• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Namalowana Pustynia » Wydmy
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 1 Listopad 2011, 17:53   Wydmy

    Pustynia. Na każdej, tak i tutaj, znajdują się usypane z piasku, potężne góry o cienkich, wijących się jak wstążki czubkach. Wiatr co jakiś czas, z wolna przesuwa je, zmieniając ich położenie. Tutaj jednak jest inaczej. Bo poza tym, że nad niebem unoszą się dzieła znanych malarzy, to piaski również kryją tajemnice. Tutejsze wydmy zmieniają się bardzo szybko, a spod piasków wystają dzieła architektoniczne, wspaniałe rzeźby. Można w jednej chwili znaleźć tutaj całą Armię Tyrakotową, po to, by za chwilę upaść na szczyt piramidy Majów. Otoczenie to może być zdradliwe i niebezpieczne.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 5 Listopad 2011, 16:29   

    Stan surowej apatii, jaki nie omieszkał uczepić się natrętnym rzepem pisarzyny wyjątkowo dziś mu doskwierał. Z pewnością wysoce prawdopodobnym stymulantem, wydawała się tu być niedoszła hulanka, na którą w przypływie niepojętej nawet przez niego samego euforii, lekkomyślnie wyraził zgodę. Czart jedynie wiedział, które z drzemiących nad owym chodzącym egzemplarzem chwiejności lich, poprowadziło jego kościste nogi wprost na tą zapomnianą przez wszystkich krainę, o zgrozo, pulsującą od żaru i nie stroniącą od kąsania wyciosanym przez czas piachem, podrażnionych oczu goszczącego tu szaleńca. Wszak nie zdolnym było nazwać go inaczej. Wariat, opętaniec, pomyleniec i kompletnie zbzikowany maniak wszelakiego rodzaju dziwactw... cóż za bies śmiał wyrwać go z bezpiecznych ram własnego pustkowia, jego jak najbardziej prywatnej i uparcie chronionej samotni, rzucając go wprost w objęcia buchającej skwarem połaci czarciej ziemi. Szaleniec, który odważyłby mu się towarzyszyć, prędko uznałby go za zagubionego dziwaka, tudzież bardziej prawdopodobnie, za krążącego tu w namyśle zbira, o czym świadczyły jawne dowody jego domniemanej zbrodni w postaci uroczo rozkraczonych w kuszącej abstrakcji plam szkarłatu, rozsypanych po jego marynarce równie perfidnie, jak i też omieszkały zostać mu zadane przez pewne krnąbrne do szpiku kości dziecię.
    Jego spaceru również nie można było nazwać jako takim. Wałęsał się, wielokrotnie cofając własny krok, brocząc przez fale piachu, co rusz utykając na jedną z nóg, skonfliktowaną z wystającymi krawędziami budowli, rzeźb i innych niefortunnych przedmiotów wyściubiających swoje nosy spod piaskowej kołdry. Może rzeczywiście był zagubiony? Może nawet zgubiony, tym ciągłym poszukiwaniem, diabeł jeden wiedział czego. Własnego ja? Czegoś co utrzymałoby go na tym świecie i nie pozwoliło całkowicie zatracić się w swoich malarycznych wizjach? Podświadomie czuł, iż tego właśnie potrzebował. Natchnienie, coś co stanowiło jego jedyną kotwicę ze światem żywych i nie pozwalało introwertykowi na obrócenie się w proch. I choć sam już prędzej przywodził na myśl zjawę, aniżeli istotę z krwi i kości, instynkt nieustannie nie pozwalał mu na porzucenie swego niemal przyrodzonego celu. Owe archaiczne uzależnienie stanowiło najbardziej żywą część jego ego, pulsującą, tętniącą niepohamowaną nadzieją i ekscytacją. Nonsens, łudzącą przypominający roztaczający się wrzód na zdrowej tkance. Był zakażony. Śmiertelnie zakażony własną ambicją.
    - Głupiec plecący głupstwa... "Lepiej nie wiedzieć nic, niż wiele wiedzieć połowicznie! Lepiej być głupcem na własną rękę, niż mędrcem według cudzego widzimisię!"...
    Rozpoczął zadręczający monolog, lawirując pomiędzy kolejnymi wzniesieniami, co rusz przystając i kopiąc kołtuny piachu, póki starczyło mu sił w lichych kończynach. Gawęda skierowana ku sobie radośnie dudniła, odbijając się jedynie w uszach obcującej tu pustki. Niezrozumiały bełkot, jaki wówczas wydobywał się z pobladłych warg, raniłby uszy każdego śmiałka, który odważyłby się postawić w roli jego słuchacza. Plótł bez większego sensu, wynaturzone słowa kierowane były prędzej w nicość, aniżeli nawet ku sobie samemu, a i ich autor niewiele zdawał się owym niepokojącym faktem przejmować. Nogi stopniowo zatapiały się w gałganach wydm, wtapiały w nie konsekwentnie, coraz dobitniej udowadniając Cyrylowi, jak wielkim chuchrem był i jak mizerne pokłady siły tkwiły w jego szpakowatej posturze.
    - Jest jakiś porządek na świecie tym, jest
    Na każdy wiersz dobry jest zły wiersz
    Na każdych trzech mądrych i głupich jest trzech
    I dobrze to i sprawiedliwie

    Lecz taka zasada jest - głupim nie w smak
    Ci inni wyszydzać ich lubią
    I mówią głupiemu - durak ty, durak
    A głupim jest przykro i głupio

    Więc by się czerwienić nie musiał kto kiep
    By mógł rozpoznawać swój swego
    Każdemu mądremu stempelek na łeb
    Przybiło się razu pewnego ...

    Wił się niczym grzechotnik, rozkopywał istne doły w napotkanych wzniesieniach, klął i pokrzykiwał, użalając się nad swym podłym losem. Czy była to sprawka porzucenia go przez Adrien? Być może. W końcu jak śmiała, ta frywolna kokota, tak go porzucić?! Pozostawić go po drodze, a uprzednio zwodzić i ciągać za nos?! Syknął przeraźliwie, cofając własny krok w bok, zataczając się pod wpływem własnego ciężaru ciała, uginając się pod nim niczym prawdziwa tyczka. Był rozpalony, nie tyle panującym tu upałem, ile własnym rozgoryczeniem. Począł chybotać, dygotać i drżeć niczym od prawdziwych dreszczy, a następnie padł na kolana i okrył piaskową sztalugę własnym licem, czując tabun drobnych ziarenek we włosach, na policzkach i pomiędzy brwiami, kąśliwe cząstki na rzęsach i wargach, wżynające się w każde załamanie, każdą szczelinę jego twarzy.
    Było to czyste, niczym nie zmącone studium tego chodzącego kalejdoskopu, o ile takowe faktycznie mogło mieć miejsce i o zgrozo, upersonifikować się w postać odstawiającego pokaz dziwacznych natręctw w samym sercu pustyni jegomościa.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 5 Listopad 2011, 17:40   

    Stan w jaki popadła Giselle po spotkaniu z Tykiem był wręcz odwrotny do tego, który zawładnął ciałem i duszą nieszczęsnego, obłąkanego pisarza. Dziewczyna gnała przed siebie niczym wiatr, niepewna już czy skrzydła pomagały jej unosić się nad ziemią, czy może po prostu biegła przed siebie w takim pędzie, że obrazy mianych ulic, krzewów, postaci i zwierząt zlewały się wszystkie w wielobarwną paletę, z której jednak nie sposób było czarną kreską wyodrębnić jakieś charakterystyczne kształty. Pędziła bez celu, w wyrazie niekończącego się niezdecydowania. Bo choć podjęła rzekomo decyzję o przebaczeniu swojemu bratu, to mimo szczerych ponoć chęci nie mogła trafić do domu. Wiedziała jak dojść do magicznego portalu, który przeprowadziłby ją bezpiecznie przez nieznane wymiary i przestrzenie aż do świata, w którym przyszło jej się urodzić i mieszkać. Jednak nie biegła w tamtą stronę. Mimo iż był to z założenia cel jej podróży. Zagubiła się w sobie tak bardzo. Nie potrafiła już znaleźć odpowiedzi na to dlaczego biegła i skąd wzięła się u niej ta dziwna radość. Wiedziała jedynie, że był to efekt nagle pobudzonej świadomości jakiegoś faktu, ale... O co chodziło? Była roztrzepana i nieco może w tej chwili, mogła przypominać obłąkaną. Starannie ułożone włosy dawno już rozwiały długie i zwinne palce wiatru, który poczochrał je jak złośliwe starsze rodzeństwo. Burza blond loków okalała więc jej głowę cokolwiek chaotycznie i gdyby spostrzegła w jakimś lusterku odbicie swojego oblicza prawdopodobnie pobladłaby i być może nawet utraciła kompletnie przytomność, mimo iż w rzeczywistości ten cały zamęt dodawał jej swoistego uroku. Czerwień wykwitła na jej polikach jak dwa dojrzałe pąki róż w wyniku nadmiernego wysiłku mięśnia sercowego, który to pompował krew do jej ciała z prędkością tak dużą, że podczas biegu, oprócz szumu wiatru czuła jedynie donośne łomotanie, dobywające się być może z jej piersi, ale podchodzące aż pod gardło i szumiące w głowie, dźwięczące donośnie w uszach. Zwolniła, gdy zabrakło jej tchu, a w klatce uczuła rwąco-kłujący ból, który spowodował chwilowe ugięcie się kolan. Elle nie należała do osób fizycznie upośledzonych. Co dziennie wykonywała serie ćwiczeń, które utrzymywały jej ciało w dobrym stanie, teraz jednak przeciążyła swój organizm. Z trudem łapała oddech i pragnęła jedynie zwilżyć wargi kroplą jakiegoś napoju. Rozejrzała się więc w poszukiwaniu jakiegoś straganu, zamiast tego jednak napotkała wzrokiem na 'Ślepców' Breugel'a. Pisnęła cicho i cofnęła się o krok do tyłu. Nie znała się na sztuce, ale ten obraz przyprawiał ją o dreszcze. Było w nim coś przerażająco prawdziwego mimo zachwianych proporcji postaci i nieco średniowiecznego sposobu ich ujęcia. Przyglądała się upadającym mężczyznom, którzy maszerowali za sobą bez przewodnika i nie mogła nie odnieść tej wizji do stanu w jakim w swoim odczuciu się zastała. Po raz kolejny trafiła gdzieś na oślep, bez zastanowienia. Czy naprawdę potrzebowała kogoś, kto nieustannie prowadziłby ją za rękę? Westchnęła i przysiadła na rozgrzanym od słońca piasku. Smętnym wzrokiem, ograbionym z wcześniejszej, dziwnej euforii powiodła po opustoszałym krajobrazie. Mogłaby stąd trafić z powrotem. Bo choć łatwo zbłądzić na pustyni, wystarczyło na moment zamknąć oczy, by wysłuchać jej śpiewu... Opowieści. Giselle była zbyt zmęczona, by próbować teraz pokonywać trasę z powrotem do domu. Było jej też gorąco. Zdjęła więc szary sweter, pozostając w samej, pudrowo-różowej sukience na ramiączkach. Patrzyła pusto na linię horyzontu zakreślaną przez pozornie bezkresne fale wydm. Wyobrażała sobie morze i to, że być może pustynia również jest swego rodzaju oceanem? Przymknęła powieki i odchyliła się do tyłu, by opaść miękko na gorący piach. Czekała na wizję, która spłynęła na nią niczym delikatny, cichy śpiew. Widziała przesuwające się wydmy, spod pokrywy których co jakiś czas wyłaniały się wieżyczki katedry Notre Dame, by za chwilę zniknąć, zakryte jednym zdecydowanym podmuchem wiatru. Widziała też mężczyznę, albo... chłopca? Leżał zwrócony twarzą do bezkresnych ton pomarańczowych objęć, jakby całował okrutny żywioł.
    -Zaraz go zasypie-stwierdziła dziewczyna nagle budząc się z letargu. Podniosła się, choć w pierwszych chwilach przemęczone kolana stawiały wyraźny, drżący opór. Ruszyła w stronę, którą wskazało jej wspomnienie, które jak się okazało miało być wspomnieniem zaledwie kilku wcześniejszych chwil. Odruchowo poprawiała po drodze swoje złote pukle. Znalazła w końcu zakopanego w piasku Cyryla. Gorąca kołdra, mieniąca się złociście w promieniach oblewającego ich słońca przykryła już częściowo jego wątłe nogi, a teraz Kalksteinówna była niemal pewna, że ma do czynienia ze zwłokami. Chwilę zajęło jej dojście do wniosku, że wyczuwa obecność jakiejś wątłej aury, która sugerowałaby jednakowo żywotność tego dziwnego jegomościa.
    -Przepraszam?-powiedziała cicho, trącając go delikatnie-To chyba nie jest do końca bezpieczne tak... Leżeć-dodała po chwili. Złapała za włosy i przeciągnęła je do przodu, spuszczając całą kaskadę z lewego ramienia. Klęczała przy chłopcu nieco zatroskana, i nie pewna, czy przypadkiem nie przerywa komuś oryginalnej próby odebrania sobie życia.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 5 Listopad 2011, 21:43   

    Skwierczące w gęstym powietrzu opiłki w sypkiej powodzi penetrowały obecnie jego ramiona, wdzierając się za kotarę flanelu koszuli pisarza, wnikając w niego doszczętnie i z niemałą perfidią, lokując się pomiędzy grubymi włóknami na wieki wieków, niewzruszone i ostałe, zupełnie niczym kamienne sarkofagi zatopione w tutejszych piaskach. Czuł jak kolejne fale gęstego piachu porywane przez drżący wiatr skrupulatnie prószą jego ciało, czyniąc tym samym kruchy sarkofag na wychudzonej sylwetce, chełpliwie wzniesiony na cześć niegdyś goszczącego tu szaleńca. Któż mógł przewidzieć, iż owa wędrówka zostanie ukrócona tak zaskakującym finałem i że lada chwila ów nieszczęśnik, stanie się jednym z ukrytych w piaskach pustyni skarbów. Nie drgał, ni nie odważył się wykonać najdrobniejszego nawet odruchu, uznając za najrozsądniejsze dla tak odrzuconej i zapomnianej przez wsze czorty istoty, oddanie się w niepewne ręce losu. A być może najzwyczajniej uznał za stosowne porzucenie wszelkich nadziei i uczynienie jednej, jedynej rzeczy, która zdolna była korzystnie odbić się na owej pokrętnej krainie i którą on sam był w stanie uczynić? Samobójstwo. W pierwszym odruchu, zdawać by się mogła najbardziej adekwatna forma zakończenia jego żywota, poetycka w stopniu niemal równym, co on sam. Do tego rzecz jasna dochodził nieodłączny tragizm, może nawet zaskoczenie i niejaka konsternacja? Szczęśliwy los samobójców, którzy na wieki zapisali się nie tyle na kartach historii, ile nieznośnym klinem utkwili w pamięci zbulwersowanych i oszołomionych zgrozą istot. Zupełnie niczym błaźni, płatający figle na własnej stypie, kpiąco plujący w twarze żałobników, wyciągniętą w zimnokrwistym grymasie twarzą oznajmujący, iż wygrali. Uparcie kuszący obraz zrodził się pod czerepem posiwiałych kłaków, wpychając swoje natrętne korzenie pomiędzy poszczególne zwoje nerwowe, trującymi wizjami mamiąc turpistyczny umysł dziwaka.
    Być może ów krótki moment, będący swoistym przełomem pokierował nim w sobie znanym kierunku, doprowadzając frustrata do niepodobnych mu samemu poczynań. Choć czy tak oczywistym było, iż ów instynkt desperata zrodził się w nim dopiero w obliczu rychłego zgonu? A może zawsze w nim drzemał, ukryty, zapomniany, pod pozorem samodzielnych działań kierujący każdym aktem motywacji niedoszłego trupa, który w chwili obecnej, uparcie wbijał skryty pod powiekami wzrok w kryjące się pod nimi, piaskowe deskowanie. Może to właśnie on czynił go tym, czym się stał? Skrytym cholerykiem, ostentacyjnym introwertykiem, sycącym się światem zrodzonym przez siebie, chełpiącym własnym, nikomu nie znanym ideałom i arkanom wiedzy równie tajemnej, jaką tylko zdolna była skrywać upierzona siwymi gałganami czaszka. Był starcem w ciele dziecka, hegemonem własnych możliwości, dyktującym im zasady postępowania, był swoją osobistą alfą i omegą i nikt, absolutnie nikt nie byłby zdolny zakłócić całkowitego wyzbycia się ładu i składu w tym karcianym świecie jego umysłu.
    Naturalnym następstwem tak elementarnej wiedzy o panu nieszczęśniku był więc dogłębny brak zaskoczenia w momencie ujrzenia jak najbardziej prywatnej i wielce intymnej chwili jego romansu z ową wydmą, dla której przez jeden, krótki moment, był na wyłączność. Tym mniej szokującym był widok oddającemu się rozkoszy pocałunków pisarzyny, wraz z wtórującą mu, piaskową oblubienicą, która równie chętnie poddawała się naciskowi trupich warg Cyryla, niczym modliszka zatrzymując go w swym zgubnym uścisku.
    Stopniowo oddawał się we władanie majaków, raz za razem nasłuchując swego łomoczącego tętna, łomotu, jaki zdolna była wydawać jedynie dłoń, tępo upuszczona na klawisze fortepianu, a nawet głos... nadmieńmy żeński i równie absurdalny, głos należący do tych świergocących, niejako słowiczych głosów niewieścich, które w licznych poematach wodziły na manowce najzuchwalszych z poetów. Uśmiechnął się skrycie, czując jak odlew grymaszącej twarzy odbija się na połaci piasku. Dopiero wówczas, niczym zbudzona pocałunkiem Śnieżka, poruszył się gwałtownie i uniósł ociężałe ciało, zawieszając je na fundamentach kolan, po czym jak gdyby lunatyk będący nadal w trakcie jednego z niezmiernie pasjonujących snów, spojrzał wprost na kucającą nań kobietę.
    - Ah Śmierci, towarzyszko ma, nareszcie... nareszcie jesteś ze mną!
    Wydukał bez cny logiki, nieracjonalnie i całkowicie arogancko rozpościerając kurzące się od tumanów kurzu, chuderlawe ramiona i absolutnie bezceremonialnie, owijając nimi drobną sylwetkę dziewczęcia. Majaczył. Można było stwierdzić, iż nabawił się nieuchronnego udaru lub też był najzwyczajniejszym pomyleńcem. Prawda jednak, znacznie bardziej imała się drugiego przypuszczenia.
    Umęczoną twarz ulokował na wątłym ramieniu Giselle, uznając je za idealną ostoję dla upstrzonych milionami ziaren lic. Był wniebowzięty. Nie tyle samą świadomością otuchy jaką mu przyniosła, ni w ogóle wiedzy, iż faktycznie stanowiła żywą istotę, ile domysłu, iż najprawdopodobniej była uroczą wersją kostuchy, którą raczył spłatać mu jego impertynencki mózg, odwieczny kompan do zwad i polemiki z własnym ego. Ah, gdyby tylko w drobnej, mizernej nawet części był świadom autentyczności jej ciała, tego, że faktycznie, była tu, tętniąca życiem, prawdziwsza niż mu się wydawało...
    Ponadto warto rozważyć, cóż na tym i innych światach zdolne było łączyć tak odmienne byty? A nawet jeśli, czy ktokolwiek, nawet sam Stwórca obierający sobie najróżniejsze miana w równie barwnych kulturach, byłby w stanie przewidzieć, iż ową niecnotą, cechą, która zdolna była się powielić u nich było zagubienie? Niepewność. Niczym bliźnięta syjamskie własnych obaw. Do skrajności sobie podobni, a jednak tak inni, iż postronna osóbka nie zdolna byłaby odnaleźć w nich drobnych igieł, które tkwiąc w ich sercach czyniły swoimi lustrami. Tego zapewne sami sprawcy nigdy nie odkryją. Choć owa reguła nijak nie trzymała się Cyryla, który lada chwila, rychło moment, sam przekona się, jak wielce prawdziwym i cielistym tylko można być. Siarczysty policzek? A może jakaś nowa sztuczka? Użycie niekonwencjonalnej mocy? Cóż, na to niczego niespodziewający się pisarzyk z pewnością nie był gotowy.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 5 Listopad 2011, 22:26   

    Giselle nie była pewna dlaczego właściwie podążyła za wizją. Przecież nie miała wcale gwarancji, że była ona obrazem świeżym. Równie dobrze, mogła błądzić po pustyni bez końca w poszukiwaniu zakopanego mężczyzny, po to jedynie by odkryć, że obraz który spłynął na jej ciało wraz z gorącymi promieniami słońca i białawymi wiórkami piasku, był jedynie zapisem wydarzenie ubiegłego przeszło setki lat temu, a mężczyzna, którego dostrzegła mógł być zapomniany przez wszystkich z wyjątkiem pamiętliwych ścian piaskowego sarkofagu, który przytuliłby go całą swoją masą, co jakiś czas być może trącając jego bielącym się szkieletem o architektoniczne cuda całego ludzkiego świata? Może po prostu uczuła pod skórą jakiś impuls. Coś co pchnęło ją do działania, wyrwało z okowów rezygnacji i poczucia zagubienia. Czasami nie trzeba mieć pewności, bo wystarczy po prostu nadzieja. No i faktycznie znalazła człowieka pochowanego już niemal w połowie, pokrytego rdzawym popiołem, czekającego z pewnością na zimne objęcie śmierci, która miałaby mu przynieść ulgę. Jednak Giselle wtrąciła się w tę romantyczną scenę niepewna dlaczego właściwie tak postępuje. Każdy miał przecież prawo do śmierci, jedno jedyne, którego nikt mu nie może odebrać. Sama Elle... Nigdy nie rozważała podobnej opcji. Niezależnie od tego jak bardzo była zagubiona, smutna, czy zdesperowana, zawsze ceniła sobie życie. Ta radość istnienia i umiłowanie bytu odbijały się migotliwie w jej jasnych oczach, które nawet w chwilach najgłębszego smutku promieniały niejako tą właśnie namiętną pasją do życia. Dziewczyna znajdowała się już nie raz w trudnych dla siebie sytuacjach, a jednak starannie zawsze zadzierała nos do góry i parła przed siebie, byle dalej. Teraz dopiero czuła, że jej stopy grzęzną w podmokłym gruncie jakim było przywiązanie do Fausta. Nie potrafiła nawet drgnąć naprzód. Najgorsze zaś było ciągłe zastanawianie się nad tym, czy w ogóle powinna. Czy nie powinna cierpliwie czekać, aż stopniowo zimne bagno pokryje jej kolana, uda, brzuch, piersi, po to by pożreć ją całą w cierpliwym i zimnym oczekiwaniu na powrót kogoś, kto mógł się już nigdy nie pojawić. Teraz dopiero dotarły do niej wcześniejsze słowa Tyka. Wcześniej odrzuciła je jako absurdalne, ale... Co jeśli on miał rację? Co jeśli brat faktycznie porzucił ją i odszedł bo była zbyt męcząca, zbyt rozrzutna? Wyobrażała sobie siebie stojącą na brzegu schodów, żegnającą plecy miłości swojego życia. Czy potrafiłaby się podnieść z wiarą, że kolejnego dnia świat będzie lepszy? Mijały dni i miesiące, a ona wciąż budziła się na tych samych schodach, tak samo bezsilna i tak samo zamarła, z wzrokiem wbitym w zatrzaśnięte wrota, czekając aż ujrzy w nich znów ukochane oblicze. Dlaczego ona nie potrafiła po prostu położyć się na piasku i zasnąć? Co więcej, dlaczego nie mogła pozwolić na to komuś innemu? Nie znając przyczyny, która pchała ją do troszczenia się o los nieznajomego, odetchnęła cicho z ulgą, gdy ten w końcu podniósł się z piasku, dając jednoznaczny sygnał życia. Potem zaś.. Zrobiło się jeszcze dziwniej. Jakby sama obecność lewitujących dzieł sztuki oraz architektonicznych cudów wyłaniających się co jakiś czas spod piaszczystej pierzyny nie była dostatecznie osobliwa.
    -Śmierć-powtórzyła zszokowana. Nim jednak cokolwiek zdążyło za tym podążyć mężczyzna dosłownie wydusił z niej wszelkie inne słowa swoim objęciem. Zastygła w bezruchu z obcym facetem układającym swoją głowę na jej ramieniu, wdychającym do płuc owocowy zapach jej szamponu do włosów... Nie wiedziała jaka była prawidłowa reakcja. Czy powinna go spoliczkować? Po chwili zadarła głowę do góry by spojrzeć na bezkresny błękit nieba oraz odcinającą się na jego tle, złocistą lampę, która zalewała ich bezlitośnie gorącymi promieniami, prażąc ich skórę na słońcu...
    -No oczywiście!-rzuciła nagle sama do siebie. Pozwalając tymczasowo, szaleńcowi się obejmować rozłożyła motyle skrzydła tym samym zalewając jego postać chłodnym cieniem.
    -Lepiej-spytała odgarniając mu z twarzy kosmyki włosów. Był może nieco wychudzony, ale w tej kwestii przypominał Fausta. Dziwne, im bardziej zarzekała się, że w jej odczuciu przystojni są dobrze zbudowani, męscy faceci, tym bardziej udowadniano jej, że jest dokładnie odwrotnie.
    -Um... Mógłbyś mnie puścić?-postanowiła uciec się do uprzejmego upraszania o wyswobodzenie jej ciała. Tym bardziej, że był cały pokryty piaskiem, co wyjątkowo źle wpływało na jej samopoczucie. No i... zdecydowanie naruszał jej przestrzeń osobistą.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 5 Listopad 2011, 23:14   

    Duchowa egzaltacja, którą się beztrosko i niemal przesadnie sycił zdawała się coraz bardziej odbiegać od faktów rzeczywistych. Stopniowo ulga i poczucie idyllicznej sielanki idącej w parze ze słodką radością próżnowania stopniowo uległy nieco odmiennym, mniej przyjemnym dla niego samego odczuciom. Wybudzał się i informować o tym zdawał się każdy mięsień, każdy rozochocony korzeń nerwów, które niczym salwa prądu poczęły miotać jego ospałym ciałem. Serce łomotało niczym szalone, rozsadzając ciasno splecione organy niczym uwięziona w środku bomba, zdolna do rychłej eksplozji i rozsadzenia kluczowego narządu wraz z jego pobliskimi krewnymi. Czuł, jak jego tkanki uginają się pod pulsującą falą, jak żyły i aorty napinają się, niemal pękając, jak do tej pory odrętwiałe członki odzyskują swój wątpliwy wigor, a wszelakie trybiki w nieznośny dla niego sposób na nowo wprawiane są w ruch. Czuł się jak zepsuta maszyna, która przeznaczona na destrukcję na nowo wprawiana jest w użytek lub podobnie jak mięso przeznaczone na ubój, niezdolne do dbania o własne życie, pogodzone z losem, którego nie jest w stanie i chcieć nie pragnie zmienić, a które w nagłym przypływie miłosierdzia na nowo wypuszczone jest na wybieg, aby się pasło, rozrastało w tłuszcz, aż do ponowienia procesu. Zastanawiającym był więc fakt, ileż to ów niedoszły samobójca zdoła wytrzymać bez takowych wyskoków. Do nocy? Może do następnego dnia? Tygodnia? Egoizm rozpłynął się na dobre w momencie, w którym przed przesłoniętymi własną głupotą oczyma stanęła postać jego matki. Kiedy ostatni raz był w domu? Sam nie pamiętał, a może po prostu szedł śladami ojca, nieuchronnie chyląc się ku jednoznacznemu końcu? Tyle pytań pozostających bez cienia odpowiedzi błądziło w jego głowie i choć nie trwało to ni chwili, dreszcz wstrętu drasnął jego ciało. Umyślnie, czy też nie, ujawnił on obecność czegoś poza nim samym, choć niewątpliwie adekwatniejszym byłoby stwierdzenie... kogoś. Świadomość dalece przyjemnym kopniakiem wstrząsnęła jego czaszką, otrzeźwionym wzrokiem rejestrując minimalne acz kluczowe szczegóły.
    W jednej chwili poczuł, jak gęste krople gromadzą się na jego skroniach, jak fala gorąca i chłodu na przemian wstrząsa jego ciałem. Pod spuchniętym językiem poczuł twarde drobiny, co rusz rozkruszające się pomiędzy szkliwem, wbijające się w wewnętrzne strony policzków i w końcu kłębiące się w gardzieli, duszące krtań i załamujące jego już i tak ochrypły głos. Czuł również pot na swych barkach i przylepione do niego ziarna, dawno już wciśnięte w pory podrażnionej skóry... dopiero widok odległych wydm, falujący na rozpalonej, smolistej masie nie powietrza, a trującego gazu przypomniał mu, iż faktycznie znajduje się na pustyni. Wszystkie bodźce które czuł, ani widok rozpościerający się przed nabrzmiałymi od upału gałkami nie był w stanie utwierdzić pisarzyny w tak oczywistym fakcie. Był na pustyni? Jak do cholery?! Sam z pewnością nie był na tyle nierozważny, aby tu przywędrować, zaś porwanie przez istoty pozakrainowe było nazbyt odległą od realności wizją. Tak! Z pewnością musiał połknąć jeden z tych zdradzieckich grzybków lub wypić jakieś świństwo i w owej chwili to nic innego jak jego mózg, płatał mu figiel za figlem, doprowadzając jego spokojną personę do stanu istnego furiata! Odetchnął głośno, czując jak lawina pyłu prześlizguje się po jego powiekach i twarzy i ląduje nie tyle na ziemi ile... na czyimś ubraniu? Przeniesienie wzroku stanowiło nie lada niespodziankę, podobnie jak i nagła fala uświadamiająca go o czyimś dotyku. Zaraz, zaraz, czy ktoś właśnie w tym momencie śmiał go dotykać? A może ograbić?? Ratować?! Jakież zdziwienie poczuł, gdy ku jego niemałej awersji odkrył, iż to on jest niecnym osobnikiem obłapującym... kogoś! Zbulwersowany odrzucił dłonie ku górze, zupełnie jakby wykonywał jedno z kluczowych ćwiczeń wchodzących w skład porannej gimnastyki. Był oburzony!
    - Najmocniej przepraszam! Nie mam pojęcia co mnie napadło! To z pewnością nie ja, to... to jakiś demon, który we mnie wstąpił!
    Nadał policzki i napuszył swe barki, wpadając w istny potok słowotwórczy, tłumacząc się po chwili absolutnie bezpodstawnie. Od, może po prostu podświadomie wolał się upewnić, czy ów tajemniczy ktoś nie jest zbirem, gotowym do rozpłatania jego trzewi i wypatroszenia biedaka ot, dla swej własnej rozrywki. Choć czy teoretyczny profil zbira posiadał falbanę płowych włosów? Lub spoglądał na niego dwoma migoczącymi turkusem lustrami? No i co istotniejsze, czy mordercy i bandyci zazwyczaj przywdziewali krzyczące różem... sukienki? No tak, na moment zapomniał, iż nie znajduje się w Krainie Ludzi i że tutejsi zbiry wcale nie tatuują swoich mięśni i nie redukują owłosienia czaszkowego do absolutnego, połyskującego zera. Choć zaraz, zaraz... długie włosy, podkręcone rzęsy, różowa suknia, czyżby . . . KOBIETA?! Machinalnie oderwał się od jej ciała niczym oparzony i raz jeszcze, zupełnie niczym przyłapane na krętactwie dziecię, dokładnie obejrzał swoją towarzyszkę i o dziwo, oniemiał. Wpatrywał się w nią osłupiały, zszokowany własnym... zszokowaniem. Pan pisarzyk chyba najzwyczajniej i całkowicie sobie nie podobnie, zapomniał języka w gębie.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 6 Listopad 2011, 01:04   

    Dziewczyna z niezrozumiałą i niemą ulgą przyglądała się jak mężczyzna powraca do świata żywych. Przypominał jej trochę opowieści o egipskich mumiach i jak gdyby na zawołanie, wydma, na której oboje siedzieli została przepędzona prze podmuch wiatru i upadli na kamienny bok jednej z egipskich piramid. Dziewczyna nie była pewna co szokowało ją bardziej. To z jakim mozołem nieznajomy dochodził do siebie, czy może całokształt ich otoczenia. Jeszcze dziwniejszym było, że ten oto jegomość tuli się do niej jak do jakiegoś pluszaka kompletnie ignorując fakt, że właśnie siedzą na jednej z cegieł składającej się na ogrom jakim była piramida Cheopsa. Puki jednak piaski trzymały się z dala od budowli, była okazja by trochę otrzepać się z ich drobinek i usiąść na czymś nieco solidniejszym, oprzeć plecy o rozgrzaną skałę. Blondynka przyglądała się mężczyźnie usiłując zrozumieć co tu właściwie robił. Nie wiedziała, że podejmuje się wyzwania, któremu on sam nie dałby rady podołać. Nie wyglądał jej na jakiś archaiczny przeżytek, z którego w dzisiejszych czasach nikt już nie mógł czerpać korzyści. Może dlatego nie chciała pozwolić na to, by połknęła go wygłodniała wydma? A może ruszyła w jego stronę z bardziej egoistycznych pobudek? Szukała odpowiedzi w labiryncie samej siebie, z uporem maniaka pozostając w tej samej sztywnej pozycji, w której objął jej szczupłą sylwetkę. Starała się też ignorować fakt, że ugniata jej biedne piersi, co było raczej nieprzyjemne. Odpędzając te fizyczne rozkojarzenia poczęła drążyć w samej sobie. Bo zwykle niczego nie robiła jeśli nie oczekiwała, że popłyną z tego jakieś realne korzyści. Dlaczego więc wyciągnęła rękę w stronę desperata? Może dlatego, że sama była desperatką? Czuła się trochę tak jak astronauta, o którym świat zapomniał. Dryfujący w swojej ciasnej, kosmicznej szalupie dookoła ziemskiej orbity, nadający ciągle niedosłyszalny dla nikogo sygnał, wołając rozpaczliwie o pomoc. Chciała zejść już na ziemię i może instynktownie poszukiwała kogoś, kto czuł się podobnie?
    Ostrożnie wypuściła z płuc nabrane wcześniej powietrze, gdy poczuła, że zaczyna brakować jej tlenu. Całkiem nieświadomie nabrała go, gdy ten oszołom z taką nonszalancją padł w jej objęcia i trwała w tym niemym zapowietrzeniu aż do teraz, gdy ten powoli wybudzał się z letargu. Nagle oderwał od niej swoje ręce unosząc je wysoko do góry, co sprawiło iż zaczęła zastanawiać się, czy może nie było lepiej, gdy nie oddychała. Potem zaczął się niezrozumiały bełkot. Demon?
    -Jeśli mówiąc demon, masz na myśli udar słoneczny, to całkiem prawdopodobne... Ile Ty leżałeś w tym piasku?-blondynka spojrzała na niego z odcieniem troski zamkniętym w migotliwym spojrzeniu. Przybliżyła się nieco do jego twarzy, by odgarnąć mu z polika piaskowe wiórki. Giselle z całą pewnością nie była rozbójnikiem, ani złodziejem. Z resztą Cyryl nie wyglądał jej na posiadacza jakichś szokujących skarbów, którymi mógłby ją zainteresować. Jego zachowanie było więc tym bardziej nie zrozumiałe, bo nagle pobladł chyba jeszcze i zaniemówił z wyrazem niemego przerażenia na twarzy. Dziewczę nieznacznie zmarszczyło brwi szybko obiecując sobie, że nigdy już nie wybierze się na słońce bez czapki. Nie chciała skończyć tak jak on. Kontrolnie spuściła wzrok na swój dekolt, by upewnić się, że wymiętoszona przez obcego jej mężczyznę sukienka nie zaczęła przypadkiem pokazywać światu więcej z jej wdzięków niż by sobie tego życzyła. Gdy zaś poprawiła delikatny różowy materiał powróciła spojrzeniem do swojego towarzysza. Chciała go zabrać ze słońca, ale trochę bała się jego reakcji na propozycję podróży do jakiegoś lokalu, w którym podano by mu szklankę zimnej wody, która być może nieco ostudziłaby jego zagotowany najwyraźniej umysł. Nie, odpędziła tę myśl zdecydowanie. Musiała go najpierw jakoś... Uspokoić i choć w pierwszej chwili chciała uciec się do najprostszej metody jaką było użycie swojej telepatii, to szybko uznała, że należy najpierw chociaż spróbować normalnej komunikacji, sztuki w której tak bardzo kulawy, był jej ukochany brat.
    -Hm, jesteś pewien, że dobrze się czujesz? Posłuchaj, musiałeś zabłądzić i słońce się do Ciebie dobrało... Jestem Giselle-nieśmiało wyciągnęła rękę w jego stronę. Swoją drogą, odkąd się odsunął nieco wymykał się poza cień rzucany przez prę niebiesko-czarnych skrzydeł dziewczyny więc, choć niechętnie, przysunęła się nieznacznie, by znów mógł cieszyć się wątpliwą osłoną przed słońcem. Przy okazji opętana zauważyła, że jej skrzydełka znacznie lepiej znoszą upał niż jakakolwiek inna część jej ciała. To nawet dość przyjemne i przydatne...




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 6 Listopad 2011, 13:49   

    Spoglądał na zaskakujący, niewieści okaz, którego mianem niewątpliwie zostałaby ochrzczona przez ludzkich absolwentów biologi uniwersyteckiej, wyrwanych z tygodniowego studiowania niezgłębionych dotąd przez największych śmiałków, arkan kobiecego umysłu. Petryfikacja, która w ślad wirusa, zainfekowała jego cherlawe ciało poczęła stopniowo, mozolnie opuszczać poszczególne ścięgna i skrawki mięśni, umożliwiając tym samym wykonanie jakiegokolwiek, mniej lub bardziej świadomego ruchu. Wyłupiaste ślepia oscylowały pomiędzy poszczególnymi pasmami słonecznych kosmyków, oślepiane co rusz przez odbijające się odeń promienie. Zgłębiał ową tajemniczą istotę równie skrupulatnie, jak tylko zdolny był kustosz, podziwiający nowy nabytej swego muzeum, wysoce cenny i rzadki, który na krótką, pełną dramatyzmu chwilę zdołał przykuć jego wątpliwą uwagę. Pociągłe rysy twarzy, stapiające się w symetryczną i niemal posągową twarz aż nader przywiodły mu wspomnienie lica jego matki, której uroda dziś już powiędła i do cna zmizerniała, niegdyś nie miała sobie równych. Przez krótki moment w jego wyobraźni zagościła niecodzienna wizja, lata mijały, choć oni nawet nie drgnęli, widział jak dotąd pełna wigoru i młodzieńczej świeżości twarz nawiedzają poszczególne pęknięcia, jak niegdyś gładka faktura rumianej skóry staje się pomarszczona i ziemista, jak pełne zachwytu i fantazji oczy zalewają się starczą mgłą... wizja pękła równie szybko, jak się zrodziła, najwyraźniej ulatując uchem jedynego starca tutaj. W końcu siwizna była nie lada nabytkiem, na który niewielu, w jego teoretycznym wieku mogło sobie pozwolić. Wszak jego wygląd mógł zmylić nawet tak czujną niewiastę, choć i dla niego samego stanowił nierzadko sporą łamigłówkę. Pech jednak chciał, że wygląd jaki zwykł przyjmować ostatnimi czasy niewiele różnił się od tego archaicznego, absolutnie pierwotnego i wynikającego z daru samej natury. Pokryte żłobieniami dłonie zatrzęsły się okrutnie, wprawiając w ruch kolejne kłęby duszącego pyłu. Tęczówki w barwie popiołu zawirowały, aby za moment skryć się pod pomarszczoną kurtyną powiek i na nowo rozbudzić się swym wątłym, wyblakłym blaskiem, nadal z zaskoczeniem równym pierwszemu spojrzeniu, badającym rzutem nękać widniejącą przed nim istotę.
    Ów byt, no właśnie, kimże była owa zdradziecka istota? Śmiercią z pewnością, skoro tak okrutnie śmiała odrzucić największy dar na jaki mógł sobie pozwolić, która tak ostentacyjnie wzgardziła jego nędznym żywotem? Podawać się za Kostuchę również nie zamierzała, choć właśnie taki obrót spraw w ostateczności mógł zaakceptować, lecz nie... owa pannica krnąbrnie wyrwała go ze swego lubego grobowca i ba, śmiała jeszcze wracać go żywym?! Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, iż nie był on jedynym szaleńcem na tym rozpalonym skwerze, a co za tym idzie, jego personalne poczucie inności i odrębności poczęło drastyczną tendencję spadkową, wprawiając marudę w jeszcze podlejszy humorek.
    Ni stąd ni zowąd, ziemia pod ich stopami poczęła dygotać, wiercić się strasznie i w końcu uciekać spod ciężaru ostałych na niej ciał. Kilka przypadkowych kuksańców, obić sterczących spod skóry kości i voila! Wystrzeleni z niewidzialnej trampoliny odnaleźli się na twardym, znacznie stabilniejszym podłożu, jakim to wkrótce okazać się miała... piramida? No proszę, który wieszcz zdolny był przewidzieć ową przewrotność losu, który filozof wziąć pod rozważanie... nie mniej jednak, należało czym prędzej pogodzić się z nowo zaistniałym faktem i kto wie, może nawet skrzętnie go wykorzystać. Rozwodzenie się nad rzeczami błahymi zostało ukrócone już w momencie odebrania niepokojących sygnałów dźwiękowych, które to, jak się wkrótce okazało, dobywały się spod pary piskliwie zarysowanych usta, dobitnie zwieńczonych łukiem niejakiego erosa.
    - Cóż, wnioskując po pozycji słońca, znacznie podwyższonej temperaturze ciała, falach gorąca i chłodu, zwanych dreszczami, prawdopodobieństwie utrzymującej się gorączki, odwodnienia organizmu i wysuszeniu go niemal na wiór, około... godziny i dwudziestu siedmiu minut ze znacznym, sekundowym wyprzedzeniem.
    Odparł lakonicznie, niemal wymijająco, zbywając tym samym ostałe resztki swego zainteresowania tymże tematem. Owszem, czuł się fatalnie. Zupełnie jak czuć winien się anemiczny osobnik wystawiony na długotrwałe działanie słoneczne z połączonym ograniczeniem dostawy tlenowej. Nie mniej wcale, a wcale nie czuł w sobie pokładów zbytniego zainteresowania owym faktem, ba, niemal był z siebie zadowolony, iż po raz pierwszy był równie bliski spotkania z wyczekiwanym Żniwiarzem.
    Dopiero wówczas, czy w wyniku swych słów, czy znacznego rozluźnienia poczuł doskwierający ból, promieniujący na resztę ciała z rejonów odgórnych, precyzując - odcinka ramienno-przegubowego, który obecnie pozostawał niewzruszenie uniesiony tuż nad jego głową. Pokręcił głową, z utrapieniem malującym się na twarzy opuszczając w dół niedokrwione kikuty. Imbecyl, istny dureń... choć być może powodem owych myślowych zwad był wspomniany przez jego towarzyszkę udar? No właśnie, raz jeszcze otrzepał włosy z nadmiaru wyhaftowanego na nich piachu i powrócił swymi domniemaniami ku jej osobie.
    - Giselle, Giselle... jak uważasz, czy w swoim nowym dziele winien jestem takowym imieniem obarczyć jego główną bohaterkę, pastereczkę z prowincji, czy może jej towarzyszkę, łaciatą kozę o uciętym uchu?
    Wydukał z przejęciem, zdając się być całkowicie i bezpowrotnie oderwanym od rzeczywistości. Spoglądał w dal, wodząc po poszczególnych kołtunach wydm, brocząc wzrokiem raz za razem, w tą i z powrotem, niczym nawiedzony pustelnik. Po chwili jednak jak oparzony, podskoczył i powrócił skupionym wzrokiem na nieco rozpaloną twarz dziewczęcia, szybko poprawiając upstrzoną czerwonymi groszkami marynarkę.
    - Ah, Giselle, niezmiernie, niewyobrażalnie miło mi Ciebie poznać i jeśli mogę spytać, jakaż to siła nieczysta, jak nasycony idiotyzmem pomysł zdołał zagnieździć się w tak rozkosznej główce i zmusić kuse dziewczę do pomocy mi? MI?! Który w rzeczywistości absolutnie jej nie potrzebował? Skoroś już jednak to lekkomyślnie uczyniła, pozwolę sobie przedstawić moją wielce zasmuconą personę. Cyrille Ephraim Maurice Robespierre, jak zażenowany tylko zdołałbym być.
    Odrzekł iście poetycko, z niejakim mottem w podtekście. Wpatrywał się w malowniczą kreaturę, we wcielonego demona, którego skrzydła... no właśnie. Bajecznie wyrzeźbione skrzydła, na których, zdawać by się mogło, nieostrożny malarz rozbił ampuły ze swymi barwnikami, wdzierały się na jego nieboskłon, przesłaniając jakikolwiek inny, dopuszczalny widok. Były fantastyczne. Choć przyznanie tego oczywistego faktu z jego własnych ust byłoby nielichym wyzwaniem, nawet dla samej osoby skwaszonego pisarzyny.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 6 Listopad 2011, 14:52   

    Dziewczyna obserwowała mężczyznę, którego wyrwała, być może faktycznie bez wcześniejszego przemyślenia tego działania, z niechybnych i łapczywych objęć śmierci. Z drugiej jednak strony uważała, że gdyby miał on umrzeć tutaj i teraz, to żadna siła nie powstrzymałaby tego procesu. Przeznaczenia przecież nie można tak łatwo oszukać co pokazywano nam w iście absurdalnych i nie raz groteskowych ekranizacjach pięciokrotnie i oby nie uczuli potrzeby zademonstrowania nam tego po raz szósty. Blondynka nie czuła się więc winna. Z resztą, zgodnie z teorią duża część samobójców żałuje swojej decyzji o odebraniu sobie życia, jednak wielokrotnie bywa już dla nich za późno i niczego nie mogą zmienić, gdy już tak wiszą na szubienicy. Gdy więc w jej okalanej aureolą złocistych pukli główce zaświtał pomysł, że być może mężczyzna umyślnie pogrzebał się w gorącym piasku, nie do końca wiedział co czyni i należało wyciągnąć do niego pomocną dłoń? Powody, dla których mu pomogła mnożyły się w jej głowie przez pączkowanie i sama już nie była pewna, który był tym właściwym i najbliższym prawdy. Podobnie może, jak Cyryl nie potrafił już przytoczyć powodu, dla którego właściwie runął twarzą na piach, by z wolna oddawać się jego złowieszczym odmętom. Zszokowana niebieskooka poczuła na sobie to jego spojrzenie, niepewna, czy był przerażony, czy zachwycony. Przyglądał jej się jakoś dziwnie i analitycznie, tak jakby usiłował zapamiętać każdy szczegół jej sylwetki. Poczuła się dziwnie. Z jednej strony jako osóbka przepadająca za lokowaniem się w centrum wszelkiej uwagi, potrafiła docenić pochlebstwo podobnie nachalnego wzroku. Z drugiej jednak strony jego nieczytelność wprawiała ja w zakłopotanie, które po jakimś czasie spowodowało jeszcze większy rozkwit dwóch różanych pąków na jej porcelanowych policzkach. Złapała za kosmyk jasnych włosów i poczęła oplatać go wokół palców, owijać na wskazującym, by po chwili upuścić go na ramię, złapać ponownie i bawić w przeplatankę. Czekała niecierpliwie aż mężczyzna skończy te upierdliwe oględziny jej postaci i zacznie zachowywać się jak ogarnięty człowiek. Nie miała oczywiście pojęcia, że tego drugiego nigdy nie doczeka. Fascynował ją w tym spojrzeniu, jeden fenomen. Bo w każdej innej sytuacji najprawdopodobniej wymierzyłaby mu siarczysty policzek, odciskając czerwone znamię swojej dłoni na jego bladej skórze, podniosłaby się z ziemi, zadarła nos ku górze i odeszła oburzona tak bezczelnym gapiostwem. Niemniej nie wyczuwała w tym spojrzeniu nawet cieniutkiej nutki podszytej erotyzmem. Kimkolwiek był ten wychudły, srebrnowłosy jegomość, nie próbował rozbierać jej wzrokiem i nie rozgrywał w swojej głowie scen wyjętych żywcem z tanich filmów pornograficznych. Nie był klasycznym przykładem śliniącego się na jej młode jędrne ciało oprycha i to, że czuła to bez żadnego wyraźnego sygnału skupiało jej uwagę przez dłuższą chwilę. Nie miała pojęcia iż w tym samym mniej więcej czasie, Cyryl uznaje ją za obłąkaną, argumentując ten wniosek faktem, że ocaliła mu życie. Toż to była prawdziwa ironia losu. Giselle, najbardziej krnąbrna, egoistyczna i zadufana w sobie istota stąpająca po kruchej powłoce tej planety wreszcie postanowiła udzielić komuś pomocy, wykorzystać swe moce dla szczytnych celów, a tu takie wynagrodzenie? Jedyne w czym utwierdziłaby ją świadomość tego oskarżenia, to że człowiek nie powinien wyłamywać się zbytnio ze schematów postępowania, które przyjmował, bo Wszechświat najwyraźniej nie lubił, gdy się go brutalnie zaskakiwało. No właśnie. Widząc gwałtowne zmiany w otoczeniu, w którym się znaleźli, zaczynała dotkliwie wierzyć w ironię losu, który nie lubił gdy wodzono go za nos. Wcześniej 'Ślepcy', teraz piramida. Chciała wierzyć w przypadkowość tych zjawisk, ale nie mogła nie dostrzegać cienkiej linii analogii pomiędzy tym co rozgrywało się w jej duchu, a tym co znajdowało swoje odbicie w szalonych piaskach pustyni. Zarzuciwszy jednak rozmyślania na temat złośliwości i ironii otaczającego ich żywiołu, postanowiła wykorzystać fakt iż znalazła się na gruncie nieco mniej chwiejnym i upierdliwym. Przywykła też to ślepi mężczyzny przylepionych do niej jak do jakiegoś obrazu i poczęła strzepywać z siebie drobinki pomarańczowego kurzu. Tę czynność przerwał jej dopiero mężczyzna odpowiadający w końcu na zadane pytanie.
    -Dość precyzyjna odpowiedź...-stwierdziła nieco tym faktem zaskoczona. Choć być może po prostu chciał ją zbyć taką gadaniną i zastąpił tym wywodem krótkie 'nie wiem'-W każdym razie to zdecydowanie za długo...-no tak, był odwodniony. Biedak! Zastanawiała się, czy może nie ma przy sobie czegoś do picia, ale wątpiła, by którekolwiek z nich miało odpowiednie zapasy szczęścia, by spowodować taką okoliczność. Tak jak przypuszczała. W torebce, z którą się praktycznie nie rozstawała. Miała całkiem sporo przeróżnych dupereli, całkiem niepraktycznych, ale ani mililitra płynów. Skończy się na tym, że będą pić swój mocz. Brrr! Aż ją ciarki przeszły, wzdrygnęła się i z trudem powstrzymała skurcz wymiotny, który sprawił, że żółć podeszła jej niemal pod samo gardło. No właśnie, kiedy ona ostatnio coś jadła? Nie mogła sobie przypomnieć.
    -To Twoje dzieło. Jakie znaczenie ma moje zdanie? -niegrzecznie było odpowiadać pytaniem na pytanie, ale w panujących warunkach grzeczność schodziła na drugi plan, ustępując miejsca zmęczeniu i być może nawet lekkiemu uczuciu frustracji. Chciała bowiem zabrać desperata z pustyni i dostarczyć w jednym kawałku do jakiegoś wodopoju, ale w ogóle nie miała pomysłu jak się za to zabrać. Inna sprawa, że wcale a wcale nie podobał jej się pomysł umieszczania jej imienia na kartach jakiejkolwiek książki, niezależnie od tego, czy miała je nosić główna bohaterka, czy jej koza, a może pryszcz na czyimś zadzie. Po prostu lubiła to trącące francuszczyzną i nutką oryginalności miano i nie chciała, by zostało wyświechtane i wyszargane tak jak to się na przykład stało z nieszczęsną 'Amelią'. Nie można było krzyknąć na placyku zabaw 'Amelka' bo zaraz przybiegało całe stado małych dziewczynek. Tak właśnie imię traciło cały swój dźwięk, wyjątkowość i grację. Tragiczna sprawa.
    Uniosła nieznacznie jedną brew do góry, wsłuchując się w wywód poprzedzający wyłuszczenie imion jej nowego towarzysza. Zastanawiała się, czy miała mu się tłumaczyć z tego, dlaczego niosła mu pomoc, czy może powinna uznać to jako preludium, które w jego mniemaniu musiało być obecne przed przedstawieniem się, ale nie niosło ze sobą żadnego faktycznego znaczenia, czy zainteresowania jej, skomplikowanym skądinąd, procesem myślowym. Szybko wybrała opcję drugą i po prostu skinęła głową.
    -Mi również miło Cię poznać... Nie uważasz, że rozsądnie byłoby... Pójść gdzieś, gdzie słońce nie zamieni nas za chwilę w prażony i może nieco ususzony przysmak sępów i skorpionów?-spytała nie łudząc się zbytnio, że ten osobnik odpowie jej zgodnie z zasadami logicznego myślenia, czy choćby przebłysku rozsądku. Był zdaje się przypadkiem beznadziejnym, co jednak niosło ze sobą znamiona pewnego uroku. Zabawne, jak jedne skrzydła, których posiadaczką była Giselle u jednych wzbudzały zachwyt, a inni nazywali je insekcim pomiotem. No cóż, gusta i guściki prawda? Ona sama za nimi przepadała. Lubiła motyle i wielobarwna para skrzydełek uczepiona u jej pleców wydawała jej się stosownym dodatkiem do jej dziewczęcego wdzięku.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 6 Listopad 2011, 15:52   

    Zniesmaczenie jakie wykuwało się twardym dłutem na dotkniętej czasem twarzy chłoptasia poczęło przybierać niemal groteskowy odcień. W końcu nieuzasadnionym wydawać się mógł sam fakt jego wielkiego i donośnie ostentacyjnego oburzenia obecnym stanem rzeczy i niewątpliwie śmiałym poczynaniem obecnej tu pannicy. Był po stokroć zdegustowany, nie tyle samą, Bogu ducha winną istotką, ile własną nieudolnością, wynikającą z dobijającej świadomości o osobistej niemożności ku przerwania nici nędznego, pisarskiego życia. Kąciki nienaturalnie rozlazłych warg opadły ku dołowi, ciągnąc za sobą już i tak mocno pociągły podbródek. Wyglądem przypominać mógł nienaturalnie wykrzywionego mima, zaś powykręcane w nienaturalnej pozie ciało, od którego nigdy nie zwykł stronić, tym bardziej utwierdzało ową tezę. Brakowało mu jedynie dwóch, rumianych placków na policzkach, choć owe zguby śmiało mógłby podkraść swojej towarzyszce, pozbawiając ją tym samym dobitnych dowodów własnej winy i publicznego zgorszenia ową śmiałą jawnością.
    Uśmiechnął się na tą myśl, zaledwie jednym kącikiem wężowych, posiniałych jak śliwka warg i raz jeszcze spojrzał na nieznośnie promieniste pąki włosów, ujarzmione na moment przez drobną rączkę owej osobliwej kokoty. Cóż, śmiało mógł stwierdzić, iż ostatnimi czasy miał wybitną złą passę, ile o spotkania z tak bezpruderyjnymi osobistościami chodzi. Najpierw maleńkie, wulgarne dziecię o imieniu Adrien, po której to odciśnięta na jego marynarce pieczątka stanowiła swoiste memento, a następnie proszę bardzo, kolejny niewieści diablik, najpewniej równie podstępny i podsycający rój kotłujących się pod czaszką, zdradliwych myśli, który także nie raczył odmówić sobie sprowadzenia jego zachwianego ego, do bezlitosnego stanu zero.
    Niecodzienna pisarzyna poczuła nieodpartą chęć ku uniesieniu się na własne nogi, jak i też poczęła robić, chwytając dłonią niedawno odkryty przez podmuch wiatru konar, odlany z brązu, jak zdołał wyczuć, a następnie podpierając wychudzone ramię na roztapiającym się nań zegarze, lokując w końcu swe utrudzone ciało na szanownym Profilu Czasu autorstwa Daliego.
    Dopiero wówczas, pozwalając piachowi opaść bezwiednie i uwolnić ze swego ciężaru poszczególne fałdy jego odzienia, mógł w istocie przyjrzeć się towarzyszącej mu zjawie. Dziewczę, może nawet i kobieta, o nienagannej posturze i nieco świergoczącym głosie, jaki obecnie kąsał stopniowo młoteczek, kowadełko i strzemiączko skryte pod wrażliwą błoną bębenkową tak istotnego narządu. Wyglądała raczej jak pustynna wróżka, biorąc pod uwagę parę dostojnych organów skrzydłowych, choć może jak najdziwniejsza odmiana kobiecego czorta, utrzymująca swe piękno i młodość dzięki wysysaniu życia z błądzących tu istot. Wybujała wyobraźnia z pewnością nie stanowiła jego asa, ba, w znacznej mierze zwykła przeszkadzać, aniżeli pomagać i właśnie w myśl tej kluczowej sentencji, pośpiesznie i bez żadnych wyrzutów odegnał od siebie całe myślowe natręctwo, dając się tym samym porwać nieco przyjemniejszej - konwersacji.
    - Najpewniej żadne. Choć nie zaszkodziło spytać.
    Odparł równie nonszalancko, wyginając wypaczone przez naturę ciało pod najróżniejszym kątem, przywracając mu tym samym dawną, wcale nie znacznie odmienną od dotychczasowej, sprawność. Kościste palce zatopiły się w powodzi siwizny, odrzucając nieco zlepione potem pasma do tyłu, ukazując tym samym nieco pomarszczone, nobliwe czoło niewdzięcznika.
    Bezwiedne ciało wspierane jedynie na zawiasach ciosanej rzeźby ułożyło się w swobodny łuk, nadając nieco rozmarzony obraz całej sylwetki Cyryla, który w tym właśnie momencie, dociekliwie trącał krańcem szpiczastego pantofla sam czubek cheopsowego zamysłu, niejako sprawdzając jego autentyczność, czy w ogóle prawdziwość.
    - Moja droga panno, czy naprawdę możesz być tak nieczuła na los innych tutejszych istot? Co z biednymi, wygłodniałymi grzechotnikami?! Co ze spragnionymi krwi skorpionami i błagającymi o kęs padliny sępami? Wszak i te istoty muszą się czymś żywić, a my w ich oczach, możemy stanowić istny ratunek. No cóż, widzę jednak, żeś nieczuła na los innych, dajmy na to w mym przypadku zaprezentowany. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak niechętnie zgodzić na ten przesycony hipokryzją pomysł, cóż... idziemy zatem?
    Burknął ospale, choć z dźwięczną nutą pretensjonalności w głosie, po czym bez zbędnych kurtuazji podszedł do panny arogantki i bezceremonialnie uchwycił skrawek ręki tuż poniżej drobniutkiego łokcia, unosząc niewiele masywniejszą sylwetkę z niemal mu niepodobną łatwością. Uchwyt jednak jako taki, był na tyle lekki, iż z łatwością mogła się zeń oswobodzić, gdyby tylko miała taki kaprys, w końcu nie był typem narzucającym się, oj nie, nie, nie. Ruszył żwawo, przedzierając się przez kolejne Himalaje zwodniczego piachu, rozkopując poszczególne wydmy i wodząc przy tym rozmytym wzrokiem wokół, do czasu... a konkretniej mówiąc, do moment, w którym ku swemu niezmiernemu zaskoczeniu odkrył, iż w zasadzie jest kompletnie i bezapelacyjnie... zagubiony. Gorączkowo rozejrzał się wokół, rezygnując ze swego pokazowego uchwytu i starając się doszukać wzrokiem czegokolwiek, co pozwoliłoby im opuścić te zdradzieckie ziemie.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Giselle
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 6 Listopad 2011, 19:52   

    On czuł się nią zniesmaczony? A kto kazał mu wlepiać w nią tę parę wyłupiastych gałek ocznych? To była jego własna nieprzymuszona wola, a dziewczynę ten fakt wyraźnie krępował. Jeśli w związku z tym, że nie spoliczkowała dotkniętego udarem desperata, została okrzyknięta mianem ladacznicy, to już nic tylko naprawdę taką zostać, bo wtedy pewnie świat nazwałby ją świętą. Czy był dzień na opak? Giselle robiła coś dobrego i los ją karał. Chociaż może zwykle właśnie tak to działa w życiu? Uczciwość i dobre uczynki rzadko są nagradzane. Zwykle u władzy znajdują się bezduszni sadyści tacy jak Faust, czy Loki, którzy nie dbali o innych, skupiając się jedynie na czubku własnego nosa i snuciu jakichś niecnych intryg, w których szczegóły sama wolała się nie zagłębiać. Fakt, że pomagała jednemu z tych typów w szerzeniu zarazy jaką była jego organizacja i w ogóle jego jestestwo nie wpływał jednak na pogorszenie samopoczucia blondynki. Płacił jej duże pieniądze za relatywnie mały wysiłek i zawsze gdy czegoś desperacko potrzebowała, miała to zapewnione. To zabawne jak bardzo ten mężczyzna miał ją za głupią, jak gdyby zupełnie nie doceniał faktu, że choć może nie była najbardziej oczytanym i zaznajomionym z różnymi filozofiami bytem na tej ziemi, była jednak z Faustem częściowo spokrewniona i byłoby iście niebywałe, gdyby nie miała chociaż zalążka własnego intelektu. Tyle, że ona własny spryt chowała pod dość realistyczną rolą pustej lalki. Faktem jednak było, że jakimś dziwnym trafem, niemal zawsze miała to czego chciała. Nawet w sytuacji pozornie beznadziejnej miała ładnie urządzone mieszkanie w centrum miasta, ubrania jakie jej się podobały i całkiem spore oszczędności.
    Blondynka poczęła w końcu odwzajemniać zaciekawione spojrzenie mężczyzny, którego przypadkiem napotkała. Wydawał jej się osobliwy i może nawet nieco przerażający z wyglądu. Gdyby miała wyobrazić sobie personifikację śmierci, wcale nie odbiegałaby mocno wyglądem od tego tutaj jegomościa o papierowej cerze, posiniałych wargach i gęstej siwej czuprynie. Jego fizyczność była zastanawiająca. Z jednak strony nie wyglądał na starca, a z drugiej, poruszał się z takim mozołem, że można by przypuszczać u niego artretyzm. W dodatku patrzył na świat oczyma tak melancholijnymi, że aż serce podchodziło jej do gardła, gdy próbowała sobie wyobrazić jak wielce nieszczęśliwy musi być ktoś, o tak przygaszonym spojrzeniu. Siwe włosy również nie dodawały wigoru jego wątłemu ciału toteż o mało nie krzyknęła, gdy spostrzegła, że mężczyzna samodzielnie się podnosi. Ostatecznie powstrzymała się tylko dlatego, że jednak powierzchownie, na starucha nie wyglądał. Poczuła się jednak nieswojo, gdy tak patrzył na nią z góry, więc po chwili sama również się podniosła z godną podziwu i zazdrości zwinnością, bez jednego zawahania. Czy była diablicą w ciele skrzydlatej kobiety? Chciałoby się powiedzieć, że Cyryl całkowicie pobłądził w jej ocenie, ale prawdopodobnie znajdował się zbyt blisko prawdy, by można było to rzec bez późniejszych wyrzutów sumienia. Giselle była przecież krnąbrna i egoistyczna, ale nie dało się ukryć, że jeśli na kimś jej zależało to potrafiła być do rany przyłóż. Inna kwestia, że zabieganie o jej afekt było cokolwiek kłopotliwe i absolutnie niewykonalne dla kobiet. Blondynka nie miała więc nawet jednej przyjaciółki i w żadnym wypadku nie odczuwała tego braku jakoś dotkliwie. Wolała gadać do pluszowych misiów i kotów niż dziewczyn. Dziewczyny były... Głupie i w większości znacznie bardziej złośliwe i upierdliwe niż mężczyźni. Nawet jeśli tym drugim wydawało się to absurdalne.
    -Tak sądziłam-odparła z nie mniejszą nonszalancją na jego komentarz. Skrzyżowała ręce na piersiach i przyglądała się z cieniem politowania tej jego gimnastyce. Jak młody facet mógł doprowadzać się do takiego stanu? Mimowolnie na tapetę wkleił się w jej głowie obraz równie mizernego jegomościa, jakim był Faust. Wysoki, zdecydowanie zbyt chudy, wycieńczony opiatami i amfą wypluwał płuca po pięćdziesięciu metrach nieco bardziej energicznego marszu. Kolejny egzemplarz? Loki. Miernota, chyba czternaście razy pomagała mu gdy leżał w domu trzęsiony taką gorączką, że swobodnie mógł pełnić funkcję kaloryfera. Idąc tym tropem niebieskooka zaczęła zastanawiać się, czy może właśnie z takim typem ma teraz do czynienia? Piekielnie inteligentnym, wymagającym, niebezpiecznym... Nie, wykluczyła tę możliwość. Nie miał w spojrzeniu tego, czo czaiło się u dwóch wcześniej wspomnianych mężczyzn.
    -Tak, jestem skrajną egoistką bo nie chcę swoim ciałem karmić sępów... Prowadź pan panie altruisto.-mruknęła. Ukryła zdziwienie gdy złapał ją za rękę i pociągnął. Sądziła bowiem, że po takiej czynności odpadnie mu ramię, a ona pozostanie z przyklejonym do przedramienia kikutem. Wzdrygnęła się na myśl o podobnej grotesce. Pozwoliła mu się pociągnąć ten kawałek, choć bez trudu skonstatowała, że Cyryl nie ma w ogóle pojęcia jak stąd trafić do domu. Westchnęła i wywróciła oczyma.
    -Brawo mistrzu-uśmiechnęła się mimowolnie i wyswobodziła rękę. Zamknęła oczy i skupiła się na piasku, który sunął bezszelestnie pod ich stopami. Chciała wywołać znów wizję, tak jak to było u Tyka. Ostatnimi czasy co raz częściej jej się udawało sprowokować lśnienie bez konieczności palenia opiatów. Rozchyliła powieki, gdy spłynął na nią obraz drogi powrotnej. Choć w przypadku tej zdradliwej pustyni ta metoda mogła się nie sprawdzić... No cóż, przekonają się prawda?
    -Ja znam drogę, chodź-powiedziała wyprzedzając go i ruszając zdecydowanym krokiem przed siebie. Choć starała się nie iść zbyt szybko, by Cyryl miał jakiekolwiek szanse na dogonienie jej.
    [ztx2]
    Feste
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 11 Listopad 2011, 20:31   

    Żar słońca sprawiał, że zaczynała czuć się strasznie sennie. Zwolniła, człapiąc właśnie za jakimś wirującym w powietrzu pędzlem. Wreszcie stanęła, okręciwszy się wokół, by przyjrzeć się uważniej okolicy.
    To nie był odpowiedni strój na pustynię. Ba, gdzie by tu znaleźć kałużę, na którą mogłyby wskoczyć podobne kalosze? Dobrze przynajmniej, iż nie było jej jeszcze zbyt gorąco.
    Ten, kto zaprojektował z taką finezją ów fragment Krainy, musiał słynąć ze swej kreatywności, oraz wzmiankowanej precyzji. Gdzieś na horyzoncie dostrzegła błysk bieli, może wystający groteskowo łuk kręgosłupa ze szkieletu nierozważnego królika czy lekkomyślnego człeka?
    Przygotowała się do takowego terenu, korzystając ze zdolności biokinetycznych. Krótkie, postrzępione włosy z nierówną grzywką w kolorze miedzi wydały jej się dostatecznie dobrym pomysłem, mimo iż nie wyglądała w nich za bardzo dziewczęco. Właściwie, z ledwo zarysowanym biustem mogła uchodzić nawet za chłopca bawiącego się w przebieranki. Kocie, nazwijmy to, insygnia, pozostawały ukryte, tymczasem tęczówki zmieniły barwę na soczystą zieleń.
    W płuca nabrała powietrza przesiąkniętego gorącem.
    Gdy zarejestrowała tak wielką i wręcz żałośnie pustą przestrzeń, mimowolnie uśmiechnęła się lekko. O tak, samotność jej wyjątkowo odpowiadała, toteż Elicia spoczęła na ziemi, podkulając nogi, które następnie okryła połą peleryny. Wątpiła, aby zabezpieczyło to ciało przed nadmiernym ciepłem, lecz spróbować nie zaszkodzi. Zsunęła rękawiczki z dłoni, ukazując u prawej palec krępowany przez oplatający go silnie łańcuszek, niczym wąż zajadły w duszeniu ofiary. Otrząsnęła rękę, na co ów wisiorek spadł na ziemię. Jego właśnie potrzebowała; ścisnęła go, unosząc na wysokość oczu. Scaliła stopy, obsuwając niezauważalnie sukienkę. W takiej pozycji potarła w palcach swoją własność, wskutek czego dotarła do niej nowa, raczej nieprzyjemna woń metalu, względnie czegoś na jego podobieństwo.
    - Karmazynowy paciorek. Nie ma go - przygryzła wargę, rozglądając się desperacko po otoczeniu. Jej źrenice niebezpiecznie się zwęziły, zajrzała w prawą rękawiczkę jeszcze raz.
    - Kolejny poszedł na stracenie - wyszeptała ściśniętym głosem, ze ślepiami zasnutymi mgiełką. Zmarszczyła brwi, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie była ani trochę zadowolona z owego faktu, niemniej, nie zamierzała teraz rzewnie rozpaczać nad zgubą. Z nieznaczną frustracją ściągnęła kalosze i rzuciła je na bok. Miała nikłą nadzieję, że nie skryją ich wydmy, gdzie zasną na wieczność, ale z takimi pustyniami to nic nie wiadomo. Posiadały w sobie stanowczo za dużo wredoty.
    Zaznaczyła w piasku płytkie bruzdy, kształtujące się w znak iks. Może po przesunięciu się paru wydm koralik pozostałby na powierzchni? To byłoby pożądane.
    Spuściła głowę, wpatrując się w swoje dzieło dość skonsternowanym wzrokiem. No, teraz tylko czekać na nieoczekiwany ruch przeznaczenia. Czyżby miało obecnie ochotę spleść jej losy z jakąś niewinną osóbką, która by się nawinęła, i wydając na siebie wyrok zgodziłaby się ochoczo na pomoc w poszukiwaniach paciorka? Tylko na to czekała.
    Irmelin



    Gość

    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 12 Listopad 2011, 10:02   

    Tak, Irmelin szła sobie, patrząc głęboko w chmury. Dlaczego była akurat tutaj? Po prostu miała taki kaprys. Przecież nie mogła ciągle się ukrywać, musiała się otworzyć, ale czy chciała? Nie. Nie miała zaufania do innych ludzi, a przez to też nie chciała. Słońce tu tak fajnie grzało. Choć go nigdy nie lubiła, teraz chętnie maszerowała, w miejscu, gdzie za pewne było najcieplej. Jednak po chwili zeszła na cień. Naokoło dziewczyny było tak dużo wydm, a każda innego koloru. Jednak nie było to podniecające. Myślała, że jak będzie w tej krainie, to coś ją zadowoli. Myliła się. Po prostu nie mogła się cieszyć, bo po co? Czy jej życie w ogóle miało jakiś sens? Tego też nie wiedziała. Po swoich iście głębokich przemyśleniach zaczęła patrzeć się w słońce tak długo, aż zabolały ją oczy. Popatrzyła na pobliskie krzaki i zobaczyła w nich jakąś dziwną zwierzynę. Nawet nie miała zamiaru do niej podejść. Gdyby jednak owe zwierzę wyskoczyło pewnie by je kopnęła, a te z kolei pisnęłoby z bólu i gdzieś się schowało, Z resztą nieważne. Dopiero po chwili odczuła falę ciepłego powietrze, które bawiło się jej włosami. Robiło się naprawdę ciepło. Irmelin z gorąca, zaczęła chuchać sobie na twarz, poprawiała swoje bransoletki i łańcuszek, który miała na szyi. Inni pewnie nazwaliby go łańcuchem, ale ona widziała dużo większe. Nagle idąc sobie dalej zobaczyła jakąś dziewczynę. Prawdo podobnie jakiś koto-człek lub coś podobnego. Miała ogon i kocie uszy, więc wszystko się zgadzało. Kotka najwyraźniej czegoś szukała. Jednak Cyrkowiec nie miał zamiaru jej pomóc. Dziwne? Nie, bo chamska natura Irmelin nie pozwalała na jakiekolwiek dobro, wobec innych. Po prostu poszła dalej mijając dziewczynę i patrząc się na nią z lekką pogardą, tak jakby była gorsza, dużo gorsza. Najpewniej tak nie było, ale Ludożerczyni zawsze wiedziała swoje i koniec. Tak więc minęła dziewczynę, nawet się nie odzywając. Po chwili usiadła na ziemi, o jakieś 2 - 3 metry od kotki. Nagle postanowiła się położyć, więc tak też zrobiła. Nagle powiedziała sama do siebie :
    - Nie mogę. Po prostu nie...
    Tak zakończyła swoje wszystkie posunięcia, przemyślenia i inne kwestie. Czekała na reakcję dziewczyny. Może to ona będzie osobą, która chociaż w jakimś lekkim sensie zmieni Irmelin. Tego nie mógł nikt przewidzieć. Wszyscy mogli tylko myśleć i przewidywać, czy tak się stanie, czy nie.
    Feste
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 12 Listopad 2011, 12:44   

    Siedząc tak sobie, no i tłamsząc rozpacz nad stratą jednego z licznych skarbów, dostrzegła w oddali jakąś mozolnie posuwającą się sylwetkę. Tak, tego jej tylko brakowało. Towarzystwa. W miarę zbliżania się Irmelin, zarysowywała się wyraźniej i Feste była już w stanie stwierdzić, iż to dość niska, ciemnowłosa przedstawicielka rasy ludzkiej bądź, i to bardziej prawdopodobne, istota humanoidalna. Wyostrzony wzrok nie mógł nie zarejestrować pogardliwego spojrzenia, najpewniej zaczepnie skierowanego ku białowłosej. Błąd. Duży błąd. Bez wątpienia ze strony Fleed wyglądało to jak oczywisty afront. Prychnęła, uśmiechnąwszy się kpiąco, po czym podniosła się leniwie i zerknęła na miejsce, gdzie znajdowała się teraz Irmelin. Jako że ta ułożyła się wygodnie, ale jednak w pozycji leżącej, skorzystała z faktu, iż przez ową krótką chwilę mogła nad nią górować. Postąpiła parę kroków do przodu, wychwytując dość nostalgiczny dźwięk, który wydobył się z ust zuchwałej nieznajomej.
    Czego znowuż nie mogła? Pomóc jej poszukać paciorka? Och, to już zrozumiała aż za bardzo. Jakie więc myśli kłębiły się w głowie jej niedoszłej rozmówczyni? Czyżby tyczyły się czegoś ciekawego, w sam raz dla zaspokojenia fascynacji targającej Elicią?
    Wbiła wzrok w jej biżuterię, od której odbijało się światło, rzucające miejscami barwne refleksy na glebę. Łańcuch zdobiący szyję połyskiwał w promieniach słońca. To przykuło jej wzrok. Przypadkowy obserwator mógł uznać, że łączy ją pewne podobieństwo ze srokami w tej chwili, skupione ślepia niemalże strzelały oskarżycielskimi palcami, wskazującymi na ewidentny zamiar kradzieży. Ów splot także wynikał ze zwyczajnego zrządzenia losu.
    Gdyby Dachowca była bardziej taktowna, a winna z racji nudnawych lekcji etykiety, zachowałaby milczenie i zadowoliłaby się rzucaniem ukradkowych ciekawskich spojrzeń Irmelin, jednakże nie miała zamiaru zachować się tak w tej sytuacji.
    - Czego nie możesz, kwiatuszku? - spytała słodkim głosem, przygarbiając się lekko, by nachylić nad dziewczyną. Z normalnymi włosami najpewniej zakryłaby nieszczęsnej pannicy twarz, lecz pozostawały krótkie, toteż problem właściwie nie istniał.
    Pytanie mogło zabrzmieć w uszach słuchaczki tonem kąśliwym, mimo tego nie zważała na to ani trochę.
    Usiadła obok Irmelin, a raczej przyklękła, przeklinając żar piasku, który zdawał się prażyć jej nagie stopy. Grube futro by się tutaj przydało, bo choć byłoby jej jeszcze bardziej gorąco, to może gęsta sierść zniwelowałaby wplyw bezposredniego zetknięcia się skóry z piaskiem pustyni.
    Właściwie, Irmelin trochę ją intrygowała. Zwłaszcza fakt, że nie było po niej nic widać, prócz emocji, ale to się mało liczyło. Kim była? Nie pachniała jak pomiot ludzki, miała w sobie tę charakterystyczną nutkę magii, jaką przypisywano wszystkim istotom magicznym, zarówno w Krainie, jak i Otchłani. Nie czuła zanadto swądu człeka. Dołączyła zapytanie o rasę do swojego zbioru tysiąca i więcej interesujących ją kwestii, oczekując w miarę cierpliwie na odpowiedź. A może w ogóle nie nadejdzie, z kaprysu rozmówczyni?

    / Pisząc o ukrytych kocich "insygniach" miałam na myśli, że nie widać uszu i tak dalej. ; ) Przez dziesięć postów, jak coś. /
    Irmelin



    Gość

    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 14 Listopad 2011, 18:20   

    Leżała i leżała, aż w końcu kotka podeszła. Popatrzyła się dziwnie na Irmelin, ta tego jednak nie widziała. Nagle zadała głupie pytanie. Czyżby Ludożerczyni mówiła, aż tak głośno? Na tyle, aby dziewczyna ją usłyszała. To pewnie te jej moce, czy coś. W Świecie Ludzi słyszała o Lunatykach, Kapelusznikach i innych mieszkańcach krainy. Wiedziała, że mają nadzwyczajne zdolności. Pf... też mi halo, Mrok też je miał. Dziwna była tylko jedyna rzecz. Bransoletki odbijały światło tak mocno, że kotkę mogły oślepić. Nieważne z resztą. Bo, kogo to obchodzi? No, nikogo. Pytanie tak wstrząsnęło dziewczyną. Niemożliwe, że ktoś nieznajomy tak na nią mówi. Może świat nie jest taki zły? Możliwe, też że ona coś od niej chce i tak tylko mówi. Irmelin teraz nie miała kontroli nad sobą i pierwsze co zrobiła, to złapała koto-człeka z ramiona i zaczęła potrząchać. Całe ciało jej latało. Po tym fakcie powiedziała z szyderczym uśmiechem na twarzy, ublizując się :
    - Nigdy więcej tak na mnie nie mów! Nie masz, prawa! Ja jestem tylko Irm... Irmelin, a nie żaden kwiatuszek! Zrozumiano?! Tak przy okazji, to od razu mów czego chcesz, a nie owijasz w bawełnę, jasne?
    To co mówiła białowłosa było bardzo dziwne, no bo przecież ona jest tylko głupią Irmelin, a tu nagle kwiatuszku. Ludożerczyni wstała i przeszła w pobliskie krzaki. Widać było, że jest bliska płaczu. Nie mogła, po prostu pojąć prostej sprawy. Dlaczego na nią tak powiedziała? Czy ona nie jest tak jak ten facet i baba? (Tu chodzi o rodziców Irmelin - czytaj Historię) Nie, raczej nie. Kotka była inna. Może w ogóle cała ta kraina była inna. Wszyscy może się lubili. Tego nie wiedziała, niestety. Jedyne co mogła zrobić, to tylko się domyślać. Tak, tylko to jej zostało.
    Chwilkę, potem postanowiła odejść. Nie miała czasu, ani ochoty na takie gierki. To było po prostu nudne i koniec. Żeby czasem, tak trochu się rozerwać, albo co, a tu nic. Wstała i poszła...

    (przepraszam) (z/t)
      
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,33 sekundy. Zapytań do SQL: 9