Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Stara, opuszczona wiktoriańska willa liczyła sobie parter, piętro i strych. Z zewnątrz nie było widać zapalonego światła ale i nie było ono potrzebne: jeszcze nie zmierzchało. Wyznaczone spotkanie chętnych i nie bojących się duchów odbywało się na placu przed bramą otaczającą posiadłość. Od ogrodzenia do drzwi biegła ścieżka, przecinając łąkę chwastów, jaka wyrosła dookoła domu.
Baron Yuz czeka na Was siedząc w karocy. Jego postać jest otoczona mrokiem, nie sposób dojrzeć jego twarzy, nawet skrawka ciała. Pierwszej podchodzącej osobie wręczy klucze: jeden duży, srebrny i dwa mniejsze, odrobinę zardzewiałe. i odjedzie w siną dal. Długo jeszcze na tym pustkowiu będzie można usłyszeć tętent kopyt, które ciągnął pojazd.
Okolica jest pusta, wyludniona. Willa nie zachęca do odwiedzenia. Jej drzwi zabite są deskami, część okien powybijana. Słowem, zabiedbana i ponura budowla, która czeka na kolejnych pozbawionych rozsądku gości. To co, wchodzicie w ten interes?
Godność: Amadeusz Odinson Wiek: 27 lat Rasa: Marionetkarz Wzrost / waga: 190 cm / Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami. Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach. Pan / Sługa: - / Adrien Pod ręką: butelka wody mineralnej SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
Dołączył: 03 Maj 2011 Posty: 617
Wysłany: 20 Maj 2011, 10:00
Loki wcale nie był wybitnie zaskoczony faktem, że dotarł jako pierwszy. Zerknął na kieszonkowy zegarek, którego wskazówki ułożyły się dokładnie na godzinie, mającej być godziną spotkania z właścicielem nawiedzonej posiadłości. Wysoki, chudy mężczyzna zakasłał cicho i poprawił szalik, ogrzewający jego wątłą szyję. Czarny, elegancki płaszcz zdawał się gryźć z okolicą. Ponure drzewa i gałęzie łypały podejrzliwie na przybysza, który nie powinien się tu znaleźć. Rzeczywiście, pełnienie roli najemnika nie powinno wcisnąć się nigdy w terminarz marionetkarza, ale najwyraźniej, skoro się tutaj znalazł, to był po temu jakiś powód. Chciał coś zdobyć, coś co tylko tutaj mógł pozyskać. Oczywiście, rzecz to była niejedna, lecz kilka, przede wszystkim zaś chodziło o poszerzenie horyzontów. Był informatorem, to raz, dwa, lubił mieć się za człowieka wszechstronnego i inteligentnego, toteż gdy spostrzegłszy ogłoszenie doszła do niego bolesna świadomość, że na temat duchów i nawiedzeń posiadał wiedzę drastycznie ograniczoną, uznał, że warto się tematem bliżej zainteresować. Nie za bardzo wierzył we wszystkie brednie wypisywane w książkach, czy pokazywane w filmach i komiksach. Oto biedna, udręczona dusza prześladuje willę by zemścić się na ukochanym? Brzmiało mu to nazbyt romantycznie i ciekaw był co się za tym kryje w rzeczywistości. Zakasłał raz jeszcze. Najwyraźniej zdrowie umiarkowanie dopisywało mu, gdy spokojnym krokiem pokonywał dystans dzielący go od mężczyzny w karecie. Zbliżając się do niej rozglądał się też uważnie po otoczeniu. Szmaragdowe tęczówki przesuwały się z wolna po zaroślach i krzewach, wyraźnie zapuszczonych, by ostatecznie spocząć na dłużej na willi samej w sobie. Nie wyglądała zachęcająco, ale też nie przerażała. Była raczej... Dokładnie taka, jak się spodziewał. Mroczna, zabita dechami buda, rodem z horroru klasy B. No, ale cóż z tego? Miał jedynie nadzieję, że to... 'coś' nie postanowi zamienić się w gruzy, gdy on będzie znajdował się w środku, bowiem wtedy co najmniej się zirytuje. Bez słowa przejął klucze od mężczyzny. Komfortowa sytuacja. Zadowolony wsunął pęk do kieszeni płaszcza i przez chwilę przyglądał się jak elegancki powóz, zdobiony złoceniami i finezyjnie odmalowanymi roślinami na podobieństwo winorośli niknie za linią pagórka, na który sam musiał się przed chwilą wspiąć. Dopiero teraz pozwolił sobie na rozpięcie płaszcza i kilka głębszych oddechów. Nie chciał wyglądać na przemęczonego w obliczu 'pracodawcy', a trzeba przyznać, że dostanie się tutaj było dla niego nie lada wyzwaniem. Rozluźnił szal i kaszlnął raz jeszcze. Przysiadł na skrzypiących stopniach prowadzących na ganek domostwa. Wsparł się o jedną z drewnianych kolumn, wokół której zaplątały się długie pędy bluszczu, pnące się aż pod samo poddasze i rozpinające jeszcze na sporym kawale domostwa. Zawsze podobała mu się ta roślina. W ramach relaksu i zabicia czasu, który musiał poświęcić na czekanie na towarzyszy niedoli, wyjął z kieszeni spodni srebrną papierośnicę, by dobyć z niej cygaretkę, roziskrzyć zapałkę i zapalić. Tak, miał papierosy, świat ludzi wręcz kwitł w podobne atrakcje, a on cały czas poruszał się pomiędzy jednym a drugim uniwersum, toteż niejednokrotnie posiadał przedmioty, których inni nie uraczyli. Siedząc tak na ganku i wpatrując się w stronę, z której przybyć mogą kolejni uczestnicy, czekał przede wszystkim na jednego... Będzie miał przynajmniej okazję sprawdzić jak dobrze idzie mu pełnienie funkcji ochroniarza. Wyglądało na to, że podczas tego zadania upiecze kilka pieczeni, na jednym ogniu. Ta myśl rozcięła jego twarz lekkim grymasem uciechy.
Godność: Verna Sari de Clare Wiek: 24 lata, rzekomo Rasa: Cyrkowiec Lubi: Siebie Nie lubi: Ciebie Wzrost / waga: 174 cm / 64 kg Aktualny ubiór: Sukienka w soczystym kolorze czerwieni, zwiewna, na ramiączkach, odsłaniające pokryte bliznami ciało. Czarny, koronkowy pasek, wojskowe, wysokie buty. Znak Trefl wyszyty na lewej piersi. Znaki szczególne: Ona cała jest szczególna! Karminowy tatuważ koło prawego oka, kolczyk w dolnej wardze Pan / Sługa: Od dzi? sama sobie Pani?|| Laleczka w ludzkim ciele - Wiku? *_* Pod ręką: Kolorowe, owocowe sukiereczki, przemycone papierosy miętowe - cieńkie, oprawiony w skórę notes z metalowymi klamrami, kluczyk zawieszony na szyi, fantazyjny, przypominający lecącego motyla Broń: Składany nóż, dłonie, krótka włócznia z wiśni Stan zdrowia: Zdrowiutka SPECJALNE: Upiorna Księżniczka (Halloween 2011)
Dołączył: 08 Maj 2011 Posty: 265
Wysłany: 12 Czerwiec 2011, 20:23
Noc. Czas duchów, łowców, krwi i śmierci. Mrok otulał wszystko dookoła aksamitnym płaszczem, nakrapianym to tu, to tam srebrnymi punkcikami dalekich, niedosięgłych planet. Latarnie rzucały przytłumione, mdłe światło, rzucające okręgi na brukowaną ulicę.
Gdzieś w tym cichym, ponurym scenariuszu, rozległy się ciche, miarowe kroki nadchodzącego z końca ulicy przybysza. Dźwięk niósł się echem, odbijając się od głuchej pustki, niknąc co jakiś czas, by móc na powrót narodzić się pod stopami nieznajomej. Postać ujawniająca się raz, za razem w okręgach światła, była smukła i wysoka. Ciało jej okrywały przyległe, czarne spodnie z wytrzymałej, elastycznej skóry, która przylegała do nóg ściśle, nie dając ani centymetra przestrzeni. Wysokie trapery, z metalowymi klamrami, a także podobną blaszką na czubie. Podeszwa giętka, wytłumiająca dźwięk. Czerwona bluzka na ramiączkach z czarnym symbolem Trefl na lewej piersi. Skórzana kurtka, również czarna, matowa, z jasnymi rozporkami. Przez ramię, w prostej pochwie, znajdowała się krótka włócznia z wiśniowego drewna, lekka, zwrotna. Na łydce znajdowała się kolejna pochwa, tym razem z długim sztyletem, zdatnym również do rzucania, nie tylko do zadawania ran ciętych. Ciemne, czekoladowo rude włosy związane były ciasno w długą kitę, przypiętą spinkami do głowy, co tworzyło dość prosty, acz gustowny, w jakimś sensie, kok. Dłonie kobiety wydawały się okryte rękawiczkami, jednak była t tylko iluzja spowodowana mrokiem. Tak na prawdę kurtka kończyła się tuż nad łokciami, gdzie wyrastały długie, zakrzywione ostrza. Dłonie, szczupłe, o długich, szponiasto zakończonych palcach, naszpikowane drobnymi wypustkami kolcowymi na nadgarstkach i stawach paliczków.
Jasne, lodowate ślepia kobiety wpatrywały się przed siebie, mimo to ogarniały więcej, niż można było się spodziewać. Nos wychwytywał rozmaite armaty, uszy łapały wszelkie dźwięki. Torebki jadowe umiejscowione tuż na podniebieniu pulsowały w takt uderzeń serca, które pompowało życiodajną krew arteriami ciała.
Podchodziła właśnie pod dość stromą górkę, gdy koło niej śmignęła zgrabna kareta ozdobiona grawerem roślin i wykończeniami złota. Tam, w głębokim cieniu, znajdowała się postać, Barona jakiegoś tam. W świetle błysnęły białka oczu.
Wargi Modliszki wykrzywiły się w grymasie ironii. Ludzie, sami nie mogli czegoś zrobić, więc najmowali roboli. W sumie, gdyby się nad tym zastanowić, dlaczegoż sama Verna brała udział w tej absurdalnej misji? Cóż, uważała się za osobę obytą w świecie, a nowe doświadczenia mogły tylko wzbogacić jej naturę. To wszystko.
Jeszcze kilka kroków ku górze i jej oczom ukazała się rudera zabita dechami, nosząca niegdyś miano wilii, wiktoriańskiej na dodatek. Oparła dłonie na krągłych biodrach, przekrzywiając nieco głowę w prawą stronę. Cóż, może i było coś w tym miejscu, a nawet na pewno. Jednak, jak na razie, nie potrafiłaby stwierdzić, cóż takiego. Będzie trzeba wejść do środka i się rozejrzeć. Gdy lustrowała spojrzeniem otoczenie, parsknęła cichym śmiechem. A kogóż to jej piękne oczka widzą!
-Ach, nie sądziłam, że tak zapracowany człowiek, jak ty, znajdzie czas na takie... zabawy - ozwała się dość głośno, zbliżając swe kroki ku cherlawemu, nie, inaczej, chorowitemu mężczyźnie. Nie sądziła, że spotka go tak szybko. Chociaż, summa summarum, przez ten krótki odstęp czasu od ich ostatniego spotkania, wiele się wydarzyło. A jakże!
-Jak widzę, reszta jeszcze nie zawitała do nas... - zauważyła, niepotrzebnie raczej. Przysiadła obok niego.
jak słońce złotem w ciszę lasu pryska, kiedy płaszczyzna obłąkana biegiem ucieka pędem szalona i śliska. Już nie pamiętam gór ogromnych wiecznią i nocy gęstej, gwiazdami nabitej, i pól płaszczyzny bezmiernej konaniem, śniegiem zmierzchnącej i puchem skro-litej. Już nie pamiętam, jak słońce w śnieg prószy i w biele sypie ciszę pyłem złota. Dzwonki polami biegną i szeleszczą, cisza osiada śniegu mgłą na płotach. Już nie pamiętam ! miasto zaczajone zza murów mgłą mi dusi jaźń zamarłą i krwią już niebo mdłych, przegniłym dymów nocą wyszło w ulice i dławi mi gardło...
Shi [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 12 Czerwiec 2011, 21:19
Jako że dla Shi czas nie grał zupełnie żadnej roli, dzielił się jedynie na ciemno-jasno i nic więcej, tak też dziewczyna nie spieszyła się zbytnio z przyjściem do rudery. Ot, co tam będzie lecieć jakby się gdzie paliło. Jak chcą, to poczekają, a jak nie, to się mówi trudno i do widzenia.
Zastanówmy się za to, czemuż ta jaśniutka, bieluchna jak poranny śnieżek istotka o rubinowych ślipiach z czarnymi cieniami pod owymi pięknymi oczętami miałaby robić w Takim miejscu? A nuż, widelec i miodek coś ciekawego zobaczy i dla potomnych zapisze. Albo równie dobrze po prostu miała nadzieję na dobrą zabawę? Mało to się kreskówek w ludzkim świecie naoglądała z duszkami-serduszkami słodziutkimi? Tak, miała wielką ochotę zobaczyć istoty rzadko spotykane nawet w tym świecie, wstrętne duchy. Albo jak to mówią jacyś tam wierzący w świecie ludzi - umęczone dusze zmarłych. Cholera, zmęczone to one będą, tuż po tym, jak im Shi dupy poobija.
Wspinając się na wzgórze rozmyślała nad swoimi towarzyszami. Czy będzie tam ktoś, kogo zna? Jeśli tak, to będzie milej, a jeśli nie - jeszcze lepiej, świeża krew, świeże znajomości! Nie ma co, Shi tryskała dziś entuzjazmem, aż się paliła do roboty, niczym lśniąca i leniwa dupka świetlika. Tia...
Gdy w końcu dysząc, prychając, sycząc i wydając wiele innych dźwięków wspięła się w końcu na sam szczyt od razu jej oczom ukazała się mierna rudera, szczycąca się niegdyś mianem willi wiktoriańskiej. Chyba, kurde, sobie z niej żartują. Co ten pierdziel chce z ta rudera zrobić, jak już ją odzyska?! Zburzyć i budkę z lodami postawić? Tylko do tego się nadaje...
Na raz, gdy zbliżała się niechętnie do tego lichego zabudowania jej ślipka przyuważyły cosik ciekawego na ganku. Oho, jej dobra znajoma! Białowłosa uśmiechnęła się kącikami ust i w podskokach dotarła do bramy, potem pod sam ganek. Spojrzała na mężczyznę, śmiało lustrując go wzrokiem swoich krwistych rubinów, po czym oczęta swe skierowała na ciemnowłosą kobietę.
- Witam - wymruczała dźwięcznym głosikiem, przekrzywiając lekko łeb w bok. Uradowało się jej maleńkie serduszko na widok pięknej znajomej.
Wiktorka
Gość
Wzrost / waga: /
Wysłany: 12 Czerwiec 2011, 21:55
Zlot śmiałków zamknęła laleczka, która została posłana w diabły, aby zajęła się własnymi sprawami. Może i miała, ale nie było co się nimi zajmować, a więc postanowiła „udzielać się społecznie”, a konkretniej szukała wrażeń, jednakże dziwne, że taki tchórz jak ona tutaj przyszedł. Przecie ją szybszy ruch przeraża i igły – a duchy? Oj, padnie zimna jak trup. Słowem praktycznie nic się nie zmieni, tylko leżeć będzie. Niby straszne miejsce, ale dla niej miało cudowny urok. Nie był to uroczy domek jak dla lalek, a więc przyciągał tak specyficzną osóbkę jak ona. Przyszła w swoim typowym odzieniu czyli tak, aby nie zrobiło jej się gorąco, bo lubiła chłód. Chłodny trup lubił chłód. Bo nie można stwierdzić, że żyła. Życie się toczy, gdy masz podstawowe funkcje życiowe. Ona egzystowała. Trzynaście lat, na zawał nie padnie. Teraz możecie jej zazdrościć, was prędzej duchy dopadną. Bo po co mają Wiktorię prześladować? Toż to tylko lalka, co czasem chodzi i rzęsami trzepocze. Pewnie się zainteresują, ale można się pokrzepiać. Dojrzała swoją Właścicielkę, ale nie podeszła, nie odezwała się. Słowem wprost wymagała, aby to ona ją zauważyła. Dojrzała jeszcze albinoskę, którą jednak zignorowała, i Lokiego, ale nie miała zamiaru i do niego podejść, choć wydawał się odrobinę ciekawym osobnikiem, ale wkrótce jej ciekawość przeminęła na rzecz willi. Stanęła nieco przed domem ogarniając go wzrokiem. Złączyła dłonie za plecami, aby począć się bujać, w przód i w tył, na nogach. Prócz niej dwie kobiety i jeden mężczyzna. A tak lubiła towarzystwo mężczyzn... Aż serce się kraje. Niby jest jaśnie Właścicielka, ale nikt nie dał jej nacieszyć się obcymi kształtami, które ją pociągały, bo albinoska była dla niej raczej kastracją, niźli obiektem wzdychań. Aż dziw, że śmiałkowie to w większości panie, a nie panowie. Straszna prawda – mężczyźni wciąż niewieścieją. Przepraszam, chłopcy. Z fazy mężczyzny dawno wyszli. Aż się serce kraje. A ile było homoseksualistów... Tak się biedni marnowali! No chyba, że byli też drobni i zniewieściali, wtedy mało interesowali Wiktorię i mogli się marnować, wiele świat nie tracił. Ale umięśnienie, porządni mężczyźni jako homoseksualiści? Psia mać, pozbywanie się takich było poniekąd ważniejsze od Pani de Clare, ale tylko, gdy miała egoistyczne dni. A teraz? Miała dzień pół na pół, acz jeśli Właścicielka bardziej zainteresuje się kimś innym być może i ją opuści. Toż to niedorzeczne, aby mogła mieć kogoś ponad jej laleczkę. Jeśli tak jest – nie ma laleczki. Laleczka jest bezpańska, ale nowego właściciela znajdzie. Ma urok, jest cudowna. Pomaga, wspiera. Nią nie wolno gardzić, a tego zakazu nie należy ignorować. O ile oczywiście zależy osobie na takiej laleczce. Niby tylko opuści, ale być może i zabije? Kto wie jaka jej psychika będzie wyniszczona po stracie trzeciego Właściciela. Być może i targnie się na Świat Ludzi? Nie, nie miałaby serca. Jakby strawiona przez smutek i zazdrość nie była to ludzi nie ruszy. Oczywiście – od razu wykluczmy blondynki. Ich w żadnej formie nie trawi. Okropne stereotypy, są w umyśle laleczki. Bynajmniej ma swoje poglądy i się ich trzyma, a nie kocha wszystkich. „Kocha wszystkich”, ale na swój sposób. Zaraz z grupką wejdzie do środka, a może nawet jaśnie Właścicielka czy Loki się nią zainteresują? Albinoska niech nawet nie podchodzi, ot co. O ile nie chce przyozdobić swoimi zwłokami wnętrza domostwa, oczywiście.
Godność: Amadeusz Odinson Wiek: 27 lat Rasa: Marionetkarz Wzrost / waga: 190 cm / Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami. Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach. Pan / Sługa: - / Adrien Pod ręką: butelka wody mineralnej SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
Dołączył: 03 Maj 2011 Posty: 617
Wysłany: 13 Czerwiec 2011, 22:52
Zanim jeszcze ktokolwiek zdążył się pojawić, Loki miał okazję by troszeczkę odpocząć, rozejrzeć się po otoczeniu, obejść willę, przeanalizować popękane deski i dojść do wniosku, że cała ta konstrukcja grozi zawaleniem, co nieznacznie zmniejsza jego chęć znalezienia się w środku. Wbrew temu co mogło się wydawać większości znajomych i nieznajomych, był całkiem przywiązany do swojego życia, miał pewien cel, miał ich nawet całkiem sporo i niespecjalnie chciał zmieniać się w jakiś półcień, nawiedzający rozsypujące się pozostałości po pięknej willi. Niemniej, był też pewien powód, dla którego warto było wejść do paszczy lwa, nawet jeśli zapowiadało się, że jego jedynymi towarzyszkami będą kobiety. Szokująca i irytująca prawda. Irytująca, bo miał tu być też jego przyszły podwładny, a jego nieobecność świadczyła o pewnym defekcie, który trzeba będzie później wyeliminować. Niech to szlag. Spojrzał na Vernę nieznacznie ściągając brwi.
-Jestem pełen niespodzianek-zapewnił ją, pozwalając nikłemu grymasowi na rozcięcie jasnej twarzy. Następnie odgarnął z czoła czarne kosmyki. Następnie pojawiła się albinoska, której nieznacznie skinął głową. Albinosi... Było ich zaskakująco dużo, wszyscy równie odrażający. Przypominali szczury, wszyscy bez wyjątku. Najgorsze były te ślepia... Nie mogli nosić soczewek, albo czegokolwiek co ułatwiałoby tolerowanie tak groteskowego wyglądu u zwykłych ludzi? Paskudztwo, a takie powszechne... Zdaniem Amadeusza, takie kreatury powinno się kastrować, żeby uniknąć spopularyzowania genu. Następnie, pojawiła się Wiktoria. Zignorowała go. No tak, obrażalska. Czy naprawdę oczekiwała, że będzie ją zawsze chwalił i głaskał po głowie? Westchnął i zmierzył ją spojrzeniem szmaragdowych ślepi.
-Dobry wieczór Wiktorio-przywołał na twarz cień uśmiechu. Prawdziwy? Nie. Realistyczny? A i owszem! Głupiec mógłby przez chwilę wziąć go za naprawdę sympatycznego faceta. Niestety, Verna była zbyt bystra by się nabrać, Wiktoria znała go zbyt dobrze, a Shi? Shi mogła uwierzyć, w końcu dla niej był jedynie obcym, czyż nie?
-Ach, Verno, moje gratulacje z powodu awansu w... Karcianej Szajce, tak się nazywacie czyż nie?-skłonił się lekko nowej 'królowej', a szyderstwo skryło się pod pokaźną warstwą dopracowanego w każdym calu gestu.
-Dość już chyba tego czekania. Zapraszam do środka drogie panie-możnaby nawet pomyśleć, że był kulturalnym dżentelmenem, bo zbliżył się do drzwi, by przekręcić klucz w zamku i rozchylić je nieznacznie. Zanim jednak wszedł do środka odwrócił się by spojrzeć na swoje towarzyszki.
-Mam wejść pierwszy?-spytał spokojnie. W jego mniemaniu, było to oczywiste, czy niewiasty nie bały się duchów i nie wolały by mężczyźni roztaczali je opieką w podobnych domach strachu? Z drugiej strony, był też zwyczaj puszczania dziewcząt w drzwiach, więc mężczyzna, który nigdy nie odebrał starannego wychowania w tych kwestiach po prostu nie wiedział co począć. Chcesz być uprzejmy i nie wiesz jak, to jest ten problem z kulturą osobistą. Zwłaszcza, gdy powołujemy się na nią tylko od czasu do czasu. Pomijając już fakt, że dzisiejsze kobiety w niczym nie przypominały dam, które żyły w czasach, gdy te wszystkie zasady wymyślano.
(sry, że krótki, ale postanowiłem go napisać dość spontanicznie, dalej, przepraszam za wszystkie błędy, to nie mój laptop i nie przywykłem do klawiatury więc mogą być literówki i błędy, sry jeśli to jest nieskładne, ale miałem dłuuugą przerwę)
To nie nastrajało optymistycznie. Jeśli chodzi o dostanie się do Krainy Luster - krainy wszak dla niego obcej, której wolałby już nie oglądać - to problemy pojawiały się zaraz na początku. Jak właściwie miał znaleźć wejście do tejże? On, który spędził tu tylko krótki, choć brzemienny w skutki epizod swojego życia, cóż z tego, skoro i tak niewiele pamiętał! Jednak, by było zabawniej, gdy już postanowił znaleźć się w tym świecie, drogę odnalazł natychmiast, instynktownie, jak gdyby była to trasa, którą przemierzał po tysiąckroć. Zupełnie jakby jakaś odległa, uśpiona część jego mózgu tylko czekała na okazje, by go tu zaprowadzić, lub jakby sama Kraina ciągnęła go ku sobie. Czemu się dziwić? Dawno już nie był człowiekiem. Przeklęte uniwersum dążyło najwyraźniej do tego, by go pochłonąć, uczynić swoją częścią, mimo tego iż sam uparcie zaprzeczał temu fragmentowi swojej natury. I odwracał oczy od faktu, że bardzo dawno nie zdążyło mu się uprawiać jakiejkolwiek znajomości z przedstawicielem swojej dawnej rasy. Zresztą, każdy teraz mógł być agentem MORII. Takie parszywe czasy, w których przeklęta organizacja wciąż miała swoich szpiegów, mimo przegranej wojny - jakoś kulawo działała. Zatrważające, ale przestaje dziwić, gdy uświadomić sobie fakt, że ludzie są jak karaluchy. Najwyraźniej i tej z gruntu ludzkiej organizacji dobrze się żyło nawet po odcięciu głowy. Zresztą, przecież sam o tym wiedział. Niejako z autopsji.
Najzabawniejsze we wszystkim było to, że więcej trudności przysporzyło mu przedarcie się przez błota i krzaki na zarośniętym sakramencko zboczu wzgórza, niż pokonanie granicy pomiędzy światami. O ironio. Oczywiście by zaoszczędzić sobie trudów przybrał niematerialna postać, co pozwoliło mu uniknąć większości gałęzi przez zwyczajne (albo i nie) przenikanie przez nie. Całkiem wygodna sztuczka, biorąc pod uwagę również fakt, że dzięki ów niematerialności nie odczuwał chłodu a i męczył się mniej.
Tak więc właśnie, po cichu i niewidzialny, dotarł w końcu na miejsce spotkania. Szybki rzut oka pozwolił mu oszacować sytuacje w tym także całość kompanii. Same kobiety, w tym Verna, która powinien był znać, a nie znał, gdyż nigdy nie zdarzyło mu się zawędrować do Siedliszcza cyrkowców. To zresztą było nieistotne, bowiem jedynym osobnikiem, który interesował go w tej chwili był Loki. Ostatecznie to z jego polecenia w ogóle się tu znalazł. Mężczyzna stał już pod samymi drzwiami, z ręką na klamce co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że się spóźnił. Zaraza, może będzie udawał, że był tu od samego początku? Zbliżył się, stanął u boku swego pana w pewnej odległości od dziewcząt (jeszcze by go wzięły za ducha z dworku!). I zmaterializował się. To znaczy nie całkiem, w sumie do połowy. Pojawiła się wiec nagle i bezdźwięcznie, jego migotliwa, transparentna postać, emanując lekko chłodną aurą. Strzepnął spodnie, prostując się zarzucił szal na ramie i uśmiechnął z lekka, w trudny do zinterpretowania sposób.
- Witam. Może ja? - jego głos zdawał się dobiegać jak gdyby z odległości większej, niż się w rzeczywistości znajdował. O ile witał się z całością grupy, to pytanie było już skierowane bezpośrednio do Lokiego. Zresztą dość retorycznie. Wydawało mu się to oczywiste i prawidłowe by to on jako pierwszy przekroczył próg nawiedzonego domiszcza. W końcu pełnił tu role przybocznego i osobistego szampierza, czyż nie? Choć nie był przekonany, jak szable sprawdza się przeciw temu co mogli zastać w środku. Podobno na upiory porażająco działało srebro. Niestety nie dysponował posrebrzanymi ostrzami, jako ten biedny. Ale może Loki postanowi mu zafundować porządniejszą broń, o ile będzie zadowolony?
Godność: Verna Sari de Clare Wiek: 24 lata, rzekomo Rasa: Cyrkowiec Lubi: Siebie Nie lubi: Ciebie Wzrost / waga: 174 cm / 64 kg Aktualny ubiór: Sukienka w soczystym kolorze czerwieni, zwiewna, na ramiączkach, odsłaniające pokryte bliznami ciało. Czarny, koronkowy pasek, wojskowe, wysokie buty. Znak Trefl wyszyty na lewej piersi. Znaki szczególne: Ona cała jest szczególna! Karminowy tatuważ koło prawego oka, kolczyk w dolnej wardze Pan / Sługa: Od dzi? sama sobie Pani?|| Laleczka w ludzkim ciele - Wiku? *_* Pod ręką: Kolorowe, owocowe sukiereczki, przemycone papierosy miętowe - cieńkie, oprawiony w skórę notes z metalowymi klamrami, kluczyk zawieszony na szyi, fantazyjny, przypominający lecącego motyla Broń: Składany nóż, dłonie, krótka włócznia z wiśni Stan zdrowia: Zdrowiutka SPECJALNE: Upiorna Księżniczka (Halloween 2011)
Dołączył: 08 Maj 2011 Posty: 265
Wysłany: 16 Czerwiec 2011, 11:16
Kobieta siedziała chwilę nieopodal zielonookiego, denerwującego, wręcz irytująco przypominającego o swej obecności, mężczyzny. Co prawda nie wadził jej swą obecnością, gdyż do tego specyficznego zapachu i poczucia humoru, o dziwo, zdążyła przywyknąć na tyle, by nie spróbować szczęścia i nie odgryźć mu tej ślicznej, schorowanej główki. Jednak nie, nie myślcie sobie, że się przyzwyczaiła, czy też polubiła owego jegomościa. Był to, powiedzmy, sposób musowej, tymczasowej tolerancji. Jak widać, humorek Panienki Ludożerki, jak zwykle, pozostawał nieco, lekko mówiąc, denerwującą niewiadomą, która w każdej chwili, niczym puszka Pandory, mogła ukazać w swym wnętrzu zupełnie coś... nowego, albo innego. Ale była nadzwyczaj grzeczna, najwyraźniej gdzieś na granicach swej jaźni rozpatrywała kilka ważnych, ważnych dla niej, kwestii. Mimo to pozostawała czujna i jak najbardziej uważna. Nie należała do typu kobiet, osób, które szybko poddają się zamyśleniu, czy też roztrzepaniu. Musiała być w każdym momencie i w każdej sytuacji gotowa na wszystko, chociaż planu konkretnego nigdy nie posiadała. Jak kiedyś wspominałam, Modliszka nienawidziła planów, które jej z daniem, na wstępie były skreślone na niepowodzenie, gdyż nigdy nie mogliśmy być pewni, co w danej chwili nas zaskoczy, a co w między czasie wyeliminuje konkretne punkty w naszym, wszakże, 'doskonałym uporządkowanym dzienniczku'.
Gdy wstał ze swego miejsca, obchodząc budowlę dookoła, po chwili złudniejszego przeczekania, uczyniła podobnie.
To co widziała, nie napawało jej serca zadowoleniem, jednak nie było też czymś najgorszym, gdyż w gorszych miejscach zdarzało się jej bywać. Pęknięte ściany, zabite deskami okna, w miarę solidne drzwi wejściowe. Gdy przeszła dookoła budynku, zauważyła, schowane w chaszczach, zdezelowane schody prowadzące w dół. Marszcząc równe łuki brwi, przekrzywiając nieznacznie kształtną główkę zwieńczoną zawijającymi się rogami, postąpiła krok w ich stronę, wytężając czujne spojrzenie błękitnych ślepi. W mroku, który zdawał się opiekuńczo chronić to miejsca, zauważyła zarys drzwi. "Ach, więc było i tylne wyjście" - zauważyła, ze starannością odnotowując swe znaleziszcze w pamięci.
Wróciła na główną ścieżkę, a zaraz potem zauważyła zbliżającą się, drobną postać, która nawet w mroku niemal lśniła chorobliwą bladością. Zmrużyła powieki, a rozszerzone źrenice zwęziły się w szparki. No, no, czyżby los aż tak się o coś upominał? Blado różowe wargi wykrzywiły się w sardonicznym uśmieszku. Zwróciła się twarzą w stronę Lokiego, który postanowił przemówić. Uniosła nieznacznie, jakby bezwiednie, lewą brew ku górze.
-Nie wątpię - odparła spokojnym, niskim głosem, błyskając oczyma. Wyglądało na to, iż mówiła prawdę. Zdawała sobie sprawę, że osoba tego mężczyzny jeszcze wiele razy zmąci wody jej życia, tamując prostą drogę rzeki niespodziewanymi przeszkodami. I tylko na to czekała, gdyż miała przeczucie, a to niemal nigdy jej nie zawiodło, iż będzie to bardzo ciekawa 'współpraca'.
Gdy Shi dołączyła do nich cichutko, wibrując figlarną aurą psotliwej satysfakcji, posłała jej jeden z zagadkowych, porozumiewawczych uśmieszków.
-Witaj... - wymruczała, jakby nigdy nic.
Zaraz potem wzrok kobiety skierowała się na coś, co w o wiele większej mierze zaintrygowało jej osóbkę. Ach! A cóż ona tutaj robiła, do jasnej cholery?! Przecież to bało się pająków, a co dopiero ciemności i zjaw? Westchnęła ciężko, gdy zaraz potem posłyszała kolejne słowa Pana Marionetkarza.
-Owszem, nie mylisz się, mój drogi - odrzekła spokojnie, unosząc kąciki ust. - Dziękuję.
Dodała po prostu. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, iż słowa jego przesiąknięte są jadem drwiny i ironii. Nie mógł jej zwieść aktorskimi gestami i gładkimi słowami. Nawet uśmiechy, które posyłał, były aż nazbyt sztuczne, pozbawione... finezji. Również się jednak uśmiechnęła, bardziej żywo, chociaż czar ów nie sięgał jej oczu, wiecznie zimnych, wiecznie niedostępnych dla świata i istot w nim zamieszkujących.
Gdy jej Laleczka stanęła na przeciw domostwa, ignorując swą panią w dostatecznym stopniu, Jaskółka zerknęła na jej plecy, a dokładniej w ów charakterystyczny punkt między łopatkami. Jakby nigdy nic, podeszła do niej. Stała tylko kilka kroków dalej. Nachyliła się nad szczupłym ramionkiem, i szepnęła do uszka:
-Mam wielką nadzieję, że moja Laleczka, nadal pozostaje ze mną - głos miała cichy, głęboki, a jednak brzmiały w nim jakieś ostrzegawcze nutki. Wydawać się mogło, iż nikt, kto raz poddaje się jej jarzmu, nie może, wręcz nie ma prawa, by nawet myśleć o zostawieniu jej osoby. Modliszka była dość terytorialną kobietą i wszystko, co należało do niej, takim pozostawało. Egoistka? Być może, jednak któż w dzisiejszych i zamierzchłych czasach takim nie był i nie jest?
Nagle zmysły Verny wręcz zakuły swą wrażliwością, a drobne włoski na karku uniosły się nieznacznie. Wyprostowała się powoli, śledząc niewidzialny tor podróży jakiegoś osobnika. Nozdrza kobiety drgnęły, torebki jadowe zapulsowały gwałtownie, a dziąsła zapiekły. Uniosła lewy kącik ust, unosząc powieki, niczym nadobna dama. A w tęczówkach zaigrał krótki ogień. Nie znała tego osobnika, a jednak, nie wiedzieć skąd i dlaczego, coś mówiło jej, iż wie, kim jest. Jednak na razie nie mogła zrozumieć, kim dokładniej. Cyrkowiec, to nie pozostawało kwestią sporną, a mimo to, było coś takiego...
Ech.
Gdy Loki otworzył odrzwia, ruszyła w ich stronę. Zaczynała ogarniać ją irytacja. "I co, będą tak stać przed tymi cholernymi drzwiami i modlić się, które wejdzie pierwsze? A pieprzyć taką robotę. W takim tempie to za rok nie skończymy" - myślała zdrowo rozdrażniona. Stuknęła metalicznym szponem we wnętrze swej dłoni, co rozbrzmiało nieprzyjemnym dźwiękiem w uszach zebranych.
-Wchodzimy - warknęła, posyłając dwójce nieco chmurne, kpiące spojrzenie. Prześliznęła się obok nich i przestąpiła próg willi. W nozdrza kobiety uderzył aromat stęchlizny i zbutwiałego drewna. Kurz wirował dookoła, co objawiało się nieznacznym kręceniem w nosie. Potarła czubek nosa, tym samym zapobiegając kichnięciu. Dookoła panowały niemal egipskie ciemności, jak mawiają ludzie. Postała chwilę, pragnąc by wzrok znacznie się wyostrzył. I nic to, że w mroku widziała niczym kot, a jednak wolała chwilkę poczekać.
jak słońce złotem w ciszę lasu pryska, kiedy płaszczyzna obłąkana biegiem ucieka pędem szalona i śliska. Już nie pamiętam gór ogromnych wiecznią i nocy gęstej, gwiazdami nabitej, i pól płaszczyzny bezmiernej konaniem, śniegiem zmierzchnącej i puchem skro-litej. Już nie pamiętam, jak słońce w śnieg prószy i w biele sypie ciszę pyłem złota. Dzwonki polami biegną i szeleszczą, cisza osiada śniegu mgłą na płotach. Już nie pamiętam ! miasto zaczajone zza murów mgłą mi dusi jaźń zamarłą i krwią już niebo mdłych, przegniłym dymów nocą wyszło w ulice i dławi mi gardło...
Shi [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 16 Czerwiec 2011, 19:29
Skinęła lekko głową, szczerząc się delikatnie na to jedno, głupie dosyć słówko, wypowiedziane przez Vernę w jej stronę. A no, w końcu piękne panie były jej słabością, to co się dziwić, że biała ciut świruje? Swoją drogą, nie często jej się to zdarzało, a przynajmniej nie tak mocno...
Na widok Wiktorii aż się jej dzisiejszy obiadek obrócił w żołądku. Co ona tu robi, do jasnej ciasnej klątwy? Z zewnątrz milusia istotka o pięknych i niewinnych oczkach, a w środku diablę jakie nosi. A przynajmniej Shi tak uważa. Dziwne to to stworzonko było, i niebezpieczne. Białowłosa nawet nie śmiała myśleć o zbliżaniu się do tego szatańskiego dziewczęcia. Zadrżała lekko, robiąc dziwną minkę złapanej w potrzask muchy. Zaczęła się martwić, czy aby powróci z tej wycieczki żywa...
Pozostawiła te czarne myśli w tyle i spojrzała na nowo przybyłego. Istne wejście ducha zaprezentował, nie ma co. Już go lubi. A może i nie. Jej uczucia są czasami nieodgadnione nawet dla niej samej. Przerażające, ale prawdziwe. Nie dociekając w ogóle, czymże ten mężczyzna jest przeniosła swoje spojrzenie na Vernę, która zdążyła już wejść do domu strachu. Zauważywszy, że humorek jej się ciut pogorszył, tako więc postanowiła też ruszyć swoje cztery szlachetne litery i wparować do środka. W milczeniu stanęła obok dziewczyna i poczęła się rozglądać. Ba, nic nie widziała. Może posłużyć się swoją mocą, jak latarką? Ale jej światło nie było tak intensywne, by rozświetlić całe pomieszczenie... O, powoli zaczynała coś widzieć. Ściana. No, ściana jak ściana, nic dziwnego na razie nie było. Żadnej unoszącej się poświaty, ani żadnego kucyka pierdzącego tęczą. Też dobrze, a nie takie dziwy widziała... Lekko łebek przekrzywiła i spojrzała na towarzyszkę swoimi rubinowymi ślepiami.
- Rozdzielamy się i przeszukujemy każde pomieszczenie po kolei? - zapytała z błyszczącymi oczkami. Zależało jej jedynie na tym, by nie wchodzić w drogę laleczce Chucky i nie "sczeznąć", cokolwiek to znaczy. Jeszcze jej życie miłe i nie chce rozstawać się z tym ciekawym światkiem, właśnie dzisiaj. A coś czuła, że jak tylko zostanie sam na sam z anielską istotką spotka nie tylko Śmierć, ale także jej miłych przyjaciół.
//Praszam, że tak krótko D:
(między wami czuję się taka... maluczka)
Wiktorka
Gość
Wzrost / waga: /
Wysłany: 16 Czerwiec 2011, 20:02
Jako, że przecie przyszła ostatnia nie siliła się na „witam” czy inne powitanie czy miłe słówko. Uznała, iż grupka sama między sobą pomruczała, a ona nie miała większej ochoty odzywać się dopóty nikt do niej się nie odezwał. Z uporczywego milczenia na swój sposób wyciągnął ją Loki. Pochwyciła kąciki spódniczki i ukłoniła się typowo dla kobiet cofając jedną nogę i obie nieco uginając, a jednocześnie opuszczając głowę. Ale nie odezwała się, choć nabrała odrobinę lepszego humoru. Tylko ten nieznaczny uśmiech nieco ją spłoszył, nie przepadała za osobami, które tak sztucznie traktowały innych. Bywało, że sama tak robiła, jednakże ona nie mamiła, a w okolicy czuło się jej negatywne zamiary, albowiem przecie tylko darząc kogoś niechęcią gardziła nim sztucznymi gestami. Na twarz wstąpił u niej uśmiech osoby, która uznaje, że zajęcie będzie dobre. Osoby, która szła na plaże. Wiktoria miała dziwne upodobania, dla niej i to domostwo będzie swoistą plażą. A humor był jeszcze lepszy, bo Właścicielka się do niej pofatygowała. Ignorując pewne nieprzyjemne zabarwienie nadymając policzki przybrała postawę niezadowolonej dziewuszki z bogatej rodziny.
-Laleczka chętnie z Panią pozostanie, ale tylko z Panią.
Powiedziała ostrzegawczo spoglądając na albinoskę. Pomiot jeden, Panią de Clare jej skraść chciał. Łeb urwie, na flakach rączki powiesi, oczy pokoloruje, a włosy spali – słowem, dopilnuje, że ona sczeźnie. Powiodła wzrokiem za odchodzącą Właścicielką, choć o dziwo krok krok za nią nie szła. Czemuż to? Wolała poczekać, aż białowłosa ją wyprzedzi, miała sztylet, a więc przysłowiowy nóż w plecy zostanie wbity bardziej dosłownie. Jeszcze raz zerknęła na tego plugawego złodzieja niezadowolenie kręcąc głową, była brzydsza, niż myślała. Zero, ale to zero urody. Oczy przy włosach paskudne, same włosy zbyt jasne i nie podkreślają cery, a wtedy cera jest paskudna. Na dodatek niska i z biustem, który wyglądał przeokropnie sztucznie. Aż się bebechy przewracają z niesmaku. Powędrowała nieco dalej za maszkaronem, acz przy najbliższej okazji odseparuje siebie [i Właścicielkę] od niej. Jak? Najpewniej trupa wyrzuci gdzieś daleko. Nie czuła się przy niej bezpieczna, nie chodziło tu o fizyczność czy psychiczność. Takie pospólstwo krzywdy jej nie zrobi. Bała się, że odbierze jej Panią de Clare. Niby osóbce takiej jak ona łatwo przychodziło odnalezienie Właściciela, ale jednak broniła swojego. Nie przewidywała swojej porażki, tak nie może być. Udobrucha kogoś i zmanipuluje, woli mieć pewność, że Verna będzie jej i tylko jej. Niby to ona była Właścicielką, ale na dobrą sprawę własność tutaj była równie lub bardziej zaborcza. Nie, bardziej. Nie zauważyła, aby kobieta o nią tak fanatycznie zabiegała.
Dom od środka był przesadnie ciemny, sama powoli przyzwyczajała się do widoku, a raczej starała się coś dojrzeć. Trudno jej to przychodziło, a zważywszy na fakt, że ułatwiały otwarte drzwi obawiała się co będzie później. Należy pozbyć się desek inaczej będzie chodzić przyczepiona do cudzej nogi. Ale woli, aby ta noga była na swoim miejscu, jeśli już. Inaczej poczuje się zniesmaczona i zniknie, ot co. Pani? Jeśli nie pogoni albinoski zostanie. Wiktoria wolała inną Właścicielkę, jeśli jakaś nadużywała jej cierpliwości i wyniszczała psychikę. Loki? A, może. Jak nie zapomni. Mayfed? Go nie znała, niech sobie radzi. No chyba, że to jego nogę będzie trzymać, wtedy będzie bronić swojej nowej nogi. A teraz, gdy już coś widziała podreptała do swojej Pani wtulając się w jej plecy. „Nie oddam” - tyle mówiło jej spojrzenie, które skierowała na albinoskę, znów. Co jeszcze? Wywracało bebechy, tak jak Wiktorii jej uroda.
Ingravo
Gość
Wzrost / waga: /
Wysłany: 16 Czerwiec 2011, 20:43
Noc, która powoli nadchodziła zapowiadała się obiecująco. Albowiem, proszę państwa, w domu duchów zagościły trzy naburmuszone damy i dwóch równie nadętych kawalerów. Brak współpracy w tym jednym, aż pięcioosobowym zespole skutkować może tragicznie. No, może nie od razu jak przekroczycie próg, toteż uspokójcie puls i czytajcie dalej drogie dziatki!
Gdy źrenice gości w starym dworku przyzwyczaiły się już do mroku oczom im jak błyskotliwie zauważył to ktoś ukazała się ściana. Ba, nawet niejedna! No ale po kolei. Na wprost głównego, spróchniałego wejścia znajdują się równie spróchniałe schody, które napotykając na podeście pomnik wielkiego niedźwiedzia rozwidlają się: jedna część idzie na prawo, druga zaś jak nietrudno zgadnąć na lewo. Wypchany miś dziwnie się na Was patrzy, lecz to raczej nie on jest powodem wycieczki do Domu Duchów.
Hol również rozchodzi się na dwie strony. Po prawo znajdują się dwa wejścia, jedno przysłonięte zasłoną w bliżej nieokreślonym kolorze pochlapaną czymś od spodu, drugie zaś ma drzwi, wielkie, metalowe i solidnie trzymające się framugi.
Lewa strona nie wygląda tak optymistycznie. Jedyne drzwi, wieńczące korytarz są wyłamane jakby próbował się przez nie przepchnąć niedźwiadek ze schodów. Widać tam stół, to zapewne jadalnia bądź salon.
Dla dociekliwych, którzy poruszą się kilka kroków w bok. Po lewej stronie schodów znajdują się małe drzwiczki.
Bawcie się dobrze~
Godność: Amadeusz Odinson Wiek: 27 lat Rasa: Marionetkarz Wzrost / waga: 190 cm / Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami. Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach. Pan / Sługa: - / Adrien Pod ręką: butelka wody mineralnej SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
Dołączył: 03 Maj 2011 Posty: 617
Wysłany: 18 Czerwiec 2011, 21:21
(pozwólcie, że odpiszę na wasze wywody wybiórczo...)
No tak, Mayfed pojawił się w końcu, modnie spóźniony. Loki zmarszczył nieznacznie brwi. Nie takiego zachowania wymagał od swoich pracowników, niemniej nie było to dobre miejsce do prowadzenia jakichkolwiek dyskusji. Gdy Verna zachowała się jak klasyczna i przykładna kobieta uśmiechnął się pod nosem i puścił oko w stronę swojego towarzysza. Wybuchowe charaktery większości niewiast potrafiły być przydatne. Otóż, z oczywistych względów, Loki nie chciał wchodzić do domu pierwszy, z drugiej strony, szkoda byłoby tracić Mayfeda skoro zatrudnił go zaledwie parę chwil temu? No i tu Verna wkracza do akcji, puszczają jej nerwy i wchodzi, padając ofiarą ewentualnych stworków. Byłaby to również wielka strata, ale z dwojga złego... No, ale na szczęście okazało się, że domek nie był aż tak krwiożerczy jak go malowali, przynajmniej nie przy samym wejściu. Gdy więc upewnił się, że do jego uszu nie dochodzą żadne paniczne wrzaski piski i błagania, sam przekroczył próg starej willi, by rozejrzeć się powoli po pomieszczeniu. Rozglądał się z resztą za tym, czego sam szukał, bo w przeciwieństwie do większości uczestników tej uroczej wyprawy, nie był niczyim pracownikiem, był tu, bo sam czegoś stąd potrzebował, a wszystkie wskazówki prowadziły go właśnie do tego domu. Dodatkowo, dzięki temu żałosnemu baronowi, czy jak mu tam było, miał całą trójkę armatniego mięsa, za które nie musiał dodatkowo płacić. Same korzyści!
Niechętnym wzrokiem zmierzył sylwetkę Shi.
-Oglądasz za mało, albo za dużo amerykańskich horrorów. Rozdzielanie się to najgorszy z pomysłów, lepiej trzymać się razem i współpracować, tak naprawdę nie wiemy co może nas tutaj czekać, a że każde z nas niewątpliwie posiada okazały arsenał środków samoobrony, warto pilnować nie tylko siebie, ale także innych... Dla własnego dobra-uśmiechnął się pod nosem. To dość ironiczne, ale taka była prawda. W pojedynkę mieli marne szanse, razem? Nieco większe.
-Osobiście proponowałbym sprawdzić co jest za tamtymi drzwiami, schody nie wyglądają na zbyt wytrzymałe, chyba, że... Shi, przypuszczam, że jesteś z nas wszystkich najlżejsza, może spróbujesz?-najwyraźniej, Loki dobrze poczuł się w skórze tego, kto wszystkim mówi co mają robić. To zdaje się z resztą kwestia przyzwyczajenia, choć może pojawić się problem, jeśli Verna, czy ktokolwiek inny w grupie nie uzna jego 'przywództwa'. Choć na posłuszeństwo Mayfeda i Wiktorii, raczej mógł liczyć, a Shi? Też raczej nie wyglądała na osobę specjalnie kłótliwą... Tak więc? Verna kontra Loki, runda pierwsza! Choć to prawdopodobnie debilizm, tracić czas i energię na walczenie pomiędzy sobą, zamiast ewentualnego wroga...
Wzruszył tylko ramionami, czując się cokolwiek nieswojo już to z powodu mruknięcia Lokiego (koleś miał doprawdy teatralne gesty czasami) już to dlatego, że praktycznie wszyscy zdawali się tu znać. A nawet mieć jakieś waśnie, bo napięcie wyczuwał przez skórę. I tylko on jeden zdawał się być tu całkowicie przypadkowym uczestnikiem, którego do dworku nie zwabiła rządzą przygód czy jakieś szemrane interesy, a prozaicznie - wola przełożonego. Cóż, pan każe, sługa musi, jak to się kolokwialnie mawia i jakkolwiek mogłoby się tak wydawać, nie narzekał. W końcu mężczyzna płacił mu dużo właśnie po to, by uciszyć sumienie i instynkty samozachowawcze. Nie, nie bał się jeśli o to chodzi. Tak przywykł do ciągłego poczucia zagrożenia, że gdy miało ono w końcu jakieś realne przesłanki, czuł się nawet lepiej. Tak więc, nie zwlekając, przestąpił próg zaraz po Vernie i gdy tylko wzrok przyzwyczaił mu się do półmroku panującego w pomieszczeniu, rozejrzał się. Naturalnie jego uwagę w pierwszej kolejności przykuły masywne metalowe drzwi po lewej, głównie z uwagi na fakt że jako jedyne nie pasowały do (zdezelowanego nieco) wystroju całości. Nie mniej możliwych kierunków eksploracji było dużo, nic dziwnego że nie tylko jemu myśl o rozdzieleniu się pierwsza przyszła do głowy. Słysząc jednak przemowę Lokiemu w duchu przyznał mu racje. Co by nie mówić o tym mężczyźnie był sprytny i nawykły do kierowania grupą, pozostawienie szefowania w jego rękach było więc dobrym pomysłem. A reszta? Cóż, nie rozmyślał o tym, skupiony na własnej roli w całym przedsięwzięciu. Oczywistym było że jakoś się muszą dzielić zadaniami, inaczej więcej czasu spędzą na jałowych dysputach niż przeszukiwaniu dworu. Prócz Lokiego cześć swojej uwagi zwracał także na Shi. Sam nie wiedział czemu. Może dlatego że w porównaniu do całej reszty wyglądała na bezbronną? Chociaż nie, Wiktoria również nie wydawała się istota stworzona do wojaczki a nie wzbudzała w nim mimowolnej sympatii. Słysząc słowa Lokiego, obrócił się w jego stronę.
- Mogę to zrobić - oświadczył zdając sobie sprawę z faktu, że właśnie zakwestionował jego pomysł, choć może w ogóle nie powinien się odzywać. Z drugiej strony po co by mu robił te testy gdy7by oczekiwał, że nie będzie myśleć? A słanie dziewczyny samej w górę schodów, które groziły zawaleniem nie było szczególnie mądre. Gdyby faktycznie nie dało się nimi potem przejść, Shi zostałaby odcięta od reszty. A on sam był ostatecznie akrobatą. Nie było to zatem coś, co przysporzyłoby mu trudności, zwłaszcza że w swojej niematerialnej formie musiał ważyć jeszcze mniej niż ona. Z drugiej strony doskonale wiedział, dlaczego Loki wolałby sie z nim nie rozstawać. Westchnął w duchu i ostateczna inicjatywę zostawił komuś innemu. Przecież i tak nie miał zamiaru forsować swoich pomysłów.
Godność: Verna Sari de Clare Wiek: 24 lata, rzekomo Rasa: Cyrkowiec Lubi: Siebie Nie lubi: Ciebie Wzrost / waga: 174 cm / 64 kg Aktualny ubiór: Sukienka w soczystym kolorze czerwieni, zwiewna, na ramiączkach, odsłaniające pokryte bliznami ciało. Czarny, koronkowy pasek, wojskowe, wysokie buty. Znak Trefl wyszyty na lewej piersi. Znaki szczególne: Ona cała jest szczególna! Karminowy tatuważ koło prawego oka, kolczyk w dolnej wardze Pan / Sługa: Od dzi? sama sobie Pani?|| Laleczka w ludzkim ciele - Wiku? *_* Pod ręką: Kolorowe, owocowe sukiereczki, przemycone papierosy miętowe - cieńkie, oprawiony w skórę notes z metalowymi klamrami, kluczyk zawieszony na szyi, fantazyjny, przypominający lecącego motyla Broń: Składany nóż, dłonie, krótka włócznia z wiśni Stan zdrowia: Zdrowiutka SPECJALNE: Upiorna Księżniczka (Halloween 2011)
Dołączył: 08 Maj 2011 Posty: 265
Wysłany: 19 Czerwiec 2011, 18:20
Verna stała chwilkę nieruchomo, bacznie lustrując otocznie bystrymi ślepiami. Z ciemności wyłaniały się coraz to nowe szczegóły, które dawały wstępny obraz częściowej całości. Pierwszym, co rzuciło się w oczy kobiety była... ściana. Jakże ciekawa, stara ściana. Zaraz potem, przymrużając powieki, ujrzała zarys schodów, które z każdą mijającą sekundą jawiły się w okazalszej postaci. Schody były zrobione z drewna, które poddało się niszczycielskiemu wpływowi czasu, który z zachłanną wręcz starannością odbierał pierwotne piękno temu miejscu, nadając mu zupełnie nowy, oryginalny kształt. Gdyby miała nazwać jakoś ten dom, nie wątpliwie wybrałaby określenie - groteska. Szkaradne, o wypaczonych kształtach, mroczne i nieprzewidywalne. Konstrukcja rozwidlała się na dwie części, prowadziły w lewy oraz prawy korytarz. Dopiero po chwili ujrzała kanciasty kształt jakiegoś stworzenie, zasiadającego tuż przy schodach. Gdy postąpiła jeden krok do przodu, wiedziała już, iż jest to pomnik przedstawiający niedźwiedzia. Wargi jej uniosły się w leciutkim uśmiechu. Wracając do rozwidlenia, podobne można był natknąć w holu. Jedno przesłonięte bliżej nieokreśloną szmatą, ciemniejszą tuż przy dolnej krawędzi, drugie zaś były szczelnie zamknięte przez solidnie wyglądające drzwi. Z lewej strony rzucił się w jej oczy obrazek, jakże przeuroczy: wyłamane drzwi, czymś powalone, gdyż raczej wątpliwe, by same runęły w podobny sposób.
Zaraz poczuła, że ktoś staje po jej prawej stronie. Przechylając nieznacznie głowę w tę stronę, ujrzała bladą postać Shi. Mrugnęła do niej.
-Nie ma co, ciekawy obrazek - ozwała się cichym, acz wyraźnym głosem. Widać było, iż irytacja dość szybko opuściła jej ciało, przez co wydawała się spokojna i nieco łagodniejsza. Wtem ktoś schwycił ją d tyłu, obejmując w pasie. Tylko wiedza, która mówiła jej, kto odważył się na podobne spoufalenie, powstrzymała wyuczony odruch wbicia wygiętego ostrza w boku delikwenta.
Poklepała delikatnie rączkę Wikotorii, niemal w matczynym geście.
Zaraz potem do środka weszła dwójka ociągających się panów. Coś jej mówiło, że dobrze wiedziała, dlaczego obaj zwlekali. Loki raczej nie byłby zachwycony, gdyby od wejścia coś go zaatakowało, zaś, gdyby coś ruszyło, prawdopodobnie jego sługę, tym samym umniejszając jego wartość, skutek byłby podobny. Pokręciła lekko głową. Nie, nie była zła na żadną z zebranych tutaj osób, jedynie lekkie zniecierpliwienie dało o sobie znać. W obecnej sytuacji jednak postanowiła wyłączyć wszelkie negatywne reakcje dotyczące swych 'druhów' i skupić się na bieżącej misji. Mimo to, nie mogła wyzbyć się wrażenia, iż pan Marionetkarz traktuje ich jako darmową siłę roboczą. W sumie ciekawym był fakt, po cóż on tutaj zawitał? No właśnie, a po co ona sama zawitała? Ech. Mniejsza.
Na dodatek dało znać o sobie jedno z wielu przeświadczeń, a mianowicie świerzbiła ją myśl, że wyżej wymieniony panicz zechce stoczyć z nią dość ekscytującą walkę, mającą na celu rekonesans jej cierpliwości, a także despotyczności. I, o dziwo, Matko głupich, chyba dostała tego dowód.
Wzniosła oczy ku niebu, w tym wypadku do sufitu, z politowaniem. Jeżeli miał taką chęć, mógł sobie dowodzić, nie potrzebowała mieć na sumieniu tych wszystkich duszy. Wystarczającym było to, iż pod swą pieczą miała gromadę świrów, o których też musiała zadbać. Jednak, niestety, musiała wtrącić swe trzy grosze.
-Loki ma rację, nie ma sensu się rozdzielać, jest nas piątka. Potrzebujemy swych umiejętności - spojrzała krótko po zebranych, zatrzymując wyraziste spojrzenie na twarzy Marionetkarza. -Zgadzam się, te drzwi wyglądają obiecująco, jednak co do rekonesansu przez schody, proponowałabym Wiktorię - to mówiąc położyła dłoń na ramieniu Lalki. - Potrafi się teleportować, przez co nie ma sensu narażać kogoś na wspinaczkę - dodała.
Rozejrzała się dookoła, dotykając szponem grzbietu nosa, którego nasada zmarszczyła się lekko.
Zerknęła na Cyrkowca, który się odezwał.
-Z drugiej strony on byłby nieco lepszym kandydatem. Jak sądzę jesteś Tancerzem Ostrzy? - uniosła nieznacznie lewą brew.
Ponownie skupiła wzrok na Lokim.
-Potrafiłby w razie czego odeprzeć atak fizyczny. - Wzruszyła wolno ramionami. -Tak więc, albo Shi ze względu na umiejętności, albo twój podwładny.
Zakończyła, dając mu tym samym możliwość wyboru. Skoro chce kierować misją, proszę bardzo. Ona może być od poprawek. I walki. Albo pertraktacji, jeżeli przyjdzie i taka potrzeba.
jak słońce złotem w ciszę lasu pryska, kiedy płaszczyzna obłąkana biegiem ucieka pędem szalona i śliska. Już nie pamiętam gór ogromnych wiecznią i nocy gęstej, gwiazdami nabitej, i pól płaszczyzny bezmiernej konaniem, śniegiem zmierzchnącej i puchem skro-litej. Już nie pamiętam, jak słońce w śnieg prószy i w biele sypie ciszę pyłem złota. Dzwonki polami biegną i szeleszczą, cisza osiada śniegu mgłą na płotach. Już nie pamiętam ! miasto zaczajone zza murów mgłą mi dusi jaźń zamarłą i krwią już niebo mdłych, przegniłym dymów nocą wyszło w ulice i dławi mi gardło...
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!