Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Nie wiadomo, kto stworzył jezioro pełne czekolady. Niewiadomymi są również nazwiska osób, które planowały wszystkie pomosty, mola i kładki. Wiadomo jednak, że nie było ich wiele. A te które były, zostały zbudowane bardzo dokładnie i dość... Wyjątkowo.
Oprócz Perłowego Pomostu nad jeziorem można było znaleźć małą kładkę zbudowaną z... Ciastek. Była wystarczająca, żeby zmieściło się tam kilka osób opalających się, moczących nogi lub łowiących ciasteczkowe rybki pływające w wodzie.
Krótko mówiąc idealne miejsce na relaks.
Z Piankowego lasu otaczającego jeziorko, wyszła Brenna, a tuż przy niej jej majestatyczny Eques. Kocica rozejrzała się wokoło i wytrzeszczyła oczy. Na szczęście, nie otworzyła buzi, choć czasem, w wyniku naprawdę wielkiego zdumienia zdarzało jej się to. W każdym razie, Brinne podbiegła do kładki, kucnęła i szybko zanurzyła rękę w wodzie. Potem wyciągnęła ją, oblizała... I zamknęła oczy.
-Mmm. Jakie pyszne.-Wymruczała, nie otwierając oczu i zanurzając dłoń po raz kolejny.
-Caramella miała jednak rację. To jeziorko naprawdę istnieje!-Powiedziała na głos. Ktoś mógłby pomyśleć, że głośno myśli, jednak nie można było zapomnieć o obecności Mystique'a, jej jednorożca. Bo właśnie do niego mówiła kotka. Eques z niepewnością podszedł do swojej właścicielki i stanął na odrobinę trzęsącym się pomoście.
Brenna uśmiechnęła się i zaczęła go głaskać, próbując przy tym go uspokoić. Udało jej się to po jakiejś chwili.
Gdyby nie to, że w jeziorze zamiast wody była czekolada, zdjęłaby buty i zaczęła moczyć nogi. Ale że było jak było, siedziała po prostu na kładce pijąc czekoladę.
Feste [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 24 Sierpień 2011, 17:09
Woń czekolady. Jakże nęcąca, zawierająca w sobie absurdalnie prawdziwą obietnicę niezapomnianych rozkoszy podniebienia.
Lubiła czekoladę. Głównie dlatego, iż większość, gdyż ostatecznie nie każda, wśród składników posiadała mleko. Nie wszystkie koty przepadały za tymi dwoma tworami równie obsesyjnie, co ona.
Nie przypuszczała, że natknie się tutaj na wyśnione, spore jeziorko, którego barwa i zapach jednoznacznie wskazywały na wyrób czekoladopodobny. Od strony drzew wyłoniła się jej główka, węsząca w poszukiwaniu tego tajemniczego czegoś, roztaczającego wokół siebie ów feralny zapach.
Dzisiaj, przynajmniej na razie, nie przypominała siebie ani trochę. Na czoło spływała równo przycięta blond grzywka, bardziej w kolorze mandarynek, a ramiona stroiła podobna falowana kaskada. Znacznie krótsza, niżby normalnie, bo tylko do łopatek. Włosy pośpiesznie upięła w niestaranny kucyk, zauważywszy potencjalnego rozmówcę, a mianowicie dziewczynę przypominającą lub będącą Dachowcem. Zaciekawiona, pozwoliła sobie na ujawnienie kocich uszu, poza tym utrzymywanie ich w pozornej niewidzialności było niemożliwe na dłuższą metę, więc tylko odwlekałaby nieuniknione. Podeszła bliżej, przyklękając przy zmąconej tafli słodyczy. Jej niekształtne odbicie nie za bardzo jej odpowiadało, ale była znużona rażącą bielą. Choć, pewnie teraz komponowałaby się wyjątkowo, a raczej kontrastowała, z ową czekoladą. Palec zatopiła w swoim zwierciadlanym oku, jak gdyby zamieszając ciemnobrązową substancję, by oblepić nią gęsto opuszek. Oblizała go solidnie, uśmiechając się do siebie momentalnie.
- Witam - wymamrotała do Brenny, nawet nie stosując donośnego głosu. Wtedy jej źrenice zarejestrowały obecność jeszcze jednej istoty, która okazała się czymś na wzór jednorożca. Uniosła brew, rozdziawiając usta. Był to odruch trwający przez mrugnięcie powieki; przełknęła ślinę. Nie była pewna, czy aby zda się na coś wiara w to, co widzialne. Właściwie ostatnio nie miewała halucynacji, a jeszcze właściwiej - chyba w ogóle. Przyjęła do wiadomości widok Eques'a.
- I witam - odepchnęła się od ziemi, gwałtownie wstając i dygając galanteryjnie, podczas czego uniosła poły kurtki, spokojnie uchodzącą bardziej za płaszcz. Spoczęła znów na glebie, rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku mitycznego stworzenia. Zdjęła delikatnie pantofelki ze stóp, odkładając je na bok. Roztarła zbolałe pięty, jęcząc pod nosem. Bezceremonialnie wetknęła je do czekoladowej wody, nie zważając na to, że była ona konsumowana przez czarnowłosą.
Nie ryzykowała wejścia na kładkę. Zwyczajnie - czekolada była cieczą. Cieczą była też woda. Ciecz była jeziorem. W jeziorze można łatwo się utopić, szczególnie jeśli jest się bezradnym wobec ogromu czekolady kocięciem. Toteż raczyła się siedzeniem doprawdy nieopodal. Oparła się wygodniej na gruncie, w pozycji leżącej. Tak błogo, wreszcie jakiś odpoczynek od tych okropnych obcasów, przemknęło jej przez myśl. Odchyliła głowę do tyłu, zaciskając powieki, by do ślepi nie napływały promienie zachodzącego już domniemanie słońca. Dzień był nawet ładny. Znośny, na jej standardy.
Ciekawe, czym był ten jednorożcopodobny stwór. Może właśnie jednorożcem? Występowało wysokie prawdopodobieństwo tejże teorii, lecz jej jakoś nie nasycał sam najpewniej prawidłowy domysł. Postanowiła zapytać o tę kwestię Brennę, nawiasem mówiąc kompletnie nie wiedząc, z kim ma do czynienia.
Skupiła wzrok właśnie na dziewczynie, chcąc z samej obserwacji uzyskać potrzebne szczegóły. Bez trudu można było odkryć, iż są diametralnie różne. Trochę jak odbicia lustrzane o odwróconych barwach, jakby Fleed wpatrywała się w lustereczko będące wejściem do świata na opak.
Ile mogła mieć lat? Piętnaście? Osiemnaście? Nie, za dużo, skwitowała po chwili namysłu. Gdyby była podobną osóbką, jakoś by się nazywała. Każdy człowiek z powłoką nie bez duszy winien miano mieć. I jakby ta Dachowca miałaby się zwać? Jakoś prosto. Każdy miał godność prostą w obliczu jej bodajże pięcioczłonowego imienia, wykluczając nazwisko, choć oficjalnie było ono tylko trzyczłonowe. '
Nic nie stoiło na przeszkodzie, aby po prostu zapytała. Jednakże wybory takowych rozwiązań nie należały do częstości w przypadku pannicy Feste. Czekała na jakiś, choćby ledwo widoczny, ślad reakcji na jej powitanie u Brenny. Kiedy ktoś ją ignorował, i ona czyniła to otwarcie, toteż lepiej było się upewnić, czy kotoucha wykaże zainteresowanie czy wręcz przeciwnie.
Trąciła palcem zaokrąglony kamyczek o dziwacznie zaostrzonej krawędzi. Chyba coś go rozkruszyło i była to zaledwie cząstka uprzedniego kamienia. Przekręciła się na bok, tym samym jedną stopę wyjmując z czekoladowej substancji, żeby zamknąć w dłoni to znalezisko. Nie, nie przydałby się do niczego innego, jak włożenia do napęczniałej sakwy, może w późniejszym czasie ujawni się jego szalenie ciekawe i zdumiewające przeznaczenie. Prychnęła cicho na tę myśl, odpędzając ją od siebie, ale mimo to woreczek wyjęła z kieszeni i wrzuciła doń niewielki kamyczek. Udobruchana, znów go schowała i poddawała się wpływowi ciepła ognistej kuli. Westchnęła, paznokciami ryjąc w ziemi tuż przy sobie, co zaowocowało pojawieniem się bruzd, niczym więcej. Z kolejnym westchnięciem tyci kopiec piasku strąciła na wgłębienia, unicestwiając je w nader perfidny i brutalny sposób.
Nawet nie dostrzegała, ku najgłębszemu niezadowoleniu, przemykających w jeziorku kilka cali obok ciasteczkowych i apetycznych rybek.
Brenna [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 25 Sierpień 2011, 12:48
Brenna siedziała na kładce racząc się czekoladą. Obok niej stał Mystique, który nieśmiało zaczął wąchać ciecz wypełniającą jezioro. Najwyraźniej chciał się napić, ale nie wiedział, czy będzie to dla niego bezpieczne. W końcu jednak nachylił się i nabrał językiem czekolady. Zaraz jednak trzepnął głową na znak, że mu nie smakowała.
Brit zaśmiała się. Mimo iż Eques towarzyszył jej od niedawna, bardzo się do niego przywiązała. Właściwie polubiła go już w dzień, w którym go oswoiła. Te chwile, w których próbowała to robić oboje wspominali dobrze. Od tego czasu obydwie strony zaczynały przyzwyczajać się do swojej obecności. Jak na razie nie było im ze sobą źle.
W pewnym momencie Brinne usłyszała szelest liści. Odruchowo odwróciła się w tamtą stronę. Ujrzała tam wysoką osóbkę o włosach koloru mandarynek, które to natychmiast związała w kucyk. Chwilę potem Brit zauważyła, że wśród nich wyłoniły się białe kocie uszy. Mrugnęła. Wydawało jej się, że wcześniej ich nie było, ale może ich po prostu nie zauważyła? Nie chciała się nad tym zastanawiać, bo dziewczyna właśnie podeszła do brzegu i zanurzyła palec w swoim czekoladowym odbiciu. Gdy oblizała palec, uśmiechnęła się do siebie. Widząc to Brenna również się do siebie uśmiechnęła, bo ona zrobiła wcześniej dokładnie to samo.
Nieznajoma przywitała się ani cicho, ani głośno, co nie było wcale takie złe, bo nie drażniło to słuchu. Potem Brenna zarejestrowała, że jej towarzyszka na sekundkę uniosła brew i rozdziawiła usta. Nie wiedziała, czemu się zdziwiła, ale po chwili sobie przypomniała. Zapewne powodem jej zdziwienia był towarzyszący Brinne Eques.
A propos jednorożca. On, widząc obecność nowej osoby, przestał pić i cofnął się krok bliżej w stronę swojej 'właścicielki', choć lepiej byłoby nazwać Brennę jego opiekunką, bo ich relacja polegała raczej na wzajemnym towarzystwie i opiece. Kotka nie miała zamiaru wykorzystywać go, jako jakiegoś sługi. Po prostu cieszyła się jego obecnością i zaufaniem, które nie było jeszcze całkowite - za wcześnie na to.
W każdym razie kiedy osóbka wstała gwałtownie i ukłoniła się na powitanie, Mystique zarżał spłoszony i cofnął się o dwa kroki dalej. Od końca kładki dzieliło go naprawdę mało, toteż Brenna szybko, aczkolwiek spokojnie, tak żeby go nie przestraszyć, podeszła do niego i zaczęła go szeptem uspokajać. Potem objęła go i podprowadziła bliżej wyjścia, aby był bezpieczny. Następnie sama znowu usiadła na kładce i ponownie zaczęła się raczyć czekoladą.
Zaraz jednak przestała, bo kątem oka zauważyła, że siedząca na stałym lądzie dziewczyna wsadziła stopy do cieczy. Nie to, żeby to ją obrzydzało. No dobrze, może trochę. Ale ona sama może i piłaby dalej, bo uwielbiała czekoladę tak, jak pieczone z niej ciasta, gdyby nie to, że nieznajoma mogłaby ją uznać za obleśną. A tego po prostu nie chciała.
Brenna postanowiła podejść bliżej do tej dziewczyny, która być może była Dachowcem, tak jak ona. Machnęła więc ręką na swojego towarzysza i razem z jednorożcem zeszła na ląd, aby usiąść koło koto-podobnej, zdjąć swoje buciki na obcasach i wsadzić stopy do czekolady. Przez głowę przemknęła jej myśl, że jest to bezczeszczenie tego płynu, ale zaraz ją odegnała. Ciecz jak ciecz.
Wygrzewając się w słońcu, Brenna kątem oka zauważyła, że siedząca obok dziewczyna się jej przygląda. Nie miała nic przeciwko, toteż udała, że tego nie widzi. Dalej wygrzewała się w słońcu, podczas gdy nieznajoma zajęła się wsadzaniem do jakiegoś woreczka znalezionego nieopodal kamyka. Może miało to dla niej jakieś znaczenie, może nie. Brit nie chciała się nad tym zastanawiać.
W końcu stwierdziła, że można by się było przedstawić. Tym razem ominęła pytanie 'imię czy przezwisko', postanawiając, że przedstawi się tym drugim.
-Hej. Jestem Brenna, Dachowiec, a to jest mój Eques o imieniu Mystique.-Mówiąc to, kotka otworzyła oczy i spojrzała na towarzyszkę, a jednorożec kopnął kamyczek nogą. Brenna spojrzała na niego uspokajająco, po czym przestał.
Feste [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 26 Sierpień 2011, 10:57
Ha! Wiedziałam! Wykrzyknęła triumfalnie w swoim umyśle, nie zdradzając po sobie żadnej satysfakcji. Ale to nic nie znaczy, większość osóbek raczyła podejść, ze zwykłej grzeczności. Odgarnęła grzywkę, zapominając o jej obecności. Wszelako, nie posiadała ni grama grzywki w normalnym ufryzowaniu, więc przyzwyczaiła się do miętolenia kosmyków i większych pasm. Wydała z siebie niezadowolony pomruk, po części biorący się właśnie z tego faktu, a po części z tego, iż Mystique'a najwyraźniej nie zadowoliła jej nadmierna uprzejmość. A więc wszystko, co słyszała do tej pory o dumnych jednorożcach, to mit? Naprawdę były dość strachliwymi, zapalczywie ostrożnymi i przywiązanymi bezgranicznie do jednej, jedynej persony? Chciała być miła. Nie dla Brenny, wszak się z nią przywitała, a to już u niej przejaw niemal wielkiej miłości, lecz właśnie dlań, Eques'a. Zamachnęłaby się ogonem z irytacją, jednak z racji jego maskowania było to tymczasowo niemożliwe. Zaraz magia pryśnie, tfu.
Przez chwilę obawiała się, że to spłoszone konisko wskoczy do jeziora, na domiar złego ochlapując ją, no i brudząc czekoladą, koniec końców, ale nic takiego się nie wydarzyło. Różne charakterki są na tym świecie, nieprawdaż?
Zjeżyła się nieco, gdy Brenna zbliżała się coraz bardziej, choć na razie objawiało się to dość nijako, bo nie było widać po Feste przezorności i niepewności co do zamiarów nieznajomej. Jedyną dobrą rzecz w tym wszystkim znajdowała w rasie dziewczyny. Swój to swój, przynajmniej póki nie zachce mu się wbić nóż między żebra pobratymca.
Przesunęła się, by między nią a czarnowłosą powstała bezpieczna odległość. Mimo że zdawało się to być ustąpieniem jej miejsca, nie taki był pierwotny zamysł Fleed. Ale o to już mniejsza. Odwróciła wzrok, poruszając palcami prawej stopy. Wywołała wskutek tego zmącenie płynnej słodyczy, przez dłuższą chwilę więc wpatrywała się w kręgi na tafli. Kątem oka zerknęła na Brinne, zauważywszy jak ta otwiera usta. Posłała jej wyczekujące spojrzenie, głowę przekręcając znów w stronę przyszłej rozmówczyni.
Przejechała koniuszkiem języka po spierzchniętych wargach, wymyślając naprędce nazwisko godne umownego imienia. Kiwnęła na słowa Brenny, spoglądając ponownie na Eques'a. Eques. Czyżby o nich słyszała? Jak najbardziej, a może jej się tylko wydawało.
Mimo wiadomego faktu, iż towarzyszka nie spytała o jej godność, postanowiła się przedstawić.
- Elicia Valerie Jensen - oświadczyła nader sympatycznym tonem, w którym i tak dało się wyczuć tę zwyczajową chłodną nutę, jaką Feste nasączała swe słowa, chociaż tylko te kierowane do obcych. Tak, by ich przestrzec przed tym niewinnym wyglądem.
Mogłaby, rzecz jasna, dodać, jakoby jej było szalenie miło z tego zapoznania, lecz kłamałaby w żywe oczy, a jeżeli nie był to dostatecznie argumentowany powód, w zasadzie nie istniał.
- Jesteś bez nazwiska, Brenna? Może raczej Bree, to do ciebie bardziej pasuje - wymruczała, odrzucając włosy zamaszystym gestem do tyłu. Każdy nazywał się wedle jej mniemania, rzadko podobało się owej panience normalne imię danego człowieka. Bree zabrzmiało chyba trochę zbyt pieszczotliwie.
To imię. Brenna. Z czymś jej się kojarzyło, lecz nie wiedziała ani trochę z czymże. Odpuściła sobie rozmyślania nad tym i przekręciła się ociężale na brzuch, podpierając podbródek obiema dłońmi. Ziewnęła, jednak nie było w tym ostatencji, by następnie przebierać stopami w powietrzu ze znużenia. Sięgnęła do kieszeni, wydobywając raz jeszcze sakwę i wydobywając z niej kawałek szkiełka, zielonego, w obecnym kolorze jej ślepi. Zaczęła kreślić skomplikowany wzór na podłożu przed sobą, choć jego konsystencja utrudniała to na wszelkie możliwe sposoby. Coś na kształt pentagramu, wykwitło na ziemi, objawiając się bardziej jako smugi, niż zorganizowany obraz. Miała talent plastyczny, i owszem, ale taka faktura powierzchni niczemu nie sprzyjała. Zamalowała okrąg w środku gwiazdy na ziemistą czerń, gwiezdne ramiona przecinając ukośnymi paskami. Szkiełko, nie dziw, zabrudziło się przez tę sztukę, i to znacznie, lecz Feste się tym nie strapiła.
- Czyżby nie lubił obecności niewinnych dziewcząt? - rzuciła, samo pytanie kierując do Eques'a. Wątpiła, by był zdolny jej odpowiedzieć, toteż pozostawało dopytywać się o to jego właścicielki. W głowie miała już masę pytań. Musiała znaleźć te najważniejsze, tylko takowe miały jakieś znaczenie, nie była żadnym dociekliwcem, który wrzeszczał od razu wszystko, co przyszło mu na myśl. Liczyły się informacje najważniejsze albo przynajmniej ważniejsze.
Przekreśliła lichy pentagram, strzepując grudki gleby na rysunek, unicestwiając tym samym swoje przełomowe dzieło. Wbiła uważne wejrzenie w jednorożca, nie zwracając kompletnie uwagi na kotouchą. Chciała narysować Eques'a, nie inaczej. Grubymi konturami nakreśliwszy jego sylwetkę, pobieżnie przemknęła po niej wzrokiem, jedną stanowczą kreską budząc do namiastki życia jego róg. Pogładziła szkiełko, usuwając z niego większość zanieczyszczeń. Z nieprzeniknionym wyrazem oczu rysowała dalej, grzywę targaną przez wiatr, ogon, którego włosy rozlatywały się na wszelkie możliwe strony...
- Potrzebuję cieńszego szkiełka. Nie mam cieńszego - mamrotała pod nosem, na moment odrywając się od swojej pracy, nie bardzo oddającej majestat i piękno jednorożca Brenny. Pogrzebała w sakiewce, leżącej tuż obok, starając się wynaleźć w niej coś zdatnego do kontynuowania rysunku. Zdałyby się na coś pazury, ale jako kot nie umywała się do malunków czynionych w postaci ludzkiej. Westchnęła cicho.
Brenna [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 26 Sierpień 2011, 11:37
Brenna usłyszała niezadowolony pomruk nieznajomej. A stało się to kiedy Eques zaczął się płoszyć. Nie zareagowała jednak na to, zbyt pochłonięta uspokajaniem konia. Na szczęście dość samolubne obawy kotki dotyczące wpadnięciem Eques'a do jeziora i ochlapania jej ubrania (co byłoby chyba według niej gorsze), nie spełniły się.
Kiedy Brit zbliżyła się do dziewczyny, włosy nieznajomej jakby się trochę uniosły. Mogła to uznać, jakby się jeżyły, ale to było raczej określenie bardziej dotyczące kotów, a nie była pewna, czy jej towarzyszka była Dachowcem. W każdym razie przesunęła się ona trochę, co mogło wyglądać, jak ustąpienie Brennie miejsca. Ale Brit podejrzewała, że chodziło jej raczej o to, żeby zachować bezpieczną odległość. Nie, kotka nie miała mocy czytania w myślach. Po prostu wzięła to z własnego doświadczenia z kociego życia. Lepiej zachować barierę, chociaż tę najniższą, aby czuć się bezpiecznie.
Kiedy Brinne się przedstawiła, automatycznie czekała na odpowiedź ze strony nieznajomej. Była nauczona, że gdy ktoś się jej przedstawia, ona też zdradza mu swoją godność. Albo odwrotnie. Toteż czekała na imię towarzyszki. I się doczekała. Nieznajoma, która teraz stała się nową znajomą, miała dwa imiona, jak sama Brenna. Elicia przedstawiła się bardzo sympatycznie, choć w jej głosie można było wychwycić chłodną nutkę. Ale Brit się tym nie zraziła. Dopóki dziewczyna nie miała zamiaru być wobec niej niemiła, uważała ją za przyjaźnie nastawioną.
-Tak, ja nie mam nazwiska. Koty nie mają nazwiska.-Odpowiedziała z uśmiechem na pytanie Valerie. Zdziwiło ją przezwisko nadane przez nią. Brzmiało bardzo podobnie do jej drugiego imienia, którego nikomu nie zdradzała - Brit.
Kotka zauważyła, jak Elicia wyjmuje z sakiewki, do której wcześniej schowała mały kamyczek, zielone szkiełko. Chwilę potem zaczęła ona nim rysować coś na piasku. Nie wiedziała, co miał ten piaskowy szkic przedstawiać, jednak wyglądało to na pentagram. Nie wnikała w to, czym to miało być naprawdę, bo było jej to niepotrzebne.
W pewnym momencie Valerie skończyła rysować i zadała Eques'owi pytanie. Jednak ponieważ jednorożec nie mógł odpowiedzieć, Brenna zrobiła to za niego.
-On... Dopiero niedawno został oswojony. Nie ufa jeszcze do końca istotom, które nie są do niego potrzebne. A że jest koniem, to gwałtowne ruchy go po prostu płoszą. Nie to, żeby miał coś do ciebie. Po prostu przestraszył się twojego podniesienia się.-Wyjaśniła, choć nie wiedziała, czy Elicia na pewno ją zrozumiała. W każdym razie miała nadzieję, że tak, bo nie wiedziała, jak inaczej wytłumaczyć zachowanie jednorożca.
Wtedy jej towarzyszka przekreśliła wcześniejszy rysunek i zaczęła nowy. Brenna przyglądała się temu z zaciekawieniem, bo po jakiejś chwili zaczął on przedstawiać Eques'a. Może nie był tak majestatyczny i pełen gracji, jak w rzeczywistości, ale na rysunek wyszedł jej naprawdę dobrze.
Elicia potrzebowała nowego szkiełka. Brenna wiedziała, że mówi to do siebie, ale czuła, że mogłaby jej pomóc. Tylko nie wiedziała jak. Chociaż...
Zmieniła jeden paznokieć u ręki w koci pazur i podała palec Valerie.
-Jak chcesz, możesz wykorzystać.-Uśmiechnęła się do niej.
Feste [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 27 Sierpień 2011, 16:04
Nie, Feste nie była samolubna. Raczej pedantyczna, ale w większości w kwestii swojego nieskazitelnie białego futerka, niekiedy z perłowym połyskiem. Teraz akurat winna być bezpieczna. Prócz tego, nie należała do psychopatycznych czyścioszków.
Wysłuchawszy odpowiedzi Brenny, przejechała włosami po palcach, upewniając się, że tylko kilka nieważnych kosmyków uległo swoistemu naelektryzowaniu. Siląc się na stoicki spokój, spowodowała ich powolne oklapnięcie. Mozół, bo mozół, lecz wolała, by działo się to szybciej, co często sprzyjało przypisaniu temu "zjawisku" złudzeniu. Przypomniała sobie słowa Brinne, mrucząc niezrozumiale pod nosem.
- W takim razie, jestem wyjątkiem. Ale wyjątki potwierdzają regułę, prawda, Bree? - przecież w miejscami pokrętny sposób była kotem także, jej matka była kotem, zaginiony fragment rodzeństwa był kotem, i jak z tymi niepodważalnymi dowodami doszukiwać się nie-bycia-kotem? Powróciła myślami do rysunku, przez nieuwagę kalecząc się w palec. Powstrzymała się przed siarczystym przekleństwem, oblizując koniuszek palca. W przyszłości powinna sprawić sobie jakiegoś towarzysza znającego regenerację. Ponoć ślina jest najlepszym środkiem dezynfekującym, jednak rana była na tyle płytka, wręcz płyciutka, że zakażenie ani by się nie wdało, ani Feste nie wykrwawiłaby się na śmierć. Nie przepadała za metalicznym smakiem krwi, po chwili na szczęście mogła bez przeszkód zaniechać wylizywania skaleczenia; szkarłat zaprzestał ulatywania z błahej ranki. Kolejny niezadowolony pomruk, naburmuszona mina...
Rysowała dalej, dopóki Brenna nie zaczęła znowu mówić. Mówiła więcej niż ona. Nastawiła uszu, chyba bardziej niż innymi rzeczami interesując się ową kwestią, na pozór odpowiedzią jednorożczą.
- Niedawno. Mhm. Myślałam, iż psychika Equesów różni się, choć trochę, od tej końskiej, mimo że to ta sama rodzina. Nie bierz tego za złe, Equesie. Nie pragnę zwady. Za bardzo. - Rzekłszy to, odprężyła się, zarysowując dokładnie koński pysk. Wyszedł bardzo podobnie do pyska pewnej klaczy, którą starała się oddać na papierze jako dziecko.
Wszystko pamiętała, jakby to było wczoraj. Zaproponowała matce, aby jej pozowała, ale ona się nie zgodziła. Gdy zauważyła, że Fleed uznała to za osobistą obrazę, wyjaśniła pokrętnie, czemu nie chce, żeby ktoś kiedykolwiek dorobił się jej podobizny. Historia, jaką opowiedziała, była bardzo absurdalna, lecz mama rzadko kłamała. I wtedy powiedziała, że może narysować jej konia, którego dostała na rocznicę ślubu od ojca. Tamta klacz była całkiem niczym ów Eques, również śnieżnobiała, jednakże posiadała wielką czarną plamę na brzuchu. A Eques najwyraźniej takiej nie miał, co za ułomny egzemplarz końskiego przedstawiciela. I ona się tak nie płoszyła, pozwoliła podejść, pogłaskać się, i jakoś tak zrządzeniem losu sporo czasu stała bez ruchu, przeżuwając w nader przeogromnie wolnym tempie kilka kłosów trawy. Eques powinien brać z niej przykład, gdyby nie to, że zwiała, kiedy nadarzyła się pierwsza okazja.
Przed jej nos wystrzeliła czyjaś dłoń, niemal wpijając jej palec w oko. Wydała z siebie coś pomiędzy okrzykiem przerażenia a westchnięciem, co można by uznać za zawód, gdyż przypisywała ten palec własności jakiegoś żądnego jej krwi stwora. Skoncentrowała się na części przedniej kończyny Brenny, rozpoznając w niej koci pazur.
- W kocim pazurze nie doszukasz się finezji - odparła z rozczarowaniem w głosie, łapiąc za rękę Bree i ciągnąc ją ku dołowi, chcąc mimo jego licznych wad wykorzystać pazur. Wbiła go w ziemię, zaznaczając sczerniałą gałkę oczną, zresztą będącą jedyną widoczną, bo jednorożec był bardziej z profilu. Za to owo narzędzie przydało jej się do włosia. Po kilku minutach, które były mordęgą - dla niej, ponieważ musiała manewrować cudzym palcem, i - dla Brenny, ponieważ musiała ulec ciąganiu i zarysowywaniu na ziemi rysuneczków; na podłożu przed białowłosą, obecnie raczej mandarynkowowłosą, pojawiły się miliony głębokich kunsztownych kreseczek, raz zawijających się i plątających z innymi, a raz będącymi diametralnie innymi, prostymi, na tyle, by nie imały się ich żadne, nawet najmniejsze poskręcania. Trochę opadało na łeb, upstrzony czarnym okiem i nozdrzem, trochę było owiewanymi przez wiatr i wywijającymi się do góry w malowniczych spiralach, trochę... No, w każdym bądź razie, wszystko to było niezwykle pięknym okazem kawałka gleby. Stanowczym ruchem odtrąciła pomocną dłoń Brinne, uprzednio dodawszy jeszcze kilka ciemniejszych cieni, przy zadzie i ledwo widzialnych patykowatych nogach na drugim planie, i zacmokała z niezadowoleniem.
- Dziękuję, Bree. To miło z twojej strony... - wyobraziła sobie ponownie uśmiech kotouchej, która ta przylepiła do ust, udzielając jej pazurka, dostrzegając w nim coś znajomego. Nie, raczej nigdy się nie spotkały, miała zdumiewającą pamięć do twarzy, czego między innymi dowodzi pamięć postaci klaczy z czasów dziecięctwa. Któż posiadał taki uśmiech?
- Uśmiechnij się jeszcze raz - zabrzmiało to jak rozkaz. Feste uniosła się lekko, niczym syrena wyciągająca się na skałach pośród morza, wyciągając rękę do konwersatorki, by unieść nieco jej podbródek i przyjrzeć się jej uważniej. Te oczy.
- Hm - wymruczała, a wtedy włosy Fleed nieco wyblakły. Nasuwa się tu pytanie, czemu takie małe słówko poczyniło tyle druzgocących szkód. Otóż, nie była to jego wina, ku zdziwieniu wszystkich czytelników. Podpierając się wolną kończyną, podwinęła pod siebie nogi, nieznacznie prostując kręgosłup w klęczkach.
- No, dalej - ponagliła ją, dosyć opryskliwie, prawdopodobnie zdumiawszy się na jedno ze swoich przemyśleń. Poruszyła brwiami, w wyczekującym geście, zerkając przy tym na pazur Brenny. Ciekawe, czy Feste też potrafiła tak robić, szczerze mówiąc wolała po prostu przejść do przeorania czyjejś buźki jako kotka, niźli cackać się z jakąś przejściową deformacją. Jeszcze by skalała sobie sierść w po części ludzkim ciele!
No tak, no tak. Uśmiech.
Brenna [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 27 Sierpień 2011, 16:42
Skinęła głową na odpowiedź Elicii o wyjątkach. Co prawda Brenna sama siebie nazwałaby prędzej wyjątkiem, niż jej towarzyszkę. O ile kojarzyła, wszyscy przedstawiciele rasy Dachowców, których spotkała w czasach, kiedy to dopiero poznawała Krainę Luster i jej uroki, posiadali nazwisko. Czasem jedno-, czasem dwuczłonowe, ale posiadali tę część godności. Zazwyczaj też choć jedno z ich rodziców było Dachowcem. Tylko ona jako jedyna miała tę 'przyjemność' nie mieć żadnej z tych cech. Jej matka była kotem, ojca nawet nie znała. Nie miała nazwiska. Ech, jej życie było dość ciekawe. Ale nie lubiła się nim dzielić z innymi, więc nie powiedziała o żadnej z tych rzeczy Valerie.
Kiedy towarzyszka zwróciła się do Eques'a, ten zarżał. Nie wiadomo, co miało to znaczyć. Przynajmniej w perspektywie dziewczyn, bo Mystique chciał w ten sposób wyrazić aprobatę i powiedzieć, że wierzy towarzyszce swojej właścicielki. Brenna natomiast pomyślała, że musi poćwiczyć rozpoznawanie odgłosów swojego 'pupila'. Lepiej byłoby, gdyby rozumiała to, co chciał jej powiedzieć, żeby w przyszłości uniknąć sytuacji, w której ktoś zapytałby jej się, co jednorożec chciał powiedzieć, a ona nie wiedziałaby tego i nie miałaby odpowiedzi.
Brenna patrzyła, jak Elicia maluje Eques'a. Musiała przyznać, że nawet dobrze jej to wychodziło. A gdy podała jej swój palec z kocim pazurem, omal nie przyprawiając ją o zawał serca, Valerie wzięła go i zaczęła nim kontynuować rysunek. Najpierw poprawiła oko, a potem dorysowała grzywę. I choć nie było to wygodne dla żadnej z nich, a bardziej dla Brenny, która ciągle musiała się schylać, aby artystka mogła kontynuować swoje dzieło, gdy Elicia skończyła, obydwie były zadowolone.
Rozcierając sobie nadgarstek, który mimo wszystko trochę ją bolał, Brenna uśmiechnęła się.
-Nie ma za co.-Odpowiedziała Elicii. Po czym nadal masowała bolącą rękę, usuwając przy okazji koci pazur tak, że po chwili znów miała zwykłą ludzką rękę. Jednak taka częściowa zmiana w kota była dobrą umiejętnością.
Na rozkaz Elicii Brit trochę się zdziwiła. Ale spokojnie uśmiechnęła się tak, jak wcześniej. Na wszelki wypadek, żeby nie zdenerwować dziewczyny. Nie wiedziała, jakie byłyby tego konsekwencje, ale czuła, że nieprzyjemne.
Kiedy się tak uśmiechała, Brit zauważyła, że włosy Valerie zrobiły się wyblakłe. Trochę ją to zdziwiło, bo na pewno nie była to wina oświetlenia, które ani trochę się nie zmieniło. Ale uśmiech nie zszedł jej z twarzy. Zdumienie objawiło się tylko wielkimi, okrągłymi oczami.
Feste [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 28 Sierpień 2011, 13:45
Uniosła brew, zwracając uwagę na rżenie. Też nie wiedziała, cóż to znaczy, może to jakiś publiczny manifest, że Feste nie da się lubić, szczególnie z tą jej mimowolną uszczypliwością. Daleka była od prawdy, lecz nie miała o tym, rzecz jasna, pojęcia.
- Wedle mej opinii właśnie jest - odmruknęła obojętnym tonem, wpatrując się w jej usta dociekliwie, jakby obserwowała jakiegoś ciekawego żuka, mając nadzieję, że znajdzie w nim odpowiedź, a raczej zaprzeczenie lub potwierdzenie domyśleń wybijających się na tle innych.
Tak. Nie myliła się. Ten uśmiech z całą pewnością mogła przypisać swemu ojcu, gdy matka starała się obłaskawić go za swój podstęp. Nigdy się nie uśmiechał, wtedy widziała to tylko raz, pierwszy i ostatni. I ów uśmiech wyglądał na szczery, nie na fałszywy i wymuszony, jakie często widywała u niego, kiedy chciał się jej pozbyć, bądź naciągnąć na coś wspólników w interesach.
- Nie rób takich wielkich oczu - prychnęła, na poły rozbawiona. Odetchnęła ciężko.
Pokręciła wolno głową, opuszczając jej podbródek do ostatniego stanu.
- Coś mi się tylko wydawało - odwróciła się, oczy zatrzymując na swoim rysunku. Machnęła na niego ręką, mrużąc powieki, by wpatrzyć się czujniej w czekoladową taflę. Tuż pod powierzchnią zbłąkana i dziwnie ciasteczkowa rybka odłączyła się od ławicy, ciekawsko krążąc obok listka, który dryfował na jeziorze. Skubnęła go, po czym spostrzegła się, iż opuściła bezpieczne otoczenie, składające się z kilkudziesięciu sióstr, braci, matek i ojców. Zanurkowała głębiej, tym samym oddalając się w przeciwną stronę, toteż Feste szybko straciła ją z ócz.
Gdyby Brenna byłaby jej krewną, Fleed chyba by o tym wiedziała. Albo też nie wiedziała. Ale w ogóle nie były podobne, no, może trochę sama Brinne do jej ojca. Poszła w ślady wzmiankowanej, również rozcierając sobie nadgarstek, po czym rozprostowała splecione palce z cichym strzyknięciem kości.
Nagle ożywiła się i wyszczerzyła kły w drapieżnym uśmiechu, dopiero teraz pojąwszy widziany obraz.
- Ryba! - triumfalny okrzyk, jaki wydobył się z jej liliowych warg, nie należał do rzeczy na porządku dziennym. Przyszykowała się do skoku, przypominając trochę żabę, która zaraz miałaby pofrunąć, i wybiła się z ziemi. Dłonie już zaczęło porastać coś na kształt białego meszku, które zaraz miało przerodzić się w futro, jednak wtem... Zatrzymała się w połowie skoku, jakby jakaś niewidzialna siła nie pozwalała jej na dalsze posunięcie. Opadła ciężko na ziemię, mimo wszystko mniej więcej na cztery łapy. Zacisnęła wargi, oblizując je na myśl o jedzeniu. Przeklęte wychudłe ciało.
- Uchm - wyjęczała niedosłyszalnie, znów zmieniając pozycję na klęczącą, z tą różnicą, że przechyliła się na bok. Przejechała palcami po spodniach, bębniąc w nie chwilę. Głowę chyliła, więc trudno było dostrzec u niej lekkie zmieszanie. Po chwili ją uniosła z olśniewającym, choć wymuszonym niemal maksymalnym uniesieniem kącików ust. Zawinęła kosmyki za ludzkie, owszem, ludzkie ucho, kocie jakoś znikły, a miast nich pojawiła się namiastka zwyczajnego; spuszczając wzrok. Odchrząknęła, jak gdyby nigdy nic, zostawiając włosy w spokoju.
- To... Może... Opowiesz coś o sobie, co? - zaproponowała, a jej uśmieszek rozpłynął się w nicości. Ona natomiast nie zamierzała nic o sobie opowiadać.
Usiadła po turecku, grzebiąc w kieszeni w celu wyciągnięcia złotej lub pozłacanej, kto wie, kulki i schowania szkiełka. Zgarbiona, parę chwil obracała ją w dłoniach, aż przerodziło się to w turlanie, od jednej strony do drugiej. Promienie słoneczne napływające zewsząd sprawały, że owa zabaweczka zdawała się opalizować. Można by wykorzystać ją do zwieńczenia rysunku, przystroiłaby oko, mogłoby tak fascynująco migotać, ale chyba była trochę za duża, chociaż zależy to od tego, z którego kierunku się dziełu przyjrzeć. Było stosunkowo niewielkie, ale jakże zwracało cudzą uwagę. Podrzuciła błyskotkę do góry, łapiąc ją w czasie lotu powrotnego. Czasem wiele by dała, żeby pozbyć się kocich odchyłów, lecz je bardzo lubiła. Była prawdziwą Dachowcą, a nie jakimś tam człowiekiem, który mogł pokusić się o zamianę w kota, gdyby się trochę wysilił. Mhm. Zamrugała, odrywając się od tych zawiłych dumań, jedynie przez to, iż kulka potoczyła się pod nogi jednorożca, nieopatrznie trąciła ją za mocno, posyłając daleko przed siebie. Ciekawe, czy Equesy negowały magię, wskutek czego wierzchowiec widział ją teraz jako nader długowłosą pannicę z wąsami, ogonem i na powrót kocimi uszami. Iskierki fascynacji, jakie przebiegły po jej tęczówkach, zniknęły, ponieważ uświadomiła sobie, że zmuszona jest odebrać swą własność temu płochliwemu jednorożcowi, a zlęknione stworzenia są zdolne do wszystkiego, przynajmniej ona była. Przez muśnięcie pyska bariera roztaczająca się wokół Feste uległaby natychmiastowemu pęknięciu i rozkruszeniu się na drobne kawałeczki. Można by to sprawdzić, nie inaczej, na przykład jakby... Zachichotałaby, choćby w swoim umyśle, gdyby nie to, że nigdy tego nie robiła. Kojarzyła chichot z czymś odstręczającym, mimo iż istniało jego wiele zastosowań.
- Oddasz mi ją, jednorogi? - spytała, wstając wolno i zbliżając się na jakąś metrową odległość do Eques'a. Takowy róg to groźna rzecz, można nim sobie przeszyć serce napastnika, i koniec kłopotu, umarł w butach, czy bez.
- Proszę - dodała melodyjnie, nie podchodząc już więcej. I tak obecny odstęp dziewczęcia od konia był zbyt mały i narażał ją na trwałe kalectwo. Kogo tu oszukiwać, ba, nawet gdyby była w jednym kilkukilometrowym ogrodzie, na jednym końcu, a Bestia na drugim, i tak byłaby w niebezpieczeństwie.
Brenna [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 28 Sierpień 2011, 14:37
Być może rzeczywiście było za co dziękować. W końcu Brenna użyczyła Valerie swojego własnego pazura i męczyła się, schylając się, tylko po to, aby ta dokończyła swoje dzieło. Ale po pierwsze Elicia rysowała jej jednorożca i Brenna była ciekawa, jak go przedstawi. A po drugie - zawsze mówi się 'nie ma za co'. Taki zwyczaj. Nawet jeśli nie trzeba i nie ma się na to ochoty, powinno się odpowiedzieć w taki właśnie sposób. No, chyba że naprawdę nie lubi się osoby, która dziękowała. Ale w tym przypadku tak nie było. Brit czuła, że polubi Valerie i będzie chciała zyskać jej sympatię. Tak naprawdę już się to działo, bo choć była Dachowcem i jako kot teoretycznie powinna być tajemnicza i lubić samotność, Brenna lubiła być w otoczeniu innych osób. Taka przewaga części ludzkiej.
Kiedy teraz białowłosa opuściła jej głowę i zostawiła podbródek w spokoju, Brenna wzruszyła ramionami. Była ciekawa, co tak zaintrygowało jej rozmówczynię, ale nie chciała być nachalna. Wiedziała, że jeśli Elicia będzie chciała jej powiedzieć, to po prostu to zrobi. A jeśli nie - cóż, Brenna zapewne kiedyś zapomni o całej sprawie.
Stało się to prawie natychmiast, bo kotka zobaczyła w czekoladowej tafli rybę. No, może nie zapomniała od razu o tym, co działo się przed sekundą, ale zeszło to na drugi, czy może nawet trzeci plan, bo nad Brenną wzięły górę kocie instynkty. Kiedy zmieniła się w kota o czarno-granatowej sierści, usłyszała, że jej towarzyszka krzyknęła obwieszczając, że również zauważyła jedzenie. Brenna odwróciła się w jej stronę, ale za późno, bo właśnie Elicia opadała na ziemię. Gdyby była w ludzkiej postaci, zapewne wzruszyłaby ramionami, a tak po prostu zignorowała to i weszła na kładkę. Tam wychyliła się i oparła przednią łapę o kamień wystający z wody. Była w pozycji, w której można łatwo się przewrócić, co nie skończyłoby się miło dla kotki. Mimo że lubiła czekoladę, miała coś przeciwko kąpieli w niej. Jakby nie było, był to płyn. A koty nie lubią wszelkiego rodzaju płynów, nie.
W końcu jednak udało jej się złapać dwie ryby. Zastanawiała się, czy nie polować na jeszcze dwie - miałyby więcej do zjedzenia, ale stwierdziła, że nie będzie ryzykować mokrą sierścią. Toteż zmieniła się z powrotem w swoją 'ludzką' postać, wzięła rybki w rękę i zeszła z kładki.
Tam zauważyła, że Valerie stoi metr przed Mistyque'iem. Uniosła jedną brew, zastanawiając się, po co, ale potem spojrzała w dół i znalazła powód: u stóp jednorożca leżała złota połyskująca kulka. Natomiast sam Eques schylił się, zaczął ją wąchać, a gdy błysnęło mu w oko szybko uniósł łeb, trzepnął nim i zarżał zaniepokojony.
Brenna pacnęła się otwartą dłonią w twarz. Musiała wziąć się wreszcie za wychowanie i edukację jednorożca. Inaczej zawsze będzie się bał wszystkich i wszystkiego. A to zaczynało być powoli męczące, żałosne i żenujące. Miała tego dość.
Podeszła więc do jednorożca i przytuliła go.
-Uspokój się, przecież nic Ci się nie stało.-Powiedziała mu do ucha tak, żeby tylko on usłyszał. Po czym schyliła się i wzięła w rękę kulkę.
-Proszę.-Powiedziała, podając ją właścicielce, po czym usiadła na piasku i zaczęła oglądać rybkę. Potem zorientowała się, że jedną miała dać Elicii, więc rzuciła ją w jej stronę.
-To dla ciebie.-Powiedziała, uśmiechając się. Trzeba być w końcu miłym.
Potem zaczęła jeść rybkę. Zrobiła prawie tak, jak na głupich kreskówkowych bajkach: wsadziła całą do ust, po czym wyciągnęła szkielet. Tylko że w jej przypadku zaczęła pluć małą ilością ości, które się ułamały. Bo choć ciasteczkowe, mimo wszystko były twarde. Warto wiedzieć, na następny raz się przyda.
-Hm. No to tak. Urodziła mnie czarna kotka z białymi 'skarpetkami'. Wychowała mnie, a potem jej towarzyszyła. Dziesięć lat temu, gdy miałam pięć lat, kotka zdechła. Miała może siedem i teoretycznie ja też powinnam się już starzeć, a mimo tego nadal byłam w sile wieku. Potem przygarnęła mnie na rok pewna staruszka, która potem kupiła stare lustro. I przez to lustro przedostałam się do Krainy, spadając na czyjś dach. W dole trwał jarmark. Spadłam z tego dachu, znalazły mnie inne Dachowce i mnie wychowały. Tyle.-Streściła jej swoje życie, choć zrobiła to niechętnie. Ale może pomogło to jej w wyjaśnieniu tego, co ją wcześniej zastanawiało? Kto ją tam wie...
Feste [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 28 Sierpień 2011, 22:36
Tuż po niej, lub przed, mniejsza, najwyraźniej także Brenna spostrzegła się, iż apetyczne ryby są tu powszechne. Niemile tak, odbierać im żywot tylko z własnych pobudek, ale taki już był łańcuch pokarmowy, to, co większe, zjadało mniejsze, tak więc Eques mógł sobie do woli zżerać ją samą. Pożałowała teraz tego swojego opanowania, oglądając z tęsknym spojrzeniem na szarżę kociej towarzyszki. Skoczenie na kładkę było według niej złym posunięciem, bowiem narażało na szwank ciasteczkowy budulec, który pewnie rozpadłby się, gdyby czarny kot był wystarczająco ciężki. Chyba nie był, skoro jakoś się na na niej utrzymał, a ponadto pazurami wyłapał dwie mikre sztuki, które miały stać się kolacją, śniadaniem, obiadem, czy tam podwieczorkiem, wszystko Feste jedno.
Reakcja jednorożca tym razem specjalnie jej nie zdumiała, zdążyła się przyzwyczajać do jego napadów strachu z takich przyziemnych powodów, jak błyśnięcie światła w oko lub pojawienie się nieszkodliwej istotki w zasięgu wzroku. Objęcie właścicielki musiało trochę złagodzić jego lęk, podejrzewała zresztą, że gdyby nie ona, rozniósłby wszystko w drobny mak, w imię zwalczenia irracjonalnych fobii. Rozłożyła dłoń, odbierając kulkę. Ściągnęła brwi.
- Nie ma na tyle manier, żeby sprostać prośbie, czy zwyczajne chwycenie w paszczę czegoś takiego go przerasta? - mruknęła, mimo chęci nie ofukując go przy tym. Takie konisko z łatwością mogłoby ją wdeptać w ziemię, lepiej bardziej nie ryzykować. Ale, uśmiechnęła się nikle mimowolnie, nie gardziła ryzykiem.
Jako że nie otrzymała do tej pory prezentu, wychylała się do przodu, zerkając przez ramię na ciasteczkowe płetwiaste stworzenie. Ofiarność Brenny ją zdziwiła, na jej miejscu wszystko zostawiłaby dla siebie, lecz nie miała nic za złe Bree, w końcu nie wiedziała, że w takich chwilach stawała się ostentacyjną samosią.
- Nie potrzebuję jałmużny. Jak widzisz, jestem na tyle zdrowa, by sama ją sobie upolować. W niektórych przypadkach można to nawet potraktować jako osobistą obrazę, jakbyś w takich niewinnych gestach chciała zawrzeć, że uważasz, jakoby druga istota nie... - ugryzła się w język, zaciskając usta w wąską kreskę. Czasami machinalnie zaczynała nieopanowane słowotoki, dopiero w trakcie przypominając sobie o obietnicy, iż zawsze będzie ograniczała się do jednocześnie krótkich i treściwych wypowiedzi. Nie chciała odbiegać od małomówności, uparcie powtarzała sobie, że nie mają znaczenia fakty nieważne, a jedynie te wnoszące coś do sprawy się choć trochę liczą, przemyślenia mogła zachować dla siebie.
Raczej pałała konsternacją na widok sposobu spożywania rozmówczyni. Sama, wyjątkowo nie demonstracyjnie, złapała śliskie ciałko, skubiąc kawałek, żeby upewnić się co do jego składników. Mogła tam być trucizna, której mała dawka nic nie zrobiłaby jedzącemu, jednak zwykle były większe, tak, by zabić nim zdążyło się przełknąć drugi kęs. Brenna najprawdopodobniej miała przeżyć, więc egzemplarz przeznaczony dla Feste też mógł być nieszkodliwy. Słodka rybka zniknęła w jej ustach, a chrzęst świadczył o nieoszczędzeniu także ości. Chyba za bardzo nie dbała o swoje życie, skoro pozwalała sobie na ryzyko utknięcia kosteczki w gardzieli.
- Dzięęki - rzekła przeciągle, niechętnie, obcierając palce o zazielenioną trawę. Zaburczało jej w brzuchu, zlekceważyła to i swoje wcześniejsze słowa, że może sobie sama coś upolować. Teraz przysłuchiwała się opowiastce Brenny, na powrót obracając w rękach odzyskaną kulkę. Do każdego głupiego bibelociku była przywiązana.
Lecz opowieść nie rozwiała jej wątpliwości, wbrew jej oczekiwaniom. Pamiętała coś na podobieństwo tego. Jak oni to ujęli?
- Znalazł tego kota martwego, i twierdzi, że znów pan się nim zajął - wtedy odezwał się przysadzisty mężczyzna. Nie wyglądał na godnego zaufania. Chyba doprowadzali do furii jej ojca lepiej niż Feste! Węszyła chwilę, musnąwszy jęzorem łapę. Czy ktoś ją zauważy? I o co chodziło z tym zajęciem się?
- Słyszeliśmy plotki, panie Angelo. Służba doniosła... - a raczej podsłuchali, stwierdziła - ...Że pan miał... Kociątko. Czy to możliwe, żeby to wynikło z... Owego incydentu? - Jakiego znowu incydenu? Wstrząsnęło to ojcem, na tyle, że trzepnął tamtego człowieka w twarz. Skrzywiła się mimowolnie, nie chciałaby podobnie oberwać. Nos pociekła z nosa obcego. I wtedy ojciec... Ją zauważył. Może w papierach na biurku są jakieś objaśnienia... Zbyt dawno temu?
- Jak to: czarna kotka? Nie byłaś dzieckiem Dachowców, człowieka? Ale jak to się stało? - pytała za wiele, lecz ani trochę nie była tym zmieszana. Wręcz przeciwnie. I jeszcze ten jarmark. Z każdą chwilą mnożyło się coraz więcej absurdalnych przypadków.
- Czy to był... Ładny jarmark? Co na nim widziałaś? - dużo kotów spadało na dachy w tamtym momencie, więc prawdopodobieństwo, że widzianym przez Feste czarnym kotem był jakiś zwykły przybłęda, który skakał po dachach i poślizgnął się na jednej z dachówek, gdy wybijał się w górę.
- Tak z ciekawości, lubię jarmarki - to akurat kłamstwem nie było. W ogóle prawie dziś nie kłamała, a fragment nazwiska był prawdziwy. Nieistotny, ale zawsze.
Chociaż... No tak, najważniejsza kwestia. Ona widziała kota, a nie tę dość drobną osóbkę. Z drugiej strony, stworzenie tylko jej mignęło... Nie, to nie mogła być ona. Tak sądziła. Ale sprawa poczęcia mogła być przełomowym odkryciem.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów - zreflektowała się zaraz, bez cienia uśmiechu na twarzy, ni nawet najmniejszej emocji, zdradzającej żywe zainteresowanie i narastające napięcie. I na co ona w ogóle liczyła? Istniała jedna szansa na... Milion? Nie, może trochę mniej. Czemu się tym kłopotać, nie ma kompletnie po co.
Chcę drugą kulkę. Jej myśli dorównywały prędkości spłoszonemu stadu jednorożców. Przeskakiwała z łatwością do kolejnej, choćby takiej wyjętej z kontekstu i zupełnie irracjonalnej. Brzęknięcie. To taki piękny dźwięk.
- I, jeżeli kiedykolwiek znajdziesz taką kulkę, to ją dla mnie zachowaj, dobrze? - dorzuciła po chwili niedbałego zastanowienia, łagodniejszym, i może również ciut przymilnym tonem. Oj, racja, mogła sobie odtwarzać ten odgłos do woli, po cóż jednak w nieskończoność powtarzać coś, wyczerpując przy tym swoje zasoby energii, skoro można równie dobrze próbować wydobyć ze zderzenia kul jakąś nowość.
Jakoś tak, co chwila powracała do poprzednich rozmyślań. Nie znała Brenny właściwie, ich relacja opierała się jedynie na tej rozmowie. Mogła powiedzieć o Dachowcy tylko to, że miała tak na imię, miała takiego jednorożca i urodziła się kotem, no i była miła, uwydatniając przy tym przeciwieństwo Feste. Wyglądałaby na okaz pałającej bezgraniczną miłością do świata, gdyby zetknęła się z jakimś sadystą, ale nie, musiała trafić właśnie na Brinne i jej Eques'a.
Uszy znów się pojawiły, wystrzeliwując spomiędzy pasm i chłonąc światło słoneczne. Zastrzygła nimi, znikając te ludzkie.
A jeżeli, teoretycznie, tamtego dnia zobaczyła ją? Jak widać, nie wykluczyła do końca tej możliwości. Wywołało to następujące pytanie, czy ona ją pamiętała. Wyglądała, koniec końców, dość niecodziennie, i gdyby sama natknęłaby się na kogoś takiego, jak siebie samą, by go chyba wyłowiła z tłumu na tle blondynek, brunetek, szatynek i tak dalej. W sumie, jej wygląd zaczynał robić się dość powszechny.
Upuściła kulkę na ziemię, celując w jedną z nielicznych, gęstą kępkę trawy, ostatnio wykorzystaną, która winna zatrzymać w miejscu zaokrąglony twór. Osiągnęła efekt, podniosła ją, umieściła jakiś centymetr przed źrenicą, przymykając lewą powiekę, i przyjrzała się uważniej smugom brudu. Woda by ją trochę oczyściła, nic z tego, teraz bowiem znajdowała się obok jeziora z płynnej czekolady.
Brenna [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 29 Sierpień 2011, 08:31
Brenna uśmiechnęła się i znowu miała zamiar odpowiedzieć za jednorożca. Spojrzała mu w oczy, próbując się z nim porozumieć i doszukać się w nich tego, co go spłoszyło. Okazało się, że był to błysk kulki, tak jak podejrzewała. Z jednej strony uważała to za przesadę, bo przedmiotów błyszczących nie powinno się bać. Lepiej na nie polować...-Dokończyła jej kocia połowa. Mimo to nie wierzyła jednorożcowi, że tylko kulka była powodem jego lęku. Niestety, okazało się, że mimo oswojenia, Mystique nadal był bardzo płochliwy. Bał się wszystkiego i wszystkich, którzy nie byli nią. Nawet jeśli ktoś był do niej podobny, przerażał go.
Brenna westchnęła.
-Tak naprawdę, to on się chyba ciebie boi. Nie ufa ci po tym, jak gwałtownie wstałaś. A co do piłki, to prędzej by ją zjadł, gdyby wziął ją do pyska. Łatwiej byłoby, żeby ją kopnął, ale jest odrobinę spłoszony.-Dobrze, może jednorożec był spłoszony bardziej, niż trochę, ale Brennie było głupio mówić obcej osobie, że jej jednorożec na jej widok dostaje zawału serca i ogarnia go wielkie przerażenie. Dobrze, może bez przesady.
I tak, obcą osobą, bo co tak naprawdę Brenna wiedziała o dziewczynie siedzącej obok niej? Znała tylko jej godność, tyle. Nawet nie wiedziała, czy jest Dachowcem, bo kocie cechy raz się u niej pojawiały, a sekundę potem już ich nie było. Z tego, jak się zachowywała i jak odpowiadała wywnioskowała, że mogła pochodzić z jakiejś bogatej i wyrafinowanej rodziny. Ale to mogło być tylko takie odczucie.
Kiedy podanie ryby Elicia skomentowała dość długim zdaniem (w porównaniu do wcześniejszych), Brenna uniosła brew. Wynikało z tego, że obraziła towarzyszkę. Było jej głupio, w końcu chciała tylko być miła. Zapewne gdyby tego nie zrobiła, Valerie miałaby pretensje, że nie podzieliła się z nią i patrzyłaby na nią jak sęp, podczas gdy Brit pałaszowałaby rybkę. Ech, ciężko dogodzić ludziom.
Na szczęście jednak po chwili dziewczyna zaczęła skubać swoją rybkę. Brinne zaczęła się zastanawiać, dlaczego? Czyżby nie ufała jej co do bezpieczeństwa pokarmu? Ale jak można zatruć ciasteczko? Nie rozumiała wątpliwości towarzyszki. Jednak gdy sama pochłonęła rybkę, zauważyła, że Elicia zrobiła dokładnie to samo. Z tą różnicą, że ona połknęła rybkę w całości, nie wypluwając niebezpiecznych ości. Cóż, wszystko zależy od osoby. Brenna wolała nie ryzykować. A co jeśliby jej się coś stało? Raczej nie chciałaby teraz szukać lekarza, szczególnie, że ość nadal tkwiłaby jej w gardle... Brit aż wzdrygnęła się na tę myśl. I postanowiła już się na ten temat nie zastanawiać.
-Nie ma za co.-Odpowiedziała z uśmiechem na podziękowania Valerie. Podejrzewała, że za chwilę znowu usłyszy coś w stylu 'według mnie jest', więc teoretycznie nie powinna tego mówić. Ale miała w zwyczaju, że to robiła i nie przejmowała się tym, co zrobi jej rozmówczyni.
Pytania Elicii trochę Brennę zaskoczyły. Zazwyczaj nikt nie pytał o szczegóły jej historii życia, bo widać było, że niechętnie o tym opowiada. Ale najwyraźniej ta dziewczyna była inna. Brit nie chciała jej opowiadać, ale nagle doznała dziwnego przeczucia, które kazało jej opowiedzieć wszystko dokładnie.
-Nie, wśród mojej najbliższej rodziny nie było Dachowców. Wychowała mnie zwykła, czarna kotka. Nie wiem, kto jest moim ojcem, nigdy nie rozmawiałam o tym z matką. W pewnym momencie któryś kocur wspomniał coś o jakimś człowieku, ale wtedy czarna kotka go podrapała. Nie wnikałam dalej, bo nie chciałam mieć szramy na oku.-Przerwała na chwilę, wpatrując się w czekoladową taflę. Zauważyła, że rybki przypłynęły bliżej. Odruchowo się oblizała, ale nic nie zrobiła.
-Co do tego jarmarku, to nie pamiętam zbyt wielu szczegółów. Wiem, że w dole był jarmark, bo widziałam dużo straganów i wielu różnych ludzi. W oczy rzucił mi się wielki kapelusz na głowie jednej osoby, ale nie zastanawiałam się nad tym, bo byłam zbyt zszokowana tym, że po chwili zmieniłam się w ludzką postać. A potem zmieniłam się znowu w kota, ale spadłam z dachu. Nie pamiętam już teraz, dlaczego.-Wzruszyła ramionami. Dla niej te szczegóły nie miały znaczenia. Nie wiedziała, czemu były one takie ważne dla Valerie, ale skoro o nie pytała, to znaczy, że dla niej miały znaczenia. No więc wyjawiła jej wszystko to, co jej się w tej chwili przypomniało.
Słysząc prośbę Elicii, Brenna uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, koty lubiły błyskotki, a w Dachowcach kocie instynkty często brały górę, ale można było w miarę nad nimi panować. Ale zachowanie Valerie skłoniło ją do przemyśleń. Po co tak naprawdę ma zachowywać się jak człowiek? Była w większej części kotem, nie człowiekiem. Powinna zachowywać się, jak kot. Postanowiła, że od teraz tak będzie. Kiwnęła więc głową na znak zgody, a propos tej kulki.
Kątem oka zauważyłą, że u Elicii ponownie wyłoniły się kocie uszy. Uniosła brew. Te ciągłe zmiany wyglądu zaczęły ją zaskakiwać. Czyżby miała moc zmieniania swojego wyglądu? Słyszała o ludziach, którzy mieli zdolności zmiany koloru włosów, czy oczy, ale nigdy nikogo takiego nie spotkała. No przynajmniej do teraz, jeśli przypuszczenia Brenny były właściwe.
Valerie znów zaczęła bawić się kulką. Brit uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła szukać wzrokiem mimowolnie kamienia. Ale zaraz się otrząsnęła, bo wiedziała, że będzie wyglądać to tak, jakby robiła to, bo robi to Elicia. A ona nie chciała małpować.
Feste [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 29 Sierpień 2011, 21:23
- K u l k i. Nie piłki, piłeczki, trójwymiarowe figury geometryczne. Kulki - zaznaczyła dobitnie, unosząc w górę kuleczkę, by każdy mógł zobaczyć, że nie kwalifikuje się do piłek.
- Osobiście, nie polecałabym. Utknęłaby ci w gardle, aż straciłbyś dech przez swoją nieuwagę. Albo przynajmniej narobiłaby dramatycznych szkód w twoim organizmie - wtrąciła mimochodem, prawdę mówiąc, dość urażona tym, iż stała się najstraszliwszą marą senną dla jednorożca.
- Odrobinę. Wierzę ci - wymamrotała, moszcząc się na ziemi. Poczęła turlać kulkę przed oczami, wodząc za nią monotonnie wzrokiem. Skinęła głową, nawet nie wytężając słuchu na zapewnienie Brenny, tyczącym się tego, że nie ma za co dziękować. Próżne gadanie, reakcja Bree raczej się diametralnie nie zmieni w ciągu paru sekund lub minut. Obie miały własne trwałe przyzwyczajenia, jak widać. Schwyciła palcami złotawy twór, rozcierając go nimi, co nie poskutkowało niczym nadmiernie ciekawym, poza rozejściem się zapachu na skórze jej opuszków.
Tknięta jakimś nieokreślonym odczuciem, zastygła, wsłuchując się w odpowiedzi kruczowłosej.
- Najbliższej rodziny. Nie było. I jakiś człowiek... - gdy rozmówczyni zrobiła pauzę, Feste wykorzystała ów krótki moment na ważenie jej słów i porównanie ich z niepodważalnymi faktami, jakimi dysponowała sama. Najbliższa rodzina może oznaczać równie dobrze matkę i ojca, nie, zapewne nieznane, rodzeństwo. Matka była kotką, a ojciec człowiekiem... Nie, możliwe, że to człowiek. Rozdrapywana sprawa dotyczyła rzekomego poczęcia kociątka i skalania nieszkodliwego zwierzęcia, te elementy wpasowują się idealnie w skomplikowane puzzle. Zerkając wciąż na towarzyszy, nie przegapiła powodu przerwania rozmowy, bowiem Brenna oblizała się na jakiś smakowity obraz. Nie wnikała bardziej, powracając oczyma do zabawy.
Jarmark. Wielu ludzi, wiele straganów, i jedni, jedyni żebracy w tłumie, kapeluszniczka bawiąca się w cyrkowca i tym samym bawiąca tłumy, i skulona, mała dziewczynka obok, chcąca wziąć z niej przykład. Wcześniej też chciała obracać się wśród trup cyrkowych, a już przynajmniej zgrywać kuglarza, żeby zarobić. Lui miała wielki, rzucający się nader w oczy kapelusik, który zwabiał więcej magicznych, nie do końca rozumnych dzieci. Niedawno spalił się w okolicy dom i rodzice woleli nie obnosić się za bardzo z własnymi umiejętnościami, więc cierpiętniczo znosili dziecięce kaprysy. To też pasowało. Dudnięcie w dach, to pamiętała, niezbity dowód na podobieństwo historii.
- Jak sądzisz, Bree, jakie istnieje... Prawdopodobieństwo na dziesięć przypadków, że twoja bajeczka by się powtórzyła? - mogła wyjaśnić to mniej zawile. Pragnęła poznać opinię dziewczyny, a raczej sprawdzić, czy będą one dostatecznie do siebie zbliżone. Feste obstawiała jedną szansę, najwyżej dwie, głównie temu, że rzadko słyszała coś w tym stylu. Właściwie to nigdy, jak się nad tym bardziej zastanowić, choć i to było w sumie zbyteczne.
- Nie drwij - ofukała po chwili Brennę, biorąc jej uśmiech za oznakę rozbawienia, chyba nie była wyjątkowo daleka od prawdy. Wykwitłe zaraz zdziwienie przypisała trafnie ciągłym, nazwijmy to: pląsom, swych uszu.
- Ach, o to ci chodzi - rzuciła niedbale, okręcając kosmyk blond włosów, który, mimo pozorom nie pod wpływem jej dotyku, zmienił się w fioletowe pasemko. Ukazała zębiska w parodii uśmiechu, odrzucając feralny kosmyk. Uderzył we fragment reszty włosów, więc skupiła się, chcąc osiągnąć niezapominany efekt. Owo miejsce buchnęło feerią barw, a ta rozpłynęła się po całej grzywie, z nagła jakby wykonując piruet, po czym odwinęła się mleczną bielą, tym razem spływając niczym kaskada, podczas gdy rudawa grzywka przedłużała się, kończąc jako prostawe i wyjątkowo długie pasma. Zielone dotąd oczęta błysnęły czerwienią, z twarzy wystrzeliły białawe wąsiska, do tego także machnięcie ogonem i dzwonienie ujawniło ukazanie się kolejnego ukrytego kociego znamienia.
Sapnięciem zdradziła nieznaczne zmęczenie, rozwierając oczy o ni to zwierzęcych, ni to ludzkich źrenicach, przywołując na twarz naburmuszenie. Podobnie wyglądała na tamtym jarmarku, lecz włosy były krótsze, nie do ud, ona cała niższa, no i wyglądała też bardziej dziecinnie, obecnie przynajmniej uchodziła za... Siedemnastolatkę, z potężnym przymrużeniem oka, w rzeczywistości będąc odmianą długowiecznych Dachowców, odgałęzienie z jej drzewa genealogicznego było pełne czystokrwistych kotoludzi.
Wstała i zakołysała się na piętach, ściskając w ręku kulkę.
- Rodzisz jeszcze więcej pytań, Bree, zamiast je likwidować. Winnaś się tego nauczyć, jeśli w głowie każdego tworzysz równie wielki mętlik - złączyła dłonie, w obu zamykając swój bibelot. Westchnęła cicho, stając normalnie.
- Wiesz... Nie, nie wiesz - zaczęła, rozkładając je i patrząc nieobecnym wzrokiem na przedmiocik. - Kiedyś... Kiedyś odważyłam się na coś ryzykownego. Ryzykownego, ale złego. Byłam w miarę grzecznym dzieckiem, dopiero te wszystkie kłótnie... Byłam, jestem i nadal będę ciekawska. Mój tata obracał się w niedostępnym dla mnie świecie. Rzadko kto nas odwiedzał, pewnego dnia byli to jacyś urzędnicy, tak myślę. Mówili o kociątku, martwej kotce i starej sprawie. Brzmi tajemniczo, prawda? Potem... I jeszcze potem, ukradłam papiery. Przeczytałam wszystko. I wynikało z tego, że gdzieś może plątać się... Ktoś albo coś twego pokroju. Straciłam raz brata, nawet go nie znał... Nie, to nieważne. Przejdźmy do rzeczy, ten jarmark. Chyba cię widziałam. I ty... Chyba widziałaś mnie - upuściła kulkę na grunt, nie racząc po nią sięgnąć. Mimo pozornego lekceważenia, nie chciała jej stracić, jednak żywiła nadzieję, że nic nie wywoła jej nagłego zniknięcia.
"Nie wiem, czy z tobą jest podobnie... Podejrzewam, tylko, że... Twój ojciec może być też moim ojcem?" Jak to groteskowo brzmi, nawet w moich myślach.
- Kobieta z kapeluszem. Przyjrzałaś się jej? Jak dokładnie wyglądała? Może inaczej... Nie, nie pamiętam za dobrze jak wyglądała. Cylinder był biały w czarne kropki, z takim dziwnym, i czerwonym, połyskiem? I z różową kokardą. Był duży i tylko temu chyba zawdzięczała publikę - zastanowiła się na głos, nie zaprzestając drążenia mniej ważnych spraw, chociaż inny najpewniej stwierdziłby z całą mocą, że Brenna jest tym całym kocięciem. Najpierw chciała zyskać odpowiedź na poprzednie pytanie, nie tylko dla zasady.
Złapała się za głowę, zataczając niczym pijana i opadła na glebę, wykręcając rękę, żeby odzyskać kulkę. Była zbyt sentymentalna, by rozstać się z nią choć na taką krótką chwilkę. Skrzyżowała nogi, wzdychając ciężko i już widząc, może i nawet przed oczami, nie tylko w głowie, parskanie i stawanie dęba wystraszonego wierzchowca.
- Nie, na ostatnie pytania nie musisz odpowiadać, Bree. Starczy na to najważniejsze, i może jeszcze... Na to najważniejsze i kropka. Chyba że chciałabyś na więcej... - przymknęła usta z wyraźnym trudem. Położywszy kulkę przed sobą, złapała połacie włosów, chcąc upiąć je w jakąś dziwną fryzurę, bo z gumki już się wyślizgiwały. Wyszło niestarannie, jak zwykle.
/ Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, ale prawie cały dzień byłam poza domem, uch.
Brenna [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 30 Sierpień 2011, 09:41
Faktycznie, Brenna źle określiła obiekt znajdujący się w ręce Elicii. Była to kulka, a nie piłka. Piłki były bardziej kolorowe i wypełnione w środku powietrzem. Kulki zazwyczaj były zrobione całe z metalu lub stali i pełne wewnątrz. Dlatego też były takie ciężkie, w przeciwieństwie do piłek. Ale wystarczy tych nikomu niepotrzebnych rozmyślań o piłkach i kulkach. Najważniejsze było to, że dziewczyna trzymała w ręku kulkę.
Brit skinęła głową, zgadzając się z Valerie. Połknięcie lub pogryzienie kulki przez Eques'a mogło mieć tragiczne, jeśli nie śmiertelne skutki. Gdyby zechciał ją przełknąć, zapewne utknęłaby mu w przełyku, przez co zablokowałby dostęp powietrza i w efekcie się udusił. Natomiast gdyby spróbował ją pogryźć, stworzyłby wiele niebezpiecznie ostrych kawałków, które mogłyby się mu wbić w różne organy, w efekcie czego trzeba byłoby mu je przeszczepiać. A ponieważ nikt nie urządzał przeszczepów dla jednorożców... Cóż, jej zwierzak mógłby zginąć.
Wiedziała, że Elicia jej nie wierzyła, gdy mówiła, że Mystique odrobinę się boi. Było widać, że jest spłoszony bardziej, niż odrobinę, ale jak już wcześniej pisałam, Brit nie chciała się do tego przyznać przy kimś innym. Wiedziała natomiast jedno: musi wziąć się za wychowanie i uodpornienie na strach swojego zwierzaka. Bo jak na razie przynosił jej wstyd. A nie chciała, żeby tak było. Poza tym przecież sam jednorożec nie czuł się wtedy bezpieczny. Więc taka edukacja wyszłaby obojgu na dobre.
Kiedy Brenna skończyła opowiadać szczegóły historii jej życia, jakie zdążyła sobie przypomnieć, zauważyła, że Elicia coś analizuje. Już wcześniej słuchała jej bardzo uważnie, a gdy skończyła, widać było, jak myśli. Brenna widziała oczyma wyobraźni, jak wewnątrz jej głowy przegrzane trybiki obracają się z zawrotną prędkością. Oczywiście, nie powiedziałaby tego Valerie, bo mogłaby się obrazić. Przynajmniej Brit tak by zrobiła, gdyby ktoś coś takiego powiedział o niej.
Chwilę siedziały w ciszy. Brenna myślała o tym, jak wiele przeżyła, zarówno jako kot jak i Dachowiec. W końcu mało tego nie było. Nie każdy mógł się poszczycić taką historią. Tak naprawdę, to nikt. Bo przeżycie pięciu lat wśród bijących się codziennie kotów nie było czymś łatwym. Często brakowało im jedzenia, przez co musieli żywić się tym, co znaleźli na śmietniku. Brit nie uważała tego za obrzydliwe, w końcu większość kotów tak robiło. No, chyba że jakiś miał swojego właściciela, który podstawiał mu pod nos szyneczkę i ciepłe mleczko. Ale niestety nie wszyscy mieli takie szczęście. Ba, nie tylko nie mieli, ale też nie mają. Myśląc, że na ziemii na pewno żyją jakiś jej krewni, którzy muszą bić się o jedzenie ze śmietnika, zrobiło jej się smutno. Ale nie mogła nic poradzić na to, że jej udało się przedrzeć przez lustro do tej krainy, gdzie tacy jak ona mogą żyć bez żadnych problemów.
Przez te przemyślenia, mogła łatwo odpowiedzieć na pytanie zadane przez jej rozmówczynię.
-Zapewne bardzo nikłe. Maksymalnie dwa, choć wątpię, czy nawet tyle. Bo naprawdę trudno przejść przez lustro i zmienić się w Dachowca. Trzeba mieć ludzkie cechy zapisane w genach i dużo szczęścia, żeby trafić na odpowiednie lustro...-Zrobiła wielkie oczy, bo dopiero teraz dotarło do niej coś, co było tak oczywiste, że chyba wszyscy to wiedzieli. Skoro miała ludzkie cechy, jak każdy Dachowiec zresztą, a jej matka była zwykłym kotem, co do tego nie miała żadnych wątpliwości, to jej ojcem musiał być człowiek! Skrzywiła się trochę, bo wobec powyższego musiała być skutkiem gwałtu. Nie wiedziała czemu, ale trochę jej to przeszkadzało. W tym momencie uznała siebie za kogoś obrzydliwego, co nie ma prawa żyć na tym świecie.
Ukryła swą twarz w kolanach, toteż nie widziała zmian, które w tym czasie zachodziły w wyglądzie towarzyszki. Miała sobie za złe to, że przeżyła i że stała się Dachowcem. Doszła do absurdalnych wniosków, że gdyby nie ona, jej matce byłoby lepiej. A przecież gdyby nie ona urodziła się w ten sposób, to urodziłoby jej się inne kociątko, które być może stałoby się w przyszłości pół-kotem, pół-człowiekiem. Ale żadne racjonalne argumenty do niej nie docierały.
Stwierdzenie Elicii wcale nie poprawiło jej humoru.
-Przepraszam.-Powiedziała tylko, patrząc na nią. Było jej zwyczajnie smutno. Ale nie płakała. Nie miała po co, skoro była bardziej na siebie wściekła. Ale nie ważne.
Wysłuchała dość długiej wypowiedzi Valerie. Cóż, Brenna sama odważyła się na wiele ryzykownych rzeczy, będąc kotem. W sumie całe jej życie było ryzykiem. Ale nie przeszkadzało jej to, przynajmniej wcześniej. Ale dalsza część jej 'opowieści' ją zainteresowała. Wynikało z niej, że w Krainie mógł się plątać ktoś, kto tak jak ona został poczęty przez kota i człowieka. Możliwe też, że to ona była tą osobą... Ale w to nie wierzyła. Bo niby czemu miałaby uwierzyć? Przecież to było mało prawdopodobne.
Słuchając opisu kapeluszniczki, a raczej jej kapelusza, Brenna stwierdziła, że właśnie taki kapelusz widziała tamtego dnia. No, może nie pamiętała, czy był w kropki i miał ten czerwony połysk. Ale na pewno był duży i miał różową kokardę.
-Nie widziałam samej kobiety. Widziałam jej duży kapelusz. Nie pamiętam, czy miał czarne kropki, ale na pewno była tam wielka różowa kokarda.-Postanowiła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z Valerie. Może to pomogłoby jej rozwiązać tę zagadkę.
Patrzyła, jak Elicia bawiła się kulką, wyraźnie się zastanawiając. Chyba obydwie myślały o tym, co powiedziała Valerie - o tym, czy Brenna rzeczywiście jest jej siostrą. I chyba obydwie nie wiedziały, co myśleć. No, na pewno miała tak Brit.
Feste [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 30 Sierpień 2011, 18:48
Jeśli w ogóle zdołałby ją pogryźć, kulka znowuż z takiego miękkiego tworzywa nie była. Prędzej zrobiłoby to zwierzę mające większą siłę nacisku szczęk, ale znawczynią nie była w przypadku końskiej budowy.
- Dwa. Znaczy się, dwie. Dwie szanse. A więc, niekoniecznie musisz to być ty - marna pociecha, bo prawdopodobieństwo nadal było szalenie wysokie. Ale zawsze lepsze to, niż jedna szansa na dziesięć.
- Ej! - prychnęła, zauważywszy, co czyni Brenna, mianowicie chowa buźkę pod osłoną włosów i kolan, nie racząc choć ciut popodziwiać jej spektaklu. Zapewne nie zobaczyła przy tym też pretensjonalnego spojrzenia. Prychnęła ponownie, własną twarz zakrywając dłońmi. Zmarszczyła brwi, odgarniając część włosów z twarzy. Machnęła ręką na słowa Brit, przedrzeźniając ją bezgłośnie. Przecież ten kapelusz już stracił niemal całe znaczenie, jednak objaśniło, że musiała widzieć Bree, nie żadnego innego kota.
- Różowy kokardy nie są ładne. To wszystko wyjaśnia. - Feste ziewnęła, przysłaniając dłonią usta, i na razie dalej się bawiła.
Łypnęła na wspomnianą, czując na sobie jej uporczywy wzrok. Czemu nie było widać u niej śladu zainteresowania lub zdziwienia, wykwitłego pod wpływem transformacji? Nagle uniosła głowę i zaśmiała się dźwięcznie. Miała piękny śmiech, do tego dochodziło to, iż rzadko można było doczekać się, by go usłyszeć.
- Nic nie rozumiesz, Bree? - podeszła do dziewczyny i złapała ją za przeguby, potrząsając intensywnie, by na pewno zostać zauważoną i uważnie usłyszaną. Czasem była zbyt bezczelna i nie szanowała stref prywatności innych, co jej samej się nie tyczyło. Jednocześnie zmuszała Brennę do zgarbienia, bo, szczerze mówiąc, wysoce wątpliwe, aby Valerie ją przerastała; tak aby ich twarze znalazły się na takim samym poziomie.
- Nie wiem, czy twój umysł, będący niegdyś umysłem w większości kocim, jest w stanie dojść do podobnych wniosków, ale prawie wszystkie dowody wskazują na to, że to właśnie ty możesz być tym kociątkiem. I mój ojciec zrobił to twojej... Kotce. Wiesz, co to znaczy, prawda, Bree? - puściła ją, z doprawdy obłąkańczym wyrazem oczu, jakby już wyobrażała sobie rzeczy z tym związane, każde zalety i wady tej świadomości. Bogowie, i one niby mają wszystko to zaczynać od początku? Gdyby chociaż znały swoje upodobania, lecz nie, po cóż. Normalne rodzeństwo, jeżeli rzeczywiście nim były, hasałoby sobie po łąkach, rozprawiając o minionym dniu, rozterkach miłosnych i droczyłoby się bez ustanku, tak przynajmniej wywnioskowała po zachowaniu dwóch młodych bliźniaków - Opętańców. Obaj posiadali takie same, nietoperze skrzydła, z charakterystyczną zieloną szramą. Utrzymywali, że czytali w swoich myślach, i to nawet nie przez telepatię, czy z nimi też tak będzie? Ta wizja, mimo wszystkich swych i lepszych stron, ją odstręczała.
- Będziemy zmuszone do częstszego obcowania ze sobą - dokończyła z chytrym uśmieszkiem, podrzuciwszy kulkę, niby monetę, do góry, i wyskakując za nią w powietrze. Jej kończyny momentalnie przypominały bardziej kocie, przez co łapa, nie, teraz znów ręka, wyglądała na dziwacznie wykręconą. Dotknęła ziemi, na dwóch nogach, błogosławiąc to, że zdjęła pantofelki i te leżały sobie spokojnie u brzegu jeziora.
- Wiedziałam, że ja też tak potrafię - powiedziała do siebie, wyraźnie udobruchana. Usiadła, tak jak niedawno, choć oczywiście stanie nie wiązało się dla niej z żadną ujmą, podwijając kolana pod brodę i oplatając je ogonem. Pewnie zakłaczyła również znacznie spodnie.
Wetknęła kulkę do kieszeni, wyszukując sakiewkę i tam ją umieszczając. Zamiast tego, zaczepiała palcami wstążkę, wprawiając w ciągły ruch dzwoneczek. Po dłuższej chwili przesunęła wzrokiem po obecnych, w tym po Equesie.
- Mystique? Czemu go tak nazwałaś? - zainteresowała się akurat tym. Imiona uważała za ważne, temu też używała sfałszowanych, choć na poły także dlatego, że jej się podobały.
- Ja bym nazwała go... Musiałby być mój, żebym mogła tak gdybać. Czy jednorożce nie wydają ci się za banalne? Przecież po tym świecie, a nawet wszystkich światach, pałęta się mnóstwo ciekawszych stworów. Chyba że już o to pytałam. - Fleed skończyła przerwę w trącaniu dzwonka, wznawiając to z nowszym zapałem i upodobaniem. Musi w przyszłości porównać brzęczenie a zderzanie się kulek w kakofonii dźwięków.
- Zagramy w grę, Bree? - zaproponowała, spychając minione przełomy myślowe na drugi, lub nawet trzeci, plan.
- Jeżeli się zgodzisz, to wyjaśnię ci jej zasady - dodała, by nie było żadnych nieporozumień, i by uniknąć pytań pokroju "co to za gra", "czy w ogóle umiesz w nią grać", i tak dalej. Zacmokała na Mystique'a, jakoś nie doszukując się w tym specjalnych efektów. Wątpiła w jakąkolwiek reakcję ze strony jednorożca,.
- Co do ciebie, Equesie, nierozwinięty język ludzki automatycznie dyskwalifikuje cię z tej konkurencji. Wybacz, ale strzyżenie uszami i trzepnięcia łbem nie starczą za zadowalające odpowiedzi - oznajmiła dodatkowo z przepraszającym uśmiechem, nie dało się rozróżnić, czy był prawdziwy, czy wręcz odwrotnie.
Brenna [Usunięty]
Wzrost / waga: /
Wysłany: 30 Sierpień 2011, 20:54
Prawda, niekoniecznie musiałaby to być akurat Brenna, ale obydwie czuły, że to jednak jest ona. Nie wiadomo, dlaczego Brit też tak uważała, po prostu tak było.
Najwyraźniej Elicia uznała lekkie załamanie Brinne za coś obraźliwego, bo prychnęła na nią dwa razy w krótkim czasie. Może chodziło jej o to, że kotka nie patrzyła na jej spetkakl? Ale jak miała patrzeć, skoro nawet nie miała o nim pojęcia. Zresztą chyba by jej to już tak nie dziwiło, skoro doszła do wniosku, że Valerie posiada zdolność do zmiany kształtu.
Nie, dla Brenny nic nie było jasne. No owszem, było prawdopodobieństwo, że ona jest jej siostrą. Nawet dość duże. Ale dlaczego od razu twierdzić, że tak jest? A potem się rozczarować, kiedy Elicia znajdzie prawdziwe kocię. Tak, Brit się załamała i patrzyła na wszystko w czarnych barwach.
Dziewczyna obok niej zaśmiała się. Brenna drgnęła i wsłuchała się w niego. Był bardzo wdzięczny i brzmiał dość ładnie. A miała wrażenie, że nie usłyszy go już w najbliższym czasie...
Poczuła, że ktoś ją podnosi, po czym trzęsie nią i każe jej się garbić. Mimowolnie zrobiła to wszystko, choć nie mogła powiedzieć, że się jej to podobało. Zgarbiona wysłuchała tego, co miała jej do powiedzenia Valerie.
Wzmianka o ograniczonym rozumie przez kocią część życia odrobinę uraziła Brennę. To, że pięć lat była kotem, nie znaczy, że nic nie kojarzy. Po prostu było to tak nieprawdopodobne, że stwierdziła, że nie warto w to po prostu wierzyć. Po co robić sobie złudną nadzieję? I potem cierpieć z powodu pomyłki?
-I to przez twojego ojca mam teraz poczucie, że byłam dla matki ciężarem.-Dodała cicho, tak cicho, że nie była pewna, czy Valerie ją usłyszała. Nawet jeśli nie było to dla niej nieważne. Po prostu musiała powiedzieć to na głos, musiała się z tym zmierzyć. I wyszła z tego starcia zwycięsko. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Jeśli rzeczywiście Elicia miała rację i były siostrami przyrodnimi, to miały przerąbane, jakby to określiła Brenna. Zazwyczaj rodzeństwo wie o sobie wszystko, rozmawia o byle czym i doradza sobie w trudnych momentach. One natomiast nie wiedziały o sobie nic. Tylko to, że obydwie były Dachowcami. No i znały swoje imiona. Tyle. Długa droga była jeszcze przed nimi...
-Akurat to mi nie przeszkadza.-Odpowiedziała na stwierdzenie o wspólnym przebywaniu. Było to chyba szczere, bowiem dziewczyna naprawdę nie miała nic przeciwko. Im więcej miały ze sobą przebywać, tym lepiej by się poznały.
Na kolejne stwierdzenie Elicii, Brenna tylko kiwnęła głową. Każdy Dachowiec potrafił zmieniać części ciała w odpowiednie narządy kotów. Było to oczywiste, tak jak dwa plus dwa to cztery.
Brit zignorowała pytanie o imię Eques'a, bo zwyczajnie nie znała na nie odpowiedzi. Toteż wzruszyła tylko ramionami. Feste musiała to potraktować jako jedyną odpowiedź, bo innej i tak by nie dostała.
-Okej, możemy zagrać.-Powiedziała na propozycję Valerie, po czym zamieniła się w słuch, aby dokładnie zrozumieć zasady gry. Jednorożec natomiast nie przejął się zbytnio tym, że nie mógł grać. Zamiast tego zaczął skubać trawkę.
//Przepraszam, że tak krótko, ale jest późno i rodzice zganiają. ><
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!