• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Miasto Lalek » Klinika
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 30 Październik 2016, 18:27   Klinika i dziedziniec


    Na wzgórzu nieopodal Miasta Lalek, na terenie rozległego na około 8 hektarów parku starych drzew i krzewów wznosi się Klinika. Jest to okazały trój-kondygnacyjny budynek murowano-drewniono-szachulcowy z licznymi szczytami i wieżyczkami. Zadaszenie nad portykiem zdobi zegar z piętnastodzwonowym kurantem, który codziennie o zachodzie słońca wybija spokojną i miłą dla ucha melodię.
    Podjazd do kliniki, począwszy od bramy wjazdowej, przez okrągły dziedziniec a skończywszy na wejściu głównym, jest wybrukowany wieloma kolorowymi kamieniami polnymi. Te wielobarwne kocie łby spełniają nie tylko rolę ulicznego bruku. Ułożono je taki sposób, by najciemniejsze z nic były tuż przy wjeździe a najjaśniejsze przy klinice. Daje to przyjemny dla oka efekt jaśniejącej drogi.
    Brama do Kliniki zawsze stoi otworem zapraszając wszystkie chore i cierpiące Istoty do wizyty w placówce.
    _________________
     



    Trucicielka Serc

    Godność: Jocelyn D'Voir
    Wiek: 22 lata
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Spokój, bawarke, kapeluszników
    Nie lubi: Węży, Rona i Słodkiego
    Wzrost / waga: 176/ 49
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/a/IVLdD
    Znaki szczególne: bursztynowe oczy, tatuaz feniksa na całych plecach
    Zawód: Najemnik
    Pod ręką: Sakwa z pieniędzmi, pare zwoi pergaminu, pióro, katana, sztylet
    Broń: Katana, sztylet,
    Bestia: Rajski Ptak- Samael
    Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus
    Stan zdrowia: Ranna na umyśle, niedożywiona
    Dołączyła: 27 Maj 2016
    Posty: 369
    Wysłany: 19 Luty 2017, 21:26   

    Cztery lata. No to już trochę tu siedzi. Ciekawe co robiła przez pierwszy rok skoro dopiero od trzech poznaje świat. Ile ona wtedy mogła mieć? 14?15? Tak czy siak była młoda. O wiele młodsza niż ona gdy tu trafiła. Jocelyn siedzi w tym bagnie już przeszło osiem lat. Z czego pierwszych pięć nie pamięta dokładnie.
    Dlaczego? Sama nie wie. W końcu zamiłowanie do alkoholu odkryła jakiś rok temu. Więc nie można tego zrzucić na rum. Może po prostu jej mózg się starzeje szybciej niż ciało? To raczej tez odpada. No tak czy siak. Nie była w stanie pojąć jak może się czuć taka 14 latka gdy trafia nagle do innego świata. Ona tu trafiła i mniej więcej wiedziała co i jak za sprawą swojego przyjaciela. Czy jednak Julia miała kogoś takiego kto ją wdrazyl w to wszystko? Czy jednak oberwała w twarz od Lustrzanego Świata?
    Taka niepozorna osóbka a zajmuje jej myśli jak mało kto. Gdy Jula przeprosiła i odeszła na chwilę Joce musiała rozprostowac na chwile skrzydła. Gdy nimi nie rusza przez jakiś czas nieprzyjemnie dretwieja. Najgorsze i tak są poranki po nocy. Wtedy kurewsko bolą. I to nie zależnie od tego czy zaśnie w dobrej czy złej pozycji.
    Gdy dziewczyna wróciła Joce zobaczyla ze wzięła coś na wynos. W sumie nie dziwo. Jedzenie mieli dobre ale to trochę tak jak kupić kota w worku. Kto wie czy któreś z tych ciast nie ma w sobie np pigułki gwałtu? Z drugiej strony skrzydlata jest pielęgniarka. Wiec się raczej polapie nie?
    Ochoczo przystała na propozycje dziewczyny. Miło jej się z nią gawedzilo a odkąd ból głowy i efekty popijawy poszły precz poczuła nowy przypływ energii.
    Trochę się zirytowala tym że to tamta zapłaciła ale nie robiła z tej racji jakichś problemów. Następnym razem ją uprzedzi. Czekaj co... Następnym razem? O czym Ty babo myślisz...
    Skarcila siebie samą w myślach i wyszła za dziewczyna.
    Gdy dotarły do stoiska z koszami jak i kocami sama się rozejrzała zaciekawiona. Miala na ten dzien jeszcze kasy do wydania a zakupy które miala teraz nie były jakoś specjalnie ciężkie. No i Samael upatrzyl sobie czarny, cholernie puchaty koc w czerwone krople przy brzegach. Tak się uparl że zaczął szczypac jej łydke. To tez kupila mu go.
    Gdy Jula wybrala co tam chciala i potrzebowała udaly się w stronę kliniki. Prawdę mówiąc tak długo jak Joce tu zyje nie miała okazji się tam wybrać.
    - Jakoś do tej pory nie słyszałam o tej klinice. Jak długo tu stacjonujecie? - zapytała gdy przechodziły przez bramę. Jej oczom ukazal się wielki drewniany budynek. Niby nie był jakoś specjalnie ekstrawagancki jak na lustrzane standardy ale i tak robił wrażenie.
    - Nie mogłabym chyba mieszkać w miejscu w którym pracuje... Masz kogoś? - zapytala ni stąd ni z owad lustrujac okolice. Samael latał nad posiadloscia.
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 19 Luty 2017, 22:20   

    Od razu jak tylko wyszedł od pacjentów, dosłownie pognał do Alice dając jej pobraną krew i by wskazała mu stołówkę albo dała coś do jedzenia. Może to upokarzające, ale ledwo trzymał się na nogach. Użycie mocy, i to dwa razy na czczo był wyczerpujące. I to bardzo.
    Marionetka zlitowała się i nie komentując stanu w jakim się znajdował, poprowadziła go i porządnie nakarmiła. Nawet nie pamiętał co zjadł bo całe jedzenie dosłownie pochłonął.
    Poczuł się lepiej więc udał się do swojego skrzydła gdzie przebrał się w swój standardowy strój który lubił - czarne spodnie, czarną tunikę, bordowy płaszcz i buty z wysoką cholewą. Wziął też torbę ale zapakował tylko najpotrzebniejsze rzeczy - chciał iść na spacer, niedługi, po to by trochę odetchnąć świeżym powietrzem i przemyśleć parę spraw.
    Wyszedł z mieszkania i skierował się ku wyjściu. Alice w recepcji zapewniła go, że śniadanie pacjentom zostało podane a i piżamy zaniesione. Pochwalił kobietę miłymi słowami i wyszedł.
    Pierwsze co, to uderzyły go w twarz promienie słońca. Zapowiadał się bardzo ładny dzień. Na niebo leniwie sunęły obłoczki, słyszał świergot ptaków dochodzący z parku i zapachy rozgrzanych słońcem traw. Istna sielanka. Czegoś takiego było mu trzeba i chociaż temperatura przypominała jesienną, nie zrezygnował ze spaceru. Ruszył drogą ku bramie.
    Chwileczkę. Coś było nie tak. Usłyszał trzepot dużych skrzydeł, nienaturalny trzepot który nie pasował do małych ptaków czy nawet Anomandera w gadziej formie. Spojrzał w niebo.
    Jego oczy rozszerzyły się z zachwytu bo ujrzał kołującego nad Kliniką Rajskiego Ptaka. Czytał o nich sporo przy okazji nauki u Anomandera i poznawania istot zamieszkujących te ziemie, ale żadnego nie widział na własne oczy!
    Przez chwilę stał i wpatrywał się w majestatyczne zwierzę, zakrywał oczy dłonią tak, by słońce go nie raziło. Rajski bił skrzydłami w powietrzu, wyglądał jak uosobienie piękna i potęgi w jednym. Nie był duży ale i tak robił wrażenie.
    Bane nie spuszczając Ptaka z oczu skierował się wolnym krokiem ku bramie. Szedł podziwiając zwierzę i zapamiętując jego ruchy. Zobaczyć Rajskiego nad Kliniką to nie lada gratka! A może jakiś zabobon? Na przykład taki jak u ludzi - że latający nad domem bocian zwiastuje dziecko. Ej. On nie tknął Tulki a poza tym i tak podejrzewał, że był bezpłodny. Anomander był facetem, Alice Marionetką... Może Rosie po zabawie z Gopnikiem była w ciąży? Trzeba będzie to zbadać!
    Nagle usłyszał głosy. Zatrzymał się raptownie bo je rozpoznał, jednym był głos Tulki a drugim...
    O bogowie... Jocelyn!
    Nie wiadomo czemu wpadł w panikę. Rozglądnął się na boki jakby szukał dobrego miejsca na kryjówkę. Ale było już za późno bo obie kobiety właśnie podeszły pod bramę, a on był tuż za nią.
    Co robić, co robić...?
    Nie! Do cholery jasnej, przecież Bane jest facetem! Dumnie zniesie trudną sytuację i jakoś z niej wybrnie. Trzeba stawić czoła wszystkiemu co nas w życiu spotyka. Wytrzymał eksperymenty MORII, wytrzymał odejście Tulki... To i spotkanie z Joce wytrzyma.
    Jeśli kobiety go zauważyły, podszedł z rękoma w kieszeniach - o cho cho, jaki jestem pewny siebie - i posłał im miły uśmiech.
    - Witajcie drogie panie. - powiedział kulturalnie - Dobrze cię widzieć, Julciu. Alice wspomniała, że dostałaś pracę. - dodał po czym skierował się ku drugiej kobiecie - Jocelyn, fantastycznie wyglądasz! Czas najwidoczniej działa na twoją korzyść, zapamiętałem cię inną. A teraz? Promieniejesz pięknem! - posłał jej uwodzicielski uśmiech i jeśli pozwoliła, ujął jej dłoń i pocałował 'na sucho' dotykając jedynie samymi ustami. Kto wie, może uda mu się jakoś załagodzić sytuację?
    _________________




    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 19 Luty 2017, 22:41   

    Ucieszyła się, że Jocelyn jednak zgodziła się jej potowarzyszyć. Kupiła koszyk, przypominający norkę, oraz ciemnozielony, bardzo mięciutki i puchaty kocyk, przyozdobiony wzorem, przypominającym gałęzie i liście drzewa. Amber od razu wskoczyła do kocyka i tam zwinęła się w kłębek. Dziewczyna zaśmiała się na ten widok. Pudełko z ciastem dała do torby, a koszyk z kocem i lisicą wzięła w ręce, po czym ruszyła w stronę Kliniki.
    Spoglądała co jakiś czas na Rajskiego, który latał nad nimi, nie oddalając się jednak zbytnio.
    Gdy dotarły już prawie pod bramę, usłyszała pytanie Jocelyn i zamyśliła się - trafiłam tu trzy lata temu, po tym jak złamałam skrzydło, ale podejrzewam, że placówka działa o wiele dłużej - powiedziała niepewnie. To, że placówka już od jakiegoś czasu istnieje, było pewne, bo na pewno Anomander nie zaczynał od zera gdy przybyli tutaj z Banem pewnej nocy trzy lata temu. Jakoś nie miała okazji poznać historii tej placówki, a też nigdy nikogo o to nie pytała.
    - Przynajmniej jestem cały czas na miejscu i nie muszę się martwić, że spóźnię się bo zaspałam czy dlatego, że był spory ruch - zaśmiała się. Następne pytanie prawie zwaliło ją z nóg. Jak ona ma powiedzieć Jocelyn, że jest teraz z Banem? No jak?! Jeśli ona sobie przypomni to co działo się trzy lata temu to przecież ich zamorduje. I Lisicę i Cyrkowca.
    Zarumieniła się mocno i podrapała w tył głowy - no wiesz...- zaczęła niepewnie i spojrzała w kierunku Kliniki, widząc, że Bane się do nich zbliża, przełknęła lekko ślinę - w sumie to mam...i właśnie do nas idzie - przestąpiła z nogi na nogę i odłożyła ciężką torbę. Koszyk jednak nadal trzymała w rękach.
    Uśmiechnęła się do Banea i już miała powiedzieć coś na temat tego, że dostała pracę, gdy ten podszedł do Jocelyn. Chciała go uprzedzić, że Joce nic nie pamięta. Ale z drugiej strony, skoro uznał, że będzie przy niej uśmiechał się tak uwodzicielsko do innej kobiety, to uznała, że nie będzie nic mówić. Cofnęła się o krok i obserwowała jak kobieta na to zareaguje. W międzyczasie z koszyka wyjrzała Amber, która poznała głos mężczyzny i przyglądała mu się, merdając lekko ogonkiem, czego jednak nie mógł zobaczyć.
    _________________

     



    Trucicielka Serc

    Godność: Jocelyn D'Voir
    Wiek: 22 lata
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Spokój, bawarke, kapeluszników
    Nie lubi: Węży, Rona i Słodkiego
    Wzrost / waga: 176/ 49
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/a/IVLdD
    Znaki szczególne: bursztynowe oczy, tatuaz feniksa na całych plecach
    Zawód: Najemnik
    Pod ręką: Sakwa z pieniędzmi, pare zwoi pergaminu, pióro, katana, sztylet
    Broń: Katana, sztylet,
    Bestia: Rajski Ptak- Samael
    Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus
    Stan zdrowia: Ranna na umyśle, niedożywiona
    Dołączyła: 27 Maj 2016
    Posty: 369
    Wysłany: 19 Luty 2017, 23:22   

    Zlamane skrzydło to gowniana sprawa. Oj tak. Nie była pewna skąd ale znała podobne uczucie. Może we śnie kiedyś miała połamane skrzydła?
    Samael zatoczyl pare kół nad klinika po czym wylądował tuż przy niej. Jak na niego był dziś strasznie wylewny. Otarł się pyskiem o jej udo. Co ona by dala za to by rozumiec mowe zwierząt. Albo chociaż Samaela. Ułatwiło by to znacznie ich porozumiewanie się.
    To co mówiła Julia miało sens. Nie musiała wstawać jakoś specjalnie szybko by się nie spóźnić no i zawsze była pod ręką w razie nagłych wypadków. Jednak mieszkając w miejscu pracy jest się pod stałą obsedwacja współpracowników nieprawdaż? Zero prywatności. To jest to czego Jocelyn nie potrafiła by scierpiec. Nawet gdyby pracowała z samymi slicznotkami. Chyba że te slicznotki miałyby pokoje gdzieś w pobliżu. I byłaby wspólna łaźnia. Może wtedy wzięła by taką ewentualność pod uwagę?
    Reakcja lisiej dziewczyny na pytanie o partnera/partnerkę o mało nie przyprawila Jocelyn o krwotok z nosa. Ruda się zarumienila i spuscila oczy zaklopotana.
    Jak można być tak niepoprawnie slodkim?? Musiała podnieść głowę do gory zaciskajac zeby. Wyjdzie na starego zboka jak nic.
    Dopiero odpowiedz dziewczyny ją otrzezwila. Ze niby jej facet tu idzie?
    Spuscila głowę na powrót w dół. Jedna z jej brwi uniosła się w górę a na gębę wskoczył kpiarski uśmieszek.
    W ich stronę szedł niezdrowo blady, biały facet z zarowkami w oczach. Co było bardziej szokujące. Stary.
    Nie żeby miał jakies 50 lat. Ale zdrowo po 30 był na pewno. Co dziewczyna taka jak Julia robi z takim starym pierdzielem? Może i przystojnym no ale jednak nadal starym. Joce sama w sobie wątpila w to ze byłaby w stanie do niego podbijać. Wolała mlodsze egzemplarze.
    Podszedł do nich z zacieszem na twarzy. W jakiś sposób zaczął działać jej na nerwy. Czyżbyś poczuła zazdrość?
    Może.
    Sposób w jaki zwrócił się do dziewczyny spowodował ze miała ochotę zawyć ze śmiechu. JULCIU. Co on się serio na pedofila kreuje? Zdrowa rywalizacja to coś co nigdy jej się nie znudzi. Nie zabrala dłoni gdy facet postanowił ją ucalowac tylko i wyłącznie dlatego że powiedział coś dziwnego.
    Że niby skąd on ją może znać? O tyle ile z Julia mogla mieć przygodę mimo jej mlodego wieku tak mowy nie ma o romansie z kims takim
    Poza tym... Taki zbieg okoliczności? I co to za gadka że wcześniej wyglądała inaczej? I że niby czym promieniuje? Może i była ladniutka to fakt ale to za sprawa makijazu. Te wszystkie blizny które szpecily cale jej plecy jak i skórę na zebrach na pewno nie dodawaly jej uroku.
    - Widocznie Ty również mnie z kimś pomyliles. Zaręczam że nigdy się nie widzieliśmy żarówko - powiedziała wzdychajac. A miała nadzieję spedzic jeszcze chwile sam na sam z Julia!
    Odwróciła się w jej stronę, poprawila kosmyk jej włosów, tak by musnac dlonia jej policzek i uwodzicielskim glosem powiedziala:
    - Skoro już tu jesteśmy może przejdziemy się kawałek? Spacer jest dobry - Samael zawarczal na mężczyznę przez co Joce skarcila go wzrokiem i gestem głowy polecila by skoczył sobie polatac. Nigdy nie lubił jak faceci się do niej zblizali. Zazdrosnik jeden.
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 20 Luty 2017, 01:18   

    Tulka speszyła się mocno widząc go. Co było w sumie jednocześnie słodkie jak i odrobinę krzywdzące. Wstydziła się go? Od kiedy!?
    Spojrzał na nią i posłał jej łagodny uśmiech, ale nie powiedział nic więcej. To na Joce skupił swoją uwagę bo nierozsądnym jest odwracać się do drapieżnika plecami. A kobieta nie znosiła go, to pamiętał. Nie omieszkała mu o tym przypominać, grożąc i krzywiąc się za każdym razem gdy był w pobliżu.
    Ale ale! Co ona właśnie powiedziała? Że ją z kimś pomylił? Bogowie... Czyżby Bane wygrał los na loterii i kobieta straciła pamięć? Ewidentnie go nie pamiętała bo przyglądała mu się uważnie. Odraza w jej oczach jednak była tak znajoma, że Bane wiedział, że to z Joce ma do czynienia. Znaczyło to więc, że nie pamiętała go... Cudownie!
    Nie miał zamiaru dopytywać się jak do tego doszło. Mało tego, ani myślał by jej pomóc, jakoś wyleczyć czy chociaż przebadać. Jej stan był mu tak na rękę, że chyba lepiej już być nie mogło.
    - Ha, 'żarówko"... - wycedził przez zęby. Jocelyn. Nikt inny. Tylko ona miała tak cięte poczucie humoru. Mimo to uśmiechał się do niej miło. - Najwidoczniej pomyliłem, przepraszam. Tak nawiasem, nazywam się Bane. - dodał nie ciągnąc już tematu.
    Spojrzał na Tulkę znacząco, przesyłając niemą prośbę by nie próbowała tłumaczyć kobiecie, że jednak zna ona białowłosego. Tak będzie lepiej i dla niej i dla niego. Kto wie, może jak zaczną wszystko od nowa, może nawet się zaprzyjaźnią? Albo przynajmniej zaczną tolerować.
    Gdy Rajski sfrunął i zaczął warczeć, Bane tylko popatrzył na niego. Z bliska wyglądał jeszcze lepiej! Był piękny, zadbany i taki...inny! W Świecie Ludzi nie przeżyłby na wolności zbyt długo - wszystkie by pewnie wyłapano i sprzedano. Albo wybito dla futra i wypchanych trofeów.
    Jocelyn zaproponowała spacer ale widząc niechęć w jej oczach, Bane pokręcił tylko głową na boki.
    - Ja też wybierałem się na spacer, ale nie chcę się paniom narzucać. - powiedział uprzejmie. Podszedł do Tulki i wziął od niej tobołki. - Daj, pomogę ci to wszystko dźwigać. Mogę zanieść do Kliniki.
    Jeśli dziewczyna oddała mu wszystko to jak tylko wziął kosz, coś się w nim poruszyło. Zaciekawiony mężczyzna zerknął przez szczelinę do środka i ujrzał znajomą mordkę.
    - Amber! - ucieszył się i postawił kosz i rzeczy na ziemi by wyjąć futrzaka. Gdy dała się podnieść, przytulił ją do siebie i poczochrał po główce.
    - Urosłaś, mała spryciulo! - powiedział głaszcząc lisiczkę - Ale mam nadzieję, że wyrosłaś z psot, co? - zaśmiał się przypominając sobie sytuację w której poznał Tulkę i całą gromadkę tutejszych. Z perspektywy czasu mógł dziękować zwierzakowi, że wtedy zwinęła mu tą piersiówkę. Może i to pierwsze spotkanie nie potoczyło się najlepiej, ale wszystko ostatecznie skończyło się dobrze. No i miał przy sobie Tulkę, nie mogło być lepiej!
    - Nie chcę pań zatrzymywać. - powiedział - Ale jeśli nie przeszkadza wam moje towarzystwo, chętnie wybiorę się z wami.
    Gdy Tulka była w pobliżu, był spokojniejszy. Anomander mógł mieć rację - mała mogła okazać się być jego największą słabością... Ale póki Bane nie miał wrogów (bo Jocelyn nie pamiętała go, jupi!) mógł czuć się bezpiecznym. I nie martwić się o Tulkę bo skoro dostała pracę, będą tu razem.
    Czy mógłby wymarzyć sobie lepszy nowy dom?
    _________________




    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 20 Luty 2017, 10:40   

    Słysząc jak Jocelyn nazwała Bane'a, ucho Tulki lekko drgnęło. Udało jej się jednak powstrzymać odruch oznaczający niezadowolenie. To, że białowłosy miał takie, a nie inne oczy nie pozwalało innym go przezywać. Widziała, z resztą, że mężczyźnie również średnio się to spodobało, gdyż powtórzył to przezwisko przez zaciśnięte zęby.
    Widząc jego spojrzenie, uśmiechnęła się tylko miło. Nie chciała teraz przeprowadzać rozmów z kobietą na temat, że jednak się znają. Była by to długa i trudna rozmowa, a Julia nie miała na nią czasu, poza tym nawet nie wiedziała jak ma ją przeprowadzić i jak udowodnić, że mówi prawdę. Pewnie porozmawia o tym z Jocelyn, ale nie teraz, musiała znaleźć jakiś sposób jak to odkręcić. Jednak widząc minę Bane'a nie wiedziała czy to na pewno dobry pomysł. W końcu ciemnoskrzydła go nie cierpiała. To co będzie jak się dowie, że teraz są parą?
    Zaskoczyło ją zachowanie Jocelyn - myślę, że jeszcze mam chwilę, żeby się przejść - powiedziała, zerkając na Cyrkowca. Westchnęła z ulgą, gdy zabrał od niej rzeczy - dziękuję- powiedziała i dała mu całusa w policzek. Widząc jego reakcję, na Amber, uśmiechnęła się radośnie. Poznał ją, a lisiczka poznała jego. Gdy ją przytulał, merdała wesoło swoją kitką - nie wyrosła z psot - zaśmiała się i poprawiła lisiczce, czarna obróżkę, która jej się przekręciła - ale ostatnio jakoś nie ma na nie ochoty - dodała ze smutkiem w głosie i pogłaskała lekko bursztynowe futerko.
    Poruszyła ogonem, gdy Bane zaproponował im towarzystwo - jeśli Jocelyn nie ma nic przeciwko, to myślę, że przyda nam się przewodnik, żebyśmy nie zgubiły się w parku - uśmiechnęła się miło do mężczyzny po czym spojrzała pytająco na kobietę - ale najpierw mógłbyś mi pomóc przenieść te rzeczy do recepcji? Nie chcę żebyś je nosił bez powodu, a Amber chyba może iść z nami, bo nie miała okazji jeszcze się w parku znaleźć - uśmiechnęła się miło i jeśli tylko Bane i Jocelyn wyrazili na to zgodę, Tulka ruszyła w kierunku Kliniki, zabierając Amber na ręce, by białowłosy miał wolne ręce.

    ZT
    _________________

     



    Trucicielka Serc

    Godność: Jocelyn D'Voir
    Wiek: 22 lata
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Spokój, bawarke, kapeluszników
    Nie lubi: Węży, Rona i Słodkiego
    Wzrost / waga: 176/ 49
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/a/IVLdD
    Znaki szczególne: bursztynowe oczy, tatuaz feniksa na całych plecach
    Zawód: Najemnik
    Pod ręką: Sakwa z pieniędzmi, pare zwoi pergaminu, pióro, katana, sztylet
    Broń: Katana, sztylet,
    Bestia: Rajski Ptak- Samael
    Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus
    Stan zdrowia: Ranna na umyśle, niedożywiona
    Dołączyła: 27 Maj 2016
    Posty: 369
    Wysłany: 20 Luty 2017, 12:16   

    Z lekką satysfakcją zarejestrowała fakt iż mężczyzne wnerwiła ta cała żarówka. Nie chciała mu ublizyc czy coś jednak gdy widziała jak czułym spojrzeniem obdarza go Julia... No po prostu nie mogła się powstrzymać. Oczy Bane'a były na swój sposób ładne. Trochę zbyt jasne jak na jej gust ale miały w sobie coś intensywnego.
    Swoją drogą co to za imię? Bane...
    Pierwszy raz w życiu słyszy takie. Czyżby był rodowitym mieszkańcem Lustrzanej krainy? Z resztą. Co ją to interesuje?
    Opanowała się gdy zorientowała się iż rzuca mu zlowrogie spojrzenia. Uśmiechnęła się anielsko, założyła włosy za ucho. Tak. Spacer się przyda.
    Nie lubiła niejasności, ani napiętych sytuacji. A taka się rodziła między ich trójką. Dziwne były te porozumiewawcze spojrzenia które kochankowie sobie przesyłali. Pary są przerażające.
    Przewróciła oczami gdy mężczyzna zabrał od Julii zakupy a potem zaczął tarmosic futrzana kulke. Ten facet jest jakiś niepoprawnie niepoprawny...
    Dlaczego skoro nie spodobało mu się to jak go nazwała nie zwrocil jej na to uwagi? Takie robienie dobrej miny do złej gry bywa irytujące.
    Wzmianka o tym że lis urósł zaciekawiła Trucicielke. Jak długo ta dwójka się zna? Wnioskując z jego słów musieli mieć jakąś rozlake. Dlaczego? Agh. Ona i ta jej dociekliwosc.
    Wiedziała że jeśli powie iż woli spacer sam na sam z uroczą dziewuszka to ta będzie niezadowolona. A jakże. Tok myślenia zakochanych łatwo rozszyfrować. W jakiś sposób chciała by ta interesująca dziewczyna miała o niej dobre zdanie.
    Tak więc zamachala ręką przed swoją twarzą, uśmiechając się szeroko.
    - Ależ skądże znowu. Możesz z nami iść. Póki nie będziesz mi blokował poznawania tej uroczej damy, puty nie masz we mnie wroga. Drogi Bane - dwa ostatnie słowa powiedziała jakby z naciskiem. Jej serce w dziwny sposób galopowalo odkąd on tu przyszedł.
    Gdy lisia dziewczyna pocałowała swego lubego, policzek Joce drgnal nerwowo ale nadal się uśmiechała. Można było jednak wyczuć od niej lekko zaborcza aure.
    Czyżby twoje gusta się zmieniły? Od kiedy gustujesz w tym typoe kobiet? Sama siebie nie ogarniala. Czyżby jednak herbata nie do końca zabila kaca?
    Przewodnik się owszem przyda. Stety niestety miała dość słabą orientację w terenie. A już tym bardziej takim na którym znajduje się po raz pierwszy.
    Nadal się uśmiechając zabrała jednak połowę zakupów od Bane'a. Nie da mu się popisywac.
    Czyżby w powietrzu wisiała nuta rywalizacji?
    - Taak. Zaniesmy to i pojdzmy na krótki spacer. Mam niecałą godzinę bo potem mam wizytę u klienta - puściła oczko w stronę Julii. Samael widząc że zmierzają w stronę kliniki, zmienił kierunek lotu i podażył za swoją panią.

    Z. T
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 21 Luty 2017, 12:36   

    Niepamiętająca go Jocelyn była zagadką. Co właściwie się stało? Ktoś wyprał jej mózg? A może spadła z wysokości i przez wstrząs mózgu dostała amnezji?
    Cokolwiek by nie przyczyniło się do jej braku pamięci, stało się na korzyść dla samego Bane'a. Kiedyś często zastanawiał się, czemu kobieta go nie lubiła. Może nie pasował jej jego wygląd? No cóż, kiedy się spotkali sam też nie był z tego zadowolony bo w pamięci miał siebie w wersji "szatyn z czekoladowymi oczami". Białe włosy i dziwne oczy były czymś nowym, a i szarawa, niezdrowa cera jakoś do niego nie pasowały.
    Ale przez lata przyzwyczaił się. Mało tego zauważał u niektórych przedstawicielek płci przeciwnej, że taki im się podoba. No dobrze, nie ma więc co płakać nad rozlanym mlekiem i słabość przekuć w siłę.
    Tulka zachowywała się uprzejmie i skromnie, ale widział w jej oczach rozpalony nie tak dawno przez niego żar. Czuł się z tego powodu dumny bo wychodziło na to, że to właśnie on pokazał jej co znaczy być dorosłą.
    Gdy Jocelyn zabrała od niego kilka toreb, nie protestował. Skoro chce taszczyć część, niech taszczy. On był facetem, był silny więc poradzi sobie z ciężarem nawet się nie zasapawszy. Ale skoro kobieta chce się męczyć - proszę bardzo!
    Zgoda na to by im towarzyszył była czymś bardzo miłym, biorąc pod uwagę, że widział minę Jocelyn - chciała pewnie zostać sama z Tulką. Tylko po co?
    Zanieśli rzeczy do Kliniki a on w tym czasie postanowił, że da im trochę prywatności. Pobawi się z Amber przy okazji testując czy lisica nauczyła się czegoś nowego w trakcie ich rozłąki.
    On poczekał na nie w recepcji bo uznał, że nie ma sensu by wracał do swojego pokoju. Nie wiedział, że Tulka ma już własny bo gdyby tak było, poszedłby z ciekawości go zobaczyć.
    Ale pewien tego, że mała z nim zamieszka, poczekał na kobiety w recepcji i gdy wróciły, otworzył przed nimi drzwi, i wszyscy skierowali się do parku.

    z/t (proponuję napisać już w parku by się nie rozdrabniać :D)
    _________________
     



    Zwierzomachina

    Godność: Gregory
    Rasa: Cyrkowiec - sęk w tym, że nie wygląda
    Lubi: Wszystko, od czego mózg brzęczy a neurony skrzą
    Nie lubi: NICH, ludzi fałszywych, psów wszelkiej maści
    Wzrost / waga: 161 cm / 80 kg
    Aktualny ubiór: przyduże spodnie na szelkach, podkoszulek, gruba warstwa potu
    Znaki szczególne: Metalowe paznokcie, mechaniczne skrzydła
    Zawód: Performer cyrkowy, najemnik
    Pod ręką: trochę pieniędzy, paczka papierosów, telefon komorkowy bez karty SIM
    Broń: kastet
    Stan zdrowia: ciało zdrowe, zaś po mózgu stepuje depresja
    Dołączył: 27 Gru 2015
    Posty: 244
    Wysłany: 12 Marzec 2017, 12:43   

    Lecieli dość szybko - Osiedle wisiało na tyle wysoko, aby nadać im rozpędu. Ludzka postać Grega nie była przystosowana do podobnego pokonywania prędkości w powietrzu, dlatego ciężko byłoby opisywać jego lot jako zgrabny. Dodatkowo jego nogi wisiały luźno gdyż jakiekolwiek napinanie mięśni pleców dostarczało mu olbrzymich dawek bólu. Po nogach spływała mu ciemna krew - dobrze, że koszula robiła mu za bandaż, bo inaczej wykrwawił by się całkiem szybko. Cały czas sondował, gdzie konkretnie znajdowała się Jocelyn, z lewej, z prawej. Nie chciał jej zgubić... ani nie stracić z oczu. W końcu to ona prowadziła go do szpitala... "'W końcu ona była potencjalnym zagrożeniem". Było to ciężkie, wiatr wiał mu prosto do oczu, a gogle zostawił w swoim wozie cyrkowym. Co więcej, był święcie przekonany, że połknął z dwie muchy, ale po tym wszystkim co już go spotkało, nie powinny mu zaszkodzić bardziej.
    Chciał, tak bardzo chciał, aby potoczyło się to inaczej, aby mogli paść sobie w ramiona i cieszyć się, że po tak długim czasie nareszcie się widzą. Żałował słów, które wykrzyczał, a których Jocyś dzięki Bogu wydawała się nie pamiętać. Gdyby kiedykolwiek przypomniała sobie, jak ją wtedy nazwał... Jej delikatne, gołębie serce pękłoby jak nic! Gregory był przekonany, że Jocelyn jest wewnątrz bardzo wrażliwą osobą i że tą delikatność powinno się chronić. Widywał to już wcześniej, jeszcze na Ulicy Cukierkowej, ale wtedy nie był ćpunem oszalałym z tęsknoty za nią. A po tym ataku... Nawet nie potrafił stwierdzić, jakim cudem potrafi ją w jednej chwili uświęcać i demonizować. Gołąb i kruczysko. Ciekawe, kiedy ten drugi obraz zniknie z jego pamięci - i czy w ogóle zniknie. Nie rozmawiał z nią podczas lotu, głównie dlatego, że było to niemożliwe, wycie wiatru zagłuszyłoby wszystkie słowa Że nie wiedział, co powinien powiedzieć w takiej sytuacji, to zupełnie inna sprawa...
    W końcu, kiedy lecieli już całkiem nisko, Greg zobaczył olbrzymi, szumiący park, który nawet przy pochmurnym niebie wyglądał przyjaźnie i miło. Czuł, że zaklęcie utrzymujące jego skrzydła nie wytrzyma zbyt długo, dlatego obniżył się jeszcze bardziej, lawirując między gałęziami drzew. Wylądował na trawie, ciężko, piersią do dołu, nie dało się tego nazwać telemarkiem. Mało brakowało, a przeryłby ściółkę twarzą. W samą porę - rzednący dym otaczający jego skrzydła, blaknący podczas lotu, rozwiał się całkiem. Spojrzał w górę i dał znak Jocelyn, że nic mu nie jest. Nie miał na razie siły aby dojść do szpitala, mimo iż z pomiędzy drzew widać już było fasadę budynku. Plecy piekły go niemiłosiernie.
    - Daj mi chwilkę. Muszę... muszę odpocząć. - rzekł do Pani Kapitan, kiedy ta znalazła się w zasięgu jego wzroku.
    _________________

    Gregory theme
    Psychika Grzesia w skrócie
     



    Trucicielka Serc

    Godność: Jocelyn D'Voir
    Wiek: 22 lata
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Spokój, bawarke, kapeluszników
    Nie lubi: Węży, Rona i Słodkiego
    Wzrost / waga: 176/ 49
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/a/IVLdD
    Znaki szczególne: bursztynowe oczy, tatuaz feniksa na całych plecach
    Zawód: Najemnik
    Pod ręką: Sakwa z pieniędzmi, pare zwoi pergaminu, pióro, katana, sztylet
    Broń: Katana, sztylet,
    Bestia: Rajski Ptak- Samael
    Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus
    Stan zdrowia: Ranna na umyśle, niedożywiona
    Dołączyła: 27 Maj 2016
    Posty: 369
    Wysłany: 12 Marzec 2017, 14:42   

    Lot był dla niej katuszami. Po pierwsze dlatego że od dawna nie leciała na tak długi dystans. Ostatni raz chyba z tamtymi skrzydlami. Czy to możliwe że dlatego te ją tak często pobolewaja? Przez to że w pewien sposób boi się z nich korzystać? Tak. Boi się. Boi się że są za słabe. Że byle większy wiatr może je uszkodzić. Boi się przeżywać znowu ten sam ból co wtedy.
    Po drugie dlatego że widziała jak Gregory się męczy. Jego skrzydła stworzone z dymu tytoniowego były czymś niezwykłym. Jednak też czymś co nie wytrzymuje zbyt długich dystansow. Z każdym kolejnym kilometrem widziała że dym rzednie. Poza tym... Rana na plecach która odniósł przez nią... Dlaczego tego nie pamięta? Dlaczego była w stanie skrzywdzić kogoś do kogo należy jej serce? Kogoś kto był dla niej wątłym płomieniem gdy błądziła w ciemnościach? Mimo że byli rozdzieleni tak długo... Jej uczucie nie wygasło. Mimo że nie raz płakała albo wyklinala. Uczucie które czuła kiedyś, teraz gdy go ujrzała zaplonelo na nowo.
    Dlatego też jeszcze bardziej cierpiała. Gdy widziała jego wzrok w tym zoo. Spojrzenie nienawistne. I teraz gdy milczał. Jeśli chciał ją tym ukarać to mu się udało. Trzymała się za nim te parenascie metrów. Tak jak tego chciał. Leciała trochę wyżej niż on. Nie chciała by czuł że się mu narzuca czy coś w ten deseń. Było to trudne. Jej serce wręcz żądało by do niego podleciala i złapała za rękę.
    Ale nie mogła tego zrobić. Wiedziała że by się wściekł. A to ostatnie czego chciała.
    Gdy wreszcie dostrzegła moloch jakim jest klinika, nie od razu zwróciła uwagę na to że Greg znizyl lot i wylądował. Tak wiec przestraszyla się gdy go nie zobaczyła. Dopiero gdy spojrzała w dół widziała że miał twarde ladowanie. To wszystko jej wina. Gdyby nie ona nie musiałby się tak męczyć.
    Złożyła skrzydła i pikujac wleciala w park przy klinice. Tuż nad ziemią rozprostowala skrzydła co trochę zabolało. Jednak nie zwazala na to. Szybko podeszła do mężczyzny i pomogła mu wstać, zaprowadziła go do ławki która była tuż obok i go tam posadzila.
    Przytaknela na jego słowa. Tak cholernie się martwila że wbijala sobie paznokcie w dłonie aż do krwi.
    Chciała być przy nim ale pamietała jego słowa. Tak więc odeszła od niego te pare kroków. Nie chciała zawadzać. Nie miała odwagi by się odezwać. Poza tym... Czuła że głos odmowilby jej posłuszeństwa.
    _________________
     



    Zwierzomachina

    Godność: Gregory
    Rasa: Cyrkowiec - sęk w tym, że nie wygląda
    Lubi: Wszystko, od czego mózg brzęczy a neurony skrzą
    Nie lubi: NICH, ludzi fałszywych, psów wszelkiej maści
    Wzrost / waga: 161 cm / 80 kg
    Aktualny ubiór: przyduże spodnie na szelkach, podkoszulek, gruba warstwa potu
    Znaki szczególne: Metalowe paznokcie, mechaniczne skrzydła
    Zawód: Performer cyrkowy, najemnik
    Pod ręką: trochę pieniędzy, paczka papierosów, telefon komorkowy bez karty SIM
    Broń: kastet
    Stan zdrowia: ciało zdrowe, zaś po mózgu stepuje depresja
    Dołączył: 27 Gru 2015
    Posty: 244
    Wysłany: 12 Marzec 2017, 15:37   

    Greg rozejrzał się w miejscu, w którym wylądowali - zaraz za drzewami znajdował się podjazd i klinika, zaś bezpośrednio za ławką stał ceglany mur. Musieli być blisko bramy wejściowej. Odległość, jaką mieli do pokonania, wydawała się być gigantyczną przeprawą a nie prostą, kamienną drogą. Tak blisko i tak daleko za razem. Rozejrzał się na boki - gdzieś tam powinna znajdować się brama do parku, nad którym przelatywali...
    Echo głośnego szczeknięcia zjeżyło mu włosy na całym ciele. Wzdrygnął się, co znów przysporzyło bólu jego plecom:
    - Jezus...! Czy tam szczeknął... eech, nie cierpię psów. - jęknął, spoglądając w kierunku, z którego dobiegł go ten okropny dźwięk. A więc trzymali tam psa, co najmniej jednego. Cudownie, pięknie wręcz. Będzie musiał podczas rekon... no, zdrowienia, znosić ten potworny jazgot. Już prędzej wolałby wykrwawić się na śmierć. Odchylił głowę, opierając się o ławkę. Starał się oddychać jak najgłębiej, jak najspokojniej, zadusić oddechem ten palący ból.
    Spojrzał Jocelyn prosto w jej przepiękne, teraz jednak zmęczone i załzawione oczy. Zdał sobie sprawę z pewnej bardzo ważnej rzeczy, którą będzie się musiał z dziewczyną podzielić. Przez nadgryziony język mówił ździebko niewyraźnie, jednak po prostu musiał jej to przekazać:
    - Joce, posłuchaj. Ja się teraz bardzo boję. Boję się... rozpaść. No wiesz. Wrócić do swojej gryfiej postaci. Jeśli stracę przytomność, to nie utrzymam zaklęcia. Jeśli bym nie wytrzymał, stracił przytomność, to powiedz im, kim jestem. Nie zamierzam być trzymany w stajni czy w budzie. A już na pewno nie z bandą zapchlonych kundli. Zaraz... zaaaaaraz wstanę. Spokojnie, jest jeszcze okej. Do środka wejdziemy razem.
    Po chwili przechylił się mocno do przodu i ciężko podniósł się na obie nogi. Był zdecydowany, chciał przebyć tą drogę sam. Po przejściu kilku kroków stracił równowagę, jednak mechaniczne pałki przydały się ponownie, odpychając go i tworząc mu coś na kształt balkonika dla starców. Spojrzał ponownie na czarnoskrzydłą, posłał jej kolejny, wykrzywiony bólem uśmiech i wyciągnął w jej stronę krępe ramię. Tym gestem mówił jej "zapomnij, o czym mówiłem, bądź tak blisko jak chcesz. Pomóż mi tam dojść".

    Sorka za wprowadzenie w błąd - z mojego opisu wynikało że wylądowaliśmy w parku :V
    _________________

    Gregory theme
    Psychika Grzesia w skrócie
     



    Trucicielka Serc

    Godność: Jocelyn D'Voir
    Wiek: 22 lata
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Spokój, bawarke, kapeluszników
    Nie lubi: Węży, Rona i Słodkiego
    Wzrost / waga: 176/ 49
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/a/IVLdD
    Znaki szczególne: bursztynowe oczy, tatuaz feniksa na całych plecach
    Zawód: Najemnik
    Pod ręką: Sakwa z pieniędzmi, pare zwoi pergaminu, pióro, katana, sztylet
    Broń: Katana, sztylet,
    Bestia: Rajski Ptak- Samael
    Nagrody: Czarodziejska Wstęga, Animicus
    Stan zdrowia: Ranna na umyśle, niedożywiona
    Dołączyła: 27 Maj 2016
    Posty: 369
    Wysłany: 12 Marzec 2017, 19:54   

    Dziedziniec na którym się aktualnie znajdowali nie był jakiś szokujący. W świecie ludzi każdy szpitalny dziedziniec wygląda podobnie.
    Bardziej od dziedzińca uwagę przykuwal sam bidynek kliniki jak i park znajdujący się niedaleko. Klinika wyglądala trochę jak wielki górski dom. Taki naprawdę wielki. Co było dość zabawne. Świat magii a jednak nadal potrzeba takich miejsc.
    Natomiast park przykuwal uwage z racji na dźwięki stamtąd dochodzące. Coś jakby skowyt psów. Nie była w stanie stwierdzić ilu konkretnie. Na pewno nie były jednak to male szczeniaki...
    Reakcja Grega ją zaskoczyła. Nie lubi psów. To może być problem. Przecież Samael jest po części wilkiem prawda?
    Głupia... O czym Ty myślisz. Niby dlaczego Gregory'ego miałaby obchodzić twoja bestia? Pewnie jak się wyleczy będą musieli się rozstać. Nie będzie chciał jej znać po czymś takim. Nie śmiała by nawet prosić o wybaczenie.
    Widziała jak bardzo cierpi. Widziała w jego oczach, gestach i mowie jak bardzo go boli rana zadana w zoo. Tak bardzo chciała mu pomóc ale była bezradna. Nie miała żadnych umiejętności które by tu pomogły. No. Potrafila dobrze szyć. Ale w tym momencie zeszycie rany nie wydało jej się odpowiednie. Nie jest lekarzem, jeszcze narobiła by mu więcej szkód.
    Przyglądała mu się ze strachem. Naprawdę czuła jakby dzielił ich jakiś mur. Wysoki i gruby. Prawie nie do przebicia.
    Gdy ich spojrzenia się spotkały, spucila swój wzrok czym prędzej. Pewnie czuje do niej obrzydzenie. Ona sama z resztą czuje do siebie wstręt. Jej dawna pewność siebie znikła juz lata temu. Gdyby tylko mogła cofnąć czas...
    Przytaknela na jego instrukcje. To logiczne. Nikt nie chciałby zostać zamknięty w jakiejś klatce tylko dlatego że dojdzie do jakiegoś nieporozumienia. Chociaż w ten sposób mu się przysluzy. Nie pozwoli go tknac jeśli będzie czuła złe zamiary. Może i więcej go później nie zobaczysz dziewczyno. To nic prawda?
    Ledwie wstrzymała się od położenia na ziemi i po prostu płaczu. Chciałaby się w niego wtulic. Posłuchać jego bicia serca. Chciałaby wreszcie moc spokojnie zasnąć. Bez paralizu sennego, goraczki i czasowych drgawek. Juz nie wspominając o koszmarach.
    Widząc jak mężczyzna się podnosi, robi pare kroków i prawie upadła, podbiegla do niego. Juz miala go złapać ale przypomniała sobie ze on tego nie chce.
    Juz miala odejść gdy wyciągnął w jej stronę ramie.
    W jej sercu zabila chora euforia. Ze łzami w oczach zlapala go za umiesnione ramie. Nie miała tak wiele siły jak kiedyś ale dala mu znać że może oprzeć na niej cały swój ciężar. Cicho stekajac, pokustykala z nim do kliniki. Droga wbrew temu co na początku sądziła, była jakaś dziwnie długa. Była tak skupiona na swoim zadaniu że się nie odzywala. Chciała być mu wsparciem. Chociaż w ten sposób.
    Jakimś cudem udało im się dojść do kliniki, weszli do niej a gdy dotarl do recepcji Jocelyn posadzila cyrkowca na jednym z krzeseł.


    Z. T x 2 (recepcja)
    _________________




    Zatrute Jabłko

    Godność: Bane
    Lubi: Alkohol.
    Wzrost / waga: 190 cm /83 kg
    Aktualny ubiór: http://imgur.com/NFU9rBd + skórzane, brązowe rękawiczki.
    Znaki szczególne: Nietypowe oczy, białe włosy, szarawy odcień skóry, potrójna szrama przechodząca przez prawe oko, blizna na szyi.
    Zawód: Chirurg // Ordynator Nadmijdupa, Moczymorda, Furfant i Zbereźnik
    Pan / Sługa: Kurator: Jasiek Sebek.
    Pod ręką: Klucze do mieszkania, klucze do Kliniki, pieniądze.
    Nagrody: Animicus, Prezentełko, Kula Pomocna, Tęczowa Różdżka, Bursztynowy Kompas
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Mistrz Gry
    Dołączył: 07 Lip 2016
    Posty: 640
    Ostrzeżeń:
     1/3/3
    Wysłany: 5 Wrzesień 2017, 00:10   

    Droga do Kliniki zajęła mu strasznie dużo czasu. Nie dlatego, że się wlókł, przecież nie był pijany. Naćpany, owszem, ale nie pijany.
    Wredotek całą drogę grzecznie siedział na ramieniu swojego Pana ale nie wydawał się być skory do czułości. Nawet kiedy Medyk głaskał jego śmiesznie ubarwioną pierś, Maluch odwracał główkę, pokazując jaki to on nie jest obrażony. Miał prawo, Bane zapomniał o nim na śmierć i gdyby nie Panienka w klubie, nie wziąłby go do domu.
    Flaszka którą dostał od Gopnika kusiła jak cholera, ale Cyrkowiec postanowił, że grzecznie zaniesie ją do Kliniki. Potrzebowali czystego spirytusu, Anomander musiał sprawdzić jego jakość przed ewentualnym kolejnym zamówieniem.
    Bane szedł hardo w stronę Domu, chociaż nie bez trudności. O ile w Klubie nie miał halucynacji, tak teraz niektóre przedmioty na ulicy pływały, albo zmieniały kształty. Musiał się mocno skupić, by nie zboczyć z trasy. Dobrze, że nie był senny. Dzięki temu miał pewność, że w końcu trafi do swojego łózka.
    Brama była otwarta. Odetchnął z ulgą. Przeszedł przez wrota i przystanął by rozglądnąć się. Wyglądało na to, że psy jeszcze nie były spuszczone. Czyżby czekali aż Ordynator wróci z nocnych przygód? Może.
    Medyk pomyślał o tym, by zamknąć Bramę ale powstrzymał się. Nie wiedział przecież, czy Klinika nie czeka na innych. Przecież Anomander mógł gdzieś wybyć, podobnie Tulka.
    Wredotek zatrzepotał skrzydłami bo poznał okolicę. Chciał polecieć przodem.
    - Słuchaj, futrzaku. - powiedział Bane i pogłaskał Niechniurkę - Przepraszam, że cię tam zostawiłem. Pewnie myślisz sobie teraz: "Jesteś sukinsynem i nadętym bufonem a w dodatku myślisz tylko o sobie." - zwierzątko jakby na potwierdzenie fuknęło na Pana - Ale sam rozumiesz. Pojawiły się Ładne Panie i... nosz kurwa, też jesteś samcem, prawda? Powinieneś zrozumieć a nie strzelać focha. - zaśmiał się mężczyzna i niebezpiecznie się zatoczył, bo nagle grunt zmienił się w spienione morze - No, leć, gnojku. Okno u mnie powinno być otwarte a jak nie, to czekaj na parapecie.
    Niechniurka poderwała się do lotu i szybko jak strzała pofrunęła w stronę budynku. Bane szybko stracił ją z oczu.
    Idąc pod górę, czasami się zataczał. Narkotyk dopiero teraz kopnął go halucynacjami. Najpierw dawał zastrzyk energii a dopiero później zwidy? Niezła rzecz. Będzie musiał zdobyć próbkę i przebadać ją, był ciekaw jaka substancja działała z takim opóźnieniem.
    Zaśmiał się na głos, bo musiał wyglądać śmiesznie - przystawał co chwilę by wyrównać krok i zachować fason. Śmierdziało od niego wódą, bo przecież wlał w siebie sporo czystego spirytusu. Ale dobry humor go nie opuszczał. Problemy nie zniknęły ale nimi będzie przejmował się jutro.
    Zaczął nucić sobie coś pod nosem, ale nie przywiązywał większej wagi do melodii. Pewnie strasznie fałszował, ale co mu tam? Jest środek nocy, nikt go nie widzi i nie słyszy. Jeszcze ma czas by się ogarnąć, zrobi to tuż przed wejściem do środka.
    Wydeptany podjazd wydłużał się i skracał. Budynek w oczach Medyka rósł i malał, mienił się też przeróżnymi barwami. Bane zaśmiał się. Ciekawie działał ten syf, który wziął w Klubie.
    Przystanął w połowie drogi i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś drzewa lub krzaczka. Gdy znalazł udał się w jego kierunku, nieznacznie zbaczając z drogi. Po co tam poszedł? Ano, duża ilość alkoholu = częste bieganie za potrzebą. Więc by do końca pozostać eleganckim mężczyzną, udał się kulturalnie na stronę, co by nie świecić Przyrządem na głównym trakcie.
    Podparł się o gruby pień drzewa i poczynił powinność. Nie przestawał nucić, uśmiechał się trochę głupawo. Gdy skończył, zapiął spodnie.
    - No, czas do Domu bo jeszcze Tatko wyśle za mną psy gończe. - zaśmiał się i skierował ponownie na drogę prowadzącą ku Klinice.
    _________________
     



    Zwierzomachina

    Godność: Alkis
    Wiek: Około 30 lat
    Rasa: Mało zabawny Cyrkowiec
    Lubi: Surowe mięso, szum wiatru, latać, polować, ścigać uciekające ofiary, obserwować, naśladować dźwięki
    Nie lubi: MORII i wszystkiego co z nią związane
    Wzrost / waga: 195 cm / 109 kg (na czczo)
    Aktualny ubiór: Przepaska biodrowa, karwasze i nagolenniki (z grubej skóry). Głowę i plecy osłania stalowy hełm specjalnej konstrukcji. Wzmocnienie na brzegach skrzydeł.
    Znaki szczególne: Ptasi łeb, wielkie i mocne skrzydła, blizny na całym ciele po stoczonych walkach o pożywienie i postrzałach
    Zawód: Drapieżnik
    Pod ręką: Tęczowy kamyk na sznurku
    Broń: Szpony i dziób
    Stan zdrowia: Konający
    Dołączył: 23 Kwi 2016
    Posty: 66
    Wysłany: 5 Wrzesień 2017, 03:35   

    Nocne powietrze pachniało oddechem rozgrzanej ziemi, stygnących źdźbeł trawy i liści oraz kurzem. Zapach kurzu choć ledwie wyczuwalny pozwalał zorientować się, że na terenie, nad którym przelatywał Alkis dawno nie padał prawdziwy deszcz.
    Stwór leniwie szybował na wietrze w stronę swojego legowiska. Nie bardzo mógł się zdecydować, czy lecieć do swojego Starego Drzewa czy może do nowego leża, uwitego na terytorium, które niedawno odebrał słabej samicy-drapieżcy. Początkowo chciał wytropić i zabić ranną samicę, by mieć pewność, że ta już nigdy więcej nie zapuści się na jego tereny, ale odebrana zdobyć tak go zaaferowała, że zanim skończył jeść ścieżka zapachowa została rozmyta przez wiatr. Wiedział, że jeśli samica przybędzie aby odbić swoje terytorium, będzie musiał obrać inną taktykę niż ostatnio. Samica wiedziała już, czego może się spodziewać. Będzie wprawdzie musiał obrać inną strategię, ale na jej obmyślenie będzie miał jeszcze dzisiaj czas. Teraz postanowił cieszyć się wiatrem czeszącym pióra na łbie i ciele, szumem przecinanego powietrza w uszach i co najważniejsze pełnym żołądkiem. Emocje związane z polowaniem już opadły. Jeleń nawet nie wiedział co go zaatakowało. Szybki atak z powietrza, wbicie szponów na nogach w bok zwierzęcia, mocne pchnięcie szponów w dół prowadzące do rozprucia powłok brzusznych i wytrzewienia, szybki odskok i spokojne oczekiwanie aż w oczach zwierzęcia zgaśnie ostatnia iskierka życia. Obserwowanie konającej ofiary sprawiało mu przyjemność. Było swoista nagrodą za to, że nie dał się pokonać w walce i zadał śmiertelny cios. W prawdzie miękkie organy wewnętrzne takie jak wątroba, serce czy płuca pożarł jeszcze na ziemi, gdy były wypełnione gorącą krwią ofiary, bowiem wtedy smakowały najlepiej, ale pozostałą, nieco nadjedzoną tuszę zablokował pomiędzy gałęziami drzewa tak, by żaden padlinożerca nie mógł się do niej dobrać pod jego nieobecność, a żeby on sam mógł wrócić do niej w razie nagłej potrzeby. Aktualnie pełny brzuch przyjemnie mu ciążył.
    Alkis nie specjalnie lubił latać nad siedliskami istot-dwunogów. Nie lubił tego nie tyle ze strachu co z pewnego rodzaju zwierzęcej ostrożności. Ludzie w przerażającej większości byli zdradliwi i agresywni. Istoty ze Świata-Nieświata też mogły takie być. Ów Świat-Nieświat dziwił go nieco. Wszystko było tu inne niż w Świecie. Świat-Nieświat zaskakiwał swoją różnorodnością i dziwnością, ale przede wszystkim zamieszkującymi go istotami-dwunogami. Od czasu gdy tu przybył nie miał zbyt wiele styczności z przedstawicielami lokalnego społeczeństwa. Poznał wprawdzie na Herbacianych Łąkach Irys-tęczę której włosy migotały-ciekawiły, ale nie miał okazji nawet zapolować na innego dwunoga. Zastanawiał się czy mięso tutejszych dwunogów jest smaczne i czy potrafią zażarcie walczyć zadając okrutne i smiertelne rany.
    Leciał akurat nad dużym i dobrze oświetlonym budynkiem, w koło którego rozciągał się całkiem spory park ze starymi-grubymi drzewami. Jakaś część jego duszy wyła żałośnie i pragnęła z całych sił wejść do wielkiego domu i owego parku. Uczucie to było tak dziwne i silne, że stwór przez dłuższą chwilę kołował nad owym domem nie mogąc zrozumieć co właściwie się dzieje. W powietrzu czuł zapach, którego nie mógł zidentyfikować. Owa woń i niesiona przez nią informacja na temat osobnika była sprzeczna i sprawiała, że ciężko było ją rozczytać. Był tam zapach, który stwór interpretował jako znajomy-nieznajomy, dobry-zabójczy i ciepły-okrutny. Nabrał głębiej powietrza w narządy węchowe. Dziwny dom wabił-mamił. Choć ponad wszystko chciał się zbliżyć do owego zapachu jego zmysły krzyczały w panice. Zapach z wolna rozwiewany przez wiatr był ponad wszelką wątpliwość groźny-morderczy. To był zapach podobny do żmii-węża ale przyciągający-nieobcy.
    Alkis poczuł coś dziwnego. Jego umysł skrzeczał, ryczał i krzyczał. Świat nagle zaczął się chwiać-obracać choć stwór był pewny, że stoi on w miejscu. Musiał wylądować.
    Jako miejsce lądowania wybrał stare, rozłożyste drzewo rosnące tuż przed bramą do dziwnego znajomego-nieznajomego wielkiego domu. Powoli osiadł na drzewie i przysunął się bliżej pnia. Zbrojną w długie, ostre szpony rękę oparł na korze a szpony na nogach mocniej wbił w konar. Powoli przestawało mu się kręcić w głowie. Świat wracał do normy. Oswajał się z zapachem gdy nagle nieopodal drzewa usłyszał czyjeś kroki. Nie mógł węchem wyłowić i rozpoznać tego, kto się ku niemu zbliżał. Wiatr w tym wypadku okazał się być całkowicie neutralny i postanowił wiać z boku.
    Stwór przykucnął lekko okrywając się skrzydłami tak by wtopić się z listowie i obrys pnia.
    Zachowywał całkowitą ciszę.
    Przesunął się, by lepiej widzieć, kto się zbliża do miejsca jego spoczynku. Otworzył lekko, a następnie zamknął potężny dziób, starając się ponownie wyłapać ścieżkę lub choćby nutę zapachu nadchodzącej istoty. Nic z tego. Wiatr nie sprzyjał.
    Wsłuchał się zatem w dźwięk kroków. Nie były specjalnie sprężyste, ale też nie ociężałe. Niewiele mu to mówiło. Istota idąca w stronę wielkiego domu mogła być samcem lub samicą. Mogła być całkiem naga i dobrze zbudowana lub też chuda jak szczapa ale nieść duża ilość sprzętu, który rani-kaleczy a także zadaje ból-cierpienie. Na wszelki wypadek Alkis przygotował się do ataku z zaskoczenia.
    I nagle wiatr zawiał od strony nadchodzącego …
    Wziął potężny oddech i zamarł.
    Nigdy wcześniej nie czuł takiego zapachu.
    Wiatr przyniósł woń małej, słabej ofiary, małego drapieżnika, ptaka, samca i samicy, lekko przetrawionego alkoholu a także czegoś niebezpiecznego. Wszystko to pomieszane i poplątane ponad wszelkie pojęcie.
    To właśnie owa woń sprawiła, że stwór odruchowo ponownie otworzył dziób i rozszerzył oczy. Chwilowo zaniechał ataku. Musiał sprawdzić co to za istota roztacza tak dziwną woń, bowiem to co szło w jego stronę było nieznane-dziwne ale niezwykle ciekawe-intrygujące.
    Przez bramę przeszedł wysoki, szczupły samiec o białych włosach. Ciężko było na pierwszy rzut oka określić, czy mężczyzna jest wyższy czy niższy od czyhającego na drzewie stwora. Chwilę później skrzydlaty drapieżca dostrzegł jeszcze jedną istotę. Siedzące na ramieniu samca białe dziwadło ptaka-zająca. Alkis nigdy nie widział takiego stworka. Mężczyzna przez chwile stał przy bramie i rozglądał się jakby czegoś wypatrywał.
    Stwór skrył się jeszcze odrobinę bardziej w ciemności nocnego listowia obawiając się, że dziwny samiec może go dostrzec niwecząc jego przewagę zaskoczenia.
    Gdy przemówił do małego stwora-dziwadła, głos jego wydał się miły dla ucha. Alkis zapamięta jego słowa i tembr głosu. Może się przydać gdy będzie chciał zwabić i zabić małego stwora.
    W tej właśnie chwili wiatr zawiał delikatnie od strony pleców skrytego na drzewie stwora prosto w stronę stojących przy bramie osobników.
    Mały biały stwór-dziwadło z pewnością wyczuł zapach Alkisa bo początkowo zatrzepotał skrzydłami a po uzyskaniu pozwolenia pomknął jak strzała prosto w stronę wielkiego domu.
    Zmysły Alkisa zawyły z chęci pogoni za nieznanym stworem ale ten oddalił się szybko niczym wypuszczona z łuku strzała. Uciekł.
    A tak bardzo chciał go dopaść i zabić. Chciał zobaczyć co to jest za ofiara-dziwadło i czy nadaje się do jedzenia.
    Powstrzymał się jednak od instynktownej pogoni, bo białowłosy samiec zaśmiał się po czym niepewnym krokiem ruszył w tę samą stronę co mały stworek. Po drodze lekko się zataczał. Był zatem łatwą ofiarą. Alkis przygotował się by cicho podążyć jego śladem, ale w połowie drogi siwy samiec zboczył z głównego traktu wchodząc na trawę. Swoje kroki skierował w stronę dość sporego krzaczka i nie przestając nucić jakiejś dziwniej melodii zaczął … znaczyć teren.
    Perfidnie, bez oznak pokory znaczył teren grubym strumieniem, ciepłego moczu. Teren, który przecież pachniał innym samcem. Dużo bardziej agresywnym i niebezpiecznym.
    To była idealna okazją do tego by dopaść siwego samca.
    Alkis powoli, tak by nie przypadkiem nie poruszyć żadnych listków, których ruch mógłby zaalarmować samca-ofiarę, szeroko rozłożył skrzydła i wybił się do lotu. Szybował teraz w stronę niespodziewającego się zagrożenia siwego samca-ofiary gdy wiatr zawiał od strony kałuży moczu. Mocz pachniał inaczej. Pachniał niezdrowo i źle. Pachniał podobnie do małych, kolorowych żabek, które piekły w paszczę i sprawiały, że brzuch bolał-ściskał nie utrzymując nic w swym wnętrzu.
    Stwór rozpoznał, że siwy samiec może być na swój sposób trujący.
    Zmienił zamiar. Postanowił zbadać i sprawdzić siwego samca.
    Wytracił pęd i bezszelestnie opadł tuż za plecami niedoszłej ofiary akurat w chwili gdy ten skończył znaczyć teren i mówił coś do siebie.
    Alkis zapragnął zaznajomić się z owym jegomościem. Samiec wydawał się być równie dziwny co ciekawy. Musiał tylko jakoś delikatnie zwrócić jego uwagę.
    - BUUUM !! – głośny odgłos detonacji ładunku wybuchowego zagrzmiał za plecami siwowłosego samca w chwili gdy ten akurat chował przyrodzenie do spodni szykował się do odejścia.
    Stwór poczekał aż samiec odwróci się w jego stronę i zapytał używając głosu Iris-Tęczy, oraz by wykazać dobrą wolę, nowo napotkanego samca.
    - Nosz kurwa futrzaku! Bardzo lubię to miejsce. Jesteś sukinsynem i nadętym bufonem! Gnojku! Umiesz śpiewać?
    Powiedziawszy to wyprostował się prezentując swoją potężną sylwetkę, wielkie skrzydła i ostre szpony.
    Miał nadzieję, że siwowłosy samiec-odmieniec jest równie pokojowo nastawiony.
    _________________


    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,32 sekundy. Zapytań do SQL: 10