• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Morze Łez
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
     



    Kolekcjoner Obiektów

    Godność: Eliot Wels
    Rasa: Lunatyk
    Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa
    Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach
    Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg
    Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą
    Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze
    Zawód: ummmm
    Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły
    Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski
    Bestia: gigantyczny królik Reille
    Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus
    Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
    Dołączyła: 19 Paź 2014
    Posty: 251
    Wysłany: 21 Marzec 2016, 16:43   Nigdy nie kończąca się plaża  

    (Do czytania polecam podkład muzyczny ze specjalnym podkładem dźwiękowym. Polecam pogłośnić sobie fale i ustawić na opcję "Animate". Kiedy skończy się muzyka, niech fale szumią sobie dalej.)


    Lokacja ładna, wręcz kusząco urokliwa. Pogoda w stanie zawieszenia - perfekcyjne słońce, od czasu do czasu po zmieniającym się z jednego niebieskiego na drugi odcień niebieskiego niebie przemykały białawe, poszarpane chmurki. Była to plaża marzeń, gdzie piasek jest bielutki i miękki, przyozdobiony kształtnymi muszlami. Gdzieniegdzie monotonię brzegu łamały suche konary drzew z kępami wysokich, suchych traw. W głąb lądu typowe wybrzeże wydmowe, wyłożone trawskiem, popielatym piaskiem, kamieniami i różnorodną kującą roślinnością. Ciężko stwierdzić co jest dalej, a żadnej drogi nie widać. Pozostaje więc plaża, na którą każdy by się skusił, to bardzo ładna, spokojna, śliczna plaża. Idealna na wypoczynek plaża.

    Przywitały go poranne krzyki mew i chłodna jeszcze o tej godzinie morska bryza. Zadrżał na całym ciele, dreszcze przeszły go od góry do dołu kręgosłupa, ale kompletna pustka w głowie i zamroczenie nie przechodziły, więc zdezorientowany i obolały postanowił poleżeć jeszcze chwilkę, dopóki nie przypomni sobie co tu robi i jak tu się znalazł. Czyżby za dużo wypił? Wpadł w bójkę? Czy skończył w rowie, co nie było dla niego pierwszyzną, i dlatego jest mokry i dziwnie pachnie?
    Zaciskając mocniej powieki próbował sobie przypomnieć. Pomyślmy. Uczucie podobne do tego jakby był na kacu. Ssało go w żołądku i huczało mu w głowie dziwnymi szumami. Nie, zaraz, to nie w jego czaszce, to jakieś dźwięki z zewnątrz. Ostrożnie podniósł głowę i uniósł się na rękach, które zaraz zapadły się w mulistym piaskowym podłożu. Był na plaży. Na morskim brzegu, a te hałasy to nie efekt nadmiaru alkoholu tylko morze. A może nie. A może jednak tak? Nie no, zdecydowanie morze, chlupot wody i bulgot łagodnych fal zalewających brzeg, ale nie wykluczał również, że coś może być i z nim nie tak. Słodkie zdezorientowanie odpłynęło zastąpione brutalną, paskudną rzeczywistością. Przeklęty. Bestialski. Pościg. Teraz zaczynał sobie przypominać – coś z Pradawnymi, którzy pożarli jakąś Gwiazdą a potem zatopili na powrót całą wyspę? Nie był do końca pewny co się stało. Ostatnie wydarzenia były trochę zbyt szybkie i zagmatwane.
    - Uhgg… - wybełkotał zanim z głębokim jękiem rozgoryczenia zrezygnowany na powrót plasnął w mokrawy piasek.
    Bolało go wszystko. Dosłownie, dosłownie wszystko. Był mokry od słonej morskiej wody, która wżerała się mu boleśnie i irytująco we wszystkie otrzymane na Bestialskim Pościgu rany i zadrapania, i te nowsze, które uzyskał przy czynnym udziale w próbie wydostania się z tamtej parszywej wyspy i wycieczce zafundowanej mu przez morskie prądy, przez które znalazł się ostatecznie tutaj. Wszędzie miał piasek – pod wilgotnymi ubraniami i w ustach, w gaciach i we włosach całe muliste dno oceanu, w lewym uchu mógłby przysiąc, że zakociła mu się obszerna rafa koralowa, a w prawym ławica tuńczyka. Coś go swędziało w okolicy krocza i naprawdę nie chciał wiedzieć co. Najgorsza była jednak słabość w członkach - każdy ruch wymagał skupienia i zaciskania zębów, a podnoszenie się powodowało zawroty głowy i ciemne plamy przed oczyma.

    Kiedy wreszcie udało mu się podnieść do pozycji siedzącej, pierwsze co zrobił, to zwymiotował. Głównie morską wodą i własną żółcią z żołądka. Rozejrzał się dookoła przykładając dłoń do czoła, bo słońce migotliwie i nadzwyczaj jasno zalewało pustą, ciągnącą się w nieskończoność w obydwie strony plażę. Patrząc w stronę lądu widział tylko niewielkie wzniesienie, za którym pewnie piaskowy koszmar przechodził w bardziej zasiane kamieniami i ostrą nadmorską florą roślinnością podłoże.
    Na razie jednak Eliot, wciąż trwający w wymęczonym zirytowaniu, które u niego działało jak u niektórych gniew – pchało do akcji, zarządził kąpiel. Wlazł bardzo niechętnie po klatkę piersiową w wodę, sycząc przy tym z bólu na słoną wodę w ranach, opłukując się z morskich ozdób i wydostając ze spodni parę małych krabów, które szczypiąc go w palce na do widzenia prędko zniknęły w oceanie.

    - Króli--
    Zaczął wołać swoją bestię kiedy już wrócił na brzeg, ale złapało go coś w gardle i rozkaszlał się na chwilę, plując resztkami słonawej ślini dookoła. Wziął głęboki wdech i wydech na uspokojenie. Ledwo na nogach stał, mokrawy, drżący, ale głównie to zły na ten piękny, jasny poranek na urokliwej, przyjemnie pustej plaży, woda łagodnie chlupała i mieniła się refleksami promieni słonecznych, a on rzygał na lewo i prawo. Zmielił w ustach parę przekleństw i wreszcie zebrał się raz jeszcze w sobie.
    - Króliczasty? Królikowaty?
    Lubił plaże pewnie jak każdy inny przeciętny człowiek. Kocyk, zimny napój z brzęczącymi o siebie kostkami lodu wewnątrz, słomiany kapelusz i przewiewne klapeczki – leżysz, siorbiesz soczek i drzemiesz z przerwami na przeczytanie rozdziału miłej książki. I tak właśnie chciałby, żeby wyglądały jego wizyty nad morzem. A nie mordercze wyścigi, fatalne decyzje, beznadziejni towarzysze i… … …co u licha? Co to jest? A raczej, czego tu nie ma? Bo teraz dopiero wyraźnie poczuł, że coś z twarzą mu nie tak. Wcześniej nie miało to znaczenia, bo trawił go wszechobecny ból, drażniący i rwący pod skórą i w kościach, przy mięśniach, ścięgnach i narządach wewnętrznych; wszystko to zlewało się w jedną wielką pulsującą falę cierpienia, że nie umiał skupić się na jednej konkretnej bolączce. Ale wyraźnie coś przy szczęce było nie tak i zbadał to ostrożnie dłonią. Problem był taki, że go nie było. Znaczy się, szczęki nie było. A właściwie to kawałka żuchwy po prawej.
    - Co u licha…. Co to ma być, co to ma być… – mamrotał do siebie, trochę w panice, która jednak nie była paniką, bo nie miał czasu ani siły na takie reakcje, teraz już obydwiema dłońmi wodząc po nieco obwisłej w tym miejscu skórze i wkładając brudne palce do ust. Brak kości nie był bolesny. Raczej niewygodny. Zdecydowanie nienaturalna rana, od razu było poznać, że magiczna.
    Eliot zacisnął mocno pięści w złości, ale zaraz ciężkie od zmęczenia mięśnie same się rozluźniły. Pokręcił głową w geście bezsilności, przecież nic z tym teraz nie zrobi, i skierował się w stronę lądu.

    Królik siedział i skubał źdźbła twardej trawy. Na widok Lunatyka wyprostował się, chyba zadowolony że ten wreszcie go znalazł, ale nie ruszył się z miejsca. Wbił za to w niego swoje paciorkowate spojrzenie czarnych króliczych oczu.
    - No i cię gapisz? – burknął Eliot, bo uświadomił sobie, że przez to przeklęte zwierzę nie może się ot tak po prostu przelunatykować stąd w jakieś miłe i bezpieczne miejsce. Na przykład do domu. Musiałby wtedy zostawić Króliczastego samemu sobie i przez chwilę zastanawiał się czy stać go na taki gest. Chyba nie. Jasne, nie tak dawno temu wrzucił kogoś na pewną śmierć w paszczę pradawnego zła, i wskutek pewnych zawiłości mógł dać umrzeć pewnej młodej dziewczynie, więc przyjmijmy, że poziom kretyńskich decyzji na ten miesiąc wyczerpany. Ostatecznie więc ulżyło mu, że stwór miał się dobrze. …w miarę dobrze. Jego futro było wilgotne i zmierzwione, i najwyraźniej był tak samo głodny i wymęczony jak on. Opadły mu uszy i przekicał wolno do Eliota, każdy skok ogromnego cielska i łap wzbijał w powietrze drobiny kurzu i suchych traw dookoła, bo stali na granicy piasku i dalszej bardziej zielonej biosfery.

    - Masz rację, to bez sensu – przyznał na głos Eliot w odpowiedzi na gest królika, który trącił go nosem w kolano. – Bezesensu – powtórzył ściągając dwa słowa w jedno średnio poprawne i usiadł składając głowę jak w poduszkę o bok królika, który drgnął i machnął uszami jakby robił ludzki odpowiednik wywracania oczami. Eliot miał siłę w obolałych ramionach na jeszcze jeden gest i postanowił go wykorzystać, żeby poklepać swojego przyjaciela. Po tym ułożył się wygodniej, wygodniej a nie wygodnie, bo spróbuj się ułożyć na kamieniach i kujących roślinach, a nie kompletnie mu już było wszystko jedno czy wszystko boli go tutaj czy nieco bliżej wody na piasku, i splótł ręce na piersi, patrząc w błękit nieba. Był zmęczony. Zamrugał powoli. Nawet już nie to, że bolało. Bo bolało, jak cholera, ale był zmęczony. To ten irytujący, bo teraz wszystko było irytujące i upierdliwe, ptaki na niebie denerwujące, słońce złośliwie świeciło, rzeczywistość w niemym szyderstwie istniała, rodzaj zmęczenia, kiedy nie masz po prostu siły, jakby coś wyssało z każdego kawałka twojego ciała energię witalną i chęci życia, kiedy chcesz zakopać się w pościeli i nigdy, ale to już przenigdy stamtąd nie wychodzić. Zastanawiał się czy zostało mu żyłach choć trochę krwi, bo był tak osłabiony i blady, że zaczynał podejrzewać, że może już jest martwy tylko tego jeszcze nie zauważył. Zamknął oczy. Chciał spać. I jeść. W sumie to bardziej jeść, ale tak rozglądając się po okolicy w zasięgu wzroku nie zauważył żadnego budynku, ani drogi, ani żadnej wydeptanej ścieżki, nic nie majaczyło na horyzoncie. Tylko nieskończenie jasna i czysta, zdająca się nie mieć w żadnym kierunku końca - plaża. To samo za nim. Po prostu trawa, kamienie, tam wydma, trochę krzaków. Nic. W żadną stronę. A może tylko mu się z wymęczenia tak zdawało. Nie miał siły sprawdzać. Zasnął. A może zemdlał? Na pewno odpłynął gdzieś daleko, w ciepły niebyt własnego umysłu, odrywając się od obecnej chwili, nie słysząc pisków próbującego go obudzić Króliczastego, który po porażce zrezygnował i również zamknął ślepia, a jego równy oddech wolno kołysał głową Lunatyka w górę i w dół.

    A słońce świeciło dalej…

    cdn.
     



    Kolekcjoner Obiektów

    Godność: Eliot Wels
    Rasa: Lunatyk
    Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa
    Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach
    Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg
    Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą
    Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze
    Zawód: ummmm
    Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły
    Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski
    Bestia: gigantyczny królik Reille
    Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus
    Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
    Dołączyła: 19 Paź 2014
    Posty: 251
    Wysłany: 29 Marzec 2016, 15:11     

    Obudził go zapach pieczonej ryby i fakt, że było mu miękko. Zbyt miękko i wygodnie. Nie powinno tak być. Nie powinno, bo przecież położył się na ziemi wtulony twarzą w mokre futro gigantycznego królika i tam też powinien się obudzić. Czyżby jednak umarł? Nah, był pewien, że jego zaświaty nie mogły być tak sympatyczne.

    Marszcząc brwi, ugh, nawet tak drobny, automatyczny o poranku ruch mięśni twarzy przypomniał mu, że świat to bardzo bolesne miejsce i nie ma litości nawet dla jego obolałej i obitej z każdej strony głowy, wolno przechodził w stan świadomości, aż wreszcie zebrał się w sobie żeby podnieść ciężkie powieki w górę. Do drażniących mu żołądek zapachów doszła wreszcie wizja i realizacja – leżał na dość twardym łóżku, przykryty cienkim prześcieradłem, światło dnia zalewało wnętrze nadmorskiej chatki rybackiej. Chyba musiał wymamrotać coś pod nosem, bo ktoś zakrzątnął się gwałtownie w głębi domu przy palenisku i podszedł do niego, ale nie za blisko. Trochę dalej jak na wyciągnięcie ręki.
    - Dzień dobry – przywitała go z uśmiechem dziewczyna. Kobieta. Zdawała się być w podobnym wieku co Eliot. Miała widocznie opaloną skórę, zwłaszcza na ramionach, ale nie na brązowy kolor, a połyskliwy miedziany jakby umówiła się ze słońcem, że będzie wygładzał promieniami jej ciało w rozsądny i umiarkowany sposób. Nie uchroniło jej to jednak od plamek piegów, które rzadko rozsypane miała po rękach, w górę przez klatkę piersiową i szyję, aż po sam czubek nosa. Piegi były koloru kobaltowego, więc wyglądała jakby ktoś machnął na nią mokrym od farby pędzlem i już jej tak zostało. …zaraz, niebieskawe piegi? To jeszcze nic, bo krótkie włosy, choć ciemne, tak jednak intensywnie cyjanowe, a krótkie rzęsy miała w grynszpanowym kolorze, nadzwyczaj uroczo komponujące się w barwie z lawendowymi tęczówkami.

    Lunatyk, ciągle jeszcze niewybudzony, nie odpowiedział a wolno rozglądnął się dookoła. Spróbował podciągnąć się i usiąść, ale szarpnęło nim krótko, bo nadgarstek miał przywiązany do zagłówka łóżka. Popatrzył na mocno ściśnięte więzły, których nie dało się rozplątać jedną ręką – trzeba by użyć noża żeby się z tego wyswobodzić.
    - Cześć – powtórzyła z tym samym, jak nie szerszym uśmiechem, ale wolniej i kiwając głową, jakby mówiła do dziecka próbując skupić jego uwagę na słowach.
    - Jestem Melanie – przedstawiła się. – Witaj w moim domu! – machnęła wesoło rękami w powietrzu i dumnie położyła je na biodrach, chyba oczekując pochwał, podziękowań i komplementów. Ściany były przyozdobione kapami, muszlami i rozgwiazdami. Po kątach stały kufry i skrzynie przykryte rybackimi sieciami i zwiniętymi linami. Pachniało morzem, rybą i dymem z małego paleniska. Eliot, kompletnie już ogłupiały, wlepił w nią wreszcie wzrok.
    - Jestem… przywiązany – powiedział powoli. Melanie przytaknęła potwierdzając.
    - Oczywiście. Środki bezpieczeństwa. Nie chciałam, żebyś się obudził i zadźgał mnie na śmierć znienacka. Albo okradł. Choć nie wiem po co. I tak byś z tym daleko nie uciekł i nie wiem czy da się tu umrzeć – mruknęła ciszej odwracając wzrok.
    - …co?
    - Co? – podniosła głowę. – Powiedziałam to na głos, prawda? Powiedziałam. Przepraszam, przez tyle lat człowiek mówi do siebie, że to już nawyk. Ciągłe mówienie ustami, zamiast myślenie myślami – machnęła ręką. – Więęęc… obiecujesz nie zrobić nic gwałtownego? – spytała biorąc nóż do ręki, gotowa go oswobodzić. Albo zabić. Zależnie od odpowiedzi jaką otrzyma. – Dla własnego dobra głównie, z powodu ran. Przemyłam je, wypaćkałam leczniczymi maściami, które – uwaga, sama zrobiłam!, pozszywałam cię i obandażowałam. Bandaże prowizorka, ale musi starczyć. Leniłeś się ze... errrr... powiedzmy, ze dwa dni w moim łóżku, w moich ubraniach, bo te które miałeś na sobie były do wyrzucenia. W ogóle, niebieska krew? Bardzo ładna, na pewno ładniejsza niż czerwona, zawsze jakoś to ładniej z niebieskim, prawda? Och, och! Zrobiłam zupę z alg! Bardzo zdrowotna, pokochasz ją, może nie jest najsmaczniejsza, ale teraz to przyda ci się cokolwiek do jedzenia. Cały czas ci w brzuchu burczało, bardzo irytujące. O właśnie, nie mam tu żadnych warzyw, więc twój zając musiał się zadowolić tym co znalazł na wydmach, bo nie chciał nic z owoców morza. Właśnie, owoce morza, znam świetny przepis na… – mówiła i mówiła i mówiła dalej, a jej potok słów trochę kojarzył mu się z Dee Dee, ale zaraz zmienił zdanie. Kiedy Dominica zwracała się do rozmówcy, tak Melanie głównie mówiła do siebie. Nie czekała na przytaknięcia, nie szukała kontaktu wzrokowego (patrzyła w jego stronę, ale bardziej interesował ją fakt, że tam był, a nie że słucha czy też powinien słuchać), nie prowadziła dialogu. Opowiadała coś dalej, o pogodzie i rybach, w tym samym czasie pochyliła się nad nim i nie zamykając ust z zaangażowaniem zaczęła przecinać gruby węzeł.
    - Voilà! – zakończyła odrzucając sznur na bok. – Jak się czujesz? – spytała wreszcie, przysiadając na skraju łóżka poprawiając zwiewną, kolorową plażową spódnicę.

    Eliot zastanowił się. Poza tym, że bolał go obdarty od sznura nadgarstek, żołądek miał ściśnięty, wciąż był piekielnie zmęczony i czuł się jakby był na kacu… ale cóż, na pewno było trochę lepiej niż wcześniej. Przynajmniej był umyty i ubrany w suche rzeczy.
    - W porządku – odpowiedział siadając i odrzucając prześcieradło, żeby wreszcie sprawdzić w co go przebrała Melanie. Szeroka biała koszula, która pewnie z gracją i elegancją powiewa na wietrze na kimś o kształtach kobiecych, na nim po prostu będzie powiewała, bez żadnych dodatkowych przymiotników, i długa zielona spódnica. Musiał przyznać, że było to wygodne. Zwiewne i nic go nie obciskało, a ubrania nie ocierały się o obolałe ciało. - Głodny – dodał.
    - Świetnie! Świetnie, ryba już się prawie zrobiła, zupa z alg, ślimaki, kawałki ryby, pokochasz to. Czy ta twoja… twarz, jejkuś, przepraszam że o to pytam, ale brak kawałka szczęki nie będzie ci przeszkadzał w jedzeniu, tak? Nie potrzebujesz słomki czy coś?... Dobrze. W każdym razie - wiesz jak długo mi zajęło przerzucenie się na owoce morza? Mój mąż śmiał się ze mnie i śmiał, ale dałam radę, ach, co o były za dni – rozmarzyła się na chwilę, uśmiech jej trochę zbladł i zacisnęła usta w linię, chowając za wargami drobne, białe jak perły zęby. Kobieta przez chwilę milczała, po czym gwałtownie wstała i wracając do swojego świergotu jak gdyby nigdy nic zaanonsowała, że zaraz będzie obiad. Eliot nie lubił owoców morza, ale nic nie powiedział. Trauma z dzieciństwa która zafundowała mu nieprzychylność do otwartych zbiorników wodnych przekładała się na niezdrową niechęć do wszystkiego co z morskim dnem było związane. Weźmie rybę w rękę bez problemu, ale żeby to jeść?... Hmm, nie bardzo miał teraz wybór.
    - Obiad? Albo śniadanie. W teorii każdy posiłek będzie tu śniadaniem, tak? Wieczny poranek? – zastanawiała się na głos krzątając się przy kuchennym kącie pokoju. Z każdym dziwną wypowiedzią, taką jak ta, Eliot miał wrażenie, że coś go omija. Coś ważnego i kluczowego. „Nie da się tu umrzeć”, „wieczny poranek”, „daleko by nie uciekł”. Co to miało niby znaczyć?

    Wiedziony złym przeczuciem dźwignął się na nogi pokonując mdłości.
    - Co z moją bestią? Gdzie jest? – spytał i przetarł twarz próbując zetrzeć z niej rozespanie i zmęczenie.
    - Zając? Gdzieś na zewnątrz. Skubana bestia, użarła mnie ze dwa razy, w ogóle nie mogłam się do ciebie dostać, nie chciała mnie przepuścić! Wiesz ile mi zajęło przekonanie jej, że chcę tylko pomóc, zanim obydwoje się wykończycie? Użarła mnie, nie za mocno, tak ostrzegawczo bardziej, ale patrz – zawołała i udowodniła swoje poświęcenie wskazując bandaż na przedramieniu. Eliot kiwnął głową, próbując się nie uśmiechać, bo nie przypuszczał że Króliczasty będzie trzymał nad nim pieczę. Kochany futrzak. Należy mu się wór marchewek jak nic!
    - Uważaj z tym chodzeniem. Serio. Żadna ze mnie pielęgniarka to nie wiem kiedy ci się rany znowu otworzą. W ogóle, nie przedstawiłeś się – uświadomiła sobie.
    - Eliot. Eliot Wels.
    - Wels? Wels, Wels... - powtórzyła parę razy i przyłożyła dłoń do ust w zastanowieniu. - Jak ten latarnik? Z tej latarni niedaleko, na klifie? Niedaleko jak niedaleko… – mruknęła znów tajemniczo na koniec. - Znaczy się, nie znam latarnika osobiście, ale latarnik to pewna funkcja, rozumiesz. Jak wioskowy doktor. Tyle, że latarnik. Ludzie plotkują. Plotkowali? Ile to lat już temu było? Nie jestem pewna jak tam czas płynie. Ale mój mąż raz z nim rozmawiał. Jest rybakiem. Był. Był rybakiem – poprawiła się, zamilkła, i odwróciła się.
    Eliot znieruchomiał, ale nie drążył tematu. Latarnia Aarona była gdzieś w okolicy? Świetnie, to oznaczało, że nie wyrzuciło go gdzieś na końcu świata, a wręcz przeciwnie. Jak tylko będzie na siłach, będzie wiedział gdzie pierwsze się skierować. O ile mu dama powie, w którą stronę iść.
    - Więc to jakaś twoja rodzina? Też jesteś Lunatykiem? – spytała, więc zgodnie z prawdą potaknął.
    - Interesujące… - szepnęła i zamyśliła się. Po raz pierwszy zamilkła na dłużej. Eliot szybko wyszedł na zewnątrz.

    Królik miał się w porządku, odpoczywał w cieniu domku i wyglądał trochę smutno z powodu braku urozmaiconej roślinności. Skubał suchą trawę i ożywił się trochę na widok Eliota.
    Obiad był… po prostu był. Wolał nie opisywać tego słowami. Smakował jak smakował i przy tym pozostańmy. Miło za to było mieć coś w żołądku poza morską wodą. Dzień zaś dłużył się niemiłosiernie. W tym czasie Eliot dużo spał i odpoczywał. Uważnie, choć bez większego zainteresowania słuchał Melanie, skupiając się na niepokojących go zwrotach. Nigdy nie używała określeń „wczoraj” czy „dziś”. Padało tylko „kiedyś” i żadnych słów na hipotetyczną przyszłość. Dyskretnie przy jednym z obiadów, pomiędzy jej jednym a drugim monologiem, próbował dowiedzieć się o co tu chodzi.
    - O co tu chodzi – spytał, a lata treningu szpiegowskiego zajęczały boleśnie nad niechęcią Eliota do używania wprawionych technik wyciągania informacji. Nie miał na to siły ani ochoty. Bo czasu akuratnie miał pod dostatkiem. Choć słońce wciąż tkwiło na niebie, miał wrażenie, że minęło już parę dni. Musiało minąć parę dni, przecież parę razy położył się do łóżka i spał co najmniej po osiem godzin, więc gdzie było popołudnie, wieczór i noc? Ta sama pogoda, słońce w tym samym miejscu, ta sama atmosfera przyjemnego, świeżego poranka na plaży. Raz poszedł na spacer. Szedł wzdłuż brzegu dość długo, ale ponieważ szybko się zmęczył i ogarnęło go nieprzyjemne wrażenie coś tu jest nie tak, zawrócił do chatki rybackiej Melanie.
    - Melanie – westchnął i odłożył ostrożnie na bok pieczone macki ośmiornicy. - Dziękuję ci za pomoc. Za uratowanie mnie i opatrzenie. Ale nie uszło mojej uwadze, że słońce - wskazał palcem na okno. Promienie padały na drewnianą podłogę dokładnie w tym samym ułożeniu jak w momencie kiedy się tu obudził, co z jego obliczeń powinno być parę dni temu. - w ogóle się nie rusza. Co jest niezdrowe i niepokojące. Ale nie interesuje mnie to o ile nie stoi to na przeszkodzie, żebym mógł zabrać swoje manatki i wrócić z Królikiem do domu.
    Melanie zadrżała dolna warga. Odwróciła wzrok i podrapała się po nosie, zastanawiając się nad czymś.
    - Nie możesz stąd odejść. I… nie chcę, żebyś stąd odchodził – powiedziała cicho. Zacisnęła mocno palce na widelcu podnosząc lawendowe oczy wprost na Eliota.
    - Nie możemy stąd odejść, nie da się stąd uciec – ze złością, trochę płaczliwie, zdesperowanym drżącym głosem wykrztusiła z zaciśniętego gardła. W chatce zapadła głęboka cisza.

    A słońce świeciło dalej i poranek zdawał się nie mieć końca...


    cdn.
     



    Kolekcjoner Obiektów

    Godność: Eliot Wels
    Rasa: Lunatyk
    Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa
    Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach
    Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg
    Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą
    Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze
    Zawód: ummmm
    Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły
    Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski
    Bestia: gigantyczny królik Reille
    Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus
    Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
    Dołączyła: 19 Paź 2014
    Posty: 251
    Wysłany: 12 Kwiecień 2016, 20:54     

    Od niechcenia potupał klapkiem o piasek i popatrzył w lewo. Plaża. Powiódł wzrokiem na prawo. No, dalej plaża. Wyglądało to prawie całkiem normalnie. Prawie. Lokacja taka sama jak zawsze, nic od poprzedniego razu się nie zmieniło. Na ile sposobów można opisać tę samą plażę w dokładnie tym samym momencie istnienia? To zależy od nastawienia osoby na tejże plaży. W tym momencie piaszczysty brzeg i morska bryza były, nawet pomimo wcześniejszych opisów urokliwości miejsca, uosobieniem wcielenia czystej monotonii. Eliot rozglądał się dookoła z widocznym niesmakiem i irytacją. Biała bluzka i długa zielona spódnica łagodnie falowały mu zgodnie z kierunkiem morskiej bryzy.

    Zmęczonym ruchem dłoni przetarł twarz robiąc głęboki wdech i wydech na uspokojenie. Znów bolała go głowa, a słowa Melanie podniosły mu ciśnienie. Zgrzytał przez chwilę zębami, a zanim uspokoił się na tyle żeby podsumować sytuację, minął kolejny dłużący się moment ciszy. A ponieważ uspokajał się na ponuro, dławiąc emocje na chmurnie zrezygnowane myślenie, brwi miał mocno ściągnięte w dół i z rozdrażnieniem zaciskał usta. Melanie z założonymi rękami na piersi wpatrywała się we własne stopy, czasem drapiąc się po karku w cichym dyskomforcie atmosfery.
    - Więc mówisz... – zaczął powoli masując grzbiet nosa. - Że jesteśmy zamknięci w... jeszcze raz – co to niby ma być?
    - Pułapka czasowa. Coś jakby ten kawałek plaży był zamknięty w pudełku albo w szklanej kuli śnieżnej, która nie dopuszcza czasu do środka. Dlatego nic się nie zmienia. Dlatego wszystko trwa w tym samym punkcie. W tym samym poranku – odpowiedziała cierpliwie kobieta. Tłumaczyła to już po raz trzeci, ale Eliot najwyraźniej nie chciał zaakceptować otaczającego go stanu rzeczy. – A jak idziesz w którąkolwiek stronę to dochodzisz do… jakby to ująć, do którejś ze ścian pudełka i otoczenie zaczyna się… dublować? Powtarzać w nieskończoność, dlatego nie da się stąd uciec. Pułapka czasoprzestrzenna – powtórzyła, obserwując nieruchomą sylwetkę Lunatyka wpatrującego się w horyzont. Długo nie odpowiadał, ale ponieważ nigdzie się im nie śpieszyło, nie pośpieszała go. Zaczęła obgryzać paznokcie.
    - Jak stąd wyjść? – spytał wreszcie bezbarwnym głosem, odwracając się do niej przodem.
    - Nie wiem.
    - Nie wiesz, czy nie chcesz mi powiedzieć?
    - C-co? Nie wiem! Skąd mam wiedzieć? Jakbym mogła to przecież bym stąd wyszła, prawda? – zdumiała się jego zachmurzonym czołem i cofnęła się o krok, nagle bardziej poddenerwowana. Nerwowo założyła za uszy kosmyki niebieskich włosów.
    - Powiedziałaś wcześniej, że nie chcesz, żebym stąd odchodził. Czy jest możliwość, że ja mogę stąd wyjść, a ty nie?
    - Nie to miałam na myśli. Jestem tu sama! Sama! To koszmar. Nie wiem ile już lat. Nie, źle - jakich lat? Czas nie tyle co się zatrzymał, ale utknął w miejscu, zaciął? Nie wiem! To jest jeszcze gorsze, zastój i monotonia. Dlatego nie starzeję się, a twoje rany nie mogą się zagoić, tak? Czas leczy rany? Nie tutaj, bo nie może upłynąć taki okres, żeby tak się stało! – mówiła coraz szybciej, głośniej i histerycznie.
    - Dlatego muszę się stąd wydostać! – Choć ustąpiły mdłości i zmęczenie zmniejszyło się, tak rany nie bardzo chciały się goić, sklepiać i zamieniać w blizny. Choć były zszyte, często się otwierały i z każdą chwilą czuł się coraz słabiej. - Skąd się tu wzięłaś, skąd się wzięło to wszystko?
    - N-nie wiem! – powtórzyła i zamilkła znów cofając się, bo Eliot gwałtownie podniósł głowę a zmarszczka gniewu przeszła mu pomiędzy brwiami.
    - Dlaczego kłamiesz? – spytał niskim tonem, w trzech długich krokach pokonując odległość pomiędzy nimi. – Melanie, czego mi nie mówisz?
    - P-przestań, puść mnie! – przestraszyła się i szarpnęła ręką, a Eliot ze zdumieniem zorientował się, że rzeczywiście złapał ją mocno za nadgarstek. Rozluźnił uścisk i odsunął się odwracając ciemniejącą znów w wyczerpaniu twarz w stronę morza.

    Stali w ciszy oddychając ciężko, w promieniach porannego słońca, krew szumiała im w uszach, a woda szemrała zalewając brzeg tuż przy ich stopach. Napięcie sprzeczki psuło powietrze.
    - Otworzyła ci się znów rana na boku. Będę w domku, jeśli będziesz chciał znów zmienić bandaż – powiedziała cicho Melanie na odchodnym przez ramię, wracając do jedynego budynku na zaklętej w wieczność plaży.

    Eliot potarł czoło nie mogąc uwierzyć jak łatwo to wszystko wyprowadziło go z równowagi. Jątrzyło się w nim poirytowanie, którego nie potrafił się pozbyć odkąd morze wyrzuciło go na ten brzeg. Właśnie – jak w ogóle udało mu się wpaść do tego… „pudełka”, które zamykało w sobie chwilę poranka? Skoro nie można było wyjść, to jak wejść? Gdyby opcja przechodzenia była jednostronna to powinno być tu więcej gości, którzy przez przypadek tu weszli, ale nie mogli już wyjść. Tymczasem była tu tylko Melanie i on. Bariera czasowo przestrzenna bez wątpienia była jakimś zaklęciem albo anomalią, których nie brakuje przecież w Krainie Luster. Magia wyspy musiała mnie tu jakoś przez przypadek przepchać – zastanawiał się nad tym Eliot dochodząc do tego, że pewnikiem musiało być to coś związanego z wydarzeniami Bestialskiego Pościgu. Ostatecznie jego zakończenie związane było z uwolnieniem się potężnych pokładów magii i energii, przez które być może niefortunnie tu wpadł. Czy było to prawidłowe założenie, ciężko stwierdzić, ale brzmiało prawdopodobnie i w zupełności wystarczało Eliotowi. Swoją obecność potrafił wytłumaczyć, więc wszystko teraz kierowało się ku Melanie. Ktoś rzucił na nią klątwę, zaklęcie obszarowe? Ale tak potężne? Ponieważ problem był ściśle związany z aspektem czasu, nie mógł powstrzymać się o pomyśleniu o Aaronie. Był Zegarmistrzem, tak? I na dodatek jego latarnia była gdzieś niedaleko. Ale Aaron?... To niedorzeczne. Ma lepsze rzeczy do roboty niż pastwienie się nad… Zaraz, właśnie. Kim w ogóle Melanie była? Choć usta czasem się jej nie zamykały, jakoś unikała zdradzania szczegółów o swojej osobie. Jedyne co wiedział, że kiedyś miała męża, który był rybakiem. I chyba dzieci, dwójkę albo trójkę. Najwyższy czas, żeby sobie porozmawiali na poważnie. Spokojniej niż przed chwilą, ale szczerze. Widział, przecież widział jak bezczelnie skłamała mu w twarz! Może ze strachu, może ze wstydu – atmosfera na pewno nie sprzyjała zwierzeniom.

    Choć wierzył jej wytłumaczeniom odnośnie tego miejsca, nie byłby sobą, czyli upartym baranem, jeśli sam nie sprawdziłby czy rzeczywiście plaża nie ma końca. Wierzył, że nie ma. Zresztą raz już próbował tu spacerować, ale mimo wszystko, kto upartego głupca powstrzyma. Zagwizdał na Królika i ignorując powoli barwiącą na niebiesko bandaż krew, ruszył wzdłuż brzegu. Zresztą i tak potrzebował spaceru, żeby przewietrzyć głowę i uspokoić się.

    A słońce świeciło dalej i poranek zdawał się nie mieć końca, plaża ciągnęła się w nieskończoność w obydwie strony...


    cdn.
     



    Kolekcjoner Obiektów

    Godność: Eliot Wels
    Rasa: Lunatyk
    Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa
    Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach
    Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg
    Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą
    Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze
    Zawód: ummmm
    Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły
    Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski
    Bestia: gigantyczny królik Reille
    Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus
    Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
    Dołączyła: 19 Paź 2014
    Posty: 251
    Wysłany: 1 Maj 2016, 14:22     

    Siedzieli razem na plaży. Wciąż i nieustannie był poranek, ich stopy zakopane w chłodnym piasku, morska bryza na twarzach skrzywionych frasunkiem i rezygnacją. Chciałoby się powiedzieć, że rozmawiali od paru dobrych godzin, ale żadne przesypane ziarnko piasku w ich klepsydrze plaży nie powodowało nawet najmniejszego drgnięcia czasu. I choć trwanie w jednym punkcie czasoprzestrzennym było intrygującym doświadczeniem to Eliot miał nadzieję, że nie będzie jego ostatnim. Rana na boku goiła się, to otwierała się na nowo kiedy tylko skoczyło mu ciśnienie, a ponieważ był nieustannie zasępiony działo się to częściej niżby chciał i powodowało to coraz więcej niebieskiej krwi na bandażu.
    - Rozumiem – powiedział wreszcie, kiedy Melanie zamknęła usta i utkwiła wzrok na horyzoncie, ale tak naprawdę nie rozumiał nic.
    Mówiła, że stało się to przez przypadek. Nie jest w stanie określić jak dawno to było. Może wczoraj, może lata temu, może świat który znała już nie istnieje – na zewnątrz mogły minąć lata i wszyscy zapomnieli o niej, może już poumierali, i nikt nie pamięta, że w ogóle istniała. Mówiła o tym bawiąc się od niechcenia piaskiem, przesypując go w dłoniach i pozwalając by mieszał się w fałdach spódnicy.
    Mówiła, że wcale tego nie chciała.
    - To był wypadek. Nic z tego nie powinno się wydarzyć. Nie mogłam nic zrobić, a potem stało się to – zakręciła palcem w powietrzu na plażę - i nie potrafiłam tego odwrócić. …wciąż nie potrafię tego odwrócić.
    Przyjechała tu z miasteczka z rodziną na czas połowów. Spędzali w tej chatce lato pracując, co dnia wypływając na morze i zarzucając sieci. Historia jakich wiele - pewnego razu jej mąż i dwójka dzieciaków nie wrócili. Skuszeni oddalającą się ławicą wypłynęli niewielką łódką na nazbyt daleką wodę i zaskoczeni naglą zmianą pogody na kapryśnym Morzu Łez dali pochłonąć się wzburzonym falom i ostrym deszczem. Parę dni później brzeg oddał resztki łódki, parę desek, i wiedziała, że już nigdy ich nie zobaczy, ale nie mogła tego przyjąć. Morze cały czas wyrzucało różne rzeczy na brzeg. To drewno mogło pochodzić skądkolwiek. Nie wróciła do miasta. Czekała na łódkę w oddali, na swoich chłopców i swojego męża.
    - Potem przeklinałam morze i wszystko co w nim żyło.
    Była zła na ocean, z którym dość ciężko walczyć. W samotności tym bardziej. Targowała się z wodą choćby o ich ciała, nie mogąc znieść myśli o morskiej mogile, którą trudno odwiedzić, więc całe morze stało się dla niej cmentarzem.
    Żałoba i smutek trwały najdłużej. Żadna matka nie powinna przeżyć swoich dzieci.
    - Ta głęboka, niekończąca się pustka w głowie. Pracowałam, jadłam, działałam na samych odruchach, nie mając siły ani chęci na nic innego. Takie życie… mimochodem. Nie mogłam wrócić do miasta. Po prostu nie mogłam. Nic tam na mnie nie czekało, poza pustym domem zakurzonych wspomnień.
    Przechodziła przez te wszystkie emocje bez końca, samotnie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiące, nie widząc końca cienia który padł na jej psychikę, nie mogąc odnaleźć się w swoim żalu i tęsknocie za ich głosami, za tym jak ją denerwowali, jak się uśmiechali, jak opowiadała im historie na dobranoc. W łóżku ciągle czuła zapach męża.
    W pewnym momencie, w przypływie żalu zmieszanego ze złością, spaliła wszystkie ich ubrania, rzeczy i zabawki. Domek stał się jakby… bardziej pusty. A może tylko większy i jaśniejszy.

    Westchnęła i potarła ramiona jakby zrobiło się jej nagle zimno, choć pogoda wciąż była niezmienna.
    Żałował, że nie wie jak ją pocieszyć.

    - I następnego dnia stało się to. Ta plaża. Na początku nawet nie zauważyłam. Po prostu obudziłam się rano i wiesz, czułam się trochę lepiej. Ten ciężar na piersi, który od wielu, wielu miesięcy utrudniał mi oddychanie, stał się nieco lżejszy, rozumiesz? I pomyślałam, że mogłoby już tak zostać. Bałam się, że znów mi się pogorszy, bo czy można… uciec… od śmierci własnych dzieci?…
    Westchnęła.
    - No i stało się, wymarzyłam sobie własny kawałek piekła, który miały być niebem, chwilą wiecznego spokoju. Czas jest tu jak… długi moment, głęboki wdech i wydech, trwa tyle, żeby fale oblały plażę i więdnie na brzegu, bo już dopłynął. Jak moje westchnienie ulgi. Nie chciałam, żeby kolejne znów było oplecione smutkiem i bólem.
    - Bardzo poetycko.
    - Na coś Baśniopisarką jestem, prawda? Spełniłam własne marzenie. Nie wiedziałam, że tak się da. I oto mamy interesujące miejsce, gdzie o nic miałam się już nie martwić. I tak właśnie było. Wiesz co jest tu najgorsze? Nie samotność, nie brak ucieczki, tylko ta jednostajność. Marazm, pustka, to już nawet nie spokój tylko uwiąd, inercja. A potem pojawiłeś się ty i było już tylko gorzej.
    -
    - Po prostu… co ja mam z tobą zrobić? Mam wrażenie, że będziesz tak krwawił tu ze mną przez wieczność, będziesz tylko się męczył, a naprawdę nie wiem czy da się tu umrzeć. Rozweseliłeś mnie ze swoim puszystym przyjacielem swoją obecnością. A teraz poparz, znów siedzimy w bezruchu i niemocy.

    I rzeczywiście tak siedzieli, teraz znów w ciszy, każdy zajęty swoimi myślami, ale głównie to patrzyli pusto przed siebie na styk nieba z wodą. Królik położył po sobie uszy, wtulając się w bok Eliota, niemal go nie przewracając swoją masą. Pogłaskał bestię powoli pomiędzy uszami.
    - Miało to być miejsce, gdzie nie musiałaś się już martwić. Nie przejmować co będzie dalej, bo miało wszystko stanąć na pierwszym odczuciu ulgi. Ta myśl już ci chyba przeszła. Nie możesz znów spełnić własnego marzenia? Tego kiedy ruszasz na przód i mierzysz się z realnym światem i uczuciami. To jest jak… niedokończona żałoba. Możesz już ją zakończyć.
    Skrzywiła się.
    - To tak nie działa – mruknęła spuszczając wzrok.
    - To czemu zadziałało wcześniej?
    - Nie wiem! – zirytowała się nagle, wplotła palce w niebieskie włosy ciągnąc je na boki.
    Nie wiem! NIE WIEM! Chciałam tylko, żeby to… żeby ten ból już nigdy się nie powtórzył! Nie powrócił. Wtedy po raz pierwszy… poczułam się lepiej? Ogromna ulga, po której poczułam się winna, bo jak można być spokojnym, kiedy nie ochroniło się tych, których kochasz? Bałam się, że ten ciężar wróci, tak jak zawsze wracał. Ta czarna przepaść myśli, kiedy jesteś sam, kompletnie sam i wiesz, że cokolwiek nie powiesz, nie oddasz tego słowami, a nikt cię nie wysłucha tak jak powinien.
    Eliot wiedział co miała na myśli. Objął ją, pozwalając jej rozczochranym włosom i ciepłej głowie spocząć na jego ramieniu. Słyszał jak podciąga krótko nosem i ociera ukradkiem łzy.
    Stworzyłaś perpetum mobile, bo bałaś się ruszyć dalej ze swoim życiem? To ci dopiero – zadumał się, a ona zaśmiała się cicho.
    - Propozycja - nie możesz spełnić mojego marzenia? Tej mojej skrytej fantazji w której wychodzę stąd i nie wykrwawiam się na śmierć? – spytał. Melanie podniosła głowę i usiadła poprawiając przekrzywione ubranie. Popatrzyła gdzieś w bok wahając się przez chwilę, ale odpowiedziała.
    - …to nie jest twoje marzenie. To zachcianka, kaprys, życzenie, nieładnie to ujmując, ale taka jest prawda. Chwilowa rzecz, uwarunkowana krótkotrwałym wpływem otoczenia. Mnie nie okłamiesz ani nie omamisz swoją gburną postawą. Wiesz czemu się złościsz? Bo podoba ci się tu. Bo to twoje marzenie - mieć święty spokój. Wiem, bo to jest to co robię. Spełniam marzenia, choć to o wiele bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. Widzę głębię i emocje. Widzę ludzie tęsknoty, mrzonki, ambicje, fantazje i aspiracje. Czytam te skryte myśli, których sami nie potrafią rozszyfrować, których być może nigdy sobie nie uświadomią. I coś mi mówi, że chętnie uciekłbyś od tego świata na zewnątrz i zamienił się ze mną miejscem. Żeby więcej nie musieć byś odpowiedzialnym ani przejmować się. Żeby nie czuć się winnym, tak jak ja nie chciałam czuć się źle.
    - Trochę wybiórcza ta twoja moc.
    - Powiedział Lunatyk, który nie potrafi się stąd przelunatykować.

    Eliot wiedział, że jedyne co może złamać zastój czasu to Melanie. Nie chodziło o żadne klątwy, zaklęcia czy inną magię. Chodziło o nią i jej uczucia. Uciekała od myśli, że musi się zmierzyć z rzeczywistością, że musi żyć dalej, zamiast dręczyć się nad czymś czego nie może zmienić. To wszystko, ta cała farsa, to jak tupnięcie stopą o ziemię, samoobrona, jak zwijanie się jeża w kolczasty kłębek. Eliot coś na ten temat wiedział. Ruszanie na przód jest trudne, jemu nigdy się to nie udało, zawsze jakoś szedł na skos, ale teraz zrobi wszystko, żeby pokazać jej prostą drogę.

    A słońce świeciło dalej i poranek zdawał się nie mieć końca, plaża ciągnęła się w nieskończoność w obydwie strony, a fale niezmiennie gładziły piasek brzegu. Nowy powiew wiatru - coś zaczynało się dziać...


    cnd.
     



    Kolekcjoner Obiektów

    Godność: Eliot Wels
    Rasa: Lunatyk
    Lubi: kawę, palić papierosy, opium, wpatrywać się w przestrzeń zadumanym wzrokiem, horrory, mieć święty spokój, ulotność piękna; warzywa
    Nie lubi: swojego nałogu, zamieszania, horrorów w prawdziwym życiu, pływania na statkach
    Wzrost / waga: 178 cm | 77 kg
    Aktualny ubiór: pomarańczowe dresy, szara bluza kangurka, adidasy, kilkudniowy zarost, mała sakwa zawieszona na szyji pod bluzą
    Znaki szczególne: tymczasowo nie ma dolnego kawałka lewej żuchwy, skóra w tym miejscu nieco mu obwisa, ale hej, piękny jak zawsze
    Zawód: ummmm
    Pod ręką: wymięta paczka papierosów, scyzoryk, artefakty + Bezdenna Sakwa: skolekcjonowana Kolekcja Rzeczy, ubrania, niezidentyfikowane tabletki, pieniądze, pierdoły
    Broń: wielofunkcyjny scyzoryk szwajcarski
    Bestia: gigantyczny królik Reille
    Nagrody: Kosmata Brosza, Bezdenna Sakwa, Generis Collare, Zegarmistrzowski przysmak (2szt.), Animicus
    Stan zdrowia: brak lewej dolnej części żuchwy
    Dołączyła: 19 Paź 2014
    Posty: 251
    Wysłany: 11 Maj 2016, 14:53     

    Wiedział, że nie da rady. Och, jasne, jeszcze chwilę temu był pewien, że da radę, czemu by nie, przekonaj szurniętą Baśniopisarkę, żeby wyśniła ci szczęśliwe zakończenie. Dalej, uzależniony od nikotyny, eks narkomanie, alkoholiku z cudownego magicznego świata, „pokaż jej prostą drogę”, to jest to co powiedziałeś sobie na plaży zanim wstaliście i ruszyliście do jej domu, gotowi podbić swój miniaturowy świat i wyjść wreszcie na zewnątrz. Czy tak trudno jest ruszyć na przód, czy magia była tu zbyt wysoką zaporą, nazbyt skomplikowanym narzędziem, za mocno uwiązanym sznurem, który rozplątasz tylko nożem przecinając go? Gdzie leżał problem, w przeklętej magii czy w zwichrowanej psychice jej więźniów.
    Z każdym krokiem ku drzwiom tracił Eliot pewność siebie, ulatniała się w oparach wiara w swoje siły i dobre chęci, jedyne co zostało na dnie to fusy skrajnego egoizmu zdolnego do czynów, o które nigdy by siebie nie podejrzewał.

    Wiedział, że musi to zrobić. Teraz. Poczuł tę kształtującą się okrutną myśl kiedy znów zasłabł, krew zabulgotała na krawędzi rany nie mogąc wsiąknąć w przebarwioną na niebiesko szmatkę robiącą za gazę i strzęp materiału imitujący bandaż oplatający się wokół tułowia nie jak pomocna wstęga pilnująca rany a jak wąż szukający jego zguby, coraz mocniej i nie wygodniej drażniąc skórę i zaciskając się tam gdzie nie trzeba. Musiał podeprzeć się ręką o oparcie krzesła, żeby nie stracić równowagi od mięknących kolan.
    Oglądał ruch mięśni na plecach Melanie, która kucała i w niemal dziecięcym zapale zaczęła uwalniać skrzynie z rybackich sieci pozwijanych na ich wiekach.
    - Więc zazwyczaj malujesz albo piszesz te marzenia. I wtedy się dzieją – zagaił Eliot ocierając ukradkiem pot z czoła, siadając przy stole.
    - Albo rzeźbię. Może też być śpiew, ale kiepsko idę w wysokie tony, więc może lepiej bez śpiewu, dobra? Głównie rysuję patykiem po piasku. Wystarczy jakieś twórcze zajęcia, moc tworzenia i… i wiesz, dzieje się magia, tchnięcie życia. Nigdy nie używałam tego zbyt często. Kłopotliwe i efekty różne, jak widać.
    Nie odpowiedział. Odłożył na bok rysunki, które złożyła przed nim dosiadając się na drewniany stołek z boku, pozwijane płótna i papiery pełne opisów nadmorskiego brzegu, takiego jak to, ale zawierającego drogą powrotną do świata rzeczywistości.
    - Hmm? Coś nie tak? Zaczynamy? Co robimy, próbujemy jakoś, no wiesz, sobie pomóc nawzajem… – niepewnie machała dłońmi w powietrzu próbują uchwycić strzępki planu, zachęcić Lunatyka do współpracy. – Ej, to twój pomysł był, żebyśmy rozmawiali, do czegoś doszli, do jakiejś idei pomocnej, która uwolni mnie z tego koła obłędu czy inna cholera, c-co się dzieje?...

    I ona wyczuła tę subtelną zmianę w powietrzu, krążący niepokój zakocił się na jej czole długimi zmarszczkami niezrozumienia. Wtedy też spostrzegła w jego dłoni nóż. Ten sam, którym przecięła mu więzły kiedy otworzył po raz pierwszy oczy w jej domu. Zduszone napięcie przelało się przez jej upstrzoną niebieskimi piegami twarz, przez całe ciało w dół, zdrętwiały jej stopy. Zamknęła oczy przecierając je wolno dłońmi.
    - …to jest twój sposób na problemy? Miałeś mi pomóc. Mi. Tak pomagasz tylko sobie.
    Milczał. Pogłębiły się tylko cienie na jego twarzy.
    - I nie masz gwarancji że się uda. Może zostaniesz tu sam. Z moją i swoją krwią na rękach. – Nie próbowała go przekonywać. Mówiła jak było. Mówiła jakby była jego sumieniem.

    - Mówiłaś, że chcesz stąd uciec. Ja – wskazał na przeciekającą i brudzącą mu białą koszulę krew – nie mam czasu. Było ci ciężko bez rodziny? Dołącz do nich, a mnie daj odejść.
    - Poza tym, że to najgłupsza rzecz jaką słyszałam, to próbujesz się usprawiedliwiać przed morderstwem. Morderstwem, Eliot! I nie chcę umierać, kretynie!

    Ja.. Ja też nie chcę umierać.
    Śmierć? Po drugiej stronie nie było niczego. Pustka, ciemność. Przejmujący chłód. Proste słowa próbujące opisać koniec. Niewykonalne. Eliot nie chciał umierać. Nie chciał też zabijać. Najwidoczniej zawieszenie tych dwóch akcji było niewykonalne w tej chwili jego egzystencji.

    Nie modlił się o przebaczenie. Modlił się, żeby jej śmierć nie poszła na marne.

    ~~


    Choć słońce świeciło dalej, przysłoniła je ogromna biała chmura. Zbliżał się czas na drugie śniadanie, a kiedy wytoczył się na miękkich nogach, zawadzając o własne stopy na plażę i rozejrzał się, w oddali plaży widział krajobraz którego wcześniej nie widział. Fale cofnęły się od brzegu, wiatr mocniej szarpał ubraniami. Na rękach przemieszany błękit z czerwienią, twarz w głębokim cieniu własnych win.
    Szeptem wyprosił pomoc na swojej bestii, która z niepokojem wpatrywała się w niego, może podejrzewając co się dzieje, może była tylko zaniepokojona stanem Eliota, który lewą ręką obejmował swój bok, koszula cała lepka od grząskiej niebieskiej mazi, bandaż gdzieś się zawieruszył. Podpierając się i brudząc sierść swojego pupila ruszyli w kierunku Latarni.

    ~~


    - Tego… tego się nie spodziewałam. Naprawdę.
    Szła za nim wzdłuż morskiego brzegu od dziesięciu minut. Usta się jej nie zamykały. Wykręcając głowę i ramię do tyłu palcem dłubała w szerokiej ranie po nożu w okolicy nerek. Wyglądała inaczej niż wcześniej. Wszystkie jej intensywne bajkowe kolory przygasły, kobalt piegów ściemniał wraz z cyjanem kosmyków włosów i zbrązowiało ciało, zmatowiał blask jej miedzianych skóry. Brzęczała nad uchem Eliota jak natrętna pszczoła – zbyt przestraszony żeby się jej znów pozbyć, za słaby żeby z nią rozmawiać.
    - Nie podejrzewałam cię o taki wigor, naprawdę. Serio. A jak mnie zdzieliłeś po głowie krzesłem, to jakiś twój wypróbowany ruch?, całkiem niezły, przyznaję. Ale popatrzmy sobie wprawdzie w oczy, dobra? Bez telekinezy nie dałbyś sobie rady. Widziałeś jak trafnie rozdarłam ci ranę na boku? To był dopiero świetny ruch – zacisnęła pięści w powietrzu za straconą szansą wygrany.
    - Może to i lepiej, że wygrałeś. Ja na przykład, jako dobra osoba, nie miałabym serca ani tej paskudnej niszczycielskiej, ciemnej siły żeby z̴̀͢a̛͠b͠i҉ć̵͠ ҉̨͢c͢i̡eb̸̵i͡e̡̕͜ ̀̀͜z͘a͡b̧̨ić͜͞҉ ͡҉́h̢̨m͡͞m̢͞mm.̀.̷- zachwiała się na chwilę i zacięła, patrząc na ciemne od swojej zaschłej krwi ręce.
    - H͞èj̶,͡ E̶l̶i҉o̷͢t͘͢. ̡Za͢b̕͢ił̷̀eś̴͘ m͞n̨̛i̡e͝,҉ ̨j̡a̷̷̡k̷̶ ̵̀s̶̛i̡͘ę̨̛͝ ͝z҉ ̵͞t͠y̧̧͜m ̸͠c҉͠z̷͜ų͢͝j͜͟e̸̢sz̨?̕͠ ͘
    - N-nie za dobrze, przyznaję – odparł słabo, pokonując dreszcze. Bo tylko kolejnego Stracha mu swoim zmarnowanym życiu brakowało. Gdzieś na dnie czaszki słyszał chichot Anastazji.
    - Przynajmniej wyszło na moje. Podziałało to co zrobiłem? Podziałało – wymamrotał, głównie do siebie.
    - Och, ale ja się nie gniewam, naprawdę. W̶͝҉͍̥̦̼̺̪͓͙̣c҉̵̫͎͟a̜͎͎̫͝ļ̧̫̩͈̙͈̯͎̻̫́e̗͈̟͔̪.̵̵͕̙̪ Okazałeś się koszmarną osobą, a taki miły się wydawałeś. Nie wybaczam ci, ale nie mam żalu. Nie obciążaj się tym za bardzo. I oho, może do mnie dołączysz jak nie dojdziesz na czas do brata. Do latarni prosto, niedaleko, a ja pójdę tam – wskazała na głąb lądu. – W każdym razie gdzieś z dala od ciebie.
    Ponieważ ani razu nie odważył się na nią popatrzeć, po prostu parł do przodu. Ledwo co na oczy widział. Był stuprocentowo pewien, że Melanie jest martwa, że nie zamieniła się w Stracha a to co słyszał to majaki, halucynacje z nadmiaru utraty krwi. Musiał to sobie wyśnić, musiał włożyć w jej usta słowa drobnej pociechy jakby nie chcąc mieć za ostatnie z nią wspomnienia jej nieprzytomnej twarzy i nagłego drgnięcia bólu rozchodzącego się po każdym calu ciała, kiedy ostrze zatapiało się w miękkie ciało.

    Kiedy odwrócił ostrożnie głowę, rzeczywiście jej nie było. Odetchnął.

    - Niedaleko do tej latarni, prawda?...
    - Niedaleko, istotnie. Jeszcze kawałek. Trzymaj się – odpowiedział Królik i Eliot kiwnął głową, teraz będąc już śmiertelnie pewnym, że nie jest z nim za dobrze, a nawet gorzej niż myślał.

    Latarnia zamajaczyła w oddali.

    zt
     



    Zmarły

    Karciana Szajka: Walet
    Godność: Aaron (Aron) Wels alias Amon
    Wiek: 27
    Rasa: Lunatyk
    Lubi: nadmorskie zamki, latarnie, przyglądać się torturom, nazywać siebie Władcą Czasu
    Nie lubi: lekceważenia czasu
    Wzrost / waga: 190cm / 86kg
    Aktualny ubiór: Czarny frak z gustowną, grafitową koszulą w jasne prążki i zgrabny, acz wyrazisty w swojej formie, ciemny cylinder.
    Znaki szczególne: białe włosy, czarne oczy, obcowanie z kapeluszami i zegarami
    Zawód: Latarnik
    Pan / Sługa: - / Doll
    Pod ręką: 1/2 blaszki zmartwienia
    Dołączył: 21 Lip 2014
    Posty: 480
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 11 Maj 2016, 15:48     

    W ramach niezwykle ciekawej historii - której zakończenie jednak, ee, nieważne... - uznałem że nagroda się należy. Moja (zazwyczaj) spontaniczna wizja-wymyślania-przygód-jako-MG by tego z pewnością tak ładnie nie ogarnęła. I choć czekało się długo na każdy z kolejnych postów, nie ma to większego znaczenia. Mogłaś przecież w kilkaset słów spotkać jakiegoś barana na drodze i wymusić na nim szamańskie czary, ale nie, odwaliłaś robotę na tysiące słów. I to cieszy, cholernie cieszy! <3


    Idąc ku latarni, która jeszcze na horyzoncie się nie jawiła, raz kawałkiem trawy, raz piasku, a raz jednego wyrastającego na drugim, spostrzegł częściowo zakopany przedmiot, niby bransoletkę. Kiedy po niego sięgał, posłyszał w myślach znowu ten rozgadany głos Melanie, mówiącej coś o kwiatkach koło swojego domu, że teraz umrą bez codziennego podlewania ich morską wodą. Wróć, podlej, przecież nie mogą uschnąć tak jak ja! Cholerny Wels!..



    W nagrodę otrzymujesz Animicus, coby Eliot był bardziej zręcznym (drapieżnym?) Eliotem!
    _________________


    x x x x
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  
    Szybka odpowiedź

    Użytkownik: 
               

    Wygaśnie za Dni
     
     



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,18 sekundy. Zapytań do SQL: 10