Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 7 Maj 2016, 12:48 Mieszkanie Zoe
Od dłuższego już czasu Zoe wynajmuje mieszkanie od właściciela niewielkiej cukierni. Apartament, o ile można go tak nazwać, mieści się w podniszczonej i sprawiającej wrażenie nieco zapomnianej przez świat kamienicy, tuż nad wspomnianą cukiernią. Odrapana boczna klatka schodowa prowadzi na pierwsze i jedyne piętro budynku. Krótki korytarz wiedzie do kilku drzwi, jednak dziewczyna nigdy nie miała okazji spotkać swoich sąsiadów i nie wie nawet, czy jakichkolwiek posiada. Ona sama mieszka pod numerem 23.
Mieszkanie lunatyczki to w istocie tylko dwa pokoje. Po wejściu oczom ukazuje się całkiem spory salon, który jednocześnie pełni funkcję kuchni, jadalni i sypialni. Podłogę stanowią tutaj drewniane klepki, a ściana obita jest jasną, malinową tapetą o delikatnym wzorze.
Po prawej stronie od wejścia znajdują się kolejne drzwi. Prowadzą one do małej łazienki, w której większość miejsca zajmuje obszerna wanna. Jest to jedyne miejsce, w którym Zoe stara się o regularne zachowanie jako takiej czystości i porządku.
Nieco dalej, pod ścianą, stoi wypłowiała sofa, którą w razie konieczności można rozłożyć i przekształcić w łóżko. Mimo starości mebla, lunatyczka uważa go za najwygodniejszy na świecie. Nad sofą zawieszona jest stara, ręcznie malowana mapa Krainy Luster, a po obu jej stronach stoją regały zajmujące resztę tej ściany. Półki wypełnione są oczywiście przez książki, starsze i nowsze, rzadsze i bardziej pospolite. Większość z nich dotyczy geografii lub są to bestiariusze czy też zielniki, jednak w biblioteczce można też natknąć się na powieści, poezję, bajki dla dzieci i inne. Książki zresztą nie zajmują tylko regałów, ale spotkać je można na każdej innej powierzchni płaskiej - od podłogi, przez stół i krzesła, po brzeg wanny. Niektóre z nich ułożone zostały w chwiejne stosy, inne leżą otwarte na mniej lub bardziej przypadkowej stronie.
Na środku pokoju stoi stół, a wokół niego - cztery krzesła, każde o innym wyglądzie. Na blacie leży bieżnik, niegdyś zapewne w jakimś kolorze, teraz wyblakłym, a na nim stoi szklany wazon. W naczyniu zawsze znajduje się pęczek kwiatów, jednak częściej są one ususzone niż świeże.
Przy ścianie przeciwległej do tej zajętej przez regały stoi szafa pełna ubrań dziewczyny, w której krótko mówiąc panuje chaos. Z szafą sąsiaduje solidne, wykonane z ciemnego drewna biurko. Na półeczce nad blatem stoi szereg notesów - wszystkich zapisanych przez Zoe. W szufladzie i małej szafce będącej częścią biurka kłębią się kartki, notatki, zeszyty oraz różnorodność przyborów piśmienniczych - ołówki, kredki, pióra, a także długopisy i inne wynalazki ze świata ludzi.
Kąt pokoju między biurkiem a stołem zaadaptowany został na coś w rodzaju aneksu kuchennego. Niewielki blat, kilka szuflad, zlew i kuchenko-piekarnik napędzany magią - to w zupełności wystarcza na potrzeby lunatyczki. Jako ciekawostkę można dodać, że w mieszkaniu Zoe nie uświadczy się dwóch sztućców czy naczyń z tego samego kompletu, dodatkowo większość jest wyszczerbionych lub porysowanych.
Ścianę przeciwną do drzwi wejściowych stanowi głównie sporych rozmiarów okno i przeszklone przejście. Prowadzi ono na maleńki balkon zastawiony kilkoma doniczkami w których rosną nieco podejrzane rośliny. Balkon wychodzi na dziedziniec wspólny dla kilku kamienic. Na środku placyku stoi sporych rozmiarów drzewo kwitnące różnobarwnie kilka razy do roku. Słodki zapach roztacza się wtedy po całym mieszkaniu Zoey.
Mimo niewielkiego metrażu, a może właśnie dzięki niemu, lokum Zoe jest bardzo przytulne. Efekt jednak psuje nieco fakt, że, mówiąc bardzo ogólnikowo, jest ono zagracone. Jeśli nie książki, to inne - mniej lub bardziej przydatne - bibeloty zajmują większość przestrzeni. Dziewczyna nie przywiązuje zbyt dużej wagi do porządku ze względu na dwie rzeczy: po pierwsze, sama zazwyczaj nie ma problemu z odnalezieniem się w tym chaosie, a po drugie - większość czasu przebywa poza domem, dlatego też uważa częste sprzątanie za daremny wysiłek.
Zdarza się, że dostajemy coś, czego momentu pojawienia się nie jesteśmy w stanie ulokować w czasie ani zrelacjonować nawet z pominięciem drobnych szczegółów. Zwyczajnie nie wiemy, skąd pochodzi dany plik, kto polecił nam dany film, kiedy pierwszy raz zjeżdżało się na sankach, kto z rodziny jako pierwszy powiedział o istnieniu magii, bądź też kiedy pierwszy raz zrozumieliśmy, czym jest deszcz.
Bywa, że w domu znajdzie się książka, której nigdy wcześniej nie mieliśmy w rękach i nie było możliwości, by ktoś nam ją dostarczył ot tak. A jeśli stan regałów wcześniej nie posiadał jej w swoim zasobie, prawdopodobnie pozostaje jedynie opcja włamania się kogoś bądź czegoś i podarowania jej jak gdyby była narzędziem zbrodni.
Bo jest.
Skóra, okalająca tę księgę, posiada inskrypcję wyżłobioną w jej strukturze, a każda literka starannie zalana jest krwią zwierzęcą, która z kolei skrzepła. Słowa prezentują się następująco:
Morze tonie w czarnych żaglach, strome brzegi w białych czaszkach
To kompania w śmierci barwach - kamraci ze skalnych arkad
Rozlani niczym farba w kwadraturze morskich armad
Prorok, stwórca - winowajca - nie unikniesz ze mną starcia
Kilkadziesiąt kartek pergaminu posiada słowo w słowo treść zawartą w tym temacie: klik, przy czym w miejscu linkowanych tematów znajdują się wszystkie posty MG w nich zawarte.
Nadawcą jest nic innego jak Magia. Nie ma odcisków palców, śladów na podłodze, pozostawionego włosa bądź nitki z ubrania. Niczego, wskazującego na tak prymitywną formę doręczenia. Po prostu jest.
Księgi nie da się zniszczyć w jakikolwiek sposób – każda próba modyfikacji kończy się odepchnięciem winowajcy. W nocy emanuje lekkim poblaskiem, za dnia momentami drga w miejscu jej składowania. Każde przewrócenie kartki szeleści jak fale na morzu, a każdy trzask zamykania jej tożsamy jest z burzowym grzmotem. Strona tytułowa mówi o byciu Księgą Bestialskiego Pościgu, a na ostatniej stronie zawarta jest ilustracja, przedstawiająca ostałą się wyspę z widokiem na podniszczoną przystań. Ten obraz zaprasza czytelnika do wybrania się na ukazywany skrawek lądu.
Unikat, wykonany w liczbie kilku sztuk. I jeden z nich znajduje się na stoliku w twoim mieszkaniu, Zoe. Zadbaj o niego jak o narzędzie zbrodni – dochowaj i dokładnie przeczytaj. I odwiedź miejsce akcji bądź przekaż księgę komuś innemu, bo opowieść w niej zawarta pragnie zarówno świeżej krwi jak i rozgłosu.
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 16 Maj 2016, 20:20
Trzask! Wylądowała tuż przed drzwiami swojego mieszkania. Och... Trzymaj się, Zoey! Zawroty głowy uderzyły w nią jak taran, a ona sama o mało nie osunęła się na kolana. Opierając się ręką o ścianę, walczyła chwilę z falami mdłości i potwornym bólem głowy, jednak objawy uboczne po chwili zaczęły łagodnie ustępować. Teleportacja i lunatykowanie… Zoe z jakiegoś powodu nie znosiła tego dobrze. Mogła za to chodzić i chodzić, o niebo wolała używać swoich nóg niż jakiejś magii, jednak akurat dzisiaj nie była w nastroju na spędzenie nocy na gołej trawie, na pewno nie po legendach usłyszanych od Amnesii. Poza tym, dłuższy już czas minął odkąd odwiedziła swoje mieszkanie. Czasem jednak wypadało się w nim pokazać, zwłaszcza że wymagało ono opłacania. Cholera, czynsz. Dziewczyna dopisała sobie tę kwestię do myślowej listy pod tytułem „Do zrobienia. Potem.”.
Kiedy w końcu znalazła klucze do drzwi z numerem 23, przekręciła je w zamku i weszła do środka. Swoją drogą, to był taki rytuał Zoe – zamiast teleportować się wprost do swojego pokoju, zawsze wybierała klatkę schodową. Tylko po to, żeby móc otworzyć drzwi. Poczuć, że naprawdę wraca do domu.
W pomieszczeniu panował, delikatnie mówiąc, burdel. Lunatyczka dopełniła tylko ten obraz ściągając buty na środku przejścia i rzucając pelerynę w nieokreślony kąt. Jedynie jej miecz zasłużył na ostrożne zawieszenie na haczyku przy drzwiach. Zoe skierowała swoje kroki wprost ku kuszącej miękkością kanapie, ale w pół drogi zmieniła swoją trasę. Coś tu było nie tak. Coś było nie na swoim miejscu. Chociaż wydawać by się mogło nieprawdopodobne, że w takim bajzlu cokolwiek miało swoje miejsce, to dziewczyna dokładnie potrafiła powiedzieć gdzie leży jaka książka, gdzie zostawiła ołówek i jakie śmieci znajdują się za kanapą. Dlatego też niemal od razu zauważyła coś obcego leżącego na stole. Klapnęła ciężko na krzesło i przyjrzała się uważnie. Nie znam tej książki. Siedziała tak chwilę, zastanawiając się nad tym faktem. Nie mogłaby zapomnieć o takim tomiszczu, zwłaszcza że biła od niego jakaś dziwna… siła? Magia? Podrapała prawą rękę, która zaczęła śmiesznie mrowić. Tak, to na pewno nie była zwykła książka.
Powiodła palcem po okładce. Opuszkiem poznawała fakturę skóry i wyżłobione w niej litery. Przeczytała czterowiersz, jednak przynajmniej na razie nic jej nie mówił. Brzmiał prędzej jak zagadka. Zoe nie lubiła zagadek. Otworzyła książkę i, zaskoczona, niemal natychmiast ją zamknęła. Ona… szumi! Dziewczyna przewertowała kartki i faktycznie, zamiast zwykłego szelestu papieru słyszeć się dało dźwięk do złudzenia przypominający morskie fale. Zmęczenie lunatyczki zdążyło całkiem się ulotnić, a całą swoją uwagę i ciekawość skupiła na tajemniczym manuskrypcie. Strona tytułowa, brzmiąca ,,Księga Bestialskiego Pościgu”, nic jej nie powiedziała, zagłębiła się więc jak najprędzej w kolejne słowa.
Kiedy w końcu książka zamknęła się z niknącym, burzowym grzmotem, Zoe zapatrzyła się w przestrzeń. Nie umiałaby powiedzieć ile czasu minęło, bo równie dobrze mogła czytać tę dziwną opowieść kilkadziesiąt minut jak i kilka dni. Księga pochłonęła ją na tyle, że nie robiła sobie żadnych przerw poza jedną, jeszcze na samym początku historii. Chwyciła wtedy za leżący w pobliżu ołówek z zamiarem dodania na marginesie swoich notatek, jak miała w zwyczaju. Okazało się jednak że książka wcale nie życzy sobie ingerencji w swoją strukturę - grafit nie chwycił kartki, a Zoe poczuła jakby nagle jakaś lekka, ale stanowcza siła odepchnęła jej dłoń. Postanowiła wtedy wykonać mały eksperyment, a mianowicie przedrzeć jedną ze stronic. Jak nietrudno się domyślić, księga nie pozwoliła na to dziewczynie. Jeśli wcześniej lunatyczka nie była przekonana o magiczności manuskryptu, to teraz z pewnością była już tego świadoma.
Zaczęła rytmicznie stukać palcami w blat, zastanawiając się głęboko nad przesyłką. Nie myślała dużo nad tym kto i w jakim celu zostawił książkę, ani dlaczego akurat w jej mieszkaniu. Zoe nie wierzyła w przeznaczenie lub żadną podobną siłę, takie przesądy odpadły więc na wstępie. Możliwe, że była to pułapka nastawiona na lunatyczkę tak, by zwabić ją na tajemniczą wyspę. Tylko czy ktoś by na tym zyskał? Dziewczyna roześmiała się w duchu. Oczywiście że to pułapka! Przecież właśnie przeczytała jakie rzeczy miały tam miejsce i oczywistym dla niej było, że to nie będzie spokojna wycieczka krajoznawcza. Czy ta świadomość ją zniechęciła? Nie, wręcz przeciwnie - podsyciła tylko chęć wyruszenia w drogę.
Powoli wstała od stołu i przyciągnęła się. To było już przesądzone, przygotuje się kiedy tylko nieco odpocznie. Mimo, że jakaś jej część gorąco protestowała, to Zoe nie byłaby sobą gdyby nie sprawdziła tropu zwiastującego przygodę. Nawet, jeśli ta wyprawa może okazać się brzemienna w tragiczne skutki. Kto w ogóle powiedział, że wszystkie słowa zapisane w księdze są prawdziwe? Może to tylko bajka dla trochę starszych dzieci?
Ziewnęła. Nie ma co teraz rozmyślać, zrobi to następnego dnia w drodze. Teraz najważniejsze to w końcu porządnie się wyspać. Ale najpierw ciepła kąpiel.
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 6 Listopad 2016, 21:55
Obwieszona dzieciakami z obu stron, zdołała ostatkiem sił doprowadzić parę Marionetek do swojego niewielkiego mieszkanka na Lukrecjowej. Jedyną ocalałą ze swoich zbiorów dynię powierzyła w opiekę dziewczynce, której zdążyła zaufać bardziej niż marudnemu Psikusowi. Trochę niepokoiło ją, czy powinna była zostawić tamtego dziwnego dynio-straszka całkiem samego, ale skoro nie bał się zaczajać zupełnie sam w opuszczonej alejce, to chyba nie powinna teraz obawiać się o jego dalsze losy. Najwyżej będzie miał nauczkę, o.
Przystanęła pod drzwiami, oswobadzając ręce by odnaleźć klucze.
- No, jesteśmy na miejscu. - oznajmiła całkiem zadowolona z siebie, otwierając ich trójce zamek. Mina nieco zrzedła Lunatyczce, gdy pierwszy rzut oka na przedpokój uświadomił jej w jakich warunkach zamierza przyjąć gości. Jej przybytek był, delikatnie ujmując, zagracony. Zasyfiony, Zoey, gorzej niż tamta szopa ogrodowa w starym domu w Otchłani. Dziewczyna nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem pomieszkiwała w tej kamienicy jednym ciągiem przez dłuższy czas niż tydzień, po co więc było ją sprzątać? Skoro i tak się nakurzy, i tak papierki i inne śmieci pojawią się z zupełnie niezbadanych źródeł… Jedynie wersalka jako tako była ogarnięta, by można było się na niej względnie wygodnie położyć. Dlatego też Zoe wskazała właśnie na ten mebel, wpuszczając lalki do środka.
- Proszę, rozgośćcie się. Wiecie, ten bałagan… znaczy, to inaczej, zupełnie inaczej. Przecież też obchodzicie Halloween, prawda? - zaśmiała się z zakłopotaniem, wyłapując kątem oka pajęczyny rozwieszające się w każdym kącie pomieszczenia. - Taak… to tylko dekoracje, wszystko przemyślane wcześniej. - taktycznie wycofała się do części kuchennej, by znaleźć kilka świec i wprowadzić jeszcze dobitniejszy klimat. Przy okazji z szafek zdążyło wypaść kilka garnków czy sztućców, wcześniej upchniętych tam tak gęsto, jak tylko się dało. Lunatyczka dopisała sobie do swojej myślowej listy po raz wtóry, że - mimo wszystko - czas na gruntowne porządki. Po chwili zmagania się z zapalaniem świec, odebrała od Cukierek swoją zdobytą wcześniej dynię i naprędce przygotowała z niej lampion. Z jej marnymi zdolnościami manualnymi, dekoracja przedstawiała się naprawdę makabrycznie.
- Wspominaliście chyba o jakimś ojcu, co? To on was wysłał na te… poszukiwania? - zagaiła w międzyczasie, zastanawiając się jednocześnie czy faktycznie znajdzie gdzieś jeszcze poukrywane po mieszkaniu słodycze. Teoretycznie tak, ale czy warto oddawać je tym Marionetkom?
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 10 Luty 2017, 22:27
- Mamo, jeszcze chwilkę, dobrze...? - dobiegło zaspane mruczenie gdzieś spod kołdro-kokona ulokowanego na sofie. Jedynie wystające z niego stopy mogły sugerować, że ma się do czynienia z istotą bliżej humanoidalną, a nie zupełnie fantastyczną formą życia. Zresztą, nikt nawet nie miał możliwości oglądania i zastanawiania się nad tym zjawiskiem - no chyba że wśród walających się wokół śmieci zdążyła wykształcić się jakaś nowa, inteligentna cywilizacja.
Zoe przetarła oczy i częściowo wygramoliła się ze swojej otoczki. Nieprzytomnym wzrokiem powiodła po pokoju, zatrzymując się na chwilę przy widoku kilku zupełnie pustych butelek. Zmarszczyła piegowaty nosek, intensywnie myśląc. Po swoim samopoczuciu zaczynała wnioskować, że ich - teraz już nieobecna - zawartość była w dosadniejszym sensie płynną magią niż podejrzewała. No ale cóż, trudno. Nie miała nawet za bardzo prawa narzekać, bo oprócz tępego bólu gdzieś z tyłu głowy i okrutnego palenia w gardle, czuła się nieźle. Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że drobniejsze i większe rany z ostatnich przygód zdążyły się już niemal zupełnie wyleczyć.
Zaburczało jej w brzuchu. Cholera. Z jakiegoś powodu nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatni raz coś jadła i nie, te podkradzione lizaki z Cukierkowej nie liczą się jako pełnoprawny posiłek. Westchnęła, sięgając po leżącą na stoliku portmonetkę i z niemrawą miną przeliczyła drobniaki. Na całe szczęście za czynsz zdążyła zapłacić zanim całkiem stoczyła się do swojej króliczej norki lenistwa i beznadziejności. No trudno Zoey, trzeba będzie wziąć się w garść i czegoś poszukać. Przyciągnęła się, wciąż odrobinę zaspana. Nie musiała martwić się na zapas, w końcu dla Białego Królika zawsze gdzieś robota się znajdzie. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Po kilkunastu minutach przy drzwiach stała już zupełnie inna osoba - odświeżona, promienna, pełna zapału i nadziei... No dobrze, nie oszukujmy się. Chociaż Zoe wyglądała zdecydowanie lepiej niż tuż po przebudzeniu, to wciąż nie był jej dzień.
Poprawiła na plecach Irysa, którego po niedawnych wydarzeniach postanowiła jednak nie porzucać. Nie ma co zapeszać, ale nie wiadomo kiedy znajdzie się użytek dla ostrza. Lunatyczka jeszcze raz ogarnęła wzrokiem salono-kuchnię, która może nie wyglądała jak kompletne pobojowisko, ale nie brakowało jej wiele do tego miana. Przynajmniej powiewy przyjemnie ciepłego powietrza, wpadające z otwartego niemal na oścież okna, dodawały pomieszczeniu jakiejś przytulności.
Później. Później się tym zajmę. Przeczesała nerwowo grzywkę i otworzyła drzwi wyjściowe, układając sobie w głowie plan na dalszy dzień. Nie pakować się w żadne kłopoty. To zdecydowanie był najważniejszy punkt.
Poranek jaśniał od promieni słońca. Violet, już w ludzkiej formie, mrużyła swoje sprawne oko, chcąc ograniczyć dostęp światła do niego. Dzięki kocim genom widziała w nocy lepiej, jednak ta umiejętność negatywnie odbijała się na niej w słoneczne dni.
Stała przed podniszczoną kamienicą, chociaż w porównaniu do tej, którą uświadczyli w mieście lalek, ta wydawała się być prawdziwą willą wysokich lotów. Wyciągnęła karteczkę z adresem przyjaciółki i wdrapała się po schodach na pierwsze piętro. Upewniwszy się, że trafiła pod właściwy adres, zapukała. Brak odpowiedzi. Zapukała ponownie, tym razem z większym impetem. Dalej nic. “Pewnie śpi.” Wydzierać się nie miała zamiaru, w końcu jeszcze ktoś może ją wyrzucić. Na szczęście wpadła na genialny pomysł. Postanowiła obejść budynek, dorwać się do okna Lunatyczki i stukając w nie, obudzić (a przynajmniej spróbować) ją. Jak zaplanowała tak zrobiła.
Mimo iż mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze nie stanowiło to dla kotki jakiegoś wyzwania. No może trochę, biorąc pod uwagę lewą nogę wciąż w nie najlepszym stanie. W każdym razem Violet szybko znalazła się pod oknem Zoe (a przynajmniej miała nadzieję, że to jej okno), ku zdziwieniu mieszkanie to posiadało niewielki balkonik, co tylko ułatwiało sprawę. Jeszcze lepszą sprawą okazało się, że dziewczyna zostawiła okno otwarte na oścież - jakby zapraszała zmęczoną kotkę do siebie. “Może usłyszała moje dobijanie i pomyślała, że spróbuję tu wleźć jako kot czy coś… Nie… Niemożliwe.”
Ostrożnie prześlizgnęła się nad framugą i cicho opadła na podłogę. Stawiała ostrożne kroki, w końcu mogło się okazać, że pomyliła mieszkania. Jednak sądząc po wystroju i bałaganie, który tworzył jego swoistą część przekonała się, że to na pewno mieszkanie Zoey. Pierwszym co rzuciło jej się w oczy były uschnięte kwiaty na stoliku. Pokiwała głową z dezaprobatą i zamieniła je na świeże róże, oczywiście utworzone za pomocą jej mocy. Dumna z siebie odetchnęła i zajęła się poszukiwaniem łazienki. Nie było to trudne, w końcu mieszkanko składało się zaledwie z dwóch pokoi.
Widząc ziemię obiecaną Violet zrzuciła z siebie wszelaką odzież i niedbale rzuciła gdzieś na środek mieszkania, po czym szybko zniknęła w czeluściach łazienki. Odkręciła kran przy wannie i w ramach oczekiwań, aż wanna się zapełni, postanowiła (w końcu) oczyścić rany. Przy okazji pożyczyła wszelakie kosmetyki bąbelko-twórcze czy chociażby ładnie pachnące. Za ich pomocą stworzyła dziwaczny wywar, dodatkowo posypując całość płatkami róż.
Po relaksującej kąpieli opuściła wannę i otrzepała się niczym kot, co było całkiem skuteczne przez co nie potrzebowała aż tak bardzo ręcznika. Wychodząc z łazienki spojrzała na nędzną kupkę pozostałości jej ubrań. W tym momencie żałowała, że nie skorzystała z propozycji Ryu. Cóż, na razie będzie musiała pożyczyć coś od Zoe. Postanowiła wyjąć krwawą broszkę ze szarganych ubrań, co by przypadkiem jej się nie pozbyć wraz z nimi. Jednak jej uwagę przyciągnęło coś innego - dziwna, czarna obroża. Kompletnie zapomniała, że taką miała. Postanowiła ją ubrać, przynajmniej w ten sposób jej tu nie zostawi. Jednak nie spodziewała się, że jest ona magiczna.
Poczuła podobne mrowienie, które towarzyszy jej przy przemianie w kota. Była kompletnie zdezorientowana tym co się właśnie stało, więc kolejne zmiany w swym ciele zauważała stopniowo. Najpierw poczuła, że na jej plecy już nie opadają wilgotne loki, zaś na głowie ma krótkie pofalowane włosy. Podczas ogarniania nowego fryzu, odkryła również, że wcięło jej gdzieś uszy - wydała z siebie okrzyk przerażenia, jednak go usłyszała, co musiało oznaczać, że jednak jakiś narząd słuchu posiada. Doszła do wniosku, że ma zwyczajne ludzkie uszy. Następnie spostrzegła, że dziwnie lekko jej na klatce piersiowej. W panice zaczęła szukać utraconych gdzieś piersi, bezsensownie uderzając się dłońmi w miejscu gdzie powinny być. Najgorszym spostrzeżeniem okazało się być to ostatnie, z przerażeniem odkryła, że posiada dwa ogony, jeden w zamianę zapewne za uszy, drugi, no cóż… Dopiero teraz do niej dotarło, że okrzyk, który z siebie wydała, był niższy o kilka tonów. To wszystko oznaczało tylko jedno. Była facetem. A właściwie był. W panice zaczął szarpać obrożę, mając nadzieję, że to przyśpieszy proces jej zdejmowania. Dłonie drżały mu niewyobrażalnie, co tylko pogarszało sprawę.
Tylko jeszcze brakuje, by nagle wróciła lokatorka mieszkania i zobaczyła w nim obcego mężczyznę paradującego w stroju Adama.
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 12 Luty 2017, 00:24
Przegryzając jedną ze słodkich i prawie świeżych bułek, na które udało jej się wysupłać ostatnie drobne, przeglądnęła niecierpliwie pocztę zalegająca zapewne już od dobrych dwóch tygodni w jej skrzynce. Śmieci, śmieci, rachunki... Też śmieci. Żadnych listów z prośbą o pomoc, żadnych ofert nie do odrzucenia. A zarazem brak oficjalnych wiadomości, których obawiała się najbardziej. Na przykład takiego związanego ze sprawą Mary. Z jednej strony było nieźle, z drugiej - jeśli się nie postara, to czekają ją naprawdę biedne czasy. Zdecydowanie nie tak chciała zacząć ten dzień.
Odłożyła plik kopert na górę skrzynki, gdzie piętrzyło się już kilka podobnych, przykurzonych stert. Czy ktoś w ogóle odpowiadał za czystość kamienicy? Szczerze w to wątpiła.
Wspięła się po schodach na swoje piętro i otworzyła drzwi mieszkania. Czasem zastanawiała się po co tak właściwie je zamykać, skoro wewnątrz naprawdę ciężko byłoby znaleźć coś wartościowego, a żadnych sąsiadów nie widziała chyba nigdy. Zresztą taki lichy zamek i tak nie uchroniłyby jej przed niespodziewanymi odwiedzinami.
Z wlepionym wzrokiem w podłogę, z papierową torba z zakupami w rękach, przekroczyła próg i na chwilę przystanęła, kręcąc kluczem w zamku. Wróciłam. - rzuciła w myślach do nieistniejących współlokatorów.
Odwróciła się ze słabym uśmieszkiem, gotowa na cały dzień sprzątania i ogarniania sprawunków, kiedy dostrzegła nowy i niespodziewany wystrój salono-kuchni. Kotowaty, który wyglądał na mniej więcej jej wiek. Zupełnie nagi. Nie zdążyła nawet odwrócić wzroku, a raczej przypomniała sobie, że może tak by należało, dopiero po chwili.
- Co...? - wydusiła z siebie. Jakimś cudem zdołała nie wypuścić z rąk pakunku, a nawet przesunęła go tak, by przesłaniał jej widok przynajmniej jednego z ogonów tamtego. Złodziej czy inny włamywacz, ale na odrobinę prywatności zasługiwał. Albo raczej Zoe zasługiwała na to, by nie gwałcić swoich oczu, chociaż rumieńca rozlewającego się po policzkach nie zdążyła już zatrzymać.
- Nic nie kombinuj, jasne? Kim jesteś? Czego tu szukasz? Jesteś sam? I ubierz się najpierw, jeśli łaska. - wyrzuciła z siebie całą wiązkę pytań wyraźnie nerwowo drżącym głosem, jednocześnie sięgając po Irysa. Na razie tylko w ostrzegawczym geście, bo naprawdę wolałaby nie doprowadzać do rozlewu krwi (własnej czy czyjejś) w, bądź co bądź, swoim domu.
Zwłaszcza, że nieproszony gość nie wyglądał na byle pierwszego obdartusa z ulicy, a mógł pochwalić się całkiem przyzwoitą aparycja, biorąc pod uwagę, że Lunatyczka zdążyła podejrzeć nieco więcej niż powinna.
Gdy tylko usłyszał dźwięk otwierającego się zamka zamarł całkowicie i zrezygnował z dalszego szarpania się z obrożą. Właściwie spokojnie zdążyłby zmienić się w kota i pozbyć tego przeklętego przedmiotu, jednak był tak zdezorientowany nową sytuacją, że nie myślał trzeźwo.
Zoe spokojnie weszła do mieszkania i zdawała się nie zauważyć tajemniczego przybysza. Violet wstrzymał oddech mając nadzieję, że jeśli nie wyda z siebie żadnego dźwięku, to po prostu wtopi się w otoczenie. Niestety dziewczyna zauważyła go i zareagowała dość łagodnie, jak na sytuację, w której się znajdowali.
Violet poczuł się dziwnie zawstydzony spojrzeniem dziewczyny, chociaż przypuszczał, że gdyby został złapany nagi w swej oryginalnej formie, nie zareagowałby tak. Jednak nie miał czasu na dywagacje nad “co by było gdyby” i musiał coś szybko wymyślić. Powiedzenie Lunatyczce czegoś w stylu “No cześć Zoe, to ja, Violet, tylko zamieniłem się w faceta, akurat przypadkowo w twoim mieszkaniu…” Już nawet stwierdzenie, że zstąpił z niebios wydawało się bardziej wiarygodne niż prawda. Czując coraz większy napór wzroku dziewczyny postanowił się wreszcie zakryć, chociaż jedyne co miał to potargana suknia leżąca na ziemi. “Lepsze to niż nic” pomyślał podnosząc zwiniętą suknię i zasłaniając strategiczne miejsca. Wolna ręka automatycznie powędrowała na wysokość klatki piersiowej, jednak aktualnie nie było tam co zasłaniać.
Spojrzał na Zoey wyczekującą wyjaśnień i stwierdził, że jej niebieski rumieniec wygląda całkiem uroczo…
- Nazywam się… - i w tym momencie się zaciął. Nie może powiedzieć po prostu Violet. Elliot też odpadał to było zbyt oczywiste. Szybko przeleciał wszystkie imiona męskie na v jakie znał, aż w końcu wydukał - Vi-vincent. Wybacz za najście panienko i też za to, że twoje piękne oczy musiały zostać skalane takim widokiem - od kiedy Violet, a właściwie Vincent tak słodził Zoe? Co prawda była to jego najlepsza przyjaciółka, ale nie przesadzajmy. Zarumienił się i odwrócił głowę ze zmieszaniem. Została kwestia wyjaśnienia braku ubrań i jak tu się znalazł… Cały czas miał nadzieję, że Królik nie rozpozna w zwiniątku, którym się zasłaniał sukienki Violet. Postanowił sprzedać dziewczynie bajkę z domieszką dramatyzmu - widzisz panienko… Uciekłem od mojego pana, który mnie źle traktował, byłem bardzo głodny, a że twoje mieszkanie stało otworem… Ostatecznie nie znalazłem nic do jedzenia, więc pomyślałem, że chociaż wezmę kąpiel… Niestety zastałaś mnie w takim stanie, bo nie mam ubrań… A to co trzymam w ręku to damskie ciuchy… Mój pan był okropnym fetyszystą i kazał mi nosić takie łaszki, nie marzę o niczym innym niż o spaleniu ich.
Wciskając tą historię Zoe, starał się nie patrzeć jej w oczy, co było całkiem ułatwione, bo jego niefunkcjonalne oko znajdowało się pod grzywką. Vincent czuł się głupio, że okłamał przyjaciółkę, jednak usprawiedliwiał się absurdem sytuacji, oraz tym, że jeśli atmosfera nieco złagodnieje, może pokazać swoje prawdziwe oblicze i obrócić wszystko w żart. O ile do tego czasu Zoe nie postanowi go posiekać Irysem.
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 19 Luty 2017, 17:17
Lunatyczka przymrużyła oczy, podejrzliwie wpatrując się w twarz kotowatego. Wciąż trzymała w dłoni uniesiony miecz, ale nie czuła najmniejszej ochoty czy potrzeby, by z niego korzystać. Była świadoma swojej łatwowierności, która już wiele razy niemal ją zgubiła, ale jak mogłaby nie uwierzyć tej opowieści? Stojący przed nią Vincent naprawdę wyglądał na kupkę nieszczęścia (cholernie przystojną kupkę nieszczęścia, swoją drogą) i dziewczynie ciężko było przekonać samą siebie, że to wszystko jest jakimś większym podstępem. Zresztą, co miałby jej ukraść? Uschnięte kwiatki czy brudne naczynia?
Westchnęła przeciągle (i nieco teatralnie), jednocześnie opuszczając Irysa, nie schowała jednak ostrza.
- Dobrze. Powiedzmy... Powiedzmy, że ci wierzę. - odstawiła pakunek z bułkami na pobliską szafkę i podparła się pod boczki wolną ręką, starając się wyglądać chociaż trochę pewniej i groźniej. - Tylko błagam, skończ z tymi panienkami i pięknymi oczami bo się rozmyślę. - rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, ale zaraz zreflektowała się - czy nie traktowała go zbyt ostro? W końcu nic złego nie zrobił... Jeszcze. Pomijając wtargnięcie przez okno i kąpiel w cudzej wannie, ale była w stanie mu to wybaczyć.
- Czyli teraz powinnam cię nakarmić i dać ci ubrania, a ty w zamian będziesz mieć u mnie do końca życia dług? W sumie... - udała, że się zastanawia, ale decyzja już zapadła. - W sumie może coś się znajdzie. Zawsze to dobrze mieć u kogoś przysługę do odebrania. - parsknęła śmiechem i, schowawszy uprzednio Irysa do pochwy, skierowała się do najbliższej szafy.
Przykucnęła przy najniższej szufladzie, mając nadzieję że nie zastanie tam totalnego armagedonu. Zaczęła grzebać wśród różnych tkanin, rozpoznając ubrania bardziej po wzorach i kolorach niż ich obecnych, zmemłanych kształtach. W końcu wyciągnęła jasnoniebieską koszulę, okropnie wymiętą, ale za to w jednym kawałku.
- Masz, na mnie i tak zawsze była za duża. - powiedziała, rzucając nią w Vincenta. - Swoją drogą, czy my się przypadkiem skądś nie znamy? - zagadnęła nagle, przerywając dalsze poszukiwania. Od pierwszego widoku kotowatego z kimś jej się on kojarzył, ale Zoe nie mogła uchwycić tego wspomnienia, co w równej mierze frustrowało ją i intrygowało. W końcu Lunatyczka zawsze mogła ufać swojej pamięci, więc skąd to dziwne przeczucie, że już tego nieznajomego gdzieś spotkała?
Uwierzyła. Vincent odetchnął z ulgą. Wiedział, że Zoe bywała nieco naiwna i zbyt miła, ale to była już przesada. W sumie nie ma na co narzekać, w końcu uszło mu to na sucho. Zdziwił go opieprz za komplementowanie Zoe. Przecież dziewczyny to lubią. A przynajmniej on lubił będąc jeszcze Violet. Ech, nawet kobiecie ciężko zrozumieć inną kobietę. Nie chce to nie, trudno. Pewnie przez takie zachowanie nie ma chłopaka… Chwila, skąd Vincent mógł wiedzieć czy Lunatyczka w ogóle ma partnera, tudzież partnerkę. Przecież znali się ledwie kilka dni, chociaż biorąc pod uwagę to co przeżyli można było powiedzieć, że łączyła ich całkiem mocna więź. A właściwie Violet i Zoe. Vincent był jej całkowicie obcy. Westchnął po raz drugi, odstawiając swoje kontemplacje na kiedy indziej.
- Ciężko panience, nie panienkować, nie znając panienki imienia - zdecydowanie nadużył limit “panienek” w jednym zdaniu.
Cóż dokarmiania co prawda nie potrzebował aż tak bardzo, ale odmawiać nie miał zamiaru. W aktualnej sytuacji jedynie liczyły się ubrania, w końcu ileż można świecić gołą klatą przed “nieznajomą”. Jakby się tak zastanowić, to nie wyglądał tak najgorzej… Co prawda nie miał sześciopaku, a mięśnie były ledwie zarysowane, ale też brak dodatkowych kilogramów robiło swoje. No cóż, kto co lubi, ale najwyraźniej aparycja Vicka nie zachwycała zbytnio Zoe. Wzruszył tylko delikatnie ramieniem (druga ręka była zbytnio zajęta zasłanianiem strategicznych punktów), co mogła wyglądać dziwnie.
- Dług mówisz? Mam nadzieję, że nie przyjdziesz do mnie z jakąś ofertą matrymonialną - wyszczerzył złośliwie ząbki.
Miał nadzieję, że dziewczyna weźmie to za złośliwą uwagę i nie rzuci się na niego z Iryskiem. Już pokazała swój wybuchowy temperament. Ciekawe, wystarczy “tylko” zmienić płeć by dowiedzieć się tyle o drugiej osobie.
W końcu otrzymał odzienie, co prawda w postaci wymiętoszonej koszuli, ale zawsze to lepsze niż paradować nago czy w dziewczęcych ciuszkach. Za to pytanie dziewczyny totalnie go zbiło z tropu. Szybko zwrócił się w stronę łazienki, co by Lunatyczka nie zauważyła zmieszania na jego twarzy.
- T-to niemożliwe… - odrzekł starając się aby głos mu się zbytnio nie łamał. Potrafił wcisnąć jej o wiele większe kłamstwo, ale powiedzieć, że się nie znają już nie? - Może mnie z kimś pomyliłaś… Albo widziałaś kiedyś mnie kiedyś na mieście… Albo widziałaś kogoś z mojej rodziny, w końcu nikogo nie znam, więc możliwe, że ktoś ci się napatoczył… - z każdym słowem mówił coraz ciszej, wiedząc, że pieprzy totalne głupoty. - Wybacz, a teraz idę się przebrać! - krzyknął a następnie zniknął za drzwiami łazienki.
Stanął przed lustrem i spojrzał na siebie. Po raz pierwszy był w stanie zobaczyć się w pełnej krasie. W sumie potwierdził tylko swoje zdanie, że nie wygląda najgorzej. Kompletnie nie rozumiał o co Zoe tak dramatyzowała. Ubrał koszulę, mimo że rękawy były idealne, to koszula była nieco za długa. Raczej to działało na jego korzyść. Następnie przyszedł czas na dół. Właśnie, dół. Takowego nie otrzymał od dziewczyny. W sumie skąd miała nagle wytrzasnąć męskie majtki czy bokserki? Pozostałości po jej kochankach, o ile w ogóle jakiś miała, nie miał zamiaru nosić, zbytnio go to brzydziło. Zaś noszenie jej bielizny, chociażby damskich bokserek zakrawało się na pewno pod jakieś zboczeństwo. Gdyby był tu jako Violet z takimi rzeczami nie byłoby problemu. Ale już wdepnął w to bagno, więc zamierzał je ciągnąć. Przeszukał zawiniątko stanowiące resztki jego poprzedniego ubioru, aż dotarł do majtek. Z przerażeniem spojrzał na misterne koronkowe dzieło, jakie zwykł nosić w swej dziewczęcej formie. Nie miał lepszego wyboru. Ubrał je, a następnie zaczął studiować swój wygląd w lustrze. Nawet nie wyglądał komicznie, prędzej jak jakiś niedorobiony transwestyta. Na szczęście koszula przysłania tę nieszczęsną część garderoby. Dla pewności nieco naciągał rękami koszulę, co by oszczędzić widoku przyjaciółce.
W końcu wybył z łazienki i nieśmiało zapytał dziewczyny:
- A nie masz może jakiś spodni?
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 4 Wrzesień 2017, 21:45
- Zoe. Miło mi cię poznać, Vincencie. - powiedziała z lekko figlarnym uśmiechem, nie do końca wierząc w prawdziwość tożsamości chłopaka. Na razie postanowiła jednak nie napierać na niego zbytnio. Na to jeszcze przyjdzie czas.
Nie oponowała, kiedy kotowaty skierował się do łazienki, ale odprowadziła go nieco powątpiewającym wzrokiem. No i co ja mam z tobą zrobić? Raczej nie zechce ukraść jej mydła czy ręcznika, ale kto wie, jakie jeszcze będą konsekwencje tego spotkania. Znowu się w coś pakujesz, Zoey.
W międzyczasie nastawiła wodę w czajniku i odpaliła napędzaną magią kuchenkę. Znalazła dwa względnie czyste kubki, a kupione wcześniej słodkie bułki wyłożyła na nawet nie tak bardzo wyszczerbiony talerz. Potarła czoło w zamyśleniu. Czy nie zaczynała się za bardzo zachowywać jak jakaś idealna gospodyni? Chyba za długo odpoczywała od podróżniczego trybu życia i całe to domatorstwo jej się udzieliło. Skrzywiła się z degustacją w stosunku do samej siebie, ale nie zaprzestała ogarniania stołu i skromnego poczęstunku.
Słysząc pytanie Vincenta zreflektowała się, że faktycznie zapomniała o dość istotnym elemencie ubioru.
- Spodnie? I czego jeszcze? Może ciepłego łóżka, finansowej stabilności i dobrej pozycji społecznej? - parsknęła ze śmiechem. - Zaraz ci coś znajdę.
Otworzyła najbliższą szafę i po chwili wyjęła z niej jakiś ciemny kształt. Okazało się, że były to czarne spodnie, o kroju który można określić po prostu "normalnym", nieszczególnie kojarzące się ani z damską ani z męską garderobą. Nogawki były trochę obstrzępione, wyżej również znajdowało się kilka mniejszych dziur, ale ogółem nie wyglądały tragicznie. Niektórzy mogliby nawet uznać, że te ubytki dodają im fasonu. Zoe z krytyczną miną przyjrzała się ubraniu i uznała, że może się z nim ewentualnie rozstać. Ponownie zwinęła materiał w kulkę i rzuciła ją w stronę Vincenta, nie dbając za bardzo czy wyląduje ona na jego twarzy czy w rękach.
- Wracając do tematu propozycji matrymonialnych... - zawiesiła znacząco głos. - ...to aktualnie mnie one nie interesują, ale z chęcią przydałaby mi się jakaś pokojówka. - puściła oczko do chłopaka, starając się zachować poważną minę. - Jak już się skończysz ubierać to chodź, porozmawiamy.
Usiadła na krześle, splatając dłonie pod brodą i uśmiechnęła się na myśl o tych wszystkich pytaniach, przez które zamierzała przemaglować biednego Dachowca.
- Ciepłym łóżkiem nie pogardzę, szczególnie jeśli przyszłoby mi je dzielić z taką pięknością jak ty - “co ty do cholery mówisz idioto!?” - zaś na co komu stabilność finansowa czy pozycja społeczna, życie trzeba przeżyć burzliwie - tu zaczął nadmiernie gestykulować - liczy się przygoda! Kto wie co cię czeka za rogiem, nie wolno nigdy osiąść na laurach!
Jego cudowną przemowę przerwały spodnie, które wylądowały na twarzy Dachowca, jakby dziewczyna świadomie chciała ukrócić pierdoły jakie wygadywał. Cóż, narzekać nie mógł, w końcu dostał upragnioną część garderoby. Ubrał je szybko i stwierdził, że nawet pasują, choć mogłyby mieć nieco dłuższe nogawki.
“Oh, Zoe, nie spodziewałem się po tobie… Każdy z nas miewa różne fetysze, ale o lubowanie się w pokojówkach bym cię nie posądził.” Postanowił tego nie komentować, jednak widząc minę dziewczyny, wnioskował, że zaraz z nim przeprowadzi rozmowę kwalifikacyjną na pozycję prywatnej pokojówki.
Chcąc jak najbardziej oddalić widmo dziwnej rozmowy, rzucił się na słodkie bułeczki, które podała Lunatyczka, jakby nie jadł co najmniej od kilku dni. Prawdą było, że jego ostatnim “posiłkiem” było piwo czekoladowe jak i słodycze podarowane mu przez ledwo co poznanego dachowca, a mimo wszystko przebył kawał drogi by tu dotrzeć. Co prawda nieco inaczej planował wizytę u swej przyjaciółki, jednak nie przewidział, że ze wszystkich możliwych magicznych opcji, które mogła zaoferować jego obroża, padnie akurat na zmianę płci. Po tym jak się zreflektował i stwierdził, że nie wypada w towarzystwie pożywiać się jak jakieś dzikie zwierzę, zaczął powoli przeżuwać bułeczkę i rozglądać się po mieszkaniu Białego Królika, jednak nie dostrzegł by przez te kilkanaście minut coś się zmieniło. Nie przeszkadzało mu to jednak, bo chciał za wszelką cenę unikać wzroku Zoey, chociaż nawet nie musiał patrzeć w jej stronę by się upewnić, że cała jej uwaga jest skupiona na nim, ponieważ czuł się, jakby ta powoli wywiercała dziurę tym patrzeniem w jego torsie. Jak tylko spałaszował poczęstunek nastała nieco niezręczna cisza, którą zaraz miała przerwać seria jeszcze bardziej niezręcznych pytań.
Godność: Zoe Liari Wiek: 20 lat Rasa: Lunatyczka Lubi: przygody, pojedynki, słodkości Nie lubi: deszczu Wzrost / waga: 170cm/60kg Aktualny ubiór: ogrodniczki, beżowa koszula, trzewiki, włosy zaplecione w warkocz Znaki szczególne: pobliźniona prawa ręka Zawód: poszukiwaczka przygód Pod ręką: Irys, słodkie bułki Broń: miecz - Irys Nagrody: Umbraculum, Krwawa Broszka, Bezdenna Sakwa, Zegarmistrzowski Przysmak (x2) Stan zdrowia: drobne zadrapania i siniaki na całym ciele
Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 142
Wysłany: 4 Wrzesień 2017, 22:29
Na całe szczęście dla Vincenta (oraz ścian, poduszek i innych potencjalnych przeszkód stojących na ewentualnej drodze Irysa), Zoe postanowiła puścić jednoznaczne uwagi chłopaka mimo uszu. Skomentowała jedynie:
- Zadziwiający entuzjazm do przygód jak na kogoś, kto spędził swoje życie jako maskotka. Myślisz, że dałbyś sobie radę? A może opowiedzieć ci o tym, jak ostatnio goniłam za lalką - wampirem, a potem prawie doświadczyłam zniszczenia Miasta Lalek? A, czy już wspominałam że w międzyczasie mnie i moich przyjaciół porwała sekta? Nie? Tak właśnie wyglądają przygody w tym świecie. - uśmiechnęła się w miarę przyjaźnie, chociaż mogło to sprawiać nieco upiorniejsze wrażenie. Żywiła nadzieję, że udało jej się nastraszyć kotowatego chociaż odrobinę. Nie robiła tego tylko dla własnej zabawy - naprawdę wolałaby uchronić kogoś zupełnie nieprzygotowanego na takie wyzwania od pakowania się w niepotrzebne bagno.
Lunatyczka nie zdążyła nawet powiedzieć ,,poczęstuj się", kiedy chłopak rzucił się na słodkie bułki. Wiem, że są świeże i w ogóle... Ale chyba musiał naprawdę dawno nie jeść. Pokręciła głową z rozbawieniem, a sama zajęła się zalaniem dwóch kubków herbaty i usiadła z jednym z nich w rękach naprzeciwko Vincenta.
- To dość oczywiste, ale spytam dla pewności - jesteś Dachowcem, prawda? - zdążyła zauważyć ciągnący się za chłopakiem ogon, ale zawsze istniał cień szansy, że jest to zbiegły Cyrkowiec lub jeszcze dziwniejszy twór.
Wpatrując się to w swojego gościa, to w parujący napój, czekała na odpowiedź. Część jej myśli zaprzątnięta była też rozważaniem nad tym, co powinna dalej zrobić. Nie byłaby w stanie wyrzucić teraz chłopaka na bruk, ale z drugiej strony wizja brania sobie kolejnego problemu na głowę również jej się nie uśmiechała. Już jakiś czas temu przypomniała sobie o niewielkim pomieszczeniu znajdującym się w jej kamienicy, na dokładnie tym samym piętrze co jej mieszkanie. Była prawie zupełnie pewna, że nikt nie użytkował tamtego składziku, a mimo niewielkich rozmiarów powinien być lepszy od ulicy. Bo o przechowywaniu u siebie Vincenta dłużej niż to konieczne nie chciała nawet myśleć. Nigdy nie była typem osoby, która wyczekiwała gości, zwłaszcza tych niezapowiedzianych.
- Jak w ogóle uciekłeś? - zapytała. Nie chciała grzebać w jego przeszłości, ale z drugiej strony kto jak nie ona zasługiwał na wyjaśnienia? - Ktoś ci może pomógł? I gdzie to było, gdzieś tutaj, na Cukierkowej? Nie będą cię szukać? - umilkła na chwilkę, licząc że otrzyma jakiekolwiek odpowiedzi. - Właśnie, nie chcesz tego ściągnąć? Musi być raczej uciążliwe i pewnie przypomina ci o tym, co się wydarzyło. - zapytała, wskazując na szyję i mając na myśli obrożę, którą nosił Dachowiec.
Zoe nie była świadoma, że Vincent doskonale znał przebieg jej przygody, a właściwie ich przygody. Miał nawet ochotę przypomnieć, kto ratował tyłek Lunatyczki przed śmiercionośnym macko-portalem, jednak powstrzymał się, żeby przypadkiem nie wydać kim tak naprawdę jest. Właściwie sam już nie wiedział po co ciągnął tę farsę, najpewniej bał się po prostu reakcji swej przyjaciółki, po tym jak wyjawi prawdę lub po prostu wyskoczy z tekstem “to tylko żart!”
- No to widzę, że lubisz dość… Ciekawy rodzaj rozrywki - skomentował słowa dziewczyny, udając, że opowieść zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie.
Zdziwiło go nieco upewnienie się o jego rasę. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że nie tak łatwo to stwierdzić, biorąc pod uwagę, że jego kocie cechy sprowadzają się do pionowych źrenic i akurat w tej formie kociego ogona. Już jako Violet posiadał niewiele kocich cech, chociaż były one na pewno bardziej widoczne niż teraz. Ostatecznie tylko niepewnie skinął głową, jakby sam nie wiedział jakiego jest pochodzenia.
Był wdzięczny, że akurat grzywka przysłaniała mu jedno oko, tak charakterystyczne, że Zoe na pewno by od razu skojarzyła go z Violet. Może i niewiele miał w sobie z kota, jednak posiadał wyjątkową cechę, bowiem jak dwadzieścia parę lat chodzi po tym padole, tak nie spotkał żadnej osoby ze szklanym okiem z zatopioną w nim różą. Być może mag, który mu to zrobił zaprzestał eksperymentów lub żadna istota kolejnego już nie przeżyła…
Z rozmyślań wyrwało go pytanie Lunatyczki. Wciąż po części będąc w innym świecie nie do końca świadomie odpowiedział.
- Uciekłem sam. Moim panem był mag. Mieszkał w Mrocznych Zaułkach. Być może mnie szuka, być może się poddał i znalazł kogoś nowego, kto wie.
Zapytany o obrożę nerwowo zamachał ogonem i nieco się zmieszał. “Szybko, wymyśl coś, wymyśl coś!” - Eee… Nie ma takiej potrzeby… A wręcz nie mogę! - “Co dalej? Co dalej?” - bo widzisz… Ukradłem to temu magowi iii… - sztucznie przedłużał wyrazy by zyskać na czasie - to jest magiczne. Uuum, ta obroża sprawia, żeee… Nie mogę zostać zlokalizowany, tak to szło! Ah, ta magia, ciężka taka do pojęcia, prawda? - dodał nerwowo i spuścił wzrok. - To może opowiesz mi coś o okolicy może…? - spróbował nieudolnie zmienić temat.
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!