Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 31 Grudzień 2017, 00:53
Słowa Bane’a nie zaskoczyły go specjalnie, choć nieco zakłóciły obraz jaki miał w głowie.
- Myślałem, że u was ludzi jest to normalne – powiedział Jan Sebastian zakładając koszulę - macie do tego naturalne skłonności.
Nie rozwinął jednak myśli.
Jan Sebastian ubierał się, cały czas rozmawiając z Bane’m. Powili zaczynał widzieć zbawienny wpływ swojej osoby na procesy społeczne białowłosego. Już zaczynał w miarę normalnie rozmawiać i komunikować swoje myśli.
- Bzdura Bane, – powiedział kręcąc głową i wiążąc przed chwilą założone buty - jesteś istotą żywą a ja tylko marionetką. Ja mogę opanować tylko to, do czego mam predyspozycje. Nie mogę przekraczać granic takich jak wytrzymałość czy odporność materiału z którego mnie wykonano. Ty możesz. Możesz przełamywać swoje ograniczenia. Możesz cały czas się doskonalić. Gdyby nie to, że ludzie żyją bardzo krótko, marionetki od razu stałyby na straconej pozycji. – Jan Sebastian pokiwał głową - My, marionetki bojowe, mamy jeszcze jeden problem. Postrzegamy świat jako rachunek zysków i strat lub akcji opłacalnych i nieopłacalnych. Dla nas nie ma znaczenia czy ratujemy osiemdziesięcioletniego starca czy trzynastoletnie dziecko. Liczy się procentowa szansa przeżycia danego osobnika. Jeśli starzec ma w danym momencie 20% szans na przeżycie, a dziecko tylko 17% to uratujemy starca. Większość z nas nie dostrzega różnicy między oboma żywotami. Nie widzimy tego, że dziecko ma przed sobą nawet 80 lat życia i możliwość wydania potomstwa, zaś starzec nic już nie zdziała i pożyje maksymalnie jakieś 10 – 20 lat. Ty jesteś człowiekiem, masz zatem przewagę uczuć. Powinieneś to wykorzystać podczas treningu. Walcząc skup się na nienawiści a gdy kończysz walkę pomysł o spokojnym dniu i czymś miłym. – Jan Sebastian oparł się o ścianę zgiętą w kolanie noga i plecami - Przepraszam, ale rozmowa ze mną o uczuciach to jak gadanie z duchownym katolickim o seksie. Teoretycznie słyszałem o tym, a praktycznie mam nikłe pojęcie co to takiego. Wróćmy jednak do twoich rąk. Nikt nie każe ci walczyć gołymi rękoma. Możesz używać choćby katarów, szpil suntetsu, bagh nakh czy też zwykłych noży takich jak na przykład karambity. Powoli będę cię zapoznawał z każdą z tych broni i na koniec sam wybierzesz najlepszą dla siebie.
Jan Sebastian z uznaniem przyjął pomoc w sprzątaniu. Na znak aprobaty i podziękowania kiwnął Bane’owi głową.
- Gdy próbujesz jej uciec to i tak cię nie dogoni. Śmierć ma wielu innych do zabrania, a skoro do tej pory cię nie zabrała to możesz być pewny, że aktualnie ty jej nie interesujesz. – powiedział tłumacząc jak dziecku spokojnie ale ze stuprocentową pewnością - Dziś gdy na mnie plunąłeś mogłem cię spalić żywcem, rozszarpać, przebić kolcami czy rozstrzelać. Nie zrobiłem tego jednak. Śmierć po raz kolejny Cię ominęła. Gdy zaatakowało cię to ptaszysko też śmierć po ciebie nie przyszła.
Słysząc, że równy z niego gość Jan Sebastian postarał się uśmiechnąć tak miło i serdecznie jak tylko umiał. Uśmiech ten sprawiał, że lustra pękały, psy wyły i chowały się w budach, mleko kwaśniało a dzieci zaczynały płakać. Cóż, Eliasz Drosselmeyer nie brał pod uwagę tego, ze Jan Sebastian kiedykolwiek będzie musiał się uśmiechać.
- Bane, w brew pozorom ja nie oceniam. Ja notuję to nad czym musimy popracować i ciekawostki dla siebie. Nie wyrabiam sobie zdania ani poglądów. Każdy dzień zaczynasz z czystą kartą. No chyba że zrobisz coś, co będzie wymagało interwencji wówczas skutki będą się ciągnęły przez czy okres czasu trwania sprawy. – marionetka zawahała się przez chwilę - Specyficzny z ciebie człowiek, ale to dobrze. Ciekawi mnie co z ciebie wyrośnie.
Gdy Bane wyszedł z sali Marionetka przez chwilę patrzyła w ślad za nim.
- Nie jestem „Kurator”. Nazywam się Hans. Hans Peter. – wyszeptała ledwie słyszalnie i pochyliła głowę.
Sięgnęła za ucho i wyjęła mały stalowy trzpień. Szczęka opadła z cichym kliknięciem ukazując płonącą maleńkim płomieniem dyszę miotacza płomieni i płaskie powierzchnie przypominające imadła w miejscu gdzie powinny być zęby trzonowe.
Od tylu lat, nikt go nie naprawił.
Annie – Klarze z pewnością będzie przykro jeśli zobaczy go w takim stanie. To dla niej postanowił założyć okulary. Musiał zamaskować tę drobną nabytą w trakcie głupiej zabawy wadę. Ona przez te wszystkie lata obwiniała się o ten głupi wypadek, a on nie chciał by się smuciła.
W końcu wkrótce miała do niego przyjechać.
Założywszy okulary, docisnął szczękę ręką i wsunął trzpień na miejsce.
Rozejrzał się po Sali sprawdzając czy nic nie zostało, wyjął z biurka „próbówkę” z jadem Bane’a i schowawszy ją do kieszeni garnituru wyszedł z Sali.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 2 Styczeń 2018, 01:02
Zawsze gdy schodził na dół, w trzewia Kliniki, zwalniał przy wielkich drzwiach w ogromnym hangaro-korytarzu. Czasami w nocy, gdy wszyscy już spali, siadał pod tymi wrotami i rozmawiał ze swoimi towarzyszami. Zawsze niemymi i śpiącymi. Można mówić o tym, że marionetki nie mają uczuć, ale wraz z upływem czasu, wraz z ilością przeżyć, których wspólnie doświadczają, rodzi się w nich coś dziwnego. Swojego rodzaju więź. Uczucie braterstwa broni.
Dla Jana Sebastiana jego oddział był jak rodzina. Pewnie gdyby miał uczucia cierpiałby z powodu tego, że nie może być z nimi. A może tak naprawdę cierpiał, ale się do tego nie przyznawał?
Jan Sebastian i tym razem zszedł do sali treningowej zatrzymując się i dotykając dłonią wrót. W geście tym było tyle czułości i ciepła, że wystarczyłoby do obdzielenia wielu zwykłych i prawdziwych ludzi.
Zszedł po schodach, wyjął z biurka zeszyt i szybko coś zanotował.
Zdjął mundur.
Troska z jaką traktował ten kawałek zszytych ze sobą materiałów była tak wielka, że zakrawała niemal na uwielbienie. Mundur był niemal przedmiotem kultu i czymś, co łączyło marionetkę ze światem, który znał. Światem wojny, bólu i lejącej się krwi. Światem szczękającej stali, łamanych kości i krzyków.
Delikatnie rozpinał guziki i składał uniform z namaszczeniem przy użyciu specjalnej drewnianej listwy. Idealnie złożony mundur włożył do materiałowego pokrowca, który położył na biurku. Obok niego postawił buty.
Szybko założył na siebie szarawary, które wpuścił w wysokie buty z wyłogami. Podniósł jeden z materacy i z ukrytego pod nim pomieszczenia wyszły cztery marionetki wyglądające jak manekiny dla artystów. Wykonane były z drewna i nosiły ślady wielu walk. Każda z marionetek miała w ręku broń. Były to topory i młoty, czyli broń która może poważnie uszkodzić lub zranić marionetkę powodując pęknięcie okrywy lub elementów szkieletu nośnego. Urzędnik jako swoją broń wybrał cztery szable, które budową przypominały kaukaskie szaszki .
Podszedł do każdej marionetki i na szyjach powiesił im łańcuszki z małymi kluczykami.
Marionetki szybko otoczyły Jana Sebastiana.
Jak Sebastian obejrzał się na przeciwników. Jego twarz była spokojna. Nagle klapki pod jego ramionami odsunęły się i z głębi tułowia wysunęła się druga para rąk. Nowe ramiona błyskawicznie sięgnęły po broń.
Manekiny ruszyły do ataku.
Jan Sebastian zdawał się na to czekać. Wywinął szablami piekielnego młyńca i ruszył do kontrnatarcia. Zbijając opadające topory i parując młot. Uwijał się jak w ukropie. Wydawało się, że manekiny tylko pozornie mają przewagę liczebną. Szable urzędnika, a ongiś Majora 11 pułku huzarów, kreśliły w powietrzu łuki odbijając, blokując, niwecząc zamiary napastników i tnąc ich głęboko. Jan Sebastian nabierał prędkości. Przez salę treningową ze świstem i szczekiem przesuwał się huragan ostrzy i młyn do mielenia mięsa. Manekiny kolejno dozbrajały się biorąc oręż także do drugiej dłoni. Niewiele to pomagało. Jan Sebastian był prawdziwą bestią pola walki. Ongiś potrafił przejść przez pole niczym anioł śmierci przewiercając kolumny piechoty od jednego końca do drugiego. Ilość krwi jaka wsiąkła w drewno jego ciała była tak duża, że okrywa zmieniła kolor na rdzawo bordowy.
Walka odbywała się w absolutnej ciszy przerywanej jedynie brzękiem stali i łupaniem drewna. Żaden z Manekinów nie był w stanie trafić Jana Sebastiana.
W pewnym momencie urzędnik zawirował jak baletnica i rzuciła czterema szablami na raz. Każda z nich wbiła się w manekina trafiając w kluczyki. Manekiny zamarły bez ruchu.
Zginęły.
Jan Sebastian wyjął z nich broń i zdjął kluczyki z ich szyj, a następnie odsłonił wejście, którym zeszły do podziemi. Kluczyki zawiesił na miejscu.
Wziął wszystkie cztery szable w dłonie i zaczął ćwiczyć z nimi walkę z niewidzialnym przeciwnikiem.
Robił to dość wolno, ale i tak broń poruszała się z morderczą precyzją i w pięknym stylu tworząc świszczące smugi. Przy użyciu dwóch rąk wygląda to nieźle. Jan Sebastian aktualnie używał czterech.
Bane pobiegł za Janem i dałby sobie rękę uciąć przy samej dupie, że obrał dobry kierunek. Jakim cudem więc zabłądził w tych wszystkich korytarzach podziemnej części Kliniki? Ano nie było to trudne dla kogoś, kto nigdy nie przywiązywał wagi do obserwowania otoczenia. Rano prowadził go Urzędnik, potem Cyrkowiec jakoś sam wyszedł ale teraz gdy leciał bez namysłu? Chciał znaleźć Jana, miał tyle pytań.
Przede wszystkim był ciekaw co tu się działo pod jego nieobecność. Nie wiedział, czy ma się cieszyć czy podchodzić do wszystkie z dystansem. Nie spodziewał się przemarszu wojsk! Klinika była wysprzątana, ale Chirurg nigdy w życiu nie spodziewałby się takiego obrazka.
Jak skrywał tajemnicę. Był Marionetką bojową, co Bane poczuł na własnej skórze gdy dostał w ryj. Bez marynarki i koszuli wyglądał imponująco, te wszystkie blizny i skruszenia działały jak straszak. Jego beznamiętna twarz w walce nagle była tak przerażająca, że niejeden przeciwnik narobiłby w gacie.
Bane nie bał się tylko z jednego powodu - wiedział, że Sebastian go nie zabije. Nie mógł. Ich walka, choćby była nie wiadomo jak zażarta skończy się z momentem utraty przytomności jednego z nich. Nie będą walczyć na śmierć i życie bo nie o to tutaj chodzi, prawda?
Biegnąc korytarzami warczał na samego siebie, bo kluczył jak dziecko we mgle. Było tutaj tak wiele drzwi, niektóre drewniane, niektóre stalowe... Dlaczego jeszcze nie sprawdził co za nimi jest? Przecież miał klucze do prawie wszystkich pokoi Kliniki! Jak może być aż takim ignorantem...
W końcu odnalazł znajome drzwi i skoczył mu nim ale słysząc brzęk stali i dziwne świsty, zatrzymał dłoń tuż przed klamką. Zawahał się.
Drzwi nie były zamknięte, były jedynie przymknięte, dlatego słyszał co się za nimi działo. Dotknął jednego ze skrzydeł i delikatnie pociągnął, by powstała szpara, przez którą dojrzy co znajduje się w środku.
Jego oczy rozszerzyły się a usta otworzyły w niedowierzaniu. Cofnął się o krok ale widok był zbyt ciekawy by odpuścił! Ponownie się zbliżył i przełykając ślinę zawiesił wzrok na... Janie Sebastianie?
Ta maszyna do mielenia mięsa to był jego Kurator? Nogi się pod nim ugięły... Walcząca w centrum Marionetka miała... cztery ręce. Kurwa. Mać.
Nagle przypomniał sobie o oddechu i wziął wdech. Trochę za głośny, ale i tak szczęk oręża zagłuszył wszystko. Na szczęście.
Bane stał tak za drzwiami i niczym Zawodowy Stalker podglądał Jana Sebastiana. Był pod ogromnym wrażeniem ale czuł też nieprzyjemne swędzenie skóry. Coś w jego wnętrzu mówiło mu: "Spierdalaj i udawaj, że nic nie widziałeś. Będziesz zdrowszy."
Ciekawość była jednak silniejsza. Mężczyzna jeszcze bardziej zbliżył się do szpary i z zapartym tchem podziwiał walkę. Okularnik pokonał wszystkie Kukły, następnie zerwał im coś z szyj po czym schował je i zaczął wywijać swoimi mieczami jak szalony. Wyglądał jak śmiercionośny wiatrak który zamiast ramion poruszanych wiatrem ma ostrza.
Oczy Cyrkowca świeciły się jak gdyby był dzieciakiem patrzącym na witrynę sklepową sklepu z zabawkami. Zapragnął być taki jak on. Opanowany, śmiertelnie niebezpieczny.
Jan wyglądał fantastycznie. Jego spokojna twarz zaprzeczała temu, że aktualnie ćwiczy mobilizując swe ciało do działania. Ale czemu tu się dziwić? Przecież był Marionetką a te się nie męczą. Nie jak ludzie.
Bane odchylił drzwi jeszcze bardziej i to go zgubiło na pozycji Podglądacza bo poruszane skrzydło zaskrzypiało zdradzając jego pozycję. Mężczyzna zacisnął zęby i zmrużył oczy, chowając głowę w ramionach, jak przyłapany na niecnym uczynku szczeniak.
Nie było innej opcji, musi przeszkodzić Janowi i powiedzieć z czym przyszedł bo inaczej nie wypada. Dlatego też powoli wszedł do środka i skierował się w jego stronę, ale szedł powoli, obserwując wszystkie ręce Kuratora. Nie miał ochoty na spotkanie z żadną z kończyn uzbrojonych w żelastwo a co dopiero z czterema.
Uległość z jaką poruszał się białowłosy była zadziwiająca. Gdyby nie to, że był Chirurgiem, ktoś mógłby go zatrudnić jako swojego Przydupasa Igora, bo był przygarbiony i uśmiechał się dobrotliwie i trochę głupawo.
- Przepraszam, że przeszkadzam... - zaczął i przystanął, prostując się nieco ale nadal pozostając uległym jak nigdy. Przez chwilę patrzył na niego z zachwytem i uwielbieniem. Otworzył usta by coś powiedzieć ale tylko sapnął, bo widocznie nie wiedział jak dobrać słowa. Wyciągnął ręce wskazując na niego i wyszczerzył się z ekscytacją.
- Jesteś fantastyczny! - wyrzucił z siebie w końcu - Nigdy w życiu nie powiedziałbym że... Cholera! Ten gajerek i okulary... Poza Urzedasa... - przyłożył dłoń do czoła i wplótł palce we włosy, unosząc grzywę w górę - Niesamowite... To co wyprawiasz z tymi mieczami... To jak się ruszasz... No kurwa! I te cztery ręce! - zachłysnął się po był zachwycony dodatkowymi kończynami. Musiał na chwilę zamknąć mordę, bo jeszcze zacznie hiperwentylować.
Patrzył na niego i uśmiechał się jak kto głupi. Jan już nigdy nie będzie w jego oczach tym nudnym Panem Kij w Dupie. Przez to co dzisiaj Bane zobaczył, Sebastian na zawsze zyskał sobie u niego szacunek. Co prawda białowłosy nie będzie mu czyścił butów, co to to nie... ale może nie będą sobie skakać do gardeł. Może. To też zależy od zachowania Marionetki.
Medyk w końcu odchrząknął i spojrzał w czerwone oczy już nieco trzeźwiej. Ale nadal jego zielone źrenice błyszczały.
- Przyszedłem zapytać... Bo nie powiem, zaskoczyłeś mnie. O co chodziło z tym przemarszem Marionetek? - zapytał wprost - Mundur masz przepiękny i cała ta musztra robiła wrażenie ale... czy było to konieczne? Oczywiście nie ganię, pytam jedynie z ciekawości. - przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą - No i gdzie jest Recepcjonistka. Wydawało mi się, że dostała jasne polecenie pozostania na stanowisku pracy. - zmarszczył brwi patrząc w podłogę. Gdy podniósł spojrzenie znowu zerknął na cztery ręce i cudem zatrzymał dziecięcy uśmiech i pisk zachwytu.
Co on by dał za taką kolejną parę rąk...
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 2 Styczeń 2018, 19:21
Szable cięły powietrze z świstem co chwila zmieniając ustawienia. W głowie Jana Sebastiana pojawiały się kolejne numery określające ruch. Swoisty „kod walki” wypisany w głowie marionetki przypominał nieco pozycyjny system liczbowy oparty na liczbach od 0 do 4. Jan Sebastian nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy było to normalne i czy każda marionetka wykorzystywała swojego rodzaju system liczbowy do prowadzenia walki. Niemniej sprawdzał się on zaskakująco dobrze. Zwłaszcza podczas walki. Ciągi liczb programowały poszczególne kończyny niejako dając marionetce informację, której ręki powinna teraz użyć by atak był najskuteczniejszy. I tak zapis 40302111-332 mówił o tym, że kończyny dodatkowe przypisane numerom 3 i 4 mają pozostać bezczynne (komenda „0”) zaś ręce 1 i 2 powinny wykonać akcję (kod „1”) ustawić zastawy typu trzeciego czyli na wysokości piersi. Zapis 41312111+483621113 mówił o tym, że wszystkie cztery ręce wykonują atak jednocześnie. Kończyny 4 i 3 tną od dołu na podlew i nyżkiem (zwanym też polską czwartą) zaś kończyny 2 i 1 tną od góry na odlew i w ręb.
Jan Sebastian nie skupiał się specjalnie na liczbach. Były one odbierane podświadomie. Gdy zobaczył schodzącego Bane’a zaprzestał ćwiczeń i opuścił ręce. Wszystkie cztery.
- Jestem zwyczajny Bane – powiedział Jan Sebastian choć bardzo chciałby wierzyć w to co mówił białowłosy - Każda marionetka bojowa, dysponująca czterema ramionami i tym, co zaprogramował mi mój twórca, byłaby tak samo niesamowita. Taki system walki mam bowiem zapisany w układzie i choćbym ćwiczył latami, nie stanę się nawet odrobinę lepszy. Patrząc w lustro – powiedziawszy to wskazał podbródkiem na lustrzaną ścianę - widzę masę luk w moich technikach ofensywnych i defensywnych. Są one tak oczywiste, że wprowadziłem pewne modyfikacje do systemu walki by je zminimalizować. Aby dojrzeć te luki musiałbyś obserwować mnie przez kilka godzin i to w zwolnionym tempie. Luk tych nie zobaczy przeciętny człowiek bo nie wie na co patrzeć i ma zbyt mało czasu. Widzisz stworzono mnie do zabijania ludzi i istot biologicznych. Te wszystkie wymachy mają was przerazić, zastraszyć i zmusić do poddania. Pomagają też rozruszać przeguby i stawy jeśli się zapiekły. Najdłuższa luka w obronie ma dokładnie 0,473 sekundy i powstaje gdy prawa górna ręka opada a dolna prawa ręka musi odejść w bok by zrobić jej miejsce. Wtedy część korpusu, wielkości kromki chleba, na wysokości piersi jest niekryta. Niby nie ma tam nic ważnego, ale każde trafienie jest irytujące. Luka ta jednak jest na tyle duża, by przedarł się przez nią pocisk z broni palnej.
Jan Sebastian bez skrępowania mówił o swojej słabości. W końcu to nie jest żadna tajemnica. Jeśli ktoś jest na tyle dobry by wykorzystać lukę w obronie to i tak to zrobi. Jeśli nie jest, to nie będzie nawet próbował. W końcu czas na atak wynosił mniej niż 0,5 sekundy.
Jan Sebastian popatrzył na Bane’a biorąc szable za ostrza i chowając z powrotem w korpus dodatkowe kończyny. Podszedł do pochew i pochował do nich broń.
- Byłem marionetką wojskową, – powiedział odwracając się powoli i odkładając szable na stojak - Nie potrafię, ewentualnie nie przejawiam chęci do tego, aby pracę organizować inaczej niż trybem wojskowym. Uznałem, że najlepszym sposobem organizacji pracy będzie system wojskowy z jasnym podziałem. Nie wiem czy i na ile znasz się na zarządzaniu, ale to dowódca, dyrektor lub leader daje informacje kto czym i jak powinien się zająć. W ten sposób, bez konieczności tłumaczenia metod zarządzania, wyznaczyłem zespoły. Po wydaniu polecenia numer jeden obserwowałem ich pracę. Jednostki wolniej wykonujące swoją prace przenosiłem do grup roboczych pracujących nad wykończeniem. Tym samym zredukowałem powstawanie wąskiego gardła na początkowych etapach. Poza formą militarną, gdzie to ja zawiaduję wszystkim wydając rozkazy i polecenia dla grup roboczych zastosowałem tu elementy strategii zarządzania jakością Kanban, 5S, Kaizen oraz JIT. – cały czas patrzył Bane’owi w oczy i mówił to w sposób pozbawiony emocji - Jeśli chodzi o formę to przemarsz ten był zwykłym przejściem do kolejnej pozycji wykonawczej. Nie wiedziałem że Pan Dyrektor i Ty wróciliście już z lasu i miasta i stoicie w przedsionku Kliniki. Przyszła informacja o drzewach znajdujących się na dziedzińcu zatem oddelegowałem oddział, który zakończył swoje zadania do przeniesienia drzew. Krok marszowy w tym wypadku jest zdecydowanie bardziej wydajny niż rozpuszczenie oddziału z rozkazem „udać się na pozycje”.
Podszedł do biurka i wyciągnął z niego dwie książki. Podszedł do białowłosego i podał mu je bez słowa
- Szykuj się, niedługo ruszamy do Twojego Świata
Książki miały okładki wykonane z grubego papieru, a na tymże papierze pięknym odręcznym pismem naniesiono tytuł i autora.
Papierowe okładki skrywały relatywnie nowe „Brain Tumors” Francisa Ali- Osmana oraz liczące już kilka lat, lecz niezastąpione w diagnostyce „Brain Tumors” autorstwa Harrego S. Greenberga, Williama F. Chandlera oraz Howarda M. Sandlera, wydane nakładem wydawnictwa Uniwersytetu w Oxfordzie.
- Zapewne nic Ci nie jest ale, twoje zachowanie wydało mi się co nieco dziwne, zatem poszperałem trochę w bibliotece i stwierdziłem, że na wszelki wypadek zabiorę was na badania. Wypisz proszę w wolnej chwili skierowanie dla Julii Renard na MR wysokopolowy głowy + angio. I nie mów nic Panu Dyrektorowi. Poza tym będziesz miał czas by wpaść do swojego domu i kliniki po ewentualne rzeczy. Ponadto na wyprawie kupimy leki, materiały opatrunkowe i inne utensylia medyczne.
Powiedziawszy to, z wolna zaczął się ubierać w swój garnitur. Miał więcej szczęścia niż rozumu, bowiem do treningu z manekinami nie zdjął okularów, zatem nie musiał teraz się męczyć ze swoją ułomnością przy Bane’ie.
- Jeśli chodzi o Alice, to nie wiem gdzie aktualnie się znajduje. Pamiętaj, że ona jest w tej Klinice od wszystkiego zatem równie dobrze może doglądać przygotowań do świątecznej kolacji, polować na twojego nocnego towarzysza i fanatyka gałek ocznych albo zwyczajnie srać. Uwierz mi, gdy skończy to na pewno wróci na swoje miejsce.
Słuchał Marionetki z zapartym tchem ale z każdym jego słowem jego entuzjazm opadał. Dla niego Jan Sebastian był wyjątkowy, dlaczego nie chciał tego po prostu przyznać? Zwyczajne istoty nie wywijają tak szablami, czy co to tam było... Zwyczajny może być on, Bane, mimo tego co zrobiła mu MORIA. Nie miał wybitnych umiejętności bojowych, ba, nie miał żadnych umiejętności bojowych. Skupiał się na roli Medyka i czuł się z tym dobrze ale nie było to nic nadzwyczajnego. A Jan... Wyglądał jak Bóg Wojny gdy machał wszystkimi dłońmi.
- Mów sobie co chcesz. W moich oczach jesteś wspaniały. - powiedział krzyżując ręce na piersi - I doceń, że dzisiaj przechodzi mi to przez gardło bo już jutro możesz ode mnie nie usłyszeć żadnego komplementu. - uśmiechnął się złośliwie, drocząc się z nim trochę. Zaraz jednak odpuścił, bo chciał wysłuchać tego co miał do powiedzenia Kurator. Zamyślił się gdy tamten powiedział o lukach i irytujących ciosach.
- Widzisz, na tym polega niesamowitość Marionetek, czyli także twoja. - powiedział spokojnie - Ciebie uderzenie denerwuje, mnie, istotę stworzoną z miękkiego ciała boli. Ciebie wkurwi jak ktoś wbije ci nóż w pierś, mnie to sparaliżuje i wyłączy z walki. No i... - wskazał na jego dodatkowe dłonie - Ja nie mam takich cudowności. I nigdy nie będę miał, a szkoda. - westchnął - Przydałyby mi się bardziej niż odporność na trucizny. - dodał cicho.
Gdy Jan schował broń i swoje dodatkowe kończyny, Bane westchnął tęsknie. Straszliwie mu się podobały, Jan wyglądał bardzo groźnie. Gdyby nie to, że Medyk był pewien, że Marionetka nie zrobi mu krzywdy, pewnie teraz spierdalałby gdzie pieprz rośnie.
Było w nim coś ekscytującego. Teraz, gdy Bane wiedział co skrywa ta drewniana powłoka, Jan wydał mu się być bardzo interesujący. Ta jego beznamiętna morda była zajebista w połączeniu z poobijanym ciałem weterana.
- Ten przemarsz zrobił na mnie ogromne wrażenie. - przyznał - Co prawda nigdy nie byłem w wojsku, ale jako facet interesowałem się armią. Raczej pod kątem uzbrojenia, bo lepiej wiedzieć czego się spodziewać w Szpitalu... ale do rzeczy. Wyglądałeś zachwycająco na czele tych Marionetek. - posłał mu miły uśmiech - Jakbyś był... stworzony do tej roli. Do roli Dowódcy. - przekrzywił głowę na bok i zamrugał oczami. Chciał jeszcze coś dodać, ale nie bardzo wiedział co byłoby odpowiednie, dlatego jedynie skinął mu głową z uznaniem. Było już późno i ta rozmowa pewnie dłużyłaby się w nieskończoność ale Cyrkowiec musiał udać się na spoczynek by jutro być wyspanym i gotowym do działania.
Obserwował Jana z uśmiechem gdy ten wyjął jakieś książki z biurka i podszedł by mu je podać. Odebrał je i przeczytał tytuły dumnie wyryte na okładkach. I mina mu momentalnie zrzedła a nogi się pod nim ugięły. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Z trudem przełknął ślinę ale gula która stanęła mu w gardle skutecznie ją zatamowała.
Bane spojrzał na Jana mrużąc oczy i ściągając brwi. Uśmiech zniknął a na jego miejscu pojawił się grymas zdradzający nieufność i dystans. W pomieszczeniu zrobiło się jakby... chłodniej?
Gdy Urzędnik zaczął się ubierać mówiąc o badaniach, Bane opuścił wzrok na okładki książek i po prostu się w nie tępo wpatrywał. Wyglądał jakby nie słuchał, co oczywiście było mylne. Poczuł nagle obezwładniający go strach.
Jan zauważył? Jak to możliwe? JAK!? Przecież Cyrkowiec dopiero dzisiaj połączył fakty. Dopiero dzisiaj skojarzył, że coś może być na rzeczy a zachowuje się dziwnie od jakiegoś czasu! Skoro Sebastian to zauważył to... czy Dyrektor...?
Podniósł na niego wzrok ale spojrzenie nie było do końca przytomne. Jan coś mówił o Alice ale nie było to na tyle ważne, by Bane poczuł się w obowiązku by to skomentować. W głowie szalała mu tylko jedna myśl. No i... bał się. Straszliwie się bał.
- Dyrektor nie może się dowiedzieć... Błagam... - powiedział to tak cicho, że gdyby nie to, że usłyszał własny szept, zastanawiałby się czy w ogóle cokolwiek powiedział.
Zbladł jeszcze bardziej a strużka potu pociekła mu po skroni. Jednocześnie zaczął powtarzać sobie to co powiedział mu Kurator: "Zapewne nic ci nie jest."
Tak. Zapewne nic mi nie jest. Nic. To tylko chwilowe problemy. Jestem zmęczony... Tak. To zmęczenie. Powinienem...
- Ja... Pójdę już. - wydusił przez zaciśnięte gardło i wyprostował się patrząc Janowi prosto w oczy - Dziękuję. Za rozmowę i... książki. - zaczął się cofać do wyjścia, pozostając jednak przodem do mężczyzny - Przyjdź jutro na świąteczną kolację. Bardzo cię o to proszę. - przycisnął książki do piersi, jego twarz zdradzała stres - D-dobranoc. Miłej nocy.
I wyszedł na sztywnych nogach, jakby miał kija nie tylko w dupie ale i w każdej kończynie. Drogę odnalazł, może dlatego, że miał szeroko otwarte oczy.
Jak to możliwe, że Jan wiedział... Jak, do cholery?!
Mniej więcej w połowie drogi puścił się biegiem zaciskając mocno zęby. Nie może pokazać, że coś jest nie tak. Musi udawać, przecież kiedyś tak ładne mu to szło, nadal mu idzie mimo, że miewa chwile słabości...
Kurwa. Szkoda, że kieliszek nigdy więcej nie przyniesie ukojenia. Szkoda...
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 3 Styczeń 2018, 03:57
- Doceniam – powiedział marionetka kiwając głową - Spokojnie, pod koniec naszych ćwiczeń będziesz tak samo dobry jak ja, jeśli nie lepszy. Musisz tylko wykonywać na sto procent swoich możliwości to, o co cię poproszę.
Przez chwilę wydawał się nad czymś myśleć i coś rozważać. Coś w wypowiedzi Bane’a go zaciekawiło.
- Dlatego ty jesteś człowiekiem a ja marionetką – powiedział Jan Sebastian patrząc przelotnie na swoje palce i poprawiając okulary - Ty podjąłeś samodzielną decyzję by leczyć ludzi a mnie stworzono do ich zabijania. Ty czujesz ból zranionego ciała a ja nawet nie wiem co to takiego ów „ból”. Wiem za to jedno, wiele marionetek chciałoby umieć naprawdę nieskrępowanie okazywać emocje w dowolnej chwili. Widzisz, o ile nie zapisano w nas inaczej, my marionetki umiemy używać trybu, który wy Ludzie uznajecie za emocje. Ten tryb można aktywować w ściśle uwarunkowanych okolicznościach. Przykładem niech będzie Alice. Ta przemiła istota w recepcji, która tak wiele dla nas robi, to nic innego jak zaprogramowana marionetka. Te emocje to tylko fantomy. Obrazki z kliszy wyświetlane na ekranie twarzy. Ona ma zakodowaną miłość, opiekuńczość, chęć do niesienia pomocy, otwartość, zabawę i gotowość do ochrony. Na urodzinach Julii bawiła się naprawdę wspaniale, prawda? Przykro mi, ale nie, nie prawda. To były tylko iluzje emocji i wasza wyobraźnia. Gdyby zaszła konieczność bez chwili zwłoki zmieniłaby tryb. Pozwoliła sobie działać w tym trybie, ponieważ jest on lepszy i bardziej „ludzki”. Alice, posiada ponadto umiejętności pedagogiczne z opcją uwzględnienia postępu naukowego, co sprawia, że może uczyć dowolnego materiału, który poznała. Aczkolwiek wiem o niewielkich błędach w trybie, które u niej wystąpiły. Niestety tego nie poprawi pierwszy lepszy marionetkarz.
Ja faktycznie zostałem stworzony do dowodzenia i walki, ale mój Stwórca widział we mnie dobrego towarzysza. Wpisał mi więc umiejętności z dziedziny chirurgii polowej, finansów i zarządzania a także gotowość go nauki choć bez talentu pedagogicznego. Niestety gdzieś popełnił błąd. Nie ma we mnie serdeczności, ciepła czy gotowości do pocieszania. Rozumiem za to czym jest troska o towarzyszy i gotowość do obrony.
Jan Sebastian sięgnął po pióro i notatnik i szybko naniósł coś na papier.
- Dlatego tak bardzo lubię notować.
Ostatnie zdanie wydawało się wyrwane z kontekstu, a może to było tylko takie złudzenie?
Marionetka patrzyła na białowłosego gdy ten wpadł w panikę.
Niestety nie potrafiła pocieszać.
- Nasz wyjazd usprawiedliwię zakupem środków i weryfikacją stanu finansów Kliniki. Nie powiem o tym Panu Dyrektorowi do czasu, aż uznam że nadeszła pora. Żyję już tyle czasu, a na tak mało rzeczy przyszła pora, że możesz być spokojny o swoją tajemnicę. – powiedział obojętnie, wyjmując z teczki jedną kartkę odpisu oświadczenia Julii (protokół braku) - Jesteś ordynatorem, zatem ten egzemplarz oddaję w Twoje ręce. Sam uznasz, czy i jak chcesz go użyć.
Słysząc zaproszenie na kolację wigilijną Jan Sebastian spojrzał na drzwi wejściowe do Sali treningowej
- Dziękuję za zaproszenie, ale myślę, że w ten dzień pozostanę z moim oddziałem. Spędzam z nimi każde święta. Jeśli po kolacji będziesz mnie szukał lub będziesz chciał zwyczajnie pogadać o czymkolwiek to, będę przy tych wielkich wrotach w hangaro-korytarzu, koło których przechodzisz idąc na trening i z treningu.
Powiedziawszy to podprowadził Bane’a do wyjścia i chwilę później, gdy upewnił się, że wszystko jest na swoich miejscach również opuścił salę.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 7 Styczeń 2018, 06:20
Nadeszła Wigilia Bożego Narodzenia.
Wielkie płatki śniegu wirowały i podskakiwały na wietrze w swym chwilowym tańcu, aby finalnie opaść na ziemię gdzie zamierały bez ruchu. Niektóre z nich, pchnięte niełaskawą i niematerialną dłonią wiatru przyklejały się do okna sali treningowej.
Choć na zewnątrz od czasu do czasu wył i świszczał wiatr, to w podziemiach Kliniki panowała niemal całkowita cisza, którą od czasu do czasu mącił cichy szum wody przetaczającej się przez rury.
Jan Sebastian był sam. Od tylu już lat zawsze był sam.
Wszedł do Sali i przez chwilę stał patrząc na małe, zakratowane okienko pod sufitem. Widział jak choinka ustawiona na dziedzińcu Kliniki lśni kojącym złotym światłem i migocze czerwonymi ozdobami. Od rana stał tak po środku sali i patrzył. Widział jak ją ociosywano, jak stawiano, a także obserwował jak Bane i Anomander ją dekorowali. Widział porozumienie pomiędzy dwoma mężczyznami. Widział współpracę i przyjaźń. Przez chwilę zapragnął znaleźć się koło nich, aby niczym zmarznięty ptak ogrzać się przy płomyku świecy. Tak bardzo chciał tam być. Nieśmiało z oczami pełnymi nadziei, niczym zbity pies pełznący do swego właściciela, chciał podejść i pomóc. Tak jak dawniej. Jak w czasach gdy mógł bawić się z Anną – Klarą zamiast walczyć i zabijać.
Myśli marionetki z trudem przedarły się przez stalowy mur i poleciały do najpilniej strzeżonego sekretu i prywatnej świątyni Jana Sebastiana - krainy wspomnień.
Stał tak i patrzył w okienko, ale jego czerwone oczy nie widziały już nic. Był w innym świecie. Widział chwile spędzone z Anną - Klara.
Była taka mała, taka delikatna. Śmiała się i biegała po całej posiadłości a razem z nią przychodziły radość i szczęście. Jedno jej spojrzenie, jeden gest, przelotne muśnięcie czy przytulenie sprawiały, że świat stawał się lepszy i piękniejszy. Potrafiła wlać nadzieję i radość w serce każdego kogo spotkała. Tak bardzo lubił z nią przebywać. Często odwiedzała go w jego gabinecie, który mieścił się w lewym skrzydle obecnej Kliniki, na końcu korytarza, za drzwiami opatrzonymi małą tabliczką bez napisu. Wpadała wtedy do środka z okrzykiem „Hansie Peterze, wiesz co?” a on odpowiadał jej niemal rytualnie „Nie, ale zaraz się dowiem, prawda?”. Opowiadała mu o swoich przygodach w Świecie Ludzi, o kolegach i koleżankach, których miała, o wycieczkach do ciekawych miejsc i o całym ich dziwnym świecie. On siedział i patrzył na nią jak w obrazek. Kochał ją tak bardzo, jak tylko mogła kochać marionetka. Kiedy chciała zjeść orzecha, on wkładał go do ust, zaciskał szczęki i skorupka natychmiast pękała. Za każdym razem, gdy mizdrzył jej orzechy ona powtarzała mu, że jest najlepszy na świecie i nikt nie potrafi zrobić tego tak jak on.
Choć był marionetką i nigdy nie wyróżniał się specjalną pobudliwością, to z prawdziwą niecierpliwością oczekiwał jej przyjazdów. Często zdarzało się tak, że szedł na miejsce, w które miała przybyć i czekał na nią długie godziny niczym wierny pies na swojego pana lub swoją panią. Gdy się pojawiała i pytała czy długo czekał on nigdy się nie przyznawał i udawał, że stał tylko chwilę, a ona tuliła go, czochrała mu włosy i udawała, że wierzy.
Najbardziej w pamięć zapadły mu święta Bożego Narodzenia, które cała rodzina spędzała razem. Pan Eliasz Drosselmeier zapraszał wtedy do stołu wszystkich z marionetkami łącznie. Śpiewali razem różne piosenki zwane Kolendami i obdarowywali się prezentami. Przygotowania do tego dnia zaczynały się zazwyczaj nieco wcześniej dlatego też Jan Sebastian starał się jak mógł, by cała jego praca była wykonana wcześniej, przed przybyciem Anny – Klary. Miał wtedy czas wolny tylko dla niej. Gdy przychodziła pora ubierania choinki podsadzał ją do kolczastych gałązek, a ona wieszała na nich bombki, cukierki, pierniczki, łańcuchy i inne ozdoby. Śmiała się przy tym a cały świat z nią. Siedząc mu na rękach często odwracała się i czochrała mu włosy. Robił wtedy zła minę, a ona całowała go w czoło, tuliła i mówiła, że kocha swojego Dziadka do Orzechów.
Tak go nazywała. Hans Peter - Dziadek do Orzechów, a on z dumą nosił ten tytuł.
Z oczu Jana Sebastiana popłynęły krople, które ściekały po policzkach.
Marionetki nie potrafią płakać, ale potrafią oddawać płyny, które zgromadzą. Dlatego Jan Sebastian nie pił nic poza mocnym alkoholem, który nie barwi, paruje i nie zostawia zacieków.
Później przyszedł czas gdy Anna – Klara nie przyjeżdżała już tak często. Mówiło się, że dojrzała i że znalazła sobie narzeczonego. Jan Sebastian bardzo chciał pojechać na jej ślub, ale Pan Drosselmeier kazał mu zostać i doglądać interesu.
Nie widział Anny-Klary od tylu lat, a teraz nie mógł nawet pojechać na jeden dzień do Świata Ludzi by zobaczyć ją w tym szczególnym dniu. Nie zbuntował się jednak. Nie mógł. Wydawało mu się, że Anna – Klara już nigdy go nie odwiedzi, ale stało się inaczej.
Pewnego dnia ktoś zapukał do drzwi po czym nieśmiało je otworzył. Gdy Jan Sebastian spojrzał na przybysza jego oczy zalśniły radością i blaskiem.
Anna – Klara przyjechała!
Poderwał się i objął ją unosząc w powietrze tak jak wtedy gdy była dzieckiem. Ciągle była jego Małą Anną i jakby na potwierdzenie tych myśli Ona zaśmiała się, poczochrała mu włosy i pocałowała w czoło.
Był taki szczęśliwy!
Opowiedziała mu o tych wszystkich latach, mówiła, że ma dobrego męża, który jest naukowcem i że spodziewa się dziecka. Jan Sebastian zadał wtedy pytanie, które niejako mu się wyrwało. Zapytał czy teraz, gdy na świat przyjdzie dziecko będzie go odwiedzać i pozwoli mu zaopiekować się swoją pociechą, tak jak do tej pory opiekował się nią, a gdy Dziewczyna powiedziała „tak” Jan Sebastian nie wytrzymał. Z jego oczu popłynęły herbaciane łzy, które ciemnym szlakiem osadziły się na białych policzkach. Wyznał jaj jak strasznie tęsknił za nią przez te wszystkie lata.
Płakali oboje.
Ona mówiła mu że go kocha, że jest jej ukochanym Dziadkiem do Orzechów a on tulił się do niej i zapamiętywał bicie jej serca i szybkość oddechu.
Wtedy jeszcze żadne z nich nie wiedziało, że to było ich pożegnanie.
Wojna nadchodziła.
Następnego dnia Pan Drosselmeier, jakby nieco zasmucony zaprosił Jana Sebastiana do warsztatu i uczynił z niego Blaszanego Żołnierzyka. Bojową marionetkę, która miała przewodzić jego olbrzymim Sześciorękim podczas nadchodzącej wojny.
Mimo wszystko nie udało się do końca zmienić serca marionetki. Stracił uczucia, pojawiły się problemy z gromadzeniem informacji emocjonalnie niepowiązanych, odczuwał pociąg do walki, brutalności i mordowania, ale gdy się skupił, gdy zajrzał w głąb siebie, widział tam oblicze uśmiechniętej dziewczynki. Anny – Klary.
Jan Sebastian drgnął wychodząc ze świata wspomnień. Za oknem zapadła już noc, a śnieg z wolna zaczął zasłaniać małe okienko. Od podjazdu biła jasna, złota i zapraszająca łuna. Marionetka poruszyła głową na boki jakby rozluźniała mięśnie szyi.
Oto tego dnia miał się narodzić Syn Boży, w którego wierzyli Ludzie. Miał im przynieść zbawienie i szczęście. Dla Jana Sebastiana nie miało to już znaczenia. Syn Boży miał się urodzić kolejny raz i tak jak od dawien dawna po raz kolejny skonać w cierpieniu. Znowu miała dopalić się wcześniej odpalona świeca. Nic nowego.
Miał dość patrzenia w to okienko i na oblepiający je z wolna śnieg, który odcinał go od.
Świata.
Podszedł do biurka u siadł przy nim i wyjąwszy przybory do czyszczenia zaczął przecierać, czyścić i oliwić swoją ulubioną broń – ostre jak brzytwy szable. Aby rozproszyć wszechogarniającą ciszę zaczął śpiewać sobie piosenkę .
Snow is falling, snow is falling on the ground,
In the forest, in the forest there's no sound;
A shallow grave is where we lie,
The boys and men who died,
And snow is falling on the ground,
And we are calling to be found;
And the seasons, and the seasons come and go,
In the springtime, birds will sing and flowers grow,
At summer's end, the autumn breeze,
Will whisper through the trees,
And leaves are falling on the ground,
And we are calling to be found;
And in our homes, so many tears,
They don't know where we have gone,
And snow is falling on the ground,
And we are calling to be found,
We are calling to be found......
Jan Sebastian, gdy śpiewał miał głos ładny i melodyjny. Niósł się on po cichych podziemiach Kliniki, zakręcał na rurach, wpełzał do ciemnych kątów i po chwili zdawało się, że to cała piwnica śpiewa.
Gdy skończył czyścić broń zabrał ze sobą krzesło i wyniósł je do wielkiego korytarzo-hangaru. Postawił je pod ogromnymi wrotami.
Jan Sebastian podszedł do stalowych bram.
- Jestem z wami Chłopcy. – powiedział szeptem dotykając dłonią i czołem wrót - Pamiętacie, dawno temu obiecałem, że nie zostawię was samych.
To była kolejna bolesna chwila w istnieniu Jana Sebastiana - utrata własnych ludzi.
Sześcioręcy byli prawdziwymi maszynami śmierci. Wysokie na sześć metrów, zbrojne w ogromne miecze, młoty i topory, sześciorękie monstra potrafiły przejść jak anioły śmierci przez kolumny piechoty zostawiając za sobą jedynie jeziora krwi i góry trupów. Słuchali wyłącznie Jana Sebastiana. On był ich dowódcą i jego darzyli szacunkiem. Gdy wojna się skończyła sześcioramienne bestie zamknięto w tym hangarze, aby czekały na czas gdy będą potrzebne.
Nie chciały iść.
Bały się.
Te wielkie stwory, które niosły śmierć na polu bitwy bały się zostać same. Wiedziały, że wejście tam równa się pogrzebaniu za życia. Wtedy też Jan Sebastian obiecał im, że będzie przy nich i że nigdy ich nie opuści. Jemu uwierzyli.
Wchodzili do swojego grobowca jakby szli na ścięcie. Jan Sebastian czuł na sobie ich wzrok. Tą niemą prośbę i wołanie „Ratuj nas!”. Jednak nic nie mógł zrobić. Nie miał kluczy ani do wrót ani do nich samych.
Oni to zrozumieli. Wszyscy jak jeden mąż stanęli na baczność i zasalutowali. Nie swojemu twórcy Panu Drosselmeyerowi, który zamykał ich tu, ale swojemu dowódcy. Najwięcej bólu Janowi Sebastianowi sprawiło to, że gdy wrota z wolna się zatrzaskiwały Sześcioręcy zaczęli śpiewać. Śpiewali głośno i wyraźnie choć z głęboko skrytym smutkiem i pewnego rodzaju strachem, pieśń której ich nauczył , a którą śpiewali razem tuż po zwycięstwie. Gdy wrota się zatrzasnęły jeszcze przez kilka dni słychać było ich śpiew. Śpiewali do samego końca. Oni z jednej strony a Jan Sebastian z drugiej. Musieli wiedzieć że jest z nimi cały czas.
- Brakuje mi was Chłopcy – wyszeptał cicho i poprawił okulary - Tak jak obiecałem czekam na was i będę czekał choćby do końca świata .
Jan Sebastian podszedł do ściany i zapalił wiszący na niej gliniany kaganek.
Słabe światełko oliwnej lampki rozjaśniło mrok.
Jan Sebastian wrócił i usiadł na krześle. Zupełnie nie pasował do otoczenia. Liszaje obrośniętych ścian, festony wosku na kinkietach, wielkie mocne stalowe wrota i on, mężczyzna w garniturze i w krawacie siedzący na krześle niemal w ciemnościach.
Nie przejmował się tym jednak.
Wyjął z kieszeni pomięte zdjęcie Anny – Klary gdy ta była już nastolatką i wodząc po nim palcem zaczął relatywnie cicho śpiewać kolejną piosenkę.
Last night I dreamed again that I was by your side,
I felt your tender kiss, and with your lips on mine,
My world became, complete again,
Beneath the shadow of the mountain, we were lovers till the dawn
was on the sea;
But with the morning sun the dream had disappeared,
And I awoke and still believed that you were here,
But soon the day will come again, beneath the shadow of the mountain,
I'll be with you when my soldier's work is done;
When the summer winds begin to blow,
That is when I will be sailing to my home,
To the olive trees and the golden corn
That whispers in the fields up in the hills beyond the place
where I was born;
And here in Rome the talk is all about the war,
As men of Caesar we have heard those words before,
And though I'm strong, my heart belongs
Beneath the shadow of the mountain and my lover who is waiting
there for me;
When the summer winds begin to blow,
That is when you'll see the sails that bring me home,
To the olive trees and the golden corn
That whispers in the fields up in the hills above Pompeii
where I was born;
I will return;
Beneath the shadow of Vesuvius we'll be together till the day we die.....
Last night I dreamed again that I was by your side.......
Podobnie jak poprzednią piosenkę tak i tą, Jan Sebastian śpiewał głosem melodyjnym i łagodnym.
Nauczył się jej dawno temu i śpiewał zawsze gdy tęsknił za swoją Jedyną Przyjaciółką.
Tak bardzo pragnął ją zobaczyć, a Pan Dyrektor – Pan Anomander van Vyvern, powiedział, że jeśli tylko będzie mu posłuszny, to On, jako jedyny właściciel ruchomości i nieruchomości oraz otaczającego ją terenu, a aktualnie Kliniki, pozwoli Annie – Klarze przyjechać do Jana Sebastiana. Pozwoli im nawet przejść się po parku. Obiecał, że jeśli Jan Sebastian dobrze się spisze, to o ile Anna – Klara nie będzie miała innych zobowiązań, będzie mogła zostać na noc w pokoju gościnnym a kto wie, może i na dwie?
Jan Sebastian przysiągł mu wierność. Przysiągł wywiązywać się ze wszystkich poleceń jakie tylko dostanie, choćby te miały być najbardziej niedorzeczne i szalone.
Już kilka razy pokpił sprawę i nie wywiązał się ze swoich obowiązków przez co Pan Anomander musiał napisać do Anny - Klary list odwołujący zaplanowaną wizytę. Jan Sebastian nie chciał więcej ranić swojej Jedynej Przyjaciółki, bo Ona z pewnością też czekała na to, by go zobaczyć.
Obiecał sobie, że będzie sługą idealnym i tym razem wszystko zrobi perfekcyjnie.
Pan Dyrektor, Pan Anomander van Vyvern chciał by doktor Bane Blackburn stał się ponownie mężczyzną jakim był wcześniej. Zatem jego życzenie zostanie spełnione. Choćby Białowłosy miał zdechnąć podczas treningu, to Jan Sebastian zrobi z niego na powrót mężczyznę.
To niewielka cena jak za taką nagrodę.
Byłby gotów oddać nawet kluczyk, którym się nakręcał byleby tylko spotkać Annę – Klarę, przytulić ją, zasłużyć na poczochranie włosów i dostać buziaka w czoło. Poza tym ona tak bardzo lubiła orzechy, a przecież nikt nie umiał rozgniatać ich lepiej niż Jej Hans Peter. Jej ukochany Dziadek do Orzechów.
Zanim wybrał się do Jana Sebastiana, przebrał się w swoim pokoju. Musiał, bo zabawa na śniegu przemoczyła go prawie w całości. Jedynie bielizna pozostawała sucha.
Tym razem wybrał zwykłą, czarną koszulę, spodnie tego samego koloru i skórzane buty. Pod szyją zawiązał bordowy krawat, zapiął spinki w mankietach.
Sprawdził czy wszystko ma (prezent dla Marionetki, laurkę od Abi i pierniczka) po czym wyszedł z pokoju i udał się do Podziemi Kliniki.
Jak zawsze było tu bardzo mrocznie. Nie pomagały nawet światła, porozstawiane w takich miejscach, że korytarz wyglądał jakby go wyjęto z horroru. Idąc głębiej i głębiej, nagle usłyszał melodię. Zatrzymał się na chwilę by wyłapać skąd dochodziła.
Nie rozpoznawał słów, ale ewidentnie ktoś śpiewał. Muzyka była bardzo ładna. Korytarzem rozbrzmiewały smutne, rzewne nuty.
Z każdym metrem kiedy Bane zbliżał się do Sali Treningowej, piosenka stawała się wyraźniejsza. Mógł rozpoznać głos, chociaż gdy Jan śpiewał brzmiał zupełnie inaczej.
Słowa były bardzo smutne. Białowłosy zwolnił, chcąc poznać całą historię zawartą w wersach. Mówiła o tęsknocie, żalu i nadziei na ponowne spotkanie.
I gdy nagle Marionetka umilkł, Cyrkowiec poczuł się jak intruz. Nie powinien tu schodzić, nie powinien naruszać prywatności. Jeszcze jest czas by zawrócić...
Wyjął z kieszeni małą paczuszkę w której był prezent dla Sebastiana. Niby nic wielkiego, ale Bane chciał mu coś podarować. Nie chciał, by tego dnia Jan pozostał zapomniany. W końcu też był pracownikiem Kliniki więc należał do ich Popapranej Rodziny. Nawet jeśli nie chciał być obecny na Kolacji, miał swoje powody. Były dla Medyka niejasne, bo nie wiedział o Marionetce prawie nic... Ale ta smutna pieśń sprawiła, że zupełnie inaczej zaczął patrzeć na wkurzającego Okularnika. On też, jak i Bane, miał wiele tajemnic. Mógł przeżyć coś, co spowodowało, że unika spotkań w większym gronie. No, chyba, że faktycznie wolał towarzystwo drzwi wielkiej hali od personelu Kliniki. Tak przecież też mogło być.
Ruszył wolnym, sprężystym krokiem w stronę Sali. Chciał dać mu prezent. Chciał z nim pobyć, nawet jeśli zajmie to kilka minut. Chciał nawiązać nić porozumienia... Jan wiedział o czymś, o czym nie mógł dowiedzieć się Dyrektor dlatego warto było trzymać z nim sztamę. No i przecież Urzędnik ma go uczyć a lepiej mieć dobre kontakty z Nauczycielem, by przypadkiem nie stał się zwykłym Oprawcą.
Zatrzymał się tuż za ostatnim zakrętem i odczekał chwilę. Ostatni fragment korytarza był ukryty w całkowitych ciemnościach, dlatego Bane, mimo, że widział inaczej niż zwykli ludzie, musiał trzymać się ściany by iść dokładnie w stronę Sali.
Wyszedł zza zakrętu i dostrzegł w oddali maleńkie światełko. Nie przyspieszył kroku, zawahał się ostatni raz patrząc na wprost, ale ostatecznie skierował się na przód.
Nie chciał go wystraszyć, o ile w ogóle Jan potrafił się bać, nie chciał go też osaczać, dlatego podszedł powoli, z wolna wynurzając się z mroku i stanął w odległości na tyle dużej, by Sebastian w razie czego kazał mu spierdalać bez odpychania go łapami.
Wyciągnął dłoń w której trzymał laurkę i pierniczka od Małej Upiornej.
- Proszę, to dla ciebie. - powiedział cicho, nie narzucając się - Mamy teraz taką jedną małą pacjentkę... dziewczynkę imieniem Abi. Uznała, że może ucieszysz się z jej laurki. Sama ją zrobiła. - uśmiechnął się pod nosem, bardziej do samego siebie, na wspomnienie słodyczy jaką wprost ociekała Arystokratka.
Odczekał aż Jan odbierze podarek po czym podał mu kolejny pakuneczek, owinięty w srebrny papier i przewiązany czerwoną wstążką.
- A to... ode mnie. - powiedział tylko przyglądając się uważnie jego twarzy.
Jeśli Urzędnik już teraz postanowił odpakować prezent, pod ozdobnym papierem znalazł zgrabne, skórzane etui w którym znajdowało się piękne pióro Caran d'Ache wykonane z dwóch rodzajów złota. Sebastian nie musiał wiedzieć, jak horrendalnie drogie cacko dostał. Nie czas i miejsce by o tym wspominać. Pewnie gdyby nie piosenka, Bane powiedziałby mu coś w stylu: "Doceń prezent, musiałem oddać za niego nerkę." albo coś w tym stylu... Ale zwyczajnie nie wypadało. Przecież w prezentach nie chodzi o sumę wydaną a o gest. I pamięć.
Oczywiście była też i pozytywka. Każdy taką dostał, dlatego białowłosy nie pominął i Jana. Nie mówił jednak dlaczego zdecydował się podarować mu grające pudełeczko. Jeśli Marionetka zapyta, wyjaśni mu, ale nie będzie się wyrywał przed szereg. Przecież równie dobrze Jan nie musiał przyjmować podarków.
- Mógłbym... dotrzymać wam towarzystwa? - zapytał cicho, celowo używając liczby mnogiej. Spojrzał na wielkie drzwi prowadzące zapewne do wielkiej sali albo i hangaru. I jeśli dostał pozwolenie, stanął przy ścianie na przeciw wrót i oparł się o nią plecami.
Przez chwilę milczał patrząc na ciężkie skrzydła drzwi które skrywały tajemnicę. Cisza była niezręczna i przedłużała się w nieskończoność. Bane chciał porozmawiać z Janem ale chwilowo nie mógł znaleźć odpowiednich słów na rozpoczęcie konwersacji.
Spojrzał na przedmioty które mu przyniósł. Może to będzie dobra zaczepka i rozmowa potoczy się jakoś dalej sama?
- Wiesz, kiedy wybierałem prezent, nie wiedziałem jeszcze, że tak świetnie walczysz. - powiedział cicho, uśmiechając się do niego łagodnie - Nie wiedziałem, że w ogóle umiesz walczyć. Ogólnie mało o tobie wiedziałem i... mało wiem... - urwał zdając sobie sprawę, że serio mało wie - Ale uznałem, że skoro tak dużo notujesz, to przyda ci się ładne, niezawodne pióro. - wyjaśnił w końcu - Następnym razem może dostaniesz jakąś fajną broń? O ile poznam twój gust i dowiem się o tobie czegoś więcej, by dobrze wybrać... - trochę się gubił w wypowiedzi bo naprawdę był skrępowany - Wygląda na to, że masz wiele talentów. Przed chwilą znowu mnie zaskoczyłeś, nie sądziłem, że tak pięknie śpiewasz. - ostatnią część zdania powiedział cicho i niepewnie, bo nie wiedział czy Jan nie zezłości się na niego za podsłuchiwanie.
Patrzył na niego czekając na jakąkolwiek reakcję.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 21 Styczeń 2018, 06:46
Jan Sebastian śpiewał sobie piosenkę.
Nie obserwował otoczenia, ani nawet nie skupiał się na tym, by cokolwiek obserwować. Był podziemiach Kliniki, tuż koło swojego oddziału, gdzie nic nie mogło mu zagrozić. Poza tym, kto i po co miałby go atakować w Klinice?
Z tego powodu nie zauważył nadejścia Bane’a.
Schował zdjęcie do wewnętrznej kieszeni garnituru i oparł się głową o wrota. Siedział tak w absolutnej ciszy patrząc się w czerń i mrok rozlewający się w miejscu gdzie było sklepienie korytarza.
Wówczas usłyszał czyjś oddech i powolne kroki. Odwrócił niespiesznie głowę w stronę białowłosego.
- Witaj Bane. – powiedział krótko i zwięźle Jan Sebastian - Cóż cię sprowadza?
Zapytał i poprawił okulary.
Jan Sebastian bez emocji popatrzył na chirurga gdy ten powiedział o Abi i przekazał mu od niej prezenty. Marionetka wyciągnęła dłoń by je odebrać, po czym przeczytała zawartość laurki. Na chwilę odwróciła głowę w stronę sali treningowej po czym wstała i udała się do środka
- Chodź ze mną. – powiedział krótko Jan Sebastian który podszedł do biurka i wyjął z niego gruby zeszyt - To zajmie tylko chwilę. Ujął długopis w dłoń i szybko niczym drukarka naniósł na papier kilka linijek tekstu oraz dołączył do tego laurkę od Abi. Pierniczka postawił na biurku.
- Widziałem jej kartę. Mała arystokratka znaleziona na terenie Kliniki. Przekaż jej proszę moje podziękowania. Jest mi bardzo miło. Z tego co wiem to sierota? – zapytał Jan Sebastian, poprawił okulary po czym z końca zeszytu wydarł pasek papieru i napisał na nim szereg cyfr a pod nimi napisał „Abigail” - Zatem ode mnie też dostanie prezent, ale odbierze go dopiero, gdy osiągnie stosowny wiek. Dostanie posag godny księżniczki, dzięki czemu będzie mogła wybrać sobie za męża kogo tylko zechce. Będzie mieć wielu kandydatów do wyboru a ponoć dla ludzi i istot im podobnych to bardzo ważne.
Jan Sebastian włożył kawałek papieru do koperty, zaś kopertę koło stosownej adnotacji umieścił w zeszycie. Odłożył pióro i spojrzał na Bane’a gdy ten powiedział, że ma coś dla niego.
Marionetka patrzyła na Bane’a gdy ten dawał jej prezenty.
- Dziękuję. – powiedziała krótko przyglądając się opakowanym prezentom.
Chwilę później rozpakowała pióro i przez chwilę przyglądała się mu obracając w dłoni. Postawiła pozytywkę na blacie biurka i napełniwszy nowe pióro inkaustem, zapisała nim coś w zeszycie. Gdy skończyła pisać popatrzyła na Bane’a swoimi czerwonymi oczami.
- Dziękuję ci Bane, to wspaniały podarek.
Jan Sebastian podszedł do ściany z lustrem i jednym ruchem dłoni odsunął jedną z tafli szkła. Za szkłem znajdował się sejf. Marionetka przez chwilę wprowadzała kod po czym z wyraźnym wysiłkiem otworzyła wrota.
Przez ramię Jana Sebastiana dało się dostrzec, że sejf pełny jest obrazków, zapisanych arkuszy papieru, wielobarwnych wstążek, figurek ołowianych żołnierzyków i dość wiekowej broni. W ramce, na środkowej półce stało zdjęcie dziewczynki o ciemnych włosach dużych łagodnych oczach . Jan Sebastian sięgnął do kieszeni, wyjął z niej zdjęcie i położył na górnej półce sejfu. Z jego dolnego przedziału wyjął podłużny przedmiot owinięty w wyprawioną skórę.
Pchnał mocno drzwi sejfu a te z głuchym łomotnięciem się zamknęły. Jedna dłonią przekręcił najpierw jedno koło rygla a następnie drugie i trzecie. Na sam koniec przestawił pokrętło kodowe. Ponownie zsunął razem dwie płaszczyzny luster i podszedł do Bane’a odwijając skórę.
W czarnej pochwie zakończonej srebrnym trzewikiem i taką samą szyjką tkwiła szabla z otwartą rękojeścią podobna do tych jakie używał Jan Sebastian do walki z manekinami.
- Przyjmij też prezent ode mnie. Oto kawałek historii i jej niemy świadek. Otrzymałem ją od Aleksandra Pawłowicza za całokształt służby. To znakomita i wykonana przez prawdziwego mistrza broń. Piękna, pewna i niezawodna. Prawdziwy pomnik jej twórcy i dzieło sztuki. Dlatego dbaj o nią, aby w chwili gdy jej dobędziesz, ona zadba o Ciebie. Nigdy nie dobywaj jej bez racji i nie noś jeśli utracisz honor. Kochaj ją szczerze i pieść niczym pierś kobiety, to i ona ciebie pokocha i zadba o ciebie nawet w najtrudniejszych chwilach. Szanuj ją, aby i ona ciebie szanowała. Ja zaś, nauczę cię robić nią tak, by służyła Ci swoją naturą tak wiernie jak przez te wszystkie lata służyła mi. – powiedział Jan Sebastian podając broń Bane’owi - Wesołych Świąt Bane.
Jan Sebastian podszedł do pozytywki nakręcił ją i otworzył.
Gdy tylko popłynęły pierwsze takty melodii oczy marionetki otworzyły się szerzej.
Przez dobrą chwilę wpatrywał się w pozytywkę i wsłuchiwał w taniec cukrowej wróżki.
- Bane – powiedziała marionetka gdy ucichły ostatnie dźwięki muzyki - Dziękuję. Nawet nie wiesz jak dawno nie słyszałem tej melodii.
Powiedziawszy to marionetka wzięła w dłoń stare pióro, otworzyła zeszyt i chciała coś zapisać ale gdy tylko przyłożyła pióro do papieru to pękło z głuchym trzaskiem.
- Bane, proszę odsuń się na schody. Ja nie mogę o tym zapomnieć. – poczekał aż Bane stanie na schodach po czym zdjął marynarkę i koszulę.
Dodatkowe kończyny pozostawały ukryte.
Jan Sebastian zabrał odwieszone kluczyki i wziął w dłonie pozytywkę. Robił to tak delikatnie jakby podnosił maleńką ptaszynę. Jedną ręką podniósł „materac” i klapę pod nim.
Spod uniesionej klapy wyszły manekiny treningowe. Widać było, że są cięższe od przeciętnego człowieka ale poruszały się zdecydowanie szybciej i lżej.
- Nowa wytyczna. Macie bronić obiektu za wszelką cenę. Koniec wytycznej. – powiedział sucho Jan Sebastian oddając im pozytywkę i wieszając na szyjach klucze.
Manekiny błyskawicznie sięgnęły po broń a pozytywkę odstawiły za siebie. Topory i młoty w ich rękach wyglądały na ciężki i piekielnie ostre.
Kukły szybko przyjęły postawę obronną formując zwartą linię.
Jan Sebastian wykonał kila kroków w tył.
Z boków tułowia Jana Sebastiana w dalszym ciągu nie wysuwały się dodatkowe ręce.
- Nie mogę zapisać, ale mogę zapamiętać. – powiedział ni to do Bane’a ni to do siebie samego.
Nie miał żadnej broni i manekiny wyraźnie to zauważyły. Rozproszyły się otaczając okularnika.
Jan Sebastian nie czekał.
Podłoga jęknęła i zatrzeszczała gdy warząca ponad 360 kg marionetka wybiła się uderzając kolanem w głowę manekina. Trafiony odleciał kilka metrów do tyłu a jego ciało opisało malowniczą parabolę. Jan Sebastian gdy tylko wylądował szybko przypadł do ziemi unikając ciosu toporem. Obrócił się w przez lewe ramię kopiąc potężnie atakującego w klatkę piersiową. Zatrzeszczało drewno i kolejny manekin odleciał w tył. Jan Sebastian chciał się podnieść z ziemi ale cios młota w klatkę piersiowa odrzucił go kilka metrów w tył. Marionetka w iście akrobatycznym stylu podniosła się i ruszyła do ataku.
Manekiny treningowe poruszały się szybko i sprawnie ale Jan Sebastian cały czas zbliżał się do pozytywki. Parował kolejne ataki zadawał ciosy w iście akrobatycznym stylu. Jego styl walki przypominał mieszankę lethwei, taekwondo, kick-boxingu, sambo i judo. O tym, że ciosy te są mocne świadczyły sypiące się drzazgi i odlatujące co chwilę na znaczną odległość manekiny.
Walka trwała kilka minut.
Do chwili aż Jan Sebastian nie zerwał ostatniego klucza z szyi manekina. Gdy to zrobił manekiny opadł na kolana. Marionetka podeszła otworzyła klapę wpuszczając ich do podziemi. Gdy tylko ostatni manekin zniknął pod klapą, czerwonooka marionetka podeszłą do pozytywki.
- Możesz już zejść Bane – powiedział spokojnym głosem i poprawił palcem okulary - Za chwilę Ci wszystko wyjaśnię.
Jan Sebastian wyszedł z sali i przyniósł krzesło na którym wcześniej siedział.
- Siadaj proszę. – wskazał chirurgowi krzesło
Sam podszedł do prowadnic z workami treningowymi i zdjął jeden z nich. Solidny, 180 kilogramowy wór wypełniony piachem i wełną położył go pod ścianą i usiadł na nim.
- Miałeś rację, Bane, ja faktycznie wiele zapisuję – powiedział poprawiając okulary - Robię to, bo mam problemy z przyswajaniem danych. Powiedzmy, że to błąd produkcyjny. Byłem zbyt uparty by przejść właściwą zamianę w marionetkę bojową. Nie odrzuciłem najcenniejszych wspomnień, a przez to zmiana nie do końca się udała. Nie pamiętam kim albo czym dokładnie byłem wcześniej, ani ile lat już istnieję. Niemal od ostatniego półwiecza moja pamięć kasuje wszystkie elementy, które nie są związane z walką, zabijaniem lub finansami. Znalazłem więc sposób jak zapamiętać wszystko. Notuję. Podziemia tej sali, tam gdzie schodzą manekiny po zakończonej walce, to moje prywatne archiwum. Archiwum mieszczące 50 lat obserwacji spisywanych dzień w dzień i moje wcześniejsze pamiętniki.
Jan Sebastian popatrzył na swoje ręce a następnie przeniósł wzrok na Bane’a.
- Zapamiętałem dobrze Aleksandra Pawłowicza i jego brata Mikołaja. Aleksander to był miły człowiek. Postanowił, ze zostanie zakonnikiem aby jego brat Mikołaj mógł objąć rządy. Szkoda, że wy ludzie żyjecie tak krótko. – powiedział poprawiając okulary Jan Sebastian - Jeśli cię to interesuje to pierwszy wpis w moich pamiętnikach wykonałem 25 czerwca 1689. Co ciekawe opisuje on koronację Piotra Aleksiejewicza. Nie wiem co sprawiło, że byłem wtedy w Świecie Ludzi ani co tam robiłem. – pokiwał głową jakby ze smutkiem - Szkoda, że nie mogę opowiedzieć historii świata ludzi z mojego punktu widzenia. Czasem, odczuwam pustkę z powodu tego, że nie pamiętam dokładnie swojej przeszłości. Pamiętam tylko najważniejsze jej elementy. Te, których za nic nie chciałem porzucić.
Przez chwilę milczał i wpatrywał się w ścianę po przeciwnej stronie sali.
Napiłby się gorzałki ale w Wigilię Bożego Narodzenia nie wypadało wlewać w siebie litrów alkoholu.
- Powiedz mi Bane, przybyłeś tu aby ze mną posiedzieć i dotrzymać mi towarzystwa, czy może masz jakieś pytanie, prośbę lub sprawę? – przeniósł wzrok na Bane’a - Powiedz mi, jesteś gotowy na wyprawę do Twojego świata? Są jakieś miejsca, które koniecznie chcesz odwiedzić?
Obserwował uważnie Sebastiana w oczekiwaniu na jakikolwiek ludzki odruch. Miał nadzieję, że Marionetka się uśmiechnie albo coś w tym stylu... Urzędnik jednak wziął prezenty i bez zbędnej wylewności zaniósł je do sali treningowej. Bane poszedł za nim w milczeniu. Sam nie wiedział, czy jest zawiedziony czy nie. Wszak Jan zareagował tak na prezenty od obcej mu dziewczynki. Jak zareaguje na podarki od niego? Swojego Podopiecznego?
Marionetka wiedział o kim mowa, tylko kiedy miał okazję czytać kartę Małej? Nieważne. Przecież Cyrkowiec nie patrzył mu na ręce 24 na dobę. Gdy jednak Jan zapytał o status dziecka, Bane pokręcił głową.
- Podobno ma zamieszkać z Arystokratą który ma mieć jutro operację kręgosłupa. - powiedział wzruszając ramionami - Nie wiem na ile to łaska z jego strony, a na ile po prostu inwestycja. Upiorni nie są milusi ani litościwi na tyle, by przygarniać obce dziecko tak po prostu. - podrapał się po brodzie, skrobiąc wzrastający już delikatny zarost.
Wytrzeszczył oczy gdy mężczyzna powiedział o posagu.
- To... miłe z twojej strony. - powiedział tylko. Był ciekaw co kieruje Janem. Przecież nie był zobowiązany do zapisywania dziewczynce pieniędzy, dawanie sobie prezentów nie polegało na zwykłej wymianie. Z resztą... przecież skoro Abi ma zamieszkać z bogatym, starszym Upiornym to chyba będzie miała zapewnione godne życie, prawda?
Denerwował się jak szczyl przed egzaminem, gdy wręczał Sebastianowi prezenty od siebie. Przyglądał mu się wyczekująco, gdy ten rozpakowywał je. Na jego policzkach widniał lekki rumieniec, bo Bane bał się, że podarek może nie spodobać się Okularnikowi. A co, jak stwierdzi, że to nic nie warte śmieci? Że niepotrzebnie Cyrkowiec ich szukał? Niepotrzebnie się wysilał?
Gdy jednak Jan zareagował pozytywnie, Bane uśmiechnął się od ucha do ucha i kamień spadł mu z serca. Dawno już nie miał okazji robić komuś prezentu tej wartości. Co prawda zasypywał Julię nowymi rzeczami, biżuterią i innymi takimi, ale w jej przypadku był pewien, że się to jej spodoba. Znał ją już na tyle, by wiedzieć co dziewczyna lubi. Ale Jana nie znał prawie wcale, dlatego tak bał się reakcji.
Podążył wzrokiem za Marionetką i patrzył jak Urzędnik otwiera jakiś... sejf? Nie podchodził bliżej, chociaż był cholernie ciekaw co znajduje się we wnętrzu. Chciał jednak dać brunetowi trochę prywatności, w końcu to jego sejf i jego skarby. Cokolwiek tam miał.
Gdy Kurator zwrócił się do niego dając mu prezent, twarz Bane'a zapłonęła ze wstydu. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił chwilowo dobrać słów. Dlatego zwyczajnie patrzył na broń którą otrzymał i było mu tak strasznie głupio, że nie potrafił się nią posługiwać.
Marionetka życzył mu Wesołych Świąt a białowłosy otworzył usta i jedyne co udało mu się wykrztusić ze ściśniętego gardła, to ciche "Dziękuję" i "Tobie również Wesołych."
Powolnym ruchem wyjął szablę z pochwy i zaczął ją oglądać, cal po calu. Zachwyciły go zdobienia na rękojeści ale gdy zobaczył ostrze... zaparło mu dech w piersi. I poczuł nieprzyjemny ucisk i rosnącą w gardle gulę. Cholera... Jaka szkoda, że nie potrafił walczyć szablą. Ale może jeśli poprosi o pomoc Jana, ten nauczy go jak wywijać tym cudem?
Schował broń i posłał Sebastianowi uśmiech, kiwając mu głową. Oczy mu się trochę spociły, ale na szczęście nie na tyle by nakreślić na policzkach mokre ścieżki.
Przyszedł czas na pozytywkę. Niby nic wielkiego, ale Bane chciał i Kuratorowi to małe, niepozorne pudełeczko. A że każda z pozytywek miała wymienne wkłady z melodiami, Urzędnik będzie mógł wybrać sobie ulubioną muzyczkę.
Marionetka nakręcił mechanizm i ze srebrnej pozytywki zaczęła płynąć melodia Tańca Cukrowej Wróżki. Wszystkie pozytywki były ustawione fabrycznie na tym utworze.
Bane oczekiwał jakiegoś komentarza i gdy Jan przedłużał milczenie w trakcie słuchania, białowłosy zaniepokoił się. Może źle wybrał? Podszedł dwa kroki i początkowo miał zamiar położyć mężczyźnie dłoń na ramieniu i zapytać co się stało, ale zatrzymał rękę w połowie drogi.
Nie może przecież spoufalać się ze swoim Kuratorem. Dał mu prezent, ale nie musiał się on spodobać. Tak to już w życiu bywa.
Gdy melodia ucichła a Jan odezwał się, Bane aż drgnął zaskoczony słowami Marionetki. Posłał mu lekki, niepewny uśmiech bo nie spodziewał się akurat takiego odzewu. Sebastian dawno nie słyszał tej melodii... A więc mu się podobała. Uff, jak dobrze.
- Wiesz... ta pozytywka ma wymienne wkłady... Są jeszcze inne, ładne utwory. - powiedział cicho - Możesz wybrać ulubiony.
Gdy pióro przystawione do kartki papieru trzasnęło, Bane skrzywił się ukazując zęby. Podszedł jeszcze bliżej by spojrzeć co się stało. Już miał zapytać, dlaczego Kurator zniszczył stare narzędzie, gdy mężczyzna nakazał mu się cofnąć.
- C-coś nie tak? - zapytał wyjątkowo ulegle, zaniepokojony całą tą sytuacją. Niewiele rozumiał, pogubił się w tym wszystkim. Mimo wszystko jednak cofnął się na schody. Poszedł w ich stronę jak zbity psiak i usiadł w połowie stopni, podpierając twarz na dłoniach.
Widocznie Jan nie chciał by Toksyczny Medyk był tak blisko. Może w ogóle jego obecność tutaj była w tej chwili niemile widziana.
Odchrząknął widząc jak Jan się rozbiera. Uciekł wzrokiem. Co on... funduje mu striptiz? Trochę to niestosowne...
Ale odpowiedź nadeszła bardzo szybko. Bane przyglądał się walce z szeroko otwartymi oczami. Gdy Sebastian otrzymał potężny cios i odleciał na parę metrów, Cyrkowiec poderwał się gotów mu pomóc w razie problemu. Lecz tamten szybko się podniósł i dokończył dzieła, pokonując wszystkie manekiny.
Zbity z tropu podszedł do Kuratora dopiero w chwili gdy ten mu na to pozwolił. Patrzył na niego z wymalowanym na twarzy pytaniem, ale milczał. Usiadł na krześle i wsłuchał się w tłumaczenie.
Z każdą chwilą jego oczy robiły się jeszcze większe. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
Mniej więcej w połowie, po informacji, że Podziemia to Archiwum Jana, Bane zgarbił się na krześle chwytając się na szczękę i opierając łokieć na kolanie. Zmarszczył brwi i przez chwilę intensywnie myślał. Oczywiście słuchał dalszej części wypowiedzi, ale nie znał tych nazwisk, dlatego skupił się tylko na jednym: Jan Sebastian notował bo... nie zapamiętywał.
Spojrzał na niego spod grzywy która opadła mu na oczy, gdy Marionetka wspomniał o roku w którym pojawił się pierwszy zapis. Bane słyszał o długowieczności niektórych istot Krainy Luster, ale nie przypuszczał, że jego Kurator żyje aż tak długo. Chociaż... żyje, to chyba nieodpowiednie słowo.
- Może zabrzmi to głupio, ale... zazdroszczę ci, Janie Sebastianie. - powiedział po długiej chwili milczenia, prostując się na krześle - Albo nie tyle zazdroszczę, co... gdybym mógł... wymieniłbym się z tobą. Oddałbym wszystkie skarby świata, by zapomnieć o swojej przeszłości ze Świata Ludzi... By rozpocząć z nową kartą. - był śmiertelnie poważny - Ty odczuwasz pustkę, bo nie pamiętasz... Ja odczuwam straszliwy ból, bo pamiętam. - spojrzał mu prosto w jego czerwone oczy - Chciałbym zapomnieć. Tak po prostu. - spojrzał w bok bo nie mógł wytrzymać taksującego spojrzenia Urzędnika - Co dzień budzę się i dopóki nie spojrzę w lustro, jakoś się trzymam. Gdy jednak zobaczę swoje odbicie i zdam sobie sprawę z tego kim jestem, kim się stałem przez te wszystkie lata... Wzbudza to we mnie obrzydzenie. - skrzywił się brzydko - Ale nie potrafię inaczej. Bo pamiętam, co na mnie wpłynęło, co mnie ukształtowało... jak mnie ukształtowało. Dlatego uśmiecham się jak idiota do swego odbicia i wmawiam sobie, że jestem przecież najlepszy, najpiękniejszy. Perfekcyjny. - przetarł dłonią twarz i zaczerpnął powietrza, jakby przez cały ten czas nie oddychał - Tylko te puste słowa sprawiają, że jeszcze mam ochotę ruszyć dupę z łóżka i nieść pomoc. Sam się okłamuję, wierząc, że mogę coś zmienić niosąc pomoc jako Lekarz.
Odwrócił się powoli i ponownie wbił wzrok w oczy Jana. Jego twarz wydawała się być zmęczona, starsza niż powinna. Zaśmiał się, ale w jego śmiechu nie było ani grama wesołości.
- Nie mam siły użerać się z pacjentami. Nie mam siły wiecznie użerać się z wszystkimi osobami, które twierdzą, że im na mnie zależy. Mam dosyć kłamstw a jednak to właśnie one sprawiają, że gram tak pewnego siebie. - powiedział - Jestem narcystycznym dupkiem, bo to bardzo wygodne, wiesz? Nie umiem inaczej. - wyszczerzył się czyniąc uśmiech drapieżnym - To takie... wygodne. - dodał poruszając ustami, nie wymawiając jednak słów.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Bane chciał mu powiedzieć wiele, ale nie znał go na tyle, by wiedzieć, czy mu zaufać. Tylko Anomander wiedział jak zepsuty był Cyrkowiec. A i tak nie do końca.
Przegniła, szlamowata krew i niezdrowy odcień skóry idealnie pasowały do Doktora Blackburna, sukinsyna z wyboru. Bo tak jest wygodnie.
- Chciałem dotrzymać towarzystwa. - powiedział w końcu, szczerze. Kolejne pytania Jana sprawiły, że przeszedł go dreszcz. Nie chciał myśleć o Świecie Ludzi. Nie chciał myśleć o tym, co przeczytał z książek które wręczył mu wczoraj Kurator.
- Nie jestem gotowy i nigdy nie będę. - stwierdził w końcu - Ale muszę poznać odpowiedzi. Muszę wiedzieć czy... - głos mu się załamał dlatego zamilkł raptownie. Uniósł dłoń i ścisnął nasadę nosa, między oczami. Zamknął je zaciskając mocno i marszcząc brwi. Zgrzytnął zębami.
Bał się jak cholera ale nie chciał się do tego przyznać. Nie jemu. Nie silnemu, poważnemu Janowi Sebastianowi który przecież już przy pierwszym spotkaniu wyśmiał Bane'a i nazwał cipą.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 31 Styczeń 2018, 07:45
Słysząc o zazdrości, Marionetka popatrzyła na przeciwległą ścianę i pokręciła głową przecząco
- Nie masz czego żałować. To nie jest nic przyjemnego. Każdy nowy cykl werku, czyli mechanizmu nas napędzającego, witasz zapomnieniem tego co było. Nie istotne czy było to dobre czy złe. Pamiętasz tylko o celu głównym – walce, zabijaniu i finansach. Wyobraź sobie, że dzień w dzień o godzinie 6 rano wstajesz i nie wiesz kto jest kim, gdzie jesteś ani co właściwie robisz. Miałbyś nawet gorzej niż ja, bo do czasu, gdy jestem relatywnie blisko mojego domu mam wsparcie i zawsze mogę do niego sięgnąć, ale Ty byłbyś takiego wsparcia pozbawiony. Wy, ludzie, zdani jesteście tylko na siebie. – wydawać by się mogło że Jan Sebastian wziął głębszy oddech po czym znów popatrzył na białowłosego - Ktoś, kiedyś opowiadał mi o tym, że zanim stałem się marionetką byłem istotą z krwi i kości. Choć od chwili gdy to usłyszałem minęło wiele lat, ja dalej trzymam to w pamięci i nie wyzbyłem się tego. Podobno, jakkolwiek idiotycznie to nie zabrzmi, zachciało mi się ratować księżniczkę. Nie udało mi się, i chyba za karę, nie pamiętam dokładnie, zamieniono mnie w marionetkę. Nie wiem czy to prawda, nie pamiętam tego, aczkolwiek co dzień gdy mechanizm zaczyna nowy cykl, wmawiam sobie, że nadejdzie dzień gdy się tego dowiem. – słysząc jak Bane mówi o tym że jest narcystycznym dupkiem Jan Sebastian położył mu rękę na ramieniu - Nie umiem ustosunkować się do Twoich słów, bo nie rozumiem co czujesz, ale mam parę pytań na które bardzo chciałbym byś sobie szczerze odpowiedział. Po pierwsze czemu nie zaczniesz od nowa? Czemu wracasz do punktu, z którego wyruszyłeś niczym mysz w labiryncie? Jesteś w innym świecie, to co Cię otacza też jest inne. Ty sam jesteś inny niż byłeś. Dostałeś szansę by zacząć nowe życie, czemu zatem tego nie zrobisz? Czemu zamiast wstawać i mówić sobie „Oto kolejny nowy dzień nowego życia – zobaczmy cóż ciekawego przyniesie, bowiem to co było poszło precz”, wstajesz i powtarzasz swoją traumę? – Jan Sebastian zawahał się na chwilę jakby czegoś usilnie szukał w pamięci - Jesteś jak … nie pamiętam jego imienia … zapytaj Julię, zapytaj ją o wyszczerbiony, stary nóż. Może pamięta jego imię. On też wiecznie żyje swoją traumą i nią się napędza. Kręci się w koło i tworzy własny świat. Jest inny, choć jest naszym bratem. Nie możemy mu pomóc bo go nie znamy.
Przestał mówić i przez chwilę wpatrywał się w podłogę.
- Przepraszam, – podjął po chwili rozmowę - to co słyszałeś to było tak zwane odbicie. Losowe impulsy wyrwane z pamięci i ułożone w prosty wzór typu A-B-C lub B-A-C. Mam nadzieję, że moja wypowiedź miała sens? Wróćmy jednak do pytań. Czemu nie zmienisz czegoś w sobie? Przefarbuj włosy, załóż soczewki kontaktowe, zrób sobie makijaż itd. Jeśli twój wygląd sprawi że czujesz się źle czemu nic z tym nie zrobisz? Nawet ja, nazywając cię „gwałcicielem” mam na celu tylko doprowadzenie do stanu, w którym to słowo będzie dla ciebie równie obojętne co dla mnie „kukła”, „pajac” itp. Uwierz mi, za jakiś czas tak się stanie, ale by tak się stało sam przed sobą musisz przyznać, że przecież nikogo nie zgwałciłeś. TO zrobił ktoś inny a nie TY.
Przeniósł wzrok na Bane’a i ręką pokazał mu salę treningową
- Właśnie po to przychodził tu będziesz każdego ranka. Będziesz uczył się walczyć. Człowiek który potrafi walczyć od razu zaczyna zachowywać się inaczej. Jest bardziej pewny siebie i mniej zwraca uwagę na chwilowe niepowodzenia. – powiedział Jan Sebastian poprawiając okulary na nosie
Gdy Bane odpowiedział na pytanie odnośnie świata ludzi marionetka pokiwała tylko głową
- Musisz wiedzieć czy nie jesteś … chory. Nie obawiaj się tego stwierdzenia. Przecież to nic strasznego. Ty masz przewagę nad zwykłymi ludźmi, możesz się leczyć. Nawet jeśli coś tam jest, to wystarczy to wyciąć a Ty się uleczysz i zregenerujesz. Podchodź do tego w ten sposób. Poza tym pamiętaj, że nawet, gdyby coś złego naprawdę się wydarzyło, można poszukać innych metod. Przeniesienia do innego ciała, dla przykładu. – Jan Sebastian pokiwał głową szczerząc ostre zębiska w przerażającej parodii uśmiechu - Ciekawe, jak by ci się podobało bycie marionetką? Rzecz jasna wcześniej opisałbyś Marionetkarzowi, jak masz wyglądać. Widzisz, ja podobno wcale nie wyglądałem tak jak teraz.
Gdy Jan mówił o zapominaniu, Bane'owi zrobiło się jakoś tak ciężko na sercu. Żałował go, bo faktycznie ciągłe zapominanie może być straszne ale nie chciał mu tego okazywać. Mężczyźni nie lubią litości, Sebastian mógłby się tylko zdenerwować albo go zwyzywać od mięczaków. A skoro udało im się porozmawiać na spokojnie i jeszcze nie rzucili się sobie do gardeł, może jest nadzieja, że te trzy lata spędzą w relatywnym pokoju? Kto wie.
Uniósł twarz i spojrzał w sufit, opierając tył głowy o ścianę. Zamknął na chwilę oczy, uchylając przy tym usta. Zastanawiał się nas sobą... a może po prostu przysypiał?
- Przed... zmianą w to coś czym teraz jestem, byłem znanym lekarzem, ale o tym pewnie wiesz. Znasz moją historię, wiesz o mnie wszystko bo przekazał ci to Dyrektor. - zaczął - Ale nikt, nawet on nie wie, jak się czułem, kiedy moja siostra zachorowała i zaczęła wykorzystywać chorobę jako wymówkę. Nikt nie wie, jak było mi ciężko. Co noc, zasypiając w ramionach kolejnej, bezimiennej panienki którą zaciągnąłem do łóżka, modliłem się by w końcu odeszła. By dała mi spokój. - westchnął i spojrzał mu w oczy - Powinienem zostać za to potępiony, bo przecież jak można modlić się o śmierć bliskiej osoby? Jak trzeba być zepsutym, by błagać Boga, czy kogokolwiek kto ma moc, by odebrał życie siostrze. - zmarszczył brwi - Nienawidziłem jej. Za jej słabość, za to, że zaczęła tak perfidnie wykorzystywać to, że doszedłem tak daleko. Wymagała, bym o nią dbał, bym zapewnił jej najlepszą opiekę. Chciała poświęcenia a od siebie nie dawała nic... Nawet gdy miewałem gorsze dni i chciałem się po prostu wygadać, zbywała mnie gadaniem, że chce odpocząć. Że nie chce teraz mojego towarzystwa. - zaśmiał się, ale nie było w tym ani odrobiny wesołości - Bolało mnie sumienie, za każdym razem gdy widziałem, jak cierpi. Bolało, bo mówiła mi o swoim cierpieniu. Dużo płakała albo krzyczała. Błagała, bym ją ratował. Lekarze... mówili, że nie jest z nią aż tak źle ale ona wciąż i wciąż wyła. Rzekomo z bólu... - odwrócił wzrok - Myślałem o tym... by ją dobić. By zakończyć jej cierpienie, by zakończyć MOJE cierpienie. Ale nie byłem w stanie, bo jedyne co miałem to właśnie jej narzekanie. Jej wykorzystywanie mnie stało się sensem mojego życia. Pojąłem to gdy nagle umarła. Poczułem pustkę... - urwał na chwilę - Dlatego postanowiłem się upić i wsiadłem za kółko. Bo w głowie nadal słyszałem jej głos, tym razem oskarżała mnie. Że to moja wina, że za mało się starałem. Kurwa! - poderwał się nagle na równe nogi - Wypruwałem sobie żyły, by ta suka miała szansę przeżyć kolejny dzień! Nie znalazłem sobie żony, nie założyłem rodziny bo nie miałem na to czasu... Przez nią! Całe życie była w centrum mojej uwagi. Zatruwała moje życie, wymagała coraz więcej, więcej! - wykrzyczał ale nagle poczuł, że to bez sensu. Przecież Kylie nie żyje, nigdy nie dowie się co tak naprawdę czuł jej głupi, młodszy braciszek.
Opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili jednak zacisnął je w pięści.
- A teraz jestem sam. - powiedział cicho, beznamiętnym tonem - Zawsze byłem sam. Zabiegam o uwagę, skomlę jak pies by tylko Dyrektor docenił moje wysiłki... Wiem, to żałosne. Ale po prostu od czasu do czasu potrzebuję pochwały. Potrzebuję bo inaczej... rozsypię się.
Wyprostował się na krześle i zamyślił nad słowami o nowym życiu. Potrzebował chwili, by wszystko sobie ułożyć. By zastanowić się nad siłą, która go napędza, która sprawia, że nie umie się zmienić.
W końcu westchnął i spojrzał na niego spod półprzymkniętych oczu.
- Nie zmieniam się, bo w ten sposób mogę ukryć się za maską arogancji. To moja tarcza. Tłumacząc swoje zachowanie charakterem, unikam niewygodnych pytań. "Taki już jestem." - powiedział z powagą - Jak już powiedziałem, to wygodne. - uśmiechnął się samymi kącikami ust - Oczywiście, że chcę wszystko zacząć od nowa ale będę wtedy bezbronny. A na to nie mogę pozwolić. Dlatego co dzień wcielam się w różne role, przywdziewam maski by nikt nie wiedział jaki jestem naprawdę. By nikt nie mógł mnie zranić.
Zmarszczył brwi zaskoczony wypowiedzią Jana. Brat? Jaki brat? Gdzieś w Klinice był... jego brat? Ale jak to możliwe, że go nie zna? Przecież gdyby tak było naprawdę, nie nazywałby go bratem.
Zapamiętał jednak o co ma zapytać Julię. pamiętał ten nóż. Odruchowo przejechał dłonią po swojej szyi, patrząc w podłogę.
Wziął głęboki wdech gdy Marionetka podjął dalszą rozmowę. Wysłuchał go do końca, ale nie był przekonany co do sensu działań, które miałby podjąć.
Na chwilę zapadła cisza. Bane zawiesił wzrok na jego czerwonych oczach i przez chwilę prowadził walkę ze szkarłatem.
- Jest jeszcze jeden powód dla którego ukrywam prawdziwego siebie. - powiedział grobowym głosem - Otóż... mam pewne zapędy. Zboczenia. Ciągoty do... okrucieństwa. - wyjaśnił wciąż przyglądając się Janowi - Nie mogę zagwarantować, że w czasie pracy nad sobą, w trakcie szukania ścieżki jak wyrazić siebie... nie będę zachowywał się karygodnie. Sprawa z Pacjentką Rosemary był właśnie efektem tego, jaki bywam. - zrobił pauzę - Bo widzisz, lubię się znęcać. Próbuję wmówić sobie, że ta popierdolona część mnie to ktoś obcy, wynik mutacji jakie przeprowadziła MORIA ale... Jak chyba zawsze taki byłem. Nawet będąc człowiekiem, potrafiłem puścić hamulce, za co oczywiście zdarzyło mi się potem ponieść karę. Dlatego nigdy nie uwierzę, że gwałcicielem jest ktoś inny bo podobało mi się to. Podobał mi się krzyk tej dziewczyny. Jej cierpienie i strach w oczach. I pewnie gdybym miał okazję... znowu zrobiłbym to samo. Denerwuję się, gdy mnie tak nazywasz bo wpływa to na odbiór mojej osoby ale właściwie mnie osobiście nie rani. Bo przecież jestem gwałcicielem, czyż nie?
Nagle obudziło się w nim zniecierpliwienie. Zacisnął więc zęby i prychnął, komentując w ten sposób własną wypowiedź.
- Nie wiem. - powiedział w końcu - Nie wiem, czy to co mówię ma sens. Nie wiem, kim jestem i kim chcę być. Nic już nie wiem.
Wydawał się być zdenerwowany.
Poderwał głowę przez co grzywa opadła mu na oczy, gdy Jan wspomniał o przeniesieniu do innego ciała. Perspektywa była... bardzo kusząca. Ale czy wtedy nie okazałby się... tchórzem?
- Sama myśl o tym, że mógłbym być chory. Że mógłbym mieć to samo co moja siostra i stać się rzez to ciężarem dla kogokolwiek... napawa mnie obrzydzeniem do samego siebie. Dlatego proszę, nie mów Dyrektorowi, że wiesz. Nie chcę by się litował. Chcę jego uwagi, ale nie litości. - zdecydował się na bardzo poufały ruch, położył dłoń na jego ramieniu i ścisnął nieco bark, patrząc mu w oczy. W jego zielonych źrenicach i czarnych tęczówkach, pojawiła się determinacja.
- Muszę poradzić sobie z tym sam. - powiedział w końcu - Nie chcę nikogo obarczać własnymi problemami.
Wstał i podszedł do biurka na którym stała pozytywka. Przyjrzał jej się i uśmiechnął, gdy Jan zagadnął o wygląd w postaci Marionetki.
- Pewnie byłbym zabójczo przystojnym brunetem z pięknymi, błękitnymi oczami. - wyszczerzył zęby w uśmiechu - Albo Urzędnikiem z czerwonymi ślepiami i makabrycznym uśmiechem, jak ty. Moglibyśmy razem rozliczać faktury. - zaśmiał się. Atmosfera została rozładowana za sprawą zmiany tematu, dobra robota, Jasiu.
Prawda jest taka, że niczego nie wyklucza. Jeśli istnieje możliwość przeniesienia duszy do nowego ciała, to czemu miałby odrzucać tą opcję?
- Chodź, mam pomysł. - powiedział i wykonał przywołujący ruch ręką - Co powiesz na mały sparing, przed snem? Muszę rozładować emocje i zapomnieć o przykrościach, a najlepiej mi to idzie, gdy mam komuś obić ryja. - zaśmiał się - Tym razem spuszczę ci łomot!
Nakręcił pozytywkę i gdy tylko rozbrzmiały pierwsze dźwięki 'Dziadka do orzechów' przyjął postawę bojową. Podpatrzył pozę u Sebastiana, oczywiście nie była ona tak stabilna, ale całkiem nieźle odwzorował ruchy.
Uśmiechnął się wyzywająco i nie czekając na sygnał, rzucił się na niego z łapami. Nie zastanawiał się czy ten ruch był prawidłowy. Chciał po prostu powalczyć, ponaparzać się z Jaśkiem. Ot, takie miłe zakończenie dnia. Nie ważne, że pewnie przegra i skończy jako miazga.
Chyba w końcu znaleźli wspólny język.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 8 Luty 2018, 03:55
Marionetka słuchała uważnie tego co mówił białowłosy. Jan Sebastian nie znał się na pocieszaniu, w końcu nie do tego go stworzono, ale kiwał głową i od czasu do czasu coś notował w wyjętym z kieszeni spodni małym notatniczku za pomocą małego ołóweczka. Starał się zapamiętać lub utrwalić to wszystko o czym mówił Bane. Kto wie, może kiedyś nadejdzie czas, że będzie mógł mu powiedzieć coś więcej niż tylko „rozumiem”. „Rozumiem”, które tak naprawdę było teraz tylko kłamstwem. W końcu Jan Sebastian nie rozumiał ludzkich emocji.
Słysząc o prawdopodobnym wyglądzie Bane’a jako marionetki, Jan Sebastian kiwnął tylko głową i poprawił okulary na nosie.
Zanotował sobie w notatniku tę uwagę.
Słysząc propozycję okularnik ożywił się nieco. W końcu walki i gorzałki się nie odmawia, prawda?
Wstał i zdjął z haków dwie pary rękawic. Pierwsze, lekkie z odkrytymi palcami, przeznaczone do walk w formule mma a tym samym pozwalające na chwytanie przeciwnika, rzucił Bane’owi
- Pamiętaj by chronić ręce. W końcu kobiety często zawracaj uwagę na dłonie mężczyzny
Dla siebie marionetka wybrała podobne rękawice, tylko z większym watowaniem. Wszystko po to, by uderzenie nie bolało aż tak bardzo.
Wyszedł na matę z typowym dla siebie spokojem i ustawił się około dziesięć metrów od Bane’a. Czekał aż ten zaatakuje.
Nie czekał zbyt długo. Bane dosłownie rzucił się do ataku.
Jan Sebastian przeanalizował ruch oponenta i wybrał najlepszą technikę. To był tylko trening i o tym musiał pamiętać.
Wykonał prosty i szybki przerzut zakończony uderzeniem płaską dłonią w bok ciała na wysokości serca. Tak naprawdę wykorzystał jedynie energię ciała Bane’a i jego pęd. Nic więcej. By gruchnąć nim o matę niczym worem kartofli wystarczyło zmienić jego środek ciężkości.
Jan Sebastian popatrzył na leżącego szybko analizując stan. Wyglądało na to, że nic się nie stało.
Dobrze.
Popatrzył na w oczy białowłosego.
- Nie atakuj na ślepo. To nigdy nie przynosi dobrego efektu. Wiesz, w XIX wieku Anglia była znana z dwóch sportów. Wioślarstwa i rugby. Zajmiemy się teraz rugby. Niby sport dla prostaków ale jednak wymagał zręczności i siły. Gdybyś przy tym ataku wykonał uskok lub unik w prawo lub lewo, a następnie będąc nieco za moimi plecami skoczył i złapał mnie za głowę, to jako człowiek byłbym na straconej pozycji. – wyciągnął rękę pomagając mu wstać - W ten rzut, którego doświadczyłeś przed chwilą nie włożyłem prawie żadnej siły. Wszystko co czujesz zawdzięczasz własnej dynamice i masie.
Poczekał aż Bane złapie oddech, w końcu uderzenie plecami o ziemię jest dla ludzi zapewne średnio przyjemne.
- Jak wiesz, jestem od Ciebie zdecydowanie cięższy zatem w tym wypadku zejście do nóg by mnie obalić nic Ci nie da. Jedyną opcją jest zmienić środek ciężkości lub wybić mnie z równowagi. Zrobimy teza tak. Spróbujesz mnie trafić. Wal ile masz siły w łapach. Ja przed każdym uderzeniem będę mówił „lewa” lub „prawa” a Ty będziesz parował jedną ręką i w tym samym czasie uderzał drugą. – mówiąc to wyszli na środek maty – Zanim zacznę zadawać ciosy, to nauczę Cię jak się bronić. To jest tak zwana obrona 360 . Gdy walczysz na pięści jest niezastąpiona. Teraz będę z wolna atakował a ty blokuj. Powtarzaj moje ruchy.
Powiedziawszy to zaczął pokazywać Bane’owi w jaki sposób bronić się przed ciosami.
- Jeśli przeciwnik będzie miał jakąkolwiek broń, lub tak jak ja będzie miał przewagę siły lub masy, a jego ulubionym atakiem będzie „cep weselny”, to nie pozwól mu zakończyć ataku. Nawet jeśli przyjmiesz taki cios na blok to uderzenie może obić mięśnie lub zaburzyć błędnik. W tym celu stworzono tak zwany bursting. Polega to na tym, że w chwili wyprowadzania ataku przez przeciwnika doskakujesz robiąc blok i jednocześnie wyprowadzasz uderzenie. Możesz uderzać w mordę, krtań, splot słoneczny. Słowem gdzie chcesz byle mocno, pewnie i tak by przeciwnika bolało
Cofnął się o dwa kroki.
- Zaczynajmy. Będę stosował tę samą technikę ale przed uderzeniem będę ostrzegał.
Stali tak przez chwilę i wymieniali się ciosami.
Jan Sebastian od czasu do czasu pozwalał na to by któreś z uderzeń weszło. Robił to jednak na tyle zręcznie, że trafiało go ledwie muśnięcie. Chodziło o to by Bane poczuł, że jest blisko trafienia i ciągle miał niedosyt i wrażenie, że następny cios, który wyprowadzi w końcu dojdzie celu.
Jan Sebastian zgodnie z obietnicą podawał kierunki ataku dodając nawet lokację. I tak „lewa góra” oznaczało cios od lewej w głowę, „prawa dół” z prawej w brzuch lub linię żeber. Starał się by ciosy, jeśli te wchodziły przez zasłonę, były relatywnie lekkie choć odczuwalne.
Cały czas obserwował oddech i ruchy Bane’a.
Gdy dostrzegł oznaki zmęczenia nieco wzmocnił trening poprzez przyspieszenie. Odliczał wolno do stu po czym przerwał.
- Chwila przerwy na złapanie oddechu bo się zmęczyłem – powiedział otwierając paszczę w grymasie, który w koszmarnych snach mógł uchodzić za uśmiech demona - Teraz, na koniec treningu, spróbujesz wykopać mnie na drugi koniec maty.
Podszedł i postawił na środku maty wielki wór treningowy na którym wcześniej siedział. Następnie cofnął się kilkanaście kroków.
- Popatrz, tak ma to wyglądać.
Powiedziawszy to rozpędził się i wybił w powietrze. kopnięcie wyprowadzone z dwóch nóg odrzuciło 180 kg wór aż na koniec maty, pod samą ścianę.
- Widzisz? Nic trudnego. No dalej, zaczynaj. Jeśli mnie odrzucisz o ponad metr to stawiam Ci jutro gorzałkę. Jeśli nie, to ty stawiasz flaszkę mnie.
Powiedziawszy to ustawił się tam gdzie stał worek.
Gdy Bane zaatakował Jan Sebastian lekko ugiął nogi. W chwili gdy uderzenie miało go oderwać od ziemi mocno wybił się w powietrze. Opisał ładna parabolę i spadł na matę około trzy metry od poprzednio zajmowanego miejsca.
Szybko wykonał przewrót w tył i wstał na nogi.
- Ładny kop Bane! Wygrałeś flaszkę. Wychodzi na to, że jutro sobie wypijemy. Zmykaj spać, bo jutro rano widzimy się na treningu. Będziemy zajmować się boksem i treningiem kardio. Dodatkowo, jeśli chcesz wieczorami możesz wpadać żeby sobie powalczyć. Wiesz, mimo wszystko lepiej leczyć się przez noc niż w trakcie pracy.
Jan Sebastian poprawił okulary, które pomimo energii obunożnego kopa nie spadły i wydawał się przez chwilę nad czymś myśleć.
Podszedł do notesu, który wertował przez chwilę. W końcu znalazł interesujący go zapis i po chwili popatrzył na białowłosego trzymając notatnik w ręce gotów dokonać zapisu.
- Powiedz mi Bane, czy Tobie też odrastają wyrwane lub obcięte kończyny?
Ucieszył się, że Jan podjął walkę. Będą mogli się ponaparzać. Ostatecznie pewnie to Bane skończy z obitą mordą, ale to nie szkodzi! Liczy się zabawa, im obu przyda się teraz taka forma rozrywki. Trochę poskaczą, pogonią się po sali i może zapomną o smutkach. Bo ich rozmowa schodziła na ponure tematy. Już i tak dużo sobie dzisiaj powiedzieli. Może orzec, że nastąpił przełom w ich krótkiej jak dotąd znajomości. Jan był dobrym słuchaczem no i nie litował się, nie użalał. Nie jęczał: "Ojej, jaki ty jesteś biedny, Banusiu!". Na takie teksty Cyrkowiec reagował jedynie jeszcze większym marudzeniem i żaleniem się. A przecież potrzebował tylko kogoś, kto może go wysłuchać i nie komentować.
Chwycił rzucone rękawice i założył je, zapinając ciasno na nadgarstkach. Faktycznie, musiał pamiętać o rękach. Dobrze, że Jan miał łeb na karku.
- Wiesz, akurat nie tylko dlatego dbam o dłonie. - uniósł je wyżej, podnosząc pseudo-gardę, bo przecież nie umiał robić tego tak dobrze jak Marionetka - To moje najważniejsze narzędzie pracy, o czym z resztą pewnie wiesz. - uderzył jedną rękawicą o drugą, zachęcając go do walki.
Gdy na niego ruszył, nie myślał o niczym konkretnym. Właściwie był przygotowany na pierdolnięcie, bo przecież rzucił się na Wojownika. Jan wykonał nim piękny rzut. Gdyby nie to, że białowłosemu zaparło dech w piersiach, pochwaliłby go. Ale musiał chwilę poleżeć, by złapać oddech. Mimo wszystko uśmiechał się jednak szeroko, szczerząc zęby do Sebastiana.
Muzyka płynąca z pozytywki nie pasowała do naparzanki, ale Bane w nakręceniu mechanizmu miał plan. Teraz walczyli przy akompaniamencie Dziadka do orzechów, bo chyba Marionetce ta melodia szczególnie przypadła go gustu. Cyrkowiec nie wiedział czemu, ale może Urzędnik miał ku temu powody. Cóż, każdy ma swoje tajemnice.
Podejście Jana było tym razem zupełnie inne. Tłumaczył gdzie Lekarz popełnił błąd, był o wiele bardziej wyrozumiały. Spokojny był zawsze. Chyba.
Bane skorzystał z podanej mu dłoni i dźwignął się się na nogi. Uspokoił oddech. Srogo łomotnął, ale przecież obiecał, że to on wygra, dlatego nie mógł pokazywać słabości.
Odgarnął grzywę do tyłu, by nie przeszkadzała mu w obserwacji. Przyglądał się Janowi gdy ten tłumaczył co i jak, kiwał głową starając się zapamiętać jak najwięcej. Na razie większość była dla niego czarną magią bo nie potrafił prawidłowo się ruszać, ale z czasem będzie pewnie łatwiej.
Ten sposób nauki bardzo mu się spodobał. Jak inaczej miał coś wynieść z ich treningów? Musiał wiele się nauczyć a Okularnik chyba wziął sobie do serca uwagę z pierwszego spotkania. O ile Marionetki w ogóle mają serca.
Na koniec wykładu kiwnął głową i uśmiechnął się marszcząc brwi. Czuł się podbudowany nową wiedzą i chciał ją od razu zastosować by sprawdzić jak to jest w praktyce. Starał się robić wszystko według instrukcji Kuratora. Nie uderzał mocno, bo trochę obawiał się o ręce. Nie znał swojego limitu, wolał sprawdzać go stopniowo. A poza tym jego nienawykłe do walki, dość delikatne dłonie przy każdym ciosie czuły siłę również na sobie, dlatego nie chciał przesadzić.
Szło mu chyba nieźle, bo kilka razy prawie go trafił. Z każdym takim ciosem, zagryzał mocniej zęby i próbował jeszcze raz, mocniej, lepiej, celniej. Adrenalina wzrastała, bo przecież był tak blisko. Blisko wygranej i zaimponowania Janowi! Może przestanie nazywać go Cipą.
Niestety z każdą minutą wyprowadzane uderzenia były coraz wolniejsze. Wzrastało za to tempo oddechu i częstotliwość uderzeń serca. Po jakimś czasie Cyrkowca zaczęło wkurzać to, że się tak szybko męczy dlatego wbrew ciału, starał się utrzymać szybkość. Nie był jakoś super zwinny, ale przecież nie należał do ociężałych osiłków. Dlaczego więc stawał się tak powolny?
Chcąc utrzymać tempo zaczął pomagać sobie warknięciami, nakręcając się w ten sposób do działania. Chciał uderzyć go ale za każdym razem było to jedynie muśnięcie... Cholera!
Gdy Jan zaczął odliczać, tempo nagle wzrosło co zaskoczyło białowłosego. Ale starał się nadążyć, oczywiście przepuszczając kilka ciosów Kuratora. Szybko tracił energię, przez co był zły na siebie. Chciałby więcej i więcej, ale wygląda na to, że głupie bieganie co rano w ramach treningu nie przyczynia się wcale do wzrostu wytrzymałości i polepszenia kondycji. Z pewnością rusza się lepiej niż jakby nic nie ćwiczył, ale pamiętał czasy kiedy dawał radę dłużej. Może to... wiek robił swoje? W końcu nie był już młodzieniaszkiem.
Ta myśl jeszcze bardziej go wkurwiła ale był już tak zasapany, że dziękował niebiosom, że Sebastian skończył odliczanie.
- Ja pierdzielę... - wysapał, schylając się by oprzeć się na kolanach - Aleś ty szybki...
Zaśmiał się słysząc o zmęczeniu Okularnika. Taa. Na pewno to ON się zmęczył. na usta Medyka cisnęła się złośliwa uwaga, ale ugryzł się w język. Nie chciał psuć ich świeżej relacji. Jeśli chociaż w jakimś maleńkim procencie się polubią, będzie im się ćwiczyło łatwiej.
Parsknął podnosząc się i łapiąc pod boki. Oddychał głęboko chcąc uspokoić ciało po wysiłku. Widać było, że takie naparzanie mocno go męczy. Jeszcze. W przyszłości, w co wierzył Cyrkowiec, będzie lepiej. Oprócz treningów z Janem postara się więcej biegać. Może też będzie ćwiczył u siebie?
- Wykopać? Ciebie? - zapytał z powątpiewaniem - Wiesz, nie chcę sobie połamać nóg. Może i mogę się uleczyć, ale nastawianie własnych nóg jakoś nie jawi mi się szczególnie atrakcyjnie.
Przyglądał się przygotowaniom Jana, chodząc po sali. Chciał być cały czas w ruchu, by potem nie mieć zbyt dużych zakwasów. Pewnie i tak będzie zdychał nazajutrz, ale taki ból to on lubił. Świadczył o tym, że pracuje nad sobą.
Wykonał 'facepalm' gdy Marionetka wybił się i wykopał wór pod samą ścianę. Na jego twarzy pojawiło się zwątpienie.
- No faktycznie. Nic trudnego. - wycedził, zjeżdżając dłonią po twarzy. Przez chwilę patrzył jeszcze na rekwizyt oceniając odległość na jaką poleciał. Wcale nie był przekonany do tego co ma za chwilę zrobić ale Jan zachęcał go, proponując zakład.
Cyrkowiec spojrzał na niego niepewnie i przełknął ślinę ale ostatecznie kiwnął głową. Stanął w miejscu gdzie zaczynał Kurator, gdy miał zaatakować wór.
Z daleka ocenił sylwetkę Jana, wybierając miejsce w które kopnie.
- Coś mówiłeś o tym, że ważysz dużo, DUŻO więcej ode mnie? - naprawdę nie chciał tego robić ale zakład kusił a muzyka z pozytywki dobiegała końca, należało więc w jakiś spektakularny sposób zakończyć zabawę - Dobra... Ale jakby co... Ty będziesz nastawiał mi kulasy.
Przecież był zmęczony. Ruszył jak ociężała krowa, mimo że bardzo się starał wystartować z werwą i ładnym zrywem. Na twarzy pojawiło się skupienie. No i... wykonał kopnięcie.
To nie miało prawa wyjść bo nawet w oczach amatora jakim był białowłosy, uderzenie było żałośnie lekkie. Przecież nie mógł ot tak ruszyć Jana, który pewnie ważył tyle co słoń. Jakże wielkie było jego zdziwienie gdy lądując na podłodze, zobaczył jak Urzędnik odlatuje na kilka metrów. Prawie się zachłysnął, gapiąc się na to czego rzekomo dokonał. Czuł, że Jan mu pomógł ale... ostatecznie udało się. Medyk poczuł sympatię do tego wkurzającego jegomościa w okularach. Przecież Sebastian nie musiał oszukiwać a jednak... Czy to oznaczało, że mimo bycia Marionetką potrafił czuć? Oby tylko nie kierowała nim litość.
Bane wstał i uniósł dłoń do ust, nie wierząc w to co się stało. Patrzył na Jana szeroko otwartymi oczyma i przyglądał się mu, gdy ten się zbliżył. Muzyka w pozytywce ucichła na dobre.
- Dz-dziękuję. - powiedział nieśmiało, co zupełnie nie pasowało do pewnego siebie, aroganckiego faceta na jakiego się kreował. Uśmiechnął się niepewnie i kiwnął mu głową, dziękując i w ten sposób.
Gdy Okularnik przeglądał coś w notesie, białowłosy skorzystał z chwili wolnego i rozmasował dupsko na które upadł. Niby nie bolało, ale nie chciał tylko dla zadu używać mocy. Miał też chwilkę na całkowite uspokojenie oddechu. Podszedł więc do pozytywki Jana i zamknął wieczko.
- Wiesz po co chciałem się dzisiaj bić po nakręceniu tego maleństwa? - wskazał na srebrne pudełeczko skrywające mechanizm i uśmiechnął się życzliwie - Bo chciałem byś zapamiętał. - powiedział po chwili - Sam mówiłeś, że zapamiętujesz tylko to co jest związane z walką. Dlatego bijąc się dzisiaj ze mną w akompaniamencie tej melodii, będziesz pamiętał zarówno o niej jak i o mnie. Będzie to połączone. - dodał - Bo jeśli faktycznie sprawiłem ci przyjemność tym prezentem, chcę byś kojarzył go ze mną. Nawet... jak zdechnę. - wzruszył ramionami z uśmiechem, jakby nie było to wcale nic strasznego. jakby wcale się tego nie bał.
Kogo chciał oszukać? Celowo użył takiego określenia, bo kreatury takie jak on, zepsute do szpiku kości nie umierają, nie odchodzą. Zdychają. A świat kręci się dalej.
Odszedł od pozytywki i przeciągnął się jak stary, leniwy kocur. Na dzisiejszym treningu uruchomił mięśnie o których nie miał pojęcia a które zapewne powiększą się i ładnie wyrzeźbią dzięki Janowi. Będzie ciekawie. Prawdę mówiąc Bane już nie mógł się doczekać jutra.
Wzrok Jana nagle stał się dziwny co spowodowało, że Medyk opuścił ręce i poczuł się nieswojo. A pytanie które zadał Kurator sprawiło, że wytrzeszczył gały i przez chwilę gapił się na niego tępo z pięknym, firmowym 'zwisem ryja'.
- Co znaczy 'też'? - zapytał w końcu podejrzliwie, wpierw potrząsając głową i pozbywając się głupiego wyrazu - Potrafię się leczyć. Mogę wspomóc mocą zrastanie kończyny ale... nie odtworzę jej od zera. Nie jestem... - chciał powiedzieć Bogiem, ale przecież w niego nie wierzył - Nie mogę tworzyć. I to się tyczy zarówno kończyn jak i nowego życia. - podszedł bliżej, przyglądając się jego notatnikowi. Stał się bardzo podejrzliwy przez co jego ruchy były inne, płynne, prawie kocie i ostrożne.
Podniósł oczy na twarz Kuratora i zawiesił wzrok na jego czerwonych oczach.
- Kto, na wszystkie demony piekielne, potrafi... coś takiego?
- zmrużył oczy pytając cicho. Poczuł jak całe jego ciało przechodzą ciarki.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 8 Luty 2018, 17:37
Słysząc o melodii i Bane’ie marionetka kiwnęła głową.
Doceniał gest. Był miły.
Pamiętała Bane’a już po pierwszym treningu a teraz tylko utrwaliła sobie obraz osoby. Miło mieć kogoś z kim można pogadać, nawet jeśli nazajutrz ma się nic nie pamiętać.
- Jak na pierwszy raz poszło Ci całkiem nieźle Bane. Musisz tylko pamiętać o używaniu rąk. Może i są Twoim narzędziem pracy, ale nie możesz ich aż tak oszczędzać. Mocne ręce dla chirurga i wojownika to podstawa. Z pewnością słyszałeś o prawie Wolffa, prawda? W telegraficznym skrócie mówi ono, że mikro urazy wzmacniają kości. Aktualnie Twoje dłonie są miękkie, precyzyjne i delikatne. Będziemy pracować nad tym, by stały się twarde, precyzyjne i delikatne. Teraz w Twoim przypadku łatwo jest o uraz, który może przekreślić całą karierę. Dzięki pracy sprawimy, że to co teraz jest dla Ciebie ciężkim urazem będzie chwilową niedogodnością. Widzisz, z rękoma jest jak z nogami. Przecież ich też potrzebujesz do pracy, prawda? Na połamanych nogach nie dasz rady stać długi czas ani nawet dojść do stołu operacyjnego. – powiedziała marionetka i poprawiła okulary - Pewnie chciałbyś usłyszeć, że na początku będziemy trenować jakieś karate, boks albo judo, prawda? Niestety muszę Cię zmartwić, nie znam żadnej sztuki walki. To co potrafię jest zlepkiem z wielu stylów, systemów czy jak tam to zwał. Kombinacja ta jest tak dobrana, by umożliwić mi walkę z maksymalną skutecznością przy użyciu dostępnych narzędzi. Ty jednak nie dysponujesz takowymi, dlatego specjalnie dla Ciebie stworzę nową sztukę walki opierającą się na kopnięciach. Zauważyłem, że masz skłonności do walki w bliskim dystansie zatem dodamy do tego uderzenia łokciami i kolanami. Raczej wątpię byś lubił się tarzać z przeciwnikiem po ziemi, zatem walkę w parterze w tym wypadku pominiemy. Finalnie wyjdzie z tego coś co przypomina tajski boks, savate i taekwondo. Zapowiada się nawet ciekawie. Dodatkowo pomyślę jeszcze nad adekwatną bronią, w końcu nie da się walczyć wyłącznie gołymi rękoma.
Przez chwilę badawczo przyglądał się białowłosemu i temu jak oddycha.
- Zanim pełną parą zaczniemy naukę walki wręcz, popracujemy trochę nad kondycją i ogólnym rozciągnięciem. Zatem każdy nasz trening będziemy zaczynać od rozciągania, szeroko rozumianej akrobatyki i biegów. Dobrze by było, gdybyś w wolnej chwili, o ile w ogóle posiadasz coś takiego jak czas wolny, pobiegał nieco po parku.
Jan Sebastian skupił się na zeszycie.
Pytanie, które zadał, musiało być dość nietypowe, ale w końcu skąd miał o tym wiedzieć? Zakładał, że skoro Bane potrafi się leczyć to i odtwarzanie utraconych kończyn jest dal niego możliwe.
- Anomander van Vyvern, dyrektor Kliniki a Twój przyjaciel – powiedział Jan Sebastian typowym dla siebie pozbawionym emocji głosem - Kiedyś trenowałem także z nim. Choć bliższe prawdy wydaje się stwierdzenie, że próbowałem go zabić. Wiele razy zadawałem mu rany, które powinny pozbawić normalnego człowieka życia. On tylko poleżał przez chwilę na ziemi po czym wstawał. Kiedyś w trakcie walki szablą uciąłem mu palce. Po tygodniu mu odrosły. Urwałem mu ucho, ale to też odrosło. Podobnie dzieje się z ranami. Ty podczas leczenia świecisz, u Pana Dyrektora rany zwyczajnie się zarastają tak jakby proces gojenia przebiegał tysiąckrotnie szybciej. Rozrąbana czy rozcięta do kości ręka to dla niego tylko chwilowa niedogodność.
Jan Sebastian przestał na chwilę mówić i spojrzał w swój notatnik, po czym coś w nim zanotował.
- To jednak nie wszystko. Wyłączywszy przemianę w wielkiego gada, która sama w sobie sprawia, że Pan Dyrektor jest śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem dla wszelkich żywych i części ożywionych istot, posiada on jeszcze jedna straszną umiejętność. – Jan Sebastian zrobił przerwę by przypomnieć sobie co robił Anomander i dobrać odpowiednie słowa. Poprawił przy tym okulary i popukał ołówkiem w zeszyt - Widzisz, on potrafi wniknąć do wnętrza żywej istoty i rozerwać ja od środka. Nie potrafię tego opisać bo brakuje mi słowa, ale zamienia się w coś podobnego do dymu. Wdziera się przez drogi oddechowe, a gdy jest w płucach zamienia ponownie w człowieka lub, przy odrobinie łaski, jeśli chce by ofiara zginęła szybko, w gada. Wyobraź sobie co musi czuć tak istota. Aby było jasne, nigdy nie wydziałem aby to robił, znam to jedynie z przekazu. Wiem za to, że w postaci tego … dymu potrafi podróżować, przenikać przez szczeliny i obserwować co się dzieje. Nie potrafi jednak mówić. Zatem nigdy nie lekceważ tego, gdy mówi, że w Klinice nic nie dzieje się bez jego wiedzy. Nie zdziwiło by mnie, gdyby był z wami wtedy w izolatce zwabiony okrzykami Rosemary.
Jan Sebastian przerwał, by Bane mógł poukładać sobie wszystko w głowie. W sumie, właśnie dowiedział się, że jego przyjaciel, szanowny Pan Dyrektor Anomander van Vyvern, tak naprawdę mógłby spokojnie zając miejsce potwora z większości bajek dla dzieci i opowieści dla dorosłych.
- Powiedz mi, czy masz jakieś pytania? Coś cię interesuje? Jeśli tak to pytaj. Nie wiem jaki będę jutro i czy będę w stanie odpowiadać. Potraktuj to zatem jak „Bożonarodzeniowy cud”.
Nagle marionetka przybrała paskudny wyraz twarzy, który w jej mniemaniu uchodził za uśmiech, a który wzbudzał strach w sercach mężnych wojów, sprawiał że dzieci zaczynały płakać, kobiety piszczeć a psy wyć.
- Pomyślałem sobie, że jestem jak Pinokio. Na chwilę stałem się prawdziwym chłopcem. – marionetka zamknęła zębata paszczę i popatrzyła na białowłosego - Rozumiesz dowcip? Dziadek do orzechów stał się Pinokiem, który stał się prawdziwym chłopcem. Ha, ha śmieszne. – słowa „ha, ha śmieszne”, Jan Sebastian powiedział równie beznamiętnym głosem co resztę zdania.
Cóż, Jan Sebastian raczej nie grzeszył poczuciem humoru. Śmiało mógł iść w paragon z dowcipami opowiadanymi przez pewnego znanego w Świecie Ludzi prezentera telewizyjnego. Tak, to był tak dobry suchar, że Bane zapewne niemal się nim najadł.
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!