• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Kwiecista Łąka » Wrzosowisko
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 15 Listopad 2011, 18:33   Wrzosowisko

    Wrzosowisko.
      Jak sama nazwa wskazuje jest to obszar łąki, niemal całkowicie zdominowany przez wrzosy. Krzewy uginające się od fioletowego kwiecia stanowią istny dywan, po którym można spacerować, napawając się ich piękną barwą i zapachem. Oczywiście, najlepiej wybrać się tutaj jesienią nim mróz złapie swymi szponami biedne roślinki i przemrozi je zupełnie. Jest to jedno z nielicznych miejsc, które właśnie we wrześniu i październiku wygląda najpiękniej. Wtedy też wszystkie kwiaty są już rozwinięte i można zachwycać się całym ich oceanem, rozpościerającym się aż po horyzont.
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|


     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 26 Listopad 2011, 22:18   

    Kolejne tygodnie bez wieści od brata mijały Cecylii wyjątkowo dokuczliwie i pomimo widzianego w tym, swoistego zwyczaju, głęboko zakorzenionego w charakter mości Lysandra, nie potrafiła do tego przywyknąć. Z czasem nadzieja na to, że go jeszcze zobaczy, że w ogóle żyje, a nawet na jej niedoszłe zamążpójście... wszystkie te zamierzenia, precyzyjnie wykalkulowane plany na przestrzeni dekad, wszystkie marniały i ginęły przy upływie każdej sekundy. Dawny upór i zacięcie wywietrzały już, a niegdyś pieczołowicie pielęgnowane w psyche wspomnienia wydawały się przebłyskami poprzednich żyć. Zasadniczo, czy w ogóle miała brata? Narzeczonego? Wątpliwości co rusz dowodziły swych racji, spierając się z wytłumioną już w niej ufnością i nadzieją. Obie były zaledwie namiastkami dawnych siebie i w istocie, stanowiły ostatni, notorycznie dławiony głosik niejakiego sumienia, wizji obowiązku i dawnych idei, których w rzeczywistości, Cecylia już nie posiadała. Zupełnie niczym istota bez duszy, bez celu i przyczyny, włócząca się po świecie ku prozaicznemu zabiciu ostałego jej czasu.
    Nie czuła już przywiązania, ni poczucia jakiegokolwiek obowiązku. W owej chwili przypominała niemal ducha, zaś niedoszłe niedostrzeganie jej persony, które miało miejsce jeszcze w Krainie Luster, aż nadto utwierdziło dziewczę w owej z pozoru absurdalnej tezie. Duchem nieobecna i równie niewidoczna dla innych istot. Choć czy faktycznie mogła liczyć na takie obejście w nieco odmiennym, bardziej ludzkim i niedoskonałym środowisku? A może to właśnie ludzie w swej nielogicznej całości byli w stanie dokonać niemożliwego? Wszak mnogie przypadki spotkania cierpiących dusz lub zjaw przez ludzi były dalece popularne i niekiedy nieomal lekceważone, a kto wie, czy w istocie nie były nimi osobniki zza drugiej strony lustra? Co jeśli i ona teraz takowym mogła się im wydawać? Nic. Absolutnie nic, nad to, że z niejakiej przezorności i czystego egoizmu, zdecydowała się poprzestać na skierowaniu swych kroków na miejsce nieskalane notoryczną obecnością człowieka. Być może chciała uniknąć niepotrzebnej uwagi, która obecnie mogła ją jedynie wytrącić z już i tak względnej równowagi, a może po prostu ostatnimi czasy ceniła sobie bardziej samotność. Nie trudno było odgadnąć, że poniżenie jakiego doświadczyła i absolutna niemoc w pogodzeniu się z otrzymaniem srogiego ciosu we własną dumę, była jawnym i niezbywalnym dowodem drugiej z opcji, do czego oczywiście sama oskarżona, za nic by się nie przyznała. Wolała taką pozostać, milczącą, tłamszącą cały żal i rozczarowanie w sobie, dusząc gorycz, która z każdym dniem pęczniała, dążąc nieuchronnie do końcowego stadium cyklu, bazującego na rozkosznym nabywaniu rycerskiej przywary, zwanej kolokwialnie - honorem. Jakaż żałosna się wówczas wydawała, błądząc wśród łąk, tłukąc co rusz spotykane kępy kwiecia, miażdżonym w dłoniach snopem zerwanych po drodze traw. Sama najwyraźniej nie kłopotała się spostrzeżeniem, kiedy to znalazła się na wrzosowisku. Jedynie intensywny fiolet, mocnym uderzeniem wgryzł się w spuchnięte od niedawnych łez, modre oczęta, obdarowując przy tym Cecylię nazbyt szczodrym bólem głowy. Lawirowała pośród co rusz przerośniętych krzewów, obserwując bacznie, jak liliowe okruchy odrywają się od mocnych łodyg i przywierają do grubego materiału jej sukni. Zaopatrzeniem się w płaszcz, w ogóle sobie nie zawracała głowy, pomimo paradoksalnej do siebie temperatury, panującej w jednej i drugiej krainie. Czuła, jak kostnieją jej palce, jak drobna, precyzyjnie wyważona bródka poczyna drgać, a niewielkie ząbki zgrzytają o siebie, przy każdym powziętym oddechu. Nie zatrzymała się jednak, również żadnej z myśli oscylujących wokół opuszczenia świata o tak nieprzychylnej jej aurze nawet nie śmiała dopuścić do głosu pod mocno już bladą, kopułą niegdyś promiennych włosów. Maszerowała więc dalej, bezcelowo i absolutnie nierozważnie, zabijając tym samym każdą z chwilek, nieuchronnie pnąc się ku ostateczności...
    _________________

    William
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 00:50   

    Uff. Tyle mógł powiedzieć, kiedy to kroki go przywiodły poza miasto i owszem, spotkał tego kogo chciał. Lub też, co chciał. Nie znał się na magicznych istotach, kiedy więc życie spłatało mu takiego figla, że pojawiły się aż dwie naraz w formie sporej odpowiedzialności, William mógł stwierdzić, że zaczynał się gubić. Na to zagubienie zaś reagował nie inaczej jak ostrożnością i nadopiekuńczością, które to jego samego już męczyły. Z rana więc musiał niemalże frunąć od miejsca do miejsca, szukając nie tyle porady co środków zaradzających kryzysowi u Wielkiego Białego Królika, szukać ewentualnego dodatkowego wyposażenia dla Sintel i zastanawiać się ile to jeszcze czasu minie nim ten nonsens kompletnie go pozbawi jakichkolwiek pieniędzy na koncie. Materialistyczna, ludzka dusza studenta mogła się pocieszać, że wcześniej mu puszczą nerwy.
    Pomimo że nie mógł określić co go tak zmęczyło, potrzebował przerwy. Pozwolił sobie więc na swoisty romans z nonsensem, gdy po prostu wsiadł do autobusu typu "pierwszy lepszy", po czym pojechał na ostatni przystanek, wysiadł, rozejrzał się po kompletnie obcym miejscu i ruszył w stronę która zdała mu się ładna. Zmysł estety go nie zawodził - trafił z czasem w obszary łąk, gdzie to w cieplejsze pory roku przypuszczalnie wypasano bydło. Wobec przyziemnej myśli, że pewnie wdepnie w łajno poszedł w kierunku jakichś terenów mniej przystępnych dla krów i tak oto znalazł wrzosowisko.
    Cały czas mu wtedy szumiało w uszach - zbawcze działanie miejskiego zgiełku. Ów wciąż się odbijał w głowie niewyraźnym echem, przez które wobec absolutnej ciszy przerywanej tylko przez szelest chłodnego, jesiennego wiatru, wciąż i wciąż coś słyszał. Powinna mu w uszach zagrać jakaś poprawiająca nastrój piosenka, nic na myśl jednak nie przychodziło i William postanowił się na tej ciszy skupić. Czy było to łatwe? Bynajmniej nie dla kogoś kogo zazwyczaj kompletna pustka przerażała. W szczególności kiedy nagle nabrał zupełnie paranoidalnego wrażenia jakoby ten szelest był kreowany przez coś więcej niż wiatr.
    Należy tu wspomnieć, że przezornie Will sobie przystanął na skraju wrzosowiska aby dopiero po chwili wejść niezbyt głęboko w nie, wzrokiem szukając jakiegoś nieokreślonego punktu na podłożu, w okolicach swoich butów. Nie widział więc nikogo, dopiero przez słuch nabrał wrażenia jakoby nie był sam. Dziwna myśl, kiedy się jest w tak odludnym miejscu, ale przecież to mogli być rolnicy, turyści, zakochane pary, ktokolwiek. Dopiero po chwili zrozumiał, że przecież po prostu mogło mu się wydawać i to był jednak wiatr. Wtedy, zrelaksowany zupełnie, uniósł wzrok i ku własnemu zdziwieniu kogoś ujrzał.
    Osoba ta była... w istocie nietypowa. Dziewczę niewysokie, ale i nie niskie, o włosach barwy niewyraźnej, co jednak najważniejsze - maszerujące przez wrzosowisku a niekoniecznie ważąca na pogodę. Mrugnął, zdziwiony, po czym bez pardonu zaczął się gapić obserwując tę nietypową sylwetkę. Tam summa summarum było mu łatwo gdyż postać się kierowała dokładnie w jego stronę, aczkolwiek nie była dość blisko aby się w nim uaktywnił instynkt ucieczki. Jeszcze chwila. Ten ktoś nie wyglądał jak kapelusznik.
    Im bardziej się jednak zbliżała, tym lepiej widział coś, czego nie mógł pominąć - marzła jak cholera. Kiedy tylko się upewnił, od razu wydał z siebie niezbyt szybkie i niekoniecznie pełne werwy:
    - Ee, przepraszam...
    Dopiero po chwili suspensy zebrał się po raz drugi, wziął głębszy wdech i zawołał tym razem głośniej:
    - Przepraszam, ale zmarznie tu pani na kość! - Sam doskonale rozumiał jak bardzo bezsensownie to brzmiało, ale nic lepszego mu nie przychodziło jakoś na myśl. Chyba go ten dzień wyzuł z wszelkiej kreatywności w komunikacji interpersonalnej typu werbalnego.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 02:29   

    Kłęby wydychanej przez nią pary wibrowały w powietrzu, układając się w najróżniejsze, fantazyjne kształty, niestety, na tyle ulotne, aby już w sekundzie swych narodzin rozpłynąć się w powiewach chłodnego, jak to określał rodzaj ludzki - jesiennego wiatru. Zadziwiającym było również, jak osobnik mający niemal obsesję na punkcie czystości własnej rasy, nie tyle nie tolerujący samych ludzi, co wszelakich, innych mu gatunków, zdołał zgromadzić wiedzę w tak pozornie lichych tematach, ba, na dodatek zmusić się do przybycia w miejsce potencjalnie niegodne i uwłaczające. Wszystko to zgadzałoby się co do joty, gdyby spytać ją jakiś czas wstecz, jednak jego upływ ma to do siebie, że wprawia w ruch to co niewzruszone, a rzeczom nielogicznym i powierzchownie bezpodstawnym, nadaje zupełnie inny, diametralnie niepodobny obraz. Przykładem choćby mogłaby być Cecille, której niegdyś twarde argumenty, zostały najzwyczajniej wytrącone z rąk, niczym kant wykryty u niewprawionego karciarza. Ogrom spraw, który niegdyś wydawał jej się ważny, najważniejszy... wszystko to i wiele więcej prysło, na wzór mydlanej bańki i zdawało się tak naprawdę, nigdy nie mieć miejsca.
    Zaskakującym więc nie mógł być również fakt przełożenia się nijakości mentalnej, na tą w obrazie zewnętrznym, do fizyczności rzecz przyrównując. Włosy wypłowiały, stając się bladym obrazem dawnej świetności, a niegdyś nasycone błękitem tęczówki, teraz przypominały garść rozdmuchanego popiołu, aniżeli zwierciadła czyjejkolwiek duszy. Na domiar złego, nieprzychylność, jaka biła od pannicy, nie tyle odbierana poprzez niechętną postawę, której zresztą nie prezentowała, a przynajmniej w obecnej chwili, ile poprzez nędzę, którą niemal promieniowała. Zaraźliwe uczucie krążyło wokół niej niczym pączkujący wirus, atakując każdego, kto odważył naruszyć zamkniętą na sześć spustów prywatną przestrzeń owej lichej istoty.
    Poruszała się powoli, miarowo, zdawała się nawet liczyć przebyte kroki, uparcie wbijając w maleńkie czubki butów, pozbawiony jakichkolwiek oznak skupienia wzrok. A przynajmniej starając się to skutecznie uwiarygodnić, do czasu, w którym to cały zapał i zamysł aktorski szlag trafił, a szum wiatru porywającego fioletowe wióry w górę, nie przerwał czyjś głos.
    Tembr, jako taki, wydał jej się w swoisty sposób nietuzinkowy, niemal uspokajający i zdawał się mieć w sobie nieodzowną cechę wieku senioralnego, brzmiał kojąco, niewymuszenie i na dodatek z nutką czegoś, co zwykle oprawiano wyrażeniem - troski. Wyprzedzone przez słuch oczy, zapragnęły szybko nadrobić zaległości i niemal mechanicznie uniosły się w górę, zatrzymując całą kobiecą sylwetkę w niemałe osłupienie.
    - Nonsens, zasadniczo jest całkiem ciepło. Starałam się jedynie wcielić w rolę dziewczęcia z zapałkami, widzi pan, wielce interesuje mnie ta historyjka, całe bajdurzenie jako takie, a to udawanie było od tak, dla hecy.
    Byłaby świetną mitomanką, a owe wyzbyte logiki i jakiegokolwiek związku z sednem sprawy, słowa, w istocie były jedynie zmyślną, wymamrotaną na poczekanie farsą, tragikomedią niemal i świadczyły o dziewczęciu, jak i prawdziwym celu tutejszej podróży tyle, co nic. Choć czy owa nieskomplikowana istotka ludzka byłaby w stanie to odgadnąć jedynie po wynaturzonym, podejrzliwym wyrazie jej twarzy? Zadrżała jeszcze kilka razy, potarła dłońmi zlodowaciałe ramiona i spojrzała bezceremonialnie na młodzieńca, przyglądając się jego personie na tyle, aby zdołać zarejestrować większość bardziej lub mniej istotnych szczegółów.
    - Choć przyznam szczerze, zapomniałam o najważniejszym detalu. Nie mam zapałek.
    Wydumała w rytm poprzednich łgarstw, przybierając odcień lica charakteryzujący infantylne i uroczo głupiutkie gwiazdy kina lat 60, wraz z całą oprawą stroszonych min i wyolbrzymionych, niemal paranoicznych gestów. No tak, jakim cudem mogła znać owe detale? Powiedzmy, że naturalna niechęć i odraza nie przeszkadzała nazbyt w gromadzeniu niezbędnych w jej mniemaniu, informacji. Z przyjaciółmi należało być blisko, z wrogami jeszcze bliżej, a ona zdawała się konsekwentnie realizować owy przydatny zamysł.
    _________________

    William
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 11:21   

    Przeciętna osoba, wedle przewidywań, na taką odpowiedź miałaby przygotowanych wiele wytłumaczeń w głowie na czele z takowym, że się miało do czynienia z istotą przede wszystkim zaćpaną. William jednak jako osoba wtajemniczona i z nieco opóźnionym refleksem dopiero po chwili i radosnym zawołaniu zdał sobie sprawę z tego, że przede wszystkim chyba powinien być skołowany. Otóż miał przed sobą dziewczynę, nie, bardziej już kobietę, która w staroświeckiej sukni maszerowała sobie po wrzosowisku, nie tylko w kompletnym oddaleniu od osad ludzkich ale i jakiegokolwiek schronienia w ogóle. Powinna wedle przewidywań być stanowczo bardziej zmarznięta i przynajmniej słaniać się na nogach ze zmęczenia, jeśli nie legnąć na tym wrzosowisku i solidnie wymarznąć z niewielką nadzieją na przyszłość. Dlatego, zamiast dedukować kim była, mężczyzna po prostu pomyślał sobie zupełnie idiotycznie miałaś szczęście, cholera. Potem rozpiął kurtkę, podszedł i podał nieznajomej już czując jak go dreszcze przeszywają. Było zimno. W samym swetrze i spodniach się to czuło jak cholera.
    - Dziewczynka z zapałkami zamarza na koniec bajki - powiedział więc, nadając swojej intonacji tę nutkę zmartwienia potrzebną aby u przeciętnej jednostki wzbudzić poziom wyrzutów sumienia konieczny do przyjęcia kurtki. - A tego jako człowiek bym sobie nie wybaczył, postawiony w swojej pozycji.
    Cóż, zasadniczo by sobie wybaczył, aczkolwiek to go stawiało tą czy inną drogą w nieco dziwnej sytuacji. Przede wszystkim bowiem zupełnie zwyczajny pomyślunek nakazywał w takiej sytuacji powiedzieć "spadamy z tego zimna, madame, albo ja zmarznę na kość albo ty i o błagam, ciepła herbata, cokolwiek" z drugiej jednak miał do czynienia z osobą kompletnie nieznajomą. Na dodatek owa starała się przynajmniej wyglądać na cokolwiek... zadowoloną? ze swojej sytuacji. Nie, to chyba złe spostrzeżenie.
    Z drugiej strony pozostawienie kobiety w takim miejscu samej sobie byłoby kompletnie niezgodne z wewnętrznym kodeksem a jako osoba której absolutnie brakowało ambicji w kierunku osiągnięcia czegokolwiek w życiu William mógł tu sobie pozwolić na swoisty dogmatyzm.
    Z trzeciej strony pewnie przesadzał i dramatyzował kompletnie z wewnętrznego pędu ku byciu obiektywnie potrzebnym. W tym wypadku w kontekście kurtki. Pewnie to była prawda i przypuszczalnie był takim dżentelmenem z czystego egoizmu. Na litość, był cholernie ludzki... Podczas tego napadu dezaprobaty wobec samego siebie William po prostu stał i oferował kurtkę, coraz bardziej marznąć w tym swoim szarym sweterku. Może powinien brać wszystkiego na dwa razy - po dwa bilety na wypadek gdyby ktoś był wielce potrzebujący, dwie kurtki, najlepiej jeszcze jakiś cholerny termosik z ciepłą herbatą. Zasadniczo na taką wycieczkę by mu się przydało coś w tym rodzaju. Westchnął ciężko w pewnym momencie, przerywając głosom ze swojej głowy elokwentną dysputę na temat dzielenia się. Pozostawało mu bowiem czekać bez interpretowania nonsensu związanego z dziewczynką z zapałkami. Powinien się ładnie, uprzejmie przedstawić. Nieważne. Fakt, że na imię miał William, nic o nim nie mówił.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 12:49   

    Zasadniczo, w głębi ducha Cecylia liczyła się z pokazem absolutnego braku, najmniejszego choćby zrozumienia i braku fantazyjnej myśli, które to nie omieszkały precyzyjnie wybić się na jego nieco skonfliktowanym, jak najbardziej zadziwionym licu. Wszak czy na dobrą sprawę którakolwiek z tutejszych istot była w stanie odgadnąć jej zamysł jakkolwiek artystyczny i podjąć się uciążliwego zadania typu "co autor miał na myśli?". W tym przypadku, procenty nie układały się pomyślnie i prędzej przypominały syzyfową pracę przy każdej z prób analizy, tak zwanej, czczej gadaniny. Rozwiązanie w tak nieadekwatnych staraniach obu stron, nasuwało się niemal samo. Należało nadać korektę taktyce i za punkt założenia, przyjąć powszechny, ludowy kanon, wprost adekwatny do równie prostego, ludzkiego mózgu. Kąciki niewyraźnych od zasinień warg uniosły się łagodnie, owocując tym samym chwilową, acz znaczącą poprawą humorku pannicy.
    - Owszem, nie przeczę, aczkolwiek daleko mi jeszcze do końca tej bajki, który przecież, może potoczyć się zupełnie inaczej od pierwowzoru, czyż nie?
    Odparła z niejakim entuzjazmem, który przed chwilą niemal rozkwitł na bladym chorowicie, licu. W końcu nie co dzień przechadzała się po tej nieprzyjemnej krainie, o rozmowie z jej mieszkańcami nawet nie wspominając... kto wie, może należało dać sobie jeszcze jedną szansę? A może po prostu dziewczę uznało za stosowne jak najszybsze zbycie owego nieproszonego intruza, który o zgrozo, wydawał się całkiem interesujący, jak na kanon ludzki i jak najszybsze powrócenie do zamiaru pierwotnego, jakim w jej mniemaniu było faktyczne doprowadzenie baśni do końca. Może rzeczywiście pragnęła swej śmierci, skrycie, acz niezaprzeczalnie, niemal na nią liczyła. Choć czy kraina ludzi była ku temu adekwatnym miejscem? A co z wieńcami dla niej, tłumem lamentujących przy truchle żałobników i pustym, irracjonalnym epitafium, skleconym na kolanie tłustego wieprza, w przypływie gruboskórnego geniuszu? Nie mogła liczyć nawet na to?
    Potrząsnęła czerepem na tyle mocno, aby wprawić w ruch falę bladych, pożółkłych gdzieniegdzie pasm, sięgających teoretycznej linii kolan, skrytych teraz pod iście konserwatywną sukienką.
    - Pewnie uznałeś mnie za wariatkę, cóż, poniekąd miałbyś w tym słuszność. Na imię mi Clementine, studiuję folklor i ludowe zabobony w miasteczku, więc branie mnie za obłąkaną jest absolutnie zrozumiałe. No cóż, miło mi panie...
    Zmyślna była z niej bestia, nieprawdaż. Prawdą było również, że Cecylia nie zamierzała zachować dla siebie każdej zdobytej o rasie ludzkiej i ich świecie informacji, które obecnie, wyraźnie procentowały. Niezbyt wyszukana opowiastka miała na celu jedynie spełnić zamysł jej autorki i utwierdzić młodzieńca w przekonaniu, iż jest jednym z przedstawicieli jego gatunku. Nieco przerażającym i jak najbardziej nietuzinkowym, ale nadal ludzkim. Skąd w końcu mogła czerpać pewność, iż owy młodzian nie zapragnie nagle krzyczeć o pomoc lub zgoła co innego, zrobić jej krzywdę lub rzucić się na nią z nożem, wykorzystując przy tym pozornie niewinną kurtkę? Przezorność była złotem, podobnie jak skuteczna gra aktorska, którą Cecille, poczęła skrupulatnie i precyzyjnie wokół niego wić, niemal zupełnie jak maleńki, pracowity pajączek, pieczołowicie owijający pajęczyną swoją najnowszą zdobycz. Czekała aż się przedstawi, aż nie wyjawi następnie swych zamiarów i nie zdradzi jej kluczowych informacji o sobie samym, które byłyby nieopisanie cenne w przypadku zdradzenie przez niego jakichkolwiek szczegółów ich spotkania osobie postronnej, a dziewczęciu posłużyłyby to szybkiego i skutecznego odnalezienia owej nieposłusznej jednostki.
    - To niepotrzebne, naprawdę. Mam bardzo wytrzymały organizm na niskie temperatury, więc absolutnie nic mi nie będzie... i włóż ją proszę z powrotem. Po twoim organizmie z kolei, w kwestii utrzymywania ciepła niewiele się można spodziewać.
    Orzekła spokojnie, z nutką ulgi i zapewnienie w głosie i proszę... w minutę podbródek przestał drżeć, zaś ząbki zacisnęły się mocno, nie wydając już ni jednego zgrzytnięcia. Jedynie ręce nadal drżały, szybko skryte za plecami dziewczęcia, aby nie wywoływać niepotrzebnych tu podejrzeń. Przyjrzała mu się następnie, nieco nieufnie i w absolutnej czujności robiąc krok w przód, zmniejszając tym samym już i tak wyraźnie skorygowany dystans. A więc jednak student... a przynajmniej takowym wydał jej się już kiedy stał w oddali. No cóż, może to spotkanie nie zakończy się jednak takim fiaskiem, jakiego się spodziewała.
    _________________

    William
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 16:46   

    Duma kobieca - tajemniczy wynalazek dziejów, który istniał od zawsze i został stworzony w celu wiecznego stawiania panów w niezręcznych sytuacjach. William nie mógł sobie odmówić takiego wrażenia kiedy to wdzięcznie stał jak ten kołek, czekając na zwyczajne, jednoznaczne "tak" lub "nie". To nie przychodziło dobrą chwilę. Stali więc solidny kawałek czasu oboje, marznąc wspólnie. Niemalże jak integracja. Nie mogąc cofnąć ręki mężczyzna więc żałował z miejsca, że zdjął kurtkę zanim usłyszał w ogóle odpowiedź. Kto by się jednak spodziewał, że takowa przyjdzie tak późno...? O ile w ogóle. Pierwszą wypowiedź jej skwitował przede wszystkim spojrzeniem, z którego wynikało jedno - nie miał pojęcia jak odpowiedzieć. Nie miał ani pomysłu, ani ochoty, jedynie sam zaszczękał cicho zębami czując jak przechodzi go kolejny dreszcz. Chcąc nie chcąc lekko się przygarbił, jakby to jego ciału miało pomóc w zatrzymaniu ciepła. Był jednak wytrwały - nie upuścił kurtki, nie przewiesił jej sobie nawet przez ramię a jedynie oferował przedmiot wbrew potrzebom cielesnym, żeby to tak ładnie ująć. Ach. Nie mógł sobie odmówić jednak komentarza, że decyzja o przyjęciu odzieży lub nie, okrutnie się przeciągała. Przy okazji marzł tak, że ciężko mu było o czymkolwiek innym pomyśleć. Cóż, człowiek w chwili silnej potrzeby stawał się bardzo monotematyczny.
    Kiedy otworzyła usta aby coś jeszcze powiedzieć, niemalże czuł fizycznie jak nagle zapłonęła w nim ta iskierka nadziei. Ta wkrótce zgasła a William miał okazję się dowiedzieć o rozmówczyni informacji być może przydatnych w zwyczajnych sytuacjach, w takowej jednak - niefortunnie - łatwych do zapomnienia. Odczekał uprzejmie aż skończy, wziął głębszy wdech i się pokrótce przedstawił:
    - William. Miło mi.
    Raczej to "wyszczękał" niż powiedział. Niestety, on nie był cudownie wytrenowany w znoszeniu najróżniejszych warunków fizycznych, przez co nawet nie bardzo roztrząsał jej wersję wydarzeń. To znaczy, wiedział, że w świetle takiej sytuacji nie brzmiała zbyt wiarygodnie a i mogła mu próbować wcisnąć największe głupstwo, ale zasadniczo nie robiło mu to większej różnicy. No bo, jaki to miało wpływ na dalsze wydarzenia? Jeśli kobieta miała w intencji załatwianie jakichkolwiek spraw, musiała pokazać dokumenty a takowe zdradzały jej tożsamość. Dla Williama to jednak było nieważne. On mógłby ją nawet nazywać Imbryczek. To nie było bardzo ważne.
    Odmówiła! Przyjął to z ulgą, której oczywiście nie okazał, z pewnym oporem więc kiwnął głową i, narzucając na siebie okrycie wierzchnie, powiedział:
    - Nie nalegam. Ale gdyby pani się zrobiło rzeczywiście zimno, proszę powiedzieć.
    Po tym zdaniu uśmiechnął się niejako przepraszająco do niej.
    - Nie mam zbyt silnego organizmu - powiedział, jakby się tłumacząc. - Idzie pani dokądś? Zasadniczo najbliższa miejscowość jest, hm...
    Zamyślił się nad tym nieco intensywniej, kiedy to już zaczął odtajać. Odetchnął, podrapał się po brodzie i wolną ręką wskazał lokalizację dla siebie na godzinie piątej.
    - Jakoś w tym kierunku.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 17:36   

    Prędzej upór i karkołomne ciągoty ku stawianiu spraw w wyłącznie sobie korzystnym świetle, często również mylony z pojęciem dumy lub też... idiotyzmu. W większości jednak, ów twór obserwacji gatunku żeńskiego nie miał absolutnego przekładu na praktykę i o ile w teorii brzmiał doprawdy wzniośle i całkiem racjonalnie, tyle rzeczywistość i ogrom psyche la femme były na wzór węzła gordyjskiego, prawdziwie poplątane i nierzadko na tyle niejasne, aby bez trudu wprawić męskie umysły w prawdziwy mętlik. Skoro już kobiecą dumę ujęliśmy w tak bliskie prawdy i zwięzłości słowa, należałoby zwrócić uwagę na inne elementy, tym razem męskiej psyche, które w obecnym czasie, zdawały się piskliwie wykrzywiać z mozołem precyzowane, niemalże pokerowe oblicze owego wdzięcznego młodziana, które tak ładnie zdawał się prezentować.
    Dłoń trzymana już jakiś czas w pozycji dla niej nienaturalnej, poczęła drgać niemal niezauważalnie, nadając kurtce wrażenie jej niedoszłej, skromnie zauważanej padaczce. Opadłe kąciki raz jeszcze zdawały się wiwatować na jego cześć, uniesione machinalnie, nawet ku uciesze ich osobistej właścicielki.
    - William. Uroczo.
    Cecylia przechyliła nieznacznie głowę, pozwalając długim, powykręcanym w mniej lub bardziej okazałe loki pasmom, na swobodne przemieszczenie się w kierunku jej ramion i dekoltu, znajdując ku nim prawdziwie pragmatyczne zastosowanie, w formie nowo przyjętego szalika. Następnie spojrzała na swego towarzysza, posyłając mu nieco odmienny, mniej spontaniczny acz równie jak jego poprzednicy, precyzyjny w swej treści, uśmiech. Przypominał prędzej trywialne, nieco zaczepne spojrzenie lub mało pruderyjny gest, choć swoją niewinności i jeszcze większą naturalnością, za nic mógłby być powiązany z takowymi intencjami. Widziała, oczywiście, że widziała, w jakim stanie zdołał się znaleźć po zaledwie chwilce bez wierzchniego okrycia. Ciało młodzika uginało się pod wpływem niemiłosiernej aury z każdą chwilą, dostarczając mu tym samym coraz to nowszych, mało przyjemnych wrażeń. Pozostawało zadać pytanie, czy Cecylia aby nie umyślnie unikała ostatecznej odpowiedzi? A może sama poczuła przypływ niespodziewanego zawahania? Nie, to z pewnością nie mogło mieć miejsca. Prawdą było natomiast to, że wybadanie zarówno jego intencji, jak i ogólnego nastawienia do istot mu obcych, a co za tym idzie, teoretycznego stosunku ku istotom wykraczającym znacznie poza nawias "normalności", nabierało coraz realniejszego kształtu.
    - Oczywiście!
    Odparła bez cienia wątpliwości, zupełnie jakby wypowiadała nie tyle werbalną, ile mentalną komendę. Schyliła nieco wypłowiałą czuprynę, nie spuszczając przy tym ni na ułamek chwili wzroku z stojącego w pobliżu młodziana, przyglądając się przy tym, jak ten posłusznie naciąga na siebie dodatkowy materiał i jak przykre objawy stopniowo ustępują, wracając poddane krótkiej hipotermii ciało, normalności. Ona sama jednak nie wyzbyła się takowych, ściskając kostniejące palce za plecami i starając się ogrzać wychłodzony korpus poprzez delikatnie pocieranie. Nie łudziła się nawet, aby tak prowizoryczne poczynania miały starczyć przemęczonemu organizmowi na dłuższy czas. Jedynym rozsądnym wyjściem było więc zmienienie lokacji, przy jednoczesnym zatrzymaniu Williama przy sobie.
    Zastanawiające. Potrzeba dalszej obecności niedoszłego, nieproszonego gościa była zaskakująca nawet dla niej samej i równie jak ona, niepojęta w swej naturze.
    - Właśnie w tym kierunku zmierzam... przejdźmy się, co ty na to?
    Intonacja zmieniała się z każdą chwila i obecnie przybrała barwę melodyjnego, urokliwego, aczkolwiek nieznoszącego przy tym sprzeciwu tonu, który łagodnie wystrzelił wprost w nieco odwróconą sylwetkę Willa. Zbliżyła się ku niemu powoli, bez większości uprzednio nabranych obaw, choć mimo to z nutą dystansu i czujności, dostrzegalną zasadniczo w dobrze teraz widocznych, chromowych tęczówkach. Spoglądała na niego z wyczekiwaniem, ufając w jedyną słuszną odpowiedź, mogącą co prawda nabrać różnych form, acz mieć tylko jeden, jedyny przekaz, bazujący na odpowiedzi wyłącznie wyrażającej dalece pojętą zgodę, którą to Cecylia była w stanie wyłącznie zaakceptować.
    _________________

    William
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Listopad 2011, 00:06   

    Kurtka to zbawienie. Kurtka to radość. Zapinając się pod samą szyję mężczyzna więc nie mógł się nadziwić nieznajomej (no dobrze - Clementine, choć spolszczona Klementyna brzmiała też nieźle), lub może inaczej. Zrobiło mu się jej szkoda a przy okazji w myślach ją nieźle skrytykował bo bynajmniej nie trafiała do niego wersja o nadludzkiej odporności na zimno. Z drugiej strony, suknia była dość rozbudowana aby jakąś ochronę dawać. Cóż. Aż tak naiwny nie był. Przy okazji jednak aż taka zapalczywość go nie cechowała toteż chwilowo, zupełnie egoistycznie, cieszył się z zachowanego okrycia wierzchniego. Jego spojrzenie nabrało więc naturalności i, może wraz z organizmem, nieco ciepła. Stało się dość serdeczne. Wtedy z pełnią cierpliwości już mógł czekać na ewentualną odpowiedź, co więcej, jego myśli mogły ulec wystarczającej komplikacji aby studencina zaczął się zastanawiać z kim miał do czynienia. Bo... cóż, po takiej chwili rozmowy powinien mu się w głowie wyklarować relatywnie dobrze obraz rozmówczyni jako takiej, tymczasem to stanowiło wciąż zagadkę. Wbrew pozorom ciężko scharakteryzować osobę która późną jesienią brodzi we wrzosach bez płaszcza, snując teorie o dziewczynkach z zapałkami. No bo, określenie jej jako dziwaczki byłoby zbyt ordynarne a na "niezwykle tajemnicza i złożona osobowość", William miał za dużo przygotowanych wniosków. W takim razie Clementine była... kimś. Komu przypuszczalnie dalej było zimno, ot, na tym też powinien się skupić.
    Dlatego może najpierw pokiwał jej głową a potem jego twarz rozpromienił serdeczny uśmiech, kiedy usłyszał o propozycji przejścia się. Oznaczało to z zupełnie egoistycznej strony, że już tę kurtkę mógł nosić kompletnie bez problemu bo sumienie da mu wreszcie spokój. Lekko jednak zmarznięty włożył ręce do kieszeni, obracając się przodem do kobiety. Hm... kiedy ona znalazła się tak blisko? Nie mógł tego nie zauważyć, potraktował tym niemniej sprawę naturalnie i wciąż rozpogodzony kiwnął lekko głową w kierunku jaki roboczo mógłby nazwać cywilizacją.
    - Z miłą chęcią - odparł i obrócił się lekko aby niejako puścić kobietę przodem. Tak nakazywała uprzejmość. Oczywiście przy tym nie miał pojęcia, że w ten sposób niejako niszczył zmyślny spisek mający na celu ukrycie skostniałych z zimna palców, zresztą, nie dostrzegł nic dziwnego w ciągłym chowaniu dłoni za plecami. Cóż, dość niefortunnie nie był zbyt spostrzegawczy.
    Clementine zasadniczo nie musiała się starać aby go przekonać bo on sam już chwilę wcześniej podjął decyzję, stąd nieszczególnie poczuł intensywność spojrzenia. Zanotował jednak, że miał do czynienia z osobą której przypuszczalnie trudno było odmówić. Gdyby się bowiem mierzył z zamiarem pobycia w samotności, pokazania miłej (choć specyficznej) osóbce drogi i kompletnego zapomnienia o niej, pod wpływem właśnie tego spojrzenia by się zawahał. Ponieważ był nim, ani chybi by uległ. Może to więc dobrze, że tak się stało nim pojawiła się jakakolwiek presja?
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 28 Listopad 2011, 21:01   

    Dla niego mogła nazywać się nawet Klotylda lub Wilhelmina, choć w przypadku jego, "spolszczonego" imienia, sprawa miała się podobnie bezdźwięcznie i niezbyt przychylnie dla narządów słuchowym, najpewniej obojga. Podanie zresztą, nie tak do końca fałszywego imienia stanowiło niemal ewenement i przypisać go była skłonna albo ciągłym huśtawkom względnego humorku lub co bardziej prawdopodobne, chwilowego momentu słabości. Nie mniej jednak, w rytm coraz to śmielej malującej się radości na dotąd siniejącym obliczu blondyna, jej samej owy przerażająco pogodny nastrój, zdawał się udzielać. Rozpoczynając od niewinnych, machinalnych uśmiechów, które z czasem, przybierały coraz dokuczliwszy dla pannicy obraz i pomimo całego ogromu konwenansów, dobrych min, wtórujących zmyślnym i cwanym poczynaniom, czuła, jak niebezpiecznie zbliża się do krawędzi, od której ongiś zdawała się tak zapalczywie odpychać. Jak zmuszane do notorycznych salw bólu i żalu serce, odczuwać poczyna coś na wzór mdłej ulgi, która czym prędzej stała się zarzewiem wewnętrznego sporu, buchającego jedynie w oznakach subtelnych błysków i psotnych refleksów na wybladłych tęczówkach niedoszłej kokiety.
    Wbrew następującym domniemaniom szanownego studenta, prawdą było, że i dla niej uściślenie istoty jego charakteru lub jakakolwiek próba wykonania głębszej interpretacji poczynań, czy pobudek nim kierujących, spełzała zwyczajnie na sromotnej panewce. Cecylia jednakowoż, nie należała do istot butnych, ni krnąbrnych, a otrzymaną porażkę lub zawód brała sobie jak najbardziej do serca, nie pozwalając przy tym na kolejny taki wybryk własnej lekkomyślności. Co za tym idzie, nadrobienie elementarnej wiedzy o towarzyszu, było zaledwie kwestią rychłego czasu.
    - Powiedz mi zatem Williamie, cóż takiego spowodowało, że i Ty zdecydowałeś się wybrać w tak odludne miejsce?
    Rozpoczęła całkiem niewinnie, zupełnie jak zwykli rozpoczynać standardową rozmowę ludzie, niezbyt wymyślnie, bez krzty fantazji, za to absolutnie prostolinijnie i nierzadko niemądrze. Tak, w tym akurat, nie mieli sobie równych. Stąd też nie widziała żadnych trudności, w przybraniu równie mało wyrafinowanej, acz uznawanej przez ogólny kanon rozmówek ludzko-ludzkich, za absolutnie typową i niemal szablonową. Słynąć z kierowania się domeną mówiącą, o kuci żelaza, póki jest gorące, Cecille przyszła pospiesznie do kolejnego z etapów, dociekając innych, tym razem istotniejszych i mogących przynieść profity dla wymienionej wcześniej persony, schematów wypytywań. Szła przed siebie, pilnując się przy tym, aby nie wyprzedzić zbytnio towarzyszącego jej młodzieńca, zerkając na niego co rusz, wydając się tym samym być pochłoniętą ich rozmowie. Z wyczekiwaniem śledząc każdy gest i odpowiedź, każdą ze zmian je mimiki mogącej świadczyć o zmianie dotychczas ufnego ku niej stosunku.
    - Również studiujesz w miasteczku? Jest całkiem spore, może dlatego wcześniej nie mieliśmy okazji się spotkać. Mieszkam na obrzeżach, niedaleko starej fabryki, a ty?
    Kolejna salwa, brzmiących bynajmniej nachalnie pytań i równie jak swoi poprzednicy, konkretnych, acz wydających się być całkowicie naturalnymi następstwami niekiedy karkołomnego przedsięwzięcia, jakim było zawiązywanie znajomości.
    _________________

    William
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Listopad 2011, 01:18   

    Jeden z tych drobnych, umilających wspólne przechadzki konwenansów, to było właśnie pozwolenie na nadanie kobiecie tempa. William przy okazji, jako humanista nieco nadinterpretował, że ów się wiązał z tym radosnym, męskim założeniem, że kobietę łatwo jest dogonić i przegonić, niech więc wolniejszy idzie pierwszy, wyrównujmy szanse. Oczywiście można to też było odebrać jako pozycję pana jako tego ochraniającego, osłaniającego tyły i tak dalej. No i kobiety jako tej ufnej, odsłaniającej plecy mężczyźnie. No i faceta jako tego, który to musiał podążać za damą i to ją zdobywać, a nie na odwrót. Ach, to było koszmarnie skomplikowane.
    W pewnym jednak momencie studencina przystanął, kiedy kątem oka zerknął na jej dłonie akurat w momencie gdy ruszyła. Była to chwila bardzo ulotna ale się zaniepokoił, zaraz przy okazji ruszając przed siebie kiedy to tak naprawdę zaczęli iść. Na pytanie odpowiedział delikatnym wzruszeniem ramion, po czym przyłożył obie dłonie do szalika. W tym momencie właśnie mógłby jej odpowiedzieć czymś, pod klimat rozmowy, idiotycznym - na przykład karmiłem gigantycznego królika i załatwiałem kilka spraw związanych z adoptowaną podróżniczką w czasie albo polowałem na smoki, bądź zmyślić coś jeszcze ciekawego, z czego zaskakująco wiele byłoby prawdą. Jego mina zrobiła się w kontekście własnej, pogruchotanej w tym momencie szczerości, trochę bezradna.
    - "Odludne" to słowo klucz. Człowiek czasem potrzebuje chwili wyciszenia...
    Odwiązał szalik. No kurde, nie mógł już, czuł się źle z tym, że było mu ciepło. Podał go więc kobiecie z tym razem jakby proszącym wyrazem twarzy.
    - Byłbym wdzięczny gdyby pani chociaż zawinęła ręce lub szyję - rzekł wtedy, nie zwalniając przy tym kroku, kiedy przekazywał część okrycia wierzchniego. Ot, bez szalika przeżyje, ów tymczasem, długi i wełniany, powinien zrobić solidną różnicę. Kwestia samej kurtki będzie się ciągnąć i ciągnąć. Aż w końcu dojdą do ciepłego przybytku dobrej nadziei czyli środka komunikacji miejskiej.
    William obserwował ją. Nie jednak nachalnie, nie szukał też wszelkich smaczków, niesmaczków czy subtelnych gestów, które mógłby interpretować tak bardzo różnorodnie, że przypuszczalnie z własnej głupoty pominąłby ich rzeczywiste znaczenie. Bynajmniej, od odczytywania konwenansów miał intuicję (kobiecą... ach), dlatego jego świadomość wyczekiwała, hm, chyba na coś niepokojącego. Zamiast niej właśnie podświadomość podpowiedziała mu słowo "dziwne" na temat czegoś niezidentyfikowanego w tej rozmowie. To znaczy, że coś było dziwnego, potrafił odczytać. Tym niemniej, tknęło go coś dodatkowego przez co na ostatnią serię zdań odpowiedział zaskakująco dużym... zdziwieniem. Potem to dostrzegł i się z lekka zmieszał.
    - Wystarczy inny wydział, tymczasem tak charakterystyczną osobę poznałbym od razu - powiedział, wbrew swojemu lekkiemu pomieszaniu w głowie, jakby miał tę kwestię przygotowaną od przynajmniej pięciu minut. - Szary blok na szarym blokowisku. Tak jak mniej więcej 90% miasta.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 30 Listopad 2011, 20:41   

    Ona zaś, jako istota niegdyś hołdująca wszelkim przejawom nierzadko zbytecznego, równie często wręcz niepożądanego, daleko pojętego taktu, obecnie z trudem przełykała każdy, nawet najdrobniejszy przejaw ostentacyjnych, dobrych manier. Wbrew przypuszczeniom, Cecylia nie stała się jednak gruboskórną prostaczką lub innym przedstawicielem klasy plebejskiej, choć udawanie takowego, wychodziło jej całkiem przekonująco i równie impertynencko, jak zwykłby odnosić się pierwowzór takowego zachowania. W jej odczuciu natomiast, cała gama konwenansów, wymuszonych grzeczności i nawet tych niepozornych, niekiedy całkiem przypadkowych uprzejmości towarzyszących dniu codziennemu, przypominały jej o istocie, którą niegdyś była lub też, od której uparcie pragnęła się odciąć i zapomnieć. Etykieta wywoływała wszak swoiste uciśnienie, a w raz z jej wspomnieniem powracały obrazy bali, towarzyskich spotkań, na których niegdyś tak ochoczo gościła wraz ze swoim bratem... no właśnie, nieuchronny ciąg przyczynowo-skutkowy na nowo nawiedził uroczą, malowaną główkę. Obraz wykrzywionej w szyderczym grymasie gęby natychmiast przyćmił jej umysł, a wybałuszone oczy Lysandra, zdawały się kpić z niej wyjątkowo podle. Odetchnęła głośno, odczuwając przykry brak dostarczanego tlenu w ciągu ostatniej chwili, wynikający najpewniej, z nie tak dawno zapartego wizją brata tchu. Potrząsnęła piaskową głową, odrywając się od przykrych myśli w tempie porównywalnym, ze zrywaniem niechcianego plastra z dawno już zagojonej rany. Jedyna różnica w jej przypadku polegała na tym, że owe rany były nadal całkowicie otwarte i zdawały się cicho krwawić, dławione uparcie we wnętrzu pannicy.
    Co do samej ochrony... zasadniczo, czy to nie ona zatem winna była ochraniać jego tyły? Jako ta bardziej doświadczona, poniekąd silniejsza i zdecydowanie bardziej przygotowana na potencjalny atak? Szczęściem, obiekt jej teoretycznego protektoratu nawet nie śmiał przypuszczać, że równająca obecnie z nim krok panienka, może dysponować atutami większymi, aniżeli by się spodziewał.
    - No proszę, zatem oboje cenimy sobie samotność. Sądziłam, że to cecha na wymarciu w dzisiejszych czasach, a mimo to znalezienie kogoś o podobnych popędach, nie ukrywam, wielce mnie cieszy.
    Spojrzała na niego znacząco, bladoróżowe wargi układając w niemal idealny półksiężyc, napełniony okazałą radością i całkowicie wiarygodnym przypływem entuzjazmu... uczuciami odmiennymi do tych faktycznie nękających jej wnętrze, choć tego oczywiście, obiekt jej dotychczasowych domniemań wiedzieć nie mógł. Dłonie zaś... dłonie owszem, wyjawiły zachowany w najwyższej poufności sekret, którego tak dzielni broniła, jednak zaledwie na chwilę, która prędzej wprowadziłaby drobną niepewność, aniżeli ujawniła stan faktyczny, wychłodzonego ciała. Palce powędrowały w gęste fałdy sukni i skryły się w nich na moment, warstwa, pod warstwą, nadal broniąc zdradzających je dowodów. Niestety, jak się okazało wszelki trud i uparte starania spełzły na niczym w momencie, w którym to o dziwo, bystry przedstawiciel gatunku człeczego zdał się zorientować o faktycznym stanie rzeczy.
    No proszę, zatem jeszcze była dla niego nadzieja. Choć czego ona tak naprawdę mogła dotyczyć? Nadzieja na znalezienie choć cienia uznania w jej oczach? Kto wie, ta opcja była jedną z przypuszczalnych tez, odgrywających się obecnie pod płową kopułą.
    - Sądziłam, że kurtuazję mamy już za sobą, Williamie. Nie mniej... dziękuję.
    Odparła wyjątkowo pobłażliwym tonem, zastępując go jednak po chwili barwą wdzięczniejszą i przyjemnie ufną w posłuchu, po czym ostrożnie wyciągnęła ku niemu dłonie i ujęła w nie szalik, trzymając go niczym nieopisanie cenny dar, a w chwilę po tym, nonszalancko oplatając nim nieco odsłoniętą szyję. Ręce skrzyżowały się machinalnie, przyjmując tym samym pozory nieco zakłopotanej postawy, a w istocie, będąc przyjemnym umiejscowieniem już i tak bezczelnie obnażonych z popełnionych zbrodni - dłoni. Spojrzała w bok, na malujący się wokół nich, wczesnozimowy obraz, na pozdzierane z liści konary i osiadłe na nich ptactwo, które zdawało się im przyglądać maleńkimi, migoczącymi węgielkami, osadzonymi na ostro zakończonych dziobach. Wszystkie odruchu, mające na celu upozorowanie tych ludzkich, były precyzyjnie wycelowane w zdobycie ufności Williama, który o dziwo... wcale nie był skłonny, ku udzieleniu jej owego upragnionego przywileju. Swoją drogą, jego rezerwa w stosunku do niej była zadziwiająca. Wymijające odpowiedzi i nieco niepewny stosunek również nie umknęły jej uwadze i świadczyć mogły jedynie o nieprzyjemnych odczuciach z uprzednich spotkań, czy zachowań ludzkich, ujmując to ogólnikowo lub o czymś gorszym dla samej Cecylii, a mianowicie - podejrzliwości. Uznała, że stosowniej będzie zachować przezorną ostrożność i nie kusić zachowania Williama o dążenie do podobnych stwierdzeń i domniemań. W końcu zwierzyna łatwo się płoszyła, z myśliwy... myśliwy zwykł cierpieć z głodu.
    - Doprawdy? Mam zatem rozumieć, że na twoim kierunku brak jest tak... nietuzinkowych osobistości? Musisz studiować coś wyjątkowo smętnego, Williamie. Widzisz, uważam, że ludzie szczęśliwi zwykli przekładać swój entuzjazm także i na prezencję czy behawior, ale nie martw się, jeżeli tylko zechcesz zabiorę cię któregoś dnia na moją uczelnię. Wówczas sam stwierdzisz, czy moje słowa są prawdziwe.
    Wydukała ostrożnie, kłamstwa wyczytując niemal z pobrzmiewających w myślach nut, niewiadomego, acz wielce przydatnego pochodzenia. Liczyła, że po nieudanej próbie odgadnięcia miejsca jego zamieszkania, uda jej się poznać kierunek jego studiów, a co za tym idzie - zmniejszyć braną pod podejrzenie okolicę takowego. Choć co do celu pierwotnego powracając, bynajmniej zamierzała porzucić zabieganie o poznanie jakiejkolwiek choćby informacji, o spacerującym w jej krok młodzianie.
    _________________

    William
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 30 Listopad 2011, 23:04   

    Ach... czyżby coś mu się nareszcie udało? Był to fakt nie bez znaczenia, szczególnie dla kogoś takiego jak William. Nawet się dość mile uśmiechnął kiedy to zobaczył, że Clementine zechciała przyjąć datek i wyszło mu zaskakująco wręcz naturalnie. Prawdopodobnie. Przy okazji wtedy zdecydował, że to odpowiednia pora odpowiedzieć na poprzednią jej kwestię.
    - Mnie również. Z drugiej strony, gdyby ludzie nagle zechcieli wszyscy wyciszenia, samotnie byłyby koszmarnie zatłoczone.
    O paradoksie. Powinien o nich sporo wiedzieć, czyż nie? Zadumany nad tym z lekka ruszył dalej, zastanawiając się jak bardzo ostatnio los miał skłonność podrzucać mu pod koła cokolwiek ciekawsze niż dotychczas kłody. Może był zbyt brutalny w określeniach, aczkolwiek trudno powiedzieć, że to mu cokolwiek pomagało w normalnym życiu. Nawet Wielki Biały Królik, Bogu ducha winny zwierzak, sprawiał wrażenie jakiejś przeszkody w drodze do normalności. To spotkanie też było kompletnie nienormalne, w jakimś, nieokreślonym sensie.
    Jasna cholera, tylko... co on miał tak normalnego, aby bać się tego utraty?
    Zadumanie wstąpiło na jego twarz. Przymknął lekko powieki, schował ręce do kieszeni kurtki i spojrzał nieznacznie do góry, wydając z siebie ciche "hm...", to jednak przypominało powagą klasyczne "mhm" przy szukaniu odpowiednich składników do sałatki. Z tychże przyczyn William nie wyglądał jak postać, którą właśnie poruszyła jego własna egzystencja. Trzeba być zresztą szczerym - tak nie było. Już przywykł do tego, że jego umysł każdego dnia musiał element tego żywota mu wypomnieć, czy to poprzez podsumowanie ostatnich dni, jakąś refleksję czy żałosną próbę wyciągnięcia wniosku, czy też... cóż, przez sny. Mrugnął, kiedy dokończył tym znanym sobie doskonale wnioskiem. Wtedy spojrzał na nią i, zamiast kreować w głowie elaboraty, postanowił się zastosować do pierwszej myśli jaka przyjdzie mu do głowy podczas obserwacji skromnego owijania się szalikiem. Zdał sobie wtedy sprawę z tego, że trudno mu było kobietę nazywać inaczej niż przez słowo "dumna", z drugiej jednak strony nie mógł się pozbyć wrażenia, że miał do czynienia z kimś na wzór stratega. To było trochę dziwne. Nie widział w jej zachowaniu cienia spontaniczności, jakby przewidziała spotkanie, cały zespół wydarzeń jakie nastąpią i swoją odpowiedź na wszystkie wypowiedzi, jakich nawet jeszcze nie zaplanował. To było dopiero specyficzne wrażenie. Może dlatego spoglądał na nią cokolwiek badawczo? Nie dostrzegał, że sprawiał wrażenie cokolwiek podejrzliwego. Zapytany nazwałby to zdrową rezerwą, aczkolwiek przy okazji musiał się Clementine przyjrzeć uważnie. Ponieważ przy tym jego podzielność uwagi mistrzowska nie była, nieco zwolnił kroku i szedł cokolwiek uważniej aby się przypadkiem nie wywrócić. Ot, wolałby tego uniknąć.
    - Ludzie starają się nie odchodzić za bardzo od norm - odparł wreszcie. - Zależy od tego jak interpretujesz filologie.
    Uśmiechnął się. Ponoć robił to ładnie. Prawdopodobnie w ten sposób starał się przyćmić wrażenie pozostawione po tym z lekkim oporem przyjętym przejściu na "ty", co też wyczuł dopiero kiedy skończył wypowiedź. Uznał więc, że może będzie kontynuował. Ugryzł się w język zanim powiedział coś bardzo smętnego i egzystencjalnego specjalnie na okazję określania ludzi szczęśliwych. Bardzo lekko wzruszył ramionami.
    - Cóż, chyba każdy dopasowuje entuzjazm do samego siebie. Z miłą chęcią.
    To ostatnie powiedział jako chyba kompletne pustosłowie. Na litość, nie miał przecież pojęcia z kim w ogóle rozmawiał, nie wspominając o możliwych drogach komunikacji. Dlaczego więc to powiedział, żeby zaaranżować cokolwiek więcej? Przez chwilę nawet przeszyła go obawa, że nagle, pod wpływem jego biernej akceptacji, okaże się, że nie mógł się wymigać od czegoś idiotycznego w takim stopniu, że niepokojącego... Ale nie. Nie jesteś aż tak ważny, odpowiedziała mu wierna głowa.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 1 Grudzień 2011, 20:03   

    Maleńki sukces na drodze niefortunnych zbiegów okoliczności i darzonych uczuciem dalece odbiegającym od sympatii poczynań, które raczyły przypominać pierwsze, nieśmiałe kroki raczkującego dotąd dziecka. Przyznała jednak, jego pozornie mizerne próby nakłonienia jej do czegokolwiek, zakończyły się drobny, acz wcale nie lichym sukcesem. Pytanie tylko, czy i jej ciągnięcie mało ufnego studenta za język, obróci się i dla niej równie korzystnie. Jak dotąd nie musiała zbytnio na owo założenie narzekać, taktyka, wcale nie tak precyzyjnie szkicowana w jej czaszce, jakby to się mogło wydawać, poczęła w pewien sposób procentować i ujawniać po kawałku, kolejne, istotne dla Cecylii detale.
    - Trudno się z tym nie zgodzić.
    Rzekła zdawkowo, dodając do oszczędnej frazy coś o wiele potężniejszego, aniżeli mogłoby się wydawać. Coś, co dla arkanów sztuki konwersacji, czy autoprezentacji, było niemałym asem, bronią niepozorną i niedocenianą, a której zastosowanie wpływało na postrzeganie jakiejkolwiek persony równie intensywnie, jak pierwsze wrażenie i było niejakim gwarantem, daleko pojętego powodzenia. Uśmiech, warto dodać, nie byle jaki, rozkwitł na dotąd surowym, niemal nobliwym licu, przyjmując obraz szczodrego i pogodnego gestu, który niezgorsza, ośmieliłby się być zdolnym zawładnięcia niejednym sercem i rozumem. Celowość owego grymasu zatopiła się po drodze w wysoce wykalkulowanym i przemyślanym wrażeniu, które odtworzone zostało w najmniejszym nawet aspekcie, wprawiając jakiegokolwiek obserwatora w nieznośne poczucie niejakiej słabości ku kobiecie. Trudno było się wszak temu dziwić, niewinność i absolutna bezinteresowność, niosąca się głośnym echem za niepozornym gestem była całkowicie ostentacyjna. O co zresztą oskarżana lub też nie, doskonale zdawała się wiedzieć.
    Gdyby tylko Cecille wiedziała o całym mętliku i chaosie towarzyszącym co rusz pojawiającym się w życiu młodziana istotom... wówczas może, obrałaby inną taktykę, a i jej stosunek również uległby pewnej korekcie. Idąc dalej, zaopatrzona już w wiedzę równie elementarną, najpewniej za tak nikczemne określenie jej samej i jej niepodważalnych pobratymców, zastosowałaby z kolei jeszcze inny model postępowania względem Williama, przy okazji skreślając jakkolwiek nieśmiałe ogniki nadziei na sensowność istnienia jego osoby w życiu istoty takiej jak ona, bez mrugnięcia okiem. Nie zwykła być pobłażliwa, a cecha ta miała się w równie surowym stopniu otaczającego ją towarzystwa, jak i jej samej. Choć czy obecnie, będąc w stanie co najmniej niestabilnym i niejakim rozchwianiu emocjonalnym, można było mówić o jakiejkolwiek pewności co do którejkolwiek z cech, jakimi to niegdyś się szczyciła i którym, o bogowie, tak chełpiła?
    Wracając jednak do tematu-priorytetu, który uległ zmianie w momencie pojawienia się na horyzoncie nowej persony i nieuchronnie, obrał także i jej oblicze, należało stwierdzić, że w mniemaniu Cecylii jakikolwiek niepokój w oczach ludzkich wywołany jej osobą, był niewątpliwym elementem niepożądanym, błędną cząstką układanki, której obecność zdolna była zaburzyć cały misterny system. Tak właśnie, rodziły się bunty i wywoływane były anarchie... przez jednostki niezdolne do podporządkowania się, ni do akceptacji narzuconych im ram, jednostki, których władza nie zamierzała tolerować. Biedny William, w olbrzymiej machinie jego niepewność względem narzuconych tyranią zasad, zdawała się być czynnikiem wielce niechcianym, tępionym wręcz z równym uporem, jak wwiercające się w jego zarysowane lico spojrzenie, dwóch, pobieżnie rozmarzonych ślepi.
    - Nie śmiem zaprzeczyć. Paradoks tkwi jednak w tym, że oni wszyscy wewnętrznie tego pragną, lecz nie stać im odwagi lub chęci, aby owe marzenie wcielić w życie. Obawa przed odrzuceniem również niczego nie ułatwia, nie mniej, czy zatem owa wystawna niecodzienność, nie jest przejawem silnej woli?
    Dopiero po wypowiedzeniu każdej z powyższych sylab zdała sobie sprawę, jak nieprzychylnie owe słowa mogłyby zostać odebrane. Oczywiście, kwestia tego, że nie poruszała w tym temacie samej siebie, nie ulegała wątpliwościom, a mimo to... owa wypowiedź prędzej przypominała studia nad ludzką psyche, aniżeli szablonową wypowiedź studentki, o której obraz w końcu tak zabiegała. Choć zasadniczo, czy nie uzyskała właśnie tego czego chciała? Nawet jeżeli owa informacja nie była całkowicie sprecyzowana, jednocześnie znacznie precyzowała grupę, do której przynależał jej słuchacz i zmieniała... stosunkowo wiele.
    - Ah, filologia! Czerpanie przyjemności z bogactwa leksykalnego swego rodzimego języka jest czymś doprawdy godnym uznania. Oczywiście, o ile nie studiuje się na podłożu zgoła innym, wówczas różnica między dajmy na to, filologią bałkańską, a tą niderlandzką, potrafi być nie lada smętna, a i ile nieścisłości wywołać. Wielce to kłopotliwe, jak zresztą reszta kulturalnych różnic, a znajomość lingwistyczna, jest tu akurat najmniej istotnym detalem.
    Kto wszak myślał o języku wszczynając wojny, mordując czy wywołując bezpodstawne spory? W końcu jedynie amoralni, skłonni do notorycznej pielęgnacji swoich wad i samolubnych zamiarów, ludzie, byli zwierzętami pędzącymi równie szybko ku własnej destrukcji. Ku temu nie było wątpliwości, podobnie jak i temu, że rozwodzenie się nad słabą i podatną na otaczające ją zło czy wpływy, ludzką psychiką, było zajęciem równie uciążliwym, jak i bezsensownym. Co istotniejsze, zagłębianie się w ten temat, było w mniemaniu Cecylii zwykłą stratą czasu, niewartą bliższej i bezowocnej analizie.
    Kątem oka dostrzegła buszujący na dotąd zgłębiającym nieznane jej arkana obliczu, które przeżywając niemal metamorfozę, przeobraziło się na wzór istoty całkiem... przyjemnej. W estetycznym ujęciu tego słowa. Uściślając, wrażenie targające obecnie Cecille można byłoby przyrównać do człowieka, który widząc owada, pragnie go zmiażdżyć podeszwą, zaślepiony czy obrzydzeniem czy konsekwentnym przekonaniem o podłej naturze tego gatunku, ale w ostatniej chwili z niepojętych względów, porzuca ten zamiar, odkrywając, że owad jest całkiem ciekawy, interesuje go i po bliższej konsternacji okazuje się być ważką lub chrząszczem... owa wizja wywołała u niej dreszcz, nie tyle zgrozy nad własną postawą wobec istoty, co tu dużo mówić, myślącej i czującej w stopniu podobnym jej samej, ile wizją rozczłonowanego korpusu owada, który już nie zachwyci nikogo.
    - W takim razie możesz liczyć na rychłe, listowne zaproszenie, które wyślę... no właśnie. Jak mam je zaadresować, drogi Williamie?
    Wydukała z zaciekawieniem, czując, jak głos stał się nie wytłumiony, przez ciągle jeszcze ściśnięte ponurą wizją gardło. Odetchnęła spokojnie, starając się wytrącić posępne myśli z głównego obiegu, zastępując je czymś istotniejszym obecnie, a mianowicie - oczekiwaniem bardziej na reakcję, aniżeli na odpowiedź blond młodzieńca. Swoją drogą, ciekawiło ją, w jaki sposób tym razem wywinie się od zwięzłej odpowiedzi.
    _________________

    William
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 4 Grudzień 2011, 00:52   

    Cóż. Z perspektywy biednego, przechwyconego w kobiece sidła Williama sytuacja była tak dalece prostsza, że można by było ją uznać za wręcz trywialną, a jego - za istotę przeciętnej inteligencji co najmniej. Przypuszczalnie oskarżony o nieszczególne zasoby intelektualne by najzwyczajniej w świecie nie zaprzeczył i tylko odrzekł, że świat potrzebuje idiotów aby ci mądrzy mogli błyszczeć. Czy jakoś tak. Potem by wrócił do domu i, przygotowując jakiś lekkostrawny obiadek dla dwojga, pozastanawiałby się nad tym przez chwilę. Chwila chwila. Obiad dla dwojga. Ach... zamyślił się nad tym na tyle, że aż odpowiedział na pierwszą wypowiedź Clementine li tylko delikatnym uśmiechem i mglistym, jakby nieobecnym spojrzeniem, kiedy kiwał głową. Dość niefortunnie nie miał większego problemu z odpłynięciem ze własne, oderwane od rzeczywistości (lub niezwiązane z "rzeczywistością aktualną") przemyślenia. Gorzej z powrotem. Do takowego się jednak niejako zmusił, kiedy przez ażurową zasłonę jego własnego pomyślunku przebiło się to specyficzne, trudne do niedostrzeżenia wrażenie. To było... dziwne. Większość kobiet raczej nie spoglądała na niego w sposób taki, jakby chciała wywrzeć tak bardzo pozytywne, miłe, urzekające wrażenie. Może to i dobrze, bo niefortunnie dla siebie William zgoła łatwo takowemu ulegał i momentalnie poczuł się zakłopotany własnymi myślami. Skierował wzrok gdzieś w bok, jakby szukając w głowie czegoś ciekawego do powiedzenia, ale elokwencja następnej wypowiedzi zaskoczyła go na tyle, że kompletnie stracił pomysł na wypowiedź.
    - A-am, tak... - zaczął trochę niepewnie i przeczesał palcami włosy. Potem przez chwilę analizował tę cudowną wypowiedź, aż wreszcie zdecydował, że aż takim kretynem nie był aby nie odpowiadać. Zrobił to jednak z jakimś... smutkiem. Trochę dziwne.
    - Normy narzucają porządek, porządek narzuca normy. Bez norm nie byłoby porządku.
    Potem lekko uniósł zamyślony wzrok ku niebu i delikatnie wzruszył ramionami, chowając rękę z powrotem do kieszeni.
    - Odrzucenie swoją drogą...
    Cudownie tym trafiła w jego czuły punkt, czego by w życiu nie przyznał. To jednak sprawiło, że zaczął się zupełnie szczerze zastanawiać nad tym czy ona aby nie planowała wszystkich swoich wypowiedzi pod jakimś kątem. Absolutnie nic na to z jego perspektywy jednak nie wskazywało, o czym doskonale wiedział. Mógł jedynie sobie powiedzieć, że był paranoikiem więc. Ale to absolutnie nic nie zmieniało, wciąż miał wrażenie jakby to utrafienie było nieprzypadkowe. No bo, poczuł się trochę źle. Przejście na temat filologii było więc jak zbawienie dla niego, swoiste odwrócenie od ewentualnie nieprzyjemnych myśli w kierunku neutralnego gruntu, którego mógłby się uczepić i wywiać ze swoistego pola minowego jakim czasem były te nieco głębsze zakątki jego umysłu. Momentalnie się uśmiechnął, jego uśmiech zaś cechował nie skomplikowany system intrygującego, hipnotyzującego uroku a zwyczajna, poczciwa pogoda ducha. Której nie miał. Cóż, każdy ma tajemnice.
    - Nigdy tego tak nie interpretowałem - rzekł zupełnie szczerze, tym czystym, dźwięcznym, typowo swoim głosem. - Obecnie zresztą studia to bardziej interes, swoista inwestycja w przyszłość, w większym znacznie stopniu niż droga rozwijania swojego osobistego zainteresowania. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że pod tym względem akurat filologie nie należą do najbardziej... udanych.
    Nie, żeby go to obchodziło, oczywiście. Jego nie interesował własny kierunek. Nie chciał jednak mówić czegoś takiego wprost coby nie psuć za bardzo rozmówczyni nastroju. Lepiej jej było z uśmiechem na twarzy. Zdecydowanie. Może dlatego właśnie William postanowił cokolwiek bardziej skupić się na tym z kim rozmawiał niż przedtem, myśli ciągnąć swoją drogą i mieć nadzieję, że podziała. Ostatnia wypowiedź go jednak skołowała na tyle, że zanim pomyślał, wyrzucił z siebie bardzo spontaniczne pytanie:
    - Nie łatwiej zadzwonić?
    Ani chybi też wtedy spojrzał na nią i to nie bez zdziwienia. Nie znał nawet swojego kodu pocztowego! Cóż, może w... jej świecie, był bęcwałem. Przypuszczalnie kobieta była z wyższych sfer, tak. Pewnie też pochodziła z konserwatywnej rodziny. Dużej, konserwatywnej, arystokratycznej rodziny.
    Albo nie była człowiekiem. Tę myśl akurat odrzucał aby nie rozbolała go głowa.
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 9