Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Wysłany: 19 Październik 2011, 13:31 Bal Halloweenowy 2011 - rezydencja hrabiego Jacka
Okolica z pewnością nie należy do typowych, spotykanych na przykład w świecie ludzi. Posiadłość pana Jacka mieści się bowiem na obrzeżach Krainy Luster. Rezydencja zbudowana z bliżej niezidentyfikowanego, czarnego budulca. Bardziej przypomina ona strzelisty, jakby zniekształcony zamek z wieloma wieżami i wieżyczkami, niżeli zwykłą rezydencję bogatego człowieka. Brama wejściowa jest dwuskrzydłowa, ozdobiona podniszczonymi płaskorzeźbami. Miejscem przebiegu balu został jednak leżący tuż obok budynku kamienny, nieco upiorny labirynt. Prowadząca doń brama z pewnością nie zachęca do siebie potencjalnych gości. Przypomina ona bowiem szeroko rozwartą paszczę potwora, tylko czekającą, by połknąć kilka niewinnych istot. Jakby tego było mało, u góry owej bramy znajduje się rząd ostrych, kamiennych kolców, imitujących kły. Ściany labiryntu porasta bluszcz, spomiędzy którego pędów wystają gdzieniegdzie ostre kolce, będące dość poważnym zagrożeniem dla nieuważnych osóbek. Podobne groty zdają się wyrastać również u szczytu ścian, z których ów labirynt jest zbudowany. Uniemożliwia to wdrapanie się na górę i rozeznanie, w którym miejscu się obecnie jest. Na niektórych ścianach znajdują się strzałki, pokazujące drogę do środka labiryntu. Są jednak one niejednoznaczne i sprytnie ukryte za pędami bluszczu, dlatego też nawet przy ich pomocy dość łatwo jest zagubić się w plątaninie dróżek. Poza nimi na murach namalowano równie upiorne, co reszta posiadłości twarze, zdające się wyglądać zza liści i obserwować zdezorientowanych wędrowców. Jeśli ktoś miał nieprzeciętne szczęście i udało mu się znaleźć odpowiednią drogę, ujrzy przed sobą ogromny plac w kształcie koła. W centralnej części znajduje się podest dla orkiestry, z niego też przemawia do zebranych właściciel posiadłości – osobliwa persona, człowiek w płonącym, czarnym płaszczu i z dynią nałożoną na głowę, przez co nikt jeszcze nie widział jego twarzy, a nawet jeśli, to albo jest już martwy, albo pilnie strzeże swojej tajemnicy. Co krok poustawiane są przeróżne stoiska z jedzeniem, ale także z atrakcjami dla gości. Nad placem unosi się natomiast wielka, emanująca żółtawo-pomarańczowym światłem, dorodna dynia z wyciętymi otworami na oczy i szerokim uśmiechem. Co jakiś czas wyrzuca ona z siebie ciasteczka. Co uważniejsza osóbka może dostrzec również fruwające wszędzie nietoperze, a już tym bardziej uwagę zwracają różnorakie istoty jakoby wyjęte z jakiejś baśni, kręcące się po placu i co jakiś czas zaczepiające gości.
Loullie [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 19 Październik 2011, 14:38
Zbliżał się wieczór. Świadomość tego faktu niosła ze sobą coś ekscytującego, ale również niepokojącego. Lou zawsze wiedziała, że Kraina Luster jest nieprzewidywalną, pełną cudów i mroków ziemią, jednak nie równało się to z tym, że mogła się do tego przyzwyczaić. Wątpiła, by ktokolwiek i kiedykolwiek byłby w stanie do podobnego wyczynu. Dziewczę obserwowało złocistymi ślepkami okolicę, która wydawała się co i rusz zmieniać, falować dzięki czemu, a może właśnie przez co, trudno było trafić do wyznaczonego miejsca, gdzie miała odbyć się główna atrakcja zbliżającego się Dnia Zmarłych - Bal Halloween'owy. Lusia jeszcze nigdy nie była w Dyniowym Miasteczku, dlatego też nie mogła się doczekać, aż zaznajomi się z jego niewątpliwymi urokami. Zadarła główkę, a błękitne krótkie włoski rozsypały się po jej policzkach. Uśmiechała się szeroko, chociaż w głębi jaskrawych, kobaltowych źrenic mienił się jakiś nieokreślony dystans, smutek. Potarła szczupłą, drobną dłonią czoło i ruszyła szybkim, niemal tanecznym krokiem ku ciemnemu kształtowi, wbijającemu się niemal w zachmurzone niebo wieloma wieżami i wieżyczkami. Budowla była piękna w swej ostrej fakturze, tajemnicza, intrygująca.
Poruszyła bajecznymi, kolorowymi skrzydłami przypominającymi swym kształtem motyle. Delikatny dźwięk uderzającego o siebie szkła rozśpiewał się hipnotyczną nutką. Dziewczę miało na sobie całkiem ładną kreację. Sukienka była pozbawiona ramiączek, a także rękawków, tak więc ramiona aż za linię obojczyków były odsłonięte. Pomarańczowo - żółty gors układał się na piersiach i brzuchu w strzępki skórzastego materiału imitującego jaskrawe pióra. Spódnica kreacji spływała delikatnymi fałdami do połowy ud, uniesiona skrzętnie obfitą ilością niebieskiego tiulu. Na materiale łączyły się ze sobą soczyste barwy złota, pomarańczu, fioletu, tworząc intrygującą mozaikę. Plecy były całkiem odsłonięte, ukazywały zgrabny łuk kręgosłupa, bladą, niemal mleczną cerę. Para skrzydeł wychodziła spomiędzy łopatek, iskrząc się soczyście, jakby wypełnione światłem. Tuż nad nimi można było dostrzec błękitne smugi tatuażów, podobny znajdował się na prawym ramieniu, a także malutkie serduszko za prawym uchem. Na drobnych rączkach dziewczęcia znajdowały się fioletowe rękawiczki bez palców z niebieską lamówką, z nich zwieszało się srebrzyste kółeczko na którym zawieszono akwamarynowe piórka. Na placu serdecznym prawej dłoni znajdował się wąski, prosty pierścień w tej samej barwie, co rękawice. Na stopach znajdowały się buty, rzecz jasna, żółte sandałki 'jezuski', jak mawiają dziewczęta w świecie ludzi.
W tej chwili raczej nikt nie nazwałby 'małej' Lou dzieckiem, gdyż w żadnej mierze takowego nie przypominała. Podrosła, wysmuklała do kobiecych kształtów, drobnych, ale taka była już jej budowa. Rysy twarzy zaostrzyły się nieco, wargi zarysowały się w dwa zdecydowane, malinowe łuki. Na powiekach dziewczęcia połyskiwał złocisty brokat. Poza tym nie posiadała makijażu.
Odetchnęła głęboko, ściągając drobne łopatki, gdy znalazła się przed wejściem do... zamku gospodarza, którym był niejaki hrabia Jack. Lusię zastanawiała ów persona, była ciekawa kim jest, jaki jest...
Przeszła przez wrota, obserwując podniszczone płaskorzeźby.
- Upiorne, piękne miejsce - skomentowała pod nosem z zachwytem. Nie bardzo wiedziała, gdzie ma podążać dalej. Była tutaj pierwszy raz, a nie pomagał fakt, że prawdopodobnie przybyła jako pierwsza. Pomachała lekko torebką, którą ściskała w dłoni. Okręciła się dookoła własnej osi, furkocząc bajeczną spódniczką. Pogładziła w roztargnieniu palcami klejnot układający się w zagłębieniu szyi. Drobna, kryształowa różyczka z rozwijającym się pąkiem. Może zaczeka, aż ktoś do niej dołączy?
Hm, nie... Cóż to byłaby za zabawa? Przechyliła pstrokatą główkę i skierowała swe kroki w stronę ... paszczy potwora, by zanurzyć się w półmroku labiryntu. Co jakiś czas spoglądała na nią upiorna twarz malunku. Za każdym razem śmiała się cicho. Doprawdy, było to urocze, nastrojowe! Błądziła korytarzami jakieś pół godzinki, raz na jakiś czas gubiąc odpowiednią ścieżkę. Mimo to przedzierała się przez zagadkę z niestrudzeniem, które zostało nagrodzone wyjściem na kolistą przestrzeń.
- Łał!!! - pisnęła.
Lou czasami zapominała się, że nie posiada już ciałka dziesięcioletniej dziewczynki, ale nie przeszkadzało jej to zupełnie. Kogo mogło obchodzić to, jak się zachowuje? Skoro brzydziła się nią najważniejsza osoba w jej nowym życiu, cóż miała takiego do stracenia?
Klasnęła w łapki. Wszystko było piękne. Tylko gości brakowało!!!
Godność: Jego Wysokość Arcyksiążę Rosarium, Lord Protektor Krainy Luster Wiek: Niektórzy czynami starają się dowieść, że zbyt długo już Rosarium żyje na tym świecie, choć on sam jest odmiennego zdania. Rasa: Upiorny Arystokrata Lubi: Równy krok marszowy arcyksiążęcych legionów, które białą i czerwoną różę niosą do najdalszych zakątków krainy luster; zapach kwiatów w ogrodach Różanego Pałacu i spokojny szum fontann. Nie lubi: Nieposłuszeństwa i fałszywych idei, niszczących piękno niewinnych oczu, niegdyś szczęścia tylko pragnących. Wzrost / waga: 178 / 70 Aktualny ubiór: . Znaki szczególne: Tykowość Pod ręką: Złoty zegarek kieszonkowy Bestia: Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae) Nagrody: Lustrzany Pierścień, Zegarmistrzowski Przysmak, Nić Opętania, Lodowy Klejnot, Kamień Duszy, Umbraculum SPECJALNE: Administrator, Mistrz Gry | Mister Spectrofobii 2011, Najlepszy Pisarz 2012
Dołączył: 28 Gru 2010 Posty: 1341
Wysłany: 19 Październik 2011, 15:53
Stukot końskich kopyt uderzających jednym tempem o bruk nagle ustał. Na jego miejsce weszły trąbki dragońskie, których dźwięczna nuta rozeszła się w powietrzu tuż przed tym jak wystrzał przysłonił dymem całą kolumnę. Spod mgły, lekkiej chociaż gęstej, wyłonił się ktoś przybrany w czerń jak noc ciemną. Na twarzy jego biała, niczym najczystszy śnieg, maska karnawałowa. Okrywająca kurtyną twarz i każdy uśmiech czy łże uronioną nie przypadkiem. Oczy karmazynowe nie zostały skryte. Za to ich piękny niczym morze wzburzony i niepoznany szkarłat przysłonięty został. Sprawcą tego cień i kapelusz na głowie. Ozdobny i wcale nie szeroki, a do tego piórem jakby krwistej barwy przystrojony. W nim jak i w całym stroju dominowała czerń, chociaż biel i czerwień przebijały się przezeń choć rzadko to wyraźnie. Wyjątkiem tu rękawiczki można nazwać, których alabastrowa barwa skrywa dłoń, a czerwone róże zdobią materiał. Jedna z nich, prawa, oparta została o drzwi pojazdu dziwnego, w którym Rosarium miał okazję tu przybyć. Purpurowa peleryna sunęła się za nim po schodkach. Dosięgnął szybko ziemi i rozejrzał się po miejscu. Nie jest to bal w wielkim stylu, lecz bal inny. Taki, w którym lepiej brzmi Niech umiera bal niż niech żyje. Nie dlatego, że bal jest nudny czy krótki, lecz właśnie dlatego, że tutaj nie liczy się zabawa i patos, a strach i szalona zabawa, którą strach przerwać. Na tę myśl tylko uśmiech zagościł na twarzy białowłosego, lecz dla postronnych oczu nie było to przeznaczone. Wszystko zostało ukryte za kurtyną tak jak skrywana jest scenografia nim przedstawienie się nie rozpocznie. Agasharr liczył bowiem na teatr wyborny, a co więcej theatrum mundi, czyli najkunsztowniejszy i najpiękniejszy ze wszystkich utworów, w którym przychodzi odegrać samego siebie, bez gotowego scenariusza czy choćby przygotowania. Dziś jednak nie czas na Commedia dell'Arte, a na tragedie w prawdziwie greckim wykonaniu, która w niezbadanym kole fortuny jednych pod kopułę niebieską wynosi, innych zaś w ziemię głęboko wbija choćby i młotem. Choćby i na pół zamarznięci tkwić mieli w kraterze swego upadku. Nie rozmyślając długo już zmierzał białowłosy w stronę labiryntu. Krokiem spokojnym, oczyma swymi tylko wodził za nowym ptactwem, tymi władcami niebios ślepymi. Chociaż po co wzrok w przestworzach? Tak samo po co zmysły przy tańcu. Niech upiją się namiętnością, pogrążeni w żądzy wcale nie gorsi od przerażonych, a dziś obu Agasharr oglądać pragnie. Dlatego też krokiem pewnym wszedł do labiryntu. Przemierzył go dość szybko dzięki uważnemu przyglądaniu się kolcom i gałązką ścian. Przytulne powitanie, to prawda. Jednak cudowne jeśli zważać głowę, którą przejść trzeba było. Na całe szczęście jednak kolce to jedyne "utrudnienie", które zresztą niczego nie utrudnia, nie było tu błota czy brudu, który zniechęciłby Rosarium do balu. Trzeba bowiem szczerze przyznać, że nie był on świadom tego co się stanie. Był jedynie pewny tego, że sam postanowił to urozmaicić wszystkich znajomą, którą zaprosił, chociaż nie spotkał.
-Czy przyjdziesz zatem jak chciałem? Może wzgardzisz tłumem żyjących, co nie tobie są przeznaczeni. Może dziś dla mniejszych ustąpisz, miejsca im oddając? Niech bawią się upiorki marne, duszki młodzieńcze czy inne zjawy wszelkiego rodzaju. Głupstwo! Dziś przecież twoje jest święto i przybyć powinnaś niezwłocznie.
Tak to sobie cicho, lecz z powagą mówiąc przemierzał labirynt obserwując dokładnie każdą ze ścian. Wszystko to krótko trwało i niebawem już samym centrum stanął Wcale nie olśniony, po prostu spokojny oczyma przesunął po zebranych. Skąpo jak na razie, trzeba przyznać, lecz z każdą chwilą ze stron różnych wciąż nowi przybywali. Podszedł do jednego spośród chodzących stosów kości i ciastko do ręki wziął. Niestety, te zamiast w ustach jego wylądować skrzydeł dostało i odfrunęło niczym ptaszyna. Bez zawodu, czy żalu dłoń Rosarium opadła. Na twarzy skrytej raz jeszcze pojawił się uśmiech na ten dziw niezwykły, a przecież po to tu przybył. By bawić się i zabawę sławić, a przy okazji dziwów licznych doświadczyć. Bowiem było oczywiste, że ciastka jeść nie ma zamiaru. Przecież jego maska na to nie przyzwalała. Z drugiej zaś strony spodziewał się czegoś tak banalnego jak wróżba czy ciastko z "fałszywym" owadem, w tym wypadku ruchomym ale bez smaku i materii. Tutaj natomiast jego prowizoryczna przekąska w górę poszybowała i tyle ją dziś miał okazję obserwować. Zrobił zaledwie kilka kroków i w dłonie swoje tylko klasnął. Orkiestra najbardziej wyszukana nie była, lecz skład zapewniał muzykę szybką, taneczną, a zarazem niepozbawioną nutki niepokoju, który chociaż teraz niezauważalny to osiadłszy na duszy jeszcze przyniesie strach dla zebranych. Agasharr szedł przed siebie, jakby nie zważając na wszystko co wokół się dzieje. Tylko oka szybkim rzutem uraczył stworzenia niezwykłe, które przecież wcale nie takie nietypowe dla tych stron. Chodził spokojnie na wszystkie strony się rozglądając i przy tym rozmyślając. Myśl jego niesiona była niczym na skrzydłach fruwających wszędzie nietoperzy. Oczyma swymi ogarniał cały labirynt. Jakby widział ludzi w nim błądzących. Słuchał kolorowych barw muzyki. Dotarł aż do dyni imitującej księżyc. Zastanawiał się po cóż tu ona? Czy aby ludzi przestraszyć, czy może też jako obserwatorium jakoweś, jeśli tak to jakże chętnie tam by zasiadł i rozwój sytuacji oglądał. Stąd zbyt mało mógł ujrzeć i chociaż wiele mógł sobie wyobrazić to poza snem liczyła się dla niego realność. Na razie jednak wszystko spokojnie się toczyło i nic niezwykłego się nie wydarzyło. Jednak nawet gospodarz nie przemówił, a zatem bal choć trwać ma, to nie jest rozpoczęty.
Gdyby ktoś znający Charlotte spotkał ją tamtego wieczoru, najpewniej nigdy nie powiedziałby, że to ona. Owszem - jej włosy nadal były intensywnie czarne i nieprzeciętnie długie, tęczówki niepokoiły kolorem iskrzącej się czerwieni, podobnej do koloru najświeższej krwi, w której jednak nie było tego niepokojącego błysku, a jedynie znudzenie, cera była przeraźliwie blada, również postura nie uległa najdrobniejszej choćby zmianie. Trzeba również wykluczyć teorię, jakoby uderzyła się w głowę i jej charakter znowu się "przestawił". A jednak w pewnym sensie nie była tą samą Charlotte. Była niemal pewna, że Niko na jej widok albo oniemiałby, albo też zaczął jej docinać. Szczerze mówiąc, wolała już pierwszą opcję. Ale jakiż w końcu był do tego powód? Otóż stara, (nie)dobra Szarlotka, słynąca ze swojej nienawiści do wszelkich sukienek i sukieneczek... Właśnie się w jedną ubrała. I to nie byle jaką! Sięgała ona bowiem połowy ud, jeśli patrzyło się z przodu, a trochę dalej z tyłu, miała mnóstwo falban i falbanek, była w czarnym kolorze, gdzieniegdzie przepasana brązowymi rzemykami. Materiał, z jakiego była uszyta, prezentował się uroczo. Był bowiem cienki, lekko prześwitujący, a jednak ogrom falbanek nie pozwalał jej się ośmieszyć. Na nogach miała czarne, wysokie kozaki na leciutkim obcasiku, zaś całą swoją postać okryła czarną peleryną z kapturem, zapiętą pod szyją okrągłą złotą broszką. Do sukienki założyła również dość osobliwe, ujmijmy to, "rękawki" w tym samym stylu. Właściwie nie wiem, jak to nazwać. W każdym razie nie były to rękawiczki, wyglądały, jakby od takowych odcięto część osłaniającą dłonie i pozostawiło jedynie rozkloszowane pasma materiału. Oczywiście były one specjalnie uszyte i nie sterczały z nich żadne nitki, jak to bywa po przecięciu materiału. Co to, to nie! Skoro już musiała się tak ubrać, to z klasą. A właśnie, jak to się w ogóle stało, że wcisnęła się w sukienkę? Otóż szefostwo MORII, zawsze świetnie poinformowane, oddelegowało ją do nie byle jakiego zadania - przybycia na mający odbyć właśnie dziś bal w Krainie Luster, a następnie zdania raportu, gdyż uznali, że ze swoimi czerwonymi ślepiami będzie mniej się wyróżniała. I to właśnie oni wcisnęli jej ten strój. W pierwszym odruchu chciała ich wszystkich powystrzelać, albo chociaż zmusić, żeby wysłali tam kogoś innego, ale w porę powściągnęła emocje. Gdzieś na dnie świadomości odrobinę tylko żałowała, że Niko nie przyszedł razem z nią. Miałaby chociaż z kim porozmawiać, a tak - nikogo nie znała. Nie, żeby ją to szczególnie obchodziło, skąd! Jako tako nie odczuwała potrzeby przebywania z kimkolwiek, ale mimo wszystko drobniutka, ciut wrażliwsza cząstka jej duszy nieśmiało zaczynała się kłócić się z tą zimną, dominującą. Niestety, był to dość... Nierówny pojedynek.
Kiedy dotarła już na miejsce, jej oczom natychmiast ukazał się zamek, przywodzący na myśl średniowieczne budowle w stylu gotyckim. Mimowolnie uśmiechnęła się nieco tajemniczo, ukazując niewidoczną dotąd w ciemności nakładkę na zęby, dzięki czemu jej kły zdawały się być odrobinę dłuższe. Zupełnie nie przeszkadzała ona w mówieniu, co śmieszne, wyglądała jak zwykłe zęby i widać ją było tylko wtedy, kiedy Charlotte coś mówiła, bądź, tak jak teraz, uśmiechała się. Chyba nikt nie ma już wątpliwości, że wciśnięto ją w kostium nieco odchodzącego od stereotypowych wyobrażeń, uroczego wampirka? Plusem było to, że nie musiała zakładać soczewek ani pudrować twarzy - bo wyglądała tak naturalnie.
Spokojnym krokiem podążyła ku bramie-paszczy. Próg przekroczyła właściwie bez większych emocji, jak to zwykle. Takie miejsca jej nie przerażały, jedynie budziły delikatny niepokój. Każdy w końcu czuje się lepiej, gdy wie, co go czeka. Niestety, panna van Lethan nie wiedziała, jaki będzie przebieg balu. Tym bardziej nieswojo się czuła, kiedy podążała zawiłymi alejkami labiryntu. Kilkakrotnie natrafiła na ślepy zaułek, jednak w końcu, w końcu udało jej się dotrzeć na miejsce, w którym sam bal miał się odbywać. Zlustrowała wszystko spokojnym wzrokiem, po czym przeczesała grzywkę smukłymi placami. Nie dało się ukryć, że była zirytowana i nieco zmęczona błądzeniem, dlatego też teraz oparła się o wolną od wyrastających kolców część ściany, skrzyżowała ręce na piersi i kontynuowała lustrowanie ów miejsca czerwonymi ślepkami.
- Uhm - mruknęła pod nosem, mrużąc powieki. Była pewna, że z czasem zrobi się tu o wiele, wiele ciekawiej. Póki co, trzeba było przeczekać mdły okres, w ciągu którego goście dopiero napływali w umówione miejsce.
Loullie [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 19 Październik 2011, 16:37
Lusia wirowała wśród pojawiających się istot, chłonąc wszystko zaciekawionym wzrokiem. Cóż, być może dla tutejszych mieszkańców oni sami nie byli zbyt zaskakujący, jednak dla istoty tak dalekiej od tej dziwnej kultury, której stała się częścią bez własnej woli, nic nie było jasne, a nowe. Dlatego też dotykała wszystko, pragnąc zbadać te dziwa rozmaite, co i rusz napotykając na swej drodze magię jakąś, cuda i dziwy. Raz, gdy dotknęła jednej z figur poruszających się niczym śmiertelnik najzwyczajniejszy, szok przeżyła ogromny, gdyż pod jej palcami zadrżała, obnażyła ostre zęby, śmiejąc się głucho i wyskoczyła w powietrze, zamieniając się w chmurę żywych nietoperzy. Krzyknęła przy tym cicho, otwierając szerzej powieki. Zastanawiała się, czy było to miejsce dla niej, jednak myśli te szybko opuściły jej pstrokatą głowę, gdyż wzrok dziewczęcia spoczął na intrygującej personie. Mężczyzna odziany w czerń wyszywaną różami, stąpał wśród gości, zarzucając karminowym piórem wetkniętym w kapelusz. Twarz jego zasłaniała biała kurtyna maski, nie pozwalająca rozpoznać jego lico. Klasnęła w łapki raz jeszcze, uśmiechając się radośnie i prześlizgując się pomiędzy postaciami ruszyła ku niemu. Zaszła przybysza od tyłu, oddychając cicho, a zaraz potem objęła szczupłymi ramionami, śmiejąc się w głos dźwięczącą barwą. Arystokrata mógł uczuć, że znajomy był to gest, chociaż gdy wysunęła się na przeciw niego nie mógłby rozpoznać tego duszka. Palcem wskazującym dotknęła jego maski.
- Twarz swą skryłeś, a to czemu? - rzuciła tym samym głosikiem, który posiadała tych kilka tygodni temu. Już nie była kobietą uwięzioną w ciele dziecka, a kobietą dojrzewającą szybciej, niżby to rozum mógł pojąć. Długie, różowe włosy zastąpiła krótka, niebieska fryzurka, a bystre, mądre, dojrzałe fiołkowo - czerwone ślepka pozłociły się, gubiąc czystą biel białek, a miast czarnych źrenic błyskały eliptyczne kropki błękitu.
- Troszkę tutaj cicho, ale na pewno ktoś jeszcze przyjdzie - zapewniła, łapiąc okrytą w rękawiczkę dłoń Rosarium. Pociągnęła go lekko w stronę parkietu.
- Zatańcz ze mną, Tyk, szkoda tak młodego wieczoru! - wykrzyknęła radośnie. Zdawała się być nieświadoma faktu, że Tyk po prostu mógł jej nie rozpoznać. Cóż, więc przyjdzie czas jeszcze wszystko wyjaśnić.
Loullie przybyła tutaj mając nadzieję chociaż na kilka chwil zapomnieć o przykrym zdarzeniu w willi Fowla. Nie chciała dać się pochłonąć rozpaczy, inaczej czuła, że nie wyszłaby ze swego mieszkania. Zawalczy jeszcze o uczucie Artemisa, jednak teraz chciała dać mu po prostu spokój.
Godność: Verna Sari de Clare Wiek: 24 lata, rzekomo Rasa: Cyrkowiec Lubi: Siebie Nie lubi: Ciebie Wzrost / waga: 174 cm / 64 kg Aktualny ubiór: Sukienka w soczystym kolorze czerwieni, zwiewna, na ramiączkach, odsłaniające pokryte bliznami ciało. Czarny, koronkowy pasek, wojskowe, wysokie buty. Znak Trefl wyszyty na lewej piersi. Znaki szczególne: Ona cała jest szczególna! Karminowy tatuważ koło prawego oka, kolczyk w dolnej wardze Pan / Sługa: Od dzi? sama sobie Pani?|| Laleczka w ludzkim ciele - Wiku? *_* Pod ręką: Kolorowe, owocowe sukiereczki, przemycone papierosy miętowe - cieńkie, oprawiony w skórę notes z metalowymi klamrami, kluczyk zawieszony na szyi, fantazyjny, przypominający lecącego motyla Broń: Składany nóż, dłonie, krótka włócznia z wiśni Stan zdrowia: Zdrowiutka SPECJALNE: Upiorna Księżniczka (Halloween 2011)
Dołączył: 08 Maj 2011 Posty: 265
Wysłany: 19 Październik 2011, 17:27
Wieczór...
Wszystko było wyjątkowe, powietrze wibrujące od buczenia owadów, rozedrgane ostatnimi tego dnia promieniami Złotej Gwiazdy, granat zbliżający się ze wschodu, barwy chluśnięte na nieboskłon, jakby jakiś szalony artysta zamoczył swój pędzel w barwach świata i począł mazać po firmamencie, by ukazać swe intrygujące szaleństwo, które tylko nieliczni potrafiliby zinterpretować. Przymknęła na krótką chwilę akwamarynowe ślepia maźnięte samymi promieniami księżyca, oddychając głęboko, by otrząsnąć się z dopiero co zaistniałej sytuacji. Było to nieoczekiwane i kobieta nie miała pewności, jakie uczucia w niej siedzą. Czuła się niczym wzburzone morze, szukające swego ukojenia w ciemności i gwałtowności fal, wzniecające białe, gniewne bałwany upstrzone łagodną, kontrastującą mgiełką, rozpryskującą się na wszelkie strony. Ognista kula skryła się za horyzontem, pozostawiając po sobie mrok. Księżyc, brat Złotej Pani, sunął z majestatem po czerni nocy, prowadząc za sobą świtę w postaci setek miliardów ciał niebieskich.
Oddychała głęboko, krocząc mglistą surrealistyczną ulicą, nieczuła na widoki powyginanych domostw, które rozrastały się po obu jej bokach. Stukot obcasów rozchodził się echem od brukowanej nawierzchni. Tuż koło niej sunął ponad dwu metrowy wąż obleczony mlecznym, gęstym futrem. Jego opalowe ślepia zmieniały co i rusz swą barwę. Wyraźnie wyczuwała jego zainteresowanie, jednak nie odzywał się do niej. Szedł za nią, gdyż chciał mieć swą panią na oku. Wiedział, że często pakuje się w kłopoty, co niezmiernie go dziwiło.
Modliszka pogładziła jeden z rogów Argosa, uśmiechając się nieznacznie pod nosem. Odziana była w soczyście błękitną suknię, kończącą się tuż za pupą. Obcisły materiał idealnie podkreślał jej smukłe, gibkie kształty. Na plecach znajdował się otwór imitujący swym kształtem Trefl. Czekoladowe, ciemne pukle włosów upięła w prosty węzeł, okraszony kilkoma kolorowymi pawimi okami. Mówiło się, że pawie pióra przynoszą szczęście. Cóż, w połączeniu z Panienką Ludożerką tworzyły zabójczy duet. Para zawiniętych rogów błyszczała tajemniczo w srebrzystym blasku. Przystanęła na jedną chwilę i poprawiła sznurówkę długich, skórzanych butów wojskowych na masywnym, wysokim obcasie. Chitynowe palce przesunęły się po ciemnym, naturalnym tworzywie. Wyprostowała się lekko i ruszyła dalej, przechodząc przez masywną bramę zwieńczoną podniszczonymi płaskorzeźbami. Bez wahania wkroczyła w czeluść labiryntu, wychwytując jaskrawe, upiorne twarze wyłaniające się co jakiś czas spomiędzy kolczastego narośla. Nie miała problemów z dotarciem do celu swej podróży. Argos syknął krótko, pieszcząc miękkim futrem kolano kobiety.
Jaskółka rozciągnęła karminowe wargi w uśmieszku, palcem gładząc malinowy tatuaż tuż pod lewym okiem.
- Drętwo, czyżby impreza wypalała się, nim w ogóle się zaczęła? - skomentowała głębokim, cichym głosem.
Przesunęła wzrokiem dookoła. Ach! Niech żyje Śmierć i Zabawa!
jak słońce złotem w ciszę lasu pryska, kiedy płaszczyzna obłąkana biegiem ucieka pędem szalona i śliska. Już nie pamiętam gór ogromnych wiecznią i nocy gęstej, gwiazdami nabitej, i pól płaszczyzny bezmiernej konaniem, śniegiem zmierzchnącej i puchem skro-litej. Już nie pamiętam, jak słońce w śnieg prószy i w biele sypie ciszę pyłem złota. Dzwonki polami biegną i szeleszczą, cisza osiada śniegu mgłą na płotach. Już nie pamiętam ! miasto zaczajone zza murów mgłą mi dusi jaźń zamarłą i krwią już niebo mdłych, przegniłym dymów nocą wyszło w ulice i dławi mi gardło...
Chariot [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 19 Październik 2011, 18:08
Wieczór.
Na dworzu było ciemno, chłodno. Po niebie latały czarne ptaki, co w noc halloween wydawało się dość straszne. Na ulicach porozstawiane dynie, jedne się świecące, jedne nie, z upiornymi uśmieszkami. Czasami widywało się młode dzieci, zbierające cukierki lub robiące komuś tak zwanego "psikusa" bo ktoś, o dziwo, odmówił im słodyczy.
I tak oto ciemną uliczką, szła Satoko, ubrana cała na czarno-biało. Jedynie teraz miała na sobie zapięty długi płaszcz, który zasłaniał jej przebranie. Prawe oko miała zielone a lewe różowe, obie gałki mocno się świeciły, mogłyby być latarką. Inne dzieci spoglądały na nią jak na potwora, bardzo podejrzanie. Szła z poważną miną, jakby wcale nie miała uczuć, a jeszcze przed chwilą cieszyła się wyjściem. Tak naprawdę nic się nie zmieniło, jednak patrząc jej w oczy ma się wrażenie, jakby miała ochotę Cię zabić. I o to chodzi w halloween, czyż nie? Trzeba straszyć innych, wszystkim, co się ma. A nuż pozna kogoś na balu i będzie miała możliwość przestraszenia kilku osóbek, lub zorganizowania czegoś, co każdy pamiętałby bardzo długo? To wszystko kwestia czasu, jak się wszystko ułoży i czy w ogóle spodoba jej się uroczystość. Chociaż, ona zawsze lubiła halloween, atrakcje z tym związane. Zawsze wyłudzała od każdego cukierki, a gdy ten odmówił po prostu robiła mu standardowego psikusa. Zaczynając od wylania na głowę pączu, kończąc na spaleniu np. płaszcza bo w końcu nie mogła przesadzać, tak?
I tak oto trafiła tutaj. Do dziwacznego labiryntu porośniętego bluszczem, a wśród tego bluszczu widoczne były strzałki. Starała się iść według nich, również patrzyła gdzie inni zmierzają. Była tutaj zupełnie sama, wątpiła, aby spotkała kogoś, kogo znałaby. Dlatego skończy się zapewne na siedzeniu w miejscu i patrzeniu jak wszyscy inni się bawią. W końcu nie wiele osób chciałoby się bawić z ... dzieckiem. A to nie sprawiedliwe, jedni wyglądają na 18 lat i mają 100, a ona wygląda na 14 i ma 300. Pozory mylą, jak widać. Dlatego nikt z nią nie potańczy, nic, a może trafi się ktoś w jej rozmiarze, na przykład.. uroczy chłopiec?
Przeszła przez upiorny labirynt, a przed jej oczami ukazał się ogromny plac w kształcie koła. Doszła do celu, uradowana podreptała przed siebie, rozglądając się na boki, do góry a nawet na dół. Po prostu wszędzie. Wszystko było zorganizowane wręcz idealnie, tyle, że... dość mało osób. No cóż, impreza dopiero się rozkręca, więc nie oczekujmy tłumów w pierwszych 5 minutach.
Oprócz podestu dla orkiestry oraz wielkiej dyni, którą można spostrzec, gdy się podniesie głowę - zauważyła również latające nietoperze oraz dość dziwaczne istoty, biegające tu i ówdzie. Nie było co stać w miejscu, a więc podeszła do pierwszego lepszego stoiska z jedzeniem. Żelki w kształcie oczu, dziwne robaki w postaci cukierków.. Satoko nalała sobie do kieliszka jakiegoś soku i wzięła trzy słone paluszki. Odeszła krok od stoiska i zaczęła spożywać to, co wzięła. Rozglądała się cały czas dookoła, jakby szukając kogoś.
- Cóż za upiorny klimat, wspaniale~ - powiedziała sama do siebie, w końcu często tak robi a niektórzy nazywają ją nienormalną. Bo dla niektórych to dość dziwne, rozmawiać sam ze sobą...
- Teraz tylko przydałby się ktoś do rozmowy...
Godność: Jego Wysokość Arcyksiążę Rosarium, Lord Protektor Krainy Luster Wiek: Niektórzy czynami starają się dowieść, że zbyt długo już Rosarium żyje na tym świecie, choć on sam jest odmiennego zdania. Rasa: Upiorny Arystokrata Lubi: Równy krok marszowy arcyksiążęcych legionów, które białą i czerwoną różę niosą do najdalszych zakątków krainy luster; zapach kwiatów w ogrodach Różanego Pałacu i spokojny szum fontann. Nie lubi: Nieposłuszeństwa i fałszywych idei, niszczących piękno niewinnych oczu, niegdyś szczęścia tylko pragnących. Wzrost / waga: 178 / 70 Aktualny ubiór: . Znaki szczególne: Tykowość Pod ręką: Złoty zegarek kieszonkowy Bestia: Alphard (Rubeol), Forets (Tenebrae) Nagrody: Lustrzany Pierścień, Zegarmistrzowski Przysmak, Nić Opętania, Lodowy Klejnot, Kamień Duszy, Umbraculum SPECJALNE: Administrator, Mistrz Gry | Mister Spectrofobii 2011, Najlepszy Pisarz 2012
Dołączył: 28 Gru 2010 Posty: 1341
Wysłany: 19 Październik 2011, 19:01
Ludu drogi przez wszystkich umiłowany oświadczam, że gdy tylko dowiem się dla kogo jako MG mam pisać to niezwłocznie tę pracę zacznę, teraz jednak tylko Tykiem coś naskrobie do czasu aż wszystko zostanie zabrane i rozdane.
Białowłosy dopiero wtedy zwrócił uwagę na dziewczynkę gdy ta zaatakowała go od tyłu w sposób dość niegroźny. Wtedy jednak tylko przesunął lekko głowę i kątem oka spojrzał na tę dziwną istotkę. Jednak nie długo musiał męczyć prawe oko w tej pozycji, gdyż wkrótce powędrował za nią aż do miejsc tuż przed sobą. Na razie nic nie mówił, bo przecież rozpoznać jej nie mógł, a na dodatek nie był pewien czy nie jest to po prostu jedna z atrakcji przygotowanych dla gości. Dlatego spokojnie ją obserwował. Jego oczy kolorem przypominające krew były skryte w cieniu, a więc wypisanej w nich prawdy nie było dane dziewczynce odczytać. Gdy tylko jej dłoń dotknęła jego maski początkowo chciał delikatnym ruchem odsunąć rękę nieznajomej, lecz rozmyślił się słysząc jej słowa i błahość pytania. Oczywiście nie czekał zbyt długo i odpowiedział oczy swoje ku górze przy tym kierując. Tak jakby rozmyślał, nie zaś udzielał odpowiedzi.
-Nie twarz kryje, lecz mgłę snuje, której później odpowiednio użyje. Bowiem żadna sztuka gdy widz od początku do końca wie wszystko, zatem zachowajmy błogosławioną tajemnicę, którą skrywam, chociaż nie tylko pod maską bo tam dlań za mało jest miejsca.
Tutaj zamilkł, chociaż już wcześniej usłyszał drugą z wypowiedzi dziewczyny. Gdy znów skierował na nią swe spojrzenie, lecz jeszcze nie odpowiadając. Rozmówczyni postanowiła coś zatem zmienić. Złapała jego dłoń. Do tańca zaczęła namawiać. Oczywiście przy tym się wydała, bo któż do Tyka mówi Tyk? Prawie nikt! Wszystkie inne osoby natomiast zna. Dlaczego? Gdyż Tyk rzadko się przedstawia, a już na pewno nie jest to jego oficjalne miano, a jedynie słowo, które kiedyś wymyślił mając odpływ weny. Jednak co teraz uczynił? Gdy do tańca był proszony, a już mniej więcej wszystko sobie skojarzył i przyjął wyjście najbardziej odpowiednie i jak się okazuje trafne. Zrobił szybko krok do przodu, dzięki czemu znalazł się po drugiej stronie dziewczynki. Dłoń swoją dotąd trzymaną przesunął. Tak aby samemu chwycić rękę rozmówczyni. W wypadku drugiej dłoni stało się to samo, lecz nie od razu. Najpierw jakby bez jej zgody pociągnął dziewczynkę tak, że ta zmuszona była wykonać obrót albo ewentualnie wpaść na Rosarium. Zresztą bez różnicy, bo co to jest złapać kogoś i postawić? Po chwili jednak już stał naprzeciwko niej i spokojnym głosem, lekko przyciszonym powiedział.
-Tańczmy zatem choćby i całą noc... - Tutaj przerwał na krótką chwilę i zrobił krok do tyłu delikatnie też za sobą ciągnąć rozmówczynię. Nim jednak zaczął tańczyć naprawdę dodał jeszcze. -Jednak głupotą byłoby do samego tańca się ograniczyć. Zatem bawmy się.
Oczywiście nie powiedział co ma na myśli przez zabawę, a gdy tylko skończył mówić to zaczął już taniec, który oczywiście był odpowiedni do grającej obecnie muzyki. Jednak któż to wie jaka to była melodia wtedy ułożona. Czy już teraz coś planował? Raczej nie, na razie tylko obserwował tańcząc przy okazji, a może raczej tańczył, a przy tym miał możliwość obserwowania wszystkiego wokół. Czekał na początek, na czas aż muzyka grać przestanie, a gospodarz przemówi, lecz kiedy to nastąpi tego nie wiedział.
Elois zatrzymała się właśnie przed kolejną wyszczerzoną do niej zza zielska twarzą i ponownie wybuchnęła straszliwym rechotem. Po prostu nie mogła inaczej zareagować na zakrwawione kły, czy śrubki wystające wesoło z głowy jakiegoś śmiesznego, zielonego stwora. W pewnej chwili sama wyciągnęła ze swojej nowo nabytej torby paletę i farby, domalowując teletubisia ze zwisającym z wielkiej dziury w brzuchu jelitem grubym. Ogółem, była całą tą zabawą tak podkręcona, że obijała się raz po raz o ściany labiryntu, czkając z cicha, dostawszy nagłej czkawki. Rozglądała się to tu, to tam, obserwując zachmurzone, złowróżbne niebo i latająca na nim nietoperki, a także kamiennym ścianom i unoszącej się w oddali wielkiej, wymiauczastej dyni. Od czasu do czasu trafiała również na strzałki, lecz podążała dokładnie w odwrotnym kierunku, niż one wskazywały, żeby sprawdzić, dokąd ją ta strategia zaprowadzi. A zaprowadziła ją do miejsca, którego się najmniej spodziewała. Trafiła bowiem na niewielki, okrągły plac, będący centrum całego tego cyrku.
- O ja...... - wykrzyknęła z zachwytem, chciwie przeskakując spojrzeniem to na gości bawiących się już na "parkiecie", to na smakołyki piętrzące się na stołach, lub połyskującym zachęcająco, dziwacznym instrumentom muzycznym. Szczególnie zafascynowała ją stojąca na podeście postać z dyńką, zamiast czaszki i już, już miała się jej rzucić na szyję, by sprawdzić, czy owa głowa odpadnie, gdy zauważyła dziecięcą postać stojącą samotnie w kącie <o ile to w ogóle możliwe w owalnym pomieszczeniu> sali balowej. Eluś nigdy nie przywykła do ponurych małolatów, twierdziła bowiem, iż w każdym wieku człowiek powinien się bawić, a w tym wieku powaga jest po prostu zbrodnią, ot co! Zacisnęła więc pięści, oburzona takim zachowaniem i śmiało podreptała do owego Gburka. W ostatniej chwili namyśliła się głęboko, poczym podkradła się z od tyłu niczym wampir, po czym skoczyła na dziewczynkę, porywając ją ze sobą na posadzkę. Wyszczerzyła swoje śliczne ząbki najgroźniej jak potrafiła <oczywiście nieudolnie> i wrzasnęła na całe gardło:
- CUKIEREK ALBO PSIKUS!
Ciara [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 19 Październik 2011, 20:51
Noc obejmowała świat swoimi ramionami. Bezkres ciemnego nieba przecięty był błyszczącymi, wesoło mrugającymi gwiazdami. Ciara roześmiała się cicho. Dziś było Haloween, mroczne święto słynące ze strachu. A jednak te gwiazdki, pozostające w ciemnej przestrzeni, świeciły radośnie, jak gdyby wszechświat nie interesował się tym, co dzieje się na ziemskim padole. Właśnie ten kontrast tak uderzył dziewczynę. Nie mogąc się powstrzymać, parsknęła perlistym śmiechem.
Szła spokojnym krokiem przed siebie, mijając po drodze zrujnowane domki, z ziejącą z ich okien ciemnością. Choć niektórym mogłoby się wydawać to przerażające, ona nic takiego nie czuła. Była przyzwyczajona do wszystkiego, co najgorsze. Wspomnienia napłynęły lawiną, lecz dziewczyna pokręciła energicznie głową, chcąc je odpędzić.
- O nie -pomyślała - Nie mam zamiaru psuć sobie humoru.
Budowla, przed którą przystanęła, przyprawiała o dreszcze. Ogromny, skąpany w blasku księżyca zamek imponował swoją fakturą. Jednak uwagę dziewczyny przyciągnęła brama, imitująca paszczę monstrum. Nad nią znajdował się rząd groźnie wyglądających stalaktytów. Ciarę ogarnął dreszcz emocji. Adrenalina zaczęła buzować w jej żyłach, oszałamiając umysł.
Krótka sukienka w odcieniu bladego różu, uwydatniała jej ponętne ciało. Głęboki dekolt ukazywał jędrne, mlecznobiałe piersi, jak również wielką bliznę rozciagającą się po jednej z nich. Pamiątka z dawnych lat. Zgrabne nogi wsunięte w długie, skórzane buty, niosły swą właścicielkę z gracją godną największej damy. Ornamenty na jej skrzydłach zmieniały kolor przy każdym kroku. Rozgrzana marszem twarz zarumieniła się, oczy błyszczały. Upięte w wysoki kok niebieskie loki odsłaniały łabędzią szyję.
Tak, była piękna, miała tego pełną świadomość. Lekki podmuch wiatru musnął delikatnie, wręcz pieszczotliwie jej ciało, schładzając skórę.
Dziewczyna uniosła swą twarz ku niebu. Spojrzała na srebrną tarczę księżyca i wzięła głęboki wdech. Powoli wypuściła powietrze, odwracając się w stronę wejścia do tajemniczego labiryntu. Nad jej głową przeleciał mały nietoperz. Raz jeszcze spojrzała na dziwnie zniekształcony zamek i pewnym krokiem weszła między kamienne mury.
Po ścianach piął się bluszcz, spomiędzy którego wyglądały mroczne twarze. Czujny wzrok wojowniczki wychwytywał strzałki prowadzące do miejsca wyznaczonego na bal. Ciara szła wolno, rozkoszując się spokojem nocy. Nad jej głową co parę metrów ze ścian wyrastały kolce. Drogę oświetlał jej księżyc, okalający swym blaskiem ścieżkę.
Gdy dotarła na miejsce, jej oczom ukazał się się okrągły plac. Na jego środku, na podeście, grała orkiestra. Dokoła porozstawiane stoły z przeróżnymi potrawami. Nad placem wisiała ogromna, wydrążona dynia, roztaczająca wokół przytłumione światło.
Ciara rozejrzała się uważnie dokoła. Po mału zaczynali się schodzić goście.
- Hmm, ciekawe kiedy impreza się rozkręci.- mruknęła pod nosem, podchodząc do jednego ze stołów.
Loire [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 20 Październik 2011, 18:33
Ciemno. Ciemno, ciemno, ciemno. Długo można by pisać ów słowo, a nie jestem pewna, czy mimo wszystko oddałoby to obecny stan oświetlenia labiryntu. Alejki były skąpane w całkowitym mroku, jedynie plac oświetlała wbrew pozorom całkiem intensywna poświata unoszącej się nad nim dyni. Niebo było wprawdzie rozgwieżdżone, a gdzieś u szczytu tegoż sklepienia pobłyskiwał tajemniczo księżyc w pełni - jednak owe ciała niebieskie niestety nie wytwarzały dostatecznej ilości promieni, by choćby trochę rozjaśnić tę porę doby. Widocznie pan Jack nie pomyślał o postawieniu latarni w swojej posiadłości... Bądź też był to zabieg umyślny, kto wie. A właśnie, skoro o nim mowa! Zgromadzeni na placu goście mogli dostrzec idącą spokojnym krokiem postać z wydrążoną, uśmiechniętą dynią pełniącą rolę swoistej maski na głowie, odzianą w tlący się u brzegów, wystrzępiony, czarny płaszcz. Sam jego właściciel zdawał się to skrzętnie ignorować, jakby do tego przywykł. Istotnie, okrycie ów nosiło u dołu - ale tylko tam - takie ślady spalenia, że niepodobnym było, jakoby jego właściciel rozpoczął jego nadpalanie dopiero dzisiejszej nocy - czy to przypadkiem, czy też z premedytacją, choć prawdopodobniejsza wydawała się oczywiście druga alternatywa. Wiadomo, że możny hrabia nie stoi bezmyślnie nad kuchenką gazową, ogniskiem, ani nie bawi się zapałkami. Chociaż... Cholera go tam wie, co robi w wolnym czasie. Zawsze istniała możliwość, że miał skrywane zapędy piromana.
Pan Jack ze stukotem obcasów skierował się do podestu, na którym stała również orkiestra. Wbrew pozorom, było go doskonale słychać, nawet bez mikrofonu, który mimo wszystko nie miał prawa działać w Krainie Luster, tym bardziej w środku labiryntu, a co za tym idzie - bez prądu. Orkiestra na ten czas zdawała się grać jakby trochę ciszej.
- Szanowni goście! - rozpoczął swą przemowę właściciel rezydencji, co było widokiem co najmniej groteskowym, zważywszy na osadzoną na jego głowie dynię. - Jak mniemam, większość z was przybyła tu, by zaczerpnąć z nieprzebranego źródła cudownej rozrywki. Cieszcie się więc nim ze wszystkich sił! - tutaj zamilkł na chwilę, po czym dodał ciszej, czy to żartem, dla zbudowania delikatnego, może nieco sztampowego napięcia, czy też mówił poważnie:
- Póki jeszcze możecie - następnie jednak powrócił do poprzedniego, nieco rozbawionego tonu. - Nie zapomnijcie o wyborach Upiornego Księcia i Księżniczki! Swoje głosy można oddawać o, tam - wskazał na stół z kryształowym, okrągłym naczyniem, za którym stał wyraźnie podenerwowany, Marcowy Zając. - I bawcie się dobrze! - zakrzyknął, machnąwszy zebranym ręką na pożegnanie i zniknąwszy w smugach ciemnego dymu... Dymu?
Tak, niewątpliwie zabawa zapowiadała się przednia.
Chariot [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 20 Październik 2011, 18:55
Stała tak sobie gdzieś na uboczu, jakby czegoś wyczekując. W końcu przyszła tutaj sama i nie było jej z kim porozmawiać. W ostateczności podejdzie do jakiejś pary i.. coś zrobi. Albo wystraszy kogoś, jakoś. Nie wie jak, ale zawsze można zaimprowizować.
Zjadła trzy paluszki, popiła sokiem i obróciła się. Cóż, zaraz chyba naprawdę kogoś zaczepi i tyle będzie. Ale, ale! Usłyszała cichy stukot bucików, jednak nie odwróciła się. Było za późno, bowiem po chwili coś lub ktoś na nią wskoczył. Ona oczywiście nieudolnie upuściła szklankę z sokiem, ta się stłukła wylewając zawartość. No nie ważne, prawdopodobnie dostanie opieprz, najwyżej zwali winę na tego kogoś, kto ją zaczepił. Znalazła się na posadzce, spojrzała prosto w oczy dziewczynki, cała zdziwiona. Gdy ujrzała małe ząbki wręcz wybuchła śmiechem, złapała się za usta i.. wyglądało to tak, jakby usłyszała najlepszy kawał wszech czasów. Uspokoiła się po 2 minutach, odsapnęła i stanęła prosto, wbijając wzrok w postać stojącą przed nią.
- Hai! - krzyknęła rozbawiona jak małe dziecko i sięgnęła do torebki, wyjmując 3 cukierki o różnych smakach. Wystawiła razem z nimi rękę do Eloisy z bananem na buzi.
- Wolałabym ominąć psikusa, hihi~ - bo w końcu wszystkiego można się spodziewać po mieszkańcach krainy luster, czyż nie? Każdy mógł zrobić najgorszą rzecz, dlatego w halloween zawsze lepiej mieć przy sobie kilka cuksów. Satoko zawsze była wyposażona w słodycze (rzadko zdarzało się, aby nie) nie tylko dla takich świąt, ale i dla samej siebie - cóż, lubiła słodycze, była typowym łakomczuchem a tego się nie da od uczyć. Z resztą, ona nie chce! Ona jest ''dzieckiem'' i potrzebuje różnych słodkości, tak, tak!
Podskoczyła, tak sobie, o i również pokazała ząbki. Z kłami. Nawet długimi. Jak u wampira. Były one sztuczne, bowiem bez nich Satoko nie miałaby kiełków. Miałaby zwykłe, proste ząbki. I to właśnie niektórych dziwiło, była to jej cecha szczególna na którą większość zwracała uwagę. W sumie nie tak źle jest nie mieć kłów.
- Jesteś tutaj sama? - zapytała z nutką nadziei, że właśnie znalazła sobie towarzystwo. O, to teraz pójdą straszyć innych! To będzie zabawa.
Po kilku minutach na scenę wparadował człowiek z dynią, odwróciła się bokiem w jego stronę, słuchając uważnie jego wymowy a przy "...póki jeszcze możecie" coś jej przyszło na myśl. Czyżby przyszykował coś naprawdę strasznego i mrożącego krew w żyłach? Tak, tak! To się nazywa prawdziwe halloween. Zaśmiała się, wracając do wpatrywania się w Elois. Nawet nie znała jej imienia.
- Ah tak, jestem Satoko~ - dodała.
Charlotte [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 20 Październik 2011, 19:40
Panienka Negatywka niespiesznie wsunęła rękę pod płaszcz i wymacała w zapinanej na zamek błyskawiczny wewnętrznej kieszeni zegarek kieszonkowy. Po chwili wyjęła go, otworzyła, czemu towarzyszyła cichutka melodyjka wygrywana przez mechanizm urządzenia, i zerknęła na cyferblat. Musiała zmrużyć, oczy, aby cokolwiek na nim dojrzeć, gdyż oświetlenie było w rzeczywistości doprawdy skąpe, jednak końcu udało jej się ustalić godzinę - było kilka minut po dwudziestej. Dawno po dobranocce, godzina, w której grzeczne dzieci dawno już śpią. Ale ona nie była grzecznym dzieckiem - ma ktoś może wątpliwości w tej kwestii? Bo czy czternastolatka (dobra! Za pół roku już piętnastolatka) posługująca się bronią palną, znająca paręnaście, a może i więcej, sprawdzonych i wyrafinowanych, nieprzeciętnych można rzec, szyfrów, oraz umiejąca się nimi sprawnie posługiwać, dorabiająca sobie jako szpieg organizacji, która była niejako sprawcą całego tego bałaganu - bo w końcu gdyby MORIA nie wywołała wojny, najprawdopodobniej sielanka trwałaby jeszcze ohoho~ bardzo długo - mogła uchodzić przy tym za grzeczną, posłuszną dziewczynkę? Otóż nie, mili państwo, otóż nie! A przynajmniej nie Charlotte, choć nie spotkałam się jeszcze z innym podobnym przypadkiem. Pomijając cechy wymienione powyżej, była po prostu zimną, nieczułą, zazwyczaj ironiczną istotą z nagłymi, krótkotrwałymi przebłyskami dobroci. Dobrze, przyznajmy - nie uchodziła za jakąś super-złą, dążącą do destrukcji personą, ale mimo wszystko do kategorii osóbek dążących do ładu, harmonii i równouprawnienia również nie można jej było zaliczyć. Co do tego ostatniego, wszystkie zakazy i nakazy ustanowione przez prawo nawykła ignorować. Co innego te, które padły "z góry", to jest od szefostwa - bo za lekceważenie takowych zostałaby zapewne już dawno wylana z MORII na zbity pysk. Właściwie, to dziwne, że jeszcze nie została. Widocznie szefostwo czerpało zbyt wiele korzyści z jej pracy, by to zrobić... Albo po prostu niektóre drobne występki uchodziły jej płazem. Chociaż - bądźmy poważni, ta fanatyczna banda miała zbyt duże wpływy, aby pominąć takie rzeczy. Widać podczas nie była jednak tak niereformowalna, jak wtedy, kiedy nikt nią nie dyrygował. Trzymała fason.
Z cichym stuknięciem zamknęła klapkę i schowała zegarek na powrót do kieszeni, przy okazji musnąwszy opuszkami palców zapalniczkę, niespory pęk kluczy i niewielki nóż sprężynowy, spoczywające w tym samym miejscu. Poza nimi, do lewego uda miała przypiętą kaburę ze swoim ukochanym pistoletem - berettą 92, przy której była też nieduża kieszonka na zapas amunicji. W chwili obecnej zakrywały ją jednak fałdy sukienki. Jak widać, panna Lethan przygotowała się w miarę solidnie na swą "karkołomną wyprawę" - kto wie, może zrobiła to niepotrzebnie?
Jej wzrok tymczasowo spoczął na panie z dynią na głowie. Nie wiedziała, jak dla innych, jednak jej zdaniem ta cała szopka z przemówieniem w jego wykonaniu była nieco... Oklepana. Zwłaszcza ta z pozorną groźbą. Dziwny facet... No, mniejsza, skoro zniknął, to nie będzie tego roztrząsać.
Dziewczę z lekkim znużeniem przechyliło główkę. Po chwili jej dłoń powędrowała do jednego ze stojących na pobliskim stoliku kieliszków z jakimś ciemnoczerwonym płynem. Brzeg naczynia był oprószony cukrem. Charlotte pociągnęła łyk napoju i z pewnym zadowoleniem stwierdziła, iż jest to sok wiśniowy. Powoli sącząc napój, nadal stała pod ścianą, przyglądając się jednocześnie reszcie gości.
Miyuko [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 21 Październik 2011, 15:00
O balu dowiedziała się w poprzednim labiryncie, który mieścił się jeszcze w Świecie Ludzi. Od kogo? Oczywiście od swego przyjaciela – Hathaniela! Ten mówił jej niemal o wszystkim, także była dość dobrze poinformowała. Dokładnie zapamiętała jego błysk w oku, uchwycony wysłuchawszy. Iż całe to… zamieszanie – jak to zwykła nazywać wszelkie imprezy i uroczystości – odbywa się w Krainie luster. A teraz właśnie tu była. Sama i… - o zgrozo! – pierwszy raz po drugiej stronie lustra. Było to doprawdy wielkie wydarzenie! Wreszcie odważyła się przekroczyć tą niewidzialną granicę, przebić przez mur własnych obaw… Co czuła? Ciężko powiedzieć. Była tak przytłoczona ilością wewnętrznych przeżyć, że już nie wiedziała co właściwie się dzieje. Wszystko dopełniał jeszcze fakt konkretnego przybycia do Krainy luster, a więc Bal Halloweenowy.
Udało jej się zidentyfikować jedną z emocji nią targających. Było to przejmujące napięcie na myśl o przebywaniu wśród tylu obcych istot… Prawdopodobnie w większości z tej Krainy. Gdzieś głęboko również tkwiła w niej obawa przed napotkaniem kogoś z Organizacji, co to ma za wroga ojca Miyuko… i właściwie cała jego rodzinę. Jednak nie popadajmy w paranoje! Nie była pierwszym człowiekiem zapuszczającym się do Krainy Luster.
Stojąc przed złowieszczym wejściem do labiryntu – co to miała przebyć, by dostać się na Bal – poprawiła na twarzy maskę. Uniosła głowę do góry, aby uważniej przyjrzeć się bramie. Zapewne przeciętna istota - nie będąca poinformowana, iż gdzieś za tym przerażającym wejściem odbywa się Bal – ominęłaby ją szybkim krokiem. Rząd ostrych kolców nie zachęcał. Miyuko jednak spodobało się to. Była w tym jakieś piękno i tajemnica oczywiście. Jednakże, wracając do maski, która to została poprawiona; ta była jedyną rzeczą zapewniającą, obcej w tym nowym świecie kobiecie, jakieś poczucie bezpieczeństwa. Skrywała oblicze przed każdym, bez wyjątku. W dodatku – nie oszukujmy się, kochani! – była pięknym elementem dodanym do stroju, który miała okazję dziś włożyć. Zasłaniając okolice oczu i nosek – prawie cały! – delikatnym odcieniem fioletu, przyciągała uwagę kolorowymi diamencikami, które dumnie ją zdobiły. Poza maską Japonka zdecydowała się na szkarłatną suknię z czarną koronką wszytą w dekolt oraz tworzącą pas, opinający talię właścicielki.
Kiedy wreszcie Miyuko zebrała się w sobie i weszła do labiryntu, nie pomyślała, że przebycie go może okazać się – na jej szczęście – tak proste. Przypadek sprawił, że akurat i inna kobieta, w piękniej niebieskiej sukni, podążała na bal. Szczęśliwym trafem, wiedziała gdzie poukrywane SA wskazówki dojścia na miejsce. Tak więc śledząca ją Japonka bez problemu dotarła na miejsce. Był to okrągły plac, ze sceną na środku, muzykami, stołami z bogatym jedzeniem, oraz wszelakimi rasami, które wypełniały całe miejsce.
Gdy, nieco zagubiona Miyuko stanęła przed tym całym „teatrem”, którego miała stać się częścią, przedstawienie już dawno się zaczęło.
Elois [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 21 Październik 2011, 16:18 .....
Eluś z początku była delikatnie rozczarowana faktem, iż owa młoda osóbka nie uciekła od niej z przestrachem, jednak gdy tylko usłyszała śmiech i zobaczyła wyciągnięte w jej stronę słodkości, od razu z tego scenariusza zrezygnowała. Oczywiście cukierki znalazły się raz, dwa w jej łapczywych rączkach, po czym wrzuciła je do pyszczka wszystkie naraz, razem z papierkami. i tak oto rozpoczęło się intensywne ssanie i żucie (bowiem jeden z nich okazał się materią przypominającą mordoklejkę, rozkoszując się intensywnym, owocowym aromatem <jeśli takowy istnieje> pomieszanym z suchym, metalicznym smakiem foliowych opakowań. Py-cho-ta! Słysząc jednak zadawane po kolei pytania, spróbowała na nie odpowiedzieć, co skończyło się jednak na wypluciu jednej z poślinionych, na wpół roztopionych kulek, która wylądowała na szczęście na wyciągniętej dłoni Baśniopisarki, która w ostatniej chwili zorientowała się w tym, co się stało.Wpychając ją więc z powrotem do usteczek, zaczęła powoli, z prześmiesznym akcentem wynikającym w tej chwili z chomiczych policzków, przedstawiać się.
- Mham....mmm...lask..ciamciam........... niommmmmm, jesztemniam szama, a wabiemmm, sięmmmmlask, Eloiszuuuusz.....
Potem jednak, zdając sobie sprawę , jak nieudolna była ta wypowiedź, za jednym zamachem połknęła to, co przeżuwała, i zaczęła jeszcze raz:
- Owszem owszem, przyszłam sama i sama stąd wyjdę, a co. A wabię się w Eloisuus Mali. Ale wiesz, możesz mi mówić Elois, Eluś, Elcia, czy co ci tylko przyjdzie do głowy, nie obrażę się...
Wyszczerzyła sie w stronę nowo nabytej koleżanki, jednak na chwilę jej mina zrzedła, by dodać szeptem:
- tylko nie królik, nigdy królik, zrozumiano?
Przez chwilę stała w miejscu, niecierpliwie tupając nóżkami, by zaraz popędzić w stronę kuszących z nieprawdopodobną mocą stosów jedzenia, i zebrała do torby nieograniczone ich ilości (dla ścisłości, po garści z każdego talerza), a w rączkach zostawiła tylko kilka bananowych pocky. Połamała jedno z nich na kawałki, i wsadziła je pod wargi tak, by wyglądały jak kły, następnie zaczęła gonić Satoko, dźgając ją co jakiś czas tępymi, leworęcznymi nożyczkami, które nie wiadomo kiedy wyciągnęła z kieszeni spódnicy.
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!