mętnie skojarzył że Giselle chyba jej nie pija. Ostatecznie zadowolił się jaśminową herbatą. Odkładając ją z powrotem do szafki odkrył że jednak znajduje się tu kawa. Nie bardzo miał siłę się irytować, zresztą, ostatnio działo się tyle że drobne niedogodności w ogóle przestały do niego docierać. Wzruszył tylko ramionami i przeszedł do salonu. Kubek z wywarem odstawił na stolik, wcześniej upijając mały łyk i parząc wargi. Sam opadł na kanapę, a po chwili zastanowienia przewrócił się na bok, kładąc głowę na oparciu i przymykając oczy. Znad przyciemnianych szkieł przyglądał się jak para z kubka miarowo ulatuje ku górze, tworząc w powietrzu zawiłe kompozycje. Czasem wyglądały jak ludzie, czasem jak zwierzęta które nie mogły istnieć w tym świecie. Powoli czuł jakby jakiś niepomierny ciężar kładł się na całym jego ciele i słyszał jednostajny szum krwi przepływającej przez jego skronie. Towarzyszyło temu uczucie zapadania się, jak gdyby bardzo powoli grzązł w podmokłym gruncie. Zamknął oczy, zdawałoby się na moment, a lepkie bagno znużenia pochłonęło go na dobre.
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 12 Listopad 2011, 23:43   

    Gdy Giselle w końcu dotarła przed drzwi swojej klatki schodowej była przemarznięta na sopel. Pragnęła jedynie zanurzyć się w gorącej kąpieli z pianką, włożyć płytę winylową z muzyką Edith Piaff na gramofon i być może poczytać kilka stron serii o Klaudynie spod pióra Colette. Ignorowała zawzięcie zatroskane i krytyczne spojrzenia mijanych przechodniów, bo jakby nie patrzeć, w taką pogodę wybrać się na spacer bez butów i w mokrej sukience na ramionkach... Tutaj było to przedsięwzięcie co najmniej ekscentryczne, ale Giselle nic nie mogła poradzić na to, że jej baletki i sweter zostały dosłownie pożarte przez pustynię. Można chyba stwierdzić, że była to godna ofiara złożona w zastępstwie za nieszczęsnego Cyryla, który to o mały włos nie podzielił ich losu. Blondynka starała się tłumić wszelkie bodźce zewnętrzne, gdy wcisnęła się do jak zwykle cuchnącej windy i wcisnęła guzik, którym rozkazała jej zawieźć się na stosowne piętro. Bo z całą pewnością po dzisiejszym maratonie nie miała sil na wspinaczkę po schodach, którą zwykle uprawiała by uniknąć przykrych windowych zapachów. Wysunęła się z tej cuchnącej klatki jak jakieś widmo, oblepiona jasnym materiałem, rozedrgana. Zadowolona jedynie, że chociaż torebki nie odstąpiła na krok i że mogła ze spokojem wyjąć klucze, by... Nagle zastygła. Jej ręka zatrzymała się na klamce, a dziewczyna na kilka krótkich chwil nie mogła oddychać. Czuła jak paraliżujące przerażenie zamraża kolejno wszystkie członki jej ciała poczynając od stóp a kończąc na lekko rozchylonych, posiniałych wargach. Nie pomyliłaby energii, która sączyła się spod drzwi aż na klatkę schodową z żadną inną. Faust. Nie była pewna, czy to słowo wybrzmiało jedynie w jej myślach, czy może wyszeptała je nieświadomie. A może to ściany, drzwi i meble cicho podpowiadały jej co czai się za wąską granicą, którą mogła w każdej chwili przekroczyć? W pierwszej chwili oderwała się od klamki, i ruszyła biegiem po schodach. Chciała jedynie znaleźć się jak najdalej od niego. Dopiero po pokonaniu dwóch pięter uświadomiła sobie, że ucieczka nie jest żadnym rozwiązaniem, ale... Co miała mu powiedzieć? Złapała się za poręcz i powoli osunęła na dół, gdzie upadła na kolana i schowała twarz w dłoniach. Unikała odpowiedzi na te pytania, bo nie miała pojęcia, a raczej łudziła się chyba, że do tej sytuacji nigdy nie dojdzie. Zacisnęła palce na mokrym materiale, z trudem powstrzymywała łzy, które cisnęły jej się do oczu i chciały jedynie spłynąć po rumianych policzkach. W końcu podniosła się i wróciła na górę. Teraz dla odmiany było jej gorąco, choć usta wciąż barwą przypominały dojrzałą śliwkę. Przekręciła gałkę i pchnęła drzwi by wejść do środka. Najpierw zauważyła jego płaszcz. Znów mimowolnie zadrżała, bo ciału przypomniało się, że znalazło się w przyjemnym ciepłym pomieszczeniu, po długotrwałym marszu na zimnie. Dopiero potem turkusowe tęczówki odnalazły czarną czuprynę wystającą z zagłówka kanapy. Rzuciła torebkę i klucze na stolik. Bez słowa przeszła przez salon, tak jakby miało w nim nikogo nie być. Weszła do sypialni, gdzie nie zamknąwszy za sobą drzwi zdjęła przemoczoną sukienkę i sięgnęła z szafy biały T-shirt, błękitne dżinsy rurki i szary sweterek sięgający połowy uda pokryty gwiazdkami w barwach tęczy. Zaciągnęła ściągacz na lekko drżące dłonie, a kieckę rozwiesiła w łazience. Wciąż jawnie ignorując obecność brata wróciła do salonu by zaparzyć sobie herbaty. Wsunęła dłonie do tylnych kieszeni spodni lekko przytupując w oczekiwaniu. Gdy czajnik zasygnalizował koniec pracy zalała sobie czarnego liptona i poszła założyć na stopy różowe, puchate papcie, które miały ugrzać zmarznięte stopy. Dopiero z gorącym kubkiem trzymanym oburącz, tak by grzał dłonie i palce przystanęła przy wejściu z kuchni do salonu i spojrzała na brata.
    -Myślałam, że nie żyjesz-zakomunikowała spokojnie, obserwując jak szary obłok świadczący o cieple unosi się nad jej kubkiem-Potem uświadomiłam sobie, że tak naprawdę tylko miałam nadzieję, że umarłeś bo to tłumaczyłoby dlaczego nie dajesz oznak życia i dlaczego tak po prostu przepadłeś porzucając mnie jak jakiś bezwartościowy przedmiot-westchnęła cicho i zmrużyła powieki. Ostatnie zdanie dość długo układała sobie w głowie. Chciała by wyszło tak jak zaplanowała, chciała... Chciała by ono wybrzmiało, nie mogła go sobie zdusić-Teraz natomiast stwierdziłam, że... Dla mnie jesteś martwy.-zacisnęła palce na herbacie ignorując fakt, że teraz brzegi kubka po prostu ją parzą-A ja nie trzymam w domu trupów więc wynoś się i nie wracaj. Możesz przecież zostać u Lokiego skoro tacy z was świetni przyjaciele, że Ci powiedział gdzie mieszkam i dał zapasowy klucz do mojego mieszkania. Przypuszczam też, że jest on znacznie ciekawszy ode mnie. Masz pół godziny, żeby zniknąć. Jesteś w tym dobry więc zdaje się, że to aż nadto czasu-odgarnęła włosy z czoła i lekko przygryzła różowiejącą już wargę. Odstawiła kubek z herbatą na szafkę w kuchni. Stała i po prostu gapiła się na brązową ciecz zastanawiając się, czego właściwie oczekuje... Że wyjdzie? A może, że zdobędzie się na coś więcej niż tylko ta cholerna oziębłość? Choć znała go zbyt dobrze. Powie coś jeszcze, potruje, ale ostatecznie wyjdzie, bo w przeciwieństwie do niej... Dla niego 'emocja' było jedynie słownikowym terminem. Mógł nauczyć się na pamięć jej definicji, a i tak nigdy nie pojmie jej znaczenia. To był Faust. Żywy trup.




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 13 Listopad 2011, 12:04   

    A więc zdawało mu się, że przez mdłą przesłonę słodkiego, chorobliwego snu przenikają odgłosy kroków. Rozchodziły się w ogół dając pojecie o pustce której szerokie połacie niknąć musiały daleko poza granicami jego zmysłów. Było ich więcej niż cieni poruszających się za ową niespokojną kurtyną której drgająca, postrzępiona i powłóczysta postać poruszała się jak pajęczyna szarpana podmuchami zimnego wiatru - odsłaniając co i rusz zarysy jakiejś migotliwej postaci. A za nią... Za nią skrzydła. Zdawało się jak gdyby nie mogła przed nimi uciec, zupełnie tak jakby była pochłonięta opętańczą gonitwą między sobą, a cieniem, przyrośniętym na stałe do jej pleców. Ale skrzydła... Czy to w ogóle możliwe...?
    Wizja, która dręczyła go niepokojem jednocześnie trwała zawieszona miedzy snem a jawą, nie pozwalając się wybudzić. To takie uczucie, jak gdyby pod skórą rozpełzły mu się łapki mdłego, kleistego paraliżu. Czuł gęstą gulę podchodzącą mu pod samo gardło, gdzieś z ciemnych i zawiłych trzewi i pierwszy raz od jakiegoś czasu uświadomił sobie, że to ciało jest przecież martwe, że oto machina z kości i mięsa siłą zmuszona do posłuchu, stała się jego naturalnym wrogiem. Zaczął się dusić a nagły, paniczny strach wstrząsnął nim gwałtownie, wprawiając cała gęsto upakowana maszynerie organizmu w nagłe drgawki.
    Tym co go naprawdę obudziło, musiał być gwizdek czajnika, jednak sam w sobie wcale nie zarejestrował tego faktu. Leżąc wcześniej właściwie bez ruchu, jak najprawdziwsze w świecie zwłoki, zerwał się nagle zlany zimnym potem. Złe przeczucia wciąż szarpały go za gardło, bardziej nawet niż nikłe pulsowanie które wyczuwał z prawej strony brzucha a które pochodziło z niezagojonej wciąż rany i promieniowało na całe ciało. Nie czuł bólu jak wtedy, gdy był jeszcze człowiekiem czy nawet opętańcem a w obecnej chwili był to zaledwie mały element rzeczywistości z tych mniej istotnych.
    Podczas tego gwałtownego poruszenia okulary zsunęły mu się z nosa i opadły bez hałasu na poduszki kanapy, sam mężczyzna również ten fakt zupełnie zignorował. O ile w ogóle go dostrzegł, bowiem w tym samym momencie rozbiegane tęczówki natrafiły na filigranową sylwetkę drobnej blondynki. Mógłby przysiąść że w tym momencie jego serce stanęło, gdyby nie pragmatyczna świadomość iż to przecież bez sensu. W sekundę później jaskrawe jeziora jego oczu znowu skuła warstewka lodu uwypuklając je nieprzystojnie w chorobliwie bladym ciele, ponad sinoczarnymi półkolami powiek.
    Wszelkie słowa zastygły na wąskich wargach gdy uświadomił sobie z obezwładniającym przekonaniem że paraliż jakiego doświadczył w swojej wizji nie był tylko złudzeniem. Kim była ta blada istota stojąca przed nim i dlaczego czuł spoglądając nań taką trwogę, a jego serce drżało rodzajem bólu którego nigdy jeszcze nie czuł...? Jej słowa brzmiały w jego uszach jak słodko sącząca się trucizna. Chciał wyjaśnić, bo przecież nie rozumiała, dlaczego nigdy nie rozumiała...? Przecież wiedział że ma racje a to ona tkwi w błędzie. Był bratem, był głowa rodziny. Nawet jeśli teraz nie mógł jej niczego ofiarować, oh, czyżby łudził się ze znaczy jeszcze cokolwiek skoro nie było nic, co mógłby jej zaoferować? Czy ich relacja wcześniej zawsze nie polegała właśnie na tym? Znów było tak - wiedział, co powinien był zrobić, co jej powiedzieć - ale nie potrafił... I z jakiejś tajemniczej i niezrozumiałej przyczyny, w tym właśnie momencie nawet nie śmiał jej przerwać. Zacisnął więc blade, wilgotne palce, drapiąc tanie obicie kanapy na jakie ją skazał - jakże absurdalnie! Zupełnie tak jakby w tej chwili to było ważne. Zupełnie nie pojmował tej gorączki która ogarnąwszy ciało uniemożliwiała mu jasne myślenie i tylko jakieś nieistotne, dostrzeżone i wyrwane z kontekstu szczegóły kołatały mu się w głowie. Uniósł oczy i dostrzegł w końcu wyraźnie jej twarz. Blada, zacięta w sposób który odbierał harmonijnym rysom cały ich powabny urok i piękno. W tej chwili twarz siostry przypominała płócienną maskę, pociągniętą tylko niedbale bladymi akrylowymi farbkami jak na tych lalkach, które dzieci z ich rodzinnego miasteczka zwykły topić w rzece. Zza posępnej ramy posiniałych warg, drobne zęby Giselle wpatrywały się w niego jak źrenice kota. Uświadomił sobie nagle, że się boi. Bał się, jak chyba jeszcze nigdy w życiu, w sposób szaleńczy, pierwotny i irracjonalny. Raniła go, każde jej słowo tkwiło mu w głowie jak żelazna zadra. Chciał doń przemówić, a przede wszystkim - złapać ją i potrząsnąć. I sam nie wiedział objąć, uderzyć, czy może obie te rzeczy na raz, czuł natomiast, że jeśli jeszcze chwilkę pozostanie w tym stanie to pęknie jakaś cienka granica między rzeczywistością a tym, o co tak długo walczył by nie ujrzało światła dnia. Chciał więc przerwać ten stan zdecydowanym gestem jak to zwykł robić, obawiał się jednak dotknąć jej, dlatego zarówno ramiona, jak i cała przygarbiona sylwetka mężczyzny pozostały niewzruszone. Przynajmniej dopóki nie podniósł się powoli, przyciskając wciąż drżącą minimalnie dłoń do twarzy.
    - Jestem chory - szepnął, bardziej chyba do siebie, głosem tak cichym, że właściwie nikt nie byłby skłonny przysiąc że te słowa w ogóle opuściły jego głowę.
    A jednak starał się zmusić własny opętany umysł do funkcjonowania jak zwykle, choć obecność blondynki w tym momencie paliła go jak żywy ogień. A jednak nie mógł zostawić tego tak po prostu. Tyle tu było błędu oraz, czy ona naprawdę miała prawo wypędzać go jak psa? Ah tak. Jako głowa rodziny nie przedstawiał sobą teraz niczego. Dlaczego ubzdurał sobie że być może chodzi o coś jeszcze...?
    - Jesteś tego pewna? - zapytał i nawet w jego własnych uszach ów głos zabrzmiał jak należący do kogoś kompletnie obcego. Tak bardzo chciał... Co takiego? Czy mógł dalej mówić ze zrobił to wszystko bo się nią opiekował? Dlaczego za pośrednictwem jej osoby wszystko zdawało się zapadać do wewnątrz, jak gdyby całe jego dotychczasowe życie stanowiło jedynie nic nie znaczący domek z kart? Dlaczego za sprawa jednej dziewczyny całe lata jego pracy i wysiłku, ambicji, poświęceń i osiągnięć zdawały się być marne i nieistotne? Tak jak gdyby jej obecność była jedynym co je uświęcało nawet zanim jeszcze pojawiła się w jego życiu? Dlaczego do diabła nagle pragnął sprawiedliwości? Ogarnął go gniew. Oczy, w których jeszcze przed chwilą dało się odnaleźć przejaw tego wewnętrznego drżenia które szarpało jego sercem teraz ścięły się gwałtownie i zastygły jak szybko krzepnąca czarna krew. Zdając sobie sprawę z tego, że nie kontroluje siebie samego oraz z faktu, że być może mimo wszystko jest to coś, co powinien zrobić od razu, wyminął ją bez słowa. Rozpościerający się w drodze do wyjścia niewielki korytarzyk przemierzył w zaledwie kilku krokach. Nie zawracając sobie głowy płaszczem chwycił tylko walizkę, a drzwi, które zawsze zamykał zręcznie bez najmniejszego dźwięku, teraz huknęły za nim jak ostatnie uderzenie gromu.
    [zt]
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 20 Listopad 2011, 01:59   

    Dziewczyna trzymała się z dala od głowy swojego brata. Wolała... Po prostu wolała nie wiedzieć co się tam dzieje, choć potrafiłaby wśliznąć się do jego myśli cicho i spokojnie, niczym kot, skradający się po swoją ofiarę. Jak mogłaby w ogóle stoczyć zmaganie z czymkolwiek co czyhało na nią w mrocznych czeluściach zawiłego umysłu tego mężczyzny? Jak mogła próbować pojąć to co działo się w jego myślach, skoro nie ogarniała własnych. Lekko drżała. Nawet przekradając się z salonu do sypialni nie potrafiła powstrzymać tego wstrząsającego uczucia, które sprawiało, że otwierała szufladę dobrych kilka minut z nim w końcu dobrała się do ubrań. Oddychanie też ni z tego ni z owego stało się wymuszoną czynnością. Jej ciało odmawiało współpracy w tej kwestii i co jakiś czas, gdy czuła iż kręci jej się w głowie, musiała przypomnieć płucom, że nabrane wcześniej powietrze trzeba wypuścić i nabrać nowego. W nowym stroju wysunęła się znów w sferę zagrożenia. Czuła się osaczona we własnym mieszkaniu. W jedynym miejscu, gdzie miała być bezpieczna. Tutaj nie miały prawa dopadać jej cienie z przeszłości. A już na pewno nie takie, które przypominały jej potwora żyjącego pod łóżkiem. Pamiętała, że jako mała dziewczynka nigdy nie podnosiła poduszki, która upadła na ziemię, w obawie przed zaczajoną w ciemności pułapką. Teraz cała posadzka zdawała się ukrywać skrzypnięcie, które mogłoby obudzić potwora. Podczas gdy ona wolałaby, żeby on się nie budził. Już nigdy. Szczerze mówiąc, wolałaby gdyby był martwym ciałem. Martwym wspomnieniem. Przeszłością, którą mogłaby zdecydowanym gestem wyrzucić za siebie. Bardzo chciała się tak czuć i to właśnie zamierzała mu powiedzieć. Choć w głębi duszy tliła się w niej ta jedna mała iskra, która nie pragnęła bardziej niczego niż tego, by podniósł się z kanapy i objął ją po prostu przepraszając. Wiedziała też, że w takim wypadku wybaczyłaby mu wszystko, bo przecież... Niezależnie od tego jak słabą ją to czyniło w swoich własnych oczach kochała go w sposób tak nieokiełznany, że nie potrafiłaby mu odmówić... Gdyby zechciał okazać inicjatywę. Bo poświęcać życie i całą siebie dla kogoś, kto nie potrafił poświęcić nawet odrobiny własnej dumy, choćby grama samokontroli by powiedzieć jej o tym, co naprawdę czuje? Nawet ona nie była tak obłąkana.
    Gwizdek czajnika przerwał tę batalię myśli i zbudził smoka. W związku z czym zaraz po nim trzeba było wytoczyć artylerię. Słowa zawisły w powietrzu sprawiając, że do cząsteczek zawartego w nim tlenu przyczepił się ołów. Nie sposób było oddychać, nie sposób było myśleć, a przynajmniej tak ona się czuła. Nie słyszała nic oprócz łomotu własnego serca. Nie czuła nic oprócz narastającego napięcia, niepewności. Chciała już wiedzieć co będzie potem. Całą sobą czekała na to, by podszedł do niej i powiedział... Coś. Cokolwiek. W związku z ogłuszającą pracą mięśnia umieszczonego w jej klatce piersiowej, nie usłyszała jego słów. Choć trudno powiedzieć, czy gdyby do niej dotarły, potrafiłaby się nimi przejąć. Bo co znaczyło chory? Ona też była chora. Każdy był chory. Więc dlaczego jedynie Faust miał się liczyć? Dlaczego jego zły stan miał być wytłumaczeniem wszystkiego? Dlaczego to on miał mieć zawsze rację? Czy ona była pozbawiona prawa do... Bycia? Czy zawsze już miała tylko stać w jego cieniu i kiwać głową? Tak jak teraz, gdy pytał jej, czy jest pewna swego? Potrafiła w odpowiedzi jedynie skinąć i wsłuchiwać się w trzask, który poniósł się po klatce schodowej i sprawił, że drgnęła raz jeszcze, nieco wyraźniej. Na tyle mocno, by wylać herbatę na trzymające ją dłonie i poparzyć je wrzątkiem. Nie miała jednak siły, ochoty, ani czasu by bawić się w zalewanie zaczerwienionej skóry zimną wodą. Ból niefizyczny okazywał się bowiem dominujący w tej sytuacji i nie czuła nic poza tą nieodpartą chęcią wybuchnięcia płaczem. Dwie tamy powiek w końcu zwolniły lawinę łez, która wstrząsnęła jej ciałem. Spazmatyczny niemal szloch sprawił iż osunęła się na podłogę. Podkuliła kolana pod brodę, wciskając się w kąt. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Nie była sobą. Nie potrafiła powiedzieć kim była bez niego, bez myśli o nim. Znała za to jedyny sposób na zamknięcie tego rozdziału. Jedyny skuteczny sposób na odkrycie kim się stała. Gdy więc wylew łez zamienił się w jedynie pociąganie smętnie nosem, podniosła się z ziemi i podeszła do pianina. Musiała pozwolić mówić jedynej części siebie, która mogła jeszcze zdrowo dyktować cokolwiek umysłowi. Zapomniała o rozsądku, o niekończących się wewnętrznych dyskusjach. Musiała pozwolić mówić muzyce. Bo ostatecznie tylko w niej odnajdywała odpowiedź na to, czego chciała. Uderzyła w białe klawisze budując akord. Bmol. To była dobra tonacja. Otarła poliki. Ddur. Dobre załamanie nastroju. Adur, Emol i znowu do Bmol. A słowa? Słowa dyktowały się same.




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 23 Grudzień 2011, 20:49   

    Było przedpołudniem a temperatura powietrza wynosiła najpewniej coś około zera. Lekka szadź otaczała nagie gałęzie okolicznych krzewów a także osadzała się na każdej, niezupełnie pionowej powierzchni, tak że nawet pojedyncze źdźbła trawy mogły pretendować do miana małego dzieła sztuki. Mimo to pogoda jak na te porę roku była dość nietypowa i mimo dobiegającego końca grudnia miasto nie widziało jeszcze śniegu.
    Dla Fausta osobiście było to nawet pozytywne zjawisko - jako pragmatyk nie widział nic nadzwyczaj urokliwego w brudnych zwałach lodu walających się po obu stronach chodników i źle odśnieżonych ulicach o zmniejszonej przepustowości, co rzecz jasna skutkowało utrudnieniami w komunikacji. Z drugiej strony nie było tez tak iż był całkowicie głuchy i ślepy na zalety typowo zimowych widoków. Ostatecznie wychował się na wsi i to na terenach, gdzie zimy były zazwyczaj bardzo srogie. Miał więc wielokrotnie okazje obserwować zaśnieżone stoki wzgórz czy pola tworzące naprawdę urzekające obrazki, niemalże jak z pocztówek. Inną kwestią przy tym pozostawało, dlaczego uparcie trzymał się miast i dlaczego do tych wspomnień miał stosunek ambiwalentny na tyle, by nie chcieć ich roztrząsać.
    Co się zaś tyczy chwili obecnej to było zwyczajnie zimno i jedyny pozytywny aspekt tej sytuacji stanowił fakt, iż sam mężczyzna nie odczuwał chłodu tak dotkliwie jak inne stałocieplne istoty - być może z uwagi na fakt iż jego własna temperatura ciała klasowała się znacznie poniżej normy. Z drugiej strony nie umniejszało to szczególnie dyskomfortu jaki wiązał się ze słabnącym czuciem w koniuszkach palów. To prawda iż był zwyczajnie nieodpowiednio ubrany jak na takie warunki atmosferyczne bowiem płaszcz zostawił ostatnim razem u Giselle. I mimo iż odległość w tym przypadku nie stanowiła żadnej bariery, zwłaszcza że klucz od jej mieszkania miał w kieszeni, nieszczególnie kwapił się by zeń skorzystać.
    Nie to, żeby się wahał. Vamoose w przypadku raz podjętej decyzji rzadko miewał chwile zwątpienia. Nie mniej z rożnych względów wolał odbyć to spotkanie na neutralnym gruncie. Zacznijmy od tego, że jego obecność najpewniej zostałaby odebrana jako czyn nadto nachalny i bezkompromisowy. Poza tym zdawał sobie doskonale sprawę z faktu iż wyczułaby go, zanim jeszcze znalazłby się pod drzwiami. W takim przypadku mogłaby chociażby udać że jej nie ma i od tej chwili na cokolwiek by się nie zdecydował, byłoby to złym wyjściem. Najlepiej zresztą gdyby pokazał jej, że jednak ma cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii. Bo wszak po prawdzie miała i to całkiem sporo, niezależnie od tego czy miał ochotę to przyznać, czy nie.
    Rzucił drugi z kolei niedopałek papierosa na ziemie i zgasił go obcasem. Sam najchętniej uczynił by zadość tradycji i starym nawykom wciągając kreskę amfetaminy na dzień dobry, jednakże stawianie się tutaj z źrenicami zasłaniającymi niemal cała powierzchnie tęczówki należało do tego typu pomysłów, które swobodnie mógł podpisać jako 'fatalne'. Z powodu głodu na razie lekko drżały mu dłonie co można było spokojnie zrzucić na karb chłodu i tymczasowo zabić ów za pomocą nikotyny. Nie mniej zwlekać za długo nie zamierzał i z tego tez powodu, skończywszy palić, sięgnął do kieszeni po telefon. Mimo swego nastawienia do tego typu urządzeń musiał przyznać iż było to całkiem wygodne rozwiązanie w wielu sytuacjach. Spoglądając w okno na czwartym pietrze wykręcił odpowiedni numer i przycisnął aparat do ucha. Czekał cierpliwie aż dziewczyna zaakceptuje połączenie a gdy tak się stało, nie czekał nawet na jej głos.
    - To ja - rzekł w eter - jestem przed blokiem. Zejdź, chcę porozmawiać.
    Zatrzasnął klapkę telefonu i wcisnął dłonie w kieszenie. Wierzył ze przyjdzie. Właściwie nie był pewien dlaczego jest tego pewien, jednakże czuł że nie ma mowy o pomyłce. Może podpowiedział mu to wyraz jej oczu, gdy się widzieli po raz ostatni? Daleki był od stwierdzenia, że ona chce go zobaczyć, aż tak zadufany nie był. Jednakże miał przeświadczenie o tym, że ona również nie jest wcale w stanie po prostu tak tego zostawić, nawet jeśli gdzieś w głębi duszy bał się, iż zaraz z druzgoczącą ostatecznością przekona się, iż odkąd stać go ledwo na własne utrzymanie to jako brat nie przedstawia sobą żadnej wartości. Nawet jeśli ten stan był tylko przejściowy. Co mu zresztą z całą mocą prozaiczności życia przypomniało, że prócz powiedzmy czystych intencji zmierzających ku pojednaniu musiał się także upomnieć o swoje pieniądze. Bowiem jeśli coś było pewne to to, że Loki nie umorzy mu długu z dobroci serca, a już na pewno nie po tym, jak o mało nie wybił mu zębów obcasem.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 24 Grudzień 2011, 23:17   

    Giselle siedziała spokojnie na kanapie z kubkiem gorącej czekolady w swoich objęciach, ucząc się na pamięć treści 'Przeminęło z wiatrem'. To była jej ulubiona lektura. Pogrążona w miłosnej, pełnej dramatyzmu historii starała się nie myśleć o nieuchronnie zbliżającym się święcie, które po raz kolejny będzie musiała przeżyć samotnie. To przechodziło ludzkie pojęcie. Żeby ona, ona! Tak atrakcyjna kobieta musiała sama gnić w czterech ścianach podczas gdy świat lansował się z całą tą swoją miłością i uczuciem. Pary ostentacyjnie chwaliły się swym szczęściem naśmiewając się ze wszystkich, których ono jeszcze nie odnalazło. Blondynka skrzywiła się nieznacznie i podciągnęła koc pod brodę na chwilę odkładając książkę.
    -Nie znoszę tych świąt-mruknęła pod nosem momentalnie wczuwając się w popularną rolę z 'Opowieści wigilijnej'. Uśmiechnęła się mimowolnie i momentalnie zerwała z kanapy by stanąć przed lustrem. Poprawiła włosy i wystroiła minę.
    -Cóż to za bzdury-mruknęła imitując starczy głos po czym zachichotała. Zaraz też zatrzepotała rzęsami.
    -Panie Butler, pan jest nieprzyzwoity!-orzekła strojąc przed lusterkiem miny przypominające te stosowane przez Vivien Leigh. No właśnie! Przecież panna Liegh dostała rolę Scarlett O'Hary dokładnie 24 grudnia 1938 roku! To oznacza, że Giselle wreszcie ma tego dnia co świętować! Z tą myślą podbiegła do półki z płytami by rozejrzeć się za wydaniem kultowego filmu na DVD. Właśnie złapała za plastikowy grzbiet, gdy całe obchody tego wielkiego święta zostały przerwane sygnałem dzwoniącego telefonu. Spojrzała w stronę aparatu nieco zaskoczona. Nie miała zbyt wielu przyjaciół czy znajomych. Szybko pomyślała więc, że jakaś klientka może potrzebować opiekunki na ostatnią chwilę... Ale w wigilię? Przecież taki wieczór wszystkie rodziny spędzały chyba razem? Gdy wreszcie podniosła słuchawkę niemal momentalnie zamarła. Faust rozłączył się bardzo szybko jednak rozpoznanie jego głosu nie przysporzyło jej najmniejszych trudności. Sens jego słów docierał do niej jeszcze przez chwilę, gdy wsłuchiwała się w sygnał telefonu zastygła niczym woskowa figura. Drgnęła dopiero po chwili, by spojrzeć na wieszak gdzie brat pozostawił swój płaszcz... Na chwilę obecną ów wisiał zawieszony na jednym z drzew za oknem, przez które Giselle raczyła go z właściwą sobie gracją i opanowaniem wyrzucić. Westchnęła i w końcu odwiesiła słuchawkę. Westchnęła ciężko i zaczęła w głowie układać sobie pełne wyrzutów przemówienie, jednak słowa nie chciały układać się w sensowne zdania i nie była pewna co szokowało ją bardziej. To, że Faust jej się narzucał, czy że skorzystał z telefonu. Wsunęła na nogi zamszowe, czarne szpilki i narzuciła na ramiona beżowy płaszczyk. Odziana również w spódniczkę zapinaną na guziki i koszulę z wstążkami ruszyła na dół. Powinna... Powinna w zasadzie zupełnie zignorować to bezczelne wezwanie, ale w zasadzie miała również ochotę zdzielić go za nie po twarzy. Bo co to znaczy? Co ona? Jego wasal? I skąd w ogóle ta pewność, że była w domu? Skrzyżowała ręce na piersiach gdy tylko wyszła z bloku jawnie sygnalizując dystans do rozmówcy. A może po prostu w ten sposób zatrzymywała ciepło? Pogoda bądź co bądź niezbyt przyjemna.
    -Jakiś cud świąteczny. Chcesz rozmawiać, a byłam prawie pewna, że zapomniałeś już o tej zdolności. Tak, czy inaczej... Jesteś bezczelny. Powiedziałam już, że nie chcę Cię oglądać... A może przez ten czas popsuł Ci się także słuch?-spytała chmurząc czoło. Natychmiast odwróciła też wzrok. Nie mogła na niego patrzeć. Drgnęła lekko. Nie z zimna. Zacisnęła perłowe zęby na dolnej wardze. Nie chciała przed nim płakać. To było takie żałosne.




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 27 Grudzień 2011, 21:28   

    I tym razem się nie pomylił. Jednakże uczciwie trzeba stwierdzić iż póki jej drobna sylwetka nie wychynęła z klatki nie mógł w sobie zdusić uczucia okropnego napięcia, które rozpełzło się po całej powierzchni jego skóry. Czuł także jak ściska go za gardło i mimo wszelkich starań skierowanych ku temu, by zachować absolutny spokój nie mógł znaleźć miejsca dla swoich dłoni i oczu. Nie był przyzwyczajony do takiego modelu działania i mimo wszystko miał tę świadomość, że to mu w jakiś sposób ubliża. Jednakże, co było ważniejsze? Duma? Pamiętał przecież czasy w których podobne kwestie zupełnie się nie liczyły, ba! Wbrew wszelkim złudzeniom nie liczył się w ów czas sam ze sobą. A jak było teraz? Doskonale znał odpowiedź na to pytanie, zresztą podjął już decyzję i nie przyjmował do siebie możliwości porażki. Nie on, jemu zawsze się udawało, bo przecież, cholera, zawsze tak ciężko pracował by tak się działo!
    Odetchnął głębiej i spojrzał na cyferblat wyświetlany na telefonie. Daję Ci pięć minut. - pomyślał, zacinając wargi tak iż na chwilę zmieniły się w wąską, poziomą linie. Dłużej nie było sensu tu stać. Ostatecznie nie robił jej też żadnej łaski. To było... Cóż, wiadomym jest że ta dziewczyna działała zawsze pod wpływem emocji więc bez problemu przychodziło jej palnięcie czegoś... Pytanie tylko, czy teraz miała zamiar spróbować jakoś wycofać się z własnych słów i czy faktycznie stać go na to, by myśleć o tym w ten sposób? Teraz już niczego nie był tak pewien, można rzec że sytuacja od czasu jego powrotu do tego kraju stała na głowie i działo się wiele rzeczy, które jeszcze jakiś czas temu wydałyby mu się absolutnie absurdalne. Jednakże, czy to nie znaczyło również, że jeśli nie odnajdzie się w tych nowych warunkach to on będzie przegranym? Pomyślał o Lokim i mimowolnie skrzywił się lekko. Ten lis... Mimo wszystko w jakiś sposób mu pomógł i nie było sensu rozpatrywać teraz, co właściwie chciał tym osiągnąć. Nie, on w tej chwili nie był w najmniejszym stopniu istotny. Nie mniej wielce deprymujący okazywał się fakt iż najwyraźniej informator miał dużo mniejszy problem ze zrozumieniem tej sytuacji niż Vamoose, a przecież przekonał się nie tak dawno temu, że ten mężczyzna nie podchodził do tego z takim dystansem, z jakim powinien i o jaki by go posądzał!
    Gdy w końcu ujrzał swoją siostrę, o dziwo poczuł się pewniej. Gonitwa myśli która zdawała się dopadać go znów przycichła niespodziewanie. Patrząc tak jak się zbliża omijając starannie zmarznięte kałuże rozlane pomiędzy nierównymi płytami chodnika, przypomniał sobie, jak bardzo się bał podczas ich ostatniego spotkania i jak na ów czas praktycznie uciekł. Wydało mu się to w tej chwili niezrozumiałe bardziej, niż kiedykolwiek. Teraz bowiem, gdy odzyskał panowanie nad sobą oraz w jakiś sposób okiełznał ten rozszalały chaos jaki huczał mu w głowie przestał spoglądać na nią przez pryzmat własnych wyobrażeń i emocji, z którymi wtedy nie mógł sobie poradzić. Zadziwiające że aż tak stracił kontrole! Gdy jednak już znów ją odzyskał, wszystkie te niepokojące zdarzenia przestały po prostu mu się przytrafiać i odzyskał zdolność kreowania rzeczywistości wokół siebie. To była jego prawdziwa zdolność, jego moc wypływająca wprost z umysłu napędzana siłą woli. Nie miał zamiaru ulegać rozwojowi wydarzeń, skoro wciąż było tak wiele rzeczy które mógł zrobić. Dzięki temu nareszcie mógł myśleć i widzieć jasno. I wreszcie naprawdę dostrzegał to, co był powinien ujrzeć wcześniej. Tak jak emocje szarpiące Lokim w pewnym momencie niespodziewanie stały się oczywistym faktem, tak teraz z pełnym rozmysłem przyglądał się Giselle i pierwszy raz od dawna naprawdę widział ją wyraźnie. Zmarszczył lekko brwi ponad przenikliwym spojrzeniem jasnych tęczówek, a wąskie wargi wygięły się w grymasie, który mógł oznaczać bardzo wiele lub zupełnie nic.
    - Giselle. - słowa, jakie zabrzmiały z jego ust były spokojne. Mówił cicho, jednakże był doskonale słyszalny i przy tym nie odrywał oczu od jej twarzy. Dostrzegł więc zarówno owo drgnięcie jak i zmarszczenie jasnego czoła, tak dla niej charakterystyczne jak i każdorazowo w irytujący sposób niweczące harmonie jej rysów. Odwróciła głowę, mimo szyderczych słów unikając konfrontacji i zagryzła wargi jak zawsze, gdy sytuacja nie była dla niej komfortowa. Mimo wszystko jednak zjawiła się tutaj. Musiało jej więc zależeć, mimo iż zdradliwy umysł nie raz podsuwał mu inne wnioski na tę sprawę. Co mu jednak pozostało, jeśli nie zawierzyć temu osądowi, który niósł jeszcze ze sobą jakieś możliwości? Nie, musiał ocenić to jasno, z tym że mimo wszelkich wysiłków wkładanych w opanowanie nie bardzo był w stanie wyzbyć się wszelkich subiektywnych odczuć. Nie potrafił działać w defensywie a inteligencja emocjonalna nigdy się w nim nie rozwinęła. Jeśli dalej by tak było to po prostu błąkałby się po omacku w przestrzeni której kształtu nie znał. Musiał więc postępować tak, by sprowadzić całą tą sytuacje do swojego uniwersum.
    - Mimo wszystko jestem nadal głową rodziny, więc prosiłbym, byś nie zwracała się do mnie takim tonem - rzekł sucho, w tym samym jednak momencie jego spojrzenie łagodniało, aż w końcu zza nieruchomej maski jaką stanowiła jego nieporuszona twarz spoglądał na nią miękko, z czułością której jak zawsze nie wyrażał wprost. Co miał z nią zrobić? Uświadomił sobie z przerażającą łatwością że rozwój tej sytuacji zależał praktycznie całkowicie do niego i że najpewniej zawsze tak było. Czy nie znaczyło to więc że miał swobodę kreowania ich relacji? Nagle obudzona jakaś cząstka jego duszy ocknęła się z uśpienia i na chwilę zalała go fala satysfakcji z faktu iż jedynie postępując w określony sposób jest w stanie uzyskać dokładnie to, czego chciał. Jednakże, czy wszystkie problemy nie wynikały z tego, że wcześniej nigdy nie chciał uczynić jej swoim bezwolnym narzędziem...? A może tylko tak sobie wmawiał, pozostawiając jej zawsze tylko tyle wolności, ile chciał jej ofiarować? Wszak tak właśnie uważał Loki, jakkolwiek na jego osądzie w tej sprawie nie powinien polegać. Nigdy nie było do końca jasne jak daleko sięgała prawda w odniesieniu do tego mężczyzny, zwłaszcza iż zazwyczaj pozostawała trwale spleciona z fałszem. Mógł mieć jednak rację. Jeśli to naprawdę tak wyglądało? To by znaczyło iż również teraz się mylił, nie był jednak w stanie tego zweryfikować. Zaklął w myślach, postanawiając w tej chwili nie zagłębiać się w to nadto. Wszystko to było na razie zbyt świeże i tylko cienka granica dzieliła go od ponownego popadnięcia w obłęd.
    Z drugiej strony, mimo oczywistych sygnałów jakie od niej odbierał, nie był w stanie skłonić własnego ciała do wykonywania odpowiednich gestów które pozwoliłyby przełamać ten dystans, jaki stworzyli pomiędzy sobą, a którego nie była w stanie przeniknąć żadna szczera myśl. A więc to on był w pełni odpowiedzialny za to, by coś z tym uczynić, nie mógł tego wymagać ani spodziewać się od niej, skoro już stawienie się tu musiało być dla niej trudne. W innym razie nie mówiłaby mu takich rzeczy jak ostatnim razem. I czy nie było tak, że zawsze dobrze czuł się z odpowiedzialnością?
    - Przyszedłem tutaj, ponieważ uważam że ta sytuacja jest niedopuszczalna. - podjął, po dłuższej chwili - Chcę... Przepraszam, że wcześniej nie skontaktowałem się z tobą, ale nie mogłem, nie ryzykując iż Cię narażę. Wyobrażam sobie że możesz nic z tego nie rozumieć i dlatego właśnie obiecuję że wyjaśnię Ci wszystko i odpowiem szczerze na każde twoje pytanie. Jednakże... - zacisnął na chwilę wargi a palce pobielały mu na telefonie, który w tym samym momencie wcisnął do kieszeni. Trwało to jednak tylko chwilę po której to odetchnął bezdźwięcznie i dokończył - jeśli jeszcze raz powtórzysz że nie chcesz mnie więcej widzieć to spełnię twoje życzenie. Zniknę i więcej o mnie nie usłyszysz.
    Spojrzenie którym trzymał ją w miejscu stało się jakby cięższe. Czy to aby na pewno dobrze, pozostawiać jej taka decyzję? Przecież jeśli zrzuci na nią wraz z odpowiedzialnością taki ciężar to nie udźwignie go, złamie się, a wtedy... W zaledwie sekundę po tym doszedł do wniosku iż popełnił karygodny błąd. Czy nie miał jej ochronić? A skoro tak to nie wolno mu dopuścić by zmagała się z tym sama po raz kolejny.
    Mimo to, nie poruszył się. Nieznacznie pochylona głowa sprawiała, że długie kosmyki, do tej pory odgarnięte do tyłu zsunęły się na blade czoło i na chwilę całkiem przysłoniły oczy, które spod na wpół opuszczonych powiek błądziły po ramionach dziewczyny, okrytych jasną materią płaszcza. Ból który wykwitł nagle wyraźnie w jego piersi uświadomił mu po raz kolejny, jak bardzo jej pragnął. Zacisnął palce jeszcze silniej, aż w końcu zupełnie stracił czucie w ich koniuszkach. Dopiero wtedy pozwolił sobie rozluźnić dłoń i wyciągnąć ją z kieszeni. Tym samym płynnym ruchem sięgnął ku dziewczynie i przyciągnął ją do siebie. Obejmując delikatnie, jak gdyby w ogóle bał się jej dotknąć oparł brodę na strojną złotymi lokami główce. Ból w piersi stał się w jednej chwili niemal nie do zniesienia.
    - Uświadomiłem sobie że nie chcę Cię stracić. Chcę na Ciebie patrzeć i chcę byś ty spoglądała na mnie. – szepnął głosem w którym, mimo iż był tak cichy, słychać było ledwo wyczuwalne drżenie, które tak bardzo starał się powstrzymać - Nie jesteś jednak moją własnością i nie mogę zatrzymać Cię na siłę. Jednak, jeśli bym na to przystał czy nie oznaczałoby to jedynie, że po prostu pozwoliłem na to, byś odeszła?
    Wiedział że najpewniej nie ma dużo czasu, być może był to jedyny moment w którym chciała go jeszcze słuchać. Więc, niezależnie od ceny, musiał zrobić wszystko i jeśli tylko się nie uda to… Pewnie będzie żył dalej. Pracował i pił jak do tej pory. Jednak na pewno straci coś zupełnie wyjątkowego. A przecież nie umiał walczyć. Do tej pory zrezygnował w swoim życiu z tak wielu rzeczy o których nie chciał pamiętać zachowując swoją dumę i celebrując swoje szlachetne cierpienie, które z takim uporem przezwyciężał każdego kolejnego dnia, brnąc do przodu, nigdy nie oglądając się za siebie.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Grudzień 2011, 01:42   

    Oczywiście, że się nie pomylił. Jakże by mógł? To by psuło cały koncept postaci, zupełnie tak jak w przypadku Lokiego, czy innych geniuszy, którzy paradowali po jej życiu z tą swoją wszechwiedzą, narzucając pewne schematy działań. No i człowiek wpada w taką manierę, o co z resztą podobnym typom chodzi, przestaje podejmować samodzielne decyzje, bo skoro oni nigdy się nie mylą, to znaczy, że jeśli przewidzieli dla nas jakiekolwiek działanie, musimy się go bezwarunkowo trzymać... Co też zwalnia nas z odpowiedzialności, a to z kolei tak miłe uczucie! Świadomość, że zawsze znajdzie się ktoś kogo można obarczyć winą za własne błędy i głupotę. Giselle starała się jednak w całym tym marionetkarskim zamieszaniu zachować jakąś własną osobowość. Nie chciała myśleć o sobie jak o bezwolnym tworze, którzy tańczy jak mu się zagra. To z resztą dość zabawne. Dwóch najbardziej wpływowych mężczyzn w całym mieście było od niej tak bardzo uzależnionych, a jedyne co przychodziło jej do głowy jako sposób wykorzystania tegoż faktu to wyłudzanie od nich pieniędzy. Ta myśl zaatakowała ją w połowie klatki schodowej i na moment zamarła. Czy miałaby w ogóle pomysł co zrobić z większą władzą? Nie. Nie chciała brać na siebie tak dużo, z ledwością ogarniała samą siebie, a co dopiero innych. Niech już lepiej Faust i Loki zajmują się władzą nad światem. Ona postoi i ubierze się w ładną sukienkę, tak było lepiej dla niej i dla wszystkich.
    Skoro zaś jesteśmy przy niej samej. No właśnie. Musiała podjąć wreszcie jakąś decyzję, musiała dojść do tego, czego chce. Zawsze doskonale wiedziała, ale teraz nie miała pewności. Wzieła kilka głębszych oddechów i w końcu wydarła na dwór, by spotkać się ze swym prześladowcą. Jakie to nienaturalne odwrócenie ról. Dopiero teraz uderzyła ją świadomość zaistniałego przewrotu. On prosił ją o rozmowę, on błagał ją o przebaczenie. Powinna mu odmówić, jednak czy w ten sposób cokolwiek wygra? Przecież... Chciała, żeby wrócił. Był tylko małym chłopcem, okaleczonym przez los człowiekiem absolutnie niezdolnym do postępowania zdrowo w relacjach z innymi. Czy była tak okrutna, by odtrącić go w ten sposób? Nie. Zwłaszcza, że stanowił elementarną jednostkę budulcową jej własnej rzeczywistości. Niestety. Oboje byli w jakiś sposób skrzywieni jeśli się nad tym zastanowić... No i szczerze powiedziawszy, przy tych skrzywieniach kazirodztwo ku któremu się skłaniali zdawało się drobiazgiem. Chociażby jej obsesja, której starała się opierać, a jednak widoczna wyraźnie w każdym jej geście, w każdym kolejnym potoku myślowym. Faust. Czy chciała mu wybaczyć dlatego, że powinna, czy dlatego, że nie mogła inaczej?
    Drgnęła, gdy wypowiedział jej imię, ale nic nie odpowiedziała. Jedynie odwróciła zakłopotane spojrzenie i powiodła nim po otoczeniu. Mało romantyczna sceneria. Krzewy i drzewa ograbione z liści przez jesień, a zima nawet nie raczyła posypać ich nagich kikutów odrobiną białego śniegu. Wszystko to dodawało groteski temu romantycznemu pojednaniu. Jakby Faust występujący w roli adoratora do tego nie wystarczał. Zacisnęła palce na ramionach naciągając wyraźnie materiał płaszcza.
    -Głową rodziny?-spytała patrząc na niego z mieszaniną kpiny i swoistego żalu na twarzy-Wybacz, ale sądziłam, że straciłeś ten status kiedy porzuciłeś 'rodzinę' na kilka miesięcy i nie dawałeś oznak życia!-początkowo mówiła spokojnie, jednak ostatecznie uniosła się... Jak zwykle. Tak jakby cała emocjonalność przeznaczona niegdyś dla Fausta została skradziona przez małą istotkę okalaną burzą złocistych loków. Smukłe palce dorosłej już dziewczyny zagarnęły gęsty pukiel za ucho, tak jakby musiały się czymkolwiek zająć, uspokoić rozedrgane członki.
    To takie okrutne. Wyłączyć ją całkowicie z decydowania o relacji, w której uczestniczyła. Nie miała już nawet prawa do podejmowania własnych decyzji? Wszystko zależało od niego? Mógł nią z taką łatwością manipulować? Wielka szkoda, że Giselle instynktownie trzymała się z dala od głowy swojego brata, bo gdyby mogła chociaż zerknąć na ten potok myśli cała ich romantyczna historia zakończyłaby się tu i teraz... A może nie? Może dalej grałaby głupią i słabą tylko po to by dać mu argument, żeby ją chronić?
    -Vamoose-zaczęła spokojniej zanim w ogóle zaczął kontynuować swoją wypowiedź. Wystarczyło, że powiedział, że 'ta sytuacja jest niedopuszczalna'-Przestań. Nie mam już siły udawać.-zakomunikowała-Nie jestem już dzieckiem. Nigdy też nie zależało mi na tych wszystkich... Sukienkach, pierścionkach... Byłam dzieckiem bo chciałeś bym nim była, ale ja już dłużej tak nie mogę! Nie mogę też stać z boku i pozwalać Ci decydować o moim życiu jakbym była tylko jego częścią, a ty głównym bohaterem-westchnęła by po chwili poderwać głowę i spojrzeć na niego zaskoczona-Zaraz, ty mnie przepraszasz?-spytała retorycznie. Nie spodziewała się tego. W końcu rodzice rzadko przepraszali dzieci za swoje błędy. Po chwili lekko zmarszczyła brwi.
    -Gadałeś z Lokim prawda?-cóż, dobrze znała jednego i drugiego.. Drugi zaś miał skłonność do wtykania nosa w nieswoje sprawy. Cóż, jeśli w jakikolwiek sposób przyczyni się tym samym do poprawy ich relacji, będzie musiała mu podziękować. Westchnęła i wplotła palce we włosy.
    -Nie powiem, że nie chcę Cię więcej widzieć idioto. Jesteś skończonym głupkiem, nie mogę Cię porzucić bo zginiesz w tym świecie pełnym ludzi, z którymi ewidentnie nie umiesz się obchodzić... Nawet jeśli to tyczy się tylko mnie.-ewidentnie zburzyła całe zaplanowane napięcie, jednak jakby nie patrzeć, nie umiała inaczej odpowiedzieć. Nie umiałaby go raz jeszcze wyrzucić. Nie miała więc innego wyjścia. Nic nie wygrywała pozbywając się go... A może zyska coś z przebaczenia? Cząstkę siebie, którą zabrał znikając? Na pewno nie było jej w jego objęciach i tych wszystkich wyznaniach. Matko, jakie to było dziwne. Czy tego chciała? Nie, kochała Fausta takiego jakim był. Zimnego, zdystansowanego, czasami ironizującego.
    -Przestań-westchnęła cicho, choć najwyraźniej nie miała zamiaru wydostawać się z jego objęć-Przestań zachowywać się jak ktoś kogo nie znam. Jesteś moim Vamoose, a jeśli jesteś moim Vamoose to właśnie takiego Ciebie kocham rozumiesz? Nie waż się nigdy zmieniać... No, może tylko Twój stosunek do mnie, taki jaki prezentujesz teraz jest całkiem przyzwoity... Wróć jednak tradycyjnie do komentowania swoich uczuć stoickim milczeniem-uśmiechnęła się lekko i spojrzała w błyszczące oczy brata, gładząc go po poliku.
    -Nie pozwoliłabym Ci odejść-powiedziała przechylając lekko głowę-I tak nie wierzę, że mogłabym wieść życie którego nie byłbyś częścią... Mogłoby to być więc smutne życie Scarlett O'Hary, skupione na rozpaczy i tęsknocie, albo... Moje życie, wtedy przynajmniej w jakiś sposób zadecyduję o tym co tam będzie napisane i...-zarumieniła się nagle i urwała-O...Oczywiście mam na myśli taką siostrzaną miłość-zapewniła go, po czym przygryzła dolną wargę... Znowu. Niech to szlag. Spojrzała na niego niepewnie, po czym zrezygnowana wspięła się na palce i lekko pocałowała dwie, zasznurowane wąskie wargi. Czy mogła właściwie zrobić coś innego?




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 1 Styczeń 2012, 23:40   

    Był to dziwny precedens. Giselle, która śmiało mogła stwierdzić, że do tej pory zawsze doskonale wiedziała czego chce i Faust, który do niedawna mógł powiedzieć o sobie to samo. Teraz jednak nie tyle nie był pewien co do tego, czego pragnie, a raczej miotał się we własnej głowie pomiędzy myślą iż wszelkie jego wcześniejsze ambicje mogło okazać się płonne a poczuciem porażki, której wszak przeczyły oczywiste fakty. Gdyby tylko potrafił uczepić się ich tak jak kiedyś i z równym uporem przeć naprzód, nie nękany wewnętrznymi rozterkami, pewien przynajmniej tej jednej, niezachwianej idei, że wszystko jest kłamstwem. Skoro w zasadzie wszystko szło po jego myśli dlaczego czuł się tak zgnębiony? Począwszy od Lokiego, nad których ostatecznie w jakiś pokrętny i wciąż nieco niezrozumiały sposób zatriumfował. Nawet jeśli nie była to za szczególnie własna zasługa... Do diabła! Nigdy wcześniej nie przejmował się takimi rzeczami. Cel uświęcał środki bo wszak sam cel był jedyny i święty. Teraz, choć odpychał od siebie tę zjawę, czuł się tak jakby został jedynie z popiołem w rekach. Czuł nawet jego smak, a dręczący go przenikliwy ból w piersi był równie dokuczliwy co niegdyś migreny. Tym razem jednak nie był w stanie stłumić go przy pomocy opiatów co utwierdzało go w zatrważającym wniosku iż nie miał on nic wspólnego z jego chromym ciałem, że tym razem wszystko zamykało się w obrębie jego własnego umysłu. Gdy o tym marzył nie sądził że wpędzi się tym samym jedynie w nowy rodzaj przekleństwa.
    We wczesnej młodości zwolnił się z poczucia winy, odpowiedzialności za świat. Jego prawem było życie, bo wszak żył i to wystarczyło. Śmierć jednak szła za nim krok w krok, był naznaczony jej piętnem bardziej niż ktokolwiek. To widmo wiszące mu nad głową jak nagi miecz przez długie lata zmieniła go w zupełnie innego człowieka. Z aroganckiego, porywczego młodzieńca stał się tym, kim był teraz. Jakże mogło być inaczej? Zarówno mocą jak i przekleństwem każdego utalentowanego nekromanty była zdolność przewidzenia, a z czasem także pewna świadomość zarówno czasu jak i okoliczności własnego zgonu. Żyjąc miał go cały czas przed oczami i z przerażeniem obserwował jak ów się zmieniał. Z dnia na dzień był coraz bliżej. W zależności od tego co zrobił w ciągu doby potrafił się do niego zbliżyć o tydzień a nawet miesiąc, nigdy jednak się nie cofał. Zupełnie jakby grawitacja ściągała go w sam środek bezdennej, czarnej studni.
    Sprawił że zniknęła. Na Boga czy tez na diabła, sprawił iż zniknęła, wypalił w sobie tę wizję tkwiącą mu w mózgu upartą świadomość, zupełnie jakby wyryta po wewnętrznej stronie czaszki. Pozbył się jej razem z owym demonem ze snów który mimo iż nadal zjawiał się czasem nie był już niczym więcej jak marą, blaknącym echem krążącym jeszcze w mrokach jego rozumu. I tak samo jak ona, wiele rzeczy zdawały się być mu teraz bardzo dalekie. Kim się stał?
    To było w poprzednim życiu - westchnął, czując ogromne znużenie kładące mu się ciężarem na barkach. Mógł tylko zgadywać iż jego oczy wyglądały czasem naprawdę bardzo staro.
    Wpatrywał się w jasnowłosą istotę którą miał przed sobą. Była piękna. Idealna pod każdym względem będąc zarówno dzieckiem jak i kobietą. Te dwa obrazy nakładały się na siebie tworząc tym samym jedyne w swoim rodzaju zjawisko tak olśniewające i mistyczne iż czasami bał się iż najlżejszym dotykiem mógłby obrócić ją w niwecz. Jednocześnie była po prostu dziewczyną, dziewczyną o złotych włosach i oczach koloru czystego błękitu charakterystycznego dla całej ich rodziny. Była cielesna, momentami deprymująco wręcz fizyczna i ten właśnie fakt uświadamiał mu dobitnie własne pragnienia. Sam więc nie miał absolutnej pewności wobec tego która z tych Giselle jest bardziej prawdziwa lub to której powinien się był odwoływać. I choć chciał ją oglądać tak jak teraz, rzeczywistą, to jednocześnie świadom był faktu iż dostrzegał również rzeczy których nigdy nie chciał ujrzeć. Jej policzki, zwykle blade, były teraz zaróżowione od chłodu. Zauważał wdzięczne zagłębienie jakie czasami powstawało pod jej wargą, gdy usta składały się do słów i które najchętniej musnąłby palcem po to tylko by obserwować, jak pod takim dotykiem zmienia się jej twarz. Obserwowałby każda drobną zmianę i sposób jak powoli jeden grymas płynnie przemienia się w drugi... Te usta, które były najzupełniej stworzone do tego by je całować, często i namiętnie. Ile z tego tak naprawdę musiał sobie odmawiać...?
    Odwrócił nieco głowę, speszony własnymi reakcjami, a palce prawej dłoni to zaciskał, to znów rozluźniał, w tej walce z własnym organizmem. Odkąd własne ciało stało się dla niego pułapką nigdy nie był spokojny o to kiedy mu ulegnie. Naturalne więc było iż wystrzegał się sytuacji w których mógłby podobna sytuacje sprowokować. Zresztą nie tylko teraz, w swojej przeszłości często obawiał się utraty kontroli. Za młodu zbyt wiele przypłacił zbytnia brawurą. Nawet Vadim, jego stary mistrz, na potrzeby swego ucznia ukuł dla niego specjalne motto. Powtarzał mu je potem często, o ile tylko był na to dość trzeźwy. "Pamiętaj Faust, chłopcze, trzy S! Spokojny, skryty, silny. Taki musisz być. Wbij sobie to dobrze do głowy." Cóż, miał pełne prawo i liczne przesłanki ku temu by mniemać, iż spełnił to zalecenie. A skoro wszystko szło dobrym torem, dlaczego czuł się tak niespokojny? Czy wystąpienie na chwile z roli do której tak przyrósł iż stała się faktycznie nim samym kosztowało go tak wiele, a może chodziło o coś jeszcze innego?
    Mimo wszystko, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja otrząsnął się i odzyskał rezon. Więc tak to wyglądało z zewnątrz? zastanowił się, wysłuchując jej słów i myśl ta zdziwiła go w stopniu dużo mniejszym niż by się tego po sobie spodziewał. Wydało mu się to tez zupełnie nagle beznadziejnie nieistotne, mimo wszystkich emocji które telepały mu się w głowie jeszcze przed chwilą, ogłuszając niemal. Miał ochotę uczynić gest, uciszyć ja kładąc jeden palec na ładnie zarysowanych wagach dziewczyny, oczywiście jednak nie uczynił niczego podobnego. Zamiast tego wykrzywił wargi nieco ironicznie. Podczas gdy jedna ciemna brew wygięła się w górę, druga zmarszczyła się nad okiem, co razem nadało jego twarzy wyraz irytacji walczącej o przewagę z jakimś przewrotnym rozbawieniem.
    - Doprawdy, znasz tak doskonale nas obu i to każe Ci wysuwać wniosek iż nie jestem w stanie podejmować samodzielnych decyzji? - niemal prychnął. Pewnikiem efekt popsułaby jej świadomość o tym iż poniekąd ma rację, był jednak pewien że w tej chwili znajdowała się zdała od jego głowy na tyle, by nie słyszeć mimowolnie nawet tych jego myśli, których nie był w stanie należycie tłumić. W ogóle cała ta znajomość między nią a informatorem która się w miedzy czasie wydała bardzo nieprzypadła mu do gustu, na chwile obecna jednak Loki był zbyt cennym sojusznikiem by mu czynił w tej kwestii wymówki. A przynajmniej było tak wcześniej, bo teraz to faktycznie nie miało już znaczenia, chyba że dla jego własnej dumy, z którą, wbrew obiegowej opinii, nie bardzo się liczył.
    Z pewnym niedowierzaniem wysłuchał tego, jak go wyzywa od głupków i idiotów co (o zgrozo!) czyniła w jakiś niepojęcie czuły sposób, który to mógł być oczywisty i zrozumiały chyba jedynie dla kobiety. Nie za bardzo nawet wiedział jak właściwie ma zareagować na tak wszak jawną zniewagę i przez chwile po prostu stał w milczeniu, z wyrazem skonsternowania z nachmurzonych błękitnych oczach. Przez to wszystko sens jej słów jako tak mu umknął i nie zdołał nawet, swoim zwyczajem, wytknąć jej oczywistego błędu logicznego jakiego się w tym momencie dopuściła. pomyślał nieco nieprzytomnie o tym, ze chyba z chwili na chwile coraz bardziej rozumie Lokiego. Jemu też musiano często insynuować jakim to jest w istocie bezradnym chłopcem. Był nieco ciekaw jak szpieg na to reagował. Sam Vamoose bowiem niekoniecznie uznawał podobne głupoty za godne zaszczycenia ich poważnym komentarzem.
    - Do tej pory radziłem sobie całkiem nieźle, jak sądzę - stwierdził tylko i uśmiechnął się nikle samym kącikiem warg. O dziwo był już spokojny, tak jakby do tej chwili wszystkie gwałtowne uczucia po prostu zdołały się już wyszaleć. Mimo więc bólu, wciąż zaciśniętego wokół jego serca bardziej niż to, czuł jak dziwnie lekka ma głowę, zupełnie tak jakby przed chwilą zaciągnął się solidna dawka narkotyku. Dziwne uczucie. Mimo to bolało nadal, bo spokój był tylko powierzchowny, w swojej podświadomości wiedział to dobrze. Powoli zapadała cisza, podczas gdy najważniejsze, dręczące go kwestie pozostawały ukryte. Wątpił jednak by wypowiedzenie ich głośno miało mu przynieść ulgę. Nie, w jego ambicji leżało by pewne kwestie były zagrzebane głęboko już zawsze. Tak długo, jak tylko zdoła. Musiał temu podołać, zwłaszcza teraz. Obawiał się tylko tego że będzie to nieskończenie trudne podczas gdy miał ją tuż przy sobie.
    - Dziękuję. Jestem szczęśliwy - szepnął jednak spokojnie, wprost do jej ucha. Była tak blisko że mógł policzyć wszystkie jej rzęsy.
    - Oczywiście - potwierdził jej słowa odnośnie siostrzanej miłości takim tonem, jakby faktycznie było to w pełnie oczywiste,. Cóż, dla niego było. W najśmielszych snach nie ulegał mrzonką o tym iż mogła odwzajemniać jego ohydnie wypaczoną żądzę. Była jego sacrum. Nie mógł jej zniszczyć, w innym razie na pewno nigdy by sobie nie wybaczył. Spoglądał na nią i dwoje jego jaskrawo błękitnych oczu było spokojne jak stojąca woda. Nachylił się lekko, wychodząc na spotkanie jej słodkim wargom. W momencie gdy się spotkali, poczuł przeszywający go, zimny dreszcz. Odpowiedział na jej pocałunek lekkim muśnięciem warg wyzbytym najmniejszego nawet śladu namiętności którego doświadczył z nią niedawno w swoim własnym śnie. To jednak nie był sen. Był jej bratem i tak miało pozostać. Dotknął więc jej miękkich warg w muśnięciu będącym jedynym przejawem najwyższej czułości i zbliżenia na które mógł sobie pozwolić. Delikatnie wyswobodził ją ze swego uścisku i ujął dłońmi za ramiona, zaciskając na nich palce silnie, nie na tyle jednak, by sprawić jej tym jakiś dyskomfort. Musnął jej usta raz jeszcze, potem równie lekko obdarzył podobną pieszczotą jej policzek i czoło. Na koniec leciutko pogładził złoty kosmyk jej włosów, zakładając go jej za ucho. Potem zerknął na wyświetlacz komórki i uśmiechnął się nikle do własnych myśli. Elektroniczny cyferblat wskazywał na to że minęło równo siedem minut. Tylko siedem minut na całe ich pojednanie czy to nie w jakiś sposób trywialne? "Daję Ci pięć minut" - przypomniał sobie.
    - Chodźmy do środka Giselle. Czuję że dość już spędziłem na tym zimnie. - rzekł, w istocie czując mrowienie od zimna na odsłoniętych partiach skóry, było to jednak coś czym przejmował się w najmniejszym stopniu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z faktu iż cały czas się uśmiecha.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 14 Styczeń 2012, 01:00   

    Giselle zawsze wiedziała czego chce? A może po prostu tak dobrze szło jej udawanie, że tak właśnie jest. Miała pewną tendencję, za pewne rodzinną skłonność, do ukrywania wszelkich przejawów słabości i zadzierania nosa wysoko ku górze nawet gdy zdawało się iż cały świat drży w posadach grożąc zawaleniem. Faktem jest jednak, że nigdy w podobny sposób nie dała się wewnętrznie rozedrzeć jak teraz. Zazwyczaj jedna ze ścieżek wydawała jej się tą wyraźnie lepszą, tymczasem od powrotu starszego brata wciąż miotała się w sobie i to jeszcze bardziej niż zaraz po jego zniknięciu. Nieraz walczyła z chęcią sięgnięcia po telefon z milionami pluszowych zawieszek i kryształkami poprzyklejanymi do różowej obudowy, opierając się gwałtownemu pragnieniu wybrania stosownego numeru i usłyszenia zimnego, ochrypłego głosu. Te właśnie przejawy własnego, szalonego już w pewnym stopniu przywiązania kazały jej zejść na dół, gdy tylko tenże głos usłyszała w słuchawce.
    Blondynka nie miała pojęcia o tym co dzieje się teraz z jej bratem. Obserwowała go jedynie ze swoistą uwagą i rejestrowała, że coś z nim było nie tak, jednak określenie dokładnie co wydało jej się niemożliwą do rozszyfrowania enigmą. Nigdy przecież do końca nie rozumiała Vamoose'a. On też niewiele jej mówił, a ich towarzyskie spotkania ograniczały się do tego, że ona mówiła bez przerwy, a on słuchał bądź udawał, że słucha. Uderzona gwałtownie falą świadomości własnej ignorancji na moment wstrzymała oddech, czując przy tym jak serce podchodzi jej do gardła, a obręcz zaciska się na jej płucach wypychając ostatnie tchnienie. Na miłość boską, przecież on ją kochał. Teraz dopiero, ni z tego ni z owego gdy tak próbowała rozgryźć jego obecną postawę pojęła wagę każdego drobnego gestu jakim ją obdarzył. Wcześniej sądziła, że to nie dość, to za mało... Jak mogła być tak okrutna? Jak mogła ślepo przeć przed siebie nie rejestrując faktu, że Faust nikogo nie darzył choćby połową takiej uwagi jaką poświęcał jej osobie. Czy to nie był z jego strony dostateczny dowód? Jakie miała prawo by wymagać od niego czegokolwiek więcej? Zwłaszcza, że sama już dawno przyznała się sobie w myślach iż darzy go wcale niesiostrzanym uczuciem. Czy podobny afekt nie powinien nieco rozjaśniać jej spojrzenia? A tymczasem pozwolił jej zapaść na ślepotę samouwielbienia uniemożliwiającą widzenie tego, co przecież było dla niej najważniejsze, kalecząc tym samym nie tylko bruneta, ale także dotkliwie ją samą. Bo teraz, gdy to wszystko spadło na nią jak kilkutonowy ciężar, poczuła jak jej kolana gną się i z trudem trwała w stojącej pozycji. Nie potrafiła udźwignąć tych wszystkich myśli, wspomnień i własnych błędów. Nie mogła w tej chwili nienawidzić kogoś bardziej niż siebie samej, za to jak postępowała w stosunku do niego, jak i samej siebie. Zdusiła w gardle cichy jęk, który nikczemnie planował wymknąć się spomiędzy zaróżowionych warg i poczęła desperacko poszukiwać odpowiedzi na pytanie, cóż teraz powinna zrobić? Bo co jeżeli, to wszystko działo się jedynie w jej głowie? Jeśli wcale nie miała racji, jeśli Faust kochał ją faktycznie, ale miłością jedynie braterską? Bała się pogardy jaką mógłby ją obdarzyć gdyby zdradziła się z własną perwersyjną skłonnością ku niemu. Bo choć niekoniecznie wiedziała jakie sprawy na co dzień zaprzątają mu głowę, to pewna była jego staroświeckości, która odznaczała się wszak wyraźną niechęcią do wszelkiej dewiacji i odchyłów od społecznie akceptowalnej normy. Pochłonięta tak tym dylematem ograniczyła swoją odpowiedź na jego oburzenie do skinienia głowy jedynie. Jak miała z nim rozmawiać? Spojrzała na niego starannie ukrywając nagłe przerażenie. Drżenie zaś usprawiedliwiła zimnem, bo skrzyżowała ręce i poczęła intensywnie pocierać ramiona jednocześnie przestępując z nogi na nogę. Wiedziała, że Vamoose był uważnym obserwatorem, a w tej chwili nie odrywał od niej spojrzenia. Nie mogła więc pozwolić sobie na to, by jakąkolwiek drogę doszedł do wniosku, że z jakichś przyczyn nagle została tak brutalnie wytrącona z równowagi. Zagryzła jednak dolną wargę nie mogąc powstrzymać przywykłego gestu zakłopotania. Błękitne tęczówki szukały w surowych rysach odpowiedzi na własne rozterki, znajdując jedynie niezłamany kod i szyfr. Jakiż geniusz zdolny byłby do odczytu podobnie ściągniętych warg, czy brwi ułożonych w wyraz doskonałej obojętności? Zamrożonych niemalże w surowym wyrazie tęczówek, w których zaklęte odpowiedzi znajdowały się być może pod bardzo grubą warstwą lodu? Podobne odczucia zawsze wzbudzał w niej informator, choć u niego spojrzenie nie było tak lodowate. Zawsze przebłyskiwały w nim odcienie drwiny i pogardy, tak jakby każdym spojrzeniem mówił światu, że całkiem niebawem zamierza zostać jego jedynym panem i władcą. U Fausta nie widziała tak daleko posuniętej próżności. Niewiele była w stanie z niego wyczytać, śmiało można powiedzieć, że jak na telepatkę szło jej wyjątkowo mizernie.
    -Jasne-odpowiedziała cicho, obserwując obłok pary, który nagle wydostał się z jej ust, jak z zaparowanej lokomotywy. Za chwilę jednak znów skupiła akwamarynowe tęczówki na męskiej sylwetce. Znalazła się w końcu tak blisko niego, że cienką granicę dzielącą ich ciała wyznaczał chyba jedynie ubiór. Przylgnęła do niego zaciskając drobne, smukłe palce na materiale białej koszuli. Nagle też poczuła gorzkawy posmak krwi, który przed salwą nieprzyjemnego szczypania uprzytomnił jej, że przegryzła sobie wargę do krwi. Był szczęśliwy. Przez chwilę sprawiła, że był szczęśliwy... Naprawdę, miała taką zdolność? Jeśli faktycznie mogła uczynić go szczęśliwym to warto było przebrnąć przez cały ten przełaj negatywnych emocji i niedopowiedzeń. Spojrzała na niego przeszklonymi od łez oczyma, nie mówiąc jednak nic więcej. Doszła do wniosku, że zawarła w tym jednym krótkim spojrzeniu całą informację na temat własnych odczuć w tej kwestii. Dwie kryształowe krople nasączone solą spłynęły po rumianych polikach w chwili gdy jej wargi spotkały się z jego. Ten pocałunek nie miał w sobie nawet połowy oczekiwanych emocji. Była rozczarowana? A może po prostu zraniona faktem, że skazano ją na podobne męczarnie? Nie potrafiła opisać bólu jaki rozlewał się po niej gdy uświadamiała sobie jak bardzo nierealne i utopijne były jej pragnienia. Chciała wyrwać się z jego odrażająco braterskich objęć i równie rodzinnych pieszczot. Odsunęła się i wzdrygnęła mimowolnie, po czym spojrzała na niego ocierając dwa wyrzeźbione na jasnej twarzy strumienie.
    -Masz rację, chodźmy-powiedziała drżącym głosem i ruszyła przodem w stronę budynku. Nie oglądała się, wiedziała że idzie za nią i ta świadomość wystarczała, by popychać drżące nogi naprzód.
    W końcu znaleźli się w ciepłym już mieszkaniu.
    -Przepraszam za bałagan... Nie spodziewałam się...-rzuciła krótko choć cały nieporządek sprowadzał się do faktu, że na kanapie leżał wciąż rozgrzany koc, a na stole stał kubek ze stygnącym napojem. Do tego dodać można leżącą koło odtwarzacza DVD płytę z filmem. Spojrzała na brata przelotnie, po czym natychmiast udała się do kuchni.
    -Napijesz się czegoś?-spytała szukając bezskutecznie właściwej komody. Miała problem z pozbieraniem myśli, to zaś zaczynało być już widoczne.




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 23 Styczeń 2012, 16:10   

    W swoim własnym mniemaniu, nawet pomimo bólu rozlewającego się gdzieś za oczami jak jakieś potępieńcze memento, przekonany był iż wszystko zmierzać może ku dobremu. Widmo jakiejś niewypowiedzianej jeszcze groźby wisiało nad nimi, to jednak w tej chwili, w której mógł trzymać tak blisko siebie tą drżącą jak plamka światła istotę, zdawało się nie być istotne. Nie skłamał, naprawdę był w tej chwili szczęśliwszy niż w jakiejkolwiek innej sytuacji, jaką tylko mógł przywołać na myśl. Nawet jeśli obecna pozbawiona była znamion triumfu, a właściwie skażona się być zdawała tym właśnie wewnętrznym dysonansem, jakimś głodem duszy zatopionym głęboko w kościach.
    Nie był zresztą pewien czy w ogóle był w stanie doświadczać pozytywnych aspektów życia czy własnej natury, bez jednoczesnej świadomości rzucanego przezeń cienia. Ilekroć zyskiwał coś istotnego nie potrafił być spokojny z obawy przed rychłą tego utratą, a czym bardziej świetliście jaśniejący zdawał się być dany aspekt, tym dłuższy i głębszy rzucał cień.
    W swoim dotychczasowym życiu rzadko doznawał uczuć pochodzących z serca, czerpiąc wszelką namiętność i zapał z nieprzebranych zasobów własnego rozumu. Zmiana tej perspektywy w oczywistym następstwie wytrącała go z równowagi, odbierała zdolność sprawnej oceny sytuacji z której wszak słynął. Nigdy też wcześniej nie został poddany poczuciu, że oto umyka mu coś bardzo ważnego. Przyczyn dla których do tego stopnia zepchnął własną uczuciowość poza margines i żył w tak dużej jej nieświadomości mogło być wiele. Dało się ich upatrywać w zwyczajnej losowej konieczności, bowiem sentymenty na pewno nigdy nie stanowiły tego, co pozwalałoby przetrwać w świecie dotkniętym piętnem samotności. Z drugiej strony nigdy nie odbierał tego w ten sposób ani żal nie spędzał mu snu z powiek. Można było pokusić się o stwierdzenie że był pogodzony ze światem a przynajmniej że w pewnym momencie swego życia znalazł receptę na to jak funkcjonować, unikając zbytecznych rozterek i wewnętrznych konfliktów. Wszystko zmieniało się w sytuacji gdy został postawiony przed faktem całkiem nowym – gdy uświadomił sobie że jest coś, na czym autentycznie mu zależy i nie jest to kolejny cel do odznaczenia na długiej liście własnych ambicji, które to niejednokrotnie zaspokajał krocząc po trupach - dosłownie i w przenośni. Mimo wszystko, nie można mu było w żadnym stopniu odmówić refleksyjności, właściwie stany melancholii były dla Vamoose’a chroniczną przypadłością z którą bynajmniej walczyć nie zamierzał, a nawet wdzięczny był za ich istnienie. Można było jednakowoż, bez podejmowania większego ryzyka, postawić mu zarzut o oziębłość i zbytni pragmatyzm. I raczej sam zainteresowany nie śmiałby polemizować z podobnym stwierdzeniem, co tylko potwierdzało fakt iż wyzuty był również z poczucia winy i odpowiedzialności za losy świata - co tym samym zadawało kłam stwierdzeniu że w swej duchowości pozostawał postacią romantyczną, a wszak i takie głosy się pojawiały.
    Pod tym i wieloma innymi względami łatwo było o stwierdzenie iż Giselle stanowiła tym samym jego absolutne przeciwieństwo, a cechy, które zdawały się ich łączyć wskazując na bezsprzeczne pokrewieństwo krwi tylko uwidaczniały te ogromne różnice.
    Giselle, mimo oczywistych chęci, nawet posługując się chłodem jako zasłoną, nie była w stanie ukryć targającego nią przejęcia. Były takie oznaki, jak chociażby ta charakterystycznie zagryzana warga i łzy podchodzące do oczu, które w rażący wręcz sposób wskazywały na to iż próżno było w odniesieniu do niej mówić o spokoju. Nie mniej z uwagi na, co by nie mówić, emocjonalny aspekt i odcień całej sceny, pobudki dziewczyny do takiej reakcji ginęły w gąszczu innych, domniemanych, możliwych i prawdopodobnych, tym samym czyniąc się niemożliwym do odgadnięcia.
    Między innymi to był powód dla którego owo jej wzdrygnięcie, choć oczywiście dostrzeżone z łatwością porównywalną do widoku jaskrawego latawca na tle późnojesiennej, szarej połaci nieba, pozostało dla niego niejasne. Mógł rzecz jasna pomyśleć, i taka też myśl wraz z kilkoma innymi zjawiła się w jego głowie, iż to jego dotyku brzydziła się tak bardzo – lecz oczywiście przeczyły temu gwałtownie wszystkie fakty a tym samym nie pomyślał choćby przez chwile by dać wiary takiej nieprawdopodobnej hipotezie.
    Wymknęła się z jego objęć a on pozwolił jej na to bez obawy, że nie zdoła jej drugi raz uchwycić. Nie miał zamiaru więcej do tego dopuścić i powodowany tym przekonaniem zyskał odrobinę spokoju. Jednocześnie reflektował z utajoną tkliwością mignięcie jej zaróżowionych policzków, przekreślonych migoczącymi śladami łez. Na boga, każdy składowy element jej osoby był idealny! Zupełnie jak w owej wspaniałej, renesansowej architektury w przypadku której ujęcie lub dodanie chociażby jednego elementu oznaczałoby obrócenie w niwecz całej ulotnej wspaniałości harmonijnego czaru. Przenigdy nie pokusiłby się o barbarzyńskie pragnienie zmienienia w niej czegokolwiek lub chociażby buńczuczne przeświadczenie o tym, że mógłby.
    Wzdrygnął się nieznacznie gdy powiew chłodnego wiatru wdarł mu się za kołnierz swetra. Postawił kołnierz kurtki i dziękując w duchu za brak zbędnej opieszałości ruszył za anemiczną postacią blondynki. Wspinała się po kolejnych stopniach swobodnie i szybko, tak że mogło się zdać iż obcasy jej butów w przelocie ledwie muskają podłoże. W tym samym czasie Faust odczuwał pewne zdegustowanie faktem iż w kilkupiętrowym budynku nie ma windy. Koło trzeciego piętra kłucie w płucach stało się odczuwalne – pewnikiem dlatego iż z rozmysłem nie pozwalał sobie na zbyt szybkie oddechy, mogące zdradzić stan jego pożal się boże kondycji. Szczęśliwie czwarte piętro było znowu nie tak daleko od tego miejsca i chwile potem doznał zaszczytu przestąpienia przez próg mieszkania siostry. Ten sam próg, za który ostatnim razem bezpardonowo go wygnała. Cóż, nie mógł powstrzymać krótkiego, nieco zbyt cynicznego uśmiechu w reakcji na tę myśl. Zaraz jednak jego umysł popędził w innym kierunku, skupiając się niejako ponownie na osobie Giselle.
    - To nic – rzucił niedbale, poświęcając stanowi pomieszczenia jedynie naskórkową warstwę uwagi. Chwilę tkwił w miejscu, nie miał jednak zamiaru pozwolić jej czmychnąć do kuchni, wobec czego udał się tam za nią. Obserwował jedynie przez chwilę, jak się krząta. Pomijając fakt iż była wyraźnie rozkojarzona i wciąż niebotycznie zdenerwowana, coś bardzo mu się nie odpowiadało w wizji bycia obsługiwanym choćby w niewielkim zakresie przez to dziewczę – zupełnie tak jakby podświadomie odrzucała go myśl o sprowadzeniu jej do roli gosposi. Podczas więc gdy ona przetrząsała kredens zbliżył się i delikatnie ujął ją za ramie, odciągając od mebla.
    - Pozwól. Ja się tym zajmę – powiedział spokojnie, podczas gdy w zwykle zimnych tęczówkach dało się dostrzec jakże rzadki wyraz pewnej łagodności. – Czego się napijesz? – rzucił swobodnie po krótkiej chwili, odstawiając ją niejako na środek pomieszczenia. Samemu bezbłędnie wybrał odpowiednią szafkę, z której wydobył puszkę z kawą. Wbrew temu czego można się było spodziewać, pamiętał doskonale co gdzie leży od czasu, gdy ostatni raz szukał tu jednej ze swoich ulubionych używek. Miał pamięć fotograficzną. Nastawiając wodę, szukał w głowie tematu który mógłby podjąć. Coś niezobowiązującego i interesującego jednocześnie. Chciał by odrobinę się rozluźniła, zdając sobie sprawę z faktu iż to on sam stanowi przedmiot i bezpośrednią przyczynę jej zdenerwowania. Jak na złość jednak nic odpowiedniego nie przychodziło mu do głowy. Nie mieli zbyt wiele wspólnych tematów, zwłaszcza jeśli wykluczyć te, które w jakiś sposób wiązały się z osobą Lokiego. Ponadto Faust chyba automatycznie już wracał myślami do pracy, finansów i tego co się z tym wiązało. Niby sam miał pokaźną wiedzę na wiele tematów związanych chociażby z medycyną, literaturą czy filozofią, ale nie miał pojęcia czym ona się interesowała. Ta świadomość była jak cios obuchem w głowę. Zasępił się nieco, bębniąc palcami w kuchenny blat w oczekiwaniu aż woda dojdzie do wrzenia i plując sobie w brodę za taka niedbałość.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 3 Luty 2012, 11:50   

    W przeciwieństwie, o dziwo, do Fausta, Giselle pozbawiona była złudzeń. Nie wydawało jej się, że wszystko zmierza ku dobremu. Miała świadomość zbliżającej się, ułudnej normalizacji ich relacji, ale wciąż wisiało nad nią to znaczące słowo... Ułudnej. To znaczy, że wszelkie próby wprowadzenia ich związku w konwenanse będą jedynie próbą stworzenia mirażu i schowania pod dywanem tych wszystkich uczuć i emocji, którymi siebie wzajemnie darzyli, a które zdecydowanie od norm odbiegały. Wszystko można zawsze pokryć warstwą pudru jednak powszechnie wiadomym jest, że puder syfu nie leczy.
    Dziewczyna była więc pełna wątpliwości, może nieco wycofana w samą siebie, zdawała się powoli wycofywać z powrotem w odgrywaną rolę, pomimo świadomości, że coś w niej uległo na stałe, znaczącej zmianie. Nie była już pewna czy to chłód, czy lęk, czy ekscytacja wstrząsały jej ciałem, gdy wracała do ciepłego budynku, wiodąc za sobą bliską sylwetkę brata. Zdawała się nie zważać na słabą kondycję brata, tak jakby w jej głowie nie było przestrzeni na jakąkolwiek niedoskonałość z jego strony. Sama dbała o własne ciało toteż wydawało jej się oczywistym, że mężczyzna postępuje tak samo nawet jeśli wiedziała iż jest dokładnie odwrotnie. Z jakąż łatwością człowiek może się oszukiwać, zagłębiając się w sieć własnej mentalności i coraz bardziej odcinając z każdą głębszą myślą od świata realnego. Giselle często popadała w takie stany, choć bez wątpienia rzadziej niż brat. Zapewne dlatego, że nie dorównywała mu inteligencją. Niemniej została obdarzona zdolnością samodzielnego myślenia rozwiniętą na tyle, by mogła dochodzić do własnych, subiektywnych wniosków, a im większej analizie poddajemy rzeczywistość tym bardziej kontakt z nią zaczyna się zacierać i w pewnym momencie nie mamy już pewności, czy kazirodcze uczucie niesie w sobie coś przeklętego, a może jest uczuciem jak każde inne? Zacierają się granice dobra i złego, gdy wchodzi się w szarą strefę moralności zmienić można wszystko, każdą wpojoną nam zasadę. Bo przecież nie jesteśmy już dziećmi, a zdolność myślenia nie ograniczona żadną siłą wyższą pozwala nam na wybieranie tej drogi, którą stąpać nam wygodniej i lżej. Tyle, że niekoniecznie ma to dobre skutki. Bo czy wszystko czego pragniemy, zawsze musi być dobre?
    -Vamoose-zapytała cicho, tuląc do piersi koc, który miała poskładać. Spojrzała w stronę kuchennego aneksu, a ton który nadała tej wypowiedzi świadczył jednoznacznie o tym, że nie chodziło bynajmniej o to, czy chce napić się herbaty, kawy, czy gorącej czekolady. Odłożyła puchaty materiał na kanapę i powoli powędrowała do kuchni, gdzie oparła się na chwilę o szafkę, by przez moment analizować rozkład rys na kaflach podłogowych-Dlaczego bycie dorosłym musi być takie cholernie trudne?-zapytała w sposób naiwny i dziecięcy jednak obdarty choćby z odrobiny fałszu, co w jej przypadku było sporym sukcesem-Czasami mi się nie chce-wyznała cichym głosem obejmując się ramionami-Nie chce mi się myśleć, to takie męczące. Chciałabym choć raz zrobić coś bez zastanawiania się nad konsekwencjami. Sądzę, że dlatego byłam taka wściekła gdy odszedłeś. Wtedy... Kiedy byliśmy razem myślałeś za mnie, a ja mogłam zachowywać się jak dziecko, wmawiając sobie, że robię to dla Ciebie, a jednak byłam szczęśliwa jako ta rozpieszczona nastolatka, otoczona narastającą stertą nowych, niepotrzebnych przedmiotów. Potem było tak jakby ktoś wepchnął mnie do zimnej wody, a ja utknęłam pod lodem. Chyba nigdy już nie wrócę do tego cudownego stanu niemyślenia, nie wiem, czy powinnam Ci dziękować, czy przeklinać. Ostatecznie jak długo można żyć iluzją?-mówiła tonem niepodobnym do siebie samej, rzeczy do których nie przywykła. Wszystko to ubrane było w szatę przygnębienia, nawet gdy odepchnęła się od mebla by przylgnąć do pleców Fausta. Zacisnęła palce na materiale jego koszuli i przycisnęła się do niego najbardziej jak mogła.
    -Nie wiem... Nic nie wiem, Vamoose, nie wiem kim jestem, nie wiem już co jest dobre a co złe i w takich chwilach jedyne co we mnie pozostaje to obsesyjna myśl o tym jak bardzo Cię kocham.-cóż, najwyraźniej nawet te chwile spokoju nie miały trwać za długo. Trudno zaś powiedzieć, czy to potok myśli, który napłynął do niej na schodach, czy może irytujące napięcie w tej z pozoru swobodnej i niezobowiązującej sytuacji sprawiło, że dziewczyna poddała zupełnie walkę o własną duszę.
    -Czy jestem zła? Czy to, że Cię kocham znaczy, że jestem zwyrodniała i odrażająca? Powiedz mi bo... Bo ja już sama nie wiem-rozluźniła nieco uścisk i opuściła ręce z jego piersi do pasa. Chciała płakać, ale, co szokujące, ani jedna słona kropla nie spłynęła po jej polikach. Może to ulga. To tak jakby wyrzuciła z siebie kilka ton, do tej pory noszonych w żołądku. Było jej niedobrze, tego była w tej chwili całkiem pewna.




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 18 Maj 2012, 21:19   

    Powoli odstawił puszkę z kawą na blat szafki. Uśmiechnął się przy tym nikle, jakby smutno czy też może po prostu w ten refleksyjny sposób jak niekiedy robią to ludzie gdy spojrzawszy w niebo uświadamiają sobie dobitnie ogrom rozpostartego nad nimi przestworza i własną wobec niego marność. Zwlekał chwilę nim odwrócił się w stronę dziewczyny, gdy już jednak to zrobił jego tęczówki w naturalny sposób od razu odnalazły jej pobladłą z udręki twarz. Sam wyglądał zapewne nieco lepiej tylko i wyłącznie z uwagi na fakt że jego twarz tylko w niewielkim stopniu oddawała to, co działo się we wnętrzu skołatanej głowy. Znowu to robił, prawda? Usiłował zamieść pod dywan problem, ułagodzić zadry, bo chyba pierwszy raz w swoim życiu bał się konfrontacji. Naprawdę się bał i ciężko stwierdzić czy wynikało to z tego, że z biegiem lat ubyło mu młodzieńczej butności czy tez może po prostu zyskał rozsądku na tyle by wiedzieć, że tupet nie wystarczy, że w przeważającej większości wypadków rzeczy nie kończą się dobrze? Ostatnimi czasy nękało go ciągłe poczucie porażki i wewnętrzny niepokój mimo pozornych sukcesów. Nie ma gorszej sytuacji niż ta, w której wszystko idzie po naszej myśli. Te fakty utwierdzały go tylko w przekonaniu że przegrywał z czymś czego nie pojmował. Musiał spędzić zbyt wiele czasu w samotności, goniąc własne ambicje i cele, więc czy może być tak że rzeczywistość w międzyczasie go wyprzedziła? Potrząsnął głową. Te wszystkie domysły niczego mu nie ułatwiały, a jedynie jeszcze bardziej mąciły osąd. Co też się z nim działo? Nie mógł się pozbierać, nie myślał nawet jasno. I nie wiedział już nawet czy winą za to należałoby obarczyć niezwyczajną sytuację w jakiej się znajdował czy też może raczej zaniechanie przyjęcia stosownej dawki narkotyku? Być może, mimo wszystko, to był zły pomysł. Zapomniał jak bardzo może to na niego wpłynąć gdy głód szarpie wnętrznościami i uderza falami skronie.
    Z pewnością potrzebował snu, może jakiegoś posiłku (kiedy jadł ostatnio?) i dostatecznie dużo czasu w samotności by móc wszystkie myśli i wnioski pozbierać do kupy. Nie potrafił tego robić przy kimś, nie w danej chwili. A jednak musiał. Przecież jej nie zostawi, niezależnie od tego czy nie może tego zrobić, czy też nie chce.
    Przyglądał się twarzy Giselle, gdy mówiła. Słuchał jej uważnie, jednak jako wzrokowiec łowił głównie każde drgnięcie powieki czy kącika ust. Wyglądało na to że oboje byli w podobnie opłakanym stanie. Tylko że on z cała pewnością mógłby sobie z tym sam poradzić. Mógłby się upić, naćpać a potem pracować kilka dni bez przerwy. No właśnie, tylko czy świadomość tego nie powinna go naprowadzić na cokolwiek odmienny wniosek? Z pewnym zdumieniem uświadomił sobie że oto sam przyjmuje do wiadomości fakty o których wszak wiedział już od dawna, a tylko odpychał je od siebie. To go głównie dziwiło. Do tej pory nigdy nie podejrzewałby siebie o coś takiego. To było tak jakby nagle ocknął się z jakiejś wizji czy snu. Czyżby już postradał zmysły? Nie wiedząc jak poradzić sobie i co odpowiedzieć na chwile znowu odwrócił się do blatu. Musiał przez chwilę jej nie widzieć by móc choć trochę zebrać myśli. Nie dane mu jednak było. Drgnął gwałtownie gdy przylgnęła do jego pleców. Na chwilę jego oczy zasnuł inny obraz, ulotne i mętne wspomnienie. Biblioteka, kurz wirujący w snopie światła wpadającego przez okno. Było południe. Na wytartej okładce zbioru poezji Goethego stała filiżanka po kawie. Ona przypadła do niego tak jak teraz. Odetchnął bezdźwięcznie. A może sam to sobie wymyślił? Po chwili uniósł zdrowa dłoń i delikatnie dotknął jej dłoni, musnął opuszkami drobne paluszki. Wyobraził sobie jak wspaniale byłoby chwycić ją, przyszpilając do blatu skraść gwałtowny i głodny pocałunek, a potem...
    Musiał się odsunąć. Wyplątał się więc z jej objęć i jak oparzony odskoczył na bezpieczną odległość wbijając w nią spojrzenie szeroko otwartych oczu. Jej słowa huczały mu w głowie. Wiedział. Przecież wiedział, zawsze. I gdyby chodziło o niego to niech to diabli! Wszak i tak już był przeklęty, nie było takich praw boskich i ludzkich przeciwko którym by nie wystąpił i takiej prawdy której nie zanegował! A jednak - uświadomił to sobie - utracił komfort samolubnego decydowania jedynie o sobie. Nie, on już nie istniał w oderwaniu od kogokolwiek, teraz byli ze sobą związani. Wiedział to dobrze. Więzy krwi nigdy się nie kończą. A teraz nareszcie wszystko zostało powiedziane. Nie będzie kompromisu, nie mogło być, a tym szczerym wyznaniem Giselle przekreśliła wszelkie szanse na chociażby odwleczenie decyzji. Musiał więc zdecydować. Ma ratować jej serce czy też duszę?
    W końcu podszedł do niej. Ujął obie jej dłonie i schylił się tak by na równym poziomie spojrzeć jej w twarz.
    - Nie. - Powiedział łagodnie i lekko się uśmiechnął, tym jednym słowem rozgrzeszając ją ze wszystkiego. Pogładził kciukiem miękką skórę na jej dłoni i jeszcze raz zajrzał jej w oczy. Nie wiedział. Nie wiedział tak naprawdę, był wobec tej sytuacji tak samo bezradny jak ona. Widząc jednak jak bardzo jest zagubiona i rozbita nie mógł jej tego powiedzieć. Wątpliwości zostawiał dla siebie, odpowiedzialność również. Jeśli trzeba będzie weźmie na siebie całe to brzemię i... Będzie ją chronić. Zawsze.
    - Ale, Giselle, zastanów się dobrze. Czy jesteś najzupełniej pewna że tego chcesz? Nieodwołalnie? - Pytał, musiał zapytać, upewnić się ostatecznie, bowiem jeśli był czegoś pewien to tego, że więcej jej nie wypuści.
    Huczało mu w głowie. Czy ona w ogóle wiedziała co robi? Z pewnością nie. On sam nie wiedział co było właściwe ale jedno stało się pewnie - nie mógł się teraz już cofnąć, nie mógł niczym wyłgać ani zasłonić dystansem, konwenansami, tradycją, protekcją czy czymkolwiek innym. Patrzył jej w oczy jak tuż przed skokiem do głębokiej wody, nie będąc pewnym, czy aby nie przyjdzie mu się w niej utopić. A jednocześnie w jakiś sposób żywił dojmującą, choć nieuświadomioną do końca wdzięczność wobec nieuchronności tej chwili, która nie pozostawiła mu szansy na powrót. I chyba pierwszy raz w życiu jego własne oczy nie stanowiły czegoś na kształt luster, wręcz przeciwnie, tętniły wręcz emocją.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 23 Maj 2012, 10:08   

    Drobna blondynka przyglądała się lękliwie górującej nad nią postaci. Nagle dotarło do niej, zupełnie niespodziewanie, o ile wyższy i bez wątpienia silniejszy od niej był Vamoose. Z pewnością, gdyby tylko chciał, mógłby bez trudu pozbawić ją wszystkiego co posiadała. Nie była bowiem wcale zamożna, a dwa największe skarby będące jej chlubą znajdowały się teraz na łasce i nie łasce kogoś, kto być może za chwilę wpadnie w wielki gniew. Nie widziała nigdy by Faust poddawał się emocjom. Był raczej chłodnym, wyrachowanym typem, mającym zawsze wszystko pod kontrolą. Mając jednak na uwadze jego zamiłowanie do tradycji, nie miała pojęcia jakiej reakcji spodziewać się po takim wyznaniu. Niemniej, mimo tych wszystkich wątpliwości, obawy będące przyczyną drżenia niemal całego jej ciała, w cale nie były związane z lękiem przed utratą życia, czy nawet urody. W tej chwili, w najmniejszym nawet stopniu nie obawiała się fizycznej furii brata, która mogła przecież spaść na nią z wielką mocą. Niczym gwałtowny sztorm miotający rybacką łódeczką, Kalkstein byłby teraz w stanie zmieść ją z powierzchni ziemi i pochować pamięć o grzechu na dnie świadomości. Nikt by się o tym nie dowiedział. Nikt by go o nic nie oskarżał, ani nie wymagał wyjaśnień. Była przecież potępiona i co do tego nie miała już żadnych wątpliwości. Dlaczego więc, dużo bardziej bała się samego aktu odtrącenia? Odrazy, która równie dobrze mogła zwieńczyć za chwilę jego oblicze? Była pewna, że gdyby tylko spostrzegła jak wąskie wargi wykrzywiają się w tak znamiennym grymasie, padłaby na kolana i błagała o wściekłość.
    Gdy więc mężczyzna, który wbrew wszelkim prawom stał się dla niej tak istotny wymknął się z objęć by złapać oddech, poczuła jak serce staje jej w piersi. Nie wiedziała jak długo trwała w tej ołowianej ciszy. Jak długo czuła się wgniatana w podłoże brakiem jakiegokolwiek odzewu. Gdy powoli zwrócił się ku niej pośpiesznie wbiła wzrok w posadzkę, bojąc się tego co zobaczy. Zacisnęła powieki i czekała, nie będąc już pewna, czy to ona drży, czy ziemia powoli poddaje się wstrząsom, przytłoczona tym wielkim dramatem. Chociaż nie. W kosmicznej skali, cała ta scenka nie miała najmniejszego znaczenia. Była żałosna i śmieszna, a jednak w świecie jednej obłąkanej dziewczyny mogła zadecydować o nadchodzącej apokalipsie. Krótki osąd wydał jej się przez chwilę nierealny. Podniosła na niego pytające spojrzenie, tak jakby prosiła o powtórzenie, krótkiej frazy. Rozgrzeszenie nie trwało nawet ułamka sekundy i było zapewne nieistotne w oczach wszelkich bytów niebieskich, niemniej dla skrzydlatej laleczki, było jedynym o jakimkolwiek znaczeniu.
    -Nie-powtórzyła szeptem i zasłoniła usta, tłumiąc salwę śmiechu, który z pewnością nie prezentowałby się najlepiej w kontraście z łzami wielkimi jak grochy, spływającymi po jej policzkach powoli i nostalgicznie, w pogardzie mając wszelki pośpiech.
    -Nie bądź głupi Vamoose-odpowiedziała, gdy w końcu przypomniała sobie jak korzysta się ze strun głosowych i jak formuje słowa. Różowe wargi poruszały się jednak niepewnie i wciąż drżały lekko więc znów zasłoniła usta jakby miało jej to pomóc w odzyskaniu władzy nad ciałem.
    -Oczywiście, że nie jestem pewna. Jak mogę być pewna. Przecież to największy paradoks... Najważniejsze decyzje podejmuje się nie mając żadnej pewności tego co będzie dalej. Niemniej straciłam już wszelkie złudzenia. Szczerze mówiąc nie wierzę w jakąkolwiek kontrolę. A jeśli nawet ktoś trzyma stery mojego życia to na pewno nie jestem to ja więc w ostatecznym rozrachunku, jakie to ma tak naprawdę znaczenie co powiem? Czy gdybym powiedziała, że nie mam pewności, że jednak Cię nie chcę. Odszedłbyś tak po prostu? Tylko dlatego, że mnie kochasz? Wątpię. Oboje wiemy, że cechą, która zawsze nas łączyła jest egoizm. Z resztą, sądzę, że to byłoby za mało by zbawić którekolwiek z nas.-potok słów wylał się z niej i sama była tym chyba zaskoczona, bo gdy skończyła ów wywód. Raz jeszcze przysunęła dłoń do ust. Jej skulona postawa wyraźnie potwierdzała jej słowa. Nie miała żadnej pewności i w tej chwili wyglądała tak, jakby sama nie wiedziała, czy pragnie rzucić mu się w objęcia, czy uciec jak najdalej od niego i nigdy go nie widzieć.
    -Nie jestem pewna kiedy oszalałam...-wyszeptała do wnętrza swej dłoni, czyniąc ze słów niemal niemożliwy do rozszyfrowania bełkot syknięć i świstów. Odwróciła się na pięcie i powędrowała do sypialni gdzie padła na łóżko, wbiła wzrok w sufit i czekała, fizycznie odczuwając jedynie ostry, palący ból w dole żołądka, rozlewający się aż na jej uda i powoli postępujący ku górnym partiom ciała. Zupełnie tak jakby za chwilę cała miała spłonąć, niepewna, czy tak to właśnie jest, gdy się czegoś wstydzimy... Tak naprawdę.
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,18 sekundy. Zapytań do SQL: 9