• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Miasto » Bary i Restauracje » White Door
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość




    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 14 Listopad 2011, 18:03   White Door

      Lokal o przyzwoitych gabarytach, umiejscowiony w centrum miasta, a konkretnie w jednej z historycznych kamieniczek. Właściciel musiał mieć wtyki u konserwatora zabytków bowiem architekturę budynku potraktowano dość swobodnie, uzyskując w ostatecznym rozrachunku miłą dla oka hybrydę elegancji i nowoczesnego minimalizmu, z przyjętymi powszechnie i modnymi elementami typu oświetlenie led i wygodne siedziska obite sztuczną skórą.
      Oprócz tradycyjnej sali ze stolikami i baru, istnieje możliwość wynajęcia bardziej kameralnej przestrzeni w postaci odseparowanej wnęki lub nawet zamkniętej salki.

      Informacje dodatkowe: lokal raczej przeciętnej klasy, nie mniej nie jest to speluna po której można spodziewać się pijackich burd na porządku dziennym czy innych smaczków z pogranicza estetyki w stylu Piekary.

    Po tym jak trzasnęły za nim drzwi mieszkania, całkiem otrzeźwiał dopiero w ów czas, gdy chłodny wiatr smagnął go w twarz i uderzył po odsłoniętych ramionach, wzbudzając nagłe dreszcze. Przynajmniej teraz mógł mieć pewność że nie jest to nic ponad zwykłą reakcje na nagły spadek temperatury - oczywiście, nie wziął ze sobą płaszcza. Nie mniej nie pomyślał nawet przez chwile by się po niego wrócić. Owo uniesienie które uderzyło mu do głowy przed paroma minutami wciąż jeszcze kotłowało się w jego wnętrzu, świadczyło o tym rozkołatane serce pompujące z mocą krew która teraz szumiała mu w skroniach. Dogłębnie zmieszany, nie miał najmniejszej chęci analizować tego, co przed chwila zaszło. Cała ta kwestia wiązała się bowiem z przyznaniem się do deprymującego i jakże bolesnego faktu że tym razem kontrola nad sytuacja w najmniejszym nawet zakresie nie należała do niego. Nie przewidział takiego rozwoju wypadków właściwie... W tej chwili zdał sobie sprawę iż kierując się do nowego mieszkania Giselle nie myślał o niczym jasnym czy konkretnym, jeśli pominąć samą dziewczynę. Kiedy, pytał się, i jak właściwie doszło do tego, że stał się tak bezmyślny? Kiedy blondynka awansowała z pozycji smarkatej krewnej na jego prywatne sacrum? Nie potrafił sobie na to odpowiedzieć i wszystko to niepokoiło go tym bardziej. Czuł przemożna, niemal bolesną potrzebę ucieczki od tego, złapania dystansu, byle tylko znów potrafił myśleć klarownie, logicznie i jasno. By znów mógł być rozsądny, zasadniczy i odpowiedzialny, niezależnie od sentymentów, słabości i utopijnych chęci które wielokrotnie odczuwał względem niej. Chcąc zachować tę odrobinę zdrowych zmysłów które mu jeszcze zostały a biorąc poprawkę na fakt, że w tej chwili nie bardzo miał się gdzie podziać… Musiał uspokoić ów chaos myślowy, a będąc sobą tylko jeden pomysł wydał mu się adekwatny.
    Skierował się więc ku głównej ulicy. W międzyczasie zaczął szukać papierosów i zaklął, gdy uświadomił sobie, że zostawił je w kieszeni płaszcza. Marzł więc pozbawiony nawet nikłego pocieszenia w formie nikotynowej używki – dopiero trzecia z rzędu taksówka raczyła się zatrzymać. Do tego czasu nie sądził iż może mieć jeszcze bardziej parszywy humor. Kierowca szczęśliwie musiał to wyczuć bowiem nie starał się go wciągnąć w jałowe konwersacje – albo, być może, był po prostu profesjonalistą. Tak czy inaczej Vamoose nie niepokojony w żaden sposób pozwolił się beznamiętnie acz efektywnie dostarczyć na miejsce przeznaczenia.
    W lokalu było jak zawsze duszno, a wszechobecny gwar mieszał się z popularna muzyką lecącą gdzieś w tle zagłuszając nadmiar myśli. Mężczyzna zajął miejsce przy końcu baru i przymrużonymi oczami przyglądał się złotemu refleksowi, który skakał po powierzchni jego drinka, tak jakby wahał się nad schalniem na umór teraz lub później.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 14 Listopad 2011, 18:39   

    Loki - stanowiąc wyraźne przeciwieństwo dla bohatera tragicznego jako który jawi nam się w tej chwili Faust, miał wprost wyśmienity humor. Było kilka przyczyn. Jako pierwszą, można uznać fakt, że miał nie tak dawno temu okazję osobiście upić szanowną panienkę Dark, zawlec do siebie do domu i niemal (tak niestety niemal, ale właściwie można by je wziąć nawias albowiem panicz demon był przekonany, że już niedługo będzie mógł zdecydowanie wykreślić to słowo z następującego zdania) się z nią przespać. Nieznacznie niepokojący wydawał się fakt, że oto porzucił ją samą w swoim mieszkaniu i to w jednym z ulubionych, ale uznał, że i tak nie posiada tam niczego istotnego, jako że zwykle, jak nakazywał pragmatyzm i przezorność w jednym miejscu trzymał jedynie strzępy pewnych informacji i żeby pozyskać całość jakiegokolwiek planu, należało zwiedzić co najmniej kilka siedzib. Inna sprawa, że Loki nie narzekał na pojemność własnej substancji szarej, większość istotniejszych spraw trzymał po prostu w głowie, powstrzymując się przed manierą zapisywania, co niosło ze sobą oczywiste ryzyko. Przejdźmy jednak do drugiej przyczyny jego wyśmienitego samopoczucia, którego świadectwem był prawie nieszyderczy uśmiech sięgający jednego ucha i kończący się niemal dopiero na drugim. No właśnie, humor miał tak doskonały, bo był najedzony. Choć do posiłku doszło jakiś czas temu, wciąż czuł rozpierającą go energię co tłumaczył faktem, że użył jej zaledwie raz w jakiejś znaczącej ilości, celem sprawdzenia własnych możliwości jeśli szło o kwestię magii krwi. Tak, czy owak z zadowoleniem obserwował jak to nie przemęcza go intensywny marsz, nie potrzebuje snu i nie cierpi na żadne objawy niedożywienia, czy pragnienia mimo iż ostatnio miał coś w ustach... No, dawno temu, a pił jedynie alkohol (i to po raz pierwszy w życiu) który raczej pragnienie pogłębiał niż redukował. Na szczęście, na chwilę obecną diabelskiego wpływu trunku już nie odczuwał więc śmiało uznawał, że teraz mógł nachlać się ponownie. Tak, czy owak była jeszcze trzecia przyczyna, a mianowicie, sam szanowny pan Kalkstein, który zgodnie z jego przewidywaniami powinien już zostać wykopany z domu siostry na zbity pyszczek i niepocieszony winien udać się na popijawę, w której to Amadeusz miał zamiar mu towarzyszyć. Zastanawiał się, czy nie było podłym z jego strony nie uprzedzić pana nekromanty o prawdopodobnym scenariuszu jego reunion z siostrą, ale... Och, cóż by to była za przyjemność? A poza tym, czas najwyższy zmusić go do zmierzenia się z pewnymi faktami, bo niektóre jego poglądy były po pierwsze staroświeckie, a po drugie męczące... No, a wiadomo przecież, że nad niewieloma rzeczami Odinson ubolewał bardziej niż nad światłym człekiem błądzącym w mroku własnych absurdalnych opinii. Wcale nie sprawiało mu przyjemności oświecanie podobnych jednostek.. Choć faktem jest, że w 90% przypadków nie zawracałby sobie tym głowy. Za tym jednak jegomościem całkiem przepadał, jeśli w ogóle można tak powiedzieć. Rozmowy z nim były bardziej wyzywające niż większość i... Cóż, z tej znajomości czerpał pewne bezpośrednie korzyści. Zastanawiał się nawet, czy nie podarować sobie wręczenia mu rachunku za usługi, które mu świadczył podczas desperackiej ucieczki przed praskim wywiadem, ale... Nie samymi duszami żyje demon prawda?
    Rzeczony szatański pomiot wszedł właśnie nonszalancko do lokalu i dość szybko, mimo posługiwania się zaledwie jednym ślepiem, zlokalizował biedne Fauściątko. Cmoknął ustami i pokręcił głową z dezaprobatą. Podszedł do niego i usiadł obok mimowolnie wciąż lekko się szczerząc. To wszystko było dość dla niego zabawne. Lubił podobny dramatyzm, autorzy oper mogliby inspirować się życiem Fausta Kalksteina i jego siostry Giselle. Powstałaby z tego niezła saga o Nibelungach.
    -Większość ludzi nie modli się do alkoholu zanim go wypije, ale na całe szczęście nigdy nie miałem cię za reprezentanta nudnej szarej masy-powiedział zerkając na kieliszek, w który ten ślepił się z taką zadumą, że aż litość wzbudzał.
    -Proponowałbym przeniesienie tej imprezy w jakiś bardziej ustronny kącik... Chyba, że przyszedłeś tu z założeniem iż chcesz zawierać nowe znajomości-dodał opierając się o bar na łokciach z nową, jak dla niego nonszalancją. Zwykle przecież zachowywał się tak jakby ktoś w latach młodości wcisnął mu kij do gardła i zabronił go wyciągać. Cóż, ostatnio całkiem sporo się zmieniło i jakoś niespecjalnie mu to przeszkadzało.
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|






    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 14 Listopad 2011, 19:59   

    Faust bliski był już permanentnemu pogrążeniu się w błogim stanie upojenia samą tylko siłą woli odcinając się od niepożądanych treści, a którą rzecz jasna miał zamiar poprzeć jeszcze alkoholem i opiatami we wcześniej zaplanowanych i sprawdzonych proporcjach. To przyjemne memento i uhonorowanie wieloletniej tradycji na której praktykowanie nie mógł sobie ostatnimi czasy pozwolić tak często, jakby chciał, a za które miał zamiar właśnie się zabrać zaburzyło nadejście intruza. Nie żeby nie spodziewał się że zaraz właduje się w najbliższe otoczenie jakaś upierdliwa jednostka, która postanowi uprzykrzyć mu życie akurat w momencie, w którym najbardziej ze wszystkiego pragnął by pozostawiono go samemu sobie. Ostatnimi czasy Vamoose w kwestii czarnowidztwa i malkontenctwa pobijał samego siebie. Tak więc nadejście informatora, który w chwile później usadził swój chudy tyłek stanowczo za blisko i zaświecił w jego stronę uśmiechem godnym kota z Cheshire, przywitał Faust napływem frustracji właściwym dla człowieka, którego czarny scenariusz właśnie postanowił się spełnić w najgorszej możliwej formie. Jak gdyby ogólna wszechwiedza Amadeusza, a co za tym idzie jego maniera przemądrzałego prezesa, nie była sama w sobie dostatecznie irytująca, to jeszcze nabrał cech ekscentrycznego fircyka. Z tej okazji Faust, który nigdy nie był szczególnie towarzyski ale do niedawna towarzystwo Lokiego znosił, postarał się by ograniczyć ich spotkania do konferencji telefonicznych lub wymiany korespondencji. A przynajmniej tak było w teorii, bowiem w rzeczywistości Faustowy pragmatyzm jak i zwykła niechęć do cyfrowych form komunikacji ostatecznie i tak brały górę.
    Bez zbytecznej dramaturgii, której wszak i tak już było dość, Faust upił łyk trunku i w dalszym ciągu nie spoglądając na nieproszonego kompana odpowiedział mu w sposób spokojny, beznamiętny i rzecz jasna subtelnie uprzejmy.
    - Pierdol się, Loki.
    Szklanka została ponownie odstawiona na blat ze stuknięciem, które zginęło w morzu dźwięków dobiegających z sali. Złotawy refleks, z którego mężczyzna nie spuszczał oczu, zsunął się po kawałkach lodu i utopił w nieco mętnym alkoholu. Dopiero w ów czas błękitne tęczówki, które w tutejszym oświetleniu jawiły się bardziej jako fiołkowe, skierowały się na osobę Amadeusza.
    - Przyszedłem tu z założeniem ze nie będę miał tej wątpliwej satysfakcji 'imprezowania' z tobą - uśmiechnął się i to w sposób na tyle paskudny, że z pewnością przyspieszyło to fazę fermentacji pobliskich nalewek. - z drugiej strony zdaje sobie sprawę z przykrego faktu, iż próba uniknięcia twojego towarzystwa to marnotrawienie energii. Mówiąc oględnie jesteś jak świerzb w populacji miejskich kundli. Tedy pozwolisz że zapytam, czego ode mnie chcesz? Czy są jakieś sprawy które wymagają mojej niecierpiącej zwłoki interwencji? W innym przypadku pozwolisz iż Cię uświadomię ze fraza 'ustronny kącik' padająca z twoich ust brzmi wyjątkowo niefortunnie i tym samym wzbudza we mnie najwyższą odrazę.
    Całą tą tyradę wygłosił Kalkstein tonem niewzruszonym, po którym to fakcie, o dziwo, poczuł się jakby odrobinę lepiej. Uświadomiwszy sobie ten fakt westchnął z rezygnacją i dopił drinka pozostawiając wewnątrz szklanki tylko resztki lodu. Potem uniósł głowę i obrzucił spojrzeniem zadymioną salę a jego wzrok, który na chwile dłużej zatrzymywał się jedynie na długonogich przedstawicielkach płci pięknej nie pozostawiał wiele wątpliwości wobec tego, jak zamierzał spędzić wieczór. Mimo to wyraźnie brakowało mu entuzjazmu a w zasadzie należało rzec - za mało jeszcze wypił. Mimo to wydawał się dość rozkojarzony. Wróciwszy spojrzeniem do Lokiego nie zdumiał się faktem iż ten wcale nie ruszył się z miejsca. Otaksował go nieco uważniej by ostatecznie postanowić tę jego osobę wykorzystać w sposób konstruktywny.
    - Masz papierosy?
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 14 Listopad 2011, 20:49   

    Loki w rzeczy samej był jak uciążliwy wirus. Albo inna zaraza. Przypałętał się taki nie wiadomo skąd i jak, ale rzadko kiedy można było uwierzyć iż trafił w jakieś miejsce zupełnym przypadkiem. Miał taką irytującą manierę, która sprawiała wrażenie celowości każdego jednego działania i choć momentami wydawało się to aż absurdalne, to sam informator nigdy temu nie zaprzeczał, co też rodziło w głowach ewentualnych interlokutorów mimowolną może niechęć. Amadeusz nie miał jednak w zwyczaju przejmować się opinią rzeszy ludzkiej, albowiem czasy w których wracał do domu by wypłakać się do matczynej spódnicy, która następnie opędzała go od siebie z obrzydzeniem tłumacząc, że to wszystko wina tego iż nie zachowuje się, nie wygląda i mówiąc ogólnie po prostu nie jest swoim bratem, miał już za sobą. Spoglądał więc na swojego towarzysza z nutką rozbawienia, próbując odgadnąć i opierając się chęci zadzwonienia do Giselle, bo w tej chwili doprawdy żałował, że nie zamontował w jej mieszkaniu systemu monitoringowego i że nie miał pojęcia jaką dokładnie formę przybrało wypędzenie Fausta. I pomyśleć, że nawet niego nie wywalano jak dotąd z takim impetem, choć powszechnie uważa się, że egzorcyzmy odprawia się w przypadku nawiedzania demonów właśnie, a nie ewentualnych krewnych. Biorąc jednak pod uwagę czarcie usposobienie tego upierdliwca, niezbyt się blondynce dziwił. Inna sprawa, że Vamoose miał doskonały powód by tak zniknąć i się nie odzywać, a Loki więcej niż jedną sposobność by jej całą sytuację wyjaśnić, ale przecież czy gdyby Tristan i Izolda porozmawiali w spokoju z królem Markiem kogokolwiek interesowałaby ich historia?
    Faust w roli proroka spełniał się mniej więcej tak dobrze jak jego siostra, choć dziewczę miało mniej wybiórcze pole widzenia. Faktycznie, informator nie zamierzał tak szybko dać mu spokoju i świadomość, że jest w tym duecie 'persona non grata' sprawiała mu jeszcze większą, iście dziecinną radość, która też znajdowała swoje odbicie w bielących się w nieznacznie szyderczym grymasie ząbków.
    -Może później.-odpowiedział wzruszając lekko ramionami. Ostatnimi tejże opcji starał się nie wykluczać, bo odkrył nagle z jaką łatwością owijał sobie niektóre panienki wokół palca i sprawiło mu to odkrycie pewnie taką radość jak Kolumbowi przyjazd na nowy kontynent. Choć oczywiście, tamten myślał, że dotarł do Indii a rzeczywiście Amerykę jako pierwsi odkryli Chińczycy, ale wspomnienie tego jest już czystym czepialstwem.
    -Och doprawdy? Czyli moja obecność jest dla ciebie absolutnym zaskoczeniem?-uśmiechnął się lekko w odpowiedzi na grymas Fausta, który faktycznie do ładnych nie należał-Hm, albo mi się wydaje, albo Twoją twarz wykrzywił przed chwilą przedagonalny skurcz... Zawołać lekarza?-spytał z nawet nieźle udaną troską w głosie, choć cały ton wypowiedzi był jawnie prześmiewczy i ironiczny. Jak z resztą Faust słusznie zauważył, informator nieszczególnie przejmował się jego słowami, które w jakiś dziwny sposób odebrał jako komplement. Spaczony umyśle opętanego nieszczęśnika, funkcjonujesz w doprawdy zagadkowy sposób. Mężczyzna nie omieszkał z resztą tego faktu zarejestrować i zakomunikować zdaniem, które następuje.
    -Och, pochlebco.-zatrzepotał rzęsą jak nie przymierzając trzpiotka. Choć było to trudne, bo drugie oko znajdowało się pod opatrunkiem i rzęsy nieprzyjemnie ocierały się o materiał, a mruganie tak jednym okiem było... Chyba niewykonalne-Tak się składa, że akurat mam dla Ciebie dwie dość istotne kwestie, które muszę omówić. A ponieważ przewidziałem, że powiesz coś w tym stylu, zaopatrzyłem się w torebkę na wymioty-to mówiąc wcisnął mu do ręki świstek papieru, który okazał się faktycznie papierową torebką mniej więcej taką jak te, w które zaopatrzeni są pasażerowie samolotów na wypadek nudności. Loki miał ich całkiem spory zapas, bo przynajmniej raz w każdej rozmowie słyszał, że jest z jakiegoś tam względu odrażający i lubił patrzeć na miny interlokutorów gdy w odpowiedzi wręczał im właśnie podobny przedmiocik. O dziwo, nie przypominał sobie by Dark mówiła coś w tym guście... Hm, chyba faktycznie na niego leciała. Może niepotrzebnie ją zostawił samą...-No i zapraszam do ustronnego kącika-frazę wypowiedział z odpowiednim naciskiem i towarzyszącym temu uśmiechem. Zsunął się z krzesła swoim chudym tyłkiem, którego chudość i tak dalece odbiegała od chudości Faustowego więc wcześniejsza uwaga była co najmniej nie na miejscu. Zwłaszcza, że ostatnio nawet przybrał na masie i nie wyglądał już do końca jak takie chucherko. Wszystko to oczywiście czarna magia i szatany, ale wspominanie tego również świadczy o nadmiernym czepialstwie.
    -Papierosy?-zapytał niby to zaskoczony, unosząc lekko brwi-Dziwne, a świerzbu się nie boisz?-spytał, ale po chwili wyciągnął papierośnicę z kieszeni, najpierw rzecz jasna sobie samemu pakując jedną fajkę do gęby, a potem proponując poczęstunek zabawnemu towarzyszowi.
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|






    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 17 Listopad 2011, 23:08   

    W istocie, jedna z bardziej irytujących cech informatora stanowiło owo złudzenie celowości, które kazało przeciętnemu uczestnikowi, czy nawet pospolitemu obserwatorowi wydarzeń, wierzyć w jakąś tajemną intencje czy zamiar ukryty w każdym drobnym geście tegoż człowieka. Stąd, jak łatwo się domyśleć, tylko jeden krok do zwykłej paranoi. Co zresztą pewnikiem informatorowi było na rękę, gdyż sprawiało iż przypuszczalny oponent stawał się w jego towarzystwie bardziej nerwowy, zresztą... Nie tylko Loki był typem, który chętnie wykorzystywał każdy przejaw słabości ze strony bliźniego. Ta cecha była jedna ze zbieżnych, które powodowały iż tych dwoje mężczyzn nigdy nie było w stanie do końca rozgryźć drugiego i cóż, chyba tylko dlatego w ogóle byli w stanie zadawać się ze sobą na poziomie choćby odrobinę różnym od tego czysto instrumentalnego. I o ile nie można było w ich przypadku mówić o jakimkolwiek zaufaniu - chyba ze jako takie potraktować wykalkulowaną świadomość o możliwościach i podobnej kalkulacji przeprowadzonej przez drugą stronę, a co za tym idzie, wiedzy na temat tego, na co się owa zdecyduje a na co na pewno nie - to jednak był to typ relacji który niezaprzeczalnie służył im obu. I jeśli upierać się by zapisać ową w jakiś ogólnie przyjętych standardach, to było w tym przypadku tak jak wtedy, gdy pisze się 'przyjaciel' a czyta 'rywal'. Choć szczerze mówiąc, takie postrzeganie jest jednakowoż karygodnym uproszczeniem, skoro całość nie miała w sobie za grosz romantyzmu, a właściwie była do obrzydzenia przesiąkniętą pragmatyzmem i równie cyniczną.
    Faustowi z pewnością odpowiadała wszechwiedza Lokiego, do której miał zasadniczo łatwy dostęp na zasadzie wymiany - tak więc póki miał dość do zaoferowania. Jak to jednak zwykle bywa kij miał dwa końce i zawierał w sobie coś, co z trudem tolerował tylko i wyłącznie ze względu na korzyści płynące z tego pierwszego, a mianowicie owym czymś była równa nonszalancja i łatwość, z jaką Loki wściubiał nos także tam, gdzie go nie chciał, czytaj: w prywatne życie Pana Kalksteina. I fakt iż sam Vamoose rzadko potrafił oddzielić życie prywatne od zawodowego (a zasadniczo życie zawodowe stanowiło większość jego życia prywatnego) niczego nie zmieniał. Inna rzecz że takie wścibstwo wielokrotnie do złudzenia przypominało wtykanie palców między drzwi.
    Jeśli zaś chodzi o kwestie czasu teraźniejszego, to Faust, jak to on, zdawał się ostentacyjnie puszczać mimo uszu większość z tego, co mu Loki świergotał nad uchem. Bliski był przy tym stwierdzenia ze gdyby chciał posłuchać paplania długo i o byle czym to kupiłby sobie papugę, albo jeszcze lepiej - wdał się w ożywioną dysputę z losowo wskazaną przedstawicielką płci pięknej - o których wszak wiemy że przyzwoity poziom inteligencji jest stanowi pewien fenomen. Tak czy inaczej, powstrzymał się od czynienia podobnych uwag, bowiem jako ten wyciągający szybko wnioski nie chciał prowokować kolejnej fali wymowy u swego uroczego kompana. A na pozwolenie by go wciągnięto w rzeczowo poprawna i stylistycznie urokliwą, jakkolwiek jałową i akademicką dysputę jakoś nie miał ochoty. Wobec powyższych postanowił się odnieść tylko do ostatniej części jego wypowiedzi.
    - Ja jestem lekarzem - zauważył lakonicznie i uśmiechnął się z lekka na myśl, jak ostatnio często nieświadomi rozmówcy czynią mu aluzje do jego wszak rzeczywiście martwego ciała. Wydawało mu się że nawet Giselle mówiła coś podobnego, choć akurat te myśl, jak i zresztą wszelkie wspomnienie o siostrze w tym momencie szybko od siebie odpędził. Trzeba zaznaczyć ze w krótkim czasie nabierał w owej sztuce pewnej praktyki, jako ze podobne skojarzenia nielitościwie zbierały się wokół jego głowy w odpowiedzi na najmniejszy chociaż bodziec. W tej sytuacji najlepiej było szybko skierować swój umysł na inne tory, jako że mimo wszystko po prostu nie potrafił przestać myśleć (w przeciwieństwie do pewnej części populacji która zdawała się nie tylko tkwić w tym stanie przez większość część czasu ale nawet, o zgrozo, w nim funkcjonować) przynajmniej dopóty nie odurzył się takim czy innym środkiem.
    Nie miał zresztą czasu by dłużej błądzić myślami, bowiem w tej właśnie chwili Loki zdecydował się wręczyć mu cokolwiek nietypowy podarunek. Spojrzawszy na torebkę znajdującą się teraz w jego dłoni, Faust dokonał szybkiej oceny sytuacji, co można było zaobserwować po regularnych łukach brwi które wpierw podjechały wyraźnie do góry, by następnie równie płynnie zmienić swe położenie względem siebie - jedna z nich wciąż pozostała uniesiona, podczas gdy druga zmarszczyła się ponad przytomnym błękitnym okiem w wyrazie lekkiej konsternacji.
    - Widzę że dobrze się bawisz - stwierdził, nie zapytał - jednakże daruj sobie takie gierki w stosunku do mnie. - dodał spokojnie co dotyczyło także kolejnej kwestii Amadeusza.
    - Mam immunitet - powiedział i chyba pierwszy raz od początku tej rozmowy w jego głosie pobrzmiała naprawdę nutka rozbawienia, a kąciki ust zakrzywiły się nieco w przewrotnym półuśmiechu. Następnie skorzystał rzecz jasna z propozycji pożyczając także zapalniczkę, gdyż nieszczęśliwemu rozwojowi wypadków zawdzięczał to że teraz nie dysponował nawet tym sprytnym przedmiotem.
    - Dziękuję - rzucił z zachowaniem konwenansu i zaciągnął się dymem. W następnej chwili w jego miejscu rozpływała się już tylko szaropopielata chmura, bowiem sam Faust, nie zwlekając wobec takiego postawienia sprawy skierował się ku osobnej sali, najwyraźniej pozostawiając Lokiemu kwestie tego, co będą pili. O omawianiu interesów bez odpowiedniego trunku mowy być nie mogło.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 20 Listopad 2011, 22:14   

    Zabawa w wyliczanie cech które składały się na męczącą irytującą i upierdliwą osobowość Lokiego była jak konkurs w liczeniu gwiazd na niebie. Kwestia czasu nim podda się pierwszy uczestnik uznając zadanie za niewykonalne. Jeszcze trudniejszym chyba zadaniem było znalezienie tych cech mężczyzny, które rozpatrzyć można było jako pozytywne. Przez większość czasu brunet był z takiego stanu rzeczy zadowolony. Bo czerpał z tego korzyści. Lubił tą atmosferę niepokoju, wywoływaną strachem i może swego rodzaju paranoją, która chwytała w swe szpony większość jego interlokutorów. Jednak bywało inaczej, choć jeśli ktokolwiek był tego świadkiem to jego Arlekin Laufey, który też raczej nikomu nic nie zamierzał mówić. No i szczerze mówiąc świadomość własnej bezwzględności sama w sobie była źródłem pewnej paranoi. Bo znając siebie Amadeusz wiedział do czego zdolni są ludzie. Jak bardzo bezwzględni potrafią być w wykorzystywaniu czyichś słabości. A każdy jakieś miał. On też. Ostatnio trochę zmieniły formę, kierunek, ale były, a strach przed pokazaniem ich komukolwiek chwilami wręcz paraliżował. To zaś sprawiało, że zastanawiał się, czy był w tym uczuciu osamotniony? Czy może, ktoś taki jak Faust czuł się podobnie? Cóż, wiedział na pewno, że Giselle była jego słabym punktem, ale wykorzystanie jej w jakikolwiek sposób nie wchodziło w grę, była zbyt cenna sama w sobie, by poświęcić jej talent na konto bawienia się uczuciami jej zasznurowanego w gorset brata. Loki też nie był dość naiwny by związku z niemożnością wykorzystania słabości przeciw niemu nazwać Kalksteina przyjacielem. O nie, nie, nie... Z całą pewnością nie okazałby mu litości gdyby dokopał się do czegoś innego i był pewien, że ten proces działał w obie strony. Dlatego też nie było mowy o zaufaniu, co momentami bywało upierdliwe. Bo nawet potwory czasami chcą po prostu być sobą, dla Odinsona to było praktycznie niemożliwe. Dość ciężkie brzemię, a wszystkim zdawało się, że tak dobrze go znają. To chyba śmieszyło go najbardziej. Skoro był taki oczywisty, dlaczego nikt nie potrafił do końca przewidzieć jego zachowań? Bo założenie, że należy się spodziewać wszystkiego to żadne założenie. Określenie 'rywal' znacznie bardziej pasowało, choć nadawało relacji negatywnego brzmienia. Chociaż, czy Loki miał chociażby jedną relację, którą mógłby określić pozytywnie? Jako coś absolutnie czystego? Nie. Z resztą, tylko głupi idealiści wierzyli w podobne brednie. Nie był głupim, a do idealisty też mu z pewnością daleko. Więc czym właściwie był? Był dobrym źródłem informacji i to jedno nie mogło podlegać jakimkolwiek wątpliwością. Tylko, że wiedza to skarb, a za taki skarb, trzeba płacić. Informator zastanawiał się więc cóż takiego szanowny pan Faust mógłby mu zaoferować w zamian za pomoc w powrocie do domu w jednym kawałku, a nie spędzenia całego życia w czeskim zakładzie. Ta kwestia była jedną z dwóch które zamierzał z nim poruszyć i był niemal pewien, że ta druga także nie wywoła uśmiechu na jego bladej twarzy. Nie żeby mu na tym jakoś wybitnie zależało. Uśmiech Fausta, jako niesprzedajny, interesował go mniej więcej tyle co krowi placek w polu w Neapolu. Czyli nic.
    Napięcie pomiędzy dwójką dżentelmenów rosło z chwili na chwilę. Loki co prawda niespecjalnie przejmował się obojętnością swojego rozmówcy do której przywykł, ale jego tolerancja odkąd stał się on niewypłacalny drastycznie zmalała. Był to rzecz jasna jedyny powód, dla którego miał zamiar wytoczyć tego wieczoru kwestię drugą. Bo o ile mógł ze spokojem załatwić potrzebę fizjologiczną nad relacją Fausta z jego siostrą i najchętniej sam teraz siedziałby w mieszkaniu biednej Giselle i pocieszał ją w godzinie potrzeby tak jak potrafił najlepiej, pozbawiając ją przy tym cnoty, o tyle nie godził się na fakt robienia czegokolwiek dla Kalksteina pro bono. Współpraca pomiędzy Pajęczyną i MORIĄ musiała pozostać w nienaruszonym stanie, ale nadal chciał zobaczyć plik zielonych papierków w zamian za kilka naprawdę upierdliwych ugięć karku, do których doszło na przestrzeni ostatnich miesięcy. Nie mógł nie wziąć zapłaty, bo to źle by wpłynęło na jego wizerunek, ale nie zamierzał też wyciągać żadnych konsekwencji jeśli by to owej zapłaty nie doszło. Niestety, Faust miał teraz w portfelu może tyle co kościelna mysz i szczerze mówiąc informator niespecjalnie wiedział skąd tak podły nastrój na jego widok, skoro oznaczało to przecież, że faustowa kieszeń nie będzie obciążona rachunkami za trunek, który wleje sobie i wlałby sobie do gardła. To co nie ulegało wątpliwości, to że Giselle była jedynym Kalksteinem z jakimś groszem na kącie. Pewne też było, że tak długo jak długo nie dostanie czego chce, a chciała Fausta, nie podzieli się z bratem złamanym groszem. Rola Lokiego była prosta. Zmusić Fausta do dana jej czego chce, żeby ona dała mu pieniądze, a on był zdolny do zapłacenia wysokich rachunków, które informator zamierzał mu wystawić. Równowaga we wszechświecie zostaje zachowana i wszyscy są zadowoleni. Uważał też, że za przyśpieszenie zakończenia dramatu Fausta i Giselle, porównywalnego jedynie z prawdziwą tragedią Tristana i Izoldy, powinno mu podziękować całe społeczeństwo. Tytuł szlachecki i jakaś statuetka by wystarczyły. Jak jednak przekonać staroświeckiego introwertyka do wyznania swych uczuć? Cóż, to akurat był kilkufazowy plan wymagający iście szatańskich zdolności. Faza pierwsza była najprostsza. Przypomnieć Faustowi jak bardzo nie znosi całej reszty świata, najlepiej samemu będąc uosobieniem tejże masy. Gadać od rzeczy, zachowywać się w sposób możliwie nonszalancki i upierdliwy. Biorąc pod uwagę jego niechęć do świata, ta faza była jak bułka z masłem i Loki nie musiał się nawet specjalnie wysilać by wczuć się w rolę. Faza druga? Alkohol. Dużo alkoholu. Najlepszy lek na obudzenie w kimś hamowanych emocji.
    Loki skrupulatnie zignorował rzucony przez Fausta surowy fakt, który zdawał się jeszcze przez chwilę skakać po stole jak wyciągnięta z akwarium ryba po to by w końcu zostać całkowicie zapomnianym przez zebrany tłum. Nie pora teraz rozpraszać się zaskakująco trafnymi spostrzeżeniami. Zwłaszcza, że torebka wywołała pożądaną reakcję wzrostu poziomu niechęci. Dobrze, faza pierwsza zakończona. Pora na fazę drugą - trunek.
    -Ja się zawsze dobrze bawię, ale w Twoim towarzystwie czuję się wręcz zobligowany bawić się za dwóch.-uśmiechnął się niemal uroczo w sposób tak łudząco przypominający uśmiech wiejskiego, małorolnego prostaka, że jedynie bystre ślepię nieokryte opatrunkiem przeczyło zupełnie temu wizerunkowi. No i garnitur. Pochwycił rozbawienie. Hm, miało swoje dobre i złe strony. Dobra była taka, że oznaczała iż nie przesadził z irytowaniem go i że jednakowoż dojdzie do fazy drugiej i trzeciej. Zła? Nie, w zasadzie była na tyle nieistotna, że jej obecność można zignorować.
    -Ależ proszę-odparł również konwenansową formułką, po czym zwrócił się do barmana z prośbą o najmocniejszy trunek jaki posiadali w tym zacnym przybytku, po czym z butelką takowego w garści ruszył za swym kompanem. Znaleźli się w małej salce, z jednym stolikiem i dwoma krzesłami. Pokoik urządzony był w średniowiecznym stylu o czym świadczyć miały namalowane na ścianie duże kamienne bloki, porozrzucana po podłodze słoma i drewniane wiaderko o niesprecyzowanej roli. Dbałość o klimat, nie ma co.
    Loki postawił szklanki i trunek na stole uśmiechając się lekko.
    -Pierwszą kwestią którą chcę z Tobą dzisiaj omówić, niezależnie od tego, czy to dobry, czy zły moment w Twoim życiu, jest kwestia zapłaty za moje usługi, serwowane Ci przez ostatnich kilka miesięcy. Po pierwsze, przekonanie kilku osób do zdradzenia pewnych informacji nie było przedsięwzięciem darmowym, zwłaszcza, że większość z nich szanuje swoje stanowiska i co więcej musiałem zużyć pewne trzymane na czarną godzinę brudy z ich kont, których już więcej nie odzyskam co zmusza mnie do szukania kolejnych. Rozumiesz prawda?-uśmiechnął się lekko łącząc ze sobą opuszki palców i formując z dłoni piramidkę. Ciekaw był odpowiedzi mężczyzny, bo dość oczywistym było, że na chwilę obecną nie posiadał żadnych informacji o MORII, których Loki już by nie miał. Zbyt długo go nie było, a nie był jedynym źródłem w tej organizacji. Najcenniejszym, ale nie jedynym.
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|






    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 21 Listopad 2011, 18:39   

    Obligatoryjnie, czyli zgodnie z powszechnymi przewidywaniami, Faust zdawał się nieszczególnie zainteresowany swoim nieplanowanym i nieproszonym towarzystwem w postaci zielonookiego indywiduum którego jedno ze ślepi było akurat przysłonięte opatrunkiem. Gdyby zdawał sobie sprawę z wszystkim pokrętnych planów, scenariuszy i zamierzeń Lokiego... Cóż, trudno osądzić, ale pewnikiem jego reakcja oscylowała by miedzy wzgardliwym wzruszeniem ramion względnie niewiele mniej wzgardliwym śmiechem. Ostatecznie Loki z całym swoim sprytem i znajomością mechanizmów sterujących takimi a nie innymi reakcjami i zachowaniami istoty ludzkich, jak każda myśląca jednostka narażony był na pewien margines błędu, który być może nawet sobie przewidywał. Tak czy inaczej w eterze musiało zawisnąć pytanie, czy mimo tego aby się nie przeliczał mniemając, iż tak łatwa do przeprowadzenia może być operacja jaką stanowiłam próba wykolejenia Fausta z dotychczasowej logiki rozumowania. W odniesieniu do typa o tak ugruntowanym światopoglądzie, sposobie bycia i własnym dekalogu mogło się to okazać nieco bardziej upierdliwe niż nasz drogi informator sobie postanowił. Oczywiście, na jego miejscu zapewne Vamoose również postarałby się o wprowadzenie planu w życie, skoro był potencjalnie skuteczny i oczywiście liczyłby na pozytywny rozwój wypadków. Co do Fausta jednak, to przypuszczalnie gorzej niż Loki znosił on bycie w defensywie i pewnie stad wynikało jego zachowanie polegające w dużej mierze na znoszeniu rozhulanego humoru Lokiego z uporem i cierpliwością godna lepszej sprawy. Jednakże interesy były interesami i kto jak kto ale Kalkstein nie zwykł się uchylać od obowiązków czy innych kwestii bezpośrednio czy pośrednio wynikających z pełnionych przez niego funkcji tudzież zawodu. Że kwestia praska była raczej jego prywatna sprawa znów takiego znaczenia nie miało, bowiem z kolei z Lokim łączyły go czysto branżowe konszachty i pewnie w żadnych innych okolicznościach ta dwójka nie miałaby szansy na siebie wpaść, nawet jeśli ich osobowości stanowiły razem tak ciekawe zestawienie ze aż szkoda by było tego nie zobaczyć.
    Wszedłszy do pomieszczenia Faust przystanął, a na jego twarzy zawitał jedyny w swoim rodzaju grymas czystego zniesmaczenia tym, co zobaczył. Zaiste, z pewnością wolałby gdyby okoliczności pozwoliły mu uniknąć takich widoków. Krótko mówiąc pomieszczenie prezentowało sobą obraz nędzy i rozpaczy ubrany w pozór celowego działania. Wyglądało to dokładnie tak jakby jakiś domorosły scenograf rodem ze szkolnego kółka teatralnego postanowił ucharakteryzować to miejsce na średniowieczną izbę przy pomocy starego kartonu i paczki flamastrów. jednym słowem zgroza która zachęcała do co rychlejszego zaglądnięcia w kieliszek no chyba że się ktoś chciał nabawić bólu zęba. Zdumiewało to tym bardziej że na pewno taki obrazek nie był tym, co się mężczyzna spodziewał zobaczyć po całkiem znośnie i nowocześnie urządzonej głównej sali. A przecież logika wskazywałaby na to, że osobną sale wynajmują goście odrobinę lepiej wyposażeni w gotówkę oraz idąc tym tokiem rozumowania, wnętrze powinno być przystosowane wprost proporcjonalnie do tego faktu.
    - Odrażające - skomentował równie krótko co zdawkowo Vamoose, jako że cokolwiek by o tym nie sądził alkohol stół i krzesła były na swoich miejscach, tak więc chyba wystarczy. Sugerując się taką właśnie myślom spoczął przewidzianym do tego miejscu i od razu rozlał to, co przyniósł ze sobą Loki. Następnie uniósł nieco oczy i utkwił je w owym skaraniu boskim jakim go los pokarał.
    - Ah, wiec to jest ta nie cierpiąca zwłoki kwestia? - uśmiechnął się Faust przyglądając się butelce z trunkiem. Była wykonana z matowego szkła, pozbawiona wszelkich oznakowań, a złamana dopiero co woskowa pieczęć doprawdy nic mu nie mówiła.
    - Nie bój się, z pewnością wypłacę Ci ile tam sobie liczysz, co do grosza. Względnie w informacjach jeśli znajdzie się cokolwiek, co by Cię zainteresowało - rzekł ze spokojem nietypowym dla osoby tkwiącej po uszy w długach. Powody tego były dwa. Primo - o ile w przypadku Fausta gromadzenie majątku nigdy nie było priorytetem, o tyle również nigdy nie miał z tym szczególnych kłopotów. Można było powiedzieć że pieniądze w jakiś sposób się go trzymały, mimo iż nigdy nie darzył sentymentem kolejnych mieszkań, domów czy pracowni i przywykł do sytuacji w których było po prostu lepiej znieść czasowe niewygody by zyskać coś innego. Secundo - wciąż dysponował kilkoma pewnymi źródłami dochodów jak własne badania, za które uniwersytety europejskie wciąż były skłonne wypłacać znaczniejsze sumy, a poza tym była jeszcze MORIA. Każdy kto go znał z pewnością zdawał sobie sprawę ze nie wahałby się doprowadzić organizacji do ruiny jeśli tylko jemu samemu by się to opłaciło. pytanie tylko czy opłaciłoby się Amadeuszowi? Tak czy inaczej z pewnością dobieranie się do oszczędności Giselle było dalekim punktem na liście możliwych przedsięwzięć. Pomijając oczywiście fakt iż na jej konto wpłynęła także znaczna suma pochodząca z wyprzedania posiadłości i prywatnego dobytku Fausta, z którego zasadniczo żałował jedynie biblioteki. Logicznie rzecz biorąc te pieniądze w oczywisty sposób przynależały jemu. I gdyby wskazał je jako należne za usługi Lokiego, to ten z pewnością nie miałby większego problemu by się doń dostać. Kwestia tego iż Faust nie był skłonny postępować w tak konfliktogenny sposób w odniesieniu do Giselle to było już co innego. Podsumowując całość rozważań to czy i kiedy Loki otrzyma sumkę do której rościł sobie prawo było tylko kwestią czasu, gdyby ktoś miał wątpliwości odnośnie tego, że sam fakt możności prowadzenia interesów z Vamoosem nie był wartością sama w sobą. Ostatecznie gdyby było inaczej cała ta sprawa mogła się potoczyć zupełnie innym torem.
    - Jaka jest druga kwestia? - zapytał, niniejszym dając do zrozumienia że póki co, z jego strony sprawa z pieniędzmi jest zamknięta. Ujął w szczupłe palce naczynie z trunkiem którego barwa była wyraźnie złotawa. Barwa, co by rzec, interesująco niespotykana. Przyjrzał się cieczy z pewnym wystudiowaniem po czym upił łyk. W następnej chwili jego brwi podjechały wyraźnie w górę by zaraz zmarszczyć się lekko w wyrazie pewnej konsternacji.
    - To mandragora - stwierdził, wciąż lekko zdumiony faktem ze trunek wprost z Krainy sprzedawano od tak w środku miasta. Jasne, jeśli trunek uchodził za specjalność lokalu to jego receptura była trzymana w sekrecie, nie mniej wskazywało to dobitnie na fakt iż nie pracowali tu tylko ludzie, o czym do tej pory mężczyzna nie miał pojęcia. Pomijając już oczywisty fakt iż nawet w drugim świecie ten składnik uchodził za ekskluzywny, na co zresztą w pełni zasługiwał.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 21 Listopad 2011, 19:37   

    Wprowadzanie planu w życie niosło ze sobą zawsze ryzyko porażki, ale w mniemaniu Lokiego łączyło się także niemal niezmiennie z pewną dozą zabawy i dreszczyku emocji. Jedni lubią skakać na bandżi, kolejni igrają sobie z ogniem, a Amadeusz wykonywał obie te czynności szczując i tak rozjuszonego byka. Próba przewidzenia reakcji była słodkim dodatkiem. Bo kiedy skaczesz ze spadochronem opcje finału są dwie. Spadochron działa i spokojnie opadasz, albo jest zepsuty i ryjesz w ziemię z takim impetem, że pozostaje po tobie niewiele więcej niż mokra plama i kilka doszczętnie pogruchotanych tworów, których głównym składnikiem budulcowym było wapno, a każdy normalny człowiek mający na celu proste przekazanie informacji, a nie obchodzenie jej po to tylko, by na ekranie osoby po drugiej stronie pojawiło się więcej słów, nazwałby je po prostu kośćmi. Wracając do meritum równie fascynujący był rzut monetą. Zabawa z Faustem była o tyle ciekawsza, że mnogość różnych scenariuszy pozwalała Lokiemu na odrobinę szaleństwa i wciąż pozostawała nadzieja, że gdzieś, coś mu umknęło i został zaskoczony. To uczucie zaszokowania było osłodą dla względnej porażki. Bo w zasadzie, Amadeusz miał okazję doświadczać go na tyle rzadko, że stawało się w smaku znacznie przyjemniejsze niż kolejne zwycięstwo. Te trąciły nudą. Dlatego pewnie mimo świadomości, że de facto o własne finanse nie musi się martwić, wynalazł sobie powód, by trochę podźgać kijem śpiącego knura... Chociaż nie, ten knur nie był śpiący... Ospały, być może, ale ktoś już zdążył go obudzić i wcale nie był z tego faktu zadowolony. Jeśli zaś chodzi o próbę zmiany torów myślenia Kalksteina, to samo w sobie stanowiło osobne wyzwanie, którego Loki podjął się chyba z fetyszystycznych zapędów. Wpływanie na ludzi było jedną z tych rozrywek, które większość uznałaby za spaczone, a które jemu sprawiały największą przyjemność. Bo skoro sam wiedział jakie bogactwo różnych uczuć i doznań skrywa gdzieś głęboko w sobie, to właśnie tego u innych szukał. Lubił to odnajdywać, a potem robić dokładnie to, czego sam nie chciał doświadczyć, wykorzystywać to... W związku z czym, miał okazję teraz połączyć wszystkie swoje ulubione czynności w jeden prosty plan, dzięki któremu poszczuje Fausta, pobawi się w proroka usiłując przewidzieć co stanie się za chwilę, wykorzysta słabość Giselle do brata i odwrotnie, a przy okazji być może uda mu się jakoś zmienić kogoś o dość solidnych poglądach. Choć prawdopodobieństwo ostatniego prawdopodobnie było niższe niż trafienia szóstki w totolotku.
    Tak, czy inaczej, obaj mężczyźni znaleźli się w końcu w wybornej salce. Tak, w tym lokalu było wiele różnych pomieszczeń. Niektóre były wystylizowane na arabski harem inne na restauracyjkę w Tokio, a jeszcze inne przypominały niemal salę jadalną na Wersalu. Jednak Loki najbardziej lubił tą, za co właściciele byli niemal skłonni całować go po stopach, bo poza nim nikt jej nie wynajmował i pewnie chcieli zjechać z ceny za wynajem czegoś takiego, a informator bez dyskusji płacił kwotę należną za znacznie lepsze warunki. Dlaczego tak bardzo pasowała mu słoma porozrzucana po wyłożonej wykładziną podłodze, która aż gryzła się zajadle z pomalowanymi ścianami? Trudno powiedzieć. Odpowiadał mu pewien stopień niedopracowania tego wszystkiego. Lubił kontrasty. Fascynowały go, interesowało go zjawisko jakim był ich odbiór. To, że po wejściu do środka jest się natychmiast atakowanym odczuciem niechęci... Co o tym decydowało? Dlaczego światło nie wyglądało nigdy tak pięknie jak po wyjściu z ciemnego tunelu? To był ten bardziej filozoficzny powód upodobania sobie tego pomieszczenia. Drugi, mniej podniosły to oczywiście radość czerpana z obserwowania reakcji na twarzach każdego, kogo tu przyprowadzał. No i jeszcze, mógł śmiało pokpiwać z iluzji, którą ktoś tu próbował zastosować. Sam, gdyby chciał potrafiłby zamienić to pomieszczenie w prawdziwą średniowieczną salę z roznoszącym się wszędzie zapachem fekaliów, potu, piwska i różnych innych znamienitych odorów. Dorzuciłby pewnie jeszcze rozpalony ogień i buchające od niego ciepło, zadbał o porządną podłogę, dodał kilka pęknięć i wrażenie spróchnienia do mebli... A skoro już by tak szalał to pewnie w kącie postawiłby cycatą panienkę oferującą swoje wdzięki za niewielką opłatą. Oczywiście kreacja czegoś podobnego byłaby obciążająca, ale z pewnością wykonalna.
    Spojrzał na swojego towarzysza i nieznacznie się uśmiechnął.
    -To moja ulubiona sala.-zakomunikował nie mając na celu wywołania szoku. Właściwie, mógł śmiało założyć, że Faust będzie spodziewał się po nim takich właśnie słów... Nawet jeśli każdy inny pewnie szukałby wyjaśnienia typu 'inne były zajęte', ale... Zasadniczo Loki lubił podrzucać osobom, które miał za inteligentne pewne ochłapy informacji na swój temat, ciekaw tego jakie wyciągnął wnioski. Zwykle jednak było to na tyle... Nijakie, że do niczego konkretnego nie dało się dojść, co tylko utwierdzało go we własnym samouwielbieniu.
    -Nie-odpowiedział krótko na zbędne westchnienie Fausta-Ale jest dobra na początek-stwierdził wzruszając lekko ramionami. Łypał przy tym na to jak łapczywie jego towarzysz zabiera się za butelkę i przez moment zastanawiał się nad żałością jego osoby. Sam cieszył się, że jedynym jego nałogiem były papierosy... I dusze, ale to mniej istotna sprawa. Ubolewał wielce nad faktem, że ktoś o tak znamienitych możliwościach i przekonaniu o własnej niezależności ugina się pod jarzmem alkoholizmu i ewidentnie innych środków, bo czasami oczy miał jak dwa czarne spodki.
    -Wyglądam na wystraszonego?-spytał unosząc nieznacznie jedną brew do góry i lekko się uśmiechnął-Spodziewałem się, że powiesz coś podobnego. Porzucę więc pytanie skąd i kiedy zamierzasz wytrzasnąć te pieniądze skoro na koncie masz mniej więcej tyle ile wydaję na koci żwirek, w eterze i po prostu wręczę Ci rachunek.-sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i przesunął po stole białą, złożoną na cztery cienką kartkę z zapisaną kwotą. Całkiem sporo ludzi podobnej sumy nie zarobi przez trzy lata ostrego zapierdzielania. Z łatwością można się więc domyślić, że kilkakrotnie przerastała średnią krajową, ale pozostawmy dokładność liczby jako słodką tajemnicę i domysł czytelników.
    Następnie przysunął do siebie szklankę i napełnił ją żółtawym płynem, który to był obiektem fascynacji nekromanty. Pamiętał sytuacje w których zachowanie powagi było znacznie łatwiejsze, ale i tak miał na twarzy mistrzowski spokój. Prawie jak Faust, tylko odejmijcie od tego wrażenie, że by chciał a nie może.
    -Druga kwestia...-zaczął, po czym urwał i począł bawić się płynem poprzez wprawianie szklanki w ruch i obserwowanie jak żółtawa substancja radośnie kołysze się obijając o brzegi, niemal wychlapując, ale później posłusznie wracając do środka-Cóż, nie wiem, czy powinienem coś takiego z Tobą omawiać, skoro jeszcze nie uregulowałeś tego rachunku-wskazał palcem białą karteczkę-Ale... Ale chyba nawet trochę Cię lubię-skończył w końcu wymęczone zdanie, po czym opróżnił swoją szklankę jednym łykiem.
    -W związku z tym-odstawił ją z hukiem na stół-Zdradzę Ci pewną informację-zapowiedział dramatycznie-Nie było łatwo się do niej dogrzebać... Dość pilnie strzeżona i w ogóle pozyskanie jej było złożoną operacją, ale w końcu mi się udało... No i jestem przekonany, że przyda Ci się zważywszy na Twój powrót i w ogóle, MORIA i te sprawy...-urwał nagle wątek i spojrzał na butelkę z trunkiem.
    -No oczywiście, że mandragora, a myślałeś, że kupię jakieś gówno? Nie, nie, ty możesz sobie pić popłuczyny ja spasuję-wzruszył lekko ramionami-Wracając jednak do tematu...
    Trudno powiedzieć jakim cudem udało mu się kluczyć wokół faktów i jednego prostego stwierdzenia tak długo, że butelka niegdyś pełna żółtawej mandragory była teraz smętnie pusta i leżała na podłodze przytulona do ściany, a dwaj mężczyźni byli praktycznie na wpół przytomni. Snuł jakieś opowieści o szczegółach planu zdobywania informacji o tym jak wiele musiał dla niej poświęcić, o kosztach które poniósł i tym podobnych rzeczach wystawiając cierpliwość słuchacza o nawet minimalnym stopniu zaciekawienia treścią tej informacji na ciężką próbę. Tak, czy owak w końcu pochylił się nieznacznie do Fausta.
    -Ale to musi pozostać między nami-wyszeptał-I nikomu nie możesz powiedzieć... To takie tajne...-Przysunął się jeszcze odrobinkę, teraz praktycznie leżąc na stole...
    -Twoja siostra ma 20 lat-cofnął się i lekko uśmiechnął-Prawie 21 uwierz mi sprawdziłem... Bo biorąc pod uwagę fakt, że ciągle traktujesz ją jak dwunastolatkę zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma jakiegoś rzadkiego schorzenia które sprawiłoby, że wygląda na o tyle starszą niż jest... Ale nie, ma 21 lat. W świetle każdego prawa... A przynajmniej wydaje mi się, że każdego... Jest dorosłą kobietą.-komuś mogłoby się wydawać, że to głupi żart, ale Faust naprawdę mógł doznać szoku słysząc to w takiej formie. Bo w jego głowie chyba skrzydlata blondynka wciąż raczkowała.
    -W dodatku to całkiem fajna dupa-hmm świętości nie ruszać...-Przeleciałbym ją i pewnie nawet nie stawiałaby szczególnych oporów.. Jak długo można czekać ze stratą cnoty?
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|






    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 25 Listopad 2011, 20:46   

    Tego się w zasadzie mógł spodziewać po Lokim, choć nie wykluczał że chciał za pomocą owego obskurnego wnętrza jedynie zagrać mu na nerwach. Cóż, właściwie to w jakimś stopniu do niego pasowało - informator od dawna już bowiem w opinii Fausta był jednostka której jedyną prawdziwą pasje stanowili ludzie. Zupełnie odwrotnie niż w przypadku samego nekromanty, który jak przystało na skrajnie antysocjalny typ, któremu owa fascynacja zdążyła się przejeść jeszcze za czasów studiów. Ot, masa ludzka była po prostu ciężkostrawna, zwłaszcza w zbyt dużych ilościach i niewyszukanej formie. Dlatego zresztą był w tej kwestii tak niemożliwie wręcz wybredny. Z drugiej strony egzystencja bez owej larwy zwanej społeczeństwem nie była możliwa, nawet dla niego, chyba że miałby ambicje do reszty pogrążyć się w szaleństwie. Jedzenie byłoby naturalnie nasuwającą się analogią także ze względu na to iż Vamoose nie należał do osób przesadnie postawnych. Ujmując to najprościej jak się da - po co jeść, skoro można nie jeść? W przeciwieństwie do niego jednak, Amadeusz zdawał się nie tylko być smakoszem w kwestii wyszukanych potraw, lecz także zdawał się odnajdywać jakąś perwersyjna radość z kosztowania dań których sam widok lub woń każdego innego przyprawiłby o ból brzucha.
    Był to jeden z wielu powodów dla których Kalkstein spoglądał na niego z ukosa, jak na interesujące zjawisko w którego zasięgu jednakowoż wolałby się nie znajdować. Cóż jednak uczynić, skoro wydarzenia potoczyły się tak a nie inaczej i chciał nie chciał znalazł się z informatorem w koligacji bliższej, niż by sobie tego kiedykolwiek życzył...? Nie zwykł roztkliwiać się nad sobą czy dumać co by było gdyby w ten zupełnie niepraktyczny sposób któremu hołdowało tak wielu przywiązanych do widm przeszłości. Wobec tego, pogodziwszy się z sytuacja, zastanawiał się raczej nad tym, jak to dalej rozegrać - a trzeba było przyznać iż Loki był w tym zakresie godnym przeciwnikiem, takim który nie wybaczał błędów czy zaniedbań. I to zasadniczo stanowiło problem. Z drugiej strony jednak, choć nigdy byś ie do tego przed sobą nie przyznał, paradoksalnie czuł się przez to żywszy niż w okresie ostatnich kilku lat.
    Zamyślony, nie zareagował zwyczajowym zgrzytnięciem zębów na te niepożądaną opieszałość którą przejawiał w tej chwili jego towarzysz, a która to, jak na to wszystko wskazywało, była celowa. Doprawdy irytujące. Mimo to Faust zdał się popaść w nastrój przejawiający swego rodzaju zadumę przeplataną przejawami fantazyjnego humoru który to stan był dla niego typowy w ów czas gdy się naćpał. Co mogło jednak wywołać jego cień w tej chwili, tego nie wiadomo. Nie objawiał się zresztą zbyt długo, bowiem zaraz nastąpiła konieczność wejścia w niezobowiązującą polemikę.
    - Nieszczególnie, co rzecz jasna o niczym nie świadczy - uśmiechnął się przelotnie - pewien typ ludzi charakteryzuje się tym iż zdaje sobie sprawę z własnego skurwysyństwa, ze tak to kolokwialnie ujmę. Wobec czego jest przekonany i spodziewa się tego od wszystkich innych, a to rzecz jasna oznacza pewną stałą obawę - wykoncypował, dość oględnie zresztą. Również on nie miał w zwyczaju szczegółowo objaśniać czy spowiadać się ze swojego toku myślenia. I jak w wielu innych przypadkach najwyraźniej nie zależało mu na tym, by być koniecznie dobrze zrozumianym. Mniemał zresztą iż się nie mylił w ocenie, a skoro tak. to Loki powinien załapać przesłanie na tyle by nie przejawiać chęci brnięcia dalej w ten temat.
    - Moje źródła dochodu to moja prywatna sprawa. Powinno Ci wystarczyć samo zapewnienie chyba ze masz w zamiarze podważyć moja słowność... Hm, co chyba zresztą i tak już zrobiłeś. - oparł policzek na zwiniętej dłoni i spojrzał na niego w sposób trudny do zinterpretowania poza tym, ze zdawał się przynajmniej pozornie, znużony. Uważne spojrzenie przeczyło jednak temu.
    - Gdybyś nie wierzył że potrafię sobie z tym poradzić nie pytałbyś o to. - zawyrokował ostatecznie, co poniekąd było prawdą. Bo gdyby Loki sadził iż Kalkstein jest niewypłacalny, to raczej nie mitrężyłby na prowadzeniu o tym jałowych dyskusji. Sam Faust sięgnął przez stół po kopertę, która przesunął do siebie po blacie, nie spojrzał jednak nań ani razu. Nie musiał, doskonale zdawał sobie sprawę ile zer ma wymieniona tam suma. Cóż, długi to nie była żadna nowość skoro zdarzało mu się w życiu już zarówno świecić triumfy jak i pryskać niekoniecznie w godny sposób i to wielokrotnie. A dług, niezależnie od sumy w jakiej się zawierał był i tak tylko swoistym, mniej lub bardziej dobrowolnym porozumieniem, którego żywotność zależała od okoliczności.
    - Drażni mnie niewybredny sposób w jaki starasz się mnie obrazić - rzekł sucho, tak od wszelkiego bo może Pan Odinson nie zdawał sobie z tego sprawy. Następnie uniósł do ust szklankę i upił łyk trunku który mimo wszystko i bez względu na to, jak niechętnie to przyznawał, był dużo lepszy od tego co ostatnimi czasy zdarzało mu się pić. Zwykł uważać się za wybrednego w tej kwestii, mimo to jednak nadal za dużo było sytuacji w których skłonny był nie wybrzydzać wcale.
    Faust upijał się brzydko. O ile w przeważającej ilości przypadków stopień upojenia da się łatwo określić po stopniu swobody przejawianej przez obiekt, to nekromanta reagował co najmniej odmiennie. W odróżnieniu do normy która zakładała gadatliwość i choćby zaczerwienienie na twarzy... Kalkstein po każdej porcji alkoholu bladł coraz bardziej i coraz bardziej milknął. Gesty, o ile w ogóle jakieś wykonywał, były gwałtowne i nerwowe. Stawał się jakby coraz bardziej spięty a w oczy, do tej pory przysłonięte częściowo powiekami i o analitycznym wyrazie zwęziły się do postaci dwóch ciemnych szparek, zza których wyzierała niemal paranoidalna podejrzliwość i zaciętość z którą to łypał na ględzącego bez chwili przerwy Lokiego.
    W zasadzie nie był skłonny brać jego słów poważnie już w chwili, w której napomknął a raczej zasugerował jakoby skłonny był mu cokolwiek zdradzać za friko, czy tez, o zgrozo, z powodu przejawiania jakiejś sympatii. Ta wizja w ów czas nawet nieco go rozbawiła, tak ze miał ochotę wtrącić jakiś zgryźliwy komentarz. Szybko o tym jednak zapomniał, tak jak szybko paplanie mężczyzny które to zdawało się istnieć samo dla się przedłużało się absurdalnie i nieznośnie, zamieniając z czasem w buczenie które ciężko było wytrzymać.
    - Przymknij się Loki - warknął nawet w którymś momencie, kręcąc niecierpliwie szklanką, co oczywiście nijak nie odniosło skutku, Wobec czego zasępił się tylko bardziej i wrócił do pochłaniania kolejnych ilości mandragorowej nalewki. Jak łatwo się domyślić, wobec takiego tempa butelka w końcu musiała się opróżnić. Właśnie w tym momencie Loki postanowił przejść reszcie do umyślanego konsensusu, w samą porę zresztą, bowiem jego tak zwany słuchacz rozważał już pozostawienie go tutaj sam na sam z brzmieniem własnego głosu oraz rachunkiem rzecz jasna.
    Nie wiedzieć kiedy przed sobą ujrzał parę zaćmionych nieco, a jednak dziwnie błyszczących zielonych oczu, z których jedno przysłonięte było opatrunkiem. Skoro jego zdolność kojarzenia faktów oraz naturalny refleks którym się szczycił spadły tak bardzo... Cóż, sam tez musiał być równie pijany. Odsunął się, krzywiąc białe niemal wargi w grymasie jawnego obrzydzenia, jak gdyby wylądował zbyt blisko rozkładającego się truchła... No, przynajmniej normalny człowiek mógłby tak powiedzieć, bowiem jak wiemy dla Fausta truchła były w zasadzie na porządku dziennym i tylko w szczególnych przypadkach zdawał się być nimi nieco zniesmaczony.
    - dwadzieścia lat - prychnął - to smarkula ledwo odrośnięta od ziemi - rzekł, jakby to było oczywiste. Wszak on w tym wieku dopiero co zaczynał studiować! Zresztą, to absurdalne porównanie skoro on był mężczyzną i nie spędził całego życia na utrzymywaniu się z cudzych pieniędzy... łypnął na Lokiego zły, że mu przypomniał, oraz ze w ogóle miesza się w coś, co jego nie powinno dotyczyć ani interesować. W tym momencie naprawdę podnosił mu wskaźnik agresji co zresztą było w planie. O tym jednak Faust nie wiedział, a nawet gdyby się domyślił w obecnym stanie i tak by go to nie obchodziło.
    - Ah tak? - rzekł cicho i tylko te dwa słowa zabrzmiały jak realna groźba. Sam mężczyzna nie poruszył się jednak, poza tym ze bardzo złym i brzydkim spojrzeniem śledził każdy najdrobniejszy ruch Amadeusza.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 26 Listopad 2011, 14:09   

    Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Jeden z siedmiu grzechów głównych. O ile pierwsza część tego sformułowania, wielokrotnie niefortunnie nazywanego 'obżarstwem' z całą pewnością nie dotyczyła dwóch siedzących w średniowiecznej sali szkieletów, to druga najwyraźniej postanowiła się do nich przykleić i jakieś demoniczne stworzenie, nazwijmy je z angielska Gulattony odstawiało być może dookoła ich stołu niewidzialny taniec tryumfu nad dwoma najbardziej ułomnymi stworzeniami we wszystkich trzech wymiarach. Bo Próżność i Chciwość już dawno miały okazję zatopić w nich swoje pazury. Teraz jednak przeszli samych siebie opróżniając butelkę naprawdę silnego trunku w tempie tak zatrważającym, że aż dziw brał, że drewniane wiaderko przeznaczone być może na wymioty właśnie, a ustawione w lokalu jako budujący nastrój eksponat pozostawało puste. Oczywiście, w przypadku tej dwójki jeden miał nad drugim kilka dobrych lat praktyki w piciu na umór, bo jak wiadomo do całkiem niedawna, Loki alkoholem gardził i z dumą nazywał siebie abstynentem, choć bardziej chyba miało to związek z obawą przed tym jak chorowity organizm mógł zareagować na nadmierną ilość promili we krwi. Odkąd jednak część jego ciała została zdominowana przez siły nazwane tendencyjnie siłami ciemności, opił się pewnością siebie i zdecydowaniem, których do tej pory odmawiano mu nawet gdy najbardziej się starał. Minęły już czasy potknięć na prostej drodze, dwutygodniowych chorób, omdleń powodowanych zbyt wysoką gorączką. Cały ten szał zakończył się wraz z pojawieniem się tajemniczych symboli na plecach i zmianą zabarwienia prawej tęczówki. Zamiast tego pojawił się inny rodzaj szaleństwa. Ktoś mógłby powiedzieć, że wybranie gorszego, byłoby dość trudne, choć Odinson zdawał się wciąż przekonywać siebie samego o słuszności podjętej decyzji. Bo czy to nie straszne, gdy z boku można przyglądać się samemu sobie i rejestrować zmiany we własnym zachowaniu? Błogosławieństwem obłędu była jego nieświadomość. Schizofrenik nie miał pojęcia, że znajdował się sam w pomieszczeniu, że nie było w nim osoby do której mówił. Loki był jak schizofrenik gadający do czterech ścian ze świadomością, że mówi do czegoś, czego nie ma. Ta świadomość jedynie pogłębiała uczucie które znajdowało się na pograniczu otchłani przerażenia i poczucia czystego absurdu, choć te właśnie emocje dobrze ukrywały się za maską nonszalancji i samozadowolenia. Ukrywały się tak dobrze, że sam Loki nie był do końca pewien, czy w ogóle je czuje... Czy jest bardziej przerażony, czy obojętny. Czy to wszystko, czy te sceny w których całował Vernę na scenie przed tłumem gapiów, gdy uwodził czternastolatkę by wyssać z niej duszę, gdy z taką pewnością siebie zaciągnął jedną z najpiękniejszych i najbardziej pożądanych kobiet w Krainie Luster do siebie do domu, by powiedzieć jej iż zamierza się z nią kochać... Czy to wszystko nie było jedynie snem? Nie. Nie było. Wiedział to i nie wiedział jednocześnie. Jego świadomość znajdowała się na pograniczu absurdu. Alkohol zaś nie pomagał w zwalczaniu tego uczucia, które poczęło w nim narastać, z co raz większym zdecydowaniem spychając go z obranego toru rozmowy. Chwilami nawet zapominał o Fauście i jego zimnej obecności, która w zasadzie była jak nieobecność, bo w żaden sposób jego bytność w pomieszczeniu nie umniejszała dominującego z każdą chwilą bardziej uczucia samotności, które kuło Lokiego w żołądku jak żrący kwas i pchało wypity trunek wraz z żółcią aż do gardła, aż parzyło podniebienie. Jednak przedstawienie musiało trwać. Ta jedna żelazna zasada nie uległa zmianie. Na twarzy wciąż malował się ten sam irytujący półuśmiech, a gesty wciąż były tak samo luźne w swoim mistrzowskim dopracowaniu. Cały był kukłą. Marionetką w rękach własnej świadomości. Jego ciało nie miało żadnego głosu w podejmowaniu tych najważniejszych decyzji. Zwłaszcza, gdy przejął także fizyczną kontrolę nad pulsującą w arteriach posoką, decydując o tym, z jaką szybkością regenerować się będą naderwane tkanki i o tym z jaką siłą będzie się bronił przed chorobami. Choć może po prostu złego licho nie bierze i teraz stał się nieśmiertelny?
    Cichy szum w jego głowie wygłuszał otoczenie. Słyszał jedynie nazbyt głośnie własny głos. Własną, zmyśloną opowieść, której zakończenie zbliżało się nieuchronnie, a puenta była już dawno przewidziana. Bo może i Faust nie wiedział jeszcze jaką do końca formę przybierze ten praktyczny dowcip, ale bez cienia wątpliwości zaczajonego w szklanym kieliszku, czuł pod skórą, sączący się z ust informatora jad fałszu. Czuł go, bo nie był głupcem. Jednak wyprowadzenie go z równowagi było częścią planu. Alkohol powodował pogłębienie agresji i z tym Loki się liczył, ale liczył też na to, że pójście w kierunku jakichkolwiek emocji, nawet tych związanych ze wściekłością pociągnie za sobą chęć działania, której mężczyzna, jak na nosiciela imienia romantycznej postaci, opierał się nazbyt zacięcie. Bo czyżby nie czytał nigdy Goethego? 'Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.' Pytanie tylko, dlaczego go to w ogóle obchodziło? Czyżby w tej historii był Mefistem? Demonem? 'Częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni'? Całkiem możliwe i ironiczne za razem. Loki przepadał za ironią toteż uśmiech na jego twarzy poszerzył się nieznacznie, gdy w jego głowie wybrzmiała ta myśl, poparta chóralnym cytatem. Dziwne uczucie mieć w głowie chór. Ocknął się z letargu, w który sam siebie wprawił dopiero, gdy doczekał się jakiejś reakcji Fausta na swoje własne słowa. Cofnął się z powrotem, by oprzeć się na krześle.
    -W świetle prawa nie. Poza tym, ta smarkula z zaskakująco dojrzałą sprawnością sprzedała wszystko co miałeś-wcale jej w tym nie pomógł, pan specjalista od kruczków prawnych. W zasadzie był nieco rozczarowany. Sądził, że dostatecznie się postarał i liczył na nieco większą emocjonalność niż zwykłe 'ach tak' w odpowiedzi na określenie Giselle mianem 'fajnej dupy do zaliczenia'. Ech, Faust, Faust, Faust... Przypadek beznadziejny. Cóż, ale każdy ma swój limit więc... Trzeba próbować dalej. Loki błysnął zielonym ślepiem i uśmiechnął się dość lubieżnie.
    -Tak.-odpowiedział wzruszając ramionami i odgarnął lekko włosy do tyłu-Myślę, że gdyby miała okazję kilka razy poczytać mi w myślach jak byliśmy sami w pomieszczeniu... Cóż, powiedzmy że byłoby jej trudno bez wypieków na twarzy... Jeśli wiesz o co mi chodzi...-hm... ciekawe, czy żyłka na szyi Fausta też robi się tak zabawnie gruba, gdy się wścieknie... Albo ta na czole!
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|






    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 26 Listopad 2011, 19:58   

    Z dołu dobiegały mocno przytłumione odgłosy, w zasadzie szum, na który składała się głośna muzyka i ogólny gwar, a nawet czyjeś wyrazy entuzjazmu kierowane do świata jako ogółu. A przynajmniej tak można było mniemać, jakkolwiek ani Faust, ani najprawdopodobniej Loki nie zwrócili na to najmniejszej uwagi. Ów odgłosy bowiem mieszały się i tak z jednostajnym dudnieniem i szumem przepływającej przez skronie krwi. Właściwie wszystkie bodźce zewnętrzne dopływały do mężczyzny ze sporym opóźnieniem i tylko myśli pędziły gdzieś w tak zawrotnym tempie iż nie był w stanie uchwycić choć jednej by bliżej się przyjrzeć. Nie czuł się za dobrze. Od alkoholu oczekiwał tego miłego stanu otumanienia w którym mógł odpocząć od udręki własnego, nadto wyczulonego umysłu. Tym razem jednak miał pecha pod tym względem i w zasadzie trudno było orzec, czy to ze względu na jakieś szczególne właściwości nietypowego trunku, czy też przydługiej (i w gruncie rzeczy pozbawionej sensu) tyrady Lokiego, która dążyła jedynie ku temu, by w swym finale zakpić sobie z nie do końca dobrowolnego słuchacza. Cóż, zamiar został niejako osiągnięty, choć pewnie w stopniu nie wystarczającym do usatysfakcjonowania powichrowanego informatora. Co można było powiedzieć o tych dwóch? Z pewnością kolejna cechę wspólną, skoro już znów przy tym jesteśmy, stanowił fakt iż swoje zdrowie psychiczne postradali już w okresie wczesnego dzieciństwa. I pewnie można byłoby pisać o tym rozwlekłe elaboraty które to następnie ujęło by się w kilka tomów - niestety ktoś kto podjąłby się tak karkołomnego zadania nie mógłby raczej liczyć na sukces wydawniczy bez względu na poświęcone trudy. Świat niechętnie odnosił się do jednostek o bardziej zawiłej umysłowości i zwykł je oględnie podsumowywać jako szaleńców albo nawet niebezpiecznych psychopatów. Niezależnie od ogólnej złożoności bowiem, ostatecznie wszystko okazywało się dużo prostsze. I tylko schizofrenicy dostrzegali we wszystkim od groma ukrytych znaczeń a ku ich nieszczęściu ktoś dawno już zdefiniował gdzie leży ta cienka granica pomiędzy tym co przyjęte a tym co stanowi odstępstwo. A wszak jakiekolwiek znamię nieśmiertelności było herezja samą w sobie.
    Dla Fausta który w całym swoim dotychczasowym życiu przejawiał konsekwencje i zdecydowanie nie uznające w zasadzie kompromisów nagle Giselle okazała się struktura, której nie był w stanie obejść żadnym ze sprawdzonych sposobów. Bowiem oto do głosu doszedł zupełnie nowy czynnik, jedynie połowicznie uświadomiony zainteresowanemu a wymagający wszak zupełnie rewolucyjnych w tym przypadku rozwiązań. Jak to się stało że ceniąc sobie zdolności przystosowawcze, brak sentymentów i umysłowa elastyczność nekromanta stał się tak skostniały w swym systemie? Od kiedy to zaczął aż tak bardzo wierzyć w swe własne dogmaty że zapomniał iż niegdyś za jedyna prawdę i wartość uważał zdolność do natychmiastowej zmiany? Niespodziewanie odczuł na swym karku bagaż ciążących mu doświadczeń i lat a spoglądając przed siebie, w nieskończoną otchłań wieków na jakie się skazał, struchlał wobec tej pustki. Czy naprawdę mając trzydzieści jeden lat postarzał się tak bardzo, a jeśli tak, to co go czeka? Refleksje były niepokojące. Nie chciał popadać w stan, od którego zawsze bronił się otumaniającymi używkami. Trwoga, za którą nieuchronnie skrywał się obłęd. Zawsze szła za nim, krok w krok, a on nigdy się nie oglądał.
    Mefistofeles siedzący na przeciwko, po drugiej stronie chropowatego blatu, zdawał się kpić z niego tak jak zwykle. Pakt był już od dawna przyklepany, choć nie pamiętał by płacił zań własna krwią. A może tak mu się tylko wydawało? Do tej pory sadził że uwolnił się od demona ze swych snów, co jeśli jednak zamienił widmo na coś realnego, zupełnie niezamierzenie? Zaniepokojony, mimowolnie dotknął boku w miejscu gdzie pod jasna materia koszuli znajdował się opatrunek skrywający ranę, której nie miał siły zaleczyć wcześniej. Przez chwile naprawdę widział Lokiego jako coś nieludzkiego, diabolicznego a więc jako istotę której nie można się oprzeć koniec końców. Krótka chwile, nim uświadomił sobie że to tylko obudzony alkoholem koszmar. Poza tym, przecież już wcześniej z cała świadomością, wydał wojnę bogu czy szatanowi, o ile taki w ogóle istnieje, prawda? Oprzytomniał nieco i czując gniew który od środka wgryzał mu się w trzewia, pozwolił by jego twarz rozpękła się na dwoje w rodzaju uśmiechu, który w tej chwili do złudzenia przypominał jątrzącą się ranę. Powoli uniósł się z krzesła. Nie do końca czując podłoże pod stopami, a jednak z pewnością i wprawa jaką dawały mu te lata praktyki, sunąc zdrową dłonią po blacie, obszedł stół i stanął dokładnie naprzeciw swego przeciwnika, górując nad nim samym faktem tego iż stał wyprostowany.
    - Zastanawiało mnie, jak to jest... Wy się znacie. Tak nie powinno być. - rzekł, w zasadzie niezbyt jasno, a wbite w twarz informatora jaskrawe ślepia sugerować mogły, że myśli jeszcze o czymś innym, przy czym wspomniany uśmiech ani na chwile nie opuścił warg równie chorobliwie białych co cala reszta twarzy. - Pozwól że zauważę... Możesz sobie hodować, co ci się podoba we własnej głowie. Nie powinieneś jednak tego wywlekać w odniesieniu do Giselle oraz... Po prostu trzymaj się z dala od niej oraz nie próbuj mnie sprowokować w ten sposób, skurwysynie.
    To rzekłszy, dokładnie wbrew własnym słowom, błyskawicznie w stopniu dużo większym, niż ktokolwiek by się po nim spodziewał, odwinął się i w zasadzie bez rozmachu zdzielił Amadeusza pięścią prosto w twarz. Mimo iż jego fizyczność pozostawiała wiele do życzenia, siła tego uderzenia była dostateczna by przy odrobinie szczęścia wysadzić trafionego z krzesła. I o ile tylko Loki miał okazję doznać tej wątpliwej przyjemności zarycia nosem w słomę, mógł się spodziewać kolejnego razu, który za pośrednictwem Faustowskiego obcasa zmierzał w kierunku jego skroni.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 26 Listopad 2011, 21:52   

    Ilość cech łącząca tych dwóch była aż zatrważająca. Dlaczego więc oboje z takim trudem znosili własne towarzystwo? Czy nie powinni cieszyć się, że na tym nieszczęsnym łez padole znajdował się jeszcze ktoś o podobnym sposobie myślenia, o podobnych problemach. Bo Loki przecież wielokrotnie czuł się podobnie. Problem polegał na tym, że na samą myśl iż miałby komuś powiedzieć o tym, kim jest naprawdę. Tak, po prostu, bez zagadek, labiryntów... Zdradzić choć ułamek własnych uczuć, ogarniała go panika. Niemal paraliżujący strach przed tym w jaki sposób ta wiedza mogłaby zostać wykorzystana. Bo był kreacją. Wiedział o tym doskonale. Ludzie patrzyli na niego, bali się, bo pracował nad tym, by zawsze zgrywać osobę pozbawioną skrupułów, lęków i obaw. A on bał się tak cholernie wielu rzeczy. Bał się samotności i choć może nie obawiał się śmierci samej w sobie, to wielokrotnie budził się zlany potem i nawiedzony obsesyjną myślą, że umrze całkiem sam, że nikt nigdy nie zatęskni za jego obecnością, że... Miną tygodnie zanim w ogóle ktokolwiek znajdzie jego zwłoki, bo o ile on potrafił ludzi znajdywać, to w drugą stronę były już problemy. To wszystko nie raz przyprawiało go o zawrót głowy. Czasami chciał coś zmienić, ale najwyraźniej nie potrafił oddać komuś przysługi nie dodając do tego otoczki skurwysyństwa. Nie umiał inaczej. Nie potrafiłby normalnie porozmawiać z Faustem z resztą wychodził z zapewne słusznego założenia, że jego słowa zostałyby wzgardzone. Do licha, dlaczego on się zawsze czuł gorszy? Dlaczego w ogóle przejmował się tym co mu powiedzą? I dlaczego teraz znowu zaczynał o tym myśleć w ten sposób, przecież był moment, cudowna chwila w której nie martwił się niczym. Co się z nim do licha działo? Po chwili zaś ogarnął go pusty śmiech, który też odmalował się na jego jasnej twarzy. Doprawdy, czym on się tak przejmował? To Fausta wina, że nie posłuchałby normalnego tłumaczenia, a jego metoda choć kontrowersyjna mogła okazać się skuteczna. Bo jakby nie patrzeć na otoczkę pieniędzy i faktu, że rozkojarzona Giselle była znacznie mniej skuteczna, to próbował zrobić dla tej dwójki coś miłego. Z dużym oporem z jednej i drugiej strony. No, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo prawda?
    Demon oblizał wargi, wpatrując się w mężczyznę naprzeciwko. Czuł jak krew w jego żyłach zaczyna pulsować. To był taki poziom emocji, w którym dusza z łatwością separowała się od ciała. Jednak nie zamierzał jej zjadać. Nie tym razem, nie tę, może inną. I tak niespecjalnie przepadał za smakiem opętańców, byli dziwni. Zielone ślepię obserwowało jak mężczyzna podnosi się z krzesła. Co zamierzał? Cóż, najwyraźniej wygłosić przemówienie.
    -Nie? Myślisz, że masz na nią wyłączność?-uśmiechnął się lekko. Akurat sam był zdania, że niebiosa, albo cokolwiek innego zesłało mu Giselle na zbawienie. Była tak idealnym składnikiem w jego siatce szpiegowskiej. Miał wgląd w myśli wszystkich swoich pracowników, miał wgląd w przyszłość, możliwości były nieograniczone. Jeśli Faust sądził, że może mu to odebrać.. To był w błędzie. Na kolejne jego słowa nie zdążył odpowiedzieć. Głównie dlatego, że po chwili promieniujący ból rozszedł się po jego twarzy. Krzesło zachwiało się i wraz z nim poleciał na podłogę, po to by za chwilę poczuć na swojej twarzy podeszwę Faustowego buta. O nie... Tego było za wiele. Poczuł jak mięśnie napinają mu się pod materiałem koszuli. Palce wygięły się i przejechały po wykładzinie pozostawiając na niej wyraźne ślady, podczas gdy z jego gardła dobył się dźwięk przypominający coś jak warknięcie.
    -Zabierz tę girę... Zanim ci ją złamię!-wywarczał zaskakująco niskim, trochę strasznym głosem. Czuł, że materiał opatrunku, który spoczywał na oku zaczynał go parzyć. Musiał go zerwać, ale najpierw musiał zwalić z siebie tę... Krowę. Zepchnął więc z siebie jego łydkę z namiastką pogardy, która przypominała opędzanie od siebie natrętnego robaka. Podniósł się błyskawicznie, zdecydowanie szybciej niż by można przypuszczać jeśli się widziało jak chodził wcześniej... Zerwał z twarzy opatrunek zupełnie tak jakby faktycznie piekł go dotyk bandaża na skórze. Następnie spojrzał na przeciwnika dwójką różnokolorowych ślepi.
    -Zatłukę Cię-zakomunikował łapiąc go za koszulę i przyciągając do siebie, by następnie odpłacić mu się pięknym za nadobne jeśli chodzi o ciosy w twarz. O ile zaś mięśnie Fausta pozostawiały wiele do życzenia to stan Lokiego poprawił się znacznie i teraz cios ten z całą pewnością zapisze się w pamięci nekromanty. Jednak informator nie pozwolił mu upaść na ziemię. Zamiast tego chwycił za koszulę na ramionach, by podnieść go do pionu i chwilę później jego kolano zderzyło się boleśnie z żołądkiem lekarza. W tym wszystkim zdawał się ignorować naderwaną przez ząb wargę, z której sączyła się krew mimo iż jej metaliczny posmak rozpływał mu się w ustach. Był jednak zbyt zajęty łojeniem Fausta, a raczej, w chwili obecnej przyciskaniem go do ściany. Patrzył na niego nienawistnie.
    -Mam ją zostawić tak?! Trzymać się z daleka?-prychnął-Taki z ciebie kochany braciszek? Szukasz dla siostrzyczki dobrej partii? A wiesz co ja myślę? Myślę, że nikt nigdy nie będzie dla niej dobry, bo sam jej chcesz prawda?-przycisnął go do ściany jeszcze trochę mocniej-A dla twojej informacji ta rozmowa nie miałaby miejsca, a Giselle dawno już byłaby moja, gdyby nie drobny szczegół jakim jest fakt iż jest bez pamięci zakochana w tobie. Fakt zaś, że tego nie zauważasz okazał się na tyle wkurwiający, że po prostu musiałem Ci to wyłożyć... Aczkolwiek prania mnie po twarzy i deptania nadal Ci nie zapomniałem...-tymi słowy postanowił przywalić mu raz jeszcze. Dopiero teraz go puścił i nieco chwiejnie postąpił kilka kroków do tyłu-I kto tu jest skurwielem. To nie ja chcę przelecieć własną siostrę-zauważył, dopiero teraz wycierając kącik ust, po czym cicho zarechotał. Symbole na jego oku przesunęły się przybierając inny kształt, a rozcięcie na wardze błyskawicznie się zagoiło. Potem zaś, oko wróciło do względnej normy, a Loki uśmiechnął się szerzej, po czym oblizał ubrudzony krwią wierzch dłoni.
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|






    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 00:49   

    Cóż, to nie było to, czego się spodziewał. O ile w ogóle można mniemać iż w tej chwili i tym stanie był skłonny przewidywać cokolwiek, a nie jedynie działać pod wpływem impulsywnych napływów takich lub innych myśli i emocji. No właśnie, bo to nie było tak, ze się nie zastanawiał., Po prostu jego przemyślenia w tym konkretnym momencie były dyktowane wprost przez podszepty, które w każdej innej sytuacji skutecznie ograniczał. Nie mniej naturalnym i oczywistym zdawał się fakt iż jeśli ktoś taki jak on, do tego stopnia kontroluje się w każdej najdrobniejszej kwestii, to energia wyzwolona w momencie swoistej amnestii musi być ogromna. I o ile Faust od dawna, a w zasadzie od czasu gdy z własnej woli pozbył się resztek człowieczeństwa, nie dostawał już owych tajemniczych i strasznych stanów pomieszania zmysłów... Czy tez mówiąc prościej ataków sadystycznych skłonności, o tyle pokłosie tej przypadłości zdawało się dotykać go właśnie w tej chwili, w której z przewrotną fantazją przemeblowywał butem twarz informatora.
    Jak jednak uważny czytelnik z pewnością już wie, ten stan rzeczy nie mógł trwać zbyt długo. Pan Odinson nie był bowiem typem który potulnie znosiłby deptanie własnej osoby, skoro tyle poświeceń i wysiłku kosztowało go budowanie wizerunku złego triumfatora. Sposób, w jaki szybko poderwał się na nogi mimowolnie zaskoczył mężczyznę - ostatecznie nie było to coś czego można by się spodziewać po człowieku który, poniekąd, powinien być w tej sytuacji choć trochę ogłuszony. Nie trzeba było mieć medycznego wykształcenia którym wszak Vamoose dysponował by wiedzieć tak podstawowe rzeczy. A mimo to Loki właśnie zaprzeczył wszelkim założeniom medycyny i w dodatku to jeszcze nie było wszystko. W sumie bowiem, bardziej nawet niż ta jego niespodziewana żywotność, zdumiały nekromantę nieco inne, nazwijmy to, objawy. Warkniecie godne było dzikiego stworzenia, co podświadomie od razu wzbudziło w nim pewien dyskomfort i wstręt. Nie cierpiał zwierząt, to była jedna z jego fobii. Jednak tak naprawdę jedynym co w tej chwili dostrzegał z pełną świadomością były dwukolorowe tęczówki. Pamiętał doskonale, że wcześniej takie nie były. Zdał sobie też od razu sprawę z tego, że to na pewno nie przypadkowa zmiana. W jego umyślę zapaliła się w tym momencie alarmowa lampka. mimo to w ogóle nie zdarzył zareagować. Kilka okoliczności złożyło się na to w ciągu paru sekund i jego słynny refleks po prostu nie zadziałał. W następnym momencie poczuł tylko szarpniecie, a jego głowa odskoczyła w bok. Był pewien że coś strzeliło, nie był tylko pewien czy to była szczeka czy kark. Błysnęło mu przed oczami a potem pociemniało. Ból, który teraz promieniował głównie od strony żołądka i żeber, odczuwał w nieco przytępiony sposób, mimo to, w przeciwieństwie do informatora, na pewno reagował w sposób biologicznie poprawny. Po chwili oprzytomniał na tyle, by zdać sobie sprawę że twarda powierzchnia, jaka wyczuwał pod plecami, to była ściana, nie podłoga. I że ten dupek właśnie coś do niego mówi. Był jednak zbyt wściekły na to, by do końca zrozumieć sens jego słów. To nie było takie ważne, sam fakt iż dotyczyły Giselle, ich relacji... Ba! Sam dźwięk jego głosu wystarczał by nie znajdował w umyśle nic ponad przemożną potrzeba wybicia mu wszystkich kości ze stawów. Mimo to otrzeźwiał trochę pod wpływem całej tej gwałtowności. Nie wykluczone, ze pomimo urażonej dumy, której nie cenił sobie aż tak bardzo, jak o tym mniemano, opanowałby się i odzyskał rezon. Nawet po kolejnym ciosie w żołądek który sprawił iż zaczął się zastanawiać, czy po tym będzie miał jeszcze wszystkie narządy na miejscu. Wszak nie miał zamiaru tak naprawdę z nim walczyć a w zwykłej przepychance zasadniczo nigdy nie miał szans, o czym mógł się właśnie przekonać o ile tylko trochę zmyliły go te lata, przez które zdarzało mu się okładać osoby raczej niezdolne podnieść na niego rękę, niestety głównie kobiety. Po tym wszystkim był jeszcze skłonny powstrzymać gniew. Jednak to, co ostatecznie przeważyło szale całego tego szaleństwa, to były ostatnie słowa wypowiedziane prze informatora z taka pogarda i odraza, którą wszak sam Vamoose odczuwał zbyt dotkliwie, To niesamowite, jak tym jednym zbitkiem sylab Loki zmiótł kilkanaście lat pracy nad sobą, opanowania, zastępując to bladą wściekłością która zasnuła umysł nekromanty w momencie w którym pojął, że to on mylił się i jedynie zaklinał rzeczywistość przez cały ten czas. Pojął ta iż w tym właśnie momencie jedynie czego pragnie z tak desperacka zaciętością to...
    - zabiję Cię - wycharczał, w tym samym momencie wyszarpując spod marynarki broń. Bez chwili zawahania, dokładnie tak jak ćwiczył to setki tysięcy razy wycelował w mężczyznę i nacisnął spust. Huk, jaki usłyszał, musiał być obecny jedynie w jego głowie - wszak pistolet zamontowany miał tłumik. Odrzucił go od siebie i skoczył w przód, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z tego iż spartolił. Nawet w takiej sytuacji rozsadek zarzucał na niego swe okowy więc szarpnął dłonią w momencie wystrzału i kula mogła co najwyżej musnąć cel. To nie było takie istotne, w tym samym momencie bowiem zrozumiał, ze tak naprawdę wcale nie planował go unicestwić. Zresztą po pokazie regeneracji z jego strony nie był przekonany co do tego, czy byłoby to takie łatwe. Słaby na ciele informator zniknął gdzieś, a może od początku była to jedynie gra?
    nekromanta wyciągnął przed siebie dłoń. W powietrzu rozwinęły się niewidzialne dla pospolitych oczu wstęgi energii i wystrzeliły ku Lokiemu. Mężczyzna mógł poczuć jak jakby żelazne obcęgi zacisnęły się w jednej chwili na jego wnętrznościach i szarpnęły niemiłosiernie. Każdego centymetra kwadratowego jego trzewi dosięgło uderzenie o wartości co najmniej kilku ton a siła była taka, że odrzuciło go na przeciwległą ścianę.
    Faust skrzywił się, zlizując z wargi krew sączącą się z nosa. Nie był pewny, czy nie jest aby złamany, w tej chwili jednak nie uznał za stosowne tego sprawdzać. obmacał jedynie nadwyrężony bok i z niezadowoleniem dostrzegł zarówno na koszuli jak i własnych, bladych palcach obecność ciemnoczerwonych smug. Splunął i ponownie machnął ręką w kierunku oponenta, upewniając się że ten nie wstanie. Wcześniej nie był zbyt precyzyjny, teraz jednak postarał się by nerwy łączące lewą część jego ciała z mózgiem po prostu przestały działać. Tym samym miał pewność że jeśli informator znów postanowi mielić ozorem to sam się opluje.
    - Żaden śmieć nie będzie mnie pouczał - warknął, spoglądając na niego z odrazą która w tej chwili w równym stopniu czuł do swojej własnej osoby. Brzydził się kazirodztwem. Ta wizja była dla niego tak chora i odstręczająca ze po prostu jej do siebie nie dopuszczał. Nie był tez w stanie znieść, by mu ja zarzucano.
    - Zwłaszcza taki jak ty. Wiesz co? Gardzę tobą. Nie jesteś niczym innym jak pijawką na cielsku tłuszczy, żywiącą się jej brudem. Możesz mieć się za boga, jednak prawda jest taka że kiedyś poderznie Ci gardło jeden z twoich własnych szpicli. I w ów czas nikt już nie będzie pamiętał nawet twojego imienia... Bo wszak nikt go nawet nie zna, czy tak...? - zaśmiał się kpiąco, czubkiem buta odtrącając leżącą mu na drodze butelkę.
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me




    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 01:33   

    Trudno powiedzieć w jakim stanie znajdował się Loki w momencie, w którym noga Fausta znalazła się w jego twarzy. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Bo dawniej odczuwał wściekłość, ale zupełnie inaczej. Miała inny wymiar, to była wściekłość bezsilna. Mógł jedynie walić pięściami w ściany i wyć i wrzeszczeć, ale miał świadomość, że jego ciało było zbyt słabe, by w jakikolwiek sposób pomścić dumę. Teraz było inaczej. Teraz miał cały arsenał możliwości, wystarczyło jedynie wyciągnąć po niego rękę. W dodatku, furia którą poczuł miała w sobie coś zwierzęcego, czuł jedynie, że chce Fausta rozerwać na strzępy i nie był pewien, czy chce tego wciąż on, czy może ktoś inny, kto zakradł się do jego ciała niepostrzeżenie? Tak szybka regeneracja sił po zadanych ciosach była oczywiście efektem diabelskiej magii co też tłumaczyło pieczenie, jakie wywoływał bandaż. Oko nie funkcjonowało zbyt sprawnie, gdy było zakryte i w zasadzie Loki nie zasłaniałby go wcale, gdyby nie to, że przyciągało zbyt dużo uwagi. Teraz jednak niespecjalnie miał ochotę przejmować się własnymi tajemnicami. Nie, wręcz przeciwnie. Niech ta chodząca patologia zrozumie wreszcie z kim ma do czynienia. Zamierzał go zniszczyć.. Chociaż trochę szkoda.
    Kolejne ciosy wymierzał mimowolnie, szarpany jedynie dziką chęcią odzyskania chociażby namiastki dumy, którą Faust pogardził. Zaraz jednak, gdy poczuł się pewniej, a jego przeciwnik był dostatecznie sponiewierany postanowił uciec się do tej bardziej wyszukanej formy tortur, jednocześnie bez ogródek wykładając mu fakty. Tak, wiedział doskonale, że naciska czułe punkty i ta świadomość właśnie sprawiała mu dziką satysfakcję. Bo wiedział, że Faust pragnie Giselle. To było dla niego oczywiste. Nie wyobrażał go sobie z żadną inną kobietą. Był nawet o to nieco zazdrosny, bo to czyniło Kalksteina o tę jedną osobę mniej samotnym niż jego. Demon z trudem powstrzymał więc wybuch histerycznego śmiechu, gdy dostrzegł jak opanowanie na twarzy Fausta ustępuje miejsca furii. Ekstaza. Nigdy dotąd w swym życiu nie dokonał czegoś tak wspaniałego. Te emocje! Na Fauście. Wyszczerzył się wprost do lufy wymierzonego weń pistoletu. Nie wzdrygnął się też na dźwięk wystrzału i nie zawył, gdy kula rozorała mu nieapetycznie polik.
    -Zabijesz? Zawsze sądziłem, że jesteś ambitny... Ale... Żeby aż tak?-symbole na oku raz jeszcze się przemieściły przybierając tę samą formę co wcześniej. Rana zaczęła się błyskawicznie goić, czemu towarzyszył cichy rechot mężczyzny... Szybko przerwany nagłym bólem. Śmiech utkwił mu w gardle jak ość, a ból trzasnął nim pod ścianę. Niech to szlag! Jego brwi przypominały teraz niemal jedną linię, gdy z trudem łapał oddech powalony tajemniczą zdolnością przeciwnika. Co to było? Cóż, zaraz się dowie... W końcu Faust, na nieszczęście dla siebie nie posiadał blokady umysłu, ale... Zgiął się raz jeszcze w zatrważającej konwulsji. Nie potrafił skupić się na tyle, by wdzierać się komukolwiek do głowy. Z ledwością słyszał własne myśli, a co dopiero cudze. Czuł, a raczej nie czuł części swojego ciała. Nie mógł więc poinformować Fausta werbalnie, że zamierza go zabić, ale myślę, że w tym momencie jego spojrzenie mówiło samo za siebie. Zaraz z resztą potem, czarne symbole na oku znów zmieniły kształt. Tym razem jednak przybrały inną niż wcześniej formę. Niesparaliżowanym kątem ust uśmiechnął się szyderczo. Potrzebował w tej chwili tylko jednego stopnia traumaturgii. Bardziej upokarzającego dla ofiary. W jednej chwili, czego Faust nie mógł być świadom, każdy mięsień w jego ciele stał się narzędziem informatora. W związku z czym, wbrew swojej woli, a w pełnej tego faktu świadomości raz jeszcze chwycił za broń i strzelił sobie w nogę. Tak, bo Loki również doszedł do wniosku, że nie zamierza go zabijać. Zamierza go zniszczyć. Są rzeczy gorsze niż śmierć. Poczuł jak ciało mu się regeneruje i wracają siły. W sumie, podobał mu się taki obrót zdarzeń, miał okazję wypróbować swoje możliwości.. Szkoda tylko, że pewnie za chwilę zużyje całą pochłoniętą wcześniej energię. Warto. Podniósł się i wyprostował garnitur, po czym spojrzał z góry na Fausta.
    -Gardzisz mną powiadasz?-spytał z lekkim uśmiechem-Twoja troska o mnie jest doprawdy wzruszająca, ale jak widzisz podrzynanie mi gardła nie jest wcale tak prostą sprawą... I nie potrzebuję niszczyć nikomu życia, żeby mi szlochał nad grobem, tak jak Ty to zrobiłeś własnej siostrze. Uczyniłeś z niej swoją niewolnicę i to mnie masz za potwora?-spojrzał na niego pogardliwie-O nie, mój drogi, to ja gardzę Tobą. Gardzę kimś kto mając na wyciągnięcie ręki własne pragnienia boi się po nie sięgnąć przez jakieś dogmaty i zabobony... I dwie osoby są nieszczęśliwe. Naprawdę możesz na nią patrzeć i nie mieć wyrzutów sumienia? Bo nawet ja mam z tym problem, a zasadniczo nie dbam o nią nie licząc tego, że jest przydatna-miał już dość. Nie chciało mu się dłużej tłuc z tym kretynem, który jedyne co potrafił to gadać. Tacy nigdy niczego nie osiągną... Choć to co mu zrobił... To było dość fascynujące, nie spotkał się jeszcze z podobną zdolnością. Wyjął z kieszeni papierosa i zapalił, wypuszczając powoli dym. Interesujący obrót wydarzeń. Męczący, ale interesujący. Poza tym, że coś go bolało. Nie w sposób fizyczny. Dziwne uczucie.
    -Co ja tu jeszcze robię? Nie wiem po co w ogóle tracę na Ciebie czas, ani niespecjalnie pojmuję dlaczego w ogóle interesuje mnie szczęście Twojej głupiej siostry.-podniósł się z krzesła i zostawił na stole należność za trunek i salę wraz z napiwkiem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Musiał stąd udziec. Cholera.
    [zt]
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|






    Maleficar

    Godność: Vamoose F. Kalkstein
    Wiek: 31
    Rasa: Lisz (nieumarły)
    Wzrost / waga: 188 /
    Aktualny ubiór: ciemnoszare spodnie i jaśniejszy sweter z kołnierzem zapinanym na kilka guzików ; ciemnogranatowa kurtka ze stójką stylizowana na mundur ; te same co zawsze, eleganckie skórzane półbuty ; włosy swobodnie opadające do ramion
    Znaki szczególne: ma tylko jedno skrzydło, jego ciało jest w dotyku niemal zupełnie zimne, lewa dłoń aż po łokieć przysłonięta bandażem
    Pod ręką: srebrna tabakiera z ozdobnym grawerunkiem
    Stan zdrowia: brak takowych
    Dołączył: 05 Lis 2011
    Posty: 44
    Wysłany: 5 Grudzień 2011, 19:12   

    W tym momencie naprawdę mógł przekonać samego siebie za to, iż nie wystrzelił jak to należało zrobić. Bez roztrząsania tego, czy faktycznie czyn taki miał racje powodzenia przez wzgląd na rożne demoniczne sztuczki, jakimi dysponował Loki, oraz niezależnie od faktu, jakie konsekwencje mógłby pociągnąć za sobą taki rozwój wypadków. W każdym razie z pewnością jakieś problemy by to rozwiązało.
    Nie było jednak co zastanawiać się nad faktami, które nie zaistniały, zwłaszcza że wydarzenia toczyły się tak szybko. Z mściwą satysfakcja obserwował, jak szpieg osuwa się po ścianie i już pozostaje tam, chwilowo sparaliżowany. Owa chwila trwała jednakże zaledwie przez krótki moment po upływie którego Faust mógł z zatrważającą pewnością przekonać się iż tym razem zupełnie go nie docenił. Ta świadomość spłynęła na niego jak kubeł zimnej wody sprawiając iż otrzeźwiał w momencie, było już jednak za późno. Wiedziony obcą wolą nachylił się i sięgnął po broń. Błękitne oczy rozwarły się w wyrazie trwogi, wiedział bowiem doskonale co to oznaczało. Szarpnął się, jednak ów gest nie wykroczył poza obszar mentalny. Mięśnie ani drgnęły, ciało, które zachował takim kosztem zupełnie odmówiło mu współpracy. To było za szybko, nie był w stanie oprzeć się marionetkarzowi, który pociągał w tej chwili za sznurki uświadamiając mu tym samym kolejne prawdy. Nie zdążył zakląć. Lufa pistoletu w zaledwie kilka sekund odnalazła swój cel. Jego własny palec zgiął się na spuście jak wrogi mechanizm. W następnej chwili przeszywający ból zagłuszył wszystko inne. Poczuł, jak ustaje wszelka kontrola nad jego bezwolnym jeszcze chwile temu ciałem i po prostu opadł na kolana, przyciskając do rany dłoń spomiędzy palców której poczęły szybko cieknąc stróżki ciemnoczerwonej krwi. Zacisnął zęby aż poczuł ból w szczęce. Zmusił się by unieść głowę i z dołu poprzez częściowo zmrożone powieki spojrzeć w oczy swemu przeciwnikowi. Pojedyncza kropla zimnego potu spłynęła po białym jak płótno czole i zatrzymała się na łuku brwi. Znowu prawił mu morały. On, Loki. Jakież miał do tego prawo...? A jednak nic nie mógł na to poradzić. Zwłaszcza kiedy nieszczególnie mijał się z prawda. W końcu musiał to przyznać, chociażby przed sobą. Odwrócił głowę i zaklął bezdźwięcznie, podczas gdy echa słów mężczyzny kołatały mu się w głowie.
    - Niech Cię szlag. - szepnął nienawistnie i nie dodał nic ponad to. W tej walce nie było zwycięzców. Wyprostował się dopiero w ów czas, gdy szpieg opuścił pomieszczenie i z pełną świadomością tego, iż właśnie był świadkiem czegoś, czego nigdy nie powinien był dostrzec, powtórzył raz jeszcze własne słowa.
    - Niech Cie cholera trafi, Loki. Bezwzględnie wolałem, gdy byleś zwykłym sukinsynem.
    W tej chwili był nawet wdzięczny przewrotnemu losowi który postawił go w takiej sytuacji. fizyczny ból skutecznie odwracał uwagę od chaosu w głowie. Dłuższą chwilę zajęło mu dojście do siebie. Oczywiście, użył mocy, by zregenerować najgorsze obrażenia. Skoro już to robił, zaleczył nawet stara ranę w boku. Ból jednak nie ustał, było na to stanowczo za wcześnie, a on nadto był osłabiony by cokolwiek zrobić porządnie. Wsparty o ścianę, wpatrywał się w przeciwległy kat pokoju i myślał. Głównie o tym, co właściwie zaszło oraz o samym informatorze i co to wszystko oznaczało. Ciekawe czy był zadowolony z równej wymiany, jaka zaszła miedzy nimi w ten gwałtowny sposób. Wyzwalanie emocji, utrata panowania... Wyglądało na to, ze mimo wszystko był to obusieczny miecz. Jak miał to teraz rozumieć? Mimo iż złość jeszcze go nie opuściła a nadto nadszarpnięta duma piekła w sposób, o którym myślał ze już go nie doświadczy, to czuł przez skórę, że wiele rzeczy nie będzie już takich, jak wcześniej. Na koniec uśmiechnął się a ów grymas, który wykrzywił zbrukane krwią oblicze nie miał absolutnie nic wspólnego z wesołością. Może mnie przejrzałeś. - pomyślał ponuro - Może i tak. Ale z jednym się mylisz. Nie ma szans by Giselle czuła wobec mnie coś takiego. Jakby to rzec? Musiał się pogodzić z własnym wynaturzeniem, szaleństwem czy cokolwiek to było. Wszak był potępiony już wcześniej, czasem myślał, że jakieś fatum wisiało nad nim praktycznie od dnia urodzin, choć zazwyczaj racjonalny umysł nie pozwalał by jego myśli płynęły w takim kierunku. Teraz jednak już niczego nie był pewien. Był zmieszany, najzupełniej nie potrafił przyswoić sobie tej nowej rzeczywistości z którą został tak czy inaczej skonfrontowany. Nie wiedzieć po jakim czasie (miał wrażenie ze minęło kilka godzin) pozbierał się z podłogi. Doprowadził się do stanu w zakresie, jaki był dla niego możliwy i kuśtykając, wymknął z lokalu zwracając na siebie możliwie niewiele uwagi.
    [zt]
    _________________


      I long to be like you sis
      lie cold in the ground like you did
      there's room inside for two
      and I'm not grieving for you
      and as we lay in silent bliss
      I know you remember me
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 10