Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!
W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.
Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.
Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).
***
Drodzy użytkownicy z multikontami!
Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park.
Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.
Godność: Gregory Rasa: Cyrkowiec - sęk w tym, że nie wygląda Lubi: Wszystko, od czego mózg brzęczy a neurony skrzą Nie lubi: NICH, ludzi fałszywych, psów wszelkiej maści Wzrost / waga: 161 cm / 80 kg Aktualny ubiór: przyduże spodnie na szelkach, podkoszulek, gruba warstwa potu Znaki szczególne: Metalowe paznokcie, mechaniczne skrzydła Zawód: Performer cyrkowy, najemnik Pod ręką: trochę pieniędzy, paczka papierosów, telefon komorkowy bez karty SIM Broń: kastet Stan zdrowia: ciało zdrowe, zaś po mózgu stepuje depresja
Dołączył: 27 Gru 2015 Posty: 244
Wysłany: 12 Kwiecień 2017, 17:46
Porównanie rozbawiło go, ale chyba jeszcze bardziej rozbawiło Jocelyn. Słysząc jej uwagę, nadął się cały jak to tylko on potrafił, aż od mięśni zatrzeszczała koszula:
- To nie wpuszczaj - ja wejdę kominem! Super Gryphon-Man wślizgnie się wszędzie! - zawołał z policzkami wypełnionymi chlebem i szynką, przypominając bardziej chomika niż superbohatera. Owszem, zdarzało mu się czytać komiksy parokrotnie, głównie dla relaksu. Nie dało się nazwać go nerdem w żadnym razie i nie udałoby mu się spamiętać autorów i dat wydań każdego tomiku, ale komiksy (zachodnie komiksy! Żadnych japońskich dziwactw!) szanował w całości, a w szczególności te o X-manach. Potrafił się mocno wczuć w ich sytuację, a w szczególności w Wolverina. Co tu dużo mówić - był do niego podobny i lubił upodabniać się jeszcze bardziej, z tą całą siłą, dzikością i cwaniactwem, jakie w nim widział. Owszem, ubierał się w idiotyczny, żółty strój, ale to była część świata przedstawionego, czy co to tam.
- Kartęęę... czego? - zapytał z pewną konsternacją, gdyż nie był poliglotą. Tym bardziej nie wiedział, czy przystać na to mówienie po imieniu, Bruderschafta też jakoś z olbrzymim demono-metalowco-Mengelem mu się pić nie uśmiechało. Nadal zbyt wiele pytań i zbyt wiele podejrzeń kręciło się wokoło jego osoby. Ale postara się być... miły. Zdarzało się to rzadko, a facet z pewnością potrafił być miły dla niego. No i miał łeb na karku, potrafił rozkminić to wszystko filozoficznie, po prostu łebski gość.
Niestety, po chwili zmuszony został do bycia świadkiem pyskówki pomiędzy Banem a Jocelyn, i jak to zwykle bywa, bardzo nie chciał się wtrącać. Najpierw Banu powiedział jakie to drogie było co jej tam napchali. Potem ona odparła że mu urżnie łeb. A Greg siedział i patrzył jak jedyny dorosły, który musi rozstrzygać które z dzieci dostanie zabawkę. Kiedy wstała i poprosiła go o odejście, siedział jeszcze chwilę, ociężały:
- Ech, też liczyłem, że może po tym wszystkim zacznie cie troszkę lubić. Kobiety nie zrozumiesz. - westchnął ze współczuciem, zeskakując z krzesła i wychodząc za Jocelyn. Doskonale wiedział, co będzie tematem rozmowy, jednak nie mógł przed tym uciekać, szczególnie iż wspomagał go w tym specyfik sprezentowany przez Bane'a. Będzie dobrze. Pogadają sobie znowu o tym, jakim to fiutem Greggie nie jest...
z/t
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 14 Kwiecień 2017, 01:05
Anomander bardzo lubił zwierzęta. W końcu nikt, kto zostaje weterynarzem, nie czyni tego ze względu na wrodzoną lub nabytą niechęć do „naszych braci mniejszych”. Jednak każde zwierzę powinno wiedzieć, że pewne zachowania w stosunku do ludzi a także innych zwierząt są niedopuszczalne. Jednym z nich jest wchodzenie na głowy.
Skrzydlaty zdecydowanym choć spokojnym ruchem złapał puchata kulkę i zdjąwszy ją sobie z głowy przytrzymał przez chwilę przed oczami
- Chwilowo jesteś zbyt mały na czapkę. Przyjdź za rok lub półtora to pomyślimy, a jak będziesz dużo i ładnie jadł to może nawet kołnierz z ciebie zrobię? – powiedział stawiając Wredotka na ławie i dając mu pstryczka w zadek subtelnie sygnalizując, że ma spadać zanim gadzina pomyśli o tym by zamiast za jakiś czas zrobić z niego czapkę czy kołnierz, potraktować go jako przekąskę w trybie natychmiastowym.
Anomander przez chwilę trzymał rękę wyciągniętą w stronę Gregorego ale ten nie podał mu ręki. Widocznie Człowiek Gryf nie chciał bratać się ze skrzydlatym. Anomandet to rozumiał. Opuścił więc rękę ponownie na stół. Nie, to nie.. Mimochodem przez głowę przemknął mu fragment wierszyka o misiu, który kiedyś gdzieś usłyszał „(...) Chętnie państwu łapę poda. Nie chce podać? A to szkoda”. Cóż, było to bardzo niegrzeczne zachowanie. Dłoń podaje się nie tylko przyjaciołom i znajomym ale także największemu wrogowi. O ile w przypadku przyjaciół i znajomych robi się to z sympatii o tyle z wrogami jest nieco inaczej. Uścisk dłoni wymienia się nie tyle ze względu na sympatię i szacunek co na własne bezpieczeństwo. Większość ludzi jest praworęczna, zatem mając zablokowana prawą rękę nie są w stanie wyprowadzić porządnego ciosu. Poza tym trzymając prawą dłoń naszego wroga w serdecznym uścisku lewą możemy mu wbić nóż w jelita, żołądek, śledzionę, trzustkę lub pod pachę. Uścisk dłoni to zatem cholernie dobra okazja by zagrzebać topór wojenny. I to razem z wrogiem. Z resztą prawie wszystkie uspokajające gesty dają świetna okazję do ataku. Weźmy na przykład uniesione lekko przed sobą dłonie w geście mówiącym „Tylko spokojnie”. Unosząc dłonie, mózg automatycznie ustawia je tak, by kciuki znajdowały się na podobnej szerokości co rozstaw oczu naszego rozmówcy. Wystarczy chwila by potencjalnemu oponentowi wyłupić oczy, a człowiek raptownie i brutalnie pozbawiony oczu staje się zdecydowanie mniej agresywny.
- Nie „czego” tylko „kogo”, chodzi o kartę pacjenta. – powiedział uśmiechając się półgębkiem
Wsłuchał się w słowa Bane’a.
Nieco zbyt ostro. Fragment z wpychaniem jedzenia do gardła nie był potrzebny, ale poniekąd go rozumiał. Napracował się nad tym by Jocelyn wyglądała pięknie, zużył masę sił na uleczenie jej ran a ona teraz nie chciała przyjmować pokarmów w normalny sposób. Postanowił się jednak nie odzywać. Wiedział, że zwrócenie Bane’owi uwagi może go jedynie bardziej nakręcić. Podobnie w końcu zachował się sam skrzydlaty w stosunku do Rosemary zapowiadając jej, że stanie się karmą dla psów. Bane wtedy zareagował i go upomniał. Niepotrzebnie, bo emocje same się wyciszą. O tym co zaszło teraz przy stole pogada z białowłosym przy okazji spotkania.
Posłuchał odpowiedzi Pacjentki i nieco go zdziwiła irracjonalność odpowiedzi i przewrażliwienie dziewczyny na swoim punkcie. Tekst o wsadzaniu miecza w gardło był odpowiedzią na Bane’ową sugestię odnośnie sposobu karmienia. Sam był sobie winien. Jednak dalsza wypowiedź była niemal zupełnie bez sensu. Cóż, każdego życie lżej lub mocniej kopnęło w dupę, ale Bane nie sugerował, że jest bezwartościowa. Poinformował ja tylko, że ma w sobie implanty, na które mało kto mógł sobie pozwolić. Chciał, by zaczęła jeść normalnie. Chciał by praca lekarzy nie poszła na marne. Jocelyn może jeść małe porcje, ale niech będą to produkty pełnowartościowe a nie jakiś ersatz jedzenia w postaci bułeczki, pomidorka i szklanki soczku.
Gdy mówiła o rzekomej wdzięczności, kontrolowaniu jej i ucinaniu łba Baneowi, Anomander nie wytrzymał. Jocelyn była podobna do Rosemary. Tak z zachowania jak i faktu, ze może stanowić potencjalne zagrożenie dla pracowników Kliniki.
- Musze Cię wyprowadzić z błędu Panienko Jocelyn. Jesteś inteligentną osobą i wiesz, że miejsce, w którym przebywasz mimo wszystko jest placówką medyczną. W chwili gdy zdecydowałaś się na leczenie i zostałaś zarejestrowana jako Pacjentka zaakceptowałaś regulamin placówki. Jak na razie, to władze Kliniki decydują co Pacjentom wolno a co nie, i komu owi Pacjenci podlegają. Zatem chcesz, czy nie chcesz Panienko Jocelyn, jesteś pod kontrolą lekarza prowadzącego, i to jego polecenia winnaś spełniać jako Pacjent. Zapewne już się zorientowałaś, że Bane jest Twoim lekarzem prowadzącym. Poza tym, jest też ordynatorem, a to znaczy, że ma nad Tobą podwójną władzę z racji pełnionej funkcji i zajmowanego stanowiska. Ja z kolei mam władzę nad nim. – powiedział głosem spokojnym i rzeczowym – Zatem do momentu, do którego trwa proces Twojego leczenia i obserwacji w Klinice, zobligowana jesteś spełniać polecenia lekarza prowadzącego i pracowników Kliniki w zakresie przewidzianym przez regulamin, bez względu na to czy ich kochasz czy nienawidzisz. Poza tym, wybacz proszę stwierdzenie, ale chyba dość mało znaczy dla Ciebie wdzięczność, skoro chcesz ściąć głowę człowiekowi, który odmienił wygląd Twojego ciała na lepsze, tylko za to, że każe Ci zacząć jeść. Fakt, że powiedział to w sposób dość bezpośredni i nieuprzejmy, za co poniesie konsekwencje, nie zmienia niczego. Twoim obowiązkiem jest się podporządkować. W drodze wyjątku wprowadzę Ciebie indywidualne menu. Proszę, byś do dzisiejszego wieczora przygotowała listę dań, które chcesz jeść. W miarę możliwości nasz kucharz postara się je przyrządzać. Jeśli to nie pomoże to niestety zmuszeni będziemy zastosować karmienie dojelitowe. Wracając jeszcze do wymachiwania szabelką i ścinania głów to ostrzegam przed tym z całego serca. Po pierwsze ze względu na to, że kiepski to sposób na okazywanie wdzięczności, o której tyle mówisz Panienko a po drugie, obawiam się, że taka próba skończyłaby się tragicznie.
Popatrzył na Pacjentkę mając nadzieję, że ta zrozumie swój błąd. Nie oczekiwał, że przeprosi. Oczekiwał, że zrozumie i się poprawi.
Gdy dziewczyna i chłopak wyszli Anomander spojrzał na Bane’a i pogroził mu palcem.
- Nieładnie się zachowałeś. Wstydź się. Niech to będzie ostatnie raz. Za karę podczas kolejnego zabiegu zaśpiewasz arię sopranową Lascia Ch'io Pianga z drugiego aktu opery „Rinaldo” napisanej przez Georga Friedricha Händela. Słowa libretta znajdziesz w bibliotece w dziale muzyka. - uśmiechnął się perfidnie
Bane powiedział do dziewczyny nieco zbyt ostro, a przecież jak to mówią, muzyka łagodzi obyczaje. Zatem kara była adekwatna. Oczyma wyobraźni już widział a uszami słyszał jak Bane wyje niczym Farinelli - ostatni kastrat.
Spojrzał na Julię.
- Jocelyn zawsze taka była? – spytał patrząc na dziewczynę.
Pyskata Jocelyn nie siedziała cicho. Nie spuściła pokornie głowy, nie przytaknęła ani nawet nie zrobiło jej się głupio, że obcy facet musi przy wszystkich niańczyć ją jak dziecko.
Zaczęła mówić tym swoim niemiłym, cwaniackim tonem a Bane tylko patrzył, mając wysoko uniesioną twarz, zadzierając noc. Jego oczy wyrażały wyższość a usta z każdą sekundą stawały się bardziej skrzywione by ostatecznie ułożyć twarz w wyrazie irytacji.
Co czuł białowłosy? Złość buzowała w nim, chociaż nie dawał niczego po sobie poznać. Na każdą jej groźbę czuł dreszcz przebiegający po plecach. Tłumił ochotę chwycenia za nóż śniadaniowy i wbicia jej w pierś. Strasznie go irytowała. Starał się na nowo ją polubić, w końcu nie widzieli się kilka lat. Ale najwidoczniej się nie dało.
Bane zgrzytnął zębami gdy mówiła o ucinaniu łba. Ale uśmiechnął się jadowicie.
- Oj, głupiutka Jocelyn. - wycedził przez zęby - Jak myślisz. Czy gdybyś była bezwartościowa, pozwoliłbym na te implanty? - przekrzywił głowę patrząc jej w oczy.
Po chwili wyprostował się i posłał jej znowu spojrzenie pełne wyższości.
- Następnym razem pomyśl, zanim coś powiesz. - syknął.
Obrona w wykonaniu Anomandera zdziwiła go ale też i poniekąd rozczuliła. Gad sam z siebie zwrócił Joce uwagę, oczywiście ubrał wszystko w o wiele ładniejsze słowa. Ma facet talent.
Bane spróbował wychwycić jego wzrok i jeśli mu się udało, skinął delikatnie głową w ramach podziękowania. Poczuł się ważny gdy Opętaniec nazwał go Ordynatorem i przypomniał kobiecie hierarchię placówki.
Jocelyn wyszła obrażona, naburmuszona i jeszcze nie wiadomo co. Greg zaraz po niej wstał i skomentował całe to zajście.
- Kobiety rozumiem. Jocelyn - nie. - burknął pod nosem. Westchnął gdy wyszli i założył ręce na piersi.
Anomander pogroził mu palcem i wyznaczył karę, Bane wydął wargi jak niepokorny syn. Słuchał bury, stary miał rację, Cyrkowiec zareagował trochę zbyt ostro. Ale z nią nie da się cackać.
Złość buchała mu niemalże parą z uszu. Spojrzał na Dyrektora, w jego zielonych oczach było widać czystą agresję. Jeśli lekarz się nie wyładuje, może być źle.
- Jeśli jeszcze raz Jocelyn mi zagrozi... Czymkolwiek. Tą swoją śmieszną kosą, czy tylko poduszką... - powiedział przez zaciśnięte zęby - Przysięgam. Nie będę czekał na jej pierwszy ruch. - zmrużył oczy patrząc Gadowi w oczy.
Na karę zareagował jedynie skinieniem głowy. Sopran? No trudno, będzie musiał się nauczyć. Albo na czas śpiewu podwiąże sobie pewną cześć ciała by brzmieć jak kastrat. Nawet perfidny uśmieszek Dyrektora nie poprawił mu humoru.
- Ale dałbym komuś w mordę... - mruknął białowłosy kładąc ręce na stole. Odetchnął jakby chciał się uspokoić.
Jeśli Jocelyn doprowadzi się do śmierci z głodu... Bane będzie chciał jej zwłoki. Już po tym jak się na niego napatrzy, wyrwie te implanty dla samej uciechy że może to zrobić. Cholerna pancia. Niby taka dystyngowana a kultury za grosz.
- Zawsze taka była. - burknął na pytanie Anomandera - Zawsze uważała mnie za najgorsze zło mimo iż nic jej nie zrobiłem. Nie wiem... Może jej się z kimś kojarzę. - wzruszył ramionami - [color=#66cc33][b]Z resztą nie ważne. Nie zależy mi na niej. Wyleczę ją i do widzenia. Nie będę się przed nią płaszczył. - prychnął po ostatnim słowie.
Wredotek uciekł odAnomandera jak tylko pojawiła się okazja. Bane chwycił go za skórę na karczku gdy zwierzak przebiegał obok jego nóg i usadził sobie biało-czarną kulkę na kolanach. O dziwo Niechniurka nie protestowała gdy Cyrkowiec zaczął ją głaskać po prędze na grzbiecie.
- A teraz do rzeczy: Dyrektorze, czy jest coś czym dodatkowo mam się dzisiaj zająć? - zapytał rzeczowo. Był wściekły, chyba jak nigdy i chciał się zająć czymś innym. Oczywiście i tak będzie musiał iść do Panny Foch, ale woli to zrobić jak ochłonie. Bo kto wie... Jeszcze by ją udusił. Albo podał nie ten lek co trzeba... Co wtedy? No cóż. Greg byłby niepocieszony, Tulka by odeszła a Anomander? Miałby problem co zrobić z ciałem.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka Godność: Julia Renard Wiek: Wiualnie 18 Rasa: Lisi Opętaniec Lubi: Liiiiski *-*, kakao Nie lubi: Grzybów Wzrost / waga: 173/60 Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie. Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór Pod ręką: Niechniurka - Kropka Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
Dołączył: 05 Cze 2016 Posty: 601
Wysłany: 14 Kwiecień 2017, 22:48
Nie spodobało jej się to w jaki sposób Joce zwróciła się do białowłosego. Owszem, przesadził ale nie powinna odpowiadać na to agresją. Ścisnęła mocno dłoń Jocelyn i zerknęła na nią ostrzegawczo, po czym puściła dłoń. Skrzyżowała ręce na piersi, słuchając tej niezbyt przyjemnej wymiany zdań.
Widząc jak Bane coraz bardziej się denerwuje, kopnęła go lekko w nogę i jeśli na nią spojrzał, spojrzała mu w oczy, a w jej własnych mógł dostrzec iskierki irytacji i nawet agresji. Bardzo jej się to nie podobało. Atmosfera zrobiła się nieprzyjemnie gęsta. Tulka chwyciła przez materiał ubrania, Blaszkę i zacisnęła na niej palce. Cyrkowiec mógł spokojnie wyczuć, że dziewczyna jest nie tylko zirytowała, ale także, że ta cała sytuacja sprawia jej ból. Bane'a kochała całym serce, ale Joce traktowała jak starszą siostrę. Była rozdarta, nie chciała żeby się kłócili a tym bardziej żeby sobie grozili.
Gdy Joce i Greg wyszli z Jadalni, Tulka nawet nie uraczyła ich spojrzeniem. Była zła i to bardzo. Siedziała ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i zamkniętymi oczami, żeby się jak najszybciej uspokoić. Musiała się opanować. Wiedziała, że musi ukrywać to co łączy ją i białowłosego, jednak w takich sytuacjach było to trudne. Instynktownie chciała go chronić. Nie musieli się z Joce kochać, jednak chciałaby, żeby nie skakali sobie do gardeł za każdym razem, gdy się zobaczą. Zachowywali się gorzej niż szczeniaki.
Spojrzała na Anomandera, gdy ten zaczął swoje kazanie skierowane do Cyrkowca. Unikała jednak wzroku Toksynka. Jej twarz nie wyrażała nic. Była zmęczona i pozbawiona emocji. Ledwo ten dzień się zaczął, już go miała dość. A miał być lepszy. Nie dość, że skręciła nogę w kostce, nie dość, ze zwiodła lekarzy to jeszcze tak bezsensowna kłótnia. Miała okazję zniknąć stąd i pojawić się dopiero, gdy wszystko się już uspokoi.
Słysząc, że następnym razem Bane się nie powstrzyma, warknęła cichutko. Nie mogła już tego powstrzymać. Sama była wściekła, choć starała się tego nie pokazywać.
Słysząc pytanie Anomandera, westchnęła ciężko. Jednak Bane ją uprzedził w odpowiedzi. Mimo to, gdy skończył sama się odezwała - znam ją krócej niż pana Ordynatora, więc nie jestem w stanie powiedzieć czy zawsze taka była- zaczęła dziwnie spokojnym głosem -poznałam ją dzień przed spotkaniem pana doktora, gdy próbowałam sama się nauczyć latać, bardzo nieumiejętnie z resztą, przez co wylądowałam na jej głowie. Spędziłyśmy ten dzień spokojnie i w miarę wesoło na zakupach, zaopiekowała się mną - kontynuowała - jednak po tym jak złamałam skrzydło była zestresowana. Tak bardzo, że po akcji z zamianą w miśka, gdy wróciła do pokoju, spoliczkowała mnie za to, że opuściłam w nocy pokój i nie wstałam gdy zaczęła do mnie mówić, tylko siedziałam wystraszona na podłodze - westchnęła ponownie - nie mam jej tego za złe, widać te trzy lata temu nie byłam takim grzecznym dzieckiem za jakie się uważałam- wzruszyła ramionami - potem miałam wrażenie, że mnie ignoruje i dopiero wieczorem, gdy ogłosiła wszystkim że są moje urodziny, znów zaczęła być miła. Potem zniknęła gdzieś razem z Gregiem, a my trafiliśmy tutaj- zakończyła swoją opowieść -więcej nie jestem w stanie o niej powiedzieć. Może Greg zna ją dłużej i jest w stanie powiedzieć więcej - dodała jeszcze ze smutkiem.
Widziała jak białowłosego nosi i nie odzywała się. Czekała jednak grzecznie na to aż będzie mogła się oddalić. Nie chciała wychodzić nagle tak jak pacjenci, nie wiedząc czy Anomander nie znajdzie jej jednak jakiegoś zajęcia lub nie wyda jej jakiś poleceń. Po tym śniadaniu marzyła o tym, żeby usiąść na polanie i odciąć się od wszystkiego, zaczęła nawet żałować, że zaprosiła Jocelyn. Bo jej w tej chwili też miała już dość. Ale nie mogła nic na to poradzić. Co się stało to się już nie odstanie.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 15 Kwiecień 2017, 17:35
Skrzydlaty patrzył na Bane’a z miną, która mogła oznaczać wszystko i nic. Niemal nieruchome mięśnie twarzy i oczy bez źrenic były zestawem idealnym. Zapewne gdyby nie „domowy koktajl” przyjęty rano Anomander nie byłby aż tak spokojny, ale czego się nie robi by utrzymać bestię w ryzach? Od trzydziestu lat zmagał się ze swoją wewnętrzną gadziną i musiał przyznać, że utrzymanie na wodzy tego potwora było naprawdę męczące. Gadzina od czasu do czasu domagała się wypuszczenia. Chciała rwać i szarpać. Chciała zbijać i wzbudzać strach. Może on sam i Jocelyn byli do siebie podobni? Może ten gad to jego skryta osobowość? Swoiste alter ego rządne krwi, cierpienia i mordu. Nie wiedział tego i nie chciał wiedzieć. Dziś bestia będzie miała okazję się wykazać. Rzecz jasna nie pozwoli jej wybić się ponad jego jaźń i uwolnić całej swojej furii, ale dobrze jej zrobi gdy przez chwilę poszarpie się z gryfem. Jeśli tylko zacznie tracić kontrolę nad bestią natychmiast przerwie walkę. Miał jednak nadzieję, że Gregory potrafi zaciekle walczyć w swojej zwierzęcej formie. Ciekawe czy jego szpony i dziób będą w stanie przebić twarde jak stal łuski?
Otrząsnął się ze swoich rozmyślań i ponownie popatrzył na Bane’a. Białowłosy sam się nakręcał. Aż kipiał od agresji, którą wywołała w nim Jocelyn. Chyba pierwszy raz Anomander widział białowłosego w takim stanie.
- Bane – powiedział skrzydlaty spokojnie - Bycie lekarzem to nie jest bycie panem życia i śmierci, to służba, nie raz parszywa i trwająca całe życie. Gdy jako dzieciak podejmowałeś decyzję, że będziesz lekarzem wiedziałeś, że pacjenci są i zawsze będą rożni. Jedni wdzięczni, niemal całujący lekarza-dobroczyńcę po rękach, drudzy niewdzięczni odchodzący lub uciekający bez słowa jak psy a trzeci to obmierzłe chamy, którym pomoc musisz nieść ze względu na przysięgę, którą składałeś. W godzinach pracy a nawet po niej jesteś lekarzem i musisz zachowywać się jak lekarz. Pacjent może powiedzieć wszystko a Ty masz obowiązek to znieść, choćbyś miał żreć kamienie i smołą popijać. Nie znaczy to jednak, że gdy pacjent nasra Ci na głowę Ty masz mu podziękować i zaproponować papier. Masz prawo mu odpowiedzieć, ale pamiętaj o jednym, lekarze to elita a dobrymi lekarzami zostają tylko najlepsi. Ty jesteś znakomitym chirurgiem. Dlatego też zostałeś ordynatorem. Pamiętaj o tym. Zatem gdy będziesz wchodził w pyskówki z pacjentem, to pamiętaj i miej stale na uwadze to, że w większości przypadków rozmawiasz z osoba głupszą od siebie, która na pyskówkach i chamstwie zjadła zęby i gdyby się dało, to miała by z tego profesurę. Nie wykłucaj się z nią, nie schodź do jej poziomu, bo pokona Cię doświadczeniem i zmiesza z błotem. Twoją bronią są inteligencja, wiedza, doświadczenie i pozycja, którą zajmujesz. Bronią są też niedopowiedzenia. Tego używać możesz. Przemocy nie. Zatem nie złość się, bo bardziej niż Twoja złość, potrzebna mi teraz Twoja rada.
Miał nadzieję, że mimo tego iż jest zaślepiony gniewem pojmie, jeśli nie cały wykład to chociaż te ostatnie zdania. Bowiem siłą lekarza jest wiedza i pozycja.
- Jeśli zaś Jocelyn w jakikolwiek fizyczny sposób zagrozi komukolwiek w Klinice, to poniesie karę adekwatną do przewiny - powiedział skrzydlaty patrząc w okno. Mówił to z takim spokojem jakby oznajmiał, że świeci słoneczko i ptaszki śpiewają - Przy czym, ze względu na naturę rzeczy nie skończy w izolatce tak jak Rosemary. Zaspokojenie głodu, choć połączone z napaścią, nie jest równe napaści fizycznej z bronią w ręku z zamiarem dokonania zbrodni. Zatem jakakolwiek napaść na Pracowników kliniki, zwłaszcza na Ciebie Bane, zostanie potraktowana jako realizacja groźby i ukarana w trybie natychmiastowym. Nie ma bowiem tego złego co by na dobre nie wyszło. Personel Kliniki będzie cały i zdrowy zaś ja, ze swojej strony, nie będę musiał przez kilka dni martwić się o żarcie dla psów.
Uśmiechnął się. Paskudnie raczej.
Gdy Julia warknęła skrzydlaty spojrzał na nią i uniósł jedną brew. Nieco go zaskoczyła reakcja dziewczynki. Zamknięte oczy? Ręce skrzyżowane na piersi w klasycznej pozycji zamkniętej? Warknięcie? Ktoś tu jest zły. Nie skomentował warknięcia dziewczyny, ale pomyślał o tym, że może na wszelki wypadek zaszczepi ją na wściekliznę. Ciekawe czy lubi szarpać szmatę i aportować?
Posłuchał tego co mówiła Julia, a w jego umyśle już rysował się obraz Jocelyn. Niezrównoważona, agresywna, dumna, nad wyraz pobudliwa i przesadnie niezależna dziewczyna z aspiracjami na przywódcę. Westchnął w duchu. Cóż za gówniany materiał na wodza. W gruncie rzeczy nie nadawała się nawet na kapitana statku. Przywódca musi przede wszystkim myśleć. Musi być mózgiem swoich ludzi. To od niego zależy czy ludzie, których ma pod sobą, wrócą do domu, czy zginą w szczerym polu wykonując idiotyczne rozkazy. To on ma przesrane gdy musi przekazać informacje o śmierci bliskim swoich żołnierzy. Co ma im wtedy powiedzieć? Że zginęli wykonując jego idiotyczne rozkazy? Czy powie rodzinom poległych, że to on wysłał ich na śmierć? To jednak nie dotyczy tyranka, dla niego to żadna różnica. Tyranek na w nosie ludzi. Tyranek jest sam dla siebie. W efekcie tyranka poddani nie kochają, bo ktoś kto szasta na prawo i lewo groźbami ścinania głowy, bije bezbronnych bo nie okazali mu dostatecznego szacunku, wyraża wdzięczność w tym samym wywodzie, w którym obiecuje śmierć, a dodatkowo wcześniej usiłował zabić człowieka tylko dla tego, że poczuł się oszukany, nie jest i nie będzie dobrym wodzem. Będzie kiepskim tyranem, a tyran musi mieć w pamięci jeden bardzo ważny fakt. Otóż na każdego takiego tyrana jak on, czekają już jego Harmodios i Aristogejton.
Jednak to nie do Anomandera należało prawo sądzenia ludzi. Nie on też podejmował decyzję odnośnie być czy nie być poszczególnych istot. Jednak przypadek Jocelyn wydął mu się ciekawy. W głębi siebie samej, ona prawdopodobnie zwyczajnie nie chciała się wyleczyć. Jej było dobrze z jej chorobą i zmiennymi osobowościami. Mogła nimi tłumaczyć wszystko od ataków agresji po dewastowanie ścian. Spotkała Grega i postanowiła go wepchnąć na klatkę z jakimś stworem. Ale to nie „ja” to zrobiłam, to wina „mnie”. Przecież to jasne, ze „ja” nigdy bym Gregorego nie skrzywdziła, ale „ja” to co innego. Tak widać było jej wygodniej. Agresja, buta, żądza władzy, idiotyczna, krzywo pojęta niezależność? To wszystko wina „mnie”, bo przecież „ja” jestem bez winy. Fakt. Jeśli „ja” pójdę na kawę, to co „ja” będę robiła? Najgorsze było to, że dotychczasowe przygody niczego jej nie nauczyły. Pobito ją, obszczano i zgwałcono a ona dalej staje okoniem i dalej jest wojownicza. Na ile była to wojowniczość a na ile zwykła głupota nie umiał odpowiedzieć.
Popatrzył na Julię i uśmiechnął się półgębkiem.
- Coś mi się wydaje, że czuję nadchodzącą kłótnie kochanków. Rozumiem i popieram maskowanie, ale ja to nie Pacjenci. Ja wiem tyle ile powinienem wiedzieć i mi to wystarcza. Przede mną nie musisz udawać. Nie łatwiej powiedzieć „Bane’a” zamiast „Pan ordynator”czy „Pan doktor”? Znałem kiedyś taką parę, bardzo śmieszne istoty, która zawsze jak się kłóciła tytułowała się „Pan” i „Pani”. Jakież to było pocieszne, gdy w spokojnym powietrzu niosły się okrzyki „Pani kurwo! Co to jest?” a w odpowiedzi padało „Panie chuju! Gówno!”. Dalejże Mała Julio, skocz Bane’owi do oczu. Wyraź swoje niezadowolenie. Przemień się w liska i przegryź mu tętnicę, tylko z tego powodu, że warknął na Jocelyn. Tylko nie zapomnij, gdy już się z nim rozprawisz, iść i zrobić to samo swojej „starszej siostrze”. Choć Ona pewnie nie będzie czekać aż zaatakujesz, i tak jak kiedyś bez powodu zdzieliła Cię w twarz i chciała zabić Bane’a, teraz Cię potnie „swoją kataną”. Ja zaś spokojnie wejdę do pokoju i widząc Twoje zwłoki będę mógł wydusić z niej życie. Gregory pewnie będzie miał coś przeciwko, ale cóż, gdzie walczą tytani tam śmiertelnicy ponoszą ofiary. – powiedział opierając się wygodnie o oparcie ławy, na której siedział. Popatrzył na Julię i wykonując gest obrazujący szale wagi kontynuował swoją wypowiedź - Możesz też dla odmiany uspokoić się, mentalnie dać sobie po twarzy i zacząć stawać się lekarzem – jeśli istotnie tego chcesz.
Popatrzył na Bane’a i Julię mając nadzieję, że oboje się uspokoją.
- Jeśli rozpiera was energia i jesteście źli to padnijcie oboje na ziemię i zróbcie po pięćdziesiąt pompek na pięściach, a gdy tylko znajdziecie się na prostych rekach to uderzcie z całej siły pięścią w podłogę. Raz lewą raz prawą ręką. – powiedział i uśmiechnął się, znał bowiem tę metodę treningu aż zbyt dobrze. Po dziesięciu pompkach pieści już bolą do tego stopnia, że każda następna, nie licząc obowiązkowego ciosu pięścią sprawia, że ból staje się nieznośny. Nikt, kto wykonywał to ćwiczenie uczciwie, nigdy nie wykonał więcej niż dwadzieścia takich pompek. Nawet mistrzowie boksu robili maksymalnie osiemnaście.
Poczekał na ich decyzję. Jeśli zaczęli robić „pompki tektoniczne” to poczekał aż skończą. Jeśli jednak oboje odpuścili to przeszedł do rzeczy.
- Bane, wracając do Twojego pytania, owszem. Jest kilka spraw. – powiedział i pochylił się opierając łokcie na kolanach. Palcami ułożył wieżyczkę skierowaną ku górze - Po pierwsze, jako że masz aktualne uprawnienia lekarskie, proszę żebyś wystawił mi ludzkie skierowanie na CT angio głowy dla Julii. – mówiąc to nawet nie spojrzał na Julię choć był pewny, że nazwa którą podał brzmi dla dziewczyny jak magiczne zaklęcie. Ot, skierowanie na abrakadabra - Standardowo skierowanie jest ważne przez 90 dni od chwili wystawienia, mam rację? Zatem wystaw je proszę na 180 dni z możliwością cyklicznego odnawiania.
Pokiwał głową do swoich myśli. Skierowanie na CT angio głowy, Bane jako chirurg ogólny, mógł wystawić bez problemu. Julia umie ukryć swoje dodatki a i ze skrzydłami sobie poradzą. Połowa planu już za nimi. Teraz musi wymyślić drugą połowę, ale na to przyjdzie czas.
- Skoro jesteśmy tu wszyscy to przy okazji zrobimy małą naradę. Julia pierwszy raz będzie brała udział w naradzie, gratuluję. Moi drodzy, otóż lokalna władza, postanowiła zainteresować się Kliniką. Dostaliśmy list, który po pominięciu standardowego formalnego "bla bla bla" czyli pieszczenia się tytułami, brzmiał mniej więcej tak:
„Jego lordowska mość wyraził zainteresowanie coraz prężniejszą działalnością Kliniki i wysyła swoją pełnomocniczkę hrabinę, której nazwiska nie pamiętam ale wiem że było związane z winem, by dialogiem, wizytą i obecnością przedstawić chęć potencjalnej współpracy.” Było tam jeszcze zdaje się coś o ambasadzie, ale doprawdy nie wiem skąd tak dobra znajomość regulaminu kliniki u osób postronnych i nie związanych, biorąc pod uwagę, że trzymam go u siebie w zabezpieczonym sejfie wraz z innymi dokumentami. – uśmiechnął się do swoich myśli. Jak nic lokalny władyka miał na usługach jasnowidza - Cóż zatem odpowiemy na tak łaskawą propozycję?
Anomander uwielbiał mieć nad wszystkim kontrolę. Pod tym względem byli z Bane'm do siebie podobni. Wszystko musiało się dziać według planu, a jeśli nie, to po niekontrolowanym wybuchu należy się kazanie.
Różnili się jednak bardzo ważnym elementem - Bane nie był tak cierpliwy jak starszy medyk. Może dlatego, że był młodszy i mimo ponad trzydziestu pięciu lat na karku, drzemał w nim młody duch. Duch młodzika który spuściłby łomot komu popadnie, popisywałby się samochodem czy prężył muskuły przed Paniami. Miał młodziutką partnerkę, Tulkę, więc to chyba nie dziwne że momentami czuł się młodziej.
Musiał pamiętać jednak, że najlepsze lata ma za sobą. W Świecie Ludzi bardzo starał się ukrywać irytację, później gdy miał Klinikę Urody już nie musiał - wszyscy bowiem całowali go po rękach. A niektóre Panie całowały nawet gdzie indziej...
Białowłosy spojrzał w jasne oczy Dyrektora i odetchnął. Stary miał rację. Jak zwykle miał rację. Mądrość która przebijała przez kazanie oprócz tego, że nakazała Cyrkowcowi siedzieć cicho, sprawiła że w jego dziwnych oczach Opętaniec jeszcze więcej zyskał.
Anomander nigdy nie powiedział ile dokładnie ma lat. Może zwyczajnie stracił rachubę. Jednak gdy otwierał usta i przemawiał, miało się wrażenie że skrzydlaty przeżył niejedno stulecie. Bane miał wiele pytań. Przez te wszystkie lata niektóre zadał, inne nie. Nie chciał pakować się z butami w życie Gada. Jednocześnie odczuwał potrzebę poznania swojego Mentora. Prześwietlenia go na wylot.
- Przepraszam. - powiedział z powagą - Zapomniałem się. Więcej się to nie powtórzy. - westchnął - I masz rację, dziękuję że przypomniałeś mi kim jestem. - dodał uśmiechając się do Dyrektora pogodnie. Bez ironii czy jakiegokolwiek sarkazmu.
Kolejne słowa czarnowłosego podziałały na Cyrkowca jak cieplutka kołderka. Miło było poczuć, że dla kogoś znaczy się więcej. A Anomander swoją troską o pracowników pokazał, że znaczą więcej. Cóż z tego że użył brutalnych słów, nie trzeba niczego owijać w bawełnę gdy zależy na prostym przekazie.
Masz swoją mroczną stronę, co? Skrzydlaty draniu? Spokojnie. Ja też. I wiesz co? We dwóch będzie nam raźniej. Nie ma to jak zgrany zespół.
Bane uśmiechnął się jakby na potwierdzenie, że złość już mu przeszła. Zdziwiła go jednak reakcja Tulki i błyskawiczny odzew Anomandera.
- Kłótni nie będzie. - oznajmił krótko - A kryjemy się tylko i wyłącznie ze względu na szacunek do ciebie, Anomanderze. Możesz sobie nie życzyć publicznego okazywania sobie uczuć. - wzruszył ramionami - Poza tym jesteśmy w pracy. Fakt, nigdy nie wymagałem by Julka mówiła do mnie “per Pan Doktor”... - spojrzał na dziewczynę badawczo - Ale jeśli tak jej wygodnie, proszę bardzo. Wracając jednak do meritum - jesteśmy w pracy. By być skutecznymi, musimy skupić się na obowiązkach a nie zamykać się w łazience i całować po kryjomu. - potarł szczękę - Wydaje mi się, że takie szczeniackie zachowanie byłoby zwyczajnie nie fair w stosunku do ciebie, Dyrektorze. - skinął głową z uspokajającym uśmiechem.
Anomander mógł sobie nie życzyć by afiszowali się ze swoim związkiem. Warto więc było grać zdrowo, utrzymywać w pracy uprzejme ale zdystansowane stosunki. Po pracy to co innego, mogą robić co chcą, prawda?
- Energię wolę zostawić na cały dzień wyzwań a nie machać pompki. - zachichotał - Nie żebym nie dał rady! Zwyczajnie... Nie chcę się spocić. - humor mu wrócił. Może przez to, że Joce była daleko.
Gdy Anomander przeszedł do spraw Kliniki, Bane zmarszczył brwi wsłuchując się w jego słowa. Na prośbę o skierowanie, kiwnął głową. Po co to skrzydlatemu? No cóż... Bane i tak go wypyta o wszystko. Nie teraz, później. Na osobności.
Sprawa listu była poważna. Prawdę mówiąc Bane'owi wcale nie podobało się to, że Arcyksiążę zainteresował się placówką. Gdzie swoje paluchy wpychała władza, tam prędzej czy później dochodziło do zakażenia. Białowłosy zwyczajnie obawia się, że i tym razem tak się stanie.
Po słowach Dyrektora pozwolił sobie na chwilę ciszy by zebrać myśli.
- Spotkanie z tą całą hrabiną “Cośtam cośtam” w zasadzie nic nas nie kosztuje. - powiedział w końcu - Ale musi się odbyć na naszych warunkach. My narzucimy miejsce i czas, od początku do końca będziemy przy niej by nie próbowała sztuczek. - spojrzał w oczy Dyrektorowi - Może ma coś ciekawego do zaoferowania, kto wie? Jeśli jednak nas nie zainteresuje, pożegnamy ją. - uśmiechnął się samymi kącikami ust - Nie zaatakują, nie mają ku temu ani powodu ani prawa. Myślę więc, że możnaby zaprosić hrabinę i dowiedzieć się co ma do powiedzenia.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka Godność: Julia Renard Wiek: Wiualnie 18 Rasa: Lisi Opętaniec Lubi: Liiiiski *-*, kakao Nie lubi: Grzybów Wzrost / waga: 173/60 Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie. Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór Pod ręką: Niechniurka - Kropka Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
Dołączył: 05 Cze 2016 Posty: 601
Wysłany: 16 Kwiecień 2017, 07:08
Słuchała słów Dyrektora, uspokajając się powoli. Słysząc jednak jak skończy Jocelyn, jeśli coś komuś zrobi, w szczególności białowłosemu, przełknęła ślinę. Będzie musiała z nią na ten temat porozmawiać. Wolała, żeby Joce nie skończyła jako karma dla piesków. Przeszedł ją dreszcz na samą myśl i tym. Nie skomentowała tego jednak.
Cieszyła się jednak, że Bane zaczął się uspokajać. Nie lubiła gdy się denerwował, a jeśli robił to na jakąś bliską jej osobę, to było to jeszcze mniej przyjemne. Bo kto chciałby słuchać jak kłócą się dwie najbliższe mu osoby?
Słysząc tekst o kłótni kochanków, uśmiechnęła się nieśmiało i przytaknęła słowom białowłosego - nie zwracam się do Bane'a po imieniu, gdyż nie chciałam, żeby uznał pan, że przez to, że coś mnie z nim łączy, nie okazuje mu należytego szacunku. W końcu ja znajduję się na samym końcu hierarchii Kliniki, jak pielęgniarka na okresie próbnym - wyjaśniła już spokojnie, zerkając na Cyrkowca -choć przyznam, że pod nieobecność Pacjentów, łatwiej by mi się rozmawiało, nie musząc używać w stosunku do niego tych wszystkich tytułów - przyznała niepewnie. Prawda była taka, że ze względu na to co ich łączy, czuła się dziwnie mówiąc do niego "panie Ordynatorze" czy "panie Doktorze". W szczególności, że sytuacje z rana na pewno będą się powtarzać, a najprawdopodobniej powoli będą szły jeszcze dalej niż tylko pieszczenie drugiej osoby. Czuła się przez to po prostu mniej komfortowo. Wiadomo, że przy pacjentach dla zachowania pozoru, musiała zwracać się do chirurga, używając tytułów, jednak jeśli nie było to konieczne to wolałaby jednak zwracać się do niego po imieniu.
Słysząc, że białowłosemu wraca humor, sama się uśmiechnęła, rozluźniając powoli -ja jeśli nie mogę się wybiegać, co wiadomo jest teraz niemożliwe, to wolałabym zrobić to przelewając frustrację na papier niż bić pięściami o podłogę - przyznała opuszczając uszy nieśmiało. Wystarczyło, że bolała ją noga, nie widziało jej się chodzenie jeszcze z obolałymi rękami.
Przekręciła głowę i spojrzała pytająco na lekarzy, słysząc o jakimś skierowaniu i to jeszcze dla niej. W dodatku ludzki...czyżby miała udać się do Świata Ludzi? Ale...jak? Jak ukryje te wielkie, pierzaste skrzydła, które zdobią jej plecy? Lisie dodatki nie stanowił najmniejszego problemu, w końcu mogła je ukryć swoją mocą, ale skrzydła? Do tego niepokoił ją jeszcze jeden fakt. Jeśli mieli się udać do szpitala w Glassville...ona pochodziła z tego miejsca. Nie miała też żadnych dokumentów, no i nie wiedziała, czy rodzice jej nie szukali. Wątpiła w to, ale jeśli to co powiedzieli jej we śnie było prawdą, to ktoś im płacił za wychowywanie jej, a co jak co ale o pieniądzach to oni mogli myśleć cały czas.
Słysząc o naradzie, trochę się speszyła. Nie wiedziała czy powinna się ulotnić czy ma zostać, jednak dalsze słowa utwierdziły ją tylko w tym, że powinna zostać. Zmarszczył brwi, słysząc o liście i zainteresowaniu Rosarium Placówką.
- Hrabina Esmé de Chardonnay - powiedziała spokojnie - sekretarka Arcyksięcia Rosarium - dodała z rozpędu i od razu spojrzała na mężczyzn kontrolnie, uświadamiając sobie, że mogła powiedzieć trochę za dużo. Jeśli się tym zainteresowali, wzruszyła ramionami - przez ostatnie trzy lata, nie uczyłam się tylko latać i zasklepiać ranki. Uczono mnie też trochę o lokalnej władzy, w szczególności iż nauczyciele zabierali mnie czasem na spotkania w Pałacu, uznając, że ze względu na swoją moc, mogę kiedyś pracować jako jeden z lekarzy Arcyksięcia - powiedziała bez większego zainteresowania. Nie widziało jej się pracować w pałacu i co chwila łatać kolanka jego najmłodszej córeczki. Alice była żywą osóbką i często zdarzało jej się przewrócić czy o coś uderzyć, ale nikt nie miał jej tego za złe, w końcu była jeszcze małym, kilkuletnim dzieckiem.
Dalsze słowa trochę ją zaniepokoiły. Skoro regulamin nie był ogólno dostępny, to jak się do niego dostali? Julia co prawda czytała go uważnie, jednak nie miała kiedy napisać do nich listu z informacją, że dostała tutaj pracę, choć pewnie się domyślili, a tym bardziej by streścić im regulamin. Nie miała też takiego zamiaru, dostała polecenie, by relacjonować przebieg nauki i tego co się nauczyła, a nie szpiegować dla którejkolwiek róży. Coś jej jednak mówiło, że jej zadanie może się w najbliższym czasie zmienić i to w sposób, który dziewczynie się nie podobał. W szczególności, że traktowała to miejsce jako swój dom, a na rodzinę się nie donosi, ani się jej nie szpieguje.
Słysząc pytanie Dyrektora, a następnie odpowiedź Bane'a zamyśliła się na moment. Nie wiedziała czy ma tam po prostu siedzieć i się uczyć jak wygląda życie lekarzy za kulisami, czy może się też włączyć do dyskusji, postanowiła jednak zaryzykować.
-Jeśli mogłabym coś zaproponować, to byłoby to spotkanie się z hrabiną - zaczęła niepewnie, jeśli nie pozwolono jej kontynuować, przeprosiła i dalej siedziała już cicho, jednak jeśli lekarze, zapytali ją dlaczego tak uważa, kontynuowała - Arcyksiążę nie lubi, gdy coś dzieje się za jego plecami, jeśli pojawia się nowa placówka czy organizacja, szybko chce nawiązać z nią współpracę, czy wręcz wciągnąć ją pod swój Protektorat, by w Krainie nie zapanował chaos - kontynuowała myśl -oczywiście chaos w jego mniemaniu. Nie mówię, że Klinika ma się od razu mu poddać, bo tu nie o to chodzi. Jeśli jednak pan Dyrektor odmówi spotkania, mogą zainteresować się Placówką jeszcze bardziej, uznając, że coś ukrywamy lub spiskujemy przeciwko władzy, czy nawet całej Krainie. W końcu Klinika jest świetnym miejscem, żeby poznać słabe i mocne strony magicznych istot tego świata - wyjaśniła coś, co na pewno lekarze już wiedzieli, ale uznała, że lepiej to powiedzieć na głos - jeśli coś Lorda zaniepokoi może nasłać na nas żołnierzy, by dokładnie przeszukali placówkę, jeśli jednak zgodzi się pan na spotkanie, nie będą aż tak podejrzliwi i faktycznie, będą chcieli tylko poznać dokładną działalność tego miejsca i zobaczyć jak wygląda praca. Wtedy w najgorszym wypadku wyślą tutaj szpiega, ale myślę, że z tym by sobie pan spokojnie poradził - uśmiechnęła się miło - przynajmniej mam takie wrażenie, że jest to jeden z możliwych scenariuszy... - dodała jeszcze, nie chcąc wyjść na jakąś mądralińską.
Nie miała zamiaru narzucać swojego zdania, jednak wolała się podzielić tym co wie. Miała jednak nadzieję, że jeśli faktycznie, pojawi się w Klinice szpieg, to będzie nim właśnie ona. Anomander wyglądał na ostrożną osobę i po tym jak władza zainteresowała się jego domem, raczej nie przyjmie pierwszego, lepszego medyka. A wiadomo, że pracownik ma dostęp do większej ilości informacji niż zwykły pacjent.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 17 Kwiecień 2017, 20:59
Spojrzał na Bane’a a następnie przeniósł wzrok na Julię.
- Każda istota zdolna do odczuwania i rozróżniania uczuć wyższych, ma prawo kochać i być kochana. Nie rozumiem zatem czemu tak naturalna rzecz ma mnie mierzić lub mi przeszkadzać. Miłość nie widzi czegoś takiego jak różnica rasowa, przeszkoda wieku czy poziom klasowo-finansowy. – spojrzał w okno a na twarzy pojawił mu się delikatny uśmiech - Wiecie, że zanim ziemię zasiedlili pierwsze istoty, żyły na niej tylko uczucia? Świat był wówczas miejscem pięknym ale też pustym i strasznie nudnym. Nudząc się w pustym świecie wszystkie uczucia postanowiły się w coś pobawić. W drodze głosowania wybrano zabawę w chowanego. Jako, że Szaleństwo miało najwięcej energii postanowiono, że to ono będzie szukać. Stanęło więc przy wielkim drzewie, które Nordowie później nazwali Yggdrasil, Sasi Irminsul a pozostali po prostu Drzewem Życia, i zaczęło liczyć. Lenistwo razem z Zmęczeniem stanęło tuż za drzewem, bo nie chciało mu się iść dalej, Nienawiść i Pogarda skryły się pod ziemią, Smutek i Melancholia ukryły się w deszczowych chmurach, które były na horyzoncie, Radość z Nadzieją w promieniach wschodzącego słońca, Wstyd i Nieśmiałość ukryły się razem w ciemnej jaskini, Odwaga i Męstwo wybrały najwyższą górę, a razem z nimi ukryły się też Pycha z Dumą. Gdy Szaleństwo zaczęło szukać, wszystkie uczucia były już ukryte. Pierwsze zostało znalezione Lenistwo razem ze Zmęczeniem a następnie, sukcesywnie, pozostałe uczucia.
Ale mimo, że szaleństwo biegało po całym świecie, zaglądało wszędzie i pytało każdego nie mogło odnaleźć Miłości. Pozostałe uczucia, łącznie ze Zdradą i Głupota nie potrafiły powiedzieć gdzież ona może się podziewać. Szaleństwo usiadło zatem na niewysokim pagórku, z którego roztaczał się widok na różany zagajnik skryty w małym lasku. Przypomniało sobie, że jeszcze w tym miejscu nie szukało. Wzięło więc kijek i zaczęło energicznie rozgarniać krzewy. I nagle rozległ się przeraźliwy krzyk, na dźwięk którego nawet Odwaga podskoczyła. Z pomiędzy różanych krzaczków podniosła się zalana krwią Miłość. Kolce na łodygach róż, poruszane energicznie przez Szaleństwo oślepiły małą Miłość wbijając jej się w oczy. Żal i Smutek pojawiły się jako pierwsze na miejscu wypadku. Po nich przybyła reszta. Wszyscy stali i spoglądali na płaczącą Miłość i nawet Radość, choć zazwyczaj wesoła, wydawała się przygaszona i stała razem ze Smutkiem. Wszyscy zastanawiali się co robić. Szaleństwo jednak wpadło na pomysł. Obiecało, że będzie przewodnikiem Miłości na dobre i na złe. Od tamtej pory Miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej Szaleństwo. – zakończył swoją opowiastkę uśmiechając się choć raczej smutno. Widać było jak na dłoni, że ta krótka bajka poruszyła w nim bolesne wspomnienia.
- Reasumując, jeśli nie przeszkadza to w pełnieniu obowiązków, nie obniża wydajności pracy ani nie obraża pacjentów to bardzo proszę, niech tryumfuje miłość na klinicznych oddziałach.
Wysłuchał tego co powiedziała Julia i Bane na temat spotkania. Julia wyjątkowo dobrze orientowała się w lokalnej hierarchii i możliwościach działania lokalnych władz, co w połączeniu z faktem, że w liście przyniesionym do Kliniki znalazła się wzmianka o ambasadzie oraz tym, że Julia nie mogła powiedzieć kto ją przez te trzy lata szkolił nasunęły Anomanderowi pewne podejrzenia. Nie odezwał się jednak. Pokiwał tylko głową słuchając tego co mówią.
- Jak dla mnie mogą przeczesywać sobie Klinikę od piwnic aż po strych. Nic niezwykłego tu nie znajdą. No, chyba że Rosemary w izolatce. Niemniej zaprosimy Panią Hrabinę na rozmowę, a w geście dobrej woli sprezentujemy nawet Lokalnemu Władyce jednego z Niechniurków. Jeśli ma dzieci to myślę, że te się ucieszą z nowego zwierzaka. Wyślemy zatem jutro odpowiedź, że zapraszamy w nasze skromne progi. – powiedział Anomander zamyślony - Ciekawe co zaproponują i czy wiedzą na co się piszą.
Anomander pokusił się o historyjkę, która mogłaby spokojnie pretendować do największego wyciskacza łez jaki kiedykolwiek został opowiedziany. Szkoda tylko, że Bane miał nieco inne spojrzenie na cały ten temat "Miłości".
Słuchał jednak kulturalnie, nie przerywając. Opętaniec był skarbnicą wiedzy i kiedy miał okazję się wykazać, wykorzystywał każdą chwilę by sypnąć wiedzą. Można by się zastanawiać jak ten czarnowłosy, gadzi łeb jest w stanie pomieścić tyle informacji... Ale przecież Anomander nigdy nie powiedział ile właściwie ma lat. Mógł więc gromadzić wiedzę przez stulecia. Właściwie nawet zachowywał się jakby był z innej epoki.
Słuchało się przyjemnie. Historyjka była z rodzaju tych z morałem. Skrzydlaty opowiadał ze swadą, co potwierdziło tylko to, że wcześniej miał rodzinę. Cyrkowiec przez chwilę poczuł się jak dzieciak siedzący na dywanie przy fotelu wiekowego dziadka, który opowiada mu historię ze swojej młodości.
Bane uśmiechnął się krzyżując ręce na piersi gdy straszy medyk skłaniał się ku końcowi.
Miłość jest ślepa i towarzyszy jej Szaleństwo? A co jeśli Szaleństwo poszło dalej? Co jeśli tkwią z Miłością w Toksycznym Związku? I Szaleństwo wykorzystuje biedną Miłość?
Anomander przyjął ich propozycje ze spokojem. Faktycznie najlepszą opcją było przyjęcie tej całej hrabiny, wysłuchanie jej i ewentualne decydowanie co dalej już po wysłuchaniu jej racji. Nie mogą pozwolić sobie na zgadzanie się na ich propozycje w ciemno, bez poznania wszystkich smaczków'. Bo jeśli hrabina sądzi, że po spotkaniu wojsko ot tak wejdzie do placówki i zrobi z niej sobie garnizon... to bardzo się myli.
Swoją drogą... ciekawe czy hrabina przybędzie sama. W końcu nic jej nie grozi, to Klinika. Placówka medyczna.
Gdy Tulka zabrała głos spojrzał na nią z zaciekawieniem. Wytłumaczenie, że wie to wszystko od swoich nauczycieli pewnie by wystarczyło... Ale nie Anomanderowi. Bane poznał go już przez te lata na tyle dobrze, by wiedzieć mniej więcej co oznacza ledwo widoczny ruch zmarszczek wokół ust i zmiany oczu. Cyrkowiec dzięki wyczulonym zmysłom widział więcej, dlatego tak łatwo czytał z mimiki skrzydlatego. Dzięki temu też wiedział kiedy się wycofać bo starszy jest np. w złym humorze. Albo kiedy jego spokój był jedynie przykrywką.
Przeniósł swoje zielone źrenice na dziewczynę. Zmrużył je delikatnie.
- Dużo wiesz o Arcyksięciu. - powiedział niby mimochodem, strzepując niewidzialny pyłek z ramienia. Nie powiedział nic więcej, wypyta Tulkę później. Przecież chyba swojemu Toksynkowi powie skąd ma tak dokładne informacje jak nazwisko sekretary Arcyksięcia. Bo skąd niby wie, że Lord jest nieco przewrażliwiony?
Gdy Anomander zdecydował co nastąpi, białowłosy skinął głową.
- Podaj miejsce i określ konkretnie godzinę spotkania. Nie będziemy zarywać całego dnia pracy w oczekiwaniu na hrabinę "Drogie Wino". Niech to ona się dostosuje, wchodzi na nasz grunt. - celowo użył sformułowania 'nasz' by podkreślić, że jemu też zależy nad dobrem Kliniki. Miejsce to jest jego domem i tak łatwo nie da go sobie odebrać. - Ach, i jeszcze jedna ważna sprawa. Ma przybyć bez broni. Albo przynajmniej zostawić ją u Alice w recepcji. - strzelił palcami - Możesz ją poinformować, że w razie jakiś sztuczek, przeszukam ją osobiście. Każdą kieszonkę ubrania, nawet podeszwy butów. Już wystarczy, że prawdopodobnie ma jakieś silniejsze moce. W końcu nie została sekretarką Arcyksięcia bez powodu. Nie uwierzę, że zwykła, nudna biurwa bez potężnych umiejętności piastuje tak wysokie stanowisko. - skrzywił się lekko, odchylając głowę w tył.
Przez chwilę milczał, rozmyślając i układając sobie plan działania na każdą ewentualność.
- Niemniej... Chcę być przy tej rozmowie. - powiedział patrząc poważnie na Anomandera - Nie tylko dlatego, że jestem Ordynatorem. Chcę, by poczuła, że nie jest u siebie. By czuła się niepewnie. Wtedy łatwiej o potknięcia. - wpatrywał się intensywnie w lodowe oczy, jakby chciał przesłać Gadowi jakiś ukryty przekaz.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka Godność: Julia Renard Wiek: Wiualnie 18 Rasa: Lisi Opętaniec Lubi: Liiiiski *-*, kakao Nie lubi: Grzybów Wzrost / waga: 173/60 Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie. Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór Pod ręką: Niechniurka - Kropka Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
Dołączył: 05 Cze 2016 Posty: 601
Wysłany: 19 Kwiecień 2017, 21:17
Julia słuchała uważnie opowieści Anomandera. Spodobała jej się i już miała w głowie jak to zilustrować. Może i szkoliła się na lekarza czy pielęgniarkę, ale nadal pozostała plastyczką i nie zmieni się to chyba nigdy. Oczami wyobraźni widziała wszystko klatka po klatce. Pewnie jakby miała szansę i nadal mieszkała w Świecie Ludzi to rysowałaby bajki dla dzieci. Znała ich wiele i widziała je przed oczami, jednak w tej krainie raczej było to niemożliwe do zrealizowania. Chociaż...kto wie może jej się uda zrobić coś takiego? Zdobyć tylko odpowiedni sprzęt....
Słuchała opowieści i jednocześnie rozmyślała nad tym co mówił Anomander. Gdy skończył swoją opowieść uśmiechnęła się do siedzącego na przeciwko Cyrkowca. Czuła jednak, że sytuacja się nie zmieni. Nadal będą na relacjach zawodowych, no może poza tym, ze Tulka będzie się do Bane'a zwracać po imieniu, jeśli w pobliżu nie będzie żadnych pacjentów. Naprawdę będzie to dla niej wygodniejsze. W szczególności jeśli będzie rozmawiała i z nim i z Anomanderem.
Spojrzała na białowłosego i wzruszyła ramionami. Wiedziała dużo, ale w przeciwieństwie do Cyrkowca, Tulka nie siedziała w jednym miejscu. Podróżowała po obu krainach i pochłaniała wiedzę jak mały odkurzacz. Chciała wiedzieć jak najwięcej, a do tego Organizacja do której trafiła, szkoliła ją na kogoś kto dobrze będzie służył Lustrzakom. Dbała o ich dobro i dlatego postanowiła iść właśnie do Kliniki, a nie do jakiś ichnich placówek czy do samego Pałacu. Miała wrażenie, że tam by się zanudziła, no i tutaj czuła się dobrze, a nie jakby ją ktoś do tego zmuszał.
Przytaknęła głową na to, że zgadzają się na przyjęcie Hrabiny, choć w głębi duszy odetchnęła z ulgą. Nie chciała, żeby stracili dom, tutaj było pierwsze miejsce, które tak właśnie mogła nazwać - Domem. Słysząc dalsze słowa białowłosego, zmrużyła lekko oczy. Czy on czasem nie przesadza? To też może zostać odebrane jako coś podejrzanego Tulka nie miała jednak pewności, dlatego też nie odezwała się już na ten temat.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 21 Kwiecień 2017, 08:30
Skrzydlaty medyk wysłuchał Bane’a uważnie ale nie odezwał się nawet słowem do chwili aż ten przestał mówić.
- To co mówisz Bane ma sens, ale abstrahując od tego, że to wysłannik księcia, musisz pamiętać, że przychodzi nam rozmawiać z istotą żywą i czującą, a Klinika to placówka medyczna nie wydział służb mundurowych. My nie wyznaczymy terminu wizyty, my kulturalnie ją zaprosimy we wskazanym czasie. My nie zamkniemy jej w pokoju ale kulturalnie poinformujemy, że Klinika to nie muzeum i bieganie samopas jest niewskazane, zatem zapraszamy do mojego gabinetu gdzie napijemy się czegoś podczas rozmów. Jeśli chodzi o broń to poprosimy o jej zostawienie i nie będziemy jej przeszukiwać, zaufamy jej. W końcu to człowiek lokalnego Władyki i wyjmując broń podczas rozmów ośmieszyłby nie tylko siebie ale i swojego pana. Poza tym przeszukiwanie kogokolwiek przed rozmowami dyplomatycznymi jest dość nieuprzejme, a ja nie widzę potrzeby by być nieuprzejmym. Wyobraź sobie scenę gdzie idziemy do pałacu lokalnego Władyki i niespodziewanie łapią nas i kastrują tylko dlatego, że moglibyśmy zgwałcić kogoś tam na dworze, a broń mamy w spodniach. – popatrzył na Bane’a i Julię kiwając lekko głową - Z resztą gdyby, w co wątpię, doszło do tak radykalnej wymiany poglądów, to masz natychmiast opuścić gabinet nie czekając na moje polecenie. Uprzedzając ewentualne pytania: o mnie się nie martw, choć nie jestem wojownikiem to sobie poradzę, złego diabli nie wezmą.
Uśmiechnął się do nich a mówiąc ostatnie słowa pokazał dłońmi znak przywodzący na myśl „za cholerę nie wiem czemu tak jest”.
- Julio Twoja wiedza o lokalnej władzy jest doprawdy imponująca. Nawet nie wiesz jakie to intrygujące. Z chęcią bym dowiedziałbym się więcej, ale wiem, że nie powiesz ani słowa, a przymusem tego wyciągać nie zamierzam. Ufam Ci. Szkoda, że nie jesteś odrobinę starsza i nie masz więcej doświadczenia, bo miałbym dla Ciebie odpowiednią posadę. Nie martw się jednak, co się odwlecze to nie uciecze. – popatrzył na Julię swoimi lodowatymi oczami. To było jedno z tych spojrzeń, które obiecuje wiele, ale przez brak źrenic i niewyraźną mimikę nie dało się powiedzieć czy miało to być wejrzenie łaskawe, pełne ciepła i obiecujące sukces w życiu i dobre stanowisko aż do późnej starości czy też spojrzenie, pod którym nawet wielkim twardzielom wątroba staje sztorcem, psy zaczynają wyć a dzieci płakać, obiecujące męki takie, że nawet kamienie są gotowe płakać - Wiecie, że do tej pory nie interesowałem się lokalną władzą? Nie obchodziła mnie ani ona sama, ani jej struktura, ani tym bardziej to co robi. Klinika to mój dom i stanowiła niemal cały mój świat, a teraz władza przychodzi do niego z wizytą. Skoro tak, to może i ja będę musiał zainteresować się lokalną władzą? – jego głos brzmiał jakoś dziwnie odlegle i nad wyraz gadzio. Pasowałby do głosu smoka, który pyta „któż to przybył zabrać mój skarb?”
Odetchnął jednak głęboko i ponownie popatrzył na swoich Pracowników. Zastanawiało go, czy wysłanniczka księcia i on sam już zebrali informacje o Klinice, jak Pacjentach i gościach czy dopiero zamierzają to zrobić, a jeśli już to w jaki sposób?
- Nie chciałem zabrzmieć jak...cham. - powiedział drapiąc się po głowie z zakłopotaniem - Ani tym bardziej jak jakiś dzikus. Zwyczajnie jestem ostrożny. - wzruszył ramionami - Ufam, że hrabina przybędzie z dobrymi zamiarami ale jakoś już tam mam, że jak słyszę, że szpitalem interesuje się władza, przechodzą mnie ciarki. W Świecie Ludzi też to przerabiałem. - jego twarz wyglądała obecnie na nieco znudzoną, jakby wspomnienia nie były zbyt ciekawe - Z tym, że moją Kliniką Urody zainteresowała się żonka Władyki. - uśmiechnął się samymi kącikami ust - I postanowiła, że po operacji nosa, notabene bardzo udanej, wpisze moją placówkę na listę obiektów objętych mecenatem jej mężusia. - westchnął - Niespecjalnie mi się to podobało. Dobrze, że szybko zająłem ją... innym, równie frapującym tematem. - wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. O tak. Bardzo, ale to bardzo frapującym tematem. Była zachwycona, on również.
Na informację, że w razie czego ma opuścić gabinet skinął głową. Anomander wydał mu polecenie z którym nie było sensu dyskutować. Bane nie chciał, by starszy medyk był na niego zły a jakiekolwiek protestowanie doprowadziłoby tylko do spięcia.
Faktycznie Tulka miała sporą wiedzę o Arcyksięciu, ale można było zrzucić to na jej naukę. Pobierała ją u nieznanych nauczycieli, mogli jej mówić o wszystkim. Umiała też czytać a w Krainie Luster było kilka bibliotek w których z pewnością uzyskałaby informacje. Mogła też pytać mieszkańców...albo Gwardzistów. Co prawda ci ostatni nie wyglądali na wielce gadatliwych - sprawiali wrażenie gburowatych, nadętych dupków - ale przecież Tulcia mogła użyć uroku niewinnej, zlęknionej dziewczynki. Na taką nawet i największy dupek poleci.
Na sarnie oczka ufnie wpatrzone w twarz, nieśmiały rumieniec na policzkach, odgarnianie grzywki niby to mimochodem, drżące usteczka wypowiadające pytanie...
Mężczyzna potrząsnął głową odrzucając białą grzywę na bok. O czym on teraz do cholery myśli? Musi się skupić na problemie!
Wredotek eksplorował Jadalnię niuchając w kącikach. Wszedł pod ławę na której siedział Bane i wydał z siebie pisko-krzyk zaskoczenia. Cofnął się i zjeżył się cały. Warknął ostrzegawczo jakby kogoś upominał za głupi żart.
Białowłosy zerknął pod stół w celu skarcenia Niechniurki ale zaciekawiło go zachowanie zwierzaka i to, że maluch wpatruje się w coś pod siedziskiem. Mysz? Niemożliwe. Klinika była wolna od wszelkich gryzoni.
Sięgnął pod ławę i chwycił za skórę coś co chciało chyba od niego uciec. Momentalnie stworzonko zaczęło się wyrywać popiskując z niezadowoleniem. Wredotek wybiegł spod stołu i wzbił się w powietrze a następnie usiadł na ramieniu swojego pana.
Bane wyciągnął Ejty. Wziąl go na kolana i popatrzył zdziwiony. Po chwili zaśmiał się.
- Greg był tak zajęty swoją lubą, że zapomniał biednego Ejty. - podrapał Niechniurkę pod bródką na co ta przestała się wyrywać i zaprzestała prób ugryzienia białowłosego.
Wredotek pisnął cicho, ale chyba przyjaźnie bo drugi samczyk odpisnął mu w podobny sposób. Skubańce. Rozmawiać im się zachciało.
- Odniosę zgubę. - powiedział mężczyzna i wstał - Wydaje mi się, że mamy więc ustalone co nastąpi. Trzeba zaproponować gościowi termin i czekać na odpowiedź. - posłał Anomanderowi uprzejmy uśmiech - Jakby co, jestem na zawołanie. Zaniosę Ejty Gregoremu a potem może zajrzę do naszej Rosie? - wzruszył ramionami na co Wredotek warknął niezadowolony - Do zobaczenia później i miłego dnia, kochani. - powiedział mężczyzna entuzjastycznie i z cichym gwizdem udał się ku wyjściu, niosąc na ramieniu Wredotka a w rękach ściskając wyrywającego się Ejty.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka Godność: Julia Renard Wiek: Wiualnie 18 Rasa: Lisi Opętaniec Lubi: Liiiiski *-*, kakao Nie lubi: Grzybów Wzrost / waga: 173/60 Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie. Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór Pod ręką: Niechniurka - Kropka Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
Dołączył: 05 Cze 2016 Posty: 601
Wysłany: 22 Kwiecień 2017, 09:07
Odetchnęła w duchu z ulgą, gdy Anomander nie przystał na propozycję Toksynka. Bała się, że będą Hrabinie narzucać swoją wolę, a to byłoby niezbyt dobrym pomysłem. Nie znała jej za dobrze, więc też nie wiedziała czego się po niej spodziewać. Może i słyszała trochę ale plotki nie zawsze pokrywają się z prawdą, a wolała nie sprawdzać co jest prawdą, a co tylko wymysłem wrednych istot.
Gdy Anomander się do niej zwrócił, spojrzała na niego. Słysząc o jakiejś posadzie, przekręciła głowę, opuszczając jedno ucho. Patrzała na niego pytająco nie za bardzo umiejąc dojść do tego o czym lekarz mówi. Miał jednak rację, choć sama nie wiedziała w jakim stopniu. Nie wiedziała sama czy powiedziałaby coś więcej. Nie wiedziała nawet czy nie wyjawiła za wiele, ale już nie było sensu się nad tym zastanawiać. W końcu nie cofnie swoich słów.
Słuchała opowieści Bane'a. Nie do końca jej się spodobała ta historia, ale nie pokazała po sobie nic. Po prostu była zazdrosna, ale zganiła się za to od razu w myślach. W końcu w Świecie Ludzi się nie znali. A nawet jakby się znali to była wtedy jeszcze dzieckiem. Bane był od niej starszy i na pewno miał wiele kochanek przed nią i nie mogła na to narzekać. Poza tym dzięki temu miał doświadczenie i wiedział jak ją przeprowadzić przez jej lęki. Wiedziała, że mimo jego przeszłości może mu zaufać na tyle, aby go prosić o to by pomógł jej się przełamać.
Potrząsnęła lekko głową, chcąc odgonić myśli, przez co grzywka znów opadła na jej oko. Nie poprawiła jej jednak od razu. Przyzwyczaiła się do tej białej zasłonki i w przeciwieństwie do Cyrkowca, nie poprawiała jej co chwilę. Oduczyła się tego dość szybko, choć sama nie wiedziała jakim cudem się do tego przyzwyczaiła.
Zaśmiała się krótko, gdy Bane wyciągnął spod ławki Ejty -Greg chyba nie jest przyzwyczajony do posiadania zwierzaka, ale myślę, że Joce mu pomoże ogarnąć jak zająć się taką małą istotką- powiedziała z uśmiechem. Kropeczka, próbowała się przywitać z gburem, jednak ten tylko na nią fuknął, przez co samiczka napuszyła się i poszła dalej rozrabiać z Amber. Uprawiały sobie małe zapasy pod stołem. Na szczęście lisica umiała się hamować i nie robiła Niechniurce krzywdy. W szczególności, że Kropeczka była jeszcze malutka.
Pomachała białowłosemu na pożegnanie ale sama nie ruszyła się z miejsca. Siedziała krótką chwilę cicho, po czym przeniosła wzrok na czarnowłosego - panie Dyrektorze, ja... mam do pana małą prośbę - zaczęła niepewnie, zmieniając całkowicie temat - myślałam o tym już od czasu, gdy zaatakowała mnie Rosemary. Czy...czy jest taka możliwość, żeby pokazał mi pan jak mogłabym się bronić przed takimi atakami? - spojrzała mu nieśmiało w oczy. Miała nadzieję, że się zgodzi - nie chciałabym znów zarywać kolejnych dni pracy tylko dlatego, że nie umiem sobie sama poradzić i uchronić przed jakimiś zaczepkami- przełknęła lekko ślinę czekając na jego decyzję. Wiedziała, że jest lekarzem, ale wyglądał na osobę, która mogłaby ją tego nauczyć. Miała się tego uczyć na szkoleniu ale po wypadku nie spuszczali jej z oka, chyba że siedziała w Wieży i w końcu uznali, że jak na razie nie jest to konieczne aby się tego uczyła. No ale jak widać, przydać się to może nawet przy pracy w Klinice.
Organizacja MORIA: Renegat Godność: Anomander van Vyvern Wiek: Z wyglądu 35 lat Rasa: Opętaniec Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali. Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło Stan zdrowia: Zdrowy SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
Dołączył: 12 Wrz 2016 Posty: 221
Wysłany: 23 Kwiecień 2017, 15:03
Skrzydlaty popatrzył na Ejty bez większego zainteresowania. Skoro Gregory postanowił być człowiekiem będzie się musiał nauczyć zajmować zwierzakiem. Teraz ma nowe obowiązki. Koniec ze świrowaniem zwierzaka i zwalaniem wszystkiego na zwierzęcą naturę. To, że teraz zostawił swojego podopiecznego w jadalni było spowodowane zapewne poziomem hormonów. W takich chwilach ośrodek decyzyjny u mężczyzny przesuwa się z głowy do główki jego małego przyjaciela. Cóż, Ejty padł ofiarą naturalnego procesu biologicznego.
Słysząc prośbę Julii zastanowił się przez chwilę. Nie był wojownikiem, nigdy nawet nie trenował walki wręcz. Był naukowcem, który bardzo dobrze strzelał. W razie czego umiał się też w jakiś sposób bronić, ale nie posiadał kompetencji by kogokolwiek uczyć.
- Nie jestem wojownikiem Julio. Nie posiadam dostatecznych umiejętności by Cię uczyć czegokolwiek poza naukami medycznymi, weterynaryjnymi, przyrodniczymi oraz matematyką. Jeśli chodzi o jakiekolwiek umiejętności bojowe to musisz poszukać innego nauczyciela. Myślę, że Gregory może Ci w czymś pomóc. On chyba zna się co nieco na walce wręcz. W końcu Moria nie stworzyła go raczej jako maskotki. – odwrócił się by popatrzeć w okno. Przez chwilę zastanawiał się nad przeznaczeniem Grega po czym ponownie przeniósł wzrok na Julię - Mam jednak pewien pomysł, by umożliwić Ci skuteczną obronę przed napastnikami.
Nie powiedział o jaki pomysł chodzi an kiedy go zrealizuje.
Patrzył przez chwilę na Julię i zastanawiał się, na ile może tej dziewczynie zaufać. W trakcie dzisiejszej rozmowy zestawił w głowie wszystkie informacje jakie o niej miał. Przybyła do Kliniki razem z Bane'm przynosząc ze sobą listy polecające od Arcyksięcia, które do dziś miał w szufladzie biurka, następnie uciekła i kontynuowała edukację u nauczycieli, których imion nie chciała podać lub których podać jej zabroniono. Ponadto sporo wiedziała o lokalnej władzy i jej zasadach postępowania. Nawet mając połowę tych informacji można było wyciągnąć jakieś wnioski. Anomander miał wszystko czego potrzebował.
Wstał, i na chwilę wyszedł z jadalni. Gdy do niej powrócił niósł w ręku bloczek i pióro. Szybko skreślił krótką informację, zapraszając przedstawicielkę lokalnych władz na wizytę za dwa dni. Zastanawiało go, czy lokalny władca otacza się ludźmi kompetentnymi czy jest to jedynie banda przygłupów z braku lepszego wyboru lub po znajomości przyjmowanych na wskazane stanowisko.
Popatrzył na nią przez chwilę jakby się zastanawiał czy powiedzieć coś jeszcze czy zostawić to dla siebie. W końcu chyba doszedł do jakiegoś wniosku
- Julio, mam prośbę, wyślij to krukiem do Arcyksięcia. Zaprosiłem jego delegację na wizytę za dwa dni o godzinie 11:00. -wstał i skierował się do wyjścia z jadalni – Zapomniał bym, zostawiam Ci również bloczek i długopis. Być może też zechcesz coś napisać do Arcyksięcia lub do jego podwładnych
Powiedziawszy to wyszedł z jadalni.
Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka Godność: Julia Renard Wiek: Wiualnie 18 Rasa: Lisi Opętaniec Lubi: Liiiiski *-*, kakao Nie lubi: Grzybów Wzrost / waga: 173/60 Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie. Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór Pod ręką: Niechniurka - Kropka Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
Dołączył: 05 Cze 2016 Posty: 601
Wysłany: 23 Kwiecień 2017, 17:05
Opuściła niepewnie uszka, słysząc odpowiedź Anomandera. W sumie skąd ona wpadła na pomysł, że zna się na samoobronie? Ale cóż. Przytaknęła tylko głową i spojrzała na niego przepraszająco. - Rozumiem i dziękuję, za radę. Spróbuję porozmawiać z Gregiem- uśmiechnęła się nieśmiało do lekarza. Tu nawet nie chodziło o to, ze był mężczyzną i dlatego Tulka czuła do niego dystans. Wbrew pozorom Tulka dość mocno wczuła się w bycie lisem i przez to nie tylko jej zmysły ale instynkty były bardziej wyczulone. Czuła jego dominację i nie miała zamiaru jej podważać. Dlatego też zachowywała się tak nieśmiało w stosunku do niego. Chciała jednak też spędzić z nim trochę czasu tak jak doradzał jej to Toksynek.
Słysząc, że Dyrektor ma jakiś pomysł, spojrzała na niego z zaciekawieniem i przekręciła lekko głowę. Czekała czy czarnowłosy powie coś więcej, jednak nie doczekała się. Zamiast tego zaczął się jej przyglądać. Opuściła niepewnie wzrok. Znowu... Była nieśmiałą osóbką, choć umie czasem pokazać pazurki. Ale nie zdarzało się to zbyt często. Spoglądała za nim, gdy ten wyszedł z jadalni bez słowa. Nie za bardzo wiedziała czemu tak zrobił. Westchnęła ciężko i dopiła swoje kakao. Było już zimne, ale nie chciała go zmarnować. Gdy skończyła swój napój, zawołała dziewczynki i przesunęła się na ławie, żeby już ruszyć do siebie, a następnie do parku. W tym momencie jednak wrócił Opętaniec z bloczkiem i długopisem. Zaczął coś pisać, po czym znów zaczął jej się przyglądać. Czyżby....
Odebrała od niego wiadomość i długopis wraz z bloczkiem i przytaknęła głową, że wyśle. Następne jego słowa, sprawiły jednak, że przeszedł jej zimny dreszcz po plecach. Starała jednak nie pokazywać zdenerwowania. Domyślił się...ale ile? Tylko, że pracuję dla Arcyksięcia? Czy może więcej? Będzie musiała o tym powiedzieć w raporcie z nauki...żeby ich uprzedzić.
Gdy lekarz wychodził, życzyła mu miłego dnia i sama wstała niepewnie. Wzięła kule i ruszyła do wyjścia z pomieszczenia. W recepcji poprosiła Alice, żeby przyniosła kruka, który przyniósł list. Wiedziała bowiem, że Arcyksiążę i jego podwładni raczej chcą, żeby odsyłać listy tym samym kurierem.
Następnie udała się do pokoju gdzie wzięła letnią kurtkę, szkicownik, przybory do rysowania i paczkę z żelkami. W recepcji odebrała ptaszysko, które od razu usiadło jej na głowie. Czemu musieli wysłać akurat tego ptaszora? Poprosiła jeszcze o koc, który zarzuciła na torbę z przyborami i razem z dziewczynkami ruszyła do Parku.
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Forum chronione jest prawami autorskimi! Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!