• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Malinowy Las » Czekoladowe Jezioro » Lukrowy Brzeg
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
    Jacquelinne
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 5 Lipiec 2011, 19:54   Lukrowy Brzeg

    Tuż przed taflą czekoladowego jeziora rozpościerała się plaża z żelków, a tuż przed ną na jasny piaseczek z odłamków żelków wlewały się lukrowe fale. Na piaseczku rozstawiona była sztaluga, ale chwilowo była pusta. Czyste płótno leżało na czekoladowej skale, a rozleniwiona artystka leżała sobie w stroju kąpielowym z zamkniętymi oczami. Jej stópki oblewała słodziutka mleczna czekolada.
    Dzień był śliczny, a słońce równo świeciło. Akurat, by się poopalać czy popływać w brązowych głębiach...
    Alexander
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 5 Lipiec 2011, 20:24   

    -JACKIE!!!-ktoś nagle zaczął się drzeć na całe gardło burząc ten pełen szczęścia sielski obrazek. Był to oczywiście nie kto inny jak Alexander. Miał bardzo rozanieloną twarz, a uśmiech sięgał mu od jednego ucha do drugiego. Stał na jakimś pagórku niedaleko szukając jej wzrokiem pokrzykując raz za razem. wiedział, że ty jest bo tylko tu chodziła gdy miała odrobinę wolnego czasu. Już pierwszego dnia jak się spotkali powiedziała mu, że to jej kącik na ziemi.
    -Jackie, no wychodź proszę cię!!!
    Jacquelinne
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 5 Lipiec 2011, 20:34   

    Znękana tym nieco artystka otworzyła jedno, czerwone oko i obróciła się pleckami do góry. Och, zobaczyła Alexandra. Na jej twarzy wykwitł uśmiech, a osobowość od razu przeszła w lolitkę. Pomachała mu jedną ręką z paznokciami we wszystkich kolorach tęczy i otrzepawszy się z żelków wstała. Zgrabne ciałko dziewczyny bujało się, kiedy tanecznym krokiem podeszła do niego na wzgórze i z z lekkim ukłonem zasalutowała.
    - Jestem, Jaśnie Panie...
    Alexander
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 5 Lipiec 2011, 21:17   

    [ z/t ]
    Loullie
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 27 Wrzesień 2011, 19:25   

    Słońce nieśmiało wychylało swe oblicze ku Światu, chcąc podzielić się ze wszystkimi swymi ciepłymi promieniami słońca i blaskiem, który zachwycał jasnym złotem, w którym wszystko wydawało się wspanialsze i piękniejsze, opalizując delikatnie wszelkimi kolorami tęczy. Czekoladowe Jezioro zapraszało cudownym aromatem, kołysząc się leniwie w swym leżu, wyciągając, co i rusz, ciemne łapki w stronę jasnego nieba. Linia lasu falowała wraz z delikatny Zefirkiem, który w dzisiejszym dniu postanowił być nieco łaskawszy dla tych terenów i miast buszować z dziecięcym krzykiem, to prześlizgiwał się ospale, pieszcząc Czekoladę, drzewa i piasek delikatnymi dłońmi. Gdzie nie gdzie przechadzali się jakieś istoty, jednak było ich zupełnie niewiele, zważywszy na wczesną porę.
    Loullie maszerowała raźnym krokiem, rozglądając się dookoła z szeroko rozwartą buźką, a oczy dziewczęcia błyszczały z podniecenia. Co jakiś czas, nie mogąc się powstrzymać, wydawała głośne i cichsze okrzyki radości, aż rumieńce wstąpiły na blade policzki. Tuż za nią, raz nad głową, raz z przodu, podążał malutki ptaszek, ćwiergoląc przeraźliwie, co przywodziło na myśl rozstrojone skrzypce. Mienił się w słońcu zielenią i błękitem, tu i tam ciesząc oko rażącą żółcią.
    -Kolorku, jak tu przepięknie. Ach, widziałeś tą rybkę? Ona wyglądała... wyglądała, niczym ciasteczko czekoladowe !- wykrzyknęła radośnie, przeskakując kilka olejnych kroczków w tanecznym uniesieniu. Dziś miała na sobie różową spódniczkę, zielone kabaretki, różowe tenisówki i limonkowy sweterek, reszty dopełniała zielona torebeczka w kształcie serca.
    Loullie nie mogła uwierzyć, że dane jej było móc zobaczyć tak przepiękny widok. Ach, jak wiele dzieci zaprzedałoby swe słodycze, by móc chociaz raz ujrzeć podobne miejsce!
    Dziewczę pobiegło kawałek, okręcając się dookoła własnej osi. Chociaż przyszło jej zerwać się skoro kur zapiał, nie czuła ani odrobiny zmęczenia. Niedogodności związane z podróżą na pewno wynagradzał fakt, że nie był to czas stracony.
    -Kolorku, może zechcesz napić się czekolady? - zaproponowała Liluś swemu przyjacielowi i podreptała do brzegu cudownego jeziorka. Poszperała chwilkę w małej torebce i wyciągnęła jedną z obowiązkowych rzeczy w swym wyposażeniu - kubeczek! Nachyliła szczupłe ramionka i zaczerpnęła trochę brązowego, smakowicie pachnącego płynu do kolorowego kubeczka. Powąchała napój i aż ślinka pociekła jej po brodzie.
    Zanurzyła różowe usteczka w czekoladzie i pozwoliła, by słodki nektar spłynął jej po języku.
    -Pyszne! - wydała okrzyk pełen zachwytu. Kolorek podleciał do Króliczej Łapki, zasiadł na wyciągniętej dłoni i zanurkował łepek w kubeczku. Po chwili wychynął z niego, z umazanym łepkiem, na co dziewczę zareagowała zaraźliwym śmiechem. Ptaszek zatrzepotał skrzydełkami, w pełni podzielając jej zdanie.
    Klepnęła się w czółko.
    -Mam ciasteczka - oznajmiła wesoło, wyciągając z torebeczki paczuszkę herbatników. Dała kawałek przyjacielowi.
    Dziewczę usiadło wygodnie, podkulając nóżki i zadarła główkę, wpatrując się w linię lasu. Na jej dziecięcej buzi odmalowało się zamyślenie. Chociaż ciało dziecka posiadała, oczy jej iskrzyły się zdumiewającą dojrzałością. Westchnęła.
    Poruszyła nerwowo krystalicznymi, jaskrawymi skrzydełkami mieniącymi się w promieniach słońca niczym roziskrzony witrażyk. Delikatne dzwonienie szkła rozbrzmiało w jej uszach. Zachichotała, zakrywając małe, malinowe usteczka.
    Lauryne



    Gość

    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Wrzesień 2011, 16:11   

    Leżał sobie spokojnie parę metrów od brzegu Czekoladowego Jeziora. Zasłoniwszy uprzednio twarz kapeluszem, zasnął głęboko, odcinając się od wszystkiego, co go otaczało. Nie był do końca pewny, od jak dawna się tutaj znajdował. Pewne było jedno - przybył na to miejsce dość późnym wieczorem, a że nie miał siły wracać do swojego domu, postanowił przenocować tutaj. Oczywiście, decyzja ta była dość ryzykowna, bowiem nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć kiedy się śpi, czy ktoś nie przyjdzie i nie napadnie na niego. Albo był wtedy nie do końca świadom ewentualnych konsekwencji wyboru swojego dzisiejszego, a raczej wczorajszego, noclegu, albo był wyjątkowym optymistą tamtego dnia, że nawet prawdopodobieństwo zostania co najmniej okradzionym bądź okaleczonym było dla niego niczym.
    Z mocnego snu obudziły go dopiero promienie wschodzącego słońca. Obudziwszy się w końcu nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje, jednak widząc słodkie jezioro rozpościerające się przed nim przypomniał sobie cały dzień poprzedni. W obecnej sytuacji nie zostałby już tutaj na noc, ale skoro już tak się stało, to trudno się mówi. Przynajmniej tym razem nic mu się nie stało, widać miał wyjątkowe szczęście. Ale na przyszłość lepiej nie igrać z losem, bo prędzej czy później może się to źle skończyć dla niego, a może nie tylko.
    Wstał ze swojego siedziska i rozpostarł kości. Fakt faktem, nie było to najwygodniejsze miejsce do spania, ale nikt nigdy nie mówił, że takie jest, toteż musiał spróbować tego samemu, żeby się przekonać. Nie zwracał jednak uwagi na nikogo, na żadną potencjalną personę, która mogłaby tutaj przybyć w mniej lub bardziej konkretnej sprawie. W ogóle nie przyszło mu na myśl, że ktoś może tutaj przebywać o tak pogańskiej porze jak sam wschód słońca. Większość osób znacznie bardziej lubowała się w porach wieczornych a nawet i późniejszych. Wtedy można było najczęściej kogoś spotkać. Toteż prawdopodobieństwo, że kogoś tutaj spotka było jakże niskie, ale przecież nie niemożliwe.
    Zdjął z głowy kapelusz i otrzepał go delikatnie. Był to dziwny odruch, ale zawsze, gdy gdzieś wychodził lub skądś wracał tak robił. W sumie, to nie był jakiś pedantem, ale okropnie dbał o swoje kapelusze. Nie jest pewny, czy można to nazwać fetyszem czy też na określenie tego takim mieniem nie jest odpowiednie, przynajmniej jeszcze.
    Gdy już całkiem się rozbudził i wrócił do świata rzeczywistego nie tylko ciałem, ale głównie duchem, spostrzegł, że jednak nie jest sam w okolicach jeziora. Widać, cuda się czasem zdarzają. To śmiało dowodzi, że zawsze można się spodziewać niespodziewanego. Było to dla niego tak zaskakujące, że w pierwszej chwili nie wiedział, co ma powiedzieć. Zwłaszcza, że był absolutnie pewien, że w pobliżu nie ma ani jednej żywej duszy.
    - Witaj - rzucił szybkie powitanie w stronę dziewczęcia z kubkiem.
    Zawahał się na moment, ale w końcu podszedł bliżej niewiasty. Albowiem rozmawianie z osobą w odległości kilkunastu metrów od niej samej było co najmniej głupie i bezsensowne.
    Loullie
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Wrzesień 2011, 19:46   

    Królicza Łapka siedziała spokojnie na lukrowym brzegu, przypatrując się słodkim kryształkom piasku, które przesypywała pomiędzy palcami. Poruszała stopami, tworząc niewielkie dołki okraszone półkolistymi wałami. Sięgnęła wolno do jaskrawej zielonej torebeczki w kształcie serduszka i wyciągnęła zeń niewielką buteleczkę wypełnioną zwykłą wodą. Odkorkowała ją i nalała nieco przejrzystego płynu do ubrudzonego czekoladą kubeczka, zamieszała naczyniem i przechyliła je, wylewając jego zawartość do utworzonego dołku, zaraz potem zasypała brudno brązową ciecz lukrowym piaskiem, poklepując małe wzniesienie długimi palcami, zakończonymi ładnymi, krótkimi paznokietkami pomalowanymi na rażący kolor, a także limonkowym na kciukach. Uśmiechnęła się do siebie szczęśliwa na swój sposób. Zanuciła jakąś melodyjkę pod nosem, raczej nie zważając na otoczenie, w którym się znajdowała, co było bardzo niecodziennym zjawiskiem u Lilusi.
    Z zamyślenia wyrwał ją świergotliwe dzwonienie tuż nad jej prawym uchem, gdy jaskrawy ptaszek odezwał się do niej ptasią mową. Uniosła podbródek, patrząc na przyjaciela roziskrzonym wzrokiem.
    -Ależ oczywiście, Kolorku! Nie jesteś moją własnością, więc możesz robić to, co ci się żywnie podoba. Pożegnaj się tylko ze mną, mój malutki gałganku i leć - mówiąc to dotknęła jego łebka. - Tylko pamiętaj, aby mnie czasem odwiedzać, mój przyjacielu! - zastrzegła wesoło, gdy ptaszek przytulił łebek do jej policzka, następnie śmignął w górę, machając żywiołowo krótkimi skrzydełkami. Odprowadzała go spojrzeniem złocistych oczek, dopóki jego drobna sylwetka nie zamieniła się w ciemny punkcik, a zaraz potem w nicość, gdy zniknął pośród odległych drzew. Westchnęła, machając mu raźnie.
    Opuściła wolno szczupłe, niemal chude ramię, ciągle się uśmiechając, jednak już nie tak radośnie, a raczej z zamyśleniem. Doprawdy, dziwnie się zachowywała ta nasza Lilunia. Jednak jej jaskrawą główkę zaprzątał pewien dylemat. Skoro przestała należeć ewidentnie do ludzkiej rasy, to oznaczało, że nie miała już domu, gdyż MORIA nie zechce jej przyjąć do siebie. Stała się ich wrogiem, odmieńcem, których tak nienawidzili. Ów fakt napawał dziewczynkę smutkiem i nostalgią, która zatruwała jej niewinność i szczerą radość. To było nie w porządku, że ludzie oceniali innych po okładce, a nie wnętrzach, które posiadali. Lilunię nigdy nie interesował wygląd, kochała wszystkich bez wyjątku, dawała wszystkim równe szanse, dlatego nie potrafiła zrozumieć zachowania jej przeszywanej rodziny.
    Potarła prawy policzek wierzchem dłoni, widocznie zmartwiona. Jaskrawe, duże płaty skrzydeł poruszyły się niemal bez jej woli, wydając czysty krystaliczny dźwięk zderzających się ze sobą tafli szkła.
    Cóż miała czynić? Gdzie się podziać? Nie znała aż tak Spectrofobii, by móc się po niej poruszać swobodnie, ale to był pikuś, wszakże jak dotąd jej to nie przeszkadzało, by zwiedzać ów krainę. Kochała ją za tą inność i magię, która ją spowijała, a teraz stała się również jej częścią, tą, którą tak bardzo podziwiała.
    Pokręciła główką, wzburzając gęste, krótkie błękitne włosy. Ścięła je niedługo po swej przemianie w pięknego, tęczowego motylka, ponieważ i tak ciągle kaleczyła je ostrymi brzegami swych nowych nabytków.
    Wtem posłyszała czyjś głos, męski na dodatek. Z werwą uniosła głowę, by móc natrafić na postać stojącą kilka metrów od niej. Uśmiechnęła się szeroko, ze zwyczajową u niej wesołością, i pomachała nieznajomemu rączką, zapraszając go do siebie. W sumie nie musiała długo czekać, gdyż młody mężczyzna z własnej woli postanowił zbliżyć się do Liluni. Było to bardzo miłe z jego strony, chociaż nie zdawała sobie sprawy, że robi to tylko i wyłącznie dlatego, iż tak wypada. Sama dziewczynka rzadko kiedy zwracała uwagę na to, co wypada a co nie, przecież wtedy nie byłaby tym, kim była, prawda?
    -Witaj! - zawołała ciepłym, przyjaznym głosikiem, poklepując miejsce tuż koło siebie, jawnie zapraszając go do swego towarzystwa.
    -Nazywam się Loullie Margaritta Sabiene Maderdin de Broix, ale wszystcu móią do mnie Loullie, Lilusia, Łapka, jak wolisz. Od koloru do wyboru - zaśmiała się cichutko.
    Artemis
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Wrzesień 2011, 20:03   

    -Loullie Margaritta Sabiene Maderdin de Broix!-krzyk Artemisa rozniósł się echem, niesiony przez czekoladowe fale. Był zasapany, zmęczony i wściekły. Czyli wszystko w normie. Chociaż? Tym razem wyglądało na to, że był poirytowany bardziej niż zwykle. Trzymał w garści świstek papieru, który został mu wręczony zaraz po tym jak przyszedł do swojego gabinetu po krótkiej przerwie. Człowiek nie mógł w tym świecie zaznać nawet chwili spokoju. Czarne brwi mężczyzny tworzyły w tym momencie niemal jedną linię, tak bardzo schmurzone stało się jego czoło. Zanim więc konwersacja pomiędzy Łapką, a Laurem mogła się zacząć, najwyraźniej skrzydlata dziewczyna miała zostać solidnie... przeszkolona. Tak, właśnie, przeszkolona. Tyle tylko, że jej trener, tudzież nauczyciel, a w rzeczywistości przełożony z MORII miał problemu ze złapaniem oddechu. Przystanął kawałek od nich i ciężko zipał, rzężąc jak silnik samochodu z rocznika '58.
    -Ze...-zaczął, ale powietrze zbyt szybko uciekło z jego płuc. Gestem ręki kazał więc na siebie chwilę zaczekać. Jakże on nie znosił sportu! Brr! W związku z tym kondycję miał gorszą niż jakiś starzec. Jedyną aktywną formą spędzania wolnego czasu jaką tolerował była jazda konna. Głównie dlatego, że to zwierzę odwalało większość roboty. I tylko dzięki temu nie wyglądał jak zupełny patyczak.
    Tak, czy inaczej. Skąd on się tu właściwie wziął i dlaczego był taki wściekły. Cóż, historia nienawiści Artemisa do świata, a raczej ludzi go zamieszkujących była długa i przygnębiająca więc pomińmy to, że Fowl zwykle chodził z surowym wyrazem twarzy i jakimś planem uprzykrzenia komuś życia snutym w zakamarkach swego umysłu. Dziś jednak, co Łapka zaobserwuje bez problemu. Było znacznie gorzej niż zwykle. Przede wszystkim, gniew i niezadowolenie wyraźnie odnajdywały swe odbicie w jego twarzy, która zwykle przypominała kamienny posąg. Skupmy się więc na tym dlaczego tego dnia na tym posągu pojawiło się kilka potężnych pęknięć w okolicy czoła. Po pierwsze, kolejny jego eksperyment zakończył się fiaskiem, a to zawsze sprawiało, że stawał się bardziej nieznośny niż zwykle. Po drugie, jakaś idiotka z działu zwiadowczego zgubiła prototyp zaprojektowanej przez niego broni na misji w terenie i cholera wie gdzie on się teraz poniewierał i w czyje ręce trafił. Pozostawało mieć nadzieję, że w Anarchs nie ma ani jednego członka, który ogarnąłby pociski plazmowe i sposób ich obsługi, czy montowania. Dalej? No właśnie, Anarchs. Od jakiegoś czasu byli wielkim wrzodem na rzuci. Fowla irytowało go o tyle, że całe ich istnienie wydawało mu się... zbyt przypadkowe i wciąż jeszcze nie rozgryzł tego jak właściwie doszło do komunistycznej rebelii w dzisiejszych czasach, a nawet nie miał zbytnio czasu się nad tym zastanowić bo te cyrkowe półgłówki notorycznie wchodziły mu w paradę. Wisienkę na szczycie tortu goryczy, umieściła zaś Louille wysyłając do niego list z informacją, że odchodzi z organizacji, mimo iż ustanowiła rekord dla najmłodszego jej członka. To niehumanitarne! Była jedyną kreaturą w całym tym środowisku, którą jeszcze tolerował!
    W końcu udało mu się złapać oddech i uspokoić serce kilkoma ćwiczeniami, których nauczył się oglądając filmy instruktażowe o medytacji jakiegoś mnicha shao-lin.
    -Wyjaśnisz mi co to ma znaczyć?-spytał machając listem, który musiał dla niej wyglądać znajomo. Zdawał się przy tym ignorować parę skrzydeł wyrastającą z jej pleców. Czy nie założyła kombinezonu ochronnego, który jej przygotował? Dlaczego? Dlaczego? Zaraz znajdzie winnego, najpierw jednak wyżyje się trochę na piętnastoletniej dziewczynce. Tak, brzmiało dobrze i pokrzepiająco. Obecność drugiego mężczyzny też czasowo ignorował. W tej chwili nastolatka znajdowała się w centrum jego zainteresowania. Nie pytajcie jak ją znalazł. Nie chcecie wiedzieć.
    Loullie
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Wrzesień 2011, 20:44   

    Lilusia siedziała sobie niemal spokojnie, wiercąc się w tradycyjny sposób na swym miejscu, jakby energia, która ją wypełniała, szukała nieznanego jeszcze jej ujścia. W końcu zmieniła pozycję, nie mogąc wytrzymać i klęknęła na odsłoniętych kolanach, przesuwając niemal bezwiednie palcami po lukrowym piasku. Było to bardzo przyjemne doznanie, gdy lekko lepkie ziarenka ocierały się o wrażliwe opuszki i wnętrze dłoni. Uśmiechnęła się nieco szerzej, chociaż oczy dziewczęcia ciągle pozostawały nieznacznie nieobecne, gdyż jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Nie potrafiła sobie poradzić zbytnio z nową sytuacją. Kochała swoją pracę w MORII, gdyż była tam pożyteczna, robiła wiele dobrego. Miała wspaniałego przełożonego, ciągle zapracowanego mężczyznę chodzącego z nieprzeniknioną miną po korytarzach organizacji, jakby nie potrafił dopuścić do siebie żadnych pozytywnych odczuć. Loullie za każdym razem starała się go pokrzepiać swą obecnością i nic nie mogła na to zaradzić, gdyż była niczym irytujący duszek pętający się przy każdym, kto ją odwiedzał, lub kogo ona odwiedzała. Do tego raczej nikt nie potrafił się na nią gniewać, jakby ta ciągle uśmiechnięta istotka była jednym z niewielu promyków ciepłego światła i orzeźwienia, które dawało namiastkę ukojenia.
    Smuciło ją, że musiała opuścić swój nowy dom, ale sądziła, że tak będzie lepiej, wolała by pamiętali ją jako człowieka, a nie obiekt mogący posłużyć do eksperymentów. Swoją drogą odczuwała niemy gniew, gdy widziała, jak niektórzy naukowcy znęcali się nad istotami Spectrofobii, było to okrutne, ale mała nic nie mogła zrobić, była tylko nic nie znaczącą jednostką w ulu, jej miejsce zajmie kolejna. Raczej nie sądziła, by ktoś za nią tam tęsknił, chociaż jej serduszko rozpaczało za tą straszliwą stratą. Ktoś mógłby pomyśleć, że powinna była się już do tego przyzwyczaić, wszakże w swym dość krótkim, acz burzliwym, życiu straciła aż cztery osoby, ojca, matkę, siostrę i brata. Mimo wszystko jej umysł odgradzał smutne wspomnienia sprzed lat i wstawił na nie inne, które były bardziej znośne.
    Rozmyślania nowo upieczonej Opętanej przerwał krzyk dochodzący gdzieś z lewej strony, jakby z niezbyt dalekiej odległości. Drgnęła, rozpoznając znajome brzmienie głosu i poderwała się na równe nogi, aż w głowie się jej zakręciło od tego tępa. Zachwiała się nieznacznie, patrząc uważnie, z rosnącym podekscytowaniem, na zbliżającą się szybko do nich postać. Mężczyzna obok niej milczał ciągle, więc mimo woli Loullie zaczęła zapominać o jego obecności, chociaż jakaś część jej świadomości nadal rejestrowała jego obecność. W końcu nie byłoby grzecznie tak zapominać o nowym znajomym, chociaż tak na prawdę go nie znała. Ale to nie było ważne! Najchętniej uściskałaby cały świat, gdyby miała taką możliwość, gdy białowłosy przybysz zbliżył się do nich, sapiąc niczym ofiara hiperwentylacji. Twarzyczkę dziewczęcia rozjaśnił szeroki, radosny uśmiech, który jawił się niczym wychodzące słoneczko zza warstwy cienkich chmurek.
    - Pan Artemis! - wykrzyknęła zachwycona, rzucając się na szyję mężczyzny, co było nie lada wyzwaniem, zważając na fakt, iż panicz Fowl znacznie przewyższał ją wzrostem. Objęła go mocno, śmiejąc mu się niemal wprost do ucha. Zaraz jednak go puściła, czując, jak podstępny niepokój wpełza do jej serduszka. Czyżby przyszedł ją zabrać do laboratorium, gdzie miałby robić z nią to, co z innymi mieszkańcami tego świata? Czy była jedynie kolejnym łupem, który miał wzbogacić ich zasób w potencjalne eksperymenty? Te absurdalne myśli przewinęły się przez umysł Króliczej Łapki niczym błyskawica i równie szybko wyparowały, gdy natrafiła na esoczysto błękitnych oczu pana Fowla. Uśmiechała się do niego szeroko roziskrzonymi oczyma, która tak bardzo różniły się od tych, które mógł znać. Wszakże już nie były tak krystalicznie ametystowo - rubinowe, a całe złote, przecięte eliptyczną, jaskrawo błękitną źrenicą. Do tego miała skrzydła, niebieskie włosy i była nieco wyższa! Ale poza tym Lilusia nie czuła się jakoś specjalnie inaczej, może nieco bardziej... kobieco, co napawało ją roztargnieniem, gdyż jakaś jej część lubiła tą chłopięcą, dziecięcą postać, którą posiadała jako pełnoprawny człowiek. Ale, jakby na to nie spojrzeć, ciągle była tą samą Loullie, jedynie o innej powierzchowności!
    Hm, tak więc, co sprowadzało jej niedawnego przełożonego? Było to bardzo dobre pytanie? No i, jak ją znalazł? Panicz Artemis był ostatnią osobą, którą mogłaby podejrzewać o chęć odwiedzenia Spectrofobii, ale przecież nawet ona mogła się mylić, chociaż była młodym geniuszem!
    Czekała niecierpliwie, aż mężczyzna złapie oddech. Wiedziała, że wiele wysiłku kosztowało go podobne bieganie, nie lubił sportu, za to uwielbiał jeździć konno. Skąd to wiedziała? Loullie była wszędzie i widziała wszystko, a dokładniej to, co ją interesowało, a pewnego razu zaciekawiło ją to, gdzie panicz Fowl znika czasami. Dlatego też śledziła go raz, ale ciii, nie możecie jej zdradzić, gdy ten szedł do... tak! stadniny! Jakąż czuła radość, patrząc na niego dosiadającego konia.
    Wtedy z ust Artemisa padły kolejne słowa i mimowolnie spojrzała na zwitek papieru w jego dłoni. Poznawała tą karteczkę, fiołkową, nasączoną takimiż samymi perfumami, które niemal od zawsze towarzyszyły jej osóbce.
    Spuściła na chwilę wzrok, czując jak plama różu zabarwia jej policzki i szyję, jednak szybko się pozbierała, patrząc na powrót w ukochaną, znajomą twarz.
    - To jest list, który panu wysłałam z zawiadomieniem o moim odejściu. Doszłam do wniosku, że lepiej odejść od MORII, chociaż sprawiło mi to wiele bólu, niż zaszczycać was swym przykrym widokiem. Przecież panicz nie lubi tutejszych istot? - ostatnie słowo przerodziło się w zapytania, gdy podkreślała swe słowa żywiołową gestykulacją.
    - Och, Artemisie, jakże się cieszę, że pana widzę, nawet sobie pan nie wyobraża, jak bardzo mi brakuje wszystkich członków MORII! To jest straszne. Najpierw te badania, potem to! A teraz to! - Wskazała na siebie zamaszyście dłonią. - Bardzo się pan gniewa? - rzuciła ni z pietruszki, ni z jabłuszka, łapiąc go za dłoń. Widać było, iż jest poruszona. Przyjrzała mu się uważnie.
    -Pan się gniewa! Mam nadzieję, że nie z mojego powodu? Czyżby nieudany eksperyment? Może chce pan o tym porozmawiać? Ja z chęcią, z wielką chęcią, pana wysłucham! - paplała jak najęta, co było prawdziwym świadectwem jej uczuć i poczucia, że sprawiła mu przykrość.
    Lubiła bardzo swego przełożonego, byłego przełożonego, i martwiła się, gdy widziała go w takim stanie. A Bóg jej świadkiem, że nigdy nie miała okazji móc ujrzeć go w podobnej sytuacji! Zawsze był taki opanowany, rzetelny i ... rozgniewany, jakby na cały świat.
    Artemis
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Wrzesień 2011, 22:17   

    Artemis był prawie przygotowany na to, że dziewczyna się na niego rzuci. Prawie to znaczy, że przewidział iż to nastąpi, ale absolutnie nie miał masy mięśniowej wymaganej by utrzymać równowagę w takiej sytuacji. Zwłaszcza, że sterczeli w czymś co było piaskiem, a w zasadzie lukrem. Jakby sam piasek nie był dostatecznie irytujący. Włazi to to wszędzie, do uszu, do butów to spodni i drapie, a potem bierze się prysznic i odkrywa, że draństwo wcisnęło się nawet w miejsca, których istnienia wcześniej nie podejrzewaliśmy. Lukrowy piasek był złem podwójnym, bo jeszcze na domiar złego się kleił więc gdy w efekcie hiperaktywności łapki ich ciała zderzyły się i upadli na ziemię, Artemis rzucił krótkie.
    -Awruk!-przewróciwszy następnie oczyma. Tak, uważał przeklinanie za przejaw prymitywności. Niemniej czasami sądził, że dobrze jest z siebie wyrzucić nadmiar żółci, ubierając ją w odpowiednie słowa. W związku z powyższym używał przekleństw z przekręconym szykiem literowym. Sprytny sposób na cenzurę, którego do tej pory nie rozgryzło 90% osób, mających sposobność to słyszeć. Choć nawet do tego uciekał się bardzo rzadko, bo faktycznie przez większość czasu był całkiem spokojnym facetem. Spiorunował dziewczynę spojrzeniem i podniósł się, strzepując z siebie lukrowe drobinki z wyrazem pełnego obrzydzenia. Jak on nie znosił lukru. Był taki słodki... Słodkość wybaczał jedynie żelkom i Łapce, ale to drugie pozostawało ściśle strzeżoną tajemnicą. Patrzył jak owa druga słodkość podrywa się z ziemi z prędkością świata i włącza swój tryb 'non stop gadanie' który wywoływał u niego tą dziwną mieszankę uczucia rozczulenia i irytacji. Swoją drogą dopiero teraz zaczął dokładnie przyglądać się zmianom, które w niej zaszły. Nowych skrzydeł trudno było nie zauważyć, ale cała reszta dopiero teraz zajęła jego uwagę. Przede wszystkim w mgnieniu oka zaczęła wyglądać jak dziewczyna... To znaczy się, kobieta bo dziewczyną była zawsze. Uznał natychmiast, że podobna zmiana odbiera jej nieco tego dziecięcego wdzięku, za którym przepadał. No i niebieskie włosy? Absurd, wyglądała jak wróżka. Pokręcił głową z dezaprobatą. No i w ogóle nie rozumiał tego dlaczego właśnie trzymał w ręce list z jej rezygnacją. Poprzedni zarządca MORII też był Opętańcem i nikomu to nie przeszkadzało. Tak długo, jak długo w duchu i przekonaniach pozostawali członkami MORII, tak długo ich obecność była mile widziana. No i nikt nie przeprowadzałby eksperymentów na Łapce! Już on by tego osobiście dopilnował. Choć, może gdyby odkrył, że go śledziła kiedy miał nieliczny czas wolny na relaks, zmieniłby zdanie. Na szczęście nie miał o tym pojęcia i zamierzał jej ten pomysł z odejściem wybić z upstrzonej niebieską czupryną głowy.
    Obserwował jej reakcję na wstyd. Zawstydzenie. No i bardzo dobrze. Powinna się wstydzić i w ogóle... Powąchał papier.
    -Czy to są perfumy?-spytał retorycznie i pokręcił głową. Legalna blondynka? Nieistotne. Słysząc jej odpowiedź postanowił po prostu zgromić ją spojrzeniem.
    -Czy ja Ci przypominam obiekt do żartów? Przecież ja generalnie nie lubię istot!-stwierdził przyglądając jej się bacznie. Nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Sprawiło jej to wiele bólu, ale i tak uznała, że odejście było najlepszym rozwiązaniem... A niby dlaczego nie mogła najpierw z nim porozmawiać?
    -Zachowałaś się niebywale dziecinnie, nawet jak na ciebie-podsumował bezlitośnie, krzyżując ręce na piersiach, by dodać sobie animuszu. Musiał być twardy z czym zwykle, w obcowaniu z tym konkretnym pracownikiem, miewał problemy-Mogłaś najpierw przyjść do mnie. Pracujemy przecież nad lekarstwem i być może dane zebrane z Twojego DNA posłużyłyby wielu nieszczęśnikom, którzy tak jak Ty, z wielkim bólem, muszą opuścić swoje domy, bo złapali pasożyta.-westchnął rozmasowując skronie-A poza tym, członkowie naszych zespołów mają skafander chroniący przed tym pasożytem... Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego nie miałaś go na sobie prowadząc badania?-inna sprawa, że on teraz też go nie miał, ale cholera, on się nie planował zarażać. Prędzej sobie plecy odetnie. Swoją drogą, dziwnie się czuł krzycząc na kogoś, kto planował zdradzić organizację, a sam niemalże w zębach zanosił pewnej kobiecie niemal wszystkie informacje dotyczące nowych zbrojeń, czy planów. Był bardzo, bardzo, bardzo niedobrym człowiekiem, ale czerpał z tego stosowne zyski.
    Rozluźnił nieco skrzyżowane na piersiach ręce, gdy go za nie złapała z tym swoim dziecinnym zapytaniem. Czy bardzo się gniewa? A nie widać?
    -Skoro tak bardzo tęsknisz, to nie wiem, czy zauważyłaś, ale Cię nikt nie wyrzuca. Sama chciałaś odejść, no ale przecież nie mam prawa Cię powstrzymywać... Krzyż na drogę-to ostatnie niemal wymamrotał, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę, z której go przywiało. Choć, stosunkowo powolnym krokiem.
    Loullie
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Wrzesień 2011, 23:05   

    Gdy skoczyła na niego w swej często - i tak na prawdę zawsze - wybuchowej radości, zdała sobie w ostatniej chwili, że to może skończyć się nieco inaczej niż przewidywała. Niestety, nie było odwrotu i nim zdążyła zareagować, runęli na klejący lukrowy piasek. Poczuła pod sobą ciepło ciała pana Artemisa, a zaraz potem ciężkie sapnięcie wraz z którym z jego ust padło następujące słowo: Awruk! Louliie spojrzała na mężczyznę wielkimi oczyma, by w następnej chwili zerwać się na nogi szybciej, niż rączy kotek, by spojrzeć na niego z góry z szerokim, złudnie zresztą, zawstydzonym uśmieszkiem, gdyż w jej oczach rysowało się wyraźne rozbawienie, ale i nutka dezaprobaty, gdy zrozumiała sens tego nieartykułowanego okrzyku. Tak, tak, Lusia znała już troszkę pana Fowla i zdążyła przyuczyć się paru jego... hm... nietypowych 'powiedzonek', które nawet w zmienionej postaci wstrząsały jej osóbką. W 'normalnych' okolicznościach nie omieszkałaby zwrócić mu uwagę na podobne zachowanie, jednak była zbyt skupiona na śledzeniu grymasów pojawiających się na jego szczupłej twarzy. Zaproponowałaby mu swą pomoc, ale coś jej podpowiadało, by lepiej uczynił to sam, gdyż mogło to się skończyć kolejnym upadkiem w lepkie paskudztwo, jak uważał pan Artemis. Wyszczerzyła bezczelnie ząbki w szelmowskim uśmieszku, który w jej przypadku przywdziewał podwójną szatę. To, że była taka wrażliwa i radosna nie oznaczało, że nie potrafiła czasami zdobyć się na owleczony czułością sarkazm.
    -Przepraszam, ciągle się zapominam - rzuciła wesoło, jakby nigdy nic szurając prawą nóżką w lukrze. Spuściła nieco główkę, patrząc na niego 'spod oka' w Łapkowej wersji, patrz - roziskrzonym rozbawieniem.
    Dzięki pojawieniu się owego mężczyzny niemal d razu poczuła, jak poprawia się jej humorek.
    Nie przejęła się zanadto piorunującym spojrzeniem białowłosego, jednak stosownie zachowała ciszę, co kosztowało ją wiele energii, którą spożyła na poruszenie bajecznymi, szklanymi skrzydłami, które nie tyle zadźwięczały, co rozśpiewały się krystalicznym odgłosem, migocząc w promieniach wczesnego poranka.
    Sięgnęła szybko do zielonej torebeczki, szperając w niej krótką chwilę, by wyjąć z niej paczkę owocowych... ta dam... żelków!
    -Żelka? - rzuciła, wyciągając w jego stronę szeleszczącą paczuszkę. Jedno łączyło ich na pewno, a mianowicie to, że oboje uwielbiali te ciągutkowe łakocie.
    Lustrowała uważnie jego postać, dostrzegając, jak się jej przygląda. Skuliła się wewnątrz swego ciałka, na zewnątrz pozostając niewzruszona, jedynie nieco rozkojarzona mnogością uczuć, zalewających jej serce. Na twarzy Loullie pojawił się nieco szerszy uśmiech.
    Miała wrażenie, że nie jest do końca zadowolony z tego, jak wygląda.
    Pewnie myśli, że jestem jakimś dziwakiem, chociaż pewnie zawsze tak myślał - przeszło jej przez głowę. Ach, gdyby tylko mogła zajrzeć do jego głowy i móc ujrzeć, co też się w niej roi! Albo może jednak nie, bo wtedy odkryłaby jego tajemnice, a każdy miał do nich prawo.
    Zamruczała coś niewyraźnie pod nosem.
    Poprzedni zarządca Opętańcem?! Na prawdę? Jeżeli tak, to biedna Lusia o tym nie wiedziała, bo niby skąd? Gdyby jednak posiadała podobną wiedzę, ileż by oszczędziła sobie zmartwień i fatygi panu Fowl'owi.
    Ach!
    Hm, lepiej by nie wiedział, co jeszcze robiła, gdy mężczyzna nie był tego świadom, wtedy zapewne z dziką radością oddałby się wymyślnym torturom, by wybić podobne ekscesy z główki Opętanej. Ale, ciii, o tym opowiemy kiedy indziej, lepiej by nie mógł wyczytać niczego z jej oczu. Ach, zaś co się tyczyło tego organu, Artemis mógł wyraźnie dostrzec tą dziwną skrajność, która od zawsze towarzyszyła dziewczynie, nienaturalna dojrzałość kryjąca się za nimi, niczym cienie skrywające się za filarami. Jednak to pewnie nie było dla niego nowością, gdyż wcześnie również to rzucało się w oczy, a dokładnie w tych licznych momentach, gdy szukała cudzego spojrzenia własnym. Zawsze, bez wyjątku, każdemu spoglądała w oczy, nie potrafiła inaczej.
    Gdy uniósł fioletowy pomięty arkusik do nosa, zmrużyła na krótką chwilę powieki, kryjąc wybuch śmiechu.
    -Ależ oczywiście, dokładniej perfumowana papeteria, czyż nie uważa pan, że tak jest o wiele ciekawiej, niż nudny biały papier? - Rzuciła, postanawiając mimo wszystko odpowiedzieć na pytanie, które wszakże nie wymagało odpowiedzi. Ale! To raczej nic dziwnego, prawda?
    Na kolejny grom lecący w jej stronę z jego spojrzenia, wyprostowała łopatki, odpowiadając mu tym samym, a dokładniej to po prostu nie odwracając wzroku.
    -Skądże znowu, pan? NIGDY! - Zaprzeczyła gorliwie, chociaż mężczyzna mógł podejrzewać, iż oto się troszkę z niego naigrawa, co również nie było nowością. Ot, inteligenta konwersacja na poziomie, a jakże!
    Wydawało się jej, że niemal czyta z jego twarzy, niczym otwartej księgi, jednak w takich momentach szybko nadchodziło inne wrażenie, że oto jego mimika zmienia się w coś nowego i już nie była tego taka pewna.
    Zrobiła żałosną minkę, słysząc jego słowa. Westchnęła, przecierając szczupłą dłonią powieki.
    -Tak, wiem Artemisie. Po prostu spanikowałam - wypowiadając te słowa jej głos był pozbawiony radosnych, szczebiotliwych ozdobników. Zabrzmiał dojrzale i dźwięcznie, nieco zmęczony i zrezygnowany. Był to bodajże drugi taki przypadek, gdy dziewczyna wyzbyła się swego 'uroku', a to oznaczało, że sprawa wcale nie jest taka błaha, jakby się mogło pozornie wydawać. Gdy spojrzała na niego ponownie, podobna powaga malowała się na jej twarzy, co bardzo ją postarzało, tak, że wyglądała na więcej, niż piętnaście lat, chociaż zazwyczaj wyglądała jeszcze młodziej dzięki swej... hm, nazwijmy to - trzpiotowatości. - Mogłam, masz całkowitą rację, jednak jak już wspomniałam wcześnie, wystraszyłam się. Nie wiem dokładnie czego: może tego, że mnie nie zaakceptujecie? Przecież nie jest tajemnicą to, co robicie w podziemnych laboratoriach. Co do lekarstwa. Odkryłam ciekawą rzecz, to nie jest do końca pasożyt. To jest niemal tak, jak mutacja, którą można zaobserwować w błędnym DNA. Z początku przywiera to formę wirusa, ale gdy zakazi nosiciela, staje się jego częścią. Nosiciel zespala się z pasożytem i staje się z nim jednością. Wtedy wirus jest nie groźny, gdyż nie jest zdolny do zakażenia innych. Na przykład ja nie stanowię teraz dla ciebie zagrożenia, ponieważ proces się już zakończył i praktycznie tego pasożyta nie ma, gdyż jest mną - zakończyła spokojnie. Zacisnęła kurczowo dłonie w pięści.
    Gdy je rozluźniła, na jej twarzy zagościł dawny, swobodny uśmiech radosnego dziecka.
    - Sęk w tym, że miałam kombinezon, jednak jakimś dziwnym trafem okazał się uszkodzony. Chyba nie sądzisz, że jestem nowicjuszem?- zaszczebiotała wesoło, wzruszając ramionami, chociaż jej oczy kryły nostalgię.
    Tak, był bardzo, ale to bardzo nie dobry, o! Zacisnęła mocnej palce na jego dłoni, widząc, że rozluźnia uchwyt krzyżowy rąk. Patrzyła na niego z nowym natężeniem.
    -Jesteś okropny, Artemisie Fowl, dlaczego po prostu nie powiesz: Loullie, jeżeli chcesz, możesz wrócić? - Gdy odwrócił się na pięcie i począł odchodzić, ręce dziewczyny zwisły bezwładnie po obu jej bokach. Normalnie się w niej zagotowało. Nie wiedziała czy jest bardziej szczęśliwa, czy zdenerwowana. Drżała delikatnie. Spojrzała na nieznajomego mężczyznę stojącego za nią, posłała mu przepraszający uśmiech i ruszyła za Artemisem, wiedząc, że się tego spodziewa. Jednak postanowiła zrobić mu na złość. Biegnąc, przytuliła się do jego pleców, oplatając szczupłymi, by nie powiedzieć chudymi, ramionami jego brzuch.
    -A ty tęskniłeś za mną? - rzuciła nieco stłumionym głosikiem, gdyż przyciskała policzek do jego kręgosłupa. Śmiała się przy tym cicho.
    - A ty za mną tęskniłeś? - rzuciła do jego pleców stłumionym głosikiem, gdyż przyciskała policzek do jego kręgosłupa. Śmiała się przy tym cicho.
    Artemis
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Wrzesień 2011, 00:27   

    No jasne. Cała Loullie. Najpierw zrobić, a potem pomyśleć. Z resztą, czy cała ta sytuacja nie była właśnie odzwierciedleniem tego, że to dziewczę zamiast najpierw coś przemyśleć działało impulsywnie? Bez wątpienia. Gdyby bowiem, zaraz po zarażeniu, po prostu usiadła i zastanowiła się co zrobić dalej i jak właściwie wybrnąć z tej sytuacji, z całą pewnością uznałaby, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest porozmawiać ze swoim przełożonym i dowiedzieć się co ma teraz z sobą począć. Myślenie oszczędza wielu kłopotów i nieporozumień, czy pomyłek. Dlatego Fowl tak bardzo lubił planować wszystko naprzód. Dlatego każdy członek MORII znajdujący się pod jego jurysdykcją miał montowany niewielki chip (oczywiście wszystko odbywało się w wielkiej tajemnicy i tak, by podwładny o tym nie wiedział, zwykle podczas inspekcji lekarskiej). Chip ten był projektu samego Artemisa. Bardzo mały i lekki. Drobne sensory zakończone były niewielkimi haczykami, a samo urządzenie samoistnie wczepiało się w cokolwiek z czym miało styczność, o ile temperatura ciała przewyższała 36 stopni. Mieli początkowo sporo problemów z tym cholerstwem, ale okazało się, że gdy wykonujący inspekcję lekarz miał na sobie gumowe rękawiczki jednorazowe, mógł bez problemu upuścić przedmiocik na pacjenta. Sztuczna inteligencja wbijała się wtedy haczykami w skórę delikwenta i tak już zostawała, chyba, że Artemis zażyczyłby sobie ją zdemontować. Niemniej miała swoją niedoskonałość. Pierwszy kontakt był raczej nieprzyjemny, coś jak uszczypnięcie, a zanim maszyna dostosowywała swoje łuski kamuflażowe do odcienia skóry nosiciela, wyglądała jak ogromny bąbel i zdarzało się czasami, że taki biedak nieźle się poharatał drapiąc się w to miejsce, mimo braku uczucia swędzenia. Niemniej jednak, chip spełniał swoje zadanie. Przesyłał dane o miejscu pobytu danej jednostki nieważne gdzie by się znalazła... (choć trzeba przyznać, że w Krainie Luster był z tym drobny problem i czasami tracono zasięg). Tak, czy owak Artemis mógł z łatwością znaleźć swoje zbłąkane owieczki i choć zarząd chciał wprowadzić ten system u wszystkich członków organizacji, chłopak odmówił argumentując, że obsługa tego delikatnego sprzętu jest zbyt złożona, by miał go oddać w czyjekolwiek inne ręce. Prawda była taka, że nie chciał by Dark miała wszystkie informacje. Bo niby dlaczego? Przydałoby się jej od czasu do czasu przekonać się, że zadarła z nie do końca odpowiednim młodym geniuszem.
    Wracając jednak do kłopotliwej podwładnej. Fowlowi już powoli ręce opadały. Nie miał pojęcia jak tę dziewczynę doprowadzić do ładu. Przecież dawał jej taki świetny przykład! Sam zawsze był na wszystko przygotowany i wszystko dokładnie planował. Dlaczego ona tak nie mogła? Pokręcił głową z rezygnacją i zarzucił temat, tak jakby udawał, że nie zrozumiał jej sarkazmu.
    -Nie żelkuj mi tutaj! Mówię całkiem poważnie i Ty też czasami byś mogła!-w końcu stracił cierpliwości i podniósł głos. Chyba po raz pierwszy na nią i gdy sobie to uświadomił przez chwilę stał w milczeniu, nie wiedząc co począć z tym faktem. Jej rezygnacja bardziej go rozbiła niż chciałby się do tego przyznać. Postanowił więc jej nie przepraszać, choć było to pierwsze słowo, które wcisnęło mu się na usta. Nie! pomyślał sobie Najwyższa już pora na odrobinę stanowczości uznał, bo Loullie poczynała sobie nadzwyczaj swobodnie, a on musiał dbać o swój autorytet. Poza tym, sprawa naprawdę była dość poważna. MORIA nie mogła sobie w dzisiejszych czasach pozwolić na utratę kolejnych członków.
    -Perfumowana papeteria...-westchnął i zacisnął palce mocno na papierze, zgniatając go tym samym w nagle nieco silniejszej niż zwykle piersi.
    -Może cię to zszokuje, ale fakt, że spryskasz fioletowy papier perfumami nie zmieni tego co na nim napiszesz!-zakomunikował i choć mówił niby spokojnie, to wyraźnie dało się odczuć powiewający od tonu chłód i nutkę żalu, czy pretensji. Jej dowcipy najwyraźniej tego dnia nie bawiły go w najmniejszym stopniu o czym świadczyła zacięta mina z jaką komentował jej wygłupy. W końcu jednak zechciała zachować się poważnie. Wiedział, że potrafiła gdy chciała. Kłopot w tym, że nigdy nie wiedziała kiedy powinna.
    -Spanikowałaś...-powtórzył i wzruszył ramionami-To wyjaśnia wszystko! To wyjaśnia dlaczego z taką gorliwością postanowiłaś zignorować wszystko to czego cię uczyłem i o co cię prosiłem odkąd ze sobą pracujemy!-nie krył ironii. Zbliżył się i palcem wskazującym dotknął jej czoła-Pomyśl zanim coś zrobisz! Ile razy ci to mówiłem? bo straciłem rachubę przy milionie!-opuścił rękę i w milczeniu wysłuchał jej wykładu o wirusie. Sugerowała, że jest nieuleczalny? Że nic się nie da zrobić? Odmawiał. Z całą pewnością nie przyjmie czegoś takiego do wiadomości, zawsze jest coś co można zrobić! Może trzeba zbadać symptomy wczesnego stadium i odkryć w ten sposób, kiedy to właśnie wirus przestaje być wirusem? To nie mogło dziać się zaraz w momencie połączenia z ciałem, każdy wirus potrzebuje czasu na rozwój i rozprzestrzenienie się po organizmie! Potrzebowałby jedynie dokładnego sprawozdania...
    -Uszkodzony...-zmrużył lekko ślepia i po chwili gwałtownie je rozszerzył. Coś sobie właśnie uświadomił-Zamieniałaś się kombinezonami z Olivią?-spytał ni z tego ni z owego. Niech to szlag jasny trafi! Olivia była jednym z najgorszych i najmniej wydajnych pracowników. Uznał więc, że bardziej przysłuży się MORII jeśli posłuży jako obiekt, na którym można będzie zbadać sposób rozwoju tego pasożyta. Uszkodził więc jej kombinezon ochronny. Jak to się jednak stało, że założyła go Loullie?! Przecież mówił wyraźnie, że każdy ma nosić swój własny kombinezon! Dlaczego ludzie muszą być aż tak głupi i bezmyślni!
    -Dlaczego miałbym coś takiego powiedzieć, skoro widzę, że nie chcesz...-stwierdził z wzruszeniem ramion. Swoją drogą to fascynujące jak płynnie to dziewczę przechodziło od zwracania się do niego przez per Pan, per Panicz lub per Ty... Była jednak jedyną, której się o to nie czepiał mimo iż była sporo młodsza od niego. Ruszył przed siebie wiedząc, że przybiegnie za nim, a jednak zastanawiał się po drodze, czy to możliwe by zachorowała przez niego? To z jego powodu chciała odejść? Nie. Mówił wyraźnie, że kombinezony są indywidualne... Nie powinna się była zamieniać.
    Poczuł jak przykleja mu się do pleców i go obejmuje. Niech ją szlag. Czasami czuł się jak bohater jakiegoś romantycznego anime.
    -Nie-odpowiedział zimno i przez chwilę tak czekał w milczeniu-Ani trochę. Dlatego tu jestem i dlatego właśnie jestem dzisiaj spokojny jak nigdy...-ironia. To było w jego stylu. Nie potrafiłby jej powiedzieć po prostu 'tak'... Czułby się... Dziwnie i nieswojo. Raczej nie powiedziałby nic niż proste 'tak, tęskniłem'.
    Loullie
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Wrzesień 2011, 20:53   

    Och, pan Fowl jest zbyt surowy! Lilusia jedynie pierw czuje, potem myśli, o! Czy tak nie jest ładniej? Ja sądzę, że brzmi o wiele, wiele lepiej. Otóż, mała Lou usiadła sobie, bardzo spokojnie, jak na siebie, i pomyślała. Bardzo długo myślała. I nie wiedziała, co czynić. Z jednej strony był obowiązek poinformowania pana Artemisa o 'małych' komplikacjach, a z drugiej strony obawa, że nie zaakceptuje tak rażącej niesubordynacji i sam wyrzuci ją wśród gromkich słów. Loullie bardziej obawiała się jego zawodu i obrzydzenia malującego się w granatowych oczach, niźli tego, że oto zmienia się cała ona! Dlatego postąpiła tak, a nie inaczej, sadząc, że oszczędzi mu kilku dodatkowych problemów. Bardzo go lubiła, jednak była zdolna do poświęceń, dlatego też nigdy by jej do kolorowej główki nie przyszło, że będzie się o nią martwił!
    Co się zaś tyczy planowania, Królicza Łapka nie była aż tak beznadziejna w tych sprawach. Gdy pracowała zawsze miała z góry ułożony plan działania, to ułatwiało wykonywanie swych zadań i skrócało nieco drogę postępowania. A to, że w życiu towarzyskim tak diametralnie się różniła, niż za ścianami swego ukochanego laboratorium, cóż, praca jedno, swawole drugie, ot.
    Hm, tego akurat Lilusia nie wiedziała. Chip? Na niej? Śledzący każdy jej ruch? Ciekawe, bardzo ciekawe. Z jednej strony było to doprawdy przerażające, że nie miała własnej intymności, że była śledzona, z drugiej zaś dawało to do myślenia. Mogło to oznaczać, że jest dość ważnym członkiem, skoro się ją pilnowało. Ale! Była też obiektem, o którym mogła dowiedzieć się Różana Królowa, o czym również nie miała pojęcia. Owszem, gdy trzy lata temu została 'zaproszona' w szeregi MORII, po trzech dniach odwiedził ją inspektorujący lekarz, który sprawdzał wstępne wyniki prac młodego naukowca. Wtedy dotknął lekko jej ramienia, tuż przy zespoleniu szyi, jakby chciał dodać jej otuchy. Ów gest był bardzo miły z jego strony, ale w kilka godzin później zauważyła na swej skórze bardzo brzydki wrzodzik, a może pryszczyk? Nie zawadzał jej nazbyt, jednak brzydko wyglądał. Kilka dni później zniknął. Nigdy się nad tym nie zastanawiała i raczej już zastanawiać nie będzie, o ile w jakiś sposób nie dowie się o ustrojstwu zamontowanym na jej skórze. Pewnie i tak to nigdy nie nastąpi, więc nie ma czym się martwić.
    "Wracając jednak do kłopotliwej podwładnej. Fowlowi już powoli ręce opadały. Nie miał pojęcia jak tę dziewczynę doprowadzić do ładu. Przecież dawał jej taki świetny przykład! Sam zawsze był na wszystko przygotowany i wszystko dokładnie planował. Dlaczego ona tak nie mogła?" - Odpowiadając na nieme pytanie panicza Artemisa mogę jedynie rzec, iż Łapka po prostu nie była nim, tak samo jak, na przykład Olivia, nigdy nie będzie taką trzpiotowatą Nimfą, którą była Luli. Każdy był indywidualistą, odrębnym bytem i raczej wątpliwe by na wszystkich trzech światach spotkać osobę podobną do Fowla, czy panny Maderdin.
    Dziewczę spojrzało wielkimi oczami w twarz białowłosego, gdy podniósł na nią głos. Mimowolnie otworzyła usta ze zdziwienia. Przecież chciała być miła!
    Zamknęła usta, patrząc na niego szklistym wzrokiem, jednak starała się dzielnie trzymać. Nie pokaże mu, że przez niego cierpi. O nie! Będzie się uśmiechać, będzie pomocna i szczęśliwa, jak zawsze! Nie może płakać! Z trudem zapanowała nad gwałtownym, rozedrganym westchnięciem. Stała chwilę oniemiała, by uśmiechnąć się do niego delikatnie.
    - Jestem poważna - rzuciła ciepłym tonem, odwracając głowę, gdy chowała paczuszkę łakoci do małej torebki. To pomogło jej się opanować.
    Zawsze starała się robić wszystko tak, by sprawić mu przyjemność. Pracowała za dwóch, była bliska wynalezienia antidotum na niektóre choroby dotykające współczesną cywilizację, była przy nim, gdy czuła, że jest zdenerwowany i zrezygnowany. Była niczym przyjazny cień, gotowy wysłuchać lub milczeć. W jej mniemaniu nigdy nie dała mu powodu, by mógł się na nią złościć. Jednak najwidoczniej teraz dręczyło go coś bardziej, niż zazwyczaj i nijak nie potrafiła tego pojąć. Nawet zaczęła się zastanawiać, jakby go udobruchać, dowiedzieć się, co go gnębi, ale coś czuła, że zagadka sama się za jakiś czas rozwikła.
    Patrzyła na jego szczupłe dłonie zakończone długimi palcami, które w tej chwili gniotły fiołkowy arkusik z większą, gwałtowniejszą szyją. Drgnęła, jakby wymierzył jej policzek. Nie wiedzieć czemu, ale ów drobny gest zranił ją bardziej, niźli jego krzyki czy ostre słowa. Westchnęła cichutko, czując jak ogarnia ją beznadzieja, przez co cała radość ze spotkania poczęła się ulatniać. Nienawidziła podobnego stanu. Był gorszy od złości, która spopielała wszystko, pozostawiając po sobie pustkę. Dlatego było jej tak ciężko... pozwolić sobie dojrzeć. Dlatego też brała lekarstwa, które wstrzymywały rozwój jej organizmu, zatrzymywały ją na etapie dziesięciolatki. Chodzi o wygląd, rzecz jasna, gdyż umysł rozwijał się z zawrotna prędkością. Zawsze była nad wyraz inteligenta i elokwentna, ludzie nabierali do niej zaufania już po kilku wymienionych słowach. Ale... nie chciała dorosnąć, nie chciała pozwolić swemu ciału się rozwijać. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Co też takiego wydarzyło się w jej życiu, że aż tak bardzo pałała antypatią dla dorosłości? Co ją odgradzało od tego 'innego' świata? Tutaj kryła sie ironia. Chociaż uciekała zaciekle od dojrzałości, ona za nią goniła, łapała ją w sidła, nim zdążyłaby umknąć. Mogła sobie upośledzać ciało, ale umysł i doświadczenie wiedziały swoje. Od odejścia z MORII minęło około trzech tygodni. W tym czasie natura upomniała się o swe prawa. Loullie podrosła, wysmuklała, nabrała rysu kobiecości, rysy twarzy zaostrzyły się, straciły na swej dziecięcej miękkości. Kości policzkowe wyraźnie rysowały się pod skórą, talia nabrała uroczych wgłębień, piersi... hm, cóż, z nimi był 'mały' kłopocik. Faktycznie, zaokrągliły się nieco, zaznaczając swą obecność pod materiałem już przykrótkiej bluzeczki, jednak właściciele sprawiały niewyobrażalny dyskomfort. Były świadectwem jej ja i dopiero teraz zaczęła rozumieć to, kim była tak naprawdę.
    -Nie, nie zmieni, masz rację, ale twój gniew również nie odmieni tego, jakie powzięłam decyzje! - Wypowiedziała to cichym głosem, ale tak gniewnym i rozgoryczonym, że aż dziw brał. Było to tak niespotykane i nowe, że mogło na chwilę zamurować. Wyrwała mu z dłoni list, drąc go na drobne kawałki z pasją, której... daleko było do dziecięcej niefrasobliwości Lou.
    - Proszę bardzo! Już go nie ma! Już nie będzie ci przeszkadzał zapach perfum, ty... nie potrafiący mówić wprost przyjacielu!
    Kawałki papeterii zaścieliły się koło ich stóp, gdy patrzyła na niego błyszczącymi szkliście oczyma. Uśmiechnęła się przy tym promiennie, na przekór własnym emocjom. Gdy się do niej zbliżył, stała spokojnie, pozwalając mu dotknąć palcem swego czoła. Drżała. Czuła się beznadziejnie, jeszcze nigdy nikt tak jej nie potraktował, a przynajmniej nigdy nie odczuła tego w takim stopniu. Nie dość, że straciła swe człowieczeństwo, nie dość, że musiała opuścić ukochany dom, Artemisa, przyjaciół, zaprzestać poszukiwań swego brata, gdyż okazały się bezpodstawne z tego punktu, iż nie żył, to jeszcze on, on, wieńczył górę rozgoryczenia swym postępowaniem. A co miała uczynić? To był strach, strach nią kierował! Do tego myśl, że ulży mu w kłopotach, pozbawiając go jednego.
    Broda Lilusi zadrżała niebezpiecznie, gdy z jego ust padło kolejne bezpodstawne oskarżenie.
    - Nie zamieniałam. Leżał w mojej szafce oznaczonej moim imieniem. Dopiero po skończonych badaniach, gdy oddawałam kombinezon do pralni, zauważyłam naszywkę Olivii. Skąd mogłam wiedzieć, że ktoś pomyli szafki! Nie bierz mnie za niekompetentną smarkulę! Znam zasady i bardzo dobrze wiesz, że gdy chodzi o pracę, jestem bardzo, ale to bardzo poważna i ostrożna! - pacnęła go dłonią w dłoń, jednocześnie zaciskając szczupłe palce na jego nadgarstku. - Przecież mnie znasz... - mruknęła. - Nie mów tak, dobrze wiesz, że chcę. Nie opuściłabym MORII, gdybym nie uznała, że tak będzie lepiej dla ciebie.
    Loullie jeszcze nigdy nie zachowała aż na tak długo powagi. Nie potrafiła, jednak Artemis złamał wszystkie bariery Króliczej Łapki, zbijał grunt pod jej nóżkami, doprowadzał do stanu, którego chciała unikać.
    Gdy sobie poszedł, uczyniła tak jak zawsze, czyli impulsywnie, przytulając się do jego pleców. Nie chciała, by odchodził, a do tego chciała go troszkę podrażnić.
    Jednak, gdy z jego ust padło kategoryczne, chłodne i bezosobowe Nie!, zesztywniała, rozluźniając uchwyt dłoni. Tym razem nie udało jej się powstrzymać łez, cisnących się nieubłaganie do oczu. Wypłynęły z kącików na policzki, zwisając na chwilkę na brodzie. Nie tęsknił za nią. Wręcz przeciwnie. Był na nią zły, gdyż musiał się tutaj fatygować. A myślała, że sa przyjaciółmi, przecież dlatego do niego napisała, gdyż nie chciała, by żył w niewiedzy.
    -Nie? - pisnęła łamliwym głosikiem. Zaraz potem dodał kolejną cześć wypowiedzi, a Lilusia rozpłakała się na dobre. Ramiona dziewczyny drżały gwałtownie. Rzuciła się ponownie na Artemisa, tuląc się do niego mocno.
    - Jesteś wstrętny, nie dobry! - krzyczała do jego koszuli, mocząc ją łzami.
    Artemis
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 30 Wrzesień 2011, 13:13   

    To prawda, że Artemis zbyt chętnie mierzył innych swoją miarą. Był to jeden z powodów jego ciągłych problemów z posiadaniem zdrowych relacji międzyludzkich. Nie potrafił zrozumieć tego, że nie każdy był genialny. A raczej rozumiał to doskonale, ale był zdania, że właśnie osoba znajdująca się w jego towarzystwie powinna notorycznie brać z niego przykład i bez zawahania robić wszystko o co prosił, skoro był mądrzejszy od niej. Niestety, a raczej stety, każdy miał swój umysł i swój sposób działania, a osobę tak wymagającą jak Artemisa uznawał za irytującą i upierdliwą. Konsensusu nie było. Loullie była jedną z nielicznych istot, które w ogóle potrafiły go tolerować, nie mówiąc już w ogóle o sympatii. W zespole naukowca byłaby pewnie największa rotacja, gdyby nie fakt, że co ambitniejsze jednostki chciały z nim pracować. Był odpowiednikiem dr. House'a w MORII. Nieznośny, ale jego nazwisko obrosło w taki prestiż, że praca dla niego również się z nim wiązała, a dla szacunku innych, można było sporo znieść.
    Tak czy inaczej nie powinno dziwić, że niezbyt sprawiedliwie oceniał jej postępowanie. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że mogła usiąść i pomyśleć i dojść do złych wniosków. Swoją drogą, czy naprawdę był w stosunku do niej aż tak surowy, by mogła pomyśleć, że wyrzuci ją wśród 'gromkich słów' za zwykłą pomyłkę? Sądził, że traktował ją z tak oczywistą pobłażliwością iż nie można było uznać, że jej nie faworyzuje. Fakt, że jego okazywanie sympatii wyglądało zupełnie inaczej niż u większości normalnych ludzi. Bo to, że na nią nie nakrzyczy bez większego powodu było już oznaką sentymentu. Na większości innych pracowników się najzwyczajniej znęcał. Bywało, że płakali przez niego w toalecie, bo bezlitośnie wytykał im głupotę. Inna sprawa, że Loullie rzadko dawała mu powody do złego traktowania. Była pracowita i wyjątkowo inteligentna. No, ale były to powody dla których też za nią przepadał więc... Kółko się zamyka. Tak, czy owak, patrząc na to już tylko ze względów praktycznych. Nie opłaca się pozbywać najlepszego pracownika tylko dlatego, że wyrosła mu para skrzydeł. Artemis postrzegał to jako oczywistość i był to jeden z powodów, dla których jego reakcja tak bardzo wyprowadziła go z równowagi. Kolejnym była właśnie usilnie skrywana sympatia, do której z trudem przyznawał się przed sobą samym, a co dopiero przed nią. Nigdy nie zapomni jak bardzo wstrząsnęła nim treść perfumowanego listu.
    Przyszedł do biura w i tak dość skwaszonym humorze, co jednak nie było żadną nowością. Zabrał się za przeglądanie sterty papierzysk ulokowanej na jego biurku, aż jego wzrok przyciągnęła silnie odcinająca się na tle wszechobecnej białości fioletowa koperta. Bez trudu domyślił się kto był autorem jej zawartości, ale treść, z którą zapoznał się chwilę później była... Cóż, porównałby to, do niespodziewanego ciosu. Jak sucker punch w boksie. Cios w tył głowy, którego nie oczekujesz i który jest zabroniony przez zasady. Siedział jak przybity serią gwoździ do krzesła i w milczeniu przeczytał list jeszcze jakieś czterdzieści razy, zastanawiając się, czy być może źle go zrozumiał. Następnie z lupą, zaczął poszukiwać drobnego zapisu, który informowałby go o tym, że to jedynie żart, uznając iż byłoby to w stylu Łapki. Gdy jednak nie natknął się na podobną sugestię, zaczął analizować w myślach kilka ostatnich tygodni i z zaskoczeniem doszedł do wniosku, że bardzo dawno nie widział młodego naukowca. Był zabiegany i zapracowany więc pewnie zauważenie tego ubytku zajęłoby mu czas do momentu, w którym nie zwróciłby uwagi na opóźnienie w składaniu raportu. Tak więc sięgnął do szuflady, w której trzymał pilot namierzający chipy, wklepał na dotykowym ekranie hasło oraz numer identyfikacyjny Loullie i tak znalazł się tutaj. Bardziej rozjuszony niż kiedykolwiek w całej historii swojego życia.
    Co do indywidualizmu, to w przypadku Fowla okazywał się praktyczny, bo jakby po świecie biegało więcej takich potworów, to naprawdę byłoby ciężko. Nawet jeżeli podobne wybuchy zdarzały mu się niezwykle rzadko, to jednak gdy puścił wszelkie hamulce, potrafił naprawdę zranić. A najgorsze jest to, że miał tego pełną świadomość.
    Widział szok, który odmalował się na twarzy dziewczyny, jednak nie mógł już cofnąć tego co powiedział. Nawet gdyby chciał. Zawsze mógł szybko przeprosić i wszystko pewnie byłoby dobrze, jednak postanowił brnąć w to dalej, z każdą chwilą żałując bardziej. Może to przez świadomość, że mógł mówić co chciał nie ryzykując, że coś straci? Choć z drugiej strony, właśnie w ten sposób tracił dotąd wszystkich ludzi, którzy chcieli się do niego zbliżyć. W jakimś momencie się przeliczał co do tego ile potrafią znieść i dawali za wygraną. To była jedna z tych rzeczy, których nawet mimo swego geniuszu nie potrafił się nauczyć.
    Jej odpowiedź dotarła do niego przez wątłą mgłę poczucia winy, które osaczyło go na chwilę zachęcając do postąpienia tak jak należało. Zignorował zarówno tą zachętę jak i jej zapewnienie. W jego odczuciu, powaga wyglądała zupełnie inaczej i nie miała zbyt wiele wspólnego z jedzeniem żelków. W końcu wyładował swoją wściekłość na liście, nie mając pojęcia, że w ten sposób rani ją bardziej niż wcześniej. Czy naprawdę tego nie widziała? Jak mogła nie rozumieć? Czy pewne, rzeczy nie były oczywiste? Ech, najwyraźniej nie. Cóż, on nie zamierzał jej wyjaśniać i rysować zawiłej sieci własnych uczuć, tym bardziej, że sam nie do końca je pojmował. No i, był introwertykiem. Nie umiał o sobie rozmawiać, nie chciał i nawet zwykłe sprecyzowanie rzeczy, które lubi, a których nie, sprawiało mu sporą trudność. Zamknięty we własnej osobistej przestrzeni, potrafił znakomicie rozszyfrowywać innych i tego samego oczekiwał. Chciał by wszyscy wkoło doskonale go rozumieli bez słów. To było oczywiście zadanie, któremu nikt nie był w stanie podołać i być może dlatego, ostatecznie, Fowl zostawał zawsze sam.
    Szczerze powiedziawszy nie miał pojęcia o tym, że dziewczyna medykamentami opóźniała własny rozwój. Sądził po prostu, że jest bardzo młoda (co sugerowała też data urodzin widniejąca na wszystkich dokumentach) i że jej ciało samo z siebie rozwija się wolniej. Tak się zdarzało, czego sam z resztą był doskonałym przykładem, bo jeśli nie licząc wzrostu, wciąż wyglądał na bardzo młodego i większość dawała mu na pierwszy rzut oka zaledwie osiemnaście, dziewiętnaście lat. Jemu to nie przeszkadzało, ale kobiety miały inną psychikę. Nie spotkał się jeszcze z dziewczyną, która nie tupałaby nogą w oczekiwaniu na duże piersi, czy zaokrąglone biodra. Dziewczynki chciały dorastać i chciały być piękne, bo wiedziały jakich cech pożądają mężczyźni, a w przeciwieństwie do chłopców, dużo wcześniej wychodziły z etapu obrzydzenia płcią przeciwną, a wchodziły w sferę fascynacji i chęci stworzenia tego, co powszechne funkcjonuje w społecznej świadomości jako 'związek'. Dziwiło więc, że Loullie tego nie chciała. To wszak była kwestia hormonów i chemii, czegoś, czego nie da się zatrzymać ani kontrolować, chyba, że jakaś silna trauma wpłynęła na to wcześniej. Fowlowi jednak trudno byłoby wymyślić zdarzenie, które wywarłoby tak silny wpływ na naturalny proces rozwoju mózgu.
    Uspokoił się trochę, gdy uświadomiła mu, to co tak usilnie odpychał od siebie. Świadomość, że nic już nie zmieni tego co postanowiła. No tak. Jak mógł być tak głupi. Przy całym swoim geniuszu wciąż nie potrafił oszukać nadziei. Teraz to on poczuł się zraniony, co przez chwilę nawet odmalowało się na jego twarzy.
    -Masz rację-odpowiedział w końcu, całkiem już spokojnie-Nie powinienem...-uśmiechnął się gorzko i nie dokończył. 'Nie potrafiący mówić wprost przyjacielu' odbiło się dziwnym echem w jego głowie. Nie, nie potrafił mówił wprost. Żadna nowość. Kto by to zniósł prawda? Zniesienie go było niemożliwe i właściwie dlaczego dziwił się, że kolejna osoba ma go dość?
    -Ja nie potrafię mówić wprost?-spytał w końcu. Na twarzy wciąż widniał mu ten dziwny grymas, który kontrastował z dziwnym rozżaleniem w oczach-To ty cały czas próbujesz mi wmówić, że podjęłaś takie a nie inne decyzje... Jakbyś nie potrafiła mi powiedzieć wprost, że masz mnie dosyć. Nie byłabyś pierwszą, ani ostatnią osobą więc po prostu wyrzuć to z siebie i miejmy już cały ten cyrk za sobą-miał powoli dość tej rozmowy. Zbyt często odbywał podobne konwersacje. Za każdym razem bolało bardziej, choć można by przypuszczać, że po jakimś czasie się przyzwyczai i znieczuli. Jednak nie, świadomość, że winić mógł jedynie siebie, też nie pomagała. Zwłaszcza, że nie umiał się zmienić. Irytowała go też świadomość, że rozgrywają ten żałosny spektakl na oczach jakiegoś tam faceta, którego nie znał i którego poznać, zapewne nie będzie miał ochoty. Niech to szlag!
    -Niby w którym miejscu to jest lepsze dla mnie!? W tym, że muszę szukać kogoś na twoje następstwo, czy w jakimś innym bo doprawdy właśnie to jedno mi umyka! Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć?!-doprawdy próbował analizować jej proces myślowy na sto różnych sposobów i nijak nie potrafił dojść do podobnych wniosków. Jedynie ona zyskiwała na tym rozwiązaniu. Odcinała się od kogoś, kto najwyraźniej był nawet dla niej, po prostu nie do zniesienia. Rozumiał to, nie rozumiał jedynie tego, dlaczego nie potrafiła mu tego powiedzieć. Zwykle była bardzo wygadana.
    W dodatku sam dał jej argument. Do licha, najchętniej zabiłby teraz Olivię. To ona miała zachorować, nie Lou! Przez głowę przeszła mu taka burza przekleństw i to nie ocenzurowanych, że gdyby miało się ją przywołać, to przynajmniej pół strony zajęłyby same gwiazdki.
    Przykleiła mu się do pleców. Miał świadomość, że był to efekt jego manipulacji, ale i tak nie powstrzymał zadanego sobie w duchu pytania, czy może jednak wciąż go toleruje? Czuł jej lekkie drżenie i niemal czuł łzy spływające po jej policzkach. Wciąż jednak stał po prostu odwrócony plecami do niej i w cichości zadowolony, że przynajmniej przenieśli ten sentymentalny cyrk dalej od nieznajomego stwora.
    -Nawet nie wiesz jak bardzo-odpowiedział przymykając lekko oczy. To wszystko była jego wina. To przez niego była chora. Powinien jej to powiedzieć, ale... Co sobie wtedy pomyśli? Nie. Nigdy nie dowie się o tym jak kombinezon Olivii został uszkodzony, tak samo jak nie dowie się nigdy o chipie, ani o tym, że Artemis jest szpiegiem, ani o setkach innych rzeczy, które robił i które z całą pewnością diametralnie zmieniłyby jej sposób postrzegania jego osoby.
    -Chodźmy stąd...-zasugerował mając dość tego miejsca. Chciał już wrócić do świata ludzi. Do siebie. Do miejsca, gdzie latały jedynie ptaki i samolotu, a ludzie nie mieli wężowych ogonów, czy zdolności czytania w myślach. To było coś, co przerażało go najbardziej. Telepatia. Nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł grzebać w jego głowie.
    Loullie
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 30 Wrzesień 2011, 18:15   

    W tym względzie bardzo się od siebie różnili, gdyż sama Lou nigdy nie mierzyła nikogo własną miarą - chociaż, może jednak nie jest to do końca prawdą, ale o tym za chwilkę.
    Królicza Łapka pozwalała swym znajomym na własna osobowość, popełnianie błędów, co nie zmienia faktu, że czasami podpowiadała w zabawny sposób, jakby można było postąpić w danej sytuacji, jednak to do delikwenta należała decyzja, czy skorzysta z sugestii, czy też nie. Nie uważała się również za lepszą od innych, znała własne wady i zalety, potrafiła je akceptować i z nimi żyć, na to samo godziła się wśród przyjaciół. Każdy posiadał własny umysł, niecodzienną mentalność, intuicję, lepszą bądź gorszą, miał własny sposób działania. Była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem, ot co.
    Zatem gdzie pojawiała się rysa? Hm, a w miejscu, gdy zastanawiała się, dlaczego tak mało ludzi potrafi rozróżnić to co poważne, od tego co niepoważne? Przecież życie nie polega na tym, by tylko dorosnąć i do końca swych dni zachowywać powagę, zamartwiać się, Bóg wie czym... Tylko, że bywają ludzie, którzy swą 'niepoważność' obierają w różne szaty, a wtedy ona nie jest już tak zdrowa i dobra, jak jej własna.
    Łapka dobrze wiedziała, że Artemis darzy ją sympatią, a widziała to w momentach, gdy miast zrugać ją, jak ostatnią świnię, to silił się na spokój i wyjaśniał jej jakie błędy popełniła, gdy w tym czasie innego laboranta zmieszałby z błotem. Doceniała jego starania i z każdym dniem przywiązywała się do jego osoby i opinii jeszcze bardziej. Ceniła jego wskazówki i doświadczenie, którym się z nią dzielił. Wiedziała również, że czasami miałby ochotę zatopić w niej zęby, tak go irytowała, a jednak się starał. W tej chwili to ona nie była sprawiedliwa, ale tylko dlatego, że źle odczytała jego intencje i gesty. Dlatego też tym ciężej było jej odejść. Była to osobista strata, porażka. Najbardziej przez te wszystkie dni tęskniła za nim. Wybrała również dobry moment swego odejścia, akurat wtedy, gdy był najbardziej zapracowany, by móc spostrzec, że brakuje jednego naukowca. Brak odzewu z jego strony przez trzy tygodnie ją bolał, ale z drugiej zaś zaczęła się zastanawiać, czy nie zrobiła najlepiej. Gdyby pragnął jej powrotu, dałby znać, gdyby za nią tęsknił...
    Jakże się myliła. Dostrzegała to w oczach Artemisa - zranienie, żałość i bezradny gniew. Znała go chyba najlepiej z całego zespołu, nie to, co robi, ale to, jaki jest.
    Tak wszystkie dziewczynki chciały dorastać, zaznajamiać się ze zmianami, które następują w ich ciałach, rozmawiać o nich z matkami, czy przyjaciółkami, zachwycać się dojrzewającymi krągłościami, którymi mogłyby się afiszować po całym mieście, próbując kusić młodych samczyków. Rozkoszowały się uznaniem wielbicieli, płakały, gdy ktoś je odtrącił, chciały być dorosłymi kobietami, pewnymi siebie, mądrymi, które dadzą sobie radę ze wszystkim, z pracą, ze związkiem, z dziećmi, domem. Chciały być jak matki, które godziły obowiązki z przyjemnościami. Ale... one nie znały złych stron kobiecości, ani tego, że czasami może ona być powodem do zguby. Loullie poprzez swoje sztuczne, różowe szkiełka, widziała świat takim, jakim był, ale również dodawała mu innych barw, gdyż wiedziała, że nie każda szarość jest monotonna, oraz, że nie każda czerń może być groźna.
    Gdy się odezwał, patrzyła na niego dłuższą chwilę. Ona by zniosła, ona to znosiła, akceptowała go takim, jakim był, bezwarunkowo! Czyż nie dostrzegał tego?!
    Słuchała go z rosnącym przerażeniem, kręcąc nieświadomie głową. To otwierała, to zamykała rózowe usta, nie zdolna, by coś powiedzieć. On myśli, że mam go dosyć! Przeleciało jej przez głowę.
    Wyrzuciła gwałtownie szczupłe ramionka do góry, wydając zduszony okrzyk.
    -Artemisie! Czyś ty oszalał?! Jak możesz wygadywać takie rzeczy? Ja mam mieć ciebie dość? Myślisz, że odeszłam, bo nie chcę cię już znać? Przecież to ze względu na ciebie tak długo zwlekałam z odejściem i dla ciebie odeszłam. Myślałam, że w ten sposób oszczędzę ci wstydu! - mówiła bardzo szybko, rozemocjonowana.
    Zakryła dłonią usteczka, patrząc na niego wielkimi oczyma.
    - Gniewasz się, bardzo się gniewasz. I to przeze mnie! Loullie nie chciała, byś się przez nią gniewał, myślała, że tak będzie dobrze! ze wstydu oszczędzi, odwlecze jeden k-k-łopo-ot - zająknęła się, nieświadomie przechodząc na trzecią osobę. Było to doprawdy dziwne.
    Tuląc się do jego pleców załkała raz jeszcze. Nie chciała, by to wszystko wyszło tak źle. Miała dobre intencje. Czuła się tak, jakby serduszko miałoby jej zaraz rozpęknąć się na kilka części. Z radości, żałości, smutku i gniewu na samą siebie.
    Oczywiście, że tolerowała, nigdy nawet nie przestała! Jak mogłaby uczynić coś takiego?! Był jej przyjacielem!
    - I nikt się nie dowie... Ponieważ nigdy nikomu tego nie powiesz. Choćbyś miał przez to cierpieć... - wyszeptała. Po dłuższej chwili odsunęła się od niego, ocierając prawą dłonią łzy, pociągając nosem. Złapała go lewą rączką za prawą dłoń, zaciskając na niej palce. Zadarła główkę, patrząc na niego i miała wrażenie, że jego oczy nie znajdują się aż tak daleko, jak zwykle. Urosła?
    Uśmiechnęła się przez ostatki łez.
    -Wracajmy do domu... Zrobię ci porządną kawę i będziemy mogli normalnie porozmawiać... - to powiedziawszy poprowadziła go już znaną sobie plażą. Ku domowi, do Świata Ludzi.

    <Liluś, Artuś - zt, piszesz pierwszy xD>
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,12 sekundy. Zapytań do SQL: 9