• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Miasto Lalek » Klinika
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 30 Listopad 2016, 00:47   Pokój wypoczynkowy



    Przestronny pokój urządzony tak, by dominowało w nim drewno, znajduje się w głównej części budynku i pełni funkcję miejsca gdzie chorzy i odwiedzający ich goście mogą odpocząć od szpitalnego klimatu i poczuć się jak w domu. Miękkie kanapy, ogień skaczący po drwach, żyrandol z poroży jelenich i zapach drewna stwarzają wrażenie, że jest się w małej górskiej chatce na zasłużonym odpoczynku a nie w samym sercu Kliniki.
    W pokoju tym znajduje się jeden z 6 kominków ogrzewających placówkę.
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 30 Listopad 2016, 12:45   

    Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego listem. Bane przyglądał mu się z uwagą, chcąc wyłapać z twarzy wszelkie emocje. Były takie momenty, że cieszył się ze swojej nieruchomej twarzy. Dzięki niej mógł zawsze pozostać poważnym, nawet mimo targających nim emocji.
    Kiedy dr Anomander przeniósł wzrok na Tulkę i polecił jej by poszła przodem, Bane zaśmiał się w duchu. Dyrektor placówki powiedział to w taki sposób, że wątroba na sztorc stawała a krew w żyłach ścinała się momentalnie. Mimo to położył na ramieniu Tulki dłoń, zachęcając ją by spełniła polecenie. Nie miała się przecież czego bać, to była klinika a nie baza wroga. Towarzystwa miała jej dotrzymać ładna recepcjonistka i jeden z psów. Bane machinalnie obejrzał się za odchodzącymi, skupiając dłużej wzrok na krągłych biodrach pracownicy.
    Czarnowłosy sprawiał wrażenie osoby niebezpiecznej, nie pasował do cukierkowej Krainy Luster... Bane jeszcze mało widział. Ogromne skrzydła potęgowały odczucie.
    Czekał spokojnie aż wyższy mężczyzna otworzy list i zapozna się z jego zawartością. Pieczęć zachował, mądre zagranie. Bane prawdopodobnie zrobiłby to samo, wzór na odbitce może się kiedyś przydać. Oczywiście może też być bezużyteczny, ale lepiej chuchać na zimne.
    Kiedy Anomander kartkował dokumenty i przeglądał ich zawartość, Bane kulturalnie zobił krok w tył. Nie będzie przecież zaglądał męzczyźnie przez ramię, z resztą zawartość listu niespecjalnie go interesowała. Wolał wiedzieć mniej, taka niewiedza mogła w razie czego okazać się zbawienna.
    Zwrócenie się do Bane'a po nazwisku sprawiło, że spiął się cały a po plecach przeszedł mu dreszcz. Skąd on wie... Ach, no tak. W liście były o nim informacje. Nie zdziwiłby się gdyby w papierach przekazanych Anomanderowi było o Banie wszystko co zdołała ostatnimi czasy zebrać siatka szpiegowska Krainy Luster. Ech... Skoro władze wiedzą, to pozostawanie anonimowym będzie bez sensu.
    Anomander przeniósł na niego uwagę akurat wtedy gdy biała brew Bane'a uniosła się nieco ku górze, demaskując zaciekawienie.
    Uwaga o karaniu gońców była nawet śmieszna. Na swój własny sposób. A przynajmniej potwierdziła ponure, specyficzne poczucie humoru czarnowłosego. Dalsza część wypowiedzi miała go uspokoić, jednak Bane i bez tego wiedział, że Anomander nie będzie go za nic karał. Byłoby to głupie. I niepotrzebne. Przecież Bane nic nie wie, jest beznadziejnym obiektem do ewentualnego torturowania.
    - Owszem, jestem chirurgiem. Pracę zaczynałem w laboratorium epidemiologii, później przeniosłem się do szpitala publicznego i świadczyłem usługi tak zwanej "chirurgii jednego dnia". Kiedy nadarzyła się okazja zrobiłem specjalizację z chirurgii plastycznej. - wytłumaczył - Ostatecznie założyłem własną klinikę w której wykonywałem głownie operacje plastyczne.
    Nie wiedział, czy Anomandera faktycznie interesują wszystkie te informacje. Ale skoro skrzydlaty zna nazwisko Bane'a to nie było potrzeby ukrywania swojego wykształcenia. Zwłaszcza, że przecież białowłosy medyk szukał aktualnie pracy. Byłoby idealnie jakby dyrektor tej kliniki zaproponował mu etat.
    Wysoki mężczyzna patrzył na Bane swoimi jasnymi oczami. Prawdopodobnie gdyby Bane nie był sobą, odwróciłby wzrok pokonany przez lodowe spojrzenie. Anomander przewiercał go na wylot, ale białowłosy spokojnie to wytrzymywał nie odwracając wzroku. Nie bał się go, bo niby czemu? Nikt nie jest w stanie zrobić Bane'owi więcej, niż zrobiła mu MORIA.
    Spodziewał się niewygodnych pytań o Tulkę. Anomander najwidoczniej dał mu czas na opracowanie spójnej wypowiedzi bo przeniósł wzrok na swoją recepcjonistkę i poprosił ją o przygotowanie napojów. Zapowiadała się więc dłuższa rozmowa, dobrze. Jeżeli Bane nie będzie próbował sztuczek, może na tym wyjść zwycięsko. Dr Anomander nie wyglądał na łatwowiernego, nie wyglądał też na osobę która wybaczy kłamstwo, Bane musiał więc zagrać otwartymi kartami.
    - Do zdarzenia doszło na placu zabaw. - zaczął i ruszył z czarnowłosym do sąsiedniego pokoju. Szli obok siebie, nie było aż tak dużej różnicy we wzroście dlatego Bane nie musiał specjalnie podnosić wzroku. Uważał na ogromne skrzydła właściciela kliniki. Ostatnim na co miał ochotę był dotyk smoczych łusek. No cóż. Nazwisko lekarza pasowało do niego idealnie, nie dość, że sam wyglądał jak demon, to jeszcze miał błoniaste skrzydła.
    - Mała przypadkiem znalazła się w posiadaniu mojej piersiówki z alkoholem. Zwykłą wódką. - uprzedził ewentualne pytanie - Wspięła się na zjeżdżalnię i upiła łyk. Wpadła w panikę z powodu działania na nią substancji i spadła. Niefortunnie bo na skrzydło. - kontynuował - Złamanie było otwarte, przebywający na placu zabaw zaczęli panikować bo krew nie przestawała płynąć. Dziecko nie dość, że płakało z bólu w gardle to jeszcze z bólu skrzydła. Podałem jej kozie mleko na załagodzenie pieczenia w ustach i zwykły paracetamol, w tabletce. - westchnął - Tak, wiem. Paracetamol był idiotycznym ruchem bo nic nie dał, chodziło jednak o zagranie psychologiczne. Na propozycję zastrzyku dziewczynka zaczęła jeszcze bardziej wyć, ale gdy podałem tabletkę uspokoiła się i przestała wierzgać. Dodatkowo otaczający ją gapie również się uspokoili. - wytłumaczył na swoją obronę - A co do zrośnięcia. To moja zasługa, chociaż to chyba złe słowo. Docelowo miałem zatamować krwotok, jednakże moja moc działa na wielu płaszczyznach przez co wstępnie nastawione skrzydło zrosło się. - oczekiwał na słowa krytyki. W głowie już wymyślał obronę, miał jednak nadzieję, że Anomander nie będzie drążył tematu. Stało się. A tłumaczy się winny, czyż nie?
    Przenieśli się do ładnego, urządzonego gustownie pokoju. W kominku trzaskał ogień, Bane rozluźnił się - ile by dał by usiąść przy kominku i zdrzemnąć się odrobinę. Odczuwał lekkie znużenie, torby które niósł ciążyły. Dodatkowo czuł się nieświeżo, koszula na jego grzbiecie zdążyła się przez dzień wymiąć.
    Nie usiadł pierwszy, poczekał aż zrobi to gospodarz. Nie chciał się tu panoszyć, psiska były w pogotowiu a perspektywa rozdzieranego przez nie gardła jakoś się Bane'owi specjalnie nie podobała. Oczywiście lubił psy, ale wolał jednak gdy przygniatają cielskiem z sympatii a nie w ramach ataku.
    Patrzył prosto w oczy Anomandera oczekując kolejnych pytań albo nagany. Nie wiedział jaki był stopień zawodowy czarnowłosego, ale mimowolnie czuł respekt. Ordynatora szpitala w którym kiedyś pracował darzył podobnym szacunkiem. I zawsze zachowywał ostrożność.
    _________________




    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 30 Listopad 2016, 14:42   

    Gdy lekarz odezwał się do dziewczynki, ta mimowolnie położyła płasko uszy i schowała się bardziej za wujkiem. Widać było, że się go boi i nic na to nie mogła poradzić. Może z czasem się do niego przyzwyczai. Jak na razie jednak nie dość, że dopiero się poznali to jeszcze nie czuła się dobrze i była zmęczona co jeszcze potęgowało jej strach. Gdy jednak poczuła na ramieniu rękę Bane'a, spojrzała na niego i grzecznie przytaknęła głową. Nie zabrała jednak torby. Uznała, że w razie czego, Bane lepiej obroni Amber niż ona. W końcu co takie małe dziecko może zrobić w konfrontacji z wielkim psem? W szczególności gdy zostanie z nim sam na sam? No raczej nic. Podkuliła lekko ogonek i spuściła wzrok słysząc cichą komendę dr Anomandera, którą skierował do Berty. Ma ją pilnować. Dziewczynka westchnęła cichutko, nie pokazała jednak, że słowa lekarza zostały złapane przez jej radary, który powodowały, że miała słuch prawie tak samo dobry jak ich poprzedni właściciel.
    Podążyła za recepcjonistką, oglądają się jeszcze niepewnie, zanim zniknęła za drzwiami pokoju. Gdy weszły do środka, stanęła zaskoczona i przyglądała się pomieszczeniu. Nie spodziewała się takiego miejsca w szpitalu. Miała zupełnie inne wyobrażenie o takich miejscach, raczej kojarzyło jej się z białymi ścianami i kafelkami niż drewnem. Ale cóż. Pewnie w książkach i telewizji nie pokazują wszystkiego.
    Usiadła grzecznie na kanapie, nie chcąc wzbudzać podejrzeć tym, że zaczyna zaglądać we wszystkie zakamarki. A miała na to wielką ochotę. Gdy nie było Anomandera w pobliżu stres zmalał. Tulka mogła więc spokojnie skupić się na innych sprawach.
    Recepcjonistka wyszła, a Julia nie za bardzo wiedziała co ma zrobić. Szkicownik został w torbie, którą trzymał wujek. Nie mogła więc porysować, do tego nie wiedziała jak długo będzie musiała czekać na jakieś dalsze instrukcje czy też na to aż mężczyźni do niej dołączą.
    Skupiła się więc na jedynej istocie, która jej towarzyszyła. Na Bercie. Przyglądała się jej chwilę z zaciekawieniem. W końcu jednak wyciągnęła do niej powoli rękę. Nie podchodziła jednak, została na kanapie, pokazując, że nie ma złych zamiarów. Nie pokazywała też strachu. W sumie...nie bała się chyba żadnego zwierzęcia. Czuła do nich wielki respekt, owszem. Wiedziała, że nie wszystkie są łagodne tak jak jej Amber. Nie czuła jednak żadnego strachu.
    Cichutko zacmokała na sunię, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, po czym zawołała ją po imieniu. Jeśli psinka podeszła do niej i pozwoliła jej na to, dziewczynka pogłaskała ją po wielkim łbie i lekko podrapała za uszkiem, uśmiechając się. Jeśli jednak pies nie wykazywał zainteresowania aby podejść do Julii lub zareagował jakąkolwiek agresją (np. krótkim warknięciem) dziewczynka powoli się wycofała. Nie zawracając już psu głowy. Nie znała go i wolała nie podchodzić. Uznała, że jeśli Berta zechce, to sama się do niej zbliży, nic na siłę.
    Gdy drzwi otworzyły się i do środka weszli mężczyźni, Tulcia postawiła mocno uszka i wstała grzecznie. Znów poczuła się niepewnie widząc uskrzydlonego lekarza. Usiadła dopiero gdy zrobił to Bane, po czym zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie skupiając jednak swoją uwagę znów na psach. Pozwalało jej się to uspokoić i zapomnieć choć trochę o strachu przed mężczyzną o lodowatym spojrzeniu.
    _________________

     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 30 Listopad 2016, 19:52   

    Idąc w stronę pokoju Anomander na chwilę zerknął na zachowanie podążającego ich tropem Ediego. Pies szedł ze nimi a jego uwagę zdawała się przyciągać torba na ramieniu Bean'a. Co chwila węszył i się oblizywał. Typowa oznaka tego, że pies wszedł w „tryb myśliwego” a w torbie musi być ofiara.
    Chwilowo postanowił nie reagować.
    Dobrze, że nie podał jej tic-tac'ów i aspiryny. Efekt piany toczonej z ust przy akompaniamencie krzyków bólu i płaczu byłby piorunujący
    Gdy weszli do pokoju pierwsze co rzuciło się Anomanderowi w oczy to fakt, że mała Julia wyciąga rękę w kierunku Berty. Widział, że pies nie jest zachwycony kontaktem i zapewne gdyby dłużej ich nie było warknęła by na dzieciaka ostrzegawczo.
    - Berta, swój. Przywitaj się. - powiedział kierując się do solidnej drewnianej kanapo-skrzyni. Na niej lubił siadać najbardziej.
    W Bertę jakby piorun strzelił. Z psa pilnującego ofiary, którą w razie jakichkolwiek kłopotów z Panem Blackburnem mogła okazać się Julia, zamieniła się w rozentuzjazmowane tornado. Z impetem pocisku wystrzelonego z bombardy dużego wagomiaru całym ciężarem cielska oparła się o nogi Bane'a unosząc w górę roześmianą paszczę i patrząc mu radośnie w oczy. Patrząc na to jak się wije pod nogami ciężko było zgadnąć czy to pies merda ochonem czy ogon macha psem. Tłuściutka sunia potuptała przy nim przez chwilę i susami wesołego szczeniaka podbiegła do Julii. Zapach dziecka był dziwny i jakby mało ludzki, ale w końcu „swój” to „Swój!”. Przez duże”S” i z wykrzyknikiem. Przez chwilę wiła się przy nogach Julii po czym stwierdziwszy, że ludzkiemu szczenięciu przyda się solidne ślinienie, stanęła przednimi łapami na kanapie i zaczęła festiwal lizania.
    Anomander wskazał ręką kanapę zapraszając Bane'a i Julię do zajęcia miejsca.
    Edi bardziej interesował się torbą niż ludźmi. Widać było, że wnętrze torby musi kryć jakiś mały sekret. Jeszcze chwilę i pies dobierze się do torby.
    - Zanim przejdę dalej, mam gorącą prośbę – powiedział Anomander spokojnie przyglądając się jak pies liże dziecko po twarzy – Niech Pan raczy wyjąc to coś z torby, bo albo już zdechło ze względu na deficyt tlenu albo sądząc po zainteresowaniu psa za chwilę zdechnie rozszarpane wraz z torbą.
    Przeniósł spojrzenie na psa
    - Edi, spokój. - powiedział spokojnie ale tonem nieznoszącym sprzeciwu – Idź się połóż.
    Pies przeszedł na druga stronę pokoju i wskoczywszy na skórzana kanapę położył się ciągle patrząc na torbę.
    Początkowo mogło się wydawać, że to co mówił białowłosy w ogóle nie dotarło do mężczyzny lub, że całkowicie zignorował otrzymane informacje.
    - Musze powiedzieć, że przypadek Julii mnie zainteresował ale bardziej ciekawi mnie Pana zachowanie. Dziecko dopadło piersiówki i uciekło z nią na zjeżdżalnię. Typowe zachowanie mające na celu ochronę zasobów tak jak u psa obrona miski czy u więźniów osłanianie miski lub talerza z pokarmem ręką. Problem w tym że napiła się alkoholu anie gazu pieprzowego, zatem podawanie jej mleka mijało się z celem. No, chyba że miał to być taki drink ? Coś w stylu Baileys'a choć w tym wypadku lepsza jest słodka śmietanka i whisky a nie kozie mleko i wódka. Ewentualnie może to starodawna metoda w stylu „pij, i tak Ci się w żołądku wymiesza”? - Spojrzał na Bane'a uśmiechając się półgębkiem – Coś mi się zdaje, że nie powiedział mi Pan wszystkiego. Nie mniej jednak, nie wymagam by się pan spowiadał. Co do Pana mocy, to jest ona niezwykle interesująca i myślę, że przydałby mi się ktoś taki w Klinice zwłaszcza, że poza umiejętnościami leczniczymi jest Pan też chirurgiem. Jeśli nie ma pan nic przeciwko proszę się zastanowić nad moją propozycją.
    Bane nie udzielił mu odpowiedzi na jedno z pytań zatem sam musiał uzyskać odpowiedź.
    W tym momencie spojrzał na dziecko, które obskakiwał pies.
    - Berta, spokój. Leżeć. - komenda mimo, że cicha podziałała jak kubeł wody na psa. Suka natychmiast wykonała polecenie. - Powiedz mi dziecko, umiesz a raczej umiałaś latać? - Mimochodem przez głowę przemknęła mu myśl, że ptak który nie umie latać nie potrzebuje skrzydeł, mimo to czekał na odpowiedź dziecka - Powiedz mi jeszcze jedno, od urodzenia tak wyglądasz?
    W tym czasie weszła Alice niosąc tacę z filiżankami, dzbankiem z herbatą i duży kubek kakao dla dziecka.
    Postawiła wszystko na stole, nalała herbaty do filiżanek, a następnie z uśmiechem ciepłym jak słońce w bezchmurny dzień podała dziecku kubek z gorącym kakao i cichutko wyszła.
    Anomander patrzył w ślad za odchodząca marionetką. Nie wiadomo o czym myślał w tej chwili, ale nie były to wesołe myśli.
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 30 Listopad 2016, 22:22   

    Nie spodziewał się, że pies słysząc komendę swojego pana może tak diametralnie zmienić swoją postawę i zachowanie. Berta, bo tak nazywała się olbrzymia suka, zaczęła skakać dookoła nich, ocierać się o nogi i lizać po rękach. Roztaczała dookoła szczenięcy urok mimo, że dopiero co była zwartym, groźnym psem. Bane'a urzekł widok jej roześmianej mordki, no czegoś takiego to jeszcze nie widział. Oparła się o niego, białowłosy poczuł ciężar jej psiego ciała. Wyglądała tak uroczo, że nie mógł się powstrzymać i pogłaskał psa po masywnej głowie.
    Już wcześniej zauważył, że drugi pies zbyt mocno interesuje się torbą w której była Amber. Lisiczka nie ruszała się, miała dopływ powietrza bo Bane zostawił jej lekko uchylone zapięcie. Nie był jednak pewien czy wypuszczanie jej tutaj, przy dwóch ogromnych psach było dobrym pomysłem.
    Usiadł na kanapie, we wskazanym przez Anomandera miejscu i gdy tamten podjął temat tajemniczej torby, brew Bane'a powędrowała ku górze. Mógł się tego spodziewać, skoro on zauważył zainteresowanie psa to i jego właściciel także.
    Dopiero gdy czarnowłosy odwołał swoją bestię, Bane otworzył torbę. Sięgnął wgłąb i dopiero wtedy wyczuł drżenie. Lisiczka była przerażona, dygotała na całym ciele. Nie było w tym nic dziwnego.
    Białowłosy musiał na siłę wyjmować ją ze środka, zwierzę łapkami zapierało się, zahaczało pazurkami o materiał. Gdy jednak znalazła się już na zewnątrz, zwinęła się w kulkę dosłownie wbijając swe ciałko w pierś Bane'a. Usiadła na kolanach, ale odchyliła się jak najdalej od Anomandera i psów.
    - Proszę wybaczyć, to lis Julii. - powiedział - Uznałem, że przedwczesne wyciąganie go nie przyniesie nic dobrego. - ukradkiem spojrzał najpierw na Bertę a potem na drugiego psa. I ten drugi podobał mu się zdecydowanie mniej.
    Amber wtuliła się ufnie w medyka, Bane położył na niej dłonie ale nie zamierzał już dłużej ciągnąć tematu lisiczki. Tym bardziej, że Anomander przeszedł do ważniejszych spraw.
    Nie miał zwyczaju przerywania komuś w trakcie wypowiedzi, uważał to za brak kultury dlatego poczekał aż rozmówca skończy myśl. W tym czasie układał sobie w głowie odpowiedzi na te kilka pytań, wplecionych w jeden spójny ciąg.
    - Właściwie, to dziewczynka sama nie zabrała tej piersiówki. Z mojej torby, która w tamtym momencie nie była przeze mnie pilnowana, wyjęła ją Amber. - zaczął, wskazując na lisa - Ta natomiast, najprawdopodobniej zawołana przez Julię, oddała znalezisko swojej pani. Ale nie mam pojęcia dlaczego dziewczynka napiła się zawartości.
    Spojrzał w stronę dziecka. Jego twarz pozostawała beznamiętna, dlatego Tulka nie mogła zauważyć żadnych emocji. Ani pozytywnych, ani negatywnych.
    Dalsza wypowiedź Anomandera rozbawiła go. Ha, znawca w temacie alkoholu? Świetnie, będzie o czym rozmawiać. Wspomniał też o Baileys'ie... Chyba mamy tu przed sobą eks człowieka, czyż nie?
    Kąciki ust Bane'a uniosły się delikatnie, chociaż jeśli Anomander nie był spostrzegawczy, pewnie niczego nie zauważył. Białowłosy ucieszył się, że atmosfera chwilowo została rozładowana i to przez samego gospodarza.
    - Proszę uwierzyć, gdybym miał akurat wtedy na podorędziu butelkę whisky i śmietanki, nie szlajałbym się po nocy po placu zabaw. - powiedział głębszym głosem a jego uśmiech stał się na chwile bardziej widoczny, zielone źrenice powiększyły się co mogło znaczyć tyle, że Bane poczuł się w towarzystwie demonicznego lekarza dobrze.
    - A wracając... Owszem. Nie powiedziałem wszystkiego. - przyznał się - I nie zamierzam się z wszystkiego spowiadać ale myślę, że w obliczu pana propozycji pracy jestem poniekąd zmuszony do wyjawienia kilku swoich sekretów. - dodał, zaznaczając tym samym, że jest zainteresowany pracą u skrzydlatego medyka - Podałem dziewczynce mleko, bo w istocie, czuła się tak jakby spożyła paprykę wężową. - zaczął - Wcześniej z piersiówki piłem ja i mała razem z alkoholem przyjęła trochę mojej śliny, to było nieuniknione. Każda wydzielina mojego ciała jest toksyczna. - westchnął - Miała szczęście, że to była tylko ślina.
    Patrzył Anomanderowi w oczy, chciał wyczytać z nich emocje. Cokolwiek, znudzenie albo zainteresowanie.
    Wszystko poszło zgodnie z planem, dyrektor kliniki zaproponował mu pracę, Bane nie mógł wymarzyć sobie lepszego zbiegu okoliczności. Nie musiał się długo zastanawiać, oczywiście przyjmie ofertę. Najpierw jednak będzie chciał zapoznać się z warunkami i może trochę się potargować, jeśli trzeba. Anomander, jeśli nie będzie chciał mieć obok konkurencji, zgodzi się na żądania Bane'a. Tym bardziej, że nie są one specjalnie wygórowane, białowłosy chce mieć po prostu godne warunki pracy.
    Poniekąd w celu potwierdzenia swoich leczniczych mocy, a poniekąd w celu zaimponowania Anomanderowi, podniósł rękę, podwinął rękaw i wgryzł się z całej siły w skórę. Czy bolało? No pewnie. Ale próg bólu Bane'a był mocno podniesiony, dzięki MORII.
    Odsunął usta od nadgarstka, ranka nie była głęboka ale wystarczająca by wypłynęła z niej zgniłozielona posoka. Bane ostrożnie, dbając by ani kropla nie spadła na żaden mebel skierował rękę ku medykowi. Chciał by Anomander przyjrzał się jego krwi.
    - Można powiedzieć, że jestem od środka zepsuty, przegniły. - skwitował, patrząc mężczyźnie w oczy - Kontakt z moją krwią, śliną, potem czy pozostałymi wydzielinami zawsze kończy się dla drugiej strony ciężkimi obrażeniami. Jak przy przyjęciu silnej toksyny. Dlatego też noszę rękawiczki, nie pozwalam by ktoś pił po mnie z mojej piersiówki. Julia akurat stała się przez przypadek ofiarą, mogłaby sama opowiedzieć co ją bolało po zetknięciu się z moją śliną.
    I teraz mogła nastąpić ważniejsza część programu. Jeśli Anomander akurat patrzył w innym kierunku, jego uwagę na powrót przykuła fioletowa poświata która ogarnęła zranione miejsce. Ranka zasklepiła się powolutku, skóra starannie się zrosła nie pozostawiając an śladu. Światło zgasło, skóra była na powrót czysta, pozostało na niej klika kropel krzepnącej już krwi.
    - I tak to działa. Potrafię sam się regenerować, innych również z tym, że muszę wyobrazić sobie leczoną kończynę. Leczenie skrzydła nie powiodło się bo nie jestem weterynarzem. - wyjaśnił, zadowolony, że zainteresował sobą Anomandera - A co do toksyn... - zrobił przerwę w ciągu której teatralnym ruchem przeciągnął językiem po krwi jaka pozostała na jego skórze, zlizując ją. Opuścił rękaw. Cóż miał poradzić, uwielbiał się popisywać. - Zarówno te wydzielane przeze mnie, jak i inne trucizny, nie działają na mnie w żadnym stopniu. - dodał z satysfakcją. Przydatna rzecz, demoniczny doktorek nie będzie go mógł otruć. Nie żeby miał mieć kiedyś taki zamiar! Przecież Bane to grzeczny chłopczyk, będzie uległy dla swojego pracodawcy. Oczywiście w granicach rozsądku.
    Czekał na reakcję Anomandera, miał nadzieję, że utwierdził mężczyznę w przekonaniu, że się w Klinice przyda.
    Kiedy tamten skierował słowa ku Tulce, Bane miał czas by oglądnąć sobie pokój. Był elegancki i wyglądał tak, jakby był częścią willi mieszkalnej a nie placówki medycznej.
    Gdy recepcjonistka wniosła herbatę, nie powstrzymał się przed zerknięciem na jej idealną figurę. Jej proporcje utwierdziły go tylko w domyśle, że kobieta była prawdopodobnie Marionetką. Już kiedyś spotkał podobnie nieskazitelnie piękną kobietę.
    _________________




    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 30 Listopad 2016, 23:15   

    Dziewczynka nie miała zamiaru robić nic wbrew woli psa. Dlatego widząc jak ten zaczął szaleć zadowolony, spojrzała na niego rozbawiona. Gdy Berta podbiegła do niej, dziewczynka zaczęła ją głaskać i drapać pod brodą i za uszami. Rozluźniła się całkowicie, a gdy sunia zaczęła lizać ja po tworzy, Julia zaczęła się cichutko śmiać, starając jakoś uwolnić się od mokrego jęzora. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, jednak chciała się też skupić na tym co się dzieje naokoło. W szczególności, że drugi pies troszkę za bardzo interesował się jej torbą i Tulcia zaczęła się poważnie martwic o Amber, która teraz już na pewno była przerażona. Miała jednak nadzieję, że nic jej nie jest.
    Odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy Anomander odwołał drugiego psa, a Bane wyjął lisiczkę z torby. Widać było, że jest przerażona, cała się trzęsła. Dziewczynka chciała zabrać ją do siebie, Berta jej to jednak skutecznie uniemożliwiała. Ucieszyła się więc gdy lekarz odwołał ogara. Gdy tylko psisko oddaliło się od Opętańca, lisiczka zeszła powoli z kolan Bane'a i trzymając się jak najbliżej oparcia kanapy, podeszła do swojej pani i skuliła się jej na kolanach. Dziewczynka zaczęła ją głaskać uspokajająco, przytulając ją lekko do siebie.
    Z zainteresowaniem słuchała co mówił jej wujek. Spuściła niepewnie wzrok słysząc wzmiankę o tym jak Amber zabrała jego piersiówkę, wolała jednak nie wtrącać się o ile ktoś sam ja o to nie spyta. Było jej po prostu wstyd jak głupio się zachowała. Sama w sumie nie widziała, czemu napiła się z tej piersiówki.
    Patrzała z niedowierzaniem jak Bane ugryzł się w rękę aż do krwi. Chyba krwi...to co wypłynęło z rany nie przypominało jej. Skrzywiła się lekko, mówiąc ledwo słyszalne - ble - mając jednak nadzieję, że wujek tego nie usłyszy, wolała nie psuć mu humoru. Wydawał się bowiem jakiś pobudzony, widać oferta pracy bardzo go ucieszyła. Przyglądała się z zainteresowaniem jak rana zniknęła i spojrzała na Banea gdy ten tłumaczył, czemu jej skrzydło nie zrosło się dobrze.
    Gdy recepcjonistka podała jej kubek z kakałkiem, dziewczynka powąchała napój, po czym spróbowała go - pycha! - powiedziała uradowana i pomerdała lekko ogonkiem - dziękuję bardzo - uśmiechnęła się i wzięła kolejny łyk. Lisiczka w tym czasie wcisnęła się między kanapę, a plecy Julii.
    Z zauroczenia kakałkiem, które było jej pierwszym od...nawet nie pamiętała od jak dawna, wyrwało ją pytanie lekarza. Spojrzała na niego i chwyciła kubek w obie dłonie, jakby chcąc je ogrzać, po czym potrząsnęła głową - nie umiem latać - przyznała smutno. Słysząc dalszą część pytania, ścisnęła mocniej trzymany kubek. Milczała chwilę.
    - Urodziłam się w....Świecie Ludzi - powiedziała niepewnie nazwę Krainy - wyglądałam jak każda inna dziewczynka - mówiła cichutko - rok temu jednak...zostałam podstępem zwabiona do przejścia, a potem uśpiona. Gdy się obudziłam, leżałam w jakiejś piwnicy cała obolała. Mój...pan - nadal nie mogła przestać go tak nazywać - usunął mi uszy i wszczepił uszy lisie i ogon - powiedziała pokazując blizny na boku głowy - po mniej więcej miesiącu zaczęły wyrastać mi skrzydła. Jednak w piwnicy nie miałam możliwości aby nauczyć się latać, a udało mi się uciec zaledwie kilka dni temu - dokończyła cichutko. Nie lubiła tego opowiadać i miała nadzieję, że Anomander nie będzie wypytywał o szczegóły. Nie chciała do tego wracać. Przynajmniej nie w tym momencie.
    Upiła znów łyk pysznego kakałka, a lisiczka, która jakby wyczuwała smutek swojej pani, szturchnęła ją noskiem w rękę i wtuliła się do niej delikatnie. Julia zaczęła ją automatycznie głaskać jedną ręką, patrząc troszkę nieobecnie w jakiś punkt w podłodze.
    _________________

     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 1 Grudzień 2016, 01:11   

    Anomander z zaciekawieniem wysłuchał słów Bane'a, opowieści o nim samym i o przypadku Julii.
    Kątem oka spojrzał na wyjętego z torby lisa, ale chwilowo się nim nie interesował. O psach nie można było powiedzieć tego samego. Lisek malował im się w najlepszym razie jako puchata zabawka, która mogą rozerwać na kawałki. A w najgorszym? Cóż, lepiej nie wiedzieć. Lis może przebiec całkiem spoty dystans na połamanych łapach i ciągnąc za sobą wnętrzności a ogary kochają ruch.
    Psy jednak pomimo ogromnych chęci nie ruszyły się z miejsc.
    Bez specjalnych emocji obserwował jak Bane przegryzł sobie skórę na ręce a z rany popłynęła zielona krew. Ciche „ble” które powiedziało dziecko zupełnie go nie interesowało. Dla Anomandera było to „cacy”, BARDZO „cacy”.
    Zatem miał do czynienia z cyrkowcem który miał możliwość autoregeneracji a wydzieliny jego ciała były toksyczne. Dodatkowo, wykorzystując swoją umiejętność regeneracji mógł leczyć innych. To była bardzo przydatna umiejętność. Zastanawiała go tylko jedna rzecz.
    Od czasów gdy tworzyło się Cyrkowców a raczej gdy pośrednio to ja ich tworzyłem minęło około 30 lat. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek planował, konsultował lub tworzył coś takiego. Poza tym nie wygląda na ponad 60 lat, zatem musi być jakimś nowym wytworem. Sądząc po jego wyglądzie, ktoś musiał się ostro napracować by stworzyć takiego pieszczocha. A teraz ten pieszczoch zawitał w moje skromne progi i być może podejmie pracę dla MORII. Cholera, czkawka historii. Z deszczu pod rynnę Panie Kawalerze, z deszczu pod rynnę. Swoją drogą będę musiał sprawdzić jego dane w wolnej chwili. Ciekawe kto go stworzył i po co.
    Przez dłuższą chwilę oczy o kolorze błękitnego lodu wpatrywały się w mężczyznę choć na twarzy nie drgnął żaden mięsień. Tylko drgnięcie kącika ust zaznaczyło, że zapewne uśmiecha się do swoich myśli. Widocznie pomyślał o czymś zabawnym. Inną sprawą jest, że przyda mu się ktoś taki w placówce. Byle tylko nie robił pacjentom psikusów w stylu „Witam! Zatem chce pani powiększyć piersi? Nie ma problemu. Tu robimy małe nacięcie, wprowadzamy sylikonowe wypełnienie, tfu … tfu... kropla śliny do środka i zapraszam na konsultację chirurga ogólnego piętro wyżej. Nim pani zejdzie do mnie ponownie zestaw do amputacji już będzie gotowy. Życzę miłego dnia”.
    -Dziękuję, bardzo ciekawy zestaw atrybutów – powiedział Anomander patrząc na Bane'a – Przechodząc jednak do meritum. Proszę przemyśleć kwestię ewentualnej gratyfikacji, z chęcią się dowiem na jakich warunkach chciałby Pan pracować. O ile oczywiście chciałby Pan podjąć pracę?
    Opowieść Julii go zainteresowała równie bardzo. Ktoś chciał sobie zrobić małego mieszańca. Lisie dziecko. Słodki pomysł, o ile podda się je odpowiedniej „tresurze” a wcześniej ogłupi na tyle, by uwierzyło, że rzeczywiście jest liskiem chytruskiem. Swoją drogą jak mała trochę przywyknie do aktualnych warunków będzie musiał zapytać to jej Twórcę i o to gdzie jest miejsce z którego udało jej się uciec. Psy trafią po jej zapachu. A on chętnie porozmawia z Twórcą. Bo w końcu nie od dziś wiadomo, że Twórca i Tworzywo to jedno. Miał już nawet plan z czym go skrzyżować.
    Ważną informacją jaką wyłapał było to, że podobnie jak u niego skrzydła wyrosły po jakimś czasie. Jeśli była opętańcem to znaczy, że po amputacji jej skrzydła i tak odrosną choć nie jest to proces przyjemny.
    Popatrzył na dziecko i na lisa, który szturchał ja nosem na pocieszenie.
    - Dziś rano przyjrzę się temu skrzydłu i zobaczymy czy dam radę ci pomóc. - zrobił chwilę przerwy - odpowiedz mi jednak na jedno pytanie, skoro nigdy nie latałaś, ani taka się nie urodziłaś to po co ci skrzydła? - zapytał wpatrując się w dziecko i bezwzględnie oczekując odpowiedzi.
    Przyszła pora by przyjrzeć się liskowi.
    Wstał podszedł do siedzącej Julii i wyciągnął rękę w stronę lisa.
    Psy wyraźnie się ożywiły oczekując, że ich pan za chwilę puści rudego sierściucha na ziemię i wyda krótki rozkaz „Goń!”. Nawet Berta, choć nie potrafiła dobrze tropić a i chęć do polowania miała średnią, nie mogła sobie odmówić pogoni za zwierzyną i podjęcia walki. W sumie jeśli chodzi o walkę to Berta, Edi i Sam, który obecnie biegał po parku zdradzały największą chęć do konfrontacji z drapieżnikami i inną zwierzyną.
    Anomander pstryknął palcami i psy opuściły łby. Z pogoni za ofiarą tym razem nici.
    - Chodź tu mały lisku – powiedział tonem w którym znać było coś jakby odrobinę ciepła choć lodowe oczy zdawały się mówić że to tylko omam słuchowy – Tylko uważaj, bo jeśli mnie ugryziesz to cię upuszczę na ziemię a tam już czekają inni, którzy bardzo lubią gryźć.
    Złapał zwierze za skórę na grzbiecie i delikatnie uniósł w górę. Przez chwilę uważnie go oglądał. Młoda suka lisa. Futro dość szorstkie ale stan dobry. Rano się ją odrobaczy i odpchli na wszelki wypadek. Standardowe szczepienia i badania krwi zrobi się w drugiej kolejności.
    Postawił lisa na stole i przez chwilę trzymał.
    - Alice! Przynieś proszę tacę, biały ser, surowe jajko, kieliszek tranu, tłustą słodką śmietanę i trochę mięsa – powiedział dość głośno w stronę drzwi – Mamy dodatkowego gościa.
    Gdy Alice przyniosła wszystkie rzeczy Anomander zupełnie ignorując gości wymieszał wszystko na tacy, postawił na stole przed lisem.
    - Jedz mała, przyda ci się trochę witamin i tłuszczy – poczochrał lisicę po głowie i ponownie skupił się na gościach.
    - Jesteście głodni? Myślę, że już pora na wczesne śniadanie ewentualnie podkurek.
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 1 Grudzień 2016, 01:57   

    Widząc jak Tulka rozluźniła się i przyjęła kakao, Bane odetchnął w duchu z ulgą. Nie to, że martwił się o małą - nic jej przecież tutaj nie groziło. Był już zmęczony odgrywaniem roli opiekuńczego wujka. Nie przywykł do czegoś takiego, nie wiedział co ma robić.
    Anomander wydawał się być bardzo inteligentnym człowiekiem. Popis Bane'a zaiste podziałał, czarnowłosy medyk patrzył uważnie, nie starał się przerywać czy protestować. Ciche "ble" Tulki sprawiło, że Bane zaśmiał się w myślach. Faktycznie. Jego krew wyglądała jak szlam.
    Ponowienie propozycji pracy w Klinice tylko utwierdziło Bane'a w fakcie, że Anomander uznał go za wystarczająco przydatnego. Idealnie! Cała ta sytuacja, to złamane skrzydło Tulki jako pretekst do przybycia tutaj... Lepiej nie mogło się udać!
    Czy Bane użył małej Tulki do osiągnięcia własnych celów? No cóż. Polubił małą i czuł się w jakiś sposób z nią związany, ale przecież nawet rodzeństwo nawzajem się wykorzystuje. Mimo ich miłości i przywiązania.
    - Oczywiście. - skinął głową potwierdzając chęć rozpoczęcia pracy - Jestem zainteresowany. O umowie porozmawiamy, jak mniemam, w nieco innych okolicznościach, prawda? - przeskoczył wzrokiem na Tulkę, dając Anomanderowi niemy znak, że nie uśmiecha mu się rozmawiać o interesach przy dziecku. Ogólnie nie miał ochoty by przy ich rozmowie dotyczącej pracy był obecny ktokolwiek trzeci.
    Kiedy Anomander skupił uwagę na dziecku, Bane korzystając z chwili wytchnienia odchylił głowę na oparcie. Kominek przyjemnie grzał, recepcjonistka przyniosła pachnącą herbatę... Przez chwilę poczuł się jak w domu, u dziadków. Dawno temu lubił spędzać u nich wieczory. Dziadek składał przed paleniskiem elektryczną kolejkę, kupioną w poprzedniej epoce. Razem bawili się lokomotywą i wagonikami wtykając w nie świeżo upieczone przez Babcię ciasteczka. A Kylie sadzała na ostatnim swoją lalkę i zawsze śmiała się do rozpuku gdy zabawka spadała i przy kolejnym okrążeniu hamowała pociąg.
    Bane zmrużył oczy przenosząc wzrok na ogień. Fakt, że wzbudził zainteresowanie dr Anomandera bardzo go ucieszył. Czuł satysfakcję bo okazuje się, że nie jest bezużyteczny. Co więcej, został nazwany "cennym'. Nie wiedział, że w tej krainie jest taki deficyt lekarzy. A może to wyjątkowe moce sprawiły, że Anomander zdecydował się zaproponować mu angaż?
    Ponownie skierował wzrok na demonicznego lekarza. Lodowe oczy wpatrywały się w Tulkę. Bane miał czas by przyjrzeć się jego twarzy. Ciężko stwierdzić czy był przystojny, Bane raczej nie oceniał mężczyzn pod względem urody, gustował przecież w kobietach. Miał jednak w sobie to coś, co nie pozwalało przejść obok niego obojętnie. I nie, nie była to zasługa jasnych, upiornych oczu. Ani skrzydeł czy czarnych włosów. Było w nim coś drapieżnego, coś...coś co nakazywało pozostawać przy nim czujnym. Może to kwestia układu zmarszczek?
    Białowłosy mógłby godzinami patrzeć na jego twarz, doszukiwać się znaczenia w jego ledwo zauważalnych grymasach. Tak, jego twarz, mimo, że poważna, grała własną melodię. I Bane to widział. Widział, ale nie mógł zgadnąć o czym van Vyvern myślał.
    Gdy Anomander podniósł Amber, Bane akurat sięgał po filiżankę. Może to niekulturalne, że pierwszy zabrał się za degustację, ale jakoś tak od tego wszystkiego zaschło mu w gardle. Był bardzo spokojny i opanowany, mógł odetchnąć po wydarzeniach ostatniego dnia. Klinika miała w sobie coś co tworzyło atmosferę Azylu. Czuł się tutaj bezpiecznie.
    Spojrzał na Tulkę, jeśli dziewczynka zwróciła uwagę na białowłosego, powinna się uspokoić widząc jego rozluźnioną postawę i spokojne, półprzymknięte oczy.
    Całe zajście z lisiczką było...urocze. Nie spodziewał się, że groźny doktor Anomander o wielkich, smoczych skrzydłach może obchodzić się z małym stworzeniem tak delikatnie. Świadczyło to o tym, że mimo wyglądu, potrafił być ciepłą osobą. Albo takiego grał.
    Bane uśmiechnął się lekko, a że akurat przystawiał sobie do ust filiżankę z gorącą herbatą, nikt nie zauważył grymasu.
    Miał tyle pytań. Tyle chciał się o nim dowiedzieć. Kim był. Jak tu trafił. Co wie. Ile ma lat... Cierpliwości. Jeszcze będzie czas by o wszystko go zapytać. Albo samemu się dowiedzieć.
    Zaczął zastanawiać się nad wynagrodzeniem i warunkami które postawi potencjalnemu pracodawcy. Oczywiście nie miał co liczyć na traktowanie na równi czy bycie wspólnikiem. Nie, trzeba zacząć powoli. Bane miał parę asów w rękawie, nie pokazał jeszcze Anomanderowi wszystkiego co potrafi. Jeszcze zdąży wspiąć się na szczebelkach kariery.
    Na propozycję śniadania ożywił się nieco. Czyżby dobroć doktorka była aż tak niezmierzona?
    - Bardzo chętnie, o ile to nie problem. - powiedział. Był ciekaw - czy demoniczny doktorek spróbuje sztuczek? Doda jakiejś słodkiej trucizny do jego posiłku? No cóż. Bane bardzo łatwo się o tym dowie, ale po takim psikusie podejdzie do milutkiego van Vyverna zupełnie inaczej.
    _________________




    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 1 Grudzień 2016, 11:26   

    Uśmiechnęła się lekko, słysząc, że lekarz ponownie składa Banowi ofertę. Przynajmniej wujek już wie co chce robić i nawet znalazł pracę. Może to, że Tula jest taką gapą wcale nie jest takie złe? Przynajmniej w tym jednym wypadku się na coś przydała.
    Popijała spokojnie kakałko i głaskała Amber, która troszkę się uspokoiła i chciała zajrzeć co dziewczynka ma takiego dobrego w kubku. Tulcia delikatnie więc musiała jej uniemożliwiać zajrzenie do kubka, a tym bardziej wsadzenie tam jej długiego nochala, a tym bardziej języka.
    Anomander zwrócił się do niej, akurat gdy Julia odłożyła kubek i zaczęła czochrać swojego futrzaka po brzuszku. Widać lisek nie należał do tych obrażalskich, co jak nie dostaną co chcą to udają, że są nietykalskie.
    Pierwsza część wypowiedzi lekarza ucieszyła dziewczynkę, jednak gdy zadał jej pytanie, położyła płasko uszy. Jednak nie zrobiła tego ze strachu czy niepewności, tak jak wcześniej, tym razem była to oznaka zirytowania, nie patrzała jednak na rozmówce. Ponownie wlepiła wzrok w jakiś fragment podłogi. - A Panu po co były skrzydła skoro wcześniej Pan nie latał, ani się taki nie urodził? - zapytała trochę niemiło. Była wyraźnie zirytowana tym pytaniem. No w końcu to nie jej wina, że nie mogła się nauczyć latać! - domyślam się, że Pan tak samo jak ja, był kiedyś normalnym człowiekiem, jednak stało się coś, co sprawiło, że stał się Pan tym kim jest teraz - zmarszczyła lekko brwi i wzięła głęboki oddech.
    - A po co mi skrzydła? I tak jestem wystarczającym dziwadłem, prawda? - pierwszy raz czuła się tak zirytowana i odważyła się to pokazać - odkąd pamiętam, nie umiałam dopasować się do swojego środowiska, byłam wyzywana od dziwaków, bo wolałam spędzać wolny czas w lesie, wśród żyjących tam zwierząt, a nie z kolegami, czy koleżankami z klasy - zaczęła mówić i miała nadzieję, że jednak nikt jej nie przerwie - nawet rodzice, mimo iż miałam najlepsze oceny w szkole, ba! byłam o dwie klasy wyżej niż osoby w moim wieku, patrzeli na mnie zawsze z pogardą! Nigdy nie usłyszałam, żeby byli ze mnie dumni - mówiła lekko podniesionym głosem, jednak nie krzyczała - robiłam zawsze jednak posłusznie to co mi kazano. Mam stać i ładnie wyglądać, bo przychodzą ważni goście? Nie ma sprawy! Mam zniknąć bo robią jakąś imprezę? Bez problemu - widać było, że bardzo to przeżywa.
    - Potem trafiłam tutaj. Przez rok bałam się...codziennie się bałam! Nigdy nie wiedziałam w jakim nastroju przyjdzie mój pan...czy będzie po prostu chciał, żebym go wymasowała, posprzątała, a może narysowała kolejny z jego portretów czy raczej uzna, że z niewiadomego mi powodu chce mnie ukarać lub się .... zabawić - użyła słowa, którego używał ów mężczyzna - często dla zabawy dawał mi zastrzyki, które powodowały, że nie mogłam się ruszyć...tylko patrzeć jak on... - oplotła rękami brzuch i zacisnęła mocno nóżki - zawsze robił to przy lustrze, żebym wiedziała do czego służę...lub, żeby popatrzeć na mój strach, dawał mi zastrzyk, który powodował u mnie halucynacje... - powiedziała, tłumacząc przy tym czemu tak właściwie boi się zastrzyków - robił to z czystej satysfakcji...
    - Teraz też się boję... - dodała zerkając na lekarza - boję się każdego spotkanego mężczyzny czy nie będzie też chciał zrobić mi tego co on...- opuściła ponownie wzrok - Pana też się boję...mimo, że wiem, że raczej nie zrobi mi Pan nic takiego - przyznała się cichutko.
    Zrobiła chwilę przerwy, próbowała się lekko uspokoić, w jej oczach pojawiły się łzy, dziewczynka jednak nie zaczęła płakać - a co do skrzydeł...początkowo ich nienawidziłam..jak tylko zaczęły rosnąć, pan zaczął na mnie patrzeć jakby to była moja wina, że rosną...a co ja miałam na to poradzić? Zatrzymać to siłą woli? - dziewczynka zirytowana wyprostowała wtedy oba skrzydła i syknęła głośno. W jej oczach pojawiły się łzy bólu, ugryzła się w dłoń, żeby nie krzyknąć i trochę odwrócić uwagę od głównego bólu, po czym powoli złożyła skrzydła - Wtedy stał się taki....brutalny....przestał widzieć we mnie swojego pupilka, a zaczął patrzeć na mnie jak po prostu dziwadło, które musi wykarmić...po prostu...nieudany eksperyment, który nabył moce, których pan tak bardzo nie chciał...
    Przełknęła ślinę - potem uznałam, że są częścią mnie...nawet jakbym je usunęła toi tak nie wrócę do domu przez to czym się stałam - powiedziała już ciszej - a wiem, że nie można ich usunąć - powiedziała niepewnie - gdy zaczęły rosnąć, pan chciał je usunąć, jednak odrosły...a to bolało...bardzo... - przeszedł ją dreszcz - pan powtarzał mi w kółko, jakby to była dla niego jakaś frajda...że już nie wrócę do domu, bo zgarną mnie do cyrku jako jedno z dziwadeł albo...porwą mnie jacyś źli ludzie, którzy są w Glassville i wyłapują tych, którzy się wyróżniają - mężczyźni mogli z łatwością zgadnąć, że chodzi tu o MORIE, dziewczynka jednak nie zna nazwy tej organizacji.
    - Gdy uciekłam uznałam, że ... chce w końcu poczuć się wolna...w końcu usamodzielnić - uspokoiła się już trochę - latanie od zawsze było symbolem wolności...chciałam się tego nauczyć...jednak...jeśli nie uda się naprawić skrzydła, postaram się znaleźć jakiś inny sposób...
    Zamilkła na chwilą po czym jakby się zreflektowała. Stanęła nagle przodem do Opętańca i pokłoniła się przed nim pokornie, w ramach przeprosić - bardzo przepraszam, że podniosłam głos - powiedziała już cicho - ale proszę...proszę niech mi Pan pomoże przestać się bać...ja...nie chce być już dla nikogo ciężarem - spojrzała mu prosto w oczy i mimo, że w jej oczach było widać strach, to pojawiła się tam też determinacja. Mimo, że nie powiedziała tego wprost Anomander mógł się domyślić, że chodzi jej o naprawienie skrzydła, które możliwe, że umożliwi jej to by przestała się bać - może nie mam pieniędzy ale...odpracuję to ...- usiadła znów na kanapie - wiem, że nie umiem latać...ale nie jest to moją winą...te skrzydła są częścią mnie...a ja nie chcę się już wyróżniać....chcę się dopasować, chociażby do tej dziwnej krainy.
    Miała nadzieję, że ani wujek ani doktor nie będą na nią źli. Nie pamiętała kiedy ostatni raz się uniosła. Była jej wstyd, po prostu wstyd za siebie.
    Gdy Anomander podszedł do niej by zabrać Amber, dziewczynka spięła się ponownie i wystraszyła o swoją przyjaciółkę, myśląc, że lekarz chce jej ją zabrać. Słysząc jego słowa, uśmiechnęła się nieśmiało - ona nie gryzie...wie, że nie wolno - powiedziała cicho po czym zaczęła się przyglądać jak mężczyzna ogląda lisiczkę. Ta biedna zaskomlała, gdy ten chwycił ją za skórę. Wyraźnie się bała, ale faktycznie nie próbowała nawet użyć swoich ząbków.
    Dziewczynkę zaskoczyło jak mężczyzna postawił lisa na stole i zawołał by recepcjonistka przyniosła jakieś składniki. Uśmiechnęła się jednak już trochę pewniej gdy zobaczyła jak Amber zajada to co Anomander przygotował. Poruszała przy tym ogonkiem. Jadła szybko, czując nadal obecność psów, jednak mimo iż zajmowała się posiłkiem, nawet nie zwróciła uwagi na to, że mężczyzna ją poczochrał. Gdy skończyła, oblizała się jeszcze kilka razy i polizała Opętańca lekko po dłoni, pokazując, że jej smakowało.
    Na pytanie na temat śniadania, dziewczynka delikatnie oplotła rękami brzuszek. Troszeczkę jej jeszcze dokuczał, ale nie zbyt mocno. - nie jestem głodna - powiedziała zgodnie z prawdą. Całkowicie straciła apetyt, a stres powodował, że w ogóle nie miała ochotę na jedzenie. Do tego była już naprawdę padnięta. Co prawda drzemała w pociągu, jednak nie był to zbyt dobry sen. Już drugą noc pod rząd albo nie śpi albo śpi bardzo źle. Można było wyczytać z jej twarzy, że zaczyna brakować jej energii na cokolwiek. Masowała też trochę nieświadomie ramie przy chorym skrzydle, jakby to ono ją bolało, a nie ta jej pierzasta część. Do skrzydła jednak nie sięgała, a nie chciała nim ruszać. Ból widocznie musiał promieniować też do ramienia, skoro dziewczynka akurat tam się masowała.
    _________________

     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 1 Grudzień 2016, 19:17   

    - Owszem, porozmawiamy o tym innym razem – powiedział Anomander ucinając rozmowę na temat pracy. Temat został rozpoczęty. Przynęta zarzucona.
    Większą cześć swojej uwagi skupił na Julii. Interesowało go jak dziecko zareaguje i odpowie na postawione pytanie. Zobaczymy czy masz pazur kurczaczku.
    Uważnie obserwował reakcje dziecka a dokładniej mowę ciała. Kimkolwiek była osoba, która przyprawiła dziecku lisie uszy musiała być zdolna i wykształcona. Ominęła barierę immunologiczną zapobiegając odrzuceniu obcych tkanek, połączyła nerwy i naczynia krwionośne a na dodatek połączyła wszystko z kanałem słuchowym. Ciekawe jak przyprawił ogon? Trzeba będzie sprawdzić. Zaiste, dobry specjalista a takich nie było wielu i nie rodzili się „od tak”. Był jak czerwone jabłuszko w koszyku pełnym zielonych śliwek. Łatwiej będzie go znaleźć o ile nie zdechł gdzieś wcześniej.
    Skupił się ponownie na dziecku.
    Położyłaś uszu po sobie? Doprawdy, słodko. Może jeszcze nalejesz na kanapę, albo w ramach rozładowania agresji zaczniesz się gryźć po łapach lub po ogonie?. Jego kącik ust drgnął nieznacznie.
    Zapamiętał pytanie, które padło z ust dziewczynki, by w stosownej chwili na nie odpowiedzieć. Oparłszy się łokciami na kolanach, co wymusiło pochylenie w kierunku rozmówcy i uformowawszy ze starannie wypielęgnowanych palców tak zwaną piramidkę słuchacza wsłuchał się potok jej słów. Nie przerywał jednak wywodu, niech opowie to co chce powiedzieć i co jej leży na sercu. Noc jeszcze młoda i czasu jest wiele.
    Gdy dziecko skończyło wylewać swoje żale i mówić o sprośnych zabawach jej pana, który okazał się być wielkim zwolennikiem erotyki międzygatunkowej i rozpustnym libertynem nie przepadającym za anielskimi skrzydełkami, gdy przeprosiło i poprosiło o pomoc
    Anomander uznał, że może spokojnie odpowiedzieć.
    - Może byłaś najlepszą uczennicą w szkole, ale widać poziom kształcenia był dość niski. Po pierwsze, niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie a po drugie mówi się „patrzyli” a nie „patrzeli”. Wracając jednak do Twojego pytania. Skrzydła służą mi oczywiście do latania i polowania - spojrzał w oczy dziecka i na dwa uderzenia serca, na króciutki moment, pozwolił sobie na wypuszczenie bestii spod kontroli. Jego pozbawione do tej pory wyrazu, mętne lodowe oczy zamieniły się w pełne okrucieństwa i zwierzęcej agresji, błękitne gadzie ślepia celujące w dziecko szczelinami pionowych źrenic. Oczy zniknęły tak samo nagle jak się pojawiły. - Skąd wysnułaś założenie, że wcześniej nie latałem ani się taki nie urodziłem? Czy to, że mam ludzki kształt czyni ze mnie człowieka na takiej samej zasadzie jak pierzaste skrzydła czynią z Ciebie anioła?
    Uśmiechnął się do dziecka z czymś co można było by odczytać jako zachętę do gry. No, zgaduj-zgadula.
    Poruszył skrzydłami tak, że pazur ze szczytu skrzydła wskazywał dziecko.
    - Cała ta sytuacja, której opowiedziałaś ma swoje plusy i minusy. Do plusów należy to, że choć wyglądasz smakowicie to Cię nie zjem a do minusów to, że raczej nie masz co liczyć na bliskie spotkanie z jednorożcem.
    Ponownie złożył skrzydła na plecach i oparł się wygodnie o oparcie siedziska.
    - Co do Twoich skrzydeł to zdradzę Ci pewną informację. Ich powstanie jest kwestią działania pasożyta, choć ja sam określiłbym go raczej mianem symbiontu. Albowiem poza tym, że rozwija się w twoim organizmie i czerpie z tego korzyść, daje Ci też pewne cechy takie jak latanie czy znaczne wydłużenie życia przez spowolnienie procesu starzenia. Ogólnie rzecz biorąc nazywa się go Anielską Klątwą i dla mieszkańców krainy luster jest całkowicie niegroźny. Znaczy to że do Twojego zarażenia musiało dojść w Krainie Luster bo pasożyt atakuje tylko mieszkańców „innego świata” i nawet gdybyś odrąbała sobie skrzydła przy samym kręgosłupie to one i tak odrosną.
    Kwestię odpracowania pomocy zupełnie pominął. W końcu obowiązkiem lekarza jest nieść pomoc a nie liczyć kasę. Myślami był już przy operacji. Wybrał już nawet typ narkozy i drogę jej podania.
    A gdyby tak wzmocnić jej krawędzie skrzydeł ?
    Szybko przywołał się do porządku.
    - Wybaczcie na chwilę, zaraz wracam – powoli podniósł się z siedziska, zabrał opróżnioną przez lisa tacę i wyszedł zamykając za sobą drzwi.
    Swoje kroki skierował w stronę recepcji.
    - Alice, przekaż proszę do kuchni, by przygotowali dwie porcje. Jedna obiadowa dla głodnego człowieka
    - A druga ?
    - Druga? Niech będzie to duża, chrupiąca bagietka z kremem kakaowym i szklanka ciepłego mleka
    - A dla Pana ?
    - Dla mnie to co zwykle, tatar z mała ilością cebuli. Jak będzie gotowe przynieś proszę do pokoju.
    - Dobrze
    Od dziecka uwielbił tatara. Teraz go zamieszkał niemal na stałe w Krainie Luster tatar, surowe mięso z żółtkiem jajka, pieprzem i drobno posiekaną cebulką przypominało mu dom.
    Ciekawe czy pod moją nieobecność rozmawiali o czymś ciekawym?
    Wychodząc całkowicie zapomniał o psach ale nie przejmował się tym specjalnie. Psy wiedziały, że pomimo iż jak mawiają angielscy lordowie „Lis lubi być polowany” ganianie tego lisiora po domu jest zakazane. Nie obawiał się też, że psy zaatakują gości. W końcu nie dostały takiego polecenia.
    Jedyne co przyszło mu do głowy to fakt, że Berta, wykorzystując jego nieobecność będzie mogła próbować wskoczyć Bean'owi na kolana, bo wątpił by ten dał się polizać psu lub przygnieść i oblizać Julię. Cóż, zapewne przeżyją jeśli nie utoną.
    Zastanawiał się co zrobić z lisem w placówce. Nie mógł wypuścić go do ogrodu bo psy umyślnie, na zasadzie „Czego Pan nie widzi to go nie zaboli” lub w zabawie mogły zabić biedne zwierze. Prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem będzie zakwaterowanie go z dzieckiem, ale to będzie musiał jeszcze przemyśleć.
    Nie spieszył się specjalnie z powrotem do pokoju. Po drodze podszedł jeszcze do barku i wyjął z niego lekko zakurzoną butelkę Baileys'a i dwie szklanki i kieliszek. W końcu dzieci są ciekawskie. Dał im czas na ewentualną rozmowę. Nie podsłuchiwał.
    Wrócił do pokoju po około pięciu minutach.
    - Przepraszam za swoje nagłe wyjście. Mam nadzieje że nie ominęło mnie nic ważnego?- powiedział stawiając na stole szklanki i kieliszek i nalewając do nich likieru – Gwarantuję, że jest to o niebo lepsze niż czysta i kozie mleko w dowolnym połączeniu.
    Podniósł swoją szklankę i spoglądając na huczący w palenisku ogień upił pierwszy łyk. Cóż, likierem nie wznosi się toastów.
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 1 Grudzień 2016, 20:41   

    Gdy uwaga dr Anomandera skierowała się na Tulkę, mógł przez chwilę oddać się odpoczynkowi, w tym i tak zwanemu odmóżdżeniu. Wpatrzył się w tańczące w kominku płomienie.
    Głos czarnowłosego, mimo, że dość niski i mroczny, był dla ucha przyjemny. Bane przez chwilę zastanowił się, czy Anomander lubi przemawiać. Bez wątpienia był wykształcony i oczytany, formułował logiczne, spójne zdania. Każda jego wypowiedź sprawiała wrażenie jakby była wcześniej kilkanaście razy przemyślana by później wygłosić ją pewnie.
    Gdy Tulka zaczęła drażliwy temat najpierw atakując lekarza dość niemiłym pytaniem, Bane akurat popijał herbatę. Nie zdziwił więc innych fakt, gdy się zakrztusił i kaszląc cicho odłożył filiżankę. Zakasłał kilka razy w czarną rękawiczkę, pokazał dłonią, że przeprasza, ale nie odezwał się. Poprawił się na siedzisku, może było to jego strony niekulturalne ale jedną rękę oparł o zagłówek kanapy. Poza wskazywała, że jest rozluźniony - poczuł się tutaj naprawdę dobrze. Instynktownie czuł, że się tu odnajdzie. Dobrze, że Anomander sam zaproponował mu pracę.
    Przyglądał się jak Anomander zmienia pozę, wsłuchiwał w słowa Tulki. Jego twarz pozostała bez wyrazu, jedyne co to zmieniły się oczy - mimo mroku źrenice zwęziły się. Czarnowłosy i lisia dziewczynka odgrywali świetne przedstawienie, Bane nawet nie musiał nikogo prowokować by któraś ze stron w końcu wybuchła. Pięknie!
    Wiedział, że Tulka była wcześniej molestowana, ale z jej wywodu dowiedział się jeszcze paru innych, ciekawych informacji. Była człowiekiem. Ojej. Ile w tej krainie ludzi! A ile biednych, skrzywdzonych, zgwałconych przedstawicielek płci pięknej!
    Nie spuszczał wzroku z twarzy Anomandera, chciał wyczytać z niej cokolwiek, jakikolwiek grymas który zdradziłby mu o czym myśli skrzydlaty medyk. Dobrze się przy tym bawił, zdradził się tym, że wolną, lewą rękę (tą której nie opierał na kanapie) skierował do ust i przygryzł koniuszek małego palca. Założył też nogę na nogę. Zaiste, piękny spektakl przestawiali jego towarzysze!
    I w końcu nadszedł moment, kiedy po długiej wypowiedzi Tulki Anomander miał swoje pięć minut. Bane nie mógł przegapić tej chwili!
    Jego zielone źrenice rozszerzyły się nagle, gdy zauważył, że oczy demonicznego doktorka zmieniły się na chwilę. Mgnienie oka, kto inny pewnie nie zwróciłby na to uwagi... Ojej, kogo my to mamy? Gada w skórze człowieka? Smocze skrzydła, te nienaturalne oczy... Robi się coraz ciekawiej. Bane zdobył się nawet na delikatny uśmieszek pod nosem.
    To starcie wygrał niezaprzeczalnie Anomander. Dobrze, że Tulka wcześniej przeprosiła bo czarnowłosy wyglądał tak, jakby tylko to powstrzymało go od zaostrzenia ich małej gry.
    Anielska Klątwa? Ciekawe. Bogowie, ile się tu już dowiedział. Absolutnie nie żałował, że tu przyszli, wręcz przeciwnie. Skrzydlaty mężczyzna okazał się być bogatą skarbnicą wiedzy. Świetnie, Bane tylko na tym skorzysta.
    Gdy Anomander przeprosił i wyszedł na chwilę, Bane skierował wzrok na dziewczynkę. Była prawdopodobnie przygnębiona, albo nawet było jej wstyd. No cóż. Jeśli oczekiwała słów pocieszenia, trafiła na złego gościa - Bane nie był dobry w te klocki. Nie poklepie jej po ramieniu, nie przytuli. Nie może pokazać, że jest po stronie Tulki bo w tej rozgrywce nie było stron. Była ona, dziewczynka ze złamanym skrzydłem i lekarz który jej pomoże. A Bane był tylko obserwatorem.
    - Nie musiałaś opowiadać tego wszystkiego, Kruszyno. - powiedział odstawiając palec od ust. Źrenice na powrót się nieco zwęziły, ale w oczach nie było ani krzty złości czy pretensji - Masz bolesną przeszłość, nie było potrzeby byś odświeżała wspomnienia. - dodał - Nie mniej jednak cieszę się z takiego obrotu wydarzeń. Wiem teraz o tobie więcej. - skinął jej głową jakby chciał podziękować za udostępnienie mu księgi o tytule "Przeszłość Julii Renard".
    W filiżance nie było już herbaty, do Bane'a przydreptała Barta. Znowu miała na pysku swój uroczy, rozbrajający uśmiech, nie mógł więc jej nie pogłaskać. Psina zamerdała całym tyłem swojego ciała i próbowała wejść mu na kolana, ale białowłosy zepchnął ją ostrożnie. Gdyby go polizała... No cóż. Nie chciał mieć jej na sumieniu, zwłaszcza, że była tak uroczym potworkiem.
    - I jeszcze jedna ważna kwestia. - powiedział do Tulki - Nie jesteś dla nikogo ciężarem. Zapamiętaj to. - dodał z powagą w głosie - Zająłem się tobą dobrowolnie, z własnej nieprzymuszonej woli. - zabrał ręce od psa. Berta podreptała z powrotem na legowisko, ale najwidoczniej była usatysfakcjonowana kontaktem z Bane'm bo wracając na swoje miejsce merdała ogonem.
    Powrócił do poprzedniej pozycji gdy do pokoju wszedł Anomander. Gdy mężczyzna postawił na stoliku szklanki i mały kieliszek oraz butelkę wspominanego wcześniej Baileys'a, Bane ożywił się. Królu złoty! Już na wstępie wiem, że się dogadamy! Mamy nawet podobny gust jeśli chodzi o alkohole. No dobrze... Ja lubię wszystkie, ale na pewno jest wśród nich chociaż kilka tych które i tobie odpowiadają!
    Wziął naczynie dopiero gdy Anomander podniósł swoje. Upił łyk chociaż miał ochotę wlać sobie zawartość do gardła jednym haustem. Nie nie, Baileys'em trzeba się rozkoszować. To nie wódka czy byle winiacz. Spokojnie.
    Po przełyku rozlała się przyjemna słodycz i charakterystyczne ciepło. Spojrzał na Tulkę, jej też gospodarz nie poskąpił. Kiwnął głową zachęcając dziecko by spróbowała. Nic jej nie będzie od takiej ilości, likier jest słodki.
    - Dziękuję, panie van Vyvern. - powiedział z wdzięcznością w głosie - Jest pan dla nas nad wyraz... gościnny. - słowo łaskawy może i brzmiałoby lepiej, ale chyba nie było potrzeby by to zaznaczać.
    Światło emanowane przez kominek padało na skrzydlatego tak, że wyglądał jeszcze bardziej upiornie. Bane o wiele bardziej wolał takie klimaty - ciemne, mroczne, tajemnicze. Kraina Luster przytłaczała swoim cukierkowym urokiem. Klinika wydała mu się więc być miejscem idealnym dla niego zarówno do pracy jak i ewentualnego mieszkania tutaj. Ciekawe, czy dr Anomander ma tutaj jakiś wolny pokój.
    _________________




    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 1 Grudzień 2016, 21:42   

    Tulka opuściła smutno głowę, słysząc naganę lekarza. Naprawdę zachowała się niegrzecznie i wiedziała o tym. Było jej bardzo wstyd. Uszka miała smutno położone, a ogonem lekko się otuliła. Słuchała uważnie patrząc niepewnie w stronę lekarza. Gdy zobaczyła jego oczy, jej źrenice rozszerzyły się mocno, a uszy poszły w górę. Mimo, że był to ułamek sekundy, obraz gadzich oczu wrył jej się w pamięć. Przełknęła cicho ślinę. Słysząc jego pytanie, opuściła znów uszka - ja... - zaczęła niepewnie i zamilkła znów na moment - słyszałam, że jak ktoś przeprowadza się w inne miejsce to stara się, żeby czuć się tam jak w domu, a tutaj... - zrobiła krótką przerwę - czuję się bardziej jak w Świecie Ludzi niż jak w tej dziwnej krainie. Do tego ... dałam wujkowi książkę o skrzydłach Opętańców i było też tam napisane o takich, które bardzo przypominają te, która Pan ma - dodała - i pomyślałam...jeśli jednak się pomyliłam to przepraszam - powiedziała już pokornie.
    Nigdy nie myślała o sobie jak o aniele, mimo iż jej skrzydła mogły faktycznie przypominać te, które miały te biblijne istoty. Nie powiedziała jednak tego na głos. Słuchała dalej lekarza, nie odzywając się już. Spojrzała jeszcze zaskoczona na medyka, gdy ten wspomniał o jedzeniu jej i o jednorożcach. Przekręciła lekko głowę, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
    Słuchała uważnie, zapamiętując szczegóły dotyczące Anielskiej Klątwy. W sumie nie było to trudne, starała się jednak żeby mieć jak najwięcej informacji na ten temat.
    Gdy Anomander wyszedł z pokoju, odetchnęła z wyraźną ulgą. Wzięła lisiczkę ze stołu, gdyż było widać, że ta nie do końca wie, czy może z niego zeskoczyć, ze względu na znajdujące się nieopodal psy. Położyła Amber obok siebie, na co ta ochoczo zaczęła kopać dziurę między oparciem a siedzeniem. Jednak na szczęście nie uszkadzała materiału. Po chwili jednak spryciula odkryła, że da się wejść w tę szparę i zniknęła tam, myszkując pod nią. I tylko co chwila wytykając głowę by zobaczyć czy wszystko jest ok i jakby popisać się, ze ona tak umie, a głupi ludzie nie.
    Tulcia pokręciła głową i sięgnęła do torby po szkicownik i ołówek. Ze smutkiem odkryła, że jest on już trochę tępy. Mimo to otworzyła szkicownik i zaczęła rysować to co jako ostatnio utknęło jej w głowie. Wiedziała, że jeśli nie przeleje tego na papier to obraz ten nie da jej spokoju. Zaczęła rysować twarz Anomandera, ze wszystkimi szczegółami. Jakby potem to porównać to zgadzała by się każda nawet najmniejsza zmarszczka. Skupiała się głównie na oczach...gadzich oczach, które widziała tylko przez ułamek sekundy, jednak to jej całkowicie wystarczyło.
    Gdy Bane się do niej odezwał, oderwała się na chwile od rysowania - wiem...po prostu... - westchnęła - chyba jestem już zmęczona, do tego denerwuję się...i przez to trochę nie panuję nad sobą - powiedziała smutno - przepraszam - spojrzała na wuja przepraszająco. Nie liczyła na żadne słowa otuchy. Całkowicie wystarczyło jej, że jest przy niej i że nie jest zły.
    Ściągnęła niepewnie swoje buty i oparła nogi na kanapie, żeby ułatwić sobie rysowanie. Miała jednak nadzieję, że gospodarz nie będzie na nią zły. Nie chowała się z tym co robi. Po prostu musiała to narysować, a nie dość, że była dokładna jak aparat fotograficzny to jeszcze bardzo szybko jej to szło. Pogłaskała lekko nogą Bertę, która podeszła do Bana i skupiła się znów na swoim zadaniu. Rysowała całkowicie z pamięci, jednak nie było po niej widać, żeby zatrzymywała się by coś sobie przypomnieć. Po prostu rysowała.
    Słysząc kolejne słowa Cyrkowca spojrzała na niego i powiedziała tylko cichutko - dziękuję - naprawdę była mu bardzo wdzięczna. Wiedziała, że mimo iż chce się usamodzielnić nie jest to na razie możliwe. Jest na to za młoda. Słychać było jak lisiczka próbuje wykopać dziurę w drewnianej skrzyni pod nimi, jednak dziewczynka nie bała się, ze futrzak narobi jakiś szkód. Lisiczka po prostu najadła się, wcześniej spała więc miała w sobie sporo energii.
    Gdy Anomander wrócił, nie spojrzała na niego za bardzo skupiona na tym co robi. Jeśli chciałby jednak zobaczyć co tam sobie szkryfie, pokazałaby mu jego portret, który powoli był gotowy. Zerknęła na butelkę, którą przyniósł lekarz i mimo iż wujek zachęcał ją do skosztowania, ona tylko potrząsnęła głową przecząco, po czym ziewnęła szeroko. Położyła uszka i powiedziała jeszcze - przepraszam - po czym wróciła do wykańczania swojego rysunku. Było już na nim doskonale widać, co przedstawia. Jednak dziewczynka jeśli tylko miała okazję skupiła się na szczegółach, a to zajmowała już o wiele więcej czasu.
    _________________

     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 2 Grudzień 2016, 00:41   

    Wysłuchał słów Julii patrząc na ogień huczący w kominku. Cóż, dziecko rozumowało dobrze, ale każdą istotę po części tworzy też to, co myśli sama o sobie.
    - Pomyliłaś się, Julio. Muszę się jednak zgodzić z tym, że ludzie, którzy gdzieś uciekają starają się nadać swojemu życiu odrobinę dawnego „światła” – mówiąc to spojrzał na Bane'a – Prawda Panie Blackburn? Ludzie którzy uciekają z jakiegoś miejsca w większości pragną otoczyć się przedmiotami i zajęciami znajomymi, lub takimi, z którymi wiążą się jakieś wspomnienia. W większości takie zachowanie powoduje strach przed przeszłością, która niczym zły sen może powrócić i zabrać na wyprawę do świata koszmarów.
    Ponownie przeniósł wzrok na ogień skaczący po szczapach drewna. Ogień był jego ulubionym żywiłem. Raz tlił się delikatnie, zerkając oczkiem żaru jak delikatna karmazynowa ptaszyna a raz szalał i ryczał jak dzika bestia pożerając i niszcząc wszystko na swojej drodze.
    - Niestety, nawet gdybym chciał nie byłbym w stanie wybudować nawet namiastki tego co sprawiłoby, że poczułbym się jak w domu. Nie widzę bowiem możliwości połączenia wszystkich elementów w spójną całość. Każda epoka niosła za sobą coś innego. Drewniane szałasy, marmurowe budowle, kamienne zamki, ceglane domy. Nie, drogie dziecko, tak zachowują się istoty, których życie zgaśnie w najlepszym razie za osiemdziesiąt lub sto lat. Jeśli kiedyś będziesz miała tyle lat co ja, i zostaniesz sama, zrozumiesz, że nie da się otoczyć niczym więcej jak wspomnieniami, a i te po jakimś czasie ulatują.
    Uśmiechnął się choć był to raczej uśmiech smutny, a może był to tylko cień rzucony przez płonący ogień?
    W tym momencie Alice wniosła tacę z jedzeniem.
    Obiad na talerzu – udziec jeleni w czerwonym winie z borówkami i ze świeżymi ziemniakami – pachniał wybornie. To się nazywało prawdziwą kuchenną magią. Postawiwszy talerz przed Bane'm Alice pochyliła się nad Julią i postawiła przed nią chrupiącą, pachnącą bagietkę obficie posmarowana czekoladą i kubek mleka.
    - Musisz jeść by nabrać sił – powiedziała głosem słodkim jak sierpniowy miód okraszonym słonecznym uśmiechem – i nie martw się jeśli się źle poczujesz, w końcu jesteś w Klinice a pomoc jest o jeden skok liska od ciebie.
    Powiedziawszy to pogładziła rozrabiającą Amber po łebku.
    Przed Anomanderem postawiła miskę siekanego, surowego mięsa z dodatkami zwanego powszechnie tatarem.
    - Dziękuję ci Alice – powiedział Anomander - Widzę, że dziś szef kuchni przeszedł samego siebie.
    Alice uśmiechnęła się do wszystkich, ukłoniła i wyszła.
    Czekał aż wszyscy zjedzą obiad w spokoju. Sam też delektował się tatarem z polędwicy jeleniej i obiecał sobie, że jak znajdzie chwilę wolnego wybierze się na kolejne polowanie by uzupełnić zapasy.
    Po jedzeniu pewnie wszyscy goście poczują się śpiący. W końcu przebyli sporą drogę do Kliniki.
    - Na górze są pokoje gościnne i jeśli nie ma Pan się gdzie podziać Panie Bane, to oferuję gościnę. Wszystkie pokoje mieszczące się w lewym skrzydle są do Pana dyspozycji. Może pan wybrac dowolny.
    Spojrzał na dziecko
    - Dla Ciebie też już czeka sala, moje dziecko. Są w niej dwa łóżka zatem jeśli będziesz chciała, i ładnie poprosisz to kto wie, może wujek zgodzi się spać z Tobą w pokoju? Jeśli chcesz, to możesz zabrać ze sobą do pokoju liska.
    Jakież miał gadzie poczucie humoru. Najpierw zaoferował Bane'owi osobny pokój a teraz podpuszczał Julię by prosiła go by spał z nią w pokoju. Ciekawy był jak silna więź łączy tych dwoje.
    -Gdybyście czegoś potrzebowali to mój gabinet znajduje się w prawym skrzydle, na trzecim piętrze. Korytarzem na wprost.
    Siedział jeszcze przez chwilę i patrzył się na nich bez wyrazu. Potencjalny pracownik i mała pacjentka.
    - Julio, mówiłaś, że człowiek, który Cię przetrzymywał kazał Ci malować portrety. Ja też mam do Ciebie prośbę, namaluj mi jego portret.
    Mówiąc o portrecie „modyfikatora” cień od ognia nadał twarzy Anomanderw wyjątkowo paskudny i gadzi wyraz. A może to nie był cień?
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 2 Grudzień 2016, 01:32   

    - Nie przepraszaj mnie. Nie masz za co. - powiedział. W istocie, nie miała za co przepraszać, Bane przecież świetnie się bawił. I tyle się dowiedział. Uwielbiał być we właściwym miejscu, o właściwym czasie.
    Powrót Anomandera przyniósł ze sobą powiew zimnego powietrza. Dziwne. Przecież w kominku palił się ogień. A może to atmosfera, tak zgrabnie nie tak dawno rozluźniona znowu zgęstniała i się ochłodziła?
    Patrzył na czarnowłosego gdy tamten zaczął mówić o ucieczkach, wspomnieniach i dawnych światach. Gdy Anomander wywołał go po imieniu, szukając potwierdzenia, Bane spiął się i poprawił na kanapie. Chwileczkę. Co to miało znaczyć?
    Odchrząknął marszcząc ledwo zauważalnie brew. Ten facet coś wie. Bane był pewien, że zwrócił się do niego nie bez przyczyny. No, chyba, że po prostu chciał wciągnąć milczącego białowłosego w rozmowę.
    Najchętniej odpowiedziałby zwykłym "Nie sądzę." ale wolał nie drażnić skrzydlatego. Jeśli dyrektor placówki swoimi słowami pił do niego, to znalazł sobie nie najlepszy obiekt. Bane faktycznie nie mógł znieść tego kim się stał, ale czy chciał się otoczyć czymś podobnym co miał w przeszłości?
    Dobrze, że mężczyzna zszedł na inny temat. Niegdyś uwielbiający być w centrum uwagi Bane wolał by jednak nie analizowano tutaj jego życia. Nie przy dziecku.
    Wysłuchał słów Anomandera. Brzmiał jak dziadzio dający wnuczce mądre rady. Urocze!
    Co za dziwny typ. Elegancki, mroczny, gadający jakby pochodził z innej epoki. Ciekawe ile miał lat. I ile jeszcze miał twarzy.
    Wyczuł cudowny zapach jedzenia zanim jeszcze recepcjonistka weszła do pokoju. To co przed nim postawiła wyglądało tak smakowicie, że gdyby Bane był w pomieszczeniu sam, rzuciłby się na danie jak zwierzę. Nie był specjalnie wygłodniały, ale zapach i widok dziczyzny sprawił, że w ustach poczuł nadmiar śliny a brzuch zaczął pracować na podwójnych obrotach. Zupełnie jakby chciał się zmusić do rozpoczęcia burczącej arii.
    Na czas jedzenia wszyscy zamilkli. Chciał powiedzieć Tulce by jadła, mimo, że prawdopodobnie nie była wcale głodna, ale uprzedziła go ładniutka recepcjonistka. Po jej słowach, wypowiedzianych z taką słodyczą, zjadłby wszystko co by mu podała. Najchętniej prosto z jej nagiego ciała.
    Jadł kulturalnie, rozkoszując się każdym kęsem. W Świecie Ludzi jadał wykwintnie ale jeszcze nigdy nie jadł tak fantastycznie przyrządzonej dziczyzny. Majstersztyk!
    Ciekawe czy będzie miał po jedzeniu zgagę.
    - Bardzo dziękuję za posiłek, Panie van Vyvern. - powiedział odkładając w końcu sztućce - Był wyborny.
    Kiedy Anomander poruszył kwestię "podziewania się" Bane początkowo poczuł wstyd. No tak. Dorosły facet, z wysokim wykształceniem i kwalifikacjami... A jest bezdomny. No dobrze, trochę tłumaczyło go to, że przecież jest w tej krainie dopiero od kilku dni. Ale i tak pozostawało nieco żenujące. Mężczyzna powinien umieć zadbać o siebie.
    Kiedy jednak padła propozycja zamieszkania tutaj, w Klinice, popatrzył czarnowłosemu w oczy i skinął głową.
    - Nie wiem co powiedzieć. - zaczął - Ma Pan bardzo dobre serce. - mała prowokacja nie zaszkodzi, wzrok który posłał demonicznemu doktorkowi niósł tak zwany przekaz podprogowy. "Jesteśmy podobni, drogi Panie". Z resztą... nawet jeśli w jakimś małym stopniu, to i tak Bane cieszył się bo wiedział, że dogada się z tym racjonalnym choć mrocznym mężczyzną. I jeśli zagra dobrymi kartami, będzie miał co tylko zapragnie.
    Ale z tą propozycją by Bane spał z Tulką to doktorek przesadził. Bane parsknął śmiechem, ale zdołał szybko ukryć to pod kołderką kaszlu. Udał, że się zakrztusił i wypił do końca likier pozostały w naczyniu. Spojrzał na Anomandera, czarnowłosy mógł zauważyć śmiejące się iskierki w oczach Cyrkowca. No...rozbawił go. Bo to było śmieszne! Anomander go sprawdzał? Ha, niech sprawdza ile chce! Jeśli ma taką wolę, niech bada próbki śliny zebrane z naczyń którymi Bane się dzisiaj posługiwał. Tylko po co ta tajemnica? Nie mógłby zwyczajnie poprosić?
    Skinął głową w podzięce za ten jakże hojny gest ze strony gospodarza domu.
    - Przed drzwiami pokoju w którym będę, zostawię kawałek bandaża. W ramach oznaczenia. - powiedział zarówno do Tulki jak i Anomandera - By w razie czego nie trzeba było mnie szukać po całym skrzydle. - popatrzył na medyka znacząco. Najchętniej przegadałby z nim kilka kolejnych godzin. Jest jeszcze tyle pytań i nierozwiązanych kwestii. No i trzeba spisać umowę, na gębę Bane układać się nie będzie.
    Anomander znowu zmienił temat. Bane słuchał z uwagą i nie przerywał.
    Co ty w tej głowie masz, panie van Vyvern? Po co ci "oprawca Tulki"? Czyżbyś szykował dla niego coś specjalnego?
    _________________




    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 2 Grudzień 2016, 02:27   

    Dziewczynka nie do końca wierzyła w to, że się pomyliła. Coś jej mówiło, że lekarz nawet jeśli jest dużo starszy niż wygląda, musiał być kiedyś człowiekiem. Nie powiedziała jednak nic, tylko spojrzała na niego niepewnie. Nie miała dowodów, a była zbyt zmęczona, żeby myśleć nad tym teraz.
    Gdy kobieta przyniosła jedzenie, Amber od razy wychyliła łebek ze szpary, zaglądając co tak pachnie. - Amber Ty już jadłaś, nie przesadzaj - powiedziała dziewczynka z naganą w głosie. Na szczęście lisiczka zbyt mocno obawiała się psów, żeby próbować zwinąć coś z talerza Bana.
    Julia niepewnie spojrzała na bagietkę, która postawiła przed nią kobieta. Naprawdę nie miała apetytu i nie czuła się głodna, słysząc jednak jej słowa pokiwała tylko głową. Odłożyła szkicownik i ołówek i przysunęła bliżej stołu. Ugryzła kawałek pieczywa. Było pyszne. Tulcia zaczęła powoli się zajadać bagietką, popijając od czasu do czasu ciepłym mlekiem. Z trudem zjadła ją całą. Ale nie chciała znów pokazywać, że jest niegrzeczna i zostawiać resztek. Siedziała jeszcze chwilę, walcząc z sennością.
    Słysząc o pokojach, spojrzała na Anomandera. Mogła spać nawet tu na dywaniku, ale naprawdę potrzebowała snu. Zanotowała w pamięci, gdzie Bane będzie spał, przytakując mu, gdy powiedział, że zostawi przy drzwiach bandaż, jako znak, żeby nie trzeba go było szukać. Zaskoczyło ją trochę, że mimo iż cały czas siedzieli w pokoju, to, że czekała na nią sala.
    Słysząc parsknięcie Bana, który próbował zakryć to kaszlem, znów położyła uszy lekko zirytowana, jednak nie skomentowała tego - dam sobie radę - powiedziała tylko, by potwierdzić, że może iść spać sama. Może i była wystraszona, ale nie aż tak.
    Gdy usłyszała prośbę Anomandera spięła się mocno. Siedziała chwilę milcząc, jakby sobie coś przypominając - ale...ale nie odeśle mnie Pan do niego prawda? - powiedziała z lekką paniką w głosie - ja naprawdę nie chcę tam wracać... - dodała, spuszczając smutno wzrok. Jeśli lekarz potwierdził jej, że nie odeśle jej do jej pana, dziewczynka wyciągnęła znów szkicownik i wyrwała z niego pierwszą stronę. Zawsze otwierała go tam, że przybierała tę kartkę wraz z okładką by nie musieć tego oglądać. Nie wiedzieć czemu, nie wyrzuciła tej strony. Podała kartkę gospodarzowi, nie patrząc jednak na nią - tak wyglądał kiedy go ostatni raz widziałam - powiedziała cicho - narysowałam to czekając aż wróci...po trzech dniach jednak zaryzykowałam i uciekłam. Nie wiem czemu tak długo się nie pojawiał - dodała jeszcze. Nie miała zamiaru już oglądać tej twarzy i troszkę jej ulżyło, że pozbędzie się tego obrazka ze szkicownika. Chociaż...gdyby go tam nie miała to najpewniej musiałaby go znów rysować, a nie miała na to najmniejszej ochoty.
    Gdy oddała kartkę cofnęła się niepewnie i spojrzała na Anomandera - czy...czy ja mogłabym już iść spać? - zapytała, a na jej twarzy było widać wielkie zmęczenie. Cieszyła się, że może zabrać Amber ze sobą. Przynajmniej nie będzie sama - i czy... - dodała po chwili bardzo niepewnie - mogłabym dostać coś przeciwbólowego na to skrzydło? - spojrzała nieśmiało na lekarza - ostatniej nocy nie mogła w ogóle przez nie zasnąć - wytłumaczyła się szybko. Była naprawdę padnięta i czuła, że bardzo potrzebuje snu, w szczególności, że rano lekarz ma zbadać jej skrzydło i może robić jakieś inne badania. Była gotowa nawet zacisnąć zęby i pozwolić sobie zrobić zastrzyk, potrzebowała jednak tego, by mogła w miarę spokojnie zasnąć, nie martwiąc się, że każdy najmniejszy ruch spowoduje falę bólu.
    _________________

    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,37 sekundy. Zapytań do SQL: 10