Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Organizacja MORIA: Główny Zarządca Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer. Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce. Rasa: Uchodzi za człowieka. Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji. Nie lubi: Prawdy. Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg. Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek. Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt. Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health. Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft. Broń: Umysł. Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
Dołączyła: 07 Lip 2011 Posty: 300
Wysłany: 8 Lipiec 2011, 09:55 Kipiąca Chatka
Niewielkich rozmiarów chatka, osadzona niejako z "brzegu" na jednym z górnych pięter kolosalnego sopla. Jej rozmiary nie wprawiają w zakłopotanie, ba! Gdyby nie drugie piętro można by było ją posądzić, iż jest zaledwie wolnostojącą kuchnią lub salonem, zabudowaną, żeby utrzymać choć resztki pozorów. Wierzchnią warstwę budowli tworzy zlep to brunatnych, to rdzawych kamieni, zaś dach usypany jest jasnobłękitną dachówką, nieco już podniszczoną przez czas. Cała chatka otoczona jest niczym zamek, gęstą fosą kwiatów, krzewia, a nawet chwastów. Bujna roślinność tworzy samodzielny organizm, rozrastając się coraz śmielej. Wnętrze domostwa zalewa gama barw i tkanin, których nie sposób ni policzyć, ni ująć słowami. Nad delikatnymi framugami wtopionych w fasadę okien zawisły adamaszkowe kurtyny w liliowo-złotym odcieniu, a pokaźne fotele kroczące na czterech, drewnianych łapach otoczył mieniący się, bladoniebieski brokat. Sypialnia udekorowana została limonkową organzą spadającą kaskadami na spore łóżko, opatrzone licznymi połaciami amarantowego kaszmiru, na którym to zalęgło się stado karminowych poduszek wykonanych z opiętej na ich grzbietach tafty. Orientalne tkactwo i tęcza barw, samym wyglądem przywodząca na myśl dalekie kraje Wschodu, kłęby pary ulatujące z fajek wodnych, czy rozpustnych sułtanów pożerających skąpane w cukrze daktyle.
Hänsel und Gretel verliefen sich im Wald.
Es war so finster und auch so bitter kalt.
Sie kamen an ein Häuschen von Pfefferkuchen fein.
Wer mag der Herr wohl von diesem Häuschen sein??
Organizacja MORIA: Główny Zarządca Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer. Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce. Rasa: Uchodzi za człowieka. Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji. Nie lubi: Prawdy. Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg. Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek. Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt. Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health. Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft. Broń: Umysł. Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
Dołączyła: 07 Lip 2011 Posty: 300
Wysłany: 13 Lipiec 2011, 22:46
Lekki wicherek wpadł do niewielkiego, acz wypchanego różnorodnością barw i faktur pomieszczenia, towarzysząc nagłemu i nieco niegrzecznemu rozwarciu drzwi domostwa, a także zwieńczającemu go hukowi trzaskającego drewna. Dłonie zwieńczone różową poświatą na knykciach rozpoczęły nader szybki taniec, rozplątując skrupulatnie zaciśniętą na szyi kokardę i uwalniając tym samym krtań z atłasowego uścisku. Panienka była wzburzona, a ów kpiący popis jej aktualnego humorku boleśnie odbił się na Boga duchu winnej chatce, dotkliwie odczuwającej walory posiadania takowego bywalca. Prychnęła, syknęła i opadła na fotel, narzucając zwieńczone połyskującym blaskiem pantofelki na okrągły, ażurkowy blat, goszczącego tu stolika.
- Cóż za brak wychowania!
Pisnęła i zmarszczyła brwi, przerzucając jedną z chudziutkich kostek na drugą, splatając je w nieustannym, nóżkowym oberku. Poddenerwowanie i prychające odgłosy wprawiły domek w naturalną arię serii łomotów, trzasków i rzężenia, która zresztą idealnie przystawała nie szczycącym się wiekiem młodzieńczym budowlom. Pomarudziła jeszcze chwilkę pod nosem, uskarżając się samej sobie na hańbiący nietakt, jakim ją uraczono i porozmyślała nad czynami, które mogły doprowadzić do pokarania ją w taki, a nie inny sposób. Moment, może dwa, a może i nawet trzy trwały, nim dziewczę zerwało się z napuszonego mebla i skierowało ku drzwiom, opuszczając w oka mgnieniu całe domostwo.
Organizacja MORIA: Główny Zarządca Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer. Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce. Rasa: Uchodzi za człowieka. Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji. Nie lubi: Prawdy. Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg. Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek. Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt. Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health. Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft. Broń: Umysł. Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
Dołączyła: 07 Lip 2011 Posty: 300
Wysłany: 10 Sierpień 2011, 14:23
Nie minęła chwila, gdy znaleźli się przed radośnie migoczącą w księżycowej łunie, chatką. Blaise okazał się nie być nader upierdliwym bagażem, toteż przeniesienie go tutaj nie było wybitnie awykonalnym zadaniem. Takową czynnością okazało się jednak trywialne sięgnięcie do połyskującej gałki drzwi, które stanowiły obecnie niezbyt komfortową przeszkodę. Wszak jak miała je uchylić, nie uwalniając przy tym podtrzymującej męskie ciało dłoni i w rezultacie, nie spisując go na przykre spotkanie z wilgotną ziemią? Odpowiedzią okazać się miała jej... moc. Mógł być to także i swoisty trening, w obawie przed wyjściem z prawy rzecz jasna. Chwyciła jego dłoń, nadzwyczaj delikatnie. Une, deux, trois... ciche odliczanie, zupełnie jak przed skokiem w wodę i kaboom! Obie sylwetki mignęły, a towarzyszące im uczucie można było przyrównać do chwilowej zmiany w wodną parę i voila! Stali w niezmienionej pozie, jednak już wewnątrz maleńkiej chatki. Kroki Cecylki pośpiesznie skierowały się do salonu, wymijając nieco zabałaganioną kuchnię i będącą w nieładzie jadalnię, momentalnie lawirując pomiędzy meblami, znajdującymi się w salonie. Obeszła sporych gabarytów fotel i ruszyła ku puszystej sofie, przywdzianej w szkarłat i szmaragd brokatu, na którym już za moment, legło ciało jej towarzysza. W końcu był bezpieczny. Przynajmniej takowa myśl towarzyszyła panience, gdy umieściła obolałe ciało na pokaźnym fotelu, wtapiając się w niego w iście magiczny i niezrozumiały sposób. Już śniła i to o rzeczach wielce odległych, niepojętych niekiedy, nawet przez nią samą.
Obudziła się oblana potem, z trudem chwytając kolejne hausty oblepionego kurzem powietrza. Ile u diabła mogła spać!? Zapewne niedługo, na co wskazywał widok nadal leżącego na jej kanapie, nieprzytomnego ciała. Poderwała się prędko, wprawiając w kołysanie kaskadę płowych pukli nim dotarła do zmizerniałej sylwetki Gregorego. Dotąd pobladła cera nabrała nieco rumianego kolorytu, zaś wyraz twarzy blondyna miał już spokojniejszy wyraz. Odetchnęła z nie lichą ulgą, spoglądając z góry na śniące lico, odczuwając mimowolnie, jak na okropionej drobnymi kropelkami twarzy rozkwita błogi uśmiech. Wyglądało na to, że nie tak łatwo można było uśmiercić paniczyka, co wprawiło ją w całkiem frywolny humorek. Ruszyła rześkim krokiem ku kuchni, chwytając stojący na piedestale sagan i wprawiając ustawione w rzędzie słoje pełne bliżej niesprecyzowanych ziół, w istny miraż. Kardamon, nieco goździków, szczypta imbiru i indyjska masala czai, oto składniki pobudzającej mieszanki, jaką przyrządziła dla swego domowego pacjenta, układając parujący czajnik na stoliku tuż przy zajmowanej sofie, wraz z prezentacyjną filiżanką, wykonaną z kruchej, chińskiej porcelany, dorzucając maleńki bonus w postaci wykaligrafowanej cieniutkim pismem karteczki brzmiącej: "Wypij mnie.". Po wykonaniu sprecyzowanej listy wszystkich niezbędnych czynności, kilkakrotnym upewnieniu się co do niezmiennego stanu zdrowia blondyna i napomnieniu o pewnych obowiązkach nie cierpiących zwłoki, opuściła chatkę, w nadziei na rychłe odzyskanie przytomności, goszczącego w jej wnętrzu jegomościa.
z/t
* * *
Dym buchający z komina już dawno zamarł, podobnie jak i strugi odbijającego się w oknach światła, niegdyś zapraszającego przechodniów do środka. Jakiekolwiek dowody bytującej tu niegdyś istoty uległy wygaśnięciu, a ongiś niemal pedantyczny dom, nie sprostał upływowi nieuchronnego czasu. Resztki wyłożonego na zdobnym półmisku ciasta pokrył zielonkawy kożuch, zaś ostała w popękanej porcelanie herbata wyparowała, nadając całej izbie duszącą, zatęchłą woń. Reszta umeblowania również została porzucona z dnia na dzień, zaś niemożliwa do sprecyzowania przez grubą warstwę kurzu, srebrna zastawa goszcząca na stole, może być tego niezaprzeczalnym dowodem.
Anarchs: Przywódczyni Rebelii Godność: Sophie "Opal" Bugs / Esmé de Chardonnay Wiek: gdy ukrywa arogancję, wygląda na nastolatkę. Lubi: suszone owoce i nowe moce Nie lubi: niekompetencji i braku kontroli | czekolady i deszczu Wzrost / waga: 1,80m bez obcasów / 65kg Aktualny ubiór: Dopasowana burgundowa suknia o długich rękawach - spódnica opadająca do kostek składa się z szerokich, niemal prześwitujących pasów koronek. Na ramionach etola z futra lodowego lisa, dodatkowo rękawiczki, a na nich pierścienie. Pantofle na wysokim, masywnym obcasie widoczne są spod spódnicy.
Kreska na oku, dopasowany do cery puder oraz koralowa szminka. Włosy splecione w koronę, nad karkiem szkarłatna brosza spinająca warkocze. Znaki szczególne: palce o czterech stawach; wytatuowane imię na miękkiej części prawego nadgarstka Zawód: oficjalnie sekretarz arcyksięcia Pod ręką: skórzana aktówka, parasolka oraz Artefakty Bestia: Likyus z rdzawą gwiazdą na pysku (Orem), jadowicie zielony Avi (Verde), Alam (Riehl) o grzbiecie pełnym czarnych magnolii Nagrody: Bolerko-niewidko, Krwawa Broszka, Cukrowe Berło, Maska Tysiąca Twarzy, Bursztynowy kompas Stan zdrowia: z tkliwą raną postrzałową w mięśniu dwugłowym lewego ramienia SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry | Odkrywca Drugiej Strony Lustra
Dołączyła: 28 Cze 2012 Posty: 558
Wysłany: 30 Listopad 2014, 13:38
Tak jak i ja teraz, tak Sophie nie miała pojęcia co im powiedzieć, gdy już się pojawią. Czekałyśmy na ten dzień długo, bardzo długo. Dzień, w którym Anarchs ponownie zacznie działać, gdy Członkowie zgromadzą się i zobaczą twarz nowego przywódcy; dzień gdy mity staną się prawdą, a legenda ożyje.
I nastał, a ona, porządkując wnętrze chatki, zastanawiała się co ma im do zaproponowania. Ot, ideały i obietnice mrzonek, bo tak rysowały się obecnie widoki Anarchs. Gdy rozesłała wici, gdy powiadomiła tych, których znała, nie pozostawało jej nic innego, jak najstaranniej zabezpieczyć domek. Prawdopodobnie, skoro nie określiła dokładnej godziny, powinna się spodziewać rebeliantów późnym rankiem, najdalej przedpołudniem. Nikt nie będzie chciał – jeśli już zdecydował się wyjść za granice Lustra, które dobrze znał – ryzykować, że wejdzie w połowie lub przy końcu spotkania. A nie wejdzie. Gdy zgromadzą się wszyscy, Sophie zamierzała rzucić iluzję na zewnątrz budynku, zaś przy bramie w ogrodzie, ukryty dobrze w zieleni, warował Peste, którego pożyczyła specjalnie na tę okazję od Sofii. Zresztą, Różowa miała się pojawić pewnie lada chwila.
Świtało. Znaczy, świtałoby, gdyby była w Lustrze lub Glassville. Tutaj jedyną oznaką nowego dnia było jaskrawoczerwone niebo, jak gdyby nie wytrzymała jakaś tętnica. Skrzywiła się nieznacznie. Widoku krwi miała dość od pamiętnej akcji ratunkowej na Jeanne, choć, co ciekawe, zasztyletowanie Rosarium wcale nie powodowało u niej wyrzutów sumienia. Zresztą, skończyło się dobrze. Wykrzywiła się bardziej.
Poprawiła narzuty na kanapach w salonie – tylko tyle mogła zrobić teraz z podniszczonymi meblami – i poprzesuwała pufy i stołki tak, by stały daleko od okien – tak, to drugie było wyrazem paranoi. No i spodziewała się większej ilości gości, patrząc na wolne miejsca, niż miała do tego prawo. Anarchs zostało przetrzebione i rozproszone, i według słów Vipera, zamarło na okres ponad dwóch lat. Miała niebotyczne szczęście, że spotkała wtedy Sofię. Że ktokolwiek się ostał. Szczególnie, że z Jou i Melanie kontakt miała jedynie listowny i aż dziw, że raporty przez nich przekazane dotarły całe.
Zmarszczyła brwi. Była amatorką i to aż raziło po oczach. Dotąd planowała tylko dla siebie, a pilnowanie własnego tyłka wymagało zupełnie innej logistyki niż panowanie i kierowanie grupką ludzi. Musiała zacząć się szkolić i to natychmiast. Na myśl przyszła jej jedna osoba, która potrafiłaby nauczyć ją zarządzania zasobami ludzkimi, jednak ich spotkanie było mniej niż prawdopodobne. Na pewno nie teraz.
Sprawdzając, czy z kuchni i salonu usunięte zostały wszelkie ślady bytności poprzedniego właściciela, zastanawiała się jak, na żywe skały, się w to wpakowała.
Co miała im powiedzieć? Że od teraz ona rządzi? Że jej rozkaz jest ich życzeniem? Nie była przywódcą. Nie miała planu, sprecyzowanych wskazówek, szerszego spojrzenia. Chciała tylko, by nikt inny nie cierpiał bólu, by nikt nie dygotał z zimna, nie bał się, że po niego przyjdą.
Marzenia kogoś, kto chadza w koronkowych sukniach, powiedział jej kiedyś ogrodnik domu la Corix, stary mężczyzna o poprzecinanej bliznami twarzy. Gdybyś do nich wyszła, zabiliby cię i zabrali pieniądze i biżuterię zanim zdążyłabyś powiedzieć, że przychodzisz pomóc. To oznacza walka o przerwanie, dziecko.
To wspomnienie kryło się w niej odkąd sięgała pamięcią - to jest akurat wyjątkowo śmieszny żart, słodka - i kiełkowało powolutku, zagłuszane przez walki, zamartwianie się o panienkę, ćwiczenia i szkolenia, spędzanie czasu z Irvette - codzienne życie. Rozrastało się, żywione prostym uczuciem: wdzięcznością za uratowanie, bo - jeśli by jakimś cudem przeżyła - mogłaby być jedną z tych, co kryją się w bramach i za straganami. Objawiało się równie prostymi rzeczami: nie straszeniem bosych sierot, darami z bochenków chleba, straszeniem sklepikarzy krzywo patrzących na Cyrkowców na ulicy. I to współczucie ją zgubiło. Skończyła tu: bez rodziny, bez wsparcia, bez planu, w sytuacji, w której nie powinna się znaleźć z własnej woli bez względu na dług wdzięczności, który czuła.
Sprawdziła, czy w imbrykowni pali się pod piecem - tu nie znano ciepłych dni, a gorąca herbata zdolna jest ukoić większość chłodów.
Nie była przywódczynią. Jej charyzma pochodziła z doświadczenia, z dziesiątków akcji ratunkowych, setek pościgów za samą Irvette. Nie była też liderem - nie chciała mówić ludziom co mają robić, nie zamierzała stać na czele czegoś, co miałaby sama zapoczątkować. Najbliżej jej do opiekuna, który wskaże cel, ale wykonanie pozostawi samej jednostce; nauczy jak wykorzystywać atuty, ale to podopieczny będzie musiał wymyślić na to swój własny sposób. Czy mogła działać w ten sposób?
Znów się skrzywiła. Już nawet zaczynała rozumować jak altruistyczna idiotka, którą była.
Siła Anarchistów płynęła z faktu, że nie uświadczysz tu dwóch podobnych osób. To będzie paskudna mieszanina różnych charakterów, sposobów myślenia i bycia, a prawdopodobnie także morali, którzy przybędą tu wiedzeni chęcią odpłacenia się za uczynione krzywdy im lub komuś kogo znali. Akrobatka będzie musiała tylko im uświadomić, że plan działania się zmienił, bezładnego zabijania już nie będzie, a komu nie pasuje to wypad.
Postawiła na stoliku w salonie legion filiżanek (musiała kupić w najbliższym czasie kubki - przecież takie maleństwo rozsypie się od samego wzięcia w ręce…), a sama ulokowała się na szerokim blacie kredensu stojącego pod ścianą. Idealny punkt obserwacyjny. Czekała i patrzyła, gdy zaczęli przybywać; czekała i patrzyła.
Macie tydzień. No, chyba że spóźnialscy dadzą o sobie znać przez PW/GG.
Wystarczy wejściowy post, by (po)zostać członkiem Anarchs, kto zaś pragnie więcej i chce brać udział w dywersjach oraz zmianie oblicza Krainy Luster - należy się po prostu z Sophie, którą Rebelianci znają pod imieniem Vipera lub Opal, w pierwszym poście przywitać.
Pytanie Członków o lokalizację miejsca spotkania jest tylko umowne, nie fabularne - nowych powitamy z radością.
Dziwnie się czuła z świadomością, że zmierza na spotkanie z całym Anarchs. Będą wszyscy. Nie tylko ona i Sophie, ale też... No, cała reszta. Ilu ich będzie? Nie miała pojęcia. Kto, kiedy, dlaczego... Anarchs było tak mglistą organizacją, że czuła pewien spory niepokój.
Do tego wciąż uważała, że jeszcze się w pełni nie ogarnęła. No bo jak tu można mówić o ogarnięciu patrząc na jej postać? Róóóóóż, tyle róóóóżuuuu i to tylko dzięki włosom i dużej ilości falbanek. Taki cukierkowy słodziak. Czasami to dobrze, bo wydaje się być całkowicie nieszkodliwa, ale kiedy indziej... Czy będą ją mieć za dziecko, które przypadkowo zbłądziło? A może niepozorność obróci się przeciw niej i wezmą ją za szpiega, który został wysłany właśnie przez cukierkowatość?
Dobrze, że Sophie ją znała.
Ale idąc wczesnym rankiem nie pokazywała po sobie zmartwienia. Co prawda ubrała dość ciemną suknię (bo nic bardziej użytecznego nie miała), ale jednak minę miała radosną. Do tego włosy splotła w dość ciasny warkocz, by swoją burzą od razu nie przyciągały wzroku.
Zbliżając się do chatki w myślach kreśliła niejasne plany swojej przyszłości. Znaleźć dom, który nie będzie wymagał gruntownego remontu. Ogarnąć się i zastanowić jak dużo wiedzy uzyskała podczas podróżowania po Świecie Ludzi. Odnajdywać marionetki potrzebujące pomocy. Zmienić się, zmienić w lepszą osobę i rozwijać swoje umiejętności. Bardzo niejasny plan, ale niestety nie umiała go stworzyć jaśniejszym. To zaledwie kilka wyznaczników jej życia, ale jednak...
Oh, i znaleźć ubrana w których będzie się łatwiej poruszać.
Minęła bramkę i przywitała się z nienazwanym Peste. Przyplątał się taki do niej, lekko ją przerażając, ale był tak kochany, że się do niego przyzwyczaić zdążyła i nawet przydatny i miły bywał... Dla niej. Bo wątpiła, czy dla osób niepożądanych byłby miły. Okrutna zaleta.
Chwilę później już przekroczyła próg chatki witając przywódczynię olbrzymim uśmiechem. W sumie nie była pewna, czy się spodziewała, że już ktoś będzie, ale jednak absolutna pustka lekko ją zaskoczyła. Cóż, mówi się trudno i żyje się dalej.
- Witaj, Sophie. Ładny dzień się nam zapowiada - powiedziała dość świadoma tak przewrotnego wyrażenia. Ładny dzień w Szkarłatnej Otchłani to pojęcie dość abstrakcyjne, choć jeśli popatrzeć na to pod kątem tak wielkiego przedsięwzięcia, jakim jest spotkanie, to można mieć nadzieję.
Wybrała sobie miejsce stosunkowo blisko brązowowłosej. Usiadła godnie na krześle i poprawiła fałdy sukienki. Sięgnęła dłonią ku naszyjnikowi w który wplotła kamień duszy, tak, jakby ściśnięcie go w ręce miało ją podnieść na duchu. Któż wie, może faktycznie aż tak bardzo się tym stresowała?
Chmara skał zbliżała się w stronę ogromnego kolca z równie sporą ilością oblegających go domów. Mieszkali tu między innymi lunatycy; być może to właśnie tutaj ze swoimi braćmi spędzał rodzeństwo, ale domu nie posiadał od dawna, o ile w ogóle kiedyś posiadał. Jednakże bywał tu czasem, na tyle często, by wiedzieć jak się prezentuje to osiedle. Aron przysiadł na skale, pozwalając sobie na niewinne objęcie białowłosej. Tak, mówienie, że to w razie niebezpieczeństwa wykonany gest, jest bardzo dobrą wymówką i trochę słabszą całą prawdą. Zbliżyli się do innej grupy skał, która zmierzała prosto w Lewitujące Osiedle. Prymitywne te sposoby transportu - powinni wprowadzić jakieś wypożyczalnie skrzydeł. Najlepiej takich w proszku: otwórz pojemnik i posyp, niczym konfetti, na siebie; gotowe! - Przesiądźmy się, bo inaczej miniemy ze sporej odległości tę platformę.
Odpowiednie wyczucie i znaleźli się na nowym środku transportu. Ten także posiadał coś podobnego do roślinności, choć w mniejszej dawce i coś jak gdyby glony z liśćmi paproci; a także był większy.
- Panienko Shade, jesteś z Anarchs jakoś bliżej powiązana, czy podobnie jak ja, przyglądasz się sprawie z pozycji obserwatora?
Zareagował, w zależności od jej wypowiedzi: chęcią pokazania się wraz z nią pośród jej znanego grona albo motywował ją do wspólnego włączenia się w ten Ruch. A o tym drugim myślał niejednokrotnie, ale wciąż brakowało impulsu by wejść w te kręgi; by dowiadywać się więcej niż z gazet i przypadkowo posłyszanych rozmów.
Teraz z kolei wreszcie odczuwał, że będzie musiał Revi chronić przed cieniami, a wiedza o nich będzie wymaganą do zapewnienia bezpieczeństwa.
Na ironie, największą, dostępną mu na wyciągnięcie ręki, skarbnicę tej wiedzy miał obok siebie. Ale jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak jedna jednostka nie jest charakterystyką całej rasy. Ale jedna istota potrafi drugiej wiele uczynić złego i równie wiele dobrego.
W końcu dobili, dosłownie, do ściany kolca. Skała nie wzruszyła się tym - wszakże dość powoli się zbliżała, pozwalając im na długą podróż we dwoje - umożliwiając swobodne przeskoczenie na pobliską półkę skalną, a dalej dołączyć ścieżką do jednej z głównych dróżek, plątającej się po całej lokacji.
- Nie mam pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się wspominana Kipiąca, ale podejrzewam, że w górnych partiach tej wyspy, bo tam są takie okazalsze budowle; mam rację?
A przybili w połowie wysokości. Znowu - wysokość. Ale przynajmniej prowadzący ich szlak nie groził spojrzeniem z wysoka w głębie pustej przestrzeni.
Spodziewał się jakiejś większej rezydencji. Niekoniecznie pałacu z basenami i ogrodem osobnym dla każdego z gości, ale czegoś pokaźniejszego od ścian z paroma stołkami i filiżankami. Z drugiej strony, pałace były zbyt mainstreamowe na Spectrofobii - trzeba trochę... speluny! Póki co, czekało ich dojście na miejsce i porównanie wyobrażeń z rzeczywistością.
- Shade, sądzisz ze będę tu proszonym gościem? - zapytał po raz pierwszy o kwestie siebie tyczącą. Dlaczego? Sam nie wiedział, czemu się tym przejmuje. Może po prostu obawia się jej osoby?
Spodziewał się wszystkiego.
//Coby nie być gołosłownym, że tydzień to tydzień, to pozwolę sobie strzelić posta z perspektywy Peste. :3
Zapachy, dźwięki, klarowne, jasne. Warcz, ostrzegaj, zabijać nie. Dlaczego nie zabijać? Najważniejszy głos tak stwierdził. Najważniejszego głosu się nie podważa, nie pyta, on wie więcej.
Choć właściwie to najważniejszy głos to tylko przekazał. Inny głos powiedział to pierwszy, a Najważniejszy przekazał. Najważniejszy nie był Najważniejszym? Niemożliwe. Doskonale widać, że pomimo małego ciała jest silna. Nie bez powodu podążał za Najważniejszym.
Kroki. Odległe. Bliskie. Odległo-bliskie. Zagrożenie.
Nie trzeba wspominać, że kroki były ciche. Żadna istota, która nie posiada zwierzęcych zmysłów nie ma prawa usłyszeć skradającego się doskonałego łowcy. Zbliżał się, by w końcu zacząć donośnie warczeć, wciąż pozostając w ukryciu. Dużo roślinności, dużo cienia, dużo możliwości. Nie wyszedł z swej kryjówki. Tylko oczy błyszczały odbitym blaskiem. Szczeknął. Warknął. Coś pomiędzy. Tak, jak to tylko wilki potrafią. Lecz było w tym dźwięku coś, co wydobyć potrafi tylko wiatr z wysuszonych kości.
Dwa jasne punkciki wierciły dziury w Aaronie i Shade, napinając wszystkie mięśnie w gotowości na atak. Ale na razie tylko ostrzeżenie. Tak, jak to mu Najważniejszy rozkazał.
Shade [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 9 Grudzień 2014, 23:16
//Przepraszam za opóźnienie... Y.Y Najpierw kolos, a potem kac... No życie studenta no :D
Podróż do Kipiącej Chatki nie podobała jej się prawie wcale. Za wysoko, za szybko i za duże ryzyko upadku gdzieś w jakąś otchłań. No ale jej towarzysz nie wyglądał na takiego, co pozwoliłby jej zginąć w ciemnej przepaści, więc w zasadzie nie było aż tak tragicznie. Westchnęła delikatnie.
-Ja...? Ja jestem członkiem Anarchs...- uśmiechnęła się uroczo, nie mogąc powstrzymać cichego chichotu.
Tak, to było ciekawe... Należała do Anarchs, które to tępiło Cienie, a sama owym Cieniem była... Jakiś to uroczy paradoks. Ale z drugiej strony Shade lubiła paradoksy. Takie z niej stworzonko było. W zasadzie nie miała nic przeciwko, żeby wprowadzić towarzysza w owe kręgi. Im więcej buntowników tym lepiej, czyż nie? Im więcej, tym łatwiej obalić obecną władzę...
Na jego kolejne pytanie jedynie kiwnęła głową.
-Tak, wiem, gdzie jest Kipiąca Chatka. Nie martw się, postaram się doprowadzić nas tam bez większych... obrażeń.- dorzuciła, uśmiechając się nieco krzywo.
Jasne włosy zafalowały pod wpływem wiatru, a będąc znów na wysokości drobna dziewczyna jakoś tak odruchowo wtuliła się w ramię towarzysza. Naprawdę nienawidziła wysokości, ale co poradzić. Nie ona ustalała miejsce spotkania, tylko Viper. Westchnęła ponownie.
-Oczywiście, że tak, Amonie... Im nas więcej, tym lepiej. I... w końcu nie jesteś Cieniem, prawda?- dodała, ale z krzywym uśmieszkiem.
Chociaż przyzwyczaiła się już do spojrzeń, jakimi ją obrzucano. Ale olać to. Dumnym krokiem wkroczyła na miejsce spotkanie.
-Dobry, Viper.- przywitała się wesoło.- Przyprowadziłam nam kogoś nowego...
Jak narratorem sugerowałem, gdy tylko dowiedział się o jej przynależeniu do Anarchistów, zechciał włączyć się w ich szeregi. Los mu sprzyjał po raz kolejny dzisiejszego dnia. Trafił z jej pomocą w skromne progi przywódcy. A raczej przywódczyni, bo czasy się zmieniły i główna twarz również.
- Cieniem? A skąd ci to przyszło na myśl?! - Zaśmiał się skromnie, i popatrzył zachowawczo po sobie - cienia nie widział pod sobą, no bo prawdopodobnie słońca w tej krainie nie mamy... ta cała przestrzeń, otchłań, zapewnia światło w jakiś magiczny sposób, imitując cykl dnia i nocy. Albo i jest też inaczej...
- Zgaduj dalej, moja przyszło towarzyszko broni. - Pozwolił sobie założyć, że przyjdzie im wcale niedługo walczyć razem po tej samej stronie. - Czyżbyś była senną zjawą, że o tę rasę akurat zapytujesz? A może dzisiaj wypada dzień nie-dobroci dla przedstawicieli tejże rasy? - drążył temat dalej, nie spodziewając się po niej zasadzki czy nagłego zwrotu akcji. Raczył ulec urokowi tej osoby, a to sprawia, że o byciu ostrożnym się zapomina. Wciąż jednak nie dawało mu spokoju to, dokąd zmierzała, że pozwoliła sobie na ich wizytę tutaj, i czy oby na pewno zgubiła się wtedy, trafiając na szachownicę. Ale to przyjdzie mu roztrząsać w głowie innym razem.
Wzrokiem obejrzał się w jedne z zarośli, słysząc warczenie. Przesłyszał się? Nie, na pewno nie. Ale najwidoczniej stworzenie wyczuwało swojego albo... czekało na bardziej odpowiedni moment.
Ten jednak nie nastał, chyba, i spokojnie mogli wejść do środka.
- Viper? Sądziłem, że przestał już Rebelii przewodniczyć... - zadziwił się wywołaniem jego imienia. Nie interesował się organizacją na tyle, by wiedzieć kto obecnie jej przewodzi, ale ten fakt był raczej znany wśród Lunatyków - wieści o zmianach na szczeblach władzy zazwyczaj prędko się rozchodzą.
Rozejrzał się, przyglądając się zgromadzonym. Nie lubił tłoku. Obecność jednej nowej osoby zrobi z niego obserwatora. Druga z kolei doda mu pytającego o wszystko wzroku i dogłębnej analizy zasłyszanych zdań. Trzeciej nie ma, a gdyby się takowa zjawiła, najpewniej zmieni jego stosunek co do poczuwania się bezpiecznym w już, łącznie, pięcioosobowym gronie.
Anarchs: Przywódczyni Rebelii Godność: Sophie "Opal" Bugs / Esmé de Chardonnay Wiek: gdy ukrywa arogancję, wygląda na nastolatkę. Lubi: suszone owoce i nowe moce Nie lubi: niekompetencji i braku kontroli | czekolady i deszczu Wzrost / waga: 1,80m bez obcasów / 65kg Aktualny ubiór: Dopasowana burgundowa suknia o długich rękawach - spódnica opadająca do kostek składa się z szerokich, niemal prześwitujących pasów koronek. Na ramionach etola z futra lodowego lisa, dodatkowo rękawiczki, a na nich pierścienie. Pantofle na wysokim, masywnym obcasie widoczne są spod spódnicy.
Kreska na oku, dopasowany do cery puder oraz koralowa szminka. Włosy splecione w koronę, nad karkiem szkarłatna brosza spinająca warkocze. Znaki szczególne: palce o czterech stawach; wytatuowane imię na miękkiej części prawego nadgarstka Zawód: oficjalnie sekretarz arcyksięcia Pod ręką: skórzana aktówka, parasolka oraz Artefakty Bestia: Likyus z rdzawą gwiazdą na pysku (Orem), jadowicie zielony Avi (Verde), Alam (Riehl) o grzbiecie pełnym czarnych magnolii Nagrody: Bolerko-niewidko, Krwawa Broszka, Cukrowe Berło, Maska Tysiąca Twarzy, Bursztynowy kompas Stan zdrowia: z tkliwą raną postrzałową w mięśniu dwugłowym lewego ramienia SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry | Odkrywca Drugiej Strony Lustra
Dołączyła: 28 Cze 2012 Posty: 558
Wysłany: 12 Grudzień 2014, 21:33
Gdzieś w tle grał skrzypiący gramofon, wyśpiewując wolne, nastrojowe piosenki, które znała spomiędzy kamienic Glassville i Londynu, a także z- ...nie myślimy w tym kierunku, a Folly, towarzyszce migren, też już podziękujemy. Zeskoczyła z kredensu i rozciągnęła ramiona, wyciągając się na całą swoją sporą długość i wysokość.
Gdy z filiżanką herbaty w ręce (chyba była jakaś uzależniona) bawiła się właśnie w wyczuwanie obecności Orema podczas zabawy w ganianego – Likyus versus kierowany jej wietrzną ręką kłąb liści – do chatki weszła Sofia. Albo raczej wkroczyła, jak zawsze w majestacie falban i towarzystwie szelestu sukien.
– Oh, pewnie – przytaknęła niewielkiej Marionetkarce ze swoistym sobie, przewrotnym błyskiem w oczach. – Ta cała czerwień nastraja mnie tak bojowo i destrukcyjnie. Aż mam ochotę kogoś skopać – mrugnęła konspiracyjnie.
Szkarłat powoli ciemniał i nasycał się, zbliżając porę do południa. Kobieta odstawiła drobniutkie naczynie na stolik, po czym rozparła się na jednym z dwóch foteli i zwróciła do towarzyszki, dając upust patologicznemu oku do szczegółów:
– Podoba mi się twoja fryzura. Jeśli cię ktoś znienacka zaatakuje, wystarczy się z odpowiednim impetem obrócić. – Nie ma to jak dobry komplement, Soph. – Ale na Balu Maskowym, rozpuszczone, wyglądały lepiej, okazalej – orzekła, a w pewnym momencie kącik ust drgnął jej w uśmiechu tak krótkim, że zniknął z następnym ruchem warg kończących zdanie.
Po chwili ponownie wstała, nie zaniepokojona, a z bezczynności, która doprowadzała ją do szaleństwa. Poszła lekkim krokiem do imbrykowni, przyniosła na stół papierową torebkę z suszonymi jabłkami oraz żeliwny czajnik i puszkę z wielorodzajem herbat dla Sofii, a potem pokręciła się od okna do okna, jęcząc męczeńskim tonem, bo nikogo prócz nich w domku nie było i mogła:
– Jak ja nieenawidzę, całym sercem i dwoma płatami wątroby, czeeeekać, Fia! – rozbrzmiało, i nawet zdrobnienie imienia dziewczyny przeciągnęło się bardziej niż nakazywało normalne „Fi-ja”.
Nic więcej dodawać nie musiała, bo Sofia była już świadkiem, co działo się z Sophie, która została zmuszona do bycia cierpliwą.
A potem zamarła w całkowitym bezruchu, nasłuchując.
– Orem? – zabrzmiało to z troską, która nie powinna być słyszalna, bo bestie potrafiły sobie radzić. Ale nie, Likyus na dzisiejszy dzień miał inne zadanie niż pilnowanie Chatki. – Peste – domyśliła się z szatańskim uśmiechem. Warczenia wilka, szczególnie tak donośnego, nie szło pomylić z niczym innym. – Sprawdź tylne drzwi, są w kuchni.
Sama ruszyła do wejściowych i otworzyła je z impetem, nieomal zderzając się z parą na progu.
– O, jesteście w jednym kawałku – stwierdziła z cieniem zaskoczenia w głosie. – To dobrze. Nie lubię zmywać krwi z podłóg. Witajcie – zwróciła się do Shade i jej towarzysza. – Wejdźcie i rozgośćcie się, ja muszę coś załatwić na zewnątrz. – Minęła nowoprzybyłych i zniknęła za drzwiami, by za moment jednak ponownie się pojawić, wychynając zza framugi:
– Różyczko? – zmieniła imię Marionetkarki, bo nie wiedziała, czy ta nie będzie się chciała przedstawić jakimś pseudonimem; zabrzmiało to wiarygodnie dla każdego, kto tylko spojrzał na Sofię. – To Peste. A, podasz im wrzątek? – Droga do kuchni połączonej z jadalnią wiodła przez nagrzaną ogniem kaflowego pieca imbrykownię, więc prawdopodobnie będzie wiedziała skąd.
Na dworze, po przymknięciu za sobą drzwi, posłała całusa w kierunku, z którego jak lampki błyszczały w zaroślach ślepia. Było już późno. Południe minęło, a więc prawdopodobnie będzie ich jedynie czwórka. Wydęła usta. Na razie wystarczy.
Nie wspominamy oczywiście o hipotetycznych Anarchistach-NPC, którzy w domyśle gdzieś tam sobie istnieją, bo idiotyzmem byłoby zakładać, że na całe trzy światy istnieje tylko troje Rebeliantów.
Odwróciła się twarzą do domku i skupiła na wysnuciu iluzji widocznej po zbliżeniu się do parceli na odległość wzroku. Tak, na pewno wytworzy nakładkę imitującą porozbijane okna i zarośnięty ogród, bo niepokojące pustostany zupełnie odpychają przypadkowych, szukających przygody wędrowców. Skupiła się na zgoła innym obrazie: na poziomym konarze wysokiego drzewa zawiesiła prostą huśtawkę, a na trawie przed domkiem, który już ze startu, bez pomocy iluzji, wyglądał jak prosto z przedmieść umieściła kolorową, skórzaną piłkę oraz dwa bawiące się, krzyczące i śmiejące berbecie: dziewczyneczkę w wieku przedszkolnym i parę lat młodszego grubaska, który śmiesznym krokiem biegał za siostrą. Z komina unosił się prawdziwy dym, bo przecież napaliła w piecu, zaś widowisko naturalnie sprawiało wrażenie, że domek jest zamieszkany przez jakąś szczęśliwą rodzinę.
Spojrzała jeszcze raz i przez twarz przemknął jej wyraz samozadowolenia. Jak ona kochała dobrze wykonaną robotę. No i powinno wytrzymać trochę czasu.
Do środka weszła po ostatnim, pożegnalnym rzucie oka na pałacyk w oddali, z przyjemnością zanurzając się w ciepłym powietrzu izby. Nie przyzwyczaiła się i nie przyzwyczai do temperatury Szkarłatnej Otchłani pomimo, że spędziła tu całe życie. Znaczy, życie, które pamięta.
– Przestał – przytaknęła w salonie, powracając do zadanego pytania – ale tak jest łatwiej się zorientować o kogo chodzi. Mówcie mi Opal, ale wychodzi na to, że „Viper” stanie się synonimem dla przywódcy Anarchs. Mam nadzieję, że SubZero nie najdzie ochota, by zabić mnie za to we śnie.
Ponownie wskoczyła na przypisane już chyba sobie miejsce na blacie kredensu. – Teraz przewodniczę ja.
Zlustrowała uważnie wzrokiem oboje, nie przejmując się, że może wyjść trochę nachalnie lub zupełnie wścibsko. Lię po trosze znała, a rasa Cieni nie przeszkadzała w niczym, dopóki dziewczyna nie zejdzie na Złą Stronę Mocy i nie spróbuje pochłonąć którejś z Sennych Zjaw. Niziutka, niższa jeszcze od Sofii – której obecność jako Marionetkarki była równie zaskakująca co Cienia; jakże Bugs lubowała się w przewrotności i łamaniu schematów! – kontrastowała zupełnie z mężczyzną, którego przywiodła ze sobą. Przekrzywiła lekko głowę. Nie posiadał swoistych cech, które mogą go na pierwszy rzut oka przypisać do konkretnej rasy – dostrzegłaby, szkolona, by zauważać i unieszkodliwiać cechy i zdolności charakterystyczne. Włosy miał długie i jeszcze bardziej kręcone od pewnej długości niż jej. Pukle barwy soli, cylinder i obecny ubiór sprawiał, że kimkolwiek był, wyglądał po prostu na paniczyka, jeśli nie dandysa. Albinizm przywiódł jej jednak na myśl jeszcze jedną osobę, którą miała nadzieję tu zastać, miała nadzieję przekonać, że będzie tu dla niej miejsce.
– Jeśli macie takie życzenie, możemy używać pseudonimów zastępujących imiona – ku bezpieczeństwu. O ile można mówić o bezpieczeństwie i domowym cieple w przypadku takich jak my – skomentowała z naciskiem oraz błyskiem humoru w oczach. Oczywistym było, że nikt nie powinien wypowiadać głośno kim są ci „oni”, ani po co czy dlaczego przybyli na tą proszoną herbatkę. Następnie zwróciła spojrzenie na tęczówki tak ciemne, że nie dało się ich odróżnić od źrenic i spytała: – Czym jesteś?
Bezlitosny Al fruwał dookoła głowy swojej właścicielki, która kompletnie go ignorowała. Wzięła go ze sobą, ponieważ był jej potrzebny. Przez czas rezydowania w zamku (co bardzo ją nudziło) zdążyła się przyzwyczaić do jego obecności - Poza tym, był jej jedynym towarzyszem (Zdarzało się, że Anna prowadziła monolog skierowany do Grimma).
Rozglądała się po osiedlu, szukając miejsca zebrania. Na spotkanie przyszła jedynie w prywatnych interesach. Jeżeli nie będzie potrzeby, powstrzyma się od agresji i od zabijania kogokolwiek. Nie planowała jednak przeszkadzać im w planach, jeżeli nie będą one szkodzić Stowarzyszenia Czarnej Róży.
Obiektem zainteresowania Anny była osoba, która ma największy autorytet i wpływ wśród zgromadzonych. Najprawdopodobniej powinna wiedzieć o faktach dotyczących MORII, których ona nie znała. Jest to też droga w ciemno, ponieważ chwyta się każdej okazji, by czegoś się dowiedzieć, a nie miała żadnej pewności czy ta osoba (w tym wypadku Sophie) cokolwiek wie co by Annę zainteresowało.
Jako że uchodziła za jedną z zainteresowanych niedaleko pewnego domku, skupiła na jednym... wilku(?) uwagę. Usłyszała warczenie i zauważyła w zaroślach jakiegoś stwora. Zaintrygowana jego wyglądem Anna zaczęła mu się przyglądać. Nie przejęła się jego warczeniem i bojowej postawie. Nie wiedziała do jakiego znanego jej zwierzęcia mogła go przypisać. Jej usta ułożyły się w kształt, można by powiedzieć - w lekki uśmiech, ale można było w nim widzieć pewien "gorzki smaczek". Najprościej rzecz ujmując - uśmiechnęła się złowrogo.
- Kostna Hieno, może Ty wiesz gdzie jest to spotkanie? - zapytała spontanicznie, nie podejrzewając nawet, że to on jest kluczem do spotkania. Zwierz Niebezpiecznie furknął i zaczął iść w głąb działki, na której trwała rodzinna sielanka. Grimm zaczął kłuć jej plecy. Anna kpiąco podniosła brwi, ale podeszła do bramy posiadłości i wbiła na kolec Al'a wiadomość. Będąc przy wejściu, wyczuła magię - najpewniej iluzja. Cóż, nie zamierza im tej iluzji niszczyć i tak tam nie wejdzie.
- Wiesz co masz robić.
Grimm miał bić swoim kolcem w drzwi, aż któreś z osób w domu je otworzy. Wtedy ma też odebrać list, podpisaną "Dla Najważniejszego". Chodziło oczywiście o przywódcę ich ugrupowania.
Treść listu:
Cytat:
Żelazny Anioł pragnie spotkania dotyczące interesów. Jest stworzeniem strachliwym, więc jeśli jesteś zainteresowany - przyjdź sam.
"Bez walk. Bez krwi. Bez pokoju."
Patrz w górę, a zostaniesz zbawiony, ujrzawszy Koronę.
Według niej, treść listu nie była trudna. Weszła na najwyższe drzewo, siadając na gałąź.
Jeżeli Sophie będziesz miała jakieś pytania - PW.
Wheatley [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 18 Grudzień 2014, 23:35
Dotarłszy na osiedle, Wheatley szlajał się po okolicy bez żadnego konkretnego celu. Ot tak. Lubił szlajać się bez celu.
Ostatecznie (czyli jakoś tak po południu) dotarł do jakiegoś domku, koło którego bawiły się dwa dzieciaki. Uśmiechnął się na ten widok. Jednak uśmiech zszedł mu z twarzy tak samo szybko, jak się pojawił, kiedy ujrzał jakieś wilkowate coś. Prowadzące jakąś kobietę w kierunku domostwa. A te dzieciaki nie reagują w żaden sposób, widząc takie coś? Podejrzaaaneee...
Wheatley skorzystał z okazji, że wilko-coś jest zajęty i przekradł się do ogrodu. Zaczął po cichutku podążać śladem kobiety. Oby nikt go teraz nie zauważył...
Nagle usłyszał ten wredny dźwięk, kiedy stajesz na gałązkę, a musisz być absolutnie cicho. Szlag, pomyślał i pozostał w bezruchu, w pozycji quasi-przykucu. Może jak nie będzie się ruszać, to go nie wykryją?
Anarchs: Przywódczyni Rebelii Godność: Sophie "Opal" Bugs / Esmé de Chardonnay Wiek: gdy ukrywa arogancję, wygląda na nastolatkę. Lubi: suszone owoce i nowe moce Nie lubi: niekompetencji i braku kontroli | czekolady i deszczu Wzrost / waga: 1,80m bez obcasów / 65kg Aktualny ubiór: Dopasowana burgundowa suknia o długich rękawach - spódnica opadająca do kostek składa się z szerokich, niemal prześwitujących pasów koronek. Na ramionach etola z futra lodowego lisa, dodatkowo rękawiczki, a na nich pierścienie. Pantofle na wysokim, masywnym obcasie widoczne są spod spódnicy.
Kreska na oku, dopasowany do cery puder oraz koralowa szminka. Włosy splecione w koronę, nad karkiem szkarłatna brosza spinająca warkocze. Znaki szczególne: palce o czterech stawach; wytatuowane imię na miękkiej części prawego nadgarstka Zawód: oficjalnie sekretarz arcyksięcia Pod ręką: skórzana aktówka, parasolka oraz Artefakty Bestia: Likyus z rdzawą gwiazdą na pysku (Orem), jadowicie zielony Avi (Verde), Alam (Riehl) o grzbiecie pełnym czarnych magnolii Nagrody: Bolerko-niewidko, Krwawa Broszka, Cukrowe Berło, Maska Tysiąca Twarzy, Bursztynowy kompas Stan zdrowia: z tkliwą raną postrzałową w mięśniu dwugłowym lewego ramienia SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry | Odkrywca Drugiej Strony Lustra
Dołączyła: 28 Cze 2012 Posty: 558
Wysłany: 18 Grudzień 2014, 23:51
Od tego momentu proszę o zaznaczanie u góry postu miejsca przebywania postaci: W domku czy Na zewnątrz.
Poczuwajcie się śmiało do reagowania (:
Słuchał uważnie, obserwował, wypytywał... I już wie, gdzie iść.
Coen dotarł do rzekomego miejsca spotkań rebeliantów. Stanął przed wejściem na jego teren i rozejrzał się. Jakaś bestia, za nią jakiś Kapelusznik z lilią Burbonów na plecach, a niedaleko obok para dzieciaków. Gdzieś jeszcze mignęła mu przed oczami jakaś kobieta, ale niespecjalnie się nią przejął.
No cóż. Nie wygląda to dla niego jak kryjówka Anarchs, ale cóż. Na tym ma polegać dyskrecja. Podszedł na odpowiednią odległość, po czym mignął w kierunku drzwi. Zapukał głośno, tak, by wszyscy wewnątrz usłyszeli. Przy okazji zobaczył obok siebie Grimma, wyraźnie robiącego to samo. Widać jemu też zależy, by tam wejść.
Jak gdyby wiedziała, że przyjdzie. Że przyjdą; a przynajmniej przed otwarciem drzwi wiedziała, kto za nimi stoi. A ona zwyczajnie chciała ujrzeć kolejne, nieznane towarzystwo, które jest na tyle błyskotliwe lub ze szczęściem w parze się krząta, że byle wilczek im niegroźny. Dla Arona nie było to warte rozmyślań: nie potrzebował znać tego, co kierowało postacią kobiety i jej słowami. Była młodsza od niego, od nich; w ogóle nie pasowała mu na piastującą przywództwo. Tej organizacji może i odpowiada szalona nastolatka, ale wolałby starszą. Znacznie starszą – najlepiej tak by się nie mógł zakochać, albo przynajmniej nie było na co patrzeć. Bo ma tendencje do zauroczenia się w niewłaściwych osobach.
Do kosodrzewiny przeprostowanej! Zamiast babki, trafiła się za drzwiami wnuczka!
- Eto.. nie jesteśmy razem?.. – Wymigał się od wchodzenia w temat jakoby mieć problem z dotarciem tu miałoby którekolwiek z nich. Powiedział to jednak dość cicho, nie robiąc z tego głównego wtrącenia-dialogu i właściwie tego, kogo interesowała ta wypowiedź, jakoś wyraźniej te słowa posłyszał. A przy okazji mógł dyskretnie zadać pytanie Shade, spoglądając kątem oka, czy tylko jedną podróżą zakończyć chce towarzyszenie mu – Amon oczekiwałby, rzecz jasna, takich przygód znacznie więcej.
Sophie nie pozwalała się rozgadywać – zaraz wtrąciła się co do krwi; zaraz zaprosiła do środka i jeszcze stwierdziła, że wyjdzie. Jak nie służąca… Czyli to chyba ona tu przewodniczy, głuptasie!
Taaa? A myślałem, że Shadełka…
Rozejrzał się po pomieszczeniu i przejściach do następnych pokoi. Nie podobał mu się chaotyczny wstęp, ale nie oczekiwał przecież kwestii formalnych. Spodziewał się, jeśli już. I być może liczył na jawne komplikacje, a nie na brunetkę zapraszającą gości do domu, który sama opuszczała, sugerując tym samym zasadzkę i czyniąc ewakuację.
Zdjął kapelusz, przegarnął włosy, potarł w namyśle policzek. Poprowadził Shade do salonu w którym zamierzano ich ugościć. Gdy usiadła, dojrzał dziwne zachowanie jej cienia, a raczej braku takowego.
- Chyba właśnie poznałem twoje dziedzictwo, ma miło towarzyszko. – Zwrócił się do niej w sposób delikatny, wzrokiem przebiegając po braku cienia spoczywającego wraz z nią na kanapie i posyłając jej uśmiech. - Ja Lunatykiem, ale nie takim co w nocy się budzi i lunatykuje, choć może takim też?
Zbadanie tego, czy też, musiał zostawić komuś innemu, a kto nie lepiej, jak sam Cień, mógłby to sprawdzić? Moment, Zegarmistrzu, chcesz Cienia zaprosić do swojego snu, by ci go zjadł?!
Przecież nie mogłaby mnie… chyba… raczej… Już ja tego dopilnuję, jak się cienie, w razie problemów, neutralizuje. Bezboleśnie, a skutecznie.
Niedługo czekał na Sophię, która wraz z przyjściem przeszła do konkretów.
Peste? – Powtórzył w myślach, wiedząc, że definicja jest mu znana. Zwierze! – domyślił się w trymiga.
- Opal? Jak sobie życzysz. Ja jestem Amon.
Nie skłamał – to imię częściej używa, choć nie jako pierwsze posiadł.
- Jedna maska ma tysiąc twarzy, a maską jest Anarchs. Maska ma jednego twórcę, ale obecnie drugą właścicielkę? Czy może jeszcze jakieś roszady na tym stanowisku bywały? – Dobrze byłoby wiedzieć, z którym przywódcą już rozmawia, choć nie spodziewał się usłyszeć zupełnej prawdy. - Dla mnie zawsze Anarchs się kojarzyło z maską, a nie konkretną twarzą. Bo dotąd obserwowałem czyny tegoż ruchu na uboczu, a nie z centrum jego uwagi. – Po prawdzie dlatego, że wszystkie istoty uznawał za jednostki, o czym już wspominać nie chciał, a siebie za kogoś więcej. Jeszcze nie syndrom boskości, ale coś jakby anioł w otoczeniu ludzi. -Ale dzisiaj, zamiast maski, poznam więcej twarzy. – uśmiechem dokończył swoja metaforę, przedstawiającą dotychczasową wiedzę o anarchistach.
Spojrzał na Shade. Jedną twarz już poznał, druga niebawem zapyta o to, czym jest, a trzecia chyba już przyniosła ten wrzątek i siedzi wraz z nimi?
Do lustrowania go jak się ubrał i jak mu z oczu patrzy, nie miał zastrzeżeń. Niech dogląda – jej w odwecie to nie szkodziło. Pseudonim? Takowym stało się chyba jego imię, znane tylko nielicznym – braciom, Revi...
- Jako Amon jestem znany dość licznie i tak może zostać i tutaj. Czym jestem? Mogłaś się bardziej postarać… - Codziennością. Tak mógłbym być zwany. Dlaczego? Bo lubię zegary, uwielbiam, odkąd jako Lunatyk się urodziłem.
Czy zna się na rangach i przypisze mu Pana Zegarmistrza – a co za tym idzie, zrobi duże oczy że ktoś tak wysoce postawiony do niej przyszedł – zostawił już jej domysłom. Za wiele do zaraz nie powie – musi coś mieć w ramach ubezpieczenia.
Ujął naczynie z wrzątkiem i zaparzył w nim herbaty, pytając Shade czy także sobie życzy.
- Skąd mogę mieć pewność, że jesteś przywódczynią anarchistów, a nie samozwańczą twarzą Maski, wbrew woli SubZero, od którego to strony tak się niby krzywdy obawiasz?
Nie chciał być natarczywy i równie nie spodziewał się dowodów z jej strony. Po odpowiedzi będzie mógł wycenić wagę jej słów i jej osoby.
” »Nie ufaj kobiecie« – dobrą radę ktoś dał.”
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!