Imię:
Kejko, to jedyne imię, jakim dysponuję. Mojej matce zawsze bardzo podobało się to miano, opowiadała mi nawet o jego znaczeniu. Niestety czas zatarł tę wiedzę, której nie udało mi się odnaleźć już nigdzie indziej. Nawet wertowanie starych ksiąg okazało się fiaskiem.
Nazwisko:
Hanari. Nazwisko, które noszę nie cieszy się szczególnym rozgłosem. Wyjątek od tego stanowi jednak muzyczna arena. Moi rodzice zasłynęli, jako wyjątkowo zdolny duet muzyczny. Być może i mnie samej kiedyś uda się rozsławić nazwisko Hanari… Czas pokaże.
Pseudonim:
Kołysanka właśnie taki pseudonim otrzymałam, gdy przebudziła się we mnie jedna z moich mocy. Za sprawą pięknych i kojących melodii mogłam wysłać otaczające mnie istoty wprost w ramiona Morfeusza, tak jak uczynić potrafi słodka kołysanka.
Wiek:
Skończyłam już
23 lat. To naprawdę niezłe osiągnięcie dla kogoś prześladowanego przez fatum.
Rasa:
Raczej ciężko oczekiwać, aby ze związku dwójki dachowców na świat przyszedł, kto inny niż
dachowiec, prawda? Jestem dumną przedstawicielką tejże właśnie rasy.
Ranga:
Co gra mi w sercu? Kiedyś byłam zbyt zagubiona, aby móc odpowiedzieć sobie na to pytanie. Dopiero minione lata dały mi jasny przekaz. Cechy, które coraz silniej się we mnie krystalizowały, decyzje, które podejmowałam…dostarczyły mi odpowiedzi. Melodia mego serca to lwi zew. I to właśnie ów zew nie pozwala mi na pozostanie obojętną wobec cudzych krzywd. I choć jestem dachowcem to o
Lwim Sercu.
Miejsce zamieszkania:
Śmiało mogę nazwać się dzieckiem dwóch światów. Choć Kraina Luster jest mą ojczyzną, to również Świat Ludzi nigdy nie był mi obojętny. Sporą część mego żywota dzieliłam między oba te wymiary.
Jednak mój rodziny dom znajduje się w
Krainie Luster i ostatecznie to ona zyskuje miano mego azylu. Zamieszkuję dom, który odziedziczyłam po rodzicach. Wiekowy budynek jest dla mnie nie tylko schronieniem, ale i skarbnicą cennych wspomnień.
Moce:
Zaczarowana kołysanka – Dzięki tej mocy jestem w stanie sprowadzić sen na otaczające mnie istoty. Delikatna i kojąca melodia kołysanki, gdy tylko dotrze do czyiś uszu, wówczas przeprawia go o nienaturalnie silną senność, której efektem jest w końcu bliskie spotkanie z Morfeuszem. Swą zaczarowaną kołysankę rozsiewam? Zwykle za pomocą fletu, na którym grę opanowałam do perfekcji. Jednak, jeśli nie mam pod ręką swego instrumentu, to nie pozostaję bezradną, senną melodię mogę zanucić a niekiedy i wymruczeć.
Czas działania: 3 posty
Czas odpoczynku: 3 posty
Drapieżny zew – Czasem słyszy się pogłoski o tym, że zdolności magiczne niekiedy posiadają swój ukryty potencjał, o którym ich posiadacz może dowiedzieć się różnym momencie swojego życia. Prawdę powiedziawszy, raczej nie dowierzałam w coś takiego. Mojego zdziwienie, kiedy dowiedziałam się, że właśnie w mojej mocy skrywa się taki ukryty potencjał, było ogromne. Moja moc przemiany od zawsze była dla mnie czymś naturalnym, pozwalałam mi na przybranie postaci niewielkiego domowego kota. Przekonałam się jednak, że to nie jedyna forma, w jaką mogę się przemienić. Jestem w stanie zmienić się również w dużo większą wersję dzikiego kota. Wówczas przybieram postać
pantery. W obu tych wersjach posiadam jednolicie czarne gęste i lśniące futro oraz neonowo niebieskie oczy. W zależności od przybranej formy dysponuję wówczas możliwościami fizycznymi właściwymi dla danego ciała, jednak pod każdą z postaci posiadam zdolność porozumiewania się ludzką mową.
Czas działania: 5 postów
Czas odpoczynku: 3 posty
Pole ochronne (moc rangowa) – Tą moc odkryłam stosunkowo niedawno, jej aktywacja była czymś bardziej instynktownym niż planowanym. Nie trwało jednak długo, nim nauczyłam się świadomie kontrolować swą nową zdolność. Jestem w stanie roztoczyć wokół siebie pole ochronne, które blokuje ataki magiczne. Nauczyłam się rozszerzać tę niezwykłą ochronę, dzięki czemu mogę zapewnić bezpieczeństwo również innej osobie. Niestety mimo usilnych starań nie udało mi się objąć tą mocą większej ilości osób, mogę osłonić siebie i jedną dodatkową istotę. Ale to i tak już dużo, czyż nie? W chwili aktywacji mocy wokół mnie roztacza się półprzeźroczysta kopuła, pobłyskująca neonowo niebieskim blaskiem, wygląda to całkiem zjawiskowo. (
Zbliżony wygląd pola ochronnego Kejko)
Czas działania: 2 posty
Czas odpoczynku: 3 posty
Umiejętności:
Walka bronią białą – Czasem dobre chęci albo ostre pazury to za mało, kiedy żyje się w świecie, który potrafi zaskakiwać i to nie zawsze w miły sposób… Mój ojciec wiedział o tym doskonale, dlatego w sekrecie przed mamą uczył mnie walki bronią białą. Wówczas mój niezastąpiony oręż stanowiły dwa długie sztylety. To ojciec wpoił mi niezbędne podstawy, jednak swoje umiejętności doszlifowałam dopiero po latach. Udało mi się być świadkiem pokazu niezwykłych umiejętności pewnej Marionetki. Finezja jej ruchów, świst ostrzy tnących powietrze… zostałam oczarowana, moja determinacja i widoczna gołym okiem fascynacja sprawiły, że Marionetka podzieliła się ze mną swymi umiejętnościami i wiedzą. Wszystko zaczęło się od wybrania dla mnie odpowiedniej broni, a nią okazały się dwa półdługie bliźniacze miecze. Odpowiedni warsztat w połączeniu z moją kocią zwinnością stworzył niezwykle zgrany duet. Mimo wszystko tego rodzaju formę obrony zawsze uważam za ostateczność. Po ostrze sięgam z chęcią jedynie podczas treningów.
Muzyka w sercu gra – Od kiedy sięgam pamięcią, muzyka była nieodłączną częścią mojego życia, a nawet przyczyniła się do mojego przyjścia na świat, bowiem rodzice poznali się właśnie podczas koncertu. Talent muzyczny również został mi zapisany w genach, tak po prostu być musiało, bo zarówno matka, jak i ojciec zdradzali swoje szczególne uzdolnienia w tej dziedzinie, niegdyś ich muzyczny duet był bardzo znany w Krainie Luster. Lubiłam i nadal lubię śpiewać czy nucić jednak to nie własny głos wybrałam za swój instrument. Flet, od pierwszych prób gry na nim wiedziałam, że jest to właśnie instrument dla mnie. Mój muzyczny artefakt, klucz do muzyki, na którym grę opanowałam do perfekcji. Uwielbiam chwile samotności, kiedy mogę zająć się komponowaniem nowych czarownych melodii.
Zaklęty schowek (zaklęcie) – Świat magii zapisanej w starych księgach poznałam niespodziewanie i właściwie dzięki szczęśliwemu trafu. Pewien lunatyk postanowił podzielić się ze mną skrawkiem swej magicznej wiedzy. Zaklęcie, jakie dla mnie wybrał, wiązało się z mocą ukrytą w symbolach i aby móc z tejże magicznej mocy korzystać trzeba było z takim symbolem się powiązać. Symbol zwykle umieszcza się na środku klatce piersiowej, w wypadku płci pięknej, nad lub pod piersiami. Ja zdecydowałam się na ten drugi wariant.
Ale jakie działanie właściwie ma to zaklęcie? Jego potoczna nazwa to „Zaklęty schowek” i już to nieco zdradza. Właściwie działanie zaklęcia daje niewielki ułamek możliwości, którymi dysponuje bezdenna sakwa czy też kapelusz Kapelusznika. Zaklęcie pozwala na pieczętowanie/ przechowywanie przedmiotów i to właśnie w symbolu magicznym umieszczonym na swoim ciele. Zaklęcie ma jednak sporo ograniczeń. Przedmioty nie mogą być duże, zapieczętowanie czegoś wielkości dajmy na to, szafy jest niewykonalne. Również waga przedmiotów stanowi ograniczenie, ponieważ nie może ona przekroczyć maksymalnie 30 kg. Zaklęcie nie pozwala na przechowywanie żadnych istot żywych. Aby przechować coś w symbolu, dany przedmiot należy do niego przytknąć, natomiast, aby ów przedmiot móc wydobyć wystarczy przywołać jego obraz w myśli, po czym przyłożyć dłoń do symbolu. (wygląd symbolu)
**Umiejętność z nagrody w postaci Kamienia Dusz zdobyta za event Bestialski Pościg **
Sztuka przemieszczania się /Parkour (Kamień Dusz umieszczony w pasku)– Koty z natury odznaczają się niezwykłą zwinnością, jednak dzięki magicznemu artefaktowi udało mi się pójść o krok dalej. Kamień Dusz pozwolił mi na pozyskanie zdolności, którą można określić, jako sztuka przemieszczania się czy też bardziej wedle ludzkiego nazewnictwa Parkour. Z niesamowitą zwinnością i wyczuciem równowagi potrafię nie tylko pokonywać, ale i wykorzystywać elementy swego otoczenia, tak by, jak najefektywniej dostać się tam gdzie chcę. Taka forma ruchu, niekiedy nawet wzbogacana o miłe dla oka akrobacje dostarcza mi wiele przyjemności i jest w stanie rozbudzić pokłady wewnętrznej energii.
Charakter:
Jestem czarnym kotem, który o ironio często sam na siebie sprowadza pecha…, lecz mimo to pozostaję optymistką, która stara się widzieć świat w kolorowych barwach. Nie lubię konfliktów i staram się ich unikać, choć nie zawsze jest to możliwe. Zwłaszcza kiedy upór to jedna z Twoich dominujących cech. Czasem jest to zaleta jednak równie często objawie się też, jako wada. Wszystko zależy od okoliczności. Jeśli na czymś mi zależy, to potrafię o to walczyć, nawet jeśli szanse na wybraną byłby nikłe to i tak dam z siebie wszystko. Nie lubię ograniczeń ani podporządkowywania się komuś. Cenię sobie niezależność, bo przecież wiadomo, że koty lubią chodzić własnymi ścieżkami. Często potrzebuję dla siebie chwili samotności, aby móc zapanować nad gonitwą myśli albo po prostu uciąć sobie małą drzemkę. Jednak w ostatecznym rozrachunku uważam się za całkiem towarzyską istotę, no może nie przepadam za tłumem i nadmiernym hałasem… jednak w mniejszym gronie osób czuję się całkiem swobodnie. Nie staram się być w centrum uwagi, znacznie bardziej odpowiada mi rola obserwatorki. Lubię przyglądać się istotom żyjącym wokół mnie, nasłuchiwać ich rozmów i rozpoznawać emocje, jakie malują się w ich oczach. Taka właśnie obserwacja dostarcza mi nie tylko wiedzy, ale i rozrywki. Jeśli jest się dostatecznie uważnym i umie się „czytać między wierszami” można poznać naprawdę niesamowite historie.
Wspominałam o pechu… jednak innym wytłumaczeniem tego, że często pakuję się w kłopoty, jest moja ciekawość oraz chęć pomocy innym. Koty z natury są ciekawskie, a ja zdecydowanie nie jestem tu wyjątkiem, ba ciekawość często mnie ponosi i to poza granice, w których króluje rozsądek. Całe szczęście, gdy zawodzi rozsądek, pozostają jeszcze intuicja i instynkt, bez nich zapewne mój żywot dobiegłby końca już dawno temu. Doświadczenie nauczyło mnie, że warto podejmować ryzyko, jeśli można komuś dzięki temu pomóc. Życie to cenny dar, który należy szanować i chronić, zarówno własne, jak i cudze. Pozbawienie kogoś prawa do egzystencji jest dla mnie ostatecznością, która zawsze niesie obawy i żal. Uważam, że każdy ma prawo do popełniania błędów, ważne jednak, aby umieć się potem podnieść. „Upadamy, aby nauczyć się wstawać…” Ta maksyma wyryła się w mojej pamięci już dawno temu. Wierzę w drugą szansę i sądzę, że każdy na nią zasługuje. Prawdopodobnie to przekonanie wynika również z mojej opiekuńczości, nie waham się, aby wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń.
Zdarza się, że dzika cześć mojej natury bierze nade mną górę, co zwykle przejawia się w dość emocjonalnych kocich reakcjach… Dość łatwo rozszyfrować miotające mną emocje, dużą podpowiedź stanowią choćby ruchy ogona czy kocich uszu. Zawsze staram się być taktowna, bardzo cenię sobie tolerancję. Jestem cierpliwa i nie przepadam za zbędnym pośpiechem, czasem należy po prostu poczekać, zamiast gonić za czymś bez sensu. Jestem dobrym słuchaczem, zawsze staram się poświecić potencjalnemu rozmówcy odpowiedni zasób swej uwagi, niezależnie od tego, czym postanowi mnie uraczyć. Dużą rolę w moim życiu odgrywa również zabawa! Poczucie humoru to świetna rzecz i byłoby wspaniale, gdyby każdy nim dysponował, poziom mojego własnego oceniam na całkiem wysoki. Lubię się droczyć, pozaczepiać i ponękać kogoś od czasu do czasu. Bo nie ma przecież nic złego w odrobinie humoru, prawda?
Wygląd zewnętrzny:
Skończyłam już 23 wiosen, choć niektórzy uważają, że wyglądam na nieco mniej. Mierzę jakieś 170 cm wzrostu, ważę około 55 kilogramów. Mam ładną i zgrabną sylwetkę, którą zawdzięczam ćwiczeniom oraz dobrym genom. Nie mogę też narzekać na zaniedbanie ze strony matki natury, ponieważ mojej figurze zdecydowanie nie brak kobiecego wdzięku.
Mam delikatną jasną cerę, która kontrastuje z czarnymi jak noc długimi włosami, które sięgają mi niemal do pasa. Zaryzykowałam w kwestii fryzury i zaszalałam z cieniowaniem, dzięki czemu moja „grzywa” zyskała na puszystości. Włosy zwykle noszę rozpuszczone, czasem spinam je w luźny kok lub warkocz.
Mam delikatne rysy twarzy, która jednak posiada również swój drapieżny wydźwięk. To właśnie połączenie sprawia, że można ją uznać za całkiem atrakcyjną i cieszącą oko. A skoro o oczach mowa to właśnie ów zwierciadła duszy uważam za swój największy atut. Jestem posiadaczką pięknych oczu o neonowo niebieskich tęczówkach. Czarne źrenice mogą przyjąć kształt małych perełek lub cienkich drapieżnych kresek a tym samy zdradzają moją kocią naturę. Nie raz zdążyłam już usłyszeć, że mam hipnotyzujące spojrzenie, którego moc niewątpliwie wzmacnia wachlarz gęstych i długich czarnych rzęs.
Jako dachowiec mogę również pochwalić się posiadaniem kocich atrybutów, których lista nie kończy się wyłącznie na oczach. Trudno przeoczyć dodatki w postaci kocich uszu oraz długiego ogona, które pokrywa gęste i niezwykle przyjemne w dotyku czarne futro. Poza tym zew drapieżności odbił się również na moim uzębieniu, ponieważ moje kły są zaostrzone, choć oczywiście daleko im do tych, którym mógłby się popisać pierwszy lepszy krwiopijca. Sprawa wygląda podobnie również w przypadku pazurków.
Jeśli chodzi o moją garderobę, to można zauważyć, że łączy ona w sobie styl Krainy Luster z tym preferowanym w Ludzkim Świecie. Lubię ubrania, które podkreślają atuty sylwetki, a jednocześnie nie krępują ruchów. Lubię eksperymentować z zawartością swojej szafy i uważam, że wychodzi mi to całkiem nieźle. Nie mam problemu z tym, aby należycie dobrać swoje kreacje do odpowiedniej okazji. Kolorami dominującymi w moim ubiorze są przede wszystkim czerń, granat, szarości, biel oraz intensywny błękit. Od kilku lat mam słabość do skórzanych dodatków.
Historia:
Moje dzieciństwo było szczęśliwe, miałam to, o czym wielu może jedynie pomarzyć. Własny dom, w którym zawsze grała muzyka i czuć było miłość. Oczywiście świat nie jest idealny, to też nawet w takich warunkach nie dało się uniknąć pewnych „zgrzytów”. Ale jak miałoby do nich nie dochodzić, kiedy to pod jednym dachem żyły wspólnie cztery dachowce. Ja, moja starsza siostra Miko oraz nasi rodzice Ineri i Minest, czyli cała szczęśliwa rodzina Hanari.
Poglądy na wychowanie, jakimi kierowali się rodzice, często różniły się od siebie. Zwykle tego typu spory wygrywała matka, pozornie, ponieważ tata i tak wprowadzał swe pomysły w życie, przy czym liczył wówczas na naszą dyskrecję. Jednym z tego typu sporów było właśnie nauczenie nas walki, czemu mama była absolutnie przeciwna, z kolei tata uważał to konieczność. W tamtym czasie bardzo często udawaliśmy się w wycieczki poza dom i poza czujny wzrok mamy… Treningi z ojcem bynajmniej nie należały do lekkich, jednak przynosiły owocne wyniki.
Jedną z większych afer, które pamiętam jeszcze ze swych dziecięcych lat była ucieczka z domu mojej starszej siostry. Miko, zakochała się w człowieku i uciekła wówczas do ludzkiego świata, gdzie zamieszkała wraz z wybrankiem swego serca. Rodzice przez długi czas byli na nią wściekli i nie mogli zaakceptować tego „niedorzecznego” ich zdaniem związku. Upłynęło sporo czasu, nim przekonali się do lubego mej siostry a przy tym również i do ludzkiego świata.
Niestety scenariusze pisane przez życie bywają również okrutne. Niedługo po tym, jak ucichł rodzinny konflikt, doszło do tragedii. Miałam wtedy jakieś czternaście lat, byłam chora to też, zamiast uczestniczyć w recitalu swoich rodziców. Musiałam czekać w domu na ich powrót, licząc na szczegółowe zrelacjonowanie uroczystości. Zapadł zmrok, a ich dalej nie było, na krótko przed wybiciem północy w moim domu pojawił się za to Airanen. Zwariowany i niezwykle życzliwy Kapelusznik od wielu lat był bliskim przyjacielem naszej rodziny, dla mnie i siostry był po prostu dobrym wujkiem. Tej nocy wiedziałam, że stało się coś strasznego, ponieważ pierwszy raz w życiu na twarzy Kapelusznika dostrzegłam czystą rozpacz. Airanen przekazał mi najgorszą z możliwych wieści… moi rodzice zginęli. Dopiero po latach dowiedziałam się o tym, że ich śmierć nie była zwykłym wypadkiem…
Po tej tragedii pod swoją opiekę zabrała mnie Miko. Razem z nią i jej narzeczonym Lucasem zamieszkałam w ludzkim świecie w mieście o dźwięcznej nazwie Glassville. Szybko nauczyłam się życia wśród ludzi i ukrywania swojej prawdziwej natury. Z biegiem lat wzmagała się we mnie tęsknota za prawdziwym domem, za Krainą Luster. Mimo iż siostra nie była zachwycona tym pomysłem, to ja zdecydowała się powrócić do naszego rodzinnego domu. Powrót wiązał się jednak ze zmierzeniem się ze wspomnieniami i jak się okazało remontem. Musiałam nauczyć się jak radzić sobie w pojedynkę, pieniące, co prawda nie były problemem… rodzice byli zapobiegawczy i dbali o przyszłość dla swych pociech. Oszczędności, które zgromadzili, ułatwiły mi znacznie ten nowy start. Cierpiałam jednak na nadmiar czasu, a kiedy nie wie się co ze sobą zrobić, wówczas w głowie pojawiają się różne dziwne pomysły…
Moje swawole i wędrówki po Krainie Luster stały się rutyną. Dając się porwać młodzieńczej ciekawości, niejednokrotnie wpakowałam się w kłopoty i sama nie wiem, jakim cudem po tym wszystkim nadal żyję. Podróże i szukanie coraz to nowszych wyzwań stało się niemal uzależnieniem. Nikt nie jest jednak w stanie przekonać mnie, że nie warto podejmować ryzyka, a to, dlatego że podczas swych „wycieczek” poza kłopotami natrafiałam również na istoty, które stale będę nosić w pamięci. Przez te lata nauczyłam się bardzo wiele, lawirując nieustanie między Krainą Luster, ale i Ludzkim Światem, bo w końcu niepowiedziane, że i w tym drugim nie czeka jakaś nowa przygoda…albo osoba. Czasem tak wiele można wynieść z na pozór przypadkowego spotkania.
Nie żałuję żadnej ze swoich wypraw, mimo iż podczas wielu dosłownie otarłam się o śmierć. Bycie częścią niezwykłej historii jest tego warte.
Dopiero jedna z moich ostatnich przygód uświadomiła mi, z jakim ryzykiem się borykam. Gdyby nie pomoc i opieka pewnego Lunatyka byłabym już martwa, a co gorsza ofiarą mojej głupoty stałaby się również istota bliska memu sercu. Czekała mnie swego rodzaju rehabilitacja, podczas której byłam odcięta od świata zewnętrznego. Wysoka wieża ukryta gdzieś w Kryształowym Pustkowi stała się czymś na podobne sanktuarium. Miałam czas na przemyślenia, po którym przyszedł również czas na naukę. Do dziś zastanawiam się, co takiego skłoniło mojego wybawcę do tego, by tak bardzo zatroszczyć się o mój los. Czy takie spotkania można uznać jedynie za przypadek? To chyba mogła być tylko wola przeznaczenia, która obsadziła mnie w roli jego uczennicy, a go w roli mego mentora. A może tak to już z magią jest, że każdy czarnoksiężnik w końcu trafia na swojego czarnego kota i nawzajem? Elias zdecydowanie był godny nazwania go Czarnoksiężnikiem, tych ponoć cechuje mądrość i tajemniczość, a te dwie cechy pasowały do lunatyka jak żadne inne. Wytworzyła się, między nami wieź, której nie sposób opisać słowami, a w każdym razie ja tego nie potrafię. Eliasowi zawdzięczałam nie tylko ocalenie życia, to właśnie on pomógł mi w rozwinięciu swoich magicznych talentów. Kto by się spodziewał, że poza przemianą w małą czarną kotkę jestem też zdolna przybrać postać dzikiej i drapieżnej pantery? Ja nie spodziewałam się wcale i może, dlatego nadal trudno mi się oswoić z tą nową możliwością, jaka się dla mnie otworzyła. Jeśli chodziło o naukę, to Diabelski Bibliotekarz był dobrym jednak wymagającym mentorem. Elias postanowił nauczyć mnie jednego z zaklęć, które niegdyś sam opracował. Niestety zaklęcie, które uznał za odpowiednie dla mojej osoby, wcale nie było łatwym. Najtrudniejszym elementem nauki było zaprojektowanie własnego magicznego symbolu. Do dziś przez głowę przewijają mi się wieczory i noce spowite zapachem atramentu oraz szelestem zgniatanych kartek z kolejnym szkicem lądującym w śmietniku. W końcu jednak przyszedł sukces, udało mi się opanować czar, a wkrótce korzystanie z niego stawało się naturalne i nie wymagało ode mnie już takich pokładów koncentracji.
Zbyt długo byłam jednak od zewnętrznego świata, w końcu wieża, która była azylem, zaczynała w mej świadomości stawać się więzieniem. Nie wiedziałam, jak mam się do tego przyznać… całe szczęście nie musiałam, Elias widocznie wyczuwał takie rzeczy. Nadszedł, zatem czas naszej rozłąki, mnie wzywała tęsknota za przygodą, ale również za rodzinnym domem i siostrą, z kolei Elias cóż… jego miejscem na świecie była jego wieża i raczej niespieszno było mu ją opuszczać. Opuszczając wieżę Forets, wiedziałam, że jeśli zdecyduję się na powrót, to będą tu na mnie czekać, miałam jednak nadzieję, że mój nauczyciel tak jak mi to z resztą obiecał, odwiedzi mnie któregoś dnia i to ja będę mogła uraczyć go gościną.
Nadszedł w końcu czas, aby pewien czarny kot znów zaczął chadzać swoimi ścieżkami.