• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Archiwum X » W oczach tkwi siła duszy
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
    Loic
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 18 Lipiec 2012, 11:24   W oczach tkwi siła duszy

    Przy Malinowym Lesie, tuż za zakrętem stał wielki, elegancki dom o trzech kondygnacjach, otoczony rozległym ogrodem. Wiele istot przemierzało tę drogę, wiele zachwycało się pałacykiem, a raczej tym co było widać zza wielu drzew, otaczających budynek, ale żadne nigdy nie przekroczyło progu tego domu. Za rezydencją rósł gęsty las, a za nim wznosiły się w oddali góry i szumiały strumienie. Na brzegu lasu, od strony domu, znajdowała się polanka, przez którą płyną szeroki kawałek strumienia. Tam właściciele rezydencji, czyli rodzina Valenti miała swoją altankę i tam spędzała wiele wiosennych i letnich dni. Wszyscy lubili towarzystwo, ale wyłącznie istot ze swojej rasy, czyli Baśniopisarzy. Tylko jeden, malutki Valenti nie lubił przebywać w rodzinnej atmosferze i wolał zagłębiać się w las, zwłaszcza w tereny u podnóża gór. Tam często spacerowały różne magiczne istoty i rosły najpiękniejsze i najrzadsze rośliny. On, jako mały artysta uwielbiał takie piękne obiekty, które służyły mu za inspirację.

    -Pani Valenti! O matko, tu pani jest!- panna Hescott biegła w swojej ozdobnej sukni przez długi korytarz, do którego wpadały pierwsze promienie słońca, przez wysokie okna. Między oknami, ze ścian wystawały ręcznie rzeźbione pnie drzew, których kamienne korony liści, łączyły się wysoko, tworząc sklepienie i sufit. Wyglądało to, jakby się było w lesie.
    Pani Valenti jak zwykle miała na głowie, wielką i bardzo awangardową fryzurę. Dziw, że mieściła się w drzwiach. Chociaż nie, w tym wielkim domu, nawet drzwi były sporych rozmiarów.
    Odwróciła się do swojej podwładnej. Wyglądała jakby musiała balansować, by jej fryzura nie runęła w dół.
    -Scotty, jakiś problem?
    -Zeszłam do pokoju panicza Loic’a, żeby podać mu śniadanie, ale jego nie było!
    Pani domu pokręciła głową z dezaprobatą.
    -Czy nie słuchałaś, kiedy mówiłam ci, że Loic jest w altance i bawi się z Valerią? Och, Scotty, co ja się z tobą mam!
    Pani domu przybrała wyniosłą minę i ruszyła w stronę domowej biblioteki, która właściwie była większa, niż niejedna biblioteka w świecie ludzi, balansując ze swoją fryzurą.
    Panna Hescott była bardzo daleką krewną zaufanego lokaja, domu Valenti. Została zatrudniona do tego wielkiego domu, przez jego świetne referencje, ale tak naprawdę była najgorszą guwernantką jaką mieli nie tylko państwo Valenti, ale też wielu jej innych, poprzednich chlebodawców. Miała dobre serce i jak najlepsze chęci, ale zupełnie nic jej nie szło. Tłukła wszystko czego się dotknęła, przez brak skupienia, często gubiła swoich podopiecznych i nie umiała zachować się w eleganckim towarzystwie. Dzieci ją lubiły, ale ich rodzice mniej. Państwo Valenti jeszcze mniej, ponieważ wiele uwagi poświęcali rasie delikwenta. Jeśli ktoś nie był Baśniopisarzem, był gorszy. Lepszy pijany, bezdomny, agresywny Baśniopisarz, niż dobry, pomocny i wesoły Kapelusznik. A panna Hescott miała w sobie krew Kapeluszników. Co z tego, że jej rodzice byli tej samej rasy, co państwo Valenti, skoro jej dziadek był Kapelusznikiem. To już wszystko psuje!


    Loic siedział w altance, bawiąc się ze swoją młodszą siostrą w podwieczorek. Obok stał ich kamerdyner, który przynosił co jakiś czas ciastka i herbatkę. Młody Valenti czuł się jak pajac, z powodu swojego szykownego, falbaniastego stroju. Wolał zwykłą koszulę i krótkie spodnie.
    -Drogi Olavo, czy mam może dolać ci tej pysznej herbatki?- pytała sztucznym tonem, wlewając już herbatkę do filiżanki brata.
    -Nie powinnaś najpierw spytać, a potem nalać?- westchnął chłopak. Wychowywanie siostry nie należało do jego obowiązków, ale ktoś przecież musi dbać o maniery Valerii Valenti.
    Nagle przybiegła guwernantka Loic’a i jego młodszej siostry i cała czerwona wyszeptała coś na ucho dla kamerdynera. Ten wydał się zaskoczony, ale po chwili zmienił wyraz twarzy w swój standardowy, profesjonalny i nie wyrażający żadnych emocji.
    -Paniczu Valenti, rodzice oczekują panicza w salonie- powiedział poważnie. Mała Valeria spojrzała pytająco na braciszka.
    -Też mam iść?- spytała swoim niewinnym, rozbrajającym głosikiem.
    -Nie ma takiej potrzeby- powiedział lokaj i ruszył razem z guwernantką w stronę rezydencji. Chłopiec wstał i poszedł za nimi. Dziewczynka nie zważając na słowa lokaja, wepchnęła swoją malutką rączkę, w kościstą, zimną dłoń Loic’a i szli we dwoje do rodziców. Pani Valenti miała na głowie wielką fryzurę, do której użyto rekordowej liczby kolorowych włosów, spinek, wstążek i brokatu. Pan Valenti wyglądał za to skromnie i elegancko. Na widok swojego syna, rodzice wymienili spojrzenia. Mieli coś ważnego do powiedzenia, bo pani Valenti jak zwykle skubała kawałek swojej spódnicy. W końcu pan Valenti ogłosił uroczystym tonem „Wybraliśmy ci już żonę!” obwieścił. Do Loic’a w pierwszej chwili nie dotarł sens jego słów. Komu wybrali już żonę? Kamerdynerowi? Odwrócił się do do lokaja, ale ten uśmiechnął się krzepiąco do młodego Valenti’ego.
    -Olavo będzie miał żonę!- cieszyła się Valeria. Dziewczynka uścisnęła obie ręce brata z kwiecistymi gratulacjami.
    -Kiedy?- spytał zbity z tropu chłopak.
    -Tato? To żona Olavo kim będzie dla mnie, co?- dopytywała Valeria sadowiąc się tacie na kolanach.
    -Poznasz ją już dziś- powiedziała pani Valenti z uśmiechem.
    -Kogo?- nie rozumiał młody Valenti.
    -Czy on coś pił?- spytał z niepokojem ojciec Loic’a. –No poznasz swoją przyszłą żonę. Oczywiście, o ślubie będzie mowa dopiero gdy oboje będziecie dorośli, ale planowanie można zacząć już teraz- wyjaśnił synowi.
    Loic zaczął owijać wokół palca końcówkę warkocza. Był przerażony. Wygląda na dwanaście, trzynaście lat, a już będzie miał potencjalną żonę? A gdzie wolność wyboru? Czy małżeństwo to nie jest coś co podejmuje dwoje zakochanych ludzi, a nie rodzice?
    -Tato, a ta jego żona będzie mogła się ze mną bawić?- Valeria była zdecydowanie bardziej podekscytowana ślubem, niż sam pan młody, który wytrzeszczył błękitne oczy i patrzył na rodziców z niepokojem.
    -Kim ona jest?- spytał w końcu zachrypniętym głosem.
    -To córka państwa Kselash. To szanowany ród Baśnipisarzy, którego korzenie sięgają początków Krainy Luster. Z tego co wiem, krew tej uroczej dziewczynki, jest czyściutka, wręcz błękitna- zachichotała pani Valenti. Błękitna krew, czyli przyszła żona Loic’a nie ma wśród swoich krewnych żadnej innej rasy niż Baśniopisarzy.
    -Jakby to miało znaczenie- mruknął pod nosem Loic.
    -Jest nieco starsza od Valerii, więc pewnie łatwo się dogadacie. Nazywa się Alma- ciągnęła pani Valenti.
    -Jest w moim wieku?!- ucieszyła się Valeria przerywając matce, która upomniała ją wzrokiem- przepraszam.

    Znaleźli się pod wielkim pałacykiem z dwoma służącymi przy drzwiach. Stali ubrani na czarno jak ochroniarze i oschłym, beznamiętnym tonem powitali gości. Dużo bardziej wylewni byli państwo Kselash. Pani domu natychmiast rzuciła się w ramiona matce Loic'a i Valerii i poczęła zachwycać się jej nową fryzurą. Tłum wparował więc do salonu. Dorośli usiedli na eleganckich, bordowych kanapach z rzeźbionymi, drewnianymi wykończeniami. Tam czekły na nich kieliszki i butelka czerwonego wina. Najmłodszy z towarzystwa, czyli Loic stał za nimi nie bardzo wiedząc co robić. Miał poznać pannę Kselash, ale nigdzie jej nie widział. Dopiero kiedy ktoś z dorosłych dostrzegł rozglądającego się chłopca, wskazał mu sofę po drugiej części salonu. Faktycznie, przy kominku stał mały mebel, który można ostatecznie nazwać sofą. Kiedy podszedł bliżej, zauważył kawałek blond główki ledwo wystającej nad oparcie. Na sofie siedziała powściągliwie dziewczynka, podobna do Valerii. Też miała duże oczy i niewinną twarz, ale była wyższa, mniej ruchliwa i skromniej ubrana. Właściwie nie przykuwała uwagi jak na Baśniopisarkę. Loic niezbyt wiedział co zrobić, więc po prostu usiadł obok.
    -Ty jesteś Alma, tak?- spytał, starając się brzmiąc naturalnie.
    -Tak- odpowiedziała krótko dziewczyna i przyjrzała się Loicowi jak jakiemuś niesamowitemu zjawisku.- A ty jesteś Loic- bardziej stwierdziła niż zapytała.
    -W rzeczy samej...- mruknął chłopak i zapadła niezręczna cisza.
    Blondyn postanowił przejąć inicjatywę i rozmawiać z nią jak ze zwykłą koleżanką. Zapytana i zainteresowania, rzekła, że czasem pisze wiersze, ale nie ma na to zbytnio czasu, bo dużo się uczy. Kiedy padło pytanie o ostatnio przeczytane książki, ta zaczęła opowiadać o podręcznikach, atlasach i encyklopediach. Po jakiejś godzinie, chłopak stwierdził, że bardzo trudno się z dziewczyną rozmawia.
    Wtedy do salonu wparował chłopak, może rówieśnik młodego Valentiego, albo i starszy. Miał rozwichrzone rude włosy, zadarty, piegowaty nos, zadziorny uśmieszek i kompletnie niechlujne, kolorowe ubranie.
    -Maricelu Kselash!- odezwała się pani Kselash z drugiego końca salonu i wstała z miejsca. Patrzyła ze złością na syna- co ja ci mówiłam! Marsz na górę i to już!
    -Ale ja się chciałem przywitać z gośćmi!- zawołał chłopak i przyciągnął do siebie Loic'a. Uśmiechnął się w stronę dorosłych, tuląc do siebie czerwonego jak pomidor gościa.
    -Już dobrze- westchnęła matka chłopaka i opadła na sofę, kładąc rękę na czole. O ile siedzenie ze sztywną panienką wydawało się Loic'owi sennym koszmarem na najbliższe godziny, to pojawienie się Maricela było przyjemnym zwrotek akcji. Chłopak puścił gościa i usiadł między Almą a Loic'iem.
    -Więc wiesz już jak się nazywam- uśmiechnął się zadziornie Maricel. Nie usiadł jak Loic i Alma, tylko ukucnął na sofie. Pewnie rodzice już nie raz upominali go, żeby nie sadzać brudnych butów meble, ale jak widać panicz Kselash miał swój sposób bycia.- Ale w imię zasad przedstawię się, jestem Maricel Dyptam Savier Kselash- powiedział siląc się na jak najbardziej wytworny ton.
    -Miło poznać, Loic Olavo Veikko Ingvar Valenti- przedstawił się również Loic chichocząc.
    -Loic... niezbyt mi się podoba. Czy mogę ci mówić Olavo?- spytał Maricel kiwając się na boki.
    Baśniopisarz nie chciał pozostać dłużny więc zrobił teatralną, zamyśloną minę i zgodził się łaskawie.
    -Ale ja będę na ciebie mówił... nie, Dyptam też jest brzydkie...
    Maricel parsknął śmiechem i dał kuksańca w bok Loic’owi. Ten wystawił mu języka śmiejąc się, na co Maricel zareagował podniesieniem z fotela ozdobnej poduszki z frędzlami i okładaniem nią gościa. Loic’owi pomysł się spodobał i zaraz drugi fotel został pozbawiony poduszki. Zabawę przerwał ostry głos pani Kselash.
    -Chłopcy! Co to ma być?! Maricel, wiedziałam, że to się tak skończy! Marsz do swojego pokoju! I nie wychodź mi stamtąd!
    Tak się to zwykle kończy. Gdyby Loic wiedział, że jego rodzice znają rodzinę z takim fajnym synem, wcześniej już wyszedłby z inicjatywą by doszło do spotkania, a tak. Musi siedzieć z Almą. Wtedy poczuł ciepłą, kościstą rękę na swoim nadgarstku. Maricel z diabelskim uśmiechem zawołał „Dobrze, już biegnę!” i pociągnął za sobą Loic’a. Po chwili oboje zniknęli za wysokimi, ozdobnymi drzwiami prowadzącymi do korytarza i schodów. Przez większość czasu chłopak biegł śmiejąc się do siebie i ciągnąc gościa jak zakładnika. Kiedy znaleźli się pod zielonymi drzwiami z rzeźbionymi liśćmi, Maricel wepchnął tam Loic’a i zaraz sam wszedł.
    -Miło, że wpadłeś- powiedział promiennie przysapując.
    Blondyn chwilę milczał, próbując złapać oddech. Jak na jego płuca nieprzyzwyczajone do biegania, taki sprint to udręka.
    -Jakbym miał jakiś wybór- mruknął Loic, ale wcale nie był zły. Przeciwnie, odwzajemniał zadziorny uśmiech Maricela. Właściciel pokoju ruszył w stronę wielkiego łóżka z baldachimem. Prawdopodobnie większego niż te należące do Warkoczyka. Usiadł na jego skraju i poklepał miejsce obok, zachęcając gościa, by usiadł obok niego. Tak też Loic zrobił i został poczęstowany talerzykiem ciastek.
    -Sam piekłeś?- spytał częstując się.
    -No co ty?!- Maricel udał przerażenie zakrywając sobie usta ręką.- To nie zajęcie dla prawdziwych mężczyzn!
    Valenti ponownie zachichotał. Cieszył się, że przez obrót sytuacji wylądował w pokoju Maricela i nie musiał siedzieć z milczącą Almą. Jadł ciastka i rozmawiał z Maricelem na mało ważne tematy i śmiał się co chwila z tego co mówił Baśniopisarz. W pewnym momencie Maricel przysunął się blisko do Loic’a tak, że ten widział jego głębokie jak ocean, niebieskie oczy.
    -Masz jakieś marzenie, Olavo?- spytał poważnie.
    Nie bardzo wiedział co na to odpowiedzieć. Wstydził się. Nie mogło mu przejść przez gardło. Prawda o jego pragnieniach była zbyt straszna. A była ona taka, że Loic Olavo nie miał żadnego marzenia. Miał parę celów, takich jak- umieć ładniej malować, czy żeby nauczyć się malować taflę wody, bez tego efektu płycizny, ale nie miał żadnego wielkiego marzenia. Postanowił jakoś z tego żartobliwie wybrnąć. Udał więc oburzonego i uniósł głowę do góry.
    -Przykro mi paniczu Kselash, ale opowiadam o tym tylko damom- powiedział starając się zatuszować brak sensu wypowiedzi, podniosłym i oficjalnym tonem.
    -Dla pana, paniczu Valenti, mogę być nawet damą!- zapewnił Maricel naśladując ton głosu Loic’a i trzepocząc rzęsami, które jak zauważył blondyn, były tak samo nienaturalnie długie jak na chłopca jak u niego samego.
    -To ja kim mam być?- spytał robiąc najsłodszą minkę, na jaką był w stanie się zdobyć. Maricel docenił to rozanielonym „uuu”.
    -Możesz być moim kotkiem!- zawołał ucieszony swoim pomysłem.
    -Miau?
    Maricel wydał się rozpływać nad słodkością blondyna.
    -Słodziutko- zachichotał- ale wiesz, ja śpię ze swoim kotkiem- powiedział dziwnym głosem, na którego dźwięk, serce Loic’a zabiło szybciej i wskazał łóżko, na którym siedzieli.
    -Ściemniasz!- burknął panicz śmiejąc się nerwowo.- Pewnie nawet nie masz kota.
    Maricel się obruszył i zawołał coś niewyraźnie. Loic usłyszał tylko początek „Panie” i końcówkę „ino”. Po chwili zza fotela bujanego, na prawo od łóżka, wyłonił się biały kot.
    -Pan Savierino- przedstawił kota Maricel, a wtedy biały futrzak wskoczył mu na kolana i zwinął się w kłębek mrucząc.
    -Też zamrucz- zaproponował Maricel- to ci wybaczę.
    Loic zaczerwienił się, ale nie wiedział co zrobić, jeśli chłopak faktycznie będzie sie fochał i siedział w milczeniu z tym swoim kotem. Chrząkną trzymając rękę pod szyją i przygotował się. W efekcie powiedział coś w rodzaju „Mrau”, przeciągając „r” jak najdłużej mógł. Maricel zdawał się zadławić ze śmiechu, więc Loic uznał, że zostało mu wybaczone. Rozmowa o byciu kotem i spaniu w łóżku Maricela poszła w niepamięć, zaczęli za to analizować spółgłoski i wymawiać je tak jakby były samogłoskami, bez słyszenia tej drugiej głoski. Kiedy drzwi do pokoju się otworzyły, Maricel leżał na łóżku, śmiejąc się i trzymając za brzuch, a Loic próbował wymówić „s” tak szybko, żeby nie było wcale słychać „y”. Przerwał kiedy zobaczył złych państwa Valenti i państwa Kselash. Rodzina Valenti natychmiast opuściła dom państwa Kselash. Loic został ukarany za zaniedbywanie swojej potencjalnej narzeczonej i zabawę jak dziecko, a Maricel za demoralizowanie gości. Jednak Loic czuł się spełniony. Czuł, że wzbogacił się duchowo o nowego przyjaciela. Wspomniał niebieskie oczy Maricela i jego włosy pachnące jaśminem. Bardzo go polubił. Bardzo.

    Pewnego dość zimnego dnia, Loic spacerował sobie dróżką, idąc w stronę domu. Przyszedł tu aż spod odwróconego osiedla. Od jakiegoś czasu postanowił ćwiczyć formę, zaczynając od długich spacerów. Szalik uszyty przez pannę Hescott powiewał z gracją na wietrze, razem z dwoma jasnymi warkoczykami. Owszem, czas mijał, ale Loic nie zamierzał ścinać swoich dwóch, blond przyjaciół. Nagle zza malinowego krzaka wyskoczył znajomy rudzielec.
    -Przykrzyło ci się beze mnie, co?!- powitał Loic’a uradowany Maricel.
    Blondyn przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Złapał jedną ręką beret, który już by poleciał, porwany przez wiatr.
    -Wiadomo- mruknął czerwieniąc się.
    -Coś taki rubinowy, co? Żebra ci przeszkadzają?- spytał Maricel robiąc złośliwy uśmieszek.
    Loic w pierwszej chwili nie zrozumiał słów przyjaciela. W jednej chwili Maricel był już za nim, a jego ciepłe ręce były na jego żebrach. Pierwsze co zrobił Loic to gromki śmiech, bo właśnie tam miał łaskotki. Po dłuższej chwili szamotaniny (Maricel śmiał się i łaskotał Loic’a, a ten również ze śmiechem, starał się go powstrzymać), oboje wylądowali na ziemi, gdzie kontynuowali potyczkę. Leżąc obok siebie na brudnej, piaszczystej ścieżce, jeden z nich przerwał. Maricel opuścił ręce i spojrzał w fiołkowe oczy Loic’a. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Maricel nie zmienił wyrazu twarzy ani na ułamek sekundy, za to Loic zaczerwienił się jeszcze bardziej i spuścił wzrok.
    -Skoro mamy już tak dogodne pozycje do obserwacji chmur, myślę, że możemy zaczynać- ogłosił uroczyście Maricel i trącił Loic’a w ramię. Wskazał palcem największą chmurę na błękitnym niebie.
    -Co ci to przypomina?
    Loic przyjrzał się. Długa szyja, okrągły tył i kawałek nogi wystający z tyłu tego czegoś okrągłego.
    -To ślimak- stwierdził Loic.
    -A nie przypomina ci to serca?- spytał nieco zdziwiony Maricel.
    Blondyn jeszcze raz spojrzał w niebo. Zakładając, że nie mowa tu o centralnym narządzie układu krwionośnego, a o rysunkowym serduszku, młody Valenti musiał przyznać, że Maricel nie ma racji. Chmura wyglądała jak zwykły mięczak.
    -Raczej ślimaka.
    -Ja myślę, że to serce- stwierdził Maricel i zamknął oczy rozkoszując się chwilą. Loic spojrzał na niego zdezorientowany. Maricel był od niego o jakąś głowę wyższy, miał dużo niższy głos i był wyraźnie starszy, a zachowywał się jak małe dziecko. Podniósł się, podparł rękoma i spojrzał z góry na Maricela z zamkniętymi oczami. Wyglądał tak słodko i niewinnie. Bladziutki prawie jak blondyn, ale z piegami i uroczymi rumieńcami. Do tego te czerwone, delikatne usta. Loic otrząsnął się. Nie może się przecież tak gapić na chłopaka. Powoli wstał i odszedł w stronę domu. Serce? Ta chmura wcale nie przypominała serca. O co mu chodziło?

    W kolejne urodziny rodzice obiecali Loic’owi, że nie będą mu wybierali żony, jeśli obieca, że nie będzie spotykał się nigdy z kimś kto nie jest Baśniopisarzem i nie będzie widywał się z Maricelem Kselash. To cholernie zabolało, ale Loic obiecał.

    Ostatni raz, w którym skontaktował się z Maricelem, to kiedy dostał od niego przesyłkę. W paczce znajdował się list pachnący jaśminem z życzeniami i nowiutki, czerwony berecik, z którym Loic do dziś się nie rozstaje.
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 10