Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Organizacja MORIA: Naukowiec Godność: oficjalnie: Vega Jardine; dla Morii: Apryline Moss Wiek: 32 lata Rasa: Człowiek Lubi: kości, stare rzeczy, grzebanie w ziemi Nie lubi: zazwyczaj tego, co magiczne. W szczególności tego, co jest jej nieznane. Wzrost / waga: 162cm / 56kg Aktualny ubiór: Fabuła: http://www.true-gaming.ne...eed-Unity-9.jpg
Retro: glany, dresy, koszulka i kurtka. Znaki szczególne: różowe włosy! Zawód: bioarcheolog i przewodnicząca jednostki archeologicznej. Pan / Sługa: - / (niby)Duma Pod ręką: Fabuła: broń do walki wręcz, stary, podróżny plecak, wypchany różnościami. Retro: drobiazgi w kieszeniach, telefon, radar Broń: futurystyczna, składana broń do walki wręcz Bestia: Estris (Cienista) Nagrody: Bursztynowy Kompas, Kamień Bohaterów (w Ostrzu z FF), Rubinowe Serce, Blaszka Zmartwienia, Tęczowa Różdżka, Bolerko-niewidko, Zegarmistrzowski przysmak (2 szt.) Kryształ: 3,2g SPECJALNE: Mistrz Gry
Dołączyła: 31 Mar 2014 Posty: 319
Wysłany: 8 Kwiecień 2014, 16:05 Komenda Policji
Główna komenda w Glassville, osaczona między wysokimi budynkami, zajmująca dość sporą powierzchnie. W środku czeka na nas kilka stanowisk w recepcji i wiele pięter obsługiwanych przez kilka wind. Obsługa bywa różna - czasem miła, chętna pomagać, czasem patrząca jak głodny na puste opakowanie po konserwie. Czasem jakieś akcje się dziwne dzieją, bo ktoś zacznie pyskować na mundurowych za nie wykonywanie swoich obowiązków, czasem kogoś hałaśliwego z radiowozu wyciągną... Ale ogółem rzecz biorąc, nie jest tutaj wcale tak źle. A i budynek jest w dobrej kondycji, nic się nie sypie, nie rdzewieje.
Na trzecim piętrze znajdował się wydział zabójstw, niestety od paru lat najbardziej zabiegany wydział na owym komisariacie. Roiło się tutaj od przemęczonych pracą ludzi, którzy wciąż wykonywali telefony, przeglądali sterty papierów, bądź przeglądali internet w poszukiwaniu jakiegokolwiek tropu.
Na tym też piętrze znajdowało się biuro Williama Huntera.
Po pokonaniu całej sali z biurkami pracowników napotykało się drewniane drzwi z szybą i złotą klamką, nad którymi wisiała srebrna tabliczka "William Hunter". Po otworzeniu drzwi na pierwszy rzut oka rzucało się ogromne okno naprzeciw wejścia, zazwyczaj miało zasłonięte rolety. Zapach w pokoju był przyjemny, nie pachniało tutaj papierosami jak na reszcie wydziału, popielniczka zawsze stała pusta. W prawym rogu pokoju, od wejścia znajdowało się duże biurko, za którym przy ścianie był duży skórzany fotel. Na ścianach były półki z dyplomami Willa i różnymi listami. Przy lewej ścianie pokoju znajdowała się duża, trzyosobowa skórzana sofa, a tuż obok niej jednoosobowy skórzany fotel.
***
Vega dostała pilny telefon od kolegi-archeologa. Znaleźli ciało na miejscu w którym wykopała fundamenty kaplicy zbudowanej kilka wieków temu. Domyślała się, że owy zmarły jest posiadaczem jej kompasu, który sobie przywłaszczyła i bezpiecznie ukrywa w mieszkaniu.
Kazano jej się tutaj zjawić w kwestii potrzeby przesłuchania jej - takie to regulaminowe nakazy. Miała to uczynić w towarzystwie prawnika najmowanego przez firmę wykopaliskową w której pracowała. Zjawiła się na wymaganym piętrze, pod wymaganym pokojem i weszła do środka. Prowadzący tę sprawę policjant nakazał jej usiąść i zadał kilkanaście różnych pytań. W tej rozmowie wyjawiła nic więcej ponad poniższe zdania i takie też się znalazły w protokole z przesłuchania:
Pracowałam wedle ustalonych godzin i w ustalonym przez przełożonych miejscu. Starannie odkopywałam kolejne warstwy błota, ziemi i zgniłych roślin. W końcu dokopałam się do fundamentów kaplicy. Znalazłam elementy krzyża i różańca, a dokładniej domyślałam się, że tym są, i zwróciłam je przełożonym. Nie znalazłam żadnych śladów wskazujących na jakiekolwiek kości, a tym bardziej na ludzkie szczątki. Swoją pracę wykonywałam dokładnie i starannie, wedle naruszonych przez firmę standardów, dlatego najpewniej nie kopałam tam, gdzie owe kości znaleziono. Może nawet część z nich była już odkopana, ale w sąsiednim miejscu, w którym nie miałam zlecone kopać. To wszystko, więcej nie mam do powiedzenia.
Nie mogła pojąć przez ten cały czas, dlaczego policja się tym tak interesuje. Domyślała się jednak, że najpewniej coś się tam stało, skoro nie tylko szefostwo firmy jest w kontakcie z policją, ale i pracownicy są przesłuchiwani, a dokładniej to tylko ona.
Przeszło jej przez myśl, że może szukają kompasu, ale nie sądziła, by mogli wiedzieć, że go posiada. Uznała, że jeśli o to im chodzi, to co najwyżej chcą się dowiedzieć, czy czasem nie znalazła niczego dziwnego. I była niemal pewna, że ten kompas zwyczajny nie jest, a zawiera z sobą coś. Ale spowiadała się w tym pokoju tak dobrze, że nie wzbudziła niczyich podejrzeń.
Wpakowałaś się w bagno, Vego...
To było już tyle z wizyty tutaj - pozwolono jej opuścić to miejsce. I chyba dobrze, że nie minęła się na korytarzu z nikim prowadzącym sprawę bijatyki w restauracji. To mogłoby źle na podejrzenia w jej kierunku rzucane wpłynąć.
A obie sprawy prowadziły dwa różne wydziały, wiec tylko przypadkiem się ktoś dowie, że jednego dnia dwie sprawy na komendzie załatwiała.
Wyszła z budynku i główną ulicą ruszyła szybkim krokiem ku swojemu mieszkaniu, po drodze jedząc jeszcze jedną bułkę, które jakiś czas temu zakupiła u starszej babci.
Anarchs: Przywódczyni Rebelii Godność: Sophie "Opal" Bugs / Esmé de Chardonnay Wiek: gdy ukrywa arogancję, wygląda na nastolatkę. Lubi: suszone owoce i nowe moce Nie lubi: niekompetencji i braku kontroli | czekolady i deszczu Wzrost / waga: 1,80m bez obcasów / 65kg Aktualny ubiór: Dopasowana burgundowa suknia o długich rękawach - spódnica opadająca do kostek składa się z szerokich, niemal prześwitujących pasów koronek. Na ramionach etola z futra lodowego lisa, dodatkowo rękawiczki, a na nich pierścienie. Pantofle na wysokim, masywnym obcasie widoczne są spod spódnicy.
Kreska na oku, dopasowany do cery puder oraz koralowa szminka. Włosy splecione w koronę, nad karkiem szkarłatna brosza spinająca warkocze. Znaki szczególne: palce o czterech stawach; wytatuowane imię na miękkiej części prawego nadgarstka Zawód: oficjalnie sekretarz arcyksięcia Pod ręką: skórzana aktówka, parasolka oraz Artefakty Bestia: Likyus z rdzawą gwiazdą na pysku (Orem), jadowicie zielony Avi (Verde), Alam (Riehl) o grzbiecie pełnym czarnych magnolii Nagrody: Bolerko-niewidko, Krwawa Broszka, Cukrowe Berło, Maska Tysiąca Twarzy, Bursztynowy kompas Stan zdrowia: z tkliwą raną postrzałową w mięśniu dwugłowym lewego ramienia SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry | Odkrywca Drugiej Strony Lustra
Dołączyła: 28 Cze 2012 Posty: 558
Wysłany: 29 Kwiecień 2015, 13:40
Podróż przebiegła bez komplikacji, o ile oczywiście Gwiazdka nie stawiała oporu. Arcus Schrödinger zaś faktycznie wziął z gabinetu Vegi kilka losowo wybranych ubrań (spódnica, spodnie i fartuch lekarski – i nie, nie chciał dać dziewczynie wyboru, a raczej w swoim zadufaniu niekoniecznie patrzył co pakuje w pusty, czerwony worek na odpady medyczne) i podążył za nimi, także autem.
Wejście na komisariat było oszklone, ale prawdopodobnie kuloodporne, a spore pomieszczenie za nim, swoista poczekalnia, o dziwo niemal świeciło pustkami. Ale, cóż, mamy 5:50. Od frontu mamy kontuar recepcjonistów, obecnie z jednym tylko okienkiem czynnym (zaspany, pryszczaty chłopak przyglądał się Vedze równie nachalnie co za niedługo wspomniany Dick), a, obok za kolejnymi oszklonymi drzwiami, tym razem na kod, widać było korytarz prowadzący w trzewia budynku. Na lewo znaleźć można dźwigi z windami, zaś pod ścianami wartę trzymały tanie, plastikowe krzesła. Takie, co to można szybko i bezproblemowo wymienić.
Jedno z nich zajmował ogolony na łyso mężczyzna w dresowej bluzie. Gdy policjanci wprowadzili wózek z Vegą, koleś niemal zerwał się na równe nogi. – O żesz! Lasencja? – Jego entuzjazm nieomal wypalił dziurę we wszechobecnym linoleum, zdążył jednak zgasić papierosa podeszwą nike’a. – Zamknij się, Dick– warknął Hill. – I nie kopć tutaj, bo naprawdę cię zamknę. Wyżej wspomniany zapomniał o pecie, który zostawił na podłodze i po prostu podszedł bliżej, przyglądając się Vedze z niezdrową ciekawością.
Nie później niż za minutę wrócił jednak brzuchaty Plum i powiedział, że wszystko gotowe. – Możemy, pani Jardine? – upewnił się.
Po wyrażeniu zgody (lub i nie) wózek został poprowadzony za kolejne oszklone drzwi. Usadzenie Vegi w pokoju przesłuchań (spokojnie, nie była to goła cela za wyposażenie mająca stolik, krzywe krzesło i lampkę) nie zajęło wiele czasu, okazało się też, że jej zeznania w tym całkiem przyjemnym gabinecie przyjmie sierżant Plum.
Ten nie tracił czasu i, usadzając swoje brzuszysko oraz resztę ciała w pluszowym fotelu, zaczął zadawać podstawowe pytania do protokołu: Jak się Pani nazywa? Gdzie Pani mieszka? Z kim? Pani najbliższa rodzina? Gdzie Pani pracuje i na jakim stanowisku? Potem przeszedł do zdarzeń z tej nocy:Gdzie była Pani wczoraj wieczorem? Jak się Pani znalazła w szpitalu? Kto Panią wpuścił, skoro była noc? Gdzie nastąpił postrzał: w szpitalu czy wcześniej, na zewnątrz? O której mniej więcej godzinie? Czy wie Pani kto strzelał i z jakiego powodu? Czy pamięta Pani, w która stronę uciekał napastnik? Czy zabrał broń ze sobą? Dlaczego nie poszła Pani prosto na pogotowie? Kto Panią znalazł? Dlaczego nie zawiadomiono pogotowia? Próbowała Pani sama zatamować krwawienie, tak? Dlaczego? Co się działo po tym, jak przetransportowano Panią na oddział kardiologii?
Plum był cierpliwy, na prośbę ponawiał pytania, ale nie pozwalał na ich omijanie lub zwodzenie – na konkretne pytanie wymagał rzeczowej odpowiedzi i dopóki jej nie otrzymał – drążył temat jak Angole kanał La Manche.
Organizacja MORIA: Naukowiec Godność: oficjalnie: Vega Jardine; dla Morii: Apryline Moss Wiek: 32 lata Rasa: Człowiek Lubi: kości, stare rzeczy, grzebanie w ziemi Nie lubi: zazwyczaj tego, co magiczne. W szczególności tego, co jest jej nieznane. Wzrost / waga: 162cm / 56kg Aktualny ubiór: Fabuła: http://www.true-gaming.ne...eed-Unity-9.jpg
Retro: glany, dresy, koszulka i kurtka. Znaki szczególne: różowe włosy! Zawód: bioarcheolog i przewodnicząca jednostki archeologicznej. Pan / Sługa: - / (niby)Duma Pod ręką: Fabuła: broń do walki wręcz, stary, podróżny plecak, wypchany różnościami. Retro: drobiazgi w kieszeniach, telefon, radar Broń: futurystyczna, składana broń do walki wręcz Bestia: Estris (Cienista) Nagrody: Bursztynowy Kompas, Kamień Bohaterów (w Ostrzu z FF), Rubinowe Serce, Blaszka Zmartwienia, Tęczowa Różdżka, Bolerko-niewidko, Zegarmistrzowski przysmak (2 szt.) Kryształ: 3,2g SPECJALNE: Mistrz Gry
Dołączyła: 31 Mar 2014 Posty: 319
Wysłany: 4 Maj 2015, 00:04
Stawianie oporu to słaba opcja.
Preferuję sprawiać wrażenie, że go nie posiadam bądź jest znikomym i łatwym do zneutralizowania, a w kluczowym momencie ukazuję swoją kartę. Ale w ostatnim czasie nie sprzyja mi wyciąganie z talii asów - siedzą tam tylko same jokery i związana z nimi, niepewna przyszłość.
Transport na wózku robił ze mnie niepełnosprawną z nawiązką na kolejne kilkanaście lat. Czy ja wyglądam jak poszkodowana dziewczynka, której zdolności ruchowe spadły poniżej akceptowanego przez społeczeństwo poziomu i mam prawo czuć się obdarta z prawa do wolności?! Nie, to przecież tylko środki ostrożności.
Poczekalnia. Nie, przytłaczalnia.
Zmierzyłam się ze wzrokiem palacza. Za jego zbędnym komentarzem, nabrałam chęci do wulgarnej riposty i to wcale nie dlatego, że taka moja domena - potrzebowałam jakiegoś odważniejszego wyczynu, który przytłumi gromadzące się we mnie, idealne warunki dla zakwitnienia paniki; do bólu przejrzystej paniki.
- Pieprz się. - burknęłam do Dicka, Co jak co, ale imię to miał wymowne - wspomnienie o nim idealnie złączyło się z moim grubiaństwem. Zachichotałam na myśl o zajebistości matki, która tak swoje dziecko miała odwagę nazwać. Biorąc pod uwagę zapędy funkcjonariusza do zamknięcia go w celi, trafiła w dziesiątkę!
Nie opierałam się każdej obserwującej mnie twarzy. Niech patrzą! Ich niewiedzą, a moją domeną, jest, że patrzą na twarz, którą zdołałam znienawidzić w ostatnich godzinach. I od razu lżej na umyśle, stres odpływa zanim zagrzał się u mnie na dłużej.
- Tak, zależy mi na czasie. - odparłam z lekkim uśmieszkiem, typowym dla biznesmena, który myśli o rosnących w tym czasie jego akcjach na giełdzie. Nauczyłam się tego od szefa, kiedy obserwowałam go z tabletem w ręku, wyczekującego ode mnie informacji, a wpatrzonego w ekran portalu giełdowego.
Usiadłam na wyznaczonym mi miejscu i poprosiłam o szklankę wody. A potem spadła na mnie lawina pytań, która kleiła się tym lepiej, czym lepszej jakości i chłodniejsza od pokojowej temperatury była dostarczona mi ciecz.
Informacje podstawowe: - Vega. Vega Jardine.
- Glasville, ulica ..., blok 20A mieszkania 23.
- Z adoptowanym synkiem, Vinnie. Koleżanka się nim, na szczęście, opiekuje.
- Rodzice mieszkają pod Londynem, ale nie chcę ich o niczym zawiadamiać. Zwyczajnie wolimy pozostać przy wymianie maili, a mnie, koniec końców, i tak wiele nie dolega...
- Jestem kardiologiem w Szpitalu Miejskim i bioarcheologiem w firmie ..., zajmującej się ekspedycjami naukowymi. – o pracy grabarza nawet zapomniałam, ale i tak jest dość trzeciorzędną, niestałą i bardziej jako hobby ją traktuję. A i łatwo mi było zapomnieć o zajmowaniu się ofiarami śmierci, kiedy to ja sama byłam na rozmowie kwalifikacyjnej z jej kulą. (Nie)stety, kula okazała się być fałszywym prorokiem.
Przyjęłam sobie za cel dopowiadanie sobie za przesłuchującego, co moja odpowiedz może sugerować i - w razie potrzeby - prostować sytuację, zanim kolejne pytanie utrudni mi kontynuacje odpowiedzi na poprzednie.
Gdzie byłam wieczorem? Długo gadać, a większość historii miałam zmyśloną w trakcie podróży radiowozem.
- Całe popołudnie spacerowałam poza miastem, odpoczywając po dłuższym okresie ciężkiej pracy. Zagalopowałam się dość daleko i powrotu podjęłam się, gdy było już ciemno. Wracałam skrótami, co wiązało się z odwiedzeniem mniej znanych mi dzielnic miasta. No i wtedy spotkałam na swojej drodze zakapturzoną postać. Zaczęłam... uciekać. Gdziekolwiek, a przed siebie...
Łza zakręciła się w oku i upadła na blat, na którym spierałam się łokciami, ściskając w dłoniach plastikowy kubek po wodzie. Wspomniałam sobie o spotkaniu z Morim, podejmowanym wówczas ryzykiem i o konfrontacji z jego pistoletem.
O krok od śmierci. Byłam o krok od śmierci.
- A potem mnie dorwał. Pieronicznie zabolała mnie noga i... i potem już znalazłam się na jakimś piasku. Tak myślę, że to wtedy musiałam zostać postrzelona. I nie pamiętam, jakim sposobem zdołałam uciec z tego... jeziora? Czułam tę wilgoć w powietrzu, musiało być w pobliżu dużo wody. Napastnik był zbyt nieuważnym... musiał być nieuważnym. Chwyciłam jakiś kamień, uderzyłam delikwenta, znalazłam broń i... - wystawiłam dłoń przed siebie, jakby chcąc wyczytać z niej swoją niedawną przeszłość. Pomogło.
Magazynek. Był w kieszeni, ale już go tam nie ma. Gdzie został?
- Opróżniłam mu magazynek i zabrałam ten dodatkowy. Najpewniej bałam się, że zacznie mnie gonić, strzelać do mnie. Z daleka, bez ostrzeżenia, jak... jak do zwierzyny. Ale w ogóle nie pamiętam, jak mu uciekałam. Wiem, że miałam wtedy w dłoniach jego broń, wiem, że wymieniłam z nim kilka zdań, ale nie umiem sobie przypomnieć ich treści. Chyba nie zależało mu na tym, aby mi zrobić krzywdę. Może chciał mnie zastraszyć?.. Skurwysyn. - wycedziłam przez zęby w nagłym przypływie złości. Tak mnie ten dzieciak załatwił, no co za!..
Zrobiłam dłuższą pauzę w swojej opowieści i wtedy zapytano mnie o szpital.
Jak trafiłam do szpitala? Uwierzcie, że też bardzo chciałabym to wiedzieć. Nauka nie akceptuje sposobu, w jaki to się stało.
- Uciekałam i w końcu dotarłam do szpitala. Bałam się otwartej przestrzeni, bałam się wejść do szpitala, bo nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Mówiąc o tym teraz, wszystkie pojedyncze kadry układają mi się w logiczny sens, ale jeszcze godzinę czy dwie temu, nie miałam pojęcia, że napastnik miał klamkę... Kto mnie wpuścił? Magia? Hah, ciekawe czy byście w to uwierzyli...
- Chyba znalazłam uchylone okno w piwniczce, no bo innej możliwości nie widzę. Ewentualnie jakieś tylne wejście... Przecież gdybym dotarła do głównego wejścia, z pewnością nie włóczyłabym się po piwnicy w poszukiwaniu leków! Najwyraźniej na więcej nie było mnie stać.
Pytanie o miejsce postrzału raczej nie zostało zadane. A jeśli tak - przypomniałam, że nie wiem i prawdopodobnie wówczas, gdy mój powrót ze spaceru został przerwany.
Kto strzelał i kiedy? - Nie wiem, kim był, pierwszy raz go widziałam. Był raczej młodym facetem... Albo nawet jeszcze młodszy. Wtedy, gdy wracałam do miasta, było jakoś po północy, może coś koło pierwszej. Uciekał? Broń? - Nie uciekał, a raczej zwyczajnie... odpuścił sobie? A broń, broń... chyba wyrzuciłam po drodze. Boże liściasty, nigdy nie miałam w dłoniach takiego narzędzia!.. A może faktycznie uciekał w obawie o niepowodzenie obezwładnienia mnie? Ale z pewnością nie chcę kolejnego spotkania z nim. Jakiegokolwiek. Boję się ponownej konfrontacji.
Kłamstwo - chciałabym ponownie dorwać Moriego i wryć mu się w pamięć jako wredna suka. Ale tak na co dzień, to preferuję neutralność.
Kolejna łza - pomyślałam, co by było, gdyby kula wydrążyła sobie miejsce w kluczowej tętnicy.
Co działałam w budynku szpitalnym? Też chciałabym to wiedzieć.
- W pomieszczeniach szpitalnych... Szukałam środków przeciwbólowych, próbowałam się opatrzyć i najwidoczniej moje krzyki musiały zwabić personel. A potem jechałam windą i rozmawiałam z ordynatorem oddziału w pokoju zabiegowym. Podawano mi krew, czułam mdłości, chciałam zasnąć... I wróciła mi stabilność myśli. I niebawem potem zjawiliście się wy.
Pominęłam test na bycie dr Vegą, bo po co podważać swoją tożsamość, kiedy mi jej nie negują? A zdjęcia w dokumentach... robione jakieś dziesięć lat temu, a na nich ja: niewiele różniąca się od obecnego wyglądu i trochę bardziej od tego sprzed doby.
Co jeszcze mogłam powiedzieć? Ile szczegółów zabrakło, ile było zbyt wyrazistych? Nie wiem, nie chcę wiedzieć - chcę się stąd ulotnić i najbliższą chwile milczenia wykorzystałam na pytanie: ile to wszystko jeszcze potrwa?
Anarchs: Przywódczyni Rebelii Godność: Sophie "Opal" Bugs / Esmé de Chardonnay Wiek: gdy ukrywa arogancję, wygląda na nastolatkę. Lubi: suszone owoce i nowe moce Nie lubi: niekompetencji i braku kontroli | czekolady i deszczu Wzrost / waga: 1,80m bez obcasów / 65kg Aktualny ubiór: Dopasowana burgundowa suknia o długich rękawach - spódnica opadająca do kostek składa się z szerokich, niemal prześwitujących pasów koronek. Na ramionach etola z futra lodowego lisa, dodatkowo rękawiczki, a na nich pierścienie. Pantofle na wysokim, masywnym obcasie widoczne są spod spódnicy.
Kreska na oku, dopasowany do cery puder oraz koralowa szminka. Włosy splecione w koronę, nad karkiem szkarłatna brosza spinająca warkocze. Znaki szczególne: palce o czterech stawach; wytatuowane imię na miękkiej części prawego nadgarstka Zawód: oficjalnie sekretarz arcyksięcia Pod ręką: skórzana aktówka, parasolka oraz Artefakty Bestia: Likyus z rdzawą gwiazdą na pysku (Orem), jadowicie zielony Avi (Verde), Alam (Riehl) o grzbiecie pełnym czarnych magnolii Nagrody: Bolerko-niewidko, Krwawa Broszka, Cukrowe Berło, Maska Tysiąca Twarzy, Bursztynowy kompas Stan zdrowia: z tkliwą raną postrzałową w mięśniu dwugłowym lewego ramienia SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry | Odkrywca Drugiej Strony Lustra
Dołączyła: 28 Cze 2012 Posty: 558
Wysłany: 6 Maj 2015, 00:51
– Nie, nie, samemu nie ma takiej zabawy– odpyskował jej facet wyglądający na trzydziestoletniego dresa, niemal nachylając się nad Gwiazdką. Potem zerknął na wpienionego Hilla i otworzył usta, jakby miał zamiar dodać coś jeszcze, wyłącznie z czystej złośliwości i chęci zdenerwowania wysokiego mężczyzny.
Wtedy jednak wrócił Plum i nie było już okazji, by ktokolwiek mógł zacząć rzucać w siebie mięsem i pomidorami.
W gabinecie nalał jej kubeczek wody z dystrybutora, a potem wzbudził z trybu uśpienia całkiem nowoczesny komputer i począł zapisywać wszystkie uzyskane od dziewczyny informacje. Poczekał, aż dobrnie do końca pytań i zaczął nową rundkę, która miała uszczegółowić zeznania. – Czyli zobaczyła Pani mężczyznę w kapturze i wtedy zaczęła uciekać, a on zaczął Panią gonić, tak? I tak biegliście, i on dopiero po jakimś czasie wyjął sobie broń i zdecydował się strzelić?
Zadawane pytania nie zostały nijak zmienione lub złagodzone z powodu łez w oczach przesłuchiwanej. Mogłoby się nawet wydawać, że trafiła na jakiegoś gbura. – W jaki sposób uderzyła go Pani kamieniem? Pani postrzelona leżała na ziemi, a napastnik był gdzieś w pobliżu, tak? Jak udało się Pani go szczęśliwie dosięgnąć?
Mężczyzna niestrudzenie wystukiwał na klawiaturze zeznania, komentarze i artykuły. Przesłuchiwana jakby nie mogła się zdecydować czy bardziej odpowiedni będzie dla niej nastoletni, „bożoliściasty” i „klamkowy” styl, czy jednak pełna lirycznych końcówek nadęta narracja, Plum jednak to opowiadanie jak każde inne ujednolicał, pozbawiał emocji i niemal uprzedmiotawiał. – Czy ma Pani wrogów, pani Jardine? Czy ktoś kiedykolwiek Pani groził? Czy ma Pani niezadowolonych pacjentów? Może ich rodzinę? Nie osądzam Pani i jej fachowości, ale musi być Pani ze mną szczera – jeśli ktoś ma do Pani żal, to może być prawdopodobny motyw ataku. Jeśli będzie pani zatajać przede mną takie drobne fakty, mogę dojść do błędnego wniosku i niechcący pomyśleć, że ukrywa Pani przede mną coś jeszcze. Lub kogoś. – Ciemne oczy Pluma błysnęły. Potem jednak popatrzył na nią z nieodgadnioną miną. Następnie zerknął w zostawiony przez Hilla kajet, a później ponownie na różowowłosą. – Mówi Pani, że jest lekarzem, specjalistą, tak? – Poczekał na przytaknięcie, a potem dopytał: – Jak więc mogła Pani podejrzewać, że ten postrzał to tylko skaleczenie? Coś takiego twierdziła Pani w szpitalu, prawda? Czy nie jest Pani wykwalifikowanym lekarzem? – zmarszczył krzaczaste brwi. – I dlaczego twierdzi Pani, że nic jej nie jest? Rana postrzałowa i unieruchomiona noga to całkiem spore niedogodności z tego co się mnie, laikowi, wydaje. Ta konferencja jest aż tak ważna?
Na pytanie o czas trwania odparł, że już niedługo, że jeszcze tylko jedna rzecz i kończą.
Wcisnął guzik na interkomie i poprosił, by przysłano mu tu Emanuela. Potem odwrócił się ponownie do Vegi i zapytał, prosząc o potwierdzenie faktów: – Nie miała Pani nigdy wcześniej pistoletu w rękach, tak? A broń, na nasze nieszczęście, wyrzuciła Pani w oszołomieniu po drodze? To wszystko, co się stało po uderzeniu napastnika kamieniem? – spojrzał na nią łagodnie, ale uważnie. – A magazynek?
Plum poczekał na odpowiedzi dziewczyny, pociągnął dobrze z kubka, który przypominał bardziej doniczkę, a potem złożył ręce na brzuszysku i w milczeniu czekali jeszcze kilka minut na przybycie owego Emanuela. No, chyba że Gwiazdka zapełniła ciszę jakimś tematem lub kolejnymi zeznaniami.
Potem drzwi otwarły się bez pytania i stanął w nich Dick z plecakiem na ramieniu i zapalonym papierosem w zębach.
Organizacja MORIA: Naukowiec Godność: oficjalnie: Vega Jardine; dla Morii: Apryline Moss Wiek: 32 lata Rasa: Człowiek Lubi: kości, stare rzeczy, grzebanie w ziemi Nie lubi: zazwyczaj tego, co magiczne. W szczególności tego, co jest jej nieznane. Wzrost / waga: 162cm / 56kg Aktualny ubiór: Fabuła: http://www.true-gaming.ne...eed-Unity-9.jpg
Retro: glany, dresy, koszulka i kurtka. Znaki szczególne: różowe włosy! Zawód: bioarcheolog i przewodnicząca jednostki archeologicznej. Pan / Sługa: - / (niby)Duma Pod ręką: Fabuła: broń do walki wręcz, stary, podróżny plecak, wypchany różnościami. Retro: drobiazgi w kieszeniach, telefon, radar Broń: futurystyczna, składana broń do walki wręcz Bestia: Estris (Cienista) Nagrody: Bursztynowy Kompas, Kamień Bohaterów (w Ostrzu z FF), Rubinowe Serce, Blaszka Zmartwienia, Tęczowa Różdżka, Bolerko-niewidko, Zegarmistrzowski przysmak (2 szt.) Kryształ: 3,2g SPECJALNE: Mistrz Gry
Dołączyła: 31 Mar 2014 Posty: 319
Wysłany: 7 Maj 2015, 14:10
Długo nie i jeszcze wcale, stwierdziłam w duchu na ukrócenie bezsensownym komentarzom.
Kolejne pytania burzyły mi porządek. I chyba był to efekt przez funkcjonariusza policji zamierzony, niemniej, wolałby go nie wywoływać. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz! Ale nie – Ty wolałbyś wiedzieć wszystko, byleby tylko jedną głupią nieścisłość nazwać kłamstwem bądź zatajeniem.
Ma-rnę sza-nsę.
Powiedzenie jedynej prawdy przez moment wydało mi się być zabójczo interesującym dokonaniem. Ale ciii! - sezamie, otwórz się. Bym widziała, jak bardzo złym pomysłem jest wystawić cię na dzielący mnie z detektywem dystans i zechciała powtórnie schować cię w tajemnych kronikach mojej pamięci.
Sięgnęłam ręką twarzy i przetarłam łzy z policzków. Nie będzie łatwo odpowiadać mi bezpośrednio na pytania – lżej będzie całą sytuację nakreślić, dla lepszego jej wyobrażenia. A że archeologię lubię, to powinnam też geografię, zatem… może mi wybaczy tę (nie)potrzebną szczegółowość? Miejsc tych nie zmyślałam – znałam je. Nie jakoś znacząco, ale obraz je przedstawiający dobrze w mojej głowie pomieszkiwał. Nadają się w zupełności do mojej historii.
- Zauważyłam go tak nieco po swojej lewej stronie, między drzewami, kiedy szybkim krokiem przemierzałam stare budynki ścieżką zdziczałą od bujnej roślinności. Spojrzałam, przystanęłam, patrzyłam. A on podniósł na mnie wzrok. W jednej chwili zapragnęłam uciec – to miejsce zaczęło mnie przerażać. Ruszył za mną. Może liczył na to, że mnie dogoni? Albo nie wiedział, co ze mną zrobić? Albo po prostu nie potrafił strzelić wcześniej. Może po prostu byłam przypadkowym świadkiem, a nie zamierzoną ofiarą? Łatwo w takich dziurach nadepnąć komuś na odcisk… Cieszę się, że zrobił to po jakimś czasie – w przeciwnym wypadku być może celowałby dokładniej, na przykład tak, by zabić.
Jak obezwładniłam napastnika, będąc jego jedyną ofiarą? Scena z cyklu standardowy motyw filmowy: wykorzystując sprzyjające warunki terenowe i jego nieuwagę.
- Gdy się ocknęłam, leżałam i ujrzałam postać przed sobą. Opatrywał mi ranę. Właściwie już kończył. Nie sądziłam, że to z postrzału, bo zwyczajnie tego nie pamiętałam. Sądziłam, że z upadku. Przez moment miałam nadzieję, że mi pomaga. Podniosłam się na rękach, próbowałam go dojrzeć. I wtedy coś mówił do mnie, ja mu odpowiadałam. I poczułam bijącą od niego wrogość. Nie wiem co mówił, ale nie rozmawiał ze mną jak sojusznik. Wyczułam pod sobą kamień. Taki płaski, rzeczny. No i jakimś sposobem zdołałam zebrać w sobie siły i podnieść do siadu… i uderzyć go w tył głowy tak, że nim zachwiało i upadł. Przez moment się nie ruszał. Wtedy postanowiłam mu zabrać broń.
Wrogowie. Temat, który był zbyt oczywistym, by go pominąć. I równie silnie pokręcony. Każdy ma wrogów, ale nie każdy o tym wie. Czy mogłabym kogoś ukrywać? Oczywiście, wiele osób, nie zdając sobie z tego sprawy. „Ukrywa coś jeszcze” – no chyba nie! Chyba się nie wydałam, jeszcze, prawda?.. Mnie także oczy błysnęły, a czoło zmarszczyło. To było wstrętne, w taki sposób do mnie mówić! Patrzył bez wyrazu, a ja wstawiłam mu, niewarte głębszych podejrzeń, wrogo-mało-prawdopodobne sytuacje:
- Firma zawsze się mierzy z natrętnością prywatnych właścicieli gruntów, ale to nigdy nie przybierało wymiaru grożenia bronią pracownikom – zostawało w ramach wzajemnego przeszkadzania. Ale mój syn… Vinnie - jego matka zginęła w wypadku, lecz wątpię, czy aby na pewno… Dziwni ludzie się koło niej czasem kręcili, nachodzili, ale… żeby mnie zastraszali, grozili czy coś? Ja wiem, najbliższy sąsiad… Nie, raczej nic z tego. Sądzę, że to mało prawdopodobne, by jakiś konkretny powód był tej napaści. A z pewnością nie taki, co byłby mi znany. I nie znam osób, które mogłyby takich rzeczy się dopuścić.
Czemu lekarz sobie nie poradził z samym sobą? A czy zawsze musi sobie ze wszystkim radzić?
- Tak – przytaknęłam. - Czasem dzieje się tak, że nagłe zadanie obrażeń, wraz z przerażeniem, kumulują się na tyle, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z towarzyszącego mu bólu. A że nie pamiętam dokładnie całego zajścia, to być może upadek przyczynił się do prędkiego stracenia przeze mnie przytomności i utracenia pamięci o sobie. W szpitalu zaś mieszanina leków, kroplówki i ubytek krwi zrobiły swoje: ból był znikomy, a pozbawiona pamięci, dziwiłam się, że taką – w domyśle - niewielką ranę, pewnie skaleczenie, mi opatrują. Dopiero potem się to wszystko zaczęło mi sensownie układać. Kiedy jest się na miejscu pacjenta, nie jest łatwo myśleć jak lekarz.
Konferencja. Zapytał tak znikąd, a ja musiałam to kłamstwo pielęgnować. Ciekawe, co w międzyczasie szefunio robi?
- Dla mnie nie tak, jak dla szefa. Ale za nieobecność i tak mi się oberwie. Szczerze mówiąc, wolałabym siedzieć w domu niż tam jechać. Ale wolę tam jechać niż gdybym miała do szpitala w roli pacjentki wracać – to mi ujmuje na mojej lekarskiej osobie i jest przytłaczające. To tak, jakby policjant miał stać się więźniem, choćby dla samego eksperymentu.
A co tym razem? Ach tak, chce ze mnie morderczynie zrobić!
- Tak, nigdy z broni nie strzelałam. I wyrzuciłam, nie wiem gdzie i kiedy. W pewnym momencie musiała się okazać… zbędnym ciężarem? W szoku się nie myśli, w szoku się próbuje zabezpieczyć w prymitywny sposób… Tak, potem już raczej bez komplikacji dotarłam do placówki szpitalnej. Bo gdyby takie były – pewnie bym prędko nie dotarła, nie o własnych siłach.
Widziałam, co kryło się pod jego wzrokiem. Dla mnie moja opowieść była mało prawdopodobna, bo na każdym kroku stawiała na niepamięć i problemy emocjonalne. Ale kto odważy się lekarzowi zarzucić kłamstwo, kiedy wszystko wskazuje na to, że jest tylko ofiarą i nie powinien mieć nic do ukrycia?
Czasem przewagę ma się tylko dlatego, że ktoś nie chce nam jej zabrać.
- Magazynek? – zapytałam z właściwą temu nutą niepewności. - Miałam pistolet z magazynkiem i go wyrzuciłam… Zabrałam go temu skurczybykowi. – potarłam się po policzku w namyśle, wspominając sobie, że bronie były dwie. - Racja, on miał jeszcze jeden magazynek i go włożyłam do kieszeni!.. – Sięgnęłam teraz tam ręką, chcąc go wyjąc. Ale go nie było. - i… nie mam go. Musiał mi po drodze wypaść… Macie go, prawda? Pewnie wypadł mi w szpitalu? – bardziej stwierdziłam niż spytałam.
Cisza. Ale nie taka przedwyborcza, choć jakiś wybór zawsze jest do dokonania. Poprosiłam o dolewkę wody i starałam się nie myśleć o wydarzeniach z ostatnich godzin, ale co minęłam się wzrokiem z Plumem, temat sam powracał.
Ujrzenie Dicka w drzwiach było z pewnością dziwne. Co on tu robi, czemu znowu go spotykam? Chyba to nie jest jakiś ich pupilek?!
Anarchs: Przywódczyni Rebelii Godność: Sophie "Opal" Bugs / Esmé de Chardonnay Wiek: gdy ukrywa arogancję, wygląda na nastolatkę. Lubi: suszone owoce i nowe moce Nie lubi: niekompetencji i braku kontroli | czekolady i deszczu Wzrost / waga: 1,80m bez obcasów / 65kg Aktualny ubiór: Dopasowana burgundowa suknia o długich rękawach - spódnica opadająca do kostek składa się z szerokich, niemal prześwitujących pasów koronek. Na ramionach etola z futra lodowego lisa, dodatkowo rękawiczki, a na nich pierścienie. Pantofle na wysokim, masywnym obcasie widoczne są spod spódnicy.
Kreska na oku, dopasowany do cery puder oraz koralowa szminka. Włosy splecione w koronę, nad karkiem szkarłatna brosza spinająca warkocze. Znaki szczególne: palce o czterech stawach; wytatuowane imię na miękkiej części prawego nadgarstka Zawód: oficjalnie sekretarz arcyksięcia Pod ręką: skórzana aktówka, parasolka oraz Artefakty Bestia: Likyus z rdzawą gwiazdą na pysku (Orem), jadowicie zielony Avi (Verde), Alam (Riehl) o grzbiecie pełnym czarnych magnolii Nagrody: Bolerko-niewidko, Krwawa Broszka, Cukrowe Berło, Maska Tysiąca Twarzy, Bursztynowy kompas Stan zdrowia: z tkliwą raną postrzałową w mięśniu dwugłowym lewego ramienia SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry | Odkrywca Drugiej Strony Lustra
Dołączyła: 28 Cze 2012 Posty: 558
Wysłany: 15 Maj 2015, 14:18
- Bardzo przepraszam, że tak Panią nękamy, ale był to napad z bronią w ręku, a więc trzeba dołożyć wszelkich starań, by dowiedzieć się kto i dlaczego dopuścił się takiego czynu. Słuchał uważnie, w duchu i na twarzy ciesząc się, że zaczyna opowiadać wszystko bardziej szczegółowo. Drobiazgowość oznaczała więcej kawałków-puzzli dla śledztwa albo najbardziej trywialny manewr bardziej sprawnych kłamców - ale przecież nie dała mu na razie powodu, by jej nie wierzył, prawda?
Westchnął jednak, gdy Vega skończyła opis pościgu. - Myślałem, że to oczywiste, ale powtórzę: jeśli nie ma Pani pewności, że ktoś jest nią zainteresowany to proszę na więcej razy nie rzucać się natychmiast do ucieczki, dobrze? Widziała Pani kiedyś polującego kota? Rusza w pogoń zawsze wtedy, gdy mysz go zauważa i zaczyna uciekać. W innym wypadku zdarza mu się znudzić i odejść. Gdy czuje się Pani zagrożona, proszę krzyczeć, wierzgać, atakować męskie części ciała czy uciekać, ale nie może być Pani przewrażliwiona, w innym wypadku będzie się Pani bała pójść główną ulicą, na której też można spotkać podejrzane indywidua. I ma Pani rację - prawdopodobnie znalazła się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu. Potem pozwolił jej mówić dalej. Słuchał, marszcząc brwi, a na koniec huknął: - Toż to nie ma sensu! Rabuś, który opatruje rany.. Ma Pani wyjątkowo dziwne szczęście, pani Jardine- uśmiechnął się ze znużeniem, aż wszystkie zmarszczki na jego pucułowatej twarzy się pogłębiły i zaczął pod pewnym kątem przypominać podstarzałego mopsa.
Nie ma wrogów. To dobrze. A przynajmniej tak mu się wydawało. Bo w zasadzie lepszy prawdziwy wróg niż fałszywy przyjaciel. Gdy słuchał jej wykładu o szoku, przytakiwał tylko, przyjmując te wyjaśnienia. Znał sytuacje, gdzie pierwszym co robiła osoba po wybuchu kuchenki gazowej prosto w twarz było wyłączenie wszystkich kurków.
Na odpowiedź dotyczącą konferencji tylko westchnął. Ten człowiek naprawdę sporo wzdychał. - Jestem oficerem prowadzącym tą sprawę i staram się jak mogę ułożyć wszystko logistycznie, ale eksperci mają własne harmonogramy i czasem coś się przesuwa. Wie Pani jak jest. Nie mogę zagwarantować, że załatwimy to szybko, skoro jest wpół do 7 i większość naszych ludzi nadal smacznie śpi. Swoją drogą, że pracodawca przyszedł Pani szukać o świcie do szpitala… nadgorliwość i bezsenność niektórych nie przestaną mnie zadziwiać. Plum bajał, zagadywał i zapisywał równocześnie zeznania dziewczyny, uderzając ciężko o klawiaturę. Równocześnie mruczał do siebie większość tego, co zapisywał: “zabrała magazynek”, “wyrzuciła pistolet”... - Strzelił do Pani, potem Panią opatrzył, uderzyła go Pani, stracił przytomność, rozbroiła go Pani i zabrała też zapasowy magazynek, a potem uciekła.. - podsumował policjant. -Nader dziwna sytuacja - westchnął ciężko. - To mi teraz wygląda bardziej na próbę porwania. I tak, znalazłem go w szpitalu, w pomieszczeniu gdzie Pani przebywała. Został już przesłany do Centralnego Laboratorium. Jeszcze tylko proszę mi zaznaczyć na mapie gdzie mniej-więcej wydaje się Pani, że została zaatakowana. Podał jej dosyć szczegółowy plan Glassville; miał naniesione nawet większe uliczki pomiędzy blokowiskami i ścieżki rowerowe na obrzeżach miasteczka. - Tu jesteśmy - wskazał całkiem długim palcem -a tu jest rzeka.
Dres położył na blacie plastikowy worek z kilkoma ubraniami w środku. - Szęstuj się. Myszlałem, że będę musiał mu wyrywać to sziłą. Uwieszysz, gwiazdo, że twój szefuńcio wziął mnie za kryminalisztę, nie kryminologa? - Potem delikatnie położył plecak na wolnym krześle, zgasił papierosa o parapet i zwrócił się do Pluma. -Mogę zaczynać, Jamie?
- Ileż razy można ci powtarzać, że zdrabnianie imion nie zrobi twojej gęby bardziej sympatyczną..? Pani Jardine, to jest Emanuel Dickens, nasz kryminolog, jak już wspomniał. Zajmie się zbieraniem śladów, których gołym okiem nie zobaczymy. Potem będzie się mogła Pani przebrać, a obecne ubrania również zostaną poddane ekspertyzie. A ja pójdę poszukać jakiegoś biegłego.Wszyscy robicie sobie z komendy darmową sypialnię - parsknął.
Drugi z mężczyzn nie przejął się zupełnie i zaczął wyciągać z czarnego plecaka średniej wielkości utwardzaną walizeczkę , która mieściła uniwersalny zestaw oględzinowy, skoroszyt i pękatą teczkę koloru zielonego. - Zbiorę teraz ślady z twojej skóry i ubrań, gwiazdo, więc będziesz musiała mi pozwolić trochę się podotykać - wymamrotał w czeluście plecaka. Wreszcie wyprostował się, trzymając kartonowe opakowanie w jednej ręce, a mieszczące się w dłoni, kompozytowe pudełko w drugiej. - Możesz to uznać za taśmę klejącą na trzonku. Pff, w zasadzie tym to jest. Badanie GSR, czyli gun shot residue, pozwala na zbadanie śladów po wystrzale z broni palnej pozostałych na odzieży i ciele zarówno ofiary, jak i strzelającego. Ślady rozprzestrzeniają się sferycznie począwszy od lufy i zawierają niespalone resztki prochu oraz składowe samego pocisku i pistoletu (mikrodrobinki metalu, naboju, środków smarnych). Sposób i ilość osadzonego prochu wskażą technikom rodzaj użytej broni, jej kaliber, a także bardzo możliwe, iż odległość z jakiej został oddany strzał. (Narratorka coraz bardziej się w temat wgłębia i powoli porzuca pomysł popełnienia zbrodni doskonałej przy pomocy pistoletu.) Za pomocą urządzenia nazywanego stolikiem GSR (czyli naszego specjalnego przylepca na uchwycie) zbadane zostaną dłonie, twarz, włosy oraz ubranie Vegi. Ordynator miał szczęście, że pozwolił na przetarcie wyłącznie twarzy dziewczyny - każdorazowe umycie np. rąk zmniejsza szansę na znalezienie śladów wbitego w skórę prochu o ⅕. Jeszcze by został pociągnięty do odpowiedzialności za nieumyślne utrudnianie śledztwa czy coś..
Wszystko to jednak pozostało wyłącznie w głowie Dicka, który stwierdził, że nie ma sensu czegokolwiek tłumaczyć. Chirurg, który wycinał mu wyrostek robaczkowy też nie wyjaśniał gdzie i jak go ciacha.
Każda część ciała, jego strona, miejsce pobrania muszą zostać udokumentowane, zaś dotknięć taśmy klejącej z jednej części ciała nie może być mniej niż 80, także… Vegę czeka sporo czasu spędzonego w milczeniu, bo Dick raczej nie należy do tych gadających przy pracy. Dziewczyna była tylko ofiarą, także na jej osobie nie powinni znaleźć dużej ilości prochu, niemniej mężczyzna postępował zgodnie z procedurą (kto by się po nim spodziewał?) i metodycznie badał także dłonie Vegi oraz mankiety i rękawy koszuli, którą na sobie miała.
Po zakończeniu zabezpieczania śladów otwarta została też walizka zawierająca mnogość pędzli, szczypczyków, folii, puzderek, woreczków i znaczników-numerków, które widuje się na miejscach zbrodni. Wszystko to było poukładane w organizerach lub przymocowane elastycznymi taśmami do wieka. Wtedy kryminolog pobrał tzw. odciski palców dziewczyny (jak bardzo technicy daktyloskopii złoszczą się na to nielogiczne i nieoddające sensu badania określenie!) i poprosił o oddanie ubrania lekarzowi, który będzie przeprowadzał oględziny.
Procesu pobierania odbitek linii papilarnych, odwiedzin w gabinecie biegłego, który zbadał ostrożnie ranę postrzałową i inne obtarcia na ciele Vegi oraz odebrał i zabezpieczył koszulę, spodnie i buty dziewczyny, a także powrotu do gabinetu, w którym Plum czekał już z wydrukowanym i gotowym do podpisu protokołem z przesłuchiwania pokrzywdzonego Mistrzyni Gry nie będzie już opisywać, bo chce jak najszybciej ukończyć ten i tak zbyt długi post. O ile Vega nie zaczęła sprawiać jakichś wyjątkowych problemów, wszystko skończyło się po około 4 godzinach i przed jedenastą Jardine musiała złożyć tylko czytelny podpis w wyżej wymienionym pokoju. - Proszę, i jest Pani wolna. Przełożony czeka na korytarzu, zaraz pomoże przetransportować Panią do auta. Proszę czekać na powiadomienia listowne co dalszego postępowania. A, i nie mówiła Pani chyba wcześniej: jaki jest tytuł tej konferencji? I gdzie jedziecie? Muszę się przyznać, że sam interesuję się paleontologią i z chęcią przeczytałbym jakieś sprawozdanie dla odświeżenia wiadomości.
[Dziękuję za fabułę! Wyniki badania GSR i na mikroślady pojawią się fabularnie w przyszłości.]
Organizacja MORIA: Naukowiec Godność: oficjalnie: Vega Jardine; dla Morii: Apryline Moss Wiek: 32 lata Rasa: Człowiek Lubi: kości, stare rzeczy, grzebanie w ziemi Nie lubi: zazwyczaj tego, co magiczne. W szczególności tego, co jest jej nieznane. Wzrost / waga: 162cm / 56kg Aktualny ubiór: Fabuła: http://www.true-gaming.ne...eed-Unity-9.jpg
Retro: glany, dresy, koszulka i kurtka. Znaki szczególne: różowe włosy! Zawód: bioarcheolog i przewodnicząca jednostki archeologicznej. Pan / Sługa: - / (niby)Duma Pod ręką: Fabuła: broń do walki wręcz, stary, podróżny plecak, wypchany różnościami. Retro: drobiazgi w kieszeniach, telefon, radar Broń: futurystyczna, składana broń do walki wręcz Bestia: Estris (Cienista) Nagrody: Bursztynowy Kompas, Kamień Bohaterów (w Ostrzu z FF), Rubinowe Serce, Blaszka Zmartwienia, Tęczowa Różdżka, Bolerko-niewidko, Zegarmistrzowski przysmak (2 szt.) Kryształ: 3,2g SPECJALNE: Mistrz Gry
Dołączyła: 31 Mar 2014 Posty: 319
Wysłany: 15 Maj 2015, 22:53
Chętnie bym powiedziała, że dokładanie wszelkich starań w odnalezieniu sprawcy jest rzeczą dla mnie ważną, kluczową wręcz w kontekście moich planów, ale przecież nikt nie chce wierzyć w magię. Przewrażliwiona, tak, oczywiście. Czasem kłamstwo wychodzi na jaw tylko dlatego, że jego skutki ośmieszają kłamczuszkę - jak w tym właśnie wypadku - ale jeszcze nikt niczego nie zdaje się podejrzewać. Oby.
- Ja się cieszę, ale Pan chyba jednak wolałby, żebym sobie tam dalej, nad rzeką, leżała... - skomentowałam pod nosem z odrazą, nie chcąc dłużej słuchać, jaka ta moja historia jest nieprawdopodobna. Czasem coś jest nieprawdopodobne tylko dlatego, że prawdopodobne rzeczy nie służą byciu opowiadanymi przez świadków. Unikalność jest w cenie, a prostota zbyt banalna by ją rozgłaszać.
Kiwnęłam porozumiewawczo, kiedy przedstawiał opinie o Arcusie. Ponownie poczułam, że chciałabym się wygadać mu o znanej mi magii. Tak po prostu, by ujrzeć jak mi nie dowierza, a potem nie dowierza w moją reakcję na jego prychanie i kolejne wzdychanie. Odkąd mi się wygląd odmienił, często miewam napady by zrobić coś dla fanu, dla zasady. Taka dziewczęca wścibskość: ona zrobiła to, a ja o tym wiem i mi nie wierzysz!
Porywać mnie? Niejeden mógłby chcieć, ale zdecydowanie nie chcę tak pokręconych w logice porwań. Swoją drogą, to raczej ja byłam porywaczką Moriego i jego niedoszłą egzekutorką. To drugie tylko dlatego, że odleciał zbyt szybko, a we mnie zastygła chęć zapadnięcia mu w pamięci. I ta chęć zmaterializowała się pod postacią ślepego Anioła Zagłady.
Zaznaczyłam na mapie miejsce domniemanego napadu oraz próbowałam zakreślić obszar nad rzeką, który uznawałabym za najbardziej prawdopodobny. Ale nie zrobiłam tego - w ten sposób moje kłamstwo pożyje dłużej.
Dres. A więc niepotrzebnie dałam się wkręcić w słowne gierki z nim. Z drugiej jednak strony, sam mnie do tego sprowokował, a ja w czasach liceum byłam z sortu tych, które manipulować można było na prawo i lewo, choć zarzekały się, że mają swoje zdanie i własne wybory czynią. Bzduuury.
- Och, to nieprawdopodobne, że zostałeś tak nędznie potraktowany. On z reguły każdego, kto mu wchodzi w paradę z mojego powodu, stawia wobec mnie w taki sposób, że tygodniami stara się okiełznać moją domniemaną niepodległość. Bo wierzy, ze na prawdę mu się to uda.
Gierki słowne, czyli rzecz w której jestem dobra, o ile tylko mogę nawymyślać tyle, na ile mam ochotę.
Dostałam skrócony odpis czynności, jakie zostaną podjęte, a jego pokwitowanie mogłam sobie co najwyżej powspominać. Masz się zgodzić i już, super! Właśnie czuję się nie ofiarą przestępstwa, a ofiarą kryminologa!
Należy ci się Vego, za twoją nieokrzesaną naturę.
- A sobie dotykaj, nawet po dwa-trzy razy. Tylko ostrzegam: ja uzależniam. - Można było się trochę zastanowić, czy i jaka dwuznaczność zaistniała, ale w gruncie rzeczy było mi teraz całkiem obojętne, co kto we mnie dojrzy i jak zadowolony z tego będzie. Ten wygląd, który nabyłam, irytował mnie za każdym razem, gdy zdawałam sobie sprawę, że ktoś mi się przygląda.
Długie chwile milczenia trwały wraz z moją nieistniejącą obawą przed tym, co gdzie i w jaki sposób zbierze do dalszych badań. Byłoby przyjemnie gdyby nie ten ostry zapach tytoniu, który zwyczajnie atakował mój nos. Ale dało się wytrzymać. Pfff, nie takie rzeczy człowiek potrafi znieść. Gdy swoją robotę zrobił i, jak mi się zdawało, chciwie chciał napomnieć jak to muszę im oddać obecne ubranie, zabrałam bezsensownie - o czym jeszcze nie wiedziałam - przygotowany komplet ubrań i ruszyłam, będąc zapewne prowadzoną przez kogoś do gabinetu lekarza. Znowu, kolejny raz pacjentem mam być. Się człowiekowi odechciewa kolejnej wizyty w szpitalu w razie W. Wypadku znaczy się.
W gabinecie lekarza od razu na wejście zdecydowałam pozbyć się ubrań. Biegły je sobie spakował tak, jak uznał za stosowne, a ja w tym momencie przyjrzałam się już dokładniej temu, co w plastikowym worku się znalazło. Spódnica zdecydowanie odpadała, a potrzebnych mi butów nie znalazłam.
Przynajmniej skarpetek mi nie zabrali.
Lekarz dokonał dokładnych oględzin, którym się ani na moment nie sprzeciwiałam. Poza raną postrzałową, poszukiwał też innych znamion ataku/obrony, ale takich raczej nie znalazł. Ewentualnie jakieś drobne przetarcia. W ciągu czterech godzin musiałam się dać dwóm facetom zmacać i to tylko dlatego, że odnalezienie sprawcy tego karalnego czynu jest priorytetem. Oto mój kolejny dowód przeciwko demokracji, która omamia człowieka zamiast dawać mu wolność wyboru. Bo że od kilku godzin kłamię wszystkim w oczy, to przecież nie jest ani moja wina, ani moja decyzja - to jedyne, co mogę zrobić, by sobie pozwolić na należny mi spokój. I basta.
Założyłam spodnie i fartuch. Standardowo podziękowałam, zrobiłam miły uśmiech, podpisałam papiery (oczywiście ich treść czytałam!) i ostatecznie poczułam się wolna. Ale na Dobranoc jeszcze kłamstwem chciał się nakarmić dociekliwy policjant. Zaprawdę, ci ludzie nic poza jedzeniem pączków nie potrafią!
- O, miło słyszeć. Ale wątpię, by ta konferencja wzbudziła Pańskie zainteresowanie. Pomijając już fakt, że będzie toczyła się w zamkniętym gronie osób, a przedstawiane na niej treści podlegają ochronie prawnej, zatem... Nie mogę Panu udzielić takich informacji.
Prędko i bezboleśnie wykręciłam się od nieprzyjemnego pytania. To się zdarza - zamknięte konferencje tylko dla zaproszonych, której rezultaty nie zawsze są przekazywane opinii publicznej.
Gdy wyjechałam na zewnątrz, szef już na mnie czekał. Milczałam, a gdy wsiadłam do samochodu, westchnęłam i stanowczo poleciłam Arcusowi:
- Podwieź mnie do domu i nie zadawaj głupich pytań. Nie patrzyłaś, co pakujesz więc wyglądam teraz nijako w nowym ubiorze. O konferencji wiesz tyle, że na niej jesteśmy i jest zamkniętą, tylko dla zaproszonych. I nie chcesz wiedzieć o co chodzi, więc po prostu uznaj, że wczoraj, dziś i do końca tego tygodnia biorę urlop. I nie będziesz się mnie pytał co się w ubiegłą noc działo. Żyję, wiec się nie interesuj tym nieprzyjemnym wypadkiem.
Ściemnianie mu o postrzale jak domniemanej próbie porwania było bezsensowne. Widział jak na dłoni, że mój wygląd jest daleki od znanej mu Vegi - co trochę przenosił spojrzenie na wsteczne lusterko i dostrzegał delikatność rysów twarzy, której nigdy we mnie nie widział.
- A napatrz się, bo gwarantuję ci, że drugi raz tak cudownych kremów odmładzających nie użyję - są zbyt drogie. - w eleganckiej prostocie skomentowałam jego rozbiegany wzrok. Musiał być zirytowany moją postawą, całkowicie ignorującą jego pozycję pracodawcy, ale zna mnie na tyle by wiedzieć, że każda próba wbiegania mi w plany kończy się dla niego niepowodzeniem. Zwyczajnie nie służy nam dogadywanie się, więc lepiej nie próbować, a przemilczeć i swoje w głębi ducha myśleć.
Podwiózł mnie, pomógł przemieścić się na wózek i przywołał windę. Uparcie zabraniałam mu wejścia do mieszkania. Zabrał wózek i odjechał, a ja z asekuracją wobec ścian zdołałam dotrzeć do sypialni. Dopiero teraz odczułam spokój po niemal dwudziestu czterech godzinach problemów. Vinnie oczywiście sobie do szkoły nie poszedł, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Na szczęście, torebka, jej zawartość i mój kompas zostały ze mną. Teraz muszę odzyskać jeszcze ekwipunek z terenu wykopalisk. Właśnie!.. na śmierć bym zapomniała...
Jeszcze przed południem, około godziny jedenastej. Ponury poranek, z ogółu zimno, zachmurzone niebo, dookoła szaro. William zdążył po drodze do pracy wstąpić po mocną kawę do budki, po czym udał się samochodem już prosto do pracy.
Nie miał w zwyczaju pić bardzo gorącej kawy, wolał letnią, dlatego tak zakupioną kawę ruszał dopiero w swoim biurze, nie inaczej zrobił w tym przypadku. Pokonał wszystkie niezbędne schody, bo nienawidził wind, przywitał się po drodze ze wszystkimi neutralnym gestem kiwnięcia głowy, bądź machnięcia ręką. Wczorajsza noc, kiedy to nastąpił "przełom" w sprawie jego partnera, Franka załamał Williama. Nikt z komendy nie wiąże tego tak jak on, teraz był prawie pewien, że ze zniknięciem drugiego detektywa stoi ktoś, albo coś związanego z Krainą Luster, bądź Szkarłątną Otchłanią. Dzisiaj po drodze dostał wszystkie potrzebne akta do rąk, gdy w końcu dotarł do swojego biura rzucił je na stół, położył kawę, usiadł na krześle i chwilę pomyślał.
- Hmm... Tak, to może być to!
Pogłówkował i wydedukował, że z racji tego, że i tak ze śledztwem stoi w miejscu, to uznał za jak najbardziej na miejscu, przeszukanie innych podobnych spraw zaginięć, brał teraz jednak śledztwo pod innym kątem, znając fakt tego, w jakim zamieszaniu Frank bierze udział.
Powrócił do normalnego toku śledztwa, wziął kawę w rękę, już powoli ją popijając i ruszył do wydziału zajmującego się osobami zaginionymi, który znajdował się na drugim piętrze. Spokojnym chodem przekroczył prócz danego wydziału. Stąd także znał dużo osób i ponownie zaczął bezdźwięcznymi gestami widać się z większością. Wiedział, że posiadając status mógłby się kimś wysłużyć aby zdobyć potrzebne mu materiały, nie lubił tego, uważał, że nie po to zajmuje się tą pracą. Cóż, czasem tak zrobi, ale to wtedy, kiedy jest ścigany przez czas. Podszedł do biurka, na którym leżała srebrna plakietka z napisem "Jacob Levis", siedział przy nim średniej budowy mężczyzna w okularach. Krótko ścięty, z niezadbanym zarostem w pogniecionej białej koszuli i pranych chyba tydzień temu spodniach.
- Jacob, daj mi akta wszystkich "bardzo dziwnych" zaginięć z ostatnich hmm... Piętnastu lat.
Powiedział stanowczo i najwyraźniej dla mężczyzny zrozumiale, bo od razu zaczął stukać coś w komputerze, a potem poleciał do działu z aktami. Nie trzeba było długo czekać na jego powrót, Will nie zdążył dopić kawy. Jacob wrócił, mając w rękach osiem teczek, wręczył je Williamowi, życząc miłego dnia i usiadł do biurka, Will także życzył udanego dnia Jacobowi, a potem ruszył z powrotem do swojego biura.
Starannie zamknął za sobą drzwi, chciał się upewnić, że będzie miał teraz spokój.
- Kurwa mać... Trochę tego jest, no dobra.
Powiedział sam do siebie, po czym wyrzucił już pusty kubek po kawie do kosza i zabrał się za sprawdzanie akt.
Minęło parę godzin, było już około godziny szesnastej, podczas tego Will przejrzał już prawie wszystkie akta, została mu ostatnia teczka. Bardzo zaciekle szukał ważnych informacji, które zapewne zostały przeoczone przez nieuświadomionych ludzi z komendy. Niestety, w poprzednich teczkach nic. Miał nadzieję na znalezienie czegoś właśnie tutaj, to był jak na razie jego jedyny punkt zaczepienia w śledztwie, a dzięki temu mógł nawet przy okazji rozwiązać inne.
- To pierwsza z tych "dziwnych" sytuacji, w których mamy świadka, podoba mi się!
Już kolejny raz dzisiaj powiedział sam do siebie, cóż, często mu to pomagało zebrać myśli i oszacować sytuację. Entuzjastycznie przeczytał całą zawartość teczki, to było bardzo zbliżone do zaginięcia Franka.
To było to, ta ostatnia teczka była tą, która pchnie obie sprawy do przodu. Miał pełne ręce roboty, ale wiedział, że musi to zrobić, wziąć na siebie kolejną sprawę.
Zatrzasnęły się za nim drzwi od gabinetu komendanta, który jakoby chciał niedługo zaoferować Williamowi zmianę wydziału, na razie jednak czysto żartobliwie. Miał już tą sprawę, teraz jawnie mógł działać, z dużym entuzjazmem pognał do sekretarki żeby postarała się znaleźć i sprowadzić do jego biura wcześniej wspomnianego świadka w jego nowej sprawie. Od razu po tym zgarnął z komendy mnóstwo materiałów, które były jakkolwiek związane z nowo wziętą sprawą. Zgromadził wszystko na swoim biurku i zaczął analizować, wiedząc już, że jest w biurze umówiony ze świadkiem.
Czekał z niecierpliwością.
Wzrost / waga: - Aktualny ubiór: - Pod ręką: -
Dołączyła: 24 Lut 2016 Posty: 25
Wysłany: 28 Marzec 2016, 17:59
Poruszając się na przód, zgrabnie omijała przeszkody w postaci pozostałych przedstawicieli tej samej rasy — możliwe, że przypadkiem ominęła jakaś istotę magiczną, ale nie zwracała na innych większej uwagi. Jej celem był komisariat policji, do którego postanowiła wybrać się pieszo zaraz po tym, jak opuściła niedaleko znajdujący się sklep odzieżowy. Nie mogła przecież pokazać się komuś, kto zajmował się aktualnie sprawą zaginięcia jej ojca, w tym samym ubraniu, które przez pobyt w barze, śmierdziało dymem papierosowym. Poza tym sama czuła, że niemalże traciła przez ten smród powonienie. Nigdy nie była zwolenniczką papierosów, chociaż wiele osób w jej wieku właśnie zaczynało z nimi swoją przygodę. Lucrezia od zawsze różniła się od swoich rówieśników, choć powodem mogły być głównie problemy rodzinne, które teraz spadły na jej drobne, jeszcze dziewczęce barki. W innym wypadku bardzo możliwe, że zachowywałaby się jak zwykła nastolatka.
Po drodze kupiła jeszcze dwie kawy. Pomyślała, że powinna wypaść w oczach detektywa jak najlepiej. Właściwie to zawsze musiała zachowywać się wszędzie perfekcyjnie, choć od ostatniego spotkania z niewidomym zaczynała w to powątpiewać. Może wcale nie musiała się tak starać? Nim jednak pogrążyła się znowu w myślach, już znajdowała się pod komisariatem. Weszła spokojnie, z uniesioną głową, dumnie pchając ciężkie drzwi do pomieszczenia. Swoje kroki skierowała najpierw do recepcji? Sekretarki? Kogokolwiek, u kogo mogła otrzymać odpowiedź na pytanie:
— Dzień dobry. Byłam umówiona na spotkanie z panem... Williamem Hunterem, jeżeli mnie pamięć nie myli. Gdzie powinnam się teraz skierować? — mówiła spokojnie, głos ani na chwilę jej nie zadrżał, choć wewnętrznie musiała się przyznać do ogromnej euforii. Postępy w sprawie, czy nawet same zainteresowanie zaginięciem jej ojca, zawsze wprawiały ją w taki stan. Głównie dlatego, że ostatnio nie dostawała żadnych nowych informacji.
Kiedy sekretarka (?) wskazała jej drogę do gabinetu detektywa, podziękowała uprzejmie i od razu ruszyła we wcześniej wspomniane miejsce. Zanim pociągnęła za klamkę, na której już usadowiła swoją drobną dłoń, zapukała dwa razy i po chwili znajdowała się już w środku. Zamknęła za sobą drzwi tak, by ich huk nie rozszedł się echem po całym komisariacie.
W oczy, zamiast sama postać Willam'a, rzucił jej się trzymany w jego ręce kubek kawy, a później zerknęła na pozostałe dwa, które sama dzierżyła w ręce. Nie ukrywała zawstydzenia, w efekcie czego na jej bladym licu pojawiły się dwa, o charakterystycznym kolorze — rumieńce.
— Chyba będę dziś piła dwie kawy. — skwitowała to wszystko cicho i choć chciała aby zabrzmiało to bezbarwnie, w jej głosie można było wyczuć coś w rodzaju.. rozczarowania? Od spotkania z muzykiem jeszcze nie wróciła do swojej, czasami trochę wymuszonej, grzeczności. Niebawem jednak przestanie zwracać uwagę na błahostki i wróci do wrodzonego, trzeźwego myślenia. Nim jednak to nastanie, zauważyła, że zachowała się w sposób niewłaściwy. Wparowała tak nagle do jego gabinetu i jedyne co z jej ust się wydobyło, to zupełnie zbędny komentarz. Skłoniła się lekko i dodała:
— Ach! Proszę wybaczyć mi moje zachowanie. Nazywam się Lucrezia Peacecraft, przyszłam w sprawie zaginięcia mojego ojca. — mimochodem na jej ustach pojawił się blady, acz sympatyczny uśmiech, który posłała Williamowi wraz ze spojrzeniem swoich błękitnych tęczówek. Wyciągnęła w jego stronę dłoń, której skóra była jeszcze opatulona przez jasny materiał, jedwabnej rękawiczki. Czekała nie tyle na reakcję mężczyzny, co na propozycję, dzięki której będzie mogła zająć miejsce na przeciwko niego. Chyba, że od razu będą przechodzić do działań w terenie, co z resztą równie szybko wykluczyła, jak o tym pomyślała. Nikt, mimo iż Lucrezia mogłaby na to nalegać, nie chciałby brać jej ze sobą do śledztwa. Nie dlatego, że mogła okazać zbędna (bo, nie czarujmy się, wiedziała póki co najwięcej w tej sprawie), ale dlatego, że w oczach innych nadal była tylko nastolatką z bogatego domu. Prawda jednak była bardziej zaskakująca, niż mogłoby się wydawać. Mimo młodego wieku, to na niej spoczywały problemy rodzinne; zaginięcie ojca, niestosowne zachowanie matki, która najwidoczniej interesowała się teraz tylko wydawaniem pieniędzy oraz sprawy samego rodu!
_________________
Mary, Mary, quite contrary
How does your garden grow?
With silver bells and cockleshells
And pretty maids all in a row.
Przez oczekiwanie na świadka zdążył poprosić o nową kawę, którą szybko dostał, popijał ją wolno sprawdzając wszystkie przydatne w nowej sprawie akta. Porównywał je z tymi, które dotyczyły sprawy Franka, były niemalże identyczne.
Nie ukrywał zdziwienia, nawet przed samym sobą, co robił dosyć często. Porównywanie akt przynosiło dość zaskakujące efekty, po około godzinie detektyw był pewny, że formalnie ma dwie sprawy, ale tak naprawdę rozwiązuje jedną. Nie zważał na wyższe noty, większą premię, ani nic w tym rodzaju, chciał pomagać ludziom, a teraz mógł pomóc rodzinie zaginionego i samemu sobie w odnalezieniu Franka. Siedział tak, popijając kawę i sprawdzając akta, pewny faktu, że chodzi o coś związanego z istotami magicznymi wiedział, że nie będzie to łatwa robota, a przede wszystkim, duże ryzyko. Takie sprawy są nade miar trudne, nie ze względu chociażby walki z takimi istotami, potrafi się bronić jak i atakować, większym problemem było pozostawienie swojej świadomości o tym wszystkim w tajemnicy, szczególnie przed MORIĄ.
Instynktownie słyszał kroki nieopodal swojego gabinetu, zbliżające się. Drobna osóbka, maksymalnie 52 kilogramy. Idzie dość szybko, tak to chyba osoba, której się spodziewa. Nie musiał czekać długo, dwa puknięcia, a wtem drzwi się otwarły tak szybko, jak się starannie zamknęły przy pomocy drobnej osóbki, która weszła do gabinetu. Odczuł na sobie błąd, właśnie ten błąd, którym było to, że nie sprawdził kim tak naprawdę będzie owy świadek. Wiedział jedynie, że to dziecko zaginionego, zapomniał nawet o płci, chciał jak najszybciej zacząć badać akta. Will, skąd u ciebie ten brak profesjonalizmu, kurwa mać... - pomyślał i usłyszał słowa dziewczyny o kawach, a wcześniej zauważył, że ma dwie. Spojrzał wtedy na swój, pusty już kubek i doszło do niego, że chyba dziewczyna kupiła kawę dla niego. Młoda, bo nie dawał jej więcej niż dwadzieścia lat, chyba nie znała zbytnio roboty detektywa, kawa to nasz "nieodłączny rekwizyt". Wyrzucił szybko pusty kubek do kosza i z uśmiechem wstał.
Nie skomentował wypowiedzi dziewczyny o kawach, bo widział, że ruszyła w jego stronę, po czym przywitała się i podała rękę.
- Witaj Lucrezio, nazywam się William Hunter, główny Detektyw Śledczy na Wydziale Zabójstw, proszę usiądź, czekałem na Ciebie sprawdzając akta sprawy Twojego ojca.
Wiedział, że musi wręcz natychmiast sprostować fakt, że status Jej ojca nadal jest "zaginiony", a on przedstawia się z Wydziału Zabójstw, bez namysłu od razu zaczął wyjaśniać.
- Dla sprostowania, Twój ojciec nadal jest zaginiony. Co prawda, jestem z Wydziału Zabójstw, ale mam tą sprawę z pewnych powodów, którymi uwierz mi, nie jest śmierć Twojego ojca. Dopiero dzisiaj dostałem tą sprawę i ledwo się z nią zdążyłem zapoznać, nie ukrywam faktu, że będę potrzebował Twoich szczegółowych zeznań z tą różnicą... - tutaj lekko zmienił ton i przerwał na chwilę, uśmiech z jego twarzy zniknął, stał się w ułamku sekundy definicyjnym przykładem powagi - Że mnie opowiesz najstaranniej o tym, czego wyjaśnienie jest powiedzmy niemożliwe, chodzi mi o rzeczy nadprzyrodzone.
Dało się wtedy także zauważyć, że podczas tej wypowiedzi starał się wyróżnić swoje dwukolorowe oczy. Nie była to sprawa, w której by się cackał w tańcu, tutaj może liczyć się wszystko, a teraz najbardziej to, żeby świadek poważnie podszedł do tego, że chodziło o rzeczy przyjęte za niewytłumaczalne. Przebieg tej rozmowy zdawał się być dość nieprzewidywalny, widział to, że dziewczyna pochodzi z bogatej rodziny, zapewne arystokratka. Takie uważał stereotypowo za zbytnio rozpieszczone damulki, zawsze jednak miał nadzieje, że każda kolejna okaże się normalna.
Po wypowiedzi rozsiadł się na fotelu, a na jego twarz wrócił uśmiech, co prawda już nie tak duży jak przy przywitaniu, ale teraz po jego twarzy można było wyczytać pozytywne emocje. Wrzucił dziewczynę od razu na głęboką wodę, nie żałował, wiedział, że tylko tak będą mogli konkretnie podejść do tematu, najpierw chciał pokazać, że to będzie bardzo ważna i formalna rozmowa, zaś podczas jej przebiegu dać znać, że jest dość przyjaznym osobnikiem, jeżeli ktoś współpracuje.
Był bardzo ciekawy, co dziewczyna zrobi, jak się zachowa, co odpowie. Włączył już tryb obserwatora, mógł się w pełni na tym skupić, był na swoim terenie. Uważnie przyglądał się dziewczynie, lecz nie można tego po nim zauważyć, skrywanie tego typu zachowań opanował do perfekcji. Zbliżał się powoli zachód słońca, promienie przybrały już pomarańczowy kolor i świecić w inne miejsca. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
Wzrost / waga: - Aktualny ubiór: - Pod ręką: -
Dołączyła: 24 Lut 2016 Posty: 25
Wysłany: 30 Marzec 2016, 14:07
Podczas jego wypowiedzi pozwoliła sobie, by chociaż przez krótką chwilę móc mu się lepiej przyjrzeć: Po trzydziestce? Tak, nie dawała mu więcej niż trzydzieści lat. Wysoki i dobrze zbudowany. Pewnie gdyby stanęli obok siebie, różnica wzrostów okazałaby się komiczna. Nawet teraz odniosła wrażenie, że jej drobna dłoń i smukłe palce niemalże zatonęły w uścisku - bo zakładam, że jednak do niego doszło. Głównie dlatego Lucrezia była często postrzegana jako dzieciak, a nie młoda dama. Była mała, drobna, o dziewczęcej, ładnej buźce. Nawet wyraz jej twarzy, choć sympatyczny, ale znacznie dojrzalszy, czy nawet pewne spojrzenie błękitnych tęczówek, nie potrafił przewyższyć nad innymi, mniej istotnymi aspektami jej wyglądu, pozostając w oczach innych po prostu dzieciakiem z bogatej rodziny. A warto zauważyć, że mimo statusu, wystrzegała się samouwielbienia, czy chwalenia się swoim majątkiem na prawo i lewo. Może gdyby obdarzono ją większymi kobiecymi walorami (choć nie mogła też narzekać na ich brak) i wyższym wzrostem nie patrzono by na nią z góry? Wstydziła się sama przed sobą przyznać do takiego myślenia, ale — nie czarujmy się — ludzie głównie z początku zwracają uwagę na wygląd, nie zachowanie, czy sam charakter jednostki.
Kiedy skończył mówić, dała się na chwilę porwać w wir własnych myśli, tarmosząc między palcami, cienki materiał sukienki. Mężczyzna mimo zapewniania, że ojciec nadal jest zaginiony, miała lekkie wątpliwości. Skoro tak, to czemu zajmuję się sprawą ktoś, kto siedzi w wydziale zabójstw? Może ukrywali coś przed nią? A może podejrzewali, że znajdą go martwego? Na samą myśl musiała głośno odetchnąć i zmrużyć oczy, by nie pokazać po sobie niczego. Wolała pozostać w sferze grzeczności i uprzejmości, chociaż nie zdziwiłaby się, gdyby Will — jakby nie patrzeć obserwacja to nierozłączny element detektywów — zorientował się, że biła się wewnętrznie z własnymi, niekoniecznie chcianymi myślami. Spuściła wzrok i pozostawała niewzruszona, dopóki nie spoczęła spojrzeniem na kartonowych kubkach. Jeden przysunęła w jego stronę, dając mu tym samym do zrozumienia, że może z nim zrobić wszystko wedle własnego kaprysu. Swoją drogą, trochę pic na wodę z tymi kawami, bo nie przepadała za jej smakiem. Mimo wszystko pozwoliła by niewielka ilość płynu podrażniła jej kubeczki smakowe, po czym wróciła spojrzeniem do lica mężczyzny, rozchylając nieznacznie usta:
— Mam od początku opowiadać, co wydarzyło się tamtego dnia, czy może ma Pan jakiegoś konkretne pytania w tej sprawie? Nie ukrywam, że wracanie myślami do tamtych chwil jest dla mnie wyjątkowo problematyczne... — urwała na chwilę, szukając w głowie odpowiednich słów, a tym samym dając uspokoić się wszystkim zrodzonym w tak krótkiej chwili emocjom. Nie była mazgajem, ale cholera, mowa tu o jej ojcu. Ojcu, od którego zaginięcia nie zrobiono żadnych większych(czy nawet znaczących) postępów w śledztwie. Nie mogła zaprzeczyć, że po części obwiniała za to prowadzących, za brak kompetencji, a może i nawet chęci? Bo jakoś ciężko jej było uwierzyć, że przez tyle czasu nie znaleziono żadnych poszlak, a jeśli już, to nie wprowadzały nic nowego. O samym Panie Hunterze niewiele mogła powiedzieć, nie podchodziła do niego krytycznie, bo nikogo z góry nie oceniała, nie miała jednak pewności, czy aby na pewno przejęcie przez niego sprawy okaże się dobrym pomysłem. Będzie współpracować z nim tak długo, jak faktycznie będzie tą sprawdzą zainteresowany — raz już spotkała się ze stwierdzeniem, że sprawa okazuję się być nie tyle problematyczna, co nudna. Szukanie niewinnego, ba! Szukanie człowieka, który swoimi działaniami wpływał pozytywnie na społeczność, było nudne? Poczuła jak jej dłoń zaciska się mocniej na kolanach, marszcząc w palcach materiał zakolanówek, gdzieś pod kolanem. Spokojnie Luc, jak tylko wrócisz do domu, wyżyjesz się i wyrzucisz z siebie wszystkie negatywne emocje tak, jak zawsze to robisz...
— Zanim przejdziemy do samej sprawy, chcę być z Panem szczera. Wiele rzeczy, które powiem, mogą się okazać w Pana mniemaniu trochę dziwne. Niestety zapewniam, że to co się wtedy wydarzyło nie było o tyle dziwne, co.. nie ludzkie. — mówiła spokojnie, jej samej już tamto wydarzenie nie dziwiło, co najwyżej smuciło. Chociaż mężczyzna sam poruszył słowo nadprzyrodzone, dziewczyna wolała zapewnić go w przekonaniu, że faktycznie o takich usłyszy. To nie pierwszy raz jak spotykała się z podobnym nastawieniem, gdzie w ostateczności jej zeznania nie były brane na poważnie, a przecież opowiadała to dokładnie tak, jak zapamiętała. Czemu nie mogło dojść do zwykłego napadu, uprowadzenia dla okupu, zastraszenia, cokolwiek byleby tylko podejrzany mógł uchodzić za zwykłego ziemianina? Niestety na jej nieszczęście musiało to byś magiczne światło, o równie magicznym działaniu i które pochodziło — jak już pewnie wszyscy się domyślają — od równie magicznej istoty. Nim jednak dała się znowu ponieść wyobraźni i wysnuła własne podejrzenia, musiała mu o czymś wspomnieć:
— Jeszcze jedno. — wpatrywała się w niego już bardziej wyczekującym spojrzeniem i o ile jej nie przerwał, kontynuowała: — Zdaję sobie sprawę, że to niecodzienna propozycja, ale.. Chcę zostać Pana partnerką w tej sprawie. Chcę współpracować z Panem zarówno tutaj, odpowiadając na pytania, jak również w samym śledztwie. Cena nie ma dla mnie znaczenia. — choć jej głos ani na chwilę nie zadrżał, na ostatnie zdanie dała spory nacisk, po czym zatraciła się w poszukiwaniu czegoś w swojej torebce. Nie była duża, a chwilę zajęło jej znalezienie w niej niewielkiej, białej koperty. Niepewnie, bo chwilę się zastanawiała, czy zrobić to teraz, czy jednak pod koniec spotkania, przesunęła nią po całej długości biurka, aż ta nie znalazła się na przeciwko detektywa. To nie tak, że pieniądz w jej mniemaniu załatwiał wszystko, ale wiedziała, że jest na świecie ważny. Poza tym wolała korzystać z majątku w zamyśle dobrym celu, niźli jak Pani Peacecraft — matka — na niepotrzebne imprezy, albo dofinansowywanie ludzi, rzekomo dalszej rodziny, którą widziała pierwszy raz na oczy.
_________________
Mary, Mary, quite contrary
How does your garden grow?
With silver bells and cockleshells
And pretty maids all in a row.
Był zdecydowanie pewien, że dziewczynę poruszył powrót do tych wspomnień, cała sytuacja i ta sprawa. To dobrze - pomyślał, bo w końcu dzięki odczuwaniu uczuć będzie mi bardziej pomocna, przynajmniej tego nie zleje. Postanowił jeszcze przez chwilę pozostać bardziej obserwatorem, lubił wiedzieć z kim ma do czynienia, dzięki temu pewnie stawał na gruncie rozmowy. Oparł się prawym łokciem o fotel i na pieści owej ręki oparł lekko głowę. Był już trochę zmęczony, cały dzień siedzenia w tych papierach, wiedział jednak, że ta rozmowa jest cholernie ważna dla śledztwa. Zauważył gest dziewczyny względem jednego kubka z kawą, podsunęła go do niego, przypuszczenia, że kupiła go jemu potwierdziły się, ku jego zadowoleniu, bardzo lubił kawę w pracy. Sięgnął kubek lewą ręką i podnosząc lekko jakoby na znak zasugerowania zdrowia rozszerzył lekko uśmiech i pociągnął łyka, po czym odłożył kubek obok siebie.
Ciekawiło go, czy dziewczyna ma coś związanego z istotami magicznymi, bo w końcu, jej ojciec został przez owe uprowadzony. Jak w poprzednim przypadku, ma do czynienia z młodą dziewczyną, która może mieć dużo wspólnego z magią, cóż... Znowu stąpa na cienkim lodzie, Will, znowu musisz uważać - rzekł w głowie sam do siebie.
Hmm, opisu dnia raczej nie potrzebuję. Z Frankiem odbywaliśmy normalny dzień, a widziałem go godzinę przed totalnym zniknięciem, które jak później się okazało, jest identyczne do zaginięcia ojca Lucrezii. Zdecydował się na stanowczą rozmowę, musi dowiedzieć się jak najwięcej o tym magicznym zjawisku, ogromnie żałował, że nie było go przy tej sytuacji z Frankiem, na pewno miałby więcej tropów.
Poprawił lekko okulary, ponownie spoważniał, jednak nie tak bardzo jak ostatnio, po prostu dało się zauważyć, że to co powie, nie będzie owijaniem w bawełnę. Oparł dwa łokcie na biurku i krzyżując dłonie spojrzał dziewczynie w oczy, po czym zabrał się do mówienia.
- To zrozumiałe, że powrót do tamtego dnia może być dla Ciebie problematyczny, musisz jednak ustawić się psychicznie w pozycji, że takie coś tylko pomoże Ci odnaleźć Ojca. - odgarnął lekko włosy z czoła, aby nie zasłaniały mu oczu i kontynuował - Całego dnia opowiadać nie musisz, nie ma to zbyt wielkiego związku. Konkretne pytania na pewno narzucą się później, teraz jednak proszę abyś opisała mi, z jak największą dokładnością sytuację, w której zniknął Twój ojciec.
Chce być ze mną szczera, tak? Cóż, dobrze wiedzieć. Niektórym naprawdę czasami zdaje się, że nam to wystarczy wyśpiewać co się stało, niczym formułkę, pójść w długą i mieć wszystko w głębokim poważaniu do końca śledztwa. Szczerość, to jedna z rzeczy, które wbrew pozorom mogą najbardziej pomóc w śledztwie, każdy szczegół może być przydatny. Nie wiedział, jakie intencje ma świadek, jak na razie nie zaobserwował za wiele, ma wrażenie, jakoby Jej zależało, wiedział jednak iż może się owe wrażenie szybko zmienić.
Nie ludzkie, no dobra, najwyraźniej ten, który przyjmował zeznania podszedł do tego jak do żartu, co się w sumie dziwić. Jeżeli naprawdę jej zależy, to ma szczęście, że jakkolwiek ja trafiłem na tę sprawę, która mówiąc szczerze miała już charakter zamkniętej. Wiedział, że to co chce powiedzieć, może przeważyć o rozwoju sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że to może być nawet pionek MORII, bądź ktoś na rodzaj najemnika, niegdyś walczył z dziesięcioletnią dziewczynką, która miotała ostrzami na prawo i lewo, spodziewał się już prawie wszystkiego. Niezauważalnie zebrał się w sobie, aż w końcu powiedział.
- Więc uważasz, że magia jest nie ludzka? Trafna uwaga... - zrobił tutaj bardzo krótką, lecz znaczącą przerwę, uśmiechając się i spoglądając jeszcze bardziej przenikliwie na dziewczynę, nie chciał pozostawić cienia wątpliwości, że mówi wszystko poważnie - Tym bardziej, opowiedz mi z najdrobniejszymi szczegółami co tam zaszło, w tej sytuacji wszystko jest ważne.
Coś takiego, jeszcze mu się nie przydarzyło. Partnerka? Jeszcze ta koperta... To już lekka przesada. Rozumiem różne akty desperacji, z powodu chęci odnalezienia zaginionej i kochanej osoby, ale coś takiego? Ehh, czuję, że ta dziewczyna to będzie ciężki orzech do zgryzienia, przyznam jednak, że jej obecność mogłaby się przydać, to zależy jednak od tego, co mi zaraz opowie.
Bez spoglądania na kopertę, położył na niej starannie dwa palce prawej ręki i podsunął na kraniec biurka od strony dziewczyny, chciał dać konkretnie do zrozumienia, że nie zamierza przyjąć pieniędzy.
Zdawał sobie sprawę, że ta dziewuszka, prócz zaginięcia ojca mało w życiu widziała, a tak się składało, że jego broń dawała trochę do myślenia. Były to bardzo zaawansowane giwery, dzięki jego własnym usprawnieniom, jeżeli mowa o spluwach, zaś nóż nie wyglądał zbytnio "z tego świata". Postanowił chwilę potrzymać odpowiedź, wciąż patrząc dziewczynie prosto w oczy otworzył szufladę biurka, a potem wyjął z niej na środek biurka dwa pistolety i nóż, po czym powiedział, bardzo stanowczym tonem.
- Nie wydaje mi się, żeby to w jakimkolwiek stopniu wystarczyło, aby uporać się z prawdopodobnymi porywaczami Twojego ojca. - przetrzymał chwilę, czekając na to, aby do dziewczyny dotarły jego słowa, a zaś kontynuował - Nie zdajesz sobie sprawy, jak wygląda praca w terenie.
Chciał zachęcić ją, aby pokazała mu powód, dla którego powinien wziąć ją ze sobą. Nie ma na to ceny, pieniędzy mam dosyć, cóż. Chciałem po prostu pomóc, w tym przypadku jej i sobie, co mi da, jeżeli wezmę taką dziewuszkę ze sobą, z jej grymasu i rodzina będzie opłakiwała już nie jedną, a dwie osoby? Musiał dostać dobry powód, aby zachować się tak nieprofesjonalnie i głupio...
Wzrost / waga: - Aktualny ubiór: - Pod ręką: -
Dołączyła: 24 Lut 2016 Posty: 25
Wysłany: 31 Marzec 2016, 15:30
Ustawić się psychicznie w pozycji, że takie coś tylko pomoże Ci odnaleźć Ojca? — chwilę zastanawiała się nad sensem jego słów. Nie widziała go od paru lat, od paru lat nie było ani śladu (albo ona o nich nie wiedziała), od paru lat nie traciła nadziei, ale... To nie jej nadzieja czy nastawienie będę decydujące w odnalezieniu ojca. Nadzieja nie przyprowadzi go za rączkę z miejsca, w którym może teraz leżeć torturowany, czy co gorsza — martwy. Nie traciła jej nigdy, ale zaczynała powątpiewać w samego Pana Detektywa. Owszem, nie uważała jego słów za kompletnie bezsensowne, ale w tym wypadku były po prostu — nie trafne.
Nie, Lucrezio. Nie powinnaś tak myśleć o kimś, kto chce Ci pomóc... Jej drugie ja, to kierujące się bardziej dobrym sercem, niż rozsądkiem, nie pozwoliło jej na takie myśli. Nie mogła zwalać całej swojej złości, rozczarowania, czy samego smutku, na postać William'a. On był niewinny, ba! Różnił się od tych wszystkich policjantów, detektywów, od wszystkich tych ludzi, z którymi musiała przechodzić w kółko to samo: zeznania, zeznania i jeszcze raz — zeznania. A czasami ich wzrok, który mówił sam za siebie — że wszyscy tutaj traktują ją jak dzieciaka z bogatej rodziny, najprawdopodobniej po LSD, bo nikt nie potrafił wytłumaczyć dziwnego magicznego światła. Natomiast Pan Hunter zdawał się podchodzić poważnie do tej sprawy, a delikatny uśmiech na jego ustach jedynie dodawał jej otuchy. Chyba, że należał do tych aktorsko utalentowanych ludzi, którzy swoje prawdziwe uczucia potrafią przykryć maską uprzejmości. Lucrezia zawsze zazdrościła wszystkim takiej umiejętności. Mimo iż ograniczała wyraz swojej twarzy do sympatycznego uśmiechu i na pierwszy rzut oka wydawała się aż nader spokojna, tak jej oczy mówiły same za siebie. Zawsze ją zdradzały.
Nie przeszła bezpośrednio do opowiadania tamtego felernego dnia, chciała najpierw wiedzieć jaka jest jego decyzja. Ku jej zdziwieniu i może trochę niezadowoleniu, mężczyzna nie przyjął pieniędzy. O Bogowie! Zasiada przed nami przykład dobrodusznego człowieka, który brzydzi się łapówek! Gdyby nie zaciskajcie się na bocznych oparciach dłonie, dziewczyna pewnie podskoczyłaby z wrażenia. Pozwoliła sobie tylko na głośne westchnięcie i podniosła się z miejsca. Trwała tak, wpatrując się w jego lico, a to krótką chwilę lustrując całą jego twarz, a to przystając wzrokiem tylko na jego ustach, jak gdyby wyczekując, że się rozchylą i mężczyzna zmieni zdanie.
— To zrozumiałe, że targanie ze sobą nastolatki nie leży w Pana obowiązkach, ale nalegam, na chociażby przemyślenie tej decyzji. W innym wypadku będę zmuszona prowadzić własne, oddzielne śledztwo.. — ostatnie słowa zabrzmiały tak, jak gdyby chciała na nim wywrzeć coś w rodzaju.. wyrzutów sumienia? Nie. Chciała go zapewnić, że na pewno takie będzie miał, jeżeli pozwoli jej, innymi słowy — pakować się w kłopoty. W końcu to oczywiste, że prowadzenie śledztwa przez totalną amatorkę (która możliwe, że widziała zaledwie kilka filmów z motywem detektywistycznym) może skończyć się tylko porażką. Na przykładzie jej ojca wysuwało się stwierdzenie, że istoty magiczne nie należały do przyjemnych stworzeń (nie licząc wyjątków, których zresztą nigdy nie spotkała). Co jeśli ją też porwie tajemnicze światło? Co jeśli jej też będzie musiał szukać? Cóż, obwiniać będzie wtedy samego siebie, że jej ze sobą nie wziął do śledztwa, jako — podkreślam — partnerki. Ludzki umysł niestety w ten sposób reagował i o ile Will nie był zimnym draniem, tak zniknięcie Lucrezii na pewno, w mniejszym lub większym stopniu, by go poruszyło.
— Proszę.. — dodała po chwili, jej głos się nie złamał, tonacja brzmiała tak samo jak wcześniej, ale błękitne ślepia wpatrywały się w niego niemalże błagalnie. Odwróciła się do niego bokiem i zrobiła kilka kroków w przód, rozglądając się po pomieszczeniu. Tak na prawdę układała sobie w głowie myśli, dobierała słowa. Chciała opowiedzieć o zniknięciu ojca jak najlepiej. Musiała też nastawić się na płynne mówienie i mimo wewnętrznie bijących się ze sobą uczuć, zaczęła spokojnie:
— Było południe, może trochę po. Jechałam za ojcem w dość sporej odległości, dlatego też zdziwiło mnie, kiedy dostrzegłam, że ojciec zeskakuje z konia i wpatruję się w jakiś punkt przed sobą. Myślałam, że podziwia krajobraz, chociaż nie ukrywam, że od początku przejażdżki miałam nieodparte wrażenie, iż coś jest nie tak. I to nie ze względu na brzydką pogodę jaka wtedy była. Wewnętrznie.. — urwała, żeby odwrócić się znowu w jego stronę i poklepać dłonią swoją klatkę piersiową. — Czułam w tym miejscu uścisk, coś podpowiadało mi, że powinniśmy jednak zawrócić. Może gdyby nie moja samolubna natura spędzenia z ojcem więcej czasu, do niczego by nie doszło. — przygryzła dolną wargę, widocznie powstrzymując się od niechcianych emocji. — Nie reagował na moje słowa, nie reagował na nic co działo się w okół, tylko wpatrywał się przed siebie. Jakby był zahipnotyzowany, oczarowany, jakby coś odebrało mu kompletnie swobodę ruchu i myślenia. Rozumie Pan? — położyła mocniej dłonie na biurku i pochyliła się w jego stronę, wyczekując nawet najmniejszej zmiany na jego twarzy. Nie zwróciła nawet uwagi na zmniejszoną odległość między ich twarzami. Wspomnienia z tamtego dnia działały na nią w podobny, czarujący sposób. Ciężko jej było się do tego przyznać, ale czuła ogromną euforię, taką samą jak na początku ich spotkania, kiedy opowiadała o tym zdarzeniu. Może dlatego wcześniejsi ludzie odpowiedzialni za prowadzenie śledztwa uważali, że dziewczyna podczas tamtego zdarzenia była pod wpływem środków odurzających. W końcu jej dotychczasowe zachowanie różniło się od tego chwilę temu.
— Nie zrozumie Pan tego.. W każdym razie do czego dążę — on był zahipnotyzowany! To światło go odurzyło i kazało mu w siebie wpatrywać! To coś.. Nie potrafię tego opisać. Wielka plama światła, która zdawała się zbliżać w naszym kierunku. Powoli, jak gdyby bawiąc się z nami i czekając na naszą reakcję. Cóż, w mojej głowie od razu pojawiła się myśl, by uciekać, ale ojciec.. Mój ojciec nie reagował na nic, czekał na to światło, dał się pochłonąć temu! — musiała przestać, bo poczuła ogromny ból gdzieś w okolicach skroni. Oderwała rękę od drewnianej powierzchni, by finalnie spocząć nią w miejscu bólu, dwoma opuszkami palców delikatnie je masując. Zawsze zaczynała ją boleć głowa kiedy opowiadanie dochodziło do tego momentu.
— Nim zdążyłam uciec i pociągnąć za sobą ojca, znaleźliśmy się w środku tego czegoś. Było bardzo jasno, miałam wrażenie, że znajduję się w naświetlonym pomieszczeniu. Oczy mnie od tego bolały. Kiedy wzrokiem odnalazłam mojego ojca, zauważyłam, że jego skóra zaczęła się błyszczeć i przybierać taki sam kolor, jak to tajemnicze światło. Oślepiły mnie odbijające się od niego jaskrawe promienie, a kiedy otworzyłam oczy było już za późno. Światło wraz z moim ojcem znikło. To wszystko trwało kilka sekund, ale miałam wrażenie, że moje reakcję są zdecydowanie.. za wolne. — jej głos się załamał, nie dlatego, że to wyjątkowo przykre wspomnienia, ale ból nasilił się jeszcze bardziej, w efekcie czego jej drobne kolana ugięły się, a ona opadła ciężko na siedzenie. Ile razy będzie musiała wracać myśliwi do tamtego momentu? Czy koszmary senne nie wystarczały?
Wibracja telefonu, choć stłumiona czarnym, skórzanym materiałem torby, była wyczuwalna przez drobne dłonie dziewczyny. Przeprosiła na chwilę Will'a, kierując się w stronę drzwi, by odebrać połączenie. Nie rozmawiała długo, więc mężczyzna nie musiał się niecierpliwić. Po rozłączeniu się, rzuciła w jego stronę przepraszające spojrzenie i przesunęła dłoń na chłodną klamkę.
- Musimy przenieść nasze spotkanie. Proszę mi wybaczyć. - nie czekała na jego odpowiedź. Przed komisariatem czekał już czarny samochód, do którego Luc zaraz po wyjściu z pomieszczenia, skierowała swoje kroki, by zniknąć w jego wnętrzu.
[zt.]
_________________
Mary, Mary, quite contrary
How does your garden grow?
With silver bells and cockleshells
And pretty maids all in a row.
Organizacja MORIA: Zwiadowca Wiek: 26 lat Rasa: Człowiek Lubi: Papierosy, pewny strzał, walc Nie lubi: Fuszerka, zmienny wiatr, małe pieski Wzrost / waga: 184 cm/72 kg Aktualny ubiór: Czarny płaszcz, kamizelka, koszula, czarne spodnie Zawód: Wolny strzelec, dosłownie Pod ręką: Fabuła: Zegarek, krzyżyk MORII, paczka papierosów, zapalniczka Zippo, dwa glowsticki, zapasowa amunicja, celownik optyczny Schmidt-Bender 2,5-10 x 56 Broń: Thompson Contender, Walther WA 2000, NRS-2 Stan zdrowia: Optymalny
Dołączył: 01 Lis 2015 Posty: 269
Wysłany: 10 Czerwiec 2016, 18:57
Biuro detektywa inspektora Douglasa Gregsona mieściło się na trzecim piętrze, czwarte drzwi po lewej. Simon bywał tam już niejednokrotnie, trafiłby tyłem i z zamkniętymi oczami, ale tym razem zdecydował się jednak pokonać schody przodem i z oczami otwartymi; zawsze to jakaś okazja, by poobserwować, poszukać znajomych twarzy. Tym razem nie trafił na nikogo, kogo by kojarzył. Może miały miejsce jakieś przetasowania w kadrach? Fakt faktem, że już dwa miesiące z okładem go tu nie było.
Zapukał do odpowiednich drzwi. Nie musiał czekać długo na wyartykułowane z wewnątrz zmęczonym głosem:
- Proszę!
Quinn nacisnął klamkę i wszedł do środka. Gabinet był nieduży i w miarę schludny, choć nie do pedantyzmu - tu i ówdzie leżały niedbale ułożone papiery i osobiste przedmioty. Innymi słowy, miejsce pracy normalnego, wolnego od natręctw człowieka. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach, czy raczej mieszanina zapachu staromodnej wody kolońskiej i nie mniej staromodnych papierosów. Świat by się chyba skończył, gdyby Doug Gregson zaczął "ssać długopisy" zamiast ćmienia porządnych, normalnych fajek.
- Cześć, Doug- przywitał się Simon, zamykając za sobą drzwi. - Jak życie? - Parszywie jak zawsze. - Gregson wstał zza biurka i uścisnął rękę gościowi. Był chudym, przygarbionym mężczyzną średniego wzrostu; dawno już zostawił za sobą pięćdziesiątkę i jego włosy były już bardziej siwe, niż brązowe. Twarz miał pooraną zmarszczkami w równym stopniu od wieku, co od zmartwień, a tego dnia był widocznie zmęczony i zniechęcony; jego jasne oczy patrzyły ponuro spod krzaczastych brwi. - Cześć, Simon. Usiądź. Dawno cię tu u nas nie było... - Trafił się spokojniejszy okres w robocie. - Ciekawe, jakim to dziwnym sposobem, skoro u nas roboty jest po łokcie i to tej mokrej, śmierdzącej, która ciebie zawsze najbardziej interesowała. Ale przypuszczam, że to dlatego przyszedłeś, zresztą wspomniałeś przez telefon. Napijesz się wody? Albo kawy? - Woda będzie OK.
Gregson napełnił z automatu dwa plastikowe kubki i podał jeden Simonowi, po czym sam usiadł. Quinn pociągnął łyk, udając, że rozgląda się po gabinecie. Nie chciał okazywać niezdrowego podniecenia, ale nie powinien też uważać, że sprawa zupełnie go nie obchodzi.
- Zgadłeś, chodzi o morderstwo - przyznał. - Ostatnio w okolicy znikają ludzie, prawda? - Zgadza się- przytaknął detektyw. - Znikają. W różnym wieku, płci obojga, ciał nigdy nie znajdujemy. Regularność jest aż przerażająca, bo to się dzieje w podobnych odstępach czasu, w różnych miejscach w okolicy. Ludzie się zaczynają bać, strach wyjść z domu nocą. Jeśli mam być zupełnie szczery, to miałem cichą nadzieję, że się tym zajmiesz. Skoro tu jesteś, to znaczy, że robi to ktoś... a może coś... niezupełnie naturalnego?
Simon patrzył na znajomego długo. Tutaj mieściła się ta niepewna, milcząco uznana granica, którą obaj respektowali; Gregson miał pewne pojęcie, że sprawy, w których Quinn przyjmuje udział, nieodmiennie wiążą się z paranormalnymi zjawiskami czy istotami. Widział już to i owo na miejscach zbrodni, a także podczas tych nielicznych przypadków, kiedy miał okazję obserwować Simona przy pracy. Ale nigdy nie przeszło mu przez myśl, żeby zadawać zbyt wiele pytań.
- Tak jest, domyślamy się, że w tych morderstwach nie wszystko jest naturalne - odpowiedział Simon ostrożnie. - Dlatego tym ważniejsze jest, żeby ludzie trzymali się od tego z daleka. - Jak zwykle. - Jak zwykle. Mówiłeś, że nigdy nie znajdujecie ciał, a czy znajdujecie jakiekolwiek ślady? - Zdarza się. Widywaliśmy już ślady walki, czasem znajdowaliśmy włosy albo trochę krwi. Dlatego szybko udaje się identyfikować ofiary, ale na tym się postępy kończą - zabójca nigdy jeszcze nie zostawił ani śladu DNA, ani niczego co moglibyśmy wykorzystać. Od razu widać, że jakiś cholerny czarodziej.
Simon skinął głową w zamyśleniu. Przez chwilę siedzieli w ciszy, zanim znowu się odezwał:
- No nic, w każdym razie będę potrzebował kopii wszystkich raportów z miejsc zbrodni, żeby mieć od czego zacząć. - Jasne. Moja sekretarka prześle ci wszystko. - Świetnie, od razu zabiorę się do pracy. Gdyby wyszło coś jeszcze będę dzwonił. A gdyby pojawiło się następne morderstwo o pasujących okolicznościach, dzwoń do mnie od razu. - Masz to u mnie. Najchętniej trzymałbym się jak najdalej od tego wszystkiego, ale cóż zrobić, praca... A ludzie i tak wyrzekają, że policja nic nie robi, że ich podatki na darmozjadów idą... Ech... - Gregson westchnął, odkaszlnął. - A co można w ogóle zrobić z czymś takim? - Postaram się coś wymyślić - mruknął Simon, wstając. Gregson wstał również i powtórnie uścisnęli sobie dłonie. - Na razie.
Wyszedł z gabinetu, słysząc, że detektyw instruuje swoją sekretarkę. Niespiesznie opuścił komendę i udał się z grubsza w stronę swojego mieszkania, by zastanowić się nad następnymi ruchami.
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!